Oglądasz profil – Durante

Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Durante "Libra"
Rasa:
Błogosławiony
Płeć:
Mężczyzna
Wiek:
56 lat
Wygląda na:
28 lat
Profesje:
Strażnik, Najemnik, Nauczyciel
Majątek:
Majętny
Sława:
Sławny

Aura

Aurę tą można określić jako istne uosobienie sprawiedliwości ze względu na to, jak różnie interpretowana jest jej siła. Niegodziwcy i piekielni dostrzegą w tej emanacji moc niczym boski osąd z niebios, bezimienny i nieczuły wyrok mogący w każdej chwili ukrócić ich żywot pełen występku i knowań bez większego wysiłku. Ci zaś co utrzymują w swym sercu, choć iskierkę dobroci, określą potęgę tej aury jako płomień wśród ciemności, nadzieja pośród rozpaczy… obietnica, iż wszystko będzie dobrze w świecie popadającym w ruinę. Jest to łatwe do spostrzeżenia nawet pomimo tego, iż tej niezwykle potężnej emanacji towarzyszy ‘szum’ bez wątpienia wynikający z bliskiej obecności potężnych przedmiotów magicznych. Pomimo tego jak wygląda posiadacz tej emanacji, jest ona lśniąca niczym świeżo wypolerowane lustro, a blask jej jasny i klarowny niczym światło latarni morskiej penetrujące noc nad spokojnym oceanem. Pod względem kolorów, wyrazista żelazna barwa opatula niemal w całości powierzchnię tej aury, niczym lśniąca zbroja na rycerzu wyjętym wprost z opowieści dla dzieci. Tylko gdzieniegdzie żelazna barwa staje się… surowa, niczym nieobrobiony metal, lub taki co zbyt wiele już przeżył od czasu swego ukształtowania. Niemal niewidoczny kobaltowy kontur towarzyszy tej aurze, choć barwa ta zdaje się zanikać, niczym farba po wielu latach dzielnej służby na ścianie zapomnianego budynku. Silna, wyrazista i zarazem nieugięta ametystowa poświata otacza tę aurę niczym uścisk, który nigdy nie ujrzy swego końca. Po skupieniu się na bodźcach nie wzrokowych bardzo szybko okazuje się, iż koncepcja dźwięku przestaje mieć znaczenie w obecności tej aury, sama idea brzmień i odgłosów wydaje się absurdalna przy badaniu tej emanacji. Niemożliwy do przeoczenia zapach Fiołków wisi w powietrzu i nie zamierza zniknąć ani teraz, ani nigdy. Temperatura obecna dookoła przypomina zaś tawernę odnalezioną w trakcie drogi przez kontynent. Z początku chłodna atmosfera zmienia się i dopasowuje się do tego, czego się oczekuje. Ci, którzy są tu po to, tylko aby robić problem, bardzo szybko zostaną otulone bolesnym wręcz mrozem, niczym ostrzeżenie połączone z groźbą. Ci, którzy przybyli tylko na chwilę pozostaną z istniejącym już wcześniej chłodem obojętności. Ci, którzy przybyli, szukając pomocy i zapasów odkryją nagłe ciepło, niczym kominek, w którym żwawo tańczą płomienie, czy talerz pełen parującego jedzenia przyniesionego wprost z kuchni. W dotyku twarda niczym biceps wojownika, wyrzeźbiony przez lata ciężkiej pracy i poświęceń, lecz mimo swej twardości powierzchnia ulega pod naciskiem, zmieniając swój kształt adekwatnie. Krawędzie gotowe są na wydobycie cudzej krwi swą ostrością w czasie gdy sama powierzchnia pod palcami jest niczym skóra dziecięcia, co jeszcze nie zaznała bólu wynikającego z egzystencji na tym świecie. W smaku aura ta jest niczym dobra, ale przeciętna herbata, na języku bowiem tańczy łagodna, gorzka nuta i nic więcej, co godne by było czyjejkolwiek uwagi.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Durante
Grupy:
Płeć gracza:
Kobieta

Skontaktuj się z Durante

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
3
Rejestracja:
3 lat temu
Ostatnio aktywny:
2 lat temu
Liczba postów:
11
(0.01% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.01)
Najaktywniejszy na forum:
Shari
(Posty: 8 / 72.73% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
[Lazaret] Oszukać przeznaczenie
(Posty: 8 / 72.73% wszystkich postów użytkownika)

Podpis

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:silny, wytrwały, wytrzymały
Zwinność:zręczny, bardzo szybki
Percepcja:przeciętna
Umysł:ineligentny, b. silna wola
Prezencja:Ładny, godny, charyzmatyczny

Umiejętności

Walka mieczemMistrz
Od najmłodszych lat uczony był walki, a z mieczem w dłoni praktycznie się urodził. Nie powinno więc nikogo dziwić, że w końcu osiągnął mistrzostwo w tej dziedzinie, a ze swoim mieczem w dłoni stanowi śmiertelnie niebezpiecznego przeciwnika.
PrawoEkspert
Gdyby nie znał panujących zasad, nie mógłby w pełni skutecznie egzekwować prawa i stać na jego straży. Nie wspominając już o tym, że bez jego znajomości raczej nie nadawałby się na kapitana straży.
TaktykaBiegły
Może nie staje ze swoimi ludźmi w heroicznej walce w obronie państwa, ale będąc kapitanem straży powinien wiedzieć jak efektownie i dobrze dowodzić swoimi podwładnymi. Zwłaszcza w kryzysowych sytuacjach jak na przykład pościg za zbiegłym więźniem czy złapanie panoszącego się po mieście mordercy. Albo chociażby odpowiednie zabezpieczenie głównego placu pełnego stoisk przed złodziejami, podczas jakiegoś miejskiego święta czy festynu.
PrzetrwanieBiegły
Przez spędzenie większości życia na szlaku, musiał nauczyć się jak przetrwać z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, w dziczy, gdzie rządzi prawo silniejszego. Jesz albo zostajesz zjedzony.
NiebianologiaZaawansowany
Podstawowa wiedza jaką wpaja się prawdopodobniej każdemu niebianinowi, w mniejszym bądź większym stopniu. Mając jednak za opiekuna paladyna, raczej wątpliwe, by nie została mu wpojona niebiańska hierarchia i słowo Najwyższego. Poznał również po części strukturę Niebios, choć nigdy w Planach nie był i nigdy być nie będzie.
PoliglotyzmZaawansowany
To, że ogólnie przyjętym na ziemiach Alaranii jest posługiwanie się językiem Wspólnym, nie znaczy, że wszyscy zawsze i wszędzie musza się nim posługiwać. A już szczególnie w piśmie. Durante za młodu uczył się języku niebian, elfów, piekielnych i krasnoludów, by w razie potrzeby móc skorzystać z zapisków w ich księgach i zwojach. Nie tylko tłumaczył słowo zapisane na niebiański i wspólny, potrafił również przełożyć coś z niebiańskiego na elfi i język nordów..
PiekielnologiaZaawansowany
Praktycznie w parze z niebianologią idzie również piekielnologia, zwłaszcza, gdy podróżuje się z paladynem, którego niemalże celem życia jest walka z bytami z Czeluści, panoszącymi się po ziemiach Alaranii.
PolowanieOpanowany
Szlak, szlak, wszystko przez życie na szlaku. Gdyby wychowywał się w mieście i nie był myśliwym czy łowcą, prawdopodobnie nie byłaby mu ta umiejętność potrzebna do życia. Życie na szlaku nauczyło go, że można się w podróży obejść bez wcześniej przygotowanego prowiantu, bo lasy i równiny obfitują w zwierzynę. Wystarczy ją tylko złapać, oczyścić i upiec.
JeździectwoOpanowany
Bardzo dużo podróżował za młodu, a wiadomo, że najłatwiej jest podróżować na wierzchowcu. I oczywiście szybciej można się dostać do celu. Durane potrafi nie tylko utrzymać się w siodle, ale również jeść w nim, spać i walczyć z grzbietu swojego konia.
BestiologiaOpanowany
Na szlaku nie spotyka się tylko diabłów i bandytów, a okoliczni mieszkańcy równie dobrze mogą mieć problem z różnego rodzaju potworami i innymi bestiami, o których wypadałoby chociaż trochę coś wiedzieć, aby móc wybrać najodpowiedniejszy sposób jak się takowej maszkary pozbyć.
UnikiOpanowany
Walczy bez zbroi, więc wiadomym jest, że musiał się nauczyć odczytywać ruchy przeciwnika i unikać jego ataków. Głupotą byłoby stać miejscu i ślepo machać mieczem na lewo i prawo i bez problemu dać się zabić.
Pisanie i czytanieOpanowany
Opanował trudną sztukę rozpoznawania i kreślenia literek w wieku pięciu lat. Bez tego nie mógłby przeczytać ani też przepisać niebiańskich traktatów na inne języki.
Walka wręczOpanowany
Został jej nauczony w razie kryzysowej sytuacji, gdy Durante nie będzie miał swojego miecza lub z jakiś powodów nie będzie mógł go dobyć. Choć w takiej sytuacji mógłby równie dobrze związać dłonie za plecami i czekać, aż przeciwnik go wykończy. Bardziej z tego korzysta w sytuacji, gdy musi kogoś złapać, a nie zabić lub gdy jego przeciwnik walczy bez broni. Walka z bronią w rękach przeciwko komuś bez broni do sprawiedliwych i honorowych raczej nie należała. I nie ważne było to, że jego przeciwnik był na przykład ze dwa razy większy i bardziej wyszkolony do zabijania gołymi rękami.
TorturowaniePodstawowy
Nie jest zbyt zadowolony z nabycia tej umiejętności i krzywdzenie innych raczej go nie bawi. Niestety jako kapitan za wiele nie ma w tej kwestii do powiedzenia, bo ktoś przestępcę przesłuchać musi, a gdy ten nie chce gadać, to trzeba znaleźć jakiś sposób, aby wydobyć z niego potrzebne informacje siłą. Niestety ktoś się tym zajmować musi, zwłaszcza jak nie ma w pobliży kata.
PowożeniePodstawowy
A co w tym trudnego? Zaprząc konie do powozu, usadzić tyłek na piekielnie niewygodnym kawałku deski, modląc się by żadna drzazga nie przebiła się prze ubranie i nie wbiła się w zadek, i trzymając lejce pilnować, by konie szły tam gdzie się chce by szły. Żadnej większej filozofii.
WspinaczkaPodstawowy
Kilka razy zdarzało mu się zdejmować z drzewa przestraszone kotki małych dziewczynek oraz nagich facetów, których poszczuto psami lub też samą teściową. Akurat tych zleceń Durante wolałby nie pamiętać.
PływaniePodstawowy
Nie tonie, gdy nie ma gruntu pod stopami, a to już wielki sukces.
TaniecPodstawowy
Specjalnie nauczył się tańczyć z powodu swojego ślubu.

Cechy Specjalne

Błogosławione OstrzeDar
Durante od najmłodszych lat szkolony był do walki z piekielnymi i całym plugastwem panoszącym się po świecie, wychowując się pod skrzydłami paladyna. Nie powinno, więc dziwić, że z mieczem w rękach jest śmiertelnie niebezpieczny. Zwłaszcza w połączeniu z jego szybkością i precyzją, potrafi bez problemu dostrzec lukę w obronie wroga i bezwzględnie ją wykorzystać. To jest jego największe błogosławieństwo, ale również przekleństwo, ponieważ bez miecza już taki groźny nie jest.
Odporność na choroby i truciznyRasowa
Dzięki temu, że jest pół krwi aniołem, nigdy nie miał żadnych problemów ze zdrowiem, nie straszne mu ani przeziębienia, ani zakażenie. Przeżyje również stołowanie się w podrzędnej karczmie, w której jako potrawkę z dzika podają w rzeczywistości złapanego na zapleczu szczura. Oczywiście wykrwawić się czy umrzeć od ran nadal może, ale to i tak zawsze lepsze, niż obawiać się śmierci z powodu zwykłego kataru.
Aura światłościRasowa
Są osoby, które z daleka, po samej aurze rozpoznają pół-anioła, nawet jeśli ten od kilkudziesięciu lat nie ma już swoich charakterystycznych skrzydeł. Aury nie da się z nikogo zedrzeć tak jak skóry.
Świetlista zbrojaRasowa
On również otrzymał z niebios magiczny wisior i nawet nauczył się przyzywać świetlistą zbroję, choć w ogóle z tego nie korzysta. Wisior więc jest dla niego pamiątką po matce i opiekującym się nim paladynie, niż przydatnym w walce, kieszonkowym pancerzem.

Magia:

Nowicjusz

Przedmioty Magiczne

Świetliste ostrzeZaklęty
Jest to magiczny miecz, wykuty w Niebiosach z tego samego metalu, z którego robione są świetliste zbroje niebian. Jest bardzo ostry i wytrzymały, jego ostrze nigdy się nie tępi. Klinga w blasku księżyca delikatnie świeci jasnoniebieskim blaskiem i jest w stanie przebić się przez każde zaklęcie. Jest też bardzo skuteczny w starciu z piekielnymi. Dobyć go może jedynie Durante, gdyż po dobyciu go ze skromnie zdobionej pochwy w dłoniach zostanie jedynie... sama rękojeść bez ostrza, tak jakby broń współgrała jedynie z aurą błogosławionego. Otrzymał go od Vincenta na trzynaste urodziny razem z wisiorem przywołującym świetlistą zbroję. Na jednej stronie ostrza wygrawerowane jest imię matki Durantego, a na drugiej jego biologicznego ojca.

Charakter

	Mówi się: "nie oceniaj książki po okładce" i Durante jest tego chodzącym przykładem, bo choć wygląda jak okrutny zabijaka, w rzeczywistości jest bardzo spokojnym i rozważnym mężczyzną. Nie zaatakuje, bez wyraźnego powodu i trudno go sprowokować, nawet, gdy dostanie w twarz od jakiegoś pijaka. Jeśli taka osoba nie stwarza zagrożenia dla innych, Durante jedynie na niego spojrzy, poleci, aby delikwent wrócił do domu i pójdzie sobie dalej. Gorzej mają ci, którzy zakłócają porządek miasta i spokój jego mieszkańców, gdy bez skrupułów łamane jest prawo - dla takich Durante nie ma litości. W najlepszym wypadku złapany bandyta zostanie przez niego zamknięty w celi, gdzie będzie oczekiwał wyroku, w najgorszym od razu zaprowadzi go do kata. 
Kiedyś rzucał się bezmyślnie do ataku jak tylko zobaczył jakiegoś piekielnego czy bandytę, obecnie, choć nigdzie nie rusza się bez swojego miecza, nigdy nie zaatakuje, jako pierwszy. Będzie starał się nakłonić przeciwnika do poddania się bez walki i zmiany swojego postępowania, bo nie wszyscy popełniający przestępstwa muszą być od razu źli i zepsuci do szpiku kości. Jeśli słowa nic nie wskórają i zostanie zaatakowany, nie zawaha się odpowiedzieć tym samym. Podobnie też ma się sytuacja, gdy zagrożeni są niewinni ludzie i ci, na których mu zależy. Wtedy los, tego, co się na to odważył nie będzie zbyt szczęśliwy.
Jest zdyscyplinowany, bardzo mocno szanuje panujące prawo i nigdy nie przyszłoby mu do głowy nadużywanie go, zwłaszcza do osiągnięcia własnych celów. Przez swoją bezwzględność wobec osób łamiących prawo oraz to, że zawsze jest poważny, ludzie się go boją i starają się go unikać, choć cieszy się sporym szacunkiem i mieszkańcy są mu wdzięczni za to, że ich chroni. Zwłaszcza, że nigdy nie przejdzie obojętnie, obok, gdy komuś dzieje się krzywda. Miasto to nie szlak, gdzie rzeczywiście dominuje prawo silniejszego.
Zawsze był raczej powściągliwy w okazywaniu swoich uczuć, lecz od śmierci Karan jakby jeszcze bardziej pilnował się przed okazywaniem jakiś emocji. Nieraz się zdarzy, że lekko się uśmiechnie, gdy rozbawi go zabawa chłopców, ale publicznie nie ma, co na to liczyć. Nawet, gdy podczas jakiegoś festynu, ogląda wygłupy błazna z synami, albo jak się z nimi bawi, choć jest dobrym, kochającym ojcem, który zrobiłby dla nich wszystko, to jednak i tak jest powściągliwy. I niestety przez swój upór, trudno nakłonić go do tego, by był może nieco bardziej wylewny. Nie pomaga również argument, że prawdopodobnie wtedy ludzie mniej by się go bali. Durantego nie obchodzi czy ludzie się go boją i co o nim myślą. Wiadomo, jest to dla niego męczące, ale każdy ma prawo do bycia sobą i myślenia jak mu się żywnie podoba, więc błogosławiony nie będzie się starał zmienić czyjegoś zdania i na pewno nie będzie nikomu odbierał prawda do bycia sobą. Nawet sobie. Może właśnie przez to mają go za ucieleśnienie sprawiedliwości, niczym potężny jeleń z majestatycznym porożem, kroczący pewnie przez las, stojący na czele bezpieczeństwa słabszych mieszkańców. Jest człowiekiem o bardzo szlachetnym sercu i groźnym wyglądzie.
Jego przydomek "Libra" podobno oznacza wagę w jednym ze starożytnych języków, a w odniesieniu do Durantego oczywiście chodzi o wagę/szalę sprawiedliwości. Jeśli przeciwnik walczy nie czysto, błogosławiony ma swój honor i nigdy nie zniży się do tego samego poziomu, nawet, jeśli miałby przegrać lub zostać poważnie rannym. Jeśli złapie złodzieja, który chciał odzyskać swoją skradzioną własność, oczywiście dopilnuje by taka osoba otrzymała odpowiednią karę za popełnione przestępstwo, lecz jeśli występek tej drugiej osoby okaże się być prawdą i będą na to dowody, dla tego drugiego nie będzie żadnej ugody. Durante jest wręcz ucieleśnieniem sprawiedliwości, wie, że dobro dobru nie jest równe tak samo jak zło. Bo można zrobić coś dobrego, popełniając przy tym największy błąd w swoim życiu, a można zrobić też coś w gruncie rzeczy niewybaczalnego i wyjść przy tym ostatecznie na bohatera. Zawsze jest możliwość wybrania mniejszego zła, a każda decyzja, nawet ta w ogólnej opinii dobra, może nieść za sobą tragiczne w skutkach konsekwencje.

Wygląd

	Durante jest wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, choć jeśli postawić przy nim stereotypowego najemnika, jest od niego o połowę mniejszy i można by nawet powiedzieć, że atletycznej budowy. Waży niecałe osiem kamieni i mierzy nieco ponad jeden sążeń i jedną dłoń. Ma jasną, delikatnie świetlistą skórę, która w jego przypadku jest jedynym (z wyjątkiem aury) dowodem na to, że mężczyzna ma jakieś niebiańskie korzenie. Co prawda jak każdy błogosławiony urodził się z tatuażem pary majestatycznych skrzydeł na plecach, lecz przez kilka złych decyzji podjętych w czasie swojej służby w koszarach niemalże całe je stracił i to jednego dnia. Jego plecy to jedna wielka plątanina, różnego rodzaju i wielkości blizn po chłoście, spod których miejscami można doszukać się szczątkowych pozostałości po tym charakterystycznym dla błogosławionych tatuażu. 
Jego indywidualnym znakiem rozpoznawczym, po którym już z daleka można go dostrzec, są krótkie, zaczesane dłonią do tyłu, śnieżnobiałe włosy oraz intensywnie błękitne oczy. Rzadko się uśmiecha, od śmierci swojej żony praktycznie w ogóle. Uta może ze dwa razy widział, aby jego pan się uśmiechał, albo raczej miał lekko uniesiony do góry kącik ust i łagodne spojrzenie, gdy któryś z chłopców pierwszy raz powiedział coś, co brzmiało jak "ta-ta". Praktycznie zawsze jednak, Durante ma poważny wyraz twarzy, żeby nie powiedzieć surowy. Nikt o zdrowych zmysłach, nie chciałby mieć go za swojego wroga i choć to nie jest zamierzone, raczej większość go po prostu unika.
Nosi na sobie wygodne, ciemne spodnie i coś w rodzaju kamizelki ze zszytych z sobą pasów, w podobnej kolorystyce. Do tego ma jeszcze długi, sięgający do połowy łydki ciemnogranatowy płaszcz. Od prawego rogu przy samej krawędzi pionowo w górę jest zdobiony skromnymi białymi zawijasami, które ciągną się jeszcze na kołnierzu i zsuwają się przy lewej krawędzi kończąc się na wysokości końca mostka. Wnętrze wyszyte jest bardzo ciemnym, bordowym materiałem. Zazwyczaj nosi go rozpiętego albo zarzuconego jedynie na ramiona, choć zdarza się, że wychodzi z koszar bądź z domu, bez niego, co raczej zależne jest od pogody, niż jakiś jego modowych kaprysów.
Przez miasto kroczy pewny siebie, ubrany w błękitno-złoty mundur sharijskiej straży, gdy wypełnia swoje kapitańskie obowiązki i z dumą reprezentuje państwowe barwy. Oczywiście zdarza mu się zakładać bardziej zwyczajne odzienie, ale przeważnie spotkać go można albo w mundurze, albo w jego granatowym płaszczu i z czarnymi, oficerskimi butami z wysoką cholewą. Dość często usztywnia sobie nadgarstki cienką warstwą bandaża i zakłada czarne, skórzane rękawiczki bez palców. Zawsze też nosi przy sobie swój miecz, schowany w czarnej pochwie ze skromnym srebrnym wykończeniem.
Jego głos jest spokojny, basowy, godny pełnego pokory i dyscypliny żołnierza, którego ciężko wytrącić z równowagi, poważny i pełen wewnętrznej siły.

Historia

	Wyobraźcie sobie największego na Łusce nieudacznika, którego tylko Prasmok mógł wyśnić. Człowieka, który nie nadawał się nawet do czyszczenia stajni z końskich odchodów. Na chleb go nigdy nie było stać, a jak już to na czerstwy, zachodzący powoli pleśnią i to tylko, dlatego, że sprzedawca chciał mieć już od niego spokój. Wszystkie zarobione z ledwością pieniądze albo przepijał, albo przegrywał w karty. Nic nikomu nigdy nie dał od siebie, ale zawsze oczekiwał, że zostanie mu przez innych dane. Bo mu się należy. Bo on zasługuje. Taki był Ingvar i z tego był znany. Co prawda przez takie podejście nie miał zbyt wielu przychylnych sobie osób, które tolerowałyby go, choć w drobnym stopniu, lecz to było mu akurat na rękę. Dzięki temu brany był za głupka i nikt nie wiedział, że mężczyzna był zwyczajnie inteligentniejszy, niż większość społeczeństwa. Ludzie w jego oczach byli niczym szczury błądzące w labiryncie, podążające wiecznie do sera, który i tak zmieniał swoje położenie, gdy tylko ktoś był bliski osiągnięcia tego celu. On, jako zapewne jeden z niewielu, uświadomił sobie ten system rządzący niemalże całym światem i postanowił nic nie robić, stać zwyczajnie w miejscu i jedynie żyć. Czemu? To banalnie proste. Dlaczego miałby dostarczać rozrywki siłom wyższym, rządzącym tym światem, skoro na osiągnięcie upragnionego celu nie miał, co liczyć, a nagroda w postaci sera i tak prędzej czy później do niego sama przyjdzie. Skoro zmieniała cały czas miejsce ilekroć któryś z poszukujących go szczurów się doń zbliżył. To właśnie z tego powodu postanowił nic w życiu nie robić, a jedynie wykorzystywać podsuwane mu pod nos przez nieuważny los okazje. Ot cała sprawiedliwość świata. A robienie z siebie głupka i nieudacznika to tak naprawdę niska cena za przechytrzenie bytów wyższych. 

Życie jednak uczy, że o ile można wyłamywać się z wytyczonych schematów, to nie powinno się za bardzo wychodzić przed szereg. A już szczególnie zadzierać z siłami, które się jedynie pozornie rozumie. Jeśli uda się komuś przechytrzyć śmierć i wyrwać z jej objęć czy rzeczywiście można mówić o oszukaniu bytów wyższych? Czy może jednak tak miało być? Może wszystko jest tak naprawdę z góry zaplanowane, nawet te małe zwycięstwa nad siłami rządzącymi tym światem?
Ingvar w całej swojej arogancji, nie zauważył nawet kiedy los mu się odwinął. W jego życiu pojawiła się kobieta - prawdziwy anioł. Miratelu miała nawrócić mężczyznę i uleczyć jego zepsutą przez pychę duszę, ochronić ją przed piekielnymi, którzy niemalże na każdym kroku ostrzyli sobie zęby na tego grzesznika. Anielica nie miała lekko, jej zarozumiały i uparty jak osioł podopieczny wcale jej tego nie ułatwiał. Przez niego jej nadzieja, że w ogóle zdoła go nawrócić, zaczęła podupadać. Zwłaszcza, że gdy poczuł się przy anielicy bezpiecznie i zrozumiał, że nic złego mu przy niej nie grozi, zaczął wprost uświadamiać innym, że są bandą ślepych głupców, bezmyślnie wykonujących to, co się im każde, a on jako jedyny jest prawdziwie wolny, jest ponad nimi wszystkimi. A to, że miał własnego anioła "stóża" miało być na to dowodem.
Na szczęście, nim Miratelu całkiem postanowiła się wycofać z tej misji, nastąpił przełom. Co prawda potrzeba było do tego pięciu lat męczenia się z nieszanującym nikogo i niczego dupkiem, anielicy na skraju załamania nerwowego, wąskiej uliczki i trzech pijanych młokosów, którym ta niebianka nie mogła nic zrobić, ale najważniejszy i tak był efekt końcowy. Okazało się, że Ingvar mimo swojego egoizmu i arogancji, był naprawdę dobrym człowiekiem, który w obronie ważnych dla siebie rzeczy nie boi się postawić na szali swojego życia. Nie trzeba chyba mówić, jak bardzo - poobijany i poraniony - mężczyzna zaimponował wtedy anielicy. Pierwszy raz w życiu Ingvar szczerze kogoś pokochał - i to z wzajemnością.
Ta jedna sytuacja zmieniła go nie do poznania. Przez to, że miał w końcu cel w życiu i kogoś bliskiego swojemu sercu, zaczął się chwytać każdej możliwej pracy (mimo swoim wcześniejszym przekonaniom) i powoli, dzięki zarobionym pieniądzom, zaczął budować dla ich dwójki dom. Może nie był to nie wiadomo jak okazały pałac godny anioła, ale nie była to też zwykła lepianka. Ot porządny, skromny drewniany domek kawałek od Shari.
Był tak zbudowany i miał tyle wolnej przestrzeni w sobie, by anielica, bez żadnych problemów mogła się po nim przemieszczać i czuć komfortowo. A Ingvar znalazł w końcu pracę, której postanowił poświęcić się w pełni. Dzięki swojej nieprzeciętnej błyskotliwości i inteligencji, szybko się uczył i przyswajał nowe informacje, nie potrzebował mentora by zostać kowalem, sukcesywnie coraz bardziej budującym swoją renomę w mieście. Było to uhonowaniem wszystkich starań Miratelu w jej misji nakierowania Ingvara na właściwą drogę. Nadal zdarzało mu się pysznić w zaciszu domowym, ale zazwyczaj wychodziło to z niego w luźniejszych chwilach, gdy się ze sobą droczyli i żartowali.

Okrutny los nie dopuścił jednak do tego, by ta bajka miała szczęśliwe zakończenie ze szczęśliwą, sielankową rodzinką. Miratelu musiała wracać do Planów, chociażby po to, aby złożyć raport z wykonanej misji. Oczywiście poprzysięgli sobie bezgraniczną miłość i wierność, a anielica obiecała odwiedzać swojego ukochanego jak tylko będzie mogła. Chociaż okazało się, że nie było nawet takiej potrzeby.
Ludzie mogą się zmienić, skutki ich wcześniejszego postępowania już nie. Konsekwencje swojej wyższości nad całym wszechświatem, którą bez najmniejszego skrępowania okazywał mężczyzna wszem i wobec odkąd była z nim Miratelu, natychmiast go dopadły po jej odejściu. Wystarczyła godzina od pożegnania się zakochanych, by stygnące ciało Ingvara dyndało pociesznie bez ducha na gałęzi dędu rosnącego tuż za ich domem. Miratelu nawet nie miała okazji się z nim pożegnać czy poinformować ukochanego, że będą mieli dziecko.
Zabroniono zrozpaczonej anielicy opuszczania Planów w obawie, że mogłaby zacząć poszukiwać winnych zabójstwa jej partnera, by się na nich zemścić. Nie miała przez to szansy, aby pochować ukochanego, co jeszcze bardziej rozdzierało jej serce. Ale... Nie mogła się przecież zbuntować przeciwko Najwyższemu. Był to dla niej bardzo trudny okres, a powtarzane ciągle, aby się nie martwiła, że najwidoczniej takie było przeznaczenie Ingvara, że wiedzie teraz spokojne życie bez żadnych trosk, wcale nie pomagało ciężarnej poczuć się lepiej. Popadła w głęboką apatię, nie odżywiała się tak jak powinna, miała bardzo intensywne wahania nastroju. Kilka razy nawet, choć nikomu o tym nie mówiła, zdarzyło jej się myśleć o tym czy nie skończyć ze sobą, z jej i Ingvara dzieckiem... Czy się nie zbuntować... Cały ten czas aż do porodu był dla niej istną katorgą. Czuła się jakby trafiła do Czeluści, choć jej skrzydła i wszystkich, którzy ją otaczali nadal pozostawały śnieżnobiałe.

Po każdej burzy, przychodzi jednak okres błogiego spokoju i świeci słońce. Tym przejaśnieniem w życiu Miratelu były narodziny dzieciątka, które tyle czasu nosiła w swoim brzuchu, jego poruszający serce pierwszy oddech i płacz, ciepło jego maleńkiego ciałka. Od razu pokochała go całą sobą tak mocno, jak nieraz go nienawidziła, gdy jeszcze rozwijał się w jej łonie. Niestety, nie mogła zatrzymać syna przy sobie w Planach, ale nie mogła też się wyrzec takiego maleństwa i go porzucić. Szczęściem w całym tym nieszczęściu było to, że zniesiono jej zakaz schodzenia do Alaranii.
Zamieszkała z małym Durantem w domu, który zbudował Ingvar. Oczywiście na drzewie za budynkiem nie było już ciała mężczyzny, prawdopodobnie pożarte zostało przez zwierzęta i inne bestie, ale pętla, na której go powieszono, nadal tam zwisała szyderczo i gdyby nie śpiący słodko w jej ramionach niemowlak oraz Vincent - jej dobry przyjaciel, paladyn, który obiecał jej pomóc przy dziecku - najpewniej Miratelu znów by się załamała. I kto wie czy tym razem jej serce nie pękłoby już całkiem.
Razem z Vincentem udało jej się przegonić wszystkie szkodniki, które zagnieździły się w skromnej chatce, gdy ona utknęła w Niebiosach, a jej ukochanego zamordowano. Posprzątali cały dom z kurzu i pajęczyn, naprawili zniszczony kilkoma burzami, przeciekający dach i wymienili powybijane okna. Nie udało się jedynie doczyścić z krwi jednej ściany, choć dokładali wszelkich starań i żadnym sposobem nie szło się pozbyć karmazynowej posoki, która wsiąkłą w drewno. Anielica nie miała wątpliwości, że była to krew jej partnera i niejednokrotnie przechodząc obok doświadczała czegoś na wzór wizji, z tą różnicą, że miała wrażenie jakby to jej głowę ktoś próbował roztrzaskać na tym kawałku domu. Nawet zakrycie tego miejsca jakimś kawałkiem płótna, obrazem nie pomagało anielicy pozbyć się tego wrażenia, które tylko się z każdym dniem potęgowało i powoli pociągało kobietę do szaleństwa. Choć było to dla niej niezwykle trudne, musiała rozstać się z zaledwie rocznym synkiem i powróciła do Planów.
Durante natomiast pozostał w tym domu z Vincentem jeszcze przez rok, po czym ruszyli w drogę, bo paladyni nie słyną z osiadłego trybu życia. Narodzili się by służyć dobru i walczyć ze wszelkim plugastwem. I gdy tylko mały błogosławiony nauczył się chodzić, równocześnie z prawdami Najwyższego uczony był walki, tak wręcz jak i przy użyciu miecza. Okazało się, że Durante niemalże urodził się z ostrzem w dłoni. Z początku, gdy zabrał chłopca ze sobą, myślał, że mały będzie mu tylko kulą u nogi i zostawi go w pierwszej świątyni Najwyższego, lecz przez jego umiejętności walki mieczem, zrezygnował z tego pomysłu. Niejednokrotnie powtarzał, że mały byłby wspaniałym paladynem. Ponadto z każdym dniem coraz bardziej przywiązywał się do chłopca, a gdy ten pierwszy raz w życiu powiedział "tata", Vincent aż się rozkleił, choć od dobrych kilkudziesięciu lat nie uronił ani jednej łzy.

Durante rósł jak na drożdżach na osobę szlachetną i honorową, bezgranicznie oddany Najwyższemu, może nawet bardziej, niż niejeden anioł. Z tego powodu brano go często właśnie bardziej za anioła, niż błogosławionego, dzięki czemu zyskał przydomek "Libra".
Nim skończył siedem lat potrafił już czytać i pisać, tłumaczyć niebiańskie księgi na język wspólny, a niektóre skrypty napisane w elfickiej mowie, przepisywał po niebiańsku. I choć był nieprzeciętnie inteligentny, zawsze bardziej go ciągnęło do udowadniania swej wartości czynami. W walce.
W wieku dwunastu lat miał na swoim koncie dwa tuziny zabitych piekielnych, nieco więcej bandytów i coraz częściej zaczął też pokonywać Vincenta podczas treningów. W prawdzie niepokojącym mogło być, że mimo młodego wieku bardziej ciągnęło Durantego do likwidowania kolejnych rzezimieszków, różnego rodzaju potworów nękających nienazwane wioski, czy piekielnych, niż do nawiązywania kontaktów z rówieśnikami i zabawy z nimi, ale w sumie nie było się, czemu dziwić, że chłopiec nie miał żadnych przyjaciół, skoro wiecznie podróżował z Vincentem.
Zdarzało się, że zatrzymali się na kilka dni czy na tydzień w jakimś mieście, w świątyni, aby uzupełnić zapasy albo by podleczyć co poważniejsze rany (szczególnie Durante, który jeszcze nie był tak zahartowany jak dorosły mężczyzna, przez co względnie niezbyt ciężka rana mogła być dla niego śmiertelna) i choć wtedy chłopiec mógł więcej czasu poświęcić na relacje z rówieśnikami, i tak nie nawiązywał dłuższych, bardziej zażyłych znajomości. Z jednej strony był spokojnym dzieckiem, z drugiej zawsze musiał mieć jakieś zajęcie. Co niektórzy obwiniali za ten swego rodzaju pracoholizm Vincenta, który wiecznie czegoś uczył Durantego, zabierał z sobą na misje, do walki, przez którego mały nie miał praktycznie ani chwili wolnego. No, chyba, że odpoczywał wymęczony po treningu albo z powodu obrażeń odniesionych w walce nie mógł się ruszać. Błogosławiony jednak nigdy się na nic nie uskarżał i gdy nawet był zmuszany do pozostania w miejscu, jeśli tylko miał możliwość znajdował sobie coś do roboty. Choćby starał się rozwiązywać pomniejsze problemy mieszkańców danego miasta czy nakładać na nich pomniejsze błogosławieństwa.
A to dał jakiemuś bezdomnemu swój płaszcz, by miał się czym przykryć podczas chłodniejszej nocy, bo wiadomo, że ubranie dwunastolatka nie będzie pasowało na dorosłego mężczyznę, nawet jeśli lichego przez głód i inne przeciwności losu. Za prośbą jakiejś dziewczynki uganiał się przez pół dnia po całym mieście, by znaleźć jej zaginionego kota, co było zadaniem niewykonalnym, gdyż jej rodzice ostatecznie wyjawili prawdę o tym, że kociak, od co najmniej półtora roku rozkładał się gdzieś w ziemi, a oni okłamali swoją córkę, że zwierzak uciekł, aby nie przeżywała jego śmierci. Innym razem z narażeniem własnego życia znalazł i wydał w ręce miejskiej straży jakiś mały, miejscowy gang, którego członkowie notorycznie nękali starego sprzedawcę ryb - ciągle wymuszali od niego pieniądze, a jak nie miał im czego dać, by jego rodzina miała chociaż na chleb, niszczyli jego stoisko albo przecinali jego sieci. Choć wszyscy byli pełni podziwu odwagi chłopca i jego niemalże ślepej chęci niesienia pomocy innym, Vincent nie podzielał ich opinii. To, co inni nazywali odwagą, on brał za brawurę, a dobroczynność, jako rozwijającą się pychę i lekkomyślną pewność siebie. I tu już nie chodziło wcale o to, że taka postawa nie przystoi rycerzowi Najwyższego, paladyn zwyczajnie martwił się o swojego przybranego syna. Był przekonany, że jeśli Durante nie zacznie najpierw używać głowy, a dopiero po tym działać, to może w ogóle nie dożyć osiągnięcia pełnoletności, a już szczególnie szczęśliwej starości.

Paladynowi nie łatwo przyszło wymyślenie rozwiązania tego problemu i jeszcze wdrożenie go w życie. Z ciężkim sercem przyszło mu zostawienie dorastającego chłopca w koszarach w Ostatnim Bastionie, lecz gdzie indziej Durante nabyć mógł dyscypliny i pokory, jak nie w szeregach straży miejskiej? Z początku myślano, że paladyn wyrobił w sobie jakieś dziwne poczucie humoru przez to, że większość czasu przebywał na szlaku, rzadko spotykając jakiś ludzi, kiedy jednak rzeczywiście zostawił dwunastolatka w koszarach, wszyscy zaczęli się zastanawiać, co takiego błogosławiony przeskrobał, że jego opiekun zmuszony został do podjęcia tak drastycznej decyzji. Jednakże chyba jeszcze bardziej niepokojącym był fakt, że chłopak nawet nie próbował protestować, ani prosić paladyna, by go nie zostawiał. Oczywiście pożegnali się ze sobą dość czule. Durante podszedł do swojego opiekuna i uściskał go, na co ten odwzajemnił jego uścisk i... Tyle się widzieli.
Z początku nie wiedziano jak postępować z chłopcem i niejednokrotnie mu pobłażano, jednakże szybko zaczęto go traktować jak dorosłego. Zwłaszcza, gdy przełożony zauważył, jak niebianin za każdym razem stara się być lepszy od pozostałych, a podczas treningów walki mieczem, nie miał litości dla swoich przeciwników. Był diabłem nad diabłami, największym przekleństwem, jakie Prasmok mógł sobie wyśnić, gdy dostawał do ręki miecz. Co prawda wykonywał posłusznie każdy rozkaz, sukcesem kończył każde zadanie, a gdy starał się przejawiać jakąś własną inicjatywę, sprzeciwiając się przy tym swojemu dowódcy, był surowo karany i zawsze tej karze się podporządkowywał, jednakże... I tak napawał niepokojem serca wszystkich strażników, w których pobliżu się tylko znalazł.
Miał wielki potencjał na zostanie wspaniałym strażnikiem, wojownikiem, z nękającymi miasto bandytami i bestiami bez problemu potrafił się rozprawić, a do tego budził wielki respekt wśród innych strażników, choć w głównej mierze spowodowane było to ich strachem. Nie zdziwiło, więc wielu, gdy został awansowany na dowódcę straży, nie skończywszy nawet piętnastu lat.
Mając swoich własnych ludzi i większą swobodę działania, mógł sobie pozwolić na więcej. A przynajmniej tak się z początku chłopakowi wydawało. I nie chodziło wcale o to, że Durante nadużywał władzy, bo nigdy mu to nawet do głowy nie przyszło, by zacząć terroryzować słabszych, wyżywać się na podwładnych, czy zdzierać z ludzi ostatnie rueny za przymknięcie oka przez jakieś drobne (wymyślone przed chwilą) wykroczenia. Inni strażnicy tak robili, nie bez powodu nazywano przecież nieraz strażników "drabami miejskimi", ale Durante nigdy nie zniżył się do takiego poziomu. Po pierwsze Vincent nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że Durante będąc w mundurze robi takie rzeczy, po drugie obrażałby takim zachowaniem Najwyższego, w końcu był jednym z niebian, no i jego matka była aniołem. A po trzecie i chyba najważniejsze - znęcanie się nad słabszymi, niewinnymi i bezbronnymi ludźmi i to jeszcze w nieuczciwej walce, godziło w honor chłopaka. Nie, on się nie oddawał tego typu niegodziwym praktykom.
Choć bardzo szybko i w prosty sposób pokazano mu, na czym kończyła się jego swoboda w działaniu - Durante został ukarany praktycznie za to nadużywanie władzy innych strażników. Nie mógł jednak powiedzieć, że był niewinny, bo... to on zgłosił kapitanowi, występki wyższych rangą strażników ze swoich koszar, w tym również to, czego dopuszczał się naczelnik. Nie wiedział jednak wtedy, że takie zachowanie jest normą u tutejszych strażników i oni nie widzą w tym żadnego problemu. Skoro nikomu to nie przeszkadza i nikt tego nie zakazał, to, po co kapitan miałby karać za to swoich podwładnych?
Okazało się przy tym, że większą zbrodnią, niż nadużywanie władzy i nękanie mieszkańców, jest donoszenie na własnych kompanów. I choć Durante nigdy nie słyszał o takim zakazie, nie kłócił się z przełożonymi. Z człowiekiem może by się jeszcze dogadał, ale z zaślepionymi przywilejami i przekonanymi o swej bezkarności kanaliami, nie miał zamiaru próbować. Nawet nie wiedział iloma chłostami miał zostać ukarany, choć wątpiłby jego oprawcy potrafili sprawnie liczyć do więcej, niż dziesięciu. Z resztą... Sam stracił rachubę po trzydziestu, gdy kolejne uderzenia oprócz krwi, zaczęły zabierać fragmenty skóry i mięśni, a obraz przed oczami zaczął mu się zamazywać i ciemnieć. Chyba tylko dzięki sile otrzymanej od Najwyższego zdołał wytrwać do samego końca i stracić przytomność, gdy jego kaci zostawili go samego, poważnie rannego w śmierdzącej uryną i wymiocinami celi. Przez tydzień nie był w stanie wstać ze swojego łóżka w koszarach, a dopiero po miesiącu rany na plecach zaczęły mu się powoli goić. Gdyby nie wezwano do niego po kilku dniach od tej chłosty medyka, najprawdopodobniej by tam po prostu zdechł.
Odszedł ze straży, gdy tylko odzyskał nieco sił. Nikt go nie zatrzymywał, gdyż już od jakiegoś czasu niektórzy w koszarach zastanawiali się jak się pozbyć sługi Najwyższego ze swojego terenu. Pod swój dach przyjęła rannego młodzieńca stara kapłanka, którą wezwano do opatrzenia jego ran. Nie miała nic przeciwko, a nawet było jej to na rękę, gdyż mogła mieć cały czas na oku czy jego rany goiły się prawidłowo i mogła dużo łatwiej zadbać o to by wrócił do pełni sił. Niestety znamienia przepięknych skrzydeł, tak charakterystycznego dla błogosławionych nie była w stanie w żaden sposób uratować. Rany były zbyt poważne i zbyt głębokie, a powierzchnia je obejmująca była za duża, by skóra mogła się z sobą zrosnąć i pozostawić po sobie jedynie niewielkie, o ile nie szczątkowe blizny. W rzeczywistości jego plecy były niemalże w całości pokryte bliznami i tylko gdzieniegdzie prześwitywały czarne zarysy tego, co kiedyś tworzyło dowód jego w połowie anielskiego pochodzenia.
Przez cały okres rekonwalescencji pomagał kapłance, razem z nią dbał o niewielką kapliczkę Najwyższego, stojącą nieopodal miasta, oddawał mu cześć, towarzyszył kobiecie, gdy zasiewała ziarenko wiary w Pana dzieciom w miejscowej szkole, a do tego z każdym kolejnym dniem odzyskiwał coraz więcej siły. Można powiedzieć sielanka i rzeczywiście tak było. Durante był zadowolony z życia, czuł się jakby znów był razem z Vincentem... Tylko bez spędzania nocy pod gołym niebem i walki z piekielnymi, czy potworami nękającymi małe wioski. I właśnie za tym chłopak zaczął z wiekiem coraz bardziej tęsknić. Miał spokojne życie, wiedział, że nie jeden by mu tego pozazdrościł, a jeszcze inni oddaliby duszę diabłom, by chociaż przez chwilę móc zasmakować w takiej sielance, jednakże dla niego było stanowczo za spokojnie. Był wojownikiem, nie opiekunem-nauczycielem. To było do przewidzenia, że nie usiedzi zbyt długo w jednym miejscu na zmianę modląc się i ucząc dzieciaki. Miuriel wiedziała, że prędzej czy później to nastąpi i od samego początku była pogodzona z faktem, że błogosławiony kiedyś ruszy w świat, a ona zostanie znów sama. Rozumiała go jednak i nie próbowała go zatrzymywać, wiedząc, że tylko w ten sposób będzie mógł być szczęśliwy. Nie dla niego był spokojny, osiadły tryb życia.
Los jednak chciał, że w między czasie Miuriel poważnie zachorowała i choć bardzo się starała, nie była w stanie się bez niczyjej pomocy chociażby podnieść z łóżka, już nie mówiąc o opiece i nauce dzieci z niewielkiej szkoły. Durante, choć bardzo się cieszył na możliwość wyruszenia w świat, możliwość odnalezienia i dołączenia do Vincenta, bez cienia żalu poczekał z tym półtora roku, opiekując się i pomagając Miuriel do ostatnich dni jej życia. Był również tym, który zorganizował jej godny pochówek i zadbał o to, by jej dom oraz szkoła trafiły w dobre ręce.

Opuszczał Ostatni Bastion z żalem w sercu. Co prawda miał w tu więcej wrogów, niż przyjaciół, ale jednak ciężko mu było tak bez smutku zostawić swój pierwszy w życiu, prawdziwy dom, który pamiętał. Nigdy by nie pomyślał, że kiedykolwiek będzie mu tak ciężko wrócić na szlak.
Żadna praca nie była mu straszna, tu pomógł przy zbiorach, tam przepłoszył bandytów, a jeszcze gdzieś indziej przyniósł sołtysowi łeb jakiejś bestii, która od kilku tygodni straszyła ich bydło i porywała rolników, których rozszarpane szczątki Durante znalazł w jej leżu, czy raczej gnieździe. Nim się zorientował, był zwykłym rębajłem, który jednego dnia eskortuje kupiecką karawanę i jej strzeże przed bandytami, a drugiego bierze udział w napadzie na nią. Tak w skrócie.
W praktyce nigdy nie zaatakował, ani nie wyrządził krzywdy niewinnym, zwłaszcza kobietom i dzieciom. Jeśli dostał zlecenie na wytropienie i zlikwidowanie, bądź zaprowadzenie do lochu jakiegoś złodzieja, którego całe życie skupiało się wokół kradzieży kosztowności i nie zamierzał z tym nic zrobić - Durante nie zastanawiał się i podejmował się takiego zadania. Jeśli jednak złapany miał zostać złodziej, który nie wyrządzał żadnej szkody, a kradł jedynie jedzenie na targu by jego rodzina nie umarła z głodu, zamiast wydać go strażnikom, starał się mu jakoś pomóc. Dając mu wędkę, a nie ryby. Jeśli jednak taka osoba mimo poprawy warunków życia nadal parała się kradzieżą - błogosławiony już bez zastanowienia pomagał z wtrąceniem go do lochu. Gdy się jednak zdarzyło, że Durante został po prostu oszukany - oj biada nieszczęśnikowi, który kłamstwem odważył się wziąć niebianina na litość. Nieraz takiego człowieka Durante po prostu zabijał, w większości przypadków jednak dawał im bolesną nauczkę, bo po śmierci raczej niczego już się nie nauczą i nie okażą skruchy.
Bez mrugnięcia okiem potrafił złodziejowi obciąć dłonie, niewiernemu mężowi czy gwałcicielowi - przyrodzenie, a osobom znęcającym się nad swoją rodziną, niewinnymi i bezbronnymi stworzeniami - jednym sprawnym cięciem swojego miecza odcinał nawet całe ramiona lub nogi. I nie można było zarzucić mu okrucieństwa, bo zawsze pilnował, aby w ten sposób ukarani przez niego ludzie nie wykrwawili się i otrzymali odpowiednią pomoc medyczną, by przeżyć i do końca swojego życia być kaleką.

I tak lata mijały, Durante nigdy nie zatrzymał się w jakimś mieście na dłużej, nie zależało mu na zatrzymaniu się w jednym miejscu. Wiecznie podróżował, podejmował się mniejszych i większych, bardziej ryzykowanych zleceń. Kilka razy spotkał Vincenta i jakiś czas z nim podróżował, trenował i rozwiązywał problemy związane z piekielnymi, lecz nie było to już to samo, co kiedyś. Chociażby przez to, że Durante nie był już dzieckiem, a silnym mężczyzną, rozważnie z tej siły i swoich umiejętności korzystającym. W prawdzie Vincent nie pochwalał niektórych decyzji i praktyk swojego przybranego syna, lecz nie można było powiedzieć, że nie był z niego dumny. Zwłaszcza, gdy powracały wspomnienia tego jak białowłosy, mając niecałe osiem lat, rzucał się bez namysłu na trzy razy większego od niego piekielnego.
Durante przy każdym spotkaniu oprócz wymiany tego, co się u nich działo przez ten cały czas rozłąki i wspominania dawnych czasów, wypytywał paladyn o swoją matkę, którą, choć widział na oczy może ze dwa, trzy razy, kochał całym sercem i był ciekaw, co u niej i czy wszystko w porządku. Vincent zawsze zapewniał swojego dawnego podopiecznego, że wszystko u Miratelu w porządku, że tęskni za synem i nie może się doczekać kolejnego spotkania. Gdy ostatni raz Durante widział się z paladynem, ten próbował go oszukać odnośnie matki młodszego niebianina, ale chłopak nie dał mu takiej możliwości. Od razu mu przerwał i opowiedział o sytuacji, jaka mu się przytrafiła w Arturonie, gdzie zakazano mu wstępu do świątyni Najwyższego, gdy tylko przedstawił się, jako syn Miratelu. Bardzo długo odrzucał od siebie myśl, że jego matka mogła się zbuntować i Upaść, już wolałby żeby została Unicestwiona, ale mina Vincenta, gdy o tym wspomniał, rozwiała wszelkie wątpliwości białowłosego miecznika. Durante nie czekał aż wzejdzie słońce, po prostu, gdy tylko dostał potwierdzenie, że jego matka stała się piekielną i było to przed nim dość długo ukrywane, wstał i odszedł, więcej już się z paladynem nie spotkał.

Podczas wykonywania jednego ze zleceń polegających na ochronie karawany kupieckiej, poznał przepiękną kobietę, której uśmiech potrafił rozświetlić najciemniejszą noc. Była córką jednego z bardziej szanowanych i wpływowych kupców, który nie był początkowo zadowolony z tego, że jego mała kochana Karan zainteresowała się byle najemnikiem, lecz gdy Durante podczas swojego zlecenia, nie dał się bandytom nawet zbliżyć, do któregokolwiek z wozów kupieckich, walcząc z narażeniem życia, a później jeszcze odmówił zapłaty, Sulik zmienił swoje zdanie na temat niebianina i pozwolił młodym być ze sobą.
Jakieś pół roku później, może rok, Sulik wyprawił huczne wesele swojej córce i niebiańskiemu zięciowi, na którym pojawiła się matka błogosławionego, gdy już wszyscy goście spali. Szczerze pogratulowała nowożeńcom i życzyła im wiele szczęścia i miłości, jako prezent ofiarując im klucz do domu, który wybudował dawno temu ojciec Durantego, gdy ona była w ciąży, a także mapę gdzie chatka się w ogóle znajduje. Karan była więcej niż zachwycona i od razu chciała wybrać się w podróż, by w ogóle zobaczyć jak ten dom wygląda. Oczywiście Miratelu uprzedziła, że od kilkunastu lat nikt tam nie mieszkał i się domem nie zajmował, jednakże to nie ostudziło zapału dziewczyny. Durante za to był tak zaskoczony wizytą matki, że praktycznie cały czas milczał. Gdy dowiedział się, że stała się piekielną, był na nią wściekły, chciał ją odszukać i wypełnić swój obowiązek, jako niebianin, by oczyścić swój honor. Teraz jednak, gdy ją w końcu spotkał, nie było w nim ani granika gniewu, za to masa innych emocji. Był bardzo szczęśliwy, że ją widział całą i zdrową, choć jej skrzydła nie były już śnieżnobiałe, a jednocześnie czuł żal o to, że przez tak długi czas nie dawała żadnego znaku życia i jeszcze kazała Vincentowi ukrywać przed Durantem swój Upadek.
W końcu podziękował swojej matce za jej przybycie i wspaniały prezent, poprosił też by pozdrowiła i podziękowała Vincentowi w imieniu pary młodej - błogosławiony nie wątpił w to, że paladyn również był w pobliżu, tylko przez to jak się z białowłosym rozstali, wolał się trzymać w cieniu. Nawet, jeśli młody mężczyzna nie miał już żalu o to, że tamten nie powiedział mu o upadku Miratelu. Pożegnał się z matką i wrócił z Karan do domu jej rodziców. Kobieta jednak była tak podekscytowana prezentem od anielicy, że nie była w stanie choćby myśleć o pójściu spać (już pomijając, że była to ich noc poślubna). Durante nie mógł w ogóle ostudzić zapału swojej żony. Usnęła dopiero, gdy powiedział, że jeśli się nie wyśpi i będzie zmęczona, nie będzie miała siły się spakować i wyruszyć w drogę do nowego domu. Ich własnego, wspólnego domu. Durante, co prawda nie był do tego pomysłu zbyt przekonany i nie chodziło o to, że podejrzewał swoją matkę o jakiś podstęp przez to, że była piekielną. Po prostu miał świadomość, że zanim rzeczywiście w tamtym domu zamieszkają, minie masa czasu, bo przecież Miratelu zaznaczyła kilkakrotnie, że tamta chatka bardzo długo stała całkowicie opuszczona i zdana na łaskę sił natury. No a do tego sama podróż w tamte okolice swoje czasu zajmie. Słowo się jednak rzekło, a poza tym i tak musiałby nie mieć serca, by z tego zrezygnować. Karan była taka szczęśliwa na wspólną podróż, a jeszcze bardziej chyba z powodu tego, że będzie mieszkała w domu, w którym urodził się jej ukochany.
Ledwo wzeszło słońce i Durante zaczął się powoli przebudzać, a Karan była już spakowana na przeprowadzkę i w pełni gotowa do drogi. Nie wspominając o tym, że miała już wyszykowany suchy prowiant dla nich oboje na kilka najbliższych dni - nie wiadomo przecież było, kiedy będą mieli możliwość uzupełnić zapasy, choć nie było to koniecznością. Durante przecież od małego podróżował i żył na szlaku, umiał więc zadbać o to by nie umrzeć z głodu gdzieś w drodze między miastami. Zwłaszcza, że łatwiej jest podróżować, jeśli ma się niewiele bagażu przy sobie. Dzięki temu łatwiej jest też uniknąć bycia napadniętym przez bandytów. A poza tym w lasach i na równinach było przecież zwierzyny pod dostatkiem, trzeba tylko umieć na nią sprawnie zapolować i ją oprawić.
Chwila minęła nim Durante wyszykował się do drogi. Przed południem mieli już załadowany jeden z krytych wozów kupieckich ojca Karan i po pożegnaniu się z jej rodzicami, ruszyli nie tylko w podróż poślubną, ale przede wszystkim do nowego domu. Niewiele się dla Durantego działo w czasie tej drogi, może raz czy dwa jacyś rabusie zatrzymali ich powóz i zakłócili spokój, z czym Durante sobie bez trudu poradził. Z drugiej strony to w sumie i lepiej, że niewiele mieli tego typu przygód, bo przynajmniej Karan nie była narażona na niebezpieczeństwo i mogła się w pełni zachwycać urokami podróży, jakby co najmniej pierwszy raz w takową wyruszyła, choć dość często przecież była w karawanie kupieckiej wraz ze swoim ojcem. Mieli, więc względnie spokojną drogę, podczas której mogli się w pełni cieszyć swoim towarzystwem.

Nawet, gdy dotarli na miejsce, Karan nie była ani trochę zniechęcona tym w jak tragicznym stanie znajdowała się chata. Według Durantego było jeszcze gorzej, niż mówiła jego matka, ale nie winił jej, bo podejrzewał, że sama tutaj dawno nie była. W każdym razie, podarowany przez nią klucz miał, jak się okazało, znaczenie stricte symboliczne - nie był potrzebny by dom otworzyć, bo spróchniałe drzwi rozpadały się od samego patrzenia na nie. Oczywiście, jeśli ktoś by się uparł na wejście do domu w cywilizowany sposób, a nie przez dziurę w ścianie niewiadomego pochodzenia. Na pewno burza czy porywisty wiatr nie zrobiłyby czegoś takiego, co innego dziurę w dachu, porastającym trawą i mchem, co w sumie biorąc pod uwagę całokształt, było akurat najmniejszym problemem.
Durante musiał odbyć stanowczo zbyt długą rozmowę z Karan, by namówić ją do tego, aby jeszcze poczekała z wprowadzeniem się, aż najemnik nie odbuduje domu. Kobieta nie była zbyt zadowolona z tego powodu i jeszcze zamierzała się z niebianinem układać. Niby czysto teoretycznie i tak było błogosławionego na wierzchu, bo wynajęli pokój w niedalekim zajeździe w połowie drogi do miasta, jakieś piętnaście minut konno od ich domu, ale w ogólnym rozrachunku to Karan zwyciężyła - warunkiem tego, że nie zamieszkają od razu w rozpadającej się ruderze, ani wozie jej ojca, było to, że miała mu pomagać w odbudowie chaty. Przynajmniej niebianin mógł decydować o tym, jak miałaby wyglądać ta pomoc, a dziewczyna cieszyła się z możliwości towarzyszenia mężowi i chociażby podania mu pojemnika z gwoździami czy przytrzymania drabiny, gdy wdrapywał się na dach. Żadne z nich jednak nie wiedziało, kiedy Karan sama zaczęła przybijać gwoździe i piłować drewno.
Doprowadzenie domu do względnej używalności zajęło im pięć miesięcy, z czego półtora miesiąca nie mieli możliwości nic robić, bo jeśli nie padało, to było bardzo zimno. Po tym czasie mogli się na spokojnie zacząć rozpakowywać i urządzać wnętrze podłóg własnego uznania, bo z poprzedniego wyposażenia domu nie zostało absolutnie nic. W między czasie Karan stworzyła sobie za domem niewielki ogródek z kwiatami, kilkoma najpowszechniejszymi warzywami oraz krzewami i drzewami owocowymi, a Durante zbudował niewielką stodołę, gdzie mogli schować wóz kupiecki jej ojca oraz konie.
Nim błogosławiony ruszył do okolicznych miast i wiosek w poszukiwaniu jakiegoś zlecenia dla siebie, kupił dla żony psa, by ten mógł ją chronić i ostrzegać przed niebezpieczeństwem, gdy niebianina nie będzie w domu. Oczywiście szczeniak nie był najlepszym obrońcą, ale gdy po kilku latach podrósł, budząc respekt samą swoją posturą i gabarytami, Durante mógł bez większych obaw opuścić dom i żonę na nieco dłużej, niż trzy dni. Nadal martwił się o ukochaną, gdy nie było go przy niej, ale same warzywa z przydomowego ogródka to trochę za mało, aby wyżywić dwa konie, wielkiego psa i dwójkę dorosłych. A sama Karan nie miała nic przeciwko, wiedząc, że gdyby błogosławiony miał wybór, wolałby z nią zostać w domu. Też żeby go nieco odciążyć, by nie musiał szukać lepiej płatnych, ale dłuższych zleceń, zaczęła pracować na targu i sprzedawać plony ze swojego ogrodu. Dzięki zarobkom Durantego i własnym oszczędnościom, udało jej się nabyć własny stragan i zaopatrywać się u innych kupców, po zmniejszonej cenie, w towary sprzedawane na swoim stoisku, bo wiadomo, że to, co rosło u niej w ogrodzie na zbyt długo by nie wystarczyło.

Po roku czasu Durante został w domu i choć nie miał ani trochę smykałki do handlu, zastąpił Karan na straganie, gdzie więcej ludzi odstraszał swoją srogą miną i chłodnym spojrzeniem, niż sprzedał jabłek. Bardzo się starał, nawet stosował się do rad ukochanej, by nie odstraszać potencjalnych klientów swoją surową aparycją, ale nic nie pomagało. Po prostu nie był zbyt lubiany, choć otaczała go świetlista aura i nie należał do brzydkich osób. Nikomu z mieszkańców też nigdy nic nie zrobił, a mimo to po prostu się go bali. Nie mieli też nikogo zaufanego, kogo mogliby zatrudnić do sprzedawania ich towarów i w niedługim czasie mały straganik Karan trzeba było zamknąć i sprzedać, bo generował większe straty, niż zyski. Dobrze, że przynajmniej Durante dzięki swoim ostatnim zleceniom odłożył tyle, by wystarczyło na przeżycie i zapewnienie Karan odpowiedniej opieki w czasie ciąży. Niekiedy pomagał również dorywczo miejskim strażnikom, by tylko wpadło do sakwy nieco ruenów, lecz nie myślał nawet o tym by zatrudnić się jako strażnik. Swoje już w tym fachu odpracował i nie zamierzał już więcej pojawiać się w koszarach. No chyba, że po to, aby zaoferować swoją pomoc albo poinformować o wykonaniu zadania. Mógł, więc przez większość dnia siedzieć i opiekować się Karan aż do porodu, jak i również po nim.
Radości ich obojga nie było końca, gdy na świat przyszła dwójka zdrowych, silnych chłopców, których donośny płacz słychać zapewne było w samym Shari. Chłopcy - Lavente i Ezrael – rośli jak na drożdżach i chyba zmówili się przeciwko swoim rodzicom, jak nie płakali w ciągu dnia, to zaraz w środku nocy kręcili się i buczeli do siebie i wydawali masę innych dźwięków, które można by uznać za zaczepki i wspólną rozmowę. Karan była wykończona i po porodzie i przez to, że synowie nie dawali jej w ogóle odpocząć, podobnie jak Durantemu, który nawet nie myślał o powrocie teraz na szlak w poszukiwaniu zleceń.

Sielanka jednak prędzej czy później musi dobiec końca. W przypadku rodziny Durantego nastąpiło to niestety szybciej niżby chciał. Pewnego dnia, kiedy chłopcy mieli około pół roku, Karan otrzymała list, że jej rodzice są ciężko chorzy i nie ma kto się nimi zająć. Plan był prosty - ktoś musiał pojechać sprawdzić, co u nich i w miarę możliwości sprowadzić ich do Shari, by móc się nimi opiekować na miejscu. Decyzja o tym, kto powinien tam jechać nie była już jednak taka łatwa. Początkowo zaoferowała się Karan, bo to jej rodzice, ale że zaczynało robić się coraz zimniej, a Ezrael był przeziębiony, ktoś musiał zostać z maluchami w domu. Problem polegał na tym, że Durante uważał, że dzieci powinny cały czas być z matką, więc on zostać nie mógł, ale przez to, że ostatnio w Shari nie najlepiej się działo, bał się zostawić ukochaną samą z dziećmi. Niby miała Cezara, ale co mógł jeden, nawet jeśli duży, pies w walce przeciwko grupie leśnych bandytów? Nie było jednak innego wyjścia, a ktoś musiał chociażby pojechać po rodziców kobiety. Durante zatrudnił dwóch najemników, starych znajomych do ochrony jego domu i rodziny, zabrał swojego konia i pognał galopem w stronę Nowej Aerii.
Nie zatrzymywał się nigdzie po drodze, spał i jadł w siodle, byleby jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Niestety mimo najszczerszych starań i tak się spóźnił. I to, co najmniej o kilka dni, jak się później dowiedział. Gdyby o tym wiedział od początku, że zdąży jedynie na pogrzeb teściów, prawdopodobnie w ogóle nie podejmowałby ryzyka zostawienia żony i dzieci samych. Skoro już jednak tu był, jako niebianin poczuł się w obowiązku odprowadzenia ich w tej ostatniej podróży i samym pochówku. Nie trzymało go po tym już nic więcej w Nowej Aerii, wynajął pokój w karczmie i miejsce w stajni dla swojego konia, aby odpocząć i na następny dzień ruszył z samego rana z powrotem do domu.

Cały czas padało i Durante miał bardzo złe przeczucia. Kiedy tylko z dali dostrzegł wywarzone drzwi, konającego na tarasie Cezara i dwóch zagryzionych przez niego, obcych gości, nie myślał o tym, by wprowadzić do stajni wykończonego przez drogę, schorowanego Shaitana. Zeskoczył z niego niemal w galopie i wyciągając swój miecz, który otrzymał od Vincenta na trzynaste urodziny, wpadł jak burza do domu, zwłaszcza, że było tak niepokojąco cicho. Miał jasny cel - znaleźć i sprawdzić, co z maluchami i z Karan.
Od razu na wejściu został zaatakowany przez dwóch drabów, którzy pożegnali się z życiem szybciej, niż byli w stanie pomyśleć o zamachnięciu się na błogosławionego. Na schodach pozbył się jeszcze jednego i pobiegł dalej szukać swojej rodziny.
Kiedy przeszedł obok lekko uchylonych drzwi do sypialni... Pierwszy raz w życiu naprawdę sparaliżował go strach. Na białych, lekko uchylonych drzwiach widać było ślady krwi, a przez tę niewielką szparę, po drugiej stronie było jej jeszcze więcej. Opuścił broń, choć nigdy nie zrobił nic tak głupiego i wszedł do środka tylko po to, by zobaczyć swoją nagą, martwą żonę brutalnie zgwałconą i leżącą z poderżniętym gardłem w zakrwawionej pościeli. Obok stało przewrócone dziecięce łóżeczko, zwrócone nogami w stronę błogosławionego. Pod Durantem ugięły się kolana, upuścił broń i poddał się ogarniającej go rozpaczy. Łzy intensywnie spływały mu po policzkach, a jego pełen furii i rozpaczy krzyk było chyba słychać w całej okolicy.
Nie skończyło się jednak na tym, bo zaczął również przeklinać Najwyższego za to, co się stało, a kiedy skończył... Usłyszał jakiś dźwięk dochodzący z niewielkiej garderoby na lewo od ich łóżka. W amoku poderwał na nowo swoją broń i podszedł tam tylko po to, by zobaczyć swoich synów lekko pobrudzonych krwią w stercie zwalonych z wieszaków ubrań. Ezrael spał, dręczony gorączką, a Lavente gaworzył niezadowolony, że brat nie odpowiada na jego zaczepki i nie chce się bawić. Błogosławiony okrył maluchy swoim płaszczem i wziął je na ręce, gdy usłyszał, że jeszcze ktoś w domu był. Nie spodziewał się jednak, że ujrzy dawnego kompana, któremu tak bardzo zaufał, że powierzył mu i jeszcze jednemu opiekę nad dobytkiem niebianina i jego rodziną. A ten go zdradził dla kilku błyskotek i sakiewek pełnych złotych gryfów. Były najemnik nawet nie chciał słyszeć żadnych wyjaśnień z ust tego parszywego śmiecia. Zaatakował bez najmniejszego ostrzeżenia szatkując w amoku jego ciało na drobne kawałki, nie zważając na to, że niezamierzenie kazał swoim synom, nadal trzymanym na rękach, na to patrzeć.

Gdy emocje opadły, tulił do siebie całkiem załamany chłopców i nie wiedział kompletnie, co ma ze sobą począć. Myślał czy by nie spalić wszystkiego i nie odejść wraz z synami do swojej ukochanej, ale... Dlaczego miałby odpierać im życie zwłaszcza, że ledwo, co pojawili się na świecie? Byłby wtedy nawet gorszy od tych, co zabrali mu żonę i matkę jego dzieci. Jedyne, co mógł zrobić, to zadbać by ten świat był dużo bardziej przyjazny dla Laventego i Ezraela, niż był dla niego samego.
Wezwał swoją matkę, by mu pomogła zaopiekować się maluchami, gdy on zajął się pochówkiem ukochanej i jej wiernego psa, których zakopał razem przy rosnącym za domem, potężnym dębie, na którego najniższej gałęzi, rosnącej jakieś dwa sążnie nad ziemią zawiesił huśtawkę dla Karan na zakończenie odbudowy domu. A po tym zabrał się za sprzątanie całego bałaganu, bandytów paląc razem z zakrwawionymi rzeczami i pościelą.
Mitarelu musiała jednak po kilku dniach odejść, obawiając się, że jej obecność mogłaby napytać błogosławionemu tylko jeszcze większej ilości problemów i Durante to rozumiał, nie zatrzymywał matki i obiecał dać sobie jakoś radę, choć musiał zabierać chłopców zawsze i wszędzie ze sobą, nawet, gdy pomagał miejskim strażnikom uporać się z innymi bandytami, którzy rozpanoszyli się po mieście, dzięki czemu (i czystemu zbiegowi okoliczności) został mianowany kapitanem straży miejskiej Shari. Niebianin bardzo tego nie chciał, za dobrze pamiętał jak to się skończyło ostatnim razem, choć wtedy nie był na aż tak wysokim stanowisku. Przez rozprzestrzeniającą się zarazę, nie było jednak nikogo innego, kto stanąłby na czele strażników i trzymał ich w ryzach, aby nie zapanował chaos i bezprawie.
Jak się okazało, Durantemu dużo łatwiej było pogodzić swoje obowiązki, jako kapitana względem miasta, z ojcostwem, choć praktycznie razem z chłopcami nie opuszczał koszar, chyba, że na jakiś patrol czy załatwienie formalności, jak na przykład uniemożliwienie jakiemuś przestępcy ucieczki, schwytanie go i wtrącenie do lochu, gdzie niejednokrotnie to Durante ich przesłuchiwał i decydował o wyroku. Nigdy jednak nie kierował się przy tym emocjami, a wyłącznie chłodnym rozsądkiem i tym, co mówiło prawo. I tym prawem nie był on, błogosławiony je jedynie egzekwował i pilnowałby było przestrzegane, aby na ulicach jego kochanego miasta panował porządek, aby jego synowie mogli dorastać w spokojnej, bezpiecznej okolicy.

Utę poznał w lochu, gdy czarny kotołak w zniszczonym ubraniu zamknięty został w jednej z cel. Zmiennokształtny był bardzo przerażony i nie potrafił zrozumieć jak w ogóle znalazł się w więzieniu. I jeszcze miał zostać skazany za kradzież. Cały czas mówił, że jest to jedno wielkie nieporozumienie, ale nikt nie chciał go wysłuchać. Nie wyglądało jakby kotołak udawał, nie przeżywał swojego pobytu w więzieniu tylko, gdy przechodził obok niego jakiś strażnik, ale cały czas wydawał się być z tego powodu bardzo zrozpaczony. Przed zakończeniem pracy Durante postanowił poświęcić załamanemu zmiennokształtnemu chwilę. Dowiedział się wtedy, że choć futrzasty mężczyzna był włóczęgą i żebrakiem, nie ukradł nikomu sakiewki, przez która narobił sobie tylko kłopotów. Widział, jak jakiś zamaskowany osobnik odciął ją od pasa grubego szlachcica i próbował z nią uciec, lecz zgubił ją po drodze, gdy w pośpiechu wpadł na jakiegoś przechodnia. Sakiewka z ruenami znalazła się w łapach Uty tylko dlatego, że ten chciał znaleźć jej prawowitego właściciela i ją zwrócić, lecz wtedy został schwytany przez strażników i zamknięty w lochu.
Błogosławiony zapewnił kotołakowi, że ten nie miał się czego obawiać jeśli tylko mówił prawdę. Wypytał rzekomego złodzieja o prawdziwego winowajcę całego zamieszania i następnego dnia osobiście zajął się całą sprawą, swoich synów na ten czas zostawiając pod opieką kapłanek w niewielkiej kaplicy.
Prawie cały dzień uganiał się za prawdziwym złodziejem. Równie dobrze mogło się to okazać zwykłą bajką dla dzieci, mającą jedynie ocalić skórę niskiego zmiennokształtnego. O zachodzie słońca miał zostać skazany za popełnione przestępstwo i chyba tylko dzięki interwencji Najwyższego i jego przychylności udało się błogosławionemu rzeczywiście odnaleźć winowajcę całego zamieszania, nim został ukarany niewinny "człowiek".
Kotołak był niezmiernie wdzięczny błogosławionemu za rozwiązanie tej sprawy i uratowanie go przed przykrymi konsekwencjami zbrodni, której nie popełnił. Choć był już wolny, ofiarował Durantemu swoją pomoc, jako skromny sługa, gdyż przez tych kilka dni spędzonych w celi, zdążył zauważyć, że niebianin musi sam zajmować się dziećmi, z którymi niejednokrotnie cały dzień siedział w koszarach. Kapitan nie miał powodu by nie zaufać Ucie, skoro ten wcześniej mówił prawdę.
Odkąd Uta zamieszkał u niego w domu zawsze panował porządek, Durante nie wychodził głodny do pracy, a co najważniejsze nie musiał już szukać dla chłopców opiekunki czy zabierać ich z sobą do koszar. To nie było odpowiednie miejsce dla dzieci.
Zmiennokształtny miał pięć stóp wysokości i był w całości pokryty puszystą, ciemną sierścią z czarnymi pręgami na czubku głowy, ciągnącymi się wzdłuż kręgosłupa aż do puchatego, paskowanego ogona. Oprócz złotych oczu i wystającego z pyska kła, wyraźnie odznaczających się na tle jego ciemnego futra, najbardziej charakterystyczne były jego duże uszy, zakończone niewielkimi pędzelkami. Po zamieszkaniu z Durantym zostały mu kupione nowe ubrania, by nie musiał dalej chodzić jak obdartus. Dostał kilka lnianych, jasnych koszul, wygodne, ciemnobrązowe spodnie i zieloną kamizelkę. Nie nosił butów, bo nie czuł się w nich zbyt komfortowo.
Prawie w ogóle nie przyjmuje kociej postaci, bo nie czuje takiej potrzeby. Poza tym wiedział, że bardziej przydatny był w swojej naturalnej, hybrydalnej postaci, niż zwierzęcej.

Jakieś dwa miesiące temu Durante uświadomił sobie, że nie nadaje się do opieki nad synami i że dzieci nie powinny wychowywać się bez matki. Co doskonale wiedział po swoim przykładzie. Po ataku, w którym w brutalny sposób zostało odebrane życie Karan, Durante ufał jedynie sobie i Ucie. Nie brał, więc pod uwagę wynajęcia mamki do opieki nad nimi, nie chciał ich też skazywać na życie w sierocińcu. Zamiast tego postanowił znaleźć najlepszą kobietę, która nadawałaby się ich matkę, której mógłby powierzyć opiekę nad swoimi synami, by nie musieli mieć z nim więcej styczności. W końcu jakby nie patrzeć upadł, niemalże jak jego matka, choć jedynie w metaforycznym znaczeniu, bo błogosławieni nie mieli możliwości stać się piekielnymi i upaść jak anioły.
Z początku Uta starał się przemówić niebianinowi do rozumu, że ten przesadza, żeby nie wygadywał głupot, ale Durante okazał się być bardziej uparty, niż osioł, a dalsze naciskanie mogłoby kosztować kota ogon. Zaproponował więc, by przemyśleć dokładnie temat i ewentualnie przejść do jego realizacji, gdy zima się skończy. Durante zgodził się na to i póki, co nadal stara się pogodzić rolę ojca i kapitana sharijskiej straży.

Posiadłość

Lokalizacja: Shari
	Nieopodal Shari, jakieś pół godziny końskim stępem stoi zbudowana z kamieni i drewna chata na niewielkim wzgórzu. Choć przez kilkanaście lat stała kompletnie opuszczona i popadała w ruinę, w ogóle tego po niej nie widać gdyż jakiś czas temu została w pełni odremontowana. 
Po wspięciu się na skromny ganek i przekroczeniu progu domu, wchodzących wita od razu obejmujący jego większość salon połączony z jadalnią z przytulnym kominkiem nad którym wisi piękna tarcza z Gwiazdą Najwyższego. W samym centrum ustawiony był dość duży stół, przy którym mogło usiąść nawet osiem osób. Kawałek dalej przy skromnym wykuszu stała mała biblioteczka z jedynie kilkoma książkami i to głównie bajkami, a pod jednym z okien rozciągał się stojący na masywnych nogach, kremowy szezlong. Przed nim była niska ława z kilkoma owocami w koszyku i dwa fotele ustawione po obu jej stronach. Kawałek dalej, na wprost od wejścia, po drugiej stronie tego salonu znajdowała się nie oddzielona żadną ścianą, średniej wielkości kuchnia. Niewiele w niej tam było. Kilka szafek wiszących i stojących, zlew, mały piecyk i stojący pod ścianą stolik z dwoma krzesłami. W rogu znajdowały się drzwi prowadzące do małego spichlerza, gdzie na belkach podtrzymujących sufit, suszyły się na sznurkach różne zioła i przyprawy. Po ziemi walały się sporadycznie porozrzucane przez myszy ziemniaki, a na samym końcu tego niewielkiego pomieszczenia ustawiony był regał z kilkoma przetworami w słoikach. Natomiast na prawo od wejścia, zaraz pod schodami prowadzącymi na górę, wybudowana była kamienna łaźnia razem z suszarnią. Po środku stała duża balia, w której mogły się zmieścić na spokojnie ze cztery dorosłe osoby, a w kącie pomieszczenia widać było piec, na którym można było ugotować sobie wodę do kąpieli i kilka wiader obok niego. Przed nim o głowę zawadzały rozciągnięte między belkami sznurki na pranie.
U góry natomiast za zamkniętymi drzwiami znajdowały się sypialnie. Pierwsze drzwi na lewo prowadziły do starej sypialni Durantego i jego świętej pamięci żony. Po środku pod ścianą stoi wielkie łóżko, po którego obu stronach ustawione były stoliki nocne. Na tym po prawej stronie łóżka, stoi oprawiony w ramkę mały portret radosnej jak dziecko kobiety o ciemnych, falowanych włosach. W nogach ustawiona była skrzynia na ubrania, czy też jakieś pamiątki, a po lewej od wejścia były drzwi prowadzące do niewielkiej garderoby. Po prawej przy oknie stała mała toaletka z lustrem. Na ramie łóżka, jak i w kilku miejscach na podłodze, wprawne oko zdoła dostrzec ledwo widoczne ślady krwi, która tak wżarła się w drewno, że trudno ją do końca zmyć. Ten pokój był praktycznie cały czas zamknięty od momentu, gdy pozbawiono życia ukochaną błogosławionego, a klucze były dobrze schowane, o ile Durante nie miał ich przy sobie.
Na przeciwko tej sypialni znajdowały się przyszłe pokoje jego synów, gdy chłopcy nieco podrosną. Oba były takie same - ustawione pod ścianą pojedyncze łóżko z ustawionym w nogach kufrem, biurko przy oknie z widokiem na las i drogę prowadzącą do miasta, szafa na ubrania i póki co pusty regał. I wszystko można by ustawić pod jedną ścianą. Wtedy jednak pokoje wydawałyby się tylko jeszcze bardziej puste, a nie o to w tym chodziło. Z resztą i tak zapewne jeszcze sporo rzeczy do nich przybędzie, jak już chłopcy zaczną z nich korzystać. Póki co spali wspólnie w łóżeczku dziecięcym ustawionym przy średniej wielkości łóżku w pokoju gościnnym, w którym obecnie sypiał ich ojciec, gdy wracał do domu. I w tym pomieszczeniu, oprócz posłania dla chłopców, nie było za wiele rzeczy. Łóżko, jakaś szafa, kufer i stolik z krzesłem.
Nieco dalej znajdował się jeszcze jeden choć dużo mniejszy od pozostałych pokój z łóżkiem i szafą, gdzie pomieszkiwał Uta, o ile nie przysypiał obecnie na dole w salonie albo w wybudowanej obok domu małej stodoły na dwa konie i kryty powóz kupiecki.
Za domem rósł potężny dąb, w którego cieniu widniały dwa, ułożone z kamieni stosy z leżącymi na nich co dzień świeżymi kwiatami. O dziwo ogród, który żona Durantego założyła kiedyś na tyłach ich domu, ani trochę nie zmarniał od momentu, nikt się nim nie zajmował, czyli praktycznie od śmierci kobiety. Można by się nawet pokusić o teorię, że posadzone w nim kwiaty kwitły jeszcze piękniej, niż za jej życia, jakby w ten sposób chciały upamiętnić swoją zmarłą opiekunkę. Albo jakby Karan zza grobu dbała o nie jeszcze bardziej, aby pokazać błogosławionemu, że mimo wszystko nadal była przy nim i przy ich dzieciach.
  • Najnowsze posty napisane przez: Durante
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data
  • [Lazaret] Oszukać przeznaczenie
            - Ezraelu! - rzucił karcąco w stronę syna, gdy ten zwyczajnie ukradł młodej pielęgniarce ostatni kawałek jedzonej przez nią bułki. Chłopczyk jednak nic sobie nie zrobił z gniewnego tonu kapitana i nadal…
    16 Odpowiedzi
    3798 Odsłony
    Ostatni post 2 lat temu Wyświetl najnowszy post
  • [Lazaret] Oszukać przeznaczenie
            Nie było sposobu by wygłupy młodej pielęgniarki oraz rozbrzmiewający z tego powodu radosny śmiech i gaworzenie małego chłopca, umknęły uwadze kapitana. Może i był osobą poważną i sprawiającą wrażenie ch…
    16 Odpowiedzi
    3798 Odsłony
    Ostatni post 2 lat temu Wyświetl najnowszy post
  • [Lazaret] Oszukać przeznaczenie
            Z jednej strony Durante miał już dość leżenia bezczynnie w lazarecie, podczas gdy prawdopodobnie nazbierało mu się pracy w koszarach i był przekonany, że będzie musiał poświęcić dużo czasu i sił, by dop…
    16 Odpowiedzi
    3798 Odsłony
    Ostatni post 2 lat temu Wyświetl najnowszy post