Ruiny Nemerii ⇒ [Ulice Nemerii] Poszukiwania czas zacząć
Znieruchomiał, kiedy uniosła rękę. Patrzyła na niego. Normalnymi, trochę nieobecnymi, granatowymi oczami, jakby dopiero się obudziła. Podobny wzrok miała rano, gdy wstawali w karczmie. Ale przy okazji była w nim chęć mordu, zresztą często tam była. Nawet nie drgnął, jak dotknęła jego policzka, zastanawiając się, czy jeśli się ruszy, to wszystko pryśnie jak mydlana bańka, a ona wróci do poprzedniego stanu.
Na dźwięk swojego imienia, choć zostało mocno zniekształcone, uśmiechnął się szeroko. Nie powiedział jednak nic.
Na żądanie pomocy i opleceniem ramieniem w szyi zareagował natychmiast, delikatnie wsunął rękę pod jej plecy i ją uniósł. Pomógł jej usiąść, uważając, by w żaden sposób się nie uszkodziła dodatkowo, przyjrzał się jej uważnie, ale doszedł do wniosku, że bladość już mija. Znów się uśmiechnął, tym razem z ulgą, po czym objął ją delikatnie i przytulił do siebie, ciesząc się z tego, że żyła. Nic innego się w tej chwili nie liczyło.
- Następnym razem uprzedzaj przed takimi rozrywkami - poprosił szeptem, nie zamierzając jej na razie puszczać.
Z jakąś dziwną perfidią postanowił bezczelnie wykorzystać fakt, że nie miała siły, by się od niego uwolnić. Chciał się upewnić, że naprawdę jest, że naprawdę może jej dotknąć, może ją objąć, poczuć jej zapach, usłyszeć głos, że naprawdę żyje i wcale sobie tego nie uroił w zmęczeniu.
Na razie była. I była całkowicie bezbronna, w jego ramionach. Podobało mu się to, bardzo podobna była tamtej nocy w karczmie. Tylko wtedy nadal mogła go zabić, hm.
Na dźwięk swojego imienia, choć zostało mocno zniekształcone, uśmiechnął się szeroko. Nie powiedział jednak nic.
Na żądanie pomocy i opleceniem ramieniem w szyi zareagował natychmiast, delikatnie wsunął rękę pod jej plecy i ją uniósł. Pomógł jej usiąść, uważając, by w żaden sposób się nie uszkodziła dodatkowo, przyjrzał się jej uważnie, ale doszedł do wniosku, że bladość już mija. Znów się uśmiechnął, tym razem z ulgą, po czym objął ją delikatnie i przytulił do siebie, ciesząc się z tego, że żyła. Nic innego się w tej chwili nie liczyło.
- Następnym razem uprzedzaj przed takimi rozrywkami - poprosił szeptem, nie zamierzając jej na razie puszczać.
Z jakąś dziwną perfidią postanowił bezczelnie wykorzystać fakt, że nie miała siły, by się od niego uwolnić. Chciał się upewnić, że naprawdę jest, że naprawdę może jej dotknąć, może ją objąć, poczuć jej zapach, usłyszeć głos, że naprawdę żyje i wcale sobie tego nie uroił w zmęczeniu.
Na razie była. I była całkowicie bezbronna, w jego ramionach. Podobało mu się to, bardzo podobna była tamtej nocy w karczmie. Tylko wtedy nadal mogła go zabić, hm.
Nienormalni winni trzymać się razem.
- Anabde
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Nekromanta
- Profesje:
- Kontakt:
Wbrew wszystkiemu nie wpadła do środka jak burza; otworzyła drzwi i stanęła w progu, bojąc się tego, co zastanie wewnątrz. Zastać mogła przecież wiele: nieumarłą, którą trzeba będzie unicestwić, trupa, którego wystarczy już tylko pogrzebać, mogła też przerwać właśnie jakieś wyjątkowo skomplikowane leczenie, przez co spartaczyłaby wszystko. Ale nie, nic z tych rzeczy; chociaż trzeba przyznać, że akurat tego to się nie spodziewała.
Nie chciała w to uwierzyć. Ot, życie nauczyło ją sceptycyzmu, przecież w świecie nie ma happy endów. Dlatego nim chociażby się uśmiechnęła, posłała parze zaniepokojone spojrzenie. Jej wzrok był na tyle intensywny, że zmusiła Erriana do odwrócenia głowy w jej stronę- wtedy to zadała nieme pytanie "czy wszystko w porządku?". Ale nie musiał nawet kiwać głową- szczerzył się jak głupi do sera, a oczy świeciły mu się na kilometr. Anabde odetchnęła z ulgą, a gdzieś tam w środku coś umarło, bardzo męczące uczucie, do którego nie chciała się przed sobą przyznać. Bo przecież, jak wszyscy wiemy, pani Sasare nie może się do nikogo przywiązać ani o nikogo martwić, prawda?
Ruszyła w ich stronę spokojnym, lekkim krokiem. Jak zwykle sprawiała wrażenie niewrażliwej na takie rzeczy- tylko lepiej znająca ją osoba zauważyłaby charakterystyczny błysk szczęścia w oku i powstrzymywany uśmiech. Klękła koło Erriana i Aithne, temu pierwszemu posłała kontrolne spojrzenie, by później skupić całą swoją uwagę na Aithne. Żyła. Była cała. I miała duszę. Nie stała się nieumarłym, nie odeszła w zaświaty, została z nimi. To było takie niesamowite. I ta ulga, którą odczuła nekromantka- jakby ktoś ściągnął jej z pleców przeogromny ciężar.
- Aithne.- powiedziała cichutko, przeczesując palcami rude włosy przyjaciółki. Zagarnęła jeden kosmyk za ucho i przyjrzała się uważnie bladej twarzy, gdy ta przestała się ukrywać w ramieniu Erriana. W gestach Anabde była pewna czułość, jak na nią: niezwykła. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na uśmiech, uśmiech subtelny, a jednak obrazujący całą radość, jaka rozpierała w tej chwili naszą bohaterkę.
Nie zwróciła uwagi na to, że reszta towarzystwa również weszła do budynku. Ostatni przekroczył próg Cador, który zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Nikt nie zdecydował się na razie podejść do Aithne, Erriana i Anabde, ustawili się pod ścianą i... czekali na swoją kolej? A może nie chcieli się wtrącać. Nieważne, Anabde i tak nie zwracała na nich uwagi.
Nie chciała w to uwierzyć. Ot, życie nauczyło ją sceptycyzmu, przecież w świecie nie ma happy endów. Dlatego nim chociażby się uśmiechnęła, posłała parze zaniepokojone spojrzenie. Jej wzrok był na tyle intensywny, że zmusiła Erriana do odwrócenia głowy w jej stronę- wtedy to zadała nieme pytanie "czy wszystko w porządku?". Ale nie musiał nawet kiwać głową- szczerzył się jak głupi do sera, a oczy świeciły mu się na kilometr. Anabde odetchnęła z ulgą, a gdzieś tam w środku coś umarło, bardzo męczące uczucie, do którego nie chciała się przed sobą przyznać. Bo przecież, jak wszyscy wiemy, pani Sasare nie może się do nikogo przywiązać ani o nikogo martwić, prawda?
Ruszyła w ich stronę spokojnym, lekkim krokiem. Jak zwykle sprawiała wrażenie niewrażliwej na takie rzeczy- tylko lepiej znająca ją osoba zauważyłaby charakterystyczny błysk szczęścia w oku i powstrzymywany uśmiech. Klękła koło Erriana i Aithne, temu pierwszemu posłała kontrolne spojrzenie, by później skupić całą swoją uwagę na Aithne. Żyła. Była cała. I miała duszę. Nie stała się nieumarłym, nie odeszła w zaświaty, została z nimi. To było takie niesamowite. I ta ulga, którą odczuła nekromantka- jakby ktoś ściągnął jej z pleców przeogromny ciężar.
- Aithne.- powiedziała cichutko, przeczesując palcami rude włosy przyjaciółki. Zagarnęła jeden kosmyk za ucho i przyjrzała się uważnie bladej twarzy, gdy ta przestała się ukrywać w ramieniu Erriana. W gestach Anabde była pewna czułość, jak na nią: niezwykła. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na uśmiech, uśmiech subtelny, a jednak obrazujący całą radość, jaka rozpierała w tej chwili naszą bohaterkę.
Nie zwróciła uwagi na to, że reszta towarzystwa również weszła do budynku. Ostatni przekroczył próg Cador, który zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Nikt nie zdecydował się na razie podejść do Aithne, Erriana i Anabde, ustawili się pod ścianą i... czekali na swoją kolej? A może nie chcieli się wtrącać. Nieważne, Anabde i tak nie zwracała na nich uwagi.
Nienormalni winni trzymać się razem.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 131
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Świat istniał trochę za szybko w odniesieniu do niej samej, nadal balansującej na jakiejś chybotliwej granicy utraty przytomności. Kiedy Errian ją przytulił, nawet nie miała siły zareagować, inna sprawa, że nie do końca zamierzała z nim walczyć. Zaraz sam się odsunie, a ona czuła się bezpieczniej, jak mogła się na kimś oprzeć. Do tego pasował nawet pan mag, w tamtym momencie było jej wszystko jedno. Oparła ufnie głowę na jego ramieniu, przymykając oczy, by dostosować swój organizm do tempa świata.
Kiedy usłyszała kroki, nie zdołała zareagować od razu. Zresztą nie wyczuła w Errianie żadnego napięcia, czyżby przyszli inni? Powinna się odsunąć, jak to w końcu wygląda, poza tym już jej lepiej, niech ten koleś zabiera łapy, no. Ktoś odgarnął jej włosy z twarzy, dotyk wydał się znajomy, Aithne mimowolnie drgnęła i obróciła głowę do przyjaciółki. A potem uśmiechnęła się, podobnie jak Anabde w tym uśmiechu zawierając całą swoją ulgę. Nic jej nie było. To dobrze. W takim razie wszystko w porządku.
Jej wzrok, pełen ciepła i spokoju, przesunął się z nekromantki na pozostałych. Stał się bardziej obojętny, gdy spoglądała na Ariene, jak padł na Sheridana, to nawet niezadowolenie się w nim pojawiło (nawet niczego mu nie urwało, szkoda. Podczas tej walki, oczywiście), a na końcu...
Drgnęła nerwowo, granatowe oczy momentalnie pociemniały od niepokoju, ramiona się napięły. Choć ciało w dalszym ciągu nie odzyskało pewnej sprawności, to sięgnęła szybko do swojej spinki. Przecież mogli ją zdjąć! Jeśli ją zdjęli... gdyby skrzydła były uwolnione od magii, istniało prawdopodobieństwo, że by ich teraz nie czuła. Leżała na plecach, mogły zdrętwieć. Nie miała siły oglądać się przez ramię, wolała tak sprawdzić. Nie mogli wiedzieć, czym była. Wystarczy, że Anabde wiedziała.
Poczuła chłodny kamień pod palcami i popatrzyła na biżuterię z ulgą, wypuszczając powietrze z płuc. Wtedy jednak dostrzegła ciemną smugę ciągnącą się w środku szmaragdu. Przekrzywiła głowę, marszcząc nos, i nagle skaza zaczęła przybierać intensywniejszy kolor, by ostatecznie zastygnąć jako czarny kwiat wyglądający jak namalowany tuszem. Przygarbiła ramiona, nie do końca wiedząc, o co chodzi.
Znów popatrzyła na Cadora, nie kryjąc się z niechęcią i nieufnością malującą się na twarzy. Wbiła palce w plecy Erriana, jakby w ten sposób chciała go ukarać, że jej nie uprzedził.
- Co to za kolejna pierdoła? - charknęła zachrypniętym głosem.
Tak długie zdanie sprawiło, że zakręciło się jej w głowie, sapnęła cicho i ponownie oparła się na magu. Chciała wstać. Chciała już być silna. Chciała być sobą. Nienawidziła niemocy.
Kiedy usłyszała kroki, nie zdołała zareagować od razu. Zresztą nie wyczuła w Errianie żadnego napięcia, czyżby przyszli inni? Powinna się odsunąć, jak to w końcu wygląda, poza tym już jej lepiej, niech ten koleś zabiera łapy, no. Ktoś odgarnął jej włosy z twarzy, dotyk wydał się znajomy, Aithne mimowolnie drgnęła i obróciła głowę do przyjaciółki. A potem uśmiechnęła się, podobnie jak Anabde w tym uśmiechu zawierając całą swoją ulgę. Nic jej nie było. To dobrze. W takim razie wszystko w porządku.
Jej wzrok, pełen ciepła i spokoju, przesunął się z nekromantki na pozostałych. Stał się bardziej obojętny, gdy spoglądała na Ariene, jak padł na Sheridana, to nawet niezadowolenie się w nim pojawiło (nawet niczego mu nie urwało, szkoda. Podczas tej walki, oczywiście), a na końcu...
Drgnęła nerwowo, granatowe oczy momentalnie pociemniały od niepokoju, ramiona się napięły. Choć ciało w dalszym ciągu nie odzyskało pewnej sprawności, to sięgnęła szybko do swojej spinki. Przecież mogli ją zdjąć! Jeśli ją zdjęli... gdyby skrzydła były uwolnione od magii, istniało prawdopodobieństwo, że by ich teraz nie czuła. Leżała na plecach, mogły zdrętwieć. Nie miała siły oglądać się przez ramię, wolała tak sprawdzić. Nie mogli wiedzieć, czym była. Wystarczy, że Anabde wiedziała.
Poczuła chłodny kamień pod palcami i popatrzyła na biżuterię z ulgą, wypuszczając powietrze z płuc. Wtedy jednak dostrzegła ciemną smugę ciągnącą się w środku szmaragdu. Przekrzywiła głowę, marszcząc nos, i nagle skaza zaczęła przybierać intensywniejszy kolor, by ostatecznie zastygnąć jako czarny kwiat wyglądający jak namalowany tuszem. Przygarbiła ramiona, nie do końca wiedząc, o co chodzi.
Znów popatrzyła na Cadora, nie kryjąc się z niechęcią i nieufnością malującą się na twarzy. Wbiła palce w plecy Erriana, jakby w ten sposób chciała go ukarać, że jej nie uprzedził.
- Co to za kolejna pierdoła? - charknęła zachrypniętym głosem.
Tak długie zdanie sprawiło, że zakręciło się jej w głowie, sapnęła cicho i ponownie oparła się na magu. Chciała wstać. Chciała już być silna. Chciała być sobą. Nienawidziła niemocy.
Nienormalni winni trzymać się razem.
- Czekaj - mruknął, zignorowawszy jej pytanie. Sam też nie poświęcił mężczyźnie za dużo uwagi, teraz były ważniejsze rzeczy, na przykład kondycja Aithne.
Odetchnął, kładąc dłoń na jej czole, potem sięgnął w głąb siebie, starannie odbierając sobie energię. Na tyle dużo, by dziewczyna poczuła się lepiej i odzyskała część sił, ale nie aż tyle, żeby on znacząco osłabł. Potem, kiedy miał już pewność, że to wystarczy, popchnął to, co wydzielił, w stronę Aithne, uważnie układając to w łagodne zaklęcie, by jej nie skrzywdziło. Szmaragdowa poświata delikatnie otuliła i jego, i ją, a potem weszła w dziewczynę, rozchodząc się ciepłem po całym jej ciele. Errian odetchnął, zabierając rękę i posyłając Aithne uśmiech.
Dopiero wtedy popatrzył na nieznajomego, zastanawiając się, czy to ten, co myśli, że to ten. Bo jeśli tak... to sobie facet moment wybrał, naprawdę. Z drugiej strony może dzięki temu Aithne lepiej to przyjmie i nie postanowi wszystkich rozszarpać... Dobra, mówimy o Aithne, kogo on próbował oszukać.
Zerknął krótko na Anabde, jakby oczekiwał nagany od nekromantki odnośnie swojego pomysłu, ale ona była zbyt zajęta swoją przyjaciółką, by pamiętała o całym świecie. Dlatego Errian też skupił się na Aithne, uważnie ją obserwując, by nie umknęła mu żadna oznaka tracenia przytomności czy gwałtownego osłabienia.
Jeśli jeszcze kiedyś spotka Arathaina, podziękuje mu. Na pewno.
Odetchnął, kładąc dłoń na jej czole, potem sięgnął w głąb siebie, starannie odbierając sobie energię. Na tyle dużo, by dziewczyna poczuła się lepiej i odzyskała część sił, ale nie aż tyle, żeby on znacząco osłabł. Potem, kiedy miał już pewność, że to wystarczy, popchnął to, co wydzielił, w stronę Aithne, uważnie układając to w łagodne zaklęcie, by jej nie skrzywdziło. Szmaragdowa poświata delikatnie otuliła i jego, i ją, a potem weszła w dziewczynę, rozchodząc się ciepłem po całym jej ciele. Errian odetchnął, zabierając rękę i posyłając Aithne uśmiech.
Dopiero wtedy popatrzył na nieznajomego, zastanawiając się, czy to ten, co myśli, że to ten. Bo jeśli tak... to sobie facet moment wybrał, naprawdę. Z drugiej strony może dzięki temu Aithne lepiej to przyjmie i nie postanowi wszystkich rozszarpać... Dobra, mówimy o Aithne, kogo on próbował oszukać.
Zerknął krótko na Anabde, jakby oczekiwał nagany od nekromantki odnośnie swojego pomysłu, ale ona była zbyt zajęta swoją przyjaciółką, by pamiętała o całym świecie. Dlatego Errian też skupił się na Aithne, uważnie ją obserwując, by nie umknęła mu żadna oznaka tracenia przytomności czy gwałtownego osłabienia.
Jeśli jeszcze kiedyś spotka Arathaina, podziękuje mu. Na pewno.
Nienormalni winni trzymać się razem.
- Cador
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Człowiek- obrońca
- Profesje:
- Kontakt:
Zaraz, zaraz. Jeszcze raz poważnie zastanowił się nad tym wszystkim i doszedł do wniosku, że czegoś nie wie. Nie lubił nie wiedzieć, wobec tego nachylił się do Ariene (uznając, że zadawanie pytań ogółowi może się źle skończyć. Nie chciał, żeby mu jakaś ledwo przytomna Upadła głowę odgryzła).
- To Arathain, tak?- zapytał szeptem. Na to mu wyglądało, w końcu białowłosy na jego oczach coś magicznego z Aithne zrobił. Ale z drugiej strony... nie wyglądał na potężnego pradawnego, który może kogokolwiek uleczyć z tracenia duszy. Sprawiał wrażenie raczej przeciętnego. Ale może pozory mylą.
A może... Wtedy usłyszał odpowiedź brunetki. Nie, to nie Arathain. Wobec tego to... Errian?! Szczęka jasnowłosego gruchnęła o podłogę z hukiem, a on pozbierał ją nerwowymi ruchami. Nikt nawet nie zauważył, mogli tylko spostrzec jak mu oczy wypadły z orbit. Został wynajęty przez takiego szczyla? Takiego gówniarza? Młodszego od niego? Skąd takie młodziaki mają tyle pieniędzy, żeby wynajmować ukochanym (bo to już spostrzegł) pannom obrońców? Obrońców klasy Cadora? No nie może być!
Niemniej jednak postanowił zachować całą swoją dumę i pozę poważnego człowieka. Wyprostował się z godnością, uśmiechnął w swój firmowy sposób (lekko kpiący, trochę rozbawiony, mocno irytujący) i zaszczycił Erriana znaczącym spojrzeniem. Ale postanawiał go na razie nie zdradzać, może mu się to jeszcze opłaci. Przeniósł wzrok na Aithne i przechylił głowę na bok.
- Miło mi poznać, Cador Reamonn. Twój nowy obrońca, cieszysz się, prawda?- powiedział teatralnie radosnym, przemiłym głosem. Wyszczerzył przy tym ząbki w uśmiechu, ale już mniej przemiłym i uroczym, a bardziej wyzywającym.
No, chłopie, ogarnij się, dziewczyna dopiero się wybudziła, a ty z niej kpisz. Co z ciebie za obrońca, jak prowokujesz.
- To Arathain, tak?- zapytał szeptem. Na to mu wyglądało, w końcu białowłosy na jego oczach coś magicznego z Aithne zrobił. Ale z drugiej strony... nie wyglądał na potężnego pradawnego, który może kogokolwiek uleczyć z tracenia duszy. Sprawiał wrażenie raczej przeciętnego. Ale może pozory mylą.
A może... Wtedy usłyszał odpowiedź brunetki. Nie, to nie Arathain. Wobec tego to... Errian?! Szczęka jasnowłosego gruchnęła o podłogę z hukiem, a on pozbierał ją nerwowymi ruchami. Nikt nawet nie zauważył, mogli tylko spostrzec jak mu oczy wypadły z orbit. Został wynajęty przez takiego szczyla? Takiego gówniarza? Młodszego od niego? Skąd takie młodziaki mają tyle pieniędzy, żeby wynajmować ukochanym (bo to już spostrzegł) pannom obrońców? Obrońców klasy Cadora? No nie może być!
Niemniej jednak postanowił zachować całą swoją dumę i pozę poważnego człowieka. Wyprostował się z godnością, uśmiechnął w swój firmowy sposób (lekko kpiący, trochę rozbawiony, mocno irytujący) i zaszczycił Erriana znaczącym spojrzeniem. Ale postanawiał go na razie nie zdradzać, może mu się to jeszcze opłaci. Przeniósł wzrok na Aithne i przechylił głowę na bok.
- Miło mi poznać, Cador Reamonn. Twój nowy obrońca, cieszysz się, prawda?- powiedział teatralnie radosnym, przemiłym głosem. Wyszczerzył przy tym ząbki w uśmiechu, ale już mniej przemiłym i uroczym, a bardziej wyzywającym.
No, chłopie, ogarnij się, dziewczyna dopiero się wybudziła, a ty z niej kpisz. Co z ciebie za obrońca, jak prowokujesz.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 80
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Wiedźma
- Profesje:
- Kontakt:
Ariene uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że Aithne żyje. To dobrze, już nawet nie chodziło o to ich zadanie i o to, że dziewczyna mogła im znacząco pomóc, ale po prostu o to, że się o nią martwiła. Może nie przywiązała się do niej, nie pokochała jej jakoś specjalnie, ale jednak myśl, że tak niesamowita, zwyczajnie silna wolą i uparta osoba mogła tak łatwo umrzeć... to by im nie pomogło. A Anabde z pewnością łatwo by się nie pozbierała... ani Errian. A ich także potrzebowali, każdy w Opuszczonym Królestwie był potrzebny.
Kiedy zobaczyła, jak Aithne się słania, drgnęła, chcąc interweniować, jednak młodzieniec ją wyręczył. Znowu się uśmiechnęła, ciesząc się, że nauczyła go tego i że tak dobrze sobie tę wiedzę przyswoił. Mówi się, że potrzeba matką wynalazku, tu była chyba matką ponadprzeciętnej formy i umiejętności. Odetchnęła w duchu, pozwalając sobie na rozluźnienie.
Usłyszawszy pytanie Cadora, popatrzyła na niego zdumiona. Uniosła brwi, zamrugała wymownie, a potem pokręciła głową.
- Errian - odparła równie cicho.
Reakcja obrońcy wypadła niejako ekspresyjnie, Ariene uniosła brwi jeszcze wyżej, przekrzywiając głowę. Chwilę później jednak Cador znów zabrał głos, tym razem na forum ogólnym, i wiedźma nie mogła powstrzymać się od uderzenia otwartą dłonią w czoło. Gratulujemy temu panu, Kapitan Takt i Wyczucie.
- No to pięknie. Żeby tuż za progiem wdepnąć w gówno... - podsumowała tę ekspresyjną prezentację. - Jesteś w dupie - uświadomiła mu jeszcze.
Kiedy zobaczyła, jak Aithne się słania, drgnęła, chcąc interweniować, jednak młodzieniec ją wyręczył. Znowu się uśmiechnęła, ciesząc się, że nauczyła go tego i że tak dobrze sobie tę wiedzę przyswoił. Mówi się, że potrzeba matką wynalazku, tu była chyba matką ponadprzeciętnej formy i umiejętności. Odetchnęła w duchu, pozwalając sobie na rozluźnienie.
Usłyszawszy pytanie Cadora, popatrzyła na niego zdumiona. Uniosła brwi, zamrugała wymownie, a potem pokręciła głową.
- Errian - odparła równie cicho.
Reakcja obrońcy wypadła niejako ekspresyjnie, Ariene uniosła brwi jeszcze wyżej, przekrzywiając głowę. Chwilę później jednak Cador znów zabrał głos, tym razem na forum ogólnym, i wiedźma nie mogła powstrzymać się od uderzenia otwartą dłonią w czoło. Gratulujemy temu panu, Kapitan Takt i Wyczucie.
- No to pięknie. Żeby tuż za progiem wdepnąć w gówno... - podsumowała tę ekspresyjną prezentację. - Jesteś w dupie - uświadomiła mu jeszcze.
Nienormalni winni trzymać się razem!
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 88
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje:
- Kontakt:
Sheridan jakoś się całą sytuacją nie przejął. Nie dla niego ckliwe, chwytające za serce scenki. Raczej myślał o tym, że by się mogło to rude już ogarnąć i pozbierać, a nie, słania się na nogach, przewraca i ogółem żałośnie prezentuje. Powinni ruszać, buchnąć ten zakichany artefakt i zabierać dupska w troki z Opuszczonego Królestwa, bo nawet jemu przestało się tu podobać. Latające sukienki atakujące armiami umarłych nie są zanadto atrakcyjne, nawet dla zdesperowanych turystów.
Widząc, że się ulubienica ich niekwestionowana mniej czy więcej zbiera w sobie i zaczyna jakoś w miarę przyzwoicie funkcjonować, pozwolił sobie na znudzone uniesienie brwi. Nie mogła jakoś szybciej? Z życiem, z werwą, cokolwiek, zaraz tu zakwitną albo zostaną pożarci, też może być. Wyjrzał krótko przez okno, ale nie dostrzegł zagrożenia.
- Widzę, że żyjesz - rzucił w stronę Aithne i posłał jej arogancki półuśmiech. - Chyba muszę się następnym razem osobiście pofatygować, żebyś przestała raz na zawsze skrzeczeć, rude rozczochrane - stwierdził, co chyba miało znaczyć w jego języku "witaj z powrotem, ale pakuj bambetle i jedziemy z koksem".
Potem zerknął przelotnie na Cadora, niejako zainteresowany tym, jak ich nadpobudliwa paskuda zareaguje na deklarację młodzieńca. Może polać się krew.
Fajnie.
Widząc, że się ulubienica ich niekwestionowana mniej czy więcej zbiera w sobie i zaczyna jakoś w miarę przyzwoicie funkcjonować, pozwolił sobie na znudzone uniesienie brwi. Nie mogła jakoś szybciej? Z życiem, z werwą, cokolwiek, zaraz tu zakwitną albo zostaną pożarci, też może być. Wyjrzał krótko przez okno, ale nie dostrzegł zagrożenia.
- Widzę, że żyjesz - rzucił w stronę Aithne i posłał jej arogancki półuśmiech. - Chyba muszę się następnym razem osobiście pofatygować, żebyś przestała raz na zawsze skrzeczeć, rude rozczochrane - stwierdził, co chyba miało znaczyć w jego języku "witaj z powrotem, ale pakuj bambetle i jedziemy z koksem".
Potem zerknął przelotnie na Cadora, niejako zainteresowany tym, jak ich nadpobudliwa paskuda zareaguje na deklarację młodzieńca. Może polać się krew.
Fajnie.
Nienormalni winni trzymać się razem.
- Anabde
- Szukający Snów
- Posty: 183
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Nekromanta
- Profesje:
- Kontakt:
Uniosła oczy ku niebu, ganiąc Stwórcę "widzisz, a nie grzmisz". Jednocześnie z jej ust padło męczeńskie westchnienie, jakby przytłoczyło ją coś o wiele cięższego od bezgranicznej upierdliwości własnej drużyny. Przechyliła głowę lekko na bok, przypatrując się twarzy Aithne pod nowym kątem: ale nie, naprawdę wyglądało, że wszystko z nią w porządku. Uśmiechnęła się szerzej, po czym podniosła i stanęła w pozycji wyprostowanej. Przeleciała wzrokiem przymrużonych, niezadowolonych ocząt po każdym z towarzyszy. Ci to naprawdę byli udani.
Swoje zainteresowanie skupiła na Cadorze. Nie była osobą, która z miejsca obdarzała innych zaufaniem, toteż nadal była przygotowana na każdy niewłaściwy ruch mężczyzny. Przypatrywała się uważnie jego mimice, gestom, postawie; potem uznała, że albo jest wyjątkowo pyszny, albo wyjątkowo głupi. Albo oba. Uniosła kącik ust ku górze, jej uśmieszek zamienił się w wyjątkowo kpiący. Oj, chłopie, masz szczęście, że Aithne nie jest w formie.
Założyła ręce pod biustem i postanowiła zamilknąć, chociaż miała przeogromną ochotę na zakończenie tych bezsensownych zaczepek słownych. Jak tylko Aithne odzyska sprawność, powinni jak najszybciej się zebrać i przejść do rzeczy. Było miło, ale nie miała ochoty na dłuższy pobyt w Opuszczonym Królestwie; miejsce straciło swój śladowy (BARDZO śladowy) urok dzisiejszego dnia.
Pomimo tego, że zaczął się on... całkiem nieźle. Nie licząc kaca.
Mogłaby uspokoić Aithne. Ale nie zdążyła wpaść na pomysł jak to zrobić- w końcu uświadomienie Upadłej, że nie powinna się przejmować zatrudnieniem jej obrońcy graniczyło z cudem. Wobec tego czekała na gwałtowną reakcję przyjaciółki, uprzednio zadając tylko pytanie:
- Jak się czujesz?- w nadziei, że w swoim czasie otrzyma na nie odpowiedź.
Swoje zainteresowanie skupiła na Cadorze. Nie była osobą, która z miejsca obdarzała innych zaufaniem, toteż nadal była przygotowana na każdy niewłaściwy ruch mężczyzny. Przypatrywała się uważnie jego mimice, gestom, postawie; potem uznała, że albo jest wyjątkowo pyszny, albo wyjątkowo głupi. Albo oba. Uniosła kącik ust ku górze, jej uśmieszek zamienił się w wyjątkowo kpiący. Oj, chłopie, masz szczęście, że Aithne nie jest w formie.
Założyła ręce pod biustem i postanowiła zamilknąć, chociaż miała przeogromną ochotę na zakończenie tych bezsensownych zaczepek słownych. Jak tylko Aithne odzyska sprawność, powinni jak najszybciej się zebrać i przejść do rzeczy. Było miło, ale nie miała ochoty na dłuższy pobyt w Opuszczonym Królestwie; miejsce straciło swój śladowy (BARDZO śladowy) urok dzisiejszego dnia.
Pomimo tego, że zaczął się on... całkiem nieźle. Nie licząc kaca.
Mogłaby uspokoić Aithne. Ale nie zdążyła wpaść na pomysł jak to zrobić- w końcu uświadomienie Upadłej, że nie powinna się przejmować zatrudnieniem jej obrońcy graniczyło z cudem. Wobec tego czekała na gwałtowną reakcję przyjaciółki, uprzednio zadając tylko pytanie:
- Jak się czujesz?- w nadziei, że w swoim czasie otrzyma na nie odpowiedź.
Nienormalni winni trzymać się razem.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 131
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
Całą operację dodawania sił przeprowadzoną przez Erriana skwitowała burknięciem, które miało go śmiertelnie przerazić, ale kiedy poczuła powracającą energię, poruszyła się zadowolona, prostując się. Tak lepiej, chyba zrównała się z tempem świata. Tak, zdecydowanie lepiej. Dlatego nawet cicho, dość niewyraźnie, podziękowała magowi. No co, od czasu do czasu można.
Spojrzała na nieznajomego z niejaką niechęcią i wyraźnym znudzeniem, jakby chciała mu powiedzieć "gówno mnie obchodzi, coś ty za laleczek, bierz dupę w troki i znikaj mi sprzed twarzy", jednak następne słowa ją... zamurowały. Zamrugała, unosząc wysoko brwi, wbiła wzrok w ziemię i zmarszczyła czoło. Że... że co, kuźwa, proszę?!
Podniosła się, starając się nie zrobić tego zbyt gwałtownie, aczkolwiek i tak się zachwiała. Dlatego oparła się dłonią na głowie nadal siedzącego Erriana, odzyskała równowagę, po czym zabrała rękę i otrzepała ją z obrzydzeniem, mrucząc "fuuuj". Potem znów spojrzała na Cadora, a jej oczy zastygły w bardzo dziwnym wyrazie.
- Właściwie powinnam cię teraz przeciąć na pół za bezczelne wyśmiewanie wyczerpanego człowieka, ale nie zrobię tego. Upuściłam gdzieś miecz, poczekaj - warknęła, prychając głośno.
Nie zważając na towarzystwo, machnąwszy tylko ręką do Anabde na znak, by się nie przejmowała, ruszyła na poszukiwania swojego cudownego orężu. Widziała go gdzieś... o, tu, no właśnie! Ashar'carre leżał nieruchomy i matowy na posadzce, wyraźnie odcinał się od podłogi na tle kurzu. Aithne poczuła, że serce jej pęka, a na duszy ciążą wyrzuty sumienia - jak mogła go tu tak rzucić? Ona go, w sumie, rzuciła? Nieważne, to i tak się nie godzi!
- Kochanie - mruknęła łagodnie, biorąc do ręki Ashar'carrego. - Wytłumaczmy temu spleśniałemu dupkowi, że właśnie bardzo nas obraził - zaproponowała, obróciła miecz w dłoni, po czym wycelowała ostrzem do Cadora. - Ale masz krzywy ryj - podsumowała jeszcze, jak już spojrzała na swojego przeciwnika.
A potem krzyknęła zdumiona, upuściła Ashar'carrego, jakby ją poparzył, złapała się za dłoń i przycisnęła ją do mostka, otwierając szeroko oczy. Broń z brzdękiem upadła na podłogę. Aithne spróbowała uspokoić przyspieszony, ciężki oddech i spojrzała skołowana na krwawiącą dłoń, nie rozumiejąc, co się stało.
Dlaczego ją odrzucił? Dlaczego nią pogardził? Przecież to ona, ona wróciła, jego partnerka, tylko z nią chciał walczyć! Czemu teraz ją tak potraktował? Czemu ją ostrzegł? Czego chciał?
Przez chwilę poczuła, że tego wszystkiego jest za wiele, że sobie z tym nie poradzi, pomyślała nawet, że chyba zaraz się rozpłacze. Ale to krótkie załamanie błyskawicznie minęło. Aithne Dorrien nie płakała.
- Ty kupo złomu, tak się odwdzięczasz, zardzewiały patolu? - warknęła, wbijając buntownicze spojrzenie w miecz.
I wtedy zaczęła rozumieć.
On chciał gwarancji.
Spojrzała na nieznajomego z niejaką niechęcią i wyraźnym znudzeniem, jakby chciała mu powiedzieć "gówno mnie obchodzi, coś ty za laleczek, bierz dupę w troki i znikaj mi sprzed twarzy", jednak następne słowa ją... zamurowały. Zamrugała, unosząc wysoko brwi, wbiła wzrok w ziemię i zmarszczyła czoło. Że... że co, kuźwa, proszę?!
Podniosła się, starając się nie zrobić tego zbyt gwałtownie, aczkolwiek i tak się zachwiała. Dlatego oparła się dłonią na głowie nadal siedzącego Erriana, odzyskała równowagę, po czym zabrała rękę i otrzepała ją z obrzydzeniem, mrucząc "fuuuj". Potem znów spojrzała na Cadora, a jej oczy zastygły w bardzo dziwnym wyrazie.
- Właściwie powinnam cię teraz przeciąć na pół za bezczelne wyśmiewanie wyczerpanego człowieka, ale nie zrobię tego. Upuściłam gdzieś miecz, poczekaj - warknęła, prychając głośno.
Nie zważając na towarzystwo, machnąwszy tylko ręką do Anabde na znak, by się nie przejmowała, ruszyła na poszukiwania swojego cudownego orężu. Widziała go gdzieś... o, tu, no właśnie! Ashar'carre leżał nieruchomy i matowy na posadzce, wyraźnie odcinał się od podłogi na tle kurzu. Aithne poczuła, że serce jej pęka, a na duszy ciążą wyrzuty sumienia - jak mogła go tu tak rzucić? Ona go, w sumie, rzuciła? Nieważne, to i tak się nie godzi!
- Kochanie - mruknęła łagodnie, biorąc do ręki Ashar'carrego. - Wytłumaczmy temu spleśniałemu dupkowi, że właśnie bardzo nas obraził - zaproponowała, obróciła miecz w dłoni, po czym wycelowała ostrzem do Cadora. - Ale masz krzywy ryj - podsumowała jeszcze, jak już spojrzała na swojego przeciwnika.
A potem krzyknęła zdumiona, upuściła Ashar'carrego, jakby ją poparzył, złapała się za dłoń i przycisnęła ją do mostka, otwierając szeroko oczy. Broń z brzdękiem upadła na podłogę. Aithne spróbowała uspokoić przyspieszony, ciężki oddech i spojrzała skołowana na krwawiącą dłoń, nie rozumiejąc, co się stało.
Dlaczego ją odrzucił? Dlaczego nią pogardził? Przecież to ona, ona wróciła, jego partnerka, tylko z nią chciał walczyć! Czemu teraz ją tak potraktował? Czemu ją ostrzegł? Czego chciał?
Przez chwilę poczuła, że tego wszystkiego jest za wiele, że sobie z tym nie poradzi, pomyślała nawet, że chyba zaraz się rozpłacze. Ale to krótkie załamanie błyskawicznie minęło. Aithne Dorrien nie płakała.
- Ty kupo złomu, tak się odwdzięczasz, zardzewiały patolu? - warknęła, wbijając buntownicze spojrzenie w miecz.
I wtedy zaczęła rozumieć.
On chciał gwarancji.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian zareagował dość nerwowo, jak Aithne została zaatakowana przez własny miecz. Wcześniej jej obrzydzenie jego osobą podsumował pogodnym, pełnym rozluźnienia uśmiechem, bo to wszystko niewątpliwie oznaczało, że wracała do zdrowia i formy. I to w zadowalającym tempie. Dlatego też obserwował jej poczynania z rozbawieniem, zastanawiając się, co też zamierza Cadorowi zrobić i jak obrońca sobie z tym poradzi. Właściwie jakoś umknął mu fakt, że Aithne spróbuje najpierw nieszczęśnika rozszarpać, a potem będzie pytała.
Z drugiej mańki... to lepiej dla niego, skoro to on go wynajął.
W każdym razie kiedy Ashar'carre się zbuntował, Errian zerwał się z miejsca i podszedł pospiesznie do Aithne, gotów... no, coś zrobić. Ponieważ za wiele nie mógł, to złapał rękę dziewczyny i przyjrzał się ranie na dłoni. To chyba ta sama, którą sobie zrobiła, kiedy tak dziwnie złapała klingę... kiedy była jeszcze nieprzytomna. Zmarszczył czoło.
- Ariene - rzucił w stronę wiedźmy, przenosząc wzrok na zdenerwowaną i nieco zestresowaną Aithne. - Myślę, że wyzywaniem go od patyków nie zachęcisz go do współpracy - mruknął, puszczając rękę dziewczyny, żeby mu nie odgryzła jego ramienia przy samej szyi.
Aithne, nie jej ręka, żeby nie było.
Z drugiej mańki... to lepiej dla niego, skoro to on go wynajął.
W każdym razie kiedy Ashar'carre się zbuntował, Errian zerwał się z miejsca i podszedł pospiesznie do Aithne, gotów... no, coś zrobić. Ponieważ za wiele nie mógł, to złapał rękę dziewczyny i przyjrzał się ranie na dłoni. To chyba ta sama, którą sobie zrobiła, kiedy tak dziwnie złapała klingę... kiedy była jeszcze nieprzytomna. Zmarszczył czoło.
- Ariene - rzucił w stronę wiedźmy, przenosząc wzrok na zdenerwowaną i nieco zestresowaną Aithne. - Myślę, że wyzywaniem go od patyków nie zachęcisz go do współpracy - mruknął, puszczając rękę dziewczyny, żeby mu nie odgryzła jego ramienia przy samej szyi.
Aithne, nie jej ręka, żeby nie było.
Nienormalni winni trzymać się razem.
- Cador
- Szukający drogi
- Posty: 49
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Człowiek- obrońca
- Profesje:
- Kontakt:
- I jeszcze żeby zrobić to z pełną premedytacją!- podsunął Ariene, bo skoro już chciała sobie na niego ponarzekać, to niech ma kolejny argument. A jej pesymistyczne przewidywania dotyczące jego aktualnego 'miejsca pobytu' zbył milczeniem; głupoty panna gada i tyle, on z wszystkiego wybrnie. Cador całkowicie zdawał sobie sprawę z własnej lekkomyślności, ale czasem wprost nie mógł się powstrzymać od prowokowania; później przyjdzie mu za to zapłacić.
A może nie przyjdzie. Albo los był dzisiaj wyjątkowo łaskawy i chciał powstrzymać Aithne od mordowania obrońcy, albo coś było wyraźnie nie tak. Chyba to drugie. Bądź co bądź Cador nie do końca wiedział jak ma zareagować. Postąpił pół krok wprzód- to była pierwsza, naturalna reakcja, chęć obrony swojej podopiecznej. Później wpadła mu do głowy interesująca myśl "chłopie, ty nie wiesz NIC o sprawach artefaktów, magii i takich tam podobnych". Słuszność tej uwagi powstrzymała go od podbiegnięcia do Aithne, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Bo przecież by go rozszarpała na miejscu, gołymi rękoma. Wracając do tematu- mężczyzna spostrzegł w granatowych ślepiach Upadłej pewne zrozumienie; może mu się wydawało, ale ona chyba wiedziała co jest grane. On nie miał bladego pojęcia, zorientował się również, że jego towarzysze podzielają ów stan wiedzy. Postanowił więc, że nie będzie wchodził w paradę- bo i co ma zrobić?
Dlatego nie ruszył się więcej z miejsca. I nie odezwał, bo co będzie podnosił ciśnienie biednej rudej. Zaakceptował fakt, iż nie może wiedzieć wszystkiego, spokojnie czekał na rozwój sytuacji. Nie oczekiwał wyjaśnień, niech robią co chcą, naprawią mieczyk i ruszą w drogę.
A może nie przyjdzie. Albo los był dzisiaj wyjątkowo łaskawy i chciał powstrzymać Aithne od mordowania obrońcy, albo coś było wyraźnie nie tak. Chyba to drugie. Bądź co bądź Cador nie do końca wiedział jak ma zareagować. Postąpił pół krok wprzód- to była pierwsza, naturalna reakcja, chęć obrony swojej podopiecznej. Później wpadła mu do głowy interesująca myśl "chłopie, ty nie wiesz NIC o sprawach artefaktów, magii i takich tam podobnych". Słuszność tej uwagi powstrzymała go od podbiegnięcia do Aithne, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Bo przecież by go rozszarpała na miejscu, gołymi rękoma. Wracając do tematu- mężczyzna spostrzegł w granatowych ślepiach Upadłej pewne zrozumienie; może mu się wydawało, ale ona chyba wiedziała co jest grane. On nie miał bladego pojęcia, zorientował się również, że jego towarzysze podzielają ów stan wiedzy. Postanowił więc, że nie będzie wchodził w paradę- bo i co ma zrobić?
Dlatego nie ruszył się więcej z miejsca. I nie odezwał, bo co będzie podnosił ciśnienie biednej rudej. Zaakceptował fakt, iż nie może wiedzieć wszystkiego, spokojnie czekał na rozwój sytuacji. Nie oczekiwał wyjaśnień, niech robią co chcą, naprawią mieczyk i ruszą w drogę.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 80
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Wiedźma
- Profesje:
- Kontakt:
- Masz się czym chwalić - odparła mu jeszcze półgębkiem, jednak na głos Erriana zareagowała od razu.
Zostawiła Cadora samego przy ścianie, ruszając do Aithne. Jeśli nawet ona znała się na magii i sprawach artefaktów, tak mechaniki Ashar'carrego nie mogła tak do końca pojąć. Niewątpliwie miecz był potężny - niewątpliwie również stary, pewnie starszy od nich wszystkich razem wziętych. Skąd dziewczyna go wytrzasnęła?
Stając obok towarzyszki, mimowolnie skupiła się raz jeszcze na jej aurze. Już kiedyś chyba próbowała ją odczytać, jeszcze w Demarze, ale uznała, że na aktualne pytania znajdzie odpowiedź właśnie tam. Na chwilę odpłynęła myślami, analizując otrzymane informacje. Czyżby Piekielna? No tak, zapomniała! Już to raz wyczuła. Ale... która z Piekielnych?
Popatrzyła na Aithne przeciągle, po czym bez pytania złapała jej dłoń i skupiła się na zaklęciu uzdrawiającym, nie zamierzając reagować na jakikolwiek bunt dziewczyny. Gdy zakończyła proces leczenia, odsunęła się grzecznie.
- Proponuję, byś zajęła się swoim mieczem, jako jedyna wiesz, co mu dolega - odezwała się spokojnie. - Jeśli potrzebujesz czyjejś pomocy, mów. Reszta zajmie się lokalizowaniem artefaktu - zdecydowała dodatkowo, oglądając się na gawiedź przez ramię. - Trzeba wyjść z tej dupy, co to w niej utknęliśmy.
Zostawiła Cadora samego przy ścianie, ruszając do Aithne. Jeśli nawet ona znała się na magii i sprawach artefaktów, tak mechaniki Ashar'carrego nie mogła tak do końca pojąć. Niewątpliwie miecz był potężny - niewątpliwie również stary, pewnie starszy od nich wszystkich razem wziętych. Skąd dziewczyna go wytrzasnęła?
Stając obok towarzyszki, mimowolnie skupiła się raz jeszcze na jej aurze. Już kiedyś chyba próbowała ją odczytać, jeszcze w Demarze, ale uznała, że na aktualne pytania znajdzie odpowiedź właśnie tam. Na chwilę odpłynęła myślami, analizując otrzymane informacje. Czyżby Piekielna? No tak, zapomniała! Już to raz wyczuła. Ale... która z Piekielnych?
Popatrzyła na Aithne przeciągle, po czym bez pytania złapała jej dłoń i skupiła się na zaklęciu uzdrawiającym, nie zamierzając reagować na jakikolwiek bunt dziewczyny. Gdy zakończyła proces leczenia, odsunęła się grzecznie.
- Proponuję, byś zajęła się swoim mieczem, jako jedyna wiesz, co mu dolega - odezwała się spokojnie. - Jeśli potrzebujesz czyjejś pomocy, mów. Reszta zajmie się lokalizowaniem artefaktu - zdecydowała dodatkowo, oglądając się na gawiedź przez ramię. - Trzeba wyjść z tej dupy, co to w niej utknęliśmy.
Nienormalni winni trzymać się razem!
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 88
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje:
- Kontakt:
- Rany, czemu jak problemy, to z rudym rozczochranym? - westchnął cierpiętniczo Sheridan, wznosząc oczy do sklepienia.
Potem machnął niedbale ręką i obrócił się do zebranych plecami, bo i nie wyobrażał sobie, by był potrzebny Aithne do czegokolwiek. Umówmy się - on? Chyba że chciałaby kogoś zabić, to wtedy pewnie byłby dobrym obiektem treningowym. W każdym razie teraz na pewno zaliczał się do grupy lokalizującej artefakt.
- Napraw tam sobie swoją wykałaczkę, byle szybko - zaproponował niejako ugodowo. - Ja poczekam na zewnątrz na pozostałych, co to artefaktu będą szukać - zadeklarował się jeszcze, po czym spokojnie przekroczył próg.
Upatrzył sobie ładną, stabilną ścianę, wcisnął ręce do kieszeni spodni i oparł się plecami o chłodny kamień, lustrując uważnym wzrokiem okolicę. Artefakt, artefakt, gdyby był artefaktem, gdzie by się schował?
- Chyba gdzieś pod ziemią - mruknął, wzdychając. - Jeszcze więcej łażenia, gubienia się i umierania, atrakcje miód i cud - podsumował, przymykając oczy.
Potem machnął niedbale ręką i obrócił się do zebranych plecami, bo i nie wyobrażał sobie, by był potrzebny Aithne do czegokolwiek. Umówmy się - on? Chyba że chciałaby kogoś zabić, to wtedy pewnie byłby dobrym obiektem treningowym. W każdym razie teraz na pewno zaliczał się do grupy lokalizującej artefakt.
- Napraw tam sobie swoją wykałaczkę, byle szybko - zaproponował niejako ugodowo. - Ja poczekam na zewnątrz na pozostałych, co to artefaktu będą szukać - zadeklarował się jeszcze, po czym spokojnie przekroczył próg.
Upatrzył sobie ładną, stabilną ścianę, wcisnął ręce do kieszeni spodni i oparł się plecami o chłodny kamień, lustrując uważnym wzrokiem okolicę. Artefakt, artefakt, gdyby był artefaktem, gdzie by się schował?
- Chyba gdzieś pod ziemią - mruknął, wzdychając. - Jeszcze więcej łażenia, gubienia się i umierania, atrakcje miód i cud - podsumował, przymykając oczy.
Nienormalni winni trzymać się razem.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 131
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Upadły Anioł
- Profesje:
- Kontakt:
- Tak, idź sobie w cholerę - rzuciła za Sheridanem Aithne, żeby tradycji stało się zadość.
Potem obrzuciła nieprzyjemnym spojrzeniem całą resztę bałaganu w postaci jej towarzyszy. Wszyscy byli jej zbędni... oprócz Anabde. Tylko jej ufała na tyle, by zabrać ją i pozwolić być przy tym, co musiała zrobić. Ewentualnie jeszcze mogła przerzucić się na normalny miecz. Jednak... bez Ashar'carrego, po tylu długich wspólnie spędzonych latach... byłaby pusta. Bezradna. Beznadziejna. Nic nie mogłaby zrobić, potrzebowałaby kolejnych lat, by przyzwyczaić się do zwykłej broni.
Nie miała tyle czasu. Nie chciała go mieć.
- Idźcie sobie wszyscy w cholerę. An, ty zostań. Potrzebuję świadka - oznajmiła cichszym głosem, rozejrzała się po pomieszczeniu, a widząc jakąś szmatkę, chwyciła ją.
Podała materiał przyjaciółce, nie patrząc na nią, jakby się bała, że jeśli utrzyma kontakt wzrokowy, to wszystko się wyda. Anabde nie mogła wiedzieć, na czym rytuał polega, aż nie będzie trwał. Nie pozwoliłaby jej na niego, to na pewno.
- Weź Ashar'carrego przez to - poprosiła. - Ja nie mogę go teraz dotknąć, a tobie w ten sposób nic nie zrobi. Chodźmy gdzieś w ustronne miejsce - zdecydowała, ruszając do wyjścia.
Zatrzymała się przy Cadorze i zasztyletowała go wzrokiem.
- A ty, skoro już przytoczyłeś tu swoje dupsko, to się chociaż nadaj i im pomóż, krzywa mordo - przywitała miło nowego kolegę w drużynie, po czym wymaszerowała, nie czekając na przyjaciółkę.
Ciąg dalszy: Aithne, Anabde.
Potem obrzuciła nieprzyjemnym spojrzeniem całą resztę bałaganu w postaci jej towarzyszy. Wszyscy byli jej zbędni... oprócz Anabde. Tylko jej ufała na tyle, by zabrać ją i pozwolić być przy tym, co musiała zrobić. Ewentualnie jeszcze mogła przerzucić się na normalny miecz. Jednak... bez Ashar'carrego, po tylu długich wspólnie spędzonych latach... byłaby pusta. Bezradna. Beznadziejna. Nic nie mogłaby zrobić, potrzebowałaby kolejnych lat, by przyzwyczaić się do zwykłej broni.
Nie miała tyle czasu. Nie chciała go mieć.
- Idźcie sobie wszyscy w cholerę. An, ty zostań. Potrzebuję świadka - oznajmiła cichszym głosem, rozejrzała się po pomieszczeniu, a widząc jakąś szmatkę, chwyciła ją.
Podała materiał przyjaciółce, nie patrząc na nią, jakby się bała, że jeśli utrzyma kontakt wzrokowy, to wszystko się wyda. Anabde nie mogła wiedzieć, na czym rytuał polega, aż nie będzie trwał. Nie pozwoliłaby jej na niego, to na pewno.
- Weź Ashar'carrego przez to - poprosiła. - Ja nie mogę go teraz dotknąć, a tobie w ten sposób nic nie zrobi. Chodźmy gdzieś w ustronne miejsce - zdecydowała, ruszając do wyjścia.
Zatrzymała się przy Cadorze i zasztyletowała go wzrokiem.
- A ty, skoro już przytoczyłeś tu swoje dupsko, to się chociaż nadaj i im pomóż, krzywa mordo - przywitała miło nowego kolegę w drużynie, po czym wymaszerowała, nie czekając na przyjaciółkę.
Ciąg dalszy: Aithne, Anabde.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości