Kryształowe KrólestwoWycieczka na misji ratunkowej

Elfie pałace zbudowane głęboko w ukrytych leśnych polanach. Wieże strażnicze wznoszące się ponad chmurami, gdzieś wśród ostrych skał - to wszystko możesz spotkać tutaj w Kryształowym Królestwie, gdzie zbiegają się szlaki elfich książąt, magów i smoków.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Wycieczka na misji ratunkowej

Post autor: Nemain »

Początek przygody

        Nem stępowała pogrążona we własnych myślach. Nie słyszała jak Agelatus woła jej imię. Nie zwróciła nawet uwagi, gdy szaman zaczął iść obok, dopiero gdy ten odezwał się ponownie. Zatrzymała się wpół kroku, patrząc na niego nieco wyrwana z kontekstu, z nierozumiejącym wyrazem twarzy. Dopiero po kilku sekundach, do centaurzej głowy dotarł sens wypowiedzi druida.
- Czy się gniewam ? - powtórzyła pytanie, podczas gdy zwykle obecny uśmiech, spełniając pragnienie rogatego, zaczął wracać na swoje miejsce. Spojrzała na barbarzyńcę całkiem rozbrojona pytaniem i propozycją. Kara zwyczajnie się zamyśliła, a ten wielki, pocieszny brutal, który jeszcze chwilę temu chciał zmieść oddział elfów, pomyślał, że się na niego obraziła i chyba się tym zmartwił.
Podeszła do Agelatusa, bokiem mijając podskakującą Sinfee i poklepała go wyciągniętą ręką po torsie.
- Nie gniewam się. Zamyśliłam się na moment o elfach i tym ich mieście - uśmiechnęła się kolejny raz. Nemain nigdy nie kłamała. Ciężko powiedzieć czy nie umiała, czy nie lubiła tego robić. Pewnym było, że nie kłamała i teraz. Może się darła na minotaura, ale tylko dlatego, że wątpiła by w inny sposób raczył posłuchać. Po za tym kara z natury zwykle reagowała dość spontanicznie i niejednokrotnie jej ekspresja przekraczała konieczność. Gdyby Nem się rozzłościła, miecz nie spoczywał by spokojnie na plecach kopytnej a wielkość przeciwnika nie miała by żadnego znaczenia.

        Podczas gdy pochód równym szeregiem, powoli przesuwał się wśród drzew zbliżając się do miasta, czarny basior napuszony niczym paw szedł obok centaura. Wilk chociaż początkowo nie cieszył się z nowego towarzystwa, teraz z każdą chwilą stawał się coraz bardziej zadowolony i dumny.
Kara nie dostrzegała dziwnej tendencji do przejmowania dowodzenia, wilk owszem i był zadowolony z posłuchu jaki budziła kopytna.
Baal teraz czuł się jak przywódca stada. Przecież z Nemain podróżowali razem i w jakiś pokrętny sposób, w czarnym kudłatym łbie już dawno zrodziła się konkluzja, że centaur był jego towarzyszką, jakby stanowili parę alfa w wilczej grupie, dwuosobowej, ale jednak grupie. Teraz ich maleńka grupka się powiększyła do rozmiarów całkiem pokaźnej watahy. Skoro więc wszyscy z jakichś powodów słuchali Nemain i ona rządziła tym dziwacznym stadem, to znaczyło, że i on nim rządził. Dlatego też basior wędrował tuż przy nogach centaura z dumnie uniesionym ogonem, prężąc się i wypinając pierś, jak najprawdziwszy przywódca.
        Szli dobrą chwilę, gdy zwiędły elfi tobół zaczął się nieznacznie poruszać. Najpierw próbował majtając długimi, szczupłymi nogami i rękoma, uwolnić się z centaurzego uchwytu. Po bezowocnych próbach postanowił zmienić taktykę. Nemain spojrzała w kierunku jęczącego swoją prośbę Elemira.
- Jeśli zaczniesz się zachowywać grzecznie i przestaniesz obrażać moich przyjaciół, to cię puszczę - odezwała się pogodnie, już w trakcie stawiając elfa na ziemi. Początkowo chciała go energetyzująco klepnąć w plecy, ale w porę kara przypomniała sobie o kruchości długouchych. Zrezygnowała z początkowego planu, który mógłby posłać elfa w leśną ściółkę, zamiast tego delikatnie otrzepała elfią koszulę, jakby chciała ją rozprostować i wznowiła marsz w kierunku ujawniającego się miasta.

***


        Wreszcie drzewa całkiem ustąpiły i drużyna wkroczyła między mury Kryształowego Królestwa. Centaur pokiwał głową, nie do końca zwracając uwagę na słowa Groszek. Była całkowicie oniemiała. Nawet jeżeli nie znajdą tu Jarzębiny, nawet jeśli cała wyprawa okazała by się nie mającą sensu wędrówką, dla tego widoku było warto. Najchętniej już teraz usiadła by z rysownikiem by chociaż spróbować uchwycić bajeczność elfiego miasta.
Ze stukotem podków stąpała powoli rozglądając się wokół niczym małe dziecko, z wyrazem bezbrzeżnego uwielbienia. Nem nie wiedziała gdzie podziać oczy. Czy zatopić spojrzenie w marmurach, czy w kryształowych oknach i strzelistych wieżach, czy może na kryształowych lampionach. Im głębiej między budynki wchodzili, tym wolniej kopytna się przemieszczała, kręcąc się wokół własnej osi, z westchnięciami podziwiając architekturę, co chwila pod nosem powtarzając epitety takie jak "piękne" i "niesamowite"
Drużyna elfów podążająca za zadem centaura, co i rusz musiała uskakiwać na boki lub w tył by nie zostać potrąconymi przez czarny zad, którego właścicielka nie zważając na bezpieczeństwo towarzyszy rozglądała się całą sobą. Brakował tylko, by Nem zaczęła biegać wąskimi uliczkami. Pewnie do tej pory jeszcze tego nie zrobiła, tylko dlatego, że przy większej prędkości gorzej widziała by miasto.
- To teraz musimy znaleźć Yrinyakisa - powiedziała do grupy, ale nieobecnym rozmarzonym głosem.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Olały go. On do nich z sercem na dłoni, a one obie pogardziły buziakiem. Zrobiło mu się przykro.
-„Czemu nie widzą, żem jest silny i mądry, dobry, uroczy, czuły, wrażliwy, poczciwy, łagodny, dowcipny, przystojny, troskliwy, stateczny, utalentowany, opiekuńczy, skromny, zdecydowany, pewny siebie” – zastanawiał się, nieodmiennie prezentując przy tym światu swoją wyjściową twarz: „a ja mam na myśli, że cię zaraz skasuję!”. Jedynie Sinfee empatycznie zareagowała na jego propozycję. Mnóstwo mozołu kosztowało ją, żeby wyspindrać się na te dwanaście stóp, które mierzył minotaur. Pochyliła się nad jego uchem.
- Co to jest gospoda? – zapytała konspiracyjnym szeptem. Zaraz potem dostał od niej cmoka w policzek. Tego się właśnie spodziewał, a też niczego więcej nie oferował niewdzięcznym Nemain i Groszek. Trudno, żeby sztuki całowania się uczyły się od własnego brata. Małą blondynkę posadził sobie na ramieniu.
- Nie wiem siostrzyczko – odpowiedział spokojnie. – Ja też nie znam ich mowy za dobrze. Pewnie to jakiś dziwny elficki albo ludzki wymysł. Tak czy owak, nie przejmuj się tym zupełnie. Nie daj sobie nigdy wmówić, że jesteś gorsza, bo nie znasz ich języka czy zwyczajów. Bądź sobą. Odkąd cię znam udowodniłaś już parokrotnie, że masz w sobie wielkie pokłady najlepszych cech, których takie przemądrzałe uszaki – wskazał na Elemira - mogą ci jedynie pozazdrościć.

        Weszli do miasta. Nie podniecał się zagranicą. Był dumny z tego kim jest. Strzeliste budowle elfów nie robiły na nim wrażenia. Były równie dobre jak proste jurty minotaurów, bo spełniały tę samą funkcję, więc czym tu się zachwycać? Kamiennymi posążkami? Kryształowymi murami? Misternie powywijanymi elementami konstrukcji z drewna? Gontem ze złotego dębu? Nic ciekawego, przerost formy nad treścią. Natomiast Sinfee ciągle siedziała u niego na barku i miała świetny widok na okolicę. Oplotła rączkami lewy róg minotaura, żeby nie spaść i aż rozdziawiła buzię na widok wspaniałości elfiej metropolii. Na jej zachwyty też nie zwracał uwagi. Bardziej zainteresowany był czym innym. Obserwował raz po raz czujne spojrzenia mijających ich elfów i wychwytywał wzrokiem czających się tu i ówdzie snajperów.
        Kumulacja śledzących drużynę nieprzyjaznych spojrzeń nastąpiła, gdy weszli na rozległy plac w samym sercu leśnego królestwa. W jednym momencie większość osobników wokół nich uzbrojona już była we włócznie, spisy lub glewie, każdy w mniej lub bardziej kompletnym pancerzu, w górze na podestach celował w nich pewnie cały oddział łuczników. Zrobiło się ciasno. Zatrzymali się. Znacznie wystając ponad elfie zbiegowisko szaman zauważył, że w ich kierunku szedł powoli szczupły, zaawansowany wiekiem elf ze swoim dworem. Chyba jakiś tutejszy watażka. Tłum potulnie rozstępował się przed jego orszakiem. Wreszcie tamci również zatrzymali się i wszyscy członkowie ekipy ratującej Jarzębinę mogli się im przyjrzeć. Druid postawił na ziemi małą driadę.
- Odsuń się siostro – prychnął do niej, – w razie jakby starszy braciszek był zmuszony powywijać patykiem.
        Wysoki, bogato ubrany elf przemówił doniośle, jednak nie zwracał się do nich.
- Elemirze – poniosło się po placu. – Dlaczego pozwalasz na to, by jacyś włóczędzy panoszyli się w naszym Królestwie?
- Stryju! – jęknął płaczliwie dowódca elfiego patrolu. – Próbowałem ich powstrzymać, ale mnie napadli i sterroryzowali. By ratować życie swoje i moich zwiadowców przystałem na ich warunki.
- Czego tu chcecie? – zwrócił się zatem wódz bezpośrednio do przybyszów.
Szaman poczekał dobrą chwilę, ale u centaurzycy tak zainteresowanej szukaniem nowych przyjaciół znów objawił się ospały refleks bardziej właściwy zbieraczom ziół i grzybów niż wojownikom. Dlatego zmuszony sytuacją kolejny raz przejął głos w dyskusjach z obcymi.
- Szukamy Yrinjakisa… – grzecznie odpowiedział.
- Po co? – odpalił stary elf wchodząc mu w słowo.
Cóż za uprzejmość. Nie ma co, kultura stoi u elfów na najwyższym poziomie. Miał już dość traktowania z góry przez kolejnego buca, który wyobrażał sobie nie wiadomo co. Nie zrobili niczego, co mogło być powodem takiego podejścia. Różnili się od elfów, ale czy to jest jakiś powód do poniżania? W oczywisty sposób najbardziej chodziło o niego. Wróżka była nieszkodliwa, a centaurzyca w miarę akceptowalna. Gdyby przyszły same, pewnie powitano by je kwiatami. Za to wielki, śmierdzący i nieokrzesany minotaur był powodem niesnasków. Dało się to wyczuć już z oracji Elemira w lesie. Nie trawili go. Czemu? Bo barbarzyńcy są groźni? Był groźny, owszem. Ale gdyby chciał ich atakować, to nie przyszedłby tu z wróżką i centaurzycą, ale wparował z całym zagonem berserkerów klanu Pradrzewa i wykosił całe to siedlisko przemądrzałych pyszałków równo z trawą. Tak trudno na to wpaść? Nie. Lepiej się wymądrzać i obrażać przybyszów, bo w swej niefrasobliwości łudzą się, że samotnego minotaura dadzą radę poskromić. Bycza krew nieomal zawrzała. Na szczęście do pewnego stopnia potrafił kontrolować swoją furię, więc nie przeszedł od razu do rękoczynów, a wpierw dał jej upust tylko w postaci gniewnej przemowy.
- Co cię to obchodzi siwy palancie? Po gówno – wściekły druid charczał w języku naturian. – Nie można normalnie wejść do waszego miasta? Co wy tu macie jakiś rezerwat? Elfi azyl? Schronisko dla niedorozwiniętych? Wasza rasa jest na wymarciu, że tak wszystko kontrolujecie? Z wszystkiego się trzeba tłumaczyć? Wyglądamy wam na demony, diabelstwa, albo inne cholerstwo mogące zakłócić wasze spokojne małpowanie po drzewach? Jesteśmy naturianami, służymy naszej wspólnej Matce. Jesteśmy tu na jej polecenie. Tamten szczyl – wskazał Elemira – nas zwyzywał, mnie odsyłał do pralni, dziewczyny poobrażał, groził nam bronią, a teraz ty robisz to samo? Czy jesteś pewien, że tak się powinno traktować dzieci Natury?
        W zwierzęcych oczach Agelatusa płonął już ogień wściekłości. Stary elf widocznie znał życie i wiedział czym może się skończyć barbarzyński szał eksplodujący na placu wypełnionym tłumem niewinnych mieszkańców. Opamiętał się, spuścił z tonu i przemówił znacznie bardziej uprzejmie i o dziwo, w języku naturian.
- Spokojnie panie! Wybacz mi, faktycznie źle zaczęliśmy. – Skinął lekko głową – Witajcie w Kryształowym Królestwie. Dzieci Matki Natury były tu zawsze mile widziane. Wybaczcie naszą nieufność. Kontrolujemy wszystko od czasu wielkiego kryzysu naszego miasta, wywołanego wizytą jednego tylko gościa. Zielonowłosy, pokraczny elf, oby zdechł. Władał potężną magią, trudną z początku do wychwycenia. Nie walił piorunami, nie siał lodowymi pociskami, nie buchał płomieniami. „Erdecoire! Erdecoire!” – wrzeszczał tylko. Wydawał się niegroźny, ale działał podstępnie i skrycie. Dopiero chaos powoli opanowujący miasto dał nam do myślenia. Budowle obliczone na długie wieki zaczęły się chwiać, najlepsi przyjaciele się wadzili ze sobą, wojskowa dyscyplina upadła, prawo przestało spełniać swą rolę, wymiar sprawiedliwości kulał, pyszałkowatość zastąpiła uprzejmość, ugodowość poległa z buńczucznością, w miejsce skromności i oszczędności zapanowało rozpasanie, lenistwo wyparło pracowitość, a miast pogody ducha mieliśmy wszędobylską zawiść. Cały czas borykamy się ze skutkami tamtego nieszczęścia. Najbardziej ucierpiał niestety ten, kogo szukacie, nasz bibliotekarz, poczciwy Yrinjakis. Najdłużej obcował z tym szaleńcem. Trudno powiedzieć ile, bo dopiero gdy wygnaliśmy zielonowłosego wariata to odkryliśmy jego siedzibę pod bibliotecznymi archiwami. Mógł tam przebywać latami i pompować w Yrina swą niecną magię. Niestety, nasz druh kompletnie oszalał. Musieliśmy unieruchomić mu ręce, zakneblować go i przykuć do łoża, bo jako wielce utalentowany mag przestrzeni zrobiłby krzywdę sobie i nam. Próbowaliśmy różnych metod, ale niestety jego choroba wydaje się być nieodwracalna.
Na te słowa kostur z gałęzi Pradrzewa rozjarzył się intensywnym zielonym blaskiem. Znak od Matki. Agelatus wiedział wreszcie po co tu przylazł.
- Wyciągnę go z tego – rzekł głosem nie pozostawiającym żadnych wątpliwości. Gdyby potrafił uśmiechnąłby się. Towarzyszki traktowały go jak zło konieczne, jak niepotrzebny balast, jako karę od Matki za brak pokory wobec Niej. A nagle okazuje się, że gdyby nie on i moc Naturalnej Harmonii niesiona w potężnym kiju, nijak nie dałyby rady wykonać swojej misji i uratować Jarzębiny.
        Wszystkie elementy układanki wskakiwały elegancko na swoje miejsca. Pozostawało tylko pytanie jak dostarczyć potężnie zbudowanego szamana na najwyższe piętra wieży magów. Schody obmyślone na zgrabne elfie stopy były cokolwiek za płytkie na minotaurze kopyta, korytarze projektowane dla subtelnych elfich kształtów okazywały się znacznie za wąskie i za niskie na byczy rozstaw bioder, barków czy rogów, a drewniane balkony nie były na tyle wytrzymałe, by unieść skandaliczny ciężar zwalistego barbarzyńcy.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Groszek ani przez chwilę nie miała poczucia zagrożenia. Podobnie jak Nemain, była zachwycona faktem, iż oto znalazła się w centrum uwagi, z wrażenia raz za razem zapominając pracować skrzydłami, przez co błyskawicznie traciła wysokość. Ponieważ sama nie stanowiła niebezpieczeństwa dla nikogo, wychodziła z założenia, że każdy powinien powitać ją z otwartymi rękoma. Wyjątek rzecz jasna stanowiły te drapieżniki, które mogłyby chcieć zrobić z małej wróżki swój obiad, ale elfy śmiało można było z tej grupy wykluczyć. Poza tym strzelanie z łuku do tak niewielkiej istoty, do tego znajdującej się wewnątrz pierścienia łuczników, samo w sobie oznaczało większe straty wśród napastników niż ofiary.
Tym co zaplątało w tej chwili głowę Groszek była ciągle powiększająca się liczba mieszkańców Kryształowego Królestwa, zmierzająca zobaczyć niezwykły orszak. Skrzydlata poważnie obawiała się, iż nie będzie w stanie sprostać wróżkowym formom grzeczności. Przedstawienie się wszystkim oraz zapamiętanie tylu imion, z całą pewnością zajmie jej mnóstwo czasu, dlatego też nie wiedziała kiedy znajdzie wolną chwile aby uratować Jarzębinę? Na szczęście Rogaty Pyszczek przejął na siebie rolę prowadzenia rozmowy. Groszek od razu uznała, że pozostawić mężczyźnie dyplomatyczne zabiegi to dobry pomysł. Niewiele uwagi zwracała przy tym na to co szaman mówi. Liczyło się przede wszystkim to, iż mówił głośno, co z kolei oznaczało iż jest dobrze słyszalny.
Tymczasem Sinfee w swoich odczuciach co do formy powitalnej, jaką przygotowano im w mieście, znajdowała się dokładnie na przeciwległym biegunie niż wróżka i centaur. Napędzana gniewam minotaura, sama gotowa była stawić czoło wszystkim przeciwnikom. Początkowo driada przyglądała się z ciekawością nieznanej sobie rasie, mając w pamięci to, iż wśród nich ma się znajdować pisany jej mężczyzna, jednak gdy tylko Agelatus dał upust swojemu gniewu, Sinfee również zaczęła warczeć na zebranych, szczerząc zęby tak, iż spokojnie mogła zawstydzić Baala. Driady nie uspokoił nawet pojednawczy ton mówcy i jego wyjaśnienie zaistniałego nieporozumienia.
- Bzdura – syknęła łuczniczka – wmawiacie sobie rzeczy w które wygodnie jest wam wierzyć. Nie da się nikogo zaczarować w ten sposób. Magia co najwyżej może wyeksponować te cechy, które mamy już w sobie, a to z kolei oznacza, że w głębi duszy zawsze byliście źli i zepsuci.
- Nie będę dłużej znosi tych obelg. – Nie wytrzymał Elemir – To święte miejsce, a oni wnieśli tu broń niczym banda dzikusów…
- Będziesz musiał znieść dużo więcej, ponieważ jesteś głupcem. – Odezwał się nowo przybyły elf, na widok którego łucznicy upuścili trzymaną w dłoniach broń. Nieznajomy, który karcił Elemira, ubrany był w jedwabną tunikę, a chociaż nosił przy sobie miecz, swoje ręce trzymał daleko od broi, jednoznacznie sugerując iż nie zamierza jej użyć. – Powiedz mi ile w życiu spotkałeś centaurów, którzy opuścili swoje równiny, po to by podróżować przez gęste zarośla? Ile wróżek widziałeś poza Błyszczącym Jeziorem? Jak często można spotkać driadę, idącą ramię w ramię z mężczyzną i gotową bić się w jego obronie? I w końcu czy słyszałeś kiedykolwiek o minotaurze, na tyle cierpliwym by znieść obok siebie takie towarzystwo, nie wspominając już o angażowaniu się w cudzą misję? Masz przed sobą cały splot niezwykłych wydarzeń, a nie potrafisz zauważyć iż dzieje się cos ważnego? Nie jesteś godzien by pełnić rolę zwiadowcy. A tym bardziej obrońcy królestwa. Następnym razem gdy uznasz, że ktoś mu zagraża, zamknij bramy i ustaw łuczników na murach, zamiast dobrowolnie wszczynać rzeź wewnątrz miasta.
Nowo przybyły najwyraźniej musiał pełnić ważna funkcje ponieważ Elemir nie protestował, odchodząc na bok z spuszczoną głową. Dopiero wówczas elf zwrócił się do drużyny naturian.
- Witajcie szlachetni podróżni. Jestem Tinduril, Opiekun Sali Tronowej. Mam zaszczyt powitać was w imieniu rodziny królewskiej. Nasz władca zaprasza was na wspólną wieczerzę, będąc ciekawym cóż takiego sprowadziło tak znamienite towarzystwo w nasze strony. Zapewne zechcenie nieco wypocząć i nabrać sił do dalszej wędrówki. Oczywiście wszyscy jesteśmy głęboko przejęci tym co stało się z naszym nieszczęsnym Yrinjakis…
- Dzień dobry, ja jestem Groszek, a wszyscy razem jesteśmy tutaj ponieważ szukamy Jarzębiny – wróżka przerwała mowę elfa, chwytając Tindurila za palec i energicznie potrząsając jego dłonią – na pewno macie tu przynajmniej jedną?
- Mamy. – Odparł zdezorientowany Opiekun Sali Tronowej.
- To świetnie. – Uradowała się Skrzydlata.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Rozglądając się i podziwiając piękno miasta, Nemain wyszła na olbrzymi plac, nawet nie zauważając, jak obserwujący ich tłum elfów gęstniał i wypełniał się żołnierzami. Dopiero gdy zbrojni utworzyli krąg wokół nich, Kopytna odrobinę zbystrzała. Wyprostowała się dumnie, odrywając wzrok od jakiegoś elementu architektury, który ją do tej pory absorbował i przyjmując promienny uśmiech, pomachała w stronę zgromadzonych długouchów.
Na tym skończyły się miłe powitania. Jakiś bufon znów zwymyślał ich od włóczęgów. Co z tymi elfami było nie tak, nastroszyła się centaurzyca. Wystarczyło by powiedzieć krótkie "witajcie, po co przybywacie ?" . Przecież nikt nie żądał, by zaraz skoczyli im w ramiona witając jak dawno nie widzianą rodzinę, ale grzeczność chyba powinna obowiązywać. Momentalnie do kompletu dołączył się Elemir. Teraz już nie śpiewał tak cienko, jak wtedy gdy był niesiony. W zasadzie to może piskał równie żałośnie, ale teraz znowuż jęczał obelgi, a nie prośby.
- Sterroryzowali ? - oburzyła się kara, zupełnie tracąc resztę rozmowy z radaru. Od razu podeszła do miejsca w którym krył się Elemir. Mimo iż stał za kordonem zbrojnych, centaur górował wzrostem nad elfami, więc bez problemu mogła patrzeć, ponad strażą w stronę ofiary swojej złości. Naparła końską piersią na dwóch stojących jej na drodze, którzy teraz bardzo starali się nie przewrócić, zapierając się o ziemię i kolegów. Rozkazu do ataku nie otrzymali, nie mogli więc ranić centaura i próbując utrzymać resztki godności, gorączkowo przeciwstawiali się końskiemu cielsku.
- Sterroryzować to ja cię dopiero mogę. To, że ci się zemdlało i przytachałam cię tu jak worek pszenicy, niby byś nazwał kruszyno terroryzowaniem ? - Elemir poczerwieniał na twarzy, ciężko stwierdzić czy ze wstydu czy ze złości, gdyż spojrzenia wszystkich elfów wokół skupiły się właśnie na nim. Wtem do uszu Nemain dotarło coś znacznie bardziej bulwersującego. Odwróciła się gwałtowanie, smagając krótkim ogonem po twarzach zgromadzonych i hardo stając obok minotaura.
Kolejny mądry ! O nie, ona nikomu nie służy, a już na pewno nie była tu na niczyje rozkazy, co to to nie ! Sama decydowała, sama sobą rozporządzała. Zechciała pomóc wróżce, to pomaga, a ten oczywiście znów musiał w to wplatać wielki wszech plan "wspaniałej" matki. Przecież to już pod fanatyzm religijny podlegało.
Wszystkie przemyślenia cantaurzycy odbijały się w jej postawie. Wyprostowała się buńczucznie, szerzej rozstawiając kończyny i potupując tylną nogą. Patrzący zapewne uznali, że Kopytna wspiera przemowę barbarzyńcy. Ona zaś była jak najdalsza od wspierania wypowiedzi o matce naturze. Liczył się jednak efekt końcowy, który najwyraźniej robił wrażenie, bo glewie i włócznie nachyliły się w stronę drużyny, jakby gotowiąc się do ataku, wyraźnie podjudzani pokrzykiwaniami dowódcy zwiadu. Dopiero gęstniejąca atmosfera przywróciła centaurzycę na ziemię. Nemain zaczęła się uważniej rozglądać, nieznacznie gotowiąc się do obrony.
Skupiona wcześniej na własnych buntowniczych przemyśleniach, ocknęła się w samą porę by usłyszeć przeprosiny Elemirowego stryja, wybuch Sinfee i deklarację szamana, że uzdrowi szaleńca.
"Cudownie, znowu pewnie wyskoczy z tą swoją macierzą" - pomyślała, celowo nawet w myślach nie uznając Matki natury za swoją rodzicielkę. Samego Agelatusa zdążyła polubić, ale to jego przywiązanie do misji i odgórnego nakazu, drażniło karego uparciucha.

        Wtedy znikąd pojawił się kolejny przybysz. Nem widziała go z daleka mimo gęstniejącego tłumu, szedł godnie, roztaczając wokół siebie władczą aurę. Zbliżył się do okręgu bez najmniejszych problemów, gdyż zgromadzeni rozstępowali się przed nim samoistnie. Odezwał się przyjemnym głosem, doskonale pasującym do szlachetnej prezencji. Początkowo i on obudził wewnętrzne protesty centaura, sugestiami, co by rzekomo opuściła swoje równiny, dla jakiegoś większego planu. To by znów plątało w całość Matkę, a na to kopytna nie chciała się godzić. Przybysz jednak odzywał się miło i z szacunkiem, co zmazało początkowy opór, jednocześnie przywracając Nemain wiarę w elfy.
- Namain - z radosnym uśmiechem podeszła do jedynego rozsądnego w całej tej zgrai - Agelatus, Sinfe - po kolei wskazała swoich towarzyszy i od razu wzięła się za tłumaczenie z Groszkowego - Szukamy duszy powiązanej z przyjaciółką wróżki, Jarzebiną, aby ją uratować - wtedy po całym placu rozeszło się głośne burczenie.
- Myślę, że ta wieczerza z odpoczynkiem to świetny pomysł - odparła z przepraszającym uśmiechem, dłonią przeczesując i tak nastroszone włosy. Tyle się działo, że nawet nie zauważyła, kiedy zgłodniała.
- Chodźcie więc za mną i nie lękajcie się, pałacowe komnaty mają dość wysokie sufity i przestronne drzwi, byście się wszyscy komfortowo pomieścili - to powiedziawszy Tinduril zwrócił się w stronę z której przybył i dystyngowanym krokiem poprowadził wędrowców.
Nem nie posiadała się z radości. Nigdy nie była w pałacu, ale jeszcze bardziej cieszyła ją myśl o wieczerzy.

        Szli za Tindurilem, a z mijanymi metrami miasto stawało się coraz bogatsze i piękniejsze. Weszli do pałacu, który niczym nie przypominał ludzkich twierdz. Widziała tyle nowych rzeczy, tak wiele przepięknych dzieł, że nie potrafiła ich należycie wyryć w pamięci, nawet przyjrzenie się poszczególnym rzeźbom wymagało by znacznie więcej czasu niż tylko przejścia obok.
Korytarzem prowadzącym między szpalerami kolumn, zaprowadzono grupę naturian do wielkiej komnaty, która składała się z jakby kilku pokoi, połączonych łukowatymi przejściami. Każde z nich mogło mieć tyle swobody ile potrzebowało i jednocześnie nie rozdzielano ich w żaden sposób.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Nemain nie dość, że jak zwykle zareagowała spóźniona, to jeszcze bezczelnie tupała akurat wtedy, kiedy on opowiadał o ich świętej misji od Matki Natury. Doprawdy pocieszne. Jak małe dziecko złoszczące się na ocean, jak pies warczący na górskie szczyty, jak Groszek próbująca za ucho popchnąć minotaura do rozdzielenia kotłujących się Sinfee i Elemira. Nie denerwował się, westchnął tylko pobłażliwie. Każde z czwórki podróżujących (zwierząt nie liczył) wnosiło istotny aport do ich już teraz wspólnej wyprawy, choć każdemu przyświecał zupełnie inny cel. On przybył tu dla Matki, Groszek dla Jarzębiny, Sinfee szukała swojego mężczyzny, a Nemain nowych przyjaciół. Wszystkie te cele były równie ważne. Mały pstryczek w nos dla przypomnienia o tym chyba był dobrym pomysłem. Postanowił, że zawiesi na jakiś czas swój udział w misji i nie zamieni słowa z elfami, dopóki ta krzyżówka dwu najbardziej upartych istot na świecie, mianowicie starej panny i osła, osobiście nie poprosi go, żeby wreszcie się odezwał. Bez jego pośrednictwa i pomocy Matki i tak nie dogadają się z Yrinjakisem.

        Elficki Opiekun Sali Tronowej wyznaczył im miejsca honorowe. Posadził ich parami, po obu stronach królewskiego podwyższenia. Groszek, Nemain, a dodatkowo jej wielkie psisko po prawej, po lewej Agelatus z małą Sinfee, nieodstępującą go na krok od pamiętnej bójki z Elemirem. Stojąc w ciszy czekali na władcę Kryształowego Królestwa, a ten postarał się nie wystawiać ich cierpliwości na zbyteczną próbę. Po paru minutach do komnaty dostojnie wkroczył król Denaweth ze swoją świtą. Powitał ich, cośtam zaczął gadać, ale szaman tego już nie słuchał zbyt uważnie. Niech karodupa centaurzyca i wróżka w czapce z żołędzia się martwią. Patrzył tylko na wszystko co się wokół dzieje - spokojnie, ale z uwagą, żeby jakiejś gafy nie strzelić.
        Monarcha wykonał zwiewny gest ręką, na który wszystkie bez wyjątku elfy usiadły na swoich miejscach. Aha. Czyli to było takie ichnie: „Spocznij!”, dostosowane do zniewieściałych elfów. Prosta, ryknięta głośno komenda mogła ich uszkodzić, czy co? Nie żeby go to interesowało. Nie miał w zwyczaju zgłębiać obsesji ani zboczeń każdej napotykanej postaci, no chyba, że osoba taka po dłuższym obcowaniu z przypadkowego towarzysza stawała się już jego kolegą czy przyjacielem. Doszedł jednak do wniosku, że „Spocznij!” to „Spocznij!” i niezależnie jak wyartykułowane zawsze oznacza z grubsza to samo. Nie ma więc nad czym dumać i można się już rozgościć. Tradycyjnie zatem uniósł ciężki kostur w górę, a następnie z hukiem trzasnął nim w ziemię. Wielki nieregularny plaster kryształu górskiego, który akurat w tym miejscu stanowił podłogę komnaty natychmiast pokrył się siecią pęknięć i wgiął się lekko. Druid niewzruszony poprawił uderzenie i wbił lagę głębiej, stawiając swój oręż sztywno na sztorc przy miejscu biesiadowania. Następnie bez zastanowienia posadził wielki, zajmujący co najmniej trzy miejsca zad. Wykonane z kości słoniowej, obciągnięte niedostępną już w żadnej części świata skórą wymarłego przed wiekami hipopotama białego, misternie zdobione złotem, platyną i szlachetnymi kamieniami bezcenne krzesła, które niestety nieopatrznie postawiono za nim chrupnęły tylko pod ciężarem jedenastocetnarowego druida. Nie przejął się tym zupełnie. Rozmościł się, wykonując kilka posuwistych ruchów tyłkiem. Sięgnął za plecy i wyszarpnął spod siebie uwierający go w pośladki kawałek szerokiego oparcia z wiszącymi nań resztkami obicia.
- „Co za dzicz” – przemknęło mu przez myśl. – „Na ucztę zapraszają, a nawet miejsca pod obozowisko z gałęzi nie uprzątnęli.”
        Przerażony lokaj podbiegł do niego. Chyba chciał zabrać te szczątki. Widać po tym jak strasznie było im głupio, że w tak rażący sposób nie dopełnili zasad gościnności. Ale Agelatus nie gniewał się. Wspaniałomyślnie popatrzył na młodzieńca. Nie chciał go niepotrzebnie fatygować. Po co biedny chłopaczyna, któremu widocznie było wstyd, że posadził gościa na nieuprzątniętym miejscu, ma jeszcze dokładać sobie zmartwień. Nie ma potrzeby, żeby z głupią gałęzią deptał taki kawał do zabudowanego paleniska po drugiej stronie wielkiej sali. Kulturalnie wyręczył elfa. Zamachnął się i cisnął trzymanym elementem umeblowania w kierunku murowanego kominka. Biała kość słoniowa z furkotem poszarpanej skóry śmignęła kilka cali nad głowami dostojników królewskiego dworu i z łoskotem upadła w pobliżu celu. Zadowolony z siebie prychnął zawadiacko i uznał sprawę za zakończoną. Wyciągnął przed siebie długie bydlęce nogi. Dwoma czarnymi kopytami uderzył o siebie, strząsając pod stół przyklejone do nich błotne grudy ziemi i runa leśnego.
        Przyjrzał się cudom rozłożonym na blacie. Ależ wybór. Co to wszystko jest? Delikatnie złapał mały srebrny przedmiot, z białą polerowaną rączką i wystającymi czterema szpikulcami, podniósł na wysokość oczu i obejrzał dokładnie z każdej strony. Na zaciętej zwykle byczej twarzy zdaje się odmalował się wielki, migający pytajnik, bo stojący w pobliżu lokaj, który miał tego popołudnia wielce nieszczęśliwy przydział usługiwania barbarzyńcy, o nic niepytany pospieszył z odpowiedzią.
- To jest widelec – powiedział uprzejmie. - Łyżka, talerz, nóż... – elf delikatnie zasłaniając swoje nozdrza koronkową chusteczką grzecznie, acz bez większego entuzjazmu nazywał we wspólnym języku kolejne, wskazywane przez szamana elementy zastawy stołowej.
- Hrmwph…? – półbyk spojrzał na niego pytająco. Tamten zdaje się nie zrozumiał o co chodzi, ale w dogadaniu się dwóm mężczyznom pomogła malutka Sinfee, podejmując się roli przetłumaczenia elfowi z języka naturiańskiego pytania zadanego przez Agelatusa.
- On pana pyta do czego to wszystko jest? – powiedziała niezbyt głośno, ale całkiem pewnie, ośmielona chyba głównie tym lękiem, jaki budził jej wielki przyjaciel w tutejszej społeczności.
- Do jedzenia – odpowiedział uszaty zupełnie nie rozumiejąc jak można nie wiedzieć tak podstawowych rzeczy, aczkolwiek w żaden sposób nie okazując swojego zażenowania tym, że musi odpowiadać prymitywnemu gościowi na oczywiste pytania. Nie ma co, siłą woli i opanowaniem mógł spokojnie się równać z medytującymi mnichami z klasztoru Mrocznych Sekretów.
        Druid natomiast zdziwił się nieco taką odpowiedzią. Z drugiej jednak strony, skoro same elfy mówią, że do jedzenia, to co się będzie z nimi spierał. Może to taki jakiś tutejszy zwyczaj? Dziwny, ale widocznie praktykowany, bowiem nie tylko przed nim stał kompletny zestaw fikuśnych wichajstrów. Cóż było robić. Nie chciał być niegrzeczny, dlatego pochylił się, zgarnął zastawę ze stołu na swoje wielkie łapsko i zanim ktokolwiek zdążył zareagować wrzucił wszystko do przepastnej gęby. Przeżuwał z namaszczeniem. Chrzęst miażdżonych wielkimi zębiskami srebrnych sztućców i kryształowych salaterek niósł się po komnacie. Co raz z niedomkniętych ust wypryskały w różnych kierunkach kawałki dewastowanej porcelany i bryzgi żółtawej śliny. Wąska strużka krwi pociekła z kaleczonej paszczy, zygzakowała po pomarszczonej brodzie, barwiąc na bordowo siwy zarost i dalej kapiąc bębniła rytmicznie w biały obrus. Niewzruszony minotaur jakby w ogóle tego nie zauważał. Monotonnie mełł mordą dziwną elficką potrawę i próbował doszukać się w niej jakiegoś smaku.
Biorąca z niego przykład Sinfee sięgnęła po szklankę. Tylko wyszczerbiła rządkiem bialutkich ząbków jej krawędź, ale nie czując się na siłach, by wytrzymywać ból powodowany przez kaleczący język posiłek nie poczęła przeżuwać, lecz szybko i niezauważenie wypluła odgryziony element pod stół.
        Agelatus wreszcie przełknął. Pomachał filuternie Nemain i Groszek posadzonym po przeciwnej stronie komnaty, a które nie wiedzieć czemu przyglądały mu się, zwłaszcza parzystokopytna niezmiernie zdziwiona. Zresztą nie tylko ona. Powiódł wzrokiem po sali. Wszystkie spojrzenia, łącznie z tym należącym do króla elfów były wbite w niego. Kurczę, najwyraźniej chcą poznać jego opinię na temat swoich specjałów. Pomyślał chwilę. – „Niedobre, mdłe, niepożywne. Nic dziwnego, że oni tacy chudzi.” – Nie wypadało jednak tak skrajnie złej opinii wystawiać na początku uczty. Nawet w jego rodzinnym klanie kultura wymaga, by choćby podane danie było skrajnie niejadalne, to i tak należało pochwalić kulinarne zdolności lochy gospodarza. Ponieważ jednak postanowił sobie wcześniej, że się nie będzie odzywał do obcych, dopóki centaurzyca go o to wyraźnie nie poprosi, dlatego wybrał uniwersalny u wszystkich ludów sposób okazywania, że posiłek mu smakuje. Beknął przeciągle, aż zadzwoniły kryształowe żyrandole. W ślad za nim driadka również pisnęła cieniutko, ale porównując skalę obojga naturiańskiego rodzeństwa, można to było również uznać za pochwalne beknięcie.
        Chyba o to chodziło; wszyscy momentalnie odwrócili się. Nie mógł zatem wyczytać obrzydzenia na ich twarzach. Jedyny chyba wyjątek od tego powszechnego odczucia prezentowała siedząca obok niego driada, która świetnie się bawiła będąc w samym centrum uwagi, a jednocześnie zupełnie bezpieczna pod ochronnym parasolem długich ramion Agelatusa, w których zasięg żaden elf wolał dobrowolnie nie wchodzić. Szaman natomiast nadal był głodny. Trącił delikatnie siostrę i zapytał w języku naturian - Będziesz to jadła?
Nie czekał jednak na jej odpowiedź, tylko bez ceregieli zgarnął zastawę stojącą przed blondynką i tropem poprzedniej posłał do gęby. Dziewczynka nie protestowała. I tak jej nie smakowała nadgryziona wcześniej szklanka, a pozostałe elementy również nie wyglądały specjalnie apetycznie. Nie przestawała chichrać się radośnie na kolejny pokaz niezwykłej wytrzymałości barbarzyńcy, który tak jak poprzednim razem pogryzł niesmaczne elfie jedzenie, postrzelał we wszystkie strony kawałkami szkła, gęsto zrosił okolicę kroplami śliny i własnej juchy, przeżuł zastawę stołową, po czym z głośnym gulgnięciem posłał wszystko do swojego żołądka.
        Mimo dokładki nadal nie pojadł. Zastanawiał się już nawet nad tym, by czy by nie zapytać tego elfa, który zachęcał go wcześniej do spożycia: „widelec, łyżka, talerz” i pozostałych swoich dziwnych narodowych potraw, czy aby ten duży stół też czasem nie jest jadalny. Jednak wahanie minotaura zdaje się wyczuł król Denaweth, bo dał znak, a na jego skinienie poczęto wnosić mięsiwo.
        Pozostali biesiadnicy jakby stracili apetyt po poprzednich popisach barbarzyńcy, ale on nie miał zamiaru nadal głodować. Zachłannie opróżniał kolejne półmiski, pieczone kuropatwy łykając tak, jak ludzie łykają porzeczki. Naśladująca go mała driada w tej kwestii nie miała szans za nim nadążyć. Męcząc się niemiłosiernie powolutku obgryzała drobiowe skrzydełko, ale za to znacznie hojniej niż druid zakąszając wegetariańskimi dodatkami, którymi on jakby wzgardzał.
- Mięso jedz siostro! – charknął do niej. – Bez mięsa to nie jedzenie, tylko przekąska. Z samej sałaty nie będziesz miała siły.
        W tej samej chwili, mimowolnie, ale jakby specjalnie na potwierdzenie postawionej przez rogatego tezy, elfi słudzy wnieśli na tacy dorodnego pieczonego odyńca, rozmiarami porównywalnego do Nemain, ale niewątpliwie dużo pokaźniej od karej umięśnionego. To akurat specjalnie trudne nie było, ale ten zaserwowany osobnik prezentował się naprawdę wyjątkowo i apetycznie. Spokojnie powinien wystarczyć, aby wszyscy goście królewskiej sali, łącznie z minotaurzym żarłokiem najedli się do syta. Szaman powstał zadowolony, podszedł do głównej ławy, na której złożono pieczonego zwierza i jednym szarpnięciem rozpruł go na dwoje. Zdziwił się.
- „Co to? Nadziewany?” – wsadził wielkie chrapy we wnętrze prosiaka i głośno wciągnął powietrze. – „Kapusta? Ziemniaki? Kasza? Jabłka? A gdzie moje ulubione flaczki?” – wyprostował się, prychnął i powiódł zdziwionym wzrokiem po elfach. Nikt z nich jednak nie rozumiał jego zawodu, albo nie miał odwagi, by odpowiedzieć. Wielki druid pozostawiony własnym domysłom wzruszył ledwie ramionami. Długim jęzorem oblizał przód swojego szerokiego pyska z farszu, który przykleił się do niego podczas grzebania we świńskich wnętrznościach.
- „Nie ma flaczków, niech będzie głowizna” – pomyślał. Złapał za łeb dzika, oderwał go i wsadził sobie pod pachę. Resztę mięsiwa wraz z farszem zostawił, nie był przecież samolubem, niech inni też coś zjedzą. Wrócił ze zdobyczą na swoje miejsce, gdzie słudzy elfiego króla korzystając z chwili nieobecności minotaura zdążyli już posprzątać drogocenne szczątki połamanych przez niego mebli. Usiadł ponownie na posadzce, blondwłosa driada jak jego miniaturowy cień przycupnęła tuż obok niego.
        Wielki pieczony łeb położył na stole. Po kolei złapał za wystające szable zwierza i płynnym ruchem wyłamał je, jedną po drugiej. To samo uczynił z fajkami. Każdy wyrwany smażonej bestii kieł bez zastanowienia ciskał za siebie. Jedna z szabli z wizgiem wbiła się w jakąś drewnianą płaskorzeźbę na ścianie. Druga również, jednak uderzyła pod dość ostrym kątem i odłupała spory kawałek drzeworytu, który upadając rozbił się w drzazgi. Fajki wylądowały na kryształowej posadzce i jazgotliwie klekocąc potoczyły się gdzieś w kąt. Druid rozdziawił paszczę dzika, złapał za język, szarpnął i wyrwał go, a następnie położył przed Sinfee.
- Proszę malutka, najlepsze specjały dla ciebie – chrumknął. – Wcinaj na zdrowie!
Liściasta początkowo wzięła tylko malutki kęs, ale następne kawałki odrywała już łapczywie wgryzając się w mięsisty, pieczony ozór. Widocznie bardzo jej zasmakowało. Cała scena robiła na nim wielce rozczulające wrażenie, gdy z nad podrobów raz po raz spoglądała na półbyka utytłana krwią, sosem i tłuszczem, ale wielce rozradowana buzia małej dziewczynki. Cieszył się obserwując siostrę i był z niej dumny. Choć oczywiście elfy nieznające obojga rodzeństwa, w jego spojrzeniu doszukiwałyby się raczej zapowiedzi rychłej śmierci driady, niż nobilitującej pochwały. Patrząc ciągle na jej rozbrajający uśmiech, sam również zaczął jeść, ciamkając głośno podczas zrywania zębami płatów mięsa i skóry z czaszki olbrzymiego dzika.
        Sinfee i Agelatus nażarli się wreszcie do syta. Powarczeli do siebie w swoim języku, wymieniając się uwagami z poczynionych obserwacji dziwnej rasy elfów, zwłaszcza najpełniej uwidaczniającą się ich niezbyt dobrze maskowaną strachliwością wobec obcych, konspiracyjnymi zwyczajami szeptania w towarzystwie i wytykania palcami, parodią sztuki kulinarnej opartej na metalu i szkle, ogólnym brakiem gustu jeśli chodzi o strój i całkowitą nieobecnością w ich społeczności wzorca prawdziwego mężczyzny, definiowanego oczywiście zgodnie z barbarzyńskim kanonem, który również blondwłosa driada już w zasadzie traktowała jak swój. Powoli zaczynali się już nudzić, a Nemain i Groszek dalej w najlepsze dyskutowały z tą chudziną ze złotymi grabiami na głowie. Ile można gadać? I o czym?
- „Witaj. Co słychać? Gdzie Yrinjakis? Jak tam wejść? Dzięki. No to cześć.” – Trzy pytania, sześć krótkich zdań, ale im zajmowało to już pół popołudnia. Załatwiłby to szybciej. Zgodnie jednak ze swoim postanowieniem, że nie będzie się wtrącać w dyskursy międzygatunkowe machnął nonszalancko ręką na koleżanki. Niech se radzą. Sam zaczął natomiast rozglądać się za wodopojem. Biesiada biesiadą, ale po nieciekawej zakąsce i nieprzeliczonej ilości mięsa jednak zaczynało go suszyć. Nie szukał długo, plusk spadających kropel zwrócił jego uwagę. Na środku komnaty stał spory zbiornik, z dna którego co chwila tryskały w górę strumienie wody.
- „Bardzo dobrze zlokalizowane obozowisko.” – pomyślał. – „Źródło z wodą pitną w samym centrum.”
Samo jednak świetne zaplanowanie niezakłóconego dopływu niezbędnych surowców to jednak było za mało, żeby uzyskać barbarzyńską rewerencję dla elfich talentów w kwestiach logistyki i planowania strategicznego. Nie wyraził zatem swojego uznania. Bez słowa podszedł do rezerwuaru, zanurzył swój byczy pysk w krystalicznej wodzie i jął łapczywie żłopać siorbiąc przy tym rozgłośnie. Sinfee dotąd nie odstępująca go na krok również wstała i pobiegła w kierunku kompleksu fontann. Wybrała najkrótszą drogę, zostawiając na śnieżnobiałym obrusie błotniste ślady bosych stópek. Nie miała takiego rozmachu jak wielki barbarzyńca, piła zatem w taki sposób, że nabierała wody w dłonie i przystawiała sobie do ust. Mimo jednak tej drobnej różnicy ze wszystkich sił starała się tak jak rogaty brat głośnym chlipaniem ogłaszać wszystkim zgromadzonym zaspokajanie własnego pragnienia.
        Gdy wracali już z powrotem na swoje miejsca driada wyprzedziła minotaura ponownie biegnąc po stołach i siedząc już w swoim fotelu z roześmianą buzią wołała na niego „Pierwsza! Wygrałam!”. Niespiesznie snujący się Agelatus spuścił łeb w udawanej rozpaczy, co wywołało u dziewczynki kolejną salwę radości. Zanim jednak barbarzyńca dotarł na miejsce stwierdził, że musi ulżyć pęcherzowi. Przechodząc obok filara wyrzeźbionego precyzyjnie do tego stopnia, że do złudzenia przypominał wielkie białe drzewo zatrzymał się, stanął frontem do niego i bez żadnego zażenowania począł gmerać przy sprzączce od pasa. Spośród zgromadzonych chyba tylko zupełnie nie znająca męskiej fizjonomii Sinfee zastanawiała się co też się tu zaraz wydarzy.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

        Władca elfów z spokojem podziwiał wyczyny szamana, tolerując zarówno niszczenie sprzętu,jak i dewastację sali jadalnej. Jeden minotaur, nieważne jak wielki, nie był w stanie zniszczyć Kryształowego Królestwa, a celem Denawetha było pokazanie swoim poddanym prawdziwą naturę innych ras oraz unaocznienie tego, czym tak naprawdę jest słowo „barbarzyńca”. Szczerze mówiąc Agelatus sprawił by królowi większy zawód, gdyby nagle okazało się, że doskonale zdaje sobie sprawę czym są dworskie maniery i jak posługiwać się całym zestawem sztućców. Oczywiście w przypadku osobników o słabszych nerwach, dla których największą znaną do tej pory zbrodnią było czytanie przy posiłku, ów pokaz okazał się bardzo niebezpieczny dla zdrowia. Zgorszenie i obrzydzenie, a nade wszystko strach przed tym, do czego jeszcze posunie się bestia, nie tylko potrafiło odebrać apatyt na obecną wieczerzę, ale doskonale uzmysłowiło delikatnym elfickim umysłom, iż zjedzenie czegokolwiek rano, nie było dobry m pomysłem.
        Najbardziej zakłopotana obecnym stanem rzeczy była służba obsługująca biesiadników. Już sama konieczność posadzenia gości przy stole sprawiła, że kamerdynerzy poczuli się tak jak ktoś, kto nagle orientuje się iż pomylił własna sypialnię z chlewikiem. Minotaru swoim ciężkim jak głaz tyłkiem, od razu rozwalił kilka krzeseł. Driada z zainteresowaniem przyglądała się meblom, próbując dociec dlaczego coś co z całą pewnością jest drzewem, nie ma liści ani korzeni. Sinfee wydawało się to niepojęte, tym bardziej że sprawdziła niemal wszystkie osobniki, nie tylko tego na którym kazano jej zasiąść. Łuczniczka nie miała pojęcia jak powinna zachować się w takim towarzystwie, dlatego starała się naśladować poczynania mężczyzny, który jej zdaniem był dużo bardziej obeznany z wielkim światem.
        Szczególnie zbolałą minę maił ten z lokai, któremu przypadła obsługa Nemain. Posadzenie centaura na krześle, śmiało można było nazwać dziedziną sztuki. Z wróżką sprawa wyglądała niewiele lepiej. Wprawdzie Groszek podstawiono możliwie wysokie siedzenie, tak aby nie musiała przez cały czas wpatrywać się w kolana biesiadników, jednak w żaden sposób nie ułatwiało to Skrzydlatej dotarcia do znajdujących się na stole potraw.
        Niewiele się zastanawiając, Groszek od razu przeskoczyła na biały obrus, w okolicę dziesiątek półmisków. Pierwszy raz stanęła przed tak obfitym wyborem. Nawet gdyby chciała tylko ponadgryzać połowę znajdujących się przed nią owoców, nie byłaby w stanie skosztować wybranych przez siebie rarytasów. Poza tym wróżka nie była w stanie pojąć, dlaczego z jednej góry jedzenia można było brać swobodnie, a z innej praktycznie takiej samej, uparcie ją odganiano, z niebyt miłym „to moje” na ustach. W mrowiu jedzenia łatwo można było się zgubić, zwłaszcza że krajobraz wokół błądzącej między talerzami Groszek, szybko się zmieniał za sprawą znikających z stołu potraw.
        Wróżce szczególnie przypadły do smaku czerwone kulki, chociaż oderwanie jednej takiej z całej kiści identycznych, wymagało sporo zabiegu i zaparcia się obcesem o górę owoców. Poza tym w czasie gdy Rogaty Pyszczek niszczył piękne elfickie działa, mała Skrzydlata dokonała przełomowego odkrycia.
        Woda elfów była czerwona i wyjątkowo słodka, a jeśli wypiło się jej dostatecznie dużo, świat wokół ciebie zaczynał wirować, a głowa stawała się ciężka niczym kamień. Groszek nie była w stanie zrozumieć dlaczego wszyscy mówili tak głośno, skąd Nemain wzięła swoją siostrę bliźniaczkę, czemu Sinfee przechyla się chociaż nie było wiatru i dlaczego Rogaty Pyszczek nagle wydawał się jej jakiś taki ładniejszy niż zwykle. Skrzydlata wydedukowała, że wszystkie te dziwne zamiany wskazują na to, iż jej towarzysze prawdopodobnie nie są odporni na działanie dziwnego napoju, mającego w sobie wiele tajemniczych właściwości. Na szczęście na nią samą moc czerwonej wody nie działała, a przynajmniej nie wywoływała żadnych niepożądanych skutków. Co więcej, ów napój tylko wzmacniał pewność siebie wróżki i wiarę w jej nieprzeciętne umiejętności wokalne, którymi to zamierzała się pochwalić przed zebranymi, intonując "pieśni o żołędziach".
        Niestety wróżce nie było dane podzielić się swoją obserwacja z przyjaciółmi. Nagle poczuła że świat wokół niej się kurczy, a wszystkie te gliniano – metalowe przedmioty i całe reszta jedzenia, lądują jej na głowie. Groszek usiłowała się wydostać, ale drogę ucieczki zastąpiło jej olbrzymie prześcieradło.
        Król Denaweth gestem oznajmił zakończenie uczty, zapraszając swoich gości do rozmów, na temat tego, co sprowadza ich do Kryształowego Królestwa. Na polecenie władcy, służba błyskawicznie zabrała się za wynoszenie zawartości stołów, zawijając wszystko w rozłożone wcześniej obrusy, z zamiarem posegregowania całej zawartości po uprzednim przeniesieniu jej do kuchni.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Wejście do sali jadalnej okazało się znacznie łatwiejsze, niż przejście przez nią do wyznaczonego miejsca przy stole. Do tej pory całą drogę przemieszczali się po kamiennych posadzkach i nie było to nic nowego, ani trudnego dla przyzwyczajonego do życia w górach i kopalniach, centaura. Lata całe spędziła, mieszkając jak Nord, w zupełnie nienaturalnych dla kopytnego stworzenia warunkach, bez najmniejszej taryfy ulgowej, chodzenie więc kopalnianymi chodnikami, krasnoludzkimi halami i komnatami opanowała lepiej niż górskie kucyki, krępego ludu. W tym też celu podkuwała kończyny, czego żyjące naturalnie centaury, raczej nie czyniły. Więcej, w tym celu zmodyfikowała podkowy według własnego projektu, dodając do nich hacele. Czy ktoś wcześniej na to wpadł, nie miała pewności, nie spotkała się wcześniej z taką modyfikacją, patrząc jednak na sprzęty wspinaczkowe Nordyckiej braci, zaczęła kombinować, co zaowocowało zaprojektowaniem i wykuciem wkręcanych w podkowy ćwieków. Dzięki temu, na kamieniach i w górach chodziła pewnie niczym Nord wyposażony w raki. To jednak z czym teraz przyszło jej się mierzyć było czymś zupełnie innym.
Weszła na kryształową posadzkę to wtóru metalicznego stukotu i zgrzytu metalu na podłodze, walcząc o zachowanie pionowej pozycji. Co za wariat zrobił kryształową podłogę. Nawet na lodzie hacele sprawdzały się świetnie, zapewniając pewny krok, ale kryształ ?
Nie miała kiedy i jak patrzeć na piękno architektury, bo pilnowała kończyn by jej się nie rozjechały, zostawiając ją na podłodze niczym fikuśne połączenie konia i rozgwiazdy. Stąpała więc jakby ją ktoś na szczudła wsadził, ważąc każdy krok, jednocześnie pilnując pozostałych kończyn i od czasu do czasu balansując rękoma, gdy któraś z nich chciała umknąć spod kłody.
Elfy z orszaku roztropnie odsunęły się od centaura, wybierając życie zamiast ewentualnego ratunku Kopytnej, która choć lekka jak na swój gatunek, ważyła tyle co koń, a przygniecenie przez konia nigdy nie kończyło się dobrze dla tego będącego na dole.
Z ulgą powitała stół. Krzesło może z mniejszą. Równie wygodnie klapnęła by sobie na podłodze, bez problemu sięgając stołu, ale jak już obsługujący ją elf tak bardzo się zawziął posadzić ją na stołku, uznała za słuszne się dostosować, nie narażając niepotrzebnie dyplomatycznych stosunków. Usiadła najostrożniej jak umiała, by nie powielić upadku Agelatusa. Tylne kończyny zwiesiła po obu stronach krzesła, podpierając się przednimi i zapierając się końską piersią o stół, by nie zjechać w przód, jako, że w kwestiach przyczepności nic się nie zmieniło i przednie nogi, którymi opierała się o podłogę, by nie zlecieć z krzesła, równie mocno chciały od niej odjechać, jak podczas marszu. Może nie była to najwygodniejsza pozycja na świecie, ale dość szybko się do niej przyzwyczajała. Dobrze, że stół był wielki i ciężki i stanowił doskonałą podporę.

        Nie mogła się doczekać jedzenia, ale zamiast przyglądać się wnoszonym na stół przysmakom zapatrzyła się na Druida, przechylając głowę i otwierając usta z wrażenia. To ci dopiero widowisko jakiego jeszcze nie widziała, minotaur zeżarł zastawę, a driada próbowała. Jej zdarzało się nie raz ją potłuc, ale zjadać, to w życiu. Cóż, dlatego właśnie uważała, że zaściankowość Naturian prędzej lub później okaże się dla nich zgubna. To, że pochłonął kryształy to jedno, ale gdy pójdzie na stronę, jak już te skorupy i sztućce przelecą przez byczy brzuch, to dopiero będzie nowe doświadczenie dla Rogacza.
Widząc jednak kamienne miny wszystkich, Kara powściągnęła śmiech, uciekając spojrzeniem w swój talerz. To, że wszelkie srebrne widelce i łyżeczki uważała za zbędne, było inną kwestią. Oczywiście, że była wychowana, ale wśród krasnoludów. Zupę można było zjadać chochelką, ale szybciej szło wypijając ją prosto z talerza i nikt Pod Górą nie uznawał tego za nietakt. Tak też zrobiła.
W ramach zakąski wysiorbała zawartość swojej miski, podnosząc ją do ust i opróżniając nim elfy zdążyły skosztować drugą łyżkę ze swoich porcji. Nie przepadała za zupami, za dużo w nich było zieleniny i były zbyt mało sycące, ale jako aperitif, nadawała się świetnie. Potem capnęła jakąś przepiórkę, ale z ptaszyną było stanowczo zbyt wiele zachodu, za mało jedzenia więc poprzestała na jednej, niecierpliwie czekając czegoś bardziej treściwego. Pieczone w karmelu jabłka były już znacznie lepszym wyborem, a przede wszystkim znacznie milszym sposobem oczekiwania na danie główne, niż kościste ćwierćptaszki. Kto w ogóle jadał przepiórki. Po co ? Ani się tym najeść, ani to to smaczne, bo więcej kości niż mięsa, a drub jak to drub, jak dla koniowatej w smaku był mdły do granic bólu. Równie dobrze mogła by chcieć zjeść Lotkę. Zabrała więc cały półmisek z jabłkami, nim ktoś zdążył się poczęstować i zjadała je na dwa gryzy, razem z ogryzkami, na tacy zostawiając jedynie ogonki.
Zdążyła pochłonąć tuzin jabłuszek z okładem, gdy wreszcie weszło danie główne. To nareszcie pasowało na obiadek, już nie pomijając, że Kara uwielbiała dziki. Więcej, do takiego posiłku to i sztućce się przydawały.

        Sługa zaraz po tym jak otrząsnął się z szoku po odrąbaniu dzikowi łba, chciał ukroić Nem plasterek jako pierwszemu z gości, na co Kopytna pokręciła głową, gestykulując, by nie skąpił jej jedzenia. Zdębiały, ponownie zaznaczył miejsce w którym zamierzał odciąć porcję dla centaura. W przeciwieństwie do Półbyka, Nem postanowiła kulturalnie poczekać, aż służba poda jej porcję, po za tym ślizganie się po kryształach, tylko po to , by zaraz ponownie próbować usiąść, nie leżało w jej ulubionych rzeczach do robienia. Dogadywała się więc dobra chwilę na migi, co do rozmiaru wydzielonej części odyńca.
Nie tylko minotaur był wstanie sporo zjeść. Nem potrafiła pożreć ilość prawie równo wartą swojej wadze, choć po tym jak wyglądała, nikt by jej o to nie posądzał. Nie mówiąc już o detalu, że mało kto upatrywał by się w czworonożnym naturianinie, rozmawiającym ze zwierzętami jak z równoprawnymi bytami, zagorzałego mięsożercy, ponieważ dziwnie upodabniało się to do kanibalizmu.
Gdy wreszcie sługa odkroił właściwą według kopytnej porcję, na talerzu Nem znalazła się cała dzicza noga wraz z połową żeberek jednej strony pieczeni. Elfom musiała wystarczyć reszta, ale patrząc po ich minach nie mieli tego wieczoru najlepszego apetytu.
Jako, że już uznała zasadność sztućców w przypadku pieczonej dziczyzny, Nem wyciągnęła myśliwski nóż zza paska, powodując westchnięcie sąsiadujących jej elfów. Teraz zadowolona, dzieliła mięso na kawały, które była w stanie wygodnie trzymać w garści i ogryzała kości, radując się smakowitym posiłkiem. Przełknęła kilka większych kęsów, by nagle ku swemu rozczarowaniu nie dostrzec nigdzie kufli i piwa. Jak można było jeść pieczyste, a w zasadzie w ogóle jeść, bez piwa ?
Niby postawiono przed nią jakiś naparstek, kryształowy, a jakże by inaczej i karafkę z winem, ale i tak czuła się lekko niepocieszona. Jako, że jednak jeść bez popitki nie lubiła, złapała się za karafkę, bo pucharkami nawet nie chciała zawracać sobie głowy. Popijała pieczone mięso winem, zamiast tak jak Agelatus wodą z fontanny, tyle to obycia znała, trochę w końcu podróżowała w swoim życiu.
Powoli kończyła posiłek, zrelaksowana marząc o deserze, gdy dostrzegła działania szamana i diabli, a może powinna powiedzieć Natura wszystko wzięła.
        Z dziczym żebrem w zębach zgramoliła się z krzesła. Ślizgała się potwornie na kryształowej posadzce, a podkowy z hacelami na nic się zdawały, spróbowała jednak ratować nieszczęsną i niewinną kolumnę oraz chyba nie do końca przygotowane na taki obrót spraw elfy.
Przeskoczyła przez stół, ledwie wyrabiając się nad głowami biesiadników, z powodu uślizgu przy wybiciu. Elfy rozsądnie przypadły do obrusu twarzami, unikając przeczesania końskimi kopytami i wyhamowała na posadzce z okrutnym zgrzytem podków, chwyciwszy się szamańskiego ramienia.
- Bez jaj chłopie - wypowiedź Karej miała znaczenie metaforyczne i o zgrozo dosłowne, chociaż elfi goście, chyba jeszcze nie zorientowali się w czym rzecz - To jest ich teren i legowisko, nie znaczy się przecież cudzego terenu no nie ? - zapytała z żeberkiem między zębami.
- Patrz, tam są w sam raz otwory, lej przez lufcik szaletu - wskazała jedno z przepięknych rzeźbionych okien, które ktoś ze służby wcześniej otworzył by wpuścić do pokoju świeżego powietrza.
Znacznie wolniej wróciła do stołu, ku swej rozpaczy stwierdzając, że właśnie uprzątano jedzenie. Ostatnim rzutem, złapała karafkę wina, by chociaż się jeszcze napić, gdy zorientowała się, że czegoś brakuje. Myślała dobrą chwilę, zerkając na Baala, jakby ten znał odpowiedź. Nie, wilk był, czego mogło brakować ? Wróżka ! Wtedy ją olśniło. Gdzie jest wróżka ? Dopiero po chwili dostrzegła drgający wywrócony półmisek, który starano się sprzątnąć razem z resztą pobojowiska, znaczy się wystawnego obiadu. Odwróciła naczynie, znajdując tam równo zaprawioną wrózię, która bzyczała coś pod nosem.
Złapała spitą Skrzydlatą w garść i podążyła za królewskim orszakiem, który właśnie przenosił się do części bardziej odpowiedniej do rozmów. I co, znowu będzie musiała mówić za wszystkich.

        Denaweth zaprosił ich gestem do przytulniejszej komnaty, z równie niewspółpracującą podłogą i również gestem skłonił do rozmów. Jako, że wróżka była niezbyt przytomna, Agelatus skupiał się na swoim misyjnym aspekcie, a Sinfee, była po prostu sobą, Nem zaczęła tłumaczyć cel ich wyprawy.
- Szukamy duszy, będącej odbiciem przyjaciółki tej oto wróżki - podniosła dłoń na której znajdowała się Groszek - O imieniu Jarzębina.
Chciała dodać, że z mało wiarygodnego źródła, opierającego się na zielonej plamie na mapie i świecącego kija, dowiedzieli się, iż mają szukać tu, ale nawet Nem wiedziała, że nie zabrzmiało by to dobrze. Podrapała się po głowie, chwilę szukając właściwych słów.
- Za pośrednictwem szamana - wskazała na byka - Natura skierowała nas tutaj - celowo pominęła określenie "Matka" - W celu odnalezienia elfa Yrinjakisa, który ma nam pomóc. Słyszeliśmy też, że elf zaniemógł, ale minotaur posiadł dary uzdrawiania, za pośrednictwem Natury i twierdzi, że może pomóc choremu. Jeśli zaś najedliśmy się - chociaż ona wcale nie do syta - I wypoczęliśmy, pragnęlibyśmy od razu wziąć się za to, po co tu przybyliśmy. Gdyby można dostarczyć tu Yrina, tak było by łatwiej i bezpieczniej - dodała szczerze i bez owijania w bawełnę - To szaman pokazałby co potrafi i moglibyśmy zacząć właściwą misję ratunkową - skończyła wreszcie kopytna.
Bogowie, za jakie grzechy, ile się namyśleć musiała i jaka męcząca dla karego rozumku, była taka rozmowa z królem, tylko biedna Nemain wiedziała.
Elfi król zaś kiwał łaskawie głową, by na koniec odezwać się śpiewnym elfickim językiem, którego nikt z obecnych nie rozumiał, do jednego z niewielu obecnych na audiencji elfów. Dopiero, gdy tamten wyszedł z komnaty, władca przetłumaczył swoje słowa na Wspólny.
- Już posłałem po Yrina, za chwilę, zostanie on tu dostarczony.

        Najwyraźniej przeciążony myśleniem umysł Karej, zawiesił się na chwilę, a sama Nem zagapiła się na króla, całe szczęście trzymając zamknięte usta. Jaki on był ładny. Tyle się działo, że nawet nie miała okazji poprzyglądać się uszatym, z wyjątkiem tego jednego, gdy był nieprzytomny, ale teraz powoli do niej docierało, że wszyscy byli nad wyraz urodziwi, tak jak słyszała w opowieściach. Może nie ładniejsi, niż biedny piekielny, on był w końcu czarny, ale równie ładni.
O jak by sobie teraz usiadła i porysowała takiego królika, wtedy jednak wyrwano ją z marzeń, a do sali wniesiono nosze z przywiązanym do nich elfem, który rzucał się i jęczał zakneblowany. Nem spojrzała na to widowisko zadziwiona. Skoro tak traktowali chorych, to co czynili z jeńcami?
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Mocował się ze sprzączką, gdy Nemain złapała go za ramię. Nie przerwał swoich czynności, ani na nią nie spojrzał. Rzekł tylko.
- Cześć. Przyszłaś popatrzeć?
- Bez jaj chłopie! – opaliła.
Milczał chwilę, ale nie wiadomo czy z powodu słów centaurzycy, czy skupienia się na odpięciu upartego paska.
- Spoko dziewczyno. Wszystko kumam – mruknął wreszcie pod nosem. – Bez jaj, tylko sam dyszel. Tak, żeby za bardzo nie onieśmielać.
Chyba nie o to jej chodziło.
- To jest ich teren i legowisko. Nie znaczy się przecież cudzego terenu, no nie?
- Prawda! Masz rację! – popatrzył na nią ze zrozumieniem w oczach i przerwał gmeranie przy pasie. – Patrz, do tej pory wszystko jak należy, a na koniec imprezy prawie walnąłem gafę. Dzięki za podpowiedź – poklepał ją z wdzięcznością po ramieniu.
- Patrz, tam są w sam raz otwory – wykonała gest ręką. – Lej przez lufcik szaletu.
- Da? To mówisz jest na ścochy? – Popatrzył zdziwiony na dziurę w ścianie. - No w sumie, u mnie rozmiar się by się zgadzał. – Podszedł za radą parzystokopytnej i załatwił swoją potrzebę przez okno, a wracając podzielił się z nią swoimi dalszymi przemyśleniami. – Ale to często widocznie muszą tu minotaury gościć, skoro postawili nam aż tyle miejsc do lania. Dla nich toto przecie za wielkie szpary. Wpadłby taki jeden z drugim chuderlak i nie ma gościa. Rozumiesz, utonął w latrynie i nie znajdziesz.
        Ruszyli za królem do sąsiedniej sali.
- A co ty takie figury wyczyniasz? – skomentował centaurze wygibasy na śliskiej nawierzchni. – Patrz jak to się robi, żeby się nie wyrżnąć. – Tupnął potężnie, a w miejscach kopyt pojawiły się dwa głębokie doły w kryształowej posadzce. Mruknął zadowolony z siebie. – Podążaj po moich śladach – charknął i idąc dalej łomotał o podłoże z taką siłą, że każdy krok znaczył się wyraźną dziurą w drogocennych kaflach.
        W czasie gdy centaurzyca gadała z władcą elfów, on wziął z jej dłoni małą Groszek i poniuchał. Ciągnęło od niej ostro owocowym winiaczem. Poza tym prezentowała typowe objawy zatrucia alkoholem. Niezrozumiały bełkot u tej wróżki to akurat norma, ale oprócz tego chwiejny krok, kiwająca się głowa, senność, dychawka, drgawki, wymioty i biegunka to już nie. Uch, ale się mała załatwiła. Na szczęście on był na miejscu. Druid. Opiekun. Ratownik. Pierwsza pomoc. Przysięgał Matce czujnie strzec i zdecydowanie bronić powierzonych mu osób. Bez zbędnej zwłoki zabrał się zatem do roboty. Pomamrotał pod nosem jakieś formuły mieląc bezwładnie językiem. Zajęło mu to akurat tyle, co Nemain dalsze dyskusje z Denawethem. Objawy upojenia u Skrzydlatej zniknęły prawie zupełnie. Znów mogła latać i robić zamieszanie, zupełnie tak jak dotychczas. Położył wróżkę z powrotem na dłoni Nemain i rzekł do niej z poważną miną (tak jakby miał jakieś inne wyrazy twarzy).
- Nie trzymaj więcej naszej Groszek pod pachą, bo się przekręci – ale znowu nawet nie liczył na to, że ktoś zrozumie jego dowcip. Nie słuchał jakie były ustalenia kopytnej z elfem, więc nie wiedział co dalej. Wszyscy stali, więc i on stał. Nikt się nie odzywał, więc i on był cicho. Tylko król wykonywał jakieś gesty. Starał się dostojnie i jak najmniej ostentacyjnie wachlować sobie dłonią przed twarzą, by dostarczyć więcej świeżego powietrza do nozdrzy.
- „Widzisz, widzisz! To o twoje pachy chodzi.” – Agelatus patrzył wymownie na centaurzycę. – „Jego też już bierze, tak jak Groszek.” – żartował sobie z niej w myślach, ale nie odezwał się i nie przerwał ciszy.
        Wtedy wnieśli związanego i zakneblowanego elfa. Kostur szamana rozjarzył intensywnym, zielonkawym blaskiem. Czyli to był ten Yrinjakis. Agelatus widząc, że nadchodzi pora na pstryczek w nos, uradował się w duchu, ale pysk dalej wyrażał tylko: „A zabiję ich wszystkich!”. Stanął szeroko na nogach, wyprostował się, zaplótł ręce na klatce, spojrzał na karą z góry i rzekł spokojnie:
- A ja czekam na magiczne słowo koleżanko – prychnął po naturiańsku. Milczała, chyba nie rozumiejąc o co mu chodzi, dlatego zabrał głos ponownie. – Dobra, to powolutku. Nie wiesz co powiedzieć to powtarzaj za mną: „Kochany bracie… bardzo cię proszę… weź coś pomóż… bo bez ciebie… kasztana tu zdziałamy…” - zamilknął na chwilę, zastanowił się co by tu jeszcze dorzucić, a po chwili dodał – „Jesteś najfaj…” albo nie – pokręcił rogatym łbem. – Wystarczy: „Jesteś fajny… i jak zrobisz swoje… to zasłużysz na buziaka…”
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Uczta dobiegła końca, a władca Kryształowego Królestwa nakazał wszystkim przejść do komnaty obok jadalni, gdzie miał nastąpić pokaz umiejętności druida. Jednak nie wszyscy z świty Denawetha byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Po tym co minotaur zaprezentował w czasie biesiady, wiara w jego medyczne zdolności znacznie osłabła. Nigdy zresztą nie było jej zbyt wiele. Miejscowi uczeni z całą pewnością nie chcieli dopuścić do tego, by nagle jakiś cuchnący barbarzyńca okazał się lepszy tam, gdzie ich wiedza zawiodła. Część mędrców natychmiast zaczęło odradzać królowi takiego pomysłu. Przekonywali, że to niebezpieczne, a chory z całą pewnością nie przetrzyma tak szokującej terapii. Zapewniali, że przecież posłano już po najlepszych medyków z Adrionu, którzy z łatowścią pomogą nieszczęsnemu Yrinowi. Wielu z nich powoływało się na znajomość technik minotaurów, opisując jak niebezpieczne to obrzędy, nie tylko dla pacjentów, ale również dla postronnych obserwatorów.
Mimo wszystko Denaweth pozostał nieugięty, a po chwili do sali wniesiono nieszczęsnego elfa. W tym czasie Groszek intensywnie próbowała dociekać co się właściwie dzieje. Ostatnie wydarzenia działy się zdecydowanie zbyt szybko, przez co mała wróżka powoli traciła wątek. Na szczęście z pomocą przybyła jej uradowana Sinfee.
- Patrz, to on. Rogaty Pyszczek go uleczy, a wtedy twoja Jarzębina też będzie zdrowa. – Cieszyła się driada.
- To ma być Jarzębina? Jakaś taka niepodobna. – Powątpiewała Skrzydlata.
- Pewnie tak, ale to dlatego że powinni go częściej wyprowadzać na słońce. Jakiś taki szary się zrobił. – Zdiagnozowała Sinfee.
- I poskręcany. Może wypił za dużo czerwonej wody? – Domyśliła się Groszek.
- Jakiej wody?
- Maja tu coś takiego. Pijesz i pijesz, a po wszystkim nadal czujesz pragnienie. Nie wiem po co ktokolwiek wymyśla napój którym nie da się napić. Dziwne te elfy. – Wróżka odruchowo zaczęła rozglądać się po sali za tajemniczym specyfikiem, który tak bardzo przypadł jej do gustu.
Driada i wróżka na chwile musiały przerwać wymianę zdań, ponieważ głos zabrał Opiekun Sali Tronowej, przemawiając donośnie.
- Agelatusie, nasi zacni obywatele maja sporo wątpliwości co do stosowanych przez ciebie praktyk. Może zechciałbyś w kilku słowach wyjaśnić nam, czym twoim zdaniem jest siła która opętała nieszczęsnego Yrinjakisa i jak zamierzasz z tą mocą walczyć? Rasa elfów zawsze chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami i pozostaje otwarta na nową wiedzę, a myślę że dzięki temu pomógłbyś uspokoić co bardziej nerwowe sumienia. – Spytał Opiekun, który po chwili namysłu dodał cos jeszcze. – Nasz władca jest również ciekaw jakiż to związek łączy naszego krewniaka z waszą Jarzębiną i chętnie usłyszałby opowieść o tej ostatniej.
- Nareszcie! – uradowała się Groszek, wietrząc swoją szansę.
- O nie. – Jęknęła Sinfee, czując, że moment w którym Agelatus zaprezentuje swoje możliwości, znacznie się oddalił.
Nim się zorientowała, driada stała na środku Sali, pełniąc role tłumacza oraz tuby dla piskliwego głosu wróżki, a jednocześnie odgrywając role Sokownika, w dobrze sobie znanej opowieści. Początkowo Skrzydlata miała zamiar poprosić o pomoc Nemain, ale ostatecznie uznała, że nikt tak dobrze nie odegra roli drzewa jak Sinfee. Łuczniczka rozłożyła ręce, imitując gałęzie i razem z Skrzydlatą rozpoczęła przedstawienie. Groszek pokazywała, a driada wyjaśniał zebranym co mają przed oczyma.
- Ja jestem Sokownikiem. Tu gdzie stoi teraz Groszek jest jej domek, a na moim drugim ramieniu mieszka Jarzębina. Ona tez jest wróżką. Naprawdę musimy od początku? No dobrze. – Przekazywała informację driada, od czasu do czasu wtrącając coś od siebie. – No Sokowniku rosną oczywiście żołędzie. Jakoś mnie to nie dziwi. A Jarzębina…
- Wolelibyśmy przejść do sedna sprawy. – Bezskutecznie próbował poganiać Opiekun Sali Tronowej.
- A Jarzębina…. – podniosła głos Sinfee, dając tym samy do zrozumienia by jej nie przeszkadzano – twierdzi, że żołędzie należy zbierać a nie strącać. Co jest oczywiście bez sensu, bo przecież na końcu i tak chodzi o to, aby nasiono wylądowało na ziemi. A to że przypadkiem kilka zrzuconych przez Groszek spadło prosto na dach chatki Jarzębiny, to tylko przypadek, który w tej istotnej kwestii niczego nie dowodzi.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Pokiwała głową, w duchu ciesząc się z kolejnego sukcesu i zażegnania jeszcze jednego kryzysu. Może jednak w klanie nie doceniali jej bardziej niż przypuszczała, więcej, może sama siebie nie doceniała i powinna zacząć zawodowo zajmować się nie tylko kowalstwem ale i dyplomacją. Od razu jednak porzuciła niedorzeczny pomysł, taka praca była stanowczo zbyt męcząca.
- Może lubią grupowo, przy okazji podziwiając niebo ... - odparła na domysły Agelatusa, że elfy często musiały gościć minotaury. Tak naprawdę wiedziała, że głównym celem okien nie było oddawanie moczu, nie wychowała się przecież w dziczy. No może narodziła się na stepie, ale była przecież z każdym dniem coraz bardziej światowym i obeznanym z różnymi kulturami, centaurem.
Skoro jednak już były otwarte, to przecież w sytuacji awaryjnej można było je i tak wykorzystać.
W tym czasie pewien nieszczęsny przechodzień, cudem uniknął lejącej się niby z nieboskłonu kaskady. Do wtóru jakiegoś elfickiego przekleństwa spojrzał w górę, by ustalić niegodziwca wylewającego płyny, które ochlapały jego nieskazitelne odzienie. Ciężko powiedzieć co spodziewał się ujrzeć, jednak najwyraźniej widok rozmijał się z jego wyobrażeniami, gdyż elf padł omdlały z wrażenia. Kolejni przechodnie wzdychali oburzeni, a matki zasłaniały dzieciom oczy, szczędząc dziatwie mrożącego krew w żyłach widoku. Niepokój na dziedzińcu trwał jeszcze długo po tym jak Rogaty gość zniknął z okna.

        Chociaż intencje Agelatusa były jak najlepsze, ślady strzaskanego kryształu, pałacowej podłogi były rozmieszczone zbyt odlegle od siebie, jak na jeden krok stępa. Na foule zebranego galopu już prędzej, ale przecież nie będzie po pałacu kicać jak przerośnięty zając, ryzykując ciągle możliwą wywrotkę. Dlatego wciąż szła starając się uniknąć uślizgu, co jakiś czas korzystając ze zdewastowanej lustrzanej posadzki, jako udogodnienia.
        Słysząc żarty rogatego, jedynie przewróciła oczami. Groszek pod pachą też wymyślił, tu takie poważne sprawy, cały czas próbowała trzymać misję w kupie, a nikt nie traktował serio tego ratowania wróżki. W tym momencie może trochę egoistycznie, ale gdzieś w głębi ducha, Nem chciała wykonać misję jak najszybciej i nie czuć już jarzma powinności. Jedno to podróżować w grupie bez poczucia, że musi. Mieć tę swobodę, że w każdej chwili mogła rozpocząć galop bez celu, bez poczucia uwiązania i odpowiedzialności za kogoś jeszcze po za sobą. Zwyczajnie pragnęła ten obowiązek mieć już za sobą.
        Druid oczywiście nie zamierzał ułatwiać. Doprawdy z byczym kompanem było więcej kłopotów niż korzyści, a teraz jeszcze postanowił strugać uparciucha. Co, że niby ma go prosić by uratował Yrina ? Ma powtarzać jakieś peany na jego cześć ? Jedzenie mu zaszkodziło czy co ? Teraz gdy byli bliżej niż mogli by wymarzyć, barbarzyńca postanowił wymusić na niej dowartościowanie swojej osoby ? Co on w ogóle za obsesje z tym całowaniem ma ? Ten pomysł już nie tylko budził opór związany z szantażem ale i skrajne niezrozumienie. Jakby Bjorn cmoknął w podzięce takiego Igrina, to przecież najpierw dostał by solidnie w pysk, a potem wszystkie hale zasypały by się od salw gromkiego i drwiącego śmiechu z tak idiotycznego zachowania. W podzięce, uznaniu, na otuchę, na pociechę i wiele innych, koleżeńsko klepało się po plecach i piło się piwko. Całowało się kobietę, o której względy delikwent się starał, albo na przykład żonę, albo bliższą przyjaciółkę. Nemain zaś od początków pozytywnych relacji traktowana była jak kumpel i brat, a nie jak innego gatunku ale jednak samica. Cóż się więc dziwić, że tak się zachowywała i tak jej już zostało.

        Już Kara była o krok, od pokazania co sądzi na temat tego co wpadło do rogatego łba. Na końcu języka miała, że jak dostanie kopa, to go z nóg zwali lepiej niż buziak od syreny, gdy Rogatego ocalił elfi król, wyrażając swoje opinie, niepokoje i Bogowie Ognia i Gór tylko wiedzieli co jeszcze.
Już w połowie pięknych elfich słów przestała ich słuchać uważnie, odbierając jedynie główny przekaz, żeby nie powiedzieć, że się zgubiła w sensie poszczególnych zdań. Litości, liczyła na nowych interesujących znajomych, podobno wspaniałych artystów, a ci gadali i gadali i gadali. Tyle słów na określenie tak prostej i krótkiej rzeczy, jak obawa o rodaka. Zupełnie bez sensu, co za marnotrawstwo czasu i powietrza. Jawna kpina ! Centaurzyca coraz bardziej czuła się, jakby zjadła halucynogenne grzybki albo porosty i teraz głowa płatała jej figle, wymyślając coraz to bardziej abstrakcyjne sytuacje. Wtedy do akcji wkroczyła wróżka. Ten jeden jedyny raz Nem poczuła, że mała skrzydlata istotka uratowała sytuację, dając jej czas na rozmówienie się z minotaurem. O dziwo elfy przeciwnie do innych, słuchały wróżki i driady, oglądając przedstawienie. Niby próbowali się buntować, ale krótko i jedynie na początku, potem całkiem poświęcając się popisowi, chociaż z ich zaskoczonych i całkiem zbitych z tropu min, Nemain ciężko było wywnioskować, czy byli oniemiali z wrażenia i estetycznych doznań aktorsko narracyjnego popisu, czy zwyczajnie wpadli w osłupienie pod naporem informacji botanicznych.

        Korzystając ze wspaniale przeprowadzonej przez Groszek i Sinfee akcji dywersyjnej, stanęła dęba, opierając się zgiętymi nadgarstkami o pierś minotaura, by zrównać się z nim wzrostem. Tylne nogi ustawiła w jednym ze strzaskanych, kryształowych lejów, by nie plasnąć plackiem na podłogę i jednocześnie zaczęła palcem tkać Agelatusa w nos.
- A może to ja strzelę focha. Zleję całą historię z ratowaniem wróżki i pójdę sobie w plener zwiedzać miasto ? W tym czasie ty tu sobie tłumacz słowa wróżki, pilnuj driady o umyśle dziecka i dysputuj z kwieciście gadającymi od rzeczy uszatymi co ? - Nem zmarszczyła brwi i wcale nie miała zamiaru odpuścić, ani dać druidowi dojść do słowa - A co ta twoja matka na to, co ? Jak niby chcesz jej wytłumaczyć, że nie wykonałeś misji bo ? - beształa rogatego w najlepsze, podczas gdy elfy wciąż były zajęte szumiącą i udającą Sokownik Sinfee, która właśnie dodatkowo imitowała sadzone oraz spadające samoistnie żołędzie, z dokładną symulacją jak rosną przeistaczając się w młode dęby.
- To jak będzie ? Dasz marudzić tym tam pajęczakom, że im się nie udało i co ty tam możesz wiedzieć. Dasz się nie doceniać i traktować z góry ? Przecież ewidentnie nie traktują cię poważnie ... - trochę zmieniła ton, gdy w Kopytnej odezwała się wątła kobieca iskierka, która chyba nieświadomie próbowała zmanipulować męskie ego rogatego, by za moment zniknąć, tak nagle jak się pojawiła.
- Ale jak się przyłożysz - dodała z niewielkim uśmiechem - I opanujemy cały ten bajzel, to cię na piwo zabiorę - rozpromieniła się zupełnie. Nakrzyczała, teraz przyszła pora na motywacje. Któż podejrzewał by narwaną, wymachującą młotem i mieczem Karą o tak przemyślane działanie. Najwyraźniej jednak dramatyczne i nadzwyczajne sytuacje, potrafiły wydobyć cechy, o których istnienie nikt by Nemain nie posądzał i o których sama nawet nie wiedziała.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        Elfi król przemówił bezpośrednio do niego.
- Agelatusie, może zechciałbyś w kilku słowach wyjaśnić nam, czym twoim zdaniem jest siła która opętała nieszczęsnego Yrinjakisa i jak zamierzasz z tą mocą walczyć? Rasa elfów zawsze chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami i pozostaje otwarta na nową wiedzę, a myślę że dzięki temu pomógłbyś uspokoić co bardziej nerwowe sumienia.
Nie zastanawiał się długo nad swoją odpowiedzią. Sprawa była jasna. Począł charczeć, gulgać, prychać i warczeć, w języku naturiańskim wyrażając wszystko, co miał do powiedzenia na ten temat.
- Czy robi ci jakąkolwiek różnicę co to za siła opętała waszego czarodzieja? Po co ci to wiedzieć? Myślicie, że sami dacie sobie radę wiedząc wszystko o wszystkim, albo dlatego, że wszelka magia wam aż kipi z uszu? Wydaje się wam, że jesteście samowystarczalni? Myślicie o sobie: panowie świata, władcy ziemi, śmiertelni bogowie uniwersum? Bzdura. Jesteście zarozumiali, przemądrzali i przeedukowani. Tylko logika i rozum. Książkowe teorie. Szkiełko i oko. Badawcze podejście do świata. Jak czegoś nie da się objąć waszą ciasną jaźnią i opisać wzorami, to dla was nie istnieje. Dzielicie się doświadczeniami i otwieracie się na wiedzę, a zamykacie serca na głos Matki. Tu trzeba czegoś innego niż wiedza. Potrzeba Zaufania Matce i wiary w Nią, w Jej opiekę, Jej potęgę, Jej wszechplan. Ona jest Boginią. Matką i Panią. Królową stworzenia. Dla Niej nie ma rzeczy niemożliwych. W całej swej wszechwiedzy i tak nie potraficie pomóc waszemu bratu, a dla Niej to jak splunąć. Nigdy Jej nie dorównacie. Nigdy nie obejmiecie malutkimi umysłami. Ja jestem tylko Jej mnichem, powiernikiem świętej gałęzi Pradrzewa, Jej posłańcem do Alaranii. W tym charakterze i na Jej polecenie przybyłem wam to unaocznić. To nie ja, nie moja głowa, nie moja wiedza czy nawet nie magia zawarta w kosturze, ale Ona - sama Matka Natura - osobiście przyjdzie i przywróci ład, spokój i harmonię w waszym Królestwie. Aby pokazać wam, jak bardzo błądziliście zajmując się tylko pustymi studiami, a zupełnie zaniedbując Jej kult, Jej świątynie, Jej Cześć.
        Patrzyli na niego dokładnie tak jak na uczcie. Pusty wzrok i wyraz zakłopotania na twarzach. Nie rozumieli go. Ten chyba jeden jedyny płynnie kaszlący w języku naturian elf, który na placu ich tak kwieciście w ich własnej mowie przepraszał, w ogóle nie został razem ze swoim niedorobionym bratankiem Elemirem zaproszony do pałacu. Już chyba nic nie mogło zmienić opinii minotaura, że leśny lud to byli ignoranci, durnie i banda nieuków nie znających języka dzieci Matki Natury. Agelatus pomilczał chwilę. Uspokoił nerwy, zebrał się w sobie, w głowie szybko ograniczył swoją wypowiedź do minimum koniecznych do wypowiedzenia we wspólnym języku słów, po czym powoli wycedził:
- Przykrochmalę mu z kija parę razy, póki wszystkie chaotyczne duchy z niego nie wylecą.
Sądząc po minach ten skrót myślowy nie był dla elfów jakoś specjalnie uspokajający.

        Podobno Nemain szukała przyjaciół. Podobno każda napotkana istota była potencjalnym sojusznikiem. Podobno polubiła te elfy. Podobno chciała zobaczyć ich miasto. Podobno była nim zachwycona. A mimo to zaczęła wmawiać barbarzyńcy iż te zarozumiałe uszaki nadal nim gardzą, nabijają się z niego, uważają się za lepsze i mądrzejsze, patrzą nań z góry i nie traktują poważnie. Centaurzyca chyba nie miała pojęcia o niszczycielskiej sile barbarzyńskiego szału, który powoli rozpalała swoim gadaniem w oczach i duszy półbyka. Owszem, być może Agelatus sam jeden całego Królestwa nie zrówna z ziemią. Cóż jednak z tego, jeśli lej po wybuchu jego dzikiej furii będzie na długie lata szpecącą blizną na urodziwej twarzy elfickiej metropolii. Nie wspominając już o tym, że zabicie klanowego szamana bez wątpienia pociągnie za sobą krwawy odwet wściekłych minotaurów rozumujących ciągle po plemiennemu. Jej umysł raczej nie był zbyt śmigły. Lotnością plasował się gdzieś pomiędzy kurą, kiwi i dodo – typowymi ptasimi móżdżkami, które może i potrafiłyby unosić się w powietrzu, ale obsługa jednocześnie dwu skrzydeł i oddychanie w tym samym czasie zdecydowanie przekraczało możliwości ich intelektu i zdecydowanie trafniej nazwać to można spadkiem swobodnym niż lataniem.
        Na szczęście nie byli w tym wszystkim sami. Wiedział to dobrze. Matka czuwała nad całą wyprawą i nad każdym z nich z osobna. Był tego pewien. To Jej cichy szept w umyśle minotaura uspokoił pożogę w jego dzikim sercu, od której w szybkim czasie mogło zająć się całe miasto. Niewątpliwie również pod Jej wpływem Sinfee i Groszek rozpoczęły swoje przedstawienie dla załagodzenia sytuacji i dania dwojgu kopytnych czas na pogodzenie się. A już na pewno to Jej moc sprawiła, że uparta Nemain zdecydowała się na zachowanie jakże różne od dotychczasowej niewrażliwości na bezsprzeczny urok osobisty rogatego. Co prawda nie dostał cmoka, ale kara wspięła się na dwie tylne nogi i coś jakby przytuliła się do jego szerokiej klaty, drapiąc go jeszcze filuternie po nosie. Uznał, że na początek może być.
- A może to ja strzelę focha – powiedziała. – Zleję całą historię z ratowaniem wróżki i pójdę sobie w plener zwiedzać miasto? – Nie słuchał już dalej. Zastanowił się chwilę nad tym co właśnie usłyszał i myśl, która zakołatała się w wielkiej bydlęcej głowie niezmiernie go uradowała. Otoczył centaura ramieniem.
- Razem mamy focha? – charknął druid dla upewnienia. – Jak super się składa! To przeznaczenie. – Mrugnął do niej. – Zaufaj szamanowi, znam się na tym. Chcesz pozwiedzać? Mam lepszy pomysł. Groszek! – ryknął do małej wróżki. – Zajmij ich czymś na chwilę. Przetłumacz to co powiedziałem o Matce i leczeniu ich wariata, albo opowiedz o pchlim cyrku, obróbce skrawaniem, czy innych wróżkowych zapasach w błocie. Na pewno się ucieszą. Sinfee! – dalej wydawał komendy – Ty też ich pilnuj! Jakby nie chcieli słuchać Zielonej to wiesz co masz robić! Buła i łokieć na ryja, trzymaj gardę i kop w torby! Kojot! – poszukał wzrokiem tchórzliwego wilczura – Ty rób co chcesz! Tylko nie sikaj im tu pod drzewo, bo to niekulturalnie. A my z Nemain zaraz wracamy. Razem mamy focha i idziemy se trochę pospacerować po mieście. We dwoje! – uniósł krzaczaste brwi, co mogło oznaczać, że jest albo dumny, albo zadowolony, albo zdziwiony, albo głodny, albo równie dobrze, że zaraz komuś rozłupie czaszkę. Interpretacja emocji barbarzyńcy na podstawie tylko jego wyrazów twarzy, a w zasadzie ciągle jednej i tej samej ponurej miny to był ciężki orzech do zgryzienia. Postawił karą z powrotem na ziemi i wyciągnął do niej swoje wielkie łapsko. Nie zareagowała. Nie podała mu ręki.
- „Dziwne to stworzenie taki zagłodzony centaur.” – pomyślał. – „Chciała łazić, a teraz stoi i się zastanawia”.
        Dobra, skoro to nie chwyciło, to zdecydował się wykorzystać coś, co raz już kiedyś zadziałało i wywołało na jej twarzy ten czadowy uśmiech. Rywalizacja!
- Ścigamy się do bram miejskich – wrzasnął i nie czekając na nic więcej rozpoczął bieg. Nie był sprinterem, raczej długodystansowcem. Centaurzyca odstawiłaby go na długie staje, gdyby miał grać według jej reguł. Dlatego nie zamierzał dobrowolnie rezygnować z żadnego ze swych atutów. A akurat miał tę przewagę nad kopytną, że liche ścianki elfickich budowli z kryształu, cegiełek, drewna i trzciny nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody. Szarżował zatem w kierunku bram miasta po linii prostej. Zanim kara zdołała w ogóle ruszyć na śliskich kaflach on przebił się już przez ścianę w sali tronowej wydatnie powiększając tym gestem otwory okienne. Uszaki teraz będą mogli wszyscy naraz sobie sikać i podziwiać chmury. Same plusy odwiedzin minotaura w tym nudnym jak fura nawozu mieście. Elfy jego wizycie mogły już zawdzięczać propagowanie kultury wysokiej (niemal dwunastostopowej tak jak szaman), lansowanie męskiego wzorca zachowań wśród społeczności, w której nawet samce malowali paznokcie, używali perfum i golili nogi, popularyzacja jedzenia prosto ze stołu i to razem z zastawą, a teraz doszła do tego jeszcze promocja życia rodzinnego przez stworzenie im miejsca do wspólnotowego oddawania uryny przez powiększone dziury w ścianach. A po powrocie z przebieżki na dodatek przywróci im wiarę w Matkę i uleczy im tego zwariowanego Yrinjakisa. Że też jeszcze nie okrzyknęli go zbawcą narodu to nie mógł się nadziwić.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Przemowa Skrzydlatej została brutalnie przerwana, a wróżce nie pozostawało nic innego, jak skomentować od nosem kulturę słuchaczy. W swoim inscenizowanym monologu, Groszek nie zdążyła dotrzeć do sedna sprawy, mówiącego o tym po co w ogóle zbierane są żołędzie, o wyścigach żab nawet nie wspominając, gdy huk niszczonej ściany i podniesione głosy zebranych uniemożliwiły jakąkolwiek dalszą konwersację. Minotaur nie ustawał w wysiłkach aby przetestować wyrozumiałość oraz cierpliwość swoich gospodarzy i rzeczywiście jego działania powoli zaczynały przynosić pewne efekty. Części uczestników narady puściły nerwy, co zaowocowało tym, iż dali sobie spokój z uprzejmościami, głośno domagając się zakończenia wizyty niepożądanych gości.
Doradcy króla zaczęli mówić jeden przez drugiego, zagłuszając przemowę małej wróżki.
- Panie, twoi poddani walczyli z stworzeniami znacznie większymi, silniejszymi i po tysiąckroć niebezpieczniejszymi niż ten cuchnący lep na muchy. Daj tylko znać, a pozbędziemy się intruza, na kilka wieków wybijając mu z głowy wizytę w cywilizowanych miejscach.
Inni członkowie Rady bagatelizowali sytuację, obracając wszystko w żart, którego ofiarą miał stać się Rogaty Pyszczek.
- Bez obaw przyjaciele. Ta krowa właśnie pokazała ile jest warta. Rzuca słowa na wiatr, co to nie on i ileż to może jego magia, a gdy przychodzi ucieka w popłochu. Patrzcie jak gna w kierunku zewnętrznej bramy. Idę o zakład że więcej go nie zobaczymy. – Oświadczył elf którego szatę zdobił naszyjnik z symbolem gwiazdy.
Sinfee poczuła się ugodzona taką opinią. Mimo wszystko traktowała Agelatusa jako swojego przyjaciela i nie zamierzała darować takiej zniewagi. Być może driada najmniej z wszystkich nadawała się na dyplomatkę, ale w sytuacji gdy sprawa tego wymagała, łuczniczka nie zamierzała uchylać się od odpowiedzialności.
- Groszek, musimy im wyjaśnić to wszystko co powiedział mężczyzna. –Zasugerowała Sinfee. Wprawdzie sama driada nie wiele rozumiała z wyniosłej i nazbyt rozbudowanej wypowiedzi Rogatego Pyszczka, a proszenie Groszek o to by ta spróbowała streścić ideologię minotaura, przypominało próbę gaszenia pożaru przy pomocy oliwy, jednak dziewczyna była zdesperowana by zrobić cokolwiek. W końcu nie mogły nieustannie liczyć na to że Nemain załagodzi sytuację.
- Przecież to brednie. – Odpowiedziała Groszek, której odczucia co to natchnionych przemów Rogatego Pyszczka, były podobne do tych towarzyszących Kopytnej. Filozofia wróżek i ich sposób pojmowania świata, była znacznie prostsza niż to co przedstawił Agelatus. Skrzydlate istoty wykonywały swoje zadania, nie potrzebując raz za razem pytać się Matki o celowość własnej pracy i sposobu podejścia do niej. – Matka to, matka tamto, Matka wszystko. Wielkiemu całkowicie poprzestawiało się w rogatej głowie. Powiem ci jak jest. Widziałaś kiedyś kwiaty, które bez przerwy pytają się kiedy powinny zakwitnąć? A może żołędzie nie potrafiące wyczuć chwili, gdy będą gotowe oddzielić się od gałęzi? Albo spróbuj sobie wyobrazić ul, w którym królowa co chwila musi tłumaczyć swoim pracownicom, co należy do ich obowiązków? Matka stworzyła swoje dzieło, wprawiła w ruch i pozwoliła naturze toczyć się swoim rytmem. A naturianie są po to by reagować na wypadek gdyby to koło turlało się nie tak jak trzeba. Na przykład w chwilach w których Jarzębina przestanie być Jarzębiną. Najważniejsze jest jednak to iż robią to sami. Bo w przyrodzie każdy byt wie co ma robić i jaka jest jego rola. Każdy poza Rogatym Pyszczkiem. Ponieważ tak naprawdę nikt nie wie po co sią mino – aury. Sama Matka jeszcze tego nie wymyśliła, przez co baz przerwy musi do nich przemawiać.
- Ale jeśli on nie uratuje tego szarego elfa to jak ocalimy Jarzębinę? - Kolejna teoria ani odrobinę nie pomogła Sinfee pozbyć się dręczących ją wątpliwości. – Co zrobimy jeśli się nie odfocha?
- Same możemy uratować tego szarego elfa. Jesteśmy tak samo Matkowe jak Rogaty Pyszczek, więc powinnyśmy dać sobie radę. – Wpadła na pomysł Groszek.
- Kiedy nawet nie wiem jak się do tego zabrać.
- Przecież mówił. Wystarczy przyłożyć mu kijem przez głowę. – Zapewniła Skrzydlata, na co driada odetchnęła z ulgą. Teraz gdy sprawa nie wyglądała na tak skomplikowana jak pierwotnie, łuczniczka nabierała przekonania, iż jest w stanie sprawić, że mężczyzna zyska należny mu szacunek.
- Cicho tam! Ja to zrobię! – Oznajmiła Sinfee przekrzykując cała salę. – Uleczę go i sprawię że znów zakwitnie.
- A niby jak chciałabyś tego dokonać? Zwłaszcza w sytuacji gdy wasz medyk uciekł w podskokach. – Nie przestawał drwić elf z gwiazdą na piersi.
- On…. wcale nie uciekł. Zgodził się wam pomóc…, to znaczy że pomaga mi. Właśnie teraz. No i ten… potrzebuje połączyć się z matką i przesłać nam jej moc, niezbędną do odprawienia rytuału. Ale żeby to zrobić musi posadzić swój zadek na ziemi. Prawdziwej ziemi, a nie jakiegoś przejrzystego kamienia jak ten tutaj. – Wypaliła Sinfee to co akurat przyszło jej na myśl. – Wynieście szarego, a ja przejmę moc Agelatusa i przekażę go waszemu bratu.
- Bzdura, nie zamierzam się na to godzić. – Odparł elficki uczony.
- A ja przeciwnie. – Wtrącił inny z medyków zgromadzonych wokół króla. – Pierwszy raz mam okazję poznać tak niezwykłą niewiastę, nie tylko obdarzona ponadprzeciętnym intelektem, ale również o urodzie zapychającej dech w piersiach. Powiedz mi Pani, czy jest cos co mógłbym zrobić by wspomóc ten wasz rytuał? Byłbym zachwycony mogąc brać w nim udział. Wielu z nas okazało się bezsilnych próbując pomóc Yrinjakisowi, natomiast ty mówisz o tym tak jakby to była rzecz prosta niczym zgaszenie świecy.
- Bo tak właśnie jest. - Zdziwiła się driada, nie rozumiejąc dlaczego elfy robią wielkie coś z samego zdzielenia kogoś po głowie.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Na wszystkich jej złość robiła wrażenie. Na Agelatusie jakimś niepojętym sposobem odniosła zupełnie nieprzewidywalny, o ile nie odwrotny skutek.
- Że co ? - krzyknęła. Jak można mieć razem foha. Jak ktoś go ma, to sam, nie w grupie. Co on w znów wymyślił. Z czego tu się cieszyć. Przecież robi się wszystko, by ten obrażony przestał się złościć, a nie się cieszy, że mamy foha to zwiedzamy miasto. W obrażaniu się, nie ma - my. To demonstracja i podróż na własną rękę, porzuciwszy upierdliwych kompanów. Już miała to wyjaśnić, ale Rogaty jej przerwał.
- Jakie przeznaczenie ? - zdębiała jeszcze bardziej. Nemain zrobiła wszystko by zestrofować minotaura, a ten najwyraźniej świetnie się bawił. Stanęła na dwie nogi, ryzykując pośliźnięcie, by dźgnąć go w nos, a ten rogaty, zakuty, kopytny łeb, przytulił ją jakby właśnie obalili razem beczkę piwa - Jak, gdzie, co? Co ?! Nie ! Zupełnie nie to mówiłam ! - plątała się dalej Kara, w objęciach uszczęśliwionego druida, wciąż nie pojmując jakim cudem wszystko poszło na opak, gdy układało się tak dobrze.
        Wypuszczona z uchwytu, zsunęła się po minotaurzym torsie i ze stukotem opadła na posadzkę, próbując pojąć całe wariactwo. Agelatus zaś dalej robił swoje. Postało to to, chwilę z wyciągniętą grabą, po czym poleciało przed siebie, rozbijając wszystko w pył. Tępe to, to jedno, ale i głuche jak kowadło, co właśnie było przyczyną całego armagedonu.         
        Tynk się sypał. Ściany wciąż drżały od niknących w oddali kroków gnającego barbarzyńcy. Elfy debatowały, a centaur stał zastanawiając się co zrobiła nie tak. Szybko domyśliła się przyczyny. Oczywiście, że nic ! Jaka matka, takie dzieci, a tym bardziej posłańcy, do stu młotów !
        W tej chwili, Nem całkowicie zgadzała się z wypowiedzią Groszek. No prawie całkowicie, aż tak wielkich zasług by rzekomej matce nie przyznawała, ale że w rogatej głowie się poprzestawiało i z tym po co on tak naprawdę jest, już jak najbardziej tak. Jedną rzecz naprawi, cztery zniszczy.
Jakby mało było nieszczęść Sinfee postanowiła zażegnać elfi kryzys. Jeszcze gorzej, że duet Sinfe i Groszek postanowiły same uleczyć elfa. Z jednej strony co się dziwić, jak palant palnął, że go kijem poskłada.
Cała tragedia tkwiła w detalu iż Groszek w duecie z Sinfee stanowiła nie mniej niebezpieczną mieszankę niż minotaur, o tym Kopytna przekonała się nie raz i wolała uniknąć kolejnych popisów zabójczej dwójki. Skończył się czas na zastanawianie i kontemplowanie sensu istnienia minotaurzych druidów. Jeszcze raz przyszła pora by wkroczyła, tym bardziej, że właśnie zyskali jednego sojuszniczo nastawionego elfa.
- Macie tu przy pałacu jakiś park albo skwerek ? - zapytała przerywając wszystkie dyskusje uszatych gospodarzy - Jeżeli tak, to rytuał przebiegnie znacznie lepiej, niż jakby Agelatus przekazywał moc driadzie. Będziesz też miał lepszy widok na sam proces - podchwyciła ściemę Sinfee, wyjaśniając całą hecę z barbarzyńcą - Do tego on przestał by latać jak marcujący się kot, demolując wszystko przy okazji - dodała cichutko sycząc przez zęby.
- Mamy Święty Gaj, który pamięta powstanie Królestwa - odezwał się młody elf, do wtóru krytycznych komentarzy. Dziwnym trafem reszta elfów nie podzielała jego entuzjazmu.
- Cudownie ! To szaman może wracać - odparła, z naciskiem patrząc na Sinfee, która była pomysłodawczynią wymówki. Liściasta jakoś pod spojrzeniem centaura straciła na animuszu. Nem podeszła łapiąc Driadę pod pachę, by rozmówić się z nią bez udziału elfów.
- Znajdź tego Rogatego wariata, niech przytarga tu swój zad i wreszcie wyleczy tego elfa, bo nie mam zamiaru uganiać się za nim po całym mieście - szeptała cicho, tak, że słyszała ją jedynie Sinfee i Groszek - Ja zajmę elfy.
- Ale Agelatus kazał - zająknęła się młoda Liściasta, mając inne wskazania od swojego starszego braciszka i najnowszego wzoru do naśladowania.
- Ale to moje słowo jest ważniejsze - zripostowała Kara
- Ale ... - zająknęła się driada, centaur nie dała jej czasu na więcej wątpliwości
- Czy siostry kiedykolwiek mówiły, że mężczyzn się słucha ?
- No nie … - odpowiedziała z lekkim wahaniem łuczniczka
- A sióstr ? - drążyła dalej Kopytna
- Tych starszych, zawsze - już znacznie pewniej potwierdziła, Sinfee
- To ruchy znajdź tego byka, zanim stratuje całe miasto - wydawała rozporządzenia, dodając szeptem - Ciebie posłucha, a jak ja pójdę to znowu zrobi na odwrót, wszystkie elfy się obrażą, nie uratujemy Jarzębiny, ty nie znajdziesz pisanego ci mężczyzny, a ja zdechnę na kolkę ze stresu - zakończyła swoją wypowiedź. Potem dodała już głośniej - Będziemy w świętym gaju do którego zaprowadzi nas ? - zapytała patrząc na pozytywnego elfiego młodzieńca.
- Mitrelin
- No, Mitrelin nas zaprowadzi, do gaju za pałacem.
Nie czekając na pomoc innych, Nem chwyciła nosze razem z przywiązanym do nich Yrinem, pod pachę i ruszyła ostrożnym stępem za Mitrelinem, a Sinfe rączymi podskokami ruszyła w pogoń za Agelatusem.

        Po wielu długich i śliskich pałacowych a później normalniejszych ogrodowych metrach dotarli do gaju. Nemain położyła nosze, oczywiście elfem do góry, pod największym i najstarszym z drzew. Wielki liściasty rósł w centrum, wspinając się znacznie ponad inne drzewa gaju. Miało przepiękne złote liście, gładką niczym skóra korę i pień tak szeroki, że Agelatus by go nie objął na raz.
Nie mając nic innego do roboty po za czekaniem, podeszła do drzewa i oparła czoło o jego aksamitny pień.
- " Dlaczego nic nie idzie jak bym chciała " - myślała, stukając głową w korę - " Czy druid nie mógłby uzdrowić tego elfa a potem hasać po mieście ... ? "
- Czy to część rytuału ? -zapytał Mitrelin, podchodząc do Karej i delikatnie trącając ją w bok
- Tak ... Modlę się do drzewa ... - odparła znacznie naginając prawdę, nawet nie liczyła na odpowiedź. Nie otwierając oczu, uderzała czołem raz po raz. Wtedy zupełnie niespodziewanie dosłyszała tubalny głos drzewa.
- Co cię trapi maleńki koniku ?
- Nic mi się nie udaje. Jestem kowalem, nie radzę sobie w dowodzeniu grupą. Nikt mnie nie słucha, a matka cały czas złośliwie komplikuje mi życie. Wszyscy chcą mnie zmienić i dopasować do siebie, nie rozumiejąc, że jestem jaka jestem. I jestem głodna ...-pewnie normalnie by się wzdrygnęła, zaskoczona szybką odpowiedzią Złotego. Teraz zaś wypowiedziała wszystkie swoje żale. Gdyby mówiła na głos, wszystko zostało by wyrzucone na jednym oddechu, nawet bez specjalnych znaków przestankowych, chociaż powiązanie logiczne poszczególnych części wypowiedzi było wątpliwe.
- Matka cię kocha taką jaka jesteś i nie chce cię zmieniać - odezwało się spokojnie drzewo. Ze skrzypieniem konarów, gałąź poruszyła się powoli i pogłaskała złotymi liśćmi karą sierść - Tylko czasami inni nad interpretują jej wolę.
W tym momencie elfy wstrzymały oddech. Właśnie zobaczyły jak drzewo w ich gaju ożyło i głaszcze centaura. W tym momencie nawet niedowiarkowie, zawahali się w swoim sceptycyzmie.
- To ten chory elf cię tak martwi drobinko ? - kontynuowało drzewo, którego słowa słyszał tylko centaur i mała wróżka.
- Tak - odpowiedziała Nem, nie zastanawiając się nad ewentualnymi implikacjami. Nagle po całym gaju rozeszła się fala ni dźwięku ni ciepła, którą poczuły nawet zatwardziałe umysły elfich myślicieli.
- Proszę. Nie martw się już dłużej i pamiętaj, matka cię kocha taką jaka jesteś, w jej oczach jesteś doskonała
Głos w głowie Karej stopniowo milkł , drzewo wracało do zwykłego wygląda, zaś w spojrzeniu Yrina obłęd ustąpił miejsca spokojnej choć nieco zdziwionej świadomości.
- To wystarczyło kilka razy stuknąć głową o pień ? - zaciekawił się Mitrelin, podczas gdy pozostali uwalniali uzdrowionego bibliotekarza.
Agelatus
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 58
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca

Post autor: Agelatus »

        - „Dobra robota synu” – usłyszał w swojej głowie. Zatrzymał się gwałtownie. Nie był nawet w połowie drogi do bram, lecz nie miało to już żadnego znaczenia.
- Zawsze do usług Mamo. – charknął na głos w powszechnie niezrozumiałym języku naturian.
        Rozejrzał się po przerażonej tłuszczy wokół siebie. Ukłonił się grzecznie i skinął przepraszająco ręką. Nic nie rzekł. I tak by go nie zrozumieli. Wszedł w zaułek, złapał kostur oburącz, osiadł ciężko na bruku, przymknął powieki i rozpoczął medytację. Uszkodzenia poczynione podczas szarży poczęły się powoli niwelować dzięki subtelnej magii Harmonii.
        Od strony pałacu nadbiegła Sinfee. Wyczuła go w zaułku (miał charakterystyczne perfumy).
- Jesteś! – krzyknęła szczęśliwa, że udało się jej go znaleźć. – Chodź! Musisz uzdrowić elfa. – złapała minotaura za rękę i starała się ze wszystkich sił ją podnieść.
Szaman otworzył oczy i popatrzył na blondyneczkę.
- Bez gwałtownych ruchów siostrzyczko. Teraz jest czas, by pokontemplować.
- Wcale nie! – podniosła głosik. – Musisz tam wpaść i rozwalić wszystkich! Musisz dać im nauczkę, bo się znowu z ciebie śmiali! No rusz się wreszcie!
- Nie będę ich bił, ani zabijał, ani im nic udowadniał – odparł druid spokojnie.
- To co? Nie pokażesz im jaki jesteś potężny? – spytała zawiedziona.
- Malutka – popatrzył na nią dobrotliwie. – Nie przyszedłem tu, żeby udowadniać swoją wielkość.
- Jak to nie? – zaprotestowała. – Jesteś tu, żeby te elfie ciamajdy widzieli jak wspaniali są mężczyźni!
- Owszem, mężczyźni są wspaniali. – potaknął. - Lecz to Matka Natura jest najwspanialsza.
- Ale Nemain kazała mi cię przyprowadzić, żebyś uleczył elfa. – nie dawała za wygraną i dalej próbowała ciągnąć wielką łapę szamana. – One z Groszek same nie dadzą rady mu pomóc!
- Nie są same. – Agelatus pozostawał niewzruszony. – Matka jest z nimi.
- A ty?
- A ja jestem tylko narzędziem. W tej chwili nie jestem potrzebny.
- Czyli nic nie zrobisz? – posmutniała.
- Już swoje zrobiłem.
- Nieprawda! – pisnęła i tupnęła bosą nóżką. – Ty uciekłeś!
- Wykonałem rozkaz – poprawił ją.
- Ale Nemain powiedziała, że…
- Nemain po raz pierwszy od bardzo dawna szczerze porozmawiała z Matką – powiedział powoli. – Może to właśnie był cel naszej wyprawy, a nie jakieś zdurniałe elfy, chory Yrinjakis czy zaginiona Jarzębina.
        Tego było już za wiele. Driada przestała się szarpać z olbrzymim ramieniem i zaskoczona otworzyła buzię.
- A ja myślałam, że…że my… Groszek… Nemain… ty i ja… że my tu… – jąkała się chwilę. – W życiu się w tym nie połapię! – na koniec zrozpaczona blondynka zaniosła się szlochem. – To wszystko za dużo! Jak to tu podejmować decyzje?! Skąd wiedzieć co trzeba a co nie?! To wszystko jest takie skomplikowane!
- Spokojnie siostrzyczko. – pogłaskał ją. – Yrinjakis już jest zdrowy. Uratujemy również Jarzębinę. I znajdziemy ci odpowiedniego mężczyznę. Ale nie wszystko na raz. Po kolei. Zgodnie z planem. Zaufaj Matce. Ona pomoże. Zawsze. Idź za Jej głosem. Za głosem serca. To wystarczy. I będzie dobrze.
        Dziewczynka przestała zawodzić, jednak łzy wciąż ciekły ciurkiem po rumianych policzkach. Ciągle pociągając nosem i wycierając mokre oczy rękawkiem usiadła bratu na kolanach, przytuliła się do wielkiego bicepsa barbarzyńcy, drobną zapłakaną buzię chowając w pasmach zwierzęcych kudłów. Miarowe dudnienie byczego serca uspokajało ją powoli. Druid ponownie zamknął oczy i powrócił do medytacji.
Groszek
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wróżka
Profesje: Opiekun
Kontakt:

Post autor: Groszek »

Groszek nie kryła rozczarowania widząc jak Kopytna odsyła Sinfee w poszukiwaniu Rogatego Pyszczaka. Z dużym zapałem podchodziła do pomysłu zastosowania na elfie rózgo-terapii, jednak sama była zbyt drobna, by przy pomocy kija wypędzić z nieszczęśnika chorobę. Z drugiej strony Skrzydlata nie zamierzała protestować. Doskonale rozumiała że rolą wróżek nie jest burzenie naturalnego porządku lecz dbanie o niego. A Nemain wydająca rozkazy innym, wyglądała nadzwyczaj naturalnie. Podobnie zresztą jak Namain rozmawiające z drzewami. Centaur już wcześniej pokazała, iż ma ku temu niezwykłe zdolności, budząc z uśpienia dębo-strażnika. Groszek starała się nie przeszkadzać w tej konwersacji, poszukując dla siebie innego pożytecznego zajęcia.
Gdyby dysponowała bardziej donośnym głosem, mogłaby na przykład postarać się uspokoić tłum zdezorientowanych elfów. Mieszkańcy Kryształowego Królestwa z całej sytuacji rozumieli coraz mniej. Najpierw minotaur deklarował się uzdrowić ich krewniaka, po czym bez słowa opuścił towarzystwo, a chwilę potem dokładnie to samo uczyniła driada. Do tego Centaur wydawała się być niezainteresowana losem Yrina, przez co liczba potencjalnych zbawców dla pogrążonego w niemocy elfa, ograniczała się do małej lotniczki.
Tymczasem dla samej wróżki dużo ważniejsze było ustalenie czy chory rzeczywiście ma coś wspólnego z jej Jarzębiną. Korzystając z okazji, że nikt nie zwracał na nią uwagi, Groszek podfrunęła do lezącego Yrinjakisa i lądując na jego twarzy, uważnie zaczęła studiować rysy elfa. Na pierwszy rzut oka osobnik którego miała przed sobą, w ogóle nie przypominał jej przyjaciółki. Jeszcze przed wyruszeniem w podróż, Skrzydlata została poinstruowana, że do weryfikacji „odbicia w zwierciadle” najlepiej jest wykorzystać włosy danej osoby. Nic jednak nie wspominano wówczas, co zrobić gdy głowę podejrzanego osobnika zdobi cała gama barw.
Dla pewności Groszek postanowiła wyrywać włos w każdym znalezionym odcieniu. Od żółtego po brązowe. Przypomniała sobie również, że tęczówki Jarzębiny mają charakterystyczny kształt, dlatego też, siadając na brwiach elfa, zdecydowała się pociągnąć go za rzęsy, aby móc spojrzeć w oczy Yrinjakisa. Nie był to zabieg łatwy, ponieważ powieka chorego za nic nie chciała się otworzyć, a drobne włosy wyślizgiwały się wróżce z dłoni. Skrzydlata musiała pomagać sobie stopami, przytrzymując w ten sposób dolną powiekę Yrina. Niebezpieczna akrobacja zakończyła się tylko połowicznym sukcesem, ponieważ spojrzenie elfa okazało się mętne i puste.
Nic tu nie pasowało. W kolejnej próbie Groszek stanęła w rozkroku, zapierając się o nos i brodę swojego pacjenta, w taki sposób, aby móc otworzyć usta Yrinjakisa i wsadzić głowę między jego zęby. Wróżka spodziewała się, że elf będzie roztaczał wokół siebie woń podobną do Rogatego Pyszczka, ale ten zapach nijak miał się do aromatu wydzielanego przez Agelatusa.
- Mógłbym spytać co ty robisz? – Nieoczekiwanie wtrącił się Mitrelin.
- Próbuję ustalić czy ten tutaj jest mężczyzną.
- Zaglądając mu do gardła?
- A znasz jakiś lepszy sposób? – Odcięła się Skrzydlata, zastanawiając się jednocześnie czy faktycznie wszystkie męskie siostry powinny pachnąc tak samo. Przecież nawet wróżki różniły się swoim zapachem.
- Yyy.. nieważne. Tak naprawdę to interesuje mnie twoja przyjaciółka. Ta jasnowłosa. Chciałbym dowiedzieć się czy jako driada jest ona nieco bardziej cywilizowana, znaczy się bardziej wyrozumiała dla swoich partnerów. – Wyjaśnił zakłopotany elf.
Groszek nie miała pojęcia o co chodzi, ale oczywiście w żaden sposób nie przeszkadzało jej to w udzieleniu rzeczowej odpowiedzi na dany temat.
- Ona jest brzozą.
- Nie rozumiem.
- No brzozą. – Przewróciła oczyma Skrzydlata, w ogóle nie dopuszczając do siebie myśli, że ktokolwiek mógł nie wiedzieć jak wyglądają brzozowe wróżki. – One są takie, ten…. takie jak na przykład Jarzębina, chociaż Jarzębina jest akurat bukowa. Wszystkie te Nektarynki próbowały ją nawet przeciągnąć do siebie, co oczywiście nie mogło się udać, ponieważ Jarzębina jest dumna z tego jaka jest. Znaczy się, ja bym im jeszcze pokazała jęzor albo rzuciła w nie żołędziem, ale ona poprzestała na samym stwierdzeniu, że my jesteśmy lepsze.
- Aha … - Mina Mitrelina sugerowała iż elf raczej nie jest zachwycony z tak wyczerpującej odpowiedzi. Długouchy nie zdążył jednak kontynuować swoich dociekań na temat Sinfee, ponieważ wróżka nagle krzyknęła, widząc w pełni świadome spojrzenie Yrinjakisa skupione na jej osobie.
- Łaaaa… - Groszek rzuciła się do ucieczki, a tymczasem tłum elfów głośno komplementował jej zdolności medyczne, nie mogąc wyjść z podziwu, w jaki sposób drobna Skrzydlata uzdrowiła elfa.
Nemain
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 142
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Nemain »

        Rozmowa Nemain z drzewem, a dokładniej podszywającą się pod drzewo Matką Naturą trwało dobrą chwilę. Ubranie wypowiedzi w zdania było pewnym uproszczeniem całego dialogu, ale oddawało ogólny jego sens. Sama kopytna zaś, była błogo nieświadoma komu się żali. Centaur był święcie przekonany, że zwierza się strażniczemu drzewu elfiego gaju, nie Matce, głównej przyczynie centaurzego buntu.
Gdyby Nem wiedziała z kim ma do czynienia z pewnością rozmowa przebiegała by bardziej dynamicznie, zanim kopytna wysłuchałaby argumentów Matki Ziemi. Z całą pewnością można też uznać, że nie reagowałaby równie radośnie jak Agelatus. Teraz z kolei, może gdy Nem wysłuchała Natury ukrytej pod postacią drzewa, będzie miała okazję zweryfikować swoje negatywne nastawienie wobec niej. Wszystko jednak, z pewnością będzie się klarować w trakcie podróży centaura, którego upór nie raz wygrywał z rozsądkiem, racjonalnością i przewidywaniami obserwujących jego poczynania istot.

        Podczas gdy druid zasiadł do medytacji, Nemain skończyła obijanie pnia czołem, a wróżka została okrzyknięta zbawcą chorego Yrinjakisa. Ledwie zdążyła się odsunąć od złotolistnego drzewa, a zaroiło się jak w ulu.
Wokół uzdrowionego zebrał się całkiem spory tłum, chwilowo uniemożliwiając kopytnej jakąkolwiek rozmowę z elfem, czy nawet zbliżenie się do jego osoby. Początkowo próbowała się przebić się przez kordon długouchów. Starała się zajść z jednej strony, potem z drugiej. Na koniec okrążyła skupisko elfów rozprawiających jeden przez drugiego w wielkim poruszeniu. Próbowała nawet rozsunąć tłum, napierając na zebranych ciałem. Żadne z działań nie odniosło oczekiwanego skutku. By przedostać się do bibliotekarza, musiałaby poturbować zgromadzonych, blokujących jej drogę. Zaniechała więc dalszego dreptania bez efektów, zostawiając rozmowę z Yrinem na czas, gdy emocje opadną. Bez tego ciężko było ustalić dalsze poczynania w celu ratowania wróżkowej przyjaciółki a na chwilę obecną nie potrafiła uporać się z komplikacjami blokującymi wywiad z ozdrowieńcem. Chyba, że Lotce z Groszek jako mniejszym i przede wszystkim uskrzydlonym, uda się dotrzeć do elfa. Tę dziedzinę pozostawiła do samoistnego rozstrzygnięcia, nie stresując się nią dłużej.
Nem uznała temat za chwilowo zamknięty i zaniechawszy prób rozmowy, rozejrzała się w poszukiwaniu minotaura i driady, którzy już dawno powinni wrócić. Nigdzie jednak nie było widać naturian, którzy wsiąkli jak kamfora.
Wysyłanie driady z misją sprowadzenia rogatego, zakończyło się najwyraźniej zupełnym fiaskiem. Jak zawsze będzie musiała zrobić wszystko sama.
- Zostańcie tu i spróbujcie pogadać z elfem - odezwała się do pary drobnych lotników - Ja spróbuję znaleźć dwójkę co nam się zawieruszyła po drodze - westchnęła zrezygnowana, ruszając z miejsca wolnym galopem. Jej kowalski mistrz zawsze powtarzał, jak masz coś zrobić zrób to sam. Wyraźnie miał rację, jak we wszystkim innym. Szkoda tylko, że nigdy nie mówił jak radzić sobie z rogatymi byczymi łbami. Próbowała sama skłonić do czegoś barbarzyńcę, ten robił na opak. Posłała driadę, nie wrócili. Abstrakcyjna misja ratowania Jarzębiny, stawiała na jej drodze wiele niecodziennych wyzwań. Co dzień borykała się z coraz to nowymi utrudnieniami. Jednak dogadywanie się z bykiem, plasowało się na samym szczycie komplikacji.

        Biegła śladami demolki, które płynnie znikały przywracając oryginalny kształt miasta.
- "Jak miło" - myślała centaurzyca rozglądając się podczas biegu, podziwiając wracające piękno architektury. Wielką stratą byłoby, gdyby pozostawili miasto w gruzach. Dobrze jednak, że zmiany postępowały powoli. Dzięki temu bez kłopotów odnalazła siedzącego byka i wtuloną weń driadę. Przynajmniej można było uznać, że druid wreszcie pojął prawidłową definicję focha. "Mężczyzna" rozsiadł się w najlepsze, po środku jakiegoś deptaku. Przechodnie musieli go omijać i robili to zataczając zaprawdę szerokie koło. Oczy zamknięte, zero kontaktu. Foch jak w mordę strzelił. Przez chwilę rozważyła nawet czy może nie wprowadzić przenośni w świat żywych. Wstrzymała się jednak. W końcu to, że się nie rozumieli, nie znaczyło, iż byk zasłużył na strzał w pysk. Zamiast tego należało odnaleźć choćby najwątlejszą nić porozumienia, a dopiero gdy zawiodą wszystkie środki, można by przejść do rękoczynów. Przemyślenia kopytnej szybko powędrowały w stronę Sinfee, jej również nie pozostawiając w spokoju.
Początkowo Nemain miała zamiar zrugać liściastą, że zamiast prowadzić Agelatusa w drogę powrotną, ta siedzi beztrosko na jego kolanach, ani myśląc działać. Znów jednak wygrała łagodność centaura. Młoda siedziała zapłakana, jeśli zaś bydle się uparło, że nie pójdzie, to jak miała by go zmusić, łukiem strasząc ? Prędzej ucierpiał by któryś z przechodzących elfów, biorąc pod uwagę celność blond liściastej i dodatkowe czynniki stresogenne na nią oddziałujące.
Stanęła za plecami barbarzyńcy i trąciła go kopytem w łopatkę.
- Zbierajcie się - ponagliła resztę drużyny, krzyżując na piersi ręce - Elf ozdrowiał, musimy z nim pogadać i ustalić gdzie szukać tej Jarzębiny, na fochy będzie czas potem - mówiąc cały czas szturchała Agelatusa podkową, ponaglając barbarzyńcę.
Zablokowany

Wróć do „Kryształowe Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość