Równiny Theryjskie[Wioska przy rzece]

Spokojna równina zamieszkana głównie przez pokojowo nastawione elfy i ludzi. To właśnie na niej znajduje się słynne Jezioro Czarodziejek i zamek, w którym się spotykają. Na równinie położone jest również osławione królestwo Nandan- Theru. To harmonijna kraina rzek, jezior i lasów.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Riordian poczuł uścisk na jego dłoni, rzucił spojrzenie w tamtym kierunku - niespodziewanie dopatrzył się tam sylwetki Woodrena. Dobra, musiał przyznać, że nie spodziewał się tego po długowłosym. No ale cóż... ludzie potrafią zaskakiwać, za każdym razem sobie przypominał to zadnie. I za każdym kolejnym razem dziwił się, że jednak to nie wszystko co mogą. Tylko nadal zaskakują - wbrew temu czego się spodziewał. Ludzie to ciekawa rasa. Tak bardzo podobna do czarodziejów... czym się tak naprawdę różnili? Tym, że nie mieli wrodzonego talentu do magii? Krótkowiecznością? Riordian kiedyś będzie musiał się nad tym głębiej zastanowić.
        Pokiwał głową. Podziękowanie Gelarum, jeżeli to prawda co czarnowłosy powiedział jest teraz dla niego najważniejsze. Gdyby mógł się jej jakoś odwdzieczyć za pomoc... mógł. O czym właśnie powiedziała. Tylko... niestety dość szybko nadzieja na odwdzięczenie się zniknęła. A kto ją zabrał? Nieznajomy elf, widocznie towarzysz smoczycy. Tak, to była smoczyca, zresztą... dopiero teraz Riordian przyjrzał się ich aurze. Oboje byli smokami. Nie był specjalistą w czytaniu aur ale posiadał wiedzę odrobinę powyżej elementarnej - a smocza aura była dość mocna i mógł ją spokojnie rozpoznać.
        Lekko uśmiechnął się po słowach Merilah, fakt... miło było być wśród żywych. Zwłaszcza, że wiedział jak to jest być wśród martwych. To była swoista klątwa na nim, której pozbyć się nie mógł. Ale był w stanie walczyć z Szeptami, jak to nazywał, pochodnie od nazwy jego medalionu. Wiedział, że trochę przez to cierpi, ale dawało mu to wiele możliwości do pomocy.
        Niekoniecznie mając zbyt wielki wybór w tej kwestii przysłuchiwał się "rozmowie" Gelarum z... jej ojcem? Sam nie wiedział, czy dobrze zrozumiał. Ale chyba tak. Smokami też targają silne emocje, zdawał sobie z tego sprawę. A dopiero teraz na dobrą sprawę mógł to zobaczyć. Niemalże doświadczyć na własnej skórze. Przez cały czas się leczył - koncentrował część siebie na regeneracji swoich ran, zbieraniu sił, przy pomocy magii oczywiście. O ile aura Gelarum i jej ojca była mocna, to poczuł nagle coś dziwnego. Aura Merilah, lub Woodrena nagle zasłabła. Już wcześniej czuł, jak słabła, lecz dopiero teraz odczuł to jakoś bardziej. Wiedział, że już zebrał sporo sił. Magia czyni cuda. Wstał i cicho, starając się nie przerywać pradawnym ruszył w kierunku słabej i mocniejszej aurze ludzi. Dość szybkim krokiem doczłapał do Merilah. Miał zapytać co się stało, ale szybko zdał sobie sprawę z tego co się działo. Woodren stoczył się z pagórka.
        Mag niewiele myśląc ruszył w jego kierunku, starając się nie stracić równowagi na pagórku, bo sam również mógł się z niego stoczyć. Oczywiście nie wygląało to tak, że stąpał krok po kroczku, jednak schodził ostrożnie. Pagórek nie był jakoś bardzo stromy, raczej dość łagodnie, więc po parunastu krokach tak naprawdę poczuł się pewniej i ruszył szybko w jego kierunku.
        Zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta ruszyła razem z nim ku Woodrenowi, nawet trochę wcześniej. Wreszcie dopadł do leżącego już ciała Woodrena. Wyglądał bardzo źle. I czuł jego aurę. Ale bardzo słabą.
        - Musimy go zabrać na górę, położyć przy ognisku. Szybko traci siły... utrzymam go w tym stanie, bo w ciemno nawet ja nie mogę pomóc a wygląda bardzo źle... - cały Riordian, szczery do bólu, zdecydowanie nie pomagał tym Merilah, mówiąc, że jest z nim bardzo źle. Ale jak to on - nie myślał o czymś takim. Mówił wprost.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

        Czarodziej odzyskiwał przytomność. Merilah miała nadzieję, że teraz w końcu odpocznie, jednak jej brat miał inne plany. Woodren po chwili podszedł do niej, prosząc o rozmowę. Nie podobało się jej to. Rzeczywiście musieli przedyskutować sprawę ich dalszych losów, ale dziewczynie nie wydawało się to aż tak naglące. Po za tym, Woodren wyglądał dużo gorzej niż ona. Potrzebował chwili wytchnienia bardziej niż ktokolwiek obecny wokół. Jednak widząc poważny wyraz twarzy brata, Merilah skinęła głową i ruszyła za nim.
        Szli tak przez dłuższą chwilę, mijając las i strumień. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że Woodren chce zachować dyskrecję, jednak według niej nie powinni tak bardzo oddalać się od miejsca postoju. Ponadto z jej bratem było coraz gorzej. To przestało wyglądać jak zwykłe zmęczenie, Woodrenowi coś się stało.
        - Na pewno wszystko w porządku? Bardzo źle wyglądasz - stwierdziła Merilah, trzymając się tuż za bratem.
        Młody mężczyzna twierdził, że to tylko zmęczenie. Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszło mu to co najmniej kiepsko.
        - "Ta. A ja jestem samym Prasmokiem" - pomyślała, bacznie obserwując brata.
        W końcu się zatrzymali, a Woodren usiadł pod jednym z drzew. Merilah usadowiła się tuż obok, opierając się o jego ramię. Czuła, jak drży, jednak nadal nic nie mówiła. Czekała na to, co powie jej brat.
        - Powiedziałaś, że nie jesteśmy związani z tamtą wioską, że bandyci nie są już naszym problemem. Może to i prawda, ale ja pierdolę taką prawdę.
        - Tak powiedziałam. I zdania nie zmienię. Pogoń za nimi jest zupełnie bezsensowna.
        Merilah słuchała kolejnej wypowiedzi brata, po części pojmując jego punkt widzenia. Wiedziała, że jego największym talentem jest umiejętność walki i właśnie to wychodzi mu najlepiej. Dzięki temu udawało im się przetrwać na ulicach Leonii podczas pracy dla ich dawnego opiekuna. I w głównej mierze przez zdolności Woodrena przez długi czas w głębi duszy czuła się dużo mniej użyteczna. Rozumiała też jego potrzebę czynienia dobra i zdobywania chwały. Jednak sposób, w jaki chciał tego dokonać był według niej bezmyślny.
        - Nawet sobie nie wyobrażasz, jaką masz głupią minę. - Woodren wybuchnął śmiechem, wyrywając Merilah z zamyślenia. - Nie możesz iść ze mną. To zbyt niebezpieczne, nie chcę żebyś zginęła przez moją chęć walki i popisów.
        Dziewczyna również się zaśmiała, jednak spoważniała słysząc dalszą wypowiedź brata.
        - Nie. Nie podoba mi się twój pomysł pogoni za bandytami, ale wiem, że pewnie nie będziesz chciał zmienić zdania. Dlatego nie obchodzi mnie, czy mi pozwalasz, czy nie, bo i tak pojadę z tobą.
        Nagle Woodren wymamrotał kilka słów, po czym stracił przytomność i spadł ze wzgórza. Merilah krzyknęła i zerwała się. Zbiegła ze wzgórza i dopadła do ciała brata. W tym samym momencie zrobił to Riordian, którego wcześniej nie zauważyła.
        - Co z nim?! Co mu się stało?! - zapytała czarodzieja, cały czas patrząc na Woodrena.
        Nie dowiedziała się niczego konkretnego. Riordian twierdził, że stan jej brata był bardzo zły. Merilah pomogła czarodziejowi wnieść Woodrena na pagórek, a następnie rozpalić niewielkie ognisko. Usiadła obok brata i przyglądała się temu, co robił Riordian.
        - Jest źle, ale wyjdzie z tego? Jesteś w stanie coś zrobić? Wszystko będzie dobrze, prawda? - wypytywała czarodzieja.
        Merilah siedziała bezczynnie. Zdawała sobie sprawę z tego, że w tym wypadku jest praktycznie bezużyteczna. Po chwili przypomniała sobie, że konie oraz cały ich dobytek został wraz z elfami. Nie chciała opuszczać brata, ale wiedziała, że w tym momencie dużo ważniejsza była dla niego obecność Riordiana, a nie jej.
        - Na nic się tu nie przydam. Pójdę przyprowadzić konie i pozostałych. Może przez ten czas choć trochę mu się polepszy...?
        Dziewczyna wstała, spojrzała na brata i czarodzieja, a następnie ruszyła przed siebie. Szybko pokonała dystans dzielący ją od elfów. Gelarum siedziała na uboczu i chyba płakała, Merilah nie była pewna. Starszy elf stał niedaleko koni i myślał. Dziewczynę częściowo przerażał fakt, że potrafi się on zmienić w siejącego zniszczenie smoka, jednak to właśnie do niego podeszła najpierw.
        - Przepraszam... - zaczęła, patrząc na jego reakcję. - Przyszłam przyprowadzić konie. Rozbiliśmy obóz niedaleko, jest tam już Riordian. Mojemu bratu coś się stało i dopóki mu się nie poprawi raczej tam zostaniemy. Może wy będziecie w stanie pomóc? - Merilah spojrzała na elfa, a następnie na siedzącą nieopodal Gelarum.
        - Mógłbyś mi pomóc z końmi? Nie będę w stanie ich sama wszystkich poprowadzić.
        Merilah spojrzała na elfkę. Dziewczyna teraz była pewna, że ta płakała.
        - Chyba wolałaby zostać sama - powiedziała, kierując słowa do elfa. - Znajdzie nas później, to nie jest daleko. Ale decyzja należy do was.
        Dziewczyna złapała wodze Elii i Leona, a następnie powoli ruszyła przed siebie. Po kilku minutach postanowiła porozmawiać z elfem.
        - Nie znamy swoich imion. Jestem Merilah, a ty? - zagaiła, próbując utrzymać uprzejmy ton głosu. - Co was tutaj sprowadziło? - Merilah postanowiła nie zaczynać tematu ataku na wioskę. Stwierdziła, że przyjdzie na to czas, kiedy będą wszyscy razem.
        W końcu dotarła do Riordiana i Woodrena. Jej brat nadal leżał. Nie wyglądał lepiej, jednak Merilah miała nadzieję, że czarodziejowi udało się chociaż dowiedzieć, co tak właściwie dolegało jej bratu i jak można mu pomóc. Przywiązała konie do pobliskich drzew, a ze swoich juk wyciągnęła stary koc. Delikatnie przykryła brata i usiadła tuż obok niego, czekając na dalszy rozwój wydarzeń i w duchu modląc się, żeby Woodren szybko wrócił do zdrowia.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

         Słońce ogrzewało kamieniste wybrzeże. Zielono-niebieska woda leniwie uderzała w skały. Z klifu, na którym siedział Woodren, widok był jak z obrazka. Młody wojownik wstał i podszedł do płaskiego kamienia, na którym zostawił ekwipunek. Zapiął pas, potem zainstalował pochwy z mieczem oraz sztyletem. Na samym końcu przywiązał manierkę z wodą.
         W tym czasie na klif wszedł pobrzękujący zbroją człowiek z wielkim mieczem na plecach. Woodren spojrzał na niego i wygłosił niezwykle oczywisty komentarz:
         - Nie gorąco ci w tym żelastwie?
         Uzbrojony mężczyzna nie zwrócił na niego uwagi. Stanął na kamieniu, który wystawał poza klif. Odpijające promienie Słońca oślepiały Woodrena i nadawały przybyszowi mistyczny wygląd. Rycerz podniósł prawą dłoń do hełmu i wpatrywał się w jakiś punkt na morzu. Stał tak przez niedługi czas, a potem pogrzebał chwilę w łączeniu zbroi na plecach i wyjął stamtąd sprytnie ukrytą butelkę. Flaszka wzbudziła zdziwienie w Woodrenie, ponieważ była owinięta drogim pergaminem. Zakuty w zbroję człowiek odwinął papier i bezceremonialnie zrzucił go w przepaść. Następnie odkorkował butelkę, lekko podniósł przyłbicę i zaczął pić. Przez kilka sekund był przyssany do butli. Następnie zamknął przyłbicę i odwrócił się w stronę Woodrena.
         - Wina? - spytał. Miał niski ton głosu, który od razu spodobał się młodemu wojownikowi.
         - Nie wiem, czy picie w pełnym słońcu to dobry pomysł.
         - Oczywiście, że nie - odparł rycerz i znowu pociągnął suty łyk. Odłożył butelkę od ust i jeszcze raz spojrzał na Woodrena. - Ponawiam pytanie. Wina?
         - Pewnie.
         Woodren wziął butelkę do ręki i, nie patrząc na szkło, przyłożył flaszkę do warg i zaczął pić. Po chwili energicznym ruchem odłożył butelkę i szybko popił wodą z manierki, wykańczając zapas. Młody mężczyzna stwierdził, że nazwanie tego trunku winem, było w takich samych kategoriach co nazwanie wkurwionego i szarżującego smoka bezbronną jaszczurką. Napój-który-na-pewno-nie-był-winem, palił w gardło, nawet po popiciu.
         - Dobre, nie? - spytał rycerz. - Stworzone przez mojego zamkowego gorzelnika. Ma chłop talent, muszę przyznać. - Wziął butelkę od Woodrena i schował ją do schowka. - A co powiesz o swoim gorzelniku?
         - Nie mam takiego.
         - No co ty?! To niemożliwe! Każdy szanujący się pan na zamku ma swojego gorzelnika. Przecież trzeba jakoś przyjmować gości, trzeba czymś handlować, żeby żyło się godnie. A jak wiadomo, wszyscy chleją, więc gorzelnia to złoty interes.
         - Zamku też nie mam - odparł Woodren - i raczej nie będę takowego miał.
         - Bo jesteś baran.
         - Słuszna teza.
         - Straszne są z tobą problemy, Woodrenie - zaczął mówić rycerz. - Miałam z tobą porozmawiać o innej kwestii, ale jak widać, będę musiał poruszyć dwie sprawy. - Opancerzony człowiek mówił bez przerwy, pomimo tego, że wiedział, iż Woodren chciał coś powiedzieć. - Porozmawiamy dzisiaj o akceptacji własnych zalet.
         - Temat całkiem ciekawy, ale ja nie mam zalet - odparł młody wojownik. - A tak poza tym, to skąd znasz moje imię?
         Rycerz nie odpowiedział werbalnie. Zamiast tego podniósł ręce wysoko do góry, złapał za hełm i ściągnął go wolnym ruchem. Stalowa ochrona głowy spadła na ziemię. Woodren spojrzał swojemu rozmówcy w twarz i na chwilę zamarł. Rycerz miał krótko ścięte włosy, starannie przyciętą brodę i bliznę na policzku.
         Ale poza tym wyglądał tak samo jak Woodren.
         - Aha - odezwał się długowłosy. Następnie podał rycerzowi dłoń. - Miło poznać, chyba. Woodren.
         Wojownik ściągnął rękawicę i uścisnął wystawioną rękę.
         - Woodren - powiedział.
         - Wydajesz się zszokowany - odezwał się rycerz. - Już wyjaśniam, jesteśmy w śnie. A precyzyjniej mówiąc, tylko ty jesteś realny, bo to ty śnisz.
         - Ahaaaa - rzekł młodszy z rozmówców. - Czyli dobrze rozumiem, że ty nie istniejesz?
         - Zgadza się, jestem tylko wytworem twojej wyobraźni.
         - Chwila, chwila - powiedział młodszy z Woodrenów. - Jesteśmy w śnie, a ja dowiedziałem się, że śnię. Czy nie powinienem się obudzić?
         - W normalnej sytuacji tak, ale to jest wyjątek. Balansujesz na skraju życia i śmierci. Musisz mieć nadzieję, że Riordian oraz Gelarum dadzą radę cię uratować. Bo w sumie, twoja śmierć sprawi, że ja też zginę.
         - Nie. Oby tylko Riordian mnie leczył. Nie ufam Gelarum.
         - Ehh... Będę miał z tobą dużo roboty.

***

         Leżący, przykryty kocem Woodren, zaczął się trząść. Jego czoło zrobiło się bardzo rozpalone.
Awatar użytkownika
Gelarum
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smoczyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gelarum »

Już jakiś czas temu zdążył pomyśleć, że wydarzy się coś, co go wyda. Ale nie mogło go to w żaden sposób na to przygotować. Gdy podszedł do niej, chcąc ją pocieszyć i położył jej rękę na ramieniu, ona strąciła ją i wykrzyknęła:
- Nie chcę cię znać!

Poczuł się, jakby ktoś kopnął go w brzuch. Nic po sobie nie pokazał, nie chciał ukazywać swych uczuć. Ale kiedy Gelarum go odrzuciła, odniósł wrażenie, że coś w nim się skręca. Jak mogła tak go odrzucić? Jego własna córka, dla której cierpiał przez trzy stulecia! Szukał jej, pragnął odnaleźć, mścił się na tych, przez których skrzywdzono i jego i nią. Winił się nie tylko za śmierć Elise, ale i za zagubienie jaja Glearum. Kiedy w końcu ją odnalazł, myślał, że będą razem, że szczęśliwie przeżyją paręset lat, że...
Czemu się od niego odwróciła? Przecież, robił to, co dla niej było najlepsze. Dlaczego nie doceniała jego troski o nią i dosłownie odwracała się od niego? Przecież... był dla niej taki dobry...
Pochłonięty myślami, odsunął się od niej, zgodnie z poleceniem. Może nie powinien być aż tak miły, wyznaczyć jakieś granice? A może... Może właśnie powinien jej pozwalać na więcej? W końcu, nie była już małym pisklakiem, tak jak kiedyś... Żałował, że nie miał żadnych wspomnień ze swoją córką w tamtym okresie.

Nawet nie zauważył, gdy podeszła do niego tamta dziewczyna, Merilah, jeśli jej myśli nie kłamały co do imienia. Poprosiła go o pomoc, przy prowadzeniu koni do nowego obozu. Nie miał na to ochoty, wolalby zostać przy córce. Ale dziewczyna, jakby znając jego myśli, powiedziała, że Gelarum chyba chciałaby zostać sama.
W sumie...mogła mieć rację. Jego mała smoczyca chyba potrzebowała czasu, aby pomyśleć i przyzwyczaić do tych informacji. Najbardziej chyba bolała ją utrata ukochanego. Postanowił, że nie będzie jej teraz przeszkadzał.
- Dobrze, pomogę ci. - powiedział, i zastanawiał się chwilę, czy nie powiedzieć Gelarum, że idzie, ale był pewien, że słyszała całą rozmowę. Toteż, po prostu odwiązał zwierzęta i poprowadził je w ślad za Merilah.

- Ja jestem Firnegal. - odpowiedział na jej pytanie. Ale gdy zadała kolejne, odwrócił głowę i udawał, że nic nie usłyszał, dało się zauważyć, że nie chce o tym rozmawiać.

W końcu dotarli do celu przechadzki. Na ziemi, leżał nieprzytomny mężczyzna, ale tym razem nie był to czarodziej, tylko ten człowiek.
- Pomogę go uratować. Ale nie myślcie, że to jakieś szczególne względy dla was. Robię to tylko dla mojej Gelarum.

Po tych słowach przybliżył się i przyjrzał uważnie twarzy młodzieńca. Była blada, mimo, że czuć było od niego wysoką temperaturę. Dygotał na całym ciele, co nie było dobrym znakiem. To były objawy wielu różnych chorób. Dopiero po chwili zorientował się, jak człowiekowi cuchnie z ust. Był to okropnie drażniący zapach zepsutego jedzenia.
- Jest zatruty. - oświadczył. - Ale ja nie umiem mu pomóc.

Po tych słowach wstał. Nie mógł pozwolić sobie na bierne przyglądanie się, z tego względu, że Gelarum mogłaby go za to nawet znienawidzić. Przełamując swoje uprzedzenia, jakie żywił do czarodziei zbliżył się do Riodriana i dotknął ręką jego ramienia. Potem, czarodziej poczuł silną i skoncentrowaną wiązkę energii, rozlewającą się po jego kończynach.
- Spożytkuj ją dobrze, bo ja nie potrafię. - oświadczył smok.



Tymczasem smoczyca dalej siedziała w tym samym miejscu, a przez jej głowę przelatywało wiele czarnych myśli, z których jedna była szczególnie kusząca: "uciec stąd, bez nikogo". Skoro nikt jej tu nie chciał, nic jej tu już nie trzymało. Trochę głupio było jej opuszczać ojca, ale, przecież to on zostawił ją pierwszy. To on powinien się wstydzić, a nie ona, tym bardziej, przed swoimi własnymi myślami.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        - Jeszcze nie wiem co mu się stało. Ale nie wygląda najlepiej... zaraz się dowiem co mu jest. - Odparł, ale trochę poniewczasie, cały czas sondował ciało czarnowłosego, szukając przyczyny dla jego nagłej choroby, ataku, czy jakkolwiek inaczej to nazwać. Dlaczego poniewczasie? Bo Merilah zdążyła już stwierdzić, że nie może mu tutaj jakkolwiek pomóc - co na głos też powiedziała. Miała na swój sposób rację, bo przecież nie znała się na uzdrawianiu, a przynajmniej tego nigdy nie zdradziła, a z oceny jej aury, którą wcześniej zrobił wnioskował, że właśnie nie znała się na tym. Chyba trafił.
        -RIORDIAN!! Usłyszał krzyk w myślach. Krzyk, który brzmiał bardzo znajomo. Albo raczej sam głos był znajomy. Należał do Crusty'ego.
        - GDZIE JESTEŚ?- Usłyszał teraz pytanie od swojego chowańca. Dalej przesyłając delikatnym strumieniem energię życiową do Woodrena, odszukał szybko aurę swojego przyjaciela.
        - Leć na północ, jesteśmy niedaleko - To było tak naprawdę parę minut lotu. Aura Crusty'ego była na tyle wyczuwalna i znana dla Riordiana i na tyle charakterystyczna, że szybko ją odnalazł. A skoro wiedział gdzie jest to mógł go pokierować.
        Woodren zaczął się trząść, a jego czoło, jak zresztą niemalże całe ciało zrobiło się rozpalone. Zbladł i sam Riordian czuł, jak długowłosy traci siły, dlatego musiał zwiększyć odrobinę przepływ energii do jego ciała. Medyk wyczuł, że sprawa leży w jego żołądku. Więc zaczął dokładnie sondować tę okolicę. W tym samym czasie, przybyła Merilah w towarzystwie nieznajomego elfa, który zbliżył się do leżącego Woodrena.
        -Jest zatruty - Powiedział coś, co Riordian przed chwilą sam stwierdził. Ale... to za mało. Trucizny były tym, czego nie cierpiał. Magia, chociaż w wielu przypadkach spokojnie wystarczała w pomocy, w tym przypadku, nie wystarczyła. Niektóre trucizny były bardzo ciężkie do zneutralizowania za pomocą magii, a na pewno z pomocą magii, którą dysponował Riordian. I to był ten z przypadków. Wbrew pozorom - nie była taka trucizna ciężka do zrobienia, jeżeli wiedziało się jak ją przyrządzić. W tym przypadku, Riordian mógł z tym czym dysponował utrzymywać Woodrena przy życiu. Do wyleczenia? Potrzebował czegoś więcej, czegoś, co mogło zneutralizować tą truciznę.
        Kiedy Firrengal dotknął ręką jego ramienia i wysłał wiązkę energii, rozlewającą się po kończynach czarodzieja, ten aż się wzdrygnął. Była to dość silna wiązka, pozwalająca na o wiele dłuzsze utrzymywanie czarnowłosego przy życiu.
        - On ma rację, Woodren jest otruty. - Riordian przytaknął, zawahał się na dłuższą chwilę. Musiał to powiedzieć tak, żeby Merilah nie mogła się mu wtrącić w wypowiedź. W tym samym czasie na ramieniu kapłana wylądował Crusty. W tej samej chwili, zaświtało mu w głowie. Już wiedział co robić.
        - Nie mogę go od tak wyleczyć, mogę uzdrawiać, ale nie mogę zneutralizować trucizny. Ale wiem co trzeba zrobić. Potrzebny jest nam jakiś neutralizator. W okolicy rośnie jeleniec zwyczajny. To taki nieduży niebieski kwiatek. Riordian w myślach przypomniał sobie go wymyśleć i uniósł dłoń, na której po chwili pojawił się niebieski kwiat. Niestety ten nie mógł nic zrobić, to był minus magii istnienia - tworzone rzeczy nie miały takich samych właściwości jak te prawdziwe.
        - Tak wygląda. Ja nie mogę się stąd ruszyć. Merilah, weź Crusty'ego i poszukajcie. Gdzieś w okolicy powinniście takie znaleźć. Rosną w tej okolicy, są nieduże. Ja w tym czasie będę trzymać Woodrena w takim stanie, żeby mu się nie pogorszyło. Nic więcej nie możemy zrobić. Jak znajdziecie tą roślinę to od razu wróćcie. - Wypowiedział to wszystko powiedział prawie jednym tchem.
        - Co? Mam szukać kwiatków? - Riordian usłyszał w myślach głos Crusty'ego.
        - Tak, będziesz szukać kwiatków i pomożesz Merilah i Woodrenowi.- Odparł spokojnym tonem Riordian.
        - A dlaczego? -
        - Bo Cię o to proszę. Jesteś mi winien takie rzeczy.
        - Dobra, niech Ci będzie. - No, Riordian pokiwał głową i rzucił spojrzenie Merilah.
Awatar użytkownika
Merilah
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Merilah »

        Woodren był zatruty. Tak przynajmniej powiedział ten elf, a właściwie smok, Firnegal. Riordian to potwierdził, więc Merilah nie miała wątpliwości, iż była to prawda. Pomimo tego, że udało się określić, co tak naprawdę dolega jej bratu, dziewczyna nadal się o niego martwiła. Próbowała sobie przypomnieć całą swoją wiedzę o truciznach, jednak nie było tego dużo. Praktycznie tyle, co nic. W wszystkich znanych jej legendach i pieśniach wszelkiego rodzaju trutki i jady wykorzystywano do cichego zabijania. Niestety, nie znała przypadku, w którym udało się uratować zatrutego. Zaczęła się martwić jeszcze bardziej. W takich chwilach przeklinała swoją wcześniejszą niechęć do czytania naukowych ksiąg.
        Dziewczyna coraz bardziej pogrążała się w swoich myślach, jednak Riordian wyrwał ja z otępienia.
         - Nie mogę go od tak wyleczyć, mogę uzdrawiać, ale nie mogę zneutralizować trucizny. Ale wiem co trzeba zrobić. Potrzebny jest nam jakiś neutralizator. W okolicy rośnie jeleniec zwyczajny. To taki nieduży niebieski kwiatek.
        Po tych słowach czarodziej wyciągnął dłoń i wyczarował niebieski kwiat. Przykazał Merilah znaleźć więcej takich, podobno rosły w tej okolicy. Stwierdził również, że pomoże jej w tym Crusty, jego zwierzątko.
        Merilah wstała i chwyciła wyczarowaną przez Riordiana roślinę. Woodren mógł wyzdrowieć. I to stosunkowo szybko, wystarczyło tylko znaleźć te niebieskie kwiatki. Pod wpływem dobrych wiadomości poczuła, jak pomimo wcześniejszego zmęczenia zaczyna rozpierać ją energia. Chciała natychmiast pobiec po tę roślinę.
         - Postaram się je znaleźć i wrócić jak najszybciej.
        Dziewczyna odwróciła się i ruszyła przed siebie. Sprawdziła, czy Crusty leci za nią, po czym weszła między drzewa. Słońce zaczynało powoli zachodzić, dlatego musiała się spieszyć. Oglądała dokładnie każdą roślinę z kwiatami, jednak żadna z nich nie przypominała tej wyczarowanej przez Riordiana. Merilah nie spodziewała się, że nie będzie to takie proste, jak jej się początkowo wydawało.
         - "Niebieskie kwiatki. Niebieskie kwiatki. Dlaczego nigdzie ich nie widzę?" - pytała samą siebie w myślach. Spojrzała na latającego nieopodal niej Crusty'ego. - "Oprócz tego, że wygląda jak połączenie gryzonia z ptakiem, na pewno jest w nim coś jeszcze wyjątkowego. Riordian go ze mną wysłał, więc może to małe zwierzątko jest rozumną istotą?"
         - Hej, mały! - Merilah podeszła do Crusty'ego i wyciągnęła dłoń w jego kierunku, aby mógł przysiąść. - Nie wiem, czy mnie rozumiesz, ale zawsze warto spróbować. Rozdzielmy się. Ty polecisz w tamtą stronę, a ja pójdę tam. Potem do mnie wrócisz i pokażesz, gdzie znalazłeś tę roślinę, dobrze?
        Wbrew oczekiwaniom Merilah, Crusty chyba zrozumiał, co do niego powiedziała. Odleciał kawałek, a dziewczyna ruszyła w swoją stronę.
        Po jakimś czasie udało jej się samodzielnie znaleźć pięć, dość dużych okazów rośliny, o której mówił czarodziej. Zrywała ją całą, bo nie była pewna, czy Riordian będzie potrzebował samych kwiatków, czy innej części. Chwilę później zjawił się Crusty, który wskazał jej kilka kolejnych roślin. Stwierdziwszy, że ma już ich wystarczającą ilość, dziewczyna postanowiła wrócić do obozu.
        Nie oddaliła się zbytnio, dlatego szybko udało jej się odnaleźć drogę powrotną. Wręczyła kwiaty Riordianowi, po czym usiadła, przyglądając się, co czarodziej z nimi robi.
Awatar użytkownika
Woodren
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Woodren »

         - W jaki sposób, to działa? Wszyscy mają normalne sny, o kotach, walce, bliskich, jeździe konnej. A tylko ja widzę jeszcze bardziej denerwującą wersję siebie. - Woodren wstał i zaczął wpatrywać się w morze.
         - Mógłbyś choćby udawać, że interesuje cię, co mam do powiedzenia. - Wyimaginowany Woodren również wstał. - Nie myśl, że nie mam nic innego do roboty.
         - A masz?
         - No co ty? Przecież jestem tylko wytworem twojej wyobraźni. Ale nie przerywaj. Będziemy rozmawiać o twoich dwóch wadach, po pierwsze musisz bardziej uwierzyć w swoje możliwości, a po drugie powinieneś dać sobie pomóc, chociażby twojej siostrze.
         - To bardzo ciekawe, mogę już iść? - odparł młody wojownik.
         - To też jest ciekawe - kontynuował Woodren-rycerz - masz niską samoocenę, a nie lubisz, gdy ktoś mówi na temat twoich negatywnych cech. - Zakuty w zbroję człowiek schylił się i podniósł notes i rysik, które leżały na ziemi. - A więc powiedz mi o swoich problemach, Woodrenie.
         - A co tu jest do opowiadania? Wszystko, za co się biorę, nie działa. W niczym nie jestem dobry.
         - Nie najgorzej machasz mieczem.
         - Walczę na poziomie przeciętnego szermierza. Nie jestem taki dobry w wojowaniu, jak Riordian w leczeniu, albo Merilah w graniu i śpiewaniu. Sam dobrze o tym wiesz, w końcu jesteś mną. - Młodszy z Woodrenów popatrzył na swoje wyimaginowane alter ego. Jego klon cały czas robił notatki.
         - Błąd. Ja tak myślałem, ale zmieniłem podejście, dzięki temu odniosłem sukces, zostałem rycerzem, zdobyłem ziemię i tak dalej. W opowieściach można często usłyszeć zdanie: "Urodziłeś się, by dokonać wielkich czynów". Gówno prawda. Każdy jest w stanie dokonać wielkich czynów. Wystarczy tylko odpowiednie podejście. A ja tu przyszedłem, żeby dać ci dwie lekcje. Właśnie zaczynamy. Popatrz na plażę.
         Woodren spojrzał na piaszczyste wybrzeże. Po chwilę zobaczył maszerującą armię. Nie mieli żadnych przywódców, nie szli w szyku, każdy był ubrany inaczej. Jeden miał wytarty i dziurawy fartuch kowala, inny wyglądał jak kat.
         A co najważniejsze każdy miał twarz Woodrena.
         - Tamci ludzie to wyobrażenia twojego losu w przypadku, w którym nie zmienisz swojej samooceny. Niezadowolony ze swojego życia kowal, lub zmęczony rutyną szewc. Chcesz dla siebie takiego życia, Woodrenie?
         - Nie chcę, ale nie będę go miał. Jestem kowalem swojego losu, nic mi nie wychodzi, ale na pewno nie będę robił czegoś, co sprawi, że będę nieszczęśliwy.
         - Więc zejdź na dół i pokaż mi, kto tu rządzi! Pokaż im, że to nie jest twoja przyszłość!
         Młody wojownik spojrzał na niekończącą się grupę ludzi.
         - Ale mam popieprzoną wyobraźnie.
         - Nawet nie wiesz jak bardzo - odparł rycerz.
         Młodszy z Woodrenów patrzył na armię. Gdy starszy skończył mówić, złapał dwudziestolatka za szyję, podciął mu nogi i zrzucił z klifu.
         Lot był na tyle długi, że w normalnych warunkach mężczyzna miałby połamane nogi, ale najwyraźniej sny charakteryzowały się inną fizyką. Woodren, uderzając w piasek, nawet nie poczuł bólu. Wstał i wypluł złote ziarna. Zorientował się, że jego gorsze wcielenie zaczęły go otaczać. Każdy z Woodrenów miał uzbrojenie pasujące do swojej profesji. Kowal trzymał młot, rzeźnik miał pas z powkładanymi tasakami, a krawiec miał torbę pełną półmetrowych igieł.
         - Jesteś taki jak my - zaczęli mówić chórem. - Takim samym nieudacznikiem.
         - Pierdolcie się, nie będę taki jak wy! - krzyknął realny Woodren, a następnie wyjął miecz z pochwy i rzucił się do walki.

***

         Pod wpływem działania magii Riordiana brat Merilah przestał się trząść, ale jego czoło pozostało rozpalone. Tempo oddechu i bicia serca młodego mężczyzny utrzymywały się na niskim, ale pozwalającym na przetrwanie poziomie.
Awatar użytkownika
Gelarum
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smoczyca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gelarum »

Miała tego wszystkiego już po dziurki w nosie! Przez ostatnie dwa dni... Nie, dwa tygodnie, jak się teraz okazuje, wydarzyło się tyle rzeczy, które, choć bardzo zmieniły jej życie, to zrobiły to tylko pozornie na lepsze. Na początku wszystko wydawało jej się cudowne, a teraz? Straciła miłość życia, a ojciec, którego odnalazła, okazał się być podłym sadystą, którego nic nie obchodziła! Była głupia, wogóle ruszając się ze swojego domu! Gdyby siedziała cały czas w fotelu, to nie mogłoby się wydarzyć, a ona nawet nie przypuszczałaby, że czegoś jej brak! Miała dość całego świata, który zmuszał ją do bycia tym czym jest! Miała się już dość!

Wstała z miejsca i spojrzała za siebie. Nikogo, ani niczego już tam nie było. Zostawił ją! A mówił, że tyle dla niego znaczy! Kłamca!
Tupnęła nogą w wyrazie protestu. Jeżeli tak miało być, to niech tak będzie! Wróci do swojej biblioteki i będzie udawała, że nic takiego się nie wydarzyło. Miała swoją książkę, nie będzie więc nikomu zagrażać. Będzie w stanie zapanować nad sobą i wreszcie pozostać tylko i wyłącznie elfką. Już nigdy więcej nie będzie musiała oglądać ciemnogranatowych, smoczych łusek.
Zabrała książkę z trawy i włożyła sobie pod pachę. Zdecydowanym krokiem wyruszyła w stronę, w której mniej więcej znajdowała się droga do jakiegoś z większych miast, w którym to znajdzie sobie transport z powrotem do Fargoth.



Odsunął się kawałek, oglądając poczynania czarodzieja. Riordian chciał uzdrowić człowieka z pomocą jakichś ziół, które miała nazbierać dziewczyna. Po wyczarowaniu ich kopii na dłoni czarodziej wrócił do pomagania człowiekowi.
Prawdopodobnie on również ruszyłby poszukać owego ziela, by wspomóc leczenie, ale zaniepokoił go pewien fakt. Mianowicie, aura Gelarum, chociaż ledwo wyczuwalna z tej odległości, zaczęła powoli słabnąć. Nie był pewien, co mogło być tego przyczyną, ale zacząl się poważnie niepokoić. Nie mógł pozwolić, by coś się jej stało. Nie zamierzał zwlekać, choćby po to, by wytłumaczyć, czemu odchodzi, czy też się pożegnać. Liczył się czas.

Pobiegł w stronę ich dawnego obozowiska. Przez chwilę chciał polecieć, ale wiedział, iż jego córeczka nie lubi tej formy, utożsamiając ją z czymś złym. Może i była to głupia decyzja, ale było to ledwie parę minut biegiem. Jednak gdy Firnegal znalazł się już na miejscu, nikogo tam nie zastał. Ruszył szybko śladem zapachu, który zostawiła za sobą smoczyca. Martwił się, ponieważ prawie wcale nie czuł jej aury, mimo iż na pewno powoli zmniejszał dzielący ich dystans.
- Gelarum! - krzyknął, jednak nie doczekał się odpowiedzi.

Ciąg dalszy: Gelarum i Firnegal.
Awatar użytkownika
Riordian
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Wędrowiec , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Riordian »

        Kiedy Crusty wraz z Merilah zniknęli z pola jego widzenia zabrał się za dalszy ciąg jego zadania. Skupił część swojej uwagi na podtrzymywaniu funkcji życiowych Woodrena w takim stanie w jakim się znajdował. Nie mógł pozwolić na pogorszenie się jego stanu, co było dość trudne bo trucizna, z wyciągu neviifiji, która choć rzadko stosowana, nie była ciężka do zakupu, a to, że kapłan wiedział jak ma sobie z nim radzić było kompletnym przypadkiem. W jego głowie teraz też toczyła się wewnętrzna walka, ponieważ kiedyś już leczył otrutego w ten sposób i wtedy nie dał rady. Tym razem jednak jest pewna różnica - wie co to jest. No i wie jak sobie z tym poradzić. Wtedy nie wiedział, dlatego nie mógł nic zrobić. A wina została wtedy zrzucona tylko i wyłącznie na niego. "Bo na pewno dałoby się go inaczej wyleczyć". Nie dałoby się. Ale jeżeli ktoś głupi uprze się przy swojej tezie, to nieraz jest tak, że nie da się wybić danej osobie tego z głowy. Co poradzić...
        Woda, potrzebna mu była woda. Wiedział jednak, że woda stworzona przy magii, której on dysponował nie była... jak to mówią uczeni? Pełnowartościowa? Jakoś tak. Jednakże mógł stworzyć taką wodę, która w tym przypadku by wystarczyła. Najpierw jednak naczynie. Jedną dłoń nadal trzymał na czole długowłosego, drugą natomiast przeniósł nad trawę i uniósł jakieś dwadzieścia centymetrów do góry. Skupił się, tworząc szczelny miska, kamienna, najprostsza. Nie była ona idealna, ale dawała możliwość skupienia w niej małej ilości wyczarowanej wody. Kolejny raz się skupił, dzieląc przepływ magii, by nie stracić połączenia z czarnowłosym a równocześnie stworzyć namiastkę wody, której objętość po chwili się zwiększyła. Wydrapał z ziemi mały kamyk, bo wiedział, że się przydadzą całe pokłady magii, a nie chciał marnować na takie małe coś.
        Był na tyle skupiony, że nie zwrócił nawet uwagi na zniknięcie Firrengala i tego, że został sam z otrutym w tym miejscu.
        Zaraz jednak na szczęście pojawiła się Merilah razem z Crustym, który wylądował teraz na jej ramieniu. "zadanie wykonane" zameldował on obojętnym tonem. Mag odebrał kwiaty od dziewczyny i odłożył dwa na bok, po czym jeden kwiat jedną dłonią powoli oskubał z liści, które następnie wrzucił do miski z wodą. Chwycił mały kamyczek i zaczął nim ugniatać liście z wodą, prowizorycznie to mieszając, czego efekt niestety był mizerny, jednak wystarczający. Odłożył miskę na chwilę na bok i podwinął strój mężczyzny, odsłaniając jego brzuch, który nabrał teraz trochę siwego koloru. Położył kilka kwiatów na jego brzuchu i wolną już rękę przeniósł nad te właśnie kwiaty.
        Zaczął cicho szeptać niezrozumiałe słowa, po czym kwiaty przybrały lekko niebieskiej poświaty. Prócz tego nie było widać żadnych efektów. To miało jedynie chwilowo zneutralizować działanie trucizny. Nie na długo.
        - Musimy zagotować ten wywar. Mamy ognisko, zaparzyć coś na kształt herbaty z tego musimy i wlać mu do gardła, bo sam nie odzyska przytomności, żeby to wypić. Później mu się poprawi w ciągu kilku godzin... jeżeli nie podamy mu tego za późno... - te kilka ostatnich słów dodal ledwo słyszalnym głosem. Wątpił, bo specjalnie po to użył magii, by czasowo zneutralizować truciznę przy pomocy tych kwiatów. Spojrzał na Merilah.
        - Macie coś, w czym możemy to ugotować, zaparzyć, czy coś? Jakieś naczynie? - No bo jak inaczej mieliby to zaparzyć. Zawiesił spojrzenie na jej oczach, czekając na jej reakcję.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Gdy Riordian zapytał o naczynie, w którym mógłby przygotować lekarstwo, Merilah skinęła głową, potwierdzając. Rzeczywiście mieli przy sobie coś, co mogło przydać się do tego celu. Czarodziej poprosił, żeby dziewczyna przyniosła mu naczynie, a ona zgodziła się, udając się z powrotem do swoich pakunków. Riordian został sam z chorym, nie zaprzestając szykowania kolejnych kwiatów do uwarzenia wywaru leczniczego.
- Miło, że nareszcie możemy porozmawiać w cztery oczy, Riordianie. - rozległ się w pewnym momencie przyjemny, kobiecy głos gdzieś za plecami czarodzieja. Opiekun odwrócił się szybko, zaskoczony nagłym pojawieniem się tu kolejnej osoby. Kobieta była niczym kwiat - w idealnym, młodym wieku, o niespotykanej wręcz urodzie i pięknych, złotych lokach. Na sobie miała zwiewną szatę w kolorze alabastru. W dłoni miała biały kostur, wykończony błyszczącym kryształem, emanujący własną aurą. Z jej pleców wyrastała para rozłożystych, pierzastych skrzydeł. Nie było wątpliwości, że jest aniołem.
- Kim jesteś? - spytał czarodziej, któremu akurat tylko to pytanie przyszło do głowy.
- Pomocną dłonią. - odparła spokojnie, poprawiając swoje złote loki. - Na imię mi Amelia.

To mówiąc podeszła bliżej, przyglądając się Woodrenowi. Miała nieodgadniony wyraz twarzy, kiedy przyglądała się występującym objawom, ale skończyła oglądać je bardzo szybko i krytycznym okiem zerknęła na tworzony przez czarodzieja wywar.
- Przeciwko neviifiji? - spytała Amelia. Gdy czarodziej potwierdził, mruknęła coś, kiwając głową. - Nie mogę pokazać się Merilah, nie mamy więc wiele czasu. Chciałabym bardzo na spokojnie z tobą porozmawiać, ale muszę się pospieszyć. Napisz do niej proszę krótki list pożegnalny, a ja zajmę się Woodrenem.
Po tych słowach wręczyła czarodziejowi kawałek pergaminu i rysik, które Riordian wziął, chwilę się wahając. Doszedł jednak do wniosku, że to na pewno coś ważnego, skoro przyszła do niego sama anielica. Zaczął krótkimi ruchami pisać litery, układające się w przeprosiny. Tymczasem anielica wzięła do ręki misę z wywarem, po czym wymruczała nad nim parę zaklęć. Zawartość misy zabulgotała, lekko zmieniając kolor na bardziej jasny. Dobrze wiedziała, dlaczego Pan wysłał tu akurat ją - miała talent do neutralizowania wszelkich trucizn, była w tym prawdziwą mistrzynią.
- Tak ogromny potencjał, w pojedynczym istnieniu... - powiedziała Amelia, po czym przykucnęła przy Woodrenie. Uniosła mu lekko głowę, po czym rozchyliła usta i wlała mu do gardła krzepiący napój. Zostawiła połowę, żeby potem Merilah mogła podać mężczyźnie kolejną porcję lekarstwa.
- Skończyłeś? - zapytała anielica, odwracając się z powrotem do Riordiana. Czarodziej właśnie postawił na pergaminie ostatni znak i oddał rysik do jego właścicielki. List położył obok wciąż nieprzytomnego Woodrena, po czym przygniótł go trochę misą z wywarem, żeby nie odleciał.
- Spokojnie, wyjdzie z tego. - oświadczyła Amelia, uspokajając czarodzieja. Wiedziała, że jest opiekunem, dlatego też zdecydowała się pomóc mu przy Woodrenie, żeby potem móc z nim łatwiej porozmawiać. Anielica chwyciła go za rękę, po czym wypowiedziała słowa zaklęcia. Zanim jeszcze zdążyli zniknąć pod wpływem czaru, w powietrzu dało się słyszeć jeszcze: "Musimy poważnie porozmawiać". Potem nastąpił krótki błysk i oboje teleportowali się w bliżej nieznanym kierunku.
Zablokowany

Wróć do „Równiny Theryjskie”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości