Jadeitowe WybrzeżeNiesieni na falach...

Bajkowe wybrzeże Oceanu Jadeitów. Jego nazwa wzięła się od koloru jakim promieniuje. Znajdziesz tu plaże ze złotym piaskiem, palmy i rajskie ogrody. Palące słońce rekompensuje cudowna morska bryza.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Po wyjściu elfki przy stole pozostał jedynie gospodarz oraz jego dwaj zaufani towarzysze. Cała reszta ulotniła się dyskretnie, wliczając w to również Tamikę, która chwilowy brak chęci na podsłuchiwanie tłumaczyła pilniejszymi sprawami mającymi swoje miejsce na jej ulubionym strychu. Oczywiście służba zdążyła jeszcze uprzątnąć ze stołu i zadbała o zapas podkładu pod prywatne rozmowy, zastępując puste misy i talerze butelkami, kieliszkami oraz, w przypadku kwatermistrza ogromnym kuflem na piwo o pojemności kilkunastu mniejszych. Nie zabrakło także naczyń na miejscach zajmowanych przez trytona i krasnoluda, gdyby ci zechcieli w każdej chwili dołączyć. Ich obecność nie była jednak wymagana, decyzje ze spotkania i tak zostaną im bez ogródek powtórzone, a obaj piraci mieli obecnie nieco ważniejsze sprawy na głowie. Żony i "bałagan" jaki powstał w kuchni pod nieobecność jej właściciela. Atmosfera w jadalni nie była zatem skażona wyraźną i bijącą z daleka niechęcią Kasina do pewnych spraw i osób oraz nie ciążyła, jak w przypadku rozmowy z milczącym nożownikiem, który na wszystko odpowiada wzruszeniem ramion. Barbarossa, Rafael i Adewall mogli z tego powodu toczyć swobodną konwersację, jako iż należeli do najbardziej wygadanych ze wszystkich piratów z Nautiliusa.
- Czekam aż zaczniecie wytykać mi moje błędy - oświadczył spokojnie wampir, przytykając kieliszek z krwią do warg, po czym nawet nie spojrzał na swoich kamratów z wyższością. Szczerze liczył na ich otwartą i ostrą krytykę w sprawie jego ostatnich decyzji i zmiany sposobu postępowania, bez względu na hierarchię, jaka ich dzieliła.
- Zabieranie ze sobą dziewczyny to błąd - popłynęło z ust minotaura po dłuższej chwili milczenia. - I nie mówię tu o starych zabobonach. Kobieta na pokładzie może przynieść tyle samo pecha co majtek, co nie umie wiązać porządnych węzłów. Sęk w tym, że przez nią nie jesteś już taki sam, jak dawniej.
- Naprawdę tak sądzisz? - Usta kapitana wykrzywiły się w szyderczy uśmieszek, kiedy dolewał sobie wina dla smaku. - A jaki byłem wcześniej?
- Bezwzględny. Zabijałeś dla idei wiecznej walki z prawem i złota, nie bałeś się skakać do gardła liczniejszym flotom i nie przejmowałeś się losem innych, a już szczególnie swoich wrogów.
- Zaproponowałeś azyl Awerkerowi - wtrącił Rafael, czując, że powinien dołączyć do rozmowy, póki trzymany na wodzy temperament kwatermistrza nie wprawił w lot krzeseł. - Mianowałeś Hornera nowym sternikiem i postanowiłeś przeprowadzić eksperyment ładując całą naszą załogę na nieznany nam okręt. O sypianiu z córką naszego wroga nie wspomnę.
- To ostanie tak jakoś samo wyszło - powiedział Barbarossa licząc, że rozładuje to nieco atmosferę. Rozładowało. W końcu piraci znani byli z tego, że kontakty z kobietami nastawały często, chętnie (przynajmniej dla jednej ze stron) i niespodziewanie. Nikt nie wiedział kiedy znów zawita się do rodzimego portu, o ile w ogóle.
- Ale mylnie sądzisz przyjacielu, że to mnie zmieniło - kontynuował nieumarły. - Owszem, przez ostanie tygodnie nie byłem do końca sobą, ale gdy tylko wrócimy na morze zobaczysz, że trzysta lat temu słusznie mianowałeś mnie swoim kapitanem.
Po tych słowach Barbarossa wstał i tak po prostu wyszedł, zostawiając swoich towarzyszy. Sam chciał przez chwilę pomyśleć nad tym, co ostatnio wydarzyło się w jego życiu. Nagonki łowców były błahostkami, żywot pirata polegał na wiecznej ucieczce od konsekwencji, ale nagle odechciało mu się uciekać. I to przez kobietę, którą pomyłkowo porwał i pokochał. Jej uparty charakter był imponujący, od samego początku dziewczyna stawała mu ością w gardle i choć sława go wyprzedzała, ona nie okazywała należytego strachu. To go popchnęło do dalszego działania, aż w końcu skończyło się tak, jak się skończyło. Razem w trumnie, kto by się spodziewał. Oczywiście sam wampir bał się nazwać wszystkie te emocje po imieniu, do niektórych w ogóle nie chciał się przyznawać i wiedział, że to jeszcze nie koniec jego kocich transformacji. Chociaż powoli zaczynał już panować nad pewnymi odruchami.
Po kilku pośpiesznych krokach kapitan piratów znalazł się w ogrodzie swojej posiadłości, skąd ruszył do miasta na plaży, by zobaczyć poczynania załogi, a może i spędzić kilka upojnych minut sam na sam z Kiraie. W końcu Barbarossa był tylko kolejnym z wielu mężczyzn, który wypłynie na pełne morze. Fakt, że jako jedyny zabierze kobietę ze sobą jakoś skutecznie ignorował.


***



- Witamy na pokładzie, kapitanie. - Jeden z majtków kończący szorować właśnie pokład skłonił się uprzejmie, pokazując w uśmiechu puste luki po straconych w bójkach zębach, po czym wrócił do pozostałych, by pomóc im z beczkami.
Barbarossa tymczasem przechadzał się w tę i z powrotem, przyglądając się olinowaniu, żaglom i całej architekturze Wyzwolenia. Pod wieloma względami okręt bardzo przypominał Nautiliusa, podobnie do niego był smukły i ciasno zbity, by kadłub nie stawiał dużego oporu dla łapiących wiatr żagli, ale był także stanowczo za wysoki i dłuższy, co uniemożliwiało wykonanie wszystkich manewrów. Na zakończenie tego krótkiego obchodu, wampir pouczył kilku leończyków co do postępowania z ich własnym statkiem, co wywołało kilka niechętnych spojrzeń i słówek pod nosem. Kapitan jednak nie zwracał na to uwagi. Ci marynarze potrzebowali czasu na oswojenie się z nową sytuacją, w końcu ich dotychczasowy admirał utracił swoją pozycję na rzecz pirata, którego poprzysiągł zgładzić.
- Będzie coś z tego, panie Dusty? - zapytał, wchodząc na mostek, gdzie Hornerowi towarzyszył niewątpliwie wiekowy już żeglarz o długich, siwych włosach i podłużnej, pełnej zmarszczek twarzy. W swoich zgrabiałych dłoniach trzymał odręczną kopię mapy morskiej, a inne, podobne do niej leżały przed elfem.
- Oczywiście - odpowiedział staruszek, wzdychając co trzecią sylabę dla nabrania tchu. - Pan Horner to dobry uczeń, pojętny, choć chyba nie do końca przekonany co do moich metod - zaznaczył, a następnie odebrał mężczyźnie skrawek, który właśnie studiował, zmiótł i wyrzucił za burtę, a potem wcisnął mu do ręki pergamin i kawałek węgla. - Proszę narysować z pamięci - polecił, a Barbarossa z dumą dostrzegł, że zapasu pergaminu pan Dusty ma pod dostatkiem.
Choć był tylko człowiekiem o ulotnej pamięci, to lepszego sternika nikt nigdy nie miał. Kapitan Caster zwerbował go pewnej zimy w karczmie na Archipelagu Arrantalis podczas uzupełniania zapasów. Wtedy jeszcze młody, Dusty, pracujący w porcie jako celnik zaimponował mu swoją niesamowitą głową do liczb i różnego rodzaju porządkowania dokumentów. A nawet specjalnie nie liczył. On zapamiętywał. Takie szczególne przypadki zdarzały się wśród ludzi dość rzadko: fotograficzna pamięć pozwalała marynarzowi spamiętać wszystko co zobaczył chociaż raz w życiu. Słowo, całe zdanie, obraz i co najważniejsze, mapy. Inni kapitanowie mieli prawdziwy bałagan w mapach. Rulony walały się po kajutach, zbierały kurz i dość często były źródłem pożaru, kiedy ciśnięte, lądowały w pobliżu lamp i świec. Sam Barbarossa miał ich kilkanaście, rozrzuconych po stole, lecz to był tylko skrawek tego, co siedziało w pamięci Dustego, potrafiącego przerysować mapę z głowy.
A teraz ten ścisły umysł przekazywał swoją wiedzę nowemu pokoleniu, choć bez przekonania czy powinien to czynić.
- Zaraz wrócę - powiedział Dusty do Hornera, odciągając Barbarossę na bok, by zamienić z nim kilka słów w cztery oczy.
- O co chodzi, Dusty?
- Między nami kapitanie, pan Horner, jak już wspomniałem, to dobry i solidny uczeń, ale mam wątpliwości. Do tej pory udało mu się zapamiętać dziesięć map i powoli powinienem wprowadzać go w tajemnice naszych szlaków, ale nie wiem...
- Nie wiesz czy możesz mu ufać? - dokończył wampir. - Rozumiem. I dziękuję ci za wszystko.
- Służba dla pana była dla mnie zaszczytem.
Dusty odprowadził kapitana wzrokiem aż ten nie zniknął w kajucie poniżej, po czym wrócił do Hornera, by solidnie wykorzystać pozostały im czas przed zbliżającym się rejsem.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Godzinę po burzliwej rozmowie ze swoim najmłodszym podwładnym i jednocześnie ludożerczą, nieobliczalną bestią, gdy emocje byłemu admirałowi nieco opadły, szczególnie po spotkaniu z Barbarossą i wysłuchaniu wszystkiego co wydobyło się z jego martwych ust, Rion postanowił przejść się po okręcie i przy okazji raz jeszcze porozmawiać z Menurką. Tym razem w dużo przyjemniejszej atmosferze. Nie zamierzał przepraszać chłopaka, nie miał za co, chciał mu jedynie spokojniej wyjaśnić dlaczego tak ważnym jest to, by blondyn nauczył się kontrolować swoje emocje, a przede wszystkim to, by ze wszystkich swoich sił ukrywał to czym tak naprawdę był. Owszem, Barbarossa miał rację twierdząc, że taki potwór, który dopiero zaczyna dorastać i nie potrafi kontrolować swoich emocji nie tylko może być poważnym problemem, ale wielce prawdopodobne, że będzie winien jakiejś tragedii. Awerker co prawda ostatnio mało czasu poświęcał krwiożerczej sierocie, ale na naukę samokontroli nigdy nie było za późno, a przy okazji mógłby w kontrolowanych warunkach, gdzieś na odludziu sprawdzić jak wielkie zagrożenie stwarzał na dzień dzisiejszy. Jeśli podczas "przyjaznego sparingu" dzieciak wyraźnie straci nad sobą kontrolę i nie będzie w stanie się opanować (celowo będzie używał takich prowokacji, by jak najbardziej rozsierdzić młodego wendigo), nikt nie powinien mieć mu za złe ukrócenie żywotu potwora. Będzie miał wtedy jasny dowód na to, że przygarnięcie takiego stworzenia było bardziej niż błędem, ale przynajmniej w porę będzie mógł go naprawić. No i Barbarossa powinien wtedy spuścić z tonu, tym bardziej, że nawet w minimalnym stopniu nie znał Menurki.

        Niestety dość długo nie mógł się na Wyzwoleniu doszukać potwornego nicponia, a załoga niestety nie była w tym względzie zbyt pomocna, w końcu nie byli niańkami i dzieciak był na tyle duży, że potrafił sam o siebie zadbać. To znów wywołało gniew u elfa, bo przecież jeszcze był jakimś autorytetem na swoim własnym okręcie, szczególnie gdy nie kręcił się po jego deskach krwiopijczy pirat, a młody kamrat śmiał opuścić statek bez wiedzy, a co dopiero rozkazu długouchego leończyka. Rion z niemałą złością zszedł po trapie do portu ni mówiąc nic nikomu, acz na tyle długo ze sobą już pływali, że każdy wiedział jak się zachować gdy nie ma kapitana i kto obejmuje dowodzenie. Od niedawna tym kimś był Horner.

        Rion z obojętnością mijał napotykanych piratów, nikogo też nie pytał czy widział może blondyna tego wzrostu. To mogłoby mu sprawić niechcianych problemów, więc ograniczył się jedynie do spaceru i uważnej obserwacji tłumu, czy przelotnego zaglądania do karczem. Port, podobnie jak pomysły, gdzie mógłby znaleźć uciekiniera zaczynały się kończyć, lecz nim skierował się w stronę okolicznych lasów, spostrzegł przelatującego nad sobą Silvę i go do siebie przywołał. Co prawda czuł, że ptak dalej ma mu za złe to jak go potraktował i co o nim powiedział, ale feniks musiał przynajmniej na ten moment przełknąć swoją urazę do byłego pana i mu pomóc, a sprawa była pilna, w końcu nie zawsze poszukuje się zaginionego, rozżalonego i pewnie rozdrażnionego Wendigo. Na szczęście skrzydlaty towarzysz gdy tylko pojął wagę sytuacji od razu zabrał się za zadanie i skupił się na poszukiwaniach niebezpiecznego dziecka, a nie na szukaniu swojej nowej przyjaciółki. Były admirał natomiast postanowił raz jeszcze rozejrzeć się w porcie.

***

        Chłopiec tulący się do Kiraie powoli zaczął się uspokajać, co bardzo ją cieszyło, choć jednocześnie wciąż niepokoiły ją jego stłuczenia i to, że był sam tak daleko od portu. Ktoś go pobił i dlatego uciekł? Może nawet u niego w domu. To by wiele wyjaśniało i wcale by się nie zdziwiła gdyby piraci bili dzieci z równym zapałem co wrogów czy swoich towarzyszy po o jednej za dużo butelce rumu. Niezbyt pomocny był również co chwila odzywający się żołądek młodego, który tak bardzo dekoncentrował elfkę. Nim jednak przystąpi do jakiś działań zapobiegawczych i konkretnej pomocy dziecku najpierw jednak wypadało dopełnić formalności. Tym bardziej, że głupie przedstawienie się czyniło z obcej osoby, kogoś wartego zaufania, kto mógł się po niedługim czasie stać przyjacielem.
        Uśmiechnęła się przyjaźnie do blondyna, gdy ten wypowiedział swoje imię, choć bardzo cicho i wciąż jakby bez przekonania, a on widząc jej szczery grymas nieco się rozchmurzył. Po chwili przyleciał Silva i przymierzył się w pierwszej chwili do wylądowania przy Kiraie, jednakże dostrzegając, że siedzi z nią ten, którego miał poszukać, zawisnął w powietrzu na wysokości ich głów i miarowo machał skrzydłami by nie spaść na ziemię.
        - "Rion cie szuka" - zaskrzeczał feniks wpatrując się ostrożnie w chłopca, a to co powiedział zaskoczyło elfkę.
        - Mój ojciec go zna? - zapytała, lecz nagle jakby przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy poczuła jak Menurka wtula się w nią jeszcze bardziej po informacji ptaka.
        - "Zna, zna. Rion opiekuje się Menurką, jak synem, ale dzieciak jest..."
        - Nie mów tego! - zażądał żałośnie załamującym się głosem.
        - Czego ma mi nie mówić? - skrzywiła się bez przekonania, nic nie rozumiejąc.
        - "Menurka jest niebezpieczny, panienko. On jest Wendigo. Powinnaś uważać, a najlepiej trzymać się z daleka" - wyjaśnił Silva gotowy w każdej chwili wzbić się ponownie w powietrze gdyby młokos postanowił go zaatakować przez to, że wyjawił prawdę dziewczynie.
        - Posłuchaj Silva, obecnie to ja nie zamierzam trzymać się od niego z daleka i to jest przecież jeszcze dziecko, a nie jakieś tam Wendigo. Poza tym gdyby był niebezpieczny, wątpię by kulił się załamany i sponiewierany na tym odludziu, a obecnie tulił się i zanosił żałośnie płaczem do pierwszorzędnej ofiary. Pomijam już fakt, że potworem to jest mój ojciec, skoro to on doprowadził Menurkę do takiego stanu - odpowiedziała ostro i stanowczo, przytulając sobie chłopca, który przestał obecnie szlochał przez zaskoczenie wywołane jej słowami.
        - A z ojcem to ja sama bym się osobiście spotkała i porozmawiała na temat Menurki - dodała, a powietrze niemalże niemożliwie zgęstniało. Była wściekła na Riona, że doprowadził malca do takiej rozpaczy. Dla niej naprawdę nie miało znaczenia czy chłopiec był potworem czy nie. Obecnie był załamanym dzieciakiem, głodnym i poobijanym na wyspie pełnej wrogów. Ba! Przecież niejeden z mieszkańców Wyspy Czaszek był uważany przez chociażby Leonię za potwora i największe przekleństwo tego świata. Kapitan Nautiliusa za takowego uchodzi i to we wszystkich portach Jadeitowego Wybrzeża i tylko przez nielicznych jest uważany za naprawdę wspaniałego człowieka (nielicznych w porównaniu do całej południowo-zachodniej części Środkowej Alaranii.
        - "Naprawdę uważaj na niego Kiraie. Wendigo może być nawet groźniejszy niż główni przyboczni tego diabła Barbarossy" - ostrzegł ją i poleciał poinformować Riona o tym gdzie znalazł Menurkę i w jakim towarzystwie.

        Gdy poleciał chwilę jej zajęło uspokojenie znów chłopca, nie było to już jednak takie trudne jak początkowo, choć bał się spotkania z byłym admirałem za to, że opuścił statek, jednakże o dziwo w obecności tej niepozornej i na oko słabej elfki czuł się naprawdę bezpiecznie. Zaraz też wstała i podniosła na równe nogi zdezorientowanego blondyna, który nie wiedział co długoucha kombinuje. Trzymając go za rękę pociągnęła go w stronę zaniepokojonego ogiera i pomogła mu na niego wsiąść.
        - Kiraie, ale co ty...?
        - Jesteś głodny, prawda? Nikt nie powinien się wściekać o to, że chcę dać samotnemu dziecku coś do jedzenia. - Uśmiechnęła się pogodnie i usiadła w siodle za nim, chwyciła pewniej wodze i ruszyła stępa, by nie przestraszyć Menurki galopem. Tym bardziej, że widziała, iż chłopak w siodle siedział pierwszy raz.
        - Ale ja nie chcę wracać na Wyzwolenie - zaskomlał błagalnie trzymając się mocno krawędzi siodła.
        - Nie martw się o to, będziemy unikać Wyzwolenia jak ognia. Niech mój ojciec sobie ciebie szuka po całej wyspie - zachichotała łobuzersko i stopniowo coraz bardziej pospieszyła konia, kierując go w stronę zamku.
        Miała nadzieję, że Kasina nie będzie o tej porze w kuchni i uda jej się coś stamtąd przemycić do jedzenia dla Menurki. W razie potrzeby poprosi służące o pomoc, a później coś wymyśli, może znajdzie kogoś kto umie łowić ryby i mógłby tego nauczyć chłopca, aby ten nie musiał wracać na znienawidzone Wyzwolenie i po prostu zacząć żyć w spokoju jeśli tak zechce.

        Silva w tym czasie towarzyszył wchodzącemu na pokład i idącemu w stronę SWOJEJ kajuty Rionowi, któremu skrzeczał o tym gdzie znalazł i z kim Menurkę, a także przekazywał mu słowa Kiraie. Nie pominął również tego, że nie była nazbyt zadowolona z zaistniałej sytuacji, że mały leończyk pałęta się samotnie po pirackiej wyspie i jest na skraju załamania. To tylko jeszcze bardziej wznieciło gniew byłego admirała i do kajuty chciał jedynie zajść, by napić się leońskiego rumu, jednakże gdy tylko otworzył drzwi i zobaczył w swojej kajucie wampira, od razu przeszła mu ochota na picie, a zamiast tego ogarnął go delikatny niepokój. Ptaszysko cały czas zadawało swój raport i chciało wlecieć do środka za byłym panem, lecz ten zamknął mu drzwi przed dziobem. Barbarossa nie mógł się pod żadnym pozorem dowiedzieć, że elfka jest sam na sam z potworem, którego on nie upilnował. Co prawda wampiry raczej nie rozumiały mowy zwierząt, ale leończyk wolał dmuchać na zimne. Postanowił zachowywać się naturalnie i choćby na siłę napić się rumu, bo jego nagłe wyjście z kajuty po tym jak do niej wszedł byłoby aż nazbyt podejrzane.
        - Przyjemne gniazdko sobie tu wijesz, pozwolisz, że się poczęstuję - mruknął przez zaciśnięte zęby podchodząc do SWOJEGO barku. Sporo go kosztowało by ugryźć się w język i nie dodać: "nie przyzwyczajaj się". Musiał to przeżyć. Jeśli się okaże, że Menurka umie nad sobą bardziej panować niż to co zaprezentował i faktycznie z kłopotliwego będzie niezwykle pomocny, może stanie się kluczem do pokonania i pozbycia się znienawidzonego wampira raz na zawsze. Co prawda wydaje całej Wyspy Czaszek i piratów w ręce władz Leońskich nie chodziło już w grę, bo sam został okrzyknięty zdrajcą, ale zyskałby na tym choćby spokój ducha, no i swój największy, płowowłosy skarb.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Mylnie założył, że Kiraie będzie na niego czekać w kajucie, choć w zasadzie nie powinien być zdziwiony (i nie był), skoro w planach miała spotkanie z ojcem. Zapewne wybrała się z nim na spacer po plaży z dala od zgiełku małego miasteczka i wiecznie ruchliwego portu pełnego zapijaczonych rzezimieszków. Jak się nad tym zastanowić, dobrze zrobiła, odciągając go na bok. Awerker nie cieszył się najlepszą opinią wśród mieszkańców wyspy, na co sam ciężko zapracował przez lata. Większość piratów znała go głównie z opowieści, jak to zastawiał pułapki i zatapiał całe floty, ale ci, którzy prezentowali wyższy poziom i stanowiska mieli okazję poznać go bliżej, jako zagorzałego wroga ich społeczności, który tak bardzo zaangażował się w walkę z czarnymi banderami, że po cichu szeptano o jego obsesji. A wszystko po to, podobno, żeby uciszyć wewnętrzny ból po stracie żony. Dzisiaj nie był już takim zagrożeniem, jego okręt stał zakotwiczony na Wyspie Czaszek, a los ocalałej z pogoni i buntu załogi spoczywał w rękach wampira, którego pragnął zgładzić. Wystarczył rozkaz, by wszyscy wylądowali na dnie oceanu, zapewne to zmusiło Riona do chwilowego, grzecznego przytakiwania, lecz Barbarossa nie wierzył, aby były admirał nie starał się szukać luk, które pozwolą mu pewnego dnia znów być panem całej sytuacji. Aż tak go jeszcze nie zdołał złamać.

W czasie, gdy o tym pomyślał, do kajuty wszedł wspominany przez niego mężczyzna, w dość posępnym, jeśli to odpowiednie słowo, humorze. Jego twarz wyrażała pewne zakłopotanie, które szybko zastąpił grymas irytacji, wywołany obecnością nieumarłego za kapitańskim biurkiem. Tego Barbarossa mógł być absolutnie pewien. Podobnie na jego widok reagowali leońscy oficerowie, kiedy kazał im rzucić broń i się poddać to może ujdą z życiem, mimo, że nawet nie dokonano abordażu, a piraci byli w zauważalnej mniejszości. Wtedy jednak nikt specjalnie nie brał sobie tych ostrzeżeń do serca (w końcu kto normalny w takiej chwili spodziewałby się podstępu, jaki szykowali schowani pod wodą trytoni), a potem było już niestety za późno (niespodziewana dziura w kadłubie znacznie wyrównuje starcie). Awerker miał właśnie jedną z takich min, niedowierzanie, że ktoś mu coś nakazuje i irytacja, że tym kimś jest właśnie plugawy pirat.

- Śmiało! Nie krępuj się! - zawołał Barbarossa zza biurka, unosząc do ust własną szklankę, którą też napełnił rumem. W przeciwieństwie jednak do Riona, wampir pił aby uciszyć głód. Przynajmniej do momentu zostania sam na sam z jego córką, której chcąc nie chcąc obiecał, że od teraz będzie się stołował wyłącznie na jej żyłach.

- Przychodzisz w jakiejś konkretnej sprawie? - zapytał po chwili, kiedy nagle zdał sobie sprawę, że skoro Awerker stoi przed nim, to Kiraie pałęta się sama po wyspie. - Myślałem, że poszedłeś zobaczyć się z córką. Przynajmniej ona miała ochotę się z tobą spotkać. Chyba nawet niosła dla ciebie posiłek - wyjaśnił, odstawiając naczynie na bok. Prawda, że nie wiele obchodziła go obecna relacja pomiędzy Rionem, a elfką, ale skoro tak potoczyły się sprawy, należało chociaż wykazać zrozumienie. Jasnym było, że Barbarossa zechce zatrzymać dziewczynę przy sobie, zależało mu na niej i nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Jeśli jednak jej ojciec postanowi stanąć mu na drodze, wtedy się nie zawaha i usunie go siłą. Nawet miłość nie zdoła zmienić charakteru wampira. Szczególnie takiego, jakim był Barbarossa.

Podczas gdy Rion nie śpieszył się z odpowiedzią, nieumarły kapitan powrócił do leżących na stole map, do których w niedługim czasie dołączył także list od siostry. Niewiarygodne, że po tylu latach wciąż o nim pamiętają i co ważniejsze, wiedzą, że żyje. Choć nie rozstali się we wrogiej atmosferze to od niespełna wieku Caster przestał kontaktować się z rodziną. Nie wysyłał listów i żadnych też nie otrzymywał. W ogóle nie interesował się posiadłością w Maurii, tak jakby piractwo pochłonęło go do reszty. A nawet nie zrobił tego umyślnie, po prostu jeden abordaż tu, jeden tam, potem kilka tygodni leczenia ran i ucieczki przed łowcami, aż w końcu przestał na to zwracać uwagę. Oczywiście pewien głos rozsądku wciąż mu coś szeptał, ale nie żeby od razu zastanawiał się co konkretnego. "Ciekawe czy wciąż mają mnie za czarną owcę", pomyślał wampir, pamiętając jak matka jego sióstr go nie znosiła, bo był z łoża ojcowej kochanki. I co z ojcem? Czy wciąż myśli, że jego syn pływa pod leońską banderą, doczekał się stopnia kapitana i własnej posiadłości nad klifem? Raczej nie, a przecież takie miał marzenie od samego początku, gdy pomógł mu się zaciągnąć do służby. Trzeba będzie go uświadomić i (może) lekko rozczarować.

***

W międzyczasie na okręcie zaczęli meldować się pozostali członkowie załogi oraz ich przywódcy. Komendy wydawał teraz Adewall, spacerując po pokładzie niczym pies pilnujący swojego terytorium, choć deski Wyzwolenia były dla niego tak samo obce, jak dla beduina widok śniegu. Mimo to rogaty pirat nie zdradzał żadnych oznak zdenerwowania, jakby noszony za pasem bat i berdysz na plecach dawały mu dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Ale nawet bez nich życie kwatermistrza nie było zagrożone. Przeciętnego mężczyznę przerastał dwukrotnie, trzema palcami był w stanie rozgnieść orzech kokosowy i wyróżniał się większą, niż niektórzy, inteligencją. Lata pod okiem Rafaela, którego również nie mogło zabraknąć, pozwoliły mu podłapać nieco zasad pisania i przyjemnej dla ucha dykcji. Szkoda tylko, że większość widziała w nim jedynie rogatego olbrzyma z tendencją do łamania ludziom czaszek, zamiast pogodnego strażnika dzieł matki natury. No, ale w niewoli każdy mógłby się załamać. Grunt to nie pozwolić dojść do władzy dodatkowym głosom w głowie, tak jak zrobił to czarodziej, kiedy dręczyły go straszne wyrzuty sumienia. Był wtedy młodym, obiecującym marynarzem na turmalskim żołdzie, który przestraszył się śmierci i w chęci zachowania życia wydał własną ojczyznę. Miesiącami po tym zdażeniu nie mógł na siebie patrzeć w lustrze, zastanawiał się nawet nad samobójstwem, ale koniec końców zrozumiał, że to nic złego pomyśleć w pierwszej kolejności o samym sobie. Człowiek wychodzi na tym lepiej niż inni. Tak też myślał Jokar, tryton na usługach wampira, który miał w nosie cały świat o ile mógł zaspokoić swoje socjopatyczne żądze. Lojalny jak pies, doskonale wykonywał swoje rozkazy, a potem kontynuował swoje "wygnanie" na margines społeczeństwa. To właśnie na jego widok na Wyzwoleniu atmosfera między piratami, a leończykami znacznie obumarła. Wszyscy uskakiwali w bok i schodzili bosmanowi z oczu, gdy ten, ciągnąc za sobą worek, szedł na swoje ulubione miejsce do przesiadywania. Na Nautiliusie była to niewielka półka, czy też raczej poprzeczna belka schowana za galionem, na której mógł przesiadywać godzinami. Z racji zmiany okrętu, jego punktem warty stał się dziób, który zaraz "umeblował" według własnego gustu, to jest powbijał swoją kolekcję noży w balustradę, by były pod ręką. Reszta towarzyszących mu trytonów zajęła miejsca w półokręgu przed nim, oddzielając ten fragment okrętu od innych. Mniej aspołeczne okazały się krasnoludy, których rubaszne śmiechy i złośliwe komentarze zalały niemal cały okręt. Usadowione pod głównym masztem i pod pokładem w pobliżu kuchni, zaczęły robić niewielkie porządki z bronią i ładunkiem, tak by zyskać jak najwięcej miejsca dla ich niewielkich ciał. Pozostali musieli tłoczyć się w lukach i na hamakach lub w ostateczności na każdej wolnej powierzchni na Wyzwoleniu. Zaraz też zaczęto umilać sobie czas na wszelkie możliwe i dostępne sposoby od śpiewu po karty i przyjacielskie starcia bokserskie. Okręt już teraz zaczynał żyć, mimo że jeszcze nie opuścili portu.

***

Rezydencja natomiast zaczęła świecić pustkami, z wolna zmieniając się w królestwo kobiet. Bez Barbarossy i jego towarzyszy, na posterunku pozostała jedynie Raven, jej przyjaciółki, Tamika i żony trytona, które zgodziły się zająć pokoje gościnne dla dopełnienia towarzystwa. Kuzyni krasnoluda natomiast, krótko mówiąc, przenieśli się do jednej z tawern w miasteczku, tłumacząc się tym, że sami nie wytrzymają z trajkoczącą zjawą, która z racji braku lepszego zajęcia zaczęła się interesować ich skromnym życiem.
- Przed nami mnóstwo zabawy - śmiała się nieumarła, przelatując przez ściany. - Szkoda tylko, że Kiraie z nami nie zostanie.
Wszystkie siedziały właśnie w obszernym salonie, dyskutując i układając plan na tę kilkunastodniową nieobecność gospodarza. Syreny zgodziły się zadbać o ogród, a przynajmniej o tę część wokół ich sadzawki, to jest w obszarze wierzbowych pnączy, a także o fontannę, by piedestał znów nie zarósł glonami. O resztę będzie musiał martwić się kto inny, wyjaśniały, nie chcąc mówić wprost, że są zbyt leniwe aby oddalać się od źródeł ich kochanej wody. Dhampirki z kolei zapowiadały zmniejszoną aktywność w ścieraniu kurzy i innych prac porządkowych, tłumacząc, że przez ten okres niewiele się nabrudzi i nikt nawet nie zauważy. Na koniec wszystko zostało zaakceptowane przez Raven, która także myślała o dłuższym odpoczynku. W końcu dom formalnie należał do niej, to ona była tu górą, nie Barbarossa, któremu oddała ziemię przez wzgląd na jego relację z jej przybranym ojcem. Kiedy wszystkie się rozeszły, dhampirka jeszcze przez chwilę krzątała się po salonie, aż jej uwagi nie skradł widok zmierzającej do posiadłości elfki w towarzystwie jakiegoś chłopca. Zainteresowana, postanowiła wyjść im naprzeciw, lecz zważywszy na to, że chłopak wyglądał na przestraszonego, majordomuska zaczekała na nich w progu (słońce jeszcze nie zaszło i wyjście do nich w czarnej chuście i płaszczu budziłoby niepotrzebne niepokoje).
- Witaj Kiraie. Przedstawisz mnie swojemu towarzyszowi? - zapytała pogodnie, gdy wchodzili po schodach.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Rion wcale nie potrzebował przyzwolenia Barbarossy by nalać sobie rumu, w końcu to wciąż był jego statek i jego kajuta. To, że jakiś szczur się w niej zagnieździł, fakt było uciążliwe, ale nie zmieniało to faktu, że Wyzwolenie nadal należało do byłego admirała. To on znał tu każdą deskę i pyłek kurzu i to się nigdy nie zmieni. Nalał sobie niespiesznie trunku z barku i popijając ze szklanki skierował się wolnym krokiem w stronę pirata, który zrobił prawdziwy sajgon na JEGO biurku.
        - Nie potrzebuję konkretnej sprawy by wchodzić do SWOJEJ kajuty kiedy mi się tylko spodoba - burknął z tłumionym gniewem. Choć to w sumie było bez znaczenia, skoro nie długo wytrzymał z udawaniem, że to teren Barbarossy, jego statek i on tu rządzi. Poza tym to był naprawdę zły moment na odwiedziny wampira, które były dla Awerkera jak gwóźdź do trumny, akurat w momencie gdy Menurka przepadł gdzieś bez śladu. Gorzej już chyba być nie mogło.
        - Czekaj... Co? Kiraie zmierzała na Wyzwolenie? - zdziwił się i nieco zaniepokoił, bo skoro miała tu przyjść, to czemu jej nadal nie ma? Tym bardziej, że wypowiedź Barbarossy jasno wskazywała na to, że dawno już powinna być.
        Rion upił łyk i odstawił szklanicę na biurku na jednej z map, a może i na samym liście, nie zwrócił na to uwagi, i z zaciętym wyrazem twarzy bez słowa wyszedł na moment z kajuty. Zaraz jak drzwi się za nim zamknęły było słychać jak wzywa do siebie Hornera i z nim rozmawia. Nim jednak rozmowa dobiegła końca zjawił się Silva, na którego przybycie były admirał nie krył swojego dziwienia.
        - Znalazłeś go? - zapytał, na co ptak zaczął energicznie skrzeczeć, a to nie spodobało się elfowi.
        - Że co?! Szlag by to, było ją choćby siłą od niego odciągnąć! Jeśli coś jej się stanie, każę kucharzowi zrobić z ciebie rosół pierzasty durniu! - wrzasnął niemalże na cały okręt i pospiesznie zaczął się oddalać od kapitańskiej kajuty.
        - Prowadź mnie do niej! - rozkazał ptakowi, lecz ten nie zamierzał już ani przez chwilę współpracować ze swoim byłym panem.
        Rozległy się jego krzyki i wyzwiska pod adresem feniksa, który umościł się na jednym z masztów i oddał zajmującej pielęgnacji swoich piór. Po co miał współpracować skoro był tak traktowany?
        Teraz się wcale nie dziwił, że najpierw od Riona uciekła córka, a po tym nawet Wendigo. Aż dziw brał, że miał w ogóle jakiekolwiek poparcie swojej załogi, choć teraz gdy ptak się wszystkiemu przyglądał z góry, zdawało mu się jakby leończycy przejrzeli w końcu na oczy i przestali widzieć w piratach jedynie okrutne piekielne pomioty. Wspólnie się bawili i śmiali, w końcu jedyną różnicą było to, że jedni byli psami zaślepionymi obłudą i wyssanymi z palca ideologiami głoszonymi przez króla, a drudzy prawdziwie wolnymi ludźmi, którzy cenili sobie spokój i niczym nieograniczone życie, a to, że reszta świata nie popierała ich stylu bycia, było już nie ich problemem. Rion naprawdę wiele by zyskał gdyby również przejrzał na oczy, ale Silvie wydawało się to całkowicie niemożliwe.
        Po zejściu Awerkera z pokładu na stały ląd i zniknięciu w tłumie by ponownie udać się na poszukiwania - tym razem córki, której życie wisiało na włosku - Silva rozejrzał się po pokładzie zastanawiając się komu mógłby przekazać informacje, że Kiraie jest w niebezpieczeństwie i trzeba jej pomóc. Na elfy z leońskiej załogi nie miał raczej co liczyć, nie były zbyt przychylne córce admirała, która odrzucała ich zaloty przez tak długi czas, a wpadła ramiona pierwszego napotkanego przez siebie pirata. I to jeszcze jakiego! Poza tym przez nią nie mieli lekko, bo po jej porwaniu Rion szalał jak sztorm na otwartych wodach. No i byli obecnie podlewani pirackim alkoholem integrując się z jeszcze nie tak dawnymi wrogami. Proszenie ich o pomoc było kategorycznie złym pomysłem, ale nikt inny nie będzie rozumiał co ptak mówi. Przydali by się na pokładzie jacyś lądowi naturianie. Driady, centaury, albo...
        Sfrunął pospiesznie z masztu i podleciał do pilnującego wszystkiego ponad głowami innych, ogromnego minotaura, przed którym zaraz się zatrzymał i machał w miejscu skrzydłami by unosić się w powietrzu.
        - Ty mnie rozumiesz, tak? Kiraie w niebezpieczeństwie. Wendigo z nią. Na plaży za miastem - zaskrzeczał mając nadzieję, że rogacz będzie chętny pomóc, albo chociaż przekazać te informacje komuś, kto by pomógł.

***

        Kiraie natomiast w tym czasie dojeżdżała już do zamku przez nikogo nie niepokojona, ani też przez złośliwości losu nie zatrzymywana. W trakcie drogi rozmawiała przyjaźnie z Menurką o tym jaki ocean jest piękny, jak może być spokojnie na wodach, jakim rajem na ziemi mogą się wydawać takie wyspy jak ta. Całkowicie unikała tematów związanych z chłopcem, jego przeszłością, jak się znalazł na Wyzwoleniu, od jak dawna zna jej ojca i czy faktycznie chłopak był dla niego jak syn. Nie można było jednak tego powiedzieć w drugą stronę, gdyż jak tylko Menurka nieco się uspokoił, zaczął chętniej rozmawiać i dopytywać jak to się stało, że dziewczyna została porwana, a przede wszystkim czy naprawdę z własnej nieprzymuszonej woli zakochała się w najbardziej poszukiwanym i najgorszym w tych stronach piracie. Czy może została poddana torturom albo praniu mózgu i tak naprawdę jest tu więźniem. Były to dość kłopotliwe pytania, jednakże u niej wywołały rozbawiony śmiech, ponieważ nie sądziła, że ktoś mógłby mieć aż tak bujną wyobraźnię. Odpowiedziała mu uprzejmie i z dużą dawką cierpliwości, aż w końcu dojechali. Menurka znów się spiął, tym bardziej kiedy zobaczył jakąś kobietę stojącą w progu rezydencji, na co Kiraie go pogłaskała po głowie i zapewniła, że to przyjaciółka, a on przy elfce nie ma się czego bać.
        Wjechała na dziedziniec zwalniając do łagodnego kłusa, a ostatecznie stępa i zatrzymała konia kilka sążni od wejścia do zamku. Zsiadła z niego i pomogła zsiąść swojemu towarzyszowi.
        - Witaj Raven, poznaj Menurkę, spotkałam go na plaży gdy spacerowałam brzegiem - powiedziała i to nawet zgodnie z prawdą, po prostu pomijając w swojej wypowiedzi niepotrzebne do szczęścia informacje.
        - Menurka, to jest Raven, majordomuska tej wspaniałej posiadłości i moja przyjaciółka. Nie musisz się jej bać bo jest jedną z miłych i sympatycznych osób jakie można tu spotkać. Zapewniam cię, że choćby przy niej nic ci nie grozi. - Uśmiechnęła się pokrzepiająco do chłopca i lekko popchnęła go w stronę dhampirki, by się przywitał.
        Blondyn podszedł niepewnie i to jeszcze z miną zbitego psa, gotowy w każdej chwili do ucieczki i z wahaniem wyciągnął w stronę kobiety dłoń.
        - Cześć - mruknął nieśmiało, ale zaraz się zawstydził i uciekł do Kiraie, gdy tylko z jego brzucha wydobyło się przeraźliwe burczenie.
        - Nie będzie kłopotu jeśli przygotuję mu coś na uciszenie tego potwora, który ryczy w jego trzewiach? - zapytała żartobliwie ze śmiechem, choć akurat małemu nie było do śmiechu, gdy tylko zostało wypomniane (nawet jeśli nie w dosłownym znaczeniu), że tak naprawdę siedzi w nim krwiożerczy potwór. Był przewrażliwiony na tym punkcie. Mocniej się wtulił do elfki, bojąc się, że nieumarła zaraz pójdzie po pochodzie i widły i będzie chciała pozbyć się niebezpiecznego Wendigo.
        - Czy Kasino i jego kuzyni już całkiem obwarowali kuchnię? - zapytała z mniejszym entuzjazmem i niepokojem dla pewności. Nie chciała pałętać się po terytorium brodaczy tuż pod ich nosami, bo nie chciała kusić losu. - Chciałabym też by Rafael zerknął na jego potłuczenia i odkaził skaleczenia. Może nic poważnego mu nie jest, ale profilaktyka nie zaszkodzi, prawda? - Uśmiechnęła się ciepło do Raven, mając nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko.
        - Wiesz może, czy Rafael jest u siebie?
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

- Jasne, że nie - przyznał wampir, wzruszając beznamiętnie ramionami. - Ale na przyszłość postaraj się chociaż pukać. Nie chciałbym żebyś przez przypadek naraził się na zakłopotanie, skoro kajutę mamy dzielić na troje - dodał zaraz i uśmiechnął się tajemniczo, chociaż nawet elf nie mógł być na tyle tępy, by nie zrozumieć skromnej aluzji.
Pytanie tylko, dlaczego Barbarossę aż tak to bawiło? Z jego twarzy nie znikał grymas zadowolenia, kiedy wspominał o córce byłego admirała w jego obecności w celu zagrania mu na nerwach wszystkich, dziewięciu symfonii pewnego znanego fortepianisty. Wiedział, że igra z ogniem, ale nie potrafił być przy tym poważny. Najpierw porwał, a potem uwiódł i wykorzystał niewinną dziewczynę, zapewne z zamiarem zrobienia jej jeszcze czegoś gorszego. Bo przecież to on był tym złym, to nie tak, że Kiraie pierwsza mu zaufała i postanowiła się zakochać pomimo tego, co o nim słyszała. To mordujący wszystkich pirat jest winien. Ciekawe co zrobi Rion, kiedy w końcu przejrzy na oczy i zrozumie, że jego córeczka nie marzy o bogatym, snobistycznym arystokracie, którego pieniądze ustatkują ją do końca życia, a o zwykłym łajdaku z manierami na poziomie miernym, żyjącym na nieszczęściu innych. Nieszczęściu, które on sam na nich sprowadzał.
Kiedy i ta kwestia nie doczekała się swojego komentarza, Barbarossa powrócił do przerwanych myśli. Północne wody pełne były łowców. Ich okręty stacjonowały nie tylko w większych miastach, jak Rubidia czy Arrantalis, ale także na wyspach kolonialnych, gdzie znajdowały się plantacje, posterunki, więzienia. Tak duża obecność baz wypadowych gwarantowała im bezpieczeństwo w regionie. Wystarczyło tylko wysłać odpowiedni sygnał, by abordażowani otrzymali wsparcie. Jasnym było, że Nautilius powinien ich chwilowo unikać, przynajmniej do czasu zjednoczenia sił z resztą jednostek. Z całą pewnością jednak pewne plany z miejsca czeka katastrofa. Na przykład przejęcie dowodzenia przez minotaura w czasie, gdy wampir będzie w rodzinnej posiadłości w Maurii. Adewall, choć obeznany z morzem, był nazbyt porywczy i chętny do bójki, nie odpuszczał żadnemu okrętowi, ciężko więc będzie nakłonić go do ukrywania się przez kilka dni po oceanicznych rozdrożach. Innej opcji niestety nie było. Rafael, choć rozsądny, nie był typem przywódcy, Kasino zna się na gotowaniu, kuciu i strzelaniu z kuszy, a poza tym nie ma odpowiedniej wiedzy. Z kolei Jokar jako kapitan nie odezwałby się do załogi ani jednym słowem, ignorując przy tym wszelkie kierowane ku sobie słowa. Inni nie byli nawet rozpatrywani na kandydatów, bo choć z Awerkera można by zrobić wspaniałego oficera, to pod ręką powinno się mieć kogoś zaufanego do granic możliwości. A właśnie tym kimś był Borsobi.
- Może coś ją zatrzymało - wtrącił uprzejmie krwiopijca, unosząc wzrok znad map. To, że dziewczyna gdzieś się zapodziała nie martwiło go aż tak. Na wyspie wieść o tym, że jest jego gościem szybko się rozprzestrzeniła wraz z plotkami o ich domniemanym romansie, nikt więc nie będzie próbował robić głupstw, jeśli nie chciał przedwcześnie wyzionąć ducha.
Gdy Rion wyszedł, Barbarossa dokończył to, co zostało w butelce i powoli ruszył ku drzwiom, zza których, oprócz krzyków admirała, słychać też było wydawane rozkazy.

Adewall doskonale wiedział, jak wiązać olinowanie i co grozi okrętowi jeśli sztorm rozerwie główny żagiel. Dlatego właśnie, stojąc wygodnie oparty o burtę, nadzorował pracę dwóch majtków, mocujących się z baksztagiem. Reszta załogi kończyła już swoje prace: pokład był umyty, ładunek uwiązany w magazynie, a broń i ludzie gotowi na to, co zgotuje im los. Część piracka, z większą swobodą korzystała zatem ze wszelkich rozrywek. Gdy tylko kwatermistrz się odwracał, słychać było turlające się kości i głosy prowadzących zakłady, na przemiennie z jękami przegranych i wiwatami tych drugich. Nieoczekiwanie dobry humor minotaura zepsuło coś popiskującego mu przed oczami. Góra mięśni z największym trudem dopiero po minucie zdołała skupić się na małym (w porównaniu do siebie) ptaku przed sobą.
- Na moje nieszczęście rozumiem - odpowiedział, niechętnie użyczając feniksowi swojego przedramienia, by ten na nim usiadł i w spokoju przekazał interes, jaki do niego miał.
Niestety, wbrew zapewne oczekiwaniom zwierzęcia, naturianinowi nie drgnęła powieka na wieść o obecności Wendigo. I w sumie ciężko mu się dziwić. Ze stoickim spokojem Adewall zawrócił na kopycie i ruszył w stronę nadchodzącego wampira.
- Coś mi się zdaje, że będą kłopoty - powiedział, zdając pełną relację swojemu kapitanowi, jednocześnie na bieżąco tłumacząc kolejne zeznania pierzastego stworzenia.
Sytuacja rzeczywiście nie należała do najciekawszych. Rion nie upilnował swojego straszaka, jak mu to nakazano, czyli z dala od córki, a do tego nikt nie wiedział gdzie się obydwoje podziali. Od ostatniej rozmowy z elfem, emocje nieumarłego zdążyły już nieco ochłonąć, przez co nie wybiegł zaraz za nim, by na własną rękę odnaleźć dziewczynę. Może powinien obserwować całość z boku i nie wtrącać się, a nuż wszystko obróci się na jego korzyść.
- Niech ludzie zrzucają po jednej cumie co pół godziny - polecił, poprawiając płaszcz oraz kapelusz. - Gdy zostanie ostatnia, wciągnij kotwicę i wyprowadź okręt z portu.
- Tak po prostu? - zainteresował się minotaur, choć w tonie jego głosu nie dało się dosłyszeć specjalnej troski i szczerego zmartwienia. - A dziewczyna od Awerkera i Wendigo?
- Nim ponownie wzejdzie słońce chcę być już na oceanie - zignorował go kapitan, uśmiechając się pod nosem. - Bezpośredni kurs na Rubidię, omijając szlaki łowcze. Proszę także przekazać Hornerowi, by wypatrywał mgły i wpłynął w nią przy najbliższej okazji. To wszystko.
- Aj, aj kapitanie - zasalutował kwatermistrz, a jego głos był zimnym jak lód. Nie znosił kiedy Barbarossa wchodził na drogę chłodnego profesjonalizmu, zapominając o większości uczuć, ale ufał mu w każdej kwestii. Tymczasem wampir, nie spuszczając wzroku z drogi prowadzącej do posiadłości, odprowadził nim pewnego piórkowatego gońca nim jego ogon całkowicie zniknął za dachami miasteczka.

W międzyczasie Raven zaprowadziła Kiraie i Menurkę do kuchni, która, jak wyjaśniła, świeciła obecnie pustkami. Kasino i jego kuzyni "uprzątnęli", to jest zapakowali większość narzędzi na okręt, zostawiając kilka zestawów noży, młotków, a nawet jedną drewnianą łyżkę. W zlewie wciąż co prawda zalegały miski i talerze, lecz szafki również oferowały ich podobną ilość. Krasnolud, mówiła dhampirka, wyszedł wcześniej, by pozbierać swoich pobratymców rozsianych po karczmach, więc nic nie stało na drodze do sporządzenia posiłku. Inaczej sprawa się miała z Rafaelem, z którym elfka się najwyraźniej minęła w drodze. Czarodziej, po uprzednim spakowaniu torby medykamentami i eliksirami, zabrał się wraz z Adewallem i rybim bosmanem. Ten ostatni zaskoczył wszystkich, kiedy pożegnał się ze swoimi żonami czulej niż zazwyczaj, co wywołało falę plotek i rozmów pomiędzy syrenami, które także odwiedziły kuchnię.
- O, mamy gościa - uśmiechnęła się jedna z nich, najmłodsza, która, choć miała już trzydziestkę na karku (żoną była zaledwie od dwóch lat), co dla syreny było jak mrugnięcie, to najbardziej ze wszystkich mogła przypominać starszą siostrę Menurki.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Słysząc aluzję Barbarossy, Rion spojrzał na niego piorunującym wzrokiem i ścisnął szklankę w swojej dłoni tak, że pojawiły się na szkle drobne pęknięcia, na szczęście naczynie wciąż było całe i nawet nie przeciekało. Mimo tego starał się oprzeć tej jawnej prowokacji i ugryzł się w język by powstrzymać się przed jakimkolwiek komentarzem. Wiadomo wszakże, iż od słów się zaczyna i one są głównym powodem, przez które dochodzi do wszelkiego rodzaju bójek. Co prawda wątpił, by piratowi chodziło o doprowadzenie do walki między nimi, tym bardziej, że Rion obecnie został pozbawiony swoich mieczy, przez zwykłą ostrożność. Poza tym wampir wypowiadając te słowa wyglądał na podejrzanie zadowolonego z siebie i nawet nie krył tego co niosła ze sobą jego wypowiedź. Przekaz całego tego zestawienia był prosty - chodziło o zabawienie się kosztem byłego admirała i zdenerwowanie go. O mało co nie zmiażdżona w dłoni szklanka była najlepszym dowodem na pierwsze zalążki kiełkującej w elfie wściekłości, lecz gdy tylko uświadomił sobie co było celem tej prowokacji postanowił się uspokoić tylko i wyłącznie dlatego, by nie dawać nieumarłemu bandycie satysfakcji, choć humor temu bandycie i tak już zapewne poprawił.
        - Obyś sczezł - syknął przez zaciśnięte zęby gotowy by odejść, tym bardziej, że córka chciała się z nim spotkać, a on jej od rana nawet nie widział.
        - Słucham?! - wydarł się słysząc stoicki spokój w stwierdzeniu Barbarossy, dlaczego jeszcze Kiraie nie dotarła na okręt. - I mówisz to tak spokojnie?! Twoim chędożonym obowiązkiem jest jej pilnować i chronić w razie potrzeby, skoro powierzyła ci swoje serce! Tym bardziej na wyspie pełnej takich samych bandytów jak ty!
        Uderzył dłońmi w biurko pochylając się rozwścieczony nad Barbarossą. Zaraz jednak prychnął z pogardą i zdenerwowany do granic możliwości ruszył w stronę wyjścia. Nie było czasu do stracenia, tym bardziej na kłótnie z takim krwiopijczym szczurem pokroju kapitana Nautiliusa. Mała córeczka admirała mogła być teraz w ogromnym niebezpieczeństwie, mogła natknąć się na Wendigo, którego Rion nie mógł znaleźć nigdzie na statu, albo co gorsza ci wszyscy piraci, którzy byli głównymi mieszkańcami tej wyspy mogli zrobić jej coś złego. A skoro wampir nie kwapił się do odszukania dziewczyny, dając tym jasny znak, że znaczyła dla niego tyle co zeszłoroczny śnieg i była jedynie chwilową przyjemnością, elf sam musiał jej poszukać, uratować i najlepiej zabrać z powrotem do Leonii choćby i na żałosnej tratwie zbudowanej z kilku palm.
        Pojawienie się Silvy po wyjściu z kapitańskiej kajuty i usłyszenie tego co ptak miał do przekazania, nie polepszyło humoru byłego admirała i ani trochę go nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie było to dolaniem oliwy do i tak już wielkiego płomienia. Rion wpadł w szał, który niemalże zmienił jego bursztynowe tęczówki na krwistoczerwony odcień i bez większego namysłu zbiegł po trapie do portu, a stamtąd w zupełnie przypadkowym kierunku by znaleźć swoją ukochaną córeczkę.
        Ptak siedząc obrażony za to jak został potraktowany na belce od masztu zaczął się zastanawiać dlaczego tak długi był przy Rionie i się go słuchał, skoro elf na punkcie córki, gdy mogło jej grozić prawdopodobne niebezpieczeństwo, dostawał prawdziwego amoki i niemalże sam zmieniał się w rozszalałą bestię może nawet gorszą od piratów z Barbarossą na czele i młodym Wendigo. Jedno było pewne, Awerker nie był zbyt zrównoważony psychicznie, a w swojej nadopiekuńczości względem Kiraie był nieobliczalny. Kto wie, czy na całej wyspie to czasem własny ojciec elfki nie był dla niej największym zagrożeniem. Póki co nie to było najważniejsze, gdyż byłemu admirałowi nieco zajmie przeszukanie całej wyspy i znalezienie córki, podczas gdy ona może zostać w tym czasie zjedzona przez ludożerczego potwora. By temu zapobiec, pierzasty postanowił znaleźć pomoc i w tym celu przekazał co miał do przekazania minotaurowi, który nadstawił dla niego rękę.
        Może i rogaty nie pałał zbytnim entuzjazmem, a jeszcze mniej go obchodziło to wszystko co wyskrzeczał mu feniks, niemniej przekazał wszystko nadchodzącemu wampirowi, a nawet posłużył za tłumacza ptasiego skrzeku. Niestety, choć z początku zapowiadało się, że pomoc dla elfki nadejdzie, nieumarły również nie wykazywał najmniejszego zainteresowania zaistniałą sytuacją, a przynajmniej tak się Silvie wydawało, gdy krwiopijca zaczął instruować minotaura jak przygotować okręt do jutrzejszego wypłynięcia. Zawiedziony tym faktem ptak zaskrzeczał z niezadowoleniem i zmartwieniem kilka niemiłych słów w stronę wampira, po czym poderwał się szybko do lotu i skierował się w stronę, gdzie ostatnim razem widział Kiraie i by samemu ją poszukać.

***

        Nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji i kłopotów w jakich elfka nieświadomie się znalazła (nie chodziło o Menurkę i tego kim był, a o rozwścieczonego ojca i zapewne niezbyt zadowolonego kochanka, który został poinformowany o towarzystwie w jakim obecnie płowowłosa się znajdowała), przekroczyła z chłopcem progi posiadłości i w towarzystwie Raven, z którą cały czas dyskutowała, skierowała się do kuchni. Nie mała była jej ulga, gdy dowiedziała się, że kuchnia jest wolna od brodatych, nieprzychylnych elfce domowników, a przynajmniej jeden z nich jej nie lubił.
        - Rafaela już nie ma? - zdziwiła się zastanawiając się, czy jej się coś nie pomyliło i czy czasem za chwilę nie odpływają, lecz wydawało jej się, że to dopiero o świcie... Chociaż... może... Nie wyglądała na ucieszoną z faktu, że straciła poczucie czasu, a błoga beztroska przyćmiła jej umysł, lecz póki co w sumie nie miało to większego znaczenia, skoro zobowiązała się pomóc Menurce i to w pierwszej kolejności.
        Spojrzała na tulącego się do niej, nieśmiałego chłopca, uśmiechnęła się ciepło i pogłaskała go po głowie, by się nie martwił.
        - Oh, witajcie - przywitała się radośnie z syrenami, które właśnie weszły do kuchni, gdy ona przygotowywała sobie miejsce pracy, zastanawiając się przy tym co małemu ugotować. - Poznajcie Menurkę, spotkałam go na plaży za miastem, był sam więc zaproponowałam mu drugie śniadanie. - Uśmiechnęła się serdecznie do morskich przyjaciółek. - Wam też coś przygotować? - zapytała radośnie widać było, że gotowanie było jej żywiołem i sprawiało wiele przyjemności jak zajmowanie się roślinami.
        - Nie jest wam smutno, że zostajecie w posiadłości? - zapytała zmartwiona. Szczerze to źle się czuła mając świadomość tego, że jako jedyna z kobiet, będzie płynęła razem z resztą domowników, bała się, że przyjaciółki mogłyby mieć jej to za złe.
        Rozmawiała ze wszystkimi obecnymi kobietami, a Menurka starając się nie odzywać i nie rzucać w oczy, pomagał elfce według jej instrukcji, aż w końcu nie został poczęstowany stworzonym przez elfkę daniem. Kiraie z uśmiechem życzyła chłopcu smacznego, a gdy usłyszała, że ktoś właśnie wszedł do domu, pogłaskała blondyna i poszła na moment do holu mając nadzieję, że Rafael czegoś zapomniał i zechce pomóc jej zaleczyć sińce chłopca, albo chociaż dać dla niego jakąś maść na te stłuczenia.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Aby uchronić statki przed ich porwaniem przez morskie fale w czasie sztormu, marynarze wymyślili cumy: podwójnie skręcane liny i powrozy z grubego lnu, którymi przywiązywano burty do kamiennych głazów lub żelaznych słupów, ulokowanych na całej długości pirsu. Te stosowane przez piratów były dodatkowo wzbogacane przez żelazne lub stalowe i bardzo ostre wypustki wplecione w materiał, chroniący okręt także przed kradzieżą. W końcu bycie piratem do czegoś zobowiązywało i nawet tu na Wyspie Czaszek, gdzie żyło się w zgodzie, zdarzały się sytuacje utraty swojej jednostki w karty i braku chęci oddania jej później w ręce mniej lub bardziej uczciwego zwycięzcy. Takie konflikty powstawały jednak niezwykle rzadko, ponieważ z roku na rok piratów tylko ubywało, każdy bryg z pełną i gotową załogą był więc na wagę złota. Bez względu na to czy jego kapitan to ostatni szajbus i podły kanciarz.
Barbarossa w milczeniu obserwował, jak druga już cuma ląduje bezwładnie na molo w blasku wschodzącego księżyca. Jeszcze cztery plus kotwica, której wciągnięcie zajmie kwatermistrzowi zaledwie trzy liche sekundy. Do tego czasu srebrzysty sierp znajdzie się dostatecznie wysoko, by posłużyć za kompas. W końcu. Od ostatniego porządnego piractwa minęło kilka tygodni, ludzie domagali się złota i solidnej rozrywki, jaką zapewniała gonitwa i zaciekła walka na deskach śliskich od krwi. Niektórych już ręce świerzbiły, odgłos pracujących osełek słychać było aż w forcie, gdzie ci co zostali, próbowali nie myśleć o przygodach, jakie ich ominą. No, ale przecież ktoś musiał zostać i pilnować tych wszystkich łupów, które dotychczas zebrano. Puste beczki po rumie wypełnione złotymi monetami, skrzynie pełne rubinów i biżuterii oraz wszelkiego rodzaju świeczniki, puchary, sztućce i akty własności zamków. Doprawdy ciekawe rzeczy przewozili niektórzy kupcy. Na przykład taka korona wysadzana perłami. Wampir doskonale pamiętał to cudeńko, sam odebrał je z rąk nieboszczyka po abordażu na karawanę handlową gdzieś w połowie drogi między Arrantalis a Limarią. Przyjemnie było potem patrzeć, jak piracka zgraja na zmianę przedrzeźniała się, nosząc ją bokiem, a następnie, przez nieuwagę jednego żartownisia, patrzeć jak korona opada na dno oceanu. Kto wie, może wylądowała na głowie jakiegoś rekina i teraz morskie stwory biją mu pokłony.
Nie to jednak zaprzątało tego wieczoru umysł kapitana. Były to słowa Awerkera, a przynajmniej ich bezpośredni kontekst, jeśli usunąć z nich całą złość i pogardę dla krwiopijcy. Że niby miałby lepiej pilnować jego córki, skoro ta zdecydowała się oddać mu swoje serce. Skoro to ona je oddała to nie jego problem, a że przy okazji i on się zakochał, nikomu nic do tego. Kiraie nie była małą dziewczynką, tylko świadomą kobietą i z pewnością wiedziała na co się pisze idąc z Barbarossą do trumny. Jej obecność w jego życiu nie była podstawą do nagłej zmiany zachowania, poglądów czy myśli. Oboje niczego sobie nie przyrzekali, a elfka wciąż miała możliwość odejścia kiedy tylko zechce. Nikt jej tutaj nie trzymał, podobnie jak Awerkera. Gdyby tylko Rion zechciał to zrozumieć.
Upadek trzeciej cumy wyrwał nieumarłego z zadumy i zmusił go do zainteresowania się hałasem za swoimi plecami. Ku swojemu zdziwieniu nie ujrzał tam nic, czego by nie znał: dwóch podpitych już majtków pochylonych nad beczką robiącą za stół kłóciło się o sposób w jaki jeden z nich rzucił kośćmi i trafem ustrzelił siedem szóstek. Pozostali obserwatorzy również brali w tym udział, no bo jak to tak nie wesprzeć towarzysza, na migi pokazując jego oponentowi co go czeka, jak nie odpuści. To była prawdziwa, piracka awantura, a przecież Nautilius stał jeszcze w porcie.
- Nie sądziłem, że zobaczę cię zmartwionego - wtrącił Rafael, podchodząc do kapitana ze świeżo otwartą butelką czerwonego wina. - Niech zgadnę, chodzi o dziewczynę i tego Wendigo, tak? Czemu nie posłałeś po nich Jokara albo Adewallego? Nie zależy ci?
- Zależy - odpowiedział wampir ze stoickim spokojem. - Dlatego nie zamierzam interweniować. Niech Rion sam posprząta swoje brudy. Kiraie nic tutaj nie grozi, nikt na wyspie jej nie tknie, nawet pijany, tego możemy być pewni. Wciąż jest moim gościem honorowym.
- A chłopak?
- Za bardzo się boi. I nie jest to strach, który lwy przemieniają w agresję, kiedy je przyprzeć do muru. To ten rodzaj strachu, który paraliżuje i nie puści, chyba że stanie naprzeciwko źródła.
- To znaczy?
- Ten cały Menurka boi się skrzywdzić osoby, które lubi. Jeśli spotkał naszą elfkę to raczej ona podeszła do niego z sympatią. Dlatego tym bardziej nie będzie chciał się odkrywać. Co do Awerkera, nie mam pewności. Może wzbudzić w nim lęk, gniew lub cokolwiek innego, ale jeśli dokona się przemiana w Wendigo, to stwór zrobi wszystko, by nie ucierpieli ci, których jego słabsza forma uważa za przyjaciół.
- Stąd ten twój spokój?
- Dokładnie. To, że nie zrobiłem nic, nie oznacza, że mi nie zależy i że robię coś źle. Sam mnie tego nauczyłeś.
- Jestem pod wrażeniem - przyznał czarodziej, dając majtkom wyraźny znak ręką, by zrzucali czwartą cumę. - Jeszcze dwie - dodał, gdy piraci w porcie uwinęli się z jej zwinięciem.
- Niech ci będzie - westchnął wampir i przywołał do siebie bosmana.
Jokar, jak zawsze gotowy na rozkazy, zasalutował ręką pełną bladych blizn i skłonił się z szacunkiem. Był nawet lojalniejszy od psa. Milczący i dokładny przy każdym, powierzonym mu zadaniu, lepszego kamrata nawet ze świecą się nie znajdzie.
- Kiedy znajdziesz Kiraie i jej ojca, zaproś ich na statek - rozkazał krwiopijca. - Bez przemocy.
- A chłopak?
- Najlepiej żeby zniknął, ale nie będę ryzykował. - Uśmiech na twarzy kapitana był jak żywcem wyłowiony z przerębla. - Dla jego i naszego dobra zakuć w kajdanki i pod pokład. Gdyby Awerker się sprzeciwiał, zignoruj. Jeśli Kiraie będzie dociekliwa, przyślij ją do mnie.
- Rozkaz.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Po swoim nagłym wyjściu z jadalni Kiraie dość szybko wróciła, gdy tylko zobaczyła, że do domu Barbarossy nikt nie wchodził. Po prostu jej się przesłyszało, zapewne przez poddenerwowanie jakie się jej trzymało. Zła była na swojego ojca jak potraktował Menurkę, była też bardzo podekscytowana czekającym ją rejsem u boku tego jedynego mężczyzny na świecie i nie miało znaczenia, że był piratem, a jego dłonie zbroczone były krwią zapewne niejednego nieszczęśnika i niewinnego cywila. Do tych emocji dochodził również niepokój, bo przecież mieli płynąc do Maurii, do miasta śmierci znienawidzonego chyba przez wszystkie rasy i państwa na Łusce, przez dawne krzywdy jakie wyrządzili im nieumarli. Barbarossa miał odwiedzić swoją rodzinę i chciał zabrać z sobą elfkę. Nie wiedziała czego się spodziewać, bała się samego wkroczenia do miasta śmierci, a co dopiero do domu pełnego wampirów. No i pozostawała jeszcze kwestia Menurki. Nie chciała go zostawiać samego, a wątpiła by ukrywanie chłopca przed jej ojcem oraz Barbarossą na jednym statu było dobrym rozwiązaniem. Raczej szybko został by odkryty przez jednego z tej dwójki i... mogłoby nie być za przyjemnie.

        Widząc zmartwienie elfki, blondyn przerwał posiłek, przypatrując się przyjaciółce, która zaraz się uśmiechnęła pocieszająco i pogłaskała go po głowie. Nie był to najlepszy moment na zamartwianie się na zapas, tym bardziej, że zamierzała sprawić by ten dzień był najszczęśliwszym w życiu dwunastolatka. Gdy on jadł, ona rozmawiała przyjaźnie z kobiecą częścią domowników, z Raven i syrenami o mało znaczących rzeczach, na przykład o tym, że róże potrzebowałyby podsypania nawozem, a dla gniazda pszczół koronie wiekowej brzoskwini nadal obficie rodzącej owoce, można by zbudować ul i je tam przenieść, by móc przy śniadaniu czy na podwieczorku rozkoszować się smakiem świeżych plastrów miodu.
        Jednakże ledwo ten pomysł wydobył się z jej ust, gdy Kiraie zaraz po posprzątaniu i pozmywaniu naczyń po swoim pichceniu sama z Menurkną poszła do ogrodu i ze starego składzika wyjęła potrzebne narzędzia do zbudowania takiego skromnego ula. W stajni udało jej się znaleźć kilka starych, połamanych miejscami desek, które jej udało się odratować i zabrała się do ustawiania i zbijania ula. Zajęło jej to niemal całe popołudnie, ale praca była dla niej czystą przyjemnością. Lepiej też poznała Menurkę, który choć miał cały ogród do zabawy, choćby z Silvą (ptak przyleciał jakiś czas po tym jak elfka wyszła z budynku), nie odstępował elfki na krok i był wspaniałym pomocnikiem. Z czystą radością w smutnych jeszcze do niedawna i przerażonych oczach zgodził się pomalować gotowy do użytku domek dla pszczół, gdy Kiraie załatwiała kwestię przeniesienia gniazda, tak by nie zostać użądlona.
        Drzewo zgodziło się na ucięcie kawałka swojej gałęzi, na której stworzone zostało gniazdo, a elfka zaraz "ranę" zaleczyła swoją magią życia. Było to dla niej niezwykle wyczerpujące, bo nie miała praktycznie żadnej wiedzy w dziedzinie magii, a jedynie opierała się na tym czego nauczyła ją świętej pamięci matka. Farba na zbudowanym ul i postawionym na uboczu terenu posesji tak, by pszczoły nie były przez nikogo niepokojone i nikogo nie zaatakowały, wyschła i Kiraie mogła przenieść całą pszczelą rodzinę do nowego domu, zastrzegła też, że raz na jakiś czas ktoś przyjdzie i weźmie od nich nieco miodu, ale przynajmniej dalej będą mogły spokojnie żyć w tym pięknym ogrodzie. Prosiła by w tym czasie nikogo też nie atakowały, chyba że faktycznie za szybko będzie chciał zebrać wyprodukowany przez nie miód, albo będzie im zagrażał w jakiś inny sposób.

        Sielanka zaczęła dobiegać końca wraz z coraz bardziej zachodzącym słońcem. Kiraie usiadła na ławce przy fontannie wraz z Menurką i upajała się cudownym zapachem, jaki nocne kwiaty zaczęły wydzielać na cały ogród. Wtulony w nią blondyn bardzo szybko usnął, a i ona ucięła sobie drzemkę. Nie była ona jednak długa, gdyż skrzek Silvy skutecznie przegnał senność z oczu elfki. Przetarła je dłonią, okrywając śpiącego jak zabity Menurkę kocem, który najpewniej przyniosła któraś z dziewczyn i spojrzała na zmierzającego w jej stronę Jokara.
        - Kapitan wzywa na statek - powiedział jałowo jakby faktycznie wyprany był z wszelkich emocji.
        Kiraie zaraz poderwała się z ławki jak porażona prądem, bo przez ten miło spędzony z chłopcem dzień kompletnie zapomniała w pewnym momencie, że miała płynąć razem z piratami. Delikatnie szturchnęła ramię Menurki by go obudzić, po czym podtrzymując wciąż na wpół przytomnego ze zmęczenia blondyna poszła za bosmanem do portu.

        Na statku czekał już Rion, który nie wyglądał jakby był w najlepszej formie, wykończony długotrwałą złością trzymającą go niemal cały dzień. Teraz, gdy zobaczył potwora wtulonego w jego kruchutką niczym z porcelany, kochaną córeczkę, a nowo zawładnął nim amok. Blondyn szybko oprzytomniał wyczuwając niebezpieczeństwo i się cofnął, jakby chciał uciec w panice jak najdalej stąd, może znów się zaszyć w niewielkiej jaskini na plaży za miastem i już nigdy stamtąd nie wyjść. Nie dostał jednak na to szansy, a Kiraie piorunując ojca nieustępliwym spojrzeniem zorientowała się, że coś jest nie tak dopiero, gdy usłyszała szarpaninę i krzyk chłopca za sowimi plecami. Nie myśląc za wiele, wyrwała Menurkę z rąk trytona, którego odepchnęła najmocniej jak umiała (niewiele to dało, może co najwyżej Jokar się zachwiał i cofnął by nie stracić równowagi) zasłaniając sobą przerażonego dzieciaka.
        - Co to ma znaczyć?! - krzyknęła na Jokara, jakby w przypływie oburzenia zapominając kto przed nią stoi i z jaką łatwością ten ktoś może poderżnąć jej gardło.
        - Skuć i pod pokład, rozkaz kapitana - wyjaśnił zdawkowo ponownie wyciągając dłoń by szarpnąć młodego marynarza za ubranie i siłą wykonać swoje zadanie, lecz elfka mu to uniemożliwiła.
        - Kiraie odsuń się od tego potwora! - krzyknął Rion kierując się do zejścia z trapu. Jego słowa nie były zbyt przemyślane, bo jednocześnie mogły się odnosić również do samego pirackiego trytona.
        Płowowłosa nie zwracała jednak uwagi w tej chwili na ojca, tylko na naturianina stojącego przed nią.
        - Jeśli to rozkaz kapitana, to z chęcią sobie z nim to wyjaśnię, ale nie waż się tknąć Menurki. Sama go zaprowadzę pod pokład - powiedziała buntowniczo, przytulając do siebie nowego przyjaciela.
        Jokar nie oponował przed takim rozwiązaniem skoro na jedno wyjdzie. Kiraie westchnęła ciężko, pogłaskała Menurkę i zapewniła go kilka razy, że wszystko będzie dobrze, żeby się nie bał i że ona wszystko załatwi. Musi być teraz jedynie tylko grzeczny, pójść z nią pod pokład i poczekać cierpliwie aż elfka z powrotem nie wróci.
        Nie podobało się to małemu i nie chciał się rozdzielać z elfką, lecz nie miał wyboru. Musiał posłuchać, bo jeśli nie zaufa Kiraie, zostanie siłą zawleczony do swojego nowego więzienia.
        - Kiraie! Jak możesz?! To przecież... - wydzierał się Awerker, gdy dziewczyna z młodym potworem wchodziła na pokład.
        - Nie zbliżaj się do mnie - syknęła i nie zwracając już większej uwagi na ojca, zaprowadziła Menurkę pod pokład.

        Siedziała przy nim, gdy był skuwany, a po tym przytuliła go jeszcze jeden raz i obiecała, że za niedługo wróci, więc nie musi się niczego obawiać.

        Ze złością w oczach wpadła do kajuty Barbarossy, nie pukając wcześniej i mało się zastanawiając, czy on nie ma teraz jakiegoś ważnego spotkania.
        - Co to wszystko ma znaczyć?! Czemu kazałeś skuć Menurkę?! Przecież to jest jeszcze dziecko! - wydarła się z miejsca, zaraz po tym jak drzwi za nią się zamknęły.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Jak rychło elfka się przekonała, Barbarossa nie prowadził żadnej, ważnej narady, nie gościł żadnego ze swoich towarzyszy broni ani nie opracowywał skomplikowanych planów. Po prostu siedział w fotelu, zwrócony bokiem do wielkiego okna i w nikłym świetle dogasającej lampy, delektował się krwią wprost z butelki. Jego wzrok towarzyszył księżycowi w podróży po nieboskłonie od samego początku, to jest od chwili, gdy srebrzysty sierp wyłonił się ponad bladą linię horyzontu. Obecnie był on jednak za nisko, przez co wciąż dostrzegalna łuna zachodzącego słońca po drugiej stronie kompasu nie pozwalała dołączyć do niego gwiazdom. Z czasem jednak mrok zaczął zwyciężać zmuszając jaśniejsze z oczu Prasmoka do taktycznego odwrotu. Widok ten, jak żywcem wyjęty z obrazów słynnego Clado Monata, został jednak zakłócony przez szeroki odblask otwieranych drzwi. Gdy trzasnęły, postać w fotelu drgnęła niemrawo, jakby właśnie wyrwana z drzemki, lecz była przy tym dziwnie spokojna i opanowana. Najwyraźniej wiedziała już co ją czeka i prezentowała w ten sposób swoją dezaprobatę dla tej zwłoki.
- Wybacz, że na ciebie nie zaczekałem, ale potrzebowałem się napić - powiedział wampir, ignorując wybuch złości dziewczyny i odstawiając pustą butelkę na stół obok szabli i kapelusza.
Dopiero gdy skończyła, Barbarossa zaszczycił ją spojrzeniem pełnym wyższości, choć w obecnej sytuacji to elfka nad nim górowała. Z jej miny odczytał, że nie była specjalnie uradowana i miała do tego pełne prawo. Jej nowy przyjaciel, krwiożerczy stwór z lasu żyjący w ciele chłopca został zaprowadzony pod pokład i zakuty, chociaż nie zrobił jeszcze nic złego. I lepiej dla wszystkich żeby tak zostało, przynajmniej do czasu aż kapitan piratów nie znajdzie właściwego rozwiązania.
- Nie do końca jest tym, za kogo go uważasz - wyjaśnił wampir. - I za kogo on sam się uważa.
Był potworem, Wendigo polującym na ludzi zdolnym gołymi rękami rozszarpać na strzępy rycerza w pełnym uzbrojeniu. Pod osłoną iluzji chłopca lub starca (podobnie jak leszy - strażnik mateczników) mącił w umysłach bezbronnych i prowadził ich w głąb nieznanych części lasu, w miejsca gdzie sam mieszkał, a następnie ich zabijał. Nawet weterani z gildii Łowców Głów nie podejmowali się zleceń na Wendigo, w obawie o własne życie. To prawdziwy cud, że jeden z nich wszedł pomiędzy ludzi i od tak z nimi funkcjonował w symbiozie. Nie należało jednak z tego powodu zapominać o wszelkich środkach ostrożności. Przyparte do muru zwierzę było jeszcze bardziej niebezpieczne niż na co dzień, a na Nautiliusie takich, co daliby mu radę było zaledwie kilku. Niestety, jak w najdelikatniejszy sposób przekazać to wszystko zaślepionej dobrocią elfce?
- Menurka zostanie pod pokładem aż do odwołania - podjął stanowczo, zrywając się z fotela, przy czym zrobił to znacznie szybciej niż zazwyczaj. - Możesz go odwiedzać, ale nie wolno ci go rozkuć. Klucza i tak nie zdobędziesz.
- Zrozum, że próbuję cię chronić - dodał ciszej, przysuwając się do dziewczyny na tyle blisko, że całkowicie zniszczył jej przestrzeń osobistą. Jedną ręką pochwycił ją w pasie, drugą położył na jej piersi i dość sprawnie poradził sobie z pierwszymi guzikami jej koszuli. Ledwo jednak dotarł do końca, przerwał, wyczuwając jej bierny opór i nerwowe dygotanie. To do czego się posunął w sprawie chłopca najwyraźniej przełożyło się na to, jak Kiraie go teraz postrzegała. Powinna go od siebie odepchnąć, uderzyć, nazwać draniem lub potworem, lecz nie byłoby w tym nic czego Barbarossa już nie doświadczył. Wszyscy go nienawidzili, zdążył się przyzwyczaić.
- Porozmawiaj z ojcem - polecił dziewczynie, napierając na nią, by ucałować ją w policzek i jednocześnie sięgnąć po kapelusz. - Niech on ci powie dlaczego Menurka musi pozostać w kajdanach. Zapytaj też co się stało z tamtym elfem, który podniósł na ciebie rękę. Sądzę, że to otworzy ci oczy. Ja idę na mostek póki świeci księżyc. A jeśli nadal będziesz chciała tu zostać, to wiedz, że moja trumna jest zawsze otwarta.
Po tych słowach pirat odwrócił się i ruszył do wyjścia, pozostawiając Kiraie sam na sam ze swoimi myślami. Chciał jej wszystko wyjaśnić, ale już dawno postanowił, że to Rion powinien posprzątać swoje brudy i wszystko naprawić. On będzie tylko obserwować i w razie szerszego konfliktu zainterweniuje.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Nie przejmowała się za specjalnie tym, że mogła mówić ciut za głośno i doskonale była słyszalna na zewnątrz kajuty. Była wściekła na Barbarossę, bo kazał skuć biednego dzieciaka; na swojego swojego ojca, który zamiast naprawić burdel jaki narobić, pierwszy raz w życiu postanowił wziąć stronę pirackiego kapitana i mówić z nim zgodnie; Jokar również dolał nieco oliwy do ognia jej gniewu, wykonując tak ślepo rozkazy wampira. Na koniec była również zdenerwowana na samą siebie, bo nie była w stanie obronić Menurki przed tym wszystkim, a obiecała mu, że nic mu przy niej nie grozi! Drugą kwestią było to czy w ogóle starała się stanąć po jego stronie, gdy Jokar przekazał im oświadczenie krwiopijcy. Dobre w tym wszystkim było jedynie to, że Menurka nikogo nie zaatakował w panice, a ona nie kazała mu uciekać, bo gdyby doszło do obławy najpewniej dobrze by się to dla chłopca nie skończyło.

        Tłumaczenia Barbarossy, dlaczego złamał obietnicę i postanowić się napić krwi innej niż jej własna, kompletnie zignorowała, niemalże gotując się w sobie z dużo ważniejszych powodów. Wiedziała, że specjalnie przedłużał odpowiedź na jej pytanie by chociażby nieco ochłonęła, ale obecnie jej gniew był jak tsunami i nawet sam Prasmok nie byłby w stanie tego zatrzymać.
        - No popatrz, to tak samo jak z tobą! - rzuciła jadowicie, nie mając żadnej kontroli nad tym co powiedziała. Zaraz jednak podjęła bardziej racjonalnie. - Doskonale wiem kim on jest, on też nie potrzebuje żadnego przypomnienia. No dalej - zachęciła - powiedz to! Powiedz, że jest krwiożerczym potworem, bez skrupułów i nieznającym litości! Powiedz, że jest jedynie bezmyślną maszyną do zabijania! Powiedz to, bym mogła ja bez skrupułów uświadomić ci, że obaj niewiele się różnicie z tym, że ty, mój kapitanie - burknęła jakby miała to być jakaś obelga - ty to robisz z własnej woli i dla własnej chorej przyjemności, on nie ma wyboru, bo kierują nim zwierzęce instynkty, a i tak to ty jesteś większym zagrożeniem!

        Nawet zagłuszona swoim gniewem doskonale słyszała poruszenie za drzwiami i pełne oburzenia głosy. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Zaraz też Barbarossa postanowił wstać by przeprowadzić tę batalię na równi, a nawet o głowę przewyższyć elfkę, lecz ona napędzana złością nie zlękła się, ani też nie cofnęła na ten gwałtowny ruch. Stała hardo dalej w miejscu, jedynie zadarła głowę do góry, by wbić nieustępliwe pistacjowe spojrzenie w jego spokojne, morskie oczy.
        - Świetnie! - warknęła na oświadczenie, że nieumarły nie ma najmniejszego zamiaru zmieniać swojego rozkazu. - W takim razie możesz mnie tam skuć razem z nim! Nie myśl sobie, że pozwolę by pozostał tam całkiem sam! - zapowiedziała bez większego namysłu. W sumie i tak obiecała Menurce, że do niego pójdzie i nie miała zamiaru obietnicy łamać.
        - Coś ci ta ochrona nie wychodzi, bo póki co nie masz mnie przed czym chronić, chyba, że przed swoimi bandytami! - wydarła się i niemalże mogła by przysiąc, że słyszała właśnie odgłos kopyt zamaszyście zbliżających się w stronę kapitańskiej kajuty.
        - Uh! Zostaw mnie! - krzyknęła, gdy zebrało mu się na czułostki i rozbieranie jej w takiej chwili. Przecież była na niego wściekła!
        Starała się go od siebie odepchnąć, ale co mogła drobna elfka w starciu z wyższym od siebie i dużo silniejszym hersztem piratów, a do tego jeszcze wampirem czystej krwi, przecież była dla niego jak suche źdźbło trawy, a on huragan, który ledwie ziewnięciem mógłby je złamać. Odsunęła się od niego od razu jak ją wypuścił przytrzymując rozpiętą koszulę, a zaraz drżącymi dłońmi, na nowo zaczęła ją zapinać nie odrywając od niego wrogiego spojrzenia. Przynajmniej tę walkę musiała wygrać.
        - Żebyś wiedział, że sobie z nim porozmawiam i nie potrzebuję na to twojego rozkazu! - warknęła w odpowiedzi, dalej walcząc z guzikami koszuli, nie zaszczycając wampira nawet cieniem uwagi, gdy ją mijał.

        Gdy się uporała ze swoim odzieniem sama również wyszła, jej gniew ani trochę nie złagodniał. Powiodła spojrzeniem po wszystkich na pokładzie, szukając tego, na którego przyszła obecnie kolej, ale nie musiała się zbytnio wysilać. Rion sam ją znalazł. I nawet łaskawie zbliżył się do rozwścieczonej córki, którą objął ojcowskim, ochronnym ramieniem i przytulił do siebie. Temu jednak bez trudu się wyrwała nim całkowicie ją zamknął w swoich objęciach.
        - Kiraie! - rzucił zaskoczony jej zachowaniem. - Barbarossa ma...
        - Nie ojcze, on nic nie ma! - odparła, nie zwracając uwagi na spojrzenia, które zwróciły się w ich stronę. - Powinieneś to wiedzieć najlepiej, bo najdłużej znasz Menurkę, byłeś jego opiekunem, a odtrąciłeś go od siebie jak szczeniaka, który przestał być słodki i zaczął gryźć kapcie! Z tego samego powodu Silva cię opuścił. Wiedziałeś w ogóle, że Menurka został pobity? Sam mu to zrobiłeś?!
        - Jak to pobity? - zdziwił się jeszcze bardziej, ale w sumie nie miało to obecnie większego znaczenia. - Kiraie, on jest niebezpieczny, nie można...
        - To co robił na twoim statku?! Czemu w ogóle wziąłeś go pod swoją opiekę!
        - Kiraie, dość! - Rion powoli zaczynał mieć problemy z utrzymaniem własnych nerwów na wodzy. - Najlepiej zrobisz jeśli wrócisz do Barbarossowej posiadłości i zapomnisz o...
        W tym momencie ze strony rozgniewanej elfki nadleciał soczysty plaskacz, który skutecznie uwał zdanie ojca nim ten skończył.
        - Jesteś taki sam jak Caster, nie wiele się od siebie różnicie - warknęła na zakończenie ze łzami połyskującymi w oczach.
        Odepchnęła od siebie rodzica by wymuszając na sobie opanowanie, dumnie i z podniesioną głową przeszła pospiesznie przez pokład, by zaraz zejść pod niego. Tam usiadła przy Menurce, przytuliła go do siebie i po prostu się rozpłakała, nie mogąc już dłużej wytrzymać rozsadzających ją od wewnątrz emocji.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Barbarossa doskonale rozumiał powód wściekłości dziewczyny, ale nie to, że uciekała od niego po tym wszystkim co między nimi zaszło, a co ją do niego zbliżyło. Podczas statusu porwanej, za wszelką cenę starała się chodzić z podniesioną głową, potem unikała jego spojrzenia, a na sam koniec, gdy jako gość honorowy zakosztowała bezpieczeństwa, jakie dawało zadawanie się z piratami, ochoczo mu się oddała, jakby zapominając na moment o krzywdach jakie z jego rozkazu spadły między innymi na elfa, który podniósł na nią rękę i na towarzyszy Awerkera, którzy nie zgodzili się złożyć broni pod pirackim ultimatum. Wtedy nie wydawała się tym bardzo przejęta, cały czas się do niego uśmiechała i zabiegała o jego uwagę. Teraz wszelka magia prysła, do Kiraie powrócił dawny strach i odraza do wampira, który stał na czele najbardziej okrutnych zabijaków na oceanie i przy okazji sam był jednym z nich. Wydawałoby się, że straci przez to kobietę, na której poważnie zaczynało mu zależeć, ale Barbarossa nie był typem zdolnym do przemian. Przez całe życie był piratem i pozostanie nim do swojej śmierci, bez względu na to, co przyniesie los. A jeśli elfka nie będzie w stanie tego zrozumieć i zaakceptować to już niestety jej problem.
Kłótnia pomiędzy Rionem, a jego córką była słyszana aż na mostku, gdzie kapitan stał już przy sterze, asekurowany towarzystwem pana Hornera i rogatego kwatermistrza. Ten drugi nie przejawiał jednak specjalnego zainteresowania, jak większość typowych byków nie ulegał i nie rozmawiał o emocjach, machał na nie od niechcenia ręką. Mimo to musiał przyznać, że sytuacja nabierała kolorów: skuty pod pokładem Wendigo, wściekła kochanka kapitana i jej troskliwy tatuś na wspólnym mianowniku: pokładzie Wyzwolenia, zaczynającego rejs do samego centrum kultu śmierci. Jeśli tylko ocean nie rozpęta im tu prawdziwego piekła, z całą pewnością zrobi to jedna ze stron.
- Postawić żagle! - padł rozkaz wampira i część załogi skoczyła na olinowanie.
Pozostali rozpierzchli się po deskach jak mrówki, nadając okrętowi iście żywy charakter. Szuranie lin, brzęczenie łańcucha, turlane beczki i przekleństwa we wszystkich znanych dialektach, kiedy nocna bryza znad lądu uderzyła w główny żagiel, porywając tysiące centarów drewna do ruchu. Sznury napięły się niczym żyły kulturystów, tam gdzie ręką czasu metal rdzewiał, okręt aż jęczał, wszystko jednak ucichło gdy pierwsze fale rozbiły się o taran i kadłub, jak kropla deszczu o skałę.
- Wiatr nam sprzyja - zauważył Adewall, którego futro w świetle księżyca wydawało się połyskiwać srebrem. - Za trzy dni będziemy u wrót Leonii.
Wyzwolenie zaczęło w szybkim tempie oddalać się od brzegu, znacząc swoją drogę spienioną smugą. Na burtach i pod masztami zapalono pierwsze świece, któryś z bardziej utalentowanych rzezimieszków wyciągnął instrument muzyczny i umilił czas pozostałym, wygrywając coś skocznego. Jednak nikt nawet nie zwracał na niego uwagi; no może poza kilkoma weteranami pirackich przygód, radzącymi mu przestać zanim muzyka dotrze do uszu minotaura z batem. Taka wizja nie zniechęciła młodego majtka, tym bardziej nie kryto zdziwienia, gdy kazano mu umyć wszystkie wiosła.


Tymczasem pod pokładem porządkowano ładunek. Beczki z rumem stawiano z dala od tych z wodą, te z kolei przenoszono bliżej ważniejszych struktur na wypadek pożaru, skrzynie z jedzeniem trafiały do luków obok kuchni, a broń wszędzie tam gdzie piraci rozpinali swoje hamaki i prycze. Starano się za wszelką cenę zachować porządek identyczny co ten na Nautiliusie, jednocześnie walcząc z chęcią przeprowadzenia małego remontu. Pieczę nad pracą sprawował w tym miejscu okrętowy kucharz, Kasino. Krasnolud przechadzał się pomiędzy kolejnymi ładunkami, liczył coś pod nosem i pomrukiwał. Wciąż był niepogodzony z faktem, że jego słowa okazały się mieć najmniejszą moc w przemawianiu kapitanowi do rozumu. Nadchodzące kłopoty gęsto wisiały w powietrzu, a on jako nord wychowany w górach potrafił wyczuć coś więcej niż ulatniające się, siarczane wyziewy. A żeby potem nie było, że nie ostrzegał - córka byłego admirała, jak i on sam przyniosą im tylko kłopoty.
"Cela" Menurki była omijana przez piratów szerokim łukiem, po pewnych słowach, które padły podczas ostrej kłótni Kiraie z ojcem odnośnie "potwora" plotki szybko opanowały co mniej odważnych, młodszych mężczyzn. Wielu z nich wciąż żyło opowieściami i starymi legendami, domysłów więc nie brakowało po odrzuceniu twardej logiki. No bo kto normalny musztrowałby chłopca na okręt wojenny?
Jedynym piratem, który odwiedził elfkę i młodzieńca był oczywiście Rafael, pod opieką którego była dziewczyna. Czarodziej jednak nie pokazywał się otwarcie, by nie wystraszyć Menurki już jakiś czas temu przysiadł niewidoczny w cieniu drewnianej kolumny i bacznie obserwował tę dwójkę. Jako jeden z wielu musiał przestrzegać rozkazów swojego kapitana i choć cieszył się jego szacunkiem to za niesubordynację zapłaciłby jak każdy inny.
- Na pewno jesteście głodni - zaczął spokojnie, powoli do nich podchodząc z parującymi miskami, które podsunął im pod dłonie. - Smażony makaron z węgorzem i warzywami - wyjaśnił coby nikogo nie martwiły kawałki jaśniejszego mięsa w przyprawach.
Następnie, zawróciwszy po swoją torbę pełną wszystkiego co potrzebne, mag przyklęknął obok Menurki. Nie uszły jego uwadze sińce i zadrapania na rękach, nogach i twarzy chłopca i jako medyk nie mógł bezdusznie się im przyglądać. Zapewniwszy młodego, że nic mu nie grozi, przy czym pomoc elfki była nieoceniona, pradawny wyciągnął z głębokiej kieszeni słoik z wodą i ją odkorkował. Z pomocą magii uformował z niej lewitującą kulę i przykładał kolejno do ran chłopca aż te porządnie nie nasiąkły specyfikiem.
- To nic poważnego - zapewnił, podając dziewczynie świeży bandaż, by mu pomogła. - Ale najlepiej będzie jak przez pewien czas ograniczy wysiłek fizyczny do minimum.
Zaraz jednak zdał sobie sprawę z głupoty własnych słów, zerkając ukradkiem na łańcuchy i dość wyraźnie się zawstydził.
- Wybacz, nie chciałem. Tylko tyle mogę teraz zrobić - wytłumaczył się, wracając na zajmowane wcześniej miejsce. Jakoś nie miał serca mówić Kiraie, że Barbarossa powierzył klucz do kajdan Menurki akurat jemu.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Cały czas, od momentu wyjścia z kapitańskiej kajutry czuła na sobie masę nieprzychylnych spojrzeń. Podczas kłótni z ojcem, z wiadomego powodu, jak także podczas zejścia pod pokład, gdzie zaraz skierowała się w stronę uwięzionego, nowego przyjaciela. To było strasznie frustrujące, bo czuła się przez to jakby co najmniej miała się przed chwilą rzucić na Barbarossę ze srebrnym sztyletem w dłoni. A przecież nic złego nie zrobiła! Chciała jedynie przywrócić sprawiedliwość i zwrócić Menurce należną mu wolność, bo czemu niby miałby być więziony? Przez to jaki się urodził? Na tej podstawie powinno się również zamknąć wszystkie inne zwierzęce rasy, za to, że nie urodziły się bardziej podobne do ludzi. Adewall wyglądał jak potwór przez swoje olbrzymie rogi i potężnie kopyta, z okrutnym byczym pyskiem, zamiast delikatnego ludzkiego lica, on powinien w pierwszej kolejności zostać zamknięty, jak i inne rasy podobne do zwierząt, bo przecież miały bestie ukryte za skórą. Dlaczego więc w takim rozrachunku oni byli wolni, a Menurka jako jedyny siedział uwięziony? A co z Jokarem? Może i jest bardziej ludzki z wyglądu niż minotaur, ale na pewno nie jest miłym i nieszkodliwym gościem, którego nie powinno się bać. Kiraie dalej dziw brał, że jej syrenie przyjaciółki, żony trytona, czuły się przy nim bezpiecznie, potrafiły narzucać mu swoją wolę, a nawet, jeśli słuchać plotek, były jeszcze gorsze niż ich mąż, gdy tylko były o niego zazdrosne, lub gdy ktoś bez zezwolenia zbliżył się do ich stawu, przecież Barbarossa sam jej o tym powiedział jak podjęła się uprzątnięcia i zadbania o ogród. Dlaczego on nie siedzi obok Menurki skuty kajdanami, skoro w jego oczach tak dobrze widoczne jest szaleństwo, okrucieństwo i przerażająca żądza krwi? Kapitan Nautiliusa również powinien mieć tu swoje miejsce, wraz z jej ojcem, który sam był potworem, szczególnie po śmierci matki Kiraie i sprowadzeniu się do Leonii. Niby dla jej dobra trzymał ją pod kluczem w ich posiadłości, niby miała tam wszystko czego by tylko zapragnęła, ale złota klatka nadal pozostaje klatką! Dlaczego więc tylko Menurka, który wyglądał obecnie jak zwykły człowiek, nie było w nim gniewu, ani żądzy krwi, nie było w nim jokarowego szaleństwa i dzikości, dlaczego tylko on był tu uwięziony?!

        Nie kryła się ze swoją rozpaczą, mało ją obchodziło to, że inni na nią patrzyli. Po prostu przytuliła mocno do siebie zrezygnowanego życiem nastolatka i oddała się swojej rozpaczy. Była tak beznadziejnie bezsilna. Nic nie mogła zrobić, nie mogła wyprosić na Barbarossie by uwolnił Menurkę skoro był grzeczny i nieszkodliwy, nie mogła obronić chłopca przed zakuciem i zaciągnięciem pod pokład, a teraz nawet nie była w stanie sama go uwolnić by z nim uciec. Cały czas bała się, że coś się blondynkowi stanie, gdy tylko jej przy nim nie będzie, ale bała się również, że przez to straci swojego ukochanego. Barbarossa może i nie był najlepszym kandydatem na męża, nie dla przepełnionej dobrocią i chęcią niesienia wszelkiej pomocy elfki, której był niemalże przeciwieństwem, a mimo to, to właśnie temu bandycie, królowi morskich bandytów na Jadeitowych wodach postanowiła oddać nie tylko swoje ciało, ale i serce i duszę. I to się nigdy nie zmieni, choć wątpiła czy byłaby w stanie wyrzec się kompletnie własnego sumienia i wszelkiej moralności. Musiałby chyba wydrzeć jej serce z piersi, by pozbyć się zakorzenionej w nim dobroci dziewczyny.
        - Jest dobrze... - mruknął nieśmiało, jak zbity pies, Menurka obejmując starszą elfkę i oddając jej uścisk. Głos mu się łamał, bo właśnie sobie uświadomił, że nie pamiętał kiedy ostatnim razem był tak przez kogoś przytulony. Nie zdawał sobie do tej pory sprawy z tego, jak bardzo można pragnąć czułości i bliskości drugiego człowieka. - Nic mi nie będzie, nie martw się i nie płacz. Jeśli dorośli to takie beksy, to ja wcale nie chcę dorosnąć. - Podjął inną taktykę, mówiąc psotnym tonem i to z łobuzerskim uśmiechem. Kiraie parsknęła krótko z rozbawieniem, które tylko się spotęgowało, gdy chłopiec zaczął udawać, że się dusi w objęciach elfki, z których chciał się wyrwać, ze śmiechem wołając pomocy.
Płowowłosa go puściła i otarła łzy, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową na wygłupy przyjaciela. I jak tu zachować powagę sytuacji, gdy młokos się tak zachowuje? No nie da się!
        - Wiesz, gdyby ktoś tu przyszedł i chciał mi zrobić krzywdę zawsze mam kły i pazury i rogi do obrony, naprawdę nie masz się o co martwić. Te łańcuchy to żaden problem. - Wyszczerzył w beztroskim uśmiechu zęby.
        - Menurka! - Spiorunowała go spojrzeniem, a chłopak tylko się zaśmiał wesoło.
        - Tylko do obrony własnej, nie stresuj się tak - podkreślił, siedząc w odległości ramienia od dziewczyny i zawieszając spojrzenie na pająku tkającym sieć w kącie pod sufitem. - Nadal nie pojmuję dlaczego kochasz tego obleśnego, śmierdzącego pirata, ale naprawdę źle bym się czuł, gdybym był powodem zniszczenia twojego szczęścia i zasiania w tobie nienawiści do niego. Nie wybaczyłbym sobie tego - dodał łagodnie z delikatnym uśmiechem, choć w jego tonie można było usłyszeć jak poważny w tej chwili był. Zaraz jednak się spiął i spojrzał groźnie na wychodzącego z cienia maga.
        - Ra-fael? - wydukała zaskoczona jego obecnością gdy do nich podszedł, stawiając zaraz przy nich miski z jedzeniem. - Oh, dziękuję to miłe, umm... z twojej strony? - bardziej stwierdziła niż zapytała. Wiedziała, że pradawny był z natury dobry i pasował do tej całej pirackiej zgrai jak pięść do nosa, ale nie była pewna czy faktycznie zainteresował się Menurką i przyniósł mu jedzenie z własnej woli. W końcu zapewne dobrze wiedział, że chłopak był krwiożerczym potworem, głuchy w końcu nie był. Z drugiej strony mało wierzyła w to, że to Barbarossa dał mu taki rozkaz i faktycznie bardziej przyjęła do wiadomości to, że pokładowy medyk po prostu zlitował się nad biedną bestią, która obserwowała go cały czas czujnie i nieufnie, ani razu nie zerkając nawet na przyniesiony posiłek.
        Zaskoczona dziewczyna odprowadziła uzdrowiciela wzrokiem aż zaraz z powrotem do nich wrócił. Pomogła mu opatrzyć rany młokosa, nie tylko postępując zgodnie z instrukcjami pradawnego, ale także wykazując się własną wiedzą. Menurka nieco się rozluźnił czując, że nic mu nie grozi, a nawet zaśmiał się rozbawiony gafą tak światłego i inteligentnego mężczyzny. Natomiast elfka spojrzała wtedy surowo na medyka, a zaraz po tym na śmiejącego się bez opamiętania młodszego blondyna.
        Westchnęła ciężko, kręcąc głową na nich obu i się zaraz uśmiechnęła z wdzięcznością połyskującą w oczach. Uwiesiła się magowi na szyi i przytuliła się do niego.
        - Tylko tyle i aż tyle, dziękuję ci Rafaelu za twoje zainteresowanie - powiedziała szczerze i wzięła się za jedzenie. Co prawda przez stres wywołany ostatnią sytuacją miała strasznie ściśnięty żołądek i niewiele była w stanie zjeść, za to Menurka z chęcią zajął się odpowiednią utylizacją jej porcji, jakby w ogóle nie zjadł przed chwilą tego co zostało mu przyniesione. Zerknął na maga i z wdzięcznym uśmiechem pokiwał mu głową w podziękowaniu, po czym się położył do góry brzuchem, obżarty, by odpocząć i w spokoju przetrawić.
        - Idź się położyć Kiraie, to musiał być dla ciebie ciężki dzień. Nie martw się o mnie, ja się nigdzie nie wybieram - zaznaczył pogodnie i zamknął oczy z dłońmi wetkniętymi pod głowę.
        Kiraie rzeczywiście była padnięta, czego dowodem było to, że zaraz, sama się nie kontrolując, ziewnęła mocno i zawstydzona swoją reakcją przeprosiła przyjaciół wstając z podłogi. Przytuliła Menurkę całując go w czoło, a po tym przytuliła Rafaela raz jeszcze mu dziękując za pomoc, po czym ignorując spojrzenia, weszła po schodach na górę, w drugiej kolejności kierując się w stronę kapitańskiej kajuty. Zerknęła na trumnę, ale nie zamierzała się do niej zbliżać. To było dla niej dziwne, przynajmniej jakby sama miała tam... leżeć? Zajęła miejsce w wygodnym fotelu za biurkiem, wkomponowała się w nie i podkładając sobie ramiona pod głową, oparła brodę na nich, na biurku. Zaczęła oddawać się zmęczeniu, czując jak jej powieki stają się coraz cięższe. W końcu usnęła spokojnie w obecnej kajucie swojego lubego.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Kiedy ostatnie światła w pirackim porcie stały się nie do odróżnienia z gwiazdami na tle granatowego nieba, wszelkie życie na okręcie zamarło. Oczywiście nie dosłownie, po prostu z pewnej perspektywy nic nie było w stanie zagłuszyć oceanu. Gdyby ktoś wypadłby teraz za burtę z pewnością nie usłyszałby tych wszystkich skocznych akordów wygrywanych na flecie. Muzyka zaczynała i kończyła się w obrębie obu burt, dalej ucinały ją szumiące fale i świszczący w lukach wiatr. Marynarz, który się wychylił poza tę granicę doznawał uczucia dziwnego wyciszenia, każde dobiegające do niego słowo, nawet te wypowiedziane krzykiem, odbierał jako pojedynczy, zwolniony szept. To stwarzało idealne warunki dla przemyślenia sobie paru spraw, niekiedy bardzo poważnych, innym razem zupełnie nieistotnych, jak na przykład "czemu nie zaprzestałem na jednej butelce rumu?" albo "gdy wrócimy kończę z piciem". Obecnie spora część załogi była na dobrej drodze ku drugim wyznaniom, lecz zadania zlecone im przez kwatermistrza skutecznie wytapiały z nich zażyty alkohol. I to nawet bez pomocy słońca. W końcu pokład nie miał tendencji do samoistnego szorowania swojej powierzchni, liny i węzły czasem lubiły puszczać to, co akurat trzymały w ryzach, a broń wymagała ciągłego stanu gotowości do działania. Nawet trytony pracowały i pomagały elfom przy takielunku, podczas gdy krasnoludy dbały o porządek na dole. Kasino, Jokar i Adewall nie musieli nawet specjalnie się komunikować, każdy z nich doskonale wiedział co ma robić i co mają robić pozostali. Dzięki takiemu porządkowi Barbarossa nie musiał już zawracać sobie głowy głupotami, co nie znaczy, że przestał być na okręcie potrzebny. W końcu każda machina potrzebuje układu zbliżonego do mózgu.
Ten akurat podziwiał gwiazdy, nie specjalnie skupiając się na kierunku. Czerwona igła kompasu ustawionego obok steru z każdą minutą przekręcała się o kilka stopni, informując o tym, iż Wyzwolenie zeszło z obranego wcześniej kursu i zamiast na północ, odbija ku zachodowi. Jednak wampir nie zwracał na to uwagi, pan Horner milczał, zapewne w obawie przed pouczeniem i reprymendą ze strony dawnego wroga, który dziś wydawał mu polecenia, ale nawet on nie mógł nie zauważyć, że coś jest nie tak.
- Za kilka godzin wstanie słońce - powiedział w przestrzeń krwiopijca, przerywając ciszę tonem, tak bardzo wyrażającym coś oczywistego, jakby mówił, że trawa ma kolor zielony. - A od wschodu zbierze się solidna mgła. Przeczekamy w niej. Jesteśmy na uczęszczanym trakcie, łowcy piratów bardzo często patrolują te wody. Musimy zmieścić się w prześwitach pomiędzy kolejnymi okrętami i wrócić na stary kurs. Walka tylko w ostateczności. Chcę w spokoju dopłynąć do Maurii, zrozumiano?
- Tak jest! - odpowiedział mu jeden z marynarzy, elf służący dawniej w barwach Leonii, który najwyraźniej pogodził się już i zaakceptował nowy porządek.
Następnie wampir oddał ster Hornerowi, a sam wybrał się na obchód pod statku. Wywołało to nie małe zamieszania ponieważ dobrze wychowani w leońskich akademiach młodzieńcy nauczeni byli salutować przed przełożonymi. W rzeczywistości jednak mało który pirat okazywał Barbarossie podobny szacunek. Większość pozdrawiała go uniesieniem ręki bądź krótkim "kapitanie" wypowiadanym z szacunkiem. Nikt nie wstawał i nie płaszczył się, na Nautiliusie wszyscy byli sobie równi. Sprawa odnoszenia się do każdego z osobna była kwestią indywidualną, choć hierarchia jak najbardziej obowiązywała. Pod jego okiem dokonano jeszcze kilku poprawek odnośnie samej pracy na Wyzwoleniu, po czym kapitan zniknął pod pokładem.
- Niczego ci tu nie brakuje? - zapytał Kasina, mijając się z nim w wejściu do kuchni, w której to nord już zdążył poprzestawiać meble i wciągnąć kowadło.
- Nie sądzę - odpowiedział krasnolud i sięgnął po duży, metalowy kubek, który następnie zanurzył w otwartej beczce piwa. - Zapasów mamy na kilka tygodni, jedzenia oczywiście mniej, ale od czego przecież mamy harpuny.
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się do siebie półgębkiem, po czym każdy poszedł w swoją stronę: Kasino do ładowni, wampir z powrotem na górę. Do celi z uwięzionym Menurką nawet nie zajrzał, nie chciał sobie psuć resztek humoru, a zapewne nie ominęłaby go rozmowa z elfką, kilka słusznych krytyk na jego temat i temu podobne. Jeśli chciała stroić fochy, to on nie miał zamiaru w tym uczestniczyć. W końcu przecież jej przejdzie i wszystko wróci do normy. Przynajmniej dla nieumarłego. Przez swoją ucieczkę od ojca Kiraie niestety straciła już szansę na normalne życie.

Do kajuty Barbarossa wrócił na chwilę przed świtem, już od progu zrzucając na podłogę pas z bronią i płaszcz. Zmęczenie było dla jego rasy pojęciem nierealnym, ale po całej nocy na nogach jego ciało wysyłało mu dziwne sygnały. W tym momencie zapragnął się położyć i zamknąć oczy, chociaż na te kilka godzin, by przeczekać zbliżający się wschód słońca. Nie spodziewał się zastać elfki w trumnie, istoty śmiertelne dość sceptycznie reagowały na samą obecność trumny w pokoju, co dopiero mówić o spaniu w niej, ale uspokoił go widok dziewczyny przy biurku, pogrążonej w głębokim śnie. By jej nie obudzić, wampir po cichu zdjął z kołka płaszcz, który zamierzał jej sprezentować i zarzucił jej na ramiona. Musiał przyznać, że srebrne nitki ładnie komponowały się z jej włosami. Nim odszedł, pozbawił ją także sztyletu, który nosiła za paskiem, zostawiając na stole o wiele przyjemniejszy kordzik z podłużnym jelcem i zdobioną rękojeścią. Nie miał zamiaru jej tym udobruchać, a jedynie przekazać, że była dla niego ważna.
Później kapitan piratów sam się położył, zamykając za sobą trumnę.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Zmęczona przede wszystkim ostatnim dniem wypełnionym masą nerwów i stresu, Kiraie obudziła się grubo po wschodzie słońca. Co prawda nie osiągnęło jeszcze swojego najwyższego miejsca na widnokręgu, ale część drogi miało już za sobą. Odkąd przenieśli się z Rionem do Leoni, była rannym ptaszkiem mimo wygód życia jak ktoś z wyższych sfer, po prostu mieszkając nad bezkresnymi wodami, grzechem byłoby przegapić choć jeden wschód czy zachód słońca. Niektórzy służący jak i sam były admirał śmiali się, że Kiraie jest siostrą słońca, bo wstawała razem z nim. Faktycznie, kochająca naturę raczej rzadko przesypiała wschody, w trakcie których rozkwitały niektóre z jej kwiatów w ogrodzie, ale to, że wcześnie się zwykle budziła spowodowane było w głównej mierze przyzwyczajeniem z czasów, gdy jeszcze mieszkali w Danae. O czym jej ojciec zdawał się już zapomnieć.
        Przebudziła się i przeciągnęła mocno na fotelu przy biurku, krzywiąc się przy tym i stękając jakby niedawno została poddana serii okropnych tortur, a czemu winne było spanie w dość niewygodnej pozycji. Przeciągając się poczuła jak coś spływa niczym ciężka woda z jej ramion, a dłoń zawadziła o twardy i raczej zimny w dotyku przedmiot. Zaskoczona nagłym pojawieniem się tajemniczych rzeczy, których pamiętała, że nie było gdy odpływała w sen, rozejrzała się czujnie po kajucie w jednej chwili rozbudzając się całkiem i zmuszając swój umysł do pracy. Nie umknęły jej uwadze porzucone niedbale na podłodze części garderoby pewnego bandyty, który nie tylko miał na swoich rękach krew niewinnych ludzi, ale również ukradł jej serce. Ten bandyta zapewne wyrzucałby właśnie za burtę ciało dwunastoletniego chłopca tylko dlatego, że był ludożerczym z natury Wendigo. Na pewno Menurka szybko zakończyłby swój żywot w pirackiej ostoi, gdyby nie Kiraie, do której właśnie powróciło wspomnienie gniewu na swojego ukochanego bandytę. Nadal ukochanego bo mimo konfliktu między nimi w sprawie chłopca, jej miłość do Barbarossy wcale się nie zmieniła. Chciała jedynie by pirat zrozumiał, że są różne rodzaje potworów, że on był jednym z nich i może nawet gorszym niż ten biedny chłopiec zakmięty pod pokładem i skuty łańcuchami jak pies. Chciała by dano blondynowi szanse, a nóż stałby się wspaniałym kamratem wśród pirackiego towarzystwa, w końcu jej ojciec tyle czasu trzymał go na własnym okręcie.
        Westchnęła ciężko zerkając w stronę trumny, do której rozrzucone przez wampira rzeczy mogłoby się zdawać, że prowadziły. Na pewno tak łatwo nie odpuści tej sprawy, ale musiałaby nie mieć serca i być zarozumiałą lalunią, mającą w nosie wszystkich innych poza nią samą i własnymi zachciankami, gdyby teraz postanowiła przerwać ukochanemu odpoczynek, by niemalże od samego rana rozpocząć z nim awanturę. W końcu skupiła spojrzenie na zmaterializowanych podczas jej snu przedmiotach, w pierwszej kolejności skupiając się na pięknym kordzie, którego rękojeść zdobiły srebrne, pnącza wijące się jak węże, okalające delikatny kontur kwiatu, który od niego dostała w drodze na Wyspę Czaszek. Przesunęła po broni delikatnie palcami, a następnie ujęła ostrożnie rękojeść, przygotowując już drugą dłoń by nie upuścić ciężkiego przedmiotu. O dziwo kord nie był tak ciężki jak jej się wydawało i jeszcze idealnie wpasował się w jej dłoń. Nie miała większych problemów z pewniejszym zaciśnięciem na nim palców. Uśmiechnęła się pod nosem, szczęśliwa z otrzymanego prezentu. Tym bardziej, że dzięki niemu wszystko mogło się teraz zmienić. Mogłaby ochronić pogardzanego przez wszystkich Menurkę, gdy tylko nauczy się władać ta bronią. Dzięki temu podarunkowi, miała już zajęcie na dzisiejszy dzień. Musiała tylko sobie znaleźć nauczyciela i chyba wiedziała do kogo się zgłosić, żeby nie stracić ani głowy, ani godności.
Odsunęła się z fotelem i omal nie przewróciła, gdy potknęła się o fałd ciężkiego materiału. Wtedy jej spojrzenie padło na ciemno srebrny płaszcz w typowo korsarskim kroju. Do jej oczu napłynęły łzy i tracąc na moment kontrolę nad sobą porwała płaszcz w ramiona i przytuliła do siebie jakby był dawno niewidzianym znajomym. Był przepiękny i zdawał się idealnie pasować kolorystyką i wzorem do kordu, ale także na samej elfce leżał jak ulał. Co prawda było niepokojące i dość przerażające to, kiedy Barbarossa zdążył zdjąć z niej poszczególne wymiary i czy rzeczywiście działał przy tym sam, czy może jednak niczego nieświadomą elfkę oglądał jeszcze ktoś inny. Szczerze wolała tego nie wiedzieć.
        Cała w skowronkach od razu zarzuciła na ramiona ciężki materiał i przypasała do biodra kord, po czym zgarnęła z podłogi rozrzucone przez niechlujnego kapitana ubrania i niemalże z pedantycznym zacięciem odwiesiła jego płaszcz na kołek, a pas z bronią przewiesiła przez oparcie krzesła, które zostawiła obok trumny, w której obecnie spał, a w której ostatnio oni...
        Zarumieniła się i pospiesznie opuściła kajutę, w pierwszej kolejności udając się pod pokład. Nie, nie poszła do Menurki. Musiała najpierw udać się do kuchni na przeszpiegi czy nie kręcił się po niej pewien gburowaty krasnolud i czy zdążyłaby z narażeniem życia pod jego nieobecność przyszykować dla siebie i młodego Wendigo coś do jedzenia. Plan niby prosty, ale ile stresu się przy tym naje przez choćby najmniejszy szmer, przez strach, że to właśnie Kasino wraca do swego królestwa pachnącego jednocześnie topionym metalem i smażoną rybą. Nie mogła się jednak wahać, bo była by to dla niej chwila straty cennego czasu, a tego w tej sytuacji potrzebowała nawet bardziej niż powietrza, którym oddychała. Wzięła głęboki oddech i tak jak do tej pory szła dumnie przez pokład ze swoim własnym kordzikiem i pięknym płaszczu, tak teraz jak przerażona mysz się skuliła i rozglądała zza rogu czy kota nigdzie nie ma, by móc bezpiecznie wyjść ze swojej norki po kilka okruszków.
        Miała to szczęście, że krasnoluda w kuchni akurat nie było. Przy tym miała tego pecha, że przez cały czas dokonywania swojej "zbrodni" aż za dobrze go słyszała, jakby był tuż za nią, choć wiedziała, że niczego nieświadomy kreci się po prostu gdzieś w pobliżu. Co się nerwów najadła to jej, ale przynajmniej udało jej się zrobić szybką acz niezwykle pożywną sałatkę rybną dla Menurki, sobie natomiast oszczędziła ryby, zadowalając się samymi warzywami i owocami. Po prostu wiedziała, że przez cały rejs będzie głównie skazana na rybne posiłki, więc póki miała jeszcze szansę, wolała zadowolić się czymś nie-rybnym. Z kuchni wymknęła się w ostatniej chwili - ona z niej wyszła, a brodacz zmierzał w stronę swojej pracowni. Słysząc kroki zerknęła za siebie, a po ujrzeniu krępego mężczyzny, z paniką w oczach pognała biegiem z przygotowanym dla siebie i przyjaciela śniadaniem do miejsca, gdzie go więziono.
        Posiłek minął im w nawet miłej atmosferze mimo przypominającego o sobie brzękaniem łańcucha. Chwilę też posiedziała i porozmawiała na mało znaczące tematy z chłopcem, od dla dotrzymania mu towarzystwa aż w końcu musiała się z nim pożegnać, w końcu miała tyle dziś do zrobienia. Obiecała jednak, że jeszcze zajrzy do blondyna, by się nie martwił. Przechodząc w stronę schodów na główny pokład w poszukiwaniu Rafaela, unikała Kasina jak ognia, a na górze, unikała swojego ojca. Miała nadzieję, że uda jej się szybko znaleźć pirackiego medyka by poprosić go by upuścił jej krwi i zabutelkował, konserwując odpowiednio magią, by ona mogła zostawić "śniadanie" dla Barbarossy nim ten się obudzi.
        Musiała przecież mu jakoś podziękować za kord i płaszcz. Miała świadomość, że wampir zapewne wolałby przekąsić co nieco trzymając ją w objęciach, ale nie była pewna czy chce go w ogóle oglądać póki nie rozwiąże sprawy Menurki. Nie to, żeby nie kochała Barbarossy, bo realizacja tego postanowienia była dla niej katorgą, ale miała swoją dumę i postanowiła wytrwać w swoim buncie, coby udowodnić kapitanowi, że wcale się go nie boi i nie będzie tańczyła jak on jej zagra, a przynajmniej nie wtedy, gdy uzna, że sytuacja czy muzyka nie są dla niej odpowiednie.

        Drugie na liście, po odhaczeniu przygotowania i zaniesienia ukochanemu "śniadania do łóżka", było znalezienie sobie nauczyciela, który pomógłby jej z opanowaniem umiejętności walki kordem. Z pirackiej braci najlepszym nauczycielem okazał jej się Jokar. Dobrze, był dziwny, z psychopatycznymi fetyszami i wyglądał jak potwór, ale darzył miłością tyle wspaniałych kobiet i był lojalny wobec Barbarossy, był niczym pies obronny - bezwzględnie oddany i posłuszny (jak się przynajmniej Kiraie wydawało). No i w przeciwieństwie do Adewalla nie chciał jej poderżnąć gardła. Kasino za nią nie przepadał, zapewne przez to, że była głupią elfką, niewyrośnięty rasista... A Rafaela w ogóle nie brała pod uwagę przez jego spokojne, pacyfistyczne usposobienie. Fakt, wątpiła by kiedykolwiek byłaby w stanie zrobić tym kordem komuś krzywdę, ale kiedy nauczy się nim władać, będzie mogła jednoznacznie wszystkim udowodnić, że nie jest jedynie głupiutką lalunią z dobrego domu, wiecznie strojącą fochy i zadzierającą nosa. Był to też sposób na uwolnienie Menurki. Wiedziała, że chłopiec nie będzie dziś czy za trzy dni chodził wolno po pokładzie, ale mogłaby go bez wahania zapewnić, że podczas drogi powrotnej do Wyspy Czaszek nie będzie już skuty, ani niczym skrępowany. Mogła za to ręczyć własną głową i gdy będzie miała pewność, złoży chłopcu tę przysięgę.
Awatar użytkownika
Barbarossa
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 127
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat , Żeglarz , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Barbarossa »

Nowy płaszcz elfki przykuwał spojrzenia piratów, jednak w przeciwieństwie do błyskotek, nie wzbudzał wielkiego zainteresowania. A wszystko przez plotki o jej zażyłym romansie z kapitanem, które rozeszły się po okręcie, jak pchły po brudnym kundlu. Przez nie nikt nawet nie myślał o niegodziwościach. Nie powstrzymało to jednak narodzin szeptów i kąśliwych komentarzy na temat córki byłego admirała, która swój tymczasowy immunitet zawdzięczała uległości w łożu. A przynajmniej tak twierdzili dawni adoratorzy dziewczyny, czujący do niej odrazę za odrzucenie ich propozycji. Jakby nie patrzeć stanowili swego rodzaju elitę wśród młodych arystokratów, każdy z nich był synem jakiegoś kupca lub ambasadora, w dodatku służyli na chlubie królewskiej floty i nie musieli oszczędzać na przyjemności. Tymczasem obiekt ich westchnień wybrał pospolitego mordercę bez duszy, co z tego, że również szlachcica z ogromnym majątkiem. Dla utraconego honoru i urażonej dumy liczyło się tylko to pierwsze.
W drodze na dziób okrętu nikt jej nie zatrzymywał, nawet sami trytoni, zajęci swoimi sprawami. Było to jednoznaczne z zerowym powitaniem i początkowo brakiem zainteresowania jej skromną osobą, dopóki jeden z morskich rzezimieszków (sprowokowany jej upartością i ciągle powtarzającym się "chciałabym pomówić z Jokarem"), na oko kilka lat starszy od niej, nie wskazał jej miejsca pobytu szefa. Rzucona za burtę lina, uwiązana pomiędzy balustradą, a galionem w kształcie syreny trzymającej w rękach gołębia i napięta niczym struna, utrzymywała spleciony z rzemieni hamak na wysokości kilkunastu stóp ponad poziomem wody. To właśnie w nim drzemał w spokoju tryton, wiszący na krawędzi niczym niedoszły samobójca. W jednej ręce trzymał pustą butelkę, w drugiej nóż, a na opalonej twarzy widniał grymas wiecznego niezadowolenia. Po dłuższej chwili zdołał jednak otworzyć oczy.
Sen Jokara był lekki jak piórko. Wystarczyło chwilę się na niego popatrzeć, by zaalarmować czuły instynkt. W tej właśnie chwili patrzył na Kiraie "z góry", co było o tyle bardziej nieprzyjemne, iż to ona miała przewagę wysokości. Wdzięczny był bogom, że swoją sprawę do niego elfka przedstawiła krótko i treściwie, tym krócej musiała czekać na jego odpowiedź. Bezsprzecznie negatywną, co miało zakończyć temat raz na zawsze. Niestety bosman wyczuwał, że nie odpuści i kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, naturianin zdołał odczytać jedynie fragment mówiący, że jeśli on nie ulegnie, zostanie do tego zmuszony przez kapitana. Prawda bowiem była taka, choć może nie do końca świadomie stosowana przez córkę Awerkera, że jej obecny status kapitańskiej kochanki niósł ze sobą pewne korzyści i przywileje. Jak dobrze, że na okręcie były jeszcze osoby o większej sile przebicia.
- Erlon! - zawołał od niechcenia nożownik i wtedy za placami Kiraie zmaterializował się wysoki tryton. Na oko przewyższał innych swoich pobratymców o głowę, nawet Jokara, choć wzrost to nie wszystko by budzić grozę. Jego pierś przecinał pas z nożami do rzucania, a w pochwie przy udzie spoczywał kord.
- Wróć do mnie, gdy opanujesz podstawy - zwrócił się do elfki, po czym wrócił do kontynuacji przerwanego wypoczynku.
W przeciwieństwie do Jokara, Erlon był nieco bardziej rozmowny i nie tak oschły jak pozostali. Zgodnie z jej życzeniem, zaprosił dziewczynę na główny pokład, gdzie było więcej miejsca i tam zaczął wykładać jej podstawy szermierki. Pozostała część załogi starała się im nie przeszkadzać, choć to, jak Kiraie się poruszała, wzbudzało kolejne fale szeptów.
- Nie rozglądaj się - pouczał Erlon, z minuty na minuty coraz bardziej przyśpieszając. - Skup się na moim mieczu.
Kiedy uznawał to za stosowne, tryton wprowadzał też elementy prymitywnego tańca, zmuszając uczennice do pracy nogami i od czasu do czasu rozbrajał ją i posyłał tyłkiem na zwój lin, by oprzytomniała i zrozumiała swoje błędy. Dopiero kiedy ona spróbowała tego na nim, Erlon zaatakował na poważnie, jakby naprawdę chciał jej zrobić krzywdę. Praktyka w całości wyparła teorię.

Tymczasem Barbarossa rozpoczynał swój dzień od wylania sobie na głowę cebrzyka z zimną wodą. Cała ta bezczynność, samotna warta w trumnie, w której wręcz dusił się od zapachu naftaliny i liczenie drzazg działały mu już na nerwy. Gdyby jeszcze miał towarzystwo, z całą pewnością znalazłby masę ciekawszych rzeczy do roboty, ale niestety, jego towarzyszka zdecydowała się go unikać. Przynajmniej na jakiś czas. Niezadowolony z takiego obrotu spraw, wampir postanowił spędzić dzisiejszy dzień z załogą, unikając przy tym słońca jak ognia, którego działanie na jego skórze wywołałoby podobne w sumie komplikacje. Miał tylko nadzieję, że pierścień swoje wytrzyma albo przynajmniej w porę zaalarmuje o konieczności zmiany planów. W końcu jakby się nad tym zastanowić ostatnie dni wystawiły krwiopijce na dość silne nasłonecznienie.
Przebrany w świeżą koszulę i płaszcz, Barbarossa ruszył do wyjścia, kiedy nagle dostrzegł pewne zmiany. Jego ubiór z poprzedniego wieczora wisiał na kołku, obok trumny stało krzesło, na oparciu którego wisiała jego broń, a tuż obok stała butelka. Wcześniej nie zwrócił na to specjalnej uwagi, dopiero teraz wszystkie szczegóły uderzały w jego podświadomość niczym taran. Zaintrygowany, powoli odkorkował naczynie i pociągnął solidnego łyka.
Niemal natychmiast uderzyła go krwista słodycz, serce zabiło mocniej (o ile u wampirów to w ogóle możliwe), a po karku przebiegły dreszcze. Nie spodziewał się takiej reakcji na trunek od swojej kochanki, ale niebywale poprawił mu on humor. Opróżniwszy naczynie do sucha, sięgnął po pas oraz kapelusz i opuścił kajutę.
Pierwsze kroki skierował na mostek, gdzie pan Horner strzegł steru jak oka w głowie. Trzeba było mu przyznać, w roli sternika sprawdzał się naprawdę wyśmienicie, choć do poziomu emerytowanego Dusty'ego nieco mu jednak brakowało.
- Dziękuję - wyrwało się z ust wampira, gdy chwycił koło sterowe, dając mężczyźnie niemy rozkaz, iż miał się od niego odsunąć. Barbarossa zakręcił kołem kilka razy, wyszedł naprzeciw falom uderzającym od wschodu i ustawił okręt na zupełnie innym kursie. Następnie odszedł bez słowa, zostawiając mostek w rękach Hornera i Awerkera. Bycie kapitanem miało swoje pewne zalety, nie trzeba było nikomu tłumaczyć się ze swoich decyzji, tylko obserwować jak podwładni dostosowują się do nich.
W drugiej kolejności odwiedził kuchnię oraz czarodzieja, z którym musiał omówić kwestię Wendigo. Z racji jego neutralności w każdej sprawie, miał on obserwować zachowania chłopca i każdą powstałą uwagą dzielić się z wampirem. Barbarossa był oczywiście świadomy, że zwykły żelazny łańcuch nie był przeszkodą dla leśnego demona, ale jego spokój z kolei napawał go lekkim niepokojem. Jeszcze na wyspie Menurka miał okazję do ucieczki, piracki azyl nie był co prawda olbrzymi, ale jego tyły porastał gęsty las, a klifowe ściany posiadały liczne, niezbadane dotąd jaskinie. Mimo to, potwór zdecydował się zostać, a skucie kajdanami przyjął aż nazbyt dobrze. Dlatego trzeba było mieć go na oku.
W ostatniej części swoich sprawunków, Barbarossa wrócił na główny pokład i z ciekawości dołączył do niewielkiego zbiegowiska pod masztem. Dźwięk zderzających się ze sobą ostrzy sugerował pojedynek, a te były niezłą rozrywką podczas długich rejsów. Zajmując dogodne miejsce w cieniu, kapitan oparł brodę na pięści i w milczeniu przyglądał się upadkom pewnej elfki, próbującej swych sił przeciwko trytonowi.
Awatar użytkownika
Kiraie
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 111
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Pirat , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kiraie »

        Z kapitańskiej kajuty, okryta otrzymanym (choć nie bezpośrednio) od wampira płaszczem, wyszła z dumnie wyprostowana, z lekko uniesioną głową i godnie wypiętą piersią. Niemiłe szmery pod swoim adresem głównie ignorowała, kątem oka dostrzegając całą masę nieprzychylnych spojrzeń i to nie tylko leońskiej części załogi. Choć ze strony piratów były one jakby mniej jadowite. W końcu znali bardzo dobrze swojego kapitana i pewnie mieli Kiraie za chwilową zachciankę, zwyczajny łup. Jakiś czas temu elfka faktycznie się obawiała, że prędzej czy później Barbarossa się nią znudzi, albo zdobędzie kolejny "łup", ale wtedy z pomocą przybyła jej Raven i żony Jokara, które zapewniły elfkę, że choć kawał łajdaka z wampira, w końcu jest hersztem całej bandy sobie podobnych, to z płowowłosą może być zupełnie inaczej. Wystarczy, że nie będzie mu kulą u nogi, zawsze dotrzyma mu kroku i nie popełni tych samych błędów co jego poprzednia ukochana, po której nie widziano szansy na to, że krwiopijczy korsarz jeszcze kiedyś się prawdziwie zakocha.
        Może i się tylko z niej naigrawały, może przez swoje pirackie okrucieństwo i dwulicowość zasiały w sercu długouchej złudne nadzieje na to, że mogłaby kiedyś stworzyć normalny, oddany sobie i wierny związek z pirackim kapitanem. Nie wiedziała. Była pewna jedynie prawdziwości swoich uczuć do niego, które wcale nie malały nawet jeśli była na niego wściekłą. Aczkolwiek to mogłoby się wydawać dziwne, ale miała wrażenie, że przez złość jeszcze bardziej go kochała. W sumie jakby nie patrzeć od tego się zaczęło. Nienawiść przerodziła się w miłość. Czy to rzeczywiście było szczere uczucie, czy jedynie piękna iluzja wywołana zbyt długim przebywaniem wśród swoich porywaczy, jeden z legendarnych syndromów objawiający się sympatią do oprawców, darzoną przez ich ofiary pokroju Kiraie? Jej się wydawało, że to żadna iluzja, że kocha go prawdziwie, bez żadnych zaburzeń psychicznych. Ale mogło jej się przecież tak tylko wydawać przez zaburzenia, których się wypierała, prawda? Będzie musiała dla pewności poruszyć ten temat z dziewczynami, może nawet po powrocie. Albo zaatakować w tej kwestii Rafaela. Jemu mogła zaufać bezgranicznie jeśli o choroby chodziło. To była dobra myśl, choć obecnie miała ważniejsze sprawy na głowie.

        Bardzo się cieszyła po długotrwałych namowach Rafaela i uciszaniach oburzonego Menurki, gdy powiedziała pilnującemu chłopca medykowi o swoim pomyśle na śniadanie dla ukochanego. Łatwo nie było, a odradzanie tego pomysłu ze strony młokosa ją irytowało, ale sprawnie zdołała opanować obu blondynów. Młodszego uciszając skutecznie argumentem, że skoro go tak korci, to niech również nazwie ją piracką panną lekkich obyczajów (delikatnie mówiąc) jak reszta jego współtowarzyszy, z którymi służył jej ojcu, ale żeby wtedy nie miał wątpliwości, że ona nie będzie już jego przyjaciółką.
        - Bo kto by chciał się przyjaźnić ze zdradziecką, wywijającą na okrągło rzycią przed wszystkimi kurtyzaną! - argumentowała i skutecznie tym zamknęła usta młodemu Wendigo.
        Z drugim blondynem nie musiała sięgać po aż tak drastyczne środki, powiedziała mu jedynie , że skoro z Barbarossą "coś" ją łączyło, to jako jego kochanka było zobligowana do zapewnienia mu pełnowartościowego pożywienia z własnych żył, że sama na nim wymogła złożenie obietnicy, że wyłącznie jej krew będzie pijał i niczyją więcej.
        - A obietnic szczególnie tak honorowy kapitan nie powinien łamać, by nie stracić posłuchu wśród swych kamratów, prawda? - zapytała niewinnie i uśmiechnęła się do maga przyjaźnie.
        Było ciężko i musiała się nagimnastykować by w końcu zrealizować to zadanie, nie mniej w końcu jej się udało. Rafael rozciął nieznacznie jej nadgarstek i spływającą krew zebrał do jednej z magicznych karafek, które miały zachować świeżość, gęstość i ciepłotę krwi jeszcze na jakiś czas. Po tym opatrzył jej nadgarstek i dumna z siebie elfka mogła z butelką wrócić do kapitańskiej kajuty, by zostawić swój skromny podarek. Pomimo tego, że właśnie upuszczono jej krwi, czuła się pełna energii, żadnego osłabienia i zawrotów głowy.
        Tym lepiej w sumie dla niej, bo będzie mogła zająć się drugim zadaniem, do którego realizacji właśnie miała przystąpić starając się wymusić na którymkolwiek z Jokarowych trytonów choć minimum uwagi. W końcu Prasmok się nad nią zlitować, a może żaden z tych naturian jeszcze nie był przyzwyczajony do kobiecego marudzenia, jęczenia i trajkotania, bo nareszcie ktoś zaprowadził ją do szefa trytonów. Naprawdę, gdyby był na pokładzie, ktoś inny kto mógłby jej pomóc w jej planie, na pewno nie zawracała by zielonoskóremu potworowi głowy, nawet jeśli miał ładne i miłe (co dalej Kiraie zastanawiało jakim cudem) żony. Z tego też powodu (by załatwić sprawę szybko i mieć krotki z nim kontakt) powiedziała od razu, że chce się u niego szkolić z szermierki bez zbędnego owijania w bawełnę. Jego odmowy oczywiście nie przyjęła, a skoro wcześniej jej upór i zacięcie poskutkowały i tym razem się do nich odniosła.
        Ostatecznie, jeszcze bardziej szczęśliwa niż po obudzeniu się dzisiejszego ranka, szła za nowo poznanym towarzyszem na główny pokład, gdzie miała się właśnie nauczyć podstaw, by później to szpetny naturianin zajął się jej mentorowaniem. I nie chodziło tu wcale o Adewalla. Erlona nie dało się nie lubić. Co prawda był surowym nauczycielem, nie dawał jej wcale forów i cały czas podnosił poziom ucząc ją przez popełniane przez nią błędy, ale dzięki temu dość szybko pojęła prawdziwą istotę szermierki, choć nadal to ona kończyła z wytrąconym z dłoni kordem oraz na deskach.

        Osłabienie zaczęło dawać o sobie znać, razem z burczącym brzuchem i po intensywnych ćwiczeniach bez chwili przerwy, ledwo się trzymała na nogach, ale coraz bardziej była skupiona na nim, na ruchach jego stóp i na ostrzu jego broni. Cała reszta przestała mieć dla niej znaczenie. Nie słyszała za plecami szeptów na swój temat, nie widziała jak coraz to większa część leończyków i piratów zaczęła obstawiać zakłady. Oczywiście na nią nikt nie postawił, to, że przegra za każdym razem wiedziała nawet ona więc nie było się sensu zakładać o to. Nie. Oni zakładali się o to ile jeszcze razy płowowłosa zbije sobie tyłek zanim się podda, po ilu ruchach Erlon pośle ją znów na deski i tym podobne. Zaczęła w końcu kombinować, przewidywać ruchy trytona i opierać się na swojej naturalnej zwinności, która jak do tej pory zdawała się być uśpiona i w ogóle nieprzydatna.
        - Jeszcze... raz... - wysapała, nie mogą złapać tchu, sponiewierana jakby dopiero po tygodniu morze wyrzuciło ją na brzeg. Płaszcz, żeby go nie zniszczyć niemal na samym początku przewiesiła przez jedną beczkę stojącą pod masztem. Ustawiła kord i przyjęła bojową postawę, choć zmęczenie, odmawiające posłuszeństwa nogi i wiecznie kołyszący się statek wcale nie pomagały w zachowaniu pionowej postawy i dziewczyna po prostu się słaniała, w każdej chwili mogła upaść na pokłada z wycieńczenia.
        Nie wiedziała, że pewien wampir, który skradł jej serce przypatrywał się jej poczynaniom z uwagą. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że Rion wypatrzył ją z mostka i właśnie starał się przebić bezskutecznie przez tłum by przerwać tę niedorzeczną walkę, do której nigdy nie powinno dojść, w końcu kobiety nie powinny nigdy trzymać w dłoniach broni. Nie tylko był wściekły na córkę za jej lekkomyślność i głupotę, ale oberwać by się miało również Barbarossie, który nawet palcem nie zamierzał kiwnąć by zakończyć ten pożałowania godny cyrk!
Zablokowany

Wróć do „Jadeitowe Wybrzeże”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości