Strona 1 z 2

[Lewendell] Wyjść za próg

: Pon Sty 21, 2019 5:53 pm
autor: Tarla
        Zimą każdy nowy dzień z pozoru wyglądał podobnie do poprzedniego, przez co miała wrażenie, że zaczęły się splatać w jeden ciągły rytuał. Poranek, praca, posiłek, praca, posiłek, spoczynek i noc. W sumie jej to nawet odpowiadało, bo czas szybciej zlatywał, a ze względu na niezbyt sprzyjającą aurę marzyła tylko o wiośnie, kiedy świat znowu stanie się kolorowy i pachnący.
        Siedząc pod plandeką na miejskim bazarku patrzyła nieobecnym wzrokiem na kropelki deszczu wpadające do kałuży na środku miejskiego rynku. Odliczała nimi czas do zwinięcie stoiska i powrotu do domu. Była już głodna, trochę zziębnięta, ale zadowolona z całkiem udanego dnia pod względem sprzedaży. Spotkała też parę znajomych twarzy, które mimo ponurej pogody pojawiły się na targu i mogła z nimi zamienić kilka słów.
        Tarla czekała tylko na przyjazd swojego pracodawcy i przyjaciela, który przywoził i zabierał od niej towary i utarg. Jej zadaniem było tylko sprzedawanie tego co jej dostarczano. Powoli robiło się już ciemno, a dwaj latarnicy rozpoczęli tradycyjną przechadzkę od latarni do latarni zapalając po kolei każdy knot lampy olejnej umieszczonej wewnątrz szklanej tuby. Już kilka sąsiednich stanowisk zostało zwiniętych, ale było jeszcze kilku takich sprzedawców i sprzedawczyń, którym się nie spieszyło do domu. Wśród nich była Goria, starsza kobieta handlująca wyrobami wełnianymi z którą Tarla bardzo lubiła rozmawiać dla zabicia czasu pomimo, że wielokrotnie zdarzało się jej słuchać tych samych opowieści z młodzieńczych lat staruszki, bo niestety kobieta cierpiała na lekką sklerozę. Tarlę traktowała jak swoją ukochaną wnuczkę, codziennie odpalając jakiś smakołyk, podrzucając kieszonkowe, a już najczęstszym podarunkiem były ciepłe swetry wydziergane na drutach. To był miły gest i bardzo potrzebny z racji tego, że Tarla przez ostatnie kilka lat bardzo szybko z nich wyrastała.
        Właśnie zabierała się do pakowania do skrzyń butelek ze śmietaną, kiedy zaczepił ją ktoś nieznajomy.
        - Dobry wieczór. Przepraszam panią, czy może kojarzycie, gdzie znajdę Uolefa Wendergę? Ponoć sławny to zielarz w tym mieście i ma własny sklepik gdzieś blisko rynku - zapytał męski głos odrywając Tarlę od układania towarów w skrzyniach.
        Dziewczyna obejrzała się powoli i w słabnącym świetle dnia zastępowanym stopniowo przez coraz jaśniejsze promyki latarni, zobaczyła stojącego przed ladą wysokiego jegomościa w dziwnym, bardzo bogatym ubiorze, które równie dobrze mógł nosić jakiś wysoko urodzony szlachcic. Tarla troszkę niegrzecznie w pierwszym odruchu mierzyła go wzrokiem i zanim odpowiedziała wysoki brunet w kapeluszu z szerokim rondem ukłonił się jej, co dodatkowo spotęgowało podejrzane spojrzenie dziewczyny.
        - Proszę mi wybaczyć zakłócanie pani pracy, ale jest już późno i muszę...
        - Nic nie szkodzi! - weszła mu w słowo uśmiechając się życzliwie do nieznajomego. - Wiem jak to jest zgubić się w Lawendell. Ostatnio wszystko się namieszało, bo trwają prace brukarskie i część ulic jest wyłączonych z użytku i trzeba wszędzie chodzić dookoła. Masz szczęście, bo do Uolefa jest stąd niedaleko i tamtych ulic jeszcze nie zamknięto.
        Tarla przerwała na chwilę nieoczekiwany potok słów, kiedy usłyszała stukot kopyt, które poznałaby z odległości pół stai. Pomachała nad głową zagubionego człowieka w kierunku woźnicy. Na krótką chwilę musiała oderwać się od oprowadzania i zająć się pomocą w załadowaniu stoiska na wóz.
        - Zaraz panu pomogę. A jeśli pan zaczeka, to zaprowadzę pana do tego sklepu, tylko muszę pomóc, wie pan.
        - Ależ oczywiście! Proszę się nie spieszyć. Zaczekam przy fontannie - odpowiedział mężczyzna chwytając palcami za koniuszek ronda, po czym skinął głową i ruszył na spotkanie rynkowej sadzawce, a Tarla powiodła za nim pociągłym wzrokiem na chwilę zwalniając prędkie ruchy.
        - Jak tam? - zaczepił ją Joah, drogi przyjaciel dziewczyny, starający się jednocześnie wyprzedzić jak zwykle szybką Tarlę. Ona popatrzyła na niego trochę rozproszona, ale jedno uderzenie serca wystarczyło żeby wróciła do rzeczywistości. Uśmiechała się pod nosem mając przed oczami bladą twarz nieznajomego i ciekawy długi warkocz z tyłu głowy. Wyglądał jej na młodzieńca niewiele starszego od niej samej, ale jego postura i ruchy temu przeczyły. Intrygował ją ten niezwykły dżentelmen i chciała jak najszybciej wziąć go za rękę i pomóc mu za garść słów o sobie.
        - Dzisiaj bardzo dobrze. Sam widzisz, to co się pytasz? - Zabrzmiało to trochę opryskliwie i nie taki chciała osiągnąć wydźwięk za co od razu go przeprosiła. Obejmując przyjaciela za szyję i pocałowała go w policzek. Był dla niej jak przyszywany ojciec i wiedziała, że z nim mogła sobie pozwolić na takie miłe gesty. Joan, który na początku nie wiedział skąd u Tarli taki ton, szybko puścił w niepamięć ostatnie słowa i objął wolną ręką swojego aniołka.
        - Przepraszam, ale muszę zaprowadzić tamtego pana do zielarskiego. Pozdrów Hanię i powiedz, że wpadnę do was jutro na ciasto!
Tarla pomachała Joahowi i w podskokach pobiegła do czekającej na nią przy fontannie wysokiej postaci, przy okazji specjalnie wdeptując w największą z kałuży. Z fascynacją dziecka rozglądała się jak różniste krople strzeliły na wszystkie strony, a przez moment, na krótką chwilę wokół jej kozaków powstała sucha wyspa otoczona kręgiem ze wzburzonej fali, która niczym potężne tsunami zalało jej podeszwy i cholewki zanim znowu się nie wybiła i przeskoczyła nad drugą połową kałuży lądując tym razem na względnie suchym bruku. Suknię miała mokrą od dołu, ale nie dbała o to, bo przecież było już ciemno i niebawem zamieni ją na suche spodnie.
        Dziwny nieznajomy wyglądał jakby podzielał beztroskę nastolatki i z uznaniem pokiwał głową uśmiechając się pod nosem.
        - To... Skąd jesteś? Może najpierw zdradź mi swoje imię. Chyba nie jesteś księciem? Bo wyglądasz, jakbyś dopiero co wyszedł z pałacu - zagaiła biorąc mężczyznę znienacka pod pachę i ciągnąc w prawidłową stronę. Nieznajomy zachowywał pozory stoicyzmu, nawet dla tak bezpośredniej i bardzo energicznej dziewczyny musiał chyba po prostu pozwolić jej się poprowadzić i odrzucić pierwsze wnioski na jej temat.
        - Nie jestem księciem. Pochodzę z Elfidarii i tam mieszkam. Tutaj jestem tylko przejazdem - mówił szybko, bo widział, że Tarla już gotuje dla niego nową porcję pytań. Trochę niewygodnych pytań. - Nazywam się Xawir, Xawir Prolls.
        Tarla co prawda miała kolejne nurtujące ją pytania, szczególnie te orbitujące wokół Elfidarii o której usłyszała wiele niesamowitych opowieści, ale dziwne imię nieznajomego trochę ją zbiło z tropu, ale nie zamierzała teraz tego rozgrzebywać. Za to zapytała wprost: - Jesteś elfem?
        To pytanie wywołało szeroki uśmiech na twarzy jej towarzysza.
        - Niestety nie, ale w mojej rodzinie były związki z elfami, więc może mam w żyłach parę kropli elfickiej krwi - oblizał usta przenosząc wzrok na wysokie kamienice między które się chowali. Zauważył, że w wpatrujące się w niego jak w posąg, dziewczęce oczęta aż zabłysły dziwnym podekscytowaniem na tą informację.
        - Opowiesz mi coś o tym mieście? Znam niedaleko miłą, spokojną gospodę. Nie powinno tam być tłoku - zaproponowała z wielką nadzieją, że Xawir zatrzyma się tam na jej prośbę, no i nie zniechęciła go swoją bezpardonowością.
Xawir zamiast odpowiedzieć obejrzał się za siebie lustrując wzrokiem pustą uliczkę za nimi.
        - Mogę... - odpowiedział przenosząc dziwny wzrok na dziewczynę. Tarla zobaczyła w jego oczach dziwną, czerwoną poświatę, która na początku wydawała się jej fascynująca, a dopiero potem, kiedy próbowała go przeprowadzić na drugą stronę, ale poczuła z jego strony opór, światło to wywołało u niej mały niepokój. Popatrzyła na niego pytająco.
        - Musimy skręcić w prawo.
        - Wiem.
        - To czemu nie skręcasz?
        - Bo znam lepszy skrót.
        - Ale mówiłeś, że nie znasz drogi. Poza tym, tam jest ślepy zaułek. Może zawróćmy - powiedziała trochę zdziwiona jego odpowiedziami. Zachowywała spokój i pozytywne myślenie. Do czasu, kiedy poczuła silne szarpnięcie za ramię, które niemal ją przewróciło.
        - Co ty wyprawiasz? Puść mnie! To boli - zaprotestowała stanowczo próbując wyrwać ramię z jego uchwytu, ale to tylko nasiliło ucisk Xawira.
        - Nie rzucaj się. Jeszcze kawałek - powiedział przyspieszając kroku.
Tarla zaczęła się bać nie na żarty. Czas było podnieść alarm, więc krzyknęła głośno "Pomocy!" licząc, że ktoś ją usłyszy z głównej ulicy, albo przynajmniej z balkonu. Powtórzyć krzyku nie zdążyła, bo druga ręka zakryła jej usta kneblując wołanie o pomoc. Została przyparta plecami do zimnego muru.
        Tarla zaczęła się wyrywać, ale mężczyzna był o wiele silniejszy niż wyglądał, albo nie sztuką było rozłożyć ją na łopatki. Tylko, że dziewczyna miała swoje metody obrony wyniesione z dziecięcych (czyli nie tak dawnych) bójek ze starszymi chłopakami, przez co dokładnie wiedziała jakiż to słaby punkt posiada każdy facet bez względu na wiek czy siłę. Gdy przyszedł czas do działania gwałtownie uniosła prawe kolano dokładnie między nogami agresora trafiając w centralnie tam gdzie chciała trafić, a potem wykorzystując zwijanie się przeciwnika z bólu wyszarpała z jego chwytu i pobiegła w stronę wyjścia z pułapki. Serce biło jej jak szalone i choć bała się zerkać za siebie sprawdzała co chwilę, czy nie jest ścigana. Podczas któregoś razu, gdy się obejrzała za siebie przez przypadek wpadła na kogoś kto akurat się wynurzył zza rogu jednego z domów.
        - Aj! Przepraszam. Przepraszam! Niezdara ze mnie. Nic panu nie jest? - zapytała odklejając się od piersi pechowca. Była świadoma tego, że uderzyła go czołem w twarz i miała nadzieję, że nie wybiła mu przy tym paru zębów.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Pon Sty 21, 2019 9:54 pm
autor: Daro
        Musieli uciekać. Wszyscy. Daro długo nie pojmował dlaczego Rio, jego wampirzy brat tak panicznie zaczął bać się miasta - Maurii. Sam ich tam przecież wcześniej zaprowadził! Ale był mądry, więc pewnie miał swoje powody. Jednym z nich mogła być nieprzyjazna pozycja Elci i to, że poznała ich prawdziwe imiona, czego Rioś bardzo się bał. Zabraniał im ich używać. Drugim powodem mogła być biedroneczka, czyli mała wampirka zwana przez braci ,,siostrą”, która przyplątała się całkiem znienacka do banku, w którym mieszkali. Trzecim zaś to, że kiedy wychodzili ostatnio w pośpiechu, to instytucja i cała kamienica runęły. Różowowłosy został zwyzywany przez to zdrowo, ale sam nie skojarzył, że usunięcie magią chaosu jednej ze ścian miało wpływ na całą konstrukcję. Chciał tylko pomóc.

Wtedy też zaczęła się ich szaleńcza ucieczka. Przerażony do granic Rio prowadził wszystkich poza mury wampirzego miasta. Niziutki Aim jako-tako nadążał, to samo Kiki. Daro również. Z resztą uciekali nie po raz pierwszy. Zwykle udawało im się coś zepsuć albo zbyt szybko pokazać ząbki tam, gdzie krwiopijców nie witano fanfarami. Ewakuację mieli wyćwiczoną do ułomnej perfekcji. Ale teraz po raz pierwszy Daro czuł w braciach tyle buzującej adrenaliny, tyle napięcia i zmieszanych emocji. Ulga i wściekłość, agresja i strach - zastanawiająca u Riosia kombinacja. Aim głównie się bał i żałował, że plan się nie powiódł. Kiki…w sumie Daro nie miał pojęcia o czym myślała i czy w ogóle. A on? Udzieliły im się braciszkowe nerwy i zaczął rozumieć, że wpadli w poważne kłopoty. W żadnym innym znanym mu ośrodku cywilizacji nie było tylu innech wampirów - w dodatku na ich usługach bujała się cała masa ożywionych truposzczaków, a to paskudztwo w dużej liczbie było trudne do pokonania. Może więc dobrze, że nie postawili na atak, ale ucieczkę. I udało im się - a przynajmniej mieli szanse.

Było tylko jedno ale - za burdel jaki udało im się zrobić w banku niechybnie będą oficjalnie ścigani i żadne najbliższe okolice mrocznego miasta nie były dla nich dobrą kryjówką. Musieli jak najszybciej zniknąć. Z tym, że… Aim i Rio nie mogli kontynuować ucieczki kiedy nastał brzask. Kiki miała jakiś tam amulet, ale przebywanie na słońcu i dla niej nie było komfortowe. Sam Dawid nie wiedział jak to się stało, ale chyba sam zaproponował - że oni się schowają, a on zmyli trop. Najedzony był, więc miał zapas siły - mógł przez cały dzień kluczyć między drzewami i nie zwalniając tempa pozostawiać mylne (i prawdziwe) tropy. Dla braciszków.
Nie było to pierwsze rozdzielenie w ich życiu, więc nawet na początku nie było mu przykro. Zostawił swoich jedynych towarzyszy z nową-starą ,,siostrzyczką”, i sam aż do zachodu przedzierał się na południe.
Dzień był szary i pochmurny, z powietrzem mglistym i zacienionym koronami drzew - kiedy więc działanie ,,Słoneczka” miało zostać spłacone wampir zwinął się w wyszukanej jamie i przespać musiał ledwie kilka godzin. Tak zaczęła się jego ucieczka.

Następne dni, a później tygodnie wędrował to w dzień, to po nocy, stale w tym samym kierunku. Oddaliwszy się od Maurii stracił część swojej czujności, ale jednocześnie zaczynał odczuwać pewien istotny brak. Już dawno nie musiał radzić sobie sam. Było coś smutnego w kładzeniu się bez gadających braci u boku; w ciszy nieprzerywanej piskami ani naganą czy śmiechem. Smak ich krwi, który już mu się przejadł zaczął stawać się miłym, kuszącym wspomnieniem. Nie było kogo dźgnąć palcem, na kogo wpaść. Nie można już było przytulić się do pachnących ostro włosów Riosia, do wiecznie czystego Aima. Można było jedynie lizać od czasu do czasu kołnierzyk własnej koszuli, coraz brudniejszej, coraz bardziej szarej. I trzeba było myśleć. Przetrwać. Coś… zacząć robić.

Dawid mimo bycia kaleką umysłową szybko oswoił się z nowymi wymaganiami - wiele lat spędził decydując sam o sobie zanim spotkał swoich wampirzych kompanów. Musiał teraz jedynie wrócić do dawnych zwyczajów i zapomnieć o tym czego wymagało od niego czarnowłose rodzeństwo. I choć czasami rozglądał się na boki jakby szukając ich wzrokiem, to był gotowy pobalować na własną rękę. Właściwie to dawno nie miał aż tyle swobody.
Z tym, że jakoś mu ona nie smakowała. Ciągle powtarzał sobie, że przecież za pewien czas znowu się wszyscy spotkają. Że odszedł, by ułatwić im zgubienie pościgu. Że to jest część planu. Ich wspólnego planu. I on nadal trwa, tak samo jak trwa ich relacja. Nie ważne czy ta dziwna dziewczynka nadal z nimi siedzi. Przecież nie ukradnie mu miejsca! Nie mogłaby.
Poirytowany mimo wszystko, że nie ma braci na oku od czasu do czasu warknął sam do siebie. Ale ufał im. Z resztą, dobra - chcą siedzieć z nią to niech siedzą! On też sobie kogoś znajdzie!
A potem przypominał sobie o ,,wspólnym planie” i uspokajał się, a łąki i góry nagle stawały się piękniejsze i bardziej ożywcze.

Polował często, przeważnie gryząc leśne i polne zwierzęta. Podjadał jagody, które zawsze miały na niego ten sam wpływ - nie najlepszy. Gonił za ptakami i wypłaszał kuropatwy, jak wiejski psiak, skacząc na nie z jazgotem. Dzień za dniem upływał w zasadzie na sielankowej wędrówce. Zagrożenie stało się odległe, a nowe wyzwania rozbudzały w Różaku ducha zdobywcy. Na nowo uczył się porozumiewać z innymi bez pośrednictwa braci. Udało mu się nawet nie rzucić na każdego kto wpadł mu pod nogi! W zasadzie… w zasadzie czuł, że nie jest już taki dziki jak niegdyś, choć nie rozumiał tych zmian. Wytresowany przez Rio i ugłaskany ręką drugiego brata stał się wrażliwy na cudze potrzeby - pierwsza myśl zawsze co prawda była egoistycznym ,,chcę!”, ale za nią od razu pojawiała się druga: ,,a on/ona?”. Sam nie umiał tego przeanalizować, ale dostrzegał w sobie nową umiejętność. Potrafił stanąć przed nieznajomą i puścić ją nawet jej nie dotknąwszy. Kiedy przepędzano go skądś siekierą pokazywał uspokajający gest dłońmi i oddalał się. No, może zdarzyło mu się kilka napadów, ale ostatecznie był grzecznym wampirkiem. Takim, którego można polubić. Był z siebie dumny.

Po kilku tygodniach, trochę już znużony tułaczką i gotowy na eksperymenty postanowił zajrzeć do niewielkiej wsi. W głowie miał jedynie, by najeść się zawczasu i nikogo nie ugryźć już na wstępie. Starał się nie obłapiać innych bez pozwolenia, a po tym jak sklecał zdania wywnioskować można było, że to przydrożny głupek. Jak więc się zdziwił, kiedy pozwolono mu zostać w stodole i spać na sianie! Rozłożony na chrzęszczącej stercie czuł szybkie bicie własnego, martwego serca. Bycie otoczonym przez te wszystkie istotki; czujące i mówiące w swoich językach, śmiejące się, krzyczące i szepczące, ogrzewało jego ciało niemal jak świeżo wypita krew. Z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że lubi to ciepło. Potrzebuje go. Tych istotek. Tego by były blisko.

Zawalił następnego dnia, kiedy powodowany gwałtowną miłością do świata przytulił narzeczoną jednego z chłopów. W następnej wiosce spłoszył konie, a w jeszcze kolejnej połamał studniowego żurawia. Ale! Nie zawsze pierwszego dnia. Nie zawsze drugiego. Kiedy w jednej z osad udało mu się ulokować na tydzień, tak stał się pewny swoich umiejętności społecznych, że zapragnął ruszyć do miasta.
Właśnie wtedy trafem na jego drodze pojawiła się brama Lewendell. Była pilnowana przez wartowników, a z nimi to zawsze były problemy. Zwykle to Rioś zwodził i przekonywał ich, że mogą ich wpuścić, że przecież oni w interesach albo do wujostwa. Sam Daro? Nie miał większych szans.
Dlatego przyczaił się i o zmierzchu wdrapał na murek, tam gdzie jak sądził będzie mało widoczny. Przedostał się tak na obrzeża, w jakieś ciemne uliczki. Tutaj nie było latarni, a miasto mruczało niespokojnie szuraniem zza okien i drzwi. Zawsze mógł spróbować zmienić się w nietoperza, ale to nie był sezon. Nawet on to wiedział. Prędzej spodziewali by się wampira niż pełnoprawnej rudawki. Co nie znaczy, że koniecznie chcieli go widzieć…
Zaczął przechadzać się i zbierać śmiałość, by mimo wszystko wyjść na główną aleję. Nie był obecnie zbyt poharatany, ale czuł, że może zwracać na siebie uwagę. Czasami niechcący to robił. Mówili mu, że to przez włosy. I uszy (nie do końca elfie). I ubrania. Ale co było z nimi nie tak? Nawet buty miał teraz! Obdarte co prawda, ale długie i futrzane. Cieplutkie. Dostał je! I kiedy w nich nie chodził używał ich jako poduszki.
Zadowolony przeparadował pod jednym z budynków kiedy usłyszał krzyk i jakieś hurgoty. Nie było to wampirze miasto, nie musiał się bać - więc zaintrygowany poszedł zobaczyć co tam szeleści. Człapał nawet czujnie, ale i tak coś w niego przyrżnęło, gdy tylko wychylił się zza kamieniczki. W ustach niemal od razu poczuł metaliczny posmak. Ugryzł się w język!
Groźnie łypnął i zacharczał na to co miał przed sobą i co go chciało uszkodzić. Oczy otworzył szeroko ze zdumienia. Nie spodziewał się otwartego ataku!
A tu zamiast następnego ciosu padły pospieszne słowa. Niewinna aura ostudziła wampirka nim zapragnął walczyć, więc oblizał się tylko ostrożne, czując działanie ‘szwów’ na obolałym języku. Popatrzył na dziewczę analizując słowa wypowiedziane przemiłym głosikiem. Bardzo, bardzo miłym. Uzmysławiając sobie jak bardzo jest dźwięczny i kojący, rozproszył się i nie odpowiedział na zadane pytanie. Podrapał się tylko niepewnie po policzku, a spomiędzy warg pociekła mu krew. Słyszał już ten głos. To on wcześniej wołał.
Przekręcił głowę, bo potrafił skojarzyć pewne fakty. Ludzka samiczka była zestresowana i niegroźna, a za nią coś bulgotało. Emanacja wroga i nieprzyjemna, powoli się zbliżająca. Daro zmarszczył brwi lustrując ciemność ponad niewiastą. Fuknął cicho, warknął, po czym złapał młodą za łapkę i pobiegł w stronę rynku. Nie znał się na miastach zbyt dobrze, ale najczęściej jego i braci zgarniali za przewinienia właśnie w centrum. Ono zawsze było obserwowane i pod kontrolą. A przynajmniej powinno być. Dlatego jeśli coś dziwnego chciało na nich napaść, to najpewniej nie zrobi tego tam.
Plan Dawida posypał się, gdy tylko wbiegli na jedną z remontowanych ulic. Popatrzył na rozkopane doły mocno skonsternowany. Jak raz miał dobry pomysł to musieli mu go zapiaszczyć!

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Śro Sty 23, 2019 10:39 pm
autor: Tarla
        Lewendell należało jeszcze do niewielu skrawków na łusce Prasmoka, które nie tknął rasowy konflikt. Największą zasługą tego stanu rzeczy był prawdopodobnie fakt, że żyli tu w znacznej większości zwykli ludzie. A nawet jeśli gościł tu jakiś "mieszaniec", to nikt o tym nie wiedział, i w interesie owego mieszkańca leżało, aby ten stan rzeczy pozostał niezmienny. Ludzie tu żyli w harmonii ze sobą. Zdarzały się mniejsze lub większe występki pewnych indywiduów, których konflikt z prawem miał podłoże zwykłych chuligańskich wybryków lub ewentualnie małżeńskich kłótni, czyli latających talerzy lub przymusowe nocowanie chłopa w oborze. Poza tym miasteczko słynęło z łagodnej natury, a obecni na ulicach strażnicy przez większość dnia dłubali w nosie, albo chodzili w kółko odświeżając mundury żeby im się kurzem nie pokryły. Nic dziwnego, że wołanie o pomoc wywołało wśród nielicznie obecnych na rynku niemałą konsternację. Niektórzy widzieli biegnącą dziewczynę, lecz rozpoznając ją w świetle latarni odwołali wewnętrzną czujność, ponieważ nie raz widywali krzyczącą Tarlę uciekającą przez tzw. łowcą w popularnej grze dla dzieci. Jedna z par prychnęła pod nosem niezbyt pochlebne słowo o tej szalonej dziewczynie, której wszędzie pełno.
        Ale nawet Tarla nie zdawała sobie sprawy z podwójnego zagrożenia w którego centrum nieszczęśliwie się znalazła. Udało się jej zbiec od jednego podejrzanego typa o podejrzanych zamiarach, a tymczasem wpadła w kolejne kłopoty. I to w sensie dosłownym. Zmrużyła oczy przyglądając się twarzy chłopaka i zaniemówiła, kiedy zobaczyła strużkę krwi w kąciku ust biedaka.
        - Och! Ja bardzo przepraszam - zakryła rękoma usta. Jak tu mu pomóc i jednocześnie dalej uciekać? Olaboga! I myślała, że zemdleje, gdy tak warknął i zmarszczył brwi, zapewne zaraz zostanie ostro zrugana. Chciała więc go jakoś ugłaskać, naciągnęła rękaw koszuli i zbliżyła rękę trzymającą za materiał do jego twarzy.
        - To nic groźnego. Zaraz wytrę... EJ! - krzyknęła w proteście, kiedy nieznajomy chwycił ją za tą rękę i szarpnął fukając jak jakiś zwierz. - Gdzie...?! - wyrywała się najwyraźniej nie tak planując ucieczkę. Do tego ten bałwan ciągnął ją na najgorsze błoto w Lewendell. Była nieprzygotowana do takiego ciągania po mieście jednego wieczoru. W życiu nie była aż tak rozchwytywana i to był chyba jeden plus całego tego zamieszania. Daro wyglądał naprawdę biednie. Właściwie to nie widziała jeszcze człowieka w tak brudnym i nieświeżym ubraniu i o tak niecodziennym kolorze włosów! Jego trupio-blada twarz wzbudziła w niej wiele skojarzeń i niestety żadne w obecnej sytuacji nie było pochlebne. Zastanawiała się skąd się urwał i czemu ją ciągnie i... czy powinna teraz wołać o pomoc kolejny raz w przeciągu kwadransu? Limitu cierpliwości strażników jeszcze nie wyczerpała, lecz jej zapas wolała zachować na później.
        - No świetnie! I po co żeś mnie tu zaciągnął? - burknęła pod nosem niezbyt zadowolona. Ponadto wciąż odczuwała zagrożenie ze strony jej poprzedniego porywacza. W nagrodę za heroiczny czyn Daro zarobił bolesnego kopniaka prosto z czuba w piszczel. - Przez ciebie mnie złapie. A może jesteś z nim w zmowie? - ściągnęła brwi i wyłupiasto na niego spojrzała. Tarla miała talent do wymyślania niestworzonych historyjek, ale zdecydowanie bliżej jej by było do Nowej Aeri niż do detektywa, aczkolwiek w tym jedynym przypadku wierzyła w to co wygaduje.
        Zauważając dopiero teraz, że jej drugi dzisiejszego dnia, porywacz, jest... a przynajmniej wygląda na chłopaka w jej wieku. Ale skąd do jasnej anielki ma takie dziwne włosy? Tarla musiała zejść z tonu, bo zauważyła po jego zachowaniu, że prawdopodobnie przeholowała ze swoimi aktorskimi umiejętnościami, bo chłopak zaczął miotać się wewnętrznie i zewnętrznie i jeśli zaraz go nie uspokoi, to jej tu wykorkuje. Albo się popłacze - w duchowym rozumieniu.
        - Dobra, rozumiem, że jesteś jednym z właścicieli domu i rozumiem twoje rozgoryczenie, i jedyne co mogę ci obiecać, że jutro ją dokończę. Słowo skauta! - skrzyżowała palce jak do przysięgi i przyglądała mu się obserwując jego reakcję na żart. - A teraz jeśli nie masz nic przeciwko, puść moją rękę, bo dziwnie zsiniała - próbowała zabrzmieć zabawnie, ale mówiła też trochę na serio. Chłopak chyba nie doceniał swojej siły, zresztą ona też go nie doceniła. Ani przez chwilę nie mignęła w jej główce myśl o tym podejrzanym zjawisku. Bo skąd u takiego zabiedzonego chuderlaka tyle siły? Sama nie należała do siłaczek, a i tak pokonała nie jednego oprycha w zabawie w zapasy, co oczywiście z dumą ogłaszała w swoim nastoletnim środowisku.
        - Słuchaj. Jeśli stąd nie pójdziemy, to złapie mnie jeden taki typ z którym wolałabym się już nie zobaczyć. Więc proponuję spacer do mnie. Chyba jesteś głodny, tak? Mam też jakieś czyste spodnie. Mogę ci pomóc, ale musimy już stąd iść - ponaglała go ile można. Była pewna, że bezdomny był głodny, a jak to Tarla bez zastanowienia od razu zaczęła mu oferować pomoc. Kto jak nie ona tak dobrze rozumiał jakie to ciężkie jest życie bezdomnego, głodnego żebraka. Był taki czas, kiedy nie miała dachu nad głową, ale udało się jej wyjść z tej ciężkiej sytuacji dzięki przyjaciołom, więc dlaczego nie miałaby pociągnąć dalej tego łańcuszka szczęścia i nie pomóc drugiej sierocie? W wielkich, okrągłych oczach dziewczyny zapłonęła troska. Była ona tak szczera, że wprost nie można było jej odmówić, tym bardziej, że Daro był w całkiem obcym miejscu i wyglądał na lekko przestraszonego. To zresztą prawdziwy cud, że Tarla w ogóle pytała go o pozwolenie. Gdyby nie zakręcenie wywołane ucieczką, pewnie nawet nie dałaby mu czasu na odpowiedź, tylko od razu przystąpiła do działania, a w jego przypadku przystąpić należało najpierw do wielogodzinnego szorowania, bo pachniał zdechłym kotem na którego wywrócono taczkę gnoju. Tarla była przyzwyczajona do tego drugiego, ale bukietu aromatów Daro nie zamierzała się przyzwyczajać. Aż dziwiła się, że sam tego nie czuł, ale mogła podejrzewać, że po prostu przebywanie w swoim towarzystwie przeżarło mu nos - i przy okazji nosy wszystkich, którzy mogliby mu na to zwrócić uwagę.
        Czasu na decyzję mieli niewiele, bo ktoś kto szukał Tarli zawężał krąg poszukiwań. Jedyna nadzieja w Daro, który mógł wybrać pomiędzy spotkaniem z niekoniecznie miłym dla nich wampirem, albo gadatliwą nastolatką, która ma wobec niego jakieś niecne zamiary.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Czw Sty 24, 2019 5:23 pm
autor: Daro
        Być czy nie być? Oto od wieków było pytanie, na które nie umieli odpowiedzieć najwięksi filozofowie - a co dopiero taki przygłup jak różowowłosy.
Nie wiedział więc czy stać teraz czy gdzieś sobie uciec - bo ta mała istotka przed nim wysyłała całkiem sprzeczne sygnały.
Uratował ją prawda? No, może nie, ale odciągnął od zagrożenia. Był po jej stronie, to chyba oczywiste? Dobrze - trochę zabłądził po drodze, ale czy to był powód by była aż tak zła i go zdzieliła?
A może od początku go nie lubiła?
Tak, to miałoby sens. W końcu wbiegła na niego przydzwaniając mu w mordę - tyle, że potem dźwięcznie przepraszała i nawet wyskoczyła do niego z koszulą. Ale kiedy jej pomógł to go skopała. Poczemu?
Warknął niezadowolony, ale potem jęknął tylko, gdy nie wyczuł od niej już wiej wrogości. Zrozumiał, że musi skupić się na tym co ona świergocze żeby ją zrozumieć. Jeśli go zwyzywa to w porządku, pójdzie sobie, niech tamten ją zje.
Ale ona wcale nie wyzywała - i Daro był coraz bardziej skołowany.
- My uciekać. - Wyjaśnił jej powód zaciągnięcia na rozkopaną ulicę. Może to, że się zgubił doda sobie sama. - Zmuoowa?
Nie znał tego wyrazu.
Przestał użalać się nad nogą i robić groźne miny, by wcielić w życie swój błyskotliwy plan słuchania. Ale to… nie pomogło.
Że co ona, że niby, a on?
Tyle mniej więcej zrozumiał. Jaki właściciel domu? Czemu ona rozumiała coś co nie zgadzało się z jego stanem wiedzy? Nie miał żadnego domu! Ale skoro ona rozumiała to coś w tym musiało być, prawda? Więc może jednak ma dom? A jeśli ona go tam zaprowadzi? Bo przecież jutro dokończy! Tylko nie miał pojęcia co. Ani co oznaczało ,,słowo skauta”. Ale jeżeli miała to słowo to pewnie dokończy. Już ona lepiej będzie wiedziała co konkretnie.
Chyba…
Łypnął na nią sceptycznie i zastrzygł uszami. Biły się w nim dwa przekonania - jedno, że dziewczyna jest naturalnie mądrzejsza od niego i wie co mówi, a drugie - że to tak zwany wioskowy głupek. Miejski. Taki z czterema klepkami. Daro słyszał już niejednokrotnie, że w głowie ma się  klepki i że pięć to w porządku, a cztery to za mało. On ponoć miał trzy, ale mógł iść o zakład, że za to dobrej jakości.
Zapewne jednak nie, bo w końcu uznał, że podlotek nie gada od rzeczy.
Puścił ją jak prosiła i zagapił się na wspomniany przez nią kolor ręki. Faktycznie, coś z nim było nie tak. Riosiowi się tak nie robiło kiedy go ściskał. No, ale braciszek był bardziej blady niż ludzka dziewczyna. Widocznie uodparniało to na sinienie.
Ciągłe zmiany trajektorii nastawienia pannicy wobec jego osoby powoli przestawały go niepokoić. Już raz uznał, że człowieczka nie jest zagrożeniem, a jego zdanie nie łatwo było zmienić. Nawet sprzedając mu kopa w mniej czułe od najczulszego, ale nadal wrażliwe miejsce. Czymże jednak był jeden akt przemocy wobec następnych słów i propozycji!
,,Pójść?” Może, czemu nie. ,,Spacer?” Lubi spacery. ,,Do niej?” W porządku. Może potem pokaże mu jego własny domek. ,,Głodny?” Był! Oj tak, napiłby się trochę… ,,Spodnie?” A po co jej spodnie? Chce mu je dać? Nie potrzebuje ich? Tylko skąd ma męskie spodnie? Zabrała komuś? Jemu też zabierze?
Nie, była taka niegroźna - pewnie mu da. Buty w końcu dostał. Nie udało mu się wytłumaczyć, że nie potrzebuje - bo właściwie nie próbował. Dali to wziął. Od niej też weźmie.
Bo chce mu ,,pomóc”, tak? Dobrze, niech pomaga! Lubił jak mu pomagali.
Zauroczony propozycją zupełnie stracił czujność i wyciągnął pazurzastą łapę na znak by mała go prowadziła. Oddał się jej przewodnictwu nie podejrzewając nawet jak zwodnicze potrafią być nastolatki. Zwykle żadna mu nie podpadała. Z jakiś powodów nie wchodziły mu pod nogi, a wręcz uciekały kiedy je znienacka obłapiał. Pewnie tego nie lubiły. Szkoda, bo były milutkie i z bliska ładnie pachniały.
No, ale zwykle to nie on je oswajał. To nie był jego rewir. Za kobietki odpowiadał Rio. To jego zawsze interesowały one bardziej niż samczyki (nie wiedział co traci, do mięśni też się przyjemnie przytulać) i to jemu jeszcze częściej nie dawały się dotknąć. A szkoda, bo Riosik też był przyjemny, choć zbyt kościsty. Gdyby o tym wiedziały pewnie by go utuczyły, a potem głaskały i w końcu byłby szczęśliwy.
Choć w sumie on nie mógł jeść… no już trudno.

Różak posłusznie szedł w narzuconym przez dziewczę tempie i kierunku, nie zastanawiając się za bardzo nad konsekwencjami. Gdzieś tam z tyłu czaszki majaczyła mu obecność zagrożenia ich ścigającego, ale póki nie wychodziło na pierwszy plan póty mógł je ignorować i dreptać dalej.
- Daleko? - Zapytał tylko z parę razy po drodze, robiąc już nieco inteligentniejszą niż wcześniej minę.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Pią Sty 25, 2019 4:41 pm
autor: Tarla
        Zachowanie Daro, a w szczególności sposób w jaki mówił - choć to wielkie słowo, bo bardziej brzmiało to jak dukanie dwuletniego dziecka - wprawiło Tarlę w niemałe zakłopotanie. Daleka była od osądów na temat jego inteligencji, bo jeśli nawet chłopak zachowywał się jakby był oderwany od rzeczywistości, to należało mu współczuć, a nie wyśmiewać, czy potępiać, co sobie uświadomiła gdy już było ciut za późno. Stąd w jej podejściu tak nagła zmiana. Tarla była niezwykle miłą osóbką, ale i ją czasem ponosiły emocje. Burza hormonów, o czym kompletnie nie miała pojęcia, czasami wywracały jej ideologiczny światek do góry nogami, a wtedy popadała w skrajne emocje. W obecnej sytuacji odczuwała pewną potrzebę zrobienia czegoś dobrego, a jeszcze chwilę wcześniej gotowa była skopać temu chłopakowi nie tylko piszczel.

        - Woa! Co to? - Aż się wzdrygnęła, kiedy Daro wyciągnął do niej rękę z o wiele za długimi paznokciami. Pierwszy raz w życiu Tarla poczuła lekką odrazę. Wiedziała, że nie powinna, ale jeszcze tak zaniedbanych paznokci to jeszcze nie miała nawet ona sama. Dłoń miał brudną - przynajmniej tak ją oceniła w słabym świetle rzucanym na ulice z odległej latarni. Dziewczyna cofnęła rękę obracając barkiem, by uniknąć złapania przez szponiastą rękę, o której właściciel najwyraźniej zdążył już zapomnieć.
        Nastała krótka i niezręczna cisza, którą Tarla musiała jakoś przerwać z uwagi na to, że gapienie się na odrażające paznokcie nie oddalało ich od zagrożenia, a jedynie marnowało zbyt cenny czas. Westchnęła i chwyciła Daro pod ramię tuż nad łokciem, a następnie pociągnęła we właściwą stronę.
        Mam w domu nożyczki, ale nie wiem, czy nie prościej byłoby udać się do drwali - uśmiechnęła się do niego żeby ciutkę go rozweselić. Ale jej mina stężała, kiedy rozpuszczone myśli skupiły się na miejscu na ciele chłopaka, o którym wolałaby nie myśleć: ciekawe jak u niego paznokcie u stóp? Jej czoło pokryły płytkie bruzdy, gdy z namysłem pociągnęła go w prawidłową stronę korygując kierunek ich szybkiego marszu.
        Od czasu do czasu obracała się za siebie, a kiedy jej wzrok prześlizgnął się po profilu Daro, zauważyła ostry koniuszek ucha wyzierający spod rozczochranych (w tym świetle) rudych kłaków, których nie odbarwił brud i łój. No, ale bez przesady. Daro nie był aż tak zaniedbany i nawet Tarla o tym wiedziała.
        Dalszą część drogi nie rozmawiali ze sobą. Tarla rzucała tylko grzeczne "Dobry wieczór" mijanym znajomym. Przechodnie zwracali podejrzliwe spojrzenia Daro, zupełnie jakby sama aura wampira, na którą była ślepa i głucha ciągnąca go dziewczyna, wpływała jakoś niekorzystnie na jego zewnętrzny wizerunek. A być może to właśnie osoba Tarli wzbudzała zainteresowanie skierowane ku jej towarzystwu.
        Wraz z opuszczeniem centralnej części Lewendell budynki zaczęły się obniżać i oddzielać od siebie tworząc jakby więcej przestrzeni dla życia. Rozżarzone okiennice starczały za latarnie, których jakby zabrakło na mniej uczęszczanych chodnikach. Mimo nieco krzywej, podziurawionych chodników w których zbierały się czarne kałuże, Tarla parła przed siebie prosto naprzód, nawet od czasu do czasu wdeptując we wodę, która stanęła jej na drodze, a na kolejne, te same pytania chłopaka odpowiadała cierpliwie opisując ile jeszcze zakrętów mają do pokonania.
        Kamienica w której mieszkała wyglądała całkiem nieźle. Miała dwa piętra, była zbudowana z różnych materiałów, od drewna, po cegłę, ale ta kompozycja była starannie przemyślana. W rzędzie od czoła liczyła dziewięć okien, zakończonych na górze łukami z kolorowym szkłem. Na każdym piętrze, w środku wisiały nad ziemią długie balkony z drewnianymi poręczami, a na nie prowadziły całkiem spore okna tarasowe. Do wnętrza kamienicy zapraszała lekko uchylona brama, za którą znajdował się długi korytarz prowadzący na podwórze zlokalizowane z tyłu budynku. Tam też znajdowały się schody przyległe do ściany, wspinające się zygzakiem do drzwi każdego z lokali.
        Tarla zamknęła za nimi drzwi bramy i odetchnęła z ulgą.
        - Jesteśmy prawie w domu. Chodź, pokażę ci gdzie mieszkam - pochwyciła go znowu pod ramię i zaprowadziła na podwórze, gdzie rosło na środku wielkie drzewo. Teraz straszyło tylko poskręcanymi konarami, ale latem te gałęzie aż uginają się od soczystych jabłek.
        Zaprowadziła ich aż na drugie piętro. Troszkę pomocowała się ze starym zamkiem, ale wreszcie zardzewiały mechanizm otwierany kluczem ustąpił pod naporem woli właścicielki (i kilku błagalnych modłów) i mogli wreszcie schronić się w azylu dziewuchy.
        W środku panował prawie kompletny mrok, ale co to dla Daro, który widział w najgłębszych ciemnościach, jednakże Tarla nie wiedziała o możliwościach swojego kumpla, dlatego powstrzymała go przed pójściem dalej kładąc mu rękę na piersi i mówiąc: - Poczekaj chwilę. Zapalę światło.
        I poszła. Lawirując między meblami i garnkami ustawionymi na taboretach. Zniknęła w drugim pokoju. W tym w którym był Daro było sporo mebli, jakiś kufer, wygasły kominek, aneks kuchenny, i dwa wielkie okna z wyjściem na balkon. Poza tym w pomieszczeniu były jeszcze dwa wyjścia do innych pokoi. W trzecim zapaliło się światło, które po chwili wniosła do salonu podświetlona od dołu Tarla.
        - Łuhuuu.. Chyba nie boisz się duchów? - zbliżyła świecę do brody, a charakterystyczne cienie wyostrzyły jej rysy twarzy tak, że wyglądała trochę strasznie - przynajmniej tak myślała. Dzieci uwielbiały takie zabawy w wykonaniu Tarli. Uśmiechnęła się lekko, kiedy zobaczyła zdziwienie na bladej twarzy Daro. - Przepraszam. Nieśmieszny żart - powiedziała odsuwając świecę i zaczęła chodzić z kąta w kąt powielając płomyki w lampach olejnych rozwieszonych na ścianach. Chwilę potem było już tak jasno, że można było czytać książki. A książek było dość sporo w regale ustawionym pod jedną ze ścian.
        Tarla wskazała Daro kanapę z której ściągnęła koce i poduszki czekające pozwijane w nieładzie na swoją lokatorkę.
        - Usiądź. Rozgość siię, a ja rozpalę w kominku. Trochę zimno tu po całym dniu, ale najgorsza jest wilgoć. Ale ma to też swoje dobre strony: nie trzeba chodzić na dół do studni po wodę - uśmiechnęła się wesoło i podreptała do kominka w którym zaczęła odgarniać popiół i układać świeże kawałki drewna. Korciło ją, żeby zapytać jej nowego znajomego o te uszy, bo jak na jej gust, udało się jej wreszcie dorwać najprawdziwszego elfa! Płomyczki zatańczyły wesoło na polanych oliwą szczapkach drewna. Tarla jeszcze chwilę śledziła wzrokiem rozwój płomieni, aż wreszcie pewna, że już nie zgasną, wstała z podłogi wycierając brudne od sadzy dłonie o suknię i popatrzyła na swojego gościa.
        - To co? Przygotuję ci kąpiel i czyste ubrania, a potem coś zjemy, zgoda? Rozumiesz co do ciebie mówię? - zapytała w końcu. Miło by jej było, gdyby chłopak cokolwiek łapał co się do niego mówi. - Mówisz w języku elfów?

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Pią Sty 25, 2019 6:56 pm
autor: Daro
        Jakie to było dziwne. Już sądził, że nie znajdzie poza braćmi nikogo kto chciałby się nim opiekować. Zająć. A tu proszę! Jakieś niewieście ciągnie go do domu wspomniawszy o głodzie i spodniach.
Oczywiście, gdyby był normalniejszy zastanowiłby się dwa razy nim na ślepo pobiegłby za nieznajomą osobą - w końcu nadal istniała szansa, że zabierze go do swojej meliny, ogłuszy albo zaszantażuje i ograbi ze wszystkiego co ma.
Tyle że…
Czuł się nieco zbyt silny by bać się ludzkiej kobietki,
Szantażować nie miała go czym…
I nie wpadł w sumie na opcję z szantażem,
Nadal był pozytywnie nastawiony przez jej aurę,
Jedyne co miał przy sobie to porośniętą czymś dziwnym koszulę, spodnie w opłakanym stanie i buty, które dostał od kogoś bo się nieco zużyły.
No z cenniejszych rzeczy posiadał swoje nieprzyzwoicie wspaniałe ciało i kolczyki z imionami braciszków. I o oba gotów był walczyć. Oba kolczyki. Ciało zapewne dziewczyny nie interesowało.
Nie wyglądała na kanibala.

Z radością słuchał jak cierpliwie odpowiada na jego ,,daleko”. To dobrze wróżyło, że chciała z nim gadać. Jeżeli ona była chętna i on to mogli się porozumieć! Cała gama przeszkód kulturowo-wiekowych i inteligencjo-pojmujących póki co nie stawała mu przed oczyma. Już niemal beztroski dał się zaciągnąć pod samą bramę, a potem posłusznie do mieszkanka.

Nowa ,,baza” zrobiła na nim całkiem respektywne wrażenie. Zamek to to nie był, ale ładnie zaokiennowana kamienica miała w szybkach ciekawe kolorki, a przy tym tyle kamieni, drewna i cegiełek, że można było się schronić. Ze względu na drzwi zlokalizowane od strony podwórza kojarzyła mu się z murem. Funkcją ochronną. To nie był wiejski domek o lichych drzwiach na zasuwkę, do którego wchodziło się jednym kopnięciem. Przy tej konstrukcji trzeba było pomyśleć - obejść dookoła, przedrzeć się przez bramę. No, albo od frontu wspiąć się na balkon. Też dałoby radę.
Trudniej wtedy jednak byłoby znaleźć właściwe mieszkanie - Daro uważnie zapamiętał które to wejście należy do przewodniczki, ale nim uporała się z zamkiem pogapił się chwilę na prężne drzewo stróżujące w ogrodzie. Bardzo dobrze, że wzrok przeniósł właśnie na nie i kuszące leżakowaniem gałęzie, bo inaczej niechybnie pomógłby Tarli z drzwiami. Raz a skutecznie.
Już nigdy więcej nie miałaby z nimi problemu.
No, tylko wiało by potem…

Wcisnął się do środka kiedy zdrewniała roślina przestała go (chwilowo) interesować, ale posłusznie zatrzymał się, gdy mu Tarla kazali. Mrugał na nią ciekawsko, pilnując wejścia i oblizywał się od czasu do czasu badając sprawność przygryzionego języka. Nadal pobolewał.
Dziewczyna zaczęła rozpalać błyskawki - znane Darciowi zjawisko. Żart o duchach niemal załapał. Tylko trochę za późno. Parsknął akurat wtedy, kiedy sama stwierdziła, że nie był śmieszny. Zdziwił się po raz wtóry, bo jego rozbawił. Czyżby się pomylił? Miało go nie bawić? Mógł przyjąć do wiadomości, że dziewczyna rozumiała, że on ma dom, choć wydawało mu się że nie ma, ale dałby głowę, że lepiej wie co czuje w danym momencie.
- Zabawne! - Zapewnił robiąc rękami jakiś bliżej niesprecyzowany gest mający chyba popierać tę teorię.
A co jeśli jednak nie zabawne?
Ech, ciężko było z tą człowieczką dyskutować.

Śledził zaciekawiony jak powołuje do życia następne płomyczki - i w końcu z lekkim entuzjazmem powitał wyraźne światło rozpraszające się w izbie. Lubił ciepłe kolory oświetlenia. Wolał te żółcie i pomarańcze od chłodnej księżycowej poświaty, choć nie wiedział czemu. Może każdy wampir podświadomie tęsknił do słońca?
A może to on po prostu korzystał z możliwości zmienionego ciała i się przyzwyczaił?

Gdy tylko padło ,,rozgość się”, bez wahania wręcz rzucił się na kanapę. Lubił siedzieć. Lubił siedzieć na meblach. Kucnął tam sobie wesoło, ale po chwili coś go tknęło i zdjął przemoczone buciory rzucając je niechlujnie przed siebie. Zaczął się mościć, a ostatecznie wylądował w siadzie skrzyżnym, wesołą mordkę kierując ku grzebiącej w kominku dziewczyny. Co prawda tyłami go nie widziała, ale kiedyś musiała się przecież odwrócić. I faktycznie - miał rację. Odwróciła się!
I nawet złożyła parę rozkosznych propozycji.
- Kąpiel? Dobra! - Przytaknął ochoczo. Nie wszędzie chętnie rozdawali wodę, a już na pewno nie ciepłą, więc nawet był ucieszony. Dawno już się nie namaczał, co było z resztą aż nazbyt widoczne (i wyczuwalne). Kto jednak wymagałby od dziwnego włóczęgi by ten dbał o swoją higienę? A nawet nie zmuszany Daro od czasu do czasu się wylizywał!
- Zjemy? Nie masz nic przeciwko? - Zapytał tak podekscytowany jak i zaskoczony, jednym z ładniejszych zdań ze swego arsenału. Ale znalezienie kogoś, kto od tak proponuje krew było warte stylistycznej poprawności. Zastanowił się jednak; czy ona też pije? A może ma jakiegoś niemiłego sąsiada i gdy będzie wyżerać jego zapasy, on zajmie się delikwentem?
A może…
- Rozumiem. - Skłamał, choć bez świadomości. Naprawdę wydawało mu się, że pojmuje to co ludzie bełkoczą. Drobnych nieporozumień (ani całej reszty) nie uważał jeszcze za negację tej umiejętności. - Czemu nie? Ja mieć dorosłą ilość lat, wiesz? - Wskazał na siebie jakby jego wygląd miał tutaj w czymś pomóc.
- Języki elfów niesmaczne, fuj. - Mruknął, nim chomik się w mózgu obudził i zaczął pracować. - A, mówić!… nie… potrzebywać elficki? To źle, bo ja nie znać. Ale znać inne. Dwonogowe-zwierzakowe znać. Futerkowe. I krwiopijczy. Dziwnie szeleści. Posłuchać? - I rzucił parę słów w mowie nieumarłych. Posługiwał się nią poprawniej niż Wspólnym, ale niestety ludzie zwykle nie potrafili tego docenić.
- Jak cię wołać człowieczko? - Zmienił temat, przekręcając głowę z pewną uprzejmością. Nie chciał cały czas mówić i myśleć tylko ,,ona” albo ,,ty”. Żyjące stadnie istotki miały imiona. I było to poręczne, bo na nie reagowały. Czasami nawet wtedy kiedy nie chciały. Można było je tak wydrażniać albo się z nimi bawić. O - a znanie nawzajem własnych imion świadczyło o przynależności. Znajomości. Wtedy już wszyscy widzieli kto z kim się trzymał i jak. Warto było słuchać kto jak kogo mianuje.
Bo o dziwo imiona nawet dla dzikich wampirków były niemało ważne…

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Sob Sty 26, 2019 9:03 pm
autor: Tarla
        Mieszkanko Tarli było takie se. Wymagało remontu, odświeżenia, wymienienia mebli. No i z pewnością naprawy dachu, co jak wiadomo nigdy nie nastąpi. Prędzej się stąd wyprowadzi niż uzbiera odpowiednią ilość pieniędzy by pokryć koszt naprawy interesu każdego lokatora w tej kamienicy. Problem spadnie im na głowę niczym niechciany dług, zaniedbywany przez lata, gdy Tarla się stąd wyprowadzi i nie będzie już nikogo, kto będzie opróżniał wiadra i garnki wypełnione po brzegi słodką deszczówką.
        Dla kogoś pokroju Daro, takie mieszkanie to luksus pierwsza klasa. Wręcz apartament królewski, ale dla Tarli to coś w sam raz. Nigdy nie narzekała na przeciągi od nieszczelnych, choć ładnie ozdobionych łukami, starych okien, albo na wszechobecną wilgoć i wyczuwalną woń grzyba zalęgłego w ścianach i pleśni trawiącej więźbę. Tu jej było dobrze, wygodnie, ale to nie był szczyt jej marzeń. Zawsze pragnęła się stąd urwać. Spakować najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i zniknąć raz na zawsze. Poznać świat, przeżyć niezwykłą przygodę, poznać księcia z bajki, zakochać się w podróżach. Żeby domem był jej cały świat, a nie ograniczony do czterech ścian salonik! O nie. Tarla miała ambicje, plany, nawet kupiła już plecak! Leżał w kącie szafy i czekał na właściwy moment. Tylko na co ona czekała? Nigdy nie było tego właściwego momentu. Zawsze było jutro, za tydzień, albo z nadejściem wiosny. Coś w jej głowie, niczym psotnych chochlików, znajdywało ciągle nowe wymówki, a ona potulnie ich słuchała. Taki był z niej papierowy tygrysek.

        Z żartem było ciekawie. Tarla na początku trochę zbita z tropu wreszcie na końcu uśmiechnęła się zdawkowo do Daro. Chłopak miał zapłon. Nie ma co. Podobnie było z kwestią elfiego języka, tylko, że tym razem to dziewczyna na początku nie podłapała jego żartu. Pytająca mina ją zdradziła, ale to nie powstrzymało jej przed przyznaniem się do błędu i zareagowaniem krótkim, ale wymownym uśmiechem.
        - Dobrze, tylko musisz poczekać aż woda się nagrzeje. To znaczy poczekamy. Zaraz znajdę ci jakieś nowe ubrania. Niestety będziesz w nich musiał spać, bo mam tylko same koszule nocne - powiedziała siadając na dywaniku rozciągniętym na podłodze między zajętą przez Daro kanapą, a kominkiem w którym mnożyły się coraz jaśniejsze płomienie. Podciągnęła lewą nogę do siebie i ściągnęła z niej mokrego buta, to samo zrobiła z drugim butem, a potem położyła parę obok coraz bardziej wyczuwalnym ciepłem promieniującego paleniska.
        Zatrzymała swoje ruchy, kiedy chłopak postanowił uraczyć ją dziwnymi zdaniami w języku w żaden sposób nie kojarzącej się jej z językiem elfów w Elfidranii o którym trochę się nasłuchała i nawet znała kilka nietrudnych do zapamiętania zwrotów typu "dziękuję", "proszę", "witaj", albo "do widzenia". To co zaszeleścił jej Daro nie miało w swojej wymowie ani jednej subtelnej nutki, ani akcentu tak charakterystycznego dla elfich zgłosek. Nie była żadną znawczynią, ale to co zaprezentował Daro wywołało u niej gęsią skórkę. Nowe pytania powstałe w jej główce, odłożyła na potem.
        - Jestem Tarla, a ty jak się zwiesz? - zapytała poprawiając sznurówki jeszcze przez chwilę nie patrząc na swojego gościa. Do imion miała dobrą pamięć, ale inaczej od Daro traktowała ich znajomość. Dla niej było czymś naturalnym, że będą od tej pory znajomymi, tym bardziej, że "elfik" był pierwszym przedstawicielem innej rasy z jakim miała przyjemność rozmawiać. Odwróciła się do niego przodem i skrzyżowała nogi tak jak on i zawiesiła na nim swoje ciekawskie duże oczy.
        - I nie zwraca się do ludzi "człowieczko". Wystarczy zapytać: "jak masz na imię" lub "jak masz na imię, pani", ale to zwrot bardzo grzeczny, zazwyczaj wystarczy ta pierwsza forma. W ogóle lepiej darować sobie zwroty "człowieczko", dobrze? - popatrzyła na niego lekko się uśmiechając. Był słodki z tą swoją wada wymowy, ale w żaden sposób to jej nie przeszkadzało. Wręcz odwrotnie! Intrygowało ją to co ten chłopak miał w głowie. Jak prosty, albo skomplikowany był w środku.
        - Powiedz mi co tu robisz? W Lewendell. Szukasz pracy? Mogę ci pomóc w znalezieniu jakiegoś zajęcia. Mam na myśli zarabianie. Ja na przykład sprzedaję nabiał. Wiesz co to? Mleko, śmietanę, sery... No nie ważne - machnęła ręką. - Powiedz mi co umiesz robić, to będzie łatwiej.
        Zastanawiała się, czy "elfik" naprawdę chciałby tu zamieszkać i czy jest w ogóle sens go tu zatrzymywać. Lewendell mimo swojej przyjaznej natury mogłoby się wydawać dla chłopczyka trochę monotonne i niezbyt zielone. W głowie Tarli zaiskrzyła mała, szalona myśl, ale jak zwykle drobne, ledwo co powstałe światełko nakrył bucior jakiegoś wrednego zimnokrwistego opamiętania. Zgasła, roztarta w pył zmyta kubłem zimnej wody dla pewności.
        - No chyba, że idziesz gdzieś dalej - dodała na zakończenie tematu wcale, ani to wcale nie ciągnąc go za język, by zdradzał jej swoje plany. Podsunęła się do niego na pięściach i popatrzyła z dołu na jego trupio-bladą twarz, która nawet w pomarańczowo-żółtym świetle różnych źródeł nie wykazywała żadnych oznak reakcji na zmianę temperatury. To niepokojące i mogło być wynikiem jakiejś choroby. Gdy patrzyła na jego wychodzone ręce i twarz przychodziło jej do głowy tylko jedno skojarzenie: anemia.
        - Ile masz lat? Podobno elfy żyją całe tysiąclecia. Zawsze zastanawiałam się jak to możliwe. Bo przecież jak się rodzi taki elf, to dorasta też proporcjonalnie dłużej? To znaczy może być niemowlakiem przez sześćdziesiąt lat? Albo nawet dłużej? Ty wyglądasz jakbyś miał tyle lat co ja... Ile masz lat? Ja mam siedemnaście, ale na wiosnę wkroczę w osiemnastkę. Ale by były jaja, gdybyś był w wieku mojego stryja! - w jej oczach rozpalała się ekscytacja. Zawsze chciała poznać odpowiedzi na wiele pytań na temat elfów, a jej "elfik" będzie "jej" przez całą noc i będzie mogła go wypytywać do białego rana. Z tego podniecenia nie będzie mogła zmrużyć oka, a to źle wróżyło dla Daro, jeśli potrzebował snu bardziej od podekscytowanej nastolatki.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Nie Sty 27, 2019 12:04 am
autor: Daro
        Łypnął raz czy dwa na dziewczynę. Polizał kołnierzyk. Łypnął znowu. Rozejrzał się. W tej małej świątynce żyjących istotek dostrzegał więcej blasków niż ewentualnych przywar. Z resztą nawet gdyby z dachu lała się woda uznawałby to za naturalne - z między drzew się lała, to czemu nie tu? Wilgoć też absolutnie mu nie przeszkadzała. Dostał kanapę. Prawdziwy mebel, nie jakieś tam siano… choć słomki także nie były złe. Ale kanapa!
Bujał się na niej i kiwał monotonnie, testując nową zabawkę, lecz jednocześnie ze wszystkiego w otoczeniu najbardziej skupiał się na dziewczynie… i płomieniach.
Bracia rzadko zapalali ogień, bo też go nie potrzebowali. Człowieczka natomiast od początku się nim otaczała. Jak to człowieczki.
Ciepło i jasność - to wyróżniało wszelkie osady na tle zimnej niekiedy i mrocznej przyrody. Z tego co wampir pamiętał ludkowie i elfy, a także często zwierzołaki pod dwunożną postacią lgnęły do palenisk i pierwsze co robiły przy postoju to rozbudzały te pomarańczowe, piekące faletki.
Trochę dziwne, bo było dziadostwo cholernie nieprzyjemne z bliska. Nie tak jak woda - nie dało się w to włożyć ręki ani wyjąć patyczka bez konsekwencji. Mało logiczne, że właśnie taka niedająca się pochwycić, dzika, sycząca substancja była niezbędnym składnikiem bezpiecznego, cywilizowanego życia.
Darcio miał zaś wobec niej mieszane uczucia. Z jednej strony skoro wszyscy tę niejednorodną pomarańcz uwielbiali to czemu on miałby się na nią złościć? Z drugiej natomiast jeśli czegoś nie dało się pacnąć i wytarmosić to budziło w nim podejrzliwość.
Ale kanapa była przyjemna.

Zrozumiał, że na wymycie musi poczekać, więc rozłożył się jeszcze wygodniej i oparł bezwstydnie, zerkając na Tarlę z góry. Nie umiał w żaden sposób ocenić jej wyglądu, bo niestety pojęcia mu się rozmywały, ale na pewno też była przyjemna. Może nawet jak mebel, który zajmował, choć pewnie mniej wygodna. Siedząc na niej na pewno czułby kości.
Może potem sprawdzi.

Nie spieszyło mu się na nią jednak, ani też nigdzie indziej i całą swoją postawą zdradzał niefrasobliwe rozleniwienie, choć jednocześnie obcy był mu chwilowo całkowity bezruch. Ostatecznie można by mu nawet przypisać nerwicę, ale lepiej na to patrzeć jak na badanie terenu. Gibanie się, kręcenie głową, jeżdżenie pazurami po tapicerce i delikatne poprawianie pozycji - wszystko to niespieszne, choć zdecydowane, zdradzające jego czujność i zainteresowanie.
- Tar… la? - Powtórzył, już czując kłopoty z wymawianiem tego wyrazu. Skrzywił się lekko, zirytowany tym jak zszyty język nie chciał być posłuszny. Coś mu jednak mówiło, że to nie kwestia tego małego zranienia, a samej istoty imienia dzieweczki. Najwyraźniej będzie musiał to przetrenować i się przyzwyczaić.
- Trudne, Tar…la. - Oznajmił bez zażenowania, choć z lekkim żalem zabarwionym o cień irytacji. Nie miał jej oczywiście za złe, że nosiła skomplikowane do bladej podszewki imię, ale czy nie zechciałaby go zmienić na prostsze? Tara na przykład? O ile wampirze istnienie byłoby prostsze, gdyby przygarnęła go właśnie taka osoba!
No, ale kanapę miała wyborną.

Zaintrygowany przechylił głowę przy następnych tłumaczeniach. Logicznie myśląca dziewoja (sic!) była dla niego jak bezpański guru, i choć porady takowych często ignorował, to niekiedy i słuchał. Tak jak teraz.
- Jak masz. na. imię. - Powtórzył dla utrwalenia. - Pani? - Przy tym to już się zdziwił, ale wyjaśniła. Ponoć bardzo grzeczne. Czyli do kitu.
- Tar’ra nie pani. - Zauważył z resztą, kategoryzując ją wedle sobie znanego schematu. Czuł się dzisiaj bystry. - Ty być młoda człowieczka; panienka. - Bardzo, bardzo bystry. Ile to określeń już znał! I nawet umiał je dopasować!
- I czemu nie ,,człowieczki” jak człowieczki człowieczki? - Zapytał pragnąć pożreć kolejny kawałek wiedzy jaki oferowała mu rozmowa z cierpliwym stworzeniem. - Niepoprawne? - Pragnął uzasadnienia, bo choć ufał Tarli na słowo, to nie lubił zmieniać nawyków od tak.
Tresura wampirów nie była łatwa.
Na słowo ,,praca” niemal wytrzeszczył oczy. Chwilę zajęło nim posklejał wszystkie fakty na cienką żywicę i zrozumiał, że to do niego. Ale raczej nikt o tym przy nim nie wspominał. To była dla niego najczystsza abstrakcja. Polował i ścigał kiedy musiał, jadł i spał… też jak musiał. Czasem ktoś powiedział ,,zrobisz to to dam ci to” i jak chciał owo drugie ,,to” to robił to pierwsze. Poza tym włóczył się za braćmi i im zostawiał na głowie dziwne czynności być może w pewnych okolicach zwane właśnie ,,pracą”. Sam oczywiście też czasem coś robił kiedy mu kazali - przyniósł wodę, coś tam połamał, albo postawił - ale to była zwykła rzecz, nie ,,praca”. Bo ,,praca” to takie same czynności tylko więcej niż potrzeba w danym momencie, prawda? A więc bez sensu! Daro nigdy nie pracował i był szalenie dumny, bo nie robił z siebie idioty.
O ruenach jakoś nie pomyślał.
- Praca nie, nie mieć tyle czasu - machnął na to ręką. Ale zainteresowała go dalsza część. - Zarobki? Co to są? Po co? - wychylił się i spojrzał w zielone oczka przenikliwie. Czyżby mogła go nauczyć czegoś ciekawego?
- Sery są ładne. Mleko tyż. - Pochwalił, bo choć sam nie jadał, kojarzył ludzkie strawy jako coś bardzo pozytywnego. I smaczniejszego od naściennych pająków, choć równie szkodliwe dla jego żołądka.
- Tar’ra mieć dziwny świat. - Westchnął w końcu całkiem rozumnie, rozprostowując gnaty. Właściwie to bardzo ciekawiło go jej miejskie życie, sposób rozumowania i kontaktów z tymi wszystkimi innymi ludzikami, choć w myślach tego tak nie nazywał. Ale pojmował, że jest bardzo społeczną człowieczką-nie-człowieczką i na pewno wiedziała zastraszająco dużo o tutejszych zasadach. Musiała, skoro nadal tu się kręciła. On nie znał reguł, więc zwykle wywalali go na zbity kieł. W konsekwencji czuł swego rodzaju respekt przed mieszkającą tu istotką. Wyglądała niewinnie, ale umiała się poruszać między granicami, których on nawet nie dostrzegał.
Cud, iż wiedział że w ogóle są.
- Zostaję tu. Ile długo się uda. - Zamruczał ambitnie. - Chce ludziki. Wcześniej być gdzie też ludziki, ale nie tak dużo. Miasto ciekawe. Dosyć lasa i pola. - Oznajmił krzyżując ręce za głową. Tak rozciągnięty robił wręcz pańskie wrażenie. Jeszcze tylko oparł kostkę o kolano i już wyglądał jak właściciel wszystkiego. Poza mózgiem.
Mimo takiej postawy nadal grzecznie słuchał, choć nie do końca pojął co ma jego wiek do elfów. Spokojnie jednak rozdzielił sobie pytanie na dwie części i potraktował z osobna. Lecz dopiero kiedy ,,panienka” skończyła mówić. Jej dźwięczne świergotanie tak go oczarowywało, że cieszył się gdy tylko otwierała usta. W sumie mógłby zasypiać przy tym świergocie; brzmiała idealnie na spokojne noce. Może nieco energetycznie, ale przy czymś takim lulało się najzacniej. Jeszcze jakby trochę zwolniła…
- Hę? Już ja? - Nagła cisza wyrwała go z błogostanu. Szczęście, że w skupieniu rejestrował się słowa, a nie samą melodię, bo inaczej mógłby teraz jedynie zrobić inteligentną minę i wzruszyć ramionami. Ale dzisiaj się starał.
- Mam… dużo. - Po chwili udawania, że myśli jednak zrobił tę minę. - Jakieś… to… - zaczął pomagać sobie palcami i zastanawiał się intensywnie, ale za wszystkie trupy Maurii nie wiedział ile już lat się dorobił. - Więcej niż jeden-sto… i jeszcze kilka jeden-sto… dużo pokoleń futerkowych znajomków. Ale nie stary! - Zapewnił, odnajdując się jakoś w wiekach własnych wspomnień. - Elfiki długo, długo też. - Przytaknął, ale na tym mniej więcej kończyła się jego wiedza. A, nie, chwila! - I smaczne.
Tak, to już wszystko. Oblizał się ujmująco i wyszczerzył zęby, czując jak udziela mu się wesołe podniecenie dziewczyny. W sumie było mu miło w jej towarzystwie - może to nie braciszkowie, ale już tak długo z nią rozmawiał! Całe parę chwil! Inni ludzikowie tyle nie wytrzymywali.
Miła Tarla. Prawie tak fajna jak jej kanapa.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Wto Sty 29, 2019 5:56 am
autor: Tarla
        - Wcale nie trudne - zdziwiła się. Zawsze myślała, że jej imię jest proste, o ile nie prostackie i nie spodziewała się, że znajdzie się na świecie ktokolwiek, kto będzie miał problemy z jego wymową. Na to było tylko jedno lekarstwo. - Musisz poćwiczyć nad płynnością, bo sylabizujesz je dobrze. - Nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że Daro nie rozumie połowy co do niego mówi. Trudno tak po prostu przestawić się na mowę na poziomie dwulatka, bazującej na prostym słowniku bez odmian i zasad gramatyki. Tarla nie zamierzała mu niczego ułatwiać dopasowując się do jego poziomu, nawet jeśli miała świadomość jego dość sporego zacofania. Dla dobra jego takie podejście było najwłaściwsze, bo przecież nauczyciel nie powinien się zniżać do poziomu ucznia. Mniejsza z tym, że Tarla nie nadawała się na nauczycielkę, bo nie miała tej legendarnej belferowskiej cierpliwości.
        Ale pierwsze owoce jej wskazówek już dojrzewały w formie przyswojenia przez wampirka pierwszego zwrotu i to nawet grzecznościowego, mimo, że brzmiało to bardziej jak urywki wyrwane z kontekstu, ale dziewczyna rozpromieniła się słysząc jak chłopaczek się stara zrozumieć pierwsze podstawy.
        - Nie, nie. "ty jesteś młodą dziewczyną", albo: "ty jesteś młodym chłopakiem". Brzmi o wiele lepiej. Człowiek może być jeden. Mówi się tak gdy jest tylko jedna osoba, a jak chcesz powiedzieć coś o większej ilości, to mów "ludzi". "Ludzie jedzą jabłka", "ludzie idą na spacer", "ludzie są dziwni" i tak dalej - zrobiła krótką przerwę, żeby chłopak przyswoił kolejną lekcję. Była pewna, że kiedy zrozumie działanie odmiany tego wyrazu będzie brzmiał znacznie lepiej, a nie jak obcokrajowiec. - "Człowiek je jabłka", "ten człowiek siedzi na kanapie" - dodała żeby łatwiej było pojąć różnicę.

        - Praca jest ważna. Trzeba mieć pieniądze żeby przeżyć w mieście. Tak, to trochę dziwne - zgodziła się w zadumie. Nigdy tak na to nie spojrzała. - Pewnie życie podróżnika jest ciekawsze - pomyślała na głos w zamyśleniu spuszczając głowę i w palcach prostując zagniecenia szarych falbanek na sukience. - Czemu chciałbyś tu zostać? Co jest złego w lasach i polach? Z chęcią bym się z tobą zamieniła, gdybym miała wybór - przyznała w przypływie szczerości. Nie ukrywała swoich marzeń przed nikim, chociaż od jakiegoś czasu zauważyła, że wypowiedziane na głos pragnienia są najlepszym nawozem dla przykrych docinek zacofanych bardziej od Daro, ludzi dobrej woli. Większość dowcipów na jej temat puszczała mimo uszu i nie pozwoliła żeby ktokolwiek miał wpływ na jej los. Ale zawsze na drodze to ich realizacji stawała ta sama osoba, którą widywała codziennie rano w odbiciu lustra.
        - Życie w mieście jest nudne. Musisz pracować żeby opłacić podatki za dom, kupować jedzenie i... właściwie tu nie masz nic innego do roboty. Mieszkasz latami w tym samym miejscu, starzejesz się i umierasz w tym samym miejscu - nie dokończyła myśli, bo z sąsiedniego pokoju zaczął wydobywać się znajomy świst, na który zareagowała przechyleniem się w bok i powstaniem z podłogi.
        - Chodź za mną - trochę się rozpogodziła odpędzając zły humor i zastępując je kolejnym trudnym wyzwaniem. Podeszła jeszcze do szafy i otworzyła skrzypiące nienasmarowanymi zawiasami drzwiczki na górnym poziomie, gdzie poukładane w kosteczki leżały szare ręczniki. Wzięła pierwszy z wierzchu i wręczyła go "elfikowi", a następnie zaprowadziła go do drugiego pokoju, w którego centralnej części znajdowała się zaokrąglona, podłużna wanna wykonana z grubej blachy. Była napełniona w jednej trzeciej zimną wodą. Obok na żeliwnej kozie stał wielki czajnik z gotującą się w środku wodą. Tarla wzięła podręczną ścierkę i chwyciła za uchwyt i uniosła naczynie, a następnie podeszła do wanny i wlała do niej wrzątek. Krzątając się przed Daro zwróciła się do niego wskazując na stolik z szarym mydłem, szczotką i gąbką. Niby to jej prywatne przybory, ale nie zawahała się mu ich odstąpić dla dobra ogółu. Ona dzisiaj będzie musiała się obejść bez kąpieli.
        - Tu masz mydło i szczotkę. Wyszoruj się porządnie. Ja poszukam ci jakiś czystych rzeczy i przygotuję nam kolację. Tu masz ręcznik... - położyła rękę na płótnie, które trzymał Daro i rozejrzała się zastanawiając się, czy o czymś nie zapomniała. - Tak, to chyba wszystko. Dasz se radę? To ja już idę. Miłej kąpieli - uśmiechnęła się czując, że robiąc mu kąpiel sprawiła mu ogromną przyjemność. W ogóle dbanie o tego chłopaka wydawało się jej całkiem naturalne. Zadziwiająco dobrze się w tej roli czuła, chociaż nigdy nie gościła u siebie chłopaków, a już na pewno im nie matkowała tak jak teraz.
        Chyba nie było sensu dłużej tam stać, więc odwróciła się na pięcie i żwawym krokiem wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi zostawiając go sam na sam z wanną. Dopiero za progiem poczuła jak pieką ją policzki od słabych rumieńców lekkiego zawstydzenia, sama nie do końca wiedziała dlaczego. Może to przez parę i zmianę temperatur, bo w salonie było trochę chłodniej. Tak. Z pewnością to przez tą parę.
        Przetarła czoło wierzchem dłoni i popatrzyła na ogień jeszcze chwilę stojąc tyłem do drzwi i... nasłuchując. Opanowała się i skarciła za swoje zachowanie, chybko odeszła od drzwi i podążyła do szafy ze swoimi roboczymi ubraniami. Nie brakowało w nich spodni, które, choć robocze, były w znacznie lepszym stanie od tych łachów co nosił Daro. Wybrała jedną z lepszą parę i dobrała do tego bawełnianą koszulę. Dołożyła do tego szelki i cały zestaw położyła pod drzwiami od łazienki, a następnie udała się do kuchni. Wpierw jednak powiesiła nad ogniem w kominku czajniczek z czystą wodą. Potem zajęła się krojeniem krojeniem chleba, cięciem sera na plastry. Ciągle myśląc, że ma do czynienia z elfem przygotowała dwa rodzaje dań. Złożone z części mięsnej (kiełbasa, szynka), albo, jeśli jej gość nie jadał mięsa, z sałaty, jabłka i marchwi. Położyła wszystko na dwóch tacach i położyła na stole pod ścianą przecierając wcześniej jego blat ścierką. Ostatnią czynnością było zaparzenie herbaty, której aromat wdychała usadowiwszy się na krześle przodem do kominka obejmując gorący kubek dwoma dłońmi przez materiał sukienki. Wpatrywała się w ognisko zastanawiając się czy Daro mówił prawdę co do swojego wieku. Czy naprawdę miał kilkaset lat? Jak to w ogóle możliwe. Dla niej, zwykłej dziewczyny, było to trudne do pojęcia - tak jak dla nie-elfa zrozumienie prostych zasad Wspólnej mowy, pomimo, że miał na to kilkadziesiąt razy więcej czasu od niej.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Wto Sty 29, 2019 11:32 pm
autor: Daro
        - Ty. Jesteś młodym chłopakiem. - Powtórzył jak pilny uczeń, lecz z taką pewnością jakby samymi słowami zdefiniował na nowo płeć Tarli. Zmrużył przy tym oczy zastanawiając się czy dobrze powiedział. Niby coś mu się nie zgadzało, ale jeżeli sama twierdziła, że albo ,,chłopak” albo też ,,dziewczyna” to sobie wziął i wybrał. Chłopcy byli mu w końcu bliżsi - jego bracia byli. On też był. Więc Tarla też może. Będzie rodzinniej.
Zadowolony z ustaleń zaraz jednak spotkał się z naporem tylu nowych informacji trącących nauką, że po paru chwilach umysł mu się przegrzał. Z tonu chłopaczka(dziewczyny) wynikało, że coś mu chce przekazać - ważnego, ale nie osobistego. Nie była z tematem wyjątkowo emocjonalnie związana, ale najpewniej uważała sporą część informacji za oczywistości. Nadal miała miły ton, wciąż cierpliwy, i że spodobało mu się to, postanowił wykazać się dobrą wolą. Nawet jeżeli nie zrozumiał niemalże nic z tego bełkotu na zbyt wysokim poziomie. Trudno.
- Ten człowiek ma ludzi idą.
Tyle wyszło z jego starań.
- Na kanapie!
Bingo.
Po jego minie widać było, że jest zadowolony, ale zdecydowanie zmęczony umysłowo i więcej póki co nie ogarnie - ale nic nie stało na przeszkodzie żeby później do tematu wrócić. Z resztą z nim większość kwestii przerabiać trzeba było po kilka razy, jeśli nie wciąż od nowa nawet przez kilka(dziesiąt) lat. Należało się też upominać - czasami coś pominął i nie odpowiedział na pytanie… chociażby o imię. I marne były szanse by sam przypomniał sobie o niedopatrzeniu.
Z kolei inne rzeczy powtarzał częściej niż należało.
A czasami nie odpowiadał słowami.

Na stwierdzenie, że ,,praca jest ważna” mlasnął na ten przykład i popatrzył na Tarlę jakby właśnie głosiła, że srebro nie parzy. Z ciągłości wypowiedzi wywnioskował jednak, że praca wiązała się z ,,pieniędzmi” wspomnianymi później. To, że pieniądze trzeba mieć by przeżyć jakoś sobie przyswoił, chociaż… nadal nie pojmował.
- Dziwne. - Szmyrnął raz jeszcze, zgadzając się z chłopco-dziewką, a jednocześnie podkreślił, że dla niego to obce sprawy. Nie musi się w tym babrać.
- Podróżnika? Być może. Nie pytałem. - Odparł, tak naturalnie pomijając fakt bycia jednym z nich, że można byłoby mu zarzucić bycie mieszczuchem, gdyby nie stan jego odzienia. - Lasa i pola nie złe… zwięrzątków dużo, zielono… ładnie. Ale tu czło… lu… ludziki. Tutaj są! Tam mało. Ja chcieć ludziki. - Wyznał bez żadnych zahamowań, wyraźnie się ekscytując. Na tej kanapie niemal już skakał. - Może zamienić! Ja wezmę sukienkę Tar’ra i norkę, a Tar’ra… - popatrzył na swoją zieleniejącą niemalże koszulę - co chce. - Był gotowy na taką zamianę, ale nie zamierzał jej egzekwować w tej chwili. Chociażby dlatego, że jego nowy braciszek wstała i kazał(a) mu za sobą podążyć.

Szurał za nią po pokoju ciekawsko śledząc jej ruchy. Szarawy materiał przyjął z lekkim zdziwieniem, może niepewnością, ale skoro dali to wziął. Potem przenieśli się do pokoju najpewniej niebezpiecznego sądząc po wielkim metalowym garnku na ludzi.
A ponoć miała nie być kanibalem…
Darcio przypomniał sobie o takim zjawisku jak ,,wanna” i połączył go z pojęciem kąpieli tak, że wszystko nagle stało się jasne. Umywalnia!
Ale jak to tak kąpać się samemu? Bez braciszków?
Posmętniał nieco, bo chlapanie się z nimi było o wiele ciekawsze niż nurzanie się w pojedynkę. Nawet nie było tu ryb żeby połapać. To co właściwie ma niby robić!?
Popatrzył oszołomiony na mydło i szczotkę, a potem na ponownie wskazany ręcznik. Zarejestrował jeszcze słowo ,,kolacja” i Tarla już zniknęła za drzwiami. Został sam.
Szkoda. Miał jednak nadzieję, że będą we dwoje.

Westchnął, czy może raczej prychnął po darciowemu i powiesił ręcznik na brzegu blaszanej konstrukcji. Pacną ramę końcówką pazura. Zadźwięczała. Stuknął więc kolejny raz, a potem następny. Ładne.
Na wszelki wypadek obszedł gar dookoła przyglądając się uważnie tak jemu jak i stojącej w nim wodzie. Ostrożnie wsadził w nią palec. Była ciepła.
Polizał.
Nie słona.
Wypluł.
Nie krew.
Parsknął i już miał zamiar wejść do środka, gdy przypomniał sobie o ubraniu. Nie zdejmował go w sumie tak dawno… być może w ogóle, bo zamiast rozpiąć koszulę rozerwał ją tylko, aż poszły wszystkie guziki. Być może zapomniał że należy inaczej… Nieco zdziwiony, że tyle odpadło, ze spodniami obszedł się ostrożniej, choć w sumie i tak nadawały się już tylko na szmatki. O ile oczywiście ktoś zamierzał polerować rynsztoki.
Rozgogolony i wesoły wpełzł do wanny. Wodą cieszył się jak dziecko. Wydawała się taka czysta, bez glonów i pijawek! No i ta temperatura! Normalnie nie przeszkadzało mu zimno, w końcu większą część jesieni przechodził boso, ale w podgrzanej cieczy kryły się jakieś tajemnicze rozkosze. Ciepła woda wydawała się żywa. Była jak krew; tylko dużo mniej użyteczna. Dla niemyjącego się wampirka przynajmniej.
Po pewnym czasie jednak nawet przejrzysta ciepłota zaczynała się nudzić i Darcio uwagę przeniósł na samą wannę. Jeździł po niej pazurami, stukał i próbował utrzymać się z dala od dna, opierając się tylko o ścianki. Jednak kiedy zażył już gimnastyki kąpielniana samotność znowu zaczęła dawać mu się we znaki. Rozejrzał się niespokojnie. Co by tu…
Jego spojrzenie padło na pokazane mu wcześniej przybory do mycia. Jednak nie zostały tak nigdy nazwane - to była gąbka i szczotka. Można było robić z nimi wszystko!
Rozbawiony wampir najpierw położył swe łapy na gąbce. Była miękka, idealna do gniecenia - i nasiąkała wodą!
Ciecz dawno już wystygła zanim zafascynowany chłopczyna przestał kolejno namaczać i zgniatać gąbeczkę słuchając jak pluska woda wyciskana z góry. Z różnych wysokości. Fascynowały go różnice dźwięków i migotliwe refleksy, zmiany ciepłoty i same właściwości gąbki, która tak dzielnie służyła do celów badawczych. W sumie wiedział już o niej wszystko - w tym jak wytrzymała jest (czy może różny jej części). Brakowało mu tylko jednego - musiał poznać jej smak. W tym celu urwał sobie kawałek i wpakował do ust, by podziamkać z namysłem. Wypluł jednak, zdegustowany. Brudną gąbkę do brązowawej już wody.
Lepiej pominąć co robił ze szczotką, ale ostatecznie skończyła w drzazgach.
Ostatnią ofiarą stało się mydełko.
Ono także nie smakowało wybornie, więc zostało utopione w wannie. Było jednak ostatnią (z konwencjonalnych) zabawek, więc wampirek po jakimś czasie sięgnął po nie ponownie. A kiedy odkrył, że się roztapia przystąpił do czegoś co można nazwać nawet myciem się. Wtarł sobie to nawet we włosy, i spłukał w wesołym bajorku.
Wtedy uznał, że ma już dosyć i pora wyjść.

Skoro zimno mu nie było nie wycierał się bardzo skrupulatnie - właściwie to zwyczajnie wytarmosił ręcznik, założył toto jak togę, potem jak spódnicę, szalik, a wreszcie zarzucił sobie na ramiona i wszedł do saloniku zapytać o kolację. Naprawdę chciał już spróbować swojego nowego kompana.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Czw Sty 31, 2019 6:34 pm
autor: Tarla
        Czy on to robił specjalnie, czy naprawdę był zacofany? Nawet nie była pewna, czy to tylko błąd językowy, czy on nie pojmuje fundamentalnych różnic między dziewczyną, a chłopakiem. I ile on mówił, że ma lat? Sto? Parę setek? Tarla zaczęła mieć poważne podejrzenia, czy to na pewno był elf. Elfowie słynęli z bystrych umysłów i inteligencji, a przede wszystkim, nie słyszała, żeby próżnowali przez wieki żeby zaniedbać chociaż wspólnego języka! Nie była znawczynią, ale wiele słyszała. Powoli różne zawiłe wypowiedzi jej gościa układały rozwiązanie tej coraz mroczniejszej zagadki.
        Słuchając jego słów i obserwując jego zachowanie na biednej, trzeszczącej kanapie, znoszącej cierpliwie fikołki chłoptasia, Tarla poczuła się trochę przygnębiona. Połamana wymowa, brak perspektyw, niechlujne ubrania... To naprawdę był przepis jego życia? A miała nadzieję, że znajdzie u niego natchnienie, a tu nawet rozmawiać się po ludzku nie dało. Kim był jej gość? Kto w Aralanii był na tyle próżny, żeby przeżyć tyle wieków i nic nie osiągnąć? Jeśli to jego dokonanie, to rzeczywiście był mistrzem świata!
        Mimo zawodu pozwoli mu tu przenocować. W końcu go zaprosiła i nie wyrzuci go teraz w środku nocy na bruk, ale niestety nie mogła mu matkować przez całe życie. Skoro chłopak nie nauczyć się niczego przez całe stulecia, to i jej ofiara z blisko sześćdziesięciu wiosen nic tu nie zdziała.
        Nagle doznała olśnienia! Jakby ją ktoś boleśnie walnął w głowę, a potem wylał nań kubeł zimnej wody. Jeśli chłopakowi pasowałoby życie wśród "ludzików", to może go tu zostawić. Była pewna, że sobie poradzi. Tak! To było to. Niech ją zastąpi, w pracy, w domu, w tym nudnym życiu! Popatrzyła zielonkawymi oczami na drzwi za którymi słyszała chlupotanie wody.
        - A niech ich zaleje! - pomyślała na głos śmiejąc się w duchu na myśl o sąsiadach pod nią, którzy jutro będą mieli na głowie nie tylko cieknący dach, ale i chłopaka, który nic z ich pretensji nie zrozumie.
        - I niech tak będzie - wymruczała do siebie odbijając się od kuchni i dziarskim krokiem zmierzając do starej szafy. Otworzyła ją energicznie i wyszarpała z jej czeluści swój zakurzony plecak. Pojęcia nie miała co robi, ale czuła niesamowitą radość nawet jeśli ktoś uznałby ją za wariatkę, to co najwyżej przyznałaby mu rację. Wrzuciła na dno ciepłą parę skarpet, drugie spodnie, ciepłe swetry, koszulę na zmianę, wełniane rękawice, ręcznik. Plecak okazał się łykać te wszystkie niepotrzebne rzeczy i jeszcze mu było mało, zatem wróciła do kuchennego blatu i zapakowała na nim cały bochenek chleba, blaszany kubek, krzesiwa do rozpalania ognia, łyżkę i widelec. Mydło zabierze z łazienki jak Daro z niej wyjdzie. A, no i pieniądze. To prawie najważniejsze. Odsunęła komodę za którą w ścianie było kilka luźnych cegieł, po których wyciągnięciu mogła dostać się do ukrytego pudełeczka z brzęczącą zawartością. Oszczędności sprzed kilku lat musiały jej wystarczyć na start. Schowała drewnianą skarbonkę do plecaka. Parę monet włożyła sobie do kieszeni płaszcza w którym zamierzała wynieść się z tego Lewendell.
        Na stoliku obok kanapy położyła stosik złożony z dziesięciu monet dla chłopaka. Przecież nie mogła go zostawić tylko z domem, jego całym wyposażeniem, zapasem drewna na co najmniej miesiąc i sukienkami, które pewnie głąb założy jak mu nie wstyd. Tarla wyciągnęła z szuflady ostatni, najważniejszy przedmiot bez którego żaden podróżnik by się nie obył. Sięgnęła po zawiniątko w białej chuście i powoli odwinęła je rozkładając narożniki miękkiego materiału powołując do światła blask srebrnego ostrza i złoto-srebrną rękojeść ozdobioną agatem. Zapatrzyła się w nigdy nie używane ostrze i przesunęła palcem po jego krawędzi sprawdzając jego ostrość dla pewności, co oczywiście wywołało małe rozcięcie na opuszku palca wskazującego. Syknęła cicho biorąc palec do ust.
        W tym momencie drzwi od łazienki otworzyły się wpuszczając do salonu mokrego i... półnagiego! Chłopaka. O mało nie odgryzła sobie palca. Obróciła się na pięcie krzycząc w złości.
        - Zwariowałeś?! Weź się przykryj! W ogóle to ubrania masz pod stopami, ślepoto - wrzasnęła ze złości, że ją pokarał widokiem swoich nagich bioder na które niekoniecznie miała ochotę patrzeć i to tak z zaskoczenia! Tym razem rumieńce zastąpiły czerwone plamy złości i wstydu, bo przecież w jakiś brutalny sposób doznała uszczerbku swojej niewinnej psychice. Wiedziała, że to nie są obrazy dla dziewczyn w jej wieku, a w szczególności wobec obcych dla siebie lub co najwyżej ledwie znajomych. Zawsze myślała, że to ona jest niewychowana, ale ten tutaj był zwyczajnym zboczeńcem i nie tłumaczyło go nawet to, że nie znał Wspólnej mowy. - Wracaj mi tam i się ubierz, a potem pogadamy. Tylko się pośpiesz, bo herbata ci wystygnie.
        - Się wytrzyj!
        Wywróciła oczami. Serce w jej piersi szalało jak opętane. Dawno już nie przeżyła czegoś równie gorszącego, a wiele już się w swoim życiu naoglądała. Uspokoiwszy bicie w piersi podeszła do podróżnego plecaka i włożyła do niego sztylet, a potem dla sprawdzenia uniosła go testując ciężar bagażu. Wydawał się jej lekki i zaczęła się zastanawiać co by tu jeszcze ze sobą zabrać rozglądając się po saloniku. No tak. Zapomniała tylko o kocach. Zdjęła jeden z kanapy i otrzepała go hucząc wzbijanymi w powietrze obłoczkami kurzu, które opadły na podłogę okazując się tylko niegroźną warstwą z piasku. Złożyła kocyk i zabezpieczyła go sznurkami na wierzchu plecaka. Do pełnego profesjonalizmu brakowało jej już tylko jakiegoś długiego drąga, do niczego nie służącego, bo nawet nie do podparcia, ewentualnie do popisywania się przed mieszczuchami - takimi jak ona na ten przykład. Niestety nie miała w domu niczego co mogłaby zaadoptować na kij podróżniczy, ale to jej nie zmartwiło, bo była przekonana, że jak tylko wejdzie między lasy, to znajdzie coś odpowiedniego do roli stukadła przynożnego.
        Usiadła przy zastawionym kolacją stołem pod jedną ze ścian, ale dla bezpieczeństwa usiadła tyłem do drzwi od łazienki, żeby znowu nie zostać zaskoczoną bladymi pośladkami, gdyby Daro okazał się nie tylko bezwstydny, ale też głuchy.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Czw Sty 31, 2019 8:13 pm
autor: Daro
        Krzyk dziewczęcia okazał się niewiele gorszy od normalnego tonu - w sumie dźwięczał nawet przyjemnie i na ciekawych rejestrach. Mimo czułego słuchu więc Daro nie odczuł nieprzyjemności bodźca, choć zrozumiał, że Tarli coś się nie spodobało.
Zerknął pod nogi.
Ach, faktycznie - ubrania.
Podniósł je przechylając głowę i obdarzając je z lekka zdziwioną miną. Przeniósł spojrzenie bladych oczu na nową znajomą i wzruszywszy ramionami wrócił do łazienki jak poprosiła.
Jak się tak zastanowić bracia po kąpieli też czasem się na niego darli. Darli i zarzucali na niego ciuchy, jakby nie mógł se nago polatać. Przecież nie było mu zimno to co za problem?
No nic, widocznie Tarla miała coś z nimi wspólnego.

Ubrał się bez zbędnego ociągania, choć przy szelkach musiał się już zatrzymać. Troszeczkę… nie kojarzył tej części garderoby. Poobracał ją w palcach, ugryzł, rozciągnął ją by zobaczyć jak jest wytrzymała. Powstrzymał się na szczęście przed rozerwaniem ustrojstwa i zamiast tego, zgodnie z jedyną znaną sobie logiką owinął sobie paski wokół bioder. Tylko czemu było ich kilka zamiast jednego? Dziwne. Będzie musiał potem zapytać - może reszta służy do czegoś innego?

Wyszedł wytarty, ubrany - jedynie bez butów. Można powiedzieć, że teraz prezentował się już wcale nieźle, choć różowy kolor włosów jakoś się nie spłukał. Ciemnawe usta ułożone były w neutralny grymas, a kły schowane w oczekiwaniu na posiłek. Wampirek stanął nonszalancko, w miarę swobodnie poruszając się w przymałej koszuli i spodniach kończących mu się nad kostkami. Były ciasnawe w pewnych miejscach stąd też już przyozdobił je rozpruciami na udach i w kolanach. Szczęściem poszedł po szwie, więc całość wypadała symetrycznie i ostatecznie przewiązawszy toto rzemykiem można by udawać, że to zwyczajna ekstrawagancja i nadmiar kreatywności. Poza tym pozapinał większość guzików koszuli (chociaż krzywo) i najwyraźniej już nie tylko w domu, ale i w ciuchach Tarli czuł się jak u siebie.
Nie podejrzewał jednak, że ta mała złośnica planuje go zostawić.

- Ubrany. Lepiej? - Mruknął, po raz pierwszy okazując faktyczną opryskliwość. Do tej pory mógł się zachowywać jak dzikus, ale trwał w stanie zafascynowanej uległości. Humorki zmieniały mu się jednak gwałtownie co trajektoria lotu motyla i wyczuwając złość Tarli sam stanął na progu poirytowania. Poza tym wyczekiwał kolacji. Był głodny. A głodne wampiry stawały się jeszcze mniej elfie niż to miały w zwyczaju.

Popatrzył na stół i talerze zajmując wolne krzesełko. Nie podszedł od razu do zielonookiej sądząc, że zanim da mu się napić sama chce się posilić. Dobrze. Może jeszcze chwilkę poczekać.
- Tar’ra jeść dużo, co? - Mlasnął rozbijając się na stole łokciami. - Myśleć, że młode chłopce jeść mniej. - Westchnął obojętnie, posyłając najpierw marchewce, a potem dziewczynie wyczekujące spojrzenie. Kiedy tylko zje…
Wstał zniecierpliwiony. Niestety czekanie nigdy nie było jego mocną stroną. Nie kiedy kolację miał w zasięgu ręki. Powolnym krokiem zaczął zbliżać się do pannicy, coraz częściej oblizując usta. I nagle zmienił kierunek.
Plecak!
Nie widział go wcześniej. Wyglądał na świeżo przygotowany.
Podreptał w jego stronę i kucną obok. Jego bracia rzadko pakowali plecaki. Zwłaszcza tak duże. Czasami zabierali jakieś rzeczy, ale czego potrzebowali Aim potrafił wziąć znikąd. Magią. Rio wyłudzał od innych. Nie musieli dźwigać.
Rozplątał sznureczki od koca, rozpiął worek i pobieżnie zaczął przeglądać rzeczy. Zabierania bochenka wcale nie rozumiał, więc wyrzucił go na kanapę. Poza tym jednak nie wyjmował niczego, bo chyba upakowane było w jakimś celu. Natknąwszy się z to na ostrze zasyczał głucho i obrażony zamknął wszystko z powrotem, na kocyku zasuplając mocarnie sznurek. Teraz będzie się trzymać choćby wampiry rwały. A lepiej żeby nie rwały, bo w środku parzy.
- Tar’ra gdzieś chodzi? - Podniósł głowę. - Spakowana. Jak na drogę. - Wyprostował się ospale, ale wyglądało na to, że nie ma żadnych podejrzeń. Życie w mieście nie należało do najlepiej przez niego opanowanych; może więc plecak był do niego potrzebny?
- To pewnie przez praca. Mówiłem, że dziwne. - Zamruczał. - Jutro Tar’ra mi pokaże? - Nagle znowu zrobił się milutki i niegroźny, choć niebezpiecznie zbliżył się do dziewczyny.
- Ja się przydać. Bracia mówią, że się przydaję. - Uśmiechnął się lekko. - Ale nie głodny. Ale Tar’ra obiecała, to ja jutro pomogę. - Chwycił ją za rękę bez żadnych ceremonii i myśląc, że mu wolno, przymierzył się do dziabnięcia w nadgarstek.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Nie Lut 03, 2019 6:35 pm
autor: Tarla
        W oczekiwaniu aż Daro wciśnie się w jej ubrania Tarla rozmyślała nad początkowym planem podróży. Jaki kierunek obrać? Kiedy wyruszyć? Czy może dołączyć do jakiejś karawany? Od dzieciństwa marzyło się jej żeby zobaczyć Elfidranię choć raz w życiu. A teraz - choć jeszcze nie do końca to do niej dotarło - mogła się tam nawet przeprowadzić! Mnogości możliwości rozpętały w jej wyobrażeniach istną burzę i stąd to rozkojarzenie, kiedy Daro zaczął bez pozwolenia wybebeszać jej plecak. Początkowo patrzyła się na tą scenę jakby nieobecna, zbyt spokojna, a nawet obojętna. Kiedy chłopak zasyczał w taki sposób, że aż chłód przebiegł po jej plecach i wtedy jej mina zmieniła się od zdziwionej, do trochę gniewnej, ale nie na tyle, żeby odstraszyć wampirka od jej bagażu. Srebrny sztylet zrobił to za nią w iście wzorowy sposób. Ale mocarne węzły Daro były tak "mocarne", że mogłaby zakładać, że koc zgubi zanim jeszcze wyjdzie za próg mieszkania, a ilość wolnych supłów na jednej sznurówce przerastało wszystko co do tej pory widziała. Zupełnie jakby dała małolatowi zawiązać sobie rzemyki u butów, tylko z tą różnicą, że rzemyki jest łatwiej rozsupłać od sznurówek. No i jak to zobaczyła to podniosła ciut głos na Daro i rzuciła się na pomoc swojemu tobołkowi, odepchnęła od niego ciekawskiego chłopaka i bez najmniejszego wysiłku udowodniła mu, że na żeglarza też by się nie nadawał. Wyciągnęła wszystko co zostało niechlujnie wciśnięte do środka i jeszcze raz od nowa poukładała swoje rzeczy po swojemu, czyli minimalizując pogniecenie materiałów. Tarla była do tego przyzwyczajona i święcie przekonana, że uda się jej wytrwać w takim porządku przez kilka następnych lat spędzonych w podróży. Pobożne życzenia, ale tak być musiało. Przynajmniej na początku.
        - Nie rusz. To moje rzeczy - zamruczała obrażona zawiązując koc na klapie od plecaka zmaltretowanymi sznurkami. Wszystko jeszcze raz sprawdziła poszarpując kocem na lewo i prawo. Wszystko było stabilne i trzymało się kupy. Więc można było teraz popatrzeć trochę łagodniej na Daro.
        - To nie przez pracę. Po prostu dość mam tego miejsca. Chcę odkrywać świat, poznawać ludzi... Jednym słowem wyjść za próg i spróbować żyć tak jak mam na to ochotę - odpowiedziała, ale miała wrażenie, że brzmi trochę jak dziecko. - I nie mów do mnie Tarra, tylko Tar'la - pstryknęła go w nos za kolejne przekręcenie jej imienia.
        Wstała i zaniosła plecak do drzwi wyjściowych i tam go oparła o ścianę, a potem podeszła do kuchennego stolika, usiadła na wcześniej zajmowanym miejscu i popatrzyła jak to co robi Daro. Minę miał dziwną, jakąś taką... jakby z z kobry przemienił się w milusiego króliczka to tulenia. Tarla zamrugała szybko, bardzo nie lubiąc już takiego spojrzenia. Bo nie wiedziała, czy chłopak chce się jej oświadczyć, czy poderżnąć gardło. Był nieobliczalny, to musiała mu przyznać - jeśli pominąć obliczalne niewychowanie.
        Na początku chciała mu podziękować za dobre chęci. Bo przecież w tym miejscu ich drogi miały się szczęśliwie rozejść, tak to sobie zaplanowała w główce Tarla. Nie dał jej tylko powiedzieć, że zostawiała mu w spadku mieszkanie i cały swój dobytek, tylko bezceremonialnie wziął jej rękę, aż zielonookiej podskoczyło serce do gardła. Pomyślała, że naprawdę chce się jej oświadczyć, co ani trochę się jej nie spodobało. Nie żeby coś miała do Daro, ale to nie tak działało!
        Szczęście w nieszczęściu, że chłopak nie przyklękał, tylko jakoś tak dziwnie macał jej rękę. Sprawdzał ją? Próbował trzymać w niepewności? To pułapka. Na pewno zaraz jej obwieści jak głupią miała minę. Ale potem sprawy nabrały nieco dramatyczniejszego obrotu, kiedy obrócił jej rękę nadgarstkiem do góry i pochylił głowę w dół otwierając usta. I teraz pierwszy raz w życiu Tarli udało się spowolnić czas, choć to zapewne wielka zasługa krążącej w jej żyłach adrenaliny, zobaczyć znacząco za długie kły i przejść od razu do działania.
        - Zostaw! - podniosła głos wbijając się plecami w oparcie krzesła, rękę oswobodziła wystawioną rękę pomagając sobie drugą, którą zaparła się o czoło chłopca. Przy okazji, co potwierdziło jej przypuszczania, zauważyła, że jest chłodny jak trup (choć nigdy nie macała trupów, ale miała jako takie wyobrażenie jak to z nimi jest) - Kim ty jesteś? Jesteś wampirem! Nie kłam. Cofnij się. Cofnij się! - złapała na oślep metalowy nóż. - Bo cię podziurawię tym srebrnym widel... - zerknęła krótko na narzędzie które dzierżyła w ręce - ...nożem!
        Serce kołatało jej w piersi jak szalone, a jej samej zrobiło się tu okropnie gorąco. Chciała wierzyć, że to zły sen. Nie bez powodu opowieści o wampirach wcale nie są pozytywne, chyba, że mowa o takich w których wampir ginie. I pomyśleć, że ma pod swoim dachem jednego z tych baśniowych istot. Bardziej zawieść już się nie mogła.
        - Czego chcesz? Chciałeś mnie ugryźć? Wyssać mi krew i zabić, albo gorzej! Zmienić w kogoś takiego jak ty. Jak mogłeś? Ja ci dałam schronienie, wykąpałam, chciałam nakarmić, a ty mnie chciałeś ugryźć? Sam mówiłeś, że nie jesteś głodny. Nie zabijaj mnie, idź sobie - oczy się jej zaszkliły. Bała się okropnie, że dzisiaj tu umrze. Strach o własne życie przyćmił jej wszelką ciekawość wobec jej gościa, a, że Tarla miała tyle lat ile miała i była sama, więc miała prawo się bać.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Pon Lut 11, 2019 9:52 pm
autor: Daro
        Troszeczkę był zdziwiony. Był zdziwiony, bo Tarla do tej pory była raczej miła i nie za bardzo się go obawiała.
Ale z drugiej strony aż tak wielkie zdziwienie to go nie dopadało. W sumie było teraz jak zwykle. Właściwie bardziej typowo niż mniej. Bo ile to razy przyjmowano go gdzieś, by potem przeganiać drąc się wniebogłosy? Częściej robili właśnie takie manewry niż kazali mu spadać od razu. Przynajmniej od kiedy nauczył się zachowywać.

Na początku chciał się z dziewczyną siłować, mało przejmując się jej chwilowym strachem. Potem dotarło do niego, że nie jest to jedynie jej kaprys, a faktycznie jest gotowa bronić swojej ręki do pierwszej kropli krwi. I go głodzić. Dlaczego?

Nieco zły, a i niespokojny cofnął się gdy przybrała pozycję obronną. O co jej chodziło? Przecież był grzeczny - nawet wybrał rękę, a nie szyję czy nogę, by nie pretensjonowała potem, że się do niej przymila. I co? Może jednak wolała w szyję? Nie dowiedział się, bo akurat o tym nie wspominała.
Uniósł dłonie jakby bronił się przed oskarżeniami, a jednocześnie próbował ją jakoś ugłaskać. Na jego twarzy z kolei odbijała się to dezorientacja to wzburzenie. Oczy otwierały się szeroko i znów przymykały nieufnie, a brwi ściągał wampir dla lepszego efektu. Czuł potrzebę wyjaśnienia wszystkiego, a jednocześnie nie umiał tego zrobić. Rio na pewno wiedziałby jak dziewczynę uspokoić. On był mądry. Umiał używać słów. Ciała. Wszystkiego. Nie musiał odwoływać się do siły czy magii, do żadnej z barbarzyńskich form dominacji. Nie. On był sprytny… inteligentny. Cwany. Daro go mocno podziwiał, choć z drugiej strony nie rozumiał dlaczego ci wszyscy głupcy go słuchali. Przecież kłamał.
Ale umiejętnie.
Różowowłosy nie umiał czegoś takiego. Lecz na szczęście wcale nie chciał - pytanie czemu do tej pory prawda się nie sprawdziła.
- Czem’u sie drze!? - Warknął, choć jakoś błagalnie. - Sama powiedziała, że da jeść! Pytałem! I powiedziała. Czemu teraz nie daje? - Pretensja w jego głosie była nader wyraźna. To ona kłamała, nie on.
- Chcieć ugryźć. - Potwierdził - Jak inaczej jeść? Mówi, że chciała nakarmić! No to ugryźć! - zrobił pauzę - Ale nie zabić. Czemu tak? - Stracił jakoś bojowy nastrój. Dlaczego nikt z ludzików nigdy go nie rozumiał! Czemu sądzili, że chce zrobić im krzywdę? Przecież nie chciał! Durni ludzikowie. Nie wiedzą nic, wcale się nie znają. Tylko spróbujesz się napić, a oni już za widły… widelce i noże!
Ale jakoś nie chciał fukać na Tarlę. Faktycznie do tej pory wykazywała się niezwykłą cierpliwością i nawet się porozumiewali… dużo do niego mówiła. Miło ćwierkała. Nie chciał by była zła.
- Ja nie zmieniać. Nie zabijać. Chcieć tylko trochę. Zawsze. - Tłumaczył się, ale wbrew dobrym chęciom wyglądał na coraz bardziej spiętego. I mimo jej ostrzeżeń zrobił krok do przodu. Jeden, drugi.
- Czemu uciekać? Najpierw pozwolić! A teraz być niemiła! Za co!? - Płomień w kominku zafalował i buchnął zielonym wzburzeniem. Toksyczne światło zaczęło konkurować z wystraszonymi ogienkami lamp. Powietrze zrobiło się chłodne. A na tym wcale nie miało się skończyć.
- Nie kłamać! I nie iść! Nie chcieć iść! Tylko trochę krwi! - Zaskamlał. Pociemniało.
Zbyt łatwo uwalniał chaotyczną część swej magicznej natury.
Zbliżał się do dziewczyny nie przejmując się wycelowanym w niego narzędziem stołowym. Jednak surowe oblicze zmieniło swój wyraz kiedy dojrzał wilgotne oczy gospodyni. Przecież nie chciał żeby się bała. Chyba więc coś mu nie wyszło. Nie wychodziło… a jeśli przestanie robić to co robi? Wtedy będzie lepiej?
Zaintrygowany nową myślą wyciszył się nieco, a efekty uprzednich działań powoli zaczęły słabnąć. Wycofał się jak uprzednio prosiła, ale nie spuszczał z niej wzroku. Dopiero kiedy dotarł do ściany, oparł się i ospale usiadł.
I siedział.
Przez parę długich chwil.
W ciszy.
Którą
należało
przerwać.
- Zdziwiona, że wampir? - Zapytał w końcu, już całkiem spokojnie. I nawet rozumnie.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Śro Lut 13, 2019 8:01 pm
autor: Tarla
        Jedyne co na pewno można było powiedzieć o Tarli to to, że nie potrafiła się bronić skutecznie. W takich przypadkach jak szarża wampira, prawdopodobnie, gdyby Daro był nieco bardziej śmiały, skończyłaby jak sucha skarpeta i jedyne co by ją mogło uratować, to ten srebrny sztylet, którego schowała na dnie plecaka. Ku jej zaskoczeniu, zainicjowana przez nią szarpanina i jazgot poskutkowały nie tylko odsunięciem się różowowłosego chłopaka, ale i - tu akurat w pełni go rozumiała - wybuchem złości w jego wydaniu, czyli jakimś wybuchem zielonych języków płomieni w kominku, który zaczął się jakby dławić nadmiarem tej zieleniny i począł wypluwać jej nadmiar na podłogę salonu i rozlewać te fale coraz dalej.
        Tarla na ten widok krzyknęła i spadła z krzesła na podłogę, krzesło odleciało w bok. Natychmiast podczołgała się pod szafkę kuchenną podkurczając nogi i zasłaniając się przed nim rękoma. Nie przed wampirem. Przed tym straszliwym ogniem, któty wrócił do niej, by ją strawić, jak niegdyś pochłonął jej matkę. To działo się zaledwie kilka sekund podczas których odbijały się jak echem słowa chłopaka, który głośno wyrażał swoje pretensje. Tarla już dawno nie roniła łez i te dwie na jej policzkach to coś nowego, ale nie dane ich było zobaczyć Daro. Skrzętnie je zmazała rękawem, kiedy w pomieszczeniu znów pociemniało i zrobiło się z powrotem pomarańczowo-żółto, bez dryfujących po podłodze szatańskich płomieni.
        Pomimo tego, że jej strach przed wampirami wcale nie był bezzasadny, miała ochotę wstać i przywalić mu w łeb co by uruchomiły mu się szare komórki i przestał myśleć tylko o sobie. Poczuła się oszukana wcale nie w mniejszym stopniu niż on. I zamierzała mu to wygarnąć, bo nie byłaby sobą, gdyby taką niesprawiedliwość pozostawić bez odwetu.
        - A ty co sobie myślisz?! Że ja wiedziałam od początku, że jesteś wampirem? Że od tak zaproponowałam ci swoją krew? Pomyśl, czy to nie byłoby dziwne? Kto o zdrowych zmysłach daje się gryźć wampirowi? To nie romans z książki. To boli, można umrzeć. I nie kłam mi tutaj, że obiecałam ci krew. Myślałam, że jesteś elfem i chciałam ci dać normalne jedzenie, a ty się na mnie rzuciłeś z zębami. I wcale nie jestem niemiła - powiedziała to z takim wyrzutem, że brakowało tu jeszcze przytupnięcia nogą. Przetarła oczy rękawem i popatrzyła jak się cofa. Czyżby coś do niego docierało.
        - Zdziwionym to można być, kiedy zważy się świerze mleko, a nie... - zamilkła mierząc wzrokiem różowowłosego wampira, który wyglądał jakby to co przed chwilą zaszło było przezeń przerobione już wiele razy. Mogła tylko sobie wyobrazić jak te wszystkie przeżycia mogły wpłynąć na nie starzejący się umysł młodego chłopaka. W pewnym momencie poczuła, że mu współczuje i już dobrze wiedziała jak to się skończy. Był krwiopijcą. Wampirem prawdziwym z najprawdziwszych, choć zdecydowanie oderwanym od rzeczywistości i może nawet chciałaby dać mu szansę na dojrzenie tej mniej kolorowej odsłony zwanej "zwykłym życiem". Ale co wampir mógł wiedzieć o życiu?
        - Chciałabym ci wierzyć, ale nie mogę. Nie mogę oddać ci, znaczy, dać się gryźć. Ja się boję i nie znam cię. Ludzie od tego mogą umrzeć, albo źle się czuć. - Lekko się rozluźniła, odsunęła od piersi podkurczone nogi, ale ręce wciąż trzymała splecione palcami na brzuchu. - Nie znam się na tym. Pierwszy raz w życiu spotkałam wampira, nie wiedziałam, że... to znaczy inaczej was sobie wyobrażałam. Myślałam, że jesteście... starsi, to znaczy ciałem, wyżsi, bogatsi i mieszkacie w mrocznych zamkach.
        Spuściła wzrok na swoje ręce, a potem przeniosła spojrzenie na Daro. Nie tak sobie wyobrażała pierwsze spotkanie z inną rasą i na pewno nie tak zamierzała to zostawić.
        - Jeśli naprawdę zależy ci na mojej przyjaźni, to obiecaj mi, że nigdy nie spróbujesz mnie ugryźć. No chyba, że ci pozwolę. Ale nawet o to nie proś! Dobrze? - zabrzmiała jakby z góry nigdy nie miała zamiaru na to pozwolić, ale ten kto znał Tarlę wiedział, że to szalona nastolatka, uwielbiająca eksperymentować i gotowa zrobić wszystko dla dreszczyku emocji. - Zgoda?
        Tak naprawdę nie miała zbyt wiele opcji, ale jeśli wampir się na to zgodzi, to być może uda się jej namówić go na wspólną podróż. Chciałaby go ucywilizować, nauczyć go wysławiać się po ludzku, ubrać w jakieś normalne rzeczy i pokazać mu, że... nawet zdziczałego wampira można udomowić. W zamian oczekiwałaby tylko jego towarzystwa i być może cennych porad jak przetrwać bez dachu nad głową. Tarli wydawało się, że ma plan idealny, ale wszystko zależało od chęci wampira do współpracy.

Re: [Lewendell] Wyjść za próg

: Czw Lut 14, 2019 11:43 pm
autor: Daro
,,A ty co sobie myślisz?! Że ja wiedziałam od początku, że jesteś wampirem?”
- TAK!
Przecież tego nie ukrywał.
,,Że od tak zaproponowałam ci swoją krew?”
- Tak!
No bo czemu nie?
,,Pomyśl, czy to nie byłoby dziwne?”
- Nie?
Choć gdyby się zastanowić…
,,Kto o zdrowych zmysłach daje się gryźć wampirowi?”
Dobre pytanie.
,,To nie romans z książki.”
Że co? Książki?
,,To boli, można umrzeć.”
Ale nie trzeba.
,,I nie kłam mi tutaj, że obiecałam ci krew. Myślałam, że jesteś elfem i chciałam ci dać normalne jedzenie, a ty się na mnie rzuciłeś z zębami.”
To twoja wina jak nie odróżniasz wampira od elfa! Gdzie trzeba chować oczy, żeby nie odróżniać tego co nawet dla niego było oczywiste? No i czym miał jeść!? Normalna jest krew! Fuj serek!
,,I wcale nie jestem niemiła.”
Akurat!
Prychnął cichutko, ale chyba rozumiał jej wzburzenie. Skoro nie domyśliła się od razu to teraz mogła być skołowana. Ale to jej wina.
Żeby to podkreślić wsadził sobie palce do ust i ukazał jej wymownie ostre kiełki, te same, które musiała już przecież widzieć. Myślała, że elfy też je mają? A gdzie tam! Może Darcio nie był wyedukowany, ale znał przynajmniej dwie wyraźnie różnice między sobą a szpiczastouchymi do gryzienia - nie mieli kłów (za to mięciutkie szyje) i byli węźsi. Trodno było znaleźć prawdziwego elfa o darciowej budowie, bo on był szeroki w ramionach, a oni to z reguły takie tyczki. Chociaż to był raczej wyjątkowy przykład - ostatecznie Rio był bardzo elficki z ciała, choć miał okrągłe uszy, i bywały muskularne elfy. Więc ostatecznie tylko te kły wyróżniały. Choć nie, chwila! Jakże mógłby zapomnieć!
- Effy żyją. Są ciepłe. - Mruknął, by uświadomić człowieczkę jak bardzo się pomyliła. - Nie mieć zęba. - Wskazał jeszcze raz swoje kły. - Elfy inne niż ja. - Podsumował dobitnie, choć ostatecznie jego lekcja była nadzwyczaj krótka. Ale nie był dobry w słownym opisywaniu. Chętniej dałby się jej dotknąć, by sama poczuła chłód jego skóry, a potem jeszcze przyprowadził jej długouchego do porównania. Praktyka zawsze dawała więcej!
W sumie Daro był sfrustrowany, że nie może teraz przynieść jej elfa i pokazać. Dręczyło go to całe niedomówienie i fakt, że dziewczyna jakoś mu nie ufa. Nie ufała też w sprawie krwi. Ale żeby jej udowodnić musiałby jej pokazać… a na to nie chciała się zgodzić. Zmusić ją? Jeśli się napije, ale nic jej nie zrobi to będzie musiała przyznać mu rację! Ale czy nie boli? Trochę chyba boli… nie tak bardzo, ale mogłaby mieć mu to za złe. Więc…
Patrzył na nią to prosząco, to z irytacją, zniecierpliwieniem i uległością. Najważniejsze jednak, że się nie ruszał. Nie chciał jej znowu spłoszyć.
Ostatecznie w jednym się z nią zgadzał - nie znali się. Czyli jeśli się poznają to mu zaufa? Da mu się nap…
Nie?
CZEMU NIE!?
Na słowo przyjaźń podniósł się ochoczo, lecz po następnych słowach zawahał się.
Nie prosić o gryzienie? Ale jak to? Przecież… przecież!… Ach, tak bardzo nie rozumiał! Dlaczego nie mogła dać się raz udziabać i zobaczyć, że to nie takie straszne! Chciał jej spróbować, to dla krwi tu zostawał!…
Nie, chwila.
Nie dla krwi.
Jak wcześniej złapał się za głowę nie wiedząc co myśleć, tak teraz powoli odsunął ręce od czaszki i powoli zamrugał.
Nie przyszedł tutaj dla krwi.
Przyszedł do człowieczki. I chciał…chciał się zaprzyjaźnić. Dawno już nikt o tym nie wspomniał. Ale tak. Tak! To byłoby miłe!
A ugryzie się kogoś innego.
Popatrzył na nią uważnie, potem z rosnącą wdzięcznością. Uśmiechnął się nieco niepewnie, bo sytuacja nadal była dla niego nowa, ale gdy doczołgał się do niej (szedł na kolanach chcąc być blisko ziemi) wyciągnął pazurzastą rękę.
- Zgoda! - Oznajmił i wyszczerzył się nieco szerzej. Miał nadzieję, że to dobry początek. Że to będzie początek. Że Tarla nie będzie się go tak bała. Że go dotknie (i zrozumie, że mówił prawdę!). Że będzie do niego jeszcze dużo mówiła. Urocza człowieczka.
Nie wiedząc co robić dalej usiadł na ziemi obok niej i czekał. Już się trochę popanoszył w tym domu, ale teraz zdawał się na dziewczynę. Niech powie mu co ma robić. Przynajmniej póki między nimi nie było wszystko wyjaśnione nie chciał podpadać jej bardziej. Ruszać jej rzeczy, straszyć jej… trochę nawet obawiał się wstać, żeby nad nią nie wisieć. Długo co prawda stan ślepego posłuszeństwa nie mógł u niego trwać, ale ostatecznie tej nocy chciał być grzeczny jak dawno nie był. Był gotów się postarać!
- Wampiry… mają zamki. - Mruknął po chwili. - Dużo mroku. Mają banki. Wszystko ciemne. Mają… dużo. Ale nie dają dotykać. Wampiry brzydkie. - Teraz to on podparł głowę na kolanach. - Bracia mili. Bracia są dobrzy! Ymm… zwierzoludzie mili. Lubić ich! - Oznajmił i zmienił pozycję rozciągając nogi na podłodze. Odchylił się lekko do tyłu.
Chyba był już zmęczony przez słońce.