Jinzey nigdy nie opowiada wiele o swojej przeszłości. Sam pewnie nie wie, jak zwały się jego rodzinne strony. Nazwiska także nie podawał, jak i swojego prawdziwego imienia. Pewien bajarz opowiedział historię wspominającą o prawdziwych imionach i jaką władzę nad człowiekiem dają. Jinzey wziął to do siebie i zaczął ukrywać swoje imię. Lata później zrozumiał, czym są prawdziwie imiona istot, jednak przyzwyczaił się wówczas do nowego imienia. Dzieciństwo puścił w zapomnienie. Wolał sobie nie przypominać tego, że był totalną ofermą. Magię uznał za swoją szansę. Raz, przez jego rodzinną wieś przechodził jakiś naiwny mag. Wracał podobno z długiej podróży mającej na celu jakieś badania. Kto by po latach pamiętał, co to były za badania... Ważnym był fakt, że mag był naiwny. Uwierzył Jinzeyowi, gdy ten opowiadał o swoich zaletach. Jinzey w zasadzie nie skłamał, mówiąc, że jest pracowity. Nie powiedział, że ma na myśli prace nietrwające dłużej, niż jeden dzień. Ale o tym przekonał się biedny mag dopiero później.
Jin (tak go zwano, zdrabniając, czasem też niektórzy myśleli, że Zey to jego nazwisko) swoje szkolenie rozpoczął od panowania nad ogniem. Marzyła mu się widowiskowa walka, wybuchy wulkanów, gigantyczne ognie w kształcie smoków i demonów. Zbyt długo jednak nie potrafił tego osiągnąć, więc porzucił tę naukę na rzecz czegoś, co aktualnie uznał za praktyczniejsze. Wodną magię zgłębiał dłużej. Kiedy tylko nauczył się wytwarzać magicznie wodę, uznał tę magię za wyjątkowo brutalną. Zaprzestał jednak szkolenia się w niej, gdy znaleziono w jednej ze ślepych uliczek utopionego człowieka. Problemem było to, że jedyna woda w okolicy była właśnie w tym trupie. Jin popadł wówczas w lekką paranoję, bojąc się, że każdy będzie go podejrzewać. Wówczas swojego mistrza zapytał o magię lodu. Słyszał plotki o łączeniu dziedzin. Niechętnie, ale mag wprowadził Jinzeya w tajniki kolejnej dziedziny. Jin jednak szybko ją porzucił. Nie widział w niej nic ciekawego. Tego, co uznał za wygodne, nauczył się i tyle mu starczyło. Zniechęcony Jinzeyem mistrz, podsunął mu inną dziedzinę, która mogłaby go zainteresować. Wiedział, że pomimo szkolenia w magii Jinzey chciał być silniejszy. Odesłał go więc do swojego przyjaciela, znanego wojownika, Elrviona, który szkolił się w rodzajach magii przydatnych w walce bezpośredniej. Dziedzina istnienia kręgu bytu była wygodna dla kogoś, kto walczył fizycznie. Elrvion nauczył go podstaw tej magicznej sztuki. Pokazał mu też, jak wykorzystać runy do tworzenia przedmiotów przydatnych w walce. Jin wówczas nadrobił swoją wiedzę w kwestii run. Nigdy nie były piękne, nie przykładał się ani trochę do kaligrafii, jednak nauczył się zastępować je odpowiednimi rysunkami. To moje takie własne niby runy, twierdził. Jednak dalej czuł niezadowolenie, które narastało wraz z ilością wypitego miodu w karczmach. Przyjmował zlecenia z gildii, tym się utrzymywał. Wówczas zauważył, że co jakiś czas do gildii przychodzi pewien mężczyzna. Znikał na noc, następnego ranka można było zobaczyć go opuszczającego gildię. Jinzey szukający nowych możliwości, śledził mężczyznę w gildii. Jeden z mniej ciekawych magów, według uznania Jina, zaprowadził go do piwnicy. W pomieszczeniu, do którego zeszli trzymano klatki. Tego wieczoru wyjątkowo pomieszczenie zostało zamknięte. Jin nie mógł się dostać, jednak to, co usłyszał, uzmysłowiło mu, że mężczyzna jest wilkołakiem. Jin wybiegł z budynku gildii i zobaczył księżyc w pełni. Słyszał o tym, jak silne są wilkołaki. Miał niewiele ponad dwadzieścia lat, marzył o tym, by wreszcie kobiety patrzyły na niego. Wilkołatyzm dawał siłę... Miesiąc później, Mag zamykający wilkołaka nie zauważył, że drzwi do pomieszczenia z klatkami miały uszkodzony zamek. Jin pracował nad tym wiele wieczorów przez ostatni miesiąc. Udało mu się od środka spiłować tak zamek, że można było go tworzyć dowolnym przedmiotem, przypominającym klucz. Nikt nigdy nie pomyślał, by zamek od zwykłego magazynu zabezpieczać magicznie. Jinzey wszedł do środka. Chciał pobrać trochę krwi wilkołaka, by ją przebadać. Przy próbie pobrania krwi okazał się jednak niedostatecznie szybki. Klatka była spora, więc wilkołak miał w niej wygodę ruchów. Jin sprowokował go, by się zbliżył do krat i spróbował wbić strzykawkę w wystające ramię. Udało mu się to, jednak nie zdążył zabrać wystarczająco szybko ręki. Zęby lykantropa rozcięły mu wierzch dłoni, gdzie już do końca życia miał mieć bliznę.
Dni mijały. Jinzey czytał różne księgi, ale sam nie wiedział, jak się zabrać za badania krwi wilkołaka. Pewnej nocy jego świadomość w bólu odpłynęła. Następnego ranka przebudził się z koszmaru, słysząc rozmowę. Mieszkał u Elrviona, zapewne ktoś miał do niego kolejną sprawę. Okazało się, że rozmówcą był nowy adept z gildii magów. Opowiedział o znalezionych nocą trupach. Ślady zębów sugerowały, że to wilkołak, jednak jedyny miejscowy okaz lykantropa mający problemy z kontrolą, był zamknięty na noc. Jin poczuł euforię. Gdy czytał o wilkołakach, jedną z teorii było to, że ugryzienie wilkołaka nie oznacza jeszcze zarażenia lykantropią. Tylko wtedy, gdy wilkołak tego chce, jest to możliwe. Wrócił do biblioteki, by dowiedzieć się o tym czegoś więcej. Pozostawił więc Elrviona z jego rozmówcą. Mistrz widać będzie miał inne problemy na głowie, niż szkolenie tego lenia, Jina. W bibliotece nie znalazł jednak nic nowego. Zastanawiał się nad tym, jakie szanse miał, by stać się wilkołakiem. Informacja nie musiała być zresztą prawdziwa. Nie wielu ludzi przeżyło rany zadane przez wilkołaka. Zazwyczaj lykantropi nie zadają tych ran, będąc w klatce.
Tymczasem w domu Elrviona sędziwy mag postanowił wybrać się do gildii. Poprosił młodego adepta, by ze skrzyni na piętrze przyniósł mu jego wyjściowy płaszcz. Sam udał się do zbrojowni po miecz, jaki zawsze miał przy sobie, gdy szedł z oficjalną wizytą. Pięknie zdobione dzieło jednego z najlepszych kowali tych krain. Nie obawiał się, że coś z jego pokoju zginie. Nikt nie był tak głupi, by okradać Elrviona. Miejscowi złodzieje kłaniali się mu, trzymając ręce przy sobie. Młody adept nie planował więc zabrać sobie pamiątek, pomylił jednak pokoje. Zwrócił na to uwagę dopiero po otwarciu starej paskudnej skrzyni. Już miał ją zamknąć, gdy zauważył w niej fiolki z krwią. Jinzey nie cieszył się takim szacunkiem, jemu kradzież jednak groziła. Młody mag uznał, że nie ma nic złego w takim pożyczeniu materiału. Potrzebował czegoś, czym by zabłysnął, zasługując na szybki awans. Gdy tylko dodarł z Elrvionem do gildii, udał się z fiolką krwi do pracowni. Jego bezpośredni Mistrz pokazał mu krew wielu magicznych stworzeń, nie mógł jej jednak używać. A przecież on był pewien, że mógłby dzięki niej stworzyć potężny artefakt, dzięki któremu doceniono by go wreszcie. Krew jednak miała w sobie coś, czego nie poznawał. Postanowił zabrać próbkę do mistrza. Wierzył, że uda mu się wmówić mistrzowi historię o znalezieniu próbki pod stołem. Ale takiej głupoty nie można jednak wymagać od doświadczonych magów. Zwłaszcza, jeśli krew okazuje się krwią wilkołaka. Po krótkiej rozmowie było wiadome, skąd się wzięła. Jinzey miał kłopoty. Wszystko wskazywało na to, że miał styczność z wilkołakiem. A to sprawiło, że stał się podejrzanym morderstw ostatniej nocy. Pomimo gniewu Elrviona, nie mogli tego rozstrzygnąć w świetle prawa. Postawiłoby to całą gildię w złym świetle. A złego światła na gildię padło już zbyt wiele. Na przykład, kiedy ostatnio ktoś zgubił demona, którego wezwał...
Jinzey pobrał w gildii ostatnią naukę. Nauczono go jak tworzyć wywar z Wilczej Jagody. W zasadzie to była silna trucizna dla wilkołaków, jednak dla kogoś, kto znał się na alchemii, nie stanowiło problemu dozowanie belladonny, by zamiast trucizny stworzyć wywar tłumiący przemianę. Dzięki temu nie powinien wpaść w szał podczas przemiany w trakcie pełni. Jinzey dostał mały zapas belladonny, po czym musiał raz na zawsze opuścić gildię. Mając zapas Belladonny na jakieś dwa miesiące, Jin nie przejmował się próbą zdobycia kolejnych okazów wilczej jagody. Uznał, że ma na to wiele czasu. W gildii jednak, była jeszcze jedna rzecz, na jakiej mu zależało. Resztę odłożonych pieniędzy wydał na wynajęcie złodzieja. Miał ukraść jedną z ksiąg z biblioteki. Jin widział, jak jeden z magów szukając zaklęcia z kręgu egzystencji, wypożyczył dziwną zapieczętowaną księgę. Dokładnie opisał złodziejowi jej wygląd i położenie w bibliotece. Okraść gildię magów nie było problemem. Jinzey wiedział, że większość historii to zwykłe plotki odstraszające złodziei. Dokładnie o tym poinformował wynajętego kryminalistę, dzięki czemu koszt usługi uległ zmniejszeniu. Jeszcze tej nocy Jinzey cieszył się księgą w pokoiku gospody, leżącej przy głównym trakcie prowadzącym do miasta, które opuścił. Po zerwaniu pieczęci jego życie nabrało kolorów.
***
- Witaj, Mam nadzieję, że nie zamierzasz przywracać pieczęci zbyt prędko?
- Pieczęci? Jak je przywrócić?- Jinzey był zdziwiony. Przemówiła do niego księga. Co więcej, rozmowa zaczęła się od czegoś, o czym nie miał zielonego pojęcia.
- Nie wiesz? A kim ty jesteś? Czuję od ciebie magiczny potencjał. Żałośnie mały. Żenująco. Jakim prawem się do mnie dorwałeś i gdzie jesteśmy. Bo to na pewno nie jest gildia. Czekaj, milcz. Zacznijmy od wyjaśnienia sobie pewnej sprawy. Nie mamy powodów, by odnosić mnie do gildii, prawda?
- Widzę, że się rozumiemy. Zwą mnie Jinzey.
- Hahaha. Jestem Grimuarem. Mój tytuł, czy imię, jak wolisz chłopcze, to Syriusz, na cześć psiej gwiazdy.
***
Jinzey rozpoczął swoją wędrówkę, podczas której pobierał nauki od grymuaru. Nauczył się wpływać na swój umysł za pomocą magii. Opanował w ten sposób zdolność przemiany nie tylko podczas pełni. Dużo czasu spędził wśród szamanów. Doskonalił wśród nich swoje zdolności i zrozumienie dla natury. Uczył się jak przetrwać w dziczy. To właśnie od jednego z szamanów w prezencie za odrobinę wilczych jagód dostał fretkę Drei. Jinzey zapewne wmówił sobie jej niezwykłe zdolności, chociaż rzeczywiście pomagała mu i wytrwała z nim, pomimo jego natury. Zarabiał jako najemnik lub sprzedając amulety, które tworzył ze zwykłych kamieni. W ten sposób dożył dzisiaj.