Ruiny Nemerii[Ulice Nemerii] Poszukiwania czas zacząć

Miasto które niegdyś tętniło życiem, zniszczone po Wielkiej Wojnie dziś jest miastem nieumarłych... tutaj za każdym rogiem czai się cień. Długie ulice, tajemnicze zakamarki opuszczonych ogrodów i domów. Wampirze zamki, komnaty luster, rozległe katakumby i tajemne mgły zalegające nad miastem. Jeśli nie jesteś jednym z tych którzy postanowili żyć wiecznie strzeż się, bo możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata!
Awatar użytkownika
Cillian
Szukający Snów
Posty: 179
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Cillian »

Aratek był tak zajęty wypowiadaniem magicznych formuł, że z pytania Erriana dotarły do niego tylko jakieś niezrozumiałe brzęczenie i nieludzkie wydźwięki. Nie była to wina tego drugiego. Nie mógł przecież wiedzieć (mag? Mag nie mógł wiedzieć? Kpina?), że tak skomplikowany proces wymaga ponadprzeciętnego skupienia. Z tego też powodu pomiędzy miotaniem dziwnych zaklęć Arathain posłał wyraźny powiew chłodnego powietrza w lico młodego Maga, by dać mu do zrozumienia, że to nie czas ni miejsce na program "Jestem altruistą!". W którymś momencie rozwiał mgłę wokół siebie, a jego głos przybierał na siłę. Wyczuwalne wibracje zwiastowały rychłe niepowodzenie (opcjonalnie tragiczną śmierć poprzez rozczłonkowanie), które jednak nie nastąpiło. Alchemik starał się, jak mógł. Pomimo niepodważalnych zdolności jakie posiadł, nie miał do czynienia z pierwszą lepszą toksyną. Ba, to dopiero druga odtrutka tego rodzaju, którą przygotowywał! To oczywiste, że ryzyko magicznych skutków ubocznych zabawy w zaklinanie może wywołać (baaardzo) przypadkowy wybuch. Taaa...

Z góry zaczęło się coś zsypywać na twarz Aithne, nieźle ją "otynkowało", trzeba przyznać. Czarownik był psychicznie wyczerpany. Wciąż dumnie trzymał się na zewnątrz, nie okazując zupełnie niczego (w takich chwilach lubił zachowywać kamienną twarz i nieludzko śmiertelną powagę, Stwórca wie dlaczego), w środku umierał powolutku, dzielnie zmagając się od dwóch dni z migreną i dziwnymi wizjami przeszłości. Oparł się mocniej o stół, uspokajając magiczny przepływ w sobie i regulując magiczne pierwiastki w odtrutce. Wyglądało to dość komicznie, bo niby w jaki sposób mogło pomóc obstukiwanie ampułki... Każdy ma tam swoje metody.

By dowiedzieć się, co Errian chciał mu przekazać, zajrzał wgłąb jego umysłu, by napotkać na swojej drodze mnóstwo zmartwienia i szczerej troski. Dobrał się wreszcie do słów sprzed kilku minut.
- Zaśpiewaj jej. Jest martwa... - urwał, nie do końca wiedząc czy ciągłe powtarzanie tych dwóch słów wyjdzie mu na dobre. - Nie ma duszy, jej ciało trawi jedna z potężniejszych trucizn... ale słyszy cię. Wiesz... pewnie nie widzisz jeszcze strumieni magii, bo nie każdego dotyka dar prawdziwego widzenia, a i doświadczenia ci brak, ale ja widzę. Nie łączy was zwykła nić. Ba! To nie jest nić. To... splot, łańcuch, nie wiem. Oszczędzisz sobie przy okazji brania udziału w następnym rytuale, bowiem podanie odtrutki jest jedynie pierwszym etapem powrotu do zdrowia twojej... Aithne znaczy się - powymądrzał się trochę i znów odwrócony do niego plecami stał przy swoich specyfikach. "Zawstydziłem go? Chyba nie... oby nie..."

Gotowe lekarstwo zostało przeniesione w pobliże Upadłej.
- Nie ruszaj. Musi chwilę odstać. Podaj za dziesięć minut. Doustnie. W tym czasie... wiesz co masz robić. To ważne. Bardzo. Przekaż jej w śpiewie cząstkę siebie. W ten sposób pomożesz mi, sobie i jej. Zostawiam cię samego. - Wymusił groźną minę po czym opuścił chatkę biorąc w międzyczasie kilka głębokich wdechów i wydechów. "Jeśli w takim stanie weźmie udział w rytuale, zajmie jej miejsce. To będzie koniec ich wspólnych wypraw. ON przyjdzie tej nocy. Czuję to. Dlaczego oni nie? Czemu są tacy obojętni? ON wszystkich zabije. Wszystkich. Gdzie jest Demencja...?"

Ciąg dalszy: Arathain
Ostatnio edytowane przez Cillian 12 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
*Bryza* "I don't know half of you half as well as I should like, and I like less than half of you half as well as you deserve..."
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Errian został z rozdziawionymi niemądrze ustami i otwartymi szeroko oczami. Proszę? Jakie śpiewać? Chwila, to było na pewno do niego? Serio-serio?
Obrócił się za siebie, rozejrzał się dokoła, ale Arathain zostawił go samego. Nie istniała szansa, by mówił do kogoś jeszcze, kto kucnął pod ścianą. Czyli on, Errian Souen, miał sobie pośpiewać? Nie, powoli, spokojnie, trzeba przeanalizować. Zawsze analizował, kiedy czuł się niepewnie, a teraz czuł się bardzo niepewnie. Dlatego odtworzył w pamięci całą wypowiedź Arathaina, starając się zrozumieć każde wypowiedziane przez pradawnego słowo.
Zmarszczył czoło. Jaki rytuał? O co chodziło? I jakie znowu łańcuchy? W dodatku łączące go... z Aithne? Spojrzał na dziewczynę i znowu zamrugał, przekrzywiając głowę. Zaintrygowała go i dosłowna strona tej wypowiedzi (bo czego dotyczyła ta dość bezpośrednia insynuacja?), i techniczna, o owych strumieniach magii. Westchnął, przygryzając policzek od wewnątrz.
Przeniósł wzrok na lekarstwo i pokiwał do siebie samego głową, odnotowując, że ma poczekać dziesięć minut. Teraz powinien pośpiewać, bogowie, skoro to takie ważne. Przecież chciał pomóc Aithne, uratować ją, wyleczyć, cokolwiek. Tylko... zdecydowanie lepszym pomysłem byłoby, gdyby zagrał jej na fortepianie. Uśmiechnął się do wspomnienia ukochanego instrumentu i delikatnie przesunął dłonią w powietrzu, jakby były tam klawisze. Bezgłośnie, jedynie w swojej wyobraźni, zagrał kilka pierwszych nut.
Przekazać cząstkę siebie? Nie potrafił śpiewać. Potrafił grać. Dlaczego zaczął grać? Zadumał się, zawieszając rękę nieruchomo. To miało coś wspólnego z matką, dawno temu, kiedy jeszcze była radosna i nie cierpiała z powodu ojca, który bynajmniej jej nie szanował. To chyba... zaczęło się od kołysanki. Lekkiej, przyjemnej, pokrzepiającej. Kiedy matka jeszcze miała ochotę, grywała mu coś, śpiewając cicho. Jak to szło?
Przymknął oczy i pozwolił palcom ruszać się w powietrzu, w wyobraźni widząc fortepian i naciskane klawisze. Gdy melodia powstawała w jego umyśle, uśmiechnął się lekko. Zasypiał przy tym. Jakim głosem się wchodziło...? A, tak.
- Cii, dziecino, nie łkaj już
Serce złote masz, stul je w piersi,
Takich jak ty nie ma już
- zanucił nieco niepewnie, starając się zabrzmieć na tyle znośnie, by nieszczęsna pacjentka nie została dobita jego talentem wokalnym.
Opuścił ręce, nie otwierając oczu, delikatnie ujął dłoń Aithne w swoją, jakby wierząc, że bliższy fizyczny kontakt z nią jakoś to ułatwi, jakoś pomoże.
- Serce złote masz, daj, osłonię cię,
Nikt już krzywdy nie wyrządzi ci
Jestem tu, nie łkaj już,
Dziecino złota, skarbie mój
- śpiewał dzielnie dalej, nie podnosząc jednak zanadto głosu. Z pewnością by go wtedy zdradził, a tego nie chciał. Zresztą ona z pewnością słyszała... a jeśli będzie pamiętała, to przynajmniej dojdzie kolejny powód, dla którego mogłaby mu dokuczać.
Uśmiechnął się.
- Złóż swe serce w dłoniach mych,
Spójrz, tu nic nie grozi mu
Serce złote masz, daj, osłonię cię,
Nikt już krzywdy nie wyrządzi ci
- dokończył kołysankę, zastanawiając się, czy włożył w to wystarczająco dużo siebie. Może miał zbyt logiczny umysł, bo o tym rozstrzygać, dlatego usiadł bliżej Aithne, ujmując jej dłoń także drugą ręką.
Zimna. Chciałby, żeby znowu była ciepła. Mogłaby nawet próbować wybić mu zęby.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Stała w półmroku. To nie była ciemność - ciemność rozciągała się przed nią i częściowo za nią. Częściowo, bo gdzieś w oddali, za jej plecami, tliło się blade światełko. Tak więc stała w półmroku, patrząc przed siebie, ignorując słaby, gasnący płomyk jasności. Czuła w sobie pustkę... nie. Czuła nic. To, co w niej było, stanowiło całkowite Nic, tak więc stawała się Niczym. Przynajmniej tak to chyba powinno wyglądać.
Towarzyszyło jej jednak również rozdarcie. Rozdarcie dziwne, bo nie do końca je rozumiała. Podświadomie wiedziała, że powinna doskonale orientować się w sytuacji, ale coraz większa słabość, nadchodząca wraz z Niczym, zniechęcała do prób logicznego myślenia. Teraz liczyło się tylko rozdarcie - nie mogła się zdecydować, czy iść w ciemność, czy do światła. Obie strony jednako kusiły, jednak nie potrafiła wybrać, bo Nic nie ułatwiało ustosunkowania się do samego siebie. Nadal stała.
Co by jej dało udanie się do jasności? Co ją z nią łączyło? Czemu miałaby chcieć tam iść? Ciemność bardziej kusiła. Czuła, że ktoś ją stamtąd woła. A ponieważ nie było już ani strachu, ani odwagi, ani miłości, ani przywiązania - ponieważ było Nic - nie widziała nic złego w tym, by podążyć za wołaniem. W końcu co wspólnego mogłaby dostrzec między sobą i światłem? Od zawsze należała do ciemności. Była ciemnością, bo stała się śmiercią - śmiercią każdego w swoim otoczeniu, śmiercią tych, których co chwila zabijała. Nie zostało nic więcej w jej wnętrzu. Zostało Nic.
Zakołysała się z palców na pięty, zdając sobie sprawę z uciekającej z niej siły. To nie było ciało - a jednak słabło. Co się działo z jej ciałem? Nieważne. Nie było ważne. Ważna była decyzja. Wołanie.
Poszła w stronę ciemności, nie oglądając się na gasnący promyk światła.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Cierpliwie - no, prawie - czekał, aż przepisane przez Arathaina dziesięć minut minie. Miał dobre poczucie czasu, potrafił oszacować, jak długo tak siedział. Nie dało się jednak ukryć, że lekarstwo chciał podać dziewczynie jak najszybciej, jakby to mogło jakkolwiek widocznie wpłynąć na jej stan. Nie wiedział, czy jej pomoże, czy cokolwiek mogło jej jeszcze pomóc, ale nie tracił nadziei. Bardzo chciał, żeby jakoś z tego wyszła.
Puścił jej dłoń, kiedy doszedł do wniosku, że dziesięć minut minęło. Sięgnął po fiolkę, przyjrzał się jej uważnie, po czym westchnął, delikatnie ją otwierając. Nie skupiając się zanadto na tym, jaka to była mikstura - i tak się za cholerę nie znał - przesunął się tak, by usiąść przy głowie Aithne. Ostrożnie ją uniósł, uważając, by nie zrobić jej żadnej dodatkowej krzywdy, ułożył na swoich nogach, żeby wygodniej było podawać lekarstwo, i znieruchomiał.
Jak jej, do ciężkiej cholery, otworzyć usta?
Miał jakieś takie dziwne wrażenie, że kiedy spróbuje palcem rozchylić wargi, to go wredota mała użre. Ale przecież nie kontaktowała ze światem, to niemożliwe. Uśmiechnął się mimowolnie, delikatnie otwierając sine usta dziewczyny, odchylił jej głowę i powoli, nadzwyczaj ostrożnie wlał do gardła płyn, uważając, by się nie zadławiła. Kaszlnęła cicho - to dobrze, żyje, ale prócz tego połknęła bez problemów. Odetchnął z ulgą, znów położył ją na posłaniu i pieczołowicie odstawił fiolkę.
"Co teraz?", pomyślał bezradny, wlepiając w nią pełne napięcia spojrzenie.
Dobre pytanie, Errian.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Ashar'carre, leżący w osłonie koło posłania, zadrżał. Spod pokrowca, w którym był schowany, zaczęły wydobywać się blade, czarne smugi, ledwie wątłe macki, sięgające nieśmiało na powietrze. Miecz zachowywał się, jakby niezwykle nie spodobało mu się to, co też jego partnerka - bo to on ją wybrał, on, on nigdy się nie mylił! - właśnie wyrabiała. W niemym buncie spróbował się uwolnić z uwięzi, jednak nie miał rąk, by dobyć samego siebie. Mgła zaczęła pełznąć po osłonie.

Światło się oddalało, Nic było coraz wyraźniejsze, a ciemność się przybliżała. Wyraźniej słyszała wołanie. Gdyby czuła coś, pewnie byłaby to radość - z podjętej decyzji i zbliżającego się końca rozterek. Jednak im bliżej mroku była, tym bardziej wydawało się jej, że nie jest w porządku, nie tak, jak być powinno. Zwolniła kroku, uparcie idąc. Chciała dotrzeć tam, dokąd dotrzeć miała, nieważne, gdzie to "tam" miałoby się znajdować.
Wtedy coś zobaczyła. Na początku ledwie mgłę, potem mgła nabrała białego koloru, następnie kształtów. Zatrzymała się, obserwując ją i zastanawiając się, co to też jest. Przekrzywiła głowę, czekając. A mgła uniosła łeb, zastrzygła uszami i przestąpiła kilka kroków w wodzie, w której najwyraźniej stała. Mgła przybrała postać siwego konia, który teraz zapatrywał się w coś za jej plecami nieobecnym wzrokiem. Znała to zwierzę.
Wierzchowiec wyskoczył niespodziewanie z rzeki bądź jeziora, w którym brodził po brzuch, ruszając bezgłośnie w jej stronę galopem. Odruchowo zdrętwiała, nieruchomiejąc, jednak koń ostrożnie się przy niej zatrzymał, dotknął chrapami jej policzka i znowu zastrzygł uszami. Znała to zwierzę.
- Faryale - rozległ się jej własny pusty głos. Głos wyrażający Nic.
Klacz popatrzyła przelotnie na jej twarz, jakby nawet jej nie widziała, a potem ruszyła dzikim galopem w stronę światła, zostawiając ją samą bliżej ciemności niż jasności. Nic zadrżało pod naporem Czegoś, zaraz rozpękło się z cichym brzdękiem, dzięki czemu zalały ją uczucia. Uczucia, których do tej pory nie miała.
I wtedy myśl, że podążała w stronę ciemności, przeraziła ją. Zachłysnęła się powietrzem, cofnęła się kilka chwiejnych kroków, po czym zawróciła, rzucając się do rozpaczliwego biegu za klaczą już niknącą w okolicach światła.
- Faryale! - zawołała rozpaczliwie, nie mając pojęcia, co się dzieje.
Gdy powróciła na granicę, z której ruszała, znów się zatrzymała. Znów poczuła wątpliwości. Klacz nie odpowiedziała, rozpłynęła się w świetle, ale dlaczego ona miałaby tam pójść?
I wtedy kątem oka dostrzegła burzę rudych włosów opadającą na zgrabne plecy. Obróciła się w tamtą stronę, by dojrzeć niespodziewaną towarzyszkę, ale nikogo tam nie było. Zmarszczyła czoło. Zaraz wydało się jej, że z lewa dostrzega czarne skrzydło, ale gdy tam spojrzała, znów niczego nie było. W końcu ujrzała zarys jakiejś ręki, słaby blask znajomych oczu, od światła napłynęło słabe, pełne niepokoju i ciepła echo czyjegoś głosu.
Dostrzegła czekającą na nią Faryale, klacz obejrzała się za siebie, popatrzyła prosto w jej oczy, a potem skoczyła prosto w jasność.
Ruszyła biegiem do światła, nie oglądając się na ciemność i nie słuchając wołania. Ważniejsza była klacz i drugi głos, który dawał większe poczucie bezpieczeństwa.


Ręka Aithne drgnęła.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Nie zauważył tego ruchu - to był niewątpliwie jego błąd. Uwagę po prostu pochłonęło mu coś równie niezwykłego i niespodziewanego, a jednocześnie lepiej widocznego.
Zapatrzył się na miecz Aithne, nie rozumiejąc, co się z nim dzieje.
Ze swoich obserwacji śmiało wyciągał wnioski, że Ashar'carre nie aktywuje się sam, że jest to ściśle powiązane z wolą dziewczyny. Zatem co się stało, że broń drżała, próbując się uwolnić, a mgła rozpełzała się po podłodze niczym rozespane węże? Zmarszczył czoło, starając się dowiedzieć o tym orężu wszystkiego, co do tej pory poznał - z obserwacji, bo Aithne nigdy nie miał odwagi zapytać.
Był to potężny miecz, bez wątpienia, mgła posiadała pewne właściwości. Na pewno niszczące. A co, jeśli się uruchomi, nikt nad tym nie zapanuje i zacznie niszczyć wszystko, co stanie jej na drodze? Ta myśl mocno maga zaniepokoiła, młodzieniec sięgnął do broni, kierowany impulsem i bardzo dużą bezradnością, po czym podniósł oręż, delikatnie wysuwając z osłony, jakby to mogło pomóc.
Uniósł go na tyle, żeby nie miał kontaktu z podłogą, i zapatrzył się na czerniejącą z każdą chwilą klingę. Miecz był piękny, doskonale wykonany, ostrze zadbane, wyglądało jak nowe. Mgła cofnęła się z desek i teraz znów zaciskała się tylko na ostrzu, jakby niezadowolona z tego, że kazano jej przestać.
Ale wtedy coś się zmieniło. Errian ze zdumieniem odczuł dziwny nacisk na swój umysł, jakby ktoś pragnął się tam wedrzeć, czarny obłok zakłębił się zdenerwowany, po czym opadł na jego dłoń, jakby sprawdzał, kto też go, Ashar'carrego, dzierży. Młodzieniec nieco zbyt późno pomyślał, że może miecz toleruje tylko jednego użytkownika, ale nie miał odwagi broni odrzucić. Lepiej ją trzymać, może dokona mniej zniszczeń.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Całe ramię Aithne napięło się, jakby ciągnęła je w przód jakaś niewidzialna siła.
To z pewnością wyglądało przerażająco, kiedy niemalże martwe ciało poruszyło się, a potem uniosło się z posłania - większość mięśni, które nie były potrzebne, by usiąść, pozostała zwiotczała, przez co głowa dziewczyny opadła bezwładnie na plecy, jedno ramię zwisało wzdłuż boku. Druga ręka natomiast sięgnęła na oślep do miecza, prawa ręka, która zawsze go dzierżyła, dłoń zacisnęła się z zaskakującą siłą na klindze, przez co mgła od razu zostawiła Erriana w spokoju, błyskawicznie z rozjuszonego zwierzęcia stała się mruczącym z zadowolenia kotem.
Aithne powoli opuściła głowę, pusty wzrok ciemnych, zasnutych szarą mgłą oczu wbił się w klingę, jakby nie istniało nic innego. Wyglądała jak pusta w środku, jakby poruszał nią ktoś inny - wyglądała jak kukiełka lalkarza, który postanowił tchnąć w nią nagle życie.

Przy świetle także była ciemność, ale jej nie dostrzegała, biegła tylko do jasności, tylko ona się liczyła. W swoim wnętrzu słyszała echo wykrzykujące znajome imiona, imiona będące powodem, dla którego nie mogła iść w mrok, tam, skąd ją wołano. Dlatego nie zwolniła, zmierzając do światła, bo tam musiał być koniec tej dziwnej męczarni.
Zatrzymała się, kiedy znalazła się w odległości nie więcej niż ośmiu metrów od złocistego płomyka. Dyszała, klatka piersiowa unosiła się nierówne, oczy przeczesywały ciemność, bo wydawało się jej, że coś tam jest. Coś - jakaś Obecność. Ta Obecność wisiała ponad światłem jak kat nad ofiarą, czekając na odpowiednią chwilę, by je zgasić, by pozwolić panować ciemności. Nie mogła pozwolić, by cokolwiek gasiło jej jasność, ale jak bronić przed czymś, czego nie widać?
I wtedy to poczuła. Czując, ujrzała ręce Obecności sięgające po światełko, garbiące się nad bezbronną jasnością ramiona, poczuła, że zaraz wszystko się skończy. I poczuła też, że nie może tak na to patrzeć. Mogła patrzeć na swoje koszmary, na śmierć Darrena, ale nie mogła patrzeć na gaszenie ostatniego promyka nadziei.
Rzuciła się do przodu, odbiła od ziemi i z cichym okrzykiem skoczyła, otulając światło ramionami i osłaniając własnym ciałem przed Obecnością. A ta zniknęła, odeszła ze wściekłym warknięciem, zupełnie jakby coś się jej nie udało. Kiedy Obecność przestała czyhać na światło, ona odsunęła je delikatnie od swojej piersi, sprawdzając, czy pochopnym czynem go nie zgasiła.
Oszołomiona spojrzała na kulącą się w jej ramionach dziewczynkę - dziewczynkę na oko dwunastoletnią. Niezwykle znajomą, jakby już ją kiedyś widziała, jakby ją doskonale znała. Dwunastolatka, przerażona i roztrzęsiona, wbiła wzrok w jej oczy, smutny, załzawiony wzrok, przekrzywiła główkę. A potem się uśmiechnęła, delikatnie obejmując ją za szyję i się do niej przytulając.
Kiedy odwzajemniła uścisk, mocno przyciskając do siebie dziecko, zrozumiała. I także się uśmiechnęła, zanurzając się w wypełniającym ją świetle, które ktoś na siłę próbował jej odebrać.


Mgła z łagodnego zwierzaka momentalnie przeobraziła się w istotę agresywną, rzuciła się do trzymającej ją dłoni Aithne, jakby nagle uznała ją za wroga. Wgryzła się w jej ciało, wtargnęła pod skórę, a dziewczyna wygięła się w łuk, odchylając głowę, jakby ktoś ją uderzył, pociągnął, zmusił do wygięcia. Westchnęła cicho, ledwie słyszalnie, dłoń zadrżała i puściła klingę, zsuwając się z ostrza, przez co została rozcięta na wewnętrznej stronie, a krew skapnęła na podłogę.
Aithne opadła z powrotem na posłanie, nieruchomiejąc. Mgła, która przed chwilą wdzierała się do niej, wycofała się, przesunęła się po jej ciele jak pieszczotliwa dłoń, na dłuższą chwilę zatrzymała się na spince nadal przypiętej do płaszcza dziewczyny, potem miecz znów zmatowiał, a czarne obłoki zniknęły.
Na powrót zapanował spokój, jakby nic chwilę temu się nie stało.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Czy limit dziwności tego dnia zostanie w końcu wyczerpany?!
Errian najpierw wytrzeszczył oczy na Aithne, nie mając bladego pojęcia, co zrobić. Popatrzył na nią przerażony i skołowany, zastanawiając się, czy mu się przywidziało - nie bał się samego jej ruszenia, aczkolwiek to chyba dlatego, że zaskoczenie było na tyle duże, iż nie miał czasu się tego przestraszyć. Bał się tego, że mogła się obudzić już jako nieumarła, a wtedy musiałby ją zabić. Nie wybaczyłby sobie tego, ale musiałby. Pytanie tylko, jak sprawdzić, kim - czym - teraz jest?
To wszystko nie trwało dłużej niż minutę, może dwie, a jednak nie zdążył nijak zareagować. Zwyczajnie cały świat go ubiegł, wziął i wyprzedził, i to było bardzo bezczelne i nieprzyjemne. Jak jeszcze chwilę temu Aithne była tuż przy nim, choć taka odległa i obojętna, tak zaraz Ashar'carre ją atakował, ona gwałtownie się napinała, po czym opadała z powrotem na posłanie.
- Aithne! - wrzasnął przerażony, przekonany, że miecz załatwił jego problem własno...ostrznie. Że zabił ją, bo była zagrożeniem, w końcu to Ashar'carre robił mgłą, niszczył, prawda?
Dopadł do dziewczyny przerażony i cokolwiek roztrzęsiony, pochylił się nad nią w panice, odrzuciwszy miecz, i spróbował wyczuć oddech. Był. Był wyraźniejszy niż chwilę temu. Jak to możliwe?
Zerknął przelotnie na cofającą się mgłę i usiadł prosto, zapatrzony w oszołomieniu w twarz Aithne. Co to oznaczało? Co z nią będzie?
- Ai - szepnął cicho, sięgając dłonią do jej policzka.
Uroił sobie, czy był naprawdę cieplejszy?
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Chłód. Czuła chłód. Trochę ciepła... ale najwięcej chłodu.
Nie miała siły otwierać oczu. Wszystko ją bolało. Czemu wszystko ją bolało? Gdzie była? Co się działo? Gdzie Faryale? Nie, spokojnie. Pomyśl. Odetchnij. Przypomnij sobie. Uspokój się, Aithne, do jasnej cholery, panika ci nie pomoże.
Opuszczone Królestwo. Larkin. Walka. Jakieś coś, co ją zaatakowało, a potem zimno. Nic. Pustka.
Zmusiła ciało do posłuszeństwa, ociężale uchyliła powieki i rozejrzała się w miarę swoich możliwości, nie ruszając głową. Świat był rozmazany, ale z pewnością to świat. Wróciła, dokądkolwiek się udała. Tylko musiała odzyskać ostrość widzenia, by określić, gdzie dokładnie w tym świecie się znajduje. To ważne. Musiała wrócić do formy, odzyskać siłę najszybciej, jak się tylko da. Musiała się dowiedzieć, co jej się stało. Musiała się dowiedzieć, co ze wszystkimi.
Ostrość zaczęła wracać. Najpierw kolory, plamy powoli się zmniejszały. Poczuła, że może wymagać więcej od swojego ciała, nieznacznie poruszyła głową, dostrzegłszy coś innego prócz ciemnego czegoś nad sobą. Ktoś tam był. Zapatrzyła się w kolejne plamy, cierpliwie czekając, aż te ułożą się w coś normalnego.
Chciała się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy były zbyt odrętwiałe. Nadal nie widziała zbyt wyraźnie, jednak zdawało się jej, że to Errian. Ten cholerny, irytujący, z nienagannymi manierami chłoptaś. Co on tu robił? Ale nic mu nie było, to dobrze. Chyba. Tak jej się zdawało. Nieważne.
Czy to na pewno on?
Skupiła się całą sobą, żeby unieść rękę. Bitwa trwała długo, było to gorsze uczucie niż próba poruszenia zdrętwiałym ramieniem, kiedy się go nie czuje. Unosiło się i opadało nieznacznie właściwie bez jej wiedzy, ale wreszcie, po ciężkim zmaganiach, zdołała podnieść je na tyle, by sięgnąć dłonią do twarzy chłopaka.
To on. Ciepły. Miała zimne ręce, to źle, trzeba je ogrzać, czyżby palce lekko zsiniały?
- Errian - wychrypiała z trudem, sprawdzając, czy głos działa.
Działał. To dobrze, zaraz na pewno wróci do poprzedniej formy. Musi się lepiej zorientować. Gdzie się znajduje? Gdzie wszyscy inni? Czy tylko on został? Nie, nie mógł tylko on, przecież... zdusiła imię w myślach, bojąc się, że strach o przyjaciółkę ją wykończy. Zsunęła ramię na barki chłopaka, nieporadnie obejmując go jedną ręką za szyję.
- Pomóż - dodała po chwili zmagań.
Chciała usiąść. To chyba nic złego, jeśli go wykorzysta, prawda? Skoro już tu nad nią sterczy, może się do czegoś przydać. W tej chwili przeżyłaby nawet to, gdyby ją wyniósł na dwór w ramionach.
Nie, dobra, to już była przesada, tego by nie przeżyła.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

Znieruchomiał, kiedy uniosła rękę. Patrzyła na niego. Normalnymi, trochę nieobecnymi, granatowymi oczami, jakby dopiero się obudziła. Podobny wzrok miała rano, gdy wstawali w karczmie. Ale przy okazji była w nim chęć mordu, zresztą często tam była. Nawet nie drgnął, jak dotknęła jego policzka, zastanawiając się, czy jeśli się ruszy, to wszystko pryśnie jak mydlana bańka, a ona wróci do poprzedniego stanu.
Na dźwięk swojego imienia, choć zostało mocno zniekształcone, uśmiechnął się szeroko. Nie powiedział jednak nic.
Na żądanie pomocy i opleceniem ramieniem w szyi zareagował natychmiast, delikatnie wsunął rękę pod jej plecy i ją uniósł. Pomógł jej usiąść, uważając, by w żaden sposób się nie uszkodziła dodatkowo, przyjrzał się jej uważnie, ale doszedł do wniosku, że bladość już mija. Znów się uśmiechnął, tym razem z ulgą, po czym objął ją delikatnie i przytulił do siebie, ciesząc się z tego, że żyła. Nic innego się w tej chwili nie liczyło.
- Następnym razem uprzedzaj przed takimi rozrywkami - poprosił szeptem, nie zamierzając jej na razie puszczać.
Z jakąś dziwną perfidią postanowił bezczelnie wykorzystać fakt, że nie miała siły, by się od niego uwolnić. Chciał się upewnić, że naprawdę jest, że naprawdę może jej dotknąć, może ją objąć, poczuć jej zapach, usłyszeć głos, że naprawdę żyje i wcale sobie tego nie uroił w zmęczeniu.
Na razie była. I była całkowicie bezbronna, w jego ramionach. Podobało mu się to, bardzo podobna była tamtej nocy w karczmie. Tylko wtedy nadal mogła go zabić, hm.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Anabde
Szukający Snów
Posty: 183
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Nekromanta
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Anabde »

Wbrew wszystkiemu nie wpadła do środka jak burza; otworzyła drzwi i stanęła w progu, bojąc się tego, co zastanie wewnątrz. Zastać mogła przecież wiele: nieumarłą, którą trzeba będzie unicestwić, trupa, którego wystarczy już tylko pogrzebać, mogła też przerwać właśnie jakieś wyjątkowo skomplikowane leczenie, przez co spartaczyłaby wszystko. Ale nie, nic z tych rzeczy; chociaż trzeba przyznać, że akurat tego to się nie spodziewała.
Nie chciała w to uwierzyć. Ot, życie nauczyło ją sceptycyzmu, przecież w świecie nie ma happy endów. Dlatego nim chociażby się uśmiechnęła, posłała parze zaniepokojone spojrzenie. Jej wzrok był na tyle intensywny, że zmusiła Erriana do odwrócenia głowy w jej stronę- wtedy to zadała nieme pytanie "czy wszystko w porządku?". Ale nie musiał nawet kiwać głową- szczerzył się jak głupi do sera, a oczy świeciły mu się na kilometr. Anabde odetchnęła z ulgą, a gdzieś tam w środku coś umarło, bardzo męczące uczucie, do którego nie chciała się przed sobą przyznać. Bo przecież, jak wszyscy wiemy, pani Sasare nie może się do nikogo przywiązać ani o nikogo martwić, prawda?
Ruszyła w ich stronę spokojnym, lekkim krokiem. Jak zwykle sprawiała wrażenie niewrażliwej na takie rzeczy- tylko lepiej znająca ją osoba zauważyłaby charakterystyczny błysk szczęścia w oku i powstrzymywany uśmiech. Klękła koło Erriana i Aithne, temu pierwszemu posłała kontrolne spojrzenie, by później skupić całą swoją uwagę na Aithne. Żyła. Była cała. I miała duszę. Nie stała się nieumarłym, nie odeszła w zaświaty, została z nimi. To było takie niesamowite. I ta ulga, którą odczuła nekromantka- jakby ktoś ściągnął jej z pleców przeogromny ciężar.
- Aithne.- powiedziała cichutko, przeczesując palcami rude włosy przyjaciółki. Zagarnęła jeden kosmyk za ucho i przyjrzała się uważnie bladej twarzy, gdy ta przestała się ukrywać w ramieniu Erriana. W gestach Anabde była pewna czułość, jak na nią: niezwykła. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na uśmiech, uśmiech subtelny, a jednak obrazujący całą radość, jaka rozpierała w tej chwili naszą bohaterkę.
Nie zwróciła uwagi na to, że reszta towarzystwa również weszła do budynku. Ostatni przekroczył próg Cador, który zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Nikt nie zdecydował się na razie podejść do Aithne, Erriana i Anabde, ustawili się pod ścianą i... czekali na swoją kolej? A może nie chcieli się wtrącać. Nieważne, Anabde i tak nie zwracała na nich uwagi.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Aithne
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 131
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Aithne »

Świat istniał trochę za szybko w odniesieniu do niej samej, nadal balansującej na jakiejś chybotliwej granicy utraty przytomności. Kiedy Errian ją przytulił, nawet nie miała siły zareagować, inna sprawa, że nie do końca zamierzała z nim walczyć. Zaraz sam się odsunie, a ona czuła się bezpieczniej, jak mogła się na kimś oprzeć. Do tego pasował nawet pan mag, w tamtym momencie było jej wszystko jedno. Oparła ufnie głowę na jego ramieniu, przymykając oczy, by dostosować swój organizm do tempa świata.
Kiedy usłyszała kroki, nie zdołała zareagować od razu. Zresztą nie wyczuła w Errianie żadnego napięcia, czyżby przyszli inni? Powinna się odsunąć, jak to w końcu wygląda, poza tym już jej lepiej, niech ten koleś zabiera łapy, no. Ktoś odgarnął jej włosy z twarzy, dotyk wydał się znajomy, Aithne mimowolnie drgnęła i obróciła głowę do przyjaciółki. A potem uśmiechnęła się, podobnie jak Anabde w tym uśmiechu zawierając całą swoją ulgę. Nic jej nie było. To dobrze. W takim razie wszystko w porządku.
Jej wzrok, pełen ciepła i spokoju, przesunął się z nekromantki na pozostałych. Stał się bardziej obojętny, gdy spoglądała na Ariene, jak padł na Sheridana, to nawet niezadowolenie się w nim pojawiło (nawet niczego mu nie urwało, szkoda. Podczas tej walki, oczywiście), a na końcu...
Drgnęła nerwowo, granatowe oczy momentalnie pociemniały od niepokoju, ramiona się napięły. Choć ciało w dalszym ciągu nie odzyskało pewnej sprawności, to sięgnęła szybko do swojej spinki. Przecież mogli ją zdjąć! Jeśli ją zdjęli... gdyby skrzydła były uwolnione od magii, istniało prawdopodobieństwo, że by ich teraz nie czuła. Leżała na plecach, mogły zdrętwieć. Nie miała siły oglądać się przez ramię, wolała tak sprawdzić. Nie mogli wiedzieć, czym była. Wystarczy, że Anabde wiedziała.
Poczuła chłodny kamień pod palcami i popatrzyła na biżuterię z ulgą, wypuszczając powietrze z płuc. Wtedy jednak dostrzegła ciemną smugę ciągnącą się w środku szmaragdu. Przekrzywiła głowę, marszcząc nos, i nagle skaza zaczęła przybierać intensywniejszy kolor, by ostatecznie zastygnąć jako czarny kwiat wyglądający jak namalowany tuszem. Przygarbiła ramiona, nie do końca wiedząc, o co chodzi.
Znów popatrzyła na Cadora, nie kryjąc się z niechęcią i nieufnością malującą się na twarzy. Wbiła palce w plecy Erriana, jakby w ten sposób chciała go ukarać, że jej nie uprzedził.
- Co to za kolejna pierdoła? - charknęła zachrypniętym głosem.
Tak długie zdanie sprawiło, że zakręciło się jej w głowie, sapnęła cicho i ponownie oparła się na magu. Chciała wstać. Chciała już być silna. Chciała być sobą. Nienawidziła niemocy.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Errian
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 60
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Mag
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Errian »

- Czekaj - mruknął, zignorowawszy jej pytanie. Sam też nie poświęcił mężczyźnie za dużo uwagi, teraz były ważniejsze rzeczy, na przykład kondycja Aithne.
Odetchnął, kładąc dłoń na jej czole, potem sięgnął w głąb siebie, starannie odbierając sobie energię. Na tyle dużo, by dziewczyna poczuła się lepiej i odzyskała część sił, ale nie aż tyle, żeby on znacząco osłabł. Potem, kiedy miał już pewność, że to wystarczy, popchnął to, co wydzielił, w stronę Aithne, uważnie układając to w łagodne zaklęcie, by jej nie skrzywdziło. Szmaragdowa poświata delikatnie otuliła i jego, i ją, a potem weszła w dziewczynę, rozchodząc się ciepłem po całym jej ciele. Errian odetchnął, zabierając rękę i posyłając Aithne uśmiech.
Dopiero wtedy popatrzył na nieznajomego, zastanawiając się, czy to ten, co myśli, że to ten. Bo jeśli tak... to sobie facet moment wybrał, naprawdę. Z drugiej strony może dzięki temu Aithne lepiej to przyjmie i nie postanowi wszystkich rozszarpać... Dobra, mówimy o Aithne, kogo on próbował oszukać.
Zerknął krótko na Anabde, jakby oczekiwał nagany od nekromantki odnośnie swojego pomysłu, ale ona była zbyt zajęta swoją przyjaciółką, by pamiętała o całym świecie. Dlatego Errian też skupił się na Aithne, uważnie ją obserwując, by nie umknęła mu żadna oznaka tracenia przytomności czy gwałtownego osłabienia.
Jeśli jeszcze kiedyś spotka Arathaina, podziękuje mu. Na pewno.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Awatar użytkownika
Cador
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Człowiek- obrońca
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cador »

Zaraz, zaraz. Jeszcze raz poważnie zastanowił się nad tym wszystkim i doszedł do wniosku, że czegoś nie wie. Nie lubił nie wiedzieć, wobec tego nachylił się do Ariene (uznając, że zadawanie pytań ogółowi może się źle skończyć. Nie chciał, żeby mu jakaś ledwo przytomna Upadła głowę odgryzła).
- To Arathain, tak?- zapytał szeptem. Na to mu wyglądało, w końcu białowłosy na jego oczach coś magicznego z Aithne zrobił. Ale z drugiej strony... nie wyglądał na potężnego pradawnego, który może kogokolwiek uleczyć z tracenia duszy. Sprawiał wrażenie raczej przeciętnego. Ale może pozory mylą.
A może... Wtedy usłyszał odpowiedź brunetki. Nie, to nie Arathain. Wobec tego to... Errian?! Szczęka jasnowłosego gruchnęła o podłogę z hukiem, a on pozbierał ją nerwowymi ruchami. Nikt nawet nie zauważył, mogli tylko spostrzec jak mu oczy wypadły z orbit. Został wynajęty przez takiego szczyla? Takiego gówniarza? Młodszego od niego? Skąd takie młodziaki mają tyle pieniędzy, żeby wynajmować ukochanym (bo to już spostrzegł) pannom obrońców? Obrońców klasy Cadora? No nie może być!
Niemniej jednak postanowił zachować całą swoją dumę i pozę poważnego człowieka. Wyprostował się z godnością, uśmiechnął w swój firmowy sposób (lekko kpiący, trochę rozbawiony, mocno irytujący) i zaszczycił Erriana znaczącym spojrzeniem. Ale postanawiał go na razie nie zdradzać, może mu się to jeszcze opłaci. Przeniósł wzrok na Aithne i przechylił głowę na bok.
- Miło mi poznać, Cador Reamonn. Twój nowy obrońca, cieszysz się, prawda?- powiedział teatralnie radosnym, przemiłym głosem. Wyszczerzył przy tym ząbki w uśmiechu, ale już mniej przemiłym i uroczym, a bardziej wyzywającym.
No, chłopie, ogarnij się, dziewczyna dopiero się wybudziła, a ty z niej kpisz. Co z ciebie za obrońca, jak prowokujesz.
Ariene
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 80
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Wiedźma
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariene »

Ariene uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że Aithne żyje. To dobrze, już nawet nie chodziło o to ich zadanie i o to, że dziewczyna mogła im znacząco pomóc, ale po prostu o to, że się o nią martwiła. Może nie przywiązała się do niej, nie pokochała jej jakoś specjalnie, ale jednak myśl, że tak niesamowita, zwyczajnie silna wolą i uparta osoba mogła tak łatwo umrzeć... to by im nie pomogło. A Anabde z pewnością łatwo by się nie pozbierała... ani Errian. A ich także potrzebowali, każdy w Opuszczonym Królestwie był potrzebny.
Kiedy zobaczyła, jak Aithne się słania, drgnęła, chcąc interweniować, jednak młodzieniec ją wyręczył. Znowu się uśmiechnęła, ciesząc się, że nauczyła go tego i że tak dobrze sobie tę wiedzę przyswoił. Mówi się, że potrzeba matką wynalazku, tu była chyba matką ponadprzeciętnej formy i umiejętności. Odetchnęła w duchu, pozwalając sobie na rozluźnienie.
Usłyszawszy pytanie Cadora, popatrzyła na niego zdumiona. Uniosła brwi, zamrugała wymownie, a potem pokręciła głową.
- Errian - odparła równie cicho.
Reakcja obrońcy wypadła niejako ekspresyjnie, Ariene uniosła brwi jeszcze wyżej, przekrzywiając głowę. Chwilę później jednak Cador znów zabrał głos, tym razem na forum ogólnym, i wiedźma nie mogła powstrzymać się od uderzenia otwartą dłonią w czoło. Gratulujemy temu panu, Kapitan Takt i Wyczucie.
- No to pięknie. Żeby tuż za progiem wdepnąć w gówno... - podsumowała tę ekspresyjną prezentację. - Jesteś w dupie - uświadomiła mu jeszcze.
Nienormalni winni trzymać się razem!
Sheridan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 88
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sheridan »

Sheridan jakoś się całą sytuacją nie przejął. Nie dla niego ckliwe, chwytające za serce scenki. Raczej myślał o tym, że by się mogło to rude już ogarnąć i pozbierać, a nie, słania się na nogach, przewraca i ogółem żałośnie prezentuje. Powinni ruszać, buchnąć ten zakichany artefakt i zabierać dupska w troki z Opuszczonego Królestwa, bo nawet jemu przestało się tu podobać. Latające sukienki atakujące armiami umarłych nie są zanadto atrakcyjne, nawet dla zdesperowanych turystów.
Widząc, że się ulubienica ich niekwestionowana mniej czy więcej zbiera w sobie i zaczyna jakoś w miarę przyzwoicie funkcjonować, pozwolił sobie na znudzone uniesienie brwi. Nie mogła jakoś szybciej? Z życiem, z werwą, cokolwiek, zaraz tu zakwitną albo zostaną pożarci, też może być. Wyjrzał krótko przez okno, ale nie dostrzegł zagrożenia.
- Widzę, że żyjesz - rzucił w stronę Aithne i posłał jej arogancki półuśmiech. - Chyba muszę się następnym razem osobiście pofatygować, żebyś przestała raz na zawsze skrzeczeć, rude rozczochrane - stwierdził, co chyba miało znaczyć w jego języku "witaj z powrotem, ale pakuj bambetle i jedziemy z koksem".
Potem zerknął przelotnie na Cadora, niejako zainteresowany tym, jak ich nadpobudliwa paskuda zareaguje na deklarację młodzieńca. Może polać się krew.
Fajnie.
Nienormalni winni trzymać się razem.
Zablokowany

Wróć do „Ruiny Nemerii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości