- Któż następny? – wysapał ze znudzeniem mężczyzna o dużych i nierówno przyciętych wąsach. Swoje słowa kierował do młodszego od siebie chłopaka, który w dość śmiesznym okryciu głowy, nie wyglądał zbyt poważnie.
- Niech spojrzę, panie – jego wzrok powędrował na ogromny pergamin. Po chwili dodał – Ach, to ten bezczelny młodzian! Sprawa z baronową.
- Ach tak, pamiętam doskonale. Wprowadzić tego przeklętego chłystka! – krzyknął starszy z mężczyzn w stronę dwóch strażników, stojących niedaleko dużych, solidnych drzwi.
Tłum zgromadzony w centrum małego miasta, leżącego na południowy zachód od Arturon, niecierpliwie oczekiwał kolejnej, publicznej egzekucji. To będzie już trzecia w dniu dzisiejszym i to, oraz słońce zalewające rynek, były niezwykłą hipnozą dla mieszkańców miasta. Cóż, lepsza taka rozrywka niż żadna. Szubienica nie była pierwszej młodości, jednak doskonale spełniała swoje zadanie. Stary kat z poplamionym, bogowie jedynie raczą wiedzieć od czego, kapturem założonym na głowie, oczekiwał kolejnej ofiary. Jak na razie przysiadł na dużym pniu i lekko przymknął oczy, starając się wypocząć, chroniąc je przed palącymi promieniami słońca. Jednak, gdy otworzyły się drzwi, a strażnicy wyprowadzili młodzieńca, wstał, wyprostował palce i przekrzywił głowę usadowioną na ogromnej szyi. Tłum zaczął wyć i skandować różnego rodzaju wyzwiska pod adresem chłopaka, aczkolwiek w tym wrzasku nie można było wyłapać konkretnych epitetów. Ale zapewne, jak zwykle, były one soczyste niczym świeże jabłka z sadu. Prowadzony wolnym krokiem przez dwóch mężczyzn z pikami, chłopak nie wyglądał na przerażonego. Wręcz przeciwnie. Uśmiechał się ironicznie, jakby to wszystko go bawiło, a jednak doskonale wiedział, że jest prowadzony na szubienicę. Lecące w jego stronę zgniłe warzywa i owoce, trafiały go w różne części ciała. Główka sałaty, mającej już kolor zbrązowiałej żółci, uderzyła go w policzek. W tym momencie uśmieszek z jego twarzy znikł, a oczy błysnęły smolistą czernią, jednak po chwili, znów kącik jego ust wykrzywił się, kipiąc ironią.
- Szanowni mieszkańcy. Oto trzeci i przedostatni skazany w dniu dzisiejszym. Nie dajcie się zwieść pozorom! Pod tą powłoką ślicznego chłopaka kryje się naprawdę podstępna i złowroga istota, więc mamy chyba do czynienia z nieczystymi siłami– mówił donośnym i wyraźnym głosem mężczyzna z dużymi wąsami, co chwila to raz spoglądając na pergamin, podany mu przez pomocnika, to zerkając na twarze tłumu. – Ten oszust i manipulator, szanowni mieszkańcy, cudzołożyło z naszą czcigodną baronową! – zaintonował dosadniej mężczyzna, a zgromadzeni na rynku zareagowali zdziwieniem i zaskoczeniem.
- Ale tylko za jej pozwoleniem i namową – dodał z przekorą chłopak, który już stał obok kata.
- Sami słyszycie. Jest bezczelny i nieczysty. Od razu powinien zawisnąć! – podburzył tłum czytający zarzuty. Niektórzy z mieszkańców splunęli w stronę skazanego, inni nadal krzyczeli i wyzywali. – Jednak według naszego prawa, które bezwzględnie należy szanować, muszę doczytać zarzuty stawiane temu osobnikowi – jakby z lekkim rozczarowaniem kontynuował mężczyzna z wąsami.
- Panie Blake, następna strona – na ucho podpowiedział pomocnik.
- Ach tak, dziękuję Pete. Skazany to dwudziestokilkuletni intruz, który wtargnął do naszego miasta kilkanaście dni temu. Nie podał swojego imienia, więc od początku coś skrzętnie ukrywał, a każdy z nas doskonale wie, że z takimi są tylko same problemy. Wykorzystując swój wdzięk i urok, udało mu się zatrudnić jako pomocnik ogrodnika naszej baronowej. Jakimś cudem, ta biedna pani, dała się omotać temu wyrzutkowi, a ten niecnie wykorzystał ją fizycznie, pozostawiając samą w rozpaczy – głos pana Blake’a mógł służyć, jako wzorzec dla aktorów. Potrafił intonować w taki sposób, że manipulował emocjami tłumu dokładnie tak, jak chciał. Nikt nie wiedział, że była to jego osobista gra, którą uwielbiał i którą podbudowywał sobie własne, skrzywione ego. – Nasz baronowa żwawo zgłosiła tą napaść naszym władzom, którzy, jak zwykle, szybko i sprawnie znaleźli i pojmali skazańca, wykazując się odwagą i sprytem.
- Uciekając, potknąłem się o wyrastający korzeń na środku drogi. Taka nieudolność służb porządkowych musi zostać napiętnowana, a za skaleczone kolano, zgłoszę się po odszkodowanie – skwitował pewnym siebie głosem oskarżony, nie szczędząc tłumowi swojego zawadiackiego uśmiechu.
- Milcz skazańcze! Jeszcze nie pora na twoje ostatnie słowa – wyrwało się Pete’owi, który do tej pory zachowywał stoicki spokój.
- Zawiesić mu pętlę na szyi! Odrąbać i posiekać mu wszystkie członki! Wyrwać co nieco i spalić! – krzyczeli mieszkańcy, coraz bardziej pchający się w stronę szubienicy.
- Szanowni państwo, bardzo proszę – pan Blake uspokoił tłum powolnym ruchem ręki. – Nie wiadomo skąd się tu wziąłeś, zakłóciłeś nasz spokój, ponoć nawet okradałeś kupców na targowisku, a najgorsze jest to, że zniewoliłeś i wykorzystałeś biedną baronową! – rzekł teraz ostro w stronę chłopaka. – Czy masz coś do dodania, zanim odpowiesz za swoje zbrodnie i zawiśniesz?
- Tak! Baronowo! Byłaś cudowną kochanką i do tej pory czuję twój przyspieszony oddech na swojej szyi – powiedział i spojrzał się w kierunku zakapturzonej postaci, która stała na końcu tłumu. W tym samym momencie jego ręce, dotąd solidnie związane, uwolniły się i wykonując salto do tyłu, młodzieniec skoczył na równe nogi za podwyższenie, na którym stał. Puścił oko do kilkunastoletniego chłopaka trzymającego w jednym ręku nóż i wziął od niego plecak, leżący o stóp nastolatka. Gdy diabelstwo pomknęło w stronę tłumu, tamten zwinnie wpełznął pod podwyższenie z desek, na którym stała szubienica.
Niedoszły skazaniec przemykał z ogromną szybkością między mieszkańcami, którzy starali się go zatrzymać. Jednak ich próby były na tyle daremne, gdyż wykonywał on szybkie uniki, a kiedy znalazł się na końcu tłumu, przystanął przy zakapturzonej postaci. Położył jej rękę na policzku i powiedział:
- Dziękuję Milady. Jednak twoja matka może nie być z tego faktu zadowolona. A to, że była cudowną kochanką, to nieprawda, przecież wiesz – uśmiechnął się do dziewczyny. – Ty jako jej córka, przewyższasz ją o stokroć – szybkim muśnięciem ustami jej czoła, zakończył monolog i pobiegł za piekarnię, myśląc, że znika strażnikom z oczu.
Kiedy bez większej presji, mając zdziwiony tłum daleko za sobą, biegł w stronę głównej bramy, zobaczył kątem oka pięciu uzbrojonych ludzi. Jeden z nich wyróżniał się ubiorem, a także postawą, więc mógł być kapitanem jednej ze straż miasta.
- Stój w imię prawa! – krzyknął podbiegając w stronę chłopaka. Strażnicy, jakby mieli to wyćwiczone setki razy, zaczęli zataczać łuk, odcinając zbiegowi drogę ucieczki. Z tyłu, daleko za nim znajdowało się miejsce, z którego właśnie uciekł. Po prawej strażnicy i kapitan zaciskali pierścień, a z przodu kilka domów blokowało mu drogę ucieczki. Natomiast z lewej strony wznosił się wysoki i solidny mur, który już ponad dwieście lat bronił miasto przed najeźdźcami.
Otwarta walka z uzbrojonymi wojakami nie wchodziła w rachubę. Może i młodzian by sobie mógł z nimi poradzić, jednak nie był uzbrojony, a i zapewne posiłki straży były już w drodze, by go pojmać.
- Nie masz szans młodzieńcze! – po raz kolejny dobiegł go pewny siebie ton głosu kapitana.
Zbieg uśmiechnął się w ich stronę i na chwilę zniknął za wozem ze stogiem starego siana, który stał kilka metrów od niego.
- Nie ma szans. Jest otoczony – stwierdził jeden ze strażników.
Po chwili jedynie spoglądał w górę przenosząc, jak pozostali, swój wzrok coraz wyżej, aż na sam kraniec muru.
Czarna postać z niewielkimi, lecz dobrze zauważalnymi skrzydłami poszybowała w górę. Jej ruchy nie były płynne, a skrzydła miotały się nierówno, zamiast odpychać powietrze w jednostajnym tempie.
Dwa kilometry dalej znajdując większe skupisko krzaków, czarna postać z cienkimi i niezbyt atrakcyjnymi skrzydłami, schowała się w nich.
Yarin odetchnął. Uznał, że jest już bezpieczny. Ponownie przybrał postać przystojnego chłopaka i ruszył w kierunku północnego zachodu. Po drodze zastanawiał się, jak wyjaśni całą sprawę swojemu Panu. To jego pierwsze solowe zadanie, które zlecono poza granicami Piekielnych Czeluści. Pomimo bycia młodym Łowcą Dusz, musiał jeszcze zapracować na ten tytuł, udowadniając, że potrafi manipulować kobietami z wyższych sfer.
Żałując jedynie, że zostawił plecak za wozem z sianem, kiedy ewakuował się z potrzasku, ruszył przed siebie.