Mroczne DolinyMały kotek grzecznie śpi...

Tajemnicza kraina, nad którą od wieków zalega mrok. Słońce świeci tu niezwykle rzadko. Nie ma tu tętniących życiem wiosek, jedynie jedno, warowne miasto ostało się w tej czeluści mroku, a i o nim nie można powiedzieć, pełne życia...
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Lexi siedziała na trawie ze skrzyżowanymi nogami, wsparta na rękach o ziemię. Była świadoma tego, jak potężną mocą włada, a w Maurii uczyła się ją odpowiednio wykorzystywać, ale jak każdy miała swoje granice. Teraz wycieńczona podróżą, głodna, przemarznięta i wyczerpana magicznie nie miałaby siły nawet ruszyć rysikiem po papierze, nie mówiąc już o odsyłaniu ostatniej zjawy. Saszy nie chciała znów prosić o pomoc, bo znów skończyłoby się to jej omdleniem. Poza tym miała zamiar ograniczać takie sytuacje do minimum, jeśli tylko ma na to jakiś wpływ.
        Widząc jednak, jak ostatnia zjawa płynie w stronę Caroline, zwątpiła, ponownie rozważając swoje opcje, nim jednak podjęła jakąkolwiek decyzję, a Sasza zdążył się odezwać, Wega pokazał swoje sztuczki. Kotołaczka spoglądała z zainteresowaniem na scenę przed nią, rozgarniając dłonią opadające na oczy włosy. Tryton zdawał się w jakiś sposób zniewolić zjawę, mamrocząc swoje zaklęcia, a po chwili duch rozmył się w powietrzu niby mgła rozwiana wiatrem. A z nim jego krzyk.
        Bastet z westchnięciem przewróciła się plecami na trawę i tak została, zmęczonym wzrokiem wpatrując się w zaróżowione niebo, widoczne miedzy koronami drzew. Jest rano, czy wieczór? Straciła poczucie czasu. Rozrzucone na boki ręce w zamyśleniu skubały źdźbła trawy, a plecak uwierał w krzyż, przygnieciony ciałem dziewczyny.
        - Długo się tak będziesz lenić? Pamiętaj, że wciąż was ścigają – Kruk wylądował, drobiąc kolejne kroki wokół dziewczyny, która prychnęła pogardliwie, nie podejmując nawet dyskusji. Gdyby umiała się z nim dogadać zrobiłaby to już dawno, teraz nie chciało jej się nawet strzępić języka. Podniosła się tylko na łokciach, słysząc jak Caroline szuka Lilki, podświadomie reagując na nadane jej wcześniej imię.
        - Kotek jest tylko swój – odparła, zerkając na Wegę ze złośliwym uśmiechem. Zaraz jednak przeniosła zielone oczy na dziewczynkę i puściła do niej oko, podnosząc się do siadu. Gdy dziewczynka zbliżyła się do niej, Lexi umyślnie zastrzygła kocimi uszami i machnęła ogonem za plecami, wywołując słaby uśmiech malutkiej.
        - Ale super – westchnęła cicho Caroline, a zmiennokształtna zerknęła na Wegę.
        - Przeżyję – stwierdziła oględnie i podniosła się powoli, otrzepując lekko z ziemi. – Chodź mała, na jedną kołysankę mam jeszcze siły – powiedziała łagodnie i połaskotała dziewczynkę ogonem po nosie, co spowodowało mały wybuch śmiechu. Nawet Bastet uśmiechnęła się słabo na ten dźwięk, mimo że rozbrzmiał na polanie tak obco, jakby ktoś roześmiał się na polu po bitwie.

        Odprowadzili dziewczynkę do domu, a przed wejściem Alexandra wzięła małą na ręce i przytuliła ją do siebie, by nie oglądała wnętrza. Nie wiedziała, co dokładnie mogły tam zastać, ale chciała dziewczynce oszczędzić nieciekawych widoków.
         - Ja ją położę, ogarniesz tu? – szepnęła do trytona, zerkając na niego ponad ramieniem niesionego dziecka i przemknęła z małą do jej sypialni. Dopiero tam odstawiła małą na ziemię, a ta wpełzła zaraz do łóżka niczym zwierzątko do swojej norki. Zawinęła się w kokon ze starej pościeli i łypała tylko na Lexi wielkimi oczami.
        - To opowiesz mi bajkę? – zapytała z pełnym nadziei spojrzeniem, ale kotołaczka pokręciła lekko głową.
        - To będzie troszkę inna bajka. Śpij, Caroline – powiedziała cicho, głaszcząc dziewczynkę po głowie i zsyłając na nią magię. Nie miała już siły, więc strumienie mocy były słabe i pourywane, ale zmęczonemu dziecku nie trzeba było więcej. Usnęła w momencie, nie domykając nawet buzi, z której wydobywał się teraz tylko cichy oddech śniącego. A śniła pięknie, o to się Lexi postarała. Same motylki, słoneczka, króliczki i inne badziewia, żadnych duchów. Na zdrowie dziecino.
        Wyszła z pokoju, zamykając cicho za sobą drzwi, gdy upewniła się, że mała zasnęła na dobre, śni same puchate rzeczy i nie obudzi się przez najbliższe kilkanaście godzin. A wtedy już wszystko będzie dobrze. Chyba.
        - Jak tam? – zerknęła na trytona i po mieszkaniu. – Musimy ruszać dalej, na pewno już złapali nasz trop. Polecisz sprawdzić gdzie są? – ostatnie zdanie Lexi skierowała do Kruka, który siedział na tarasie zerkając przez otwarte drzwi. Nie odpowiedział, ale wzbił się w powietrze z łopotem czarnych skrzydeł i zniknął im z oczu.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

        Wega wkraczając do mieszkania usłyszał, jak podłoga zaskrzypiała pod jego ciężarem. W domku wielkiego szału nie było. Ot wielkie otwarte pomieszczenie, gdzie w rogu kryła się część kuchni, ale tuż na wejściu od razu prezentował się długi i niski stolik oraz równie długie, lecz nieco wyższe siedzisko z oparciem, na wzór ławeczki z parku tylko okryta futrem i poduszkami wypełnionymi słomą, a na samym końcu, w kolejnym rogu skrywał się kominek. Lexi od razu skierowała się do sypialni (gdzie pewnie ogólnie spały wszystkie dzieciaki), ale sam widok po balandze duchów nie był tak zły. No… może omijając powykręcanych na podłodze rodziców z gębami świadczącymi o tym, że faktycznie były tu złe moce. Wybałuszone oczy, pootwierane w przerażeniu usta, czy też powyginane kończyny Wegi nie ruszały, ale rozumiał, że dla kilkuletniej dziewczynki mógł być to widok mniej przyjazny, więc Caroline mogła być w głębi duszy wdzięczna zmiennokształtnej. Tryton tylko burknął coś na wzór „uhm” i poczekał aż dziewczyna z dzieckiem zamkną się w oddzielnym pomieszczeniu.
        Wega postąpił kolejne kilka kroków w przód spoglądając na leżące, lecz wciąż żywe ciała. Nie przywykł do tego – leżące a nie martwe. Zaczął właściwie się zastanawiać, co też takiego właśnie odwala. Próbuje nawrócić szurniętych lądowców by byli dobrzy dla swoich dzieci i żeby choć trochę stali się ludzcy. „Oj Wega, ląd ci się wżera w głowę. Niezdrowo,” pomyślał kwaśno naturianin.
        Nie za bardzo wiedział od czego zacząć. Zgraja dzieciaków i dwóch dorosłych, ale mówi się, że najlepszy kąsek zostawia się na sam koniec, więc odpuścił sobie rodziców, a zajął się braćmi i siostrami Caroline. Rozejrzał się jeszcze raz po pomieszczeniu i uznał ławeczkę pokrytą skórami za lepsze miejsce niż podłoga. Zaczął więc przenosić rodzeństwo, a ku odrobinie rozrywki, także układać na tyle na ile ich nieprzytomne ciała zechciały współpracować. To była odrobina sztuki w nie sztuce. Największych braci ułożył po bokach, tak żeby te mniejsze nie powypadały z „sofy”. Jeden z nich wyglądał nawet jakby spoglądał w okno z tęsknotą (gdyby nie zamknięte oczy), a jego dłoń czule spoczywała na ramieniu młodszej siostry. W środku znajdowały się młodsze dzieci, te dwuletnie właściwie samo z siebie ułożyło się na kolanach starszego rodzeństwa. Dziewczynki opierały głowy o ramiona braci, a ci więksi, którzy się nie zmieścili na ławeczce siedzieli na podłodze opierając się o pozostałych. Tryton nad rodzicami wiele się nie zastanawiał. Jedynie ich wyprostował, by nie leżeli jak połamane gałęzie i z wielką niechęcią użył odrobinę magii ducha by z paskudnych grymasów nadać im obojętny wyraz twarzy – zawsze mógł się obudzić ten dwuletni dzieciak jako pierwszy i zacząć ryczeć. Na sam koniec Wega odsunął stolik tak, by móc podziwiać swoje arcydzieło podpierając łokcie o kolana. Dwie ludzkie kłody leżące gdzieś za ławeczką nie wkradały się w ten ujmujący widok kochanego rodzeństwa. Gdy Lexi wyszła on wyprostował plecy spoglądając na swoją towarzyszkę, która dopiero po kilku słowach chyba zorientowała się, co też tryton zrobił.
        - Spójrz, przygotowałem ci modeli do szkicu – uśmiechnął się gorzko, po czym wstał odznaczając się dużą niechęcią i lenistwem. Przydałby mu się skrawek cywilizacji (najlepiej oczywiście tej morskiej), ale musieli ruszać dalej. Pytanie tylko, dokąd?
        Wega nie lubił mieć nieokreślonych celów, a samo powiedzenie „odnaleźć Emmarillę” mu nie wystarczyło. Miał dorwać Krokusa, bo to chyba na nim nitka się kończyła, ale mu akurat spieprzył. W dodatku ten grubas z ekipy Krokusa zwinął mu jego ulubioną, złotą fajkę. Przypominał sobie powoli, jak bardzo nie lubi lądu. Wzrok mężczyzny spoczął chwilę na dzieciach i twarz Wegi nabrała zmarszczek obrzydzenia. Ma tyle nad nimi litości, a pomyśleć, że wyrosną na takie paskudy bez krzty honoru czy litości.
        - Chodźmy – sapnął tryton i oboje ruszyli w kierunku odwrotnym, co ich prześladowcy.
        Nie można było powiedzieć, aby się rozjaśniło, ale przynajmniej przestało padać. Wiscari z przyjemnością stąpał po mokrych ziemiach, zapewne gorzej było z Lexi. Naturianin nie odezwał się ani jednym pełnym zdaniem. Tylko przytakiwał albo burczał pojedyncze zdania, choć i tak wcześniej nie należał do rozmownych gości. Teraz ograniczył się do minimalnego minimum, o ile właściwie i kotołaczka miała ochotę rozmawiać…a raczej mówić, bo trudno by było nazwać ich konwersację dialogiem. Irytował się wewnętrznie, że włóczy się właściwie bez określenia końca drogi. Ich jedynym wyznacznikiem było podążanie w odwrotną stronę względem niesympatycznych kolegów Kici, a to wyraźnie mu przeszkadzało. Właśnie ściągnął na siebie małą Kicię z problemami, jakby własnych nie miał za mało. W głowie rozważał właśnie kilka opcji, aż w końcu zapytał:
        - Właściwie to gdzie jest twoje dalej? – spytał na tyle poważnie, że aż przystanął by spojrzeć zmiennokształtnej w oczy.
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Kotołaczka zmarszczyła brwi, podążając wzrokiem za gestem trytona aż jej spojrzenie nie padło na groteskowo ułożone ciała, mające chyba coś prezentować. Uniosła brwi spoglądając na mężczyznę, ale nic nie powiedziała uznając żart za niezbyt zabawny i nie do końca będąc zadowoloną, że Wega widział jej rysunki. Swojego zainteresowania się nie wstydziła i nie kryła w histerii swoich dzieł przed cudzym okiem, ale nie było to też coś czym się chwaliła i zdradzała pierwszej lepszej osobie. Ot mała ucieczka od rzeczywistości, którą psuje każda ingerencja elementu ludzkiego.
        Wyszła na ganek, zatrzymując się tam i nabierając w płuca haust świeżego powietrza próbowała oczyścić umysł. Ten jednak wydawał się zaśmiecony nieustannie, odkąd pojawił się w jej głowie obcy głos i Lexi coraz częściej miała wrażenie, że po prostu nie ma tyle siły, by sobie z intruzem poradzić. Teraz czuła się jakby była wciąż pod wodą, a jej myśli krążyły wolno, jakby niechętnie poganiane przez nieustanny pośpiech i nerwy. Zadarła lekko głowę, obserwując powracające Ptaszysko, które wylądowało w kilku podskokach na trawie, robiąc parę kroków i otrzepując skrzydła. Kotołaczka spojrzała czujnie w niebo, niemo ostrzegając chmury, żeby nawet jednej kropli deszczu więcej nie zrzuciły, po czym zeszła ze schodów, zbliżając się do swojego nieplanowanego towarzysza.
        - Są już blisko, straciliście swoją przewagę bawiąc się w dom – stwierdziło złośliwie Ptaszysko i wskazało skrzydłem za siebie. – Są najdalej staję stąd, lepiej bądźcie cicho – rzucił jeszcze kruk i z łopotem skrzydeł ruszył w przeciwnym do wskazanego kierunku. Dziewczyna stała jeszcze przez chwilę, wbijając wzrok w las przed sobą, jakby coś tam widziała, lub spodziewała się zobaczyć, gdy z otępienia wyrwał ją głos Wegi i skinęła głową, ruszając za nim w stronę, gdzie zniknął im z oczu kruk.
        Szła o wiele wolniej niż by chciała. Właściwie ślamazarnie wlokła się o kilka kroków za trytonem, walcząc z glajdowatą powierzchnią lasu. Rozmoczona od wody ścieżka skąpała się w błocie, które niezadowolonym cmokaniem komentowało każdy krok kotołaczki. Ta też nie wyglądała na zachwyconą, powoli unosząc nogę do każdego kroku, potrząsając nią śmiesznie by pozbyć się nadmiaru błocka i stawiając kolejny krok, by drugą stopą powtórzyć bezużyteczną czynność. Miała wrażenie, że zapada się w tych mokradłach i skrajne niezadowolenie wykrzywiało młodą buźkę.
        - Aaaaagh! Bleh! – jęknęła z niesmakiem, gdy w pewnym momencie noga zapadła jej się po kostkę, a od pływania stopą w brejowatej mazi uratowały ją tylko sznurowane wysoko buty. – Co za błoto! To nie są warunki dla kota, ja protestuję! – miauczała marudnie, po czym spojrzała czujnie na plecy idącego przed nią trytona. Uśmiechnęła się nagle z zadowoleniem, szykując już do skoku i przemiany, gdy mężczyzna zatrzymał się nagle, odwracając w jej stronę z pytaniem.
        - No… w kierunku przeciwnym do tego, z którego nas gonią – odpowiedziała burkliwie, spoglądając podejrzliwie na poważne oblicze Wegi.
        Wiedziała jednak o co chodzi jej towarzyszowi i pyskówka miała tylko dać jej trochę więcej czasu na znalezienie właściwej odpowiedzi. Gdzie jest „dalej”? A skąd ma wiedzieć? Teraz przecież tylko ucieka na ślepo odkąd obudziła się z dłonią zaciskającą na jej ustach i szczerze mówiąc nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie zmierza. Jak najdalej stąd chyba. W pierwszym odruchu nie wyobrażała sobie wrócić do Świątyni po tym, co ją tam spotkało, ale wciąż chciała się uczyć. Poza tym podejrzewała, że Yakov działał sam, tylko by osiągnąć własne korzyści, a więc może ktoś z innych nauczycieli by jej pomógł, gdyby tam wróciła? Tylko jakie szanse miało słowo adeptki przeciwko słowu mistrza, i czy miała w ogóle jakieś szanse, by dotrzeć do Świątyni żywa. Wolała nie sprawdzać jakie zdanie ma na ten temat stuknięty brat Saszy, a tym samym jej dalsze plany sprowadzały się na razie do ucieczki.
Awatar użytkownika
Wega
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wega »

Marudzenie Lexi spływało po Wedze równie mocny, co niedawny deszcz. Kotołaczka miała okazję trochę się wygadać, nawet jeżeli dotyczyło to jedynie błota. Tryton miał gdzieś hen, hen daleko i głęboko w sobie nadzieję, że usłyszy jakąkolwiek inną odpowiedź, choćby, że „idę na ryby”. Jednak nawet będąc niemalże święcie przekonanym, że Kicia nie ma żadnego celu i tak jakby poczuł dziwny zawód i chociaż nie pokazał tego w żaden sposób poprzez mimikę twarzy, to jego rozgoryczenie można było wyczuć w powietrzu.
Wega wyprostował się wlepiając wzrok w rząd drzew. Nie na rękę było mu ciągnąć za sobą Kici, ale z drugiej strony nie miał jakoś serca jej zostawić na pastwę losu w lesie, gdzie szuka ją szajbnięty koleżka. To było oczywiste, że jeżeli tu zostanie to raczej szybko dostanie się w jego ręce, a Kicia ani razu w sumie nie zaszkodziła trytonowi. Wiscari nie miał powodów by ją sprzedać temu kolesiowi, chociaż nie miał też powodu by ją za sobą wlec. „Te lądowe gnidy robią więcej problemów niżbym chciał” przyznał w duchu, a podejmowanie decyzji przerwał mu skrzek.
Mężczyzna od razu rozejrzał się dookoła, jakby nagle dostał impulsu żywotności. Może i był przygłuchy, ale tego dźwięku nie pomyliłby z żadnym innym.
- Słyszeliście to? - zwrócił się zarówno do dziewczyny, jak i kruka. - Ten skrzek, to mewa – wiedział, jak absurdalnie brzmią jego słowa, ale nawet nie miał zamiaru dyskutować.
- Ptaszasty towarzyszy Kici, nie będę wysyłać koteczki na drzewo by upolowała twojego bardzo dalekiego krewnego. Ściągniesz te mewę do nas? Jak zacznie znowu skrzeczeć to ci uroczy prześladowcy Kici szybko nas zlokalizują.
Chcąc nie chcąc kruk z oporem, czy też bez oporu, postanowił ściągnąć mewę na ląd. Wega korzystając z chwili „sam na sam” zwrócił się jeszcze do Lexi.
- Tylko nie czuj się winna temu, że nie masz dokąd podążyć. To przesrane iść bez celu, coś o tym wiem. Chodzi bardziej o to byś nie wlekła się tak po świecie zbyt długo, bo ci odwali, a gdy ci odwali już tak miło nie będzie.
Na Prasmoka, Wega komuś sprzedał radę. Podzielił się nią z malutką Kicią, w życiu by nie pomyślał, że doradzi lądowej istocie... i to jeszcze kotu.
Temat nie zdołał się rozwikłać, bo kruk wrócił wraz z mewą, która z automatu usiadła na wyciągniętym przez trytona przedramieniu.
- No padlinożerco, co ty tutaj chowasz – mruknął ochryple oglądając nóżki zwierzęcia.
Wega nienawidził malutkich wiadomości owiniętych wokół nóżek chudych niczym nitki. Miał na to za duże palce, ale aż dziwił się precyzji umocowania wiadomości. Mimo wszystko, szybko się do niej dostał, a mewa uciekła Wiscariemu na bark nim ten strzepnął ją z przedramienia. Mężczyzna rozwinął kawałek papierka, po czym przeczytał (oczywiście nie w głos):
„Jak to czytasz to wiedz, że ci pierdolnę. W kałamarzu brakuje mi już atramentu, a uwierz mi, że tutaj kosztuje tyle co poroże jelenia. Wciąż na ciebie czekamy wodoroście”.
Wega uśmiechnął się przebiegle, nawet na chwilę zatopił się we wspomnieniach wspólnego mordowania ze swoją kompanią. Szczególnie pamiętał tego, co przebił trójzębem na statku albo tego, którego wykastrował i powiesił na nodze do góry nogami. Biedaczek, nie mógł już nic powiedzieć, bo Korovot obwiązał szyję umierającego sznurem, a później opuścił worek z piachem, jaki był do sznura przymocowany. Szybko się udusił, powinien być wdzięczy Korovotowi, umarł szybko.
- Jaki mamy miesiąc?
- Miesiąc Orła – odparł kruk nie odrywając oczu od naturianina.
- Cóż Kiciu, zabieram cię w krótką podróż. Nie sczeźniesz tutaj w lesie z powodu tego jełopa, co cie prześladuje, ani z powodu dzika, który jest w stanie cie staranować jednym atakiem. Możesz zawsze przecież umrzeć z nieco większą godnością. Wyciągaj kartkę i rysik.
Wiscari użyczył swoich pleców (o ile dziewczyna nie miała lepszej podkładki), by Lexi nie rysowała na żadnym mokrym drzewie czy kamieniu. Wolał uniknąć wszelkich śladów swojej obecności i kazał dziewczynie pilnować, aby niczego nie zgubiła. Nawet zmusiłby ją do szukania złamanego rysika w okropnym błocie, byleby nie zostawić po sobie żadnego śladu. Na szczęście ziemia była tak rozpaćkana, że przy kolejnej zapowiadającej się mżawce ich odciski butów i stóp znikną.
Zadanie nie było zbyt trudne, dla znawcy geografii. Wega średnio znał się na lądzie Alarańskim, a swoją mapę gdzieś przepił, więc Kicia miała za zadanie sporządzić jej prostą wersję. Chociaż tryton nie zdziwiłby się, gdyby kotołaczkę poniosły rysownicze ambicje. Sam coś starał się sobie przypomnieć by dodać nieco więcej szczegółów, a gdy skończyła wyciągnął jej obie dłonie i położył na nich mapę. Jeszcze na chwilę zawahał się, czy aby podejmuje dobrą decyzję, ale niech straci.
- Okiwaj mnie z mojego cacka, a jak cię znajdę to urżnę łeb... Tylko przy odrobinie szczęścia i to raczej na sam koniec tortury. Na pewno zacznę od paznokci, a później palców - ostrzegł marszcząc brwi, po czym sięgnął złotego kompasu.
- Mam tylko półtora miesiąca by dostać się tutaj – Wega wskazał miejsce trzeciego królestwa z kolei nad Morzem Cienia. - To jakieś miasto kojarzące się ze słowem „syrena”. Tutaj gdzieś się rozpoczyna Pomarańczowy Szlak, on prowadzi bezpośrednio nad Morze Cienia.
Złota wskazówka w kompasie się zakołysała, a gdy przystanęła Wedze momentalnie skwaśniała mina.
- Genialnie. Szkoda, że drogę do tego państewka przecina nam twój koleżka. Stracimy czas na wymijaniu go... - burknął i już zaczął żałować, że wciągnął w to zmiennokształtną. Jednak podczas sporządzania mapy wynikało, że zna się na lądzie więc jej wiedza skróci czas ich podróży. Tyle dylematów.
- Aghr... - westchnął marudnie tryton.
- Słuchaj no, przeprowadzę cię przez to bagno, ominiemy moczymordę, a nawet zaciągnę cię dalej, tylko nie staraj się mi prawić żadnych kazań. Nie musisz się w nic wtrącać, ale jeżeli zechcę albo uznam, że komuś poderżnę gardło albo przerzucę jelita przez koronę drzew, to to zrobię. Tak wiem, możesz równie dobrze sama sobie pójść gdziekolwiek tylko zechcesz, ale oszczędzę ci cierpienia i zamiast topić się w tym bagnie, gdzie zaraz ponownie spadnie deszcz, po prostu zmień się w kota żebym cię mógł „przetransportować”. To też oszczędzi czasu i mnie i tobie. Również przypominam, że i tak nie masz co ze sobą zrobić, to chociaż niech moczymorda straci trop. Wyjdziemy na Pomarańczowy Szlak, a później możesz sobie wybrać kupca i naciągnąć go na ładny uśmiech na niezwykłą podróż w nieznane.
Wega zamknął kompas, który jeszcze rzucił zajączka swoim blaskiem na twarz zmiennokształtnej. Mężczyzna pociągnął za łańcuszek i błyskotka zniknęła dziewczynie z pola widzenia. Przejął także mapę i ładnie ją poskładał, po czym wcisnął do kieszeni.
- To jak? Piszesz się na to?
Awatar użytkownika
Lexi
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Uczeń , Złodziej , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Lexi »

        Padło pytanie, padła odpowiedź, a tryton skrzywił się i spojrzał gdzieś w dal. Kotołaczka przechyliła delikatnie głowę, wciąż lekko chwiejąc się na nogach, gdy te nieprzyjemnie grzęzły w gęstym błocie. Niezadowolenie aż biło od brzydala, ale Lexi to bardziej zastanawiało niż peszyło, bo jej słowa nie wydawały się zbyt istotne, więc jak mogły aż tak wpłynąć na mężczyznę? Nie wiedziała gdzie idzie. Nie szła. Uciekała. Wolno, bo błoto, ale uciekała. Cały ten czas unikała myślenia o tym co się wydarzyło, szukając kolejnych bodźców, pchających ją naprzód, motywujących do dalszej drogi. Ciągle było coś, z czym natychmiast należało sobie poradzić, pościg, przed którym należało uciec i ten głos w głowie, z którym nie umiała sobie poradzić. Teraz milczał, ale czuła jego kpiącą obecność, niczym upartą myśl, której nie można się pozbyć, bo wciąż wypływa na powierzchnię, przypominając o sobie.
        Chciała wrócić do Maurii. Tylko co wtedy? Nawet gdyby udało jej się w jakiś sposób ominąć Yakova i jego akolitów, co by mogła zrobić? Odnaleźć innego mistrza, schować się za jego szatą i prosić o pomoc? Już sama ta myśl była nie do zniesienia. Tyle kosztowało ją, by się tam dostać, inaczej niż wszyscy, nie mając pieniędzy ani znajomości. Wszystko, co osiągnęła, zdobyła własną pracą, własnym wysiłkiem i uporem maniaka. Kotołaczka całe swoje życie opierała na przetrwaniu. Inni porównaliby ją do szczura, nie dachowca, gdy potrafiła każdą sytuację wykorzystać na własną korzyść, odnajdując tam dla siebie rolę do odegrania i po raz kolejny odbijając się od dna. Myśl, że teraz miałaby umykać z podkulonym ogonem, błagając o ratunek przed jakimś szurniętym cepem z przerostem ambicji była nie do zniesienia. Możliwa oczywiście, wszak i to byłoby sposobem na przetrwanie, ale zdecydowanie nieprzyjemna. A nawet gdyby schowała dumę w buty, jaka jest szansa, że ktokolwiek jej uwierzy? Sama sobie by nie uwierzyła. Gdyby obudziła się w tej chwili we własnym łóżku nawet by jej przez myśl nie przeszło, że coś jest nie tak; ot skończył się zły sen. Co więc jej pozostawało?
        Zamrugała nagle, podnosząc wzrok na trytona, który unosił głowę, jakby czegoś szukał. Zastrzygła uchem, słysząc skrzek mewy, ale nie przywiązała do tego większej wagi, dopóki Wega z jakiegoś powodu nie uczepił się ptaszyska. Słysząc zaś dyskusję z "jej" Ptaszyskiem, uniosła wysoko brwi i splotła ramiona na piersi.
        - Jakbyś mógł mnie gdziekolwiek wysłać! – fuknęła butnie, chociaż chyba nikt jej nawet nie słuchał. Kruk na moment tylko przechylił głowę, jakby wyjątkowo zdziwiony, że tryton się do niego zwraca, zwłaszcza z prośbą, jednak później bez słowa ani nawet milczącego potwierdzenia wzbił się w powietrze, znikając między koronami drzew. Lexi tylko przez moment odprowadzała go spojrzeniem, bo po chwili brzydal znów przemówił, a zielone kocie ślepia spoczęły na nim z całą swoją obojętnością.
        - Nie czuję się winna, bo to nie moja wina tylko tego cymbała, który sięgnął po więcej, niż jest w stanie pochwycić. A odbiło mi już dawno, nie musisz się martwić wielkoludzie – burknęła może i niezbyt przyjemnie, ale też tonem wcześniej przez Wegę niesłyszanym.
        Lexi może i wyglądała jak młoda dziewczyna, ale w tym momencie jej głos i spojrzenie przesycone były ponad stuletnim doświadczeniem, którego nawet nie próbowała kryć. W uderzenie serca jednak uśmiechnęła się znów słodko, a ślad po wiekowej wiedzy zniknął z jej twarzy, zostawiając niewinną młodą buźkę. W tym samym momencie usłyszeli, ostatni już, niezadowolony wrzask mewy, a po chwili Kruk wrócił na ziemię, bezceremonialnie niosąc w szponach niemal dorównującą mu wielkością rybitwę. Upuścił białego ptaka na podstawione ramię trytona, samemu lądując z gracą na twardszym gruncie. Lexi spojrzała na niego z zazdrością. Później kuknęła z zaciekawieniem na Wegę, odczytującego tajemniczy liścik, a koci ogon zabujał się za jej plecami, gdy próbowała zapuścić żurawia i zerknąć na fragment pergaminu. Nie udało jej się to oczywiście, ale w zamian otrzymała stwierdzenie na tyle szokujące, że nawet jej zabrakło języka w gębie. Na krótko.
        Mimo irytująco stanowczego i protekcjonalnego tonu, próby decydowania o jej losie oraz sugestii, że nie poradziłaby sobie sama, Lexi uśmiechnęła się wesoło i bez najmniejszego słowa komentarza ściągnęła plecaczek na jedno ramię i zaczęła gmerać w nim z zapamiętaniem, wpychając do środka ręce aż po ramiona. Oczy jej błysnęły, gdy dłoń musnęła skradziony jeszcze w wieży rubin wielkości melona, a po chwili wyciągnęła notesik i węgielek, szybkim ruchem zajętej dłoni dając mężczyźnie znać, że ma się odwrócić. Nigdy jeszcze nie rysowała mapy, nie bardziej skomplikowanej niż kilka kresek z zaznaczonymi po bokach miejscami charakterystycznymi, które były takie tylko dla niej – zarówno z braku doświadczenia i nie stosowaniu jakiejkolwiek perspektywy czy skali, co w praktyce zupełnie uniemożliwiało odczytanie „mapy” osobom postronnym, ale też z przyzwyczajenia i nawyku przekazywania tajnych informacji. Taki był zamysł, by planu nie umiał odczytać nikt poza nią. Teraz jednak starała się, w miarę, tak by nawet tryton coś z tego zrozumiał, zwłaszcza że to on podawał jej wskazówki.
        - Idziesz z nim?
        - Uhm.
        - Dlaczego?
        - Siedzisz w mojej głowie, sprawdź sobie.
        - Wiesz, że widzę tylko różne nici, myśli, nie kształtują się w żadne wnioski, dopóki ty tego nie zrobisz. Widzę wiele różnych odpowiedzi i uzasadnień, ale tyle samo argumentów przeciwko takiej wyprawie.
        - To chyba masz pecha.
        - Lubię cię Kotku, ale nie przeginaj.

        Lexi uśmiechnęła się pod nosem i podsunęła Saszy swoją odpowiedź. Przez chwilę milczał, by później roześmiać się chłodno, jak to miał w zwyczaju, po czym zamilknąć, niemal znikając z jej wewnętrznego radaru. A dziewczyna rysowała dalej, kierując się wskazówkami Wegi. Gdy skończyła, popukała go w plecy i przekazała prowizoryczną mapę, która po chwili wylądowała rozłożona na jej rękach. Słysząc groźbę, kotołaczka uniosła pytająco brwi, ale temat po chwili się wyjaśnił, gdy w słońcu błysnął złoty kompas. Phi! Groźba urżnięcia łba, też nowość. Tortury? Niech zapyta jej rodziców, które są najbardziej skuteczne; nasłuchali się swojego czasu jej krzyków, więc powinni wiedzieć. Ostre kiełki wysunęły się przy uśmiechu dziewczyny, gdy wlepiała zahipnotyzowane spojrzenie w kręcącą się wskazówkę.
        - Seranaa – podpowiedziała przymilnie, gdy tryton szukał nazwy królestwa, samej śledząc wskazaną drogę.
        Później już tylko słuchała, wpatrując się niezmiennie w szpetne oblicze swojego towarzysza, którego zdążyła już polubić na tyle, na ile koty przywiązują się do losowych osób, postanawiając towarzyszyć im, aż do własnego znudzenia, a później porzucić bez drugiego oglądania się przez ramię. Nawet nie mrugnęła, słysząc o podrzynaniu gardeł i rzucaniu flakami na gałęzie drzew, wówczas jedynie z zaciekawieniem przechylając głowę. Przymknęła ślepia w zadowoleniu dopiero, gdy padł na nie błysk odbitego od szkiełka słońca, a jej jedyną odpowiedzią, była nagła przemiana i wskoczenie Wedze na ręce. Dopiero wtedy kotka zadarła pyszczek i miauknęła donośnie, by z mruczeniem zacząć ocierać się o szorstką kamizelkę. Tak, pisze się.


Ciąg dalszy: Wega i Lexi
Zablokowany

Wróć do „Mroczne Doliny”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości