Kryształowe KrólestwoWycieczka na misji ratunkowej

Elfie pałace zbudowane głęboko w ukrytych leśnych polanach. Wieże strażnicze wznoszące się ponad chmurami, gdzieś wśród ostrych skał - to wszystko możesz spotkać tutaj w Kryształowym Królestwie, gdzie zbiegają się szlaki elfich książąt, magów i smoków.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Z jednej strony wściekała się, że Matka chciała ją zmienić na swoją modłę. Z drugiej sama próbowała przerobić barbarzyńcę podług swojej wizji. Szukała wątłych nici porozumienia, jakby zupełnie nie zauważając łączących ich grubych powrozów uniwersalnych zależności międzypłciowych. Podkreślała w sobie pierwiastki męskie, marginalizowała żeńskie i taką dziwną mieszaniną próbowała wpływać Agelatusa, a za wszystkie swoje niepowodzenia w tej materii winiła złośliwą Matkę. Tak jakby to było czyimkolwiek przewinieniem, że Natura stwarzając swego sługę uczyniła go, no właśnie – mężczyzną. To, że bardzo oszczędnie korzystał z wody i mydła, że był wielki, silny, odporny na wiedzę i nie do zajechania było akurat najbardziej rzucającymi się w oczy i nozdrza, ale nie wyłącznymi cechami jego męskości. Przede wszystkim czuł jak mężczyzna i wymagał męskiej motywacji. Harować jak głupek za obietnicę piwa? Zaprzeć się siebie za poklepanie po plecach? Zbłaźnić za „dobra robota stary”? Wolne żarty.
        U niego w klanie też nie wszystkie kobiety robiły na drutach. Nie zachwycały wyglądem ani manierami. Chociaż każda gotowała, to połowa z nich powinna mieć odgórny zakaz karmienia swoimi potrawami istot żywych, a najekonomiczniejszym rozwiązaniem byłoby wodzowskie przekierowanie ich z przygotowywania posiłków do warzenia trucizn. Zajmowały się cielakami głównie dlatego, że miały cierpliwość (czego i Nemain odmówić nie sposób) i wymiona, których u facetów próżno szukać. Większość sprawnie machała szablą, a wszystkie bez wyjątku potrafiły walczyć nie mniej zaciekle niż mężczyźni. Oczywiście do szyku bojowego bab nigdy nie brano. W bitwie najważniejsze jest zaufanie do towarzyszy, a życiowa mądrość starożytnych berserkerów mówiła wyraźnie: „Nie ufaj nigdy kobiecie. Nie ufaj nigdy czemuś, co krwawi pięć dni i nie zdycha.” Nikt wszakże samic nie dyskryminował za to, że próbowały dorównać mężczyznom.
        Jednak w klanie Pradrzewa żadna kobieta nie wypierała się swojej żeńskiej części. Dobrze wiedziały jak sterować prostodusznymi samcami. Nie noszony miecz, nie siła, nie upór, nie wyśmienite kowalstwo, nie nadzwyczajny pomyślunek, nie zawiłe intrygi i wyszukane przemowy, nie plucie, chlanie czy żucie tytoniu, nie wrzaski, groźby i wulgaryzmy. Tym dojrzałego mężczyzny nie oczarujesz. Nie zachwycisz. Nie zastraszysz. To go nie rajcuje. Za tym nie pójdzie. Sam ma to w sobie, lub miałby, gdyby chciał. Żeby pociągnąć faceta, trzeba pierwiastka kobiecego.
        A Nemain uparła się go nie używać. Choć przecież miała w sobie to coś, czym mogła wygrać wszystko. Dostrzegł to od razu, już przy pierwszym spotkaniu. Dostrzegł i zachwycił się, choć może nie okazał tego jakoś bardzo czytelnie. Albo może okazał, ale można się było strasznie przejechać interpretując myśli minotaura tylko po tym co malowało się na jego pysku. Zatem: ów cudowny uśmiech, którym obdarowała go na przywitanie – specjalnie od niej i tylko dla niego. Chociaż zupełnie się nie znali. Chociaż jego wygląd, aromat i bezpardonowa barbarzyńska szarmanckość budziły na pewno dużo gorsze odczucia niż teraz. Chociaż mógł równie dobrze okazać się dla niej nie wyczekiwanym sojusznikiem, ale kolejnym przeciwnikiem w leśnym starciu na fiołkowej polanie.
        Nie potrafił pojąć dlaczego to zniknęło. Od tamtego spotkania minęła kupa czasu, a mimo upływu dni trzymali się ciągle razem. Razem walczyli i tańczyli, razem ratowali i tratowali, razem znosili towarzystwo (i poniekąd dowodzenie) wścibskiej wróżki, razem wychowywali do dorosłego życia zapóźnioną driadę i dokarmiali kurczaka w jakiś sposób uwięzionego w wilczym cielsku. A centaurzyca, im dłużej trwała ich wspólna podróż, tym bardziej żałowała mu zachęty do większych starań. Z jego powodu bywała wściekła, zażenowana, obrażona, zła, zakłopotana, przygnębiona, zrezygnowana. Ale radosna? Beztroska? Szczęśliwa? Nie pamiętał już kiedy. Jeśli nawet na jej buzi zabłąkał się jakiś uśmiech, to albo nie był przeznaczony dla niego (łowca dusz i jego piekielny konik, niedouczona przewodnicząca driad, lebiega ze złamaną ręką, ciotowaty Elemir i ostatnio elficka chałtura budowlana), albo był jakiś taki byle jaki. Starał się jak cholera. Niemal wszystko co robił w jej towarzystwie, robił nie do końca po swojemu. Ratował żołędzie. Tłukł dzikie pająki. Przy Świętym Dębie ocierał się o bluźnierstwo tłumacząc Matczyną Mowę na język debili, żeby zbieranina przytrzymanych umysłowo driad mogła Ją zrozumieć. Nie dość, że oszczędził kretyński elfi patrol, to jeszcze poskładał połamane kości tych popaprańców. Wlokąca się razem z drużyną parodia kojota nadal nie posłużyła na zagrychę, tylko ciągle żyła zużywając bezcenne zapasy i marnując tlen. Nawet na uczcie u elfiego króla, gdzie mógłby zachowywać się tak swobodnie jak u siebie w klanie, ujął wszystko w karby dobrego wychowania i kultury i do końca biesiady się w tym pilnował.
        Otworzył oczy, odwrócił łeb i spojrzał na centaurzycę kątem oka. Niby smyrała go swoją zgrabną, owłosioną nóżką, ale minę zaś miała nietęgą. Jakby w co wdepnęła, albo jakby ją kto przymuszał do wczesnego porannego wstawania. Niezbyt zachęcające. I co tu robić? Podnieść się czy nie? Jest sens? Znów się zmuszać do tolerowania pozbawionych instynktów samozachowawczych elfów? Kaleczyć gębę wspólną mową? Już by wolał żreć szklane elfie przystawki, niż prowadzić wzniosłe gadki z przemądrzałymi uszakami. Męczyć się dalej w tym towarzystwie, czy wylać na to wszystko i wrócić do samotnego porządkowania rozbestwionego Chaosu? Chciał działać. Nie znosił bezruchu. Tylko czemu miał tu tkwić na siłę przymuszony tylko matczynym poleceniem, skoro można by robić swoje z werwą i ochotą, poniekąd z rozkazu, ale przede wszystkim dla sympatycznej kopytnej towarzyszki. Może jak jej to wytłumaczy prosto jak krowie na rowie, to kara coś zrozumie i frajda ze wspólnego działania powróci do nich obojga. Podjął ostatnią próbę.
- Wywalone mam na jakieś fochy! – ryknął tak czule jak tylko barbarzyńcy potrafią. Okoliczny tłum elfów nie odebrał tego w ten sposób. Ze strachu wszyscy pochowali się po krzakach. Nie słyszeli dalszej części wyznania minotaura, który już bez świadków i wbrew powiedzeniu, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby wypalił bezpośrednio: – Nemain, uśmiechniesz się? Jeśli tak, to napieram! Wszystko i wszystkich! Do krwi! Do zwycięstwa! – przerwał jakby dla podkreślenia tego, co za chwilę powie. – Dla ciebie i Matki – kolejność raczej nie była przypadkowa. Agelatus za bardzo nienawidził wspólnego języka, żeby pleść androny bez przemyślenia i rzucać słowa na wiatr. – „Za buziaka, dobre słowo i najpiękniejszy uśmiech świata” – dokończył ciszej i w mowie naturian.
        Podziałało. Uśmiechnęła się. Gest trochę wymuszony, trochę od niechcenia, ale to wreszcie było to. Nie brakowało w nim ani czaru, ani promienistości, ani radości życia, ani naturalnego piękna. Roześmiał się również, ale tylko w duszy. Jego bandycka morda nawet nie drgnęła. Taki już urok (albo klątwa) „nigdy się nie uśmiechającego”. W każdym bądź razie uznał się za zachęconego do podejmowania przynajmniej kilku kolejnych wyzwań.
- „Może dotarło. Może następny jeszcze będzie lepszy. Taki czadowy jak za pierwszym razem. Bez ponaglania. Taki sam z siebie.” – pomyślał i tą nadzieją się karmiąc podniósł się z murawy. Wyprostował się, wsparł na kosturze, małą driadę posadził sobie na ramieniu.
- Trzymaj się siostro – polecił Sinfee, a do kopytnej powiedział. – Prowadź zatem.
Niespiesznie ruszył za centaurzycą z powrotem w kierunku pałacu Denawetha.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        Groszek czuła się osaczona. Nagle wszyscy zgromadzeni zapragnęli zobaczyć bohaterską wróżkę z bliska, porozmawiać z nią, dotknąć, uściskać i podziękować za uratowanie Yrina, w skutek czego Skrzydlata musiała nieźle się starać aby nie zostać zgniecioną. W mniemaniu niewielkiej istoty był to dokładnie zaplanowany atak na jej osobę, wprowadzony w życie, gdy tylko więksi członkowie jej kompani zniknęli z pola widzenia.
        Mieszkańcy Kryształowego Królestwa przekrzykiwali się wzajemnie, domagając się pierwszeństwa, napominając innych, na przemian udzielając rad co do ostrożności z obchodzeniu się z wróżką oraz tego, w jaki sposób poprowadzić dalsza kuracje Yrinjakisa, tak aby bibliotekarz czym prędzej odzyskał siły. Było to niezwykłe widowisko, w którym obopólne strofowanie się na temat delikatności i zachowania norm kultury, przeplatane zostało nieustanną walką na łokcie.
        Skrzydlata instynktownie obniżyła lot do poziomu kolan otaczających ją elfów, dzięki czemu zyskała odrobinę przestrzeni, która pozwoliła jej na ucieczkę. Nie mając szans przebić się przez panujący wokół harmider, Groszek wyleciała przez okno w poszukiwaniu przyjaciół. Niestety Kopytna i cała reszta gdzieś przepadli. Na szczęście udało jej się znaleźć Lotkę która z zapartym tchem podziwiała miejscowe ogrody.
Ptak – wierzchowiec nie brał udziału w uczcie, woląc wykorzystać ów czas na realizację własnych ambicjii oczekiwań co do królestwa elfów.
        - Niesamowite, widziałaś to? – Lotka od razu zwróciła się go towarzyszki gdy tylko Groszek wylądowała obok niej. – To prawdziwe ptasie gaje. I mają tu mnóstwo samców o cudownym wielobarwnym upierzeniu, anielskim głosie i tanecznych ruchach. Czuję się jak szpak na drzewie pełnym krasek i dziwoni, ale co najważniejsze, to ja jestem tu tą podziwianą, obytą w świecie, nieustraszona podróżniczką, z ważną misją i znajomościami ….
        - Znaczy są tu inne ptaki – Groszek przerwała wywód Lotki, na co ta nastroszyła swoje pióra.
        - Jeśli tak wolisz, są tu inne ptaki.
        - A widziałaś może Rogatego pyszczka? Albo Nemain? Zgubiłam ich i chybna nie wiem co robić.
        - Jak mogłaś zgubić minotaura? Przy jego gabarytach i roztaczanej wokół aurze nawet kura jest jak pies gończy.
Skrzydlata nie zdążyła odpowiedzieć ponieważ nieoczekiwanie pod drzewem na którym siedziała wraz z Lotką pojawił się Mitrelin.
        - Król polecił mi ciebie odszukać. Jesteśmy wielce zobowiązani za pomoc jakiej udzieliłaś Yrinjakisowi, a w dowód uznania chcielibyśmy pokazać ci dumę naszej rasy. Jestem przekonany iż zgromadzona w niej mądrość, pomoże wam odnaleźć odpowiedzi na wszelkie wątpliwości związane z tą, którą chcecie uratować. – odpowiedział elf, dodając po chwili. – szczerze powiedziawszy jestem wdzięczny losowi iż padło właśnie na ciebie. Jeden minotaur wyrządziłby w bibliotece tyleż samo szkód co stado dzików.
        Groszek nie miała pojęcia o co chodzi, ani czym jest ta cała biblioteka. Jarzębina chwaliła się kiedyś, iż sama ma taką bibliotekę u siebie w domu, ale czy biblioteka mogła mieć Jarzębinę? Wróżce wydawało się, że wszystko zależy od punktu widzenia. Coś jak ona i Sokownik, albo człowiek i kleszcz. Albo żaba i mucha, chociaż pewnie ta ostatnia z posiadania żaby nie byłaby zachwycona. Może właśnie dlatego Jarzębina nie była teraz szczęśliwa?
        - Dobrze, chociaż chciałabym wiedzieć co to takiego..
        - To miejsce gdzie przechowywane są zbiory wszelkiej elfickiej wiedzy. Większość z nich napisana została przez naszych uczonych, podróżników albo królewskich skrybów, chociaż niektóre z ksiąg, te przesiąknięte magią, których arkanów nikt dotąd nie zgłębił, piszą się same, a zawarte w nich treści zrozumieć mogą jedynie najwięksi z mędrców.
        - A to w porządku. – Odparła zadowolona wróżka. – dam radę. W sprawie zbiorów trudno o większego eksperta ode mnie, zwłaszcza kiedy ich przedmiotem są żołędzie.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Może gdyby Nemain chciała czarować, starałaby się lepiej. Gdyby pragnęła zdobywania stałych towarzyszy, podchodziłaby do całego zagadnienia nieco inaczej. Jeśli kiedykolwiek starałaby się zrozumieć relacje damsko-męskie, romantyczniej rozgrywałaby dialogi i interakcje. Wtedy jednak nie byłaby sobą. Nie zbuntowałaby się przeciwko klanowi, próbującemu narzucić jej sposób postrzegania świata i te nieszczęsne kobiece role właśnie. Nie porzuciłaby rodzinnych stepów na rzecz samotnej wędrówki w poszukiwaniu wiatru w polu. Wreszcie, zamieszkałaby na stałe, w mieście pod Górą, gdzie niczego jej nie brakowało. Miała prawdziwych przyjaciół i przyszywaną rodzinę. Robiła to o czym od dawna marzyła i była szczęśliwa. To jednak nie wystarczało. Jak komfortowo by się nieczuła, przebywając zbyt długo w jednym miejscu, zawsze prędzej czy później pragnęła odmiany. Kara nie przywiązywała się ani do miejsc, ani do poznawanych osób. Była otwarta na nowe znajomości i jednocześnie tęsknota nie raniła jej dość mocno by zechciała osiąść na stałe.
W konwersacjach również działała po swojemu, z beztroską ignorancją nie dostrzegając wysyłanych do niej sygnałów.
        W końcu szturchanie Agelatusa przyniosło efekt. Mogłaby nawet powiedzieć, że tkanie było wyjątkowo skuteczne. Byczysko otworzyło oczy i wydarło się na całe gardło, powodując pierzchnięcie wszystkich mieszkańców znajdujących się w okolicy. Ryk był dość głośny i niespodziewany, że chwilę temu wtulona w ciało minotaura driada, podskoczyła zaskoczona i spadła z jego kolan. Czarny wilk człapiący za centaurem zjeżył się histerycznie, kryjąc się za tylnymi nogami kopytnej. Tylko Nem nie drgnęła. Stanęła spokojnie naprzeciw, marszcząc brwi, gdyż wrzask nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia, za to treść komunikatu wydawała się bez sensu. Skoro dla druida fochy nie miały znaczenia, to czego najpierw chciał się foszyć w kupę, a teraz odstawiał takiego focha, jakiego tylko wielki byk potrafił. Następne zdanie bynajmniej nie rozjaśniło mroków w centaurzej głowie, wprowadzając w niej jeszcze większe niezrozumienie. Co uśmiech miał do rzeczy? O co chodziło z walką, chyba dla niej? I co na wszystkie burze z piorunami świata, podkusiło byka by stawiać ją w jednym szeregu, w jednym zdaniu, zaraz obok siebie, z Matką? Ani nie prosiła by dla niej walczył, ani tym bardziej by się dla niej wykrwawiał. Dla Natury niech robi co tylko chce, jeśli lubi. Jej nie powinien w to mieszać. Całe szczęście, mimo iż Nemain nie należała do najdomyślniejszych istot, tym razem obudziła się w niej jakaś cząstka wrażliwości. Zamiast wykrzyczeć - "A kto ci do stu młotów każe napierać?!", co jako pierwsze wpadło do karej głowy, uśmiechnęła się po chwili zawieszenia. Nieco wymuszenie i niewyraźnie, ale zrobiła o co rogaty prosił. Wszystko zaś nie przez bezsensowne słowa, a sposób w jaki je wypowiadał. Oczywiście nie o głośność chodziło, a bardziej o przebijające się w nich uczucia i jakby desperację, które trochę rozczuliły centaura. Nie chciała zranić uzewnętrzniającego się rogacza.
O dziwo jakby poskutkowało. Barbarzyńca dźwignął się na nogi, zgarnął Sinfee, która jeszcze nie doszła do siebie i ruszył w drogę powrotną. Równie zaskoczona jak liściasta, bez słów wskazała kierunek, z którego wcześniej oboje przybyli.

        Człapała obok minotaura, próbując pojąć co się właśnie wydarzyło i zrozumieć o co chodziło druidowi. On chyba cały czas mówił poważnie. To nie były żarty? Nemain nie należała do osób szukających bliskości. Do pełni szczęścia wystarczało jej poczucie wolności. Nie dla niej głaskanie i przytulanie. Dlatego też nie mogła zrozumieć, że cały dym był o uśmiech czy głupiego buziaka.
Najwyraźniej jednak tak. Agelatus szedł naburmuszony. Niby zawsze miał marsową minę, ale sprawiał wrażenie bardziej markotnego niż zwykle. Idąc cały czas patrzyła na towarzysza jak na układankę, której elementów w żaden sposób nie potrafiła dopasować. Zupełnie nie spoglądając gdzie stawiała nogi, nie przewróciła się chyba tylko dzięki wyczuciu przestrzeni.
Z wlepiania się w barbarzyńcę wyrwało ją trącenie mokrego nosa. Popatrzyła w stronę Baala. Wilk wyraźnie domagał się zapewnienia, że wszystko jest w porządku i namolnie prosił by opuścili nieprzewidywalne towarzystwo. Wtedy doznała olśnienia. Przecież nie wszyscy patrzyli na świat tak samo. Nordowie zachowywali się zupełnie inaczej od elfów. Ich miasta i sztuka były inne. Idąc tym tokiem rozumowania, ona nie tęskniła za głaskaniem, ale już na przykład czarny basior przeciwnie. Wiecznie się łasił i domagał uwagi. Korzystał z każdej okazji by wymusić pieszczoty. Przytulał się i pakował na kolana gdy tylko mógł. Może minotaur miał tak samo.
Znów spojrzała na Agelatusa.
- Ty tak na serio? - bardziej stwierdziła niż zapytała - I cały czas tylko o to chodziło? - kontynuowała, wślepiając się w byczy pysk.
Nie czekając dłużej stanęła na tylnych nogach, by wzrostem dorównać druidowi. Dla lepszej równowagi, bo o ile koń mógł chodzić na dwóch nogach, nie było to najlepszą formą przemieszczania się dla czworonożnego, otoczyła kudłaty kark ramieniem. Po czym ciepło ucałowała policzek naturianina. Prosty gest był swobodny i niewymuszony. Nem była wolnym duchem, ale też dobrodusznym stworzeniem, jak najdalszym od robienia innym przykrości. Gdyby od początku wiedziała, że dla Agelatusa to takie ważne, to pewnie traktowałaby go bardziej delikatnie, tak jak robiła z wilkiem. Przecież nigdy nie odpychała go, gdy podchodził prosząc o uwagę.
- Lepiej? - zapytała na powrót opadając na cztery nogi i uśmiechając się pogodnie jednocześnie trochę rozbawiona. Wielki barbarzyńca właśnie okazał się przytulaśnym pieszczochem.

        Wrócili do pałacowego gaju, tam gdzie powinno być zbiorowisko elfów. Owszem był las. Jednak ani jednego, nawet ułomnego elfa. Cicho, pusto jak makiem zasiał. Wróżki nie było również. Impreza przeniosła się chyba gdzieś indziej.
Kara minęła i obeszła dookoła złotolistne drzewo, z którym chwilę temu rozmawiała. Za jego szerokim pniem też wiało pustkami. Sam gaj jednak wyglądał dość ciekawie, by zamiast wracać do pałacu, zapuściła się między drzewa. Chyba przecież nie zjedli wróżki. Nem uznała, że skoro Groszek się zgubiła, to się znajdzie, chyba. Szukanie skrzydlatej w nieznanym sobie królestwie uszatych byłoby trudniejsze niż znalezienie igły w stogu siana. Najprościej było poczekać w jednym miejscu, niż biegać po mieście ryzykując, że będą się rozmijać. Poza tym Groszek miała ze sobą Lotkę. Ptaszysko należało do histeryków, ale było też całkiem mądre i zaradne i to w niej Nem pokładała większe nadzieje.
Szybko więc pozbywając się niepokoju, Nemain zaczęła zapoznawać się z nietypowym lasem. Nie była miłośniczką drzew, ale tutejsze wyglądały dziwnie. Do tego wokół panował przyjemny spokój, który również spodobał się centaurzycy.
        Minęła kępę dębów o korze w platynowych barwach. Przeszła wśród brzóz o błękitnych listkach i pniach upstrzonych nie bielą i czernią, a różnymi odcieniami srebra. Przeskoczyła nad wąskim strumyczkiem, który szemrał cichutko, pętląc między pniami niespotykanych nigdzie indziej drzew. Przechodząc pod płaczącą wierzbą zwieszającą swoją koronę nad ruczajem, przeczesała aksamitne gałązki dłonią.
Rozglądała się i kluczyła, aż pełnię uwagi kopytnej przykuło najmniej widowiskowe ze wszystkich drzew w parku.
W głębi, rosła niewysoka jabłonka. Sękaty, poskręcany pień, giął się koślawo w porównaniu z dostojnymi mieszkańcami pałacowego lasu. Gałęzie zmęczone swoim wiekiem, opadały ciężkimi łukami zbliżając się do murawy, przegrywając walkę z grawitacją. Wokół starego drzewa ustawiony był elegancki niski płotek. To jednak nie samo drzewko przyciągało wzrok karej, a to co wisiało na jego gałązkach. Marny stary drapak obwieszony był bogactwem złotych jabłek. Niepokaźne wzrostem ogrodzenie, nie stanowiło dla karej żadnej przeszkody. Zgrabnie przestąpiła nad barierą, znajdując się obok drzewka. Nawet jabłka w tym ogrodzie były inne. Nie żółte, ale soczyście, prawdziwie złote.
Zerwała wiszące najbliżej i pożarła na dwa kęsy, razem z ogryzkiem. Zostawiła tylko ogonek, który wyrzuciła za siebie. Owoc okazał się wyjątkowo smaczny. Zerwała więc kolejne dwa.
- Jabłuszko?- pytając rzuciła owoc w kierunku Agelatusa i Sinfee. Zaraz potem urwała kolejne dla siebie. Kto mówił, że nie mogli skorzystać z wolnego czasu, by się chociaż odrobinę posilić i odpocząć. Uczta ani nie była szczególnie sycąca, bo długouchy wyjątkowo skąpo wydzielały porcje, a po wydaniu jednej nie przewidywały dokładek, ani relaksująca, przynajmniej nie dla Nemain.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        -„Lepiej?” – przemknęło przez wielki łeb – „Teraz to mogę umierać!”
Nie odezwał się jednak. Nie znał słów w żadnej mowie, którymi wyraziłby swoje zadowolenie. Matka nie dawała mężczyznom w standardzie pakietu niezbędnego do wyrażania subtelnych uczuć, a Agelatus w tej kwestii był dodatkowo upośledzony, nie mogąc nawet uśmiechem okazać jakiej radości dostarczyła mu taka niewymuszona czułość centaurzycy. Bydlęca morda pozostała posępna, ale za to mocarny szaman rąbnął trzykrotnie pięścią w swą pancerną pierś, tam gdzie schowane jak w sejfie jego bycze serce żywiej zabiło od buziaka Nemain.
        O ile kopytni przeszli na wyższy poziom swojej znajomości, to mała Sinfee się na nich obraziła. Na centaurzycę, że pocałowała barbarzyńcę, a na niego, że na to pozwolił. Co za zdrajca! Oszukał ją! Zapewniał, że jest wyjątkowa, piękna, dzielna, waleczna. A jak przyszło co do czego to nie reaguje odpowiednio na całusy od innej. Mało tego, jakby ich wyczekiwał! A to znaczy, że ona nie była tą jedyną! Jak on śmiał! Pożałuje sobie! Nagle przypomniały jej się wszystkie komentarze, które rzucał kiedyśtam odnośnie jej ciapowatości, kiepskiego łucznictwa, przeemocjonowania i niedojrzałości. Nagle wzbudził się bunt przeciwko nazywaniu jej sióstr bandą niedouczonych driad. Powodów do obrażania można było wysnuć mnóstwo. To, że rogaty dryblas śmierdział, że nikogo nie słuchał, że nie szczotkował włosów, że była wobec niego bezsilna, że ją głowa bolała też! I że ogon miał dłuższy, niż ona miała wzrostu! Że trawa rośnie w górę, wiatr wieje kędy chce, a słońce po niebie idzie w prawo. To wszystko wina mężczyzn! Zwłaszcza tego jednego, prawdziwego!
        Postanowiła, że się nie odezwie do tych dwojga za nic na świecie, przynajmniej do obiadu, albo póki nie porozmawia z Groszek - swoją jedyną na tę chwilę prawdziwą przyjaciółką w całej wyprawie. Siedziała jednak wysoko na ramieniu tego wstrętnego barbarzyńcy, a żeby zejść musiałaby go poprosić o pomoc, albo przynajmniej o to, żeby się zatrzymał. Uparła się, że nie będzie z nim gadać, więc z tej całej złości bodła go tylko bosymi piętkami w bark, czyniąc mu tym mniej więcej tyle samo szkody, co padający deszcz.
        Dotarli na polanę, gdzie według karej powinni zastać całe elfie zbiegowisko, ozdrowiałego Yrinjakisa i swoje dwie skrzydlate koleżanki. Polana była jednak pusta.
- Gdzie wszyscy? Gdzie Groszek? – Sinfee rzuciła dwa desperackie pytania w przestrzeń udając, że nie obchodzi ją zdanie centaurzycy i minotaura, ale po cichu liczyła na ich uspokajającą odpowiedź. Nadal była na nich śmiertelnie obrażona, ale bez wielkogabarytowych towarzyszy nie potrafiła sobie wcale wyobrazić dalszych przygód. Nemain nie odpowiedziała - popędziła w głąb świętego lasu. Driada została sama z Agelatusem.
- Może ją zjedli – wzruszył ramionami szaman. Po rumianych policzkach dziewczynki spłynęły grube krople. Patrzyła na półbyka z mieszaniną rozpaczy i przestrachu. Niedawna dumna złość na barbarzyńcę jakby utonęła zupełnie w tych żałościach.
- Zjedli wróżkę i uciekli – druid rozwinął swoją teorię. – A teraz boją się, że przyjdę i ja zjem ich.
- Natychmiast powiedz, że nic jej nie jest! – niemal błagała brata. – A jak zrobili jej krzywdę, to pozabijasz ich wszystkich, prawda? – wielkie oczy pełne łez, ale przede wszystkim nadziei wpatrywały się w ponury pysk minotaura.
- Ja wiem? Jest sens za Groszek robić tyle szumu? – podrapał się po potylicy jakby coś rozważał. – W sumie wyświadczyli nam przysługę.
- Nienawidzę cię! – pisnęła blondyneczka i z płaczem pobiegła za Nemain.
Nie zareagował. Gdyby zaczął ją gonić to niewiele zostałoby ze świętego gaju. Mniej więcej tyle, co z kwiecistego kobierca na fiołkowej polanie po starciu z łowcą dusz. Widząc jednakże histeryczną reakcję małej siostrzyczki doszedł do całkiem słusznego wniosku, że swoim świetnym poczuciem humoru nie powinien jeszcze zbyt hojnie obdarzać towarzyszek, a w każdym razie na pewno nie małą Sinfee.
        Idąc niespiesznie pomiędzy błyszczącymi się szlachetnie pniakami dębów i brzóz dogonił wreszcie centaurzycę i zapłakaną driadę stojące przy pokrakowatej jabłoni. Złapał lecące w jego kierunku jabłko. Obejrzał złotą, lekko chropowatą skórkę. Ładna, dojrzała reneta. Wrzucił do gęby. Rozgryzł, przeżuł i połknął. Smak dobry, lekko kwaskowaty, ale doświadczone podniebienie druida wyczuwało domieszkę słodszych nieco odmian: topaza albo idared.
- Nemain powiedz – zagadał karą samemu sięgając sobie po kolejne owoce. – Myślisz, że to dobry pomysł zeżreć jabłka ze świętego drzewka elfów?
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        Entuzjazm Groszek szybko osłab. Wróżka spodziewała się, że Mitrelin zaprowadzi ją do jakiegoś magicznego miejsca, a tymczasem cała ta biblioteka okazała się być ponura i przygnębiająca. Skrzydlata, która całe Kryształowe Królestwo porównywała do drzewa, była przekonana że właśnie znalazła się w jego korzeniach, a ponieważ nie zaliczała się do wróżek korzennych, pomieszczenia z księgozbiorami nie robiły na niej wielkiego wrażenia. Całość wydawała się ciemna i zimna. Gdyby elfowie mieli u siebie więcej Rogatych Pyszczków, z pewnością dałoby się tu zrobić kilka otworów, tak aby do środka docierało więcej promieni słonecznych. Póki co roślinności praktycznie nie było tu żadnej, za ta wielką przestrzeń niemal kompletnie zagracono olbrzymimi regałami na których upchano olbrzymie zwoje i księgi.
        Światowa Groszek od razu zorientowała się że ma przed sobą mapy. Było to o tyle dziwne, że przecież jedna mapa Taki zawierała już wszystko, łącznie z wróżkami, dlatego tez Skrzydlata nie bardzo potrafiła wywnioskować co może znajdować się na tych setkach albo i tysiącach pozostałych. I jaki w ogóle był sens tworzenia kolejnych. Jednak z racji tego iż uważała się za istotę obytą z innymi kulturami, uznała że przemilczy ten jakże oczywisty wniosek.
        - Zapiera dech w piersi, prawda? – Zachwycał się Mitrelin.
        - Faktycznie ciężko się tu oddycha. – Zgodziła się Groszek. – Kiedy wyjdziemy.
        - Jak to? Przecież dopiero co przyszliśmy? Chciałbym ci pokazać coś nad czym nasz wielki bibliotekarz Yrinjakis pracuje od dobrych kilkudziesięciu lat. Niestety jak dotąd nie udało mu się rozszyfrować nic więcej niż sam tytuł. Ale być może z twoją pomocą, nasze praca nabiorą tępa. Bo jak zwykliśmy mawiać, prawdziwym mędrcem nie jest ten kto wie jak wywołać burzę, lecz ten kto potrafi ją powstrzymać. Tędy. To księga życia. Mniemamy, że opisuje ona dzieje wszystkich istot jakie kiedykolwiek pojawiły się Alaranii, a wiec zapewne również twoją Jarzębinę. Wróżki posługują się pismem, prawda?
        - Nie, my tylko rysujemy.
        - Ale, ale… jeśli chcecie przekazać komuś ważna wiadomość, a nie możecie zrobić tego osobiście, jednocześnie obawiacie się że posłaniec mógłby wszystkiego nie spamiętać, wówczas musicie posługiwać się jakąś formą komunikacji.
        - Rysujemy. – Krótko wyjaśniła Groszek, bardziej niż mową elfa, zajęta rozważaniami co tez długouche mogą tu zbierać. Przecież przy tak marnym świetle, braku wody i ogólnej stęchliźnie, nic im nie wyrośnie. Biedny długouchy chyba nigdy nie widział czym są udane zbiory.
        Tymczasem Mitrelin nie mógł zrozumieć dlaczego Skrzydlata która do tej pory cały czas gadała o wróżkach, niemal w każdej wypowiedzi wspominając swoją Jarzębinę i życie w małej społeczności, nagle stała się tak skryta i małomówna. Czyżby coś podejrzewała? A może wyciągnięcie z niej tajników wiedzy, nie miało okazać się takie proste? Elf spróbował innej taktyki. Podsuwając Groszek płótno i rysik, poprosił ją by ta pokazał mu jak powinien zatytułować swoja wiadomość, gdyby chciał zaadresować ja do Jarzębiny.
Mitrelin spodziewał się że w ten sposób uda mu się odkryć tajniki runicznego pisma wróżek, jednak zamiast tajemniczych znaków, Skrzydlata namalowała coś co jej zdaniem miało przypominać portret przyjaciółki, a co w praktyce przypominało bazgroły dziecka.
        - I to ma być Jarzębina? – Z niedowierzaniem spytał młodszy bibliotekarz, obserwujący rysunek przez szkło powiększające. – A gdyby chodziło o ciebie?
Po chwili na płótnie pojawił się kolejny bohomaz, tym razem mający oznaczać Groszek.
        - Nabijasz się ze mnie. Przecież one są identyczne. – Powoli irytował się elf.
        - Wcale nie, najważniejsze jest to że ja wiem która jest która. – Wyjaśniła Skrzydlata.
        - Ale odbiorca? Znaczy się ta wróżka która będzie na to patrzeć.
        - Skoro ja wiem, to każda wróżka tez będzie wiedziała. – Groszek również powoli traciła cierpliwość, nie będąc w stanie zrozumieć dlaczego elf nie pojmuje tak prostych zagadnień. Przecież nie omawiali skomplikowanych tematów jak na przykład techniki ujeżdżania żab, a najbardziej oczywistą czynność jaką jest przesyłanie informacji. Dla Skrzydlatej czymś naturalnym było fakt, że druga wróżka wyciągnie z rysunku magiczny obraz tego o czym myślała Groszek w czasie jego tworzenia i niezależnie od tego jak namalowała swoja Jarzębinę, ta patrząca na rysunek, również będzie wiedziała o kogo chodzi.
        Mimo przeciwności losu Mitrelin nie zamierzał rezygnować z własnych ambicji. Grzecznie przeprosił Skrzydlatą, informując ją że za chwilę do niej wróci, po czym udał się odnaleźć pozostałych Naturian, z zamiarem poinformowania ich o tym iż wraz z cudownym ozdrowieniem Yrinjakisa, Jarzębina będąca jego odbiciem w świecie wróżek również została uratowana, a Groszek wróciła do domu. Przede wszystkim zależało mu by mieć Groszek tylko dla siebie i podstępem wydobyć jej tajemną wiedze, a towarzystwo Centaura i wielkiego byka było mu nie na rękę.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Konik polny, charakterystyczny skaczący owad z rodziny szarańczaków. Skąd porównanie w nazewnictwie do zwierząt kopytnych, ciężko stwierdzić. Brakowało większego podobieństwa, a tym bardziej pokrewieństwa. Odmiennie było w przypadku Nemain i porównaniu jej do szarańczy. Otóż kopytna wydawała się mieć jedną wyjątkowo istotną cechę wspólną z niszczycielskim owadem - żarłoczność. Byk zdążył zjeść jedno jabłko oglądając je wcześniej i smakując. Sinfee kąsała swoje markotnie, zerkając trwożnie po towarzyszach, którzy zdawali się nie dostrzegać dramatu zniknięcia Groszek. Nem zaś w tym czasie pochłaniała już kolejne z nich.
        Właśnie kończyła ogołacać z owoców następną gałązkę, za jej zadem odrzucane ogonki utworzyły kopczyk, gdy Agelatus się odezwał. Popatrzyła nie rozumiejąc o co może chodzić druidowi. Sam właśnie przecież zrywał nowe jabłko. Poza tym po co hodować drzewko owocowe z którego niewolno było zjadać jabłuszek.
- Skoro nie wolno, to nie powinni tego jakoś zaznaczyć? - zapytała, nie krępując się jednocześnie by sięgnąć po jeszcze jedną przekąskę.
        Wtedy do sadu wkroczył Mitrelin. Początkowo elf szedł dumnie, jakby powierzono mu ważną misję dyplomatyczną. Jednak im bliżej podchodził tym mniej pewnym się stawał. Na jego obliczu, zamiast oficjalnego uśmiechu zagościł wyraz skrajnego przerażenia.
Płotek nie był wystarczającą sugestią dla kopytnej, ale mina nadchodzącego elfa i padający w jej kierunku wzrok, już jak najbardziej tak. Pospiesznie przełknęła odgryziony kęs i wyszła z mikrego ogrodzenia. Wszystko czyniła tak jak istota przyłapana na gorącym uczynku. Szypułkę owocu wyrzuciła, udając jakby wcale go nie jadła. Prowizoryczną barykadę opuściła, przekraczając je dwiema nogami na raz, unosząc najpierw lewą parę, potem prawą. W tym czasie całą sobą mówiła, że ona wcale nie pożerała świętych jabłuszek, jednocześnie nie mogąc wyglądać na bardziej winną.
- Jak wy? Jak? Jakim? - plątał się przerażony elf, nie wiedząc czy powinien najpierw pytać jak trafili do błogosławionej jabłoni, czy jak mogli śmieć bezcześcić jej owoce. Nim pozbierał myśli i wybrał właściwe pytanie, w głowie intryganta wykiełkował następny plan. Pomysł wręcz idealny. Nie tylko mógł pozbyć się irytujących przybyszów z Kryształowego królestwa, ale z powierzchni ziemi.
Odetchnął głęboko, odchrząknął i wznowił swoja przemowę.
- Jeśli szukacie Groszek, to jej tu nie znajdziecie. Poprzez ocalenie naszego bibliotekarza, uratowała przyjaciółkę i wróciła do domu. Również możecie odejść - myśli Mitrelina wręcz eksplodowały z radości jak idealny plan wymyślił. Przybysze podłożyli się sami swoją głupotą. Dzięki nim będzie miał Groszek tylko dla siebie, podczas gdy wojsko ruszy w pogoń za naturianami. Sam już o to zadba.
- Jak to odeszła? - krzyknęła całkiem już zrozpaczona driada - Groszek by nas nie zostawiła! Na pewno nie bez pożegnania... - łkała coraz ciszej Sinfee, czując jakby cały świat jej się zawalił.
W tym czasie Nemain milczała patrząc uważnie na asystenta bibliotekarza. Przestępowała z nogi na nogę. Przechylała głowę na boki. Kopała dołek kopytem. Wszystko było oznaką intensywnych procesów myślowych zachodzących w karej głowie. Nie miała pojęcia czy wróżka odeszła by bez pożegnania. Działała dość impulsywnie i szybko zapominała o wielu rzeczach, więc wykluczyć tego nie mogła. Bardziej niepokoiło ją jak bardzo uszaty chciał się ich pozbyć. Bo tak to wyglądało. Nie zwrócił uwagi na jabłoń, choć widać było jego początkowe przerażenie. Zamiast tego chciał odesłać ich z Królestwa. Wszystko to budziło podejrzenia centaura.
- Kłamiesz - po chwili odpowiedziała Nem, swoimi słowami wywołując zmieszanie Mitrelina. Jakim cudem centaur wykazał się taką przenikliwością i przejrzał jego plan. Najwyraźniej świetnie się maskował udając głupszego niż był w rzeczywistości.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Była drobna, ale zasadnicza różnica w podejściu do zżerania złotych jabłek przez dwoje naturian. Centaurzyca jadła owoce, bo nie wiedziała, że może być w tym coś złego. Minotaur zaś jadł, bo nie uznawał zabobonnych świętości prymitywnych ludów. Rozumiałby potężny dąb, rozłożystą lipę, smukłą topolę albo sekwoję sięgającą chmur, starodrzew orzecha, klonu bądź kasztanowca - słowem wszystko, co mogłoby zasługiwać na chlubny tytuł „Pradrzewa”. Ale pokraczna jabłonka? Dobre sobie. Nijak nie mogła być ucieleśnieniem wszechpotężnej Matki. Nie zmieniało to jednak w żaden sposób faktu, że w momencie przybycia Mitrelina drzewko było prawie całkiem ogołocone z jabłuszek.
        Agelatus cierpliwie wyczekał, aż Nemain uskuteczni swoje dotychczasowe „nawiązywanie przyjaźni” z innymi istotami. Jak zwykle nie było to przesadnie porywające. Sympatyczny, uśmiechnięty, ale jednak nadal głupiutki ptasi móżdżek. Za którego dałby się pokroić (tak, popieprzyło go – nikt normalny nie miałby co do tego wątpliwości). Powstrzymał się od komentowania dziwnych zachowań karej i odezwał się dopiero, gdy skończyła mówić.
- Dużo kłamstw w jednym zdaniu – poparł kopytną. – Groszek sama? Uratowała kogoś? I wróciła do domu? Nie wiesz co mówisz chłopczyku. – podszedł do elfa. Ten cofnął się, ale tyko dwa kroki. Opanował swój odruchowy strach i zatrzymał się, jakby chciał pokazać, że wcale nie boi się wielkiego naturianina. Rogaty zaś mówił dalej. – Groszek stanowi zagrożenie sama dla siebie. Z jej ciamajdowatością wyrwałaby sobie skrzydła albo zabiłaby się o własne nogi. Współczuję również temu biedakowi, którego miałaby sama ratować. I jak niby miałaby w pojedynkę wrócić do domu, skoro nawet nie odróżnia strony lewej od prawej, a co dopiero mówić o kierunkach świata?
Jego elaborat przerwał wybuch złości malutkiej Sinfee.
- Nie mów tak o niej ty męska krowo! – pisnęła z przejęciem, sama zupełnie zadziwiona jak agresywnie zachowała się w stosunku do olbrzymiego barbarzyńcy. – Groszek jest zdolna i ładna – broniła przyjaciółki, jakby mimowolnie wymieniając w kategoriach zalet skrzydlatej skrajne przeciwieństwa, jakie różniły wróżkę i minotaura. – Jest wesoła, zgrabna, uśmiechnięta, czarująca. Ma wszystkie zęby. I pięknie pachnie. Nie drapie się pod spódniczką w miejscach publicznych. Na głowie nosi modną fryzurę i szykowny kapelusz, a nie przetłuszczone kudły i paskudne rogi. I umie fruwać! – Na koniec dorzuciła też kilka nieudowodnionych, a zaledwie domniemanych cech Groszek: – A poza tym jest mądra, odważna, rozważna, zaradna, dzielna, lojalna i obyta w wielkim świecie.
Agelatus pobłażliwie popatrzył na driadę.
- Dobrze siostrzyczko, że już się nie czaisz ze swoimi opiniami – prychnął po naturiańsku. – Cieszy mnie bardzo, że nabierasz odwagi. Przydałoby się jednak nauczyć oddzielania faktów od bzdur wygadywanych tylko po to, żeby mi dopiec. Nie wiem o co się obraziłaś, ale odpuść, bo gramy w jednej drużynie. Ratujemy Groszek, a później i Jarzębinę.
        Młody bibliotekarz widząc spór pomiędzy rodzeństwem zmienił taktykę. Aby odciągnąć ich od zielonej wróżki przyjął hardą postawę, stanął szerzej na nogach i ryknął na ile miał sił w płucach.
- Zeżarliście święte owoce! Zbezcześciliście sanktuarium! Zniszczyliście nasz gaj! Nie ujdzie wam to na sucho! Zawiadomię armię, magów, gwardię, straż, wojsko, króla! Nie ujdziecie z życiem za to świętokradztwo!
        Mierzył innych swoją miarą. Chciał ich zastraszyć. Sprawić, by zaczęli myśleć o własnych głowach, a nie o skrzydlatej koleżance. Ignorant. Nieuk. Idiota. Minotaur nie przywykł do tego, żeby ktoś na niego wrzeszczał. Zwłaszcza takie małe patykowate coś. Zupełnie niespodziewanie ramię druida wystrzeliło w kierunku elfa. Wielka garść barbarzyńcy zacisnęła się na szyi Mitrelina, nie przyduszając go, ale skutecznie unieruchamiając i unosząc nad ziemię. Ostatnie jabłko zerwane z drzewa elfich przodków szaman rozgniótł w dłoni i wepchnął elfowi do buzi. Złapał go następnie za szczękę, zatkał nos i zmusił nieszczęśnika do przełknięcia owocowej miazgi.
- I co teraz panie mądralo? – popatrzył prosto w oczy swojego oponenta. – Sam też skosztowałeś swoich świętych kwasiorów. Jedziemy teraz na jednym wózku. Będziesz nam dalej groził swoją szczudłowatą rodzinką?
- Nie możecie…! – oponował, a właściwie starał się oponować.
- Skończ pieprzyć – szaman bezceremonialnie przerwał mu. Nic nie robiąc sobie z jego sprzeciwów potrząsnął nim energicznie. – Prowadź do naszej powalonej skrzydlatej siostrzyczki – zakomenderował.
- Ale… – tamten próbował jeszcze protestować.
- Prowadź – powtórzył rogaty tym samym beznamiętnym tonem, ale jego pięść poczęła się zaciskać na tchawicy elfa.
- Puść! – krzyknął pomagier bibliotekarza z przerażeniem.
- Prowadź – druid nadal nie koloryzował swoich wypowiedzi żadnymi emocjami, znów tylko bardziej zacisnął palce.
- Udusisz mnie! – zawołał długouchy rozpaczliwie walcząc o życie, bo czuł już wyraźnie, iż do jego płuc dociera zdecydowanie niewystarczająca ilość powietrza.
- Prowadź – barbarzyńca pozostał niewzruszony. Kolejne zmniejszenie średnicy otworu między kciukiem a pozostałymi palcami półbyka w zasadzie już wcale nie pozwalało elfowi na oddychanie. Agelatus nie przejmował się tym w najmniejszym stopniu. Elfie chuchro, jeśli nie powie im gdzie jest wróżka i tak było bezużyteczne; niech zatem zdycha. W Mitrelinie odezwały się jednak instynkty samozachowawcze. W samą porę. Niewiele już mu brakowało, żeby fiknąć na druga stronę. Nie mógł mówić, zatem wskazał tylko wyciągniętą ręką widoczną na horyzoncie strzelistą wieżę biblioteki miejskiej. Uścisk szamana delikatnie zelżał. Świeże powietrze przemknęło z głośnym świstem przez krtań chuderlaka przywracając mu wiarę, że może jakoś uda mu się przeżyć niefrasobliwe drażnienie rogatego barbarzyńcy.
        Gdy stanęli u podnóża wysokiej budowli niezbyt delikatny z natury druid nie bawił się w żadne subtelności. Kopnięciem czarnego kopyta wywarzył drzwi, a trzema kolejnymi poszerzył otwór na tyle, żeby się w niego swobodnie zmieścić. Weszli do wnętrza biblioteki. Wpierw driada, za nią Nemain, a na końcu Agelatus z ledwie żywym Mitrelinem - lewitującym dwie stopy nad ziemią, z szyją uwięzioną w wielkiej łapie minotaura.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        Pozostawione same w bibliotece, wróżka i Lotka przyglądały się postumentowi na którym posadowiono olbrzymią księgę, zdaniem Mitrelina stanowiącą największy skarb znajdujący się w archiwach Kryształowego Królestwa. Tom był niezwykle obszerny, tak że swoją grubością przewyższał wzrost Groszek, a wysokość i długość czyniły z niego pokaźne siedzisko, na którym bez problemu dałoby się posadzić zad Minotaura. Mimo starań, zarówno Skrzydlata jak i jej pierzasta przyjaciółka, nie były w stanie docenić doniosłości prezentowanego eksponatu, ani tym bardziej zrozumieć dlaczego coś tak dziwnego napawa elfy dumą.
        Lotka była bardzo bystrym ptakiem ale a książkach i bibliotekach słyszała pierwszy raz w życiu.
        - Nie podoba mi się to. – Oświadczyła, nie precyzując czy chodzi jej o samo pomieszczenie, zachowanie Mitrelina, czy podziwianą przez siebie księgą. Delikatnie lądując na twardej oprawie chroniącej poszarzały papier, Lotka zaczęła dziobać materiał z zamiarem odkrycia tego co znajdowało się w środku.
        - Co to w ogóle ma być. – Spytała.
        - To coś nazywa się książką, a służy właśnie do tego, aby włożyć w nią wszystko to, o czym mogłoby się zapomnieć. – Wyjaśniła Groszek, napominając się w myślach za to, iż nigdy wcześniej nie przykładała się do słuchania opowieści Jarzębiny. Zwłaszcza tych dotyczących elfów i ich dziwnych zwyczajów.
        Gdyby Skrzydlata była pilniejszą studentką, zrozumiałaby że książki są przedmiotami które najłatwiej poddają się wszelkiej magii. Mogłaby dowiedzieć się o istnieniu tomów przez które da przenosić z miejsca na miejsce, takim umożliwiających komunikowanie się pomiędzy osobnikami oddalonymi od siebie o dziesiątki smoków, a nawet tych posiadających własną wolę i zapełniających własne strony bez udziału pióra i ręki. Tymczasem Groszek spoglądała na znalezisko bez przekonania, usiłując znaleźć jakaś teorię, mogącą wyjaśnić dlaczego coś co wygląda jak stare pudło, miałoby wiedzieć o Jarzębinie więcej niż tysiącletnie drzewo? Już samo stwierdzenie że książki coś wiedzą, albo pamiętają, mogło być zaskakujące. Ta którą obie miały przed sobą z całą pewnością nie wyglądała na żywą istotę. Z drugiej strony, parząc na to jak wielkich było ona gabarytów, Skrzydlata nie mogła wykluczyć, że książką w jakiś sposób urosła.
        - Czyli jeśli zapomniałam dziś zjeść śniadania, to ono teraz tam będzie? – Dociekała Lotka.
Wróżka przez chwilę zastanawiała się na odpowiedzią. Za nic nie chciała się przyznać przed przyjaciółką, że jej wiedza w zakresie woluminów jest równie ograniczona co ta posiadana przez ptaka. Na prędce próbowała poskładać znane sobie fakty. Mitrelin wspominał, że ta tak zwana „księga życia” zawiera wszystko co stało się od początków świata, a „wszystko” w wyobraźni Groszek oznaczało dokładnie tyle, iż śniadanie Lotki również tam było.
        - To chyba dobry przykład. – Odpowiedziała Skrzydlata, a słysząc to, ptaszyna zdwoiła swoje wysiłki aby zniszczyć okładkę i dobrać się do wnętrza.
        - Nadal tego nie rozumiem. Skąd elfy wiedzą czego akurat zapomną, aby zawczasu umieścić to coś w tych dziwnych pudełkach. – W Lotce odezwała się iskierka odkrywcy. Jeśli zyskiwała okazję dowiedzieć się czegoś o świecie, to zwykle chętnie z jej korzystała. Tym bardziej jeśli ceną za wysiłek miało być śniadanie.
        - Nikt tu nie mówił że to mądra rasa. – Broniła się Groszek.
        - Ale elf wspominał coś o tym, że ty będziesz potrafiła rozszyfrować zawartą w tej książce tajemnice.
        - Szkoda że nie dodał nic o tym, iż jej kartki będą wielkie jak rodgersja. - Skomentowała wróżka.
        Skrzydlata być może nie znała się najlepiej na książkach, ale za to doskonale rozumiała czym jest współpraca. Jeśli miała porozmawiać z tym wszystkowiedzącym czymś, to uznała że najszybciej pozna sekrety Jarzębiny, jeśli ona sama pomoże tej książce. Na szczęście nie miała problemu by odgadnąć potrzeby swojej informatorki. Każdy kto mieszka w tym ciemnym, ponurym, brzydkim i pozbawionym towarzystwa miejscu, musiał pragnąć aby się stąd wydostać.
        - Zabierzemy ja stąd. - Postanowiła Groszek.
        - Jak? Jest wielka niczym paśnik dla łosi.
        - Po pierwsze zepchniemy ją z tego pochyłego kamienia. A na ziemi ułożymy ciąg tych świecących patyków, tak aby książka mogła się poturlać po każdej z nich.
- To jest ogień. – Powątpiewała Lotka.
- No i? Chyba nie ma nic złego w ogniu i książkach? W przeciwnym razie elfy nie trzymałyby ich tylu obok siebie. – Stwierdziła Groszek ochoczo zabierając się za budowę trasy, która miała pomóc książce w ucieczce ku wolności, gdy nagle potężny wstrząs zachwiał całą konstrukcją biblioteki.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Tak jak wcześniej milcząco obserwowała Mitrelina, tak teraz nie wcinając się patrzyła na Sinfee wyrażającą swoją frustrację oraz na Agelatusa, który jak zawsze odebrał wszystko na swój sposób. Mała driada wyżaliła się i wyzłościła a byk nic sobie z tego nie zrobił. Może samce naturian już tak miały. Nie słuchały nikogo, nikogo nie brały poważnie, chyba, że ten ktoś dzierżył maczugę i odpowiednio mocno palnął go wcześniej w makówkę. Przyglądanie się damsko-męskim dyskusjom, przerwał wrzask elfa, który nagle odzyskał głos. Uszaty z nieźle opóźnionym zapłonem zaczął wytykać udany zbiór owoców, budząc interwencję druida.
Nemain tylko westchnęła widząc kolejne nadużycie siły. Tak, to ewidentnie była cecha samców. Przecież, to że nie atakowała każdego napotkanego, zmuszając do poddania się, nie świadczyło o braku takiej możliwości. Może przy minotaurze była drobną istotą, ale w porównaniu z pozostałymi rasami na pewno nie należała do ułomków. Mimo to nie chwytała wszystkich za obszewki i nie dusiła. No może czasami się to zdarzyło. Nie mniej były to raczej sporadyczne sytuacje, tak jak momenty gdy sprowokowana groziła mieczem lub go używała. A druid? Druid straszył wszystkich i każdego traktował jako coś gorszego. Wypisz wymaluj jak klanowe samce. Najsilniejsze, najodważniejsze, z monopolem na wiedzę i decyzje.
Westchnęła jeszcze raz, gdy barbarzyńca wydusił z Mitrelina informacje o miejscu pobytu Groszek i pogodnie uśmiechnięta ruszyła we wskazanym kierunku. Cóż nie pierwszy raz spotkała naturiańskiego mężczyznę i pewnie nie ostatni. Przyzwyczajając się powoli do sposobu bycia Agelatusa, postanowiła nie przejmować się jego zachowaniem, a przynajmniej nie aż tak bardzo. Stanowili chwilową drużynę i posiadanie rogatego jako sprzymierzeńca miało swoje plusy, trzeba to było zaakceptować. Bunt w tym momencie nie miał sensu. Szybko odnaleźli budynek biblioteki i kopytna razem z naburmuszoną driadą zniknęły w wybitych drzwiach.

        Centaur szedł między regałami sięgającymi strzelistych sufitów, a ciszę przerywał tylko stukot kopyt i oczarowane westchnięcia, które w ciszy niosły się echem. Ile tu było książek. Tyle tomów i to wszystko skrywało wiedzę o świecie, niesamowite! W stadzie nie nauczono Karej czytać. Nikogo nie uczono ani czytać, ani pisać. Wiedzę nie pochodzącą od starszyzny uznawano za bezwartościową, a nie raz szkodliwą. Tak samo jak kontakty z innymi rasami, podróże i wszystko co centaurom było obce. Podstawowe umiejętności dla większości, dla kopytnej stanowiły rzeczy nowe, które poznawała dopiero podczas swojej podróży. Niestety czytania i pisania nie miała okazji opanować.
Och jakże chciałaby zdobyć te umiejętności, szczególnie teraz gdy zobaczyła ogrom umykającej jej wiedzy. Może jak tylko uratują Jarzębinę spróbuje coś z tym zrobić.
        Labirynt szaf i półek zaprowadził ich wprost do niewielkiego zakamarka. Pośrodku stał pulpit, a na nim wcześniej leżała wielka księga. Leżała wcześniej, ponieważ aktualnie szybowała w dół popychana przez Lotkę i Groszek.
Biedny niesiony przez Agelatusa uszaty ponownie zaczął się miotać i wyć, gdy tylko spostrzegł co się dzieje.
- Zostawcie Księgę Życia barbarzyńcy! - zakwiczał przyduszany elf. Centaur złapał książkę, tuż przed jej lądowaniem na zapalonych świeczkach. Mitrelin uspokoił się tylko na chwilę, by momentalnie wznowić swoje potępieńcze jęki. Trzymając wolumin, podeszła do płaczącego elfa i wyrwała mu włos.
- Może jego sprawdźcie, bo jak dla mnie to nie tylko Yrin miał problem. Kto wie, może to on jest przyczyną choroby Jarzębiny - podała wróżce zdobycz, a sama skupiła się na książce. Stanęła sobie w kącie i ostrożnie otworzyła podziobaną okładkę.
Litery snuły się niezrozumiałymi wzorami, po których przeciągnęła dłonią. Wydały jej się dziwnie interesujące. Jakby ją wołały, zapraszały do zgubienia się pośród zaszyfrowanych kart. Nie było to jednak ciepłe uczucie. Bardziej przypominało ciekawość i adrenalinę występujące przed stawieniem czoła niebezpieczeństwu. Przez moment jakby usłyszała kobiecy głos nawołujący ją po imieniu. Poczuła zapach wiatru wśród rozległych stepów i szalejących na nim płomieni. Wiatru który przyniósł krakanie wron i szczęk broni. Szybko zamknęła książkę i rozejrzała się po zebranych. Nikt chyba nic nie usłyszał i nie zauważył. Nie potrafiła czytać, ale na pewno nie była to Księga Życia, jak określał ją Mitrelin. Gdy nikt nie patrzył w jej kierunku, wpakowała tom do juk i spokojnie czekała wyniku Groszowych badań.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        - Masz szczęście. – prychnął w ucho Mitrelina, gdy zobaczył szalejącą po bibliotece Groszek. Nazwać to radością to by było za dużo powiedziane, ale na swój specyficzny sposób polubił to skrzydlate ucieleśnienie chaosiku w zielonej kiecce i był ukontentowany, że nic się małej nie stało. Machnął tylko do niej ręką i zostawił dziewczyny same sobie w beztroskiej dewastacji bezużytecznych woluminów. Znów nachylił się nad uchem swojego przewodnika i warknął przenikliwym szeptem tylko jedno słowo.
- Yrinjakis.
- Nie wiem gdzie… - pomocnik bibliotekarza uczył się bardzo powoli. Akurat jednak w tym momencie znajdował się pod troskliwą pieczą rzetelnego nauczyciela, który wiedział dobrze, że powtarzanie pomaga w zapamiętywaniu materiału.
- Prowadź – westchnął minotaur spokojnie i ponownie zablokował tchawicę elfa uściskiem wielkiej pięści.
Ta krótka podpowiedź szybko przywróciła uszatemu trzeźwe myślenie o sytuacji, w której się znajdował. Zamachał rozpaczliwie rękami i szybko wskazał między regałami tunel odpowiednio szeroki, w którym mógł się zmieścić barczysty szaman. Ten od razu ruszył wskazaną drogą i szybko dotarli przed drzwi gabinetu.
- To tutaj – wymamrotał niewyraźnie chuderlak.
        Druid wszedł do środka równie delikatnie jak do biblioteki. Zatrzymał się jednak zaraz po przekroczeniu progu i rozejrzał ciekawskim wzrokiem po pomieszczeniu. Urządzone w bardzo ascetycznym stylu. Prostota, praktyczność i skromność. Nie do pomyślenia w przekombinowanym mieście elfów. Podobała mu się ta wręcz swojska siermiężność tego miejsca pośród rozbuchanej elfiej ornamentalistyki.
        Na środku pomieszczenia stał mężczyzna. Miał długie, proste i siwe, praktycznie białe włosy, upięte z tyłu w rodzaj końskiego ogona, by nie opadały na twarz. Powłóczysta, błękitna szata, w którą czarodziej był ubrany nie miała żadnych ozdób ni elementów charakterystycznych. Przaśność górowała nad ekstrawagancją. Możnaby nawet zaryzykować stwierdzenie, że to półbyk bardziej pielęgnował w sobie aspekt kobiecy obwieszając się specyficzną co prawda, ale jednak biżuterią, w postaci pokaźnej kolekcji magicznych amuletów wspierających jego czytanie aur. Elf oblicze miał gładkie, ale znać było po nim zaawansowany wiek. Ręce spuszczone swobodnie wzdłuż tułowia kołysały się nieznacznie, a dłonie skrywały się w długich, szerokich rękawach. Był wysoki jak na elfa - około siedmiu stóp, sięgałby szamanowi nieco powyżej mostka. Mogłoby to być nawet imponujące, gdyby na muskularnym minotaurze napakowanym jak garderoba nastoletniej pensjonarki można było zrobić wrażenie warunkami fizycznymi.
- Nie potrzeba tu używać przemocy. – powiedział magik cicho, ale wyraźnie. – Puść mojego ucznia. – poprosił.
Cały czas się uśmiechał. Przemawiał uprzejmie, z szacunkiem dla potężnego naturianina, ale bez jakiegokolwiek strachu. Całą swoją postawą emanował pewnością siebie i wyraźnie sprawiał wrażenie osoby, która w każdej chwili mogłaby się zmierzyć z rogatym i wcale nie byłaby na przegranej pozycji. Druid skinął głową. Wreszcie facet z jajami, a nie jak pozostałe elfy jakiś dupowaty mamlas – drący ryja w buńczucznej pogardzie dla dzieci Matki Natury, a gdy przychodziło co do czego popuszczający ze strachu w jedwabną bieliznę. Półbyk zdecydowanym gestem łapy odrzucił Mitrelina w bok. Nieszczęśnik wylądował z hukiem na bambusowej etażerce łamiąc doszczętnie wątły mebel. Yrinjakis nie przejął się tym zbytnio. Agelatus tym bardziej.
        Chwilę przyglądali się sobie. Mierzyli wzrokiem. Doszukiwali słabych stron. Wielki, umięśniony barbarzyńca naprzeciw szczupłego, elfiego uczonego. Przekrwione ślepia jaskiniowca wlepiały się w spokojne oczy bibliotekarza. Swoisty fechtunek na spojrzenia. Jedno dzikie i niepohamowane w swej furii, a drugie stateczne, silne niezmąconym spokojem i uporządkowaną wiedzą milionów przeczytanych słów i widzianych lat. Zupełnie różne, jak zupełnie różni byli ich właściciele, ale w tym podobne, że oba były pewne, zdecydowane, pełne głębi i mocy. Najważniejsze jednak, że obu mężczyznom udało się na dnie źrenic oponenta dostrzec wszechogarniające umiłowanie Naturalnej Harmonii. Znaleźli zatem nić porozumienia.
- Yrinjakis Olwe Inglorion – elf przedstawił się pierwszy.
- Agelatus – ryknął minotaur, a do tego uznał za stosowne, by przy tak podniosłym momencie gruchnąć się szerokim łapskiem w pierś. Echo jeszcze dobrą chwilę wypełniało skromnie urządzoną, choć całkiem przestronną komnatę ciężkim dudnieniem po geście naturiania. Gdy przebrzmiało, czarodziej odetkał zasłonięte dłońmi uszy. Nie był tym zbyt zachwycony, ale jednak nie zaskoczyło go zachowanie gościa. Dużo w życiu podróżował, wiele widział, mnóstwo istot spotkał na swej drodze. Barbarzyńców też. Dlatego przezornie przysłonił uszy jeszcze zanim odezwał się szaman, by ochronić swój narząd słuchu przed groźnymi decybelami beztrosko emitowanymi w wielkim natężeniu przez rogatego.
- Jak mogę pomóc? – zapytał czarodziej.
Półbyk milczał, jakby coś analizował. Długo by gadać we wspólnej mowie. Nie chciało mu się. Poza tym sam z siebie nie potrafiłby wytłumaczyć o co dokładnie z tą całą Jarzębiną chodzi. Niech Groszek się produkuje – nie odbierze zielonej łobuziarze tej przyjemności. Prychnął zatem tylko krótkie:
- Chodźmy.
Odwrócił się i majestatycznym krokiem ruszył do głównej sali, gdzie zostawił rozrabiające koleżanki. Yrinjakis pokiwał głową wyrozumiale i poszedł za nim. Dyskretna magia Harmonii naprawiała powoli wejście do pustelni bibliotekarza pokiereszowane przez druida. I tylko nikt nie zatroszczył się o stękającego na resztkach pokruszonej biblioteczki Mitrelina.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        - Pchasz czy tylko gadasz? – Zbulwersowała się Groszek. Mała wróżka pracowała z wszystkich sił, wkładając całe serce w to aby ruszyć olbrzymią, księgę z podwyższenia na którym stała. Mimo olbrzymiego wysiłku efekt tych starań był niewielki, a w oczach Skrzydlatej winowajczynią takiego stanu rzeczy była jej pierzasta przyjaciółka. Lotka słabo przykładała się do powierzonego jej zadania, a na dodatek stale podkopywała morale drużyny, piętrząc przed nią wydumane przez siebie przeszkody.
        Ptak zwracał uwagę na odległość jaką mają do pokonania, wspomniał coś o schodach, strażnikach i dziesiątkach elfów znajdujących się między nimi a bramą Kryształowego Królestwa. I jeszcze coś o tym, że nie powinny zachowywać się jak sroki. Jednak Groszek nie była zainteresowana wsłuchiwaniem się w owe wywody, traktując je jako wymówkę aby nie angażować się w pracę. Na szczęście po chwili księga ustąpiła, stopniowa zaczynając się przesuwać w stronę brzegu postumentu, a im bardziej jej grzbiet wystawał za obrys kamiennego stołu, tym wróżce było łatwiej.
        W tej właśnie chwili do sali weszła Nemain, wykazując się iście perfekcyjnym wyczuciem czasu. Po pierwsze, w oczach wróżki, Kopytna mogła być świadkiem tego jak doskonale radzi sobie para maluchów, tym samym stanowiąc publiczny dowód na to że i bez pomocy centaura, Groszek i Lotka wyniosłyby księgę z biblioteki. Po drugie patrząc bardziej realnie, Kara zdążyła idealnie na chwilę aby w całą tą akcje się wtrącić, przy okazji ratując sytuację, ocalając budynek przed doszczętnym strawieniem przez ogień.
        Centaur wzięła do ręki księgę i bez większego trudu zajrzała do jej wnętrza, co Skrzydlata skwitowała krótkim „no tak”. Bycie dużym miało też i swoje plusy. Groszek przeszła obojętnie obok faktu iż Nemain chowa księgę do swojej torby, za to Lotka ożywiła się jak nigdy dotąd, z entuzjazmem i zawziętością atakując chlebak Kopytnej.
        - Co ty robisz. Zaczekaj, nie zamykaj. Moje śniadanie! Tylko zerknę! – Piszczało ptaszysko, usiłując dostać się do środka torby, wykorzystując w tym celu niewielki otwór miedzy kieszeniami.
        Tymczasem Skrzydlata z powątpiewaniem spoglądała na przekazany jej włos Mitrelina. Wróżka dysponowała ograniczona ilością składników dzięki którym mogła przeprowadzić jarzębinowa próbę zgodności, a w związku z tym nie chciała marnotrawić ich na sprawdzanie osobników słabo rokujących na sukces.
        - Raczej nie. – Wyraziła swoje przypuszczenia Groszek. – Ona tak nie wrzeszczy. Rzadko histeryzuje, a jeśli już wpada w panikę, to zwykle przed tym ostrzega. Nawet zwykła przepraszać, informując iż za chwilę straci samokontrolę. Potem dopiero krzyczy. Na przykład jak wtedy gdy ten wielki dzięcioł wziął nas za szkodniki. W sumie to dobrze że tak robi, ponieważ mam czas aby zatkać jej usta. A czasami zamiast Jarzębiny lepiej jest zasłonić własne uszy. Kiedyś uszyła taki wielki rękaw, co to idealnie pasował jako ubranie dla ślimaka, wiec pomyślałam sobie że skoro Jarzębina nie przepada za śluzem, to ja mogłabym ją wyręczyć. Namęczyłam się co niemiara, tak jak z tą księgą tutaj. A potem ona się pyta czy wiem co się stało z jej urządzeniem do pomiaru wiatru. Wyobrażasz to sobie? Po co komuś przedmioty wskazując skąd i jak mocno wieje? Przecież wystarczy wyjrzeć zza liścia i od razu to czuć. No i wcale nie trzeba robić z tego powodu tak wielkich scen…
        Groszek ciągnęła swoją opowieść nie zauważając przy tym pojawienia się Rogatego Pyszczka w towarzystwie kolejnego elfa. Jej uwagę był w stanie skupić na sobie dopiero cały oddział długouchych który pojawił się w bibliotece chwilę po minotaurze.
        Okazało się ze Mitrelin nie próżnował. Gdy tylko pozostał sam, młody uczeń natychmiast poinformował straż o zniszczeniach jakie Naturianie wyrządzili w świętym gaju, o zbezczeszczeniu Księgi Życia oraz o porwaniu Yrinjakisa i zamiarze spalenia całego Królestwa. Elf miał zdolność do ubarwiania swoich opowieści, dzięki czemu szybko zorganizował zastęp łuczników, celujących obecnie w Agelatusa. Tym razem mieli przed sobie znacznie bardziej doświadczonych wojowników. Strzelcy rozstawili się półkolem, tak aby każdy z nich miał możliwość trafić w przeciwnika, a jednocześnie uniemożliwić minotaurowi zaatakowanie wszystkich na raz.
Sam Mitrelin trzymał się za plecami przywódczyni oddziału, podskakując nerwowo, jakby mu kto wrzucił skorpiona za tunikę.
        - Mistrzu Inglorionie, czy twoi goście stanowią jakiś problem? – Spytała elfka próbując wyjaśnić kontrast pomiędzy opanowanym Yrinjakisem, a depczącym jej po piętach Mitrelinem, który najchętniej od razu pchnąłby ją do walki z rogatym stworem, cały czas przy tym popiskując.
        Czekając na odpowiedź bibliotekarza, łuczniczka ani odrobinę nie zwolniła naciągniętej cięciwy. Tymczasem Groszek szybko straciła zainteresowanie sytuacją, bardziej będąc zajętą próbą wyciągnięcia Lotki z torby Nemain. Dopiero na dźwięk głosu łuczniczki, wróżka postawiła uszy do góry. Wprawdzie stała do elfki odwrócona plecami, jednak tej barwy nie dało się pomylić z niczym innym.
        - Jarzębina! – Krzyknęła uradowana Skrzydlata.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

- Rozumiem - pokiwała głową zgadzając się z wróżką. Nem nie miała najmniejszego pojęcia o testach, którymi Groszek zamierzała ocenić czy Jarzębina to Jarzębina. Dostarczyła włos elfa, który zachowywał się co najmniej dziwnie, ale rozumiała, że mogli szukać kogoś zupełnie innego.
Ledwie zdążyła schować księgę, a do komnaty wrócił Agelatus, który zapodział się gdzieś po drodze. Razem ze sobą przyprowadził Yrinjakisa, co chyba było dobre. Nie zdążyła się nad tym zastanowić, tak jak nie zdążyła zwrócić uwagi na Lotkę, która piszcząc i ćwierkając dobijała się do juków, gdyż zaraz za minotaurem wpadł oddział łuczników.
Westchnęła zrezygnowana. Oczywiście, że zbrojni musieli być strzelcami. Takie jej szczęście. Całą przygodę mierzono do niej z łuków. Chociaż może jednak miała szczęście. W końcu jak na razie jedynym kto ją postrzelił była wróżka, zaś wszystkie inne przygody z miotającymi bełty skończyły się bez obrażeń.
Powoli uniosła ręce w jednoznacznym geście poddania i odwróciła się w stronę przybyłych. W tyle podskakiwał Mitrelin. Uszaty, który na starcie był taki miły, teraz ściągnął im na głowy wojsko.
Kara pokiwała głową, chociaż tylko do samej siebie. No i proszę do czego prowadziły siłowe metody. Zawsze obracały się przeciw stosującym. Tylko dlaczego nikt jej nie słuchał. Więcej, dlaczego każdy dziwił się gdy traktowała wszystkich łagodnie i pokojowo, póki jej bezpośrednio nie zagrożono. Takie już jej życie. Wtedy zupełnie znienacka odezwała się Groszek.
- Jarzębina? - powtórzyła kopytna, rozglądając się po sali. Jej wzrok padł na odzywającą się właśnie elfką
- To ona jest Jarzębiną? - zapytała by się upewnić.

        Otrzymawszy potwierdzenie, powoli i ostrożnie zbliżyła się do rzędu gotowych do wypuszczenia strzał. Oddział był wyjątkowo zdyscyplinowany. Bez wydanego rozkazu, żadna ręka nie drgnęła, żadna z cięciw nie zmieniła położenia, podczas gdy centaur stępował w pobliże kordonu strzelców.
- Pani pozwoli - podeszła do dowódczyni i sięgając nad łukiem, wyrwała jej włos.
Zaraz potem, jak gdyby nigdy nic wróciła do wróżki, podczas gdy zagubione elfy szemrały między sobą a Mitrelin wrzeszczał coś o wystrzelaniu wszystkich z marszu.
- W takim razie, proszę sprawdź ten włos - Nemain z uśmiechem podała wróżce zdobycz, zwracając się znów do elfki - Nie dokucza ci nic ostatnio? Nie masz jakichś problemów, z którymi potrzebujesz się uporać? - beztrosko pytała Kara - Bo widzisz, chyba jesteś odbiciem przyjaciółki Groszek, a ona ma problemy. Podobno jak rozwiążemy twoje kłopoty to Jarzębina będzie zdrowa i wtedy nasza misja będzie skończona.
To był dopiero zwrot wydarzeń. Czyżby faktycznie druga Jarzębina sama do nich przyszła szczędząc im poszukiwań. Wspaniale! W końcu dogadanie się z elfami wcale nie było takie łatwe, jakby przypuszczała na początku. Zanim trafiliby na jakiś ślad czy wskazówkę, mogło by minąć trochę czasu.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Agelatus podrapał się wielką lapą po klatce piersiowej. Celujący w niego łucznicy nie robili na nim żadnego wrażenia. Bał się ich mniej więcej tyle, co zeszłorocznej zimy. Posadził swój wielki zad na kamiennym postumencie, który dotychczas zajmowała Księga Życia. Rozmiarowo był w sam raz, a i jego wytrzymałość nie budziła zastrzeżeń. Był wystarczająco solidny, że nie zarwał się pod wielkim minotaurem.
        Druid ogarnął z góry dziwaczną scenę. Lotka atakuje torbę, Nemain wyrywa włosy łuczniczkom, Sinfee obrażona na barbarzyńcę znów nie wie czyją wziąć stronę, Mitrelin piszczy coś falsetem, elfy szpanują bieluśkimi łukami, wilk się sfajdał ze strachu, bo gdzie nie czmychnie roznosi za sobą aromat gówna. A wszystko przy akompaniamencie furkotu delikatnych skrzydełek latającej jak poparzona Groszek, wydzierającej przy tym na całą japę jedno z dwóch najbardziej popularnych w jej ustach słów (zaraz obok żołędzi), a mianowicie: „Jarzębina!”.
- „Wracamy do punktu wyjścia.” – zadumał się. – „Tydzień wróżki. Popularność entropii w królestwie zwiększa się.”
Wyłapał spojrzenie siwowłosego bibliotekarza, który chwilę wcześniej uspokoił gestem dłoni pytającą go o coś dowódczynię łuczników. Ewidentnie elf nie miał pojęcia co tu się wyprawia, i szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania u tego, który go tu przyprowadził. Rogaty wzruszył ramionami. Nie wiedział co ma mu powiedzieć. Powiódł łapskiem po sali i rzekł tylko:
- Kobiety. – jakby to wszystko wyjaśniało. – Też nie rozumiem.
Wrócił do swojej zadumy. Rozkaz od Matki był wyraźny i jasny. Nie zostawiał nic do interpretacji. Miał je tylko przyprowadzić do Yrinjakisa. Zrobił swoje, więc czekał na kolejne zadanie, a póki co bimbał sobie na wszystko, co się działo w głównej komnacie biblioteki.
-„Zawsze puszczam bańki mydlane. Piękne bańki mydlane w powietrze.” – Zagwizdał sobie pod nosem międzynarodowy hymn tych, co mają wywalone. Zaśpiewał go sobie, ale tylko w myślach.
Mistrz Inglorion chyba znał tą melodię, bo uśmiechnął się nieznacznie. Cóż, jak nie wiadomo o co chodzi kobiecie, to lepiej wyczekać. Powrzeszczy, powrzeszczy, a ostatecznie i tak powie jeszcze raz, i może użyje bardziej zrozumiałych sformułowań. Taktyka zaproponowana przez Agelatusa miała całkiem sporo zalet. Sędziwy mag podszedł i szturchnął barbarzyńcę łokciem.
- Posuń się góro mięsa. – powiedział, o dziwo po naturiańsku.
- Miejsce wykałaczki jest między zębami. – prychnął uprzejmie w swoim języku, nieco zdziwiony poliglotyzmem elfa.
- Stanąłbym ci w gardle. – czarodziej nie dał się sprowokować.
- Nie rozśmieszaj. – parsknął pogardliwie szaman. – Przed użyciem wykałaczki uszy się odrywa. – światowy minotaur wyjaśnił prymitywnemu elfowi meandry użycia zaawansowanego narzędzia do wygrzebywania resztek spomiędzy kłów. Zmierzył jednak chudego mężczyznę wzrokiem i zrobił trochę miejsca na postumencie. – Znasz naturiański? – zapytał.
- Trochę. – powiedział starzec powoli gramoląc się na podwyższenie. – W każdym razie z prymitywem się dogadam. – Popatrzył w ponure oblicze Agelatusa, ale nie spodziewał się tam żadnych min wyrażających jego reakcję na takie zaczepki. Po swoich podróżach dobrze wiedział, że barbarzyńskie imiona nie są nadawane przypadkowo. Poczucie humoru maga najwyraźniej jednak zostało zaakceptowane przez druida, bo tamten nie wpadł w szał, a tylko odwrócił łeb obojętnie, na chwilę ponownie przyglądając się siejącej zamieszanie wróżce.
- Liścia? – zaproponował po chwili półbyk, gdy bibliotekarz już zasiadł obok niego.
- Co to?
- Tytoń.
- Do palenia?
- Do żucia.
- Nie próbowałem jeszcze.
- To spróbuj.
- A, dawaj. – Yrinjakis oderwał kawałek używki odpowiedni do rozmiaru własnych szczęk i wrzucił do ust. Szaman postąpił tak samo.
Dwaj stateczni mężczyźni siedzieli obok siebie gniotąc zębami tytoń, raz po raz plując pod nogi burobrązową śliną i z grymasem konsternacji na twarzach kontemplowali osobliwe widowisko prezentowane przez chyba nie do końca poczytalne niewiasty.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        Groszek promieniała z radości. Nadmiar szczęścia niemal rozsadzał drobne ciało wróżki. Po tylu trudach wreszcie odnalazła swoją Jarzębinę. Kolejną Jarzębinę. Oczywiście o żadnej pomyłce nie mogło być mowy, a wykonywane wszelkich testów wydawało się Skrzydlatej zbędne. Wystarczyło że przez chwilę popatrzyła na twarz elfickiej łuczniczki, by rozpoznać w niej swoją najlepszą przyjaciółkę. I nie chodziło tu tylko o ton głosu. Wszystko pasowało. Te same rysy, mimika gestów, drobny nosek, uniesione brwi, dołeczki w kącikach ust, a nade wszystko oskarżycielskie spojrzenie skierowane w stronę Groszek, wymownie zdradzające jedną myśl „jesteś stuknięta”.
        W tej ostatniej kwestii bardzo przydatna okazała się Nemain, odgrywając przed elfką tradycyjną rolę wróżki. Dowódczyni straży pierwszy raz miała okazję ujrzeć centaura. Do tej pory słyszała iż są to stworzenia nieufne, stroniące od innych, wolące żyć w własnych kręgach, przy czym najlepiej aby były to kręgi jednoosobowe. Tymczasem ten konkretny centaur, który jej się trafił, zachowywał się zgoła inaczej. Tak jakby od wieków były najlepszymi znajomymi. Pomijając już rwanie sobie włosów z głowy, co samo w sobie było absurdem, prawdziwą kpinę stanowiło pytanie o życiowej problemy łuczniczki, które naturianka zamierzała od ręki rozwiązać.
        „Oczywiście że zdradzę ci swoje sekrety. Zawsze chętnie dzielę się nimi z nieznajomymi. Najlepiej publicznie. Przed całym oddziałem. W ten sposób tylko zyskuję w oczach podwładnych” – W myślach ironizowała elfka, jednocześnie obdarowując Nemain spojrzeniem pełnym zwątpienia, niedowierzania, irytacji i bezsilności, czyli wszystkim tym co tak bardzo cieszyło Groszek.
        Dzięki zachowaniu Kopytnej, Skrzydlata miała pewność iż trafiła na poszukiwaną przez siebie osobę, a chłodna reakcja elfki nie była w stanie ostudzić jej entuzjazmu. Przecież wróżka dokładnie tego się spodziewała. W rzeczywistości istniał tylko jeden powód dla którego elfka wciąż pozostała w miejscu. Z chwilą w której Mistrz Inglorion dał do zrozumienia że nic mu nie grozi, kapitan straży powinna natychmiast obrócić się na pięcie i opuścić bibliotekę, przy okazji machnięciem ręki odtrącając natrętną wróżkę, a centaurowi mówiąc prosto w twarz że jest naiwny i głupi. Dylemat elfki stanowił fakt, iż jej imię Nireth Faelivrin, w języku powszechnym oznaczało ni mniej ni więcej jak Owoc Jarzębiny.
        - Nie mam żadnych problemów, nie licząc waszej obecności w tym miejscu. – Krótko odpowiedziała elfka, dając jednocześnie sygnał swoim podwładnym by ci opuścili broń, a następnie zwracając się do bibliotekarza. – Proszę o wybaczenie Mistrzu Inglorionie. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd. W takim razie, pozwól że zwrócę ci twojego ucznia.
        Łuczniczka zdecydowanym ruchem pchnęła Mitrelina pod nogi Yrinjakisa, a przy okazji znacznie bliżej minotaura niż sprawca zamieszania by sobie tego życzył. Na widok olbrzymiego druida, nieszczęśnik podwinął kolana pod brodę, jednocześnie osłaniając dłońmi swoja głowę, tak jakby lada chwila spodziewał się przyjąć cios zadany potężną łapą. Jednak tym czego naprawdę obawiał się Mitrelin, była możliwość popadnięcia w niełaskę u swojego mistrza.
        - Ale…. Ale oni naprawdę zżarli wszystkie święte owoce. I chcieli spalić księgę. Ukradli ją zresztą, a teraz ta krow.., znaczy się minotaur, bezcześci marmurowy postument… Dlaczego na to pozwalasz mistrzu? Zróbże coś! – Skomlał zupełnie zagubiony elf.
        Tymczasem Nireth dała znać swoim podwładnym by ci wycofali się z biblioteki. Była wściekła za to iż tak łatwo dała się zmanipulować i ośmieszyć w oczach Yrinjakisa. Pozostawanie dłużej w tym miejscu nie miało sensu. Przynajmniej udało jej się potwierdzić krążącą po mieście plotkę, o tym iż mistrz Inglorion odzyskał pełnie zmysłów. Łuczniczka ruszyła w kierunku schodów, gdy nagle zorientowała się że mała wróżka siedzi jej na ramieniu.
        - Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? - Spytała niezadowolona.
        - Nic. Po prostu nie mogę cię opuścić dopóki cię nie uratuję. – Z uśmiechem na ustach oświadczyła Groszek.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Dwójka mężczyzn rozsiadła się wygodnie jak gdyby nigdy nic, żując tytoń. W tym czasie cała odpowiedzialność jak zawsze spadła na barki Nemain bo kogóż by innego. Jak zawsze też nie narzekając wypełniła swoje zadanie zrywając włos z głowy elfki. Skrzydlata okazała się jednak pewna swojej oceny i zrezygnowała z testów. Kopytna bez żalu wyrzuciła znalezisko i odwzajemniła intensywne spojrzenie Nireth, z pewnymi różnicami. Wzrok łuczniczki nie wyrażał choćby odrobiny pozytywnych emocji. Nemain uśmiechała się jak to ona, wesoło i szczerze. Nawet miała ochotę lekko zamachać, gdy dowódczyni nie zmieniała swojej postawy i wciąż patrzyła w jej stronę. Stała jednak na tyle blisko, że gest byłby głupi. Poprzestała więc na uśmiechaniu się.
- Kiedy my naprawdę za moment odejdziemy, tylko zwyczajnie jeszcze nie możemy - odparła równie beztrosko jak chwilę wcześniej stała. Choć powstrzymała się od dreptania w miejscu.
        Kordon powitalny szybko zaczął się zbierać, gdy tylko elfka usłyszała iż wezwanie było fałszywym alarmem, a mistrz jak głupio by nie wyglądał, raczył się minotaurzymi przysmakami razem z rogatym i nie był ani trochę zagrożony.
Groszek jednak poddawała się znacznie wolniej niż uszata. Nie dając za wygraną podążyła tropem łuczniczki od razu siadając jej na ramieniu.
Widząc to Nemain nie zwlekając poszła w ślady wróżki, towarzysząc odchodzącej elfce. Z raźnym stukotem podków na podłodze szybko dogoniła odchodzące. Teraz szła tuż za plecami dowódczyni prawie literalnie depcząc jej po piętach, gdyż odległość jaką od niej utrzymywała była minimalna.
- Ej czekajcie na mnie! - zakrzyknęła Sinfee, widząc jak bibliotekę opuściły w jej mniemaniu jedyne rozsądne istoty z całej ekipy. Zerwała się szybko podążając ich przykładem.

        W trakcie wędrówki ulicami miasta, Nemain powstrzymała się od powtarzania pytań, licząc, że Nireth sama ułatwi im misja, w końcu dzieląc się swoimi problemami. Nic bardziej mylnego. Mimo to na razie szła milcząco, od czasu do czasu tylko rozglądając się ciekawsko wokół, gdy zaczęła słyszeć szepty. Rozejrzała się ostrożnie po raz kolejny, ale nie odnalazła szeptacza. Dopiero gdy ponownie doszły ją ciche głosy, zorientowała się, że dochodzą z jej juków.
Fakt ten jakby uspokoił Karą, która wróciła do spokojnego dreptania za uszatą ignorując dalsze gadanie księgi. Zweryfikuje wszystko później, ale najpierw nauczy się czytać, o tak. Teraz zaś uratują Jarzębinę.

        Nireth jednak wyraźnie się zawzięła i ani myślała puścić pary z ust. Choćby najmniejszej sugestii czy podpowiedzi. Nic, tylko szła naburmuszona i poirytowana, udając obojętną. Tak samo próbowała nie zwracać uwagi na spojrzenia jakimi obdarowywały ją inne elfy, obserwując towarzyszący jej barwny zastęp.
W taki sposób dotarli aż do mieszkania łuczniczki. Uszata weszła do domostwa razem z siedzącą na niej wróżką. Następnie próbowała zamknąć za sobą drzwi, odgradzając się chociaż od pozostałych nieproszonych ratowników. Ku jej rozpaczy niestety bezskutecznie. Zamknęła wrota na tułowiu centaura. W tym samym momencie, w którym elfka postanowiła zatrzasnąć drzwi, Nemain postanowiła wejść do domu. Oczywiście nie całkowicie, gdyż zwykłe domy w przeciwieństwie do wiekowych pałaców czy bibliotek miały znacznie mniej pokaźne rozmiary i koń nie mieścił się w nich tak samo jak w domach innych dwunogich istot. Tak więc Kara weszła tyle ile dała radę, blokując przejście, jednocześnie nachylając się do środka by chociaż częściowo uczestniczyć w rozmowach.
- Ładny dom - odezwała się pogodnie, szybko przechodząc do sedna - To z czym się borykasz? My naprawdę z chęcią ci pomożemy - dodała równie wesoło. Niestety prezencja centaura nie stanowiła najlepszego poręczenia. Wręcz odwrotnie, Nemain wyglądała na całkowite przeciwieństwa kompetencji.
Jakby tego było mało, księga znów się odezwała. Tym razem jednak po raz pierwszy zrozumiała przekaz „Biegnij”
Też coś, nastroszyła się w myślach, również w głowie dodając „Zamknij się” Tom o dziwo umilkł choć wyczuła jego niezadowolenie.
- To jak? - wznowiła pytanie, wślepiając się w Nireth.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Szopka prezentowana przez dziewczyny dobiegła końca. Pogadały, połaziły, pofruwały i podziwaczyły. Jedna użyła siły, druga się popłakała, inna zwariowała, a tej czteronożnej głupkowaty uśmiech nie schodził z buźki. Tragikomedia w stylu nowoaeriańskim. Sen wariata, sztuka dla sztuki i cyrk w ciapki. Nikt nie wie o co chodzi. Oczywiście olały dwóch żujących tytoń mężczyzn sikiem prostym obojętnym. W sumie to zrozumiałe - rozsądek nijak nie pasuje do damskich poczynań. W końcu jednak aktorki kiepskiego przedstawienia zdecydowały się zakończyć tę chałturę. Opuściły scenę bez ukłonów i (na szczęście) bez bisów i oddaliły się z biblioteki. Pomiędzy księgozbiorami pozostało tylko myślące towarzystwo, pomijając głupiego Mitrelina, który kulił się gdzieś u ich stóp.
        - Po co przybyliście do Kryształowego Królestwa? – Yrinjakis zaczął rozmowę od razu od poważnych tematów, gdyż szkoda było w ogóle komentować oglądane przed chwilą sceny rodzajowe z domu dla umysłowo chorych.
- Miałem polecenie, by siostrom pomóc, więc jestem – odparł Agelatus.
- Nie wyjaśniło mi to zbyt wiele – stwierdził siwowłosy.
- Trudno tak naprawdę powiedzieć – przyznał druid. – Widziałeś co tu się działo.
- Spróbuj chociaż. – zachęcił go. – Nie pomogę wam, jeśli nie będę wiedział o co chodzi.
Elf miał rację. Trzeba mu jakoś streścić te groszkowe szaleństwa w przystępnej formie. Rogaty podparł pięścią brodę i zafrasował się. Ależ mu chuderlak postawił zadanie. Myślał, myślał, myślał - aż się spocił, ale w końcu wymyślił.
- Jarzębinie, – przemówił głośno – koleżance naszej Groszek coś się w głowie poprzestawiało. Żywot wróżki zaś jest w jakiś tam sposób powiązany z żywotem innej żywej istoty. Mniej więcej chodzi o to, że jak cierpią, to obie naraz. – Popatrzył na magika, a ten pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Półbyk zatem kontynuował. – U wróżki Jarzębiny brak wiarygodnych przyczyn załamania nerwowego, dlatego szukamy problemów z drugiej strony. I z tego co zrozumiałem, to tą drugą stroną jest tamta stanowcza łuczniczka.
        Opowieść pasowała do małej, zielonej, skrzydlatej istotki, ale wypowiedziana dudniącym basem ponurego minotaura brzmiała co najmniej zabawnie. Inglorion powstrzymał się jednak od uśmiechu i postarał się sprecyzować niejasności.
- Jakich problemów? – zapytał z troską.
- Nie wiem. – wzruszył ramionami wielki barbarzyńca. – Jakie kobieta może mieć problemy?
- W sumie też nie wiem. – Czarodziej wydął usta i świsnął głośno wypuszczając powietrze.
- Ale na waszych samicach znasz się lepiej niż ja. – zauważył słusznie naturianin. – Dawaj. Zaproponuj coś.
- Ale co?
- Nie mam pojęcia. – prychnął szaman. – Ja się naprodukowałem, żebyś coś pokumał z bełkotu Groszek. Teraz twoja kolej. Wysil się. – ponaglił bibliotekarza.
Mag zmarszczył czoło w procesie intensywnego myślenia.
- Przytyła i jej tyłek nie mieści się w spodnie – strzelił wreszcie.
- To jest problem?
- U was nie?
- U nas nie. Im więcej ciała do kochania tym lepiej.
- Tego nie słyszałem.
- A to, że na kościach się źle leży?
- To tak.
- No to o to samo chodzi.
Wiekowy uczony uśmiechnął się.
- No to być może w twoim klanie jest tak, jak mówisz. Ale u nas przybranie na wadze może być wielkim kobiecym nieszczęściem.
- Hmm… – mruknął druid nieprzekonany. – Masz jakieś inne propozycje?
- Złamała paznokieć?
- Wystarczająco głupie, żeby baba się tym przejęła, ale nadal chyba nie tego szukamy.
- Nie ma się w co ubrać.
- A bardziej tragiczne?
- Pierwszy siwy włos.
Niespodziewanie do rozmowy wtrącił się Mitrelin, który jakby zapanował wreszcie nad swoim strachem, przemógł siłę ściskającą go za gardło i uniemożliwiającą mówienie w obecności śmierdzącego minotaura.
- Oczko jej poszło w pończochach – powiedział takim tonem, że trudno było poznać, czy chciał sobie zażartować, czy mówił prawdę.
- Komu? – dopytał Yrin.
- Nireth. – wyjaśnił krótko uczeń i dopiero teraz znać było, że mówi na poważnie.
- W czym? – naturianin za to zdziwił się niepomiernie.
- W pończochach. – powtórzył pomocnik bibliotekarza.
- Co to jest?
- Taki element stroju. – adept popatrzył wyniośle na druida dumny z siebie i zadowolony z faktu, iż kolejny raz dobitnie okazało się jakim prymitywem jest rogaty olbrzym. – Zakłada się je na nogi, żeby ładnie wyglądały i były gładkie i błyszczące. A poza tym troszkę grzeją w chłodne dni.
- Widzę mój drogi uczniu – odezwał się rozbawiony rozmową Olwe. - Że się świetnie orientujesz w damskiej garderobie.
- No co? – speszył się chłopak. – Ty sam mistrzu niejednokrotnie powtarzałeś, że wszechstronna wiedza jest zaletą. Nigdy nie wiadomo co się może przydać do przeżycia.
- Mhm… – pokiwał wielkim łbem szaman. – Daj znać jak kobiece fatałaszki uratują ci kiedyś życie.
Mitrelin na tą zaczepkę gwałtownie odwrócił zezłoszczoną twarz do Agelatusa i chciał odszczekać się czymś jeszcze bardziej wrednym, ale sam widok rozbudowanej muskulatury barbarzyńcy spowodował, że elf porzucił swój pochopny zamiar żartowania z niego.
- A długo już jesteście ze sobą tak blisko, że ci się zwierza? – zainteresował się za to inną kwestią siwowłosy i z uprzejmym uśmiechem wyczekiwał odpowiedzi. Ponieważ jednak pomocnik spojrzał na niego tępym, nierozumiejącym wzrokiem, to sprecyzował o co mu chodzi. – Skąd wiesz, że jej poszło oczko?
Najmłodszy z mężczyzn natychmiast ukrył zawstydzone oczy i odwrócił się gdzieś w bok.
- Nireth ma bardzo ładne nogi. Lubię na nie patrzeć. – wymamrotał. Zrobił krótką przerwę, ale stwierdził, że coś w jego wypowiedzi wymaga sprostowania. – Oczywiście gdy nie widzi, bo inaczej bym dostał od niej po pysku – wyjaśnił szybko. – W ogóle jest bardzo ładna – dorzucił jeszcze rozmarzonym tonem.
        Zapadła cisza. Druid i mag niemal jednocześnie wymownie westchnęli. Wszystko jasne. Nie trzeba nic więcej mówić. Uszy młodemu pomocnikowi aż poczerwieniały, gdy wspomniał o urodzie dowódczyni łuczników. Zakochany jak nic. Pozostawiony bez żadnego komentarza Mitrelin doszedł jednakże do wniosku, że dwaj siedzący na postumencie mężczyźni wyczekują kontynuacji, a ich westchnięcie zinterpretował jako ponaglenie, więc bez zastanowienia wypalił wyznaniem.
- Codziennie ją podglądam. – palnął bez żadnego zażenowania. – Podczas ćwiczeń, podczas strzelania z łuku, podczas snu, czasem się uda podczas kąpieli w jeziorze. – przyznał, a oczy aż mu się zaświeciły. – Ale najczęściej podczas płaczu.
- Płaczu? – zdziwił się Yrinjakis.
- Tak mistrzu – potwierdził pomocnik. – Nireth bardzo dużo płacze w samotności. Gdy myśli, że nikt jej nie widzi. Bo nie wie, że ja ją widzę – zaznaczył chyba tylko po to, by podkreślić jakim sprytnym jest zboczeńcem.
- Od dawna tak się dzieje? – dopytał swego ucznia zainteresowany tematem bibliotekarz.
- Od pewnego czasu.
- A dlaczego płacze?
- Trudno powiedzieć – zaczął się wykręcać Mitrelin.
- Wiesz czy nie wiesz? – ryknął na niego minotaur, a jego wielka pięść zacisnęła się na kamiennym rancie monumentu.
- Wiem! – krzyknął pospiesznie chłopak, bo szyja jeszcze go bolała po poprzednich próbach złoszczenia naturianina.
- To gadaj!
- Jakieś pół roku temu, gdy w mieście szalał chaos, mieliśmy mnóstwo problemów. Rozprężenie obyczajów, zanik prawa i ruina dyscypliny. Ogromny kryzys Kryształowego Królestwa. Nikt nikomu nie ufał, nikt nikomu nie pomagał, każdy niuchał tylko za swoim interesem. Straszne czasy…
- Już tą legendę słyszałem – Agelatus przerwał mu lanie wody. – Do rzeczy.
- Ekhm… - zmitygował się młodzieniec. – Dobrze zatem. – chrząknął i kontynuował. – Najbardziej niebezpiecznym elementem wtedy okazały się być samoczynnie otwierające się w całym królestwie portale. Różne. Do innych krain i do innych planów. Zarówno przyjaznych, ale do tych przeklętych też. – Przerwał, jakby niepewny, czy powinien dalej mówić. Popatrzył na swojego mentora wzrokiem, z którego wyzierała czarna rozpacz, a usta zaczęły mu drżeć. – Trudno powiedzieć czyja to była wina… – zaznaczył nieśmiało, choć wyraźnie nie utożsamiał się z tym stwierdzeniem. – …ale chodziła plotka… – nadal wahał się czy wywalić na wierzch wszystkie zasłyszane wtedy rewelacje. Po policzku spłynęła mu łza. Patrzył na nauczyciela, a jego spojrzenie wyraźnie przybrało wyraz przepraszający. – Mistrz Inglorion był już w terminalnej fazie swojej choroby i nikt nad nim nie mógł zapanować. – rozpłakał się wreszcie młodzieniec. Ryczał długo i rzewnie. – Oni wszyscy obwiniali cię mistrzu za te portale! – zdołał tylko wydukać między pochlipywaniami.
        Yrinjakis poczuł się nieswojo, jakby mu ktoś wyszarpnął dywan spod nóg. Był pewnym siebie magiem z rozległą wiedzą i potężną magią na usługach. Zdawało mu się, że nie ma rzeczy, która mogłaby go zaskoczyć. Jednak wydarzenia z czasów jego szaleństwa przeraziły go. Zdołał jednak się opanować i zajął się histeryzującym Mitrelinem.
- Powiedz nam co przytrafiło się Nireth – wprowadził swojego ucznia na porzucony temat, gdy ten nieco się już uspokoił.
- Nireth jako królewska gwardzistka bardzo poważnie podeszła do swoich obowiązków. – Mówił powoli, cedząc słowa i pociągając nosem. – Jako jedna z nielicznych zdołała utrzymać swój pluton w karności. Stworzyła z niego jednostkę szybkiego reagowania. Zawsze, gdy z otwartej magicznej bramy zaczynały wysypywać się do miasta czarty czy inne plugastwo, to oni tam byli i szyli w najeźdźców strzałami, póki atak nie ustał. Wiele takich szturmów powstrzymała. Zalazła za skórę na pewno niejednemu piekielnemu watażce. A oni nie są wyrozumiali ani litościwi. Ludzkim prawem wojennym też się nie przejmują. Któregoś razu więc w zemście za te wszystkie przegrane bitwy do chaty Nireth wpadła brygada demonów i uprowadziła jej trzyletniego synka do innego planu. Mówią, że do otchłani, ale nie wiem. Nie znam się na tym.
- Ale za to na pończochach się znasz – wtrącił złośliwie mało empatyczny szaman. Yrinjakis położył rękę na bicepsie naturianina tym niemym gestem prosząc go o ciszę. Mag miał dar przekonywania, albo władał nie tylko magią przestrzeni, bowiem Agelatus po tym jednym dotknięciu zamknął pysk i nie komentował dalszych słów Mitrelina.
- Nikt się na tym nie zna. – kontynuował pomocnik bibliotekarza jakby usprawiedliwiając się. – Znaczy mało kto. A nikt tak świetne jak pan, mistrzu – ukłonił się staremu czarodziejowi.
- Dziękuję – skinął głową siwowłosy, lecz natychmiast dodał. – Proszę, nie przerywaj znowu. Mów co było dalej.
- Gdy zorientowała się było już za późno. Portal zamknął się zaraz za porywaczami. Próbowała chłopcu pomóc, zorganizować jakąś wyprawę ratunkową do tamtego planu, ale tu wszystko sprzysięgło się przeciwko biednej dziewczynie. Wieża magów pogrążona była w swadach i intrygach, wojsko grzęzło w pijaństwie, król zajmował się hulanką i rozpustą, a mistrza Yrinjakisa, najlepszego maga przestrzeni w królestwie opętało szaleństwo i nie on był w stanie normalnie funkcjonować. – przerwał na chwilę, by podkreślić dramatyzm swoich słów. – W tym całym chaosie nikt nie chciał jej pomóc uratować dzieciaka. Została z tym sama. A kiedy wszystko się skończyło, ucichło, wróciło do normy, to gwardzistka Nireth Faelivrin dostała złoty order za obronę miasta, ale nikt już nie pamiętał o jej nieszczęściu i porwanym synu. Ona zaś zamknęła się w sobie, z nikim nie gada, rozpacza w samotności i tego jestem niemal pewien, że w głębi duszy to właśnie mistrza Ingloriona obwinia za zniknięcie małego Sivitha.
        Zapadła cisza tak głucha i nienaturalna, że brzęczenie muchy odczuwało się jakby rozchodziło się donośnym echem po wielkiej bibliotece. Trzej mężczyźni pogrążeni w rozmyślaniach nie zakłócali jej przez dłuższy czas. Mitrelin milczał uparcie po zakończeniu opowieści. Jego myśli krążyły wokół urodziwej gwardzistki, jej tragedii, jej syneczka i jej zgrabnych nóg w białych pończoszkach, po których zerwane oczko pędziło w górę pod kusą sukienkę. Sędziwy mag mniej dumał nad samym pojedynczym przypadkiem Nireth, a bardziej zastanawiał się jak mógł dać się tak zmanipulować, oszukać, wykorzystać, by jego własne czary posłużyły do sprowadzania kataklizmów i czynienia krzywd elfim współplemieńcom. Nie łudził się nawet, że młoda łuczniczka jest jedyną ofiarą rozbestwienia się samopas jego potężnej magii. Natomiast Agelatusa, mimo iż niewzruszony i gruboskórny, jednak ukłuła w serce smutna historia gwardzistki i parszywy los jej potomka.
- „Małe dziecko od pół roku w otchłani!? Matko jedyna!” – przez rogaty łeb śmignęła piorunująca myśl. Nic dziwnego, że elfka porzuciła nadzieję. Tylko cud mógł sprawić, że odzyska jeszcze zdrowe i normalne dziecko.
- No cóż. – westchnął wreszcie Yrinjakis przerywając ciszę. – Spróbujmy naprawić to, co się spieprzyło. – powiedział spokojnym, ale smutnym głosem. – Chodźmy zatem do panny Faelivrin.
        Wyszli. Mitrelin prowadził, za nim zadumany podążał jego mistrz z zaplecionymi za plecami rękoma, a Agelatus szedł na końcu rozgłośnie klekocąc kopytami o kamienny bruk.
Zablokowany

Wróć do „Kryształowe Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości