Kryształowe Królestwo[Kryształowe Królestwo] Gdy zapadnie zmrok

Elfie pałace zbudowane głęboko w ukrytych leśnych polanach. Wieże strażnicze wznoszące się ponad chmurami, gdzieś wśród ostrych skał - to wszystko możesz spotkać tutaj w Kryształowym Królestwie, gdzie zbiegają się szlaki elfich książąt, magów i smoków.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

[Kryształowe Królestwo] Gdy zapadnie zmrok

Post autor: Ferren »

Nie potrafił zrozumieć lisołaczek. Najpierw, wyraźnie trzymały się ze sobą razem, nie odstępowały się na krok i zachowywały zupełnie jak siostry, którymi przecież były. Jednak dosłownie parę dni wystarczyło, żeby coś się między nimi zmieniło. Po zaprowadzeniu ich wszystkich do swojego domu zaczęły się między sobą kłócić. Z początku lisołak myślał, że to w sumie nie jest nic nadzwyczajnego. Kłótnia jednak przybrała na sile do tego stopnia, że Ferren aż nie ośmielił się im przerwać, bo wyglądało to aż za poważnie. Ostatecznie doszło do tego, że on sam został wyproszony, ale za to młodsza z sióstr obrażona na Amertin zdecydowała się pójść razem z nim. Może jeszcze byłby skłonny uwierzyć w to, że takie rzeczy czasami się zdarzają, gdyby nie to, że po dwóch, czy może trzech dniach Farico oddaliła się od dwuosobowego obozowiska pod pretekstem sprawdzenia czegoś, po czym po prostu gdzieś znikła. Mimo wytężonych poszukiwań Ferren nie znalazł jej już wcale, w czym nie pomógł nawet wyostrzony węch, bo ślad po prostu się urywał. Trochę nie chciało mu się wierzyć, że tak po prostu go zostawiła, ale lisołaczka już nie wróciła. I weź tu teraz zrozum kobietę...

Lisołak musiał zrezygnować. Wyruszył dalej, pokrótce natrafiając na trakt, który wydawał mu się aż dziwnie szeroki a w dodatku wyjątkowo mało wyboisty. Starał się ocenić, w którą stronę znajduje się bliższe miasto, na podstawie śladów na drodze, ale okazało się, że tropiciel z niego raczej marny. Skończyło się na tym, że przypadkowo trafił na wóz kupiecki i spytał o drogę. Przy okazji nabył też ciężki, trochę przydługawy płaszcz z szerokim kapturem, za który dobrotliwy kupiec zgodził się wziąć całkiem ładną, upolowaną przez lisołaka sarnę. Nie obyło się co prawda bez targowania, bo jak zachwalał kupiec płaszcz był świetny, z najlepszego materiału, a w dodatku mógł jakieś magiczne nie wiadomo co. W rzeczywistości był to po prostu płaszcz, ale przynajmniej Ferren uniknął zapłaty gotówką, której nie miał przy sobie w ogóle. Płaszcz leżał na nim całkiem dobrze, zapięty prawie dotykał ziemi, dzięki czemu przynajmniej ludziom trudniej będzie dostrzec z kim mają do czynienia. Kaptur dość dobrze zakrywał twarz, lecz długi pysk lisołaka wciąż był spod niego dobrze widoczny. Ale ogon za to chował się pod płaszczem niemal idealnie, dość mocno przyciśnięty jego ciężarem. Lisoak planował nosić go na sobie po całym mieście, bo przy swoim obecnym ubiorze wyglądał jak dzikus.

Gdy Ferren dotarł na miejsce, po prostu go zatkało z wrażenia. Miasto, jako takie wyglądało nie jak usypane z trudem z kamieni, a wytopione z użyciem magii. Wszędzie były kryształy, przezroczyste, półprzezroczyste i mętne, a zwyczajnych budynków nie było prawie wcale. Nawet mur robił ogromne wrażenie, a na dodatek wyglądał jakby był nie do zdobycia.
By wejść do środka, lisołak musiał parokrotnie zapewniać elfich strażników, że jako odmieniec nie jest niebezpieczny, a i to odnosiło marny skutek, toteż zasmucony lisołak oddał elfom na przechowanie swój jedyny nóż, na dowód swoich pokojowych zamiarów. Na szczęście nie zażądano od niego łuku, bo tego na pewno by nie oddał.

Oczywiście, Ferren nie przyszedł tu tylko po to, żeby wypić i zjeść, choć to miał w planach już drugie w kolejności. Albo i trzecie, to zależy, czy niespostrzeżona kradzież pobrzękującego mieszka z pieniędzmi też się liczy. Tak czy inaczej, Ferren najpierw udał się gdzieś na stragany, gdzie oglądał noże, które kształtem przypominały mu poprzedni. Nawet się nie łudził, że jeszcze kiedykolwiek odzyska tamtą broń, tym bardziej kiedy już zdąży troszeczkę się tu wzbogacić. W końcu wybrał sobie jakiś z nędznie wyglądającą rękojeścią, ale dobrym ostrzem i dla odmiany nawet za niego zapłacił.

Nie przepadał za tutejszymi szklanymi budynkami, które niestety stały wszędzie jak okiem sięgnąć. Nie podobał mu się strasznie taki brak prywatności. Z tego powodu też, jego wybór padł na karczmę "Elinile", która zapewne nie mogła zostać nazwana po ludzku, skoro właścicielem był nie kto inny jak elf. Ta gospoda jednak była pierwszą w mieście, która pozbawiona była irytujących go kryształów i zbudowana ze zwyczajnych materiałów.
Zameldował się, choć z trudem i za nieco większą cenę niż było napisane na szyldzie. Karczmarz, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wymyślił sobie, że zwierząt do środka nie wpuszczają. Dopiero dość długie i głupie zapewnienia, że zwierzę potrafi zachować higienę osobistą i kulturę wcale nie gorzej niż tutejsi stali bywalcy, zdołały przekonać elfa do wydania mu pokoju. Oczywiście cena była wyższa niż regularna, a to dlatego, że karczmarz zdania o lisołakach nie zmienił i pewnie myślał, że Ferren nie spojrzał dokładnie na cenę wynajmu. Mylił się jednak, ale lisołak wiedział, że jeszcze sobie odbije to zdzierstwo.

Usadowił się gdzieś przy stole, przy którym nikt nie siedział, powoli chłepcząc słabe piwo z kufla. Preferował coś mocniejszego, ale zapewne na próżno szukać w tym mieście krasnoludzkiego browaru, więc musiał się zadowolić tym, co dostał od elfów. Również za wygórowaną cenę. Ale miało to też i swój plus, bo przynajmniej nie opije się jednym kuflem, a chciał mieć dziś oczy, a przede wszystkim uszy otwarte. Słuchał wszystkiego tego, co mogło mu się tu przydać. Szczególnie informacji o tutejszych bogaczach. Co jak co, ale tacy to ubytku w majątku czasem przez tydzień nie zauważą. Przy tym sam nie pokazywał po sobie żadnych emocji, nawet jeśli coś usłyszał. Najwięcej razy o jego uszy obiły się słowa: "miejski skarbiec". Tę kwestię musiałby głęboko przemyśleć, a samotnie dostać się do środka miał raczej marne szanse. Dlatego słuchał dalej, ale z rozmów nie wyłapał już nic równie kuszącego.
Awatar użytkownika
Habentes
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Habentes »

        Habentes przeciągnął się w pokoju karczmy, teraz już pustego. Właśnie wrócił z wieży świtu w której ubrał swój zwyczajowy pancerz i zabrał miecz ze sztyletem. "Będę kiedyś musiał kupić albo zdobyć jakiś zaklęty ekwipunek. Jak na razie to ten medalion tylko problemów mi przysparza." Poprawił przypasaną do pasa sakiewkę ze sporą ilością ruenów.
- Po co zabrałeś ze sobą tyle pieniędzy? Przecież ty nawet nie wiesz gdzie jesteś! - spytał Mandilar.
- Jestem w pokoju - powiedział udając powagę.
- Dobrze, nie było pytania.

        Wyciągnął nowy sztylet z pochwy, sprawdził jak płynnie się wysuwa i zszedł po schodach na dolne piętro. Ujrzał tedy salę wypełnioną elfami i garstką ludzi. Na lewo od niego znajdował się kontuar za którym stał kolejny elf. "Nieźle, elfickie miasto." Porozglądał się po wystroju i stwierdził że... Nie ma zielonego pojęcia w jakim mieście jest. "Hmm, może jestem jednak na wsi? A dobra, po prostu sprawdzę" Skierował się do drzwi wyjściowych, ale zatrzymał go barman.
- Hej, skąd ty się tu wziąłeś?! - krzyknął do niego po wspólnym odkładając przecierany kufel. "Z dupy. Mogli by choć raz się o to nie pytać gdy się teleportuję."
- Przyzwał mnie mag, chciał abym zdradził mu smocze sekrety - odpowiedział w języku elfickim.
- Jesteś smokiem? Zatem miło mi gościć cię w mojej karczmie! Co podać, dam zniżkę! - Karczmarz uśmiechnął się od ucha do ucha. "Ha, mi ułatwi sprawę."
- Po pierwsze, w jakim mieście się znajduję? Po drugie, wezmę jakąś dobrą wódkę.
- Ha, ci magowie to czasami tajemniczy są, co? Jesteśmy w Kryształowym Królestwie, w karczmie "Elinile"! Ja jestem jej skromnym gospodarzem. A wódkę to właśnie świetną mam na składzie! Już przynoszę! - Tymi słowami barman odszedł na moment na zaplecze, gdyż i tak reszta klientów siedziała przy stołach.
- Ale on obrzydliwie miły był. Aż zbyt miły - skomentował Mandilar.
- Też mam takie odczucie. Przynajmniej wiemy że jesteśmy w Kryształowym Królestwie. Może w końcu kupię jakiś magiczny przedmiot. Albo może dla odmiany się wzbogacę... Tylko gdzie?
Barman wrócił do niego trzymając kryształową butelkę i kryształowy kieliszek.
- Proszę! - Podał mu oba przedmioty. - To będzie 50 ruenów.
- Co? Tak drogo? - nie dowierzał. - To jakiś żart?
- Zaufaj mi, warta jest swojej ceny. To elficki specjał.
- Cholera, niech będzie. - Rzucił na ladę dwa Orły i zabrał ze sobą butelkę z kieliszkiem. Rozejrzał się po karczmie szukając wolnego stolika, ale wszystkie były pozajmowane. Idealnie było widać jak elfy łączą się w grupki, bo prawie obsada każdego stoliku wyglądała inaczej, ale pojedyncze stoliki były niezwykle podobne. "No ja chyba nie wyjdę na dwór i zacznę pić pod ścianą, a tego barmana to dość już mam." Po chwili zauważył stolik w cieniu przy którym siedziała zakapturzona postać. Przeliczył szybko w głowie szansę na oberwanie kosy w żebro i szansę na kupienie jakiegoś dobrego narkotyku i po chwili skierował się w jego stronę. Podchodząc do niego coraz bliżej zobaczył że z kaptura nieznajomego wystaje lisi pysk. "Skryty za kapturem lisołak w ciemnym kącie karczmy. Jeśli jest złodziejem to będzie najbardziej stereotypową osobą jaką kiedykolwiek spotkałem."

- Hej, mogę się dosiąść? - spytał i nie czekając na odpowiedź odsunął krzesło i usiadł na nim.
- Miło mi cię poznać - Nalał do kieliszka trochę lekkawo brązowawego alkoholu. - Jestem Habentes, a jak ciebie zwą?
- Raczej jak się wabisz... - dopowiedział Mandilar. Smok dyskretnie zabił go wzrokiem.
Wziął głęboki łyk napoju i mało go nie wypluł.
- Co to ma być? Zamawiałem wódkę, a nie rozcieńczoną do granic możliwości nalewkę! Cholerne elfy, wszystko mają piękne, magiczne, urzekające, to alkohol też musi dokonywać mordopląsu... Chciałbyś może spróbować? - ostatnie zdanie kierował do lisa.

Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Chochlik był smutny, zniechęcony, a nawet troszeczkę zły. Smutny i zniechęcony bo stracił niedawno kilku towarzyszy w dość niedługim czasie. Najpierw przepadli kupcy, z którymi podróżował, niedługo potem zniknął rycerz, którego Titi nawet zdążył polubić. Te zniknięcia były cokolwiek dziwne i tajemnicze, ale w końcu wokół jest tyle magii… Titek był gotów uwierzyć w tajemne moce, czary i teleportacje. No przecież nikt nie byłby na tyle paskudnie wychowany by odejść bez pożegnania! Takiej możliwości chochlik nawet nie wymyślił. Nie opuszcza się wszak tak zacnego towarzystwa dobrowolnie…
Ostatnie rozstanie przygnębiło go na tyle mocno, że smucił się cały poranek. Siedział na gałęzi, śpiewał smutną piosenkę o dzielnym Chryzostomie, a oklapnięte uszy furkotały na słabym wietrzyku. No dobrze, piosenkę zaśpiewał aż trzy razy, bo był z niej bardzo dumny, a smucił się przed wszystkim dlatego, że znów został sam i będzie musiał znaleźć sobie jakieś nowe towarzystwo. Jak wiadomo samotne podróżowanie jest potwornie nudne, a on nudzić się nie znosił. I nie zamierzał.
Będzie tylko musiał uważnie dobrać sobie nową kompanię. Każdy przecież chciałby wędrować w towarzystwie zacnego chochlika-poety, ale to wcale nie oznacza, że każdy jest godzien tego, by takiego zaszczytu dostąpić. Ale Titivillus świetnie zna się na eleganckim towarzystwie i manierach. Wybierze mądrze.

Łatwo się domyślić, że ego chochlika przerastało go wielokrotnie, a jego poczucie własnej wartości i nieomylności tylko cudem nie wpakowało go jeszcze w poważne tarapaty. Tak naprawdę to kilkakrotnie cudem uniknął śmierci z rąk swych współtowarzyszy albo ludzi, którym płatał psikusy. Nie miał jednak o tym pojęcia gdyż we własnych oczkach uchodził za erudytę i artystę, obytego w świecie, o którego towarzystwo wszyscy zabiegają.

Kiedy więc przestał się smucić, postanowił działać. Ruszył w las w poszukiwaniu Przygody. I godnego towarzystwa. Postanowił zrobić coś szalonego. Tym razem nie będzie się ograniczał. Stwierdził, że nie wróci jeszcze do swojej karczmy tylko wybierze się gdzieś w nieznane.
Myślenie nie jest mocną stroną naszego chochlika, potrafił jednak określić, że jeśli nie wraca do domu, to należy skierować się całkowicie w przeciwną stronę.

***


Nie miał zbyt wiele szczęścia do tłumów po drodze, być może dlatego, że nie podróżował głównym traktem. Wynudził się za wszystkie czasy do tego stopnia, że w pewnym momencie poszukiwał już jakiejkolwiek rozrywki. W dowolnym towarzystwie i dowolnej formie.

Jako, że chochliki potrafią przemieszczać się dość szybko, sam nieświadomy tego gdzie jest, dotarł w pobliże elfiego miasta. Ludzi nadal nie widział zbyt wielu, ale okolica wyraźnie się zmieniła. Las powoli ustępował miejsca łąkom. Titek nie znał tych okolic, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało.
Mimo, że był już troszkę zmęczony, kiedy na jednej z łąk dostrzegł pasącego się byka, natychmiast postanowił się zabawić. Przysiadł na skraju łąki i zaczął rozmyślać. Skoro jest byk, muszą być gdzieś i ludzie, a ludzie jak wiadomo lubią gonitwy byków. A co jest potrzebne do takiej gonitwy? Oczywiście byk, który goni i ktoś, kto ucieka. Trzeba tylko zrobić coś, żeby byk chciał biec. Uciekających na pewno znajdzie się później. Co skłoni byka do biegania? Titi podrapał się po nielicznych skłębionych włoskach. Zwierzęta chyba lubią czerwony kolor… Coś odpowiedniego powinno się znaleźć. Pogrzebał więc chochlik w swoim niewielkim bagażu i wyciągnął z niego ogromną chustkę do nosa. Chustka była wściekle czerwona mimo, że czasy świetnej czystości miała już za sobą. – Ha! – wykrzyknął głośno, zadowolony ze swojego znaleziska i zawiązał sobie chustkę jak pelerynę.
Nie wiadomo czy byk usłyszał jego okrzyk, czy zauważył znienawidzony przez siebie kolor, istotne jest to, że niewiele myśląc rzucił się przed siebie, wprost na powiewający materiał. Chochlika mógł nawet nie zauważyć. Titivillus był natomiast bardziej bystry i dość szybko zorientował się, że chyba coś poszło niezupełnie tak. Teraz szybko, nawet bardzo szybko należy znaleźć tego kogoś, kto będzie uciekał. Zerwał się więc i popędził przed siebie. Miał tyle przytomności, że frunął w kierunku, gdzie zauważył jakieś zabudowania. O dziwo po drodze nie spotkał nikogo, kto byłby chętny do zabawy. Częściowo powodem była wczesna pora, częściowo to, że kto tylko zauważył co się święci chował się w bezpieczne miejsce.
Tym sposobem chochlik pędząc przed coraz bardziej rozjuszonym bykiem, dotarł do miasta. Zabawa powoli przestawała mu się podobać, bo choć chochliki fruwają szybciej niż takie byki, jednak ten egzemplarz był wyjątkowo zawzięty i gnał jak smok.
Wszędzie wokół widać było jakieś dziwne budowle. Titi nie miał pojęcia co to może być. Na szczęście, gdy już prawie stracił nadzieję na normalne zabudowania, jego oczom ukazała się karczma. To musiała być karczma, bo wyglądała prawie normalnie, a nad drzwiami wisiał szyld. Skoro jest karczma, będą tam z pewnością spragnieni rozrywek wędrowcy!
Niewielkie stworzonko rozpędziło się więc jeszcze i niewiele myśląc wpadło do potencjalnej karczmy z okrzykiem – Uwagaaa! Na szczęście wewnątrz był taki rozgardiasz, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wpadając nawet się nie zatrzymał. Tak, było tu całkiem sporo podróżnych. Rozejrzał się szybko i gdy tylko dostrzegł pierwszego człowieka w tłumie, siedzącego pod oknem, rzucił mu swoją czerwoną chustkę wrzeszcząc nieszczęśnikowi wprost do ucha – Bereeek! – uznał tym samym, że skoro oddał zabawkę we właściwe ręce, bezpieczniej będzie się schować i z wygodnego miejsca obejrzeć cała scenę.
Zawisł na moment w powietrzu i poszukał najcichszego miejsca. O, tam pod ścianą siedziały tylko dwie osoby. Lekko zasapany podfrunął do nich i zapytał uprzejmie i z wdziękiem: - Witajcie panowie, czy to miejsce jest wolne? – i nie czekając na odpowiedź klapnął na stole. Każdy przecież pożąda takiego zacnego towarzystwa…
W tym momencie do karczmy wpadł byk wraz z niedomkniętymi drzwiami. Piana ciekła mu z pyska, a wzrok miał dziki. Gdy tylko dostrzegł to, za czym biegł, rzucił się przed siebie tratując wszystko. Człowiek z chustką był tak zaskoczony, że nie do końca wiedział co się dzieje. Byk był tak rozjuszony, że przetruchtał po nieszczęśniku i wybiegł przez okno, zabierając ze sobą także część ściany oraz chustkę, która zaczepiła mu się o róg. Po krótkiej chwili słychać było tylko tętent byczych nóg.

- Ale zabawa! – zagaił chochlik siedzących przy stole. Nawet nie zdążył się im przyjrzeć.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Najbardziej irytujące w tej chwili było to, że nie znał języka. Konkretnie to nie znał elfiego, czy jak to tam zwali, a jak na złość, znaczna większość osób wokół mówiła właśnie tym językiem. Z tego powodu Ferren z zwyczajowego wyszukiwania z rozmów słów kluczy typu "skarby", "skarbce", czy "pieniądze", mógł przerzucić się na słuchanie całych urywków zdań. Na szczęście, o elfim bogactwie najspieszniej jest mówić przyjezdnym, którzy wychwalać będą wszystko wokół, więc mógł mieć nadzieję, że nic istotnego go nie ominęło. Najbardziej interesowały go rozmowy przy stoliku, przy którym siedział strażnik jakiegoś prywatnego majątku. Niestety, co wnioskował z kilku powodów, uznał że jeżeli spróbuje dokonać włamu akurat tam, to pewnie mocno mu się oberwie po skórze, a potem pewnie zawiśnie nad czyimś kominkiem. Nie, żeby słabo oceniał swoje możliwości, ale robił to obiektywnie, co i tak robiło niewielką różnicę.

Do jedynej sali w karczmie wszedł jakiś mężczyzna. Był nieprzeciętnego wzrostu, ale na pewno nie był elfem, co można było wywnioskować choćby po chodzie. Był wojownikiem,co ocenił bynajmniej nie po mieczu, a samej postawie tego osobnika. Zwrócił na niego uwagę właściwie przypadkiem, gdy pierwszy zrobił to karczmarz, używając wspólnego i pytając, skąd on się właściwie wziął na górze. Czarnowłosy odpowiedział mu coś w elfickim, a Ferren wyczuł w tym lekko pogardliwą nutę. Karczmarz z jakiegoś powodu zaczął się jednak miło uśmiechać, po czym znów rzucił coś, tym razem przerzucając na język swoich rodaków. Dostał od mężczyzny krótką odpowiedź, po czym znikł na zapleczu.
W sumie, interesujące skąd on się wziął na górze. Karczmarz był pewien, że tam nie wchodził, co było po nim łatwo widać. Musiał się tam dostać w inny sposób, chociaż nie do końca wiedział jaki. Na pewno nie wybił jakiegoś okna, ani przez nie nie wlazł. Po pierwsze, bo to bez większego sensu, a po drugie, lisołak na pewno by go usłyszał. Pozostało mu jeszcze tajemne ukryte przejście, o którego istnieniu pewnie mało kto wiedział, o ile takie w ogóle by istniało. Pozostawała ewentualnie jeszcze jedna metoda, którą mógł się tam znaleźć. Była nią magia. A on prawie na pewno był magiem, czarownikiem, czarodziejem, czy jak tam jeszcze mógłby się nazywać. Zresztą nazwa nie jest istotna.
Lisołak zdążył już odwrócić od niego uwagę, skupiając się na dosłyszeniu całkiem interesującej rozmowy o zakładzie o spore pieniądze. Może przez przypadek napomknął nie tylko, ile ich było, a jeszcze gdzie one teraz są? Jednak rozmowa skierowała się jedynie ku jakiejś legendarnej zagrywce w karty i ożywionej dyskusji na ten temat. Nie było już czego podsłuchiwać z ich strony. Tymczasem wysoki czarodziej skierował się razem ze swoim kuflem w jego stronę. Ferren wiedział o tym już gdy on był o parę kroków od kontuaru, ale udał że dostrzegł go dopiero w chwilę później.
- Jest wolne - to siadaj. Chciałbym w sumie móc rzec, że zajęte i w sumie mogłoby to być prawdą, ale... Nic to. - powiedział do niego.
Wyciągnął skądś srebrną monetę, którą położył na blacie. Potem zaczął ją obracać pomiędzy palcami, robiąc to nawet podczas mówienia. Ostatnio coś często to robił i trudno mu było wyzbyć się tego nawyku, ale szybko zrezygnował, uznając że jemu to w żaden sposób nie przeszkadza.
- Na mnie wołają Ferren, nic nadzwyczajnego. - odparł spokojnie, zastanawiając się, czy mężczyzna przed nim przypadkiem nie umie magicznie przeskakiwać z miejsca na miejsce. To miało chyba nawet swoją nazwę, ale te ich magiczne terminy są na tyle ciężkie do spamiętania, że Ferren nigdy nawet nie próbował się tego uczyć.
Lisołak uśmiechnął się szeroko, widząc minę towarzysza, który pociągnął łyk z kufla. On sam nie miał pewnie wiele lepszej miny, ale widać było, że i on woli coś mocniejszego.
- Smakuje tutejszy przysmak? Próbowałem już i zachwycony nie jestem. Powinni to nazwać na przykład "sekret podczaszego" i najlepiej do takowego upodobnić, żeby nie straszyć nim podróżnych. Ja sobie raczej odpuszczę, mam swój. - odpowiedział z lekkim uśmiechem na pysku, po czym niby na potwierdzenie swoich słów pociągnął większy łyk.
Jak się ponownie o tym przekonał, trochę szkoda że nie ma tu krasnoludów. W sumie z tego samego powodu co ostatnio. Tak czy owak, trunek, który nawet nie był smaczny, a co dopiero mocny, wlał mu się do gardła, gdzie wywołał atak kaszlu. Lisołak po prostu się zakrztusił, przy czym pochylił się dość mocno, prawie dotykając czołem stołu. Zanim udało mu się odkrztusić, minęło parę sekund. Tych parę sekund wystarczyło mu w zupełności, żeby zręcznym ruchem złapać za sakiewkę przybysza, odczepić ją i bez choćby brzęku monety w środku przyciągnąć w swoją stronę. Tym razem jednak wcale nie zależało mu na pieniądzach, choć wiedział, że Habentes, jak się przedstawił, zbyt szybko się nie zorientuje. Gdy już doszedł do siebie, wyłożył własność mężczyzny na stół i przesunął w jego stronę.
- To twój, co nie? - spytał tak po prostu, utrzymując taki ton, jakby znalazł sakiewkę leżącą na podłodze. - Szukam teraz czegoś większego, no wiesz. Dużo większego, ale przydałaby mi się czyjaś pomoc. Jeden wóz sam tego może nie dowieźć. - powiedział, jak do starego znajomego. Zresztą każdy w pobliżu pewnie właśnie za takich ich brał. Użył sprytnej aluzji, bo wiedział, że tutejsi skojarzą te słowa co najwyżej z przewozem ryb, ale dopiero co okradziony Habentes pewnie będzie miał nieco inne skojarzenia. A jeśli wykrzesa z siebie choć trochę inicjatywy, to zrozumie, że w ten sposób lisołak właśnie proponuje mu współpracę. Ferren liczył, że ktoś, kto umie czarować, może się mu bardzo przydać.

Nie zdążył doczekać się żadnej odpowiedzi. Ferren chyba jako jedyny z obecnych dosłyszał jak ktoś na zewnątrz lekko piskliwie wywrzeszczał coś w rodzaju: "uwaga!", po czym do środka wpadło małe, zakryte częściowo czymś czerwonym stworzenie. Możliwe że to ono wołało. Tak czy siak, lisołak nie zamierzał ryzykować bezpieczeństwa, które mogło ucierpieć na skutek nieznanego zagrożenia. Szybko wydobył łuk, na który na szczęście elfy nie zwróciły wcześniej większej uwagi, po czym zastygł w bezruchu z jedną łapą w kołczanie, gotową by natychmiast wydobyć strzałę. Dziwne stworzenie nagle z jakiegoś powodu usiadło na ich stole bez pozwolenia, choć w zasadzie zapytało czy przy stoliku jest wolne. Ferren jednak nie miał dość czasu by choćby się przyjrzeć.
Nagle do środka wpadł rozjuszony byk. Tego co prawda, lisołak się nie spodziewał, ale pewnie mógł powiedzieć to samo o całej reszcie osób wewnątrz. Zwierzę najwyraźniej uznało za stosowne by poczynić zniszczenia, szalejąc jak tylko się dało. Lisołak nie czekał, tylko w momencie nałożył strzałę i wystrzelił ją w kierunku byka. O tym, że trafił, przekonał go wściekły ryk zwierzęcia. Łucznik już szykował się do kolejnego strzału, jednak jak się okazało, było to niekoniecznie, gdyż byk zdążył już wypaść z pomieszczenia, bynajmniej nie korzystając z drzwi, tylko robiąc dziurę w jednej ze ścian.
Tymczasem stworzenie na stole zaczęło się śmiać, z lekko niewiadomych dla niego powodów. Sam fakt, że zwierzę nie pobiegło w ich kierunku był dosyć fortunny, ale lisołak i tak nie widział w tym nic zabawnego. Tak czy owak, pozostawił te kwestię na później. Szybko schował strzałę do kołczana, a łuk skrupulatnie ukrył z powrotem pod płaszczem. Najwyżej powie, że to bohaterski elfi strażnik w obronie ludu postrzelił rozszalałego byka. Przynajmniej nikt mu nie będzie suszyć głowy.
Awatar użytkownika
Habentes
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Habentes »

- Dzięki, już myślałem że będę musiał wpychać się do elfów i unikać zabójczych spojrzeń - podziękował. Zwrócił uwagę na wyciągnięcie przez towarzysza monety. Zauważył już wcześniej u handlarzy i najemników zwyczaj "bawienia się" obiektem handlu. Farmerzy żują często jakieś zboże, bankierzy podrzucają sakiewkami ze złotem, zielarze poprawiają suszące się zioła na pasku i tak dalej. Habentes mógł więc bezpiecznie przypuszczać że lisołak zaoferuje mu ofertę nie do odrzucenia.
- Nie wiesz ile bym dał żeby zamienić się teraz trunkami. Bo do tamtego bramana nie wracam. Byli różni: brutalni, pokorni, groźni, mający wywalone na wszystko... Ale on, on był jak cholerny Wesoły Sprzedawca Masek z tej bajki. Niby miły i przyjazny, ale jakbyś się odwrócił to przebił by cię na wylot mieczem dwuręcznym nadal mając na twarzy ten cholerny uśmieszek. - Na pokrzepieniu odsunął od siebie kielich i wziął parę głębokich łyków elfiego trunku. Alkoholu było w tym niestety lub stety tyle co kot napłakał i jedyne co zyskał to ziołowo-korzenny oddech.
Gdy Ferren zakrztusił się chciał mu pomóc, ale Mandilar zareagował szybciej.
- Poklep go po plecach i walnij głową w stół! Powiesz że to od upicia!
- Cholera jasna, Mandilar! Co z tobą nie tak! Sto trzydzieści lat z tobą siedzę a jeszcze nie byłeś aż taki rasistowski! - próbował rozmawiać na tyle cicho żeby reszta nie usłyszała.
- Nie jestem rasistą, lisołaki to potwory, wynaturzenia, efekt magów bawiących się w Boga!
- Patrz na siebie! Próbowałeś mnie poświęcić dla sławy i mocy!
- Jesteś smokiem, otwarło by to nowe możliwości. Długowieczność, znajomość od podstaw smoczej mów... - próbował powiedzieć, ale Habentes mu przerwał.
- Miałem osiem lat! Chciałeś w swoim szaleństwie zabić dziecko!
- Nie byłem szalony! Myślałem że te dramaty mamy za sobą?
- Zamknij się już. Ja myślałem że uświadomiłeś sobie swój błąd... - kończył dyskusję z coraz większym żalem w głosie.
Dopiero po chwili spostrzegł się że kompan przesunął w jego stronę jego mieszek.
- Jak ty...? - Sprawdził natychmiast lewą ręką teraz pusty zaczep gdzie chował pieniądze. Patrząc się na złodzieja cały czas spod byka wziął powoli sakwę i dał ją na należne jej miejsce.
Wysłuchał uważnie propozycji Ferrena, próbując zapomnieć o sprzeczce. "Dobra, szybkie wiązanie faktów. Złodziej, pokazuje mi rąbek swoich umiejętności, z tego co wyłapałem szykuje szeroko zakrojoną akcję, szuka członków do ekipy. Coś mi tu nie pasuje, wygląda i zachowuje się na zawodowca, jest charyzmatyczny, przekonujący, sprytny i zwinny, a przynajmniej mi się wydaje że taki powinien być profesjonalista. Ale tak czy inaczej, skoro może być profesjonalistą, czy nie powinien szukać wspólników w półświatku? Na przykład, nie wiem, w kanałach czy w burdelu. Cholercia, co tu zrobić..." Moralną część osobowości mówiła mu żeby nie plątał się w takie sprawy i po prostu odszedł. Smocza część radziła żeby zgodził się, a przy przydzielaniu łupów zabił go i zabrał wszystko. W końcu pogodziła obie strony podróżnicza część, która stwierdziła żeby zgodził się, ale nie zabijał nikogo przy rozdawaniu łupów.
Gdy namyślił się lisołak wyciągnął nagle łuk i zamierzył się w stronę czegoś z czerwoną chustką na plecach. Coś wyrzuciło chustkę i po zapytaniu o miejsce od razu zasiadło na stoliku.
- Co ty tu...? - Bum! Przez drzwi wbił się szalejący byk! Rozejrzał się dziko po pomieszczeniu szukając jakiegoś celu. Wypatrzył go i rzucił się w jego stronę taranując wszystko co było na jego drodze. Na szczęście wszyscy uskakiwali na czas. No, może poza obecnym właścicielem czerwonej płachetki. On został odrzucony rogami, po czym rozpędzony byk przebiegł po nim, po czym ryknął z bólu od otrzymanej strzały i wygalopował z pomieszczenia osłabiając budowlę nagłym usunięciem materiałów. "Cienkie te ściany." Nagle istotka zaczęła się maniakalnie śmiać.
- Przepraszam ludku, ale nie załapałem żarty.
Chwilę po wypadnięciu byka ofiarę stratowania otoczyło koło klienteli. Przepchnął się przez nie i klęknął przy nieprzytomnym człowieku.
- Zapowiadam połamane żebra, inne kości i krwotok wewnętrzny. - Po szybkich oględzinach przygotował zaklęcie mające na celu złagodzenie bólu i zagojenie poważniejszych ran. Wykonał kilka skomplikowanych gestów dłoni i wypowiedział magiczne słowa w nieznanym dla otoczenia języku - w starszej mowie. Przyłożył ręce do klatki piersiowej "pacjenta" i spod nich wypłynęło zielone światło, które stopniowo objęło całe ciało człowieka. Po dwóch minutach światło zgasło, a Habentes wstał zmęczony. "Długo tego nie używałem, za długo."
- Wezwał ktoś Medyka? - krzyknął do gromady w elfim. Odpowiedzią były szmery i rozglądanie się dookoła.
- To pójdzie ktoś po niego! Ty, chodź. - wskazał na poważniej wyglądającego elfa. - Wiesz gdzie jest najbliższy lekarz?
- Oczywiście, na skrzyżowaniu Ulicy Eredin i Ulicy Gwynbleid...
- Miałeś powiedzieć czy wiesz, nie opisać. Ale dobrze, pójdź teraz po niego, powiedz co się stało i go tu zaprowadź.
- Oczywiście, już biegnę! - Posłaniec wybiegł przez dziurę i znikł w tłumie.
W tym momencie również widać już było jak podbiegają do lokalu strażnicy.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Zamieszanie wywołane przez byka zadowoliło Titka na tyle, że jego uszy zawinęły się na końcach i uniosły lekko do góry. Zaczął się rozglądać jakie wrażenie wywarło przedstawienie na obecnych w karczmie. Ludzie i elfy biegali wokół trochę nieskładnie, niektórzy coś pokrzykiwali, machali rękami. Tak, najwidoczniej bawili się całkiem nieźle.
Ci dwaj, którzy siedzieli przy stole chochlika zareagowali zupełnie różnie. Jeden, ten trochę mniejszy wydawał się całkiem spokojny. Ten drugi był bardziej skory do zabaw, bo zerwał się z miejsca i pobiegł w szalejący tłum. Też zaczął coś krzyczeć, ale był daleko więc i tak nic nie było słychać, chochlik stracił więc zainteresowanie nim. Nie będzie się przecież uganiał za jakimś przypadkowym przybyszem.
Titek przyjrzał się uważniej postaci, która została. Czyżby ponurak nie lubił zabawy? Ech, chyba nie trafił mu się jakiś zgred? I co on tam schował pod płaszczem? Chochlik jako stworzenie bardzo ciekawskie starał się coś dostrzec i wtedy dotarło do niego, co widzi. Lisi pysk?! Był tak zdumiony, że aż cofnął się odrobinę w pierwszym odruchu mrucząc: – O mamuńciu!... – szybko jednak zorientował się, że ten… eee… nowy towarzysz może poczuć się urażony taką reakcją, wyprostował się więc i udał, że nic się nie stało. Jako, że ich stolik stał nieco na uboczu, a także towarzysz nie zrywa się nigdzie z krzykiem uznał, że najwyższy czas się przedstawić. A nuż pierwsze wrażenie było złudne i jednak ten osobnik okaże się interesujący? Odchrząknął teatralnie by zwrócić na siebie uwagę, po czym wyciągnął łapkę w stronę pyszczastego stwora i powiedział doniosłym tonem: - Jestem Titivillus, chochlik wielmożny… - zawahał się tylko na króciutką chwilę - …panie. A ciebie jak zwą? – pyszczek wykrzywił mu się niewyraźnie, bo dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może ten… ktoś nie potrafi mówić… Dodał więc szybko, by zatuszować niezręczność: - Nie odpowiadaj jeśli nie masz ochoty. Możemy tu sobie posiedzieć w milczeniu. O, albo jeszcze lepiej, mogę zaśpiewać ci piękną pieśń o rycerzu, z którym niedawno podróżowałem! – tak, przecież karczma to doskonałe miejsce na snucie opowieści. W Jego karczmie zawsze znalazł się jakiś grajek- wierszokleta. – żeby poczuć się w odpowiednim nastroju podfrunął troszeczkę i sięgnął po nie do końca pusty kielich tego, który wstał. Chwycił i napił się odrobinę, po czym skrzywił się bo trunek był niezbyt ciekawy w smaku. Ale skoro tamtemu smakuje…
Zerknął znów w kierunku zamieszania gdzie pobiegł niedawny, niedoszły czy jak go tam nazwać, towarzysz. Krzyczał coś niezrozumiale, wydawał się bardzo wyczerpany. Dobre serce chochlika natychmiast dało o sobie znać. Przecież trzeba mu pomóc, bo chłopina gotów się tu przekręcić, Abo zrobić sobie krzywdę! Titi szybko pogrzebał za pazuchą i znalazł to, czego szukał – środek uspakajający, przydatny czasami w podróży. Jeszcze z zapasów mamusi. Sprawdził, czy nikt go nie podgląda i wsypał sporą porcję proszku do butelki z napitkiem. To na pewno pomoże.
Znów popatrzył na lisiego kompana i przyglądając mu się uważnie przekrzywił łepek. Pomajtał wesoło nóżkami zwisającymi z blatu stołu. Zaintrygowała go ta postać.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

Sytuacja nie wyglądała jakby miała się szybko uspokoić, ale teraz już było po fakcie i tak naprawdę była to tylko zbędna i w większości przypadkowa bieganina, spowodowana po prostu tym że coś się stało. Ferren wcale nie spieszył się, by w tym uczestniczyć. Nie lubił pchać się w tłum i dopóki nikt nie wiązał go z tą sprawą, dopóty nie musiał się nią zbytnio przejmować. Habentes jednak zdecydował się przyjrzeć się temu z bliska. Z tego co lisołak zdołał dosłyszeć, to leczył on rannego, czego jednak nie dało się dostrzec pomiędzy tyloma osobami. Oprócz niego prawie nikt nie pozostał na swoim dawnym miejscu. Zdecydowanie jednak żadna nawet z tych nieruchomych osób nie zaliczała się do półświatka, było to po prostu widać po nich i ich zachowaniu. Jednak jedna z istot, które się nie ruszyły, dość mocno przykuła jego uwagę.
Był to poniekąd sprawca całego tego zamieszania, który wydawał się być wybitnie zadowolony ze swojego dzieła. Ferren miał jednak duży problem jeśli chodzi o identyfikację tejże istoty. Stwór ten, aktualnie rozbawiony niesamowicie siedział sobie tak po prostu na jego stole i przyglądał się. Był nieduży, miał może mniej niż stopę wzrostu. Na dodatek trochę nieproporcjonalny, bo głowę miał większą niż resztę ciała, a na dodatek uszy tak duże, że robiły konkurencję nawet Ferrenowi. Na głowie miał trochę białych włosów, oraz dwa rogi niczym miniaturowy diabełek. Czym jednak to stworzenie mogło być, nie miał pojęcia. Tak czy owak, nie wyglądało groźnie, mimo niewątpliwie efektywnego pokazu swoich możliwości. Stwór w zasadzie wydawał się być gotowym siać chaos gdziekolwiek tylko się aktualnie znajdował... Hmm... A może by tak... To nie jest wcale zła myśl...

Wkrótce Ferren doczekał się zainteresowania ze strony stworzenia. Istota zwróciła ku niemu wzrok, najwyraźniej chcąc mu się po prostu przyjrzeć. Niestety, za wszystko trzeba płacić, a Ferren nie bardzo przepadał za tym, by ktokolwiek go oglądał. Uznał, że skoro stworek lubi być zabawny, to niech i tak będzie. Gdy tylko dostrzegł, że istota widzi co wystaje spod kaptura, wyszczerzył się szeroko, ukazując ostre, lisie kły. Potem przejechał po nich jęzorem w drapieżny sposób, jak robią to zwykłe lisy gdy czyszczą sobie zęby po jedzeniu. Efekt tego działania rzeczywiście był nader zabawny - stworzenie cofnęło się z zaskoczeniem, wykrzykując coś o mamuńci. Może chodziło mu tylko i wyłącznie o jego aparycję, ale tego Ferren nie zamierzał dociekać. Teraz po prostu się szczerzył, ale tym razem już szczerze.
- Titivillus tak? - zapytał, utrwalając sobie imię stworka w pamięci. Mogło mu się to przydać, tym bardziej że to chochlik mógł mu się przydać. Jeżeli częściej umiał przejawiać swoje destrukcyjne talenty, to był wręcz idealny do wykonywania działań dywersyjnych. Jednak, przynajmniej na razie Ferren uważał, że sposób wyrażania stworka jest zbyt formalny, toteż postanowił go troszkę utemperować. W dodatku poczuł się trochę urażony takim zachowaniem, przy czym był chyba jedyną osobą w okolicy zdolną do obrażenia się za komplement. - I żadnych mi tu wielmożnych panów, ja nikogo takiego nie widzę! Jestem Ferren, po prostu.
- Pozwól, że ballady wysłucham jutro. Czeka mnie teraz ważne spotkanie w interesach. - mruknął, niespecjalnie chętny do słuchania jakichkolwiek ballad. Chciałby sobie to odpuścić w ogóle, ale jeżeli chochlik okaże się uparty, to na pewno jutro będzie mu wbrew jego woli wyśpiewywał pieśni i przynajmniej będzie pod ręką. Wtem lisołak wpadł na jeszcze lepszy pomysł. - Hej, a może masz ochotę się dobrze zabawić? Już jutro będziesz miał ku temu świetną okazję. W nocy, pewni ludzie będą się bez ciebie bardzo nudzić, a my pokażemy ci gdzie oni są. Będą nam nawet chcieli dużo zapłacić. - oświadczył, dość prosto zawierając rolę chochlika w jego planach na jutrzejszą noc. Tak, będzie to nieoceniona pomoc.

Ferren przyglądał się wysokiemu czarownikowi. Leczenie kogoś chyba się udało, ale wyglądał na mocno zmęczonego po fakcie. Chyba należał mu się odpoczynek. A już tym bardziej, że to właśnie dzięki niemu będzie miał szansę na dostanie się do skarbca. Jak tylko uda mu się zdjąć magiczne zabezpieczenia, to droga do bogactwa pewnie będzie bardzo łatwa. No, przynajmniej dla niego, ale będą tam przecież iść razem.
Nagle usłyszał, że chochlik coś majstruje. Spojrzał tam jednym okiem, czego nie dałoby się dostrzec nawet gdyby nie miał na sobie kaptura. Całkowicie czarne oczy czasami bywały bardzo przydatne. Zobaczył, że stwór szpera coś przy swoich rzeczach, a potem, sprawdziwszy czy nikt nie patrzy dosypał czegoś do napitku Habentesa. Ciekawe co to było. Trucizna, czy może lek nasenny? Bardzo interesujące. Chochlik - truciciel. Postanowił go nie uświadamiać w tym, że został przyłapany. Ale nie zamierzał narażać Habentesa na wątpliwie leczące działanie tego czegoś, co znalazło się w rozcieńczonym trunku.
Lisołak wziął swój kufel, ale na wszelki wypadek nie zdecydował się z niego pić. Zaraz potem, nie licząc się z możliwym sprzeciwem Titivillusa, drugą łapę chwycił trunek czarodzieja, po czym przełożył sobie do jednej ręki. wyskrobał z sakiewki trzy srebrne monety, które wręczył Habentesowi gdy obok niego przechodził.
- To za trunek, mam nadzieję, że propozycja wciąż jest aktualna z tą wymianą. - powiedział, po czym puścił do niego oczko. - A tak na serio, to jeżeli chcesz mi pomóc z tym transportem, to powinniśmy porozmawiać o tym chwilę w mniej tłocznym miejscu. Mam wynajęty pokój na górze, tam możemy sobie spokojnie porozmawiać. - oświadczył lisołak, dla swojego planu wciąż używając kamuflażu słownego. Wiedział jednak, że czarodziej poznał już jego intencje i wystarczyło zaczekać, aż się zdecyduje o swoim stosunku na jego propozycję. Ferren demonstracyjnie wszedł parę stopni w górę, po czym odwrócił się, zerkając na czarodzieja. Zaraz potem kontynuował wchodzenie i stanął na szczycie schodów, czekając na Habentesa.
Lisołak spostrzegł kolejne poruszenie w sali, do której wpadł medyk w towarzystwie kilku lekkozbrojnych żołnierzy. Ferren nawet nie drgnął, nie obchodziło go to. Cóż z tego, że tam byli? Jeszcze nic złego nie zdążył tu zrobić i na pewno nie mogli mu nic zarzucić. Przynajmniej nikt nie widział, żeby on coś zrobił. Ale z jego planami im mniej miał kontaktu ze strażą, tym lepiej dla niego. Mimo wszystko, w takich sytuacjach należy zachować ostrożność, ale bez przesady. Jeżeli będą go szukać, to wiedzą gdzie. On będzie na górze, całkiem legalnie zajmując swój pokój. I tyle.
Awatar użytkownika
Habentes
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Habentes »

Odwrócił się w stronę lisołaka i przeszedł obok niego idąc do krzesła. Wziął monety i schował do sakwy zaskoczony. Oklapł na krześle i cicho jęknął.
- Nie spodziewałem się że to będzie aż tak wymagające. No, jednak winić mogę jedynie siebie, nie jestem specjalistą w magii życia. - Wyciągnął rękę po butelkę, którą Ferren już zabrał. - O co chodzi z tym zabraniem butli? Nawet mi nie mów że ci posmakowało jak mnie nie było. - Ferren tymczasem znowu mówił jak sprzedawca ryb po czym poszedł do schodów. Dopiero teraz zwrócił uwagę na chochlika na stole. Spotkał kiedyś jednego z jego rasy. Był zdecydowanie mniej destrukcyjny, ale i tak wyrobił mało pozytywne zdanie o całokształcie rasy.
- Słuchaj, bardzo dobrze z twojej strony że masz bogate poczucie humoru, ale spróbuj myśleć również o innych. Teraz karczmarz będzie cierpiał w konsekwencji twojego "żartu". Nigdy nie zapominaj, żart jest zabawny gdy śmieją się obie strony. Ferren na schodach zachęcił go spojrzeniem."Idę, idę... O, medyk i strażnicy, mam nadzieję że nie będą mnie chcieli wziąć na świadka. Elfy to mistrzowie w pilnowaniu formalności" Poszedł za nim na piętro, do pokoju i zamknął za sobą drzwi na blokadę. Oparł się o ścianę i skrzyżował ręce.
- Niech będzie, załatwię ci taki wózek że sam Medard z Karnstein ci pozazdrości! - Tylko wiesz, duże przedsięwzięcie wymaga dużych przygotowań i... - Potarł dyskretnie palcami. - Dużych kosztów. Można powiedzieć że polujesz na grubą rybę. Pamiętaj tylko że innym dostawcom może się to nie spodobać... Ale teraz tak na poważnie, o co masz dokładniej na myśli? Dom? Jakiś bogacz? Willa? Jubiler? - Odsunął sobie krzesło i usiadł. - No i co to ma wszystko wspólnego ze mną? Jestem najemnikiem, nie złodziejem. Bronię karawany, gram trochę na lutni, zabijam na zlecenie, zabijam bez zlecenia, zabijam bo ktoś zasłużył, zabijam bo jestem na skraju śmierci i bardzo, ale to bardzo, wkurzyli mnie łowcy smoków... A, no i można powiedzieć że osiągnąłem poziom mistrzowski w magii ducha. Mogę nawet zaprezentować. - Wykonał szybko trzy skomplikowanie wyglądające gest dłonią i wypowiedział "Telo faucibus pugione asinum!" Poskutkowało to nagłym atakiem bólu w pośladkach Ferrena jakby olbrzym klepnął go w tyłek po nabraniu zawrotnej prędkości.
- Mogę też innych kontrolować i doprowadzać do szaleństwa, ale tego już nie chciałbyś doświadczyć. Wystarczyło by parę zdań i leżałbyś teraz na ziemi z jedną dziesiątą duszy i przypominałbyś bardziej warzywo, aniżeli zwierzę. Jednakże najczęściej wystarcza użycie sześciu funtów stali. - Podrapał się po rosnącej brodzie "Ogolić się muszę niedługo" - Tak więc, reasumując. Nie jestem typem złodzieja. Mogę być ochroniarzem, planem B. Ale za bardzo na mnie nie licz.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Najpierw przytaknął energicznie, potwierdzając, że tak, oczywiście, on ma na imię Titivillus. Zaraz potem zaskoczonemu chochlikowi wyrwało się: - Gadasz! - Bardzo szybko uświadomił sobie, że to niezbyt grzeczne i próbował się poprawić: - Znaczy... miło mi poznać wielmożnego... eee... szanownego... yyy... Miło poznać cię, Ferrenie Po Prostu. - "Ufff, te konwenanse kiedyś sprawią, że osiwieję" pomyślał Titi i zaśmiał się z własnego dowcipu.
Dziwny towarzysz mówił coś dalej, Titek podniósł ucho i aż się zachłysnął. "Jak on śmie! Znaczy niby co, on, Titivillus ma zapewniać rozrywkę jakimś tam pewnym ludziom?!" Tak, to był właśnie ten moment, kiedy można zobaczyć naszego chochlika w kolorze typowym dla przedstawicieli jego rasy; sfioletowiał od czubków różków aż po kopytka dolnych łapek. Zacisnął piąstki i nabrał powietrza. Mogło się wydawać, że zaraz eksploduje. Ale pyszczasty futrzak chyba stracił zainteresowanie kimś kogo właśnie nieświadomie śmiertelnie uraził. Patrzył znów w głąb sali. Chochlik wypuścił z sykiem powietrze co uratowało go przed rozpuknięciem i wymamrotał cichutko, acz z przekąsem: - Powiedział, co wiedział... - odwrócił się ostentacyjnie od Ferrena i także spoglądał w stronę pobojowiska, jakie pozostawił byk. Oczywiście zauważył, że ten... zwierzołak, zabrał butelkę z lekarstwem dla tego drugiego. "Co za brak wychowania!" pomyślał i popatrzył karcącym wzrokiem na złodzieja dając mu do zrozumienia co myśli o takim zachowaniu. Ale sam był ponad to, nie do niego należy uczenie dobrych manier wszystkich... takich...
I poszedł sobie gdzieś. Tak bez słowa. "Pfff" - skomentował w myślach.

Na szczęście wrócił ten bardziej nerwowy. Okazało się, że tylko po to by podzielić się złotą myślą i dobrą radą. Hoho, ten to miał same dobre rady. Że niby co, Titi nie myśli o innych?!
Chochlik zastanawiał się, jak mógł tak się pomylić. W eleganckim miejscu jak to, powinni przecież przebywać ludzie ceniący sobie eleganckie towarzystwo. A tu taki pech, trafili mu się jacyś tacy ponurzy, zupełnie bez poczucia humoru, w dodatku niewychowani ignoranci. Nawet nie zostawili mu nic do picia...

Normalnie ciekawskie stworzonko pofrunęło by za dwójką nowo poznanych przyjaciół i podsłuchiwało ochoczo o czym rozmawiają. Może spiskują, może dogadują się w sprawie dalszej podróży, a może tylko dzielą się wrażeniami ze swych przygód? Jednak za tymi dwoma chochlik nie zamierzał podążać. O nie.
Siedział więc na stole i rozglądał się z zainteresowaniem. Odzyskał już swój normalny kolor, złość mu trochę przeszła.
Zamieszanie, jakie wywołało wtargnięcie rozjuszonego byka, powoli cichło. Karczmarz zawołał na dziewkę, a sam zabrał się za prowizoryczne łatanie ściany. Ktoś mu pomagał. "Nudy."
Titivillus przyjrzał się dziewczynie, która właśnie wyszła zza lady i podeszła do kominka by w nim rozpalić. Była chyba córką karczmarza. "Śliczna" - tak, chochlik znał się na urodzie. A na czym właściwie on się nie znał... Dziewczyna usiłowała rozpalić ogień, ale kiedy wreszcie jej się to udało, dym zaczął wydostawać się do środka izby zamiast unosić się w górę i wylatywać kominem. "Musi, zapchał się" - pomyślał chochlik. A, że miał dobre serce, postanowił pomóc. Wygładził skrzydełka (co oczywiście nic nie dało) i pofrunął. Wleciał do komina i zaczął unosić się w górę. Tuż, tuż, przy samym szczycie zderzył się z czymś, co zaskrzeczało nieprzyjemnie i poderwało się uwolnione do góry. "Ptaszysko jakieś! Dobrze, że się nie uwędziło..." Titi wrócił tą samą drogą w dół i wypadł oślepiony sadzą wprost w objęcia dziewki. Rozkaszlał się i próbował odzyskać wzrok, rozmazując tym samym całą sadzę. A jednak zobaczył, że dym unosi się już we właściwym kierunku.
Dziewczyna też to zauważyła i uśmiechnęła się do niego pięknie: - Dziękuję ci chochliku - przytuliła go do piersi - Chodź, spróbujemy cię wyczyścić. Titek rozczulił się: "Nareszcie ktoś, kto docenia jego dobre serce..."
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

- Z tego co powiedziałeś, wnioskuję, że już nie masz ochoty. Więc biorę. - oświadczył Ferren, spodziewając się podobnej reakcji. Wcale mu nie zależało na trunku, najchętniej wylałby to do rynsztoka, ale może lepiej będzie to zrobić gdy chochlik tego nie zobaczy. - Ale mam wrażenie, że tym świństwem można by otruć całą siołę.
Już wchodząc na górę, usłyszał jak Titivillus dostaje od czarodzieja lekcję dobrych manier. Uśmiechnął się sam do siebie, zdawał sobie sprawę z tego, że wykład ten nic nie przyniesie. Słyszał kiedyś o chochlikach w pewnej karczmie i nie sądził, by tego osobnika można było zmienić. W zasadzie to Ferren w ogóle by się nie zdziwił, gdyby na następny dzień stworek wpadł do jakiegoś budynku na tym samym byku, krzycząc coś w stylu "dzień dobry!".

Ferren odnalazł pomieszczenie oznaczone numerem trzy, identycznym jak ten na karteczce przyczepionej do jego klucza. Zamek otworzył się od razu, niemal nie wydając żadnego dźwięku. Wszedł do środka, ale drzwi wejściowe do pokoju pozostawił otwarte, po to, żeby było wiadomo gdzie go można znaleźć.
Pokój był nieduży. Gdyby wyciągnąć zeń wszystkie meble, można by zmieścić tu co najwyżej dwadzieścia osób, stojących przy sobie tak ciasno jak ogórki w beczce. Jednak na jedną, góra dwie osoby pokoik mógłby wystarczyć. Było tam jedno okno, średniej wielkości, ale otwierane, co było dla lisołaka sporym zaskoczeniem. Nie brakło jednoosobowego łóżka, które wyglądało całkiem przyzwoicie. Była jedna, nieduża szafka, oraz jeden wieszak. Była balia, ale bez wody, którą to pewnie trzeba było sobie przynieść. No i był jeszcze dywan. Cienki, ale przyjemny w dotyku, zapewne niewiele mniej wygodny niż łóżko.
Ferren wcale nie musiał długo czekać na Habentesa. Zdążył jednak na spokojnie zdjąć ciężki płaszcz, który zaczynał go już mocno irytować i powiesić go w jedynym przeznaczonym do tego miejscu. Wkrótce pojawił się i czarodziej, o czym lisołak wiedział już gdy ten zaczął wspinać się po schodach. Wchodząc, mężczyzna zamknął dokładnie drzwi i oparł się o ścianę, widocznie gotów by wysłuchać jego propozycji.
- A ja skombinuję ci takiż sam towar, żebyś miał co na wózek wsadzić. - odpowiedział Lisołak. Nie miał pojęcia, kto to jest ten cały Medard z Karnstein, lecz widocznie była to osoba dość ważna i wysoko postawiona. Zresztą, mniejsza o to, tyle pieniędzy co miał w planach zdobyć rzeczywiście skusiłoby niejednego Medarda. Trzeba było tylko wszystko należycie przygotować.
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę. I mam chyba nawet dobry pomysł, jak się do tego możemy zabrać. - oświadczył spokojnie. - Ale, aluzje na bok, elfy mają dobry słuch, ale bez przesady. Dom obrobiłbym sam i to do czysta w niecałą godzinę, bez szykowania czegokolwiek. Bogaczy nie lubię, ale przy sobie rzadko mają jakiekolwiek pieniądze. Wszystko dobrze ukryte w sejfach i bankach. Wille często są chronione lepiej od bramy miejskiej, poza tym do czegoś takiego wziąłbym kogoś ze swojej branży. A jubilerzy... Nie, im szanowny pan Medard bogactwa raczej nie pozazdrości. Ja proponuję coś innego. Bank, w którym pieniądze trzyma pewnie połowa miasta. Jest chroniony, zapewne cały garnizon straży, oraz zabezpieczenia magiczne. I właśnie dlatego dowiedziałeś się o tym ty. Że jesteś czarodziejem, wiedziałem jeszcze zanim usiadłeś tam przy stole. Będzie trzeba obejść magię, a to, to właśnie zadanie dla ciebie. Ja się na tym nie znam ani w ząb, dlatego potrzebna mi twoja pomoc. - zakończył monolog Ferren.

Habentes pokrótce przedstawił mu swoje możliwości i specjalizacje. Ferren nie pomylił się zbytnio, ba, w zasadzie to prawie w ogóle. Stał przed nim wojownik parający się magią. Dokładnie tak, jak się tego spodziewał. I dokładnie tyle było mu potrzebne. Ferren chciał zaprotestować, nie doprowadzając do zaproponowanego pokazu magicznych sztuczek, ale nie zdążył.
- Au, cholera jasna! - warknął, odskakując od miejsca potencjalnego zagrożenia. Odwrócił łeb, dokładnie oglądając poszkodowane miejsce. Śladów nie było, ale i tak się rozeźlił. - Nie rób tak więcej! Lepiej powiedz, czy potrafisz nas tele... tele... magicznie przenieść. - oświadczył, nadal nie mogąc sobie przypomnieć jak ludzie to nazywali. - Wiem, że siebie potrafisz, to na pewno. Ale umiałbyś ze mną i ładunkiem? Ułatwiłoby to sprawę. Jak nie, to znajdę inny sposób na wejście i wyjście.
Ferren zdjął z pleców łuk i zaczął machinalnie gładzić palcami cięciwę, zastanawiając się. Na razie chciałby chwilę odpocząć, zanim się za coś zabierze, ale wiedział jak powinien przygotować swój organizm. Powinien się ostro zmęczyć teraz, żeby potem przespać się do późnego popołudnia. W ten sposób będzie sobie świetnie radził nawet późną nocą, gdyż jemu, lisowi, noc odpowiadała najbardziej.
- Wchodzisz? - zapytał lisołak. - Możesz się zakwaterować tutaj, zmieścilibyśmy się jakoś. Taniej wyjdzie.
Awatar użytkownika
Habentes
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Habentes »

Słuchał wypowiedzi lisołaka obracając w palcach zdjęty przed chwilą z szyi medalion. Gdy przepuszczał przez niego trochę magii kryształ dziwnie iskrzył się w środku. "Zaraza, mam nadzieję że nie jest zepsuty." Spojrzał na Ferrena gdy ten wspomniał że nie lubi bogaczy.
- Nie lubisz, ale jak nie mają przy sobie pieniędzy? Błagam! Jak już mają to co, oddajesz biednym? Była nawet taka baśń o lisie łuczniku, co "zabierał bogatym i dawał biednym" - zaśmiał się. - Coraz bardziej stereotypowy się okazujesz!

Zaskoczeniem była propozycja zwierzołaka. "Bank? No chyba nie, sam tam pieniądze trzymam!"
- Ty na pewno dobrze się czujesz? Chcesz włamać się w dwójkę do jednego z najlepiej strzeżonych banków na całym kontynencie, za partnera mając gościa którego poznałeś nawet nie pół godziny temu przy butelce! Już lepiej wybrać nie mogłeś! - Uśmiechnął się szeroko.

- Chwila, chcesz obejść zaklęcia chroniące bank? To graniczy z cudem! Nie znam się ni w ząb na zdejmowaniu czarów. Jakaś szansa by była gdybym mógł wypytać o to twórców zabezpieczeń... Ale to też graniczy z cudem - zamartwiał się. "Okradnięcie banku, w co ja się wpakowałem...?"
- A właśnie, skąd ty w ogóle wiedziałeś że potrafię czarować? Wyczułeś aurę? - zapytał Ferrena.

Roześmiał się widząc reakcję lisołaka na zaklęcie.
- Haha, to jedno z moich ulubionych. Ale dobra, obiecuję że nie będę robił tego z własnej woli... - przysięgał trzymając skrzyżowane palce za plecami.
- Hmm, teleportacja? - Spojrzał na najwidoczniej uszkodzony wisiorek. - Obawiam się że to nie wchodzi w grę. Nawet gdybyśmy dali radę przenieść taką masę, od razu wytropią nas magowie, więc dalej już musielibyśmy przenieść to jakimś konwencjonalnym sposobem... - pochylił się na krześle i zamyślił nad tym. Po chwili uśmiechnął się tajemniczo. - Wiesz, w sumie to o transport nie musisz się martwić, ja już o wszystko zadbam. Trzeba jednak wyciągnąć to złoto na bezpieczny teren, gdzieś gdzie nikt nie zobaczy tego i nie zacznie drzeć się na cały kontynent. Cholera, nie wiem. Daj mi trochę czasu, to coś wykombinuję...

Rozejrzał się po pokoju słysząc propozycję zmiennokształtnego.
- W sumie, czemu nie. I tak nie będę tu zbyt długo przesiadywał a do domu nie mam czasu wracać.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Dziewczyna zaniosła uwalanego sadzą chochlika na tyły karczmy, posadziła go na niewielkiej, drewnianej półce, na której walało się całkiem sporo różnych gratów i poszła po wodę. Była na tyle miła, że do tej świeżo przyniesionej ze studni dolała też trochę wrzącej, dzięki czemu nad niedużą balią uniósł się ciepły obłoczek. Musiała dodać czegoś jeszcze, bo w balii pojawiła się piana. "O tak, to będzie cudowna kąpiel..." Titivillus pozwolił nawet zdjąć sobie paputki i rękawiczki i z lubością dał się zanurzyć w ciepłej wodzie. Dziewka, okazało się, że ma imię Cinna, wyszorowała stworzonko dokładnie, wypłukała go czystą, lodowatą wodą, wyprała nawet jego ciuszki. Na koniec zawinęła go w sporą szmatkę i znów posadziła na półce i przykazała siedzieć i czekać.
Wróciła z pysznościami. "Mmmmm..." - chochlik dawno nie jadł takich smakowitości. Był kawałek świeżo wypieczonej bułki, jeszcze ciepłej, odrobina pierwszorzędnego mięsiwa, zapewne oderwana od jakiejś większej porcji, troszkę pysznej polewki pachnącej boczkiem, a na koniec... Titi nie miał pojęcia jak to coś się nazywało, ale pachniało migdałami, smakowało jak ambrozja i oblepiało bezwzględnie cały pyszczek. Zachwycił się tak, że prawie zleciał z półki. Brzuszek napęczniał mu z przejedzenia a ślepka same zaczęły się zamykać. Pomyślał, że najprawdopodobniej wdzięczna osóbka oskubała część porcji jakiegoś bardzo znamienitego gościa.
Najedzony i zachwycony podziękował Cinnie dając jej soczystego buziaka i gnąc się w ukłonach na tyle, na ile pozwalał mu spory nagle brzuszek, zagarnął swoje rzeczy i pofrunął poszukać sobie jakiegoś miłego miejsca do drzemki. pomyślał jeszcze, że musi dla tej miłej dziewczynki ułożyć jakąś piękną balladę. Ale później. Może nawet jutro.

W karczemnej izbie nadal było sporo gości, krzyków i rozmów, skierował się więc tam, gdzie zwykle w karczmach bywają pokoje. Doleciał na piętro i uznał, że niegdzie dalej nie da rady się przemieścić. Chwilowo był na to po prostu zbyt ociężały. Wyszukał sobie więc przytulną krokiew i wtarabanił się na nią. Podłożył sobie pod łepek swój tobołek i rozmarzony przymknął ślepka.
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że za pobliskimi drzwiami właśnie dwóch potencjalnych złodziei dopracowuje szczegóły swego przebiegłego planu.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

- A jak skończył ten lis z bajki? Złapali go i zabili? A może robił tak, aż mu się znudziło i zdecydował się na pracę na roli? Mnie nie spieszy się ani ku jednemu, ani drugiemu. Jak zrobimy wszystko tak, jak powinniśmy, będziemy mogli kupić willę i to w najlepszych dzielnicach. Jak będziemy oszczędnie wydawać to może i nawet starczy na dwie. Ale i tak musimy się wynieść z miasta, bo by się w końcu połapali co się stało.
- Doskonale. Wierz mi, lub nie, ale za dokładnie dwa dni przed skrytkami banku staną ludzie zastanawiając się, gdzie zniknęły ich pieniądze. I zrobię to z tobą, lub bez ciebie, twoja wola. Ale wiem, że się nadasz. A mnie nie chce się daleko szukać dość zdeprawowanego czarodzieja, który zrobiłby to za ciebie. Zresztą, rób jak uważasz. Pan Medard będzie zazdrościł tylko mnie. - oświadczył Ferren, na pysku nie zdradzając żadnych emocji. Doskonale wiedział, że Habentes już nie odpuści. Widział ten charakterystyczny błysk oczu i był pewien, że tylko go podpuszcza. On chciał tych pieniędzy. Oboje chcieli. Wynik był więc nadzwyczaj prosty. Lisołak przeciągnął się, odłożywszy łuk na szafkę za sobą, spoglądając w stronę okna wychodzącego na ulicę. Trzeba tylko ustalić, jak mają to zrobić. On się na tym znał i doskonale wiedział, jak się do tego zabrać.

- Raz robiłem coś podobnego. Też mieli tam zabezpieczenia magiczne. To był właśnie bank, tylko dużo mniejszy. Wchodziliśmy we trójkę, a jeden z nas wyminął wszystko i przeszliśmy. Słyszałem dobrze, jak to zrobił. Poprzedniego dnia wszedł do środka i kupił skrytkę, najlepiej strzeżoną, a zarazem najpojemniejszą. Potem powiedział, że chce osobiście włożyć tam część swoich oszczędności. Kiedy szedł za bankierem do skrytki, dokładnie zapamiętał wszystkie wypowiadane przez niego słowa i wykonywane gesty. Potajemnie zwinął mu też jakiś przedmiot, którego ten często dotykał. Potem, kiedy był z nami, powtórzył wszystko, z dotykaniem przedmiotu włącznie i właśnie dlatego ciągle żyję. Ty mógłbyś zrobić tak samo. - opowiedział lisołak, starając się możliwie jak najdokładniej przypomnieć wszystko z tamtych dni. Niestety, o samej magii nie mógł powiedzieć za dużo, bo po prostu nie miał o tym pojęcia. Ale pokrzepiającym był fakt, że tamten złodziej też nie znał się na tym zbyt dobrze.
- Aurę? A co to za jakieś... A zresztą mniejsza o to. - mruknął Ferren. - Wyglądam na durnia, prawda? Takiego typowego, który na niczym się nie zna? W sumie to prawda. Ale głuchy na pewno nie jestem. Musiałeś się magicznie przenieść, tutaj na górę, bo na pewno nie wchodziłeś schodami, nie słyszałem również, żebyś wchodził tu przez okno. Więc wziąłeś się znikąd, a to już na pewno magia.
- Szkoda. Czyli wywozimy normalnym sposobem. Skombinuję może jakiś wóz, czy coś podobnego i jakoś przemycimy zanim jeszcze zorientują się że coś ukradziono. Najlepiej by było chyba pociągnąć bajeczkę z handlem... - zamyślił się lisołak. Przemytu jeszcze nie próbował, w każdym razie na taką skalę, ale był niemal całkowicie pewien, że się powiedzie. Od ostatniego razu, gdy przyłapano kogoś z jego sfer zajmującego się przemytem w rodzinnym mieście, minęło dobrych dziesięć lat, a trzeba wiedzieć, że takimi sprawami zajmuje się głównie przynajmniej raz w tygodniu. Już chyba nawet wiedział, co mogliby zrobić w tej kwestii...

- To już wszystko, co masz do powiedzenia? - zapytał lisołak, ponownie zakładając łuk na plecy, a potem ukrywając go pod ciężkim płaszczem zdjętym z wieszaka. Przeciągnął się jeszcze raz, choć już bardziej oszczędnie. - Jakieś pytania, sugestie? Muszę jeszcze wyjść na miasto, przygotować parę rzeczy. A ty, mógłbyś jakoś rozeznać się w tych zabezpieczeniach. Wszystko musi być gotowe przed jutrzejszym zmrokiem, bo będziemy musieli przekładać termin. Tylko wiesz, postaraj się zrobić to... po cichu.
Awatar użytkownika
Habentes
Szukający drogi
Posty: 25
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Habentes »

- Tak, to już wszystko co mam do powiedzenia. Na całe szczęście mam już w tym banku lokatę, nie będzie więc aż tak dziwne że w tym samym dniu co napad ja tam byłem a potem nagle zniknąłem. Po załatwieniu wszystkiego spotykamy się tutaj. Eh, trza iść do banku... Adios, pomaganieros! - pożegnał się ukłonem i wyskoczył na szczupaka przez okno. Na szczęście zgrał się dobrze i wskoczył do wozu wiozącego kwiaty. Zanim powoźnik zorientował się Habentes zeskoczył i skierował się do centrum miasta.

- Ahh, wszystko tu jest takie magiczne... Dawno tu nie byliśmy, co Mandi? - spytał idąc uliczkami Królestwa. Zachwyt budziła cała architektura. Wielkie okna, kryształowe budynki, dużo różnych błękitnych świecidełek, mlecznobiałe ściany, drzewka, krzaczki i cała inna zielenina. Tworzyło to niepowtarzalny nastrój. Tylko Mandilar był naburmuszony.
- Taa, magiczne. Jedna lampka się rozstroi i całe miasto wybuchnie od reakcji łańcuchowej uwolnionej magii. Nawet zapach tu jest "magiczny".
- Przesadzasz. Jedyny "magiczny" zapach który teraz czuję to tysiące odmian zaczarowanych perfum. - Szedł dalej aż dotarł w końcu do uliczki ze sklepami odzieżowymi.
- Po co my tu w ogóle przyszliśmy? Nie miałeś iść przypadkiem do banku...?
- Cierpliwości, mój drogi przyjacielu! Nie mogę przecie zakładać najdroższej i najbezpieczniejszej lokaty wyglądając jak jakiś burak!
- Czy tu...?
- Chodźmy więc, mój buraczany przyjacielu! Szlachcicem się nie rodzisz. O nie, szlachectwo wykupujesz!
- Przestań tak mówić. - Habentes wszedł do, po witrynie, drogo wyglądającego sklepu. Rozejrzał się po otoczeniu. Wszystkie ściany zasłonięte szatami, kamizelkami, bluzami, koszulami, żakietami, obcasami i Prasmok wie czym jeszcze. Za ladą stał uśmiechnięty elf w przyciasnych morskich spodniach i falbankowanej morskiej koszuli, z włosów sterczały mu tęczowe piórka.
- Witam szlachetnego Pana! Widzę że szuka Pan czegoś specjalnego! - Nałożył na dolną wargę palec, pokręcił głową i zacmokał. - Oj, zdecydowanie Panu się przyda coś szykownego. Nie ta... zbroja! - ostatnie słowo wypowiedział z nieukrywanym obrzydzeniem.
- W sumie mam już coś na myśli. Chciałbym zakupić czerwony kontusz, najlepiej z brązowo-zielonymi zdobieniami.
- Mówisz i masz! Mam coś idealnego! - Krawiec "podfrunął" do szafy na prawo i wyciągnął strój. Był to cały winno-czerwony kontusz, z kołnierzem, mankietami, pasem i ogólnie brzegami materiału obszytymi brązowym, gładkim w dotyku materiałem z wyszytymi ciemnozielonymi wzorami roślin. Do tego były doszyte ciemnozielone guziki. Do całości były dołączony był szeroki i długi pas z tego samego materiału i wzoru co zdobienia oraz dwa skórzane paski.
- Wygląda świetnie, mogę przymierzyć? - W odpowiedzi krawiec pokiwał głową i pokazał drogę do przymierzalni. Wewnątrz przebrał się, zdejmując pancerz i nakładając kontusz, przypinając guziki ukryte za pasem i zawiązał go, poprawiając dwoma paskami skórzanymi. Wyszedł z rozwartymi ramionami.
- I jak?
- Świetnie! Wygląda Pan jak wysoko urodzony! Tylko jeszcze te włosy broda... Świetnym uzupełnieniem byłaby wizyta u balwierza.
- Tam się skieruję! To, ile płacę za całość?
- To będzie... Dwa tysiące pięćset ruenów. - "ILE!?"
- Oczywiście, już płacę... - Wyciągnął z mieszka zapłatę. - Wezmę jeszcze tylko moje stare ciuchy zapakuję.
Po przebraniu wyszedł ze sklepu i podbiegł do niego jakiś czarny pies. Przypominał z wyglądu Golden retrievera. Skoczył na niego i zaczął lizać po twarzy. Smok zdezorientowany dał się lizać aż pies zeskoczył i ziewnął, czym zaraził też Habena.
- Hej, co ja ci takiego zrobiłem? - spytał z niedowierzaniem psiaka. Pierwszy raz jakiś pies po prostu podszedł do niego i go polizał. Porozglądał się, ale nie znalazł właściciela. - Widzę że masz przynajmniej obrożę... - Złapał łagodnie pasek ze srebrną klamrą i przeczytał tekst na zaczepionej plakietce. "Cidu. Czarny pies, oryginalnie." Wstał i spojżał na leżącego psa.
- A co mi szkoda. Możesz za mną iść, może właściciela znajdziemy. - Cidu zaszczekał radośnie, po czym ziewnął wraz z Pradawnym.

        Doszedł wraz z Cidu u boku do kramu cyrulika.
- Czego? - powitał ich jakże radośnie cyrulik.
- Wiewióra małego! Ostrzyć się chce!
- To siadaj Pan, a nie jak buc odpowiada! - Usiadł po czym mężczyzna założył hustę do zbierania włosów.
- Jak ogolić?
- Jak najlepiej. Na gładko.
- Oki doki. - Zabrał się do pracy. Nałożył wyczuwalnie magiczną piankę do golenia i przejeżdżał sprawnie po twarzy i szyi. Po zakończonej pracy dał przed twarz lusterko.
- Hmm... - Przejechał ręką po twarzy. - Całkiem nieźle.
- Prawda. - Balwierz przyłożył mu do szyi brzytwę. - Poproszę teraz grzecznie o zapłatę. Cały mieszek. Teraz.
- Zaraza... Aah, i tak mimo wszystko powinienem jeszcze to przećwiczyć.
- C...Co... Co wypróbować? - zlękł się fryzjer.
- To: Eich enaid yn perthyn i mi yn awr - wyszeptał tak, żeby tylko balwierz to usłyszał. Ale on już nie usłyszał tego cicho. On słyszał to jakby kilkaset tysięcy istot wykrzyczało mu w tym samym momencie do ucha treść zaklęcia. Dopadł go ból który uniemożliwił mu wydanie nawet jęku. Upadał powoli na kolana gdy cała jego energia życiowa była wykradana przez upiory i inne astralne istoty.
- Y diwedd! - powiedział gdy ofiara zaczęła chudnąć na jego oczach. Przewrócił się i stracił przytomność. Habentes zaciągnął go na łakeczkę obok żeby wyglądał jakby spał.
- To mu da nauczkę. Będzie pamiętał tylko że robił coś złego i gorzko tego pożałował. Resztę umysł wyprze żeby uchronić się przed szaleństwem. Natura jest piękna... - skomentował Mandilar.
- Weź tak nawet nie mów bo już się ciebie boję. Przynajmniej ogolił mnie dobrze. - Podszedł do śpiącego już od dojścia tutaj psiaka.
- Cidu, pobudka. Idziemy do banku!

- Haben, błagam nie! - wyjęczał duch.
- No co? Maski na akcję na pewno się przydadzą!
- Litości...
Wkroczył do sklepu z artykułami imprezowymi i świątecznymi. Po całym sklepie walały się różnego rodzaju fajerwerki, konfetti, magiczne i nie magiczne lampiony, lalki, świecidełka, różnego rodzaju kostiumy, stroje oraz maski. Te ostatnie najbardziej zainteresowały Smoka. Największym ograniczeniem był towarzysz Ferren. On potrzebował jakieś maski która nie będzie wchodziła mu w paradę z lisim pyskiem. Po chwili znalazł jednak taką, która pasowała klimatem i dała się założyć przez lisołaka. Maskę Prasmoka. Zakrywała dobrze twarz, nie upośledzała bardzo wzroku i paszcza na masce była dosyć długa żeby mógł włożyć tam pysk, a nawet mówić. Wziął trzy sztuki - zieloną, czerwoną i niebieską. Tak na wszelki wypadek. Podszedł do kontaktu, gdzie czekał na niego sklepikarz. Teren za kontuarem był najciemniejszą częścią całego sklepu. Sprzedawca miał jasne, rude włosy, wiecznie przymrużone skośnawe oczy i wielki uśmiech. Sposób w jaki ten sprzedawca się na niego patrzył i uśmiechał budził spory niepokój. Nie słyszał nawet dźwięków z ulicy.
- Witaj drogi wędrówce. - Nadal uśmiechał się z tymi przymrużonymi oczami.
- Um, Witaj! Chciałem kupić te maski...
- Dla siebie, lisołaka i chochlika. To doskonały wybór! Te maski z pewnością was zjednoczą. Już o to zadbam.
- Co?! Ale... Skąd ty to wiesz?
- Ależ czy to nie oczywiste? Po co ludzie kupują maski? - zrobił przerwę na retoryczne pytanie. - Po to żeby poczuć się kimś innym, stać się kimś innym! Czasami nie chodzi nawet o ukrycie tożsamości, chodzi o pozbycie się poczucia winy. Założenie "maski" i odcięcie od rzeczywistości! A ja, jestem skromnym sprzedawcą. - Otworzył nagle powieki ukazując białe oczy. - Moim obowiązkiem jest wiedza, jakich "masek" potrzebujecie...
- Ja... - przełknął ślinę. - Ja może już je kupię i wyjdę...?
- Tsk tsk tsk... Muszę cię zawieść, ale nie masz niczego co mogłoby mnie zainteresować. Aleeeeę, mogę ci te maski wypożyczyć. Zapłatę za nie znajdziesz w banku. Będziesz wiedział o co mi chodzi. Pod żadnym pozorem jednak nie wolno ci tego dotykać! Owiń najlepiej jakimś płótnem czy szmatą...
- A jak mam cię znaleźć?
- To ja cię znajdę. - Skierował wzrok na przestrzeń za Habenem. - Wiem że to czytacie. Nie zepsujcie tego.
Habentes mrugnął i był znowu na ulicy. Odwrócił się i na drzwiach które były wejściem do sklepu zawieszona była kartka z napisem "WYNAJMĘ!" i jakimś adresem. Przez okienko widać było wewnątrz tylko kurz, mrok i starą szafę. W torbie miał trzy maski wszystkie według jednego wzoru ale różniącymi się detalami. Jedna była w dodatku malutka, jak na głowę chochlika... "Zaraza! Jeśli on ma nam pomagać...!"
O nogi otarł się skamlący Cidu. Widać mu już niewygodnie na bruku na niego czekać.
- Spokojnie, już idziemy piesku... Ziew! Mandil? Kto to był?
- Kto?
- Jak to kto, sprzedawca przed chwilą.
- O czym ty mówisz? Przed chwilą to stałeś i patrzyłeś się w ścianę.
- ... - Kiwając głową skierował się do ostatecznego celu - do banku.

- Cidu, ty tu zostań. Musimy to w końcu załatwić. - Wszedł przez drzwi na rogu. Całe były z nieprzezroczystego błękitnego kryształu. Nad nimi zawieszone były kryształowe litery układające się w słowa "Banc Teyrnas y Crystal" Przedsionek to były trzy ściany zamalowane jednym wielkim krajobrazem wyglądających na... Elfy balujące w chmurach. Ogólnie wyglądało na drogie i misternie zrobione. Na lewo za to od drzwi oddzielony był pokoik ze znudzonym elfem siedzącym za szybą. Gdy zobaczył gościa ożywił się trochę.
- Witamy w Banc Teyrnas y Crystal gdzie klient ma zawsze rację przed wejściem do środka prosimy o oddanie wszystkich ruchomości których nie zamierzają Państwo schować do skrytki prosiłbym teraz o pańską godność? - wydukał Elf jednym ciągiem.
- Można powtórzyć?
- Godność pańską proszę. Imię, nazwisko, numer w Ogólnoświatowym Rejestrze Niewolników©. Zidentyfikować się musi Pan.
- Ja Habentes jestem, Habentes Vorksimmer.
- Oczywiście proszę podejść bliżej do okienka twarzą przed siebie. - Odczekał aż Haben podejdzie. - Niech się Pan nie rusza przez chwilę. - Zrobił tak jak mu kazano i zapytał się po chwili, po co to było.
- Po co to było?
- Nasz bank został niedawno zaopatrzony w prototypy Momento-zatrzymywaczy. Można za ich pomocą tworzyć iluzję ukazującą fragment miejsca, po czym przechowywać je na specjalnie spreparowanych płytkach. - Popatrzył się na biurko zaskoczony. - Co jest? Iluzja pokazuje jakby wewnątrz Pana stała jeszcze jakaś osoba... Nieważne, to w końcu prototyp. Niech odda Pan teraz do depozytu swoje dobra. - Westchnął i włożył do szpary bronie i zbroję, pozostawiając przy sobie jedynie medalion. Nagle ściana po jego prawej zdematerializowała się ukazując długi, świetlisty korytarz. Po bokach prostej ścieżki znajdowały się różne ławy, biura i pokoje. Na samym końcu siedział za biurkiem na podwyższeniu stary, najwidoczniej najważniejszy elf. Skierował się do niego szukając pomocy w zorientowaniu się po całości. Był tu tylko kilka razy w ciągu kilkudziesięciu lat. Co kilka kroków po bokach postawione były filary z wytrzymałego szkła i lampiony z świecącymi kryształami. Na białych ścianach zawieszono krajobrazy Kryształowego Królestwa i okolic, portrety sławnych ludzi, pracowników miesiąca, właścicieli i więcej krajobrazów. Po godzinie udało mu się w końcu wykończyć całą papierologię i miał iść do skrytki wraz z elfem oraz dwoma strażnikami. Wyszli przez drzwi za biurkiem elfa "szefa". Tam musiał przejść przez bramkę wykrywającą magiczne przedmioty. Dochodziła do dwóch metrów wyżej już był kryształowy łuk i półmetrowa szczelina między sufitem, Hab musiał się więc schylić. Medalion zabrał na chwilę strażnik. Dalej zeszli spiralnymi chodami do podziemi. Było trochę zimno, a kryształy rzucające niebieskie światło jeszcze to pogorszały. Przynajmniej wnętrza wyglądały jak na górze, więc nie było efektu opuszczonych katakumb. Droga prowadziła dalej aż do ślepej uliczki z freskiem ukazującym powtarzający się motyw 12 elfów ucztujących przy jednym stole.
- Weszliśmy do ślepej uliczki? Gdzie mieliśmy skręcić.
- Spokojnie, to element zabezpieczeń. Ta ściana to potężna iluzja, wystarczy wprowadzić kombinację i włożyć klucz. Poproszę pański. - Wystawił rękę po przedmiot.
- Ale ja nie mam żadnego klucza...
- Jak to nie? A ten na pańskiej szyi?
- Ależ to jest... - przerwał i podał z ciekawością w oczach medalion.
- Dziękuję. - Wziął kryształ i wkładał go do ust postaci, a następnie przekręcał. Licząc od lewej do prawej zrobił to w kombinacji 2-1-6-8-2-4-12-3-8. Ściana poczęła wtedy się de-materializować.
- Przysięgam że o tym nie wiedziałem - przekonywał Mandilar. - Sprzedawca mówił że to zwykły medalion przygotowany do zaklinania!
- Dobra dobra, wierzę ci. Pamiętaj tylko kombinację. - wyszeptał. Kolejnym krokiem było przejście przez wąski chodnik otoczony fosą. Fosą z lawą.
- Jak to zabezpieczenie niby ma działać? - spytał się Smok.
- Jeśli przechodząc nie wypowiesz odpowiednich zaklęć mechanizm magiczny po prostu zepchnie cię z platformy magią sił.
- Brutalnie.
- Ale zasłużenie. - Przeszli wraz ze strażnikami nad lawą. Przez drogę "przewodnik" artykułował w kółko słowa "Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Proin nibh augue, suscipit a, scelerisque sed, lacinia in, mi. Cras vel lorem." "No chyba sobie żartuje. Jak ja mam to spamiętać? Trzeba będzie znaleźć jakiś lepszy sposób."
Ostatnim zabezpieczeniem były... metalowe drzwi?
- A to? Jak to się niby otwiera? Rzuca zaklęcie? Używa artefaktu? Wywarza?
- Wystarczy przekręcić kluczyk. - Wyciągnął zwykły srebrny klucz i przekręcił nim w zamku, otwierając drzwi prowadzące do sporego pokoju wypełnionego złotymi skrytkami.
- Tak po prostu? Przecież mógłby to otworzyć jakiś zwykły złodziejaszek. Albo siłacz wyważyć. Albo nawet czarodziej mógłby stopić.
- No właśnie nie. Te drzwi są wytrzymalsze niż cokolwiek Pan widział. Kula ognia nawet ich nie rozgrzeje, siłacz skręci bark. A dla złodziei jest założone magiczne zaklęcie na zamek. Jedynie oryginalny klucz może je otworzyć. A nawet jak komuś uda się otworzyć zamek wytrychem natychmiast uruchomi się alarm który przywoła tu wszystkich strażników w okolicy.
- Nieźle, ogólnie całe te zabezpieczenia są imponujące.
- To prawda, jeszcze nikomu nie udało wyciągnąć stąd nawet ruena. - Wszedł przed Habenem do środka, strażnicy stanęli po bokach drzwi i zamknęli je.
- Nie wracamy stąd?
- Nie tak jak tu przyszliśmy. Jedyny sposób żeby się stąd wydostać to użycie medalionu, który przeniesie nas na górę.
- Chwila, skoro będziemy się stąd teleportować, czemu nie można teleportować do środka.
- Bo obecna tutaj magia blokuje dojście tu czegokolwiek z zewnątrz. Większość klientów trzyma tutaj potężne artefakty i dokumenty. Ta blokada zapobiega znalezieniu ich przez nieproszone osoby. Podobno jest tu jakieś wyjście, Pragnie Pan tu coś zostawić, czy wracamy na powierzchnię?
- Ja... porozglądam się jeszcze. - Wypatrzył jeszcze jedne drzwi, podobne do tych przez które przed chwilą przeszedł. - A to gdzie prowadzi?
- Tam mieści się całe złoto niepochowane w skrytkach. Ogromne bogactwa! Musieliśmy nałożyć zaklęcia wzmacniające podłoże bo fundamenty zaczęły się zakopywać.
- Noo, sporo tego raczej. - "Już widział oczyma wyobraźni jak to wszystko wyciąga" - Przepraszam za głupie pytanie, ale jak sprawdzić która skrytka jest moja?
- Klucz będzie świecił się w zależności od odległości. Z łatwością Pan trafi na miejsce.
- Oczywiście... - Szukał skrytki z medalionem w dłoni aż po pięciu minutach w końcu ją znalazł. "Raz kozie śmierć" Włożył kryształ do otworu i pociągnął, otwierając skrytkę.
- O bogowie! - powstrzymał ledwo odruch wymiotny.
- O co chodzi? Przecież to kawałek skóry z łuskami. Widziałeś gorsze rzeczy...
- Mandil... To moja matka.
Awatar użytkownika
Titivillus
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Chochlik
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Titivillus »

Titi chrapał. Spało mu się wyśmienicie. Po wielu dniach spędzonych w lesie, w którym czuł się jak w domu, teraz znalazł się w swoim nowym, ale jakże już ulubionym otoczeniu. Tak, karczma to fantastyczny wynalazek. Nawet jeśli to nie „jego” karczma, tylko inna. Miłych ludzi jak widać, można spotkać wszędzie. Wystarczy samemu być miłym i uczynnym.
Nie przeszkadzały chochlikowi ani hałasy dochodzące z głównej izby, ani trzaskanie drzwiami od wynajmowanych izb, ani przekleństwa rzucane od czasu do czasu. Było mu ciepło, wygodnie, a brzuszek ciążył przyjemnie.

Kiedy ocknął się ze snu, wokół było już ciszej. Znaczy noc nadeszła i większość gości posnęła w pokojach albo pod stołami. Chochlik może by i pospał jeszcze, ale natchnienie rozpierało go i dławiło. Musiał, po prostu musiał uwolnić balladę, która pchała mu się na usta. Na sztukę nie ma rady, a on, skromny poeta musi uwieczniać wyjątkowych ludzi i wydarzenia. Zaczął nucić:

W wielkim mieście, w zwykłej karczmie, bardzo piękna panna żyła,
pracowała, wciąż sprzątała, gotowała oraz szyła…
Ta dziewoja modrooka chciała księcia spotkać z bajki,
lecz do knajpy przychodzili tylko ci palący fajki.

Żaden książę tu nie bywał bo o księcia dzisiaj trudno,
więc ślicznotka wciąż czekała, wycierając ladę brudną…

Ach, uroda zacnej panny była nie do opisania:
śliczna buzia, modre oczka, czyste serce do kochania.
Skórę miała gładką, jasną, włosy jak zbożowe wiechcie,
ot istotka cudna, miła; drugiej takiej nie ma w mieście.

Więc wzdychała w samotności polerując kufle, dzbany,
i czekała, wciąż czekała, aż on przyjdzie zabłąkany…

Przybył kiedyś piękny panicz co w szerokim bywał świecie,
do panienki puszczał oko, gadał, mamił – sami wiecie…
Może by się zakochała gdyby nie ojcowska ręka;
przegnał tatuś darmozjada. Jej serduszko teraz pęka.

I znów czeka, i znów tęskni aż przybędzie ten wyśniony,
Niechaj będzie choć bogaty i zabierze ją w swe strony.


Tak, był zadowolony z utworu. Musi niebawem odnaleźć piękną Cinnę i zaśpiewać jej tę piękną balladę. Albo jeszcze lepiej – wyśpiewa ją jutro o poranku wszystkim zgromadzonym w karczmie. Tak!

Swoją drogą, ciekawe jacy podróżni mieszkają za tymi wszystkimi drzwiami? Jak powodzi się karczmarzowi, czy wszystkie izby ma zajęte? Titi niewiele myśląc zerwał się na równe łapki i podfrunął do najbliższych drzwi. Były ciężkie i z pewnością gdyby chciał je otworzyć, zaczęłyby skrzypieć. Posłuchał chwilę, ale w pomieszczeniu za drzwiami było absolutnie cicho. Pusto? Mógłby jeszcze pofrunąć na zewnątrz i przez okno zajrzeć do środka, ale zrezygnował. Zrobił już dziś tyle, że naprawdę może spokojnie się jeszcze przespać.
Awatar użytkownika
Ferren
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 50
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ferren »

- To w porządku. - mruknął Ferren, spoglądając na czarodzieja. Przynajmniej szybko załapał co ma zrobić i najwyraźniej był w stanie, bo nie miał żadnych obiekcji co do swojego zadania. Może jednak pójdzie im trochę lepiej, niż lisołak zakładał na początku. Jednak natychmiast wrócił do bardziej realistycznych wizji, gdy Habentes na jego słowa: "po cichu", zadecydował się wyskoczyć przez okno. Jak nic zaraz zaczną plotkować, więc jak dojdzie co do czego, to pewnie prawie od razu skojarzą fakty. - No i tyle było...

Lisołak jednak nie bardzo przejmował się, co się z czarodziejem stało. Skoro ot tak zeskoczył z okna, znaczyło to, że albo był niespełna rozumu, albo wiedział co robi. W obu przypadkach było to z korzyścią dla lisołaka. W pierwszym przynajmniej nie wpakowałby go w kłopoty, a w drugim nawet jeszcze pomógłby mu coś zyskać.
Ferren poprawił kaptur i mniej więcej w tym momencie dosłyszał cicho śpiewaną piskliwym głosem piosenkę. Z tego, co zdołał usłyszeć, to nie była to ballada o cnym rycerzu. Ale głos poznawał i był niemal całkowicie pewien, że to ten sam chochlik. Ciekawe, po co on tak śpiewał? Lisołak mruknął coś do siebie, po czym wziął swoje rzeczy i wyszedł z pokoju. Zamknął drzwi wejściowe na klucz, choć w środku w zasadzie nie zostawił niczego. Chwilę potem zauważył Titivillusa który siedział na krokwi i nucił coś o pannie.
- Ciekawa piosenka. - mruknął lisołak przechodząc, ale więcej nie powiedział. Na sztuce się nie znał, a nawet taki komentarz na jej temat, był z jego strony całkiem rozwlekłą opinią. W końcu, przecież tyle wystarczyło, żeby ocenić jakąś balladę, prawda?

Ferren bardzo szybko zapomniał o chochliku, jak i również o samej jego piosence. Upewnił się, że w razie potrzeby zdoła szybko zdjąć łuk, poprawił płaszcz, żeby mu nie przeszkadzał, po czym zszedł na dół do głównej sali. Miał już kierować się ku wyjściu, gdy nagle ktoś go zatrzymał, łapiąc za ramię. Ferren odruchowo wywinął się z uchwytu, po czym obrócił się w stronę tej osoby.
- A gdzie ten drugi, co poszedł z tobą na górę? - warknął strażnik, który najwyraźniej wszystkiego dowiedział się od karczmarza. Lisołakowi niespecjalnie spodobała się ta sytuacja. Nie miał pojęcia, co niby może ich obchodzić Habentes, ale nie wróżyło to dobrze. Oby chodziło tylko o to zamieszanie w dolnej izbie, a nie coś innego, bo mogą mieć problemy...
- Został w pokoju. To mój druh, znamy się od dawna. Szczęśliwym trafem oboje spotkaliśmy się tutaj. Oboje też jesteśmy tylko przejazdem i niedługo jedziemy, toteż uznaliśmy, że nie ma żadnego sensu by wynajmować dwa pokoje. - odpowiedział Ferren niemal od razu, starając się wypaść jak najbardziej realistycznie. Przy tym, zabrzmiało to trochę jak: "masz z tym jakiś problem?" Strażnik wyraźnie lekko się zawahał. Ferren już wiedział, że odpuścił i pozwolił sobie na lekki uśmiech. Odwrócił się z powrotem do wyjścia i oznajmił, tak żeby strażnik dosłyszał. - No nic, obowiązki wzywają! Miłego dnia życzę!

Ferren nawet nie próbował wtapiać się w tłum. I tak wyglądał zbyt charakterystycznie. Po prostu szedł z boku, starając się nikogo nie zaczepiać. Pieniądze jeszcze miał, ale wkrótce będzie musiał skołować skądś trochę dodatkowych ruenów. Na początek planował wizytę u alchemika, który, jak miał nadzieję, będzie miał trochę tego, z czego zwykle lubił korzystać. Jednak samo znalezienie kramu alchemika okazało się na tyle skomplikowane, że Ferren musiał pytać się o drogę.
Ostatecznie znalazł sklep, w dodatku całkiem okazały. Ściany, sufit i podłogę miał wykonane, jak wszystko w okolicy z matowych kryształów. Jednak, co ciekawe, po wejściu do środka kryształy stawały się przejrzyste niczym szkło. Ferren był niemal pewien, że to sprawka magii. No cóż, trzeba było jakoś żyć ze świadomością, że teraz prawie wszystkie mechanizmy były magiczne.
- Dobry wieczór! - usłyszał nagle z innego pomieszczenia lisołak. Przez matowe z tej strony kryształy nie widział kto to, ale był prawie pewien, że on jest w zupełności widoczny wśród nielicznych szafek z ustawionymi na nich towarami.
- Dobry. - mruknął w odpowiedzi. Przyglądał się, jak z pomieszczenia obok wychodzi czarnowłosy elf, który wyglądał może na trzydziestkę, ale prawie na pewno miał coś koło setki. Wyglądał na zadowolonego kiedy spoglądał na swojego nowego klienta. Elf poprawił lekko brudny fartuch, który nieznacznie przechylił się w jedną stronę.
- Co podać? - zapytał alchemik.
- Emm... - lisołak przez chwilę przyglądał się przedmiotom na półkach. Niektóre były eliksirami, niektóre ich składnikami. Znalazł również parę innych przedmiotów, między innymi przyciągające uwagę zdobione lusterko. Ostatecznie zatrzymał wzrok na czymś, co przypominało miskę wypełnioną gliną, choć substancja w środku była wilgotna. Ferren wskazał na miskę, po czym zapytał: - Co to jest?
- Mieszanka gliny i anemeru, nigdy nie wysycha i bardzo mocno się klei. - odpowiedział niemal od razu alchemik. - Jest dużo lepsza od cementu, ale prawie nikt jej nie używa do tego celu ze względu na cenę.
- To ja wezmę tego jakiś mały słoik. - oświadczył lisołak, zastanawiając się. Potem nagle udał, że przypomniał sobie o czymś ważnym i rozejrzał się po półkach. - Ach, byłbym zapomniał! Ze znajomymi mamy spotkanie zaraz, nie miałby pan może tego wonnego zioła? Tego mocnego, wie pan...
- Yhm... - mruknął alchemik, przekładając niby glinę do słoika i mamrocząc coś. - A stać cię na to w ogóle?
- Pewnie, zrzutkę zrobiliśmy! Żeby to pan wiedział jakie one skubane są... - powiedział Ferren, udając że rozpamiętuje jakiś szczególny moment ze swoimi "przyjaciółmi". - Takie to łase na to pańskie ziele, że aż łut im się zachciało... A przecie wiadomo, że to towar drogi jest i w ogóle...
- Razem to wyjdzie jakieś... Tysiąc dwieście ruenów. - oświadczył zadowolony z dużej sumy alchemik. Postawił na ladzie słoik, a obok odmierzył cały łut wonnego ziela. Ferren czuł mocny zapach bijący od narkotyku i silił się na oddychanie ustami. Wiedział, że w ten sposób tak szybko na niego nie podziała. Na szczęście alchemik szybko zapakował ziele do jakiegoś woreczka, odcinając dopływ otumaniającej woni.
- Trochę dużo... Ale kim ja jestem, coby się z panem alchemikiem kłócić? - zapytał Ferren, wyciągając z kradzionej sakiewki potrzebne pieniądze. Nie znosił udawać nie swojego charakteru, ale musiał się wysilić. Wolał mieć jak najmniej problemów, a to był dobry sposób na ich unikanie. Zagarnął ze sobą swój nowy zakup, zostawiwszy na ladzie pieniądze. - Dziękuję szanownemu panu! Koledzy zadowoleni będą, oj tak!
Alchemik skinął głową, po czym zaczął ponownie przeliczać pieniądze. Ferren tylko na to czekał. Przechodząc między szafkami lisołak ukradkiem zwinął małe lusterko, gdy tylko właściciel nie patrzył i ukrył pod płaszczem. Szybko opuścił budynek, ale najwyraźniej nikt nie dostrzegł drobnej kradzieży. No i bardzo dobrze. Ferren skierował się potem ku głównej ulicy, spodziewając się znaleźć tam jeszcze parę innych, przydatnych rzeczy.
Zablokowany

Wróć do „Kryształowe Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość