Ruiny Nemerii[Ulice Nemerii] Wio!

Miasto które niegdyś tętniło życiem, zniszczone po Wielkiej Wojnie dziś jest miastem nieumarłych... tutaj za każdym rogiem czai się cień. Długie ulice, tajemnicze zakamarki opuszczonych ogrodów i domów. Wampirze zamki, komnaty luster, rozległe katakumby i tajemne mgły zalegające nad miastem. Jeśli nie jesteś jednym z tych którzy postanowili żyć wiecznie strzeż się, bo możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata!
Awatar użytkownika
Cador
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek- obrońca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cador »

Jakoś był taki... mało wrażliwy na to wszystko. Wymiana przyjacielskich uwag, w którą najmocniej zaangażował się uroczy Sheridan, została przez chłopaka kompletnie zignorowana. Przyglądał się chwilę krzątającej się przy głazie Ariene, ale zgodnie z jego przewidywaniami nie znalazła żadnej dźwigni, czy czegokolwiek, co pozwoliłoby odsunąć głaz. Już na samym początku zauważył, że chociaż głaz nie znalazł się w tym miejscu w sposób naturalny, tylko został przytaszczony, to nie był elementem skomplikowanego mechanizmu- ot, postawili kawał kamienia i stoi. Niemniej jednak on powstrzymał się od komentarzy, dobrze, że dziewczyna sprawdziła (w końcu nikt nie jest nieomylny, mógł nie mieć racji).
Jeszcze mniej wzruszyła go niespodziewana akcja nowej podopiecznej. Nastawił się już psychicznie na współpracę z nią, a po dłuższej analizie zdobytych informacji uznał, że z nią trzeba jak ze zwierzątkiem- kiedy się wkurzy, to ignorować aż nie ochłonie. Każde niepotrzebne słowo to dolewanie oliwy do ognia i próba samobójcza. Właśnie dlatego zawiesił spokojne, wyprane z emocji spojrzenie na wymierzonym w niego ostrzu, uniósł brew ku górze jakby pytał 'naprawdę chcesz to zrobić?' i nawet nie drgnął. Jej przyjazne słowa skomentował tylko krzywym uśmiechem; nauczony ostrożności pozwolił sobie na niego dopiero wtedy, kiedy dziewczyna ruszyła dalej i znalazła się plecami do niego.
I tak się jej przypatrywał. Kiedy gruchnęła na ziemię nie ruszył się, by jej pomóc- był wynajętym obrońcą, a nie niańką. Spojrzał na nią z góry po czym z zadowoleniem zauważył, że dziewczyna sama się pozbierała i nawet nie przejęła się swoim niepowiedzeniem. To dobrze, może jednak będzie w stanie ją polubić.
W ogóle, matko boska, gdzie on trafił. Na przykład tacy Errian i Aithne. Ta druga usiłowała rozpierniczyć wielki głaz z użyciem wyłącznie siły, przy czym nie przyjrzawszy się przeszkodzie od razu przeszła do ataku. Zero myślenia, zero przygotowania, zero planu. A tu pojawia się Errian, który nie dość, że chce użyć sposobu, to jeszcze się zamyślił nad istotą stworzenia i będzie tak siedział dobre kilka minut, kontemplując. Prędzej głaz sam się podda, zabierze kuper w troki i odejdzie, znudzony czekaniem. Ogień i lód, ci to się dobrali.
Wsadził ręce do kieszeni, zgarbił ramiona i tak sobie nonszalancko stał, jakby go cała sprawa w ogóle nie obchodziła. Obchodziła, ale nie pakował się w to, na czym się nie zna- a o magii nie ma bladego pojęcia. Niech działają, on sobie poczeka. Przymrużył jasnozielone oczy i rozejrzał się badawczo po okolicy, sprawdzając, czy gdzieś w pobliżu nie czai się ktoś niechciany. Wyglądało na to, że jest pusto.
Awatar użytkownika
Cillian
Szukający Snów
Posty: 179
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Cillian »

- Pewnie, że byś dał, ale chyba jednak chcemy tam wejść zanim się zestarzejecie... - odpowiedział zaczepnie głos znikąd. Tak, to musiał być Aratek. Nie, nie podążał za nimi. Więc jakim cudem się tutaj znalazł? Nie słychać było nawet, jak się pojawił. A nie pojawił się sam. Bryza zdradziła jego obecność głośnym rżeniem, jednak uległa po chwili delikatnej dłoni Demencji i by uniknąć zagłaskania na śmierć jadaczkę przymknęła. Mądra klacz, mądra... - Ty już na nogach? - zwrócił się w kierunku Aithne. Po opuszczeniu siodła bacznie przyglądał się jej przez moment, potem wywrócił oczami i skierował się do Erriana. - Przejdź. - Trącił laską Łowcę Dusz, który zagradzał mu drogę do kamienia. Sobowtór w tym czasie czekał, by - jak mały gentlemen - pomóc Jennifer zejść na ziemię. Później zabrał oba wierzchowce i udał się z nimi... gdzieś. Na pewno będą bezpieczne.

Obadał głaz, zachichotał pod nosem, a potem dotknął w pierwszym lepszym miejscu kosturem. Kamulec z początku stwardniał, później pokrył się szronem, a na koniec skruszył się. Tak po prostu, do postaci drobnego, błękitnego pyłu.
~ Musimy porozmawiać - przesłał Anabde telepatyczny sygnał, w czasie gdy świecące pozostałości wpadały do środka wejścia. Ta rozmowa musiała być tajna, więc nie miał zamiaru informować o niej całej zgrai. Jak gdyby zaprzeczając temu wszystkiemu, odwrócił się na pięcie, naciągnął kapelusz na oczy by uniknąć spojrzenia Nekromantki i skierował się do - jak mu się wydawało - zdezorientowanej całą sytuacją Jen, by złapać ją za rękę i pociągnąć z dala od grupy osób, których nie zna. Gdy już miał pewność, że nikt ich nie usłyszy, zapytał:
- Wszystko gra?
*Bryza* "I don't know half of you half as well as I should like, and I like less than half of you half as well as you deserve..."
Awatar użytkownika
Jen
Senna Zjawa
Posty: 296
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jen »

Początkowo czuła się zdezorientowana całą sytuacją, do tego, wyciągnięta prosto ze snu, wciąż była niewyspana. Kiedy tak nagle pojawili się w nowym miejscu, miała spore problemy z rozpoznaniem, dokąd trafili. Kojarzyła ten widok, ale nie mogła sobie przypomnieć, skąd. Gdy chłopczyk pomagał jej zsiąść z konia, przyjrzała się pobieżnie grupce stojącej przed jakimś kamieniem. Wyglądali dość osobliwie, gdyby zobaczyła ich w karczmie albo między innymi ludźmi, pewnie też zwróciłaby na nich uwagę.

Ledwie zerknęła na czarodzieja kruszącego kamień, gdyż cały czas głowiła się nad tym, gdzie teraz jest. Zdążyła to sobie wreszcie uświadomić, a wtedy Cill odciągnął ją na bok. Spytał, czy wszystko gra, a na jej twarzy odmalowało się przerażenie, lecz prawie natychmiast je zamaskowała typowym dla siebie uśmiechem.
- Byłoby lepiej gdybym chociaż wiedziała, po co mnie tu przywlokłeś, bo jak na razie żadnych wyjaśnień się nie doczekałam. - Mimo pozornie wesołej miny, półuśmiechu i rozluźnionej postawy, w głębi oczu czaiły się strach, dezorientacja i złość. - Szczególnie, że Nemeria nie jest najprzyjemniejszym miejscem na wycieczki krajoznawcze.

Jeszcze raz spojrzała na stojących kawałek dalej ludzi, a potem na dopiero co otwarte wejście. Cudownie, do tego podziemia Nemerii. Bo przecież nie może być już lepiej... Zaraz się jeszcze okaże, że wyskoczą na nich hordy nieumarłych. Jen przegryzła niezadowolona wargę, mając nadzieję, że nie będzie musiała znowu przechodzić przez te wszystkie nieprzyjemne... wydarzenia. Nie, to się nie stanie - powiedziała sobie. - On nie żyje, więc nic takiego już się nie zdarzy. Te myśli ją nieco pokrzepiły. Nieco.
– Szybko! Musisz pójść ze mną – rzuciła. – Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo!
– Dlaczego?
– Bo cię zabiję, jeśli nie pójdziesz.
- Shut up.
- I didn't say anything.
- You're thinking. That's annoying.
Ariene
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wiedźma
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariene »

Ariene obserwowała wszystkie wydarzenia z nieco pobłażliwym uśmiechem. Zachowanie Aithne wcale jej nie zaskoczyła, była wręcz pewna, że dziewczyna zaszarżuje na kamień. Ona na wszystko szarżowała. Do przewidzenia również było to, że się jej nie uda - w końcu nie odzyskała jeszcze sił, a Errian na pewno nie mógł zwrócić jej całej energii, to kosztowałoby go za dużo wysiłku. Ona sama też wolała tego nie robić, podziemia zwykle roiły się od pułapek, a nie sądziła, by ktokolwiek z towarzystwa zdołał je rozbroić z taką wprawą, jaką posiadała ona.
Widocznie razem z Cadorem myśleli dość podobnie, bo wiedźma zachichotała mimowolnie, kiedy Errian kucnął przed głazem i się zadumał. Tak, to poważna kwestia, należy przemyśleć wszelkie za i przeciw wypierdzielenia go stąd, doprawdy. Nie wiedziała, jak to się działo, że tak młodego maga ciągnęło do szalonej Aithne, ale ich relacje wypadały bardzo zabawnie. Zasłoniła usta dłonią, żeby przypadkiem ktoś nie posądził ją o wyśmiewanie ich najspokojniejszego towarzysza.
Na nowy - choć znajomy - głos zareagowała nieco zbyt gwałtownie, napięła się, prostując sztywno, i obejrzała się błyskawicznie przez ramię, otwierając szeroko oczy. Jej pierwsza myśl dotyczyła jakiegoś wroga, ataku, zagrożenia, ale zamiast tych wszystkich złych rzeczy ujrzała znajomą białowłosą postać. Odetchnęła, przykładając rękę do piersi, żeby uspokoi bijące szybko serce. Jej chłodna natura morderczyni zanadto się rozregulowała, musiała się ogarnąć i wrócić do poprzedniej postawy, z nią łatwiej się pracowało.
- Arathain, na wszystkich bogów, następnym razem ostrzegaj - fuknęła z irytacją, ale zaraz uśmiechnęła się blado.
Dobrze, że nic mu nie było. Gdyby Nemeria pochłonęła jeszcze więcej żyć... źle wróżyłoby to też im. Zwłaszcza że to Pradawny, pomógł Aithne, prawdopodobnie mógłby się mierzyć z tamtą sukienką, więc gdyby on poległ, zniknął jak Revelin i Larkin... Morale by spadły. Poniżej poziomu zera, choć przecież nikt by się do tego nie przyznał w drużynie.
Kiedy tylko głaz wylądował na ziemi, a Arathain odbił z powrotem tam, gdzie chwilę temu stał, Ariene zorientowała się, że czarodziej przytaszczył ze sobą jakąś dziewczynę. Dziewczynę piękną, trudno to byłoby ukryć czy zaprzeczać, jednak wiedźmę bardziej zainteresowała jej aura. Dlatego też skupiła się na niej, przymrużywszy oczy, by dowiedzieć się, że to człowiek. Obdarzony talentem magicznym. Druga wiedźma? Nie miała jednak czasu ani się do niej odezwać, ani dłużej badać jej aurę, bo Arathain odciągnął ją od grupy. Ariene wzruszyła do samej siebie ramionami - przecież nie będzie na siłę poznawać, jak wolą być z boku, to niech będą.
- Aithne, nie pakuj się tam - zwróciła się do ich ulubienicy, podchodząc do wejścia do jaskini.
Stanęła na krawędzi światła i cienia, zmrużyła oczy, wdychając zapach stęchlizny, po czym zlokalizowała bladą, srebrną smugę zaklęcia Erriana. Zorientowanie się w kierunku, w którym powinni iść, trudne nie było, na tym poziomie jaskini znajdował się tylko jeden korytarz. Ariene przywołała w dłoń obłok świetlistej energii, po czym posłała go wgłąb groty. Obudzone i bardzo niezadowolone nietoperze wyfrunęły stamtąd jak oparzone, wydając wysokie, piskliwe dźwięki. Gdy czarna chmura zniknęła, Ariene już obejrzeć i zapamiętać z niemal wszystkimi szczegółami wnętrze jaskini.
- Pójdę przodem. Trzymajcie się jakieś trzy metry za mną, żeby nikt nie wpadł w potencjalne pułapki - poleciła, oglądając się na towarzyszy przez ramię.
Nienormalni winni trzymać się razem!
Sheridan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sheridan »

Sheridan użył całej swojej siły woli, by nie uderzyć otwartą dłonią w czoło, kiedy Aithne gruchnęła na ziemię. To rude rozczochrane jest tak beznadziejne i przewidywalne, że jeszcze chwila, a zacznie mu być jej żal! Przecież to tragedia, jak można być... no, rudym rozczochranym? Tragedia na kółkach. Łowca westchnął ciężko i bardzo wymownie, wznosząc oczy do nieba.
Widząc, że Errian idzie na ratunek przeklinającej Aithne, a potem słysząc jej komentarz na temat zakutego łba, uśmiechnął się zimno kącikiem ust.
- Dobij ją, póki leży, to rozkaz - oznajmił obojętnym głosem, przeniósłszy ciężar ciała na jedną nogę.
Ponieważ głupi mag rozkazu nie posłuchał, Sheridanowi pozostało przyglądanie się, jak ten kretyn zadumał się nad istotą świata. Poczuł przemożną ochotę, żeby zwyczajnie sobie stąd pójść albo rozejrzeć się za drugim wejściem do jaskini. Skąd oni wytrzasnęli Erriana, do cholery? A, to pracodawca go wytrzasnął. Tak samo jak rude rozczochrane on sobie sam wytrzasnął, czemu pracował dla umysłowo chorego popierdzieleńca? Mógłby się zajmować setką bardziej pożytecznych rzeczy niż niańczeniem grupy pod wezwaniem (pomijając, że w sumie on sam palcem nie kiwał, by komukolwiek pomóc).
Słysząc, że śmiech Ariene gwałtownie się urwał, a potem znowu się ktoś odezwał, znajomy ktoś, uniósł brew i popatrzył na Arathaina bez zainteresowania. Kiedy go jeszcze trącono laską, przymrużył oczy, nie ruszając się z miejsca, przez co pradawny musiał go obejść. Nie zamierzał reagować na dziecinne zaczepki starego piernika, zdecydowanie go to nie interesowało. Prywatne wojenki, walka o jakieś cholerne przywództwo, za dużo testosteronu w mózgu... i to niby pradawny? No cóż.
- No i masz swojego Arata - rzucił do Erriana, który jakąś chwilę temu się czarodziejem martwił. - Nawet sobie jakąś... - urwał, chrząknął, bo się trochę rozpędził mimo wszystko. - Damę przyprowadził. Żeby móc ją chronić, oczywiście - dodał już pod nosem, że chyba tylko Anabde słyszała, i wywrócił oczami.
Bogowie, jesteście tam podobno i nie grzmicie! Czemu trafił w jakieś towarzystwo rycerzy, rycerzyków, obrońców (nie żeby spojrzał krytycznie na Cadora) i... rudego rozczochranego? Obrońcy uciśnionych, prawi wojownicy, moralnie złoci i srebrni. Świetnie, pasjonująca historia, możemy już zakosić ten artefakt?
Na polecenie Ariene, która ruszyła na eksplorację jaskini, skinął krótko głową. Niech sobie idzie pierwsza, skoro chce. Właściwie miał to w głębokim poważaniu, kto będzie nadstawiał karku z tymi pułapkami. Właściwie chyba zgłodniał.
Nieco go to zafrapowało, ale zaraz pocieszył się myślą, że pewnie będzie świadkiem śmiesznych przedstawień w wykonaniu rudego rozczochranego, dlatego humor mu się poprawił.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Jej się tam nie spieszyło. Aithne od razu wysforowała się od przodu, a Anabde szła w stronę grupy spacerkiem, z rękoma założonymi na plecach i zagadkowym, ale bardzo zadowolonym uśmiechem na ustach. Dość pobłażliwie przyglądała się z daleka poczynaniom przyjaciółki, ledwie powstrzymując chęć uderzenia sie otwartą dłonią w czoło. Postanowiła jednak, że choćby skały srały, a ją goniły latające kiecki, to nie straci dobrego humoru. Przynajmniej przez najbliższy kwadrans.
Ale skąd u niej to pozytywne nastawienie? Anabde Sasare lubi robić ludziom (i rzeczom, a również zrządzeniom losu) na przekór. Podczas wędrówki w poszukiwaniach reszty załogi miała okazję pomyśleć- i doszła do niesamowicie błyskotliwego, jak również bardzo pięknie sformułowanego wniosku "jesteśmy w głębokiej dupie". Pocieszona tą optymistyczną myślą uznała, że skoro nie może być już gorzej (a przynajmniej ona miała nadzieję, że tak właśnie przedstawia się sprawa), to należy się cieszyć. A jeżeli jednak może być jeszcze bardziej niedobrze, to to są ostatnie chwile radości, więc trzeba je wykorzystać. Tak czy inaczej poczuła się w obowiązku ubrania w uśmiech.
Wreszcie dotarła do reszty drużyny, zatrzymała się więc pomiędzy Ariene i Cadorem. Przechyliła główkę nieznacznie na bok, przypatrując się uroczej scence z głównym udziałem Aithne i Erriana. Kolejne spostrzeżenie dotyczące parki sprawiało, że jej wnioski w tej sprawie stawały się coraz bardziej realne. Rozbawiona przymrużyła oczy, po czym zainteresowała się dawno nie widzianym znajomym.
Ponieważ w Opuszczonym Królestwie nic już nie było w stanie jej zaskoczyć, powrót Arathaina odebrała wyjątkowo spokojnie, ba, jakby się tego spodziewała. Również pojawienie się nowej towarzyszki nie wzbudziło w niej żadnych gwałtowniejszych emocji. Ot, gdyby zobrazować jej nastawienie do sprawy, byłoby ono wzruszeniem ramionami. Niemniej jednak przyjrzała się kobiecie bardzo wnikliwie, nie omieszkując nie zajrzeć do jej aury. Człowiek posługujący się magią. A na dodatek całkiem ładna osóbka. Ciekawą sobie pradawny towarzyszkę znalazł. Damę, jak to przed chwilą określił Łowca. Nekromantka, usłyszawszy jego słowa, posłała mu tylko jedno rozbawione spojrzenie. Ale ponieważ obiecała sobie dobry humor, nie skomentowała tego w żaden sposób.
Nie spodziewała się jednak sygnału telepatycznego, jaki otrzymała. W pierwszej chwili zmarszczyła z niepokojem czoło, by w następnej spojrzeć na białowłosego i unieść pytająco brew. Wyglądało na to, że więcej się nie dowie, więc kiwnęła tylko głową na zgodę. Był to gest na tyle subtelny, by nie został zauważony- nawet nie patrzyła wtedy na czarodzieja, więc nikt nie miał prawa posądzić ich o komunikację niewerbalną.
Kiedy Ariene ruszyła wgłąb jaskini, Anabde specjalnie odczekała chwilę, puszczając całą grupę przodem. Nikt nie zwrócił na to uwagi; zaś uwaga kobiety skupiona była na Arathainie (no, przynajmniej ona nie wiedziała, że już się facet inaczej nazywa). O czym takim chciał z nią porozmawiać? Intensywne spojrzenie, które skoncentrowało się na postaci białowłosego, było jawnym zaproszeniem do rozmowy. Chyba, że taka dyskrecja nie wystarczyła- ruda obawiała się jednak, ze na większą nie mają w najbliższym czasie co liczyć.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Aithne pozbierała się po swojej porażce, warknęła na Erriana, oburzona tym, że śmiał jej pomóc wstać, po czym, zajęta otrzepywaniem się z kurzu, z początku nie zauważyła przybycia Arathaina. Właściwie niewiele ją to interesowało w obliczu innego problemu, przed którym stali, ale kiedy się już Pradawny do niej odezwał, to musiała poświęcić mu więcej uwagi. Dlatego zmarszczyła czoło, łypnęła na niego nieprzychylnie i wykrzywiła usta.
- Nie, tak ci się tylko wydaje, jestem koszmarem sennym - sarknęła w odpowiedzi, by, jak już stanął przed kamieniem, zrobić minę do jego pleców z udziałem wywalonego na wierzch języka.
Dopiero usatysfakcjonowana takim, jakże wyrafinowanym, zachowaniem spojrzała na nieznajomą. Zmierzyła ją bezczelnie spojrzeniem od stóp do głów, uniosła znudzona brew, po czym wywróciła wymownie oczami i wzniosła ręce do nieba. Czy naprawdę na tym świecie brakowało jakichś normalnych wojowniczek, które nie rzucały na kolana swoją urodą? Albo biustem, nie żeby popatrzyła krytycznie na Ariene.
- Dajcie mi porządnego chłopa za towarzysza, co walnie raz toporem i z głowy, a nie, mimozy jakieś przysyłają i innych czarodziejów. Rusz się, magu z bożej łaski - warknęła na koniec na Erriana, kiedy już Ariene ruszyła w czeluście jaskini.
Sama wypruła do przodu, na nikogo się nie oglądając. Mieć to jak najszybciej za sobą i wracać do domu. Nie, chwila, najpierw znaleźć sobie dom. W sumie może być pierwsza lepsza z brzegu karczma z wygodnym wyrem, nie będzie miała nic przeciwko. I porządnemu obiadowi, zgłodniała. Nie przyznałaby się do tego jednak za żadne skarby.
Na szczęście pierwszy poziom jaskini pozbawiony był wszelkich pułapek oraz zapadni. Dotarli szczęśliwie do krańca groty, gdzie znajdowało się wąskie przejście. Za owym przejściem natomiast ciągnęła się nieduża, bardzo skromna skarpa, obok niej natomiast - głęboka, ciemna przepaść. Prócz tej ścieżki dla zdesperowanych z kamiennych ścian wystawały pojedyncze półki skalne, poza tym brzegi groty zdawały się być dość gładkie. Aithne skrzywiła się.
- I my na to niby wchodzimy i popierniczamy na dół? - spróbowała się upewnić.
Odpowiedzi nie dostała, prowadząca Ariene po prostu ruszyła jedyną możliwą ścieżką, za nią Errian, Sheridan i ona, biedna Piekielna, której nie uśmiechało się chodzenie po ciemnej jaskini.
- Nie no, bomba pomysł. Jestem za i nawet przeciw, generalnie trzy razy tak - warknęła panna Dorrien, cokolwiek zirytowana, ale podążyła za towarzyszami.
I wtedy zorientowała się, że coś jest nie tak.
- Hej, a gdzie to błyszczące się coś, co miało nam pokazywać drogę? - spytała, nie oderwała jednak wzroku od skarpy, bojąc się, że straci równowagę i spadnie.
Byłoby to niefortunne.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Nie skomentował zachowania Aithne, w końcu to była Aithne. Nie spodziewał się niczego innego czy milszego, właściwie przywykł do niej taką, jaką była. Uśmiechnął się do jej pleców, kiedy go wyprzedziła i pomaszerowała oburzona w głąb jaskini. On natomiast obejrzał się za Arathainem, któremu winien był podziękowania. Gdyby nie on, dziewczyna pewnie skończyłaby jako nieumarła i musieliby ją zabić.
Widząc, że czarodziej jest zajęty zgoła czym innym, postanowił, że nie będzie mu zawracał na razie głowy. Posłanego w jego stronę uśmiechu raczej też nie widział, nie było także sensu witania się z nieznajomą, kiedy cała grupa ruszała, a ona miała inne problemy w postaci pradawnego. Dlatego Errian podążył śladami pozostałych, uważając, by nie potknąć się o nic w półmroku.
Kiedy dotarli do wąskiego przejścia, wszyscy zdołali się już znacząco przegrupować. Ponieważ Arathain akurat zmieniał swoją pozycję na taką bliżej Anabde - cholera wie po co - Errian złapał jego ramię i przytrzymał go, uznawszy, że więcej czasu nie potrzeba, by się zwerbalizować. Zerknął kontrolnie na wchodzących na półkę skalną kompanów.
- Dziękuję. Za pomoc - wyrzucił z siebie, puścił pradawnego, obdarzywszy go uśmiechem, i podążył za resztą, ustawiając się tuż za Ariene.
Nie oglądał się już więcej za siebie ani się nie zatrzymywał, widząc, że skarpa jest węższa niż na to wyglądało. Należało ostrożnie stawiać stopy, najmniejszy fałszywy krok mógł spowodować upadek. Nie sądził, by roztrzaskanie się gdzieś w ciemnościach było przyjemnych doświadczeniem, dlatego starał się trzymać bliżej ściany niż krawędzi.
Wtedy usłyszał pytanie Aithne, oderwał wzrok od drogi i odruchowo się rozejrzał za swoim zaklęciem, unosząc wysoko brwi. Czyżby się rozmyło? Ale dlaczego, przecież go nie odwoływał! Czy to możliwe, że magia tu nie działała, była neutralizowana? W takim razie... powinien spróbować przywołać czar, zrobić coś, co by go odnowiło, sprawdzić to.
- Nie wie... - zaczął, obejrzawszy się krótko przez ramię.
Stopa mu się obsunęła, stracił podparcie, zdążył tylko wbić palce w litą skałę, szukając tam podparcia. Potem cała skarpa uciekła spod jego nóg, zobaczył zbliżającą się otchłań i zrozumiał bardzo przyjemną rzecz.
Zaraz się roztrzaska gdzieś w ciemnościach, sprawdzając, czy to naprawdę takie nieprzyjemne. Uroczo.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Chciała mu powiedzieć, że jakoś niespecjalnie ją dziwi to, iż nie wie. Że on nigdy nie wie. Przypomnieć również, że jest beznadziejny, głupi i obśliniony, a w ogóle to śmierdzi. Co prawda to ostatnie wzbudziło w niej pewne wątpliwości, bo przecież skąd miałaby wiedzieć, że Errian śmierdzi? Jeśli zrodziłoby to dziwne pytania, znalazłaby się w niewygodnej sytuacji, a tego wolała uniknąć. Właściwie wolałaby uniknąć wszelkich spotkań ze swoimi towarzyszami, całe życie towarzyskie ograniczając do Anabde. Nie udało się jej to, nad czym ubolewała.
Nie zdążyła powiedzieć Errianowi nic z tego, co zaplanowała. Widziała nieznośnie wolno, jak jego stopa zsuwa się ze skarpy, jak chłopak rozpaczliwie próbuje się czegoś złapać, ale potem nic już się nie znajduje w zasięgu jego rąk. Otworzyła szeroko oczy, nie wierząc w to, że tak po prostu spadł. Stracił równowagę, podparcie, runął w czarną, ciemną otchłań, zmierzając ku twardemu dnu. A nawet jeśli będzie tam woda - marne szanse, by przeżył.
Zatrzymała się, coś ją sparaliżowało. Choć trwało to ułamki sekund, dla niej przypominało wieczność. W pierwszej chwili pomyślała - zrób coś. W drugiej zadała sobie pytanie - po co? A w trzeciej przypomniała sobie nieodłączną scenę każdego koszmaru, jaki tylko nawiedzał ją po nocach. Uchwyciła zdezorientowane spojrzenie Erriana.
Naprawdę ci to odpowiada, Aithne?, usłyszała w swojej głowie pytanie zadane przez nią samą. Zadawała je sobie podczas każdego snu, a te kończyły się zawsze tak samo. Jej przyjaciel z dzieciństwa ginął na jej oczach, ona niczego z tym nie robiła, po prostu się beznamiętnie przyglądała.
- Nie - szepnęła w odpowiedzi na to pytanie. Nie odpowiada mi, dokończyła w duchu.
Kolejne ułamki sekund trwało sięganie do przypiętej niezmiennie do płaszcza broszki, zerwanie biżuterii, niszcząc materiał odzienia, i ciśnięcie spinką na skarpę. Zawsze o nią dbała, uważała, by nic się jej nie stało, chowała pieczołowicie do kieszeni. To był jej mały, bardzo cenny i chyba jedyny skarb. Teraz na na chwilę o tym zapomniała.
Czarne skrzydła rozpostarły się gwałtownie, pióra zaszeleściły pod dotykiem powietrza, Upadła uniosła je na tyle wysoko, by nikogo z towarzyszy nie strącić ze skarpy. Przygryzła wargę, odepchnęła się od krawędzi i skoczyła, układając swoje skrzydła tak, żeby gwałtownie opaść w dół. Wiedziała, że nie dysponuje siłą wystarczającą do złapania Erriana i uniesienia go w powietrze, dlatego miała inny pomysł. Uderzyła krótko skrzydłami o powietrze, przyspieszając, po czym przycisnęła je do pleców, obracając się bokiem do przepaści.
Wpadła na młodego maga, oplotła go ciasno ramionami i popatrzyła kątem oka na półkę skalną, w którą celowała. Siła uderzenia popchnęła ich w bok, wpadli najpierw na ścianę, Aithne jęknęła z bólu, kiedy skrzydło zahaczyło o kamienie, wyginając się pod dziwnym kątem, potem upadli na stabilne podłoże.
Dziewczyna z trudem złapała oddech, bojąc się ruszyć, jakby to mogło sprawić, że skała spod nich zniknie, a oni znowu runą. Wolała także nie wymachiwać zanadto skrzydłami, choć jedno sobie uszkodziła, bo mogła kogoś strącić ze skarpy.
Jeśli już kogoś strąci, niech padnie na Sheridana.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Cador
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek- obrońca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cador »

Półka skalna była wąska i zdradliwie śliska; Cadorowi przechodzenie nią nie sprawiało problemów, lecz spodziewał się, że towarzysze nie będą się mieli tak łatwo. Dlatego przypatrywał się poprzedzającym go postaciom z uwagą, bardziej koncentrując się rzecz jasna na drobnej rudej idącej przed nim. Natychmiast zauważył jak Errian stracił równowagę, nie zdążył jednak zareagować- gdyby rzucił się naprędce wprzód, szturchnąłby Aithne i mógł doprowadzić do jej upadku. Ona była w tej chwili ważniejsza, była jego zadaniem.
Przeklął brzydko pod nosem, gdy białowłosy nie odzyskał utraconej równowagi i nie zdążył się niczego chwycić. Z denerwującym uczuciem bezsilności patrzył, jak chłopak osuwa się w przepaść. Wyciągnął przed siebie ręce w nadziei, że uda mu się w ostatniej chwili złapać maga za płaszcz i wciągnąć z powrotem na półkę- nie zdążył. Zacisnął palce, jakby chciał chwycić rąbek odzienia białowłosego, który właśnie uciekł mu z zasięgu. Dłoń ułożyła się w pięść; pobielały mu knykcie, a paznokcie wbiły się boleśnie w skórę.
Odskoczył szybko do tyłu, gdy bezpośrednio przed nim rozłożyły się majestatyczne skrzydła pokryte czarnym pierzem. Wpatrzył się w nie bez zrozumienia, w pierwszej chwili kompletnie nie rozumiejąc co się dzieje. Później skrzydła złożyły się, a ich właścicielka pofrunęła w dół przepaści; przed oczyma mignęła mu intensywnie ruda czupryna, co wyjaśniło zagadkę.
- Co do...- warknął chłopak pod nosem, jednak w następnej sekundzie przeanalizował fakty i wszystko zrozumiał.
No pięknie. Lepsze zadanie nie mogło mu się trafić.
- Kurwa, jak mi się tam zabijesz, to wyżyję się na twoich zwłokach!- krzyknął do niej. Jego słowa może były mało mobilizujące, ale ten to nie ma psychologicznego podejścia. Zirytowany tym, że znów nie ma jak zadziałać, tylko przyglądał się rozwojowi sytuacji- odetchnął z ulgą, gdy Aithne i Errian bezpiecznie wylądowali na pobliskiej półce skalnej.
Ruszył w ich stronę szybkim krokiem, mało kulturalnie wyprzedzając Ariene i Sheridana (tej pierwszej to bąknął chociaż 'przepraszam', ale oboje i tak bezceremonialnie odsunął ze swej drogi i przycisnął do ściany). Półka, na której znajdowała się parka, była nieco niżej; zsunął się więc zgrabnie po gładkiej powierzchni skarpy i wylądował koło nich, jednym bacznym spojrzeniem oceniając stan fizyczny towarzyszy. Rzuciło mu się w oczy uszkodzenie skrzydła; warknął pod nosem, bo to mocno utrudniało sprawę.
Postanowił nie komentować jej zachowania. Było ono głupie i bezmyślne, ale z drugiej strony odważne, szlachetne i przede wszystkim skuteczne. Skupił na swojej podopiecznej troskliwe spojrzenie, po czym uśmiechnął się krzywo.
- Brawo, ruda, to ci się udało. Wszystko w porządku?- mruknął, kucając koło niej.
Awatar użytkownika
Cillian
Szukający Snów
Posty: 179
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Cillian »

- Cóż to, czarująca Jennifer boi się... - urwał, odkrywając nieco skrywane przez nią uczucia. Natychmiast się zreflektował. - Obiecałem Ci coś. Poduczę cię. Lepszego miejsca nie ma. A i szybszych efektów nie osiągniesz gdzie indziej. No chodź, nie dąsaj się na mnie. - stał tak przez chwilę obejmując ją, ale czarnowłosa chyba nie kontaktowała przez ten moment, zamyślona. Pociągnął ją delikatnie za rękę w stronę czekającej Anabde...

- Wybacz, zaraz ich dogonimy. Jen, przedstawiam ci Anabde. Jest... - zawahał się. Nie wiedział, czy powinien zdradzać jej profesję. Od zdezorientowanej miny przeszedł do półuśmiechu. - Specjalistką w kilku dziedzinach. Anabde, to Jen - dokończył i wskazał tej drugiej wejście do groty. Wysyłając ją do środka poprosił, by spróbowała wyczuć natężenie magii wewnątrz i by nie odstępowała reszty grupy na krok.

***


- Jesteśmy sami? Dobrze... no nie patrz tak na mnie, już mówię. Przejdę od razu do rzeczy. On cię wybrał... jeśli wejdziesz do środka, umrzesz. Jeśli zaczekasz tutaj, zginiesz. - przemówił, a uśmiech zniknął z jego twarzy tak szybko, jak się pojawił. - Do tej pory wasza wyprawa przypominała bardzo nieśmieszny dowcip. Tutaj żarty się kończą. On już ma artefakt i czeka tylko na was, na ciebie. Tam, na dole... w porównaniu z innym zagrożeniem pułapek wcale nie powinniście się obawiać. Nikt nie wyjdzie stamtąd żywy - podkreślił pierwsze słowo w ostatnim wypowiedzianym przez niego zdaniu. Kiwnął tylko głową w stronę wejścia i bardzo wolno udał się w jego kierunku. - Do niczego cię nie namawiam, bo to i tak nie przyniosłoby skutku, podążyłaś byś za Aithne choćbym mówił o bogach zamkniętych w tej jaskini. Weź to, w odpowiednim momencie będziesz wiedziała, jak z niego skorzystać. - Wyciągnął z torby Irbis, zdając sobie sprawę, że Nekromantka mogła nigdy czegoś podobnego nie widzieć. Mimo wszystko wcisnął jej pistolet do ręki i poszedł przodem, w głąb niekończących się ciemności.

***


- Dziękuję. Za pomoc - usłyszał i poczuł, że coś trzyma go za ramię. Sądził, że to czarnowłosa, ale głos wcale do niej nie pasował. Ujrzawszy Erriana odetchnął z niejaką ulgą.
- Nie dziękuj, jesteś mi winien kilka lekcji gry na fortepianie! - Zaśmiał się, choć wcale nie było mu do śmiechu. Znalazłszy się blisko Anabde wyszeptał tylko "pamiętaj, co ci powiedziałem!", a potem wyprzedził ją i odszukał wzrokiem Jennifer. Dołączył do niej chwilę później.

- Jak sobie radzisz? - zapytał. Chciał powiedzieć jej kilka ważnych rzeczy, wytłumaczyć to i owo, ale nie zdążył, ponieważ młody mag - ukazując swoje zdolności cyrkowe - właśnie przygotowywał się na spotkanie ze śmiercią. Pewnie, że zdążyłby go capnąć, gdyby się wysilił, ale jakoś tak wcale nie chciał. - Trzymaj się mnie! - Odwrócił Jen przodem do siebie i mocno przycisnął, by nie zrobiła żadnego głupstwa. Przedstawienie trwało...

Przewidział, co się dalej stanie. To co zobaczył w tym zniszczonym i opuszczonym domu okazało się prawdą. Tę dwójkę łączyło coś specjalnego, dlatego Aratek wiedział, że nie musi reagować. Gdy wszystko się uspokoiło, spojrzał Jennifer prosto w te jej prześliczne oczęta i przyprowadził do Nekromantki.
- Nie daj jej zabić - powiedział, pstryknął palcami i zniknął. Nie, nie zwiał (znowu), po prostu przeniósł się niżej w miejsce, gdzie dotarł już Cador i gdzie wylegiwała się urocza parka. Żadne ograniczenia magiczne nie stanowią problemu nawet dla niedoświadczonego Czarodzieja. Podkreślam - Czarodzieja - nie wiadomo, jak to bywa z ludźmi, którzy często sami chętnie podają się za wiekowych mistrzów magicznej sztuki należących do Rady. Z innymi rasami... Illy nic na ten temat nie wiedział. Ustanawianie barier, splatanie pomniejszych zaklęć ochronnych - działania równie skuteczne, jak zawieranie paktu z trollami.

Będąc na dole po prostu stał, znajdując się w odległości kilkunastu kroków od Cadora. Niszczył prawdziwie surowym spojrzeniem białowłosego Maga i Upadłą. Niestety, ją też rozszyfrował, akurat podczas leczenia. Z tego co zauważył, nie było w najbliższym czasie co marzyć o żadnej stypie, gdyż głowa Aithne była cała (Sher chyba już płakał). Twarda z niej bestyja, ale to dobrze...

A skoro mowa o bestiach... w odległych korytarzu rozległo się głośne chrząknięcie, które przerodziło się w niesympatyczne pomrukiwanie, a następnie ewoluowało do postaci drażniącego warczenia. Można by pomyśleć, że to siostra bliźniaczka Aithne, ale... nie, to mimo wszystko nie mogła być ona.
*Bryza* "I don't know half of you half as well as I should like, and I like less than half of you half as well as you deserve..."
Awatar użytkownika
Jen
Senna Zjawa
Posty: 296
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Jen »

Wyglądało na to, że nikt się nią nie przejął, nie żeby jej na tym zależało, choć zraniło dumę. Na głupi komentarz czarodzieja zareagowała lodowatym spojrzeniem, więc dalej nie kontynuował. A co do treningu... Cóż, spodziewała się bardziej czegoś w stylu latających kamieni na otwartej przestrzeni, jak jednak widać Cill miał inną koncepcję co do sposobu prowadzenia szkolenia. Po chwili już przedstawił jej Anabde i kazał iść do jaskini. Powstrzymała się od kąśliwej uwagi i po prostu zrobiła, co jej kazał, chociaż wiele ją to kosztowało.

Weszła do ciemnego tunelu z przeczuciem, że robi coś potwornie głupiego i najpewniej zapłaci za to wysoką cenę. Ale sama ciekawość popychała ją do środka. Nie była zbyt dobra w ocenianiu obecności magii, wyczuła jednak, że sama nie będzie w stanie nic wyczarować. Trochę się tym zdenerwowała, bo co prawda polegała raczej na swoich umiejętnościach walki mieczem, ale nie mogła powstrzymać tego wrażenia pustki.

Lekko drgnęła na pytanie czarodzieja, zaskoczona jego nagłym pojawieniem się. Uśmiechnęła się swoim zwyczajem, odganiając niechciane myśli.
- Cudownie, lepiej być nie mogło. I wiesz co...? - zanim zdążyła dokończyć, rozpętało się całe to zamieszanie. Ledwo się zorientowała, że czarodziej ją trzyma, jak na powrót podprowadził ją do rudej kobiety. "Nie daj jej się zabić..." - prychnęła na to jak kotka, nim jednak zdążyła mu wygarnąć, co myśli na ten temat, ten już zniknął.

Chwilę nasłuchiwała, ale nie wyglądało na to, by komukolwiek stała się jakaś poważniejsza krzywda. Dopiero wtedy spojrzała na Anabde.
- Nie zamierzam nikomu wchodzić w drogę, skoro jednak już tu jestem, postaram się jak najbardziej pomóc.

A wtedy z głębi tunelu rozległo się głuche warczenie. Słyszała już takie nieraz, co prawda to tutaj brzmiało zdecydowanie groźniej. Włosy jej się zjeżyły na karku, zamarła. Z ciemności wyłoniły się lśniące ślepia o czerwonym połysku, z których jedno pokryte było bielmem. Dalej błysnął szereg ostrych, wielkich kłów. W końcu ukazały się kontury monstrum.
- MAGIA JEST TUTAJ ZABRONIONA. TO PRZEJŚCIE WRĘCZ NIĄ KIPI, ZA DUŻO MOCY DOPROWADZI DO WASZEJ ZAGŁADY. - Jen słyszała ten ciężki głos, ale jednocześnie nie docierał do jej uszu. Czuła, jak dudni jej w głowie, uderzając jak gong. - KAŻDY, KTO SIĘ NIE DOSTOSUJE, ZOSTANIE DO TEGO ZMUSZONY LUB ZGINIE.

Miała przeczucie, że nie tylko ona słyszy ten mrożący krew w żyłach głos.
– Szybko! Musisz pójść ze mną – rzuciła. – Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo!
– Dlaczego?
– Bo cię zabiję, jeśli nie pójdziesz.
- Shut up.
- I didn't say anything.
- You're thinking. That's annoying.
Ariene
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wiedźma
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariene »

Ariene zastygła, obserwując całą scenę z oszołomieniem. Niech to szlag, doskonale wiedziała, że Aithne to Piekielna, wyczuła to w jej aurze, a jednak... widok tych skrzydeł naprawdę ją zdumiał. Nie zdążyła też w żaden sposób zareagować, gdy całe zamieszanie się skończyło, poczuła tylko, jak ktoś wpycha ją w ścianę za plecami, przepraszając nerwowo. Popatrzyła na Cadora nieco skołowana.
- Przepraszam, przepraszam, nie ma sprawy, depcz mnie trochę częściej - mruknęła pod nosem i potarła obolałe ramię.
Błyskawicznie dostrzegła wygięte pod nienaturalnym kątem skrzydło Aithne. Bez wahania ruszyła do dziewczyny, podążając drogą, którą obrał chwilę temu Cador; wolała nie ryzykować zwaleniem się z przepaści, a skoro obrońca sprawdził już trasę, to najwyraźniej była bezpieczna. Sprawnie zsunęła się na półkę skalną, zgrabnie na niej lądując, po czym przyłożyła ręce do pleców Aithne, nawet nie pytając ją o pozwolenie.
W końcu to oczywiste, że by się nie zgodziła.
- Spróbuj mnie walnąć tym przenośnym pierzem, a cię przysmażę. Nie ruszaj się - zażądała krótko, skupiając się na leczeniu pogruchotanej kości.
Chwilę później odsuwała się od Piekielnej, zadowolona z efektu swojej pracy. Nie zdążyła jednak niczego powiedzieć, bo oto pojawiła się bestia, której widok przyprawił Ariene o dreszcze. Wiedźma odetchnęła głęboko, rozluźniając mięśnie, gdy usłyszała głos istoty, pozwalając, by słowa swobodnie odbijały się w jej umyśle. Kiedy przekaz się skończył, popatrzyła krótko po towarzyszach, zastanawiając się, czy potrzebna jest jakaś magiczna regułka, by stworzenie ich przepuściło. Wyglądało na to, że było strażnikiem, zatem nie powinno stanowić dla nich zagrożenia.
"Sezamie, otwórz się" raczej nie zadziała.
- Zagramy na twoich zasadach... istoto - odezwała się wreszcie, wpatrując się dość odważnie w szkarłatne ślepia.
Podstawowym warunkiem przetrwania było nieokazywanie strachu. A jeśli się bała, powinna udawać, że jest wprost przeciwnie - i to wiarygodnie. Tego nauczyło ją życie.
Najwyraźniej dobrze myślała, bo bestia, czymkolwiek była, zawarczała raz jeszcze, by zacząć się wycofywać powoli. Ariene zastanowiła się, czy jeszcze przyjdzie im ją spotkać, po czym klepnęła Erriana w ramię, kiwając głową w stronę skarpy, by wrócili na ścieżkę.
- Odwołaj czar na wszelki wypadek - zwróciła się do maga, uśmiechnęła się krótko i zaczęła się pospiesznie wspinać.
Kiedy dotarła do pozostałych, popatrzyła na Anabde.
- Nic jej nie jest, będzie żyła - postanowiła ją uspokoić na wszelki wypadek. - Pójdę przodem, jak już wcześniej mówiłam. Sheridan, chciałabym cię widzieć zamykającego pochód, i tak nikomu nie rzucisz się na pomoc, może tam się przydasz - zwróciła się do Łowcy. - Arathain... nie, ty i tak nie będziesz słuchał i zrobisz po swojemu, nie ma sensu tu niczego planować - westchnęła z przekornym uśmiechem, wznosząc oczy do sklepienia. - A... ech, nikt nam cię nie przedstawił - dodała, patrząc na ich nową towarzyszkę. - Ja jestem Ariene, postaraj się trzymać bliżej Anabde, Cadora albo Erriana. No i Arata, ale to chyba oczywiste. Aithne i Sheridan... mogą nie być najlepszym towarzystwem - zakończyła.
No taka prawda. Cóż, zaczynało się zabawnie, ciekawe, czy wyjdą z tego cali.
Nienormalni winni trzymać się razem!
Sheridan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sheridan »

Sheridan zareagował chyba najspokojniej na to zamieszanie. Wiedział, że z rudym rozczochranym coś jest nie tak, specjalnie go nie zdziwiło, że była upadłym aniołem. W końcu kto by ją tam w Planach Niebiańskich chciał, zołzę jedną kłopotliwą? A tak naprawdę - zdecydowanie nie poczuł się wydarzeniem przejęty. Trochę szkoda by było, jakby się Errian roztrzaskał, w sumie czasami dawało się go znieść, ale Sheridanowi właściwie nie robiło to większej różnicy. A już na pewno nie szkoda by było Aithne, ale to chyba jego prywatna i nie podzielana przez większe grono opinia.
Widok bestii skomentował uprzejmym uniesieniem brwi, jej słowa natomiast dość go rozbawiły. Wykrzywił usta i pokręcił głową, obserwując kolejne zajście bez emocji. Miło z ich strony, że pragną im utrudniać przeżycie, doprawdy. Przynajmniej grali w otwarte karty, to się chyba ceni.
Powstrzymał się od powiedzenia Errianowi "widzisz, to znowu przez ciebie", uznawszy, że jednak całym złem świata jest rude rozczochrane. Natomiast wypowiedź Ariene niejako go zirytowała, bo nikt mu rozkazywał nie będzie. Łypnął na dziewczynę, mrużąc oczy i zastanawiając się, czy warto dostosować się do jej polecenia. Ostatecznie stwierdził, że im szybciej się stąd wydostaną, tym lepiej, dlatego wzruszył ramionami i wycofał się na tył pochodu.
Nigdy więcej pracy zespołowej. O niebo częściej pojawiają się problemy niż przy szybkich, solowych zleceniach.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Błękit, biel, czerń i złoto. Skądś kojarzyła takie specyficzne połączenie barw, nie była jednak w stanie przywołać w myślach wspomnienia. Zmarszczyła czoło, wpatrując się w obcy przedmiot intensywnie, jakby spodziewała się, że zaraz wybuchnie. Nic takiego nie nastąpiło; uniosła głowę i odprowadziła spojrzeniem czarodzieja. Jak potraktowała jego słowa? Były... no cóż, były dla niej sporym ciosem. Uznawszy, że nie miał powodów, by ją okłamać, potraktowała je całkowicie poważnie- i poczuła, że coś ściska ją w środku. Potwierdził jej obawy- widmo, z jakim mieli do czynienia kilka godzin temu, faktycznie wybrało ją sobie na ofiarę. Z drugiej strony- jak miała opuścić pole bitwy? Coś podpowiadało jej, że widmo i tak by ją znalazło; nie było więc sensu w uciekaniu i pozostawianiu towarzyszy na pastwę losu. A na pewno nie uciekłaby od Aithne, nie powtórzy tego samego błędu.
Nabrała głębokiego wdechu, by się uspokoić. Podjęła decyzję- decyzję, która przyszła jej dość łatwo. Nie wiedziała, czym jest tajemniczy przedmiot ofiarowany przez Arathaina, ale postanowiła mu zaufać. Schowała Irbis do kieszeni płaszcza, tak, by nikt nie zobaczył pistoletu, ale by miała do niego łatwy i szybki dostęp. A potem ruszyła śladem grupy. Nie zostawi ich, nie ucieknie. Nawet jeżeli będzie ją to sporo kosztowało. Spojrzy śmierci prosto w oczy- zresztą, czyż nie była ze śmiercią za pan brat?
W pewnej chwili stanęło jej serce. Nie zauważyła upadku Erriana, pochłonięta rozmową z Arathainem- nie sposób było jednak przeoczyć pojawienia się majestatycznych, czarnych skrzydeł. Ich właścicielka zanurkowała w przepaść, a oczy nekromantki niemalże wypadły z orbit. Nie była w stanie wydobyć z siebie dźwięku, nie była w stanie w ogóle myśleć, obserwowała tylko rozwój zdarzeń. Kiedy para uderzyła w półkę skalną, Anabde zbledła jeszcze bardziej- o ile to w ogóle możliwe. Odetchnęła z ulgą dopiero po paru minutach, po przekonaniu się, że Aithne i Errian faktycznie są już bezpieczni. Po chwili zjawił się przy nich Cador. Całe zdarzenie trwało sekundy, ale ją przyprawiło niemalże o zawał.
Zwróciła uwagę na kobietę, którą podprowadził do niej pradawny. Uniosła kącik ust w półuśmiechu, po czym kiwnęła lekko głową.
- Nie ma sprawy.- rzuciła niedbale, jakby mężczyzna postawił przed nią zadanie banalne. Biorąc pod uwagę, że przed chwilą jej samej przepowiedział śmierć... no cóż, okoliczności były tak ponure, że aż zabawne. Po chwili białowłosy zniknął, by pojawić się przy Upadłej i Errianie; Anabde uznała, że nie jest tam na gwałt potrzebna, wobec tego przeniosła spojrzenie na czarnowłosą.
- Nie wiem po co on cię w to wciągnął. Wygarnij mu kiedyś, że świadomie wpakował cię w kłopoty.- mruknęła, posyłając w jej stronę delikatny uśmiech.
Bestia, bestia. W tym miejscu każda sekunda owocowała innym tragicznym zdarzeniem, aż do przesady. Właśnie dlatego wzrok, jakim Anabde obdarzyła tajemnicze spojrzenie, był zmęczony i niechętny. Zwierzę na szczęście nie zaatakowało, ale jego przesłanka nie była dla nich niczym dobrym. Więc to tak? Ich zleceniodawca zebrał grupę uzdolnionych magicznie osób, a potem wysłał ich do miejsca, w którym nie można używać magii? Świetnie. Rozsądek przede wszystkim.
Była wdzięczna Ariene, która postanowiła zorganizować całą grupę i zaczęła wydawać rozporządzenia. Uśmiechnęła się do niej lekko, po czym raz jeszcze spojrzała na nową towarzyszkę.
- Chodź ze mną.- zaoferowała się, ruszając w dalszą drogę w ślad za przewodniczką grupy.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Aithne całe zamieszanie wokół swojej osoby pozostawiła, wyjątkowo, bez komentarza. Z całą godnością przyjęła leczenie potłuczonego skrzydła, nie odrywając wzroku od nadal skołowanego Erriana. Jedynie na słowa Cadora zareagowała, obdarzyła go bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem, jakby uznała, że tą pochwałą chciał ją jakoś obrazić. Potem podniosła się na chwiejnych nogach, zerknęła krótko w przepaść, w którą miał runąć młody mag i stwierdziła, że cała jaskinia nie nadaje się do latania. Za wąski tunel, brak prądów powietrznych, katastrofa. Dobrze, że były te półki skalne.
Pojawienie się istoty nieco ją zdenerwowało, cofnęła za siebie nogę, szykując się do walki, dłonią odruchowo sięgnęła do głowicy Ashar'carrego, ale okazało się, że bestia nie planuje atakować. Uwagę o używaniu magii skwitowała kpiącym prychnięciem, jednak nie zamierzała, o dziwo, zasady łamać. Mogłoby to zagrozić jej towarzyszom - przede wszystkim Anabde - a tego za wszelką cenę chciała uniknąć.
Chwilę później całe towarzystwo z półki skalnej wdrapało się z powrotem na skarpę i można było ruszać. Aithne przepchnęła się na swoją poprzednią pozycję, obrócona plecami do przepaści, żeby nikogo nie potrącić skrzydłem. Kiedy dotarła na miejsce, podniosła swoją ukochaną spinkę i przyjrzała się jej; z zaskoczeniem dostrzegła czarny kwiat na szmaragdowym tle, którego wcześniej tam nie było. Ale kiedy się pojawił, nie mogła powiedzieć - nie zwracała uwagi na biżuterię od dłuższego czasu. Najbardziej zmartwiła ją rysa ciągnąca się przez całą oszlifowaną powierzchnię. Do tej pory pamiątka nie uległa żadnemu wypadkowi.
Przypięła ozdobę do płaszcza, a skrzydła od razu zniknęły, umożliwiając wygodniejsze poruszanie się w ciasnych tunelach. Grupa ruszyła śladem Ariene zgodnie z jej poleceniami; Aithne od czasu do czasu zerkała na Erriana, ale mag nie wyglądał na kogoś, kto planował kolejny raz spaść w przepaść. Wreszcie dotarli na samo dno, znajdując się w grocie na planie koła. Sklepienie było otwarte, znajdowało się dopiero powyżej miejsca, z której zaczęli schodzenie. Przed nimi natomiast - czy raczej dokoła nich - znajdowała się li i jedynie lita skała.
- No pewnie - sarknęła pod nosem Piekielna, mrużąc oczy. - Przecież zrobienie normalnego przejścia jest za trudne, ja pierdolę - dodała, rozglądając się dokoła.
Nie słuchała pozostałych - ani ich komentarzy, ani uwag, ani pomysłów na rozwiązanie tego problemu. Dostrzegła w kamieniu połyskujący kryształ, a kiedy podeszła do niego trochę bliżej, zrozumiała, że znajdował się on ponad ruchomą płytą. Trzeba było wejść we wnękę, by dosięgnąć do mechanizmu, bo znajdował się głęboko między skałami. Aithne bez najmniejszego wahania odpięła od pasa Ashar'carrego, bo miecz przeszkadzałby w wejściu do przesmyku.
Rzuciła broń Errianowi.
- Pilnuj go - rozkazała krótko. - I lepiej uważaj, bo to moja dusza - dodała zaraz, wykrzywiając dziwnie usta, po czym wślizgnęła się bokiem między dwie kamienne ściany, wyciągając ramię do płytki.
Poczuła ją pod palcami, położyła na niej całą dłoń i nacisnęła. Kamień ustąpił pod jej naporem, coś cicho kliknęło, a wtedy całe jej ciało wypełniło dziwne zimno. Otworzyła szerzej oczy, zastygając. Jakieś paraliżujące coś? Nie mogła się ruszyć, ale... ujrzała, jak cofa wyciągniętą rękę i wysuwa się z wnęki, choć działo się to poza jej wolą.
Mogła tylko patrzeć, podczas gdy ciało działało samo. I nie była pewna, czy chce wiedzieć, co też się stanie. Bardziej interesowało ją to, co właśnie się zadziało, że ją wzięło i... opętało? Mniej więcej.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Zablokowany

Wróć do „Ruiny Nemerii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości