Jadeitowe Wybrzeże[Księżycowa wyspa na Oceanie Jadeitów]Raj na ziemi! Chyba...

Bajkowe wybrzeże Oceanu Jadeitów. Jego nazwa wzięła się od koloru jakim promieniuje. Znajdziesz tu plaże ze złotym piaskiem, palmy i rajskie ogrody. Palące słońce rekompensuje cudowna morska bryza.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

- Natomiast ja nie sądzę byś miała kompetencje by oceniać moje kompetencje, jeżeli wiesz co mam na myśli. Sugerował bym ci żebyś była bardziej ostrożna, bo gdybyś spotkała smoka mniej cierpliwego ode mnie, czego doskonałym przykładem jest osobnik za tobą, twoje aroganckie zachowanie mogłoby się nie skończyć dla ciebie najlepiej. Potraktuj to jak taką... radę na przyszłość. – oświadczył Moren swoim zwyczajnym, lekko aroganckim tonem. Nie widział powodu, żeby nie wykorzystać okazji by trochę utemperować jej zachowanie. Tolerowanie kiedy inni próbowali wytykać mu jego błędy, a już szczególnie te nieprawdziwe (a trzeba zaznaczyć że przy swojej ocenie Moren nie popełnił błędów), szło mu nienajlepiej. Nie chciał jednak pokazywać że udało jej się go zirytować, byłoby to jedynie pokazywaniem swojego słabego punktu. Dlatego też odgryzł się na jej, wykorzystując jej własne słowa, jednocześnie przypominając jej o zniecierpliwionym Gvargu za jej plecami. Jego brat w istocie nie wyglądał na usatysfakcjonowane go obecną sytuacją i prawdopodobnie chciałby się teraz znaleźć zupełnie gdzie indziej. Wyobrażał sobie jednak że do pewnego stopnia kotka jego też zirytowała, co było raczej bezpiecznym założeniem. Działać na nerwy Gvargowi doprawdy wcale nie było trudno, a jedną z tych rzeczy które podsycały jego gniew były kłótnie, głównie te z jego udziałem, choć i nie tylko. Rzeczywiście z grubiej strony osobliwego, żywego kokonu który tworzyli rozległ się jadowity syk, który brzmiał iście jakby dobył się z gardła pełnokrwistej hydry. Dźwięk ten jedynie podkreślił moc jego słów, z czego prawdopodobnie nawet Gvarg zdawał sobie sprawę.
- Gdybym posłuchał? Naprawdę? Słyszałem każde twoje słowo, ale do teraz nie kwapiłaś się żeby wyjaśnić co tak naprawdę się stało. Wszystko co do tej pory widzieliśmy, świadczyło o tym że coś jest na rzeczy. A jeżeli znalazłaś się tu nie tylko ty, ale i my, można było całkiem bezpiecznie założyć że pomarańczowołuski też gdzieś tu jest. Nie powinien więc dziwić cię za bardzo fakt, że postanowiliśmy cię zamknąć tutaj, z nami, żeby dowiedzieć się od ciebie wszystkiego co wiesz na ten temat. – Oświadczył Moren, częściowo tłumacząc ich motywy, a zarazem wyjaśniając jakie miał wcześniej podejrzenia. Dalej właściwie nie można było wykluczyć że smok, łaskawie ochrzczony przez kotkę Henrym, nie znajdował się gdzieś w pobliżu. Trudno już było wprawdzie zakładać jakąś pułapkę, lecz Moren wogóle nie byłby zdziwiony gdyby i jego gdzieś tu napotkali. Nie był wprawdzie pewny na ile byłby gotowy na ponowne starcie z tamtą kupą mięśni, lecz o ile nie udałoby mu się ich w jakiś sposób zaskoczyć, to iluzje byłyby wystarczającą przewagą żeby móc go powalić. Może od niego dowiedzieliby się czegoś nowego, interesującego? Chociaż... no nie w sumie. Język którym posługiwał się Henry był tak prymitywny, że nawiązanie z nim kontaktu mógłby być nie tyle trudne, co nawet niemożliwe. Bariera językowa była zwyczajnie zbyt duża, żeby dałoby się wyciągnąć z niego jakąkolwiek informację, choćby za nic nie związaną z tematem. Zupełnie jakby rozmawiać ze zwierzęciem. Chociaż nawet i to w sumie się nie zgadzało, bo zwierzęta też miały swoje własne języki, które dało się nawet zinterpretować, w przeciwieństwie do pomarańczowołuskiego. Swoją drogą ciekawe że smok w jego wieku był aż tak bardzo dziki. Gdyby nie to, że miał teraz całkiem istotne sprawy na głowie, prawdopodobnie poświęciłby temu faktowi więcej przemyśleń, lecz teraz zdecydowanie bardziej zajmował go problem tajemniczego czarownika.


Gvarg syknął znacząco, choć ni to w stronę kotki, ni w kierunku Morena, a raczej do obydwu jednocześnie. To, że siedział tu jak ten cieć, jedynie czekając na to aż to oni wreszcie coś zrobią działało mu na nerwy. Fakt, że został przez brata użyty w charakterze straszaka dla tej zwierzęcej abominacji również był mu nie w smak. Poza tym, było parę innych rzeczy, które wolałby teraz robić, a na ich czele leżało złupienie tamtego statku zacumowanego przy brzegu wyspy, tego obok którego przelatywali wcześniej. Nawet sprawienie niespodziewanej wizyty temu tajemniczemu czarownikowi nie było na tyle zachęcającą perspektywą, żeby czekał na to bez niecierpliwości. Po pierwsze, nie było żadnej pewności, że ktokolwiek taki wogóle istniał. Po drugie, nawet jeżeli taki był gdzieś na tej wyspie, to skąd Moren niby miał wiedzieć, że posiadał jakiekolwiek skarby. Wprawdzie wiedział, że magowie czasami mają przy sobie jakąś aparaturę magiczną, która prawie nigdy nie jest łatwa do zdobycia i co nieco jest warta, jednakże przeważnie nie reprezentuje sobą żadnej wartości dopóki nie zostanie sprzedana komuś, kto rzeczywiście chciałby ją kupić. Gvarg natomiast w żadnym wypadku nie wyobrażał sobie sytuacji, w której miałby się targować z kimś, kto nie jest smokiem. Prędzej po prostu obrabowałby każdego kupca na tyle głupiego, by próbować coś od niego kupić. To zwyczajnie byłby po prostu podwójny zysk! Tak więc ów magiczny przedmiot, o ile nie był wykonany ze złota i kamieni szlachetnych niewiele go interesował. Bardziej za to ciekawiła go ładownia pewnego statku, zacumowanego całkiem niedaleko.... Między innymi też z tego powodu kotołaczka wcale go nie interesowała. Mogłaby co najwyżej służyć mu za przekąskę, choć szczerze powiedziawszy wcale nie spieszyło mu się do pożerania czegoś co miało na sobie takie ilości futra bez uprzedniego upieczenia. Swoją drogą, to w sumie...
Prychnął z irytacją, po czym odwrócił się w stronę obozu. Zaczął pobieżnie liczyć wszystkich ludzi, którzy się w nim znajdowali. Nie było ich tu szczególnie dużo, zaledwie parędziesiąt. Nie miał wprawdzie wielkiej wiedzy na temat żeglarstwa, załóg i statków, jednak wiedział dość żeby domyślić się że to większa część wszystkich marynarzy którzy dobili do tej wyspy. Znaczyłoby to, że na samym statku pozostało co najwyżej kilkunastu z nich. O ile tamci nie byli wyszkolonymi specjalistami od zabijania smoków, to nie mieli z nimi żadnych szans. Nawet gdyby wiedzieli o ich ataku, szanse na to żeby ich powstrzymać mieliby naprawdę niewielkie. Wraz z iluzjami Morena i jego siłą zmietliby ich z pokładu szybciej, niż tamci zdążyliby ich zauważyć. Potem mieliby na wyłączność całą ich ładownię, ba, nawet cały statek. Nic nie stało na przeszkodzie by okręt też im ukraść. Był na tyle duży że pewnie bez większych problemów by ich utrzymał. Musieliby wprawdzie jakoś rozwiązać problem jedzenia, gdyż rejsy statkami zwykle trochę trwają, lecz był pewien że Moren coś by wykombinował, żeby wystarczyło do dopłynięcia do jakiegoś lądu.
Kiedy Gvarg się tak zamyślił, pewien fakt dziejący się w obozie przykuł jego uwagę na tyle, żeby przerwał na chwilę planowanie rabunku całego okrętu. Jeden człowiek, całkiem wysoki, o bladej skórze i w droższym ubiorze od pozostałych oddalił się trochę od obozu, jednocześnie zbliżając się do nich. Przez chwilę przez głowę przemknęła mu myśl że może jakimś sposobem udało mu się przejrzeć iluzję jego brata i teraz zmierzał im na spotkanie. Szczerze powiedziawszy to Gvargowi nawet byłoby to na łapę, gdyż to znaczyłoby że mogliby wreszcie pominąć te nudne dialogi i przejść wreszcie do zmiażdżenia paru łbów. Moren nie byłby szczęśliwy gdyby dowiedział się że ktoś go przejrzał, więc na pewno by go nie ograniczał. Gvarg napiął część mięśni, żeby przygotować się do zrywu. Moren na pewno poczuł ten ruch, pewnie też domyślał się jego intencji. No i dobrze, przynajmniej wiedział że jest gotowy.
Człowiek jednak się zatrzymał. Spojrzał za siebie, na ludzi w obozie. Wyglądało na to że chciał być sam, jakby chcąc załatwić jakąś sprawę. I rzeczywiście, po chwili kiedy zatrzymał się w miejscu jakiś kawałek od nich, wyciągnął coś co wyglądało na spory kawał papieru. Mężczyzna przyjrzał mu się dokładnie, najwyraźniej coś sprawdzając. Potem, wyciągnąwszy skądś buteleczkę jakiegoś płynu, z jakiegoś powodu wylał go na papier, jednak w widocznie celowy sposób. Gvarg nie miał pojęcia co właściwie właśnie zobaczył. Nie bardzo potrafił zrozumieć jego działania, jednak domyślał się czym mogła być ta karta papieru.
- Moren, oni mają mapę! – syknął Gvarg do brata, nadal bacznie obserwując człowieka. Tamten jednak najwyraźniej zdążył już odstawić to co zamierzał i schowasz to mapę, zaczął cofać się z powrotem do obozu. Nie wyglądało to jednak jakby miał w najbliższym czasie powtórzyć coś takiego i jednocześnie wystawić na potencjalny atak z zaskoczenia. Gvarg żałował że nie zaatakował od razu kiedy tylko mieli okazję, gdyż wtedy była spora szansa że mapa trafiłaby w ich łapy. Smok wprawdzie wiedział, że mapy przeważnie jedynie pokazują jakiś obszar terenu, jednakże wątpił w to by i tym razem tak było. Wyspa była na tyle oddalona od wszystkiego, że nie było na niej nawet jednej ludzkiej osady, a przynajmniej z tego co widział do tej pory. Nie było za bardzo sensu by statek zatrzymywał się akurat tutaj, by załoga mogła pozwiedzać sobie wyspę. Nie byłoby ku temu żadnych powodów, o ile nie mieli w tym jakiegoś ukrytego celu. Celu w czymś co było tu na wyspie. Gvarg wiedział też, że skoro cały statek pofatygował się aż tutaj, to musiałoby to znaczyć że gdzieś tu czaił się duży zysk, czymkolwiek by on nie był. I zysk ten najpewniej zaznaczono na tej właśnie mapie...


Kiedy mówił i tłumaczył powoli kotce swoją propozycję, widział jak z wolna odrobinę się uspokaja. Instynktownie zaczęła wyczuwać że zagrożenie z jego strony jednak nie jest aż tak duże, więc instynktownie zaczynała czuć się trochę pewniej. Oczywiście jednak wciąż wyglądało na to, że zamierza respektować ten układ, jako iż jej obecna pozycja nadal nie wydawała się być najlepsza. Jednak najwyraźniej możliwość czynnej współpracy (tak to przynajmniej jej przedstawił, chociaż czy będzie z niej jakiś pożytek nie było wcale pewnym. Trochę jak z nastrojami Gvarga), wydawała się mimo wszystko całkiem ją satysfakcjonować, a już szczególnie wtedy kiedy wspomniał o łupieniu i wzbogaceniu się. Widać było że coś takiego rzeczywiście przypadłoby jej do gustu. Chociaż z drugiej strony, kto nie chciałby zagarnąć sobie troszeczkę skarbów? Chociaż pewnie, jeżeliby dobrze poszukać, może nawet by się udało. Pytanie tylko, komu chciałoby się to robić i w jakim celu?
- Wyolbrzymiam? – powtórzył po niej Moren, słuchając jej słów odrobinę zaciekawiony i trochę zirytowany. Nie lubił kiedy ktoś kwestionował jego ocenę. Szczególnie już kiedy ten ktoś był młodszy i mniej doświadczony od niego, a to na pewno można było powiedzieć o kotołaczce. Nie miała żadnego prawie pojęcia o magii samej w sobie, a jednak ośmieliła się zasugerować że padło ofiarą nietypowego zjawiska naturalnego, co było przecież oczywistą bzdurą.
- Nic sobie nie wmówiłem, bo gdyby tak było to nie próbowałbym nawet rozmawiać. Od początku trochę wątpiłem w istnienie tej pułapki, ale nie lubię być zaskakiwany i chciałem to najpierw sprawdzić w bezpieczny sposób. Gdyby nie to, to na pewno nie miałabyś już okazji by z kimkolwiek porozmawiać. – oświadczył tak spokojnie jakby mówił co najmniej o tym że poszedł kupić chleb, a nie o tym że nieomal zamordował swoją rozmówczynię. - Co do anomalii natomiast to jest dość nieprawdopodobna teoria. Ile razy w życiu udało ci się doświadczyć czegoś takiego? Ten jeden raz? Może jeszcze raz gdzieś indziej poza tym, jeśli miałaś szczęście. Magiczne anomalie wcale nie występują tak często jak ci się wydaje. Poza tym, chciałbym zwrócić twoją uwagę na to, że żadne z nas nie widziało jej dopóki nie było za późno. Energia nie była wcale widoczna. Stało się tak dlatego, że była mocno skoncentrowana i przeznaczona do konkretnego celu. Naturalna magia nie zachowuje się w ten sposób. Dlatego też jestem pewien że ktoś za tym stoi. Na pewno też przy sobie jakąś zaawansowaną aparaturę, która mu to umożliwiła. Albo po prostu jest to większa grupa magów, którzy razem rzucali to zaklęcie. Nie jestem pewien która z tych teorii jest bardziej prawdziwa, ale myślę że rozumiesz o co chodzi.
Kiedy Gvarg nagle napiął mięśnie, Moren od razu wyczuł że coś jest nie tak. Nie było to po prostu obrócenie łba, czy drobne przesunięcie. Jego brat napiął mocno ich mięśnie, jakby szykując się do skoku. Czuł też powoli wzrastające napięcie przy skrzydłach. Czuć było, że z jakiegoś powodu chciał wzbić się w powietrze. Moren siłą przejął kontrolę nad jedną łapą i uniósł w górę jeden pazur, jakby sygnalizując że zamierza zrobić krótką przerwę w mówieniu. Jednocześnie uniósł łeb trochę wyżej, żeby mieć dobry widok na to, na co patrzył Gvarg. Nie potrzebował dużo czasu, żeby zorientować się o co mu chodziło, a wkrótce jego słowa jedynie to potwierdziły. Bogato ubrany człowiek, ten którego wcześniej uznał za kapitana załogi (najpewniej słusznie), oddalił się trochę od swoich kamratów i teraz rozłożył przed sobą coś, co rzeczywiście można było nazwać chyba jedynie mapą. Wyglądało jednak na to, że tamten jakby próbował zachować istnienie tejże mapy w sekrecie nawet przed swoimi ludźmi, tak jakby nie był pewien ich lojalności. Czyżby mapa zawierała informacje o czymś tak cennym, że kapitan nie chciał się tym z nikim podzielić? A może po prostu były to metody bezpieczeństwa przeciw złodziejom? Nie, niemożliwe. Tu na wyspie, nie licząc chyba kotołaczki, hydrosmoka i pewnie ponad połowy tamtej zgrai, nie było żadnych złodziei. Mapa musiała zawierać bardzo cenną informację. Nie zaszkodziłoby w sumie ją poznać...
Gdy zasugerował dziewczynie w jaki sposób mógłby się do niej zwracać, to wtedy wpadła ona nagle w niesamowite oburzenie. Zacisnęła pięści i przybrała groźnie wyglądającą postawę, w każdym razie na kocie standardy. Z jakiegoś powodu wymyślone przez niego imię było dla niej nie do przyjęcia. Zaraz potem dodała jeszcze głośno, że w takim razie ona też będzie ich przezywać zmyślonymi imionami, które, w przeciwieństwie do „Jen” nie miały żadnego logicznego ugruntowania. (W istocie bowiem to, co on zasugerował było odniesieniem do bardzo aroganckiej heroski z Valladońskich opowieści). Moren wprawdzie nie zareagował na to od razu, dał sobie chwilę na to, żeby przemyśleć całą sytuację, Gvarg jednak nie okazał się być aż tak cierpliwy. Jego brat warknął wściekłe, po czym uniósł łeb trochę wyżej. Widać było że ta groźba wyprowadziła go zupełnie z równowagi. W ciągu ułamków sekund Gvarg rzucił się na nią z czystą wściekłością, rozwierając paszczę z zamiarem rozszarpania kotki. Gdyby Moren zorientował się o jedną chwilę później, to prawdopodobnie nie zdążyłby zareagować. Sam rzucił się do przodu, zderzając się łbem z Gvargiem. Uderzenie wywołało ostrą falę bólu z lewej strony jego pyska, kiedy poczuł jak zęby Gvarga dziurawią i przedzierają się przez niektóre łuski prosto do skóry. Z jego gardła dobiegł charkot, który z trudem dało się zinterpretować inaczej niż jako syk bólu. Ze zranionego boku zaczęła gęsto kapać krew. Moren, kiedy sam zdał sobie z tego sprawę, chwycił w łapę kotkę i przysunął ją do swojego boku, po części aby zapobiec jej zmiażdżeniu przez Gvarga, a po części by nie dać jej całkiem zafarbować futra na czerwono. Drugą łapą, którą na siłę musiał przejąć od Gvarga, próbował odepchnąć brata który wciąż z furią wgryzał się w jego pysk. Nie było to łatwe zadanie, jednak kiedy wierzgnął i jednocześnie popchnął łeb tamtego, udało mu się zwolnić jego uścisk.
- Ty sssdrajco, czemu mnie sssatrzymałeśśś? – Wysyczał wściekłym głosem Gvarg, sugerując tym samym że wcale nie żałował tego co właśnie próbował zrobić.
- Czemu?! – warknął Moren, nadal nie bardzo dowierzając temu jak bardzo jego brata mogło to tak rozwścieczyć. – To przecież było głupie!
- Nassswała mnie sssłabym! Nie possswolę jej tak sssię nasssywać! – Wysyczał smok, wściekłe poszukując wzrokiem nieszczęsnej kotołaczki. Moren jednak przewidział że tak się stanie i wcześniej skupił się by otoczyć ją iluzją. Gvarga wprawdzie trudniej było oszukać niż inne istoty, ale kiedy był rozeźlony to tak naprawdę nie zwracał uwagi na małe szczegóły wokół niego. Dla jego oczu teraz kotołaczka po prostu gdzieś zniknęła. I bardzo dobrze że tak się stało, bo Moren wątpił by był w stanie powstrzymać Gvarga, jednocześnie zapewniając dziewczynie względne bezpieczeństwo.
- Nie mogła mieć tego na myśli! Ona nawet nie zna tego języka! Uspokój się wreszcie!
- Nie obchodzi mnie to! Ma natychmiast to odwołać, bo jeśśśli tego nie zrobi to nawet ty mnie nie sssatrzymasz! – zasyczał Gvarg, chyba już podejrzewając jakąś iluzję. Natomiast to, że wchodził aż na takie tony nie zwiastowało zupełnie nic dobrego.
- Gvarg, daj już spokój! W tej chwili!!! Nie zobaczysz jej dopóki się nie uspokoisz!
- Nie odpussszczę jej za to! Wyłaź Jen! No pokasssz sssię! – Gvarg w tym momencie niemal dosłownie pluł kwasem na prawo i lewo.
- Ona ci to wyjaśni i cię przeprosi, jak tylko się uspokoisz. To już na pewno się nie powtórzy, zapewniam cię. Weź głęboki oddech i zrób wydech. Powoli. – powiedział Moren, starając się brzmieć spokojnie i nie pokazać mu własnego gniewu czy bólu. Pokazywanie negatywnych emocji może co najwyżej źle oddziaływać na otoczenie. I rzeczywiście, Gvarg warknął coś do siebie, jednak nie był to już ten sam poziom gniewu co wcześniej, wydawało się że już powoli się uspokaja. Po chwili nawet odwrócił od niego łeb i położył się na ziemi, nadal mamrocząc coś, co nadawałoby się jedynie do ocenzurowania. Moren wprawdzie nadal nie był co do niego do końca pewny, czy rzeczywiście tak było, jednak wyglądało na to że najgorsze już minęło.
Moren skupił się i rozszerzył odrobinę wewnętrzną iluzję tak aby jego łeb zmieścił się wewnątrz niej. Jednocześnie upewnił się, że iluzoryczna bariera zatrzymuje nie tylko obrazy, ale i dźwięki. Na razie jeszcze nie miał pewności czy przypominanie Gvargowi o kotce w jakikolwiek sposób było dobrym pomysłem. Wolał żeby słowa z wewnątrz do niego nie dotarły, a przynajmniej na razie. Rozwarł łapę, którą do tej pory trzymał przy ciele, jednocześnie wypuszczając dziewczynę z jego uścisku. Wyglądało na to że wszystko z nią w porządku, chociaż nie wiedział czy przypadkiem nie ścisnął jej trochę za mocno. Na szczęście jednak była w całości i nie rozszarpana przez kły Gvarga, co chyba było najważniejsze.
- Musisz wybaczyć mojemu bratu za jego... wybuchowy temperament. Nawet ja nie miałem pojęcia że tak zareaguje, naprawdę. Miałaś szczęście że zdążyłem cię zasłonić. Ale dobrze ci radzę, więcej nie pozwalaj sobie na coś takiego. Nawet jeżeli znasz ten język i zrobiłaś to celowo... nie rób tak. Następnym razem cię przed nim nie zasłonię. Najlepiej będzie jak nie będziesz mu o tym przypominać w żaden sposób. Moją sugestią jest, żebyśmy skupili się raczej na zwinięciu tej mapy. Nie wiem dokładnie co na niej jest, ale wydaje mi się że tamten człowiek zachowywał się dość podejrzanie żeby to sprawdzić. – powiedział Moren, usiłując jak najszybciej zmienić temat. Rozmowa o zachowaniu jego brata była dla niego w istocie dość niezręczna i chciał jak najszybciej zakończyć ten temat, mając jednocześnie przynajmniej jako taką pewność że to później nie wróci - W skrócie, mój plan polega na tym, że my odwrócimy ich uwagę, coś tam z nimi pogadamy czy coś, a w tym czasie ty podkradniesz się w stworzonym przeze mnie ukryciu i ukradniesz mapę, najlepiej z butelką tego czegoś co na nią wylał, jeżeli jeszcze coś tam jest. Ze względu na rozmiary, oczywistym jest że ty nadajesz się najlepiej do tego zadania. Postaram się wtedy żeby cię nikt nie zauważył i nie słyszał, ale postaraj się na nikogo nie wpaść. Iluzje nie działają aż tak dobrze, żeby ci to wtedy pomogło. Niezależnie od tego czy zdobędziesz mapę czy nie, podejdź z powrotem do mnie. Wtedy zadecydujemy co dalej.
Moren, wyciągnąwszy łeb z mniejszej iluzji, przystawił jedną łapę do swojego poharatanego pyska, żeby sprawdzić odniesione obrażenia. Widział dobrze że wszędzie było pełno krwi, a rany ostro piekły, ale chciał sprawdzić jakie są poważne. Wiedział że kości były całe, bo nie usłyszał żadnego trzaśnięcia czy czegoś podobnego. Powoli i ostrożnie, nie chcąc pogłębić ran, sprawdził ich głębokość. Nie było bardzo źle. Najgłębiej skóra rozerwana była na może cal w głąb. W takim razie nie było więc potrzeby żeby się o to martwić. Coś takiego powinno się wygoić w całkiem przyzwoitym tempie, zajmie to może jakieś pół godziny. To zdecydowanie nie było coś nad czym można by się zbyt długo rozwodzić.


- Gvarg? – usłyszał dochodzący z tyłu głos Morena.
- Czego? – syknął poirytowany, nie czując nawet ochoty by spojrzeć. Nie obchodziło go co Moren chciał mu powiedzieć czy pokazać. Nie zależało mu. Chciał tylko być sam, sam ze sobą i nikim innym. Teraz potrzebował tego bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie potrafił zrozumieć dlaczego Moren tak bardzo przywiązał się do tej nic nie znaczącej zwierzyny. Jak to właściwie się stało że ona zwyczajnie go opluła i on nawet trochę się nie rozgniewał? „Lolek” bowiem w dosłownym tłumaczeniu z staroelfickiego znaczyło tyle co „słabeusz”. Nie wiedział co znaczyło to drugie, wydawało mu się że takie słowo nie istniało, ale nie miał pewności. Pamiętał jednak dobrze, jak Moren uczył się tego języka i w sumie przez przypadek zapamiętał tę nazwę, bo wydawała mu się po prostu głupia. Nie przypuszczał jednak, że kiedykolwiek zostanie nią nazwany. Nie zamierzał jej tego odpuścić, choćby nie wiem co. Nawet gdyby błagała go na kolanach o wybaczenie to by tego nie przyjął. Całkiem świadomie ośmieliła się go obrazić i on już dopilnuje by poczuła tego konsekwencje... Protektorat brata, roztoczony nad nią w żaden sposób jej już nie pomoże.
- Może postaramy się zapomnieć o tym incydencie i skupimy się na czymś co mogłoby mieć na sobie zaznaczony skarb? Mówię teraz o tamtej mapie, tej samej którą zauważyłeś pierwszy. – usłyszał Morena, który postanowił usiłować go do czegoś przekonać. I szczerze mówiąc, to szło mu to całkiem nienajgorzej. Mapa już wcześniej wyglądała kusząco. Kto wie do czego mogła prowadzić? Gvarg na pewno chciałby się tego dowiedzieć. Poszukiwanie skarbu, nawet jeżeli w jego trakcie nie mieli napotkać na swojej drodze paru durniów których można by było rozgnieść, było zajęciem naprawdę emocjonującym. To że znajdowali się na opuszczonej zupełnie wyspie wcale nie przeszkadzało, a nawet dodawało temu wszystkiemu wyjątkowego klimatu. Nie żeby obchodziło go coś takiego jak klimat, złoto było przecież ważniejsze, no ale... Było to w każdym razie coś trochę nowego.
- Tak? Terasss niby nagle interesssuje cię mapa? – zapytał Gvarg, poddając w wątpliwość intencje brata. Tak naprawdę to nie zależało mu na kłótni tak bardzo jak na zdobyciu tejże mapy tylko dla siebie, ale nawet to nie mogło mu przeszkodzić w krótkim podżeganiu brata. Zaraz jednak trochę spuścił z tonu i dodał: - To jaki w takim rasssie masssz plan, co?
- Wcale nie aż taki skomplikowany. Zajmiemy się odwróceniem uwagi tych tam z obozu, a w tym czasie kotka zajmie się wyciągnięciem od nich karty papieru. Nic szczególnie trudnego. – Powiedział Moren, zachowując całkowicie poważny wyraz pyska. Zupełnie nie spodobało mu się to, że w planie smoka znalazła swoje miejsce ta wygadana kocia abominacja. Dlaczego on w ogóle brał ją pod uwagę? Przecież to nie miało żadnego sensu! Dopiero co przecięć wprost ich obraziła! Moren powinien ją natychmiast za to ukarać, zamiast jeszcze próbować ją chronić! A teraz jeszcze na niej opierał cały swój plan? Idiotyzm!
- Nie ufam jej! – warknął Gvarg, pokazując wyraźnie swoje niezadowolenie. Chciał żeby wiedział o tym nie tylko Moren, ale i faworyzowana przez niego kotka. Miał nadzieję że może takie jego zachowanie ją od nich odrzuci i sama zdecyduje się odpuścić sobie zdobycie tej mapy. W taki sposób Moren nie miałby argumentu, żeby mu się sprzeciwić. – Czuję że sssdradzi nass pssszy pierwsssszej okasssji!
- Nie sądzę by jej się to opłaciło. Gdyby tylko próbowała uciec nam z mapą – pyk i po iluzji. Nie musielibyśmy nawet kiwnąć pazurem żeby móc zobaczyć jak ją linczują. – zapewnił go Moren. I właściwie to chyba miał rację. Wystarczyłoby pokazać ludziom w obozie co zrobiła i byłoby natychmiast po problemie. No, przynajmniej po jednym. Dalej musieliby zwinąć im mapę. Tylko wtedy pewnie sprowadziłoby się to do przyjemniejszych metod niż kradzież sama w sobie... Rzeczywiście miało to trochę sensu.
- Niech ci będzie. – Mruknął Gvarg już nawet przekonany. Niezależnie od tego jak by się to nie skończyło, efekt koniec końców nawet mu się podobał. – W takim razie co mam zrobić?
- W górę. – rzekł Moren, łapą wskazując gdzieś ponad drzewami. Gvarg posłusznie spojrzał w tamtym kierunku. Liście i gałęzie tych drzew wyginały się co chwila pod dużymi kątami pod potężnymi naporami ruchów powietrza. Każde z tych poruszeń było wywoływane przez dwie pary potężnych skrzydeł, jedynych mniejszych drugich znacznie większych. Smukła sylwetka lecącego gada poruszała się miarowo, a jego fioletowe łuski błyszczały w padającym na nie świetle. Obydwa łby gada spoglądały teraz naprzód, w stronę obozu. Na grzbiecie smoka dało się zauważyć nieduży, biały kształt. Po krótkiej chwili Gvarg zrozumiał że to iluzoryczna wersja kotki. Ech. Cudownie.
Wiedział jednak co robić w takiej sytuacji. Już nie raz Moren stosował tę sztuczkę. Bardzo łatwo pozwalała ona sprawić wrażenie, jakby tak naprawdę wcale ich tu wcześniej nie było. Tak jakby dopiero co przylecieli z oddali. Gvarg ustawił się w wygodniejszej pozycji, a potem napiął mięśnie tylnych łap, szykując się do wybicia w górę. Jednocześnie poczuł jak coś zostaje mu położone na grzbiecie. Jak nic była to kotka położona tam przez Morena. Czasami naprawdę zastanawiał się, co takiego się sprawiło że na resztę życia musiał utknąć akurat z nim. Okropieństwo.
Kiedy iluzoryczna wersja ich samych zbliżyła się do nich na tyle blisko, by mógł się z nią bez problemu zrównać, wyskoczył w powietrze a potem zaczął mocno machać skrzydłami aby pokonać pierwszy opór grawitacji. W chwilę potem było już o wiele łatwiej. Każde kolejne machnięcie wznosiło ich wyżej, aż znalazł się na tym samym poziomie co iluzja Morena. Wtedy zmienił trochę kąt ułożenia skrzydeł, aby nabrać trochę prędkości. Ledwie chwilę później zobaczył, jak smok płynnie ich dogania, a następnie wlatuje wprost w nich. Niczego wprawdzie nie poczuł, ale iluzja w momencie dopasowała swój ruch do ich własnego, a potem po prostu niezauważalnie zniknęła. Zupełnie jakby nigdy jej tam nie było, a oni dopiero co przylecieli znad środka wyspy. Gvarg zerknął na chwilę na Morena, by zobaczyć że cała krew na jego pysku wraz z ranami które przed chwilą sam mu zadał również gdzieś wsiąkły. Iluzja więc jednak nie całkiem zniknęła, ale nie było wątpliwości że teraz byli całkowicie widoczni. Teraz praktycznie wszystkie już oczy w obozie pod nimi skierowane były w ich stronę.
- Las. Lądujemy w tamtą stronę. – mruknął Moren.
Gvarg chciał już się zapytać, jaki to właściwie miało cel, jednak zanim zadał to pytanie to postanowił spojrzeć w tamtą stronę. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu, pomiędzy drzewami zobaczył coś bardzo nietypowego. No, w każdym razie nie coś czego by się spodziewał. Na skraju lasu widać było zgromadzone humanoidalne stwory, chodzące na dwóch łapach, jednak przypominające bardziej żaby niż ludzi. Każde ze stworzeń miało co najmniej dwie, jeśli nawet nie trzy stopy wzrostu. Większość z nich miała wyłupiaste, czarne oczy i czerwone grzebienie na łbach, podobne do tych które można zobaczyć u kurczaków. Na dodatek każdy z nich miał skórę innego koloru, co tylko dodawało dziwaczności tej pokręconej zgrai. Wszystkie bez wyjątku targały ze sobą jakieś włócznie albo dzidy, czy coś w tym rodzaju. Nawet z tej wysokości dało się zobaczyć ich przerośnięte jak na ten rozmiar zębiska, spomiędzy których okazjonalnie wydobywały się dziwaczne, groźnie brzmiące dźwięki. Stwory zdecydowanie wyglądały na morderczo nastawione. Widocznych były co najmniej dziesiątki, a pewnie i trzy razy tyle z nich było ukrytych pod pokrywą drzew.
Pomimo tego że na niebie w pobliżu szybował dwugłowy smok, ludzie w obozie zdali sobie sprawę z obecności stworów mniej więcej w tym samym momencie co on sam. Już teraz słychać było dźwięk mieczy wyciąganych z pochew. Na razie jednak w obozie zdania co do tego, kto jest przeciwko nim były podzielone aż na trzy grupy (z czego żadna z nich tak naprawdę nie miała racji, tego to Gvarg już był pewien), dlatego też generalnie mężczyźni nie mieli pewności co powinni obrać za cel. Stwory natomiast dopiero po chwili zdały się spostrzec machającego w górze skrzydłami Morengvarga. Mniej więcej właśnie w tym momencie zaczęły pokazywać coś między sobą, skrzecząc dziwacznie. Jednocześnie zaczęły powoli się cofać w stronę lasu. Wyraźnie jednak było widać że straciły one pewność siebie.
Gvarg zniżył lot, po czym zgodnie z poleceniem Morena skierował się w stronę lasu, do tycz dziwostworów, których żabie oczy wpatrywały się w nich z przestrachem. Lądowanie zaliczył prawie idealne, lekko jedynie przeceniając wilgotność ziemi i odrobinę poślizgnął ich do przodu, jednak bez żadnych konsekwencji dla dobrze utrzymanej równowagi. Wtem Moren, zupełnie niespodziewanie pochylił łeb do przodu i wyrzucił z siebie wiązankę w smoczej mówię, której znacznie można by określić jako coś w rodzaju „won z tąd żabopłazy, bo jak wam łapy z...”. Tyle właśnie zdążył powiedzieć, bo wspomniane żabopłazy nie zamierzały słuchać wywodu do końca i czmychnęły już po usłyszeniu samego „won!”. Gvarg, nie chcąc pozostać bezczynnym, ryknął głośno w stronę uciekających stworów, co wywołało wśród nich jeszcze większą panikę.
Moren zaczął się obracać, dlatego też Gvarg podążył za nim. Napotkali przed sobą spojrzenia dosłownie wszystkich osób w obozie, z których w większości widać było strach zmieszany z podziwem. Gvargowi się to spodobało, gdyż zdecydowanie lubił budzić swoją osobą takie właśnie uczucia. Poczuł wtedy jak Moren sięga łapą do grzbietu, by ściągnąć z niego usadowioną tam wcześniej kotkę. Niewątpliwie po czymś takim dosłownie napompował jej ego. A mówił mu żeby jej nie brać... Kiedy dziewczyna stanęła na ziemi, poczuł jak odrobiną magicznej energii jest odciągania przez Morena. Pewnie to była kolejna iluzoryczna osłona, która miała zasłonić nagłe zniknięcie kotki, kiedy pójdzie po mapę, wciąż pokazując ją tuż u ich boku. Niby ta samą sztuczka co wcześniej, jednak całkiem sprytna. Wiedział dobrze że iluzje Morena praktycznie nie mają sobie równych i są niemalże doskonałe w każdym calu swojego istnienia. Nie byłby zdziwiony gdyby żabopłazy też były stworzone przez niego, na poczekaniu. Trzeba było przyznać że osiągnął tym niezły efekt.
- Witajcie na Księżycowej Wyspie, przybysze. – rzekł nagle Moren, przybierając miły i przyjazny ton głosu. – Nie spodziewaliśmy się dziś aż tylu gości. Miała nas odwiedzić jedynie nasza stara znajoma, a wy wpadliście tak z niespodziewaną wizytą na naszą wyspę. – tutaj wskazał na kotołaczkę, lub też po prostu jej iluzję. Nawet on sam nie potrafił stwierdzić gdzie teraz dokładnie była tą kocia abominacja. – Dlatego też chciałem was przeprosić za brak natychmiastowego powitania. Jak już widzieliśmy, zdążyliście się prawie zapoznać że Skragami... Najlepiej nie wchodźcie im w drogę i trzymajcie się razem. Skragi lubią ucztować na naszych gościach, a już szczególnie tych niezapowiedzianych. Ach, jeszcze jedna rzecz. Na imię mam Moren, a mój brat nazywa się Gvarg.
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Antar »

Alin słuchał odpowiedzi Krasuli z fascynacją. O jakże on też chciałby umieć robić te wszystkie czary-mary, szczególnie takie jak Antar, mógłby wszystko zamrażać. Bał się jednak, że jest kompletnym antytalentem w magii.

- Tylko pokazać? A może mogłabyś nauczyć też? Hmmm? – uśmiechnął się, najładniej jak umiał.

Nim jednak odpowiedziała, zaczęła pleść coś niby naukowego o magii. Młody pirat patrzył na nią nie do końca rozumiejącym wzrokiem.

- Chcesz odprawić rytuał? Jaki? – przez chwilę przeszedł go dreszcz – A może… na kim? Chcesz coś zrobić kapitanowi? A może chcesz mnie umagicznić rytuałem? – spytał z nadzieją, strachem, miał tyle pomysłów, co mogłaby zrobić Krasula, że aż nie wiedział, który zasugerować – Aj zimne! – skrzywił się Alin, gdy spadło na niego więcej płatków śniegu, które już nie były fajne, tylko mrożące.

Wtem dziewczynka podbiegła do niego i obdarowała go całusem, chłopak zdębiał, oczywiście natychmiastowo coś rozgrzało go od środka i już nie narzekał na chłód.

- Zza…feniks…soo? – słowa mu się plątały i nie chciały się dokładnie wypowiedzieć, jednak gdy usłyszał wcześniej wspomniany dźwięk, na moment odzyskał trzeźwość umysłu – Whoaa… - zachwycił się tym cudownym odgłosem – To… piękne, Mel jak ty to… Melika? – zorientował się, że zniknęła, choć wciąż jakby słyszał jej śpiew. Szukał ją tu i tam, ale nie było, przepadła, jakby rozpłynęła się w powietrzu! – Ehh… Jak raz poznałem dziewczynę w moim wieku, to ona zniknęła… Chyba nie mam do nich szczęścia – westchnął i usiadł na ziemi w siadzie skrzyżnym bardzo rozczarowany takim obrotem spraw.

Tymczasem Anatar wraz z Nestorem zawołani podeszli do Urzaklabiny. Zastępca był zaciekawiony, kapitan zaś jak zwykle kroczył z dumą i aurą tajemniczości skrytej w przeszywającej ciszy. Czarodziej jednak po drodze spostrzegł Idalfo i powiedział mu o planach kapitana na szybko, podejrzewał, iż Alin również będzie miał iść, wciąż był niski i mógł się wcisnąć w ciasne miejsca, co prawda nie mógł równać się z nietoperzową formą kapitana, ale w razie czego to on mógłby mu pomóc, jakby znaleźli coś w średnio dostępnym miejscu. Chciał go więc zawiadomić, ale jak się okazało, ten był wraz z Urzaklabiną.
Wtem zaczęło się dziać coś nieprzewidywalnego. Załoganci zaczęli wrzeszczeć i pokazywać coś na niebie. Antar odwrócił się gwałtownie i wzrokiem odszukał to, co się zbliżało. Nie spodziewał się… hydry na tej wyspie, ale z drugiej strony, była przecież dzika, niezbadana i pewnie kryła mnóstwo sekretów.
Niestety to nie był koniec niespodzianek jacyś dziwni… tubylcy, o wyglądzie potworów ruszyli na nich. Nieumarły westchnął i wyciągnął swój błękitny miecz. I obserwował, to dwugłową hydrę, to stwory, postanowił zaatakować to, co pojawi się przy nich pierwsze. Jednak nastąpił kolejny zwrot akcji, dziwaczni tubylcy zwiali na widok latającego gada. Smokopodobna istota zaś nie postanowiła ich spalić żywcem, czy zabić w inny smokowaty sposób od razu. Możliwe, iż chciała pomóc, ale czy na pewno? O ile większość załogantów przychylała się ku temu, by zaufać skrzydlatemu, to kapitanowi nie podobała się ta sytuacja. Zarówno stwory i to dwugłowe stworzenie zjawiło się tu niemal w jednej chwili, to było podejrzane.
Ponadto nie podobało mu się za bardzo to jak patrzą na hydrosmoka jego ludzie, strach, podziw, powinna być nieufność i gotowość do walki! Jednakże czuł się w tym uczuciu osamotniony, jako jedyny śmiał rzucać stworowi groźne spojrzenie bez cienia strachu.
Jedna z głów się odezwała i okazało się, że wraz z nimi była… kotołaczka! Wampir westchnął w myślach, że chyba ostatnimi czasy dorobił się jakiejś dziwnej zdolności przyciągania kotowatych kobiet. Jeszcze niech ta również zacznie się miętosić z Krasula to już w ogóle.
Jednak gdy spojrzał drugi raz na dziewczynę, ocenił, iż była zdecydowanie ładniejsza, niż tamta no i miała więcej sierści, białej, a nieumarły bardzo lubił ten kolor, kojarzyła mu się z domem. Nie tęsknił za nim, ale lubił to miejsce, w zasadzie najlepiej się czuł w takich miejscach, chłodnych i śnieżnych.

- Kapitan Antar – wyszedł przed wszystkich stając najbliżej hydrosmoka, z pomocą magii powietrza uniósł się nieco w powietrze, by ich wzrok był na równym poziomie, patrzył w oczy raz jednej głowy, raz drugiej – Wybacz zakłócenie spokoju, szukamy tu pewnej rzeczy, czy mógłbyś nam wskazać Górę Menoliuqa? – wampir nie wierzył w ani jedno słowo stwora, postanowił go więc chytrze sprawdzić.
Tymczasem Alin trzymał swój rapier w drżącej dłoni i patrzył z podziwem na swego kapitana, jego odwaga mu imponowała i te niezwykłe czary!

- Pani Krowo… Nauczy mnie pani latać? – szepnął ostrożnie.

Nestor stal niedaleko i wykazywał gotowość magiczną w razie ataku na swego kapitana. Większość osób czekała w napięciu co się wydarzy ciekawa, o czym w ogóle mówi wampirat.
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

        Maie powietrza pojawiła się w mgnieniu oka i równie szybko znikła. Na całe szczęście wspomnienia jej niezwykle unikatowej osóbki były o wiele trwalsze od tego drobnego momentu, dzięki czemu Urzaklabina będzie mogła przypomnieć sobie tą niezwykle żywiołową istotkę. Poza tym odgłos białego feniksa wciąż dzwonił resztkami echa w uszach minotaurzycy - był on tak cudowny, że aż krowia naturianka szczerzyła zęby przy przymrużonych oczach.

- Dziękuje za to, że dałaś się spotkać! - Krzyknęła, być może trochę za późno, w stronę, gdzie uciekła fioletowo-skóra. Miała w głębi ukrytego pod futerkiem serca nadzieje, że jej słowa dotarły do uszu, a co za tym idzie, do serduszka tej niezwykle przyjaznej istotki. Po chwili przypomniała sobie o innym małoletnim towarzyszu, który przecież cały czas był obok i który to też żądał, a nawet zasługiwał, na jej uwagę - Spokojnie, jestem pewna, że Los ułożył przed tobą jeszcze wiele równie interesujących spotkań. A może i nawet ocalisz jakąś damę w opresji niczym bohater baśni! - Po tych słowach położyła swoją dłoń delikatnie na jego głowie. Celem tego gestu było uspokojenie młodzieńca, który był pełen różnych emocji, jak i również ostudzenie jego zapału względem magii. - Tak poza tym, to cieszę się, że interesuje cię magia, ale obawiam się, że potrzeba do niej więcej dyscypliny i zdecydowania, niż jest w stanie wykrzesać twoje wciąż młode i niedoświadczone serce. Ale gdy tylko będziesz zdolny do nauki magii, to jestem do twoich usług, dobrze?

        Ledwie skończyła mówić, czyli akurat w momencie, gdy podeszli do niej Antar i jego zastępca, a wyglądało na to, że czas odpoczynku minął. Urzaklabina już dawno nie czuła tak silnego dreszczu emocji. Strach mieszał się z niepoprawną ciekawością, kiedy jej szeroko otworzone oczy wpatrywały się w niebo, w stronę dwugłowego smoka o całkiem okazałych gabarytach. Widok takiej istoty sprawił, że pojawienie się żabo-humanoidów nie było nawet zbyt ciekawe dla Krasuli - jasne, była równie zaskoczona, jak i przerażona jak w przypadku nienaturalnego smoka, ale zmiana z jednego nietypowego zagrożenia na dwa miała o wiele mniejszą siłę niż z zera do jednego.

- Kapitanie Antarze, w razie czego mogę liczyć ochronę ze strony twojej załogi, gdy dojdzie do walki? Nie wspomniałam o tym wcześniej może, ale walczyć to niestety nawet na poduszki nie umiem. - Przyznała niechętnie w stronę wampira o lodowatym sercu. Po części zrobiła to, by nie wyszła na minotarzycę, co z góry zakłada, iż wszyscy rzucą się jej na ratunek. W głębi serca miała też lekko uzasadnione obawy, że gdyby nie przypomniała kapitanowi o tym, ten mógłby po prostu nie przejąć się jej losem.

        O dziwo, wbrew domysłom minotaurzycy, nie byli między młotem a kowadłem - Smoko-hydra przegoniła płazy podobne istoty, po czym jedna z głów w niespodziewanie kulturalny sposób odpowiedziała na wszystkie pytania Krasuli, nim ta zorientowała się, że w ogóle chciała je zadać. Tym pięknym przedstawieniem, które zdołało bez trudu oszukać niezwykle ufną wobec przyjaznych istot naturiankę, Moren i Gvarg zdobyli niemal całkowite zaufanie Urzaklabiny, która to jako jedna z pierwszych osób otrząsnęła się z resztek strachu.

        Antar oczywiście nie dał się tak łatwo przekonać. Jako pierwszy zareagował i odpowiedział na słowa Morena, a jego podstęp, choć dla Krasuli był niemal oczywisty, to jednak wydawał się z jej punktu widzenia niepotrzebny. Była pewna, że nie wyniknie z tego nic a nic, ale na wszelki wypadek nie sabotowała planu wampirata. Gdzieś obok Krasuli Alin wspominał coś o nauce latania, ale teraz po głowie minotaurzycy chodziły ważniejsze sprawy, więc ta, pomimo tego, iż jest to bardzo niemiły gest, zignorowała młodzieńca całkowicie. Gdy tylko nadarzyła się okazja - czyli gdy Antar milczał od dłuższej chwili, postanowiła dołączyć do konwersacji.

- Miód na me krowie serce, oto czym są twoje słowa, Morenie. Dziękuje ci, głównie w swoim imieniu, nie mam bowiem autorytetu wśród obecnych ze mną osób, za to, że nie tylko przebaczyłeś nam nasze wtargnięcie na twoje tereny, ale także za to, iż mimo tego, że jesteśmy dla ciebie zupełnie obcymi istotami, postanowiłam przywitać nas czynem i słowem.

        Po kilku pierwszych słowach Urzaklabina zaczęła stawiać pierwsze kroki w stronę dwugłowej istoty. Miała tyle pytań odnośnie tego nigdy wcześniej przez nią niespotkanego osobnika, lecz najpierw uznała, iż na miejscu będzie odwdzięczenie się za tą niezwykłą gościnność. Gdy była na tyle blisko zarówno kotołaczki - czy też raczej iluzji tejże - oraz Morengvara, by nie musieć przemawiać głośniej z obawy o to, iż głos jej zaginie wśród wiatru i szeptu piratów. Rzecz jasna nawet nie odważyła się podejść bliżej, niż dokonał tego Antar - Jeszcze pan kapitan uznałby to za obrazę jego majestatu albo co gorsza, zdradę. Już samym przemawianiem bez uprzedniej zgody wystarczająco ryzykowała.

- Mówią na mnie Krasula. Miło mi poznać ciebie, twego brata, jak i również twoją przyjaciółkę. Proszę mi wybaczyć bezpośredniość oraz pośpiech, ale czy będę zasługiwała na dłuższą rozmowę z tobą i twoim bratem? Mam bardzo wiele pytań, jeśli nie jest to problemem, a nawet jeśli nie zechcesz udzielić na te odpowiedzi, to z chęcią porozmawiałabym z kimś tak unikatowym, jak ty. - Wyznała szczerze w stronę o wiele większej od niej istoty. Próbowała wtłoczyć jak najwięcej szacunku wobec rozmówcy w swoje słowa, co by nie zniszczyć tej jakże dobrze zapowiadającej się znajomości, jednak nie miała pojęcia, czy jej słowa zostaną przyjęte dobrze, albo czy też pozbawiony emocji wampir nie zepsuje pokojowego nastroju dwugłowego smoka.
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

To było nienormalne! Więcej niż ‘nie’. To było wbrew jakimkolwiek normom!
Pomijając zaślepienie obu smoczych łbów - jeden przeżarty zbytnią pewnością swego wątpliwego geniuszu, drugi od wewnątrz wygotowany jak wielki gar bulgoczącego rosołu, z którego już, na schludny blacik, wylewa się szumowina - to mogliby przynajmniej mówić do rzeczy!
Więcej jednak energii marnowali na przepychanki, gierki i idiotyczne dochodzenia niż jakiekolwiek logiczne działania. Pierwszy mędrkował i się przechwalał, starał się tłumaczyć swoje zachowanie tak, by zawsze wyszło na jego. On nie popełnia błędów. A już na pewno nie przyzna się do nich komuś mniejszemu od siebie!
A drugi z wesołków? Syczy i wije się ni to jak zwierzę ni jakiś półgłówek. Bardziej jak półgłówek (pewien niebieski gadający ptak orzekłby: ,,mniej niż pół”).
Duet wart siebie nawzajem. Kotce imponowała ich siła, ostre łuski i kły, ale nie mogła powiedzieć, żeby ich szanowała. To byli porąbańcy, psychicznie chorzy najpewniej, z którymi niepotrzebnie się przekomarzała - do takich należy podchodzić spokojnie, powoli - nie dawać się wyprowadzić z równowagi, nie okazywać zdziwienia czy strachu, a przede wszystkim mieć dużo cierpliwości i zrozumienia dla tych pokaranych przez los nieszczęśników. Tylko czy nie mogło się coś takiego zdarzyć karłom albo innym chochlikom? Czy rozstrojony cieleśnie i psychicznie naprawdę musiał być akurat smok? Gorszego dla otoczenia rozwiązania nie można było wymyślić!

Wyjaśniwszy to sobie w ten sposób już nawet nie zastanawiała się nad nagłym atakiem Gvarga i heroiczną obroną ze strony Morena. Skuliła się tylko, tonąc w nadziei, że agresor jej nie dosięgnie, a obrońca - nie przydusi. Słyszała co mówią, ale jak zwykle kiedy się odzywali - nie dawało jej to nic, żadnych rozsądnych podpowiedzi.
Zakrywając uszy z talią gadziej łapie nie próbowała też pojąć dlaczego właściwie łeb nr. 1 nie dał jej rozszarpać. Nie lubił jej, prawda? A gdyby to druga głowa zaatakowała nie musiałby chyba mieć większych wyrzutów sumienia. Przecież to nie on. To tamten!
Zamiast jednak pozwolić ‘bratu’ na brutalny posiłek, z jakiś nieznanych nikomu powodów wolał dać rozszarpać sobie pysk.
Mówiła że jest nienormalny? I ha! Miała rację!
Dzikie mrowienie poczuła, gdy gęste krople smoczej krwi poplamiły jej pyszczek. Intensywna woń agresji i bólu odwróciły instynkty od refleksji i skierowały ku akcji. Przytrzymywana mocno nie mogła co prawda nic zrobić, od tej pory jednak, zamiast odwracać głowę obserwowała uważnie zajście, gotowa do skoku i pędu przez chaszcze jak tylko uścisk się rozluźni, a chroniący ją łeb padnie na ziemię.
Nie dano jej takiej okazji.
Smok wcale nie zamierzał wykończyć się w samobójczej walce i potyczka okazała się być na gadzią skalę drobną. Tylko Kana porażona siłą i hukiem ścierających się ze sobą członków jednego ciała czekała teraz w napięciu, pragnąc zniknąć z tego fatalnego tria nim i jej udzieli się obłąkanie.
Ukoiły ją dopiero zaskakująco spokojne słowa ‘mądrego’ pyska i cichnące syki tego ‘wściekłego’.
Czyli co, tę sytuację też się dało wyjaśnić? No tak, niewinna sprzeczka! A ona jak zwykle jest temu winna, bo zna jakiś tajemniczy język, o którym nie ma pojęcia, ale mówią o nim, więc pewnie coś jest na rzeczy. Pewnie kłamie. Powinni teraz zatoczyć koło - ona opowiedziałaby historyjkę o tym jak Czarodziej Czapeczka uczył ją dawniej tego dialektu, który sugerują jej, że zna, a potem Mądry Łeb wyśmiałby ją i nagle zmienił zdanie. No i oczywiście dał jej wykład z tworzenia opowieści, wytknął błędy i powiedział jaki to on jest genialny, bo wiedział od początku, że ona nie ma o niczym pojęcia!
Jej własna, jedyna głowa zaczęła pulsować.
Przeprosiny mimo wszystko nadal były przeprosinami, a realna porada - poradą. Była już tak zmachana duchowo, że postanowiła się jej trzymać. Nic nie zaszło, nic nie mówiła…
O, mapa!

Tak, o tym mogła słuchać. Nawet długo i chętnie, choć tak jak i Gvarga pchało ją do działania. Zlizała nadmiar krwi z policzka, przetarła dłonią umazane włosy - przeszkadzał jej ten zapach, ale nie na tyle, by nie móc pokiwać ze zrozumieniem.
Tak, niech skupią się na planie. Dla wszystkich będzie najlepiej jak przestaną prowadzić z sobą tragikomiczne dialogi i zaczną coś robić. Patrząc po członkach nowo skleconego zespołu porażka była niemalże murowana, ale do czasu bolesnego zderzenia się z rzeczywistością należało się nieco zabawić! Dreszczyk ekscytacji przebiegł jej po plecach i nie pozwolił zatracić już rozbudzonej czujności. Do dzieła!

A dzieła owego nie zrozumiała.
Znaczy poniekąd tak - lot na smoku był przedni! Zachwycający! Może nie był to smok świetny i ogromny jak każdy inny, ale kiedy opierała na falującym ciele własny ciężar i próbowała jakoś sprytnie usadzić się na łuskach, przestała nawet tak bardzo się boczyć. Pierwsze szarpnięcia i podmuchy wiatru wprawiły ją w stan radosnego oszołomienia, jak wtedy gdy pierwszy raz dosiadała Kaprys i próbowała wzbić się z nią w powietrze. Poczucie zwycięstwa rozchodziło się po smukłym ciele, dodawało mu siły i odwagi do trzymania się i zadzierania głowy. A przed sobą nieodmiennie widziała dwie wężaste szyje i szeleszczące cicho zielone grzebienie śmierci. Kolczaste wyrostki ciągnęły się z resztą równiutkim rzędem przez cały grzbiet hybrydy, trudno więc było znaleźć sobie wygodne miejsce do rekreacyjnej jazdy. Musiała nieco je przygnieść od frontu i pamiętać o ostrożności w ruchach, by nie zerwać się nagle i nie zadrzeć kolców do góry. W tym pegazy miały zdecydowaną przewagę - poza skrzydłami nie było w nich nic co utrudniało by utrzymanie się. Smokowaty miał zaś nie tylko łuski (na szczęście nie śliskie), ale i dwie pary ramioniasto wygiętych skrzydeł, które aż dziwne, że w nią nie uderzały. Gdy wzbili się już i zrównali lot z kolejnym magicznym klonem (ona też tam była!) zrobiło się nieco wygodniej. Błoniaste kończyny ruszały się teraz spokojniej, nie sprawiały wrażenia, jakby miały w nią pacnąć, a nadzianie się na kolce stało się nieco mniej prawdopodobną puentą tej przejażdżki. Zastanawiała się przez chwilkę czy jej masa nie sprawia im jakiś kłopotów, ale skoro latający koń (stworzenie dziwne samo z siebie) mogło unieść na grzbiecie dodatkową osobę to czemu nie miałby tego zrobić dwugłowiec? Zasady działania fizycznego świata były niekiedy równie szalone jak siły rządzące magią - może lepiej było zwyczajnie o tym nie myśleć.

Tak jak o żaboludziach. Może gdyby smażyli się teraz na gigantycznej patelni posypani ziołami, a gadające cytrynki czekały tylko, by opluć ich kwasem i podać na srebrnej zastawie warci by byli uwagi, a uwaga ta nie szkodziłaby samej zainteresowanej. Bardzo nieobeznana w iluzjach kotka, nie znając też samej wyspy dawała się nabrać bardzo łatwo, nie odróżniając rzeczywistości od iluzji tak długo, aż wytwory Morena te nie stawały się aż nazbyt oczywiste. Dla niej zaś były jedynie wtedy jeśli je zapowiedział lub przedstawiały… ich.
Niepewna do końca czy żabostwory znalazły się tu przypadkiem czy też były jedynie sztuczką, prychnęła cicho usłyszawszy historyjkę smoka. Ładnie sobie wymyślił! Jak on opowiada głupoty to to jest plan - jak ona wymyśla przecudowną, porywającoą opowieść to jest to jedynie głupi teatrzyk?
Nie był to czas ani miejsca na wykłócanie się, ale w myślach dała mu właśnie kolejnego minusa. Może i ją obronił przed swoją drugą połową i zafundował pierwszorzędny (krótki niestety) lot, ale był skrajnie niekonsekwentny. Ciągle jej coś zarzucał, chciał nadać idiotyczne imię i skrytykował Czarodzieja Czapeczkę. Hańba mu!
Mapa warta jednak była trzymania z nimi tymczasowej, bardzo koślawej sztamy, więc kotka dała się zdjąć i grzecznie stanęła obok by… zastąpiła ją kopia. Pięknie!
Czyli tak to wyglądało. Przypomniała sobie jak Moren to wszystko tłumaczył - od tej pory chroni ją jego ,,iluzja” tak? A więc nie widzą jej, nie słyszą?… W to drugie trudno jej było uwierzyć. Niewidzialność była tematem dość powszednim w bajkach i łatwym do wyobrażenia, zwłaszcza dla ludzi, którzy na wzroku opierali swoje wyobrażenie o świecie. Reszta bodźców schodziła na dalszy plan. Kiedy ktoś znikał (a był wśród ludzi właśnie) nie musiał obawiać się zapachu czy dźwięku - wystarczyło nieco uwagi, by oszukać ich zmysły. Kotkę prześladowało zaś wrażenie, że zebrani słyszą jej kroki, każdy jej oddech. Wyczuwają jej obecność, ciepło, czują futerko i nadal świeżą krew. Ona czuła.
Dlatego właśnie nie od razu ruszyła się z miejsca. Musiała oswoić się z nowymi możliwościami, sprawdzić na co ją stać. Dlatego przy przywitaniach kręciła się obok smoka. Zrobiła krok w bok, a potem parę następnych - ale niczyje oczy nie zawiesiły się na niej, żadne spojrzenie nie zarejestrowało zmiany. Wszyscy patrzyli na smoka i jej własnego, uśmiechniętego klona. Ona też z resztą. Wyglądała… niezgorzej! Musiała przyznać, z boku prezentowała się wcale nie gorzej niż zawsze to sobie wyobrażała. Zgrabna kocia sylweteczka, zadbana sierść i mięśnie, którymi zawsze lubiła się chwalić. No i wcale nie głupią minę robiła. Mooże sądziła, że wygląda nieco dumniej, ale dziewczęca zaczepność też chyba nie była taka zła? No nic, nie poprawi tego teraz. Może jedynie pamiętać, by później poćwiczyć groźne miny.
Powoli ośmielając się ruszać rękami patrzyła na ślepych na nią ludzi. Wtem zastygła.
Właściciel śmiesznego kołnierzyka latał! Też był paskudnym magiem, no niech to szlaczki popieszczą! Dlaczego!?
Tak bardzo nie chciała mieć z nimi do czynienia…
Ale był Kapitanem. Jednak! - Spojrzała na niego nawet z uznaniem, choć i niechęcią do tego co najlepszego wyczyniał. Antar, tak? Antaar… będzie musiała zapamiętać. Całkiem ładne imię, a jak się uda niedługo będzie opowiadać jak to go oskubała z mapy. Ale jak to będzie brzmieć! ,,Przyleciałam na dwugłowym smoku i przepłoszyliśmy stado żabich potworów! A potem, kiedy mój klon wszystkich zabawiał, zabrałam mapę Kapitanowi Antarowi, potężnemu użytkownikowi magicznych sztuczek i pstryknęłam go w ten jego kołnierzyk!” O ile lepiej niż ,,Przyjechałam na osiołku, by rąbnąć mapę spitemu bardowi Szkapiemu”.
Tak, zapowiadało się nieźle.
W dobrym humorze łatwiej oceniało jej się urodę pewnego siebie mężczyzny - z tej perspektywy widziała głównie jego buty i spodnie. Nie najgorzej. Ale pamiętała jego nieufne spojrzenie. Tak, taki właśnie powinien być kapitan. Dobrze, że im nie ufał!
Znaczy, było jej to nie na rękę, ale uderzyłby ją satysfakcja gdyby plan Morena okazałby się za słaby. Mądraluch jeden. Niech myśli dalej, bo załoganci wcale nie byli ufni!
Rozczulił ją przy tym widok młodego chłopaczka drżącego z rapierkiem w ręce. Był tak… rozkosznie nieporadny. I miał zastanawiający kolor włosów. Obok kapitana i obfitej krowiej damy wyróżniał się jej zdanim najbardziej. I całkiem mocno z kapitanem jej się kojarzył. Podziwiał go ponad miarę.
Uśmiechnęła się lekko gdy go mijała, stąpając po cichu na paluszkach. Może dzięki iluzji mogła poruszać się mniej ostrożnie, ale nawyki były nawykami. Nie zamierzała z nich rezygnować.
Już chciała skupić się na zadaniu, gdy głos minotaurzycy, swoją drogą bardzo miły dla ucha i zwierzęco melodyjny kazał jej się odwrócić.
ŻE CO!?
Kotka zmarszczyła brwi, gdy zatrzymana wpół kroku podążała okiem i uchem za naturianką. Ona tak poważnie, że niby!?
,,Kobieto, nie głaszcz jego ego, bo mu serce z piersi wyskoczy, a resztka mózgu pryśnie przez dziurki od nosa!”
Chyba, że to był podstęp.
Szalony ostatnio świat brutalnie obszedł się z kocią ufnością wobec własnych instynktów. Jednak była niemalże pewna, że krówka nie żartuje. W jej głosie pobrzmiewało uznanie i głęboki szacunek, pewna doza ostrożności może… delikatnymi ruchami posuwała się naprzód i zważała na każdy niemal gest. W tym momencie wydawała się… niezwykle niewieścia. O ileż bardziej od samej Kaniastej, której iluzja wyszczerzyła się przychylnie i nie domagała się od krówki więcej uwagi zachowując się faktycznie jak pełnoprawny gość smokowatego. Niby honorowy, czujący się tu swobodnie, ale nie będący władcą. Taki tam dodatek.

Jako, że dla planu było to i lepiej kicia nie zwracała już na zachowanie kopii większej uwagi. Miała własny cel i im wcześniej go osiągnie tym mniej pochlebswt dwugłów się nasłucha.
Problem był tylko jeden - gdzie była mapa?
Mimo ciągłego odwracania jej uwagi jeszcze tam, w krzakach, panna Trisk zbyt uparta była, by odpuścić sobie skarb i przygodę - dlatego kiedy Moren i Gvarg gadali, pluli i charczeli ona widziała jak Antar (zapamiętała!) wręczył mapę człowiekowi, od którego teraz dzieliło ją zaledwie parę kroków. Później jednak straciła go z oczu - nadal miał ten papier? Nie trzymał go w ręce, więc pewnie schował do jakiejś kieszeni. A jeśli nie? Jeśli zdążył go gdzieś odłożyć? Obóz nie był wielki, a mapa spoczywać powinna w bezpiecznym i honorowym miejscu, ale nadal byłby to kłopot dla kociej dziewczyny.
Zwłaszcza, że działała nie na własną rękę, a pod czujnym okiem Morena.
Odwróciła się ku niemu i wskazała palcem Nestora. Próbowała na migi wyjaśnić, że potrzebuje go dalej od reszty i że chwilowo skupi się na nim, bo być może trzyma świstek gdzieś przy sobie (nie wiedziała ile z tej pantomimy smok zrozumiał).
Potem nie mogła zrobić nic więcej jak tylko trzymać się blisko ofiary i czekać na odpowiedni moment. Czujnie wodziła wzrokiem po jego szatach, karmiąc się nikłą nadzieją, że może rożek mapy wyłoni się naggle zza fałdek materiału i zalotnie się do niej uśmiechnie. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Uważając by na nikogo nie wpaść, a przy okazji podsłuchać opinie piratów, zaczęła obmyślać plan. Tym razem swój własny, a więc bez wątpliwości - najlepszy!
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

Są tacy, którzy uważają że magia jest narzędziem, jedynie sposobem na to, by osiągnąć cel. Takie istoty tak naprawdę nie zagłębiają się w nią, nie wchodzą głębiej. Rozumieją w istocie jak korzystać z jej mocy, jednak tak naprawdę nie pojmują jej prawdziwej postaci. Prawdziwa magia bowiem jest sztuką. Jest pociągnięciami pędzla woli na płótnie rzeczywistości. Moren wiedział że to prawda. Kiedy tylko zaczął myśleć o magii w ten sposób, zaczął pojmować ją coraz głębiej i coraz szybciej. Pomimo tego że nie liczył sobie jeszcze nawet osiemdziesięciu lat od wyklucia, to swoim kunsztem dorównywał już tym najlepszym, prawdziwym mistrzom jego dziedziny i był z tego niesamowicie dumny. Rzadko kiedy przepuszczał okazję do tego, żeby popisać się swoją sztuką, nawet jeśli jej celem było przekonanie wszystkich wokół że tak naprawdę żadnej magii nie było, dokładnie tak jak w tym przypadku. Jednocześnie utrzymywał teraz trzy osobne iluzje, każdą w innym miejscu i o trochę różniących się celach. Mimo tego jego pysk wyrażał sobą jedynie pewność siebie z pewną domieszką uprzejmej grzeczności.
Utrzymanie iluzji własnych łusek na szyi nie było dla niego niczym nowym, dlatego też był w stanie niemal bez żadnej koncentracji utrzymywać wyraźny i wiarygodny obraz, ukrywający jego niedawną ranę zadaną mu przez Gvarga. Z obrazem kotołaczki przy ich łapach było tylko niewiele trudniej, Moren przyglądał się jej wcześniej na tyle długo że również świetnie radził sobie z jej detalami, futrem poruszającym się lekko na wietrze, zaciekawionym rozglądanie mu się, wyrazem pyszczka...
Najwięcej energii jednak kosztowało go ukrycie prawdziwej kociej dziewczyny. Fakt że udała się pomiędzy dość ciasno zbitą zgraję uzbrojonych mężczyzn sprawiał, że musiał być bardzo dokładny z rozmieszczeniem swej iluzji. Musiała ona mieć ten sam kształt co sama kotka, i być od niej jedynie odrobinę większą. W najbardziej niepewnym miejscu – przy ogonie, pozwolił sobie jedynie na pół cala odstępu. Na szczęście skradając się dziewczyna była bardzo ostrożna, przy okazji trzymając ogon blisko przy sobie, co trochę pomagało. Wprawdzie nie było potrzeby żeby to robiła, skoro i tak musiałaby dosłownie na kogoś wpaść, żeby ją zauważono, ale nie widział potrzeby by wyprowadzać ją z błędu, skoro nie sprawiało to problemów. On wprawdzie widział ją doskonale, ale to tylko dlatego że sam stworzył jej osłonę. Wiedział że nawet jego brat nie był w stanie powiedzieć gdzie ona teraz jest. Ale to akurat dobrze, gdyż nie był do końca pewien reakcji brata, który przynajmniej tymczasowo przystał na rozejm. Zdarzało mu się czasem nie być zbyt... subtelnym, a w tym momencie ta cecha była zdecydowanie pożądana.
Mniej więcej wtedy spomiędzy ludzi w obozie naprzód wysunął się białowłosy w długim płaszczu, ten sam który wcześniej miał ze sobą mapę. Szedł pewnie, demonstracyjnie wręcz, jakby pragnąc podkreślić swoją ważność, choć trudno było stwierdzić czy próbował popisać się przed nimi, czy raczej przed swoją załogą. Na Morenie nie wywarło to szczególnego wrażenia, choć dało mu wskazówkę odnośnie tego jak powinien się w jego obecności zachować. O dziwo, kiedy Moren spojrzał w bok na brata, to zobaczył że Gvarg również przyglądał się dokładnie temu osobnikowi. Nie wiedział co dokładnie mogłoby zwrócić jego uwagę, choć prawdopodobnie zastanawiał się gdzie teraz jest mapa.
- Kapitan Antar... – powtórzył zaraz po człowieku Moren, łagodnie bawiąc się brzmieniem tego imienia. Nie był pewien w jaki sposób tamten przyjmie takie zachowanie, lecz niezależnie od tego co by nie zrobił, świadomie czy też nie pokazałby mu jaki ma charakter, co pozwoliłoby mu bez trudu owinąć go sobie wokół pazura. – Przyjemnie brzmiące imię. Takie.. hmm.. dźwięczne.
Kiedy tylko białowłosy zupełnie zignorował najbardziej podstawowe zasady dobrej i kulturalnej rozmowy, Moren skrzywił się nieco, jakby trochę niezadowolony z owego faktu. Nie musiał nawet udawać miny, gdyż rzeczywiście od razu nie spodobało mu się to zachowanie. Zachowywał się tak jakby mu się gdzieś bardzo spieszyło, choć Moren miał całkowitą pewność że póki co tamten nigdzie się stąd nie wybierał. Wystarczyło chociażby spojrzeć na jego obóz, który nie stał tu zbyt długo, a pomimo tego że luksusowy nie był, nie wyglądał tak jakby miał służyć do godzinnego postoju.
- Ależ spokojnie, nie przeszkadzacie nam! – zapewnił go Moren, chowając swoje wcześniejsze zniechęcenie i wrzucając do swych słów nutę ekscytacji. – Tak rzadko miewamy tutaj gości... Bardzo chętnie byśmy was tu zatrzymali na dłużej!
Moren od razu zauważył podstęp ukryty w słowach pirata. Tak naprawdę był tak oczywisty, że smok nie był pewien czy to tak naprawdę nie jest po prostu żart. Białowłosy najwyraźniej próbował ocenić ich reakcję na jego pytanie, co miałoby mu pomóc ustalić, czy rzeczywiście są stąd. Nie byłoby z tym większych problemów, gdyby nie to że dał już jasno do zrozumienia że mieszkają z bratem na tej wyspie od dawna i ujawnienie ich blefu wpłynęłoby niekorzystnie na ich wiarygodność. Na szczęście ominięcie niezręcznego pytania okazało się być banalnie proste, do tego stopnia że aż dziwne było że dowodzący ludźmi sam o tym nie pomyślał.
- To wy macie własne nazwy na te góry? – zapytał Moren, głosem bezbłędnie udając zaskoczenie. – Nie miałem pojęcia że ktoś oprócz nas w ogóle postanowił je nazwać. – po tych słowach Moren skierował swój łeb w tamtą stronę, zastanawiając się czy rzeczywiście mają one jakąkolwiek nazwę. Możliwe że miały, ale czy ktokolwiek kiedykolwiek narysował ich mapę? Czy przed tymi piratami ktokolwiek postanowił zatrzymać się na tej wyspie? Jeżeli mapa, którą widzieli była prawdziwa, znaczyłoby to że ktoś tutaj już był... Tylko kiedy? Moren spróbował przypomnieć sobie wygląd tego papieru, lecz niestety nie pamiętał na tyle dobrze żeby móc ocenić jego wiek. To mogło być problematyczne... Musiał ostrożnie rozegrać swoje karty, gdyż w innym wypadku ktoś mógłby zarzucić im że nie pokazali się kiedy na wyspie zjawił się kartograf.
- Oczywiśśście że nie, ty głąbie. Kto oprócz ciebie bawiłby sssię w nazywanie pagórków? – wysyczał nagle Gvarg bez żadnego ostrzeżenia, a jego głos przepełniony był jadem.
- Gvarg... – mruknął Moren protekcjonalnym tonem, po czym cofnął się odrobinę w bok, choć tak naprawdę nie oddaliło go to od brata prawie wcale. Na pysk przybrał trochę zdenerwowany wyraz, taki jaki przybrałby gospodarz, którego gości właśnie urażono. I choć wyglądało na to jakby się spiął, to w rzeczywistości odetchnął z ulgą. Grubiańskie wejście jego brata doskonale odwracało uwagę od poprzedniego tematu, który mógłby doprowadzić do niezbyt przyjemnych konsekwencji. – To nie było zbyt miłe. Prosiłem cię żebyś się lepiej zachowywał przy gościach... – powiedział przyciszonym głosem.
- Lepiej sssię zachowywał? Czy ty jesteś śśślepy Moren? Nie widzisssz co sssię tu dzieje? - zaczął parskać Gvarg, z obnażonymi zębami zbliżając paszczę niebezpiecznie blisko jego szyi.
- Słuchaj, to że dla ciebie brzmiało podejrzanie, nie znaczy że od razu musisz zaczynać się zachowywać jak dzikus! To po prostu zwykli goście, którzy przypłynęli żeby odwiedzić nas i zobaczyć naszą wyspę! Pomyśl tylko co potem będą o nas przez ciebie opowiadać! Naprawdę chcesz się dorobić opinii dzikiej bestii? – Przerwał bratu Moren, unosząc swój łeb na giętkiej szyi najwyżej jak to było możliwe, żeby dodać swojemu wizerunkowi trochę powagi i wrażenia że panuje nad sytuacją. Niestety fakt, że Gvarg postanowił zrobić dokładnie to samo, sprawił że efekt nie był taki jakby tego chciał.
- Wiesssz co, Moren? Posssłuchałbyśśś może kiedyśśś co ja mam do powiedzenia, co? - nie odpuszczał Gvarg.
- Słyszałem co powiedziałeś! - uciął Moren stanowczo, nie pozwalając bratu na dalsze wykłócanie się. - Dosyć, koniec tematu! Nie będziemy ich stąd wyganiać, a na pewno nie teraz! To, że sobie coś wymyśliłeś, wcale nie znaczy że jest tak w rzeczywistości. Zapewniam cię, że nasi goście mają dobre intencje i przybyli tylko by zobaczyć wyspę. - to powiedziawszy Moren spojrzał w stronę zgromadzonych ludzi, zmuszając się do tego by zapomnieć o gniewie na brata, co było po nim dość dobrze widać. Zrobił wtedy głęboki wydech, po czym zwróciwszy się do zgromadzonych zapytał: - Mam rację? Powiedzcie mu proszę że to zwykłe nieporozumienie. Miło byłoby wreszcie przejść do mniej nieprzyjemnych części waszej wizyty.
Kiedy Moren skończył mówić, spomiędzy marynarzy wysunęła się jedna z niewielu osób, których by się spodziewał. Była to bowiem naturianka, ta którą widzieli z góry podczas przelotu. Białoskóra minotaurzyca, w którą Gvarg teraz wlepiał swoje zagniewane ślepia, podeszła bliżej i zatrzymała parę kroków za kapitanem Antarem. W sumie kiedy tak na nią spojrzeć, to od razu widać było że zupełnie nie pasowała do tej grupy, do tego stopnia, że zaczynało to powodować wątpliwości czy w ogóle znalazła się tutaj z własnej woli. Potem w całkiem niegłupi sposób postanowiła zakończyć całą tą kłótnię, gdyż zaczęła się przedstawiać i mówić o tym jak bardzo chciałaby z nimi porozmawiać, zapewniając o tym jak wiele ma do nich pytań. Odwrócenie tematu na inne tory sprawiło, że atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Jedynie Gvarg łypał wciąż to na niego, to na wszystkich pozostałych, choć nie wyglądało na to by chciał jeszcze coś powiedzieć.
- Powiem wprost że nie cierpimy tutaj na dotkliwy brak czasu. Bardzo chętnie z tobą porozmawiam, jak tylko należycie przyjmiemy naszych gości. Za Gvarga nie ręczę, ale może postanowi się przyłączyć gdzieś w trakcie. - odpowiedział naturiance Moren, po czym skinął łbem.
Moren zwrócił wtedy łeb w stronę białowłosego, tego który wystąpił naprzód jako pierwszy. Nie do końca był pewny jak on może zareagować na nagły wybuch Gvarga. Nie było jednak wątpliwości że to on tutaj dowodzi pozostałymi, a więc to jego trzeba było przekonać najpierw, że nie stanowią dla nich zagrożenia. Fakt faktem że rzeczywistość prezentowała się zgoła inaczej, ale jak dobrze się postarać to i takie rzeczy można osiągnąć.
- Opowiedz nam co was tutaj sprowadza, kapitanie Antarze. Ktoś opowiedział wam o naszej wyspie? Jak długo żeglowaliście? Spotkały was po drodze jakieś przygody? Od dawna nie mieliśmy okazji posłuchać historii takich podróżników jak wy, nie licząc opowieści naszej małej przyjaciółki. - Powiedział Moren.
- Hej! Aż taka mała to nie jestem! - zaoponowała nagle iluzja kotki tuż przed nim, obracając się do niego i tupiąc raz o ziemię, idealnie odwzorowując zachowanie zmiennokształtnej, które wyobrażał sobie Moren w takiej sytuacji.
- Przepraszam cię, oczywiście że nie. - odpowiedział jej smok z lekkim rozbawieniem w głosie. - Sporo urosłaś od ostatniego razu.
Mniej więcej w tym momencie uwagę smoka odciągnął ruch machającej do niego ręki, której po prawdzie nikt oprócz niego nie widział. Jak się jednak okazało, nie chodziło jej o jego niedawną rozmowę z jej widzialną kopią. Kotołaczka, w tym momencie znajdująca się gdzieś niedaleko brzegu rozbitego obozu wyraźnie starała się zwrócić jego uwagę za pomocą dość zamaszystych gestów. Moren spojrzał na krótką chwilę w jej stronę, żeby upewnić ją że patrzy, po czym ostrożnie obserwował ją kątem oka. Wprawdzie nawet on nie mógłby jej teraz usłyszeć, lecz dziewczyna znalazła własny sposób na to żeby się porozumieć. Za pomocą różnych gestów wskazywała mu różne rzeczy, w tym jednego z piratów. Nie bardzo wiedział co dokładnie mogła mieć na myśli ale doszedł do wniosku że musi jej dać trochę więcej czasu, gdyż najpewniej znalazła się ona całkiem blisko ich celu. Na wszelki wypadek postanowił trochę ją wspomóc. W środku otaczającej ją sfery wytworzył szept swojego głosu, tak żeby mogła go usłyszeć: - Nie musisz się spieszyć. Poszukaj dobrej okazji. Jeśli stwierdzisz że się nie uda, to wróć do mnie, coś wymyślimy.
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Antar »

Alin poczuł się dumny jak paw po słowach Krasuli, jednakże po chwili przetrawił dokładniej ów słowa i boleśnie ściągnęło go to na ziemię. Przecież był piratem, a nie jakimś rycerzem w lśniącej zbroi i teraz w sumie szczerze rozważał, jakby to było zacząć żyć uczciwie. Jednakże po chwili stwierdził, że całkiem to wygodne, bo mógłby sobie jakąś porwać i przetrzymać na statku, jeśli tylko kapitan by się zgodził.

- O rety. I znowu jestem do czegoś za młody, to niesprawiedliwe – oburzył się chłopak.

Po chwili spostrzegł, że tuż obok stoi kapitan więc przybrał normalną minę. Głupio było stać w jego obecności z nadymanymi polikami i dziecięcym grymasem złości.
Wampir jednak bardziej skupiony był teraz na słowach Urzaklabiny. Była jego gościem, nie jeńcem więc skinął głową twierdząco, taka Krówka nie wyglądała na agresywną, choć była mięsożerna, wciąż pamiętał tamtą scenę na plaży, zapadła mu w pamięć przez swą nietypowość.
Po akcji z hydrosmokiem i dziwnymi tubylcami załoganci powoli się uspokajali, ale wciąż łypali na dwugłowego gada czy ten nie zechce ich spalić albo pożreć.
Kapitan jednak nie chciał rozpoczynać brutalną siłą, lecz rozmową. Paradoksalnie na komplement dotyczący swego imienia nie zareagował, widać było, że doskonale słyszał, ale nie skomentował, ani nie podziękował. Może dla innych to było dziwne, ale dla wampira to także była ważna część komunikacji, dawał tym sposobem znak, że żąda konkretów i nie zamierza zdradzać o sobie, więcej niż będzie trzeba. Jego podstęp został wykryty, wprawdzie spodziewał się tego, ale nie czuł się całkiem przegrany, liczyło się dla niego też to, co odpowie pradawny. Przez cały czas bacznie badał obie głowy, okazjonalnie zerkając na kotołaczkę, choć nie mógł wiedzieć, iż to tylko iluzja. Dokładnie ważył każde słowo hybrydy, na razie jednak nie były zbyt wiele warte w opinii kapitana. Jedynie potęgowały nieufność, mimo niby przyjacielskiej postawy pradawnych.

- Nic z tych rzeczy – zaprzeczył Antar – Jeden z moich załogantów widział zniszczony drogowskaz z tą nazwą i symbolem góry – wybronił się bez zająknięcia. Po chwili jednak obie głowy zwróciły się z lekka przeciw sobie.

Nieumarły nie miał zamiaru słuchać tego całego spięcia, wylądował na ziemi i zainteresował się kotołaczką, korzystając z nieuwagi Morena i Gvarga. Zastanawiało go, dlaczego była taka milcząca. Podszedł do niej i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Coś mu tu nie pasowało, bo na nieśmiałą nie wyglądała, po prostu sobie stała. Musiał jednak przerwać te oględziny, szybko wrócić w powietrze, tam, gdzie wcześniej i rzucić porozumiewawcze spojrzenie swemu zastępcy, on dobrze go rozumiał.

- Ależ oczywiście – zaczął czarodziej – Jesteśmy prostymi ludźmi, podróżnikami, poszukiwaczami przygód! – mówił pradawny z takim przekonaniem, że naprawdę ciężko było mu nie uwierzyć.

Alin tymczasem westchnął, znowu został zignorowany, może gdyby też ją tak trochę poignorował to przestałaby tak względem niego się zachowywać. Nie chciał jednak wszczynać kłótni z tak niebywale magiczną osobą. Może mógłby ją przekupić, by go pouczyła, mają przecież skarby! Jednakże w tej chwili nie mógł się w pełni skupić, nadal z obawą patrzył na dwugłowe monstrum. Widząc zachowanie zastępcy kapitana, zaczął energicznie kiwać głową, w celu dodatkowego potwierdzenia jego słów. Reszta załogi zrobiła podobnie, ale mniej nerwowo. Młody pirat miał wielką ochotę się schować.
Minotaurzyca zaś skorzystała z chwili, gdy kapitan milczał i rozpoczęła rozmowę tworzącą przyjazną aurę, którą wcześniej mogło nieco zszargać chłodne podejście wampirata.
Nestor wrócił do trzymania się z tyłu, kryjąc mapę głęboko w wewnętrznej kieszeni swego płaszczu. Wiedział, że teraz musi jej pilnować, a w ten sposób był najbezpieczniejsza w razie potyczki. Nawet nie podejrzewał, że gdzieś obok czyha niewidzialna kocia, złodziejka. Wprawdzie wyczuwał magiczną energię, ale nie bardzo wiedział, do czego ją przepisać. Pierwszą jego teorią było, że hydrosmok użył jej, by przegonić tubylców. Nie przywiązywał do tego większej wagi, w końcu nie spadał na nich deszcz ognia ani nic w tym stylu. Względnie pokojowo.

- Trafiliśmy na nią przypadkiem – stwierdził chłodno – Twe pytania to materiał na znacznie dłuższą rozmowę, myślę, że Idalfo chętnie uraczy was opowieściami o naszych przygodach – dodał.

Wspomniany przez niego mężczyzna wysunął się nieco z tłumu i skinął głową na przywitanie, by było wiadomo, że o niego chodzi. Antar usłyszawszy nagle słowa zmiennokształtnej, spojrzał na nią podejrzliwie. Ni z tego, ni z owego zaczęła mówić.
Alin nie mógł znieść tego napięcia, po prostu pod pretekstem udania się na stronę ruszył biegiem w stronę zarośli. Przypadkowo jednak na jego drodze znalazła się niewidzialna zmiennokształtna, na którą zwyczajnie wpadł. Nie wiedząc, co się stało, zaczął dotykać to, na czym wylądował i gdy tylko trafił na biust, cały się speszył. Nie było już jednak odwrotu, większość oczu spoczęła na nim, w tym wzrok kapitana i jego zastępcy, a on nadal leżał na niewidzialnej kotołaczce, cały czerwony na twarzy. Po prostu znieruchomiał, obawiając się, że cokolwiek nie zrobi, pogorszy sytuacje.
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

        Dzień był nietypowy, nawet jak dla Urzaklabiny. Podróżowała wzdłuż i wszerz Alaranii, a przez to wiele widziała, ale to, co teraz się działo, było równie nowe co ekscytujące. Nic więc dziwnego, że nawet nie musiała się starać, by utrzymać uśmiech na twarzy, dzięki któremu prezentowała swoje dorodne ząbki każdemu, kto był przed nią. Czyli, na razie, obydwu smoczym głowom, do nich bowiem była zwrócona od momentu, kiedy przemówiła.

        A skoro o tych dwóch mowa, to Krasula musiała przyznać, zachowywali się, bez dwóch zdań, jak bracia. Wykluczało to myśl, która krążyła z tyłu krowiej głowy, jakoby były to dwa smoki złączone w jedno istnienie w ramach niebezpiecznego eksperymentu bądź chorego żartu maga. Urodzili się takowi? Urzaklabina słyszała o dzieciach rasy ludzkiej, które wyszły z łona matki połączone ciałami w taki czy inny sposób, ale czy to samo było możliwe u smoków? Pytania się nasuwały, a samo myślenie o długiej, emocjonującej rozmowie z Morenem doprowadzała ją do dreszczy. Był elokwentny, ewidentnie oczytany a przy tym znał takie błahostki jak maniery oraz jak należy zachować się przy gościach. Nie, żeby naturianka przejmowała się czymś takim - sama nie raz nie chwaliła się taktem, ponieważ często takowy był niepotrzebny przy istotach, które spotykała. Po prostu wszystko to wskazywało na kogoś inteligentnego, kto za każdym słowem skrywa setki, jeśli nie tysiące myśli.

        Gvarg może nie wydawał się równie rozmowny… No, mówiąc wprost, biło od niego nie tyle, co prymitywizmem, co swego rodzaju pierwotnością. Momentami jego spojrzenie kojarzyło się minotaurzycy ze zwierzęciem - dzikim, nieokrzesanym drapieżnikiem, który cudem powstrzymuje się od wpadnięcia w odmęty swych szalejących pragnień. Nie była pewna, czy jej spostrzeżenie było prawdziwe, ale to, w jaki sposób zachowywał się i odzywał, wskazywało, że jest przynajmniej blisko w swoich przemyśleniach. Miała więc pewność, że nawet jeśli nie będzie dobrym rozmówcą, to z chęcią chciałaby spędzić z nim czas. Naturianka czuła swoistą radość podczas przebywania w towarzystwie bardziej “nieokrzesanych” istot. Może to przez to, że rzadko kiedy miała okazję takowe spotkać, a przez to były one rarytasem swoistym, a może to wszystko przez fakt, że sama miała żądzę, pragnienia i instynkty, w które lubiła od czasu do czasu się zapaść. W drugim przypadku pociągające mogło być to, że takowe istoty były w pewnym stopniu takie jak ona.

        Nawet nie zauważyła momentu, kiedy zamknęła oczy, pochłonięta w rozmyślaniach i wyobrażeniach. Szczerze mówiąc, nie chciała wychodzić z tego stanu, zrobiła to jednak mimo wszystko, nie chciała bowiem obrazić dwugłowego smoka, gdyby ten nagle się do niej odezwał i czekał na odpowiedź. Na całe szczęście była na tyle płytko zanurzona w odmętach swej świadomości, że słowa, zamiast umknąć jej zmysłom, po prostu były przyciszone, jakby dochodziły zza ściany, dlatego też nie zgubiła wątku tego, o czym kto mówi. Inna doza szczęścia przybyła pod postacią słów dochodzących z głowy, którą w myślach pieszczotliwie określiła “Głosem Rozsądku”

- Dziękuje. - Odpowiedziała krótko, co by pozwolić, aby Moren mógł poświęcić swoją uwagę w stronę Antara i reszty pirackiej załogi. Ledwie chwila minęła od jej podziękowania, a Krasula postanowiła w ramach okazania swej wdzięczności uczynić gest, który znała od nielicznej arystokracji, z którą się w życiu zapoznała - palcami chwyciła boki swej prostej spódnicy, rozchylając ją na boki tak delikatnie, aby było to wciąż zauważalne, lecz uważając, aby gest ten nie wydawał się zbyt ostentacyjny. Następnie, z lekko pochyloną głową, ugięła nieco swe kolana co by dygnąć, tym samym kończąc jakże skomplikowany manewr kobiecego ukłonu dworskiego. Miała nadzieję, że ten jakże niepotrzebny gest zapieczętuje w pełni przyjazne nastawienie między nią a Morengvargem

        W końcu jednak wyprostowała się i wróciła do naturalnej stojącej postawy. Oczami wędrowała głównie po głowie “Głosu Instynktu”, czyli Gvarga, okazjonalnie spoglądając na Morena, któremu posyłała najcieplejszy uśmiech, jaki jej krowia twarz mogła z siebie wykrzesać. Tylko na moment spojrzała na kogoś innego - mianowicie na Kane, czy też raczej, na iluzję tejże. Kotołaczka była cicho, najwyraźniej była speszona dużą ilością ludzi znajdujących się przed nią. A może zawsze była nieśmiała? Ciężko było stwierdzić. I choć z nią też chętnie by się zapoznała, to jednak nietypowy smok - czy może bardziej właściwie byłoby powiedzieć smoki? - miał pierwszeństwo, przez co kotołaczka nie zyskiwała tyle zainteresowania, na ile zasługiwała ze strony Krasuli. Może to wina tego, że podświadomie kojarzyła tą kotołaczkę ze wcześniejszą, którą spotkała nie tak dawno?

        Nagle jednak coś się stało, bowiem kątem oka zauważyła, jak oczy niemalże wszystkich istot dookoła skupiają się na czymś, co miało miejsce w głębi grupy piratów. Stojące osoby zasłaniały jej widok, a że ciekawiło ją, co mogło zwrócić uwagę Antara, to też odwróciła się od smoka i zaczęła iść w stronę, którą wskazywały oczy obecnych tu ludzi i nie tylko. Uważając, by jej pokaźnych gabarytów cielsko nie uderzyło o nikogo, gdy mijała kolejnych piratów, dotarła w końcu do miejsca gdzie Alin… Lewitował? Wyglądał, jakby leżał, tyle że między jego ciałem a ziemią było trochę miejsca. Na dodatek jego ciało było ustawione w dziwny sposób - jakby leżał na nieregularnej powierzchni, a na dodatek jego ręka wisiała w powietrzu, jakby opierała się na czymś i jednocześnie to coś ściskała.

        Inni wpatrywali się w to w czystym osłupieniu i nie dziwiła im się. Albo Alin przewrócił się i z pomocą dopiero co ujawnionych zdolności magicznych powstrzymał się od upadku, albo działo się coś innego. Przełamując moment ciszy, jaki nastał, jako pierwsza - bo najwyraźniej znaczna część załogi Antara była zbyt otumaniona, by zareagować - podeszła tuż obok Alina leżącego na powietrzu i uklękła przy nim.

- Alin, co ty porabiasz? Nie musisz aż tak się starać, jeśli chcesz zwrócić na siebie uwagę. Nie mówiąc o tym, że nieładnie jest przeszkadzać, kiedy nieopodal dorośli rozmawiają, nie sądzisz?

        Sięgnęła ręką ku niemu, ale po chwili wątpliwości, zamiast dotknąć chłopca, umiejscowiła swoją rękę w miejscu, które “obmacywał” Alin, sprawdzając, czy i ona napotka opór. Po tym, gdy jej dłoń dotknęła niewidzialnego ciała, jej mózg potrzebował sekundy, by zidentyfikować to, co ma okazję mieć w swej dłoni. Jako ktoś, kto od urodzenia posiada piersi i kto nie raz miał okazję zapoznać się z cudzymi, nie potrzebowała większej ilości argumentów niż przyjemna sensacja i delikatność tego, na co naciskały jej palce, by uznać, że właśnie, wraz z nieletnim Alinem, obmacuje kobietę. Dwa obroty metaforycznych trybików później zrozumiała, że to prawdopodobnie ktoś od smoka. Druga kobieta, nie licząc tej, która była u jego boku? To było bardziej prawdopodobne niż to, że poza nimi na wyspie była tu jeszcze trzecia grupa, choćby i jednoosobowa.

        Pierwszy raz od dawna zaczęła się martwić. Antar uznałby to za próbę… czegoś. Nie wyglądał ani na cierpliwego, ani też na wyrozumiałego wampira. Urzaklabina bardzo, bardzo, ale to bardzo chciała zapoznać się z dwugłowym, a nie będzie w stanie tego zrobić, jeśli rozpęta się tu walka. Jej ideologia kazała jej stanąć po stronie Antara - to jego pierwszego spotkała, więc w przypadku konfliktu miała mu pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać. Teraz jednak miała własne potrzeby, własne powody, a więc nie mogła powiedzieć, że jest bezstronna. Nie chciała kłamać, ale jeśli powie prawdę, sytuacja może eksplodować w coś, czego nie chciała. Natłok myśli i sprzecznych sygnałów zaczął fizycznie nacierać na nią, kiedy poczuła, jak jej serce przyspieszyło a głowa autentycznie zaczęła boleć.

        Westchnęła. Desperackie chwile wymagają desperackich kroków. Skoro nie może skłamać, to może nie uda jej się zmienić temat. Oby. Liczyła na to, że załoga Antara, a nawet sam Antar, byli na tyle głupi, by nie przejmowali się tym zbytnio.

- Dobra, to było dziwne. - Powiedziała, co było prawdą. Wstała, zabierając rękę z niewidzialnej Kany, po czym chwyciła Alina za kołnierz jego koszuli. Jednym silnym ruchem postawiła go na nogi, z dala od kobiety ukrytej magią. Nie puściła go jednak, zamiast tego trzymała chłopca, na wypadek, gdyby temu wpadło do głowy spróbowanie wymacania niewidzialnego cycka po raz drugi. - Alin, co ty na to, bym w końcu wytłumaczyła ci o magii co nieco? Antar na pewno by się ucieszył, że jego załoga zyskuje nowe zdolności. O, może ci opowiem o tym, jak wykorzystuje świetliki do mojej magii? Gwiazdozbiorze, koniec przerwy! - Po tych słowach zaczęła ciągnąć na bok Alina. Tymczasem najpiękniejsza dywersja w historii dywersji wzbiła się w powietrze. Setki tysięcy świetlików, które dotychczas trzymały się w okolicy, siedząc w różnych miejscach na nieożywionych przedmiotach, zaczęły lecieć w stronę Urzaklabiny. Gdy do niej dotarły, trzymały się blisko, na tyle blisko, że gwarantowały zamieszanie, które miało szansę ułatwić, jeśli nie ucieczkę, to chociaż schowanie się niewidzialnej istoty.

“Oby moja decyzja nie okazała się błędna. Zapobiegłem potencjalnemu rozlewowi krwi… Chyba. Nie chcę być źródłem czegoś gorszego.”
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

        Powoli zaczynała przyzwyczajać się do sytuacji. I musiała przyznać - bycie niewidzialną wielce jej się podobało! Nie zdążyła co prawda tego stanu porządnie zasmakować, ale w wyobraźni miała już tysiące pomysłów jak taki dar można by wykorzystać. Przelatywały jej przez główkę proste psikusy, niewinne żarciki, chociażby w ramach niewinnej zemsty na co mniej ostrożnych w słowach konkurentów przygodowych, jak i wizje wchodzenia do skarbców królewskich zamków, gdzie blichtr i przepych były jedynie zapowiedzią tego co czekało ukryte w komnatach i składowane pod ziemią. Jednoosobowa, niepokonana, kaniasta drużyna! Najlepsza w świecie, nie do znalezienia, nie do złapania! Koszmarnie śmiała i nieprzyzwoicie nieomylna! Ze swoim doświadczeniem (o którym miała nawet wysokie mniemanie) mogłaby sobie darować nawet ,,bezdźwięczność” jaką zafundował jej Moren. Może musiałaby uważać na psy albo ogólnie potwory wszelkiej maści, ale bez tego byłoby za prosto. Trzeba było się jednak trochę wysilić, by zasłużyć na sycące uczucie satysfakcji.

        Z humorem jakby nawdychała się oparów kocimiętki kręciła się wśród pirackiej załogi. Zgraja uzbrojonych mężczyzn jakoś jej nie przerażała. Może smok za głową powodował pewien dyskomfort, ale ostatecznie byli chwilowo w jednej drużynie. I choć Kana była indywidualistką umiała (gdy było jej to na rękę) pracować w zespole - także pod presją, a nawet dowództwem gada z rozdwojeniem już-nie-tylko-jaźni. Z resztą póki co sporo mu zawdzięczała. I nie chodziło tu o niezjedzenie jej. Litość była głupotą, za to się nie dziękowało. Co najwyżej korzystało z okazji. Poza tym zwykła łaska nie wchodziła w grę; smok jej potrzebował i wykorzystywał tak samo jak ona jego. A to był już układ błyszczący szlachetnością i ze wszech miar sprawiedliwy.

        Skupiła się na swojej ofierze. Pachniał jej czymś niepokojącym (o czym przekonała się, gdy podeszła bliżej), ale nie potrafiła określić czym. Tak jak reszta bowiem był przesiąknięty wonią soli i wilgotnego drewna, choć w przeciwieństwie do większości ubrania miał nawet czyste. W załodze musiał być kimś ważnym - nie tylko ze względu na taki przejaw hierarchii jak higiena osobista, ale i wtórował samemu kapitanowi, kiedy reszta bez wezwania nie ośmielała się pisnąć. W sumie ciekawe jak taki szczyl (ten białowłosy) zdołał tak przetresować tych ludzi. Nie licząc ubrania i postawy nie wyglądał specjalnie groźnie. Więc to pewnie przez magię. Musiał być o wiele starszy niż wskazywała buźka, zastraszać nieczystymi sztuczkami i ostrzegawczo emanować tą swoją nieustępliwą wyniosłością i chłodem. I ten sterczący kołnierz. Jak u drakuli!
        Zrozumiawszy na czym polegać może sekret kapitańskiej władzy (po chwili przypomniała też sobie o odpowiedzialności za załogę, rozum i doświadczenie w pracy) zostawiła w spokoju Antara (nadal pamiętała imię!) i oceniła ponownie gościa od mapy. Był słabszy od kapitana czy podlegał mu z innych powodów? Był od niego młodszy? Głupszy? A może po prostu wolał z kimś współgrać niż dowodzić? W końcu w każdej działającej sprawnie drużynie potrzebne były osoby do ról rozmaitych, a kto walczył o przywództwo mocno wszystkich narażał. Założyła, że ten tu ma potężne możliwości, ale brak aspiracji na lidera lub ewentualnie luki w charyzmie. Nadal był jednak ważny i najwyraźniej wcale nie głupi, skoro (przynajmniej przez pewien czas) zostało mu powierzone pilnowanie mapy. Wniosek - nie należało go lekceważyć.

        Kana jednakże mocno przekalkulowała tym razem. Skupiając się na logicznej i w miarę rozumnej ocenie otaczających ją stworzeń zapomniała o kaprysach losu i niespodziewanych wypadkach. Takim był Alin.
        Niegroźna, rozkoszna ciamajda, której nikt nawet nie brał na poważnie - to właśnie on był o krok od zdemaskowania ich - rozwalenia w drobny mak planu inteligentniejszego z fioletowych łbów, wkurzenia drugiego i ośmieszenia kociej włamywaczki, która krótko mówiąc, po raz kolejny padła ofiarą okoliczności.

        Nie upadła na ziemię bezgłośnie, ale to nie o dźwięku się bała. Przeszyła ją myśl, że właśnie czar prysł, wszyscy ją ujrzą i naraz wyciągną broń. Nie miałaby szans! Nie bez ingerencji gada. Zjeżyła się cała i wielkimi z przerażenia oczami popatrzyła od dołu na zaintrygowaną bandę przyzwyczajonych do walki i niewygód mężczyzn. Po chwili jednak zaczęło do niej docierać. Nikt nie krzyknął ,,He, coś ty za jedna!?” i nie wskazał jej palcem. Nie patrzyli na nią - tylko na chłopaczka!
        Teraz i sama na niego spojrzała. Zestresowany nie mniej niż ona, choć z całkiem innych przyczyn, zdawał się absolutnie nie mieć panowania nad własnym ciałem. Znieruchomiał i leżał tak przyszpilając kocią damę do ziemi. Nie dziwiła mu się. Miał być może w rękach najgorszego z wrogów, jakieś ukryte mroczne siły, ostatni element układanki. Albo biust. Biedny chłopak czerwony był raczej nie ze strachu o własne życie, ani nie z dumy, że pojmał groźnego delikwenta - obezwładnił go jeden cycek.
        ,,Spokojnie, błagam, weź się w garść! Zejdź ze mnie spokojnie i zapomnimy o sprawie! Gapią się na nas przez ciebie! Wiesz co się robi w takiej sytuacji!?”
        Nie odważyłaby się odezwać, ale w myślach robiła wszystko by uspokoić chłopaka. Powoli uniosła ręce, by chwycić go za ramiona i w akcie desperacji po prostu zrzucić go z siebie i czmychnąć, ale zaraz na pyszczku poczuła cień stającego nad nimi muru. Krowiego muru.
Rogata fascynatka smoka teraz jawiła się Kanie niczym upiorna zjawa, która już wszystko widziała i wie. Nic nie stało na przeszkodzie, by uniosła jedną z masywnych nóg i zdeptała kociego intruza wymierzając muczącą sprawiedliwość futerkowej siostrze.
        Na szczęście nie tym razem. Minotaurzyca przyklęknęła niewinnie przy chłopcu i zwróciła się do niego łagodno-troskliwym tonem opiekunki znającej swojego urwisa. Kanie nadal jednak nie podobała się jej bliskość - i miała słuszność! Złotooka nie została obojętna na nietypowy widok i postanowiła go zbadać. Ze wszystkich miejsc musiała wybrać oczywiście to najlepsze. Kana nigdy nie chwaliła się biustem - nie był wielki, a ona sama na sztuce uwodzenia znała się jak zardzewiała kotwica na epistolografii klasycznoelfickiej. Czasem jakiś mężczyzna zerknął na nią jak ona na rybę, ale tak już było - ona w wodzie wypatrzy najmniejszą płotkę, a oni zawsze zobaczą cycasty rowek. I o ile była zdolna pogodzić się z faktem, że barwnowłosy nieletni wymacał co chciał nawet pod doskonałą iluzją, tak krowie ekscesy wolałaby sobie darować. Dotyk kobiety był nienaturalny i wywoływał w niej odruch ucieczki. Poza tym krowa była w stanie ją przytrzymać - wydawała się inteligentna (nie ujmując dzieciakowi, ale bardziej od niego) i zrozumiawszy jak sprawy stoją powinna zareagować i wydać szpiega reszcie piratów.

        Kana usilnie próbowała wymyślić coś mądrego. Może jeszcze jest w stanie się wyszarpać? Powinna uciec nawet kosztem zdradzenia swojej obecności - ostatecznie i tak już wpadła - a potem zgadają się ze smokiem co robić dalej, o ile gad zanadto się nie zirytuje…
        Wtem naturianka wstała i uwolniła ją od ciężaru chłopca. Zaczęła udawać, że o niczym nie wie i skupiła uwagę na Alinie. Nie tylko swoją z resztą. Paplając coś o magii (tfu!) odsunęła spojrzenia od nadal leżącej w bezruchu kotki, a po chwili wezwała do siebie masy świetlików, które tak intrygowały swoją obecnością. W tym momencie Kana prysnęła z miejsca. Jej celem były pobliskie krzaki - wszystko byle się ukryć! Choć…Nie!… taka okazja mogła nie powtórzyć! Korzystając z dywersji rogatej i powstałego zamieszania zawróciła w bezgłośnym biegu, prześlizgnęła się przy ziemi między zwalistymi ciałami, obróciła się raz czy dwa i dopadła Nestora. Szarpnęła go za płaszczyk, z duszą na ramieniu uniknęła jego spojrzenia (nadal bała się mimo iluzji) i przebiegła wzrokiem po zakamarkach ubrania.
        JEST!
        Kawałek mapy wystawał z wewnętrznej kieszeni - jednak musiałaby perfidnie odchylić odzienie i znaleźć się w zasięgu mężczyzny, by do niej dosięgnąć. Poza tym od razu zorientowałby się, że mapa zniknęła - pewnie nawet widziałby jak odlatuje trzymana przez niewidzialną dłoń.
        Kana miała lepszy plan.

        Odskoczyła od gościa zostawiając go w przekonaniu, że ktoś na niego wpadł, a sama dobiegła do smoka i stanęła ramię w ramię z kopią.
        - Wiem gdzie jest mapa! - Wydyszała, gdyż serce waliło jej ze stresu. - Jeśli utrzymasz ich w miarę pokojowych nastrojach to mam pomysł! - Miała nadzieję, że smok (i tylko smok!) ją słyszy. Poza tym popatrzyła po piratach - a wyjątkowo czujnie obeszła się z minotaurzycą. Nadal nic nie zdradzała. Dlaczego?
        - Ryzykujemy? - Spytała. - Ta biała już wie… coś. Na pewno wie, że tam byłam, nie mam pojęcia ile się domyśla. Ale nic nie mówi… Mogę ją tobie zostawić? Muszę przyznać, że nie wygląda mi to na podstęp. Ona nie jest tak do końca częścią grupy z tego co widziałam. Może nas wydać co prawda, ale jeśli staniesz po mojej stronie w razie kłopotów to mogę zaryzykować. - Oświadczyła. - Zdobędziemy tę mapę! - I z nagłym zapałem zaczęła tłumaczyć:
        - Zajmę miejsce kopii. Przyjmij ich jak gospodarz (skoro już nim jesteś) i spróbuj zainteresować rozmową. Zwłaszcza minotaurkę. Była ci strasznie przychylna. Będziesz miał ją na oku. Ja pomogę ci z resztą. Wiem kto ma mapę. Szykowali się do odpoczynku, więc jest pretekst by zostać w miejscu. Zagadam ich jakoś i podmienimy mapy… bo właśnie! Umiesz stworzyć jej iluzję czegoś takiego? Myślę, że lepiej byłoby je podmienić niż ukraść, bo wtedy od razu nas zaatakują. Jeśli by się udało najpierw bym ci ją pokazała a potem…. nie wiem jak to działa… może… nie, mam lepszy plan! - Niektóre pomysły przychodziły znienacka - Nie podmieniajmy mapy! Bo musiałbyś pilnować iluzji cały czas, nie? Tak to działa? Z resztą - wystarczy, że dostanę mapę na chwilę. Mam u siebie kawałki papieru i rysiki. Nie była wielka i zbyt skomplikowana, mogę ją przerysować. - oznajmiła bez zawahania - Potem lekko zmienię oryginał żeby ich zmylić i niepostrzeżenie ją oddamy! To robota na siedem minut góra, o ile teraz pójdę po rzeczy. Muszę też zmyć z siebie krew. - Dotknęła zesztywniałych gdzieniegdzie włosów i mruknęła lekko. - Puść mnie, i tak teraz gramy razem. - Poprosiła. - Bez was mapy nie zdobędę, w ostateczności zniknę wam i sobie sami zrobicie rozróbę. Ale mam zamiar wrócić. Wykiwamy piratów jak nikt przed nami!
        Wyraźnie ucieszona tą wizją była gotowa przystąpić od razu do działania. No, lub ostatecznie posłuchać co też wszechwiedzący Moren ma na ten temat do wymarudzenia, ale plan był w jej mniemaniu genialny. Poniekąd dlatego, że w bardzo niewielkim stopniu opierał się na magii.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

- Drogowskaz? – zapytał szczerze zdziwiony Moren. Czy to naprawdę tak próbował się wywinąć od jego pytania? Przecież nie trzeba było szczególnie dobrze znać tej wyspy, żeby zorientować się że nie zamieszkuje jej żadna cywilizacja dość inteligentna by stworzyć choćby zwykły znak, nie wspominając już o tym żeby umieścić na nim nazwę góry. Niemniej jednak Moren nie posiadał żadnego dość silnego argumentu, żeby to zakwestionować, a przy okazji nie było to najmądrzejszym rozwiązaniem. Z tego właśnie powodu musiał przystać na fakt, że gdzieś na wyspie stoi znak, podobnie jak zgraja piratów musiała założyć że gdzieś pomiędzy drzewami tej puszczy mieszkają skraagi. – Hmm... możliwe. Wprawdzie na tej wyspie ludzie nie mieszkają od co najmniej siedemdziesięciu lat, ale z drugiej strony bardzo rzadko zaglądamy gdzieś głębiej w puszczach skraagów. Im dalej się wchodzi tym gęściej i trochę trudno się przecisnąć. Może rzeczywiście coś się ostało, podobnie jak tamte ruiny osady po drugiej stronie wyspy. – zakończył wypowiedź Moren, niby od niechcenia wspominając o stercie gruzów, o której istnieniu w zasadzie nie wiedział, lecz w razie potrzeby zawsze przecież mógł ją urzeczywistnić. Tak naprawdę chciał po prostu pokazać jak dobrze zna samą wyspę, żeby podbudować swój i tak niemały już autorytet jako gospodarza wyspy.
Po tym już jak nastąpiła krótka i bezkrwawa kłótnia pomiędzy nim i Gvargiem, a nawiązała się rozmowa z krowią naturianką, atmosfera znacząco się poprawiła. Zdecydowanie pomógł w tym fakt, że minotaurka mówiła z taką ekscytacją i radością, która zaczęła udzielać się też innym członkom załogi, choć nie w aż takich ilościach co u niej samej. Tym co niemal w ostateczności pozwoliło puścić w zapomnienie to wyraźnie nieprzyjemne nieporozumienie, był sposób w jaki naturianka zakończyła rozmowę, czyli podziękowaniem i ukłonem o pochodzeniu iście dworskim. Moren postanowił skorzystać z okazji i spróbował odpowiedzieć jej w podobny sposób, choć dworskie ukłony zdecydowanie nie były stworzone z myślą o smokach, a już tym bardziej dwugłowych. Mimo to podniósł lewą łapę do góry mniej więcej tam gdzie zaczynała się jego szyja, po czym skłonił łeb, pokazując tym samym swój stosunek do arystokracji. Wprawdzie to czy minotaurzyca należała do jakiegoś szlacheckiego rodu budziło trochę wątpliwości, lecz z tego co zdążył zauważyć to cieszyła się wśród tych ludzi opinią i szacunkiem godnym takiej osoby, więc nawet jeśli tak nie było, mógłby bez żadnych problemów się wytłumaczyć.
Moren wysłuchał wypowiedzi Antara na temat tego jak trafili tu przez zupełny przypadek (co było oczywistym kłamstwem, do którego zauważenia Moren jednak w żaden sposób się nie zdradził). Kapitan przedstawił im jakiegoś człowieka, który miał opowiedzieć im ich historie i opowieści, na co smok chętnie skinął głową, pomimo swojej wątpliwej ochoty by słuchać nasączonych po brzegi morską solą i przesadą bajań ze statku. W tej sytuacji zwyczajnie wypadało mu okazać przynajmniej pewną dozę entuzjazmu, tym bardziej że sam to zaproponował. Było to doskonałą okazją by w naturalny sposób przedłużyć rozmowę i zarazem trochę przyzwyczaić tych ludzi do swojego widoku, a także dać kotołaczce więcej czasu na swobodne przeglądanie przedmiotów należących do załogi.

Gvarg już wcześniej był na Morena obrażony. Po części z powodu jego zbywającego podejścia do wszystkich jego słów i pomysłów, trochę z powodu tego że wolał rozmawiać z tą białą kulą futra zamiast niego, a po części dlatego że znów zaczął go upominać. Zaczynał już mieć serdecznie dosyć tych wszystkich jego głupawych planów, przebieranek i udawania, chciał po prostu wreszcie położyć swoje łapy na tej pięknej mapie, która musiała pokazywać drogę do jakiegoś skarbu. Mogli przecież bez problemu zabić ich wszystkich i wziąć mapę tylko dla siebie. Moren nie musiałby nawet wysilać się z tą swoją magią, tak jak wtedy kiedy walczyli z drugim smokiem. Gvarg był całkowicie pewny tego że załoga nie stanowi dla niego żadnego wyzwania. Zdarzało się już że walczyli z dziesiątkami ludźmi na raz, w dodatku takimi którzy potrafili polować na smoki! To że Moren się litował nad tymi tutaj było po prostu irytujące.
Najwyraźniej jednak Moren nieszczególnie przejmował się jego milczeniem. Przeciwnie wręcz, zdawało mu się nawet że jest mu za to wdzięczny, kiedy przyglądał się kątem oka na to, jak rozmawia z tamtymi. Najgorsze jego zdaniem było to, że był tutaj zupełnie bezużyteczny i niepotrzebny, a Moren nawet nie próbował wyjaśniać mu swoich pomysłów. Właściwie to sprawiło, że miał ogromną ochotę żeby zrobić coś na przekór Morenowi, zrobić coś po swojemu i pokazać mu, że tak też się da, że on, Gvarg, też coś potrafi. Tylko jak?
Nie trwało to jednak długo , nim na pysk Gvarga wypłynął niewielki, zadowolony z siebie uśmieszek. Przecież to było banalnie proste! Po zaledwie kilku chwilach przyglądania się tym ludziom, zorientował się, że ta biała krowa, ta sama która chodziła na dwóch nogach i właśnie rozmawiała z Morenem, była u nich kimś ważnym. Pomimo tego jednak nie nosiła nawet broni, a już tym bardziej nie wyglądała na groźną. Wystarczyłoby jedynie przygnieść ją do ziemi i zagrozić, że poważnie jej zaszkodzą jeśli nie oddadzą im mapy. Nie mogliby im odmówić, za bardzo by się bali. A nawet jeśliby to ich nie ruszyło... Wzrok Gvarga powędrował po piratach, aż w końcu natrafił na młodego chłopaka, znacznie mniejszego od reszty ludzi. Smok ponownie uśmiechnął się sam do siebie. To byłoby takie proste!
Mniej więcej w tym samym momencie chłopak ten spojrzał w jego stronę, a ich oczy na chwilę się spotkały. Gvarg, nie myśląc o tym zbyt wiele, wyszczerzył ostre niczym brzytwy zęby, a z jego wnętrza wydobyło się głęboki, narastający odgłos, niczym zbliżająca się lawina. Gvarg przesunął łeb trochę do przodu, jakby zbliżając się w jego stronę i to w zupełności wystarczyło żeby przerazić człowieka. Chłopak odwrócił się na pięcie i zaczął biec przez obóz, podczas gdy Gvarg mruknął coś sam do siebie, zadowolony z tego co osiągnął.
Miał już odwrócić swoją uwagę od tamtego nieistotnego człowieka, kiedy nagle tamten postanowił zderzyć się z powietrzem w iście komiczny sposób, po czym przewrócić na ziemię. Na pysku Gvarga wykwitły niewielki, szyderczy uśmiech, kiedy zobaczył aż taką nieudolność kogoś mającego tylko jedną głowę. Przecież żeby pokonać takich jak on nawet nie musiał się ruszać z miejsca! Z ciekawości aż trochę wyciągnął szyję do góry, żeby jeszcze raz spojrzeć ponad głowami marynarzy na tamtego nieudacznika. Dopiero wtedy zauważył, że coś tam jest nie tak. Wyglądało to tak, jakby unosił się trochę nad ziemią, tak jakby nawet jej nie dotykając. Gvarg przesunął trochę łeb w bok, chcąc upewnić się że mu się nie wydaje, lecz obraz zdawał się pozostawać taki sam. Dopiero wtedy dotarło do niego że to robota Morena.
- Moren? – syknął do brata, wciąż zachowując jednak swój zagniewany ton. – Co sssię dzieje?
Nie doczekał się jednak żadnej odpowiedzi. Moren, rzecz jasna, zupełnie zignorował fakt że cokolwiek do niego powiedział, tak jakby nie miało to dla niego żadnego znaczenia. W efekcie Gvarg znów poczuł wzbierającą w nim falę gniewu, która wydostała się na zewnątrz razem z rosnącym na sile odgłosem, bardzo podobnym do tego, którym jeszcze przed chwilą potraktował ludzkiego nieudacznika.
- Moren! Odpowiadaj jak sssię do ciebie mówi! – Wysyczał głośniej Gvarg, tym razem bliżej ucha swojego brata.
- Nie teraz! Muszę się skupić... – zaczął Moren podniesionym głosem, jednak w żadnym wypadku nie miał on więcej siły przebicia od niego.
- Wiesssz co ci powiem Moren? Wiesssz? Ja w...
- Zamknij się Gvarg, do cholery! Ile razy mam ci powtarzać?! – Ryknął w jego stronę Moren z taką siłą i mocą, że Gvarg aż cofnął swój łeb i rzeczywiście umilkł, zupełnie zaskoczony i niepewny tego, co właśnie się wydarzyło. Potrafił wyczuć z zachowania brata, że to nie jest ta jego maskarada, że to akurat działo się naprawdę. Gvarg nie do końca był pewien jak na to zareagować, toteż zaczął przyglądać się bratu, który właśnie zaczął mamrotać coś pod nosem, z zamkniętymi ślepiami, a wokół jego łba zaczęły pojawiać się płynące w powietrzu błyski. Jednocześnie poczuł jak jego brat ściąga od nich magiczną energię. Nie pamiętał żeby Moren kiedykolwiek używał takiego zaklęcia, ale z drugiej strony zawsze kiedy tamten przeglądał te swoje książki on nudził się okropnie i nigdy nie uczył się razem z nim. Możliwe że nauczył się tego gdy on nie patrzył. Wiedział jednak tylko tyle, że w tym momencie mogło zdarzyć się wszystko. Moren wciąż nucił coś cicho w nieznanym mu języku, a z każdym słowem światła dookoła niego napinały się i rozciągały, tańcząc niczym węże.
Tymczasem do leżącego w powietrzu nieudacznika podeszła tamtą krowa, która wcześniej zajęła uwagę Morena. Jej masywne cielsko przycisnęło obok, kiedy ona coś mówiła do chłopaka, jednocześnie chyba sprawdzając co się z nim dzieje. Gvarg nie zwrócił na nią zbyt szczególnej uwagi, zauważył jednak że dotykała tego miejsca, w którym zdawało się znajdować powietrze dość solidne by utrzymać na sobie człowieka. Gvarg był prawie pewien że to robota Morena, choć od kiedy tamten zaczął intonować jakieś dziwne czary zaczął mieć wątpliwości. Nigdy nie widział go takiego kiedy rzucał iluzje. Zawsze wystarczało mu co najwyżej skinięcie pazurem dla koncentracji, żadnych dźwięków, nic. Co jeśli to tak naprawdę było coś innego?
Kiedy krowa podniosła tego człowieka na nogi i trochę odciągnęła, nagle w powietrze wzbiła się gęsta chmura świetlistych, niewielkich niczym owady stworzeń, takich jak te które widzieli rozsiane po puszczy, wyznaczające drogę. Teraz jednak wirowały wokół krowy, najwyraźniej reagując na jej polecenia, gdyż zdawało mu się że zawołała coś zanim to się stało. Gvarg przez chwilę oceniał możliwości bojowe armii świetlików, doszedł jednak do wniosku że najgroźniejszą rzeszą jaką mogły mu zrobić jest zapchanie mu gardła, co plasowało się daleko poniżej potencjalnie groźnymi dlań atakami. Dopiero w moment później dotarło do niego, że to coś, co wcześniej powstrzymało tego ciamajdę przed spotkaniem z ziemią straciło całkowicie czyjekolwiek zainteresowanie.
- Ransimi! – rozległ się donośny głos jego brata, gdy Gvarg poczuł jak ich lewa łapa wędruje do góry, wskazując mniej więcej na miejsce, w którym dopiero co wisiał tamten człowiek. Światła wokół Morena błysnęły mocniej, a w tym momencie na otwartej wciąż przestrzeni pomiędzy piratami błysnęły jakby pioruny, które zjawiły się nie wiadomo skąd i z elektrycznym trzaskiem osiadły w miejscu, tworząc bardzo niebezpiecznie wyglądającą celę z czystej energii. Następnie Moren przekręcił lekko łapę, a znajdująca się w niej teraz błękitna kula poszybowała wprost do środka klatki, a tam, świecąc niesamowicie jasnym światłem zaczęła ujawniać jakąś sylwetkę, która wyglądała jakby do tej pory ukrywała się w cieniach. Jasne światła dookoła łba Morena jednak po tym nie zniknęły, a jego łapa wciąż była w górze, tak jakby nieustannie karmił zaklęcie.
Kiedy postać w środku elektrycznej celi stała się wreszcie widoczna, Gvarg zorientował się że to jednak nie była ta irytująca kocica. Chyba nie, bo zdecydowanie na nią nie wyglądała, choć z drugiej strony zawsze mogła to być kolejna sztuczka Morena. Była to kobieta, niezbyt wysoka, odziana w czerń. Po odrobinę dokładniejszym przyjrzeniu się smok zorientował się że to zabójczyni. Nosiła charakterystyczny, bardzo ciemny płaszcz, poznaczony różnymi plamami czerni i szarości, pozwalający lepiej wtopić się w ciemne otoczenie. Tutaj akurat nie trafiła najlepiej, biorąc pod uwagę obecną wokół zieleń i okazjonalne opady śniegu. Najwyraźniej próbowała nadrobić to magią, z tym że Moren zdołał ją przejrzeć i ujawnić. Dopiero po chwili jednak Gvarg dostrzegł ściskany przez nią w lewej ręce zakrzywiony sztylet, który drgał lekko, kiedy jego spięta właścicielka patrzyła na Morena z czystym gniewem w oczach.
- Nie teraz. – Syknął Moren, zerkając przelotnie na dół, w stronę kopii kotki... Chyba kopii. Gvarg za nic nie potrafił rozeznać się, gdzie właściwie teraz była, a to że ta pod jego łapami mówiła dokładnie tak samo jak oryginał zupełnie nie pomagało. W sumie to chyba nawet mówiła coś o mapie, tylko nie był pewien co takiego. Mogło mu się w sumie wydawać, a jeśli nie to pewnie Moren chciał ją zagłuszyć dla innych, a on znalazł się trochę za daleko. Jego brat tymczasem spojrzał na chwilę na niego, a w jego ruchach i wyrazie pyska widać było zmęczenie. – Gvarg?
Przez chwilę miał ogromną ochotę odwrócić się od niego, i założyć łapy, wciąż będąc na niego mocno zagniewanym. Nie za bardzo chciało mu się współpracować, tym bardziej że jeżeli metody Morena miałyby zawieść, to wtedy mieli zabrać się za całą sprawę w jego stylu, czyli o niebo szybciej i efektowniej. Z drugiej jednak strony czy miał pewność, że to teraz to tylko gra jego brata? Jak do tej pory całe to zaklęcie i zamknięta w magicznej klatce zabójczyni, wszystko to wydawało mu się naprawdę realne. A nawet jeśli nie było, to w sumie całkiem ciekawiło go co mogłoby z tego wszystkiego wyniknąć. Ostatecznie podjął więc decyzję i zrezygnowanym głosem zapytał: - Tak? Czego?
- Podejdź tam do niej. Teraz sam nie dam rady. – Wysapał w odpowiedzi, na myśli bez wątpienia mając klatkę i uwięzioną w niej kobietę.
- Ughh... – Sapnął Gvarg, ale nie powiedział nic więcej. W sumie to Moren rzeczywiście wyglądał na bardzo skupionego na tym co właśnie robił. Gvarg właśnie miał unieść ich całkiem na wszystkich łapach i podskoczyć na miejsce, ale przypomniał sobie o tym, że tuż przed nim wciąż stoi rozpieszczana przez Morena kotka, a także o tym że jego brat w tym momencie używa lewej łapy. Z tego powodu musiał odrobinę się postarać i na zaledwie trzech łapach wyminął futrzastą i skierował się w stronę połyskującej jasnymi błyskami światła klatki. Miał trochę nadzieję że będzie mógł po drodze „przez przypadek” rozgnieść jakiegoś marynarza czy dwóch, niestety jednak wszyscy usuwali się szybko z drogi. Z tego powodu musiał zadowolić się jedynie odrobinę zbyt mocnym machnięciem ogona w stronę jednego z namiotów, który pod wpływem uderzenia zupełnie się w sobie zapadł, przykrywając wszystko co było w środku.
- Wypuść mnie smoku, ale to już! – warknęła ostro zabójczyni z wnętrza celi, zupełnie tak jakby wciąż miała jakąś władzę nad swoim losem czy obecną sytuacją. Moren jednak wydawał się nie zwracać na nią uwagi, tak jakby nie wydawała z siebie żadnego dźwięku i wciąż skupiał się na zaklęciu, prawdopodobnie utrzymując klatkę dookoła zabójczyni. – Czy ty wiesz w ogóle co ty właśnie robisz? Jeśli zaraz nie opuścisz mojej celi, skończy ci się cała moc i cię wykończę, zaraz po tym jak dorwę tą zdzirę, Antara! Słyszysz mnie?! Słyszysz co się do ciebie mówi?
- Zwykle trzeba mówić głośśśniej, bo do niego nic nie dociera. – sapnął Gvarg w stronę kobiety, zadowolony ze swojego małego żartu. Jego zdaniem był nawet całkiem śmieszny, lecz w sumie kobieta nawet na niego nie spojrzała, co od razu wprawiło go w gorszy nastrój.
- Gvarg? – usłyszał z lewej strony, podczas gdy poczuł jak Moren dość nieporadnie usiłował użyć prawej łapy, żeby ułożyć ich na brzuchu. Gvarg nawet nie zapytał się czy rzeczywiście to miał na myśli, jedynie dokończył ten ruch za niego, w rezultacie zajmując swoim cielakiem sporą część obozu i tworząc dla niego trudną do odparcia pokusę by mocniej machnąć ogonem.
- Na trzy ją łapiesz. Jasne? Nie daj jej się wymknąć. – mruknął do niego Moren, kiedy odwrócił się do niego łbem. Miał poważną minę, ale Gvargowi wydawało się ponadto że z tym spojrzeniem kryje się jakieś polecenie czy oczekiwanie, coś czego nie chciał mówić na głos.
- Raz... Dwa... – zaczął liczyć Moren, zmieniając trochę gest swojej wciąż uniesionej łapy. Jego ślepia były mocno i wyraźnie skupione na kobiecie wewnątrz stworzonej z niego celi. Mimo to nie zwracał uwagi na soczyste ciągi obelg skierowanych w jego stronę, które zdawały się nie mieć końca. Gvarg tymczasem przygotował swoją łapę przy klatce, gotów na to by pochwycić ją jak tylko padnie słowo „trzy”.
- Cztery! – powiedział głośniej Moren, a zaskoczony Gvarg niemalże się pomylił, niewiele brakowało do tego by wsadził łapę prosto w elektryczne pręty. W tym samym momencie z wnętrza celi dobiegł go krzyk bólu, głośny, elektryzujący trzask i prawie oślepiający błysk jasnego światła. W momencie dotarło do niego co się stało i pomimo tego że wciąż był na niego zły, nie mógł nie pogratulować w myślach Morenowi pomysłowości.
- Trzy. – powiedział Moren, tym razem już bez większych emocji, robiąc szybki gest łapą a potem nareszcie układając ją na ziemi. Światła dookoła niego zniknęły, podobnie jak rozpłynęły się pręty celi. Gvarg szybkim ruchem sięgnął po zabójczynię, która wciąż leżała na ziemi, sparaliżowana poprzez porażenie prądem. Nie próbowała nawet uciekać, zdawało mu się że ledwo zorientowała się co się stało. Smok poprawił chwyt, ściskając ją solidniej, dla pewności. O dziwo, poprzez łuski wyraźnie czuł miękką, czarną tkaninę i delikatne ciało, które powoli dochodziło do siebie. Była prawdziwa? Najwyraźniej...
- Ech.... – mruknął Moren, potrząsając lekko głową, jakby otrząsając się z transu, po czym skierował swoją uwagę niepodzielnie w stronę trzymanej przez nich kobiety. – Wytłumacz się. Już. Nie mam siły już do ciebie, więc współpracuj.
- Ty myślisz że jesteś taki mądry, że mnie znalazłeś, co? Taki dumny z siebie? Gratuluję. – warknęła kobieta, po czym splunęła w dół. Moren, słysząc to westchnął, po czym lewą łapą sięgnął do łba, po czym zaczął masować sobie łuski obok prawego ślepia. Gvarg nie bardzo był pewien, dlaczego tak się zachowuje, ale domyślał się że nie miał on ochoty na kolejne kłótnie.
- Zacznijmy od początku. Jak się nazywasz? Kim jesteś?
- Tak bardzo chcesz wiedzieć? – zapytała, po czym rzuciła się w jego uścisku, zrzucając z głowy kaptur. Gvarg mruknął aż że zdziwienia, widząc że ciemny kolor twarzy, który wcześniej wydawał mu się być efektem cienia z kaptura, teraz jednak widać było wyraźnie że jest to sucha, spękana głęboko skóra. Największym zaskoczeniem jednak były niewielkie, trochę zakrzywione w tył rogi. „Piekielna” – pomyślał Gvarg, rozpoznając to jako atrybuty pokusy. Osobiście nie tolerował piekielnych, nigdy nie potrafił się z nimi dogadać, pomimo tego jak w teorii byli podobni nawet charakterem. Mimo to Moren wciąż wydawał się być lepszym towarzyszem do rozmowy i tak też było tym razem.

Kolejny ruch łapą upiększył trochę przepływającym pasem energii, który błyszczący popłynął i owinął się dookoła iluzji pokusy. Teraz, kiedy już naprawdę zależało mu na ukryciu prawdy przestał się oszczędzać. Stworzona przez niego iluzja miała dosłownie wszystko co tylko mogła mieć. Nawet trzymający ją Gvarg mógł nie być do końca pewien czy jest prawdziwa, czując pokusę pod łuskami na łapie. Nie zapomniał również o lekkim, siarkowym zapachu, który roztaczał się dookoła niej. Ale aura, jaką wokół niej roztoczył to już było prawdziwe arcydzieło. Głównie kanciasta, ostra, raniąca w dotyku, również wydzielająca silną woń siarki i roztaczającą wokół siebie dziwaczną, nienaturalną ciszę. Nie było mowy, żeby ktokolwiek się zorientował że to tak naprawdę nie na niej leżał Alin, kiedy się przewrócił.
- Kto cię tu przysłał? Z czyjego polecenia tu jesteś? – zapytał swoją własną iluzję, lecz ta, zamiast mu odpowiedzieć, uśmiechnęła się tylko do niego szyderczo. Dokładnie tak jak chciał żeby zrobiła.
- Dlaczego sądzisz, że nie mogę tutaj być z własnego interesu, smoku? Od kiedy to wolne pokusy służą za dziewczynki na posyłki? – Zapytała z nutą ironii w głosie. Gvarg tymczasem obrócił lekko łeb, wwiercając się spojrzeniem w iluzję, która nie zwracała na niego zbyt wiele uwagi. Musiał się postarać i szybko to zmienić.
- Ja nie... Nieważne. Odpowiedz mi na moje pytanie. – powiedział twardo Moren po tym jak udał że kobieta trochę wytrąciła go z rytmu. – Komu podlegasz? Wiem że funkcjonują u was hierarchie. Kto za tobą stoi? Mów.
- Czy on tak zawsze? – spytała pokusa, odwracając wzrok od Morena, a pytanie kierując gdzieś w pustkę, choć w taką dość zbliżoną do Gvarga. Jego brat jednak okazał się nie przyjąć tego najlepiej i wydobył z siebie głośne warknięcie, sygnalizujące że szybko kończy mu się cierpliwość. Wprawdzie nie do końca to planował, ale z drugiej strony... Jakoś musiał się jej pozbyć. Oddanie pokusy razem z aurą i dotykiem sporo go kosztowało i jeśli nie chciał wyczerpać całej swojej mocy w ciągu dwóch-trzech godzin musiał coś z nią zrobić.
- Gvarg... – powiedział do brata, chcąc by zabrzmiało to tak jakby go uspokajał. W rzeczywistości wiedział jednak że kiedy jest na niego zły, to efekt jest zupełnie odwrotny, choć nikt nie mógł wiedzieć że zdaje sobie z tego sprawę. – Nie zmieniaj tematu. Słyszałem, jak mówiłaś o moim gościu, kapitanie Antarze. Widziałem sztylet. Wiem po co przyszłaś. Powiedz mi dlaczego. Już.
- Naprawdę myślisz, że ty i twój śmieszny braciszek jesteście w stanie mnie zastraszyć? Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie. – pomimo swojej wątpliwej sytuacji pokusa uśmiechnęła się szeroko, jakby była bardzo pewną siebie. Moren wiedział doskonale że to też działało Gvargowi na nerwy i zamierzał to wykorzystać. W tym momencie rzucona przez niego wcześniej iluzja zaklęcia, osłony magicznej która miała chronić przed iluzorycznymi czarami pokusy zaczęła wyraźnie pękać. Moren przymknął trochę ślepia, udając że bardziej się skupia. Wtedy tarcza eksplodowała czerwonym błyskiem, aż szarpnęło powietrzem, wywołując jak najbardziej prawdziwą falę bólu w najbliższym obszarze.
To Gvargowi w zupełności wystarczyło. Ryknął głośno, kiedy czerwony błysk na chwilę go oślepił, jednak nie przerwał uchwytu na pokusie a jedynie go wzmocnił. Przez chwilę słychać było zmagania zabójczyni o złapanie oddechu, z jednym jedynym rozpoznawalnym słowem, które zdołała z siebie wydusić: „Puszczaj!”. Gvarg jednak, jak to miał w zwyczaju, nie posłuchał, a raczej posłuchał zaledwie częściowo. W tym momencie pokusa została wyrzucona niezbyt wysoko w powietrze, podczas gdy Gvarg szarpnął ich ciałem i w momencie jego łeb znalazł się niebezpiecznie blisko pokusy. Moren rozkazał iluzji zacząć rzucać zaklęcie, lecz zanim się skończyło, usłyszał kłapnięcie szczęk brata. Iluzja została dosłownie przepołowiona, jej górna część zniknęła gdzieś w paszczy Gvarga, a dolna, wywijając w powietrzu zarówno nogami jak i wnętrznościami zaczęła spadać w stronę ziemi. Szkarłatna krew rozbryznęła się wszędzie dookoła, chlapiąc po pysku brata, szyi, ich tułowiu a także trochę na nim samym, nie wspominając już o wielkiej, wciąż powiększającej się kałuży pod dolną częścią trupa.
Mniej więcej kiedy do wszystkich dotarło już co tak właściwie się wydarzyło, nastąpiła kolejna niespodzianka – rzecz jasna znów wywołana przez Morena. Pozostałe na ziemi fragmenty pokusy błysnęły nagle jasnym płomieniem, po czym z głośnym pyknięciem się zdematerializowały, pozostawiając po sobie jedynie sporą kałużę mokrej, iluzorycznej krwi.
- Co ty do jasnej cholery robisz Gvarg? Czy ja ci mówiłem że masz ją zamordować?! – przerwał zapadłą do tej pory ciszę Moren, wiedząc że musi jakoś podsumować dotychczasowe wydarzenia. Jednocześnie stworzył niedużą iluzję dookoła łba Gvarga, wewnątrz której powiedział mu: „Nie bierz tego do siebie. Musiałem coś powiedzieć...”. – Wiem że próbowała nam uciec, przecież to widziałem! Gdybyś jej na to łaskawie pozwolił, to moglibyśmy wyśledzić gdzie i do kogo poszła, a przy okazji dowiedzieć się co miała przeciwko Antarowi. Teraz nawet nie dowiemy się gdzie poleciał jej trup, bo nie dokończyła zaklęcia i może być teraz Prasmok jeden wie gdzie!
- Wkurzyła mnie. – oświadczył Gvarg, o dziwo nie wyglądając na szczególnie zagniewanego. – Poza tym mogła skrzywdzić tych twoich gości. Powinieneś mi podziękować.
Moren westchnął głośno, przyciskając łapę do obolałej skroni. Mimo jednak zewnętrznych pozorów, wewnątrz był jak najbardziej usatysfakcjonowany. Tak, to mu się dopiero udało! Teraz trzeba to było jeszcze wytłumaczyć, jakby ktoś był na tyle nieuważny by nie zrozumieć co takiego właśnie zobaczył... A właśnie. Jeszcze trzeba było przedyskutować ten plan kotki, którym rzuciła zanim zaczął wszystkim mieszać. Ech... od samego myślenia o tym głową rozbolała go jeszcze bardziej. No nic, trudno. W końcu czego się nie robi dla skarbów?
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Antar »

Kapitan skinął głową, słysząc pytanie Morena. Wysłuchał wyjaśnień pradawnego, nie był zbyt zadowolony z toku rozmowy, najwyraźniej oboje bawili się w podchody i żaden nie chciał dać się złapać, więc nieumarły postanowił nieco odpuścić.
W czasie ich rozmowy Gvarg najwyraźniej szukał sobie rozrywki, bo postanowił nie na żarty wystraszyć biednego chłopaka, który czym prędzej wziął nogi zapas wpadając na skrytą pod peleryną niewidką kotołaczkę.
Alin był tak sparaliżowany tym, co się stało, że tylko spojrzał na krasulę, jakby szukał w niej możliwości cofnięcia czasu na kilkadziesiąt sekund wcześniej. Jednakże jej besztanie wcale nie pomogło, a on już z paniką w oczach patrzył to na naturiankę, to na jej rękę, która również wylądowała na piersi niewidzialnej istoty. Jakby już nie wystarczyła jego wpadka, to jeszcze mintaurzyca musiała wtrącić swoje trzy rueny. Po chwili też prócz tych wszystkich par oczu, które na nim spoczęły, zauważył wpatrującego się w niego kapitana, co wcale nie pomagało mu w ocknięciu się z tego paraliżu. Jednakże z pomocą, tym razem konkretną przyszła mu Pani Krowa. Dosłownie postawiła go na równe nogi, a on zaczął w końcu dochodzić do siebie, dobrze, że Urzaklabina pomogła mu się jeszcze utrzymać na nogach, bo inaczej skończyłby tam, gdzie przed chwilą.

- Oo, ch-chętnie… Bardzo chętnie! – ożywił się nagle zafascynowany, bardzo pragnął dowiedzieć się więcej o magii.

Dywersja Krasuli była niebywale trafna, przykuła uwagę nie tylko młodego, ale też reszty piratów. Jednakże wampir podszedł do nich dość agresywnie, odganiając świetliki. Stanął tam, gdzie wcześniej chłopak „lewitował” więc ten ktoś już zdołał się schować. Antar jeszcze użył mocy, by konkretnym podmuchem wznieść nieco piachu i sypnąć nim w tu i ówdzie w celu wykrycia intruza, mógłby też zwyczajnie wziąć zamach nogą i kopnąć w piach, ale to by było zbyt emocjonalne i niepasujące do jego prezencji. Zresztą i tak nic to nie dało. Był wkurzony, ale wiedział, że w tym momencie nic nie zrobi, nawet powieka mu nie drgnęła. Jednakże chłodne spojrzenie, jakie rzucił Urzaklabinie było na tyle wymowne, że naturianka bez trudu mogła odgadnąć, że sobie u niego nagrabiła.
W tym czasie Nestor natomiast poczuł szarpnięcie, zaskoczyło go na tyle, że od razu zamachnął się w celu przyłożenia jakiemuś żartownisiowi, jak przypuszczał. Zdziwił się, gdy w nic nie trafił. Załodze natomiast te dziwne zjawiska zaczęły przywodzić na myśl jedno – duchy. Uznali, że wyspa jest nawiedzona i zaczęli między sobą szeptać o niezwłocznym powrocie na statek. Dzielny Idalfo został wytypowany, by podejść do rozsierdzonego wewnętrznie kapitana. Wyraził swoje zaniepokojenie, a głos mu nawet nie zadrżał.

- Duchy? – spytał z lekką irytacją w głosie – Jak na jakiegoś traficie to macie go złapać – szepną z całkowitą powagą, zostawiając mężczyznę w konsternacji.

Kapitan chciał powrócić do rozmowy z dwugłowym smokiem, jednakże nagle Moren wykrzyknął jakieś nieznane wampirowi słowo. Antar miał wrażenie, że to nie wróży nic dobrego, gdy tylko spostrzegł, jak znikąd pojawiła się energetyczna klatka. Jego załoga była podenerwowana, gdzieś krążył jakieś niewidzialny „duch”, a obok stał dwugłowy smok, który odprawiał jakieś czary. Kapitan był bardzo opanowany, ale czuł, że jeśli sytuacja stanie się jeszcze bardziej napięta to nie zdoła zapanować nad swymi ludźmi i kto wie, co te półgłówki nabroją.

Wewnątrz magicznej celi znajdowało się coś świetlistego, jednakże po chwili widać było coś jeszcze. Nieumarły przymrużył oczy i zaczął dostrzegać sylwetkę, choć nie było to chwilowo łatwe nawet dla kogoś przyzwyczajonego do wszechobecnej i oślepiającej bieli śniegu.
W końcu było dobrze widać, ubrana na czarno kobieta, skrytobójczyni, to przynajmniej przyszło do głowy wampiratowi, gdy tylko spostrzegł jej odzienie i ten nóż oraz oczy przepełnione żądzą mordu. Pradawny nie czekał długo, szybko zbliżył się do uwięzionej kobiety, piraci szybko zeszli mu z głowy, Antar widział to kątem oka, w myślach odetchnął, że żaden się nie potknął i nie wpadł pod smocze łapy. Lekko się skrzywił, widząc niby przypadkowe rozwalenie namiotu i zaczął rozmyślać nad prawdziwymi intencjami tej istoty.
Komentarze zabójczyni nie pozwoliły mu jednak na chwilę ciszy i spokojnej analizy sytuacji. Podszedł on do klatki i rzucił jej lodowate spojrzenie. Była mu obca, najwyraźniej ktoś ją wynajął, by go zabiła, może jakiś marynarz, który padł ofiarą ich abordażu, któż to wie. Na pewno miał wielu wrogów więc prędzej czy później coś podobnego musiałoby się stać.
Ten dzień był coraz bardziej zaskakujący z każdą chwilą. Dwugłowy smok, czy też dwa smoki dzielące ciało rzuciły się praktycznie na klatkę i dorwali kobietę. Antar nie był wcale z tego rad, coś mu w tym wszystkim nie pasowało.
Na razie pozostawał w cieniu i skupił się na obserwacji. Zabójczyni okazała się pokusą, jeszcze ciekawiej. Bo umierać trzeba z klasą. No ale jeszcze nie dziś.
Bardzo chętnie zamroziłby piekielną albo przynajmniej z nią powalczył, ale ktoś go wyręczał, a nawet nie walczył, tylko urządzał sobie pogaduchy z pokusą. Nestor podszedł do kapitana całkiem zdezorientowany, a za nim krył się speszony Alin.

- Wpadłem na diablicę, macałem piersi diablicy – mamrotał pod nosem onieśmielony i wystraszony, bo to przecież pokusa, mogła chcieć się zemścić, a on bardzo szybko by poległ w walce z istotą z piekieł.
- Kapitanie, może powinniśmy zarządzić taktyczny odwrót i powrócić na wyspę tak by nikt i nic się nas nie spodziewało? – zapytał dyskretnie czarodziej.
- To byłaby oznaka tchórzostwa Nestorze, przybyliśmy tu po skarb i nie zamierzam opuszczać wyspy bez niego – odpowiedział szeptem Antar, lekko rozgniewany propozycją swego zastępcy.

Wtem znów pojawiło się oślepiające światło, pokusa nie zamierzała dać za wygraną. Wampir zacisnął zęby, odczuwając tak nagły ból. Młody pirat krzyknął i zaczął się wycofywać jak najdalej. Po chwili już tylko widział Gvarga konsumującego ciało rogatej kobiety.

- Ugh – westchnął Nestor, wciąż czując się nieswojo po fali bólu – Wygląda na to, że problem rozwiązał się praktycznie sam.

Nie otrzymał odpowiedzi. Białowłosy spoglądał na krew i na to, jak resztki ciała piekielnej się zdematerializowały. To było zbyt proste, nie musiał nawet kiwnąć palcem. Jednakże tylko on miał obiekcje, reszta była zadowolona, a nawet wdzięczna za szybkie i sprawne powstrzymanie zabójczyni. Stali się bardziej ufni w stosunku do Morena i Gvarga. Choć była grupka osób, których nieco przeraziło pożarcie kobiety, ale reszta już tyle w życiu widziała, że nie obcy im był widok śmierci, nawet tak drastycznej.
Antar tymczasem spostrzegł nastającą z każdą chwilą jasność, co oznaczało, iż Prasmok powoli otwierał swoje złote oko. Niedługo należałoby się przed nim skryć, a jeszcze tyle spraw miał na głowie. Na szukanie skarbu zawsze jest czas, ale nad wyciąganie informacji od dwugłowego smoka niekoniecznie. Podszedł do pradawnego i ponownie rozpoczął z nim rozmowę.

- Byłbym rad, gdybyście opowiedzieli mi więcej o tej wyspie, a skoro niebezpieczeństwo zostało zażegnane, za co jestem wam wdzięczny, nie widzę ku temu przeszkód – na chwilę jego wzrok spoczął na Nestorze.

Czarodziej, gdy to wyłapał, musiał się chwilę zastanowić, czego mógł chcieć od niego kapitan. Tyle lat już pływał pod jego rozkazami, że był w tym naprawdę dobry, ale nawet i on niekiedy miewał problemy w odczytywaniu intencji wampirata, który w tej właśnie chwili utworzył sobie lodowe schronienie przed słońcem, które przypominało wymiarami oraz kształtem, kajutę na Aquilonem. Nie miało jednak drzwi, a otwarte wejście niczym niezabezpieczone i dość szerokie.

- I dobrze by było wiedzieć więcej o tubylcach, Skragach.

Gdy zaczął się wsłuchiwać w odpowiedzi smoka, wtedy niespodziewanie siedząc w swoim schronieniu, spostrzegł jak niewielka, bardzo wąska strzałka małego palca u dłoni, przyozdobiona fioletowym piórkiem, wbija się w ramię Idalfa, a ten po chwili pada na ziemię, zapadając w głęboki sen. Skragi? Rozejrzał się po otoczeniu, ale nic nie mógł spostrzec, jedynie kolejne strzałki z jakimś serum usypiającym. Cała ich fala poleciała w stronę Morena i Gvarga, wampir próbował wyśledzić ich tor lotu, ale po prostu nagle się pojawiały, lecąc rozpędzone, jakby chwilę wcześniej były niewidzialne. Coraz więcej osób padało na ziemię, Nestor szybko wbiegł do lodowego schronienia, ale po chwili i on padł na ziemię. Wyszło to nieco na rękę kapitanowi, ponieważ tajemnicze strzałki nie leciały już w tę stronę. Wystarczyło to przeczekać, a następnie pomyśleć co dalej.
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

        Serce było gotowe w każdej chwili wyrwać się z jej piersi, a przynajmniej to sugerowało wciąż przyśpieszający rytm życia, który rozbrzmiewał w jej żyłach. Starała się, by nie było tego widać - Uważała, by nie trzymać Alina zbyt mocno, tylko na tyle, by nie mógł się wyrwać w miejsce, gdzie doszło do zderzenia z niewidzialną kobietą. Na twarzy próbowała utrzymać uśmiech, skupiając się na różnych, niezwiązanych z obecną sytuacją rzeczach, lecz to nie było takie proste, przez co uważne oczy mogły zauważyć jej niepokój skrywany pod krowim uśmiechem. Nie była w stanie wykrzesać z siebie większej ilości opanowania - jej decyzja była kontrowersyjna nawet dla niej samej, a co dopiero dla Antara, który już w tej chili rzucał jej zimne spojrzenie, choć prawdopodobnie nie miał pewności co do tego, co zaobserwował.

        Na całe szczęście, wszyscy pozostali albo nie byli na tyle mądrzy, by połączyć fakty, albo też łączenie takowych przerwała im chwilę temu chmara świetlików, które po początkowym nalocie postanowiły odpocząć w spokoju, osadzając się na pobliskich przedmiotach nieożywionych, które przynieśli ze sobą piraci. Zapanował przez kilka chwilę stan, który od niechcenia można by było nazwać spokojem, przez który to przeplatała się zagadka “ducha”. Chcąc kontynuować to, co zaczęła, odwróciła się w stronę Alina, gotowa by zacząć go wprowadzać do improwizowanej lekcji. Wtedy też jednak dreszcz przeszedł jej ciało, a to, co miał oznaczać, było tak nieprawdopodobne, że na twarzy Urzaklabiny pojawiła się niepewne uczucie - szok tańczący na granicy ekscytacji. A pod tym wszystkim skrywała się niegrzeczna myśl, że to wszystko mogło równie dobrze oznaczać ich niechybną zgubę.

- A… Alin. Ważną rzeczą w magii jest… Cierpliwość. Tak. Dlatego też, w ramach lekcji, poczekasz sobie na jej kontynuację. Do odwołania. - Nie miała serca, by bez słowa zostawiać chłopaka w niepewności, choć myślami już dawno skupiona była na wciąż rosnącej na sile energii magicznej, która zbierała się wokół nich. To była absurdalna myśl, ta, która akurat zrodziła się w jej głowie… Mimo to musiała przyznać jej rację - takie ilości magii zazwyczaj kumulowały się tylko, gdy odprawiała rytuał Gwiezdnych Darów. Co się działo za jej plecami? Nie mogła dłużej czekać z uzyskaniem odpowiedzi.

        Półświadomie poklepała Alina po głowie, po czym niemal natychmiast odwróciła się w stronę Morengvarga. Choć to głównie na głowie Morena. Widziała to ledwie przez sekundę, może i krócej, ale była niemal pewna, że to, co widziała… Było piękne. Dosłownie jedno mrugnięcie oka przed czarem, który wykrzyknął Moren, zdołała ujrzeć coś, co sprawiało, że nawet jej rytuały były jedynie zwykłą magią.

“Błyski… Błyski wywołane… czystą energią magiczną?”

        To nie był nawet właściwy czar. To była tylko sama energia, której absurdalne ilości aż przeciekały na zewnątrz, tworząc efekty świetlne. W teorii mogłoby to być też spowodowane brakiem umiejętności osoby szykującej czar… Ale to, jak wielką magię odczuwała, już samo w sobie zaprzeczało tej możliwości. Mogłaby przysiąc, że zaklęcie, które zaraz zobaczy, będzie zarazem ostatnią rzeczą w jej życiu. A mimo wszystko patrzyła i aż nie mogła schować uśmiechu. Miała bowiem pewność, że za moment będzie świadkiem magii, przy której Gwiezdne Dary są jedynie dziecinną igraszką.

        To, co ujrzała… Było zaskakujące w więcej niż jeden sposób. Był ktoś jeszcze niezwiązany z żadną obecną grupą? Moren nie zawahał się użyć magii, która zdawała się na tyle potężna, by przepołowić wszystkich obecnych na wyspie, samą wyspę i dno morskie zarazem - choć siła tej magii mogła być drobną przesadą, zrodzoną ze wciąż nieugaszonej ekscytacji Krasuli - więc raczej nie był to nikt od niego. Antar i jego załoga, w tym Alin, także wydawali się równie zbici z tropu, co naturianka, więc nawet nie próbowała ich osądzać. Szczególnie że kilka chwil później nieznajoma, która okazała się niezwykle żywym ziółkiem, przyznała się niemal natychmiast do tego, co tu robi i komu chce wbić sztylet w żebra.

“Prawie doprowadziła do śmierci Antara, myśląc, że mam doczynienia z towarzyszką dwugłowego. Choć kto wie, może absurd mojej reakcji był właśnie tym, co sprawiło, że nie zaatakowała ona, gdy miała szansę? Jakby nie patrzeć, dostała z kilka, może i kilkanaście sekund od momentu, gdy zabrałam z niej Alina, aż do chwili tego zaklęcia...”

        Smok zaczął się zbliżać, dosłownie tak blisko, by klatka z nowo nabytym więźniem była na wyciągnięcie ręki. Nie chcąc przypadkiem stracić z oczu tego, co mogło się stać dalej, ruszyła w stronę, gdzie cielsko dwugłowego nie zasłaniały niedoszłej zabójczyni wampira. Poza tym, zarówno Moren, jak i Gvarg, wpatrywali się w osobę wewnątrz magicznego więzienia, a Urzaklabina chciała widzieć ich twarze, jakby mając nadzieję, że w ten sposób ujrzy narodziny kolejnego, potężnego zaklęcia, może i ze strony drugiej głowy? Nie była na tyle przesądna, by skazać Gvarga na bycie, jak to mówią zwykli ludzie “bezmyślną kupą mięśni”. Nawet jeśli w oczach wielu istot byłby dobrym kandydatem na takowego, to jednak minotaurzyca nie była taka jak inni, więc nie dla niej były takie niepoparte większą ilością informacji stwierdzenia.

        Jeden podstęp później i oto przedstawicielka płci pięknej została uwolniona z klatki, tylko po to, by trafić w łapsko, za którego kontrolę najwyraźniej odpowiadał Gvarg. A może oboje mogli kontrolować całe ciało i po prostu potrafili się dzielić, by umożliwić koegzystencje? Nie było czasu na zastanawianie się. Zamiast tego, naturianka w pełni skupiła się na przesłuchaniu, które miało przed nimi miejsce. Pierwszą rewelacją było to, że mieli do czynienia z pokusą. Wraz z tym dotarło do Krasuli coś, co... nie do końca miało sens.

“Mogłabym przysiąc, że rozmiar miała ewidentnie nie-pokusi. Były dosyć przeciętne, jeśli mierzyć w kategoriach ludzkich...”

        Pewnie by rozmyślała nad tym dłużej, ale na chwilę obecną nie było to ani ważne, ani też interesujące. Wolała już słuchać konwersacji między piekielną a smokiem… smokami… smoczymi głowami. Jej usta, choć niemal natychmiast zdradziły, co tutaj robi, obecnie skupiały się na rozzłoszczonych gospodarzy tejże wyspy. I co jak co, ale to szło jej nieźle - może i Moren był oazą spokoju, ale Gvarg był dosłownie krok od zjedzenia pokusy - wraz z ręką, którą była przytrzymywana - czyżby próbowała znaleźć okazję do ucieczki, gdy bardziej żywiołowej głowie przepadną resztki samokontroli? To by było równie rozsądne, co niebezpieczne.

        Od słowa do słowa czas mijał, aż w końcu wszystko smok trafił. Wraz z pęknięciem bariery magicznej, przeszła przez okolicę fala bólu. Nagłego, niespodziewanego i na tyle intensywnego, by Urzaklabina cofnęła się, oczy przymknięte wobec oślepiającego blasku. Ból zdawał się wszechobecny w jej ciele i choć jęki bólu uszły z jej ust, to jednak cierpienie zaczęło zanikać równie szybko, jak się zjawiło. Powoli zaczęła otwierać oczy, dzięki czemu zdążyła w ostatniej chwili zobaczyć, jak paszcza Gvarga zamienia jedną pokusę w dwie pół-pokusy. Towarzyszący temu dźwięk był niezwykle szczegółowy - pękające kości, rozszarpywane mięso, bryzgające dookoła flaki z krwią… Urzaklabina aż zaczęła robić się głodna. Niestety, nawet nie zdążyła wypatrzeć najsmaczniejszego kąska, nim niedokończone zaklęcie posłało zwłoki w bliżej nieznane miejsce. Dla tych, którzy nie zrozumieli, co się tak właściwe stało, bez wątpienia pomocna była wypowiedź Morena, który brutalnie skarcił swojego brata za tak bezmyślne zachowanie. Trochę jej było szkoda Gvarga przez to wszystko - jakby nie patrzeć, jego reakcja była dosyć naturalna, a na dodatek wytłumaczenie, którym się posłużył, także miało sens.

        Spojrzała kątem oka na obecne dookoła niej istoty. Piraci, już otrząśnięci po fali bólu, reagowali różnie na niedawne wydarzenia, co nie było raczej zaskakujące. Alinowi najwyraźniej wypadła sprawa z nauką magii z głowy, co było spodziewane - był młody, więc to, co się stało, bez wątpienia było dla niego drastyczne. Błędne ogniki miały to gdzieś - nawet magiczna fala bólu nie przerwała im odpoczynku, na który zasłużyły po stosunkowo niedawnej dywersji, dlatego też wciąż siedziały na okolicznych przedmiotach bądź roślinach, migotając swoimi światłami od czasu do czasu.

        Krasula ruszyła w stronę smoka, tak zaślepiona jego obecnością, że nawet nie zdołała zauważyć nadchodzącego słońca. Na całe szczęście ubiegł ją Antar, który zarówno swoimi słowami, jak i czynem, sprawił, że do krasuli dotarł fakt o nadchodzącym świcie. Nie zważając na to, jak bardzo Antar miał ochotę przerobić ja na jutrzejszy obiad dla załogi, zdecydowała wprosić się zarówno do wnętrza lodowej konstrukcji, jak i również do rozmowy, którą prowadzili pradawni z nieumarłym.

- Mam nadzieje, że znajdziecie czas i miejsce dla trzeciego rozmówcy? Może jestem tylko gościem Antara, jednak uważam, że informacje o tej wyspie będą na tyle ekscytujące, że nie mogę ich przegapić. - Wypowiedziała te słowa, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko kapitana, jak i również Morengvarga. I choć nie wyraziła tego na głos, to jednak wciąż miała na uwadzę to, jak nieprzychylnie patrzył na nią wampir, dlatego też podeszła do nich w taki sposób, by od Antara oddzielał ją zarówno smok, jak i jego futrzasta towarzyszka, która dopiero teraz przykuła uwagę minotaurzycy. - Może się mylę, ale mam wrażenie, że jeszcze nie przedstawiono nam twojego imienia. Czy w takim razie ta Krasula dostąpi zaszczytu poznania tego, jak cię zwą?

        Bez wahania skorzystała z lodowego miejsca, gdzie bez wątpienia będzie cień, po cichu licząc na to, że Antar nie będzie skupiony na niej w trakcie rozmowy z dwugłowym smokiem. Na wszelki wypadek jednak starała się być jak najdalej od niego, wiedząc, jak bardzo nielogiczny potrafi być gniew... O ile Antar mógł w ogóle odczuwać gniew tak, jak inne istoty, co niekoniecznie musiało być prawdą ze względu na jego lodowate usposobienie. Nie odważyła się odezwać, zamiast tego poświęciła ten czas na słuchaniu rozmowy, choć widać było, że zarówno swoją uwagę, jak i spojrzenie, kierowała głównie na Morena, okazjonalnie poświęcając chwilę Gvargowi lub Kanie. Wolała póki co unikać jakichkolwiek niepotrzebnych interakcji z Antarem, tak na wszelki wypadek.

        Niestety nawet ta rozmowa nie mogła trwać na tyle długo, by usatysfakcjonować Urzaklabinę - Momentalny chaos, wywołany kolejnymi padającymi na twarz piratami trwał tak długo, jak długo tajemnicze strzałki przedzierały powietrze. Kiedy ostatni pirat padł, zostały praktycznie tylko ci, którzy uczestniczyli w rozmowie - wampir i naturianka zostali ocaleni przez konstrukcję z lodu. Urzaklabina nawet nie musiała spoglądać na smoka lub jego towarzyszkę, by wiedzieć, że i oni uniknęli losu innych. Łuski smoka były prawdopodobnie na tyle odporne, by odbić nadlatujące pociski, a nawet jeśli nie, to wystarczyłby ułamek ułamka tego, co wcześniej zaprezentował Moren, by obronić się przed tak prymitywnym atakiem.

- Nie wiem jak wy, ale ja już od kilku dni mam niemalże tylko i wyłącznie równie, jeśli nie bardziej ekscytujące sytuacje. Niesamowity zbieg okoliczności, czyż nie? - Odezwała się, chcąc przerwać niezręczną atmosferę, jaka panowała tutaj. Spojrzała po twarzach wciąż przytomnych, po czym kontynuowała swój drobny monolog. - Jestem pewna, że obecni tutaj mają sytuację pod kontrolą, ale pozwolę sobie zaoferować pomoc Gwiazdozbioru w odnalezieniu tych, którzy to najprawdopodobniej chowają się w okolicy. Może ogniki pod moją opieką nie szczycą się geniuszem, ale odnalezienie i obsadzenie nieznanych im istot żywych byłoby jak najbardziej możliwe. Czy ktoś jest za? A może głos sprzeciwu? - Głos jej brzmiał, jakby była podekscytowana, ale był to wynik przyspieszonego bicia serca - nie miała nerwów ze stali, więc ciężko jej było w pełni zachować spokój.
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

        O nieszczęśni, którzy nie znają się na magii! Z punktu widzenia Morena to musiało być takie proste - podać się za gospodarza wyspy, nakłamać komu popadnie, a przy okazji ratowania swoich podchodów fałszywym starciem, ukryć sprytnie umiejętność tworzenia iluzji. Zupełnie szalony pomysł, a jednak dosyć skuteczny. W zasadzie wszystko wyjaśniał, ale…
        Zależy z której strony smoka się siedziało.

        Piraci otrzymali dobrze urządzony, choć mocno improwizowany spektakl. Antarowi mogło coś nie pasować, ale nie miał póki co zbyt wielu niezgodnych informacji. Jeżeli czegoś miałaby się domyślić to Urzaklabina, ale droga do tego nie miała być prosta…

        Z drugiej zaś strony Gvarga i Kanę już dawno trafiło. Ale, mniejsza o Gvarga! On miał to na co dzień. Dziewczyna zaś dostawała kociokwiku.
        Jako jedna z niewielu wiedziała o magii Morena i jego iluzjach - ale nie znając się kompletnie na tych dziedzinach, ani nie posiadając szóstego zmysłu nie umiała dobrze z tej wiedzy skorzystać. Nie była pewna co jest, a co nie było prawdziwe. Miała jedynie łatwość w rozpoznawaniu iluzji niekompletnych, ale takimi Moren nawet się nie zajmował. Nich go!

        Na szczęście od obłędu ratowała ją uraza - już wymyśliła plan, już w zasadzie się nim podzieliła, niemal uznając dwugłowe monstrum za część jej własnej drużyny i co? Jedyne co otrzymała to niemal całkowite zignorowanie jej na rzecz… kolejnej osoby?
        Podskoczyła widząc wyładowania magiczne i aż prychnęła w duchu. Wandale! Czy już nie można normalnie rozwiązać sprawy pięścią? Wtedy przynajmniej łatwiej połapać się kto jest kto, kto jest z kim, albo zwyczajnie zwiać.
        Chwila…!
        Zerknęła na swoją kopię, jakby szukała potwierdzenia, że to dobry pomysł. I niemalże znalazła - bo biała kotka stała w dziwnym, nienaturalnym bezruchu. Owszem, nie straciła kształtów, jej futerko lekko powiewało na wietrze, a ogon kiwał się spokojnie… o wiele za, zważając na sytuację. Taka Kana wyglądała jak nie na psychopatkę to na upośledzoną - dookoła chaos, jej ‘kolega’ rzuca jakimiś zaklęciami, piraci jak się okazało kogoś ze sobą ściągnęli… a ona tak se patrzy, zupełnie zadowolona.
        Ech… może fajnie by było mieć takie nerwy? Nie przejmować się cholernym absurdem i niebezpieczeństwem skondensowanym na tej wyspie jakby to była domowa przetwórnia losowych złoczyńców? Bo głównie tacy się pojawiali. Tak, nawet Kana to zauważyła. Zwykle nie przeszkadzały jej mało logiczne następstwa pewnych wydarzeń, ale była w podróży na tyle jak na dziewczynę długo, by rozumieć, że przynajmniej część z przeszkód pojawiających się dookoła to jedynie wytwór czyjejś mało bogatej wyobraźni. Aż zerknęła na Moreni łeb.

        Owszem, owszem, Pan Mądrala był może genialny w tym co robił, a co było magicznie obrzydliwe, ale jej nie oszuka. Nie! Przyleciał na wyspę z tego samego miejsca co ona. Tylko, że później. To wiedziała. Umiał nieźle kręcić, ale bardziej magią niż wypowiedziami. I nie doceniał jej intelektu, więc miał minusa jak stąd do pierwszej trawożernej krowy.         Zastanowiła się chwilę. W zasadzie to na tej wyspie znalazła się jako pierwsza. I dałaby głowę, że nic tu nie mieszkało - a już na pewno nie żadne Skragi czy inne ustrojstwo z dzidami. Więc to wymyślił. Piraci byli prawdziwi, śnieg też - a także światełka, czymkolwiek nie były - i należały do nich. Dalej - wystraszony dzieciak wpadł na nią, nie było pomyłki.
        Biorąc to wszystko pod uwagę jakie było prawdopodobieństwo, że brzydalka w klatce, mogąca wyjaśnić upadek młodego pirata faktycznie istniała? Nie padła niestety ze strony smoka żadna łopatologiczna kwestia typu: ,,ha! to na ciebie wpadł ten mały chłopiec z kolorowymi włosami!”, ale Kana i tak miała pewne podejrzenia. Bo choć zabójczyni przysłana za obcym im kapitanem nie brzmiała jak coś nieprawdopodobnego, to zachowanie dwugłowego smoka tym razem jej się właśnie takie wydawało. Znała ich co prawda chwilę, ale widziała ich już w skrajnie różnych sytuacjach konfliktowych. Kiedy mierzyli się ze smokiem i nie mieli przewagi, kiedy złapali ją i… łaskawie taką przewagę im dała i później - przy konfrontacji z piratami. Wszystkie one charakteryzowały się jednym - Moren się wymądrzał, gadał i kłamał, a Gvarg wściekał. Z początku kotka też się na to nabierała, ale już raz poznawszy podstawy umiejętności magicznej połowy smoka, umiała to sobie przełożyć na poprzednie spotkania. Mag i kotołak jakim uraczył ją i gada przed przybyciem na wyspę. To jak ‘bezszelestnie’ się do niej zakradł, czy to jak uczynił ją niewidzialną… on nie łapał w klatki na widoku. Robił przedstawienia, tak, ale prawdę i informacje zachowywał dla siebie - ewentualnie (a i to niekoniecznie) dzielił się nimi z bratem. I owszem - Gvarg na pewno zaatakowałby ‘po prostu’ gdyby mógł - tak jak wcześniej smoka albo ją. Ale atakującym zabójczynię był Moren, a więc musiał w tym tkwić jakiś przekręt. Jaki - mniejsza. Nawet jakby zapytała to by nie odpowiedział. Albo nawet jej nie usłyszał.         Ha, to niech sobie sam radzi!
        Niech sobie obaj sami radzą!

        Dalsze przedstawienie jej nie interesowało - nim znalazło się (jak pokusa) w połowie, urażona, ale zadowolona ze swych odważnych przemyśleń zaczęła się oddalać. Dwugłowy był bardzo zajęty i nawet tego nie zarejestrował - a przynajmniej nie zareagował. To na pewno musiała być sztuczka. Inaczej mądrzejsza głowa zaraz by coś zrobiła.

        Wycofywała się w miarę ostrożnie - kierunek nie był jej na rękę, ale nie mogła przejść przez środek obozu, tuż pod głową hydry i pomachać jej na do widzenia. Musiała do swoich bagaży dotrzeć drogą okrężną.
        Zniknęła wśród liści 'na tyłach', akurat by przegapić najbardziej drastyczny akt Morenowskiego dramatu - i szczęście dla niej, bo pewnie to byłby koniec jej psychiki. Ale zamiast tego skupiła się na szybkim przekradaniu z miejsca na miejsce, zastanawiając się jedynie czy zaklęcie niewidzialności przestanie działać przez takie oddalenie. Nawet jeśli! Teraz już zadba o to, by nikt jej nie dostrzegł. Najgorszym wrogiem na którego mogła wpaść był w tym momencie sam dwugłów - z piratami sobie jakoś poradzi, a w nic innego poza Czarodziejem Czapeczką, mogącego czaić się na tej wyspie, nie wierzyła.
        Niesłusznie.

        - Hihihi! - Usłyszała piskliwy chichocik, gdzieś nieopodal obozu. Nie zdążyła jeszcze odejść za daleko, a teraz odruchowo zamiast czmychnąć póki miała okazję, zaczęła się czujnie cofać, by zobaczyć co piszczy. Kolejna iluzja smoka? Kurczęta, wkurzyła go tym, że zwiała! Ale nie zamierzała, szła tylko po swoje rysiki! Tłumaczyła mu, tak? Ale nie słuchał! Nie będzie czekała wiecznie na zatwierdzenie przez niego każdej kolejnej decyzji, bo przecież ta kreatura słucha tylko własnego mądralińskiego głosu dzwoniącego jej między uszami! A to co dzwoni tutaj…

        To dalej był chichot. Cichy, choć przenikliwy, dziwnie Kanie nieobcy. Wydawany przez szpary między nieludzkimi zębami, ale wyraźnie dziewczęcy. Ktoś kto tak się naśmiewał musiał umieć też mówić, a pewnie miał też nieźle wypaczone poczucie humoru. Jakiś zmiennokształtny? Oby Moren nie doczarował innej kotołaczki!

        Ale kiedy kotka znalazła się na tyle blisko, by zza zieleni liści dostrzec fioletową postać, zwątpiła co do jej domniemanej rasy. Niziutka istotka w bluzie i spódnicy, była jak krzyżówka karła z nietoperzem, w dodatku przerysowana. Wielkość jej uszu zatrważała, żółcień bluzki aż raziła po oczach, a i cały strój był jakiś taki mało… traperski. Nie miała też broni, ale spoglądając na polanę wyczarowywała małe, fioletowo zakończone strzałki i ciskała nimi z zabójczą radością.
        Nim kotka dała radę się wobec tego wycofać, poczuła odrętwienie.
        - Fajniutkie, nieprawdaż? - Zachrypnięty głosik skierował się w jej stronę, mimo, że złote ślepia dalej szukały celów dla pocisków.
        ,,Tak?” ,,Nie?”
        Jak miała odpowiedzieć? Przecież nie będzie się spierać z wariatami! Nie dwa razy tego samego poranka!
        - Widzisz włosy tego małego? Ach, o co ja pytam! Ha ha! Przecież przyjrzałaś mu się aż za dobrze! - Pisnęła - To ja je przefarbowałam! Ładnie, nieprawdaż? Trochę wyszły mi jaskrawe, ale uznałam, że śnieżna biel byłaby bezczelna…
        Kana przypomniała sobie po kolei Alina i wampirata, który miał białe włosy.
        - Ty? - Zapytała kiedy poczuła, że głos już nie grzęźnie jej w gardle. Jakakolwiek siła trzymała ją w odrętwieniu, powili puszczała - tym szybciej im mniej chciała uciekać a bardziej skupiała się na tym, że chyba zupełnie zgłupiała.
        - Ano!
        - Chwila… A więc też ty przeniosłaś nas na tę wyspę?
        - Ciebie i smoka? Nie, nie ja.
        - To skąd wiesz…
        - Oj cichaj, po prostu wiem! - machnęła na nią ręką puszczając ostatnią strzałkę i chowając coś do kieszeni bluzy. - Sporo zamieszania, nie? - Po raz pierwszy spojrzała na nią - aż ją zmroziło. Te złote oczka w czarnym obramieniu wydawały się obłąkane. Z drugiej strony…
        - Czeeekaj… Moren? - Kotka nagle nieco uspokojona pochyliła się i dźgnęła karlicę w czoło. - Moren to ty? Nie uciekam ci przecież! Mówiłam, że idę po rysiki i papier! - Napierała co raz mocniej, z wyraźną pretensją. - Wrócę jak już…!
        - ODBIŁO CI!? - Nietoperka zamachała rękami i cofnęła się parę kroków. Obie cofnęły.
        - Ojć! To ty nie…
        - Nie, nie jestem iluzją! Gdzie ty masz oczy kocico?
        - Ten…
        - Uch, nieważne! Widzę, że jesteś już na granicy myślenia! Teraz tu stań i słuchaj.
        Stanęła. Choć nieco niechętnie.
        - Zrobił się tu już taki burdel, że musiałam to jakoś posprzątać. Piraci żyją, spokojnie, tak samo jak ty, ale sama przyznasz, że w takich warunkach nie dało się rozmawiać.
        Kiwnęła głową.
        - Słusznie. Teraz będzie was mniej, więc jakoś to sobie wyjaśnicie.
        Kotka zerknęła na leżących piratów, a wśród nich tego jednego chłopca.
        - Z nim bym jeszcze mogła się jakoś dogadać…
        - Spokojnie, jego nie uśpiłam. Potknął się.
        Aha.
        - Chyba nie uciekniesz, co? - Zapytała fioletowa z chytrym uśmieszkiem, grając kotce na przygodowej ambicji.
        Zmrużyła oczy w odpowiedzi.
        - Zastanawiam się.
        - Nie myśl za dużo! Od myślenia jest ten tamten, o! - wskazała na Morena.
        - Bleh!
        - Ha ha! Więc musisz iść i sama mu się postawić! Bo przecież chcesz skarb?...
        - Zawszę chcę skarb! - Wyrwało się Kanie głośniej niż pragnęła i zaraz rozejrzała się nerwowo. Chwilka, tylko przed kim?
        - A koszulę tamtego przystojniaka? - Ciągnęła Filoletowa zacierając łapki.
        - Którego przystojniaka?
        - A ilu przystojniaków tam niby widziałaś?
        Kana wyciągnęła w zamyślaniu palec, chcąc zacząć odliczać, ale na tym jednym się skończyło.
        - I ten młody może kiedyś będzie przystojny jak urośnie. - Dodała z małą nadzieją.
        - Możesz wziąć ich obu. I mapę! Co ty na to?
        - Brzmi podejrzanie - zaczęła rozumieć jak bardzo jest wkręcana - Ale czemu nie!
        - DOBRZE! - Fioletowa aż przyklasnęła. - Dałam wcześniej po małym prezencie tej dwójce - postarała się wskazać Antara i Krasulę. - Wykorzystali już co mieli, więc teraz chyba kolej na ciebie… co chcesz?
        - Ech?…
        - Dobra i tak już masz dużo. Chociaż… - zjechała spojrzeniem z jej twarzy.
        - Co? - Kana także zaczęła się po sobie rozglądać, ale niczego dziwnego nie widziała.
        - Ta krasula może cię poznać po rozmiarze.
        - Czym?

        Ale Fioletowa już znikała w swoim portalu międzywymiarowym, uśmiechając się nieco perfidnie.
        - Och, i jeszcze jedno! - zawołała - Uważaj na Czarodzieja Czapeczkę! - I puściwszy jej oczko zniknęła w obcym wymiarze.


* * *



        Tak podekscytowanej i pewnej swej niezwykłości i mądrości Kanie niewiele czasu zajęło dotarcie do pegazic, przygotowanie torby z narzędziami do skopiowania mapy, wygadania kolaczom co się wydarzyło i odwiązania ich, na wszelki wypadek. Potem jednak musiała wrócić. I to nie na kontynent! Chęć ucieczki opuściła ją zupełnie, mimo iż sytuacja nadal była napięta. Piraci nie byli po jej stronie, żaden ze smoków nie był po jej stronie, Filoletowe dziwadło… było jedynym czymś bardziej nienormalnym od Morena, ale ostatecznie przynajmniej sobie poszło. No i ponoć załoga miała z nią już do czynienia, więc może nie była aż tak szkodliwa.
        Mimo iż niemalże wszystkich udało jej się uśpić.
        Jednak! - jakoś to wytłumaczyła, a i ilość absurdu, która już dawno przekroczyła granicę wytrzymałości amagicznej kotki postawiła jej poprzeczkę z ,,normą” nieco wyżej. Po odpowiednim szoku Kana była w stanie zrozumieć, że śnieg tropikalny, światełka i pojawiające się znikąd cokolwiek - co potem znika, jest w zasadzie częścią krajobrazu. Ważnymi elementami była za to nieodmiennie mapa i kto wie - może ten dziwny pirat z kołnierzykiem także zasługuje na odrobinę uwagi.
        Tak, trzeba było wrócić.

        Problem zaczynał się dopiero na granicy gąszczu - choć większość osób schowana była w lodowej konstrukcji, kotka obawiała się, że straciła już swoją niewidzialność i jednak ktoś ją dostrzeże. Musiała zwrócić na siebie uwagę, ale tylko smoka - i jeszcze tak by się na nią nie rzucił ogłaszając ją z miejsca zdrajczynią.
        Starała się jakoś złapać z nim kontakt wzrokowy, pomachać tak, aby tylko on zauważył - a jednocześnie wyglądać tak sojuszniczo i przymilnie jak tylko się dało. Oczywiście widać było, że się przymusza - była na niego zła, miała mu ochotę przyłożyć tą torbą w łeb, a nie się nią zasłaniać i tłumaczyć. No ale - hierarchia siły stawiała ją (mimo nieodpartego uroku osobistego i błyskotliwości elektrycznego węgorza) na samym dole drabinki do podskakiwania. Jeżeli chce mieć coś dla siebie, musi trochę poczekać.
Awatar użytkownika
Morengvarg
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Kolekcjoner , Rozbójnik
Kontakt:

Post autor: Morengvarg »

- Ja również nie widzę przeszkód, w końcu jesteście moimi gośćmi. Czego chciałbyś się ode mnie dowiedzieć, kapitanie Antarze? - powiedział Moren z tonem, który zdawał się pokazywać po sobie ulgę. Gvarg natomiast nie bardzo był przekonany, co to właściwie znaczyło. Próbował udawać, że zależało mu na człowieku? Czy może był wdzięczny, że temat uchwyconej i zneutralizowanej przez niego piekielnej został tak szybko zakończony? Gvarg nie do końca rozumiał dlaczego. Czyżby ci ludzie nie zorientowali się, jak wielką przysługę im zrobili? Gdyby nie to, że się pojawili, ktoś z pewnością skończyłby z piekielnym sztyletem w gardle. Czemu podziękowania skończyły się zaledwie na jednym zdaniu? Czemu Moren nie chciał się chlubić tym, co zrobili? Bo było zbyt krwawe? Przecież to piraci! Nieważne, kto by mu tego nie wmawiał, to nigdy by nie uwierzył, że nie widywali takich rzeczy. Moren natomiast, oprócz tego, że głowa kiwała się na jego szyi jakby ze zmęczenia, zdawał się być kompletnie gotowy o wszystkim zapomnieć.
- Przypuszczałem właśnie, że chciałbyś się dowiedzieć czegoś o tutejszych mieszkańcach - odpowiedział Moren na coś, co powiedział ten białowłosy człowieczek, na co Gvarg zupełnie nie zwrócił uwagi. - Skragi zdają się być dziwacznym tworem ewolucyjnym, unikalnym gatunkiem występującym tylko tutaj, na półksiężycowej wyspie. Były tutaj jeszcze zanim mieszkali tu ludzie, to jest zanim też my się tu zjawiliśmy. Z tego, co zdołaliśmy ustalić, jest to ewolucyjna mieszanka gada i płaza o ponadprzeciętnej inteligencji w porównaniu do przeciętnych bestii i zwierząt. Żyją głównie na terenach podmokłych i gęsto zarośniętych, przez co są niezwykle terytorialne, gdyż na wyspie nie ma takich zbyt wiele. Posiadają nawet prymitywny język i opanowały posługiwanie się prostymi narzędziami. Oprócz tego znają kilka słów w smoczym, których w większości nauczył ich Gvarg. Zwykle jednak nie próbują nawet się zbliżać, są na tyle inteligentne, żeby rozumieć, że to my jesteśmy wobec nich siłą wyższą, do której muszą się dostosować. Przeważnie jednak zostawiamy je w spokoju, bo są w pokrętny sposób częścią tutejszego ekosystemu. Czasami nawet wybieramy się z Gvargiem na wycieczki, żeby się im poprzyglądać.
- Chyba ty chodzisssz im sssię pssszyglądać. Są ohydne - wtrącił się w końcu Gvarg, odczuwając wewnętrzną potrzebę, żeby w końcu coś zrobić i zwrócić na siebie uwagę. Historyjka Morena zdawała się nie mieć końca, zupełnie tak, jakby nie wymyślał jej na miejscu. Gvarg wiedział akurat, że to nieprawda, ale było to równie imponujące, co irytujące i należało to zakończyć, zanim wszyscy obecni usną z nudów.
Ktoś widocznie podzielił jego zdanie w tej kwestii, choć najwyraźniej nie zamierzał się odzywać. W niedalekiej odległości od nich zaczęła się krystalizować trwała, lodowa konstrukcja w kształcie niedokładnej sfery. Po krótkiej inspekcji, która obejmowała przesunięcie łba pod odpowiednim kątem i przyjrzenie się temu zjawisku dokładniej, Gvarg doszedł do wniosku, że jest to czymś w rodzaju namiotu, tylko z innego materiału. Nie do końca był przekonany, kto właściwie to stworzył, ale podejrzewał o to samego ludzkiego kapitana lub mężczyznę, który niedawno do niego podszedł. Oglądanie tego nie było może szczytem rozrywki, lecz było to bez wątpienia lepsze, niż siedzenie bez zajęcia i słuchanie nawijania Morena.
- Oczywiście, że znajdziemy miejsce, zapraszam - oświadczył Moren, kiedy krowa zbliżyła się do nich i zaczęła dopytywać się o to, czy może się przyłączyć do rozmowy. Dla niego zdawało się to całkowicie niepotrzebne, jako iż nawijanie jego brata i tak było pewnie słychać w całym obozie. W każdym bądź razie było na tyle głośne i irytująco bliskie, że Gvarg zupełnie nie miał możliwości się od niego odgrodzić, pomimo że bardzo tego chciał.
- A mosssze najpierw mnie byśśś zaprosssił, co Moren? Bo jak na razie to nie dałeśśś mi nawet dojśśść do sssłowa - syknął Gvarg do Morena, starając się zachować względny spokój, pomimo tego, co osobiście miał ochotę zrobić z mężczyzną przed nimi, a potem całą jego zgrają. Pomysł Morena na razie jednak wydawał się sprawdzać, a jeżeli miało to ich zaprowadzić do jakiegoś skarbu, to mógł się trochę poświęcić i opanować pragnienie wyprucia czyichś wnętrzności na wierzch. A przynajmniej na razie.
Moren przez chwilę spoglądał na niego znacząco. Był to niewątpliwie znak sygnalizujący, że albo nie chciał teraz dopuszczać go do głosu, albo wolał samemu wszystko rozgadywać tym swoim przydługim jęzorem, albo jeszcze coś innego. Ze znaczącymi spojrzeniami Morena zawsze było tak, że tylko on jeden miał jakiekolwiek pojęcie, co one właściwie znaczyły.
- Dobrze, Gvarg. Wybacz, ale nie wiedziałem że masz teraz coś istotnego do przekazania. - Moren odwrócił się od niego, spoglądając na głównodowodzącego ludzi. Z jego wyrazu pyska ciężko było cokolwiek wyczytać. - No, więc co takiego chciałeś powiedzieć?
Gvarg jednak nie chciał powiedzieć niczego. Tak naprawdę, to nie chciał nawet tu być, wciąż nie wiedząc nawet, skąd się tutaj wzięli, ani czemu coś, co maczało w tym pazury, uznało to za dobry pomysł. Tymczasem Moren chwytał go za język, z jakichś niewytłumaczalnych powodów biorąc jego zaczepkę na serio, i wciągając go w to całe swoje szaleństwo. Teraz każdy, kto do tej pory brał udział w rozmowie, miał swoje oczy wlepione w niego, a nie Morena, co było dla niego co najmniej nowością. I co, miał teraz coś zmyślić? Niby co? Przecież nie wiedział nic o tym miejscu. Moren wprawdzie też nic nie wiedział, ale zmyślał o wiele lepiej od niego. I czego on od niego chciał? Że niby opowie, co oni tutaj robili? Przez ostatnie siedemdziesiąt lat!? Skąd on właściwie to wytrzasnął? Aż właściwie zaczynało go kusić, żeby wydać Morena i opowiedzieć wszystko o jego głupich kłamstwach. O tym, jak przykrył całą ich trójkę niewidzialnością i niepostrzeżenie przyglądał się z dystansu. O tym, jak przywołał tych dziwacznych żaboludzi. O tym, jak chyba był powodem, dla którego pojawiła się piekielna, której prawdziwości nie był już przekonany, mimo że osobiście ją przepołowił. A, i jeszcze przy okazji o tym, jak chyba podmienił kota i chyba trzymał teraz obok siebie jej fałszywą wersję.
- Miałem powiedzieć... - mruknął Gvarg, widząc już, że dopóki czegoś nie wymyśli, to Moren nie da mu z tym spokoju, biorąc pod uwagę, że dotychczasowe bzdety zupełnie stanęły w miejscu. Postanowił więc zmyślić coś o ostatniej rzeczy, o której pomyślał, która nie była Morenem, czyli w tym wypadku kotołaczki stojącej obok. - Chciałem powiedzieć, że nawet nie pssszedssstawiłeśśś Kosss, nassszej... pssszyjaciółki.
- Ej! - syknęła w jego stronę kotka z wyraźnym wyrzutem. Coś jej się nie podobało... co w sumie brzmiało całkiem, jak ta prawdziwa. Nie wiedział jednak, co tym razem jej nie przypadło do gustu, zresztą, z nią to i tak nie było nic wiadomo. Gvarg wprawdzie wymyślił imię na szybko i nie bardzo się nad nim zastanawiał, a to, że przez przypadek mogło okazać się gatunkiem ptaka, to już nie była jego wina. A nawet jeśli, to przecież co to za różnica? Łatwiej je będzie zapamiętać na wypadek, jakby jeszcze było potrzebne. Kotka jednak po chwili okazała się nie być aż tak zirytowana, jak wyglądała na początku, bo zrobiła parę kroków w jego stronę i pacnęła go po łapie ze słowami: - Mówiłam wam przecież, żebyście mnie nie przezywali, kiedy mnie przedstawiacie!
- Przecież to nie jest przezwisko, tylko komplement. - Nie wiedzieć czemu, do rozmowy wtrącił się nagle Moren. - My w końcu wiemy, jak dobrze potrafisz śpiewać.
- No ale to nie powód, żeby mi tak psuć moje pierwsze wrażenie! Jeszcze go nie zrobiłam! - odparła Morenowi kotka, kątem oka obserwując tę drugą głowę. Dopiero potem zwróciła się do reszty, chwilę po tym jak krowa sama zapytała o jej imię, i z uśmiechem na pyszczku oznajmiła: - Nazywam się Yuria Wspaniała, podróżniczka zza czterech mórz! Przemierzam świat w poszukiwaniu artystycznych inspiracji! Specjalnie przypłynęłam w te okolice, bo z ostatniej wizyty pamiętałam, jak tutaj potrafi być pięknie o tej porze roku! A i przy okazji dawno was nie odwiedzałam, więc pomyślałam, że nie zaszkodzi wpaść i się przywitać - powiedziała kotka, przy ostatnim zdaniu patrząc na obydwa smoki.

Moren już od jakiegoś czasu zastanawiał się, co właściwie począć z tą nieszczęsną kotołaczką, której zdecydowanie już tutaj nie było, lecz o czym wiedział tylko on sam. Na chwilę obecną dobrze szło mu udawanie zmiennokształtnej i podkładanie jej głosu, ale nie mógł robić tego w nieskończoność. Właściwie, to chyba nie było takiej potrzeby, gdyż dziewczyna dość długo kręciła się w okolicy mężczyzny z mapą, by zakosić ją dla siebie. Jedyne, co budziło jego wątpliwości, to fakt, że nie dała mu żadnego znaku, który sugerowałby, że jej się powiodło. Jeśli udało jej się zwinąć mapę, to on tego nie zauważył. Mogła mieć ją ze sobą, ale mogła też nie i nie miał żadnych środków, dzięki którym mógłby to sprawdzić. Odlecenie stąd i rozeznanie w sytuacji byłoby zdecydowanie zbyt podejrzane. W wypadku, gdyby musieli wrócić, podejście pokojowe stałoby się wtedy już co najwyżej marzeniem. Tymczasowo więc utknęli tutaj z nadzieją na to, że kotka jeszcze wróci, będąc przymuszonymi do ciągnięcia tej całej farsy.
Moren szybko w myślach przeliczył obecnie utrzymywane dookoła iluzje z zamiarem oszczędzania swojej energii. Część z nich, jak sztuczne pokrycie ugryzienia Gvarga na swojej szyi, czy stojący obok wizerunek kotołaczki, musiał konieczne zachować w jak najlepszym stanie. Jednak pole zaginające światło wokół prawdziwej dziewczyny teraz było już przez nią opuszczone i zupełnie niczego nie chowało, dlatego też nie było już nikomu potrzebne. Moren pozwolił mu się rozpłynąć w pewnej odległości od obozu, nim jakiś przypadkowy element scenerii wpadł do środka i zdradził obecność magii. Wciąż miał jeszcze przygotowane kilka wizerunków Skragów kryjących się za linią drzew. Prawdopodobnie ich już nie potrzebował, choć wciąż istniało drobne ryzyko, że ktoś będzie ich poszukiwał z bliska. W razie potrzeby mógł zawsze przywołać je z powrotem, na razie wolał być ostrożny. A, i jeszcze do tego w miarę statyczna iluzja pozostałości po pokusie, będąca ledwie znaczną ilością krwawych zabrudzeń na ziemi, trawie, oraz łuskach i pysku Gvarga. To również musiało zostać, dla zapewnienia wiarygodności.
Szybkie przesortowanie utrzymywanych iluzji zajęło Morenowi raptem cztery sekundy. Mimo to w tym czasie zdążyło już zdarzyć się coś niespodziewanego, co tym razem nie było rezultatem działań ani jego, ani jego brata. Powietrze przeciął cichy świst, gdy znikąd zmaterializowała się strzałka, która wbiła się w rękę któregoś z wielu obecnych tu ludzi. Ledwie moment później pojawiło się kilka następnych, powalając po kolei jednego po drugim. Moren poczuł dość gwałtowny ruch swojego brata, kiedy ten, niemal ich przewracając, obrócił część tułowia na bok. Morenowi zajęło chwilę zrozumienie, co właściwie się dzieje, ale instynkty Gvarga zadziałały wcześniej. Poczuł, jak drugi wyciąga z nich sporą część energii z krótkim i nie do końca uformowanym przeznaczeniem. Jednocześnie spostrzegł kilka strzałek lecących w ich stronę. Gdyby nie to, że mieli bardzo mało czasu na reakcję, zapewne obaj zignorowaliby ten widok, nie uznając go za zagrożenie.
Gvarg jednak zareagował impulsywnie i, unosząc ich prawą łapę w górę, wyładował całą pobraną z nich moc w jednej, potężnej eksplozji kinetycznej. Zamiarem jego brata zapewne było odepchnięcie pocisków w przeciwną stronę, osłaniając ich i wszystkich za nimi. Wprawdzie zdołał to osiągnąć, dosłownie odwracając trajektorię pocisków i posyłając je w stronę leśnej gęstwiny, z której nadleciały. Eksplozja jednak rozeszła się we wszystkich kierunkach, z czego duża jej część uderzyła w bok hydrosmoka, od razu przywodząc Morenowi na myśl impet, z jakim uderzał w nich tamten dziki smok, kiedy tylko zdołał ich trafić. Ich ciałem rzuciło w bok, dość niefortunnie przewracając ich prosto na lodowe schronienie ludzkiego kapitana. Moren poczuł, jak ich lewy bok zderza się z lodowato zimną powierzchnią, gdy powietrze przecięły głośne trzaski pękającego lodu. Przednia część kopuły rozbryznęła się na setki ostrych kawałków, nie będąc przystosowaną do wytrzymania takiego uderzenia.
W trakcie gdy to się działo, wszystko dookoła nich, co nie było przygwożdżone do ziemi, wzbiło się z niej i odleciało bezwładnie na kilka do kilkunastu metrów. Wszystko z wyjątkiem iluzorycznej kotołaczki. Moren zdecydowanie nie zdążył się na to przygotować i niedawno ochrzczona Yuria Kos nie zareagowała na falę uderzeniową tak szybko, jak wszystko inne. Smok mimo tego zareagował na tyle prędko, że zmiennokształtna znalazła się w powietrzu jeszcze przed jego kolizją z kopułą. Moren nie miał na tyle czasu, żeby sprawić, by wyglądało to realistycznie, jednak biorąc pod uwagę rozpętany chaos, raczej wątpliwym było, by ktokolwiek zwrócił uwagę na dziwną trajektorię lotu Yurii. Moren poświęcił jeszcze moment swojej uwagi, by dopracować realistycznie lądowanie na twardej glebie, po czym dopiero mógł skupić się na sobie i bracie.
Na całe szczęście, Gvarg skupił się na amortyzacji upadku. Moren zdecydowanie był zbyt skupiony na utrzymaniu realizmu całej historii, by móc swobodnie zareagować. Jego brat zdążył jednak przejąć kontrolę nad wszystkimi łapami i powstrzymać ich impet, nim doszczętnie zmiażdżyli kapitańskie schronienie. Ich pazury zaparły się głęboko w ziemi i dopiero wtedy wspólnymi siłami odepchnęli się w przeciwną stronę, lądując trochę niezdarnie na podbrzuszu, z którego Gvarg szybko ich uniósł. Wokół wciąż szybowały dziwne strzałki, jednak teraz już nie były skierowane w ich stronę, a przynajmniej nie w takiej ilości, by Gvarg musiał posunąć się do używania magii. Jedna z nich odbiła się nieszkodliwie od ich łusek, co najwyraźniej starczyło jego bratu za dowód ,że nie stanowią poważnego zagrożenia.
Moren spojrzał w stronę teraz już ledwie połowicznego igloo, z którego spora część znajdowała się teraz w ostrych kawałkach na ziemi. Przez chwilę zdawało mu się, że przez przypadek zdołali na stałe pozbawić załogę zarówno dowodzenia, jak i nietypowej naturianki. Miniaturka została bowiem odrzucona w bok, a po chwili leżała nieruchomo pod stabilną jeszcze częścią kopuły. Jak się jednak moment później okazało, Antar zdołał odsunąć się w porę w bezpieczniejszą część swojego schronienia, a Krasula zaczęła się podnosić. Z jednej strony Moren poczuł ulgę, gdyż wyglądało na to, że nikt za bardzo nie ucierpiał, z drugiej jednak wypadek tego rodzaju bardzo łatwo byłoby wytłumaczyć, a zdobycie mapy bez martwienia się o kapitana byłoby znacznie prostsze. Skoro jednak nikomu nic się nie stało, należało teraz zrobić to, co zrobiłby Moren jako gospodarz wyspy, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
- Yuri?! - krzyknął Moren, uważnie lustrując wzrokiem wnętrze kopuły. - Yuria? Gdzie jesteś?
Moren zaczął rozglądać się wokół, celowo najpierw patrząc w przeciwnym kierunku do tego, w który posłał iluzję kotołaczki. Jednocześnie napiął mięśnie, szczególnie te przy swojej szyi, i lekko rozłożył swoje skrzydła, imitując naturalną obawę i zdenerwowanie. Gvarg tymczasem postanowił samemu przejąć nad nimi kontrolę, najwyraźniej decydując, że powinni się znaleźć w innym miejscu. I choć z tym akurat się zgadzał, zupełnie nie pasowało to do roli, którą odgrywał. Moren skupił się na tym, by unieruchomić je jak najbardziej, próbując się oprzeć bratu, który właśnie próbował się wybić. Mimo tego, że jego kontrola nad ich ciałem była słabsza od Gvarga, tak długo, jak się opierał, lot był właściwie niemożliwy. Gvarg w irytacji kłapnął w jego stronę, rzucając w niego wyzwiskiem w smoczym języku, ale Moren był już zajęty czym innym i nawet nie zwrócił na to uwagi.
- Yuri! - zawołał po tym, gdy już skierował wzrok na prawo, spoglądając pod szyją Gvarga. Iluzoryczna kotołaczka leżała właśnie na brzuchu, powoli unosząc się na rękach, będąc pośród paru luźno leżących, przypadkowych przedmiotów, w towarzystwie dwóch, najwyraźniej nieprzytomnych mężczyzn. Moren zadbał o to, żeby iluzja była odpowiednio ubrudzona po upadku, przez co widać było błotniste ślady na plecach, ramionach i brzuchu, sygnalizując, że przeturlała się kawałek. Wprawdzie wtedy nie bardzo przypominało to turlanie, lecz Moren wciąż ufał, że nikt nie dostrzegł nic szczególnego. I dopiero wtedy zauważył, że tak właściwie, to z załogi praktycznie nic już nie zostało, może z wyjątkiem paru mężczyzn, którzy zdołali w porę osłonić się przed pociskiem czy dwoma, choć biorąc pod uwagę, że wciąż nadlatywały, wyglądało na to, że nie zostanie z nich nic prócz kapitana i krowy, którzy wciąż byli na tyle osłonięci, by nie musieć się przejmować ostrzałem. Mogło to stać się problematyczne, bo jeżeli miałby tłumaczyć, kto stał za atakiem, trudno już byłoby uwierzyć w jego tłumaczenia. No chyba że...
- Yuri! Uważaj! - krzyknął w stronę iluzji, w tym samym czasie niepostrzeżenie tworząc jedną sztuczną strzałkę pomiędzy prawdziwymi, która poszybowała prosto w jej stronę. Moren, nie tracąc czasu, przejął kontrolę nad wszystkimi czterema łapami i skoczył w jej kierunku. Jedną z nich uniósł w powietrze, tworząc dookoła niej iluzję buzującego energią zaklęcia. Gvarg jednak, gdy byli jeszcze w połowie drogi, zareagował, z jakiegoś powodu próbując go powstrzymać. Jako że Moren od początku nie był do końca zbalansowany, używając jedynie trzech łap do poruszania, jego bratu się powiodło, ale tym razem nie zdołali się skoordynować, żeby w jakiś sposób złagodzić impet, i przewrócili się na bok, szorując przez kawałek po twardym gruncie i prawie wywracając się na grzbiet, przygniatając boleśnie jedno ze skrzydeł. Gvarg warknął coś w jego stronę, ale Moren, wciąż skupiony na swoich iluzjach, był zbyt zajęty, by odpowiedzieć. Zamiast tego wyciągnął swoją szyję do przodu w stronę kotołaczki, jako że była to jedyna ich kończyna, którą mógłby dosięgnąć i osłonić ją na czas. Nie chciał spowalniać pocisku, gdyż już zwrócił na niego uwagę i wiedział, że to może go wydać. Zamiast tego więc, gdy iluzja dotarła już na miejsce, Moren sprawił, że wyglądało to tak, jakby strzałka wbiła się w jego szyję tuż przy czaszce, gdzie łuski były łatwiejsze do przebicia. Jednocześnie wyciągnął łapę, w której wciąż miał przygotowaną iluzję zaklęcia, po czym sięgnął w stronę Yurii. Magia, która ją oblekła, trwała tam bardzo krótko, wykazując swoją energią podobny wygląd, co wcześniej pokusa, kiedy użyła teleportacji. W następnym momencie iluzja kotołaczki zniknęła razem z efektem magicznym, po czym pojawiła się niemal kilometr dalej przy krawędzi lasu z dala od ostrzału.
Moren, korzystając z tego, że Gvarg podnosił ich już na cztery łapy, uniósł łeb do góry i zawołał: - Schowaj się gdzieś! My się tym zajmiemy!
Iluzja w tym czasie zdołała się już podnieść, po czym, po krótkiej chwili symbolizującej niezdecydowanie, zniknęła pomiędzy drzewami.
Smok słyszał już specyficzny odgłos z gardzieli Gvarga gotowego, by robić mu wyrzuty, kiedy sięgnął łapą po wciąż wystającą spomiędzy łusek strzałkę. Jeśli jedna taka była zdolna powalić człowieka, to dla niego byłaby dość mocno odurzająca. Z tego, co widział, działały dość szybko, więc prawdopodobnie już teraz ukazałaby swój efekt, dlatego pewnie powinien już wydawać się trochę przytępiony, po czym stopniowo trochę bardziej udawać zatrutego i półprzytomnego. Myślał właśnie o tym, że strzałki prawdopodobnie nie są na tyle toksyczne, żeby poważnie zaszkodzić na dłuższą metę, wzrok i uwagę powoli przenosząc na Gvarga, który bardzo ich wymagał. Wtedy kątem oka dostrzegł coś bardzo szybkiego, co mignęło tak szybko, że nawet nie zdążył mrugnąć.

Gvarg był pierwszym, który zauważył, że są atakowani. Był pierwszym, który zdołał na to zareagować. I choć okazało się, że użycie magii do osłony było pomysłem skutecznym, to nie przewidział, że musiałby coś zmienić w formie zaklęcia, którego zwykle używał do latania. Zwiększenie jego mocy także chyba nie było genialnym pomysłem, gdyż odrzut popchnął ich cielsko prosto w lodową bryłę, pod którą chowali się ludzie. Wtedy wprawdzie nie wiedział jeszcze, kto ich atakuje, ale jego pierwsza myśl zakładała coś, co naprawdę istnieje, czyli nie Skragi, a marynarzy, którzy mogli tutaj przyleźć ze statku. Kiedy jednak okazało się, że pociski są dla nich niegroźne, a duża ich część poleciała w stronę tych ślamazar, którzy przewracali się jeden po drugim, teoria ta szybko poleciała prosto do śmieci.
Doszedłszy do wniosku, że zagrożenie pochodzi z zewnątrz, Gvarg postanowił znaleźć bardziej optymalną pozycję do starcia, gdyż zwyczajne siedzenie na otwartym terenie było po prostu zaproszeniem do bycia zamordowanym przez bliżej nieznane siły. Moren jednak postanowił mu w tym przeszkodzić, zaczynając ciągnąć go w inną stronę, kiedy bardzo wyraźnie próbował wzbić się w powietrze. W efekcie nic z tego nie wyszło, gdyż bez używania skrzydeł lata się dość trudno, a wzbija się jeszcze gorzej. Przewrócili się ponownie, tym razem Gvarg z łbem w pobliżu jakiegoś cuchnącego, nieprzytomnego grubasa. Prychnął z irytacją, chcąc unieść ich z powrotem, a następnie nawrzeszczeć na Morena, ale tamten ponownie mu przeszkodził, przejmując kontrolę nad jedną z łap. Gvarg zobaczył w niej świetlny błysk i dopiero teraz spostrzegł leżącego obok kota. Nie bardzo wiedział, co tamten właściwie robi, dopóki kotołaczka nie zniknęła, pojawiając się prawie po drugiej stronie jeziora. I choć nie ulegało dyskusji, że zrobił to jego brat, to Gvarg za nic nie przypominał sobie, by tamten kiedykolwiek wspominał, że nauczył się teleportacji. Był pewien, że powinien to pamiętać nie tylko dlatego, że to bardzo przydatna zdolność, ale bardziej dlatego, że Moren zawsze opowiadał mu o tych swoich magicznych książkach w takich detalach, że miał ochotę go czymś rąbnąć. Skoro tego nie pamiętał, to znaczyło, że udawał. A więc kot, który właśnie wbiegał do lasu, był sztuczny. Gdzie była prawdziwa kotołaczka? A kogo to obchodziło, kiedy ktoś właśnie próbował ich atakować?
Już miał warknąć na brata, po czym ponownie spróbować wzbić się w powietrze, gdy tuż obok swojego ucha usłyszał świst. Z początku nie zwrócił uwagi na coś, co wydawało się być zupełnie niegroźne, dopóki Moren nie wierzgnął dziwnie, jedną z łap ciągnąc do góry, a w powietrzu rozległ się odgłos pomiędzy sykiem i warknięciem. Dźwięk wcale nie ustał szybko, przerodził się jednak z syczenia w zbolały jęk.
Dopiero spojrzawszy na brata, do Gvarga dotarło, co się w ogóle stało. Jego prawa część pyska pokryta była świeżą krwią, która wciąż po nim ciekła. Łuski wprawdzie miał nienaruszone, ale to akurat nie było zaskakujące. Jego oko natomiast... jego fragment zwisał luźno z reszty, kołysząc się lekko tuż pod wbitą w nie lekko po skosie strzałką. Krew wypływała równo z całej rany, pokrywając prawie całą gałkę oczną i rozpływając po łuskach poniżej.
Gvarg miał zamiar coś mu nagadać za to, jak głupio zrobił, nie pozwalając im wzbić się w górę, ale z jakiegoś powodu nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Coś w wyrazie pyska brata sprawiło, że stracił zupełnie cały swój tupet. Nie bardzo wiedział też, jak na to zareagować. Nigdy jeszcze nie zostali zranieni w oko, a już tym bardziej nie zatrutą strzałką. Nie był pewien, jak to się dalej rozwinie, ani też jakie może mieć konsekwencje. Nie wiedział nawet, czy Moren jeszcze coś widział. Wprawdzie ich ciało było świetnie przystosowane do samoistnego naprawiania się, zdolne dosłownie do zrastania złamanych kości w przeciągu paru godzin, ale czy było zdolne naprawić oko? Tego Gvarg nie wiedział, tym bardziej że rana wyglądała naprawdę poważnie.
- Moren? - syknął, starając się wciąż brzmieć zagniewanie, choć w jego głos zakradła się obawa. - Czy...
Jego brat uniósł prawą łapę do uszkodzonego oka, po czym lekko drżącymi szponami chwycił za wystającą lotkę pocisku. Gvarg zorientował się, co tamten próbował zrobić i usiłował mu w tym nie przeszkadzać, ale z jakiegoś powodu ciężko mu było dać Morenowi całkowitą kontrolę, tak jakby on nie chciał jej wziąć. Mimo tego, bez żadnego ostrzeżenia zaczął wyciągać strzałkę, a Gvarg, nie chcąc pozwolić mu sobie bardziej zaszkodzić, musiał mu w tym pomóc. Wtedy większość hałasów już ustała, więc podczas tego wyraźnie słychać było jęki Morena i nieprzyjemny, trochę przypominający mlaśnięcie odgłos. Strzałka ostatecznie całkiem już opuściła jego oko, choć wciąż było ono całe ubabrane w krwi, a jego kawałek odstawał w dół.
- Ej, Moren - powiedział, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Tamten jednak wciąż tylko jęczał i chyba nawet go nie zauważał. Wyglądał trochę tak, jakby okropnie go bolało, ale próbował to trochę ukryć. Gvarg nawet się cieszył, że jego, jak to Moren nazywał, receptory czuciowe kończyły się na zaledwie paru słabo dostępnych mięśniach u podstawy szyi Morena. Nie chciał wiedzieć, jak boli przedziurawione oko. - Moren? - Spróbował jeszcze raz, ale również nie otrzymał odpowiedzi. Łeb jego brata jednak obrócił się trochę w jego stronę, ukazując nieruchome mięśnie szczęki i wyciekającą mu z paszczy ślinę. Jego drugie oko patrzyło trochę w jego kierunku, ale obok, tak jakby nie zauważało, że on tutaj jest. Wydawał się być niezbyt przytomny i zdecydowanie zatruty.
Gvarg zauważył że teraz już nastała cisza. Nikt już nie strzelał, nikt nie upadał na ziemię, nikt też chyba się nie ukrywał. Wszyscy ludzie leżeli na ziemi w stanie zatrucia, nieprzytomności, śmierci, albo mieszanki wszystkich trzech. Nikt nikogo nie atakował, a tak właściwie, to poza nimi, na otwartej przestrzeni chyba już nikogo przytomnego nie było. No, poza nim. Moren chyba nie trzymał się najlepiej, choć szyję wciąż utrzymywał w powietrzu. Kotołaczki nigdzie nie było widać, a wraz z nią wszelkie ślady prowadzące do mapy zniknęły bez... no, bez śladu.
Gvarg ostatecznie po prostu stał tam w miejscu, przyglądając się bratu od czasu do czasu, zupełnie nie mając pojęcia, co zrobić dalej. Wciąż nie wiedział, czym właściwie było to, co ich zaatakowało, ale nie miał jak tego sprawdzić. Zabieranie nawet nie ćwierćprzytomnego Morena do walki z nieznanym wrogiem było złym pomysłem. Nie mógł też za bardzo odlecieć, gdyż nie wiedział, czy tamten nie będzie mu przeszkadzał, możliwe że zagrażając im obu. Dlatego też stał tam niczym ostatni idiota, nie potrafiąc podjąć żadnej decyzji i po prostu czekając na to, co się stanie dalej.
Awatar użytkownika
Antar
Szukający drogi
Posty: 47
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Pirat
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Antar »

Alin spojrzał na Krasulę pełen nadziei. Liczył, że właśnie teraz zostanie magiem, ale… nadal musiał czekać, westchnął ciężko.

- Długo już czekałem – wymamrotał pod nosem. – Wydaje mi się, że mnie zbywasz i w ogóle nie chcesz mnie nauczyć – zarzucił naturiance, nawet jeśli widział, że ta myślami błądzi gdzie indziej i prawdopodobnie nawet go już nie słuchała. Na dodatek poklepanie po głowie wcale nie poprawiło mu humoru, a jedynie ujmowało pirackiej dumy.

Nie miał czasu na dalszy popis swoich fochów, to znaczy może i miał, ale śmierć pokusy, fala bólu i dwugłowy jaszczur odwróciły jego uwagę na tyle, że nawet na dobrą chwilę zapomniał o chęci do nauki czarów. Miał dość tego, co się działo, najchętniej wróciłby na statek. Niektórzy z piratów również podzielali jego zdanie, inni wręcz przeciwnie. Jeszcze inni chcieli tylko jak najszybciej dorwać skarb i uciekać z tego chorego miejsca, nim przybędzie jakieś kolejne monstrum.
Wampir natomiast w tej chwili najbardziej był zaaferowany niewidzialną istotą, którą za wszelką cenę pragnął złapać. Złoto i klejnoty pozostawały na drugim miejscu. Najpierw jednak musiał stworzyć sobie schronienie przed słońcem, które parzyło bardziej niż zwykle w tych rejonach.

- Słabości i możliwa użyteczność tych istot – odparł wampir, zwracając się do Morena, który opowiadał o tych stworach z badawczym zacięciem w głosie, zamiast skupić się na konkretach. – W sprawie wyspy natomiast… - zaczął, gdyż hydrosmok najwyraźniej nie domyślił się, że jeśli chce wiedzieć coś o tym lądzie, to najlepiej wszystko, zwłaszcza że przemilczał prośbę o doprecyzowanie. Kapitan westchnął dyskretnie, każdemu trzeba było mówić wprost o pożądanych informacjach, a to przecież tylko marnowało czas. O żabowatych opowiedział od razu, ale czyżby nie chciał za wiele mówić o wyspie?

Zamilkł, gdy do ich rozmowy dołączyła naturianka. Wciąż był zły na minotaurzycę, ale nie wyprosił jej ze swojej lodowej, lądowej kajuty. Nawet nie zwrócił ku niej wzroku, co w tej sytuacji nie było dobrym znakiem. Na dodatek musiał przeczekać pretensje tej drugiej, bardziej prymitywnej głowy, która nawet poprawnie wysłowić się nie mogła. Wobec tego zaczął wpatrywać się w iluzję kotołaczki, nie zdradzając emocji. Jakby lekkie rozkojarzenie sprawiło, że nie zwrócił uwagi na moment wahania Gvarga, na lekko przydługą ciszę z jego strony. Jednak widać było po nim drobne ożywienie, jak na istotę nieumarłą, gdy Krasula spytała o imię zmiennokształtnej.

- "Yuria…" - powtórzył w myślach jakoś tak mimowolnie, a wspomnienie o umiejętnościach wokalnych kotki przywołało na myśl syreny, piękne i niebezpieczne. No właśnie. Nieumarły otrząsnął się z tego dziwnego stanu i oderwał w końcu wzrok od dziewczyny.

Niestety znowu coś przerwało im rozmowę, kolejny atak. Tym razem zatrute strzałki, które usypiały wszystkich jak leci. Nawet Nestora nie oszczędziły. Alin miał dużo szczęścia, że dosłownie moment wcześniej zanurkował w gęstych zaroślach, które skutecznie go zamaskowały. Niestety nieuważnie stawiał kroki i natrafił na równie zamaskowany kamień, przez który runął jak długi na ziemię i stracił przytomność.
Kapitan natomiast uśmiechnął się wewnętrznie na propozycje Krasuli. Będzie miała okazję nadrobić poprzednią niesubordynację i to z nawiązką.

- W rzeczy samej to dobry pomysł, może przy okazji pomogłyby odnaleźć naszego niezwykle żywotnego, jak mniemam, ducha? – zaproponował naturiance tonem niecierpiącym sprzeciwu.

Wtem stało się coś, czego Antar nie mógł przewidzieć. Dwugłowy smok oberwał i leciał bezwładnie prosto na nich. Na chwilę zatrzymało go lodowe schronienie, ale pod jego ciężarem zaczęło pękać. Kapitan dosłownie odepchnął zapewne równie zaskoczoną minotaurzycę. Następnie chwycił nieprzytomnego Nestora za nogę i wybiegł z nim czym prędzej. Można powiedzieć, że zrobił to z dobroci serca, ale było to dalekie od prawdy. Ta dwójka była mu zwyczajnie przydatna i wielkim nietaktem byłoby pozwolić im umrzeć.
Gdy Moren i Gvarg upadli, tumany kurzu wzniosły się w powietrze. Wampir odruchowo zasłonił oczy, czuł na ręce uderzenia drobinek suchego piachu, które latały w tej chwili bezwładnie. Dopiero jak wszystko opadło, mógł przeanalizować sytuację. Przeżyli, ale kotołaczka najwyraźniej gdzieś zniknęła. Słysząc nawoływanie jej przez Morena, sam rozglądnął się wokół, próbując ją namierzyć. Oczywiście szybciej zrobił to pradawny, ale to nie miało teraz znaczenia, najważniejsze, że jej też nic groźnego się nie stało… Nieumarły aż sam się zdziwił, w końcu co ona go obchodziła? Szybko jednak znalazł sobie wyjaśnienie. W końcu poszukiwaczka przygód może słyszała coś o skarbie na tej wyspie albo o jakimś innym. Tak, również mogła się nadać. Zwłaszcza że jego podwładni byli pogrążeni w jakimś dziwnym śnie, kto wie jak długim. Trochę go to niepokoiło. W końcu co to za kapitan bez załogi?
Niestety ktoś wciąż do nich strzelał i tym razem obrał sobie za cel zmiennokształtną. Moren zareagował szybko i, choć trochę koślawo, możliwe, że z winy Gvarga, ochronił futrzastą, pozwalając, by to on został trafiony. Nieumarły widział, jak dosłownie po chwili kotołaczka się przeteleportowała dalej i zniknęła w zaroślach. Kto wie, może z dala od hydrosmoka mógłby się od niej dowiedzieć czegoś ciekawego… Miał teraz idealną okazję, pradawny wydawał się oszołomiony obrażeniem i trucizną zawartą w strzałce. Najpierw jednak musiał coś zrobić.

- Ocuć ich – podszedł do minotaurzycy, w jego głosie był słychać zarówno rozkaz, jak i prośbę, aczkolwiek bliżej było do tego pierwszego.

W tym momencie młody się ocknął i wstał, rozmasowując nabitego przy upadku guza. Trochę chwiejnie podszedł do lodowego schronienia i zrobił wielkie oczy, widząc większość załogantów leżących plackiem na ziemi, zniszczone lodowe schronienie i rannego hydrosmoka.

- Chyba trochę mnie ominęło… - Przyjął bliżej nieokreślony grymas, z jednej strony ciesząc się, że go to ominęło, a z drugiej żałując. Nagle poczuł na sobie wzrok kapitana, przybrał więc pozycję gotowego do działania, choć tak po prawdzie wciąż nie doszedł do siebie po tej wywrotce.
- Pomożesz Krasuli – zażądał wampir.
- Tak jest! A… w czym? – spojrzał na niego pytająco, ale nieumarły przybrał postać nietoperza i czym prędzej odleciał w stronę gąszczu. – Hę? – Zdezorientowanemu chłopakowi pozostało liczyć na wyjaśnienie naturianki.

Tymczasem wampir leciał co sił w skrzydłach tam, gdzie przed chwilą skryła się kotołaczka. Nie wzbijał się zbyt wysoko w powietrze, nie chciał niczego przegapić. Sprytnie manewrował między drzewami, aż natrafił na kotołaczkę. Wylądował tuż za nią, przybierając ludzką postać, i bezszelestnie do niej podszedł, po czym ni z tego, ni z owego położył dłoń na jej ramieniu.

- Yuria, prawda? – zapytał, chcąc zacząć rozmowę, nie wiedząc nawet, że zabrzmiało to, jakby domyślił się, że ona wcale nie ma tak na imię. – Podróżniczka, hm? – dopytał, chcąc nakierować rozmowę na właściwy tor. Nie ufał tamtemu dwugłowemu smokowi, zwłaszcza że ten z pewnością był silniejszy. Teraz z dala od niego to on górował nad kotołaczką i mógł ją w razie czego łatwo złapać, jeśli z jakiegoś powodu postanowiłaby zacząć uciekać.

Ciąg dalszy: Antar
viewtopic.php?p=96433#p96433
Awatar użytkownika
Urzaklabina
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Minotaur
Profesje: Mędrzec , Mag , Alchemik
Kontakt:

Post autor: Urzaklabina »

        Zagrożenie było czymś, z czym minotaurzyca spotykała się od czasu do czasu, było to bowiem skutkiem ubocznym jej aktywnego stylu życia. Choć naturianka miała wrażenie, że dobrze sobie radziła ze związanym z tym stresem, to jednak w praktyce nie szło jej to najlepiej, czego zresztą dobrym przykładem była obecna sytuacja, w którą to wpakowała się Krasula. Odgłos przelatujących przez powietrze pocisków nieznanego pochodzenia był nieprzyjemnym przypomnieniem tego, że są atakowani. Co jakiś czas strzałki trafiały w lodowe schronienie, a stukot tym wywołany przyciągał spojrzenie krowiej staruszki, jakby ta spodziewała się, iż lód ulegnie i wystawi ich na pastwę nieznanego przeciwnika.

        Te negatywne myśli nie były dobre ani też pożądane. Urzaklabina nie pozwoliła więc, aby jej umysł miał czas zadręczać się teraźniejszością. Wróciła myślami do niedawnych wydarzeń, coby wyzwolić się od negatywnych emocji. Teraźniejszość i jej problemy stały się szumem, gdy całą swoją uwagę poświęciła na wspomnieniach sprzed kilku chwil.

“Jak Moren mówił o nich, tych tutejszych bestiach? Unikaty, mądre na zwierzęce standardy, lecz wciąż prymitywne w porównaniu do inteligentnych ras Alaranii. Stosunkowo niegroźne, zdolne nauki języka… Jak rozmowa z jednym ze Skragów by się potoczyła? Czy widziałyby mnie na równi ze sobą? Miałyby swoje własne przesądy i legendy, na których bazowałyby swoją opinię?”

Ciekawość rosła w Urzaklabinie, lecz nim ta zdołała całkowicie ją pochłonąć, inna myśl przerwała jej rozmyślanie.

“Czemu mam wrażenie, że żadna z tych informacji nie była tym, co Antar chciał usłyszeć?”

        Wampir, o którym to wspomniała, ostudził jej zapał niemal natychmiast. Krasula nie była pewna, jak obecnie wygląda stosunek kapitana do niej, ale miała podejrzenia, że nawet chłód lodu nie byłby wystarczający, by adekwatnie opisać potencjalną niechęć. Nie łudziła się bowiem, że jej wcześniejsze akcje były podejrzane z punktu widzenia nieumarłego. Z tego też powodu nawet teraz starała się, by nie spojrzeć mężczyźnie w oczy, nie chciała bowiem zwrócić na siebie jego uwagi czy też potencjalnego gniewu, który mógł być przez niego skrywany.

“Tyle dobrego, że Moren i Gvarg zdają się raczej przyjaźni wobec mnie... Oh, jaka szczęśliwa jestem, że miałam możliwość spotkać tak wspaniałe istoty!”

        Bardziej kulturalna ze smoczych głów była z zachowania ciekawą mieszanką uczonego i szlachcica według Krasuli. Nie dość, że wiedza jego zdawała się obszerna, to na dodatek zachowanie jego, według standardów większości znanych jej miast, było bez zarzutu. Urzaklabina nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy wróciła myślami do momentu, kiedy to Moren słowem zezwolił na jej aktywną obecność w rozmowie między nim a Antarem. Równie przyjemna była późniejsza interakcja Morena i Gvarga, jak i również wynikające z tego przedstawienie kotołaczki.

“Yuria Wspaniała, zwana Kosem… Ciekawe, że to Gvarg pierwszy skupił się na niej. Czyżby to on miał z nią lepsze relacje? Na pewno jest zaprzyjaźniona z obydwoma smokami, ale kto wie, może ich znajomości różnią się w sposób jeszcze mi nieznany? Będę musiała spytać, gdy tylko nadarzy się okazja.”

        Jej rozmyślanie zostało przerwane, kiedy to w świecie rzeczywistym, z dala od myśli i wspomnień Urzaklabiny, Antar wypowiedział się na temat propozycji Krasuli. Jego słowa były… agresywne, a przynajmniej tak to odczuła naturianka. Coś jednak było nie tak w tym, że wspomniał o “duchu” tak, jakby ten był dalej na wolności i wcale nie w krwawych i spalonych kawałkach.

“Czyżby on insynuował, że... “ - Krasula otworzyła szerzej oczy, niezaprzeczalny szok widoczny był na jej krowiej twarzy. Jeżeli domniemania Antara były poprawne, to mogło oznaczać wiele rzeczy i żadna z nich nie brzmiała dobrze. Minotaurzyca potrząsnęła gwałtownie swoją głową, powstrzymując dalsze rozmyślania, nie chciała bowiem kazać nieumarłemu czekać długo na jej akcje.

- Niech więc tak się stanie - powiedziała kapitanowi piratów, po czym skierowała swoją głowę w kierunku wejścia do lodowej budowli. - Gwiazdozbiorze! Usły…?!

        Wszystko stało się tak szybko, że Urzaklabina ledwo potrafiła zrozumieć, co się stało. Usłyszała łoskot, jakby ktoś cisnął kulą armatnią w zbocze góry. Chwilę później odgłos pękającego lodu sprawił, iż spojrzała w górę, gdzie lodowy sufit uległ i został zastąpiony spadającym w jej kierunku smoczym cielskiem. Mało tego, tuż pod ciałem smoka były kawałki tego, co do niedawna było bezpiecznym schronieniem, a co obecnie służyło za śmiercionośny deszcz ostrego lodu.

- Och.

        Krasula spodziewała się, że w ostatnim ułamku sekundy ujrzy cały swój żywot przelatujący przed jej oczami, czy choćby usłyszy głosy tych, którzy czekają na nią po drugiej stronie. Miała już swoje lata i była gotowa uściskać na przywitanie żniwiarza, o którym to tyle słyszała w przekazach z różnych zakątków Alaranii. Zamiast tego jednak poczuła rękę wampira na swoim barku tylko po to, aby nieumarły wykorzystał swoją nadludzką siłę. Pomimo swojej wagi, na którą to dzielnie się napracowała i z której była bardzo dumna, Antar zdołał odrzucić ją z dala od bezpośredniego zagrożenia, na co zareagowała w jedyny adekwatny sposób… mucząc donośnie, a ton jej był równie przerażony co zaskoczony akcją wampira.

        Minotaurzyca nie miała miękkiego lądowania, padła ona bowiem boleśnie na plecy tylko po to, żeby resztki energii kinetycznej przeturlały ją jeszcze przez kawałek gruntu. Efektem końcowym była jedna krowia staruszka, rozłożona plackiem na ziemi z bólem w każdej kości, która miała nieszczęście zamortyzować jej niezbyt elegancki upadek. Gdzieś między rozmyślaniem o tym, jak podziękować Antarowi a żałowaniem, że jej ciało przestaje nadążać za jej entuzjazmem, powietrze wzburzyło się znowu, nosząc ze sobą kurz, pył i wszystko, co miało nieszczęście być lekkie i niezdolne do pozostania w bezruchu. Naturianka skorzystała z tego, że twarz jej i tak była tuż przy ziemi i z pomocą prawej dłoni ochroniła swe oczy przed potencjalną szkodą.

“Dobra, nie sądzę, by ubyło mi wołowiny, to dobrze. Chyba nawet nie jestem ranna, choć to lądowanie poczułyby moje wnuki, gdybym takowe posiadała.” - Urzaklabina zdołała się uspokoić i powoli szykowała się do tego, aby sprawdzić, czy będzie w stanie wstać o własnych siłach. - “To przed chwilą... to musiało być spadające ciało Morena i Gvarga… Huh, dziwne. Są lżejsi, niż mi się zdawało, spodziewałam się o wiele większego impetu, skoro spadli tak blisko.”

        Powoli podniosła głowę, badając nieco zmienione otoczenie. Pierwsze, co jej się rzuciło w oczy, to że Morgengvarg, zamiast leżeć na boku w miejscu, gdzie do niedawna była część lodowej kopuły, spoczywał brzuchem kawałek dalej, a bliższa para jego łap spoczywała w świeżo zdewastowanej przez ciężar smoka glebie. Urzaklabina aż odetchnęła, oznaczało to bowiem, że smok był przytomny i zdolny do ruchu, więc cokolwiek się stało, nie uczyniło mu zbyt wielkiej krzywdy.

        Lód, którego to większe kawałki wbite były w ziemię niczym szpilki w poduszkę, przypomniały naturiance o pewnym nieumarłym swym zimnem i śmiercionośnym potencjałem. Ten nie był daleko, wystarczyło bowiem przekrzywienie krowiej główki na bok, by Krasula go odnalazła. Antar wraz ze swym nieprzytomnym zastępcą znajdował się głęboko w ocalałej części kopuły, gdzie lodowe ściany i sufit wciąż mogły mu służyć za schronienie prze-

“Słońce!”

        Spróbowała się podnieść, ale w reakcji na gwałtowny ruch jej ciało odpowiedziało bólem. Była obita, a w niektórych miejscach ból był na tyle silny, że nie mogła w stanie stwierdzić, czy jej kości były w jednym, niepopękanym kawałku. Mało tego, pod swym futrem odczuła liczne źródła charakterystycznego pieczenia, które szczególnie mocno skupione było na jej kolanach, łokciach i plecach, które to przyjęły na siebie znaczną część lądowania. Badawcze dotknięcie łokcia, które musiała przeboleć, tylko udowodniło jej podejrzenia, jej palce wróciły bowiem pokryte białą substancją o metalicznym zapachu.

- Byle upadek i już krwawię, a moje ciało wyje z dezaprobaty. Nigdy nie sądziłam, że w tak brutalny sposób przypomnę sobie, że moje młodzieńcze lata są już daleko za mną - rozmyślała na głos naturianka w obliczu swoich nowo zdobytych ran.

        Nieprzyjemne doznania zdusiły wcześniejszą panikę Krasuli, która to teraz mogła na spokojnie zbadać swoją sytuację. O dziwo, tak samo jak wampir jej ciało było na tyle daleko pod wciąż stojącą częścią lodowej struktury, by być bezpieczne od nadchodzącego słońca. Nie była pewna, czy zrobił to w ramach nagłego ataku dobroduszności, czy też po prostu jako wampir utożsamiał się z jej nienaturalną nadwrażliwością na Oko Prasmoka.

“Równie dobrze mógł to zrobić, bo widzi mnie jako bardzo cenne bydło w swym posiadaniu, ale to nic i tak nie zmienia. Jestem mu wdzięczna za to, co zrobił.”

        Tym razem świadoma swego nie najlepszego stanu minotaurzyca zaczęła bardzo powoli stawać na własne nogi. Wspomagając się obecną nieopodal ścianą lodu, zdołała utrzymać się na własnych nogach. Szybkie oględziny jej krowiego jestestwa potwierdziły to, że zderzenie z ziemią nie było delikatne. Znaczna część jej futra była zmierzwiona i szara od brudu, a tam, gdzie skóra jej otarta była do krwi, mokra sierść przybierała mleczny kolor jej własnej posoki wymieszany z błotem. Nie była może równie majestatyczną krówką co wcześniej, ale Urzaklabina nie widziała estetyki futra jako problemu, szczególnie w obliczu sytuacji, która wciąż nie była zbyt wesoła dla niej i osób, po których to stronie była.

        Strzałki wciąż latały w powietrze, co krasula mogła zaobserwować, nawet jeśli nie wychwyciła tego, że ich ilość została zredukowana w porównaniu do pierwotnego ataku. Przez świeżo utworzoną wyrwę w lodzie naturianka widziała, że reszta pirackiej załogi wciąż w bezruchu i ciszy leżała, niektórzy dalej niż bliżej, po tym jak zostali odrzuceni w dal. Ten sam los spotkał niemal wszystkie rzeczy, które piraci ze sobą wzięli w celu rozbicia obozu, przez co okolica wyglądała, jakby doszło do masakry, w której nikt nie uronił ani kropli szkarłatnej krwi.

        Nagłe wykrzyknienie Morena, który to panicznie wręcz zaczął rozglądać się za Yurią, nie wróżyło dobrze. Krasula spojrzała najpierw w stronę góry, za którą to skrywało się słońce dnia. Czas nieubłaganie mijał, a to oznaczało, że wkrótce nawet góra nie będzie w stanie ochronić ją przed Okiem Prasmoka. Póki co jednak było wciąż bezpiecznie, toteż wyszła nieco naprzód i spróbowała wzrokiem odnaleźć kotołaczkę nie tak dawno obecną wśród nich. Chcąc służyć pomocą, była gotowa sama nawoływać za zmiennokształtną, lecz wtedy Gvarg powiedział coś, co ją zaszokowało.

- Co proszę?

        Może to fakt, że zarówno wiekiem, jak i duchem było jej bliżej do staruszki, ale nie spodziewała się po żadnym smoku tak wulgarnego słownictwa. Kilkaset lat temu, gdy była młoda, nie tak mądra i kiedy to został jej wpojony smoczy język, jej nauczyciel wpoił jej, że takich słów nie należy używać. Czyżby w tych czasach znaczyło to cokolwiek innego? A może istota, która nauczyła ją smoczego, interpretowała to słowo o wiele ostrzej, niż inni użytkownicy smoczego? Czy też po prostu Gvarg w ten sposób reagował na stres związany z ich obecną sytuacją? Może w przyszłości zdoła wypytać smoczych braci o ich definicję i wykorzystanie tego nieszczęsnego słowa.

        Wpierw jednak Krasula została świadkiem tego, jak Morengvarg rzucił się, by własnym ciałem zasłonić Yurię przed nadlatującymi strzałkami. Pradawny był tak zmartwiony o dobrobyt swej znajomej, że aż w pośpiechu nie zdołał utrzymać swej równowagi i wywrócił się, przez co w niezbyt przyjemny sposób wyhamował swoje ciało o glebę. To, co działo się dalej, było równie bohaterskie co zatrważające. Choć z tej odległości ciężko było wychwycić szczegóły, to jednak tok wydarzeń był dla naturianki zrozumiały - Moren własną szyją osłonił kotołaczkę przed strzałką, a następnie z pomocą magii przestrzeni przeniósł ją z dala od niebezpieczeństwa.

“Nie może przeteleportować innych osób na odległość? Czy też po prostu chciał uniknąć teleportowania jej w kawałkach lub w środek drzewa, więc rzucił czar w najbezpieczniejszy sposób, jaki znał?” - przemknęła myśl po głowie Krasuli, lecz ta nie przejmowała się nią zbytnio, o wiele pilniejsze rzeczy snuły się bowiem po jej myślach.

- Moren! Gvarg! Przyznać muszę, Yuria ma szczęście, że posiada tak wiernych przyjaciół jak wy!

        Po tym, jak donośnie przemawiała Urzaklabina łatwo było zauważyć, że była podekscytowana. Dwugłowy smok coraz bardziej kojarzył jej się z głównym bohaterem opowieści niż z żywą istotą. Władza nad potężną magią, ciekawa osobowość, obszerna wiedza, a na dodatek serce, które wielkie musiało być zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Rzadko kiedy krowia dama ma okazję spędzić czas z kimś takim, taka kombinacja cech była bowiem na wymarciu, jeśli jej doświadczenia miały reprezentować rzeczywistość Alaranii. Moren bez trudu wydobył ze swego cielska pierwszą strzałkę, gdy Krasula przemówiła ponownie.

- Aż muszę spytać! Jakie to przygody utworzyły tę więź między wami, że aż jesteście... gotowi...

        Widok ran nie był jej obcy. Miała wystarczająco wiele lat i doświadczenia na karku, by nie krzyknąć i nie panikować. A mimo to szok był silniejszy niż to, na co Urzaklabina była gotowa. Nawet ze swojego miejsca w przytulnej pozostałości lodowej budowli naturianka widziała, jak wielkie szkody wyrządziła strzałka oraz to, czym musiała być nasączona. Oko było niemal na pewno bezużyteczne i niemożliwe do naprawy niemagicznymi metodami. Mimika Morena, która jednoznacznie wskazywała na otumanienie i sparaliżowane mięśnie, oznaczała, że trucizna zadziałała i unieszkodliwiła jedną ze smoczych głów.

- Pierwsza strzałka nie miała takiego efektu… Czyżby ta, która trafiła w szyje, nie zdołała się wbić na tyle głęboko, by dostarczyć truciznę tam, gdzie mogła ona zadziałać?

        Jej chęć poznania prawdy była spotęgowana przez narastający strach. Jeśli dobrze patrzyła wcześniej, to głównie Moren odpowiadał za czary, szczególnie te skomplikowane. Nawet jeśli Gvarg zdawał się nie dzielić losu swego brata, to Krasula nie była na tyle optymistyczna, by nie zakładać, że kolejna strzałka także może trafić go w oko, czy inną tkankę, która nie zdoła powstrzymać pełnego działania trucizny. Musiała poznać działanie trucizny, a wtedy…

        Co wtedy? Urzaklabina rozejrzała się, odrywając wzrok od przymglonego Morena i zszokowanego Gvarga. Słońce wciąż było za górą, ale mogło wyłonić się zza niej w każdej chwili, więc odnalezienie ziół i reagentów alchemicznych na czas było niemożliwe, szczególnie że nie znała ona kompletnie tutejszej flory, więc może się okazać, że nie ma tu niczego, co by im pomogło. Mogłaby spróbować namówić Gvarga, by ten pozwolił jej pożywić Morena jej magicznym darem, ale to był zły pomysł, nawet nie licząc kwestii braku zaufania. Krasula nie miała bowiem gwarancji, że jej naturalne lekarstwo pomoże w tej sytuacji, nie wiedziała bowiem, kto życzy im źle, a była aż nazbyt świadoma tego, że jej mleku daleko było do serum Venis Venitis.

“Nie wspominając o tym, że nawet jeśli będzie to skuteczne na tą konkretną truciznę, to przy różnicy wielkości może po prostu nie starczyć mi towaru, by w pełni zniwelować to, co rozeszło się po żyłach Morena, szczególnie jeśli ma cokolwiek zostać dla załogi Antara.”

        Byłaby skupiona dalej na smoku, gdyby nie słowa Antara, który postanowił stanowczym głosem wyrazić swoje żądanie. Minotaurzyca obróciła głowę w jego stronę i przez moment wydawała się wściekła. Stan ten jednak nie trwał długo, jej ślepia bowiem przeniosły się na chwilę na Morena, którego stan nie pogarszał się, przynajmniej nie z jej perspektywy. Spojrzała następnie w oczy wampira, a jego chłodne spojrzenie było niczym chluśnięcie rześkiej wody na jej krowią twarz.

- Ach, ależ oczywiście, kapitanie Antarze. - Spokój powrócił do Urzaklabiny, która zaczęła zbierać się w garść. Gdzieś w tym chaosie zaczęła zatracać swoją drogę, dla której to nawet narzuciła na siebie klątwę, ale teraz, pod naciskiem nieumarłego, zauważyła swój błąd. - Wiedz, że nie mogę zagwarantować ci niczego, nawet jeśli mojego prawdziwego imienia użyjesz. Nieszczęście, które dopadło twoją załogę, nie jest dla mnie w pełni zrozumiałe, a nieznane mi otoczenie nie ułatwi sprawy. W najgorszym wypadku będziemy musieli czekać, aż samoistnie trucizna straci swe właściwości.

        Może nie miała na twarzy szerokiego uśmiechu, ale czuła się lepiej. Ekscytacja, strach i wątpliwości z wcześniejszych chwil przyćmiły jej rozumowanie, przez co zaczęła zachowywać się nieadekwatnie do przysięgi, którą to do dziś podtrzymuje. Kilka głębokich oddechów później Urzaklabina w końcu powróciła do swojego preferowanego stanu bytu i to w samą porę, bo akurat wtedy Antar przeleciał obok w formie nietoperza, kierując się w stronę drzew.

- Jeśli mnie krowi instynkt nie myli, to pewien nietoperz ostrzy sobie kły na tych, co mu zepsuli dzień - odezwała się na głos, świadoma tego, że zbliżał się do niej najmłodszy z piratów, a zarazem chłopiec, którego to wystawiła do wiatru jakiś czas temu. Gdzieś w międzyczasie strzałki przestały latać przez powietrze, dzięki czemu chłopakowi nie groziło padnięcie na twarz, przynajmniej nie z winy trucizny. - Alin, dobrze, że jesteś. Twój kapitan chyba wiedział, że będę potrzebowała każdej pary rąk do pomocy, skoro twoja wciąż przytomna osóbka jest tutaj. Pomóż mi tak bardzo, jak tylko możesz, to spełnię swoją wcześniejszą obietnicę o nauce magii tym razem bez wymówek, dobrze?

        Chłopak nie wyglądał na przerażonego. To było dobre, potrzebowała bowiem chętnego pomocnika, szczególnie że jego optymizm musiał zastąpić niedobór sił i wytrzymałości. Chcąc zawczasu zmotywować młodzika, złapała jego policzek między kciukiem i palcem wskazującym, a następnie wytarmosiła Alina z siłą godną krowiej babuni.

- Chodź za mną, pokażę ci, co będziesz robić najpierw.

        Na wszelki wypadek spojrzała w stronę Morengvarga. Bardziej wyrafinowana z głów nie wyglądała lepiej, Gvarg tymczasem zdawał się coraz bardziej zagubiony, jakby jego świat nagle stracił kierunek. Mogła zgadywać, co mu dolega, jednak teraz nie był na to czas. Antar pierwszy skierował do niej swe słowa i swe pragnienia, a Krasula nie chciała dłużej bezcześcić swojej idei.

“Wybacz mi, Gvarg, ale każdy tak samo mocno zasługuje na moją uwagę... i tylko czas jest w stanie decydować, kto ją pierwszy otrzyma. Mam nadzieję, że zrozumiesz i poczekasz.”

        Szybkim krokiem podeszła do zastępcy kapitana, którego nieruchome ciało wciąż pozostawało pod tą samą budowlą, która jej służyła za schronienie. Przyklękła tuż obok na wysokości jego torsu, a następnie przyłożyła ucho do jego klatki piersiowej, w czasie gdy jej prawa dłoń powędrowała w jej włosy. Wygrzebując dobrze znaną jej fiolkę, Krasula przytrzymała ją nad ustami Nestora, coby upewnić się, że jej zmysły nie robią sobie żartów z tak poważnej sytuacji. Odetchnęła z ulgą, gdy szkło zaparowało.

- Dobra, Alin. Słuchaj uważnie. - Powstała z kolan, po czym wyjrzała przez dziurę w budowli na niebo. Słońce było wciąż skryte, ale Krasula podejrzewała, że mają jeszcze kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut, nim zagóruje ono nad potężnym zniesieniem, które to dotychczas ich chroniło. - Zrobię to samo, co zrobiłam Nestorowi, reszcie załogi. Jeżeli powiem, że możesz daną osobę przenosić, to złapiesz takowego za nogi i zaczniesz ciągnąć, aż zaciągniesz każdego wskazanego przeze mnie pirata tam, gdzie leży Nestor, w głąb tego, co zostało z tworu Antara. Pozostałych masz nie ruszać, bo oni w najbliższym czasie się nie przebudzą. Zrozumiałeś?

        Gdy Alin, dumny z tego, że będzie pomagał, pokiwał energicznie głową, Urzaklabina w zamian ofiarowała mu ciepły uśmiech, po czym w pośpiechu zaczęła biegać od pirata do pirata, sprawdzając, który z nich jeszcze żyje. Martwych zostawiała w spokoju, tymczasem żywych kazała Alinowi taszczyć do schronienia, co szło mu całkiem nieźle. Bez wątpienia radził sobie z tym lepiej, niż gdyby Urzaklabina miała sama to robić, wciąż bowiem czuła się obolała po niedawnych akrobacjach, które zostały wymuszone na jej ciele.

“Nie wiem, jak bardzo zaznajomiony jest ze śmiercią, ale wolę być ostrożna. Jeśli powiem mu wprost, że rozdzielam żywych od martwych, to emocje mogą pozbawić go resztek sił. Poza tym jest młody, zasługuje na szczęście, póki jeszcze może się cieszyć z takich przygód. Nie ma co go niepotrzebnie zadręczać.”

        Z nowo umocnionym przekonaniem co do swojej decyzji, zdołała stosunkowo szybko przechodzić od pirata do pirata. Alin wykazał się nadzwyczajną uwagą i pamięcią, nie musiała mu bowiem dwa razy powtarzać, którzy piraci potrzebowali transportu do bezpieczeństwa, jakie to oferował lód. Było to pomocne, ponieważ mogła skupić się na obserwacjach, które bardzo szybko dały jej obraz tego, z czym mają do czynienia.

“Ci, którzy oberwali w tors, są albo martwi, albo mają najpłytszy oddech. Ci, co dostali w głowę, także nie skończyli najlepiej. Na całe szczęście całe mnóstwo oberwało po kończynach. Ktokolwiek stał za atakiem, celował w kończyny, prawdopodobnie znając konsekwencje trafienia zbyt blisko ważnych organów. Moren i Gvarg prawdopodobnie zostali uznani za największe zagrożenie, stąd też trafienie w oko… a kiedy to nie powaliło dwugłowego smoka natychmiast, agresor spanikował, bojąc się potencjalnego kontrataku od kogoś, kto włada potężną magią.”

        Wyciągnęła narzędzie zbrodni z jednego z piratów, spoglądając na nie z ciekawością podczas przechodzenia do następnego “pacjenta”. Mała drewniana strzałka była zaostrzona z przodu i przyozdobiona jaskrawo fioletowym piórem na końcu. Obiekt był intrygujący, szczególnie ze względu na swój rozmiar i prostacką wręcz konstrukcje.

“Drewno jest jednolite i nie wygląda, jakby było szczególnie nasączone, więc dawką było tylko to, co zdołało utrzymać się na ostrym końcu podczas lotu. Kropla, może dwie, tyle najwyraźniej wystarczy, aby z potężnego smoka uzdolnionego w magii zrobić niezdolną do kontrataku ofiarę. Paraliż wydaje się miejscowy, przynajmniej na skalę smoka. Dla przeciętnego człowieka jednak efekt obejmuje całe ciało, sądząc po tym, jak każdy trafiony padł jak mucha. Nic więc dziwnego, że ci trafieni blisko ważnych organów nie przeżyli, cokolwiek to jest, jest absurdalnie niebezpieczne.”

        Westchnęła, kiedy to kolejny pirat, jeden z tych, co starszy był wiekiem, okazał się otulony snem wiecznym. Nie było źle, choć Antar na pewno nie będzie zadowolony, co dziesiąty członek załogi był bowiem nieżywy, a co drugi miał płytki oddech, co oznaczało, iż ciało źle znosi truciznę.

“To brzmi za bardzo jak trucizna idealna. Coś, co tak szybko się wchłania albo ma trwały efekt, albo jest szybko przetwarzane przez organizm. Pierwsze miałoby sens, gdyby celem było zabicie nas, ale tak to nie wygląda, a gdyby chcieli nas złapać, to krótki paraliż byłby kiepskim efektem do aplikowania na odległość.”

Podniosła głowę. Gvarg rozglądał się, zagubienie i desperacja malowały się na jego twarzy. Co jakiś czas patrzył on na Morena tylko po to, aby przywitał go widok wciąż otępiałego smoka.

“Paraliż nie tłumaczy zachowania Morena… Mocny środek zaburzający przytomność? To by ułatwiło długoterminowy transport złapanej ofiary bez potrzeby aplikowania nowych dawek środka paraliżującego. To… może być dobra wiadomość.”

        Czas leciał zaskakująco szybko, gdy liczyło się straty załogi. Koniec końców tylko kilkanaście było martwych i to głównie ci, którzy to byli widocznie starsi od pozostałych mężczyzn. Oznaczało to, że Alin musiał przeciągnąć kilkadziesiąt rosłych mężczyzn, ale młody podołał zadaniu. Gdy ostatni z żywych trafił w bezpieczne objęcia lodowej budowli, chłopak padł na plecy. Z jednej strony to, co zrobił, było nie lada wyczynem dla małolata, z drugiej zaś dyszał on, jakby miał zaraz wyzionąć ducha.

- Zdążyliśmy w ostatnią chwilę. - Krasula stała przy ostatnim z martwych, spoglądając w stronę przeciwną do kierunku góry, zza której to pojawi się słońce. Widziała, jak szczyty nie tak odległych drzew rozbłysły od złotego blasku, który to skąpał ich zielone liście. Wkrótce cała ta polana stanie się niebezpieczna dla niej i dla Antara.

Nie miała czasu, więc musiała zagonić biednego Alina do pracy. Na całe szczęście to, co musiał zrobić, nie było ani męczące, ani trudne.

- Alin, mam coś dla ciebie! - wykrzyknęła Urzaklabina, podbiegają do niego. Z ciepłym uśmiechem złapała jego lewą dłoń swoją, a następnie z pomocą prawej ręki podarowała mu fiolkę, którą to do niedawna używała. - Niech cię pozory nie mylą, to, co trzymasz, to potężny artefakt, a ty otrzymasz zaszczyt użycia go przy pomocy swojej magii. Wpierw jednak trzeba przyszykować materiał. Podejdź do jeziora, odkorkuj fiolkę, a następnie napełnij ją wodą. Z napełnioną fiolką wróć do tych, co leżą tutaj pod lodowym dachem. - Na chwilę przestała się uśmiechać, a jej krowia twarz przybliżyła się do chłopca, bez poszanowania dla jego przestrzeni osobistej. - Pod żadnym pozorem nie zakorkowuj jej ponownie, dopóki nie wrócę.

        Poważna atmosfera znikła równie szybko, jak się pojawiła, krowi uśmiech powrócił niemal natychmiast. Naturianka nie czekała na reakcje młodego tym razem, zamiast tego wstając i kierując swoje kopytka w stronę dwugłowego smoka. Nie było sensu czekać, aż Alin wróci z fiolką, miała bowiem pewność, iż ten będzie się obchodzić z przedmiotem aż nazbyt delikatnie, dzięki czemu będzie miała wolną chwilę dla pradawnego.

        Skoro o pradawnym mowa, to w końcu była blisko niego. Zamiast jednak wyhamować, Krasula z determinacją godną rozpędzonego bydła trzymała się kursu kolizyjnego, aż w końcu jej cielsko spotkało się z prawą przednią łapą smoka. Pomimo miękkiego futra i obfitych proporcji ciała, zderzenie z łuskami przypomniało Urzaklabinie o jej kościach, które wciąż żałowały całej tej eskapady. Ból jednak był tymczasowy, więc naturianka przebolała go, aby następnie w miarę swoich możliwości objąć smoczą kończynę i… uściskać ją.

- Gvarg, wybacz mi moją bezpośredniość, ale podejrzewałam, że jesteś zbyt pogrążony w myślach, więc postanowiłam, że w ten sposób najlepiej uzyskamy twoją uwagę. - Naturianka przemawiała szybko, wiedziała bowiem, że stąpa po cienkiej granicy między zrozumieniem a zadeptaniem przez rozwścieczonego gada. - Wierzę w to, że Morenowi nic nie będzie. Jego stan jest najprawdopodobniej tymczasowy, nie licząc jego nieszczęsnego oka. To jednak nie jest problem, takie rany może i są zmorą każdej istoty, ale są one uleczalne. Gdybym wciąż była w stanie władać magią życia bezpośrednio, to bym już teraz robiła wszystko, co w mej mocy, aby Moren nie cierpiał ani chwili dłużej.

        Urzaklabina stawiała bardzo dużo na to, że rozumiała emocje Gvarga. Zakładała, że jego troska o Morena będzie silniejsza niż wszystkie inne emocje i zachowania, które to zdołała u niego zaobserwować. Jeżeli miała rację, to ta głowa przestanie się użalać i będzie gotowa do obrony siebie, Morena i pozostałych, gdyby to ich wróg postanowił znów zaatakować. W najgorszym wypadku zostanie zaatakowana, ale najprawdopodobniej jedyne, co zdoła zrobić, to ukoić zmartwienia jednego z braci.

- Niestety tak nie jest i nie jestem w stanie pomóc mu bezpośrednio, ale to nie znaczy, że musimy czekać. Powiedz mi, Gvargu, czy ta rana jest dla niego niebezpieczna? Znam tylko podstawy smoczej anatomii, ale reszta znajomości waszej rasy jest mi obca. A nawet jeśliby nie była, to nie wiem, czy wiedza ta miałaby wartość w waszym przypadku. W każdym razie muszę wiedzieć, czy będzie potrzebna moja pomoc. Może i nie będę w stanie wyczarować mu nowego oka, ale jeżeli rana Morena wciąż będzie krwawić i stanowić zagrożenie, to mogę ją przynajmniej opatrzeć w miarę moich możliwości i zapobiec ewentualnemu zakażeniu. Jeśli jednak wasza naturalna zdolność radzenia sobie z ranami da sobie radę, to mogę przynajmniej zaoferować moją pomoc w wydostaniu twego brata z jego nieszczęsnego stanu, nawet jeśli na razie tkwię w tej samej niewiedzy co do natury tej trucizny co ty.

        Ani na moment nie przerwała kontaktu z łapą smoka podczas mówienia do Gvarga. Chciała, aby ten był świadomy jej obecności. Jego spojrzenie bowiem kojarzyło jej się dotychczas, o dziwo, z zagubionym dzieckiem, a to było coś, czego nie mogła zignorować. I choć brzmiało to głupio, to jednak wolała wyjść na głupią krowę, co przytula się do smoka tylko po to, aby ten ją skonsumował, niż ryzykować tym, iż zostawi inną istotę w poczuciu samotności.

        Oczywiście nie była na tyle głupia, by w końcu nie przerwać tego kontaktu. Słońce mogło się pojawić w każdej chwili i podsmażyć ją na chrupko, a jeśli zostanie tutaj, to będzie musiała się schronić pod smokiem, który mógłby już nie być na tyle wyrozumiały. Puściła smoka, po czym odeszła na kilka kroków od niego, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z jedyną przytomną głową.

- Nie mogę być tu za długo, moje białe futro to nie tylko ze starości, ale też symbol mej słabości. Skończyłabym nie lepiej niż pospolity wampir, gdybym dała się złapać przez światło słoneczne. Dlatego też, jeśli postanowisz, że będziesz chciał, abym pomogła Morenowi, podejdź do mnie. W międzyczasie mam bandę piratów do postawienia na nogi. - Odwróciła się w stronę lodowej ruiny, aby krok po kroku zacząć biec w stronę Alina, który wraz z nieprzytomnymi mężczyznami czekał pod chłodnym schronieniem. - Bądź czujny, Gvarg! Musisz chronić swojego brata, dopóki jego stan nie minie, a nie wiadomo kiedy znowu coś spróbuje nam uprzykrzyć życie!

        Na całe szczęście słońce wciąż było z jej perspektywy za górą, więc nie spotkała ją przykra niespodzianka po drodze do schronienia, które powstało za sprawą Antara. Alin stał wyprostowany, z fiolką trzymaną przed sobą na wysokości twarzy. Obserwował ją, jakby ta miała wyparować w chwili, gdy utraci on skupienie, co było niezwykle zabawnym widokiem dla naturianki.

- Widzę, że podołałam zadaniu, doskonale. - Zgodnie z jej słowami, fiolka była pełna wody. Może nie była to najczystsza woda, bowiem z jeziora, ale jej klarowność była bez wątpienia zaskakująca jak na stojący zbiornik wodny. - Teraz Alin pozwól, że skorzystamy z tego artefaktu razem. Uznaj to za wprowadzenie do magii, jeśli chcesz.

Zabrała korek z jego ręki, aby z jego pomocą szczelnie zamknąć fiolkę.

- Dobrze, teraz obejmij ją mocno, obydwoma dłońmi. Nie bój się, to nie jest byle szkło, nie ulegnie pod tobą.

Młody pirat posłuchał się jej, a chwilę później futrzaste dłonie minotaurzycy objęły jego własne.

- Teraz skup się, ale nie na mnie, ani nie na fiolce… gdy to poczujesz, będziesz wiedział, o czym mówię.

        Chwilę później dłonie Alina dotknął przeszywający chłód. Fiolka jak i również jej zawartość stały się zimne, choć wciąż na tyle ciepłe, by woda wewnątrz wciąż była płynna. To jednak nie było najbardziej fascynujące. W miejscu, gdzie była fiolka, było coś jeszcze. To tajemnicze coś płynęło, czy też raczej robiło coś, co jego zmysł jako płynięcie zinterpretował. Cokolwiek to było, zbierało się w fiolce… a wywodziło się od niego, jak i od naturianki, której dotyk czuł na swoich rękach.

- Czujesz to, prawda? Czujesz, jak Fiolka Alchemika żywi się twoją energią magiczną? Artefakty takie jak ten działają jak zaklęcia i potrzebują energii magicznej, by działać. Na przykład teraz ja użyłam artefaktu, aby schłodzić wodę wewnątrz - tłumaczyła z uśmiechem Urzaklabina. Wiedza magiczna była czymś wspaniałym, ale tłumaczenie innym istotom tego piękna było jeszcze lepszym uczuciem dla Krasuli. - Z pomocą tej zimnej wody, przy odrobinie szczęścia, zaczniemy powoli budzić resztę załogi.

        Po tych słowach prawa dłoń Urzaklabiny chwyciła za szczyt fiolki i wyszarpała ją z uchwytu młodego pirata, którego oczy lśniły od zachwytu. Kilka ruchów kopytek później krowia dama stała tuż przy Nestorze, który leżał w tej samej pozycji, w której to został pozostawiony przez Antara.

- Czas zacząć… - Po raz kolejny w tym dniu uśmiech znikł z jej krowiego pyska. Zamiast tego była ona tak poważna, jak tylko mogła. Od tego, co się stanie, zależeć mogą losy jej i pozostałych, dlatego też musiała przeprowadzić próbę wybudzenia zastępcy kapitana tak profesjonalnie, jak to tylko było możliwe. Powoli odkorkowała fiolkę, której zawartość wciąż była zimna niczym woda ze strumienia na dalekiej północy. Teraz wystarczyło tylko powiedzieć odpowiednie słowa...

- WSTAWAJ! - krzyknęła Urzaklabina, po czym bez litości chlusnęła lodowatą wodą w twarz Nestora. Jeżeli miała rację i trucizna składała się z krótko działającego środka paraliżującego i długotrwałego środka usypiającego, to tak nagły szok powinien postawić na nogi tych, których to organizmy najlepiej poradziły sobie ze szkodliwą substancją.

Niestety, akurat jej nie będzie dane się dowiedzieć o tym, czy miała racje. oto bowiem gdzieś na drugim końcu świata grupa studentów sztuk tajemnych zrobiła to, co takowi studenci lubią robić najbardziej i nawaleni jak stodoła pełna krasnoludów postanowili spróbować wydymać strukturę czasu i przestrzeni. Ci, co w tym momencie mrugnęli, nie mieli pojęcia czemu nagle minotaurzycy nie ma wśród nich, a ci co cały czas mieli ją w zasięgu wzroku wspomną jedynie o nagłym blasku światła, wzruszając przy tym ramionami i mamrocząc coś o magii i kaprysach tejże.

[Ciąg dalszy: Urzaklabina]
Awatar użytkownika
Kana
Szukający Snów
Posty: 191
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Kana »

        Kotka, zdyszana już nieco i umorusana od biegu przez tropikalne wilgocie załapała się akurat na końcówkę pokazu. Kluczową dla niej jak mogło się okazać, a także, być może, dla planu Morena. Już zastanawiała się jak ma się sprawa z jej niewidzialnością i jak na odległość dogada się ze smokiem, kiedy zauważyła togo otóż osobnika pędzącego w stronę jej iluzji i zasłaniającego ją własnym ciałem. Wyglądało to… imponująco. Gdyby naprawdę ją tak bronił byłby jej zaimponował. Teraz zastanawiała się dlaczego broni iluzji i przed czym skoro nietoperzasta zniknęła… mniejsza! Skupiła się na planie i zadaniu. Póki miała chwilę chciała zorientować się w sytuacji. Gdzie jest osobnik, który trzymał mapę? Chyba padł. Niebieskowłosy młodzik i straszna pani krówka już coś kombinowali. Dwugłowy smok… cierpiał naprawdę albo udawał, nie miała w tym momencie czasu na nadmiar empatii, a jej iluzja została przeniesiona dalej. Och nie!

        Kana odruchowo uradowałaby się, że kopia znika z pola teatralnych bitew i wszystkich oszustw i pewnie za jakiś czas zastąpiłaby ją wychodząc z krzaków i zaczęła plan dobrania się do mapy od początku. Lecz nie było tak łatwo - pirat z kołnierzem nienaturalnie szybko ruszył w stronę niematerialnej Yurii i choć Kanie nie zależało na ambicji i planach Morena - bardzo nie chciała stracić szansy na zyskanie skarbu. Gdyby okrzyknięto ją iluzją nie miałaby już szansy u tych piratów. Niestety, musiała grać Yurię, która umie śpiewać, która lubi dwugłowego smoka, prawie oberwała i która zaraz zostanie pacnięta przez Kapitana.

        Rzuciła torby na siebie i popędziła w tę samą stronę co wampir. Nie miała dość rozsądku żeby jednak porzucić tę wyspę i skarb. Ani by przeanalizować jaką ma szansę na faktyczną podmianę z kopią. Ale miała na sobie dość brudu, by ktoś uwierzył, że jest tą samą kotołaczką, którą uratował Moren i postanowiła grać Yurię na tyle dobrze, by nikt nie podejrzewał ją o nic więcej niż bycie z lekka nieogarniętą.

        Zatrzymała się po rekordowym sprincie i rozejrzała. Nigdzie nie widziała iluzji. Czy ona zniknęła? I czy ona sama była już widzialna? Chyba się przekona wkrótce…
        - AAAA! - Podskoczyła dotknięta przez Kapitana. Zjeżyła się i odwróciła tak gwałtownie, jakby samym pędem powietrza miała odepchnąć napastnika. Tylko, że nic to nie dało i jedyne co mogła Kana zrobić to przełknąć nerwowy odruch i ucieszyć się, że wie już, że jest widzialna. Lubiła wiedzieć na czym stoi.

        Odetchnęła. Miała nadzieję, że wampir weźmie to za ulgę na jego widok. Jego, a nie jakiejś Skargi czy innego atakującego stworzenia. Ostatecznie miała się czuć jak przyjaciel gospodarza na wyspie, ale była też wcześniej troszeczkę w oku cyklonu, więc miała prawo być nieco nadczujna.
        - Och, ja… to nie do końca moje prawdziwe imię, ale tak, mój dwugłowy kompan tak mnie nazywa. Niech nie pyta pan Kapitan skąd to się wzięło. Nie warto wspominać - machnęła ręką i i zaśmiała się nerwowo poprzez zadyszkę. Musiała oprzeć się dłońmi o kolana i lekko pochylić. To dało jej dodatkowe sekundy do namysłu.
        ,,Jajciu, jak dobrze, że nie wzięłam torby z rysikami! Gdyby mnie z nią nakrył!… Tylko co teraz z mapą? Doprowadzisz mnie do mapy jeśli ładnie poproszę panie młody nie-tatku-chłopca-z-niebieskimi-włosami?”
        Podniosła oczy na młodą, bladą twarz, której wieku dodawała jedynie powaga i jakaś taka chłodna aura dostojeństwa i grozy. Normalnie chyba nie wchodziłaby w drogę komuś takiemu… chyba, żeby zakosić ten płaszczyk z kołnierzem, ale teraz ten osobnik był dla niej ostoją normalności. Może naprawdę z nim uda się rzecz załatwić na miłe słówka i drobne oszustwo? Nie była w tym dobra, lecz mapa kazała jej stanąć na scenie mimo braku przygotowania.
        - I poszukiwaczka przygód! - dodała z dumą na jego stwierdzenie. - Tylko nie takich. - Oklapła nieco, a ogon i ręce zwisły smętnie. Zaraz się jednak postawiła się do pionu i zastrzygła uszkami z nadzieją.
        - Czy kapitan rozumie co tu się dzieje lepiej ode mnie? Ja już dawno przestałam orientować się kto jest kim… ludność i swtorzenioweść tej wyspy zawsze była i pozostanie dla mnie zagadką. - Niewinnie popatrzyła po swoich butach czy jeszcze się trzymają, czy już kompletnie je zdarła. - A to co robi Moren-o-gvarg… już nie wiem kto nas atakuje i skąd! Iiiiych! - Wciągnęła nagle głośniej powietrze przypominając sobie o czymś ważnym. - Czy pana załoga… czy z nią w porządku? - Zapytała o dziwo szczerze, bo choć byli jej przeciwnikami i rywalami w drodze do skarbu, a i nietoperzasta powiedziała, że tylko śpią… jakoś nie podobała jej się wizja tylu ofiar w jej pobliżu. Jatki jatkami, ale dosyć na jeden dzień. No i na ten moment ufałaby na słowo tylko temu tutaj i niebieskowłosemu chłopaczkowi. Jeden wydawał się odpowiedzialny, a drugi - cudownie naiwny.
        - Jakby wiem, że to był słaby początek… w zasadzie doprawdy badziewny i nadal nie wiemy czy nie chcecie nas, no wie kapitan, obrabować, czy inne tam, ale jakoś mam wrażenie, że wspólnie padamy ofiarami czegoś… o czym chyba lepiej nie mieć pojęcia. - Znów nerwowa i jak najbardziej szczera mina. Po chwilce ciszy i namysłu, spojrzała na Kapitana jakby pokonana.
        - Wracamy? - Miała wrażenie, że tymi słowami odcięła sobie na dobre drogę powrotu. - Mogę jakoś pomóc pana chłopcom, znaczy o tyle o ile. Minimalnie znam się na zielarstwie? - zasugerowała niepewnie, bo wcale nie wiedziała czy to zadziała i czy będzie potrzebne. Nie chciała też wcale bawić się w pielęgniarkę dla bandy obcych chłopów tak naprawdę. Mogła opatrzyć tego niebieskiego młodzika i może gościa od mapy. Oj taaak… mapa.
        - Albo chociaż coś potrzymam. Umiem trzymać rzeczy - skwitowała tak trochę bez namysłu i wzruszyła ramionami wesoło. Wrócił jej wojowniczy duch!
Zablokowany

Wróć do „Jadeitowe Wybrzeże”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości