U podnóża Gór Druidów, głęboko w lesie mieszkała wiedźma o imieniu Zanthia. Była legendą w okolicznych wioskach. Jedni straszyli nią dzieci, a inni uważali ją za wielką uzdrowicielkę, zdolną uleczyć każdą chorobę. Niektórzy nie wierzyli, że faktycznie istnieje. Jednak co jakiś czas pojawiały się nowe pogłoski na jej temat, kiedy tylko ktoś zapuścił się wystarczająco głęboko w knieje i zdołał wrócić, by o tym opowiedzieć.
Pewien drwal wraz ze swoją rodziną jak zwykle pracował w lesie. Mężczyzna ścinał drzewa, a jego żona wraz z trójką dzieci zbierała grzyby. Podczas, gdy ona nosiła na plecach najmłodszego syna, pozostała dwójka razem hasała po okolicy. Nagle ich beztroskie śmiechy zamieniły się w okrzyki przerażenia. Rodzice czym prędzej pobiegli do dzieci i zobaczyli nieznany gatunek węża wpełzającego w zarośla. Ich potomstwo było pokąsane. Drwal od razu rzucił się, by wyssać jad. Wydawało się, że udało mu się zapobiec tragedii, jednak po chwili dzieci straciły przytomność, a ich ciała zaczynały się oziębiać. Byli za daleko od wioski, by do niej dobiec. Dlatego w akcie desperacji rodzice wzięli dzieci na ręce i biegnąc w głąb lasu zaczęli wołać o pomoc. Gdy już tracili nadzieję, spomiędzy drzew wyłoniła się kobieta ubrana w zwiewne szaty. Czarownica.
Zanthia zaoferowała swoją pomoc. Jednak nie za darmo. Cena, jakiej zażądała, była straszliwa. Zgodziła się uratować dzieci, ale tylko pod warunkiem, że najmłodsze z nich zostanie jej sługą. Jedno dziecko w zamian za życie dwóch. Żeby przyspieszyć ich decyzję, Zanthia zaproponowała, że do piątego roku życia chłopiec może zostać z nimi. Z wielkim bólem przystali na ten układ. Zadowolona czarodziejka zaprowadziła ich do swojej chatki, gdzie za pomocą ziół i magii zaleczyła rany młodzików. Natomiast ich małego braciszka zabrała na całą noc. Rano dzieci były już zdrowe i gotowe, by wrócić do domu. Jednak kolor włosów najmłodszego z nich uległ zmianie. Zanthia nie raczyła zdradzić, co mu zrobiła. Zamiast tego zapytała o jego imię.
Firrael od tamtego czasu był w centrum uwagi matki, która świadoma, że będzie musiała go oddać, chciała okazać mu jak najwięcej miłości. Nacieszyć się nim. Ojciec miał wręcz przeciwne nastawienie. Traktował go jak powietrze. To już nie był jego syn. Nie zamierzał się przywiązywać do dziecka, które zniknie z jego życia, zanim będzie mógł się czegokolwiek nauczyć. Namawiał żonę na kolejne dziecko, by móc przelać miłość na potomka, który rzeczywiście będzie ich. Jednak ona odmawiała, chcąc poświęcić jak najwięcej czasu rudzielcowi. Rodzeństwo było zazdrosne o faworyta matki, dlatego często mu dokuczało i nie pozwalało mu się ze sobą bawić.
Kiedy nadszedł dzień piątych urodzin Firraela, jego matka wciąż nie była gotowa, by go oddać. Mimo nalegań męża nie chciała go zaprowadzić do lasu. Nawet perspektywa klątwy, czy zarazy zesłanej przez wiedźmę nie potrafiła pokonać jej matczynego instynktu. I tak przetrzymała chłopca w domu przez kilka kolejnych dni. Drwal niepokoił się, że dotknie ich gniew czarownicy i zaplanował, że kiedy żona straci czujność, odprowadzi Firraela do chatki. Jednak okazało się to zbędne. Pewnej nocy chłopiec usłyszał dźwięk instrumentu. Obudził on tylko jego. Maluch poczuł, że koniecznie musi znaleźć źródło tej melodii. Co oczywiście było dość dziwnym przeczuciem jak na pięciolatka. W każdym razie wyszedł z domu i choć muzyka nie zagrała już kolejny raz, rudzielec dokładnie wiedział, w którą stronę powinien się udać. Na skraju lasu czekała na niego Zanthia. Zabrała chłopca do swojej kryjówki. I wówczas skończyło się jego sielskie dzieciństwo.
Czarodziejka krótko mu wyjaśniła, że teraz należy do niej i dzięki okarynie, która jest w jej posiadaniu, zawsze będzie musiał do niej wrócić (o czym później wielokrotnie się przekonał). Maluch nie potrafił się odnaleźć w nowych zasadach, jakie próbowała mu narzucić kobieta. Był rozpieszczony przez matkę i nagła zmiana nastawienia opiekunki wcale nie przypadła mu do gustu. Po tygodniu prób przymuszenia malucha do wykonywania poleceń, karcenia i bicia go oraz słuchaniu jego płaczu, czarodziejka postanowiła obrać inne środki wychowawcze. Wymusiła jego pierwszą przemianę. Skomlenie lisa było mniej irytujące niż wydzieranie się bachora. Lisołak był zdezorientowany i przerażony. Jako zwierzę zupełnie inaczej postrzegał otoczenie. W dodatku został wyrzucony za drzwi z poleceniem zdobycia dla siebie pożywienia. Miał nie wracać, dopóki nie zostanie wezwany, ale też nie oddalać się zbytnio. Długo jeszcze drapał drzwi i piszczał, ale w końcu się poddał. Głód skutecznie obudził w nim zwierzęcy instynkt. Lis zaczął węszyć za jedzeniem. W tym ciele apetyczne wydawały mu się rzeczy, których pewnie nie tknąłby jako człowiek. Najłatwiejszym łupem były ślimaki, ale nie znalazł ich tyle, żeby się najeść. Gdy szperał w zaroślach w poszukiwaniu kolejnych mięczaków, zaczepiła go kotka, której wcześniej nie widział w okolicy, ale jej zapachem naznaczony był cały teren. O dziwo, rozumiał, co chciała mu przekazać. Zlitowała się nad nim i podzieliła się swoim łupem w postaci paru martwych gryzoni, a z samego rana zaczęła go uczyć, jak polować.
Firrael dosyć szybko załapał, jak radzić sobie w ciele lisa. Duży udział miała w tym jego kocia mentorka, ale też instynkt podpowiadał mu, do czego jest zdolny i jak reagować na różne zjawiska. Już pierwszego dnia zrozumiał, że cierpliwość jest kluczem do osiągnięcia celu (choć wtedy jego główną motywacją było zapełnienie pustego żołądka). Zwierzęce ciało pozwalało mu dostać się tam, gdzie mały szkrab z pewnością nie dałby rady. Rozkopywał królicze nory i wskakiwał na pochyłe drzewa z motywacją, że znajdzie tam sycący posiłek. Nauczył się też unikać większych zwierząt, które mogłyby stanowić dla niego zagrożenie. Zanthia wpuściła go do chatki dopiero czwartego dnia. Była zaskoczona, ale też zadowolona, że Firrael nie przymierał z głodu. Przywróciła mu niemal ludzką postać (zostały mu lisie uszy i kita), a chłopiec był tak bardzo wdzięczny, że nabrał pokory i obiecał większe posłuszeństwo.
Od tamtego czasu Zanthia zaczęła traktować rudzielca coraz mniej jak człowieka, a bardziej jak zwierzę. Kazała mu też zwracać się do siebie per “Pani” lub “Moja Pani”. Na każdą nową zasadę, jaką wprowadzała, miała proste uzasadnienie. Dlatego Firrael nie protestował, że musi jeść na podłodze, podczas gdy ona siedziała na wygodnym krześle przy stole. Nie dziwiło go, że nie nosi prawie żadnego ubrania, a jego Pani przyodziewa się w barwne szaty. Nie marudził, że jego jedynym posłaniem jest kozia skóra, a czarodziejka śpi w wygodnym łożu. Kobieta nagradzała go pochwałami, głaskaniem i smakołykami, gdy zachowywał się po jej myśli. Za to kary były okrutne, z czego przemoc była najłagodniejszą z nich. Lisołak szybko doszedł do wniosku, że lepiej się nie sprzeciwiać. Z czasem nauczył się swobodnie przełączać między ciałem zwierzęcia, a ludzkim, najczęściej jednak przybierając postać hybrydy. Zanthia stopniowo nakładała mu coraz więcej obowiązków. Nauczyła go sporo o ziołach, a zwłaszcza, jak je rozpoznać po zapachu. Dzięki znakomitemu węchowi lis świetnie się nadawał do szukania pożądanych roślin. Przez wiele lat chłodnego i przedmiotowego traktowania, Firrael w końcu stał się apatycznym sługą, który wierzył, że sensem jego życia jest uszczęśliwianie swojej Pani. Jemu do szczęścia potrzeba było tylko jedzenia, bezpiecznego miejsca do spania i odrobiny czułości. Wszystko to otrzymywał, gdy prawidłowo wykonał polecenia Zanthii, więc wnioski nasuwały się same.
Do chatki rzadko przychodził ktoś obcy. Jednak wtedy zawsze robiło się znacznie ciekawiej niż na codzień. Czarownicy zawsze udało się zawrzeć z przybyszem jakąś umowę, która owocowała wartościowymi łupami lub przysługą. Żeby zwiększyć częstotliwość takich wizyt, kobieta wpadła na pomysł, by podstępem zmusić okolicznych wędrowców, by ją odwiedzili. W tym celu wysyłała Firraela, który miał szukać ludzi i niezauważenie sprowadzać na nich jakieś niebezpieczeństwo. Lisołak z każdym takim wypadem był coraz bardziej kreatywny. Od zrzucania gniazd szerszeni po zatruwanie prowiantu. Gdy podróżnicy znaleźli się już w potrzebie, brązowooki pokazywał im się w postaci nagiego chłopca i oferował pomoc. Zazwyczaj brali go za życzliwego leśnego duszka i podążali za nim wprost do chatki czarodziejki.
Gdy rudowłosy miał już dwanaście lat, Zanthia zaczęła traktować go trochę inaczej. Wykorzystywała fakt, że jej sługa dojrzewał i zwykłe głaskanie po głowie, czy po lisim grzbiecie, przekształciło się w pieszczenie jego bardziej intymnych części ciała. Choć do pewnego stopnia było to przyjemne, to także dziwnie krępujące. Jednak Firrael nie opierał się temu widząc, że jego pani sama czerpie satysfakcję z tych pieszczot. Później stawały się one coraz bardziej śmiałe, a w pewnym momencie kobieta udostępniła mu własne ciało. Od tego czasu regularnie dogadzał jej w ten sposób.
Po kilku latach spokojnego i dosyć nudnego życia, Zanthia postanowiła przełamać swoje zwyczaje i udać się do miasta. Oczywiście nie mogło zabraknąć przy tym jej wiernego sługi. Firrael był podekscytowany opuszczeniem lasu, choć starał się tego nie okazywać. Wchodząc do miasta ujrzał zupełnie nowy świat. Pełen ludzi i wielkich budynków. Mnóstwo nowych zapachów i dźwięków. Chłopak trzymał się swojej Pani, ale wzrokiem ciągle lustrował okolice. Wreszcie dotarli na targowisko. To dopiero było fascynujące miejsce. Tyle ciekawych towarów i przekrzykujących się sprzedawców. Rudzielec uważnie się przyglądał, jak Zanthia kupuje różne drobiazgi. Aż wreszcie dotarli w miejsce, gdzie handlowano żywym towarem - inwentarzem, egzotycznymi stworzeniami, a nawet niewolnikami. Czarodziejka przechodziła obojętnie między dwoma pierwszymi kategoriami, ale z zaintrygowaniem badała wzrokiem zakutych w kajdany humanoidów. W końcu jej uwagę przyciągnął pewien panterołak. Zaczęła dopytywać o niego sprzedawcę. Zapowiadało się, że Firrael będzie miał brata. Jednak rozmowa potoczyła się w zgoła inny sposób. Zanthia zaczęła opowiadać o zaletach lisołaka i na jej polecenie chłopak prezentował swoje umiejętności. Kobieta bez żadnego wahania zaproponowała wymianę. Sprzedawca w końcu dał się przekonać. Wymienili między sobą magiczne przedmioty, które ograniczały wolność zmiennokształtnych. Firr był w szoku. Pani pospiesznie go pożegnała i pouczyła, że ma służyć temu, kto nosi okarynę. Zaraz potem zniknęła ze swoim nowym sługą, pozostawiając chłopca w tyle.
Lisołak spędził dwa dni na targu, zanim ktoś się nim zainteresował. I jak się okazało, nie był to byle kto. Głowa jednego z bardziej wpływowych rodów Thenderionu. Został wybrany, bo jego uroda i młody wiek wyróżniały go spośród pozostałych niewolników. Firrael wewnętrznie wciąż przeżywał porzucenie i zdradę, ale pomimo bólu starał się jak najlepiej służyć swojemu nowemu Panu. Okazał się on o wiele bardziej wyrozumiałym właścicielem niż Zanthia. W wielkiej posiadłości Firrael dostał ładne, czyste ubranie oraz ciepły posiłek. Pierwszy raz odkąd stracił wolność. Zostało mu wyjaśnione, że zostanie przekazany młodszemu synowi Gospodarza jako prezent urodzinowy, a uroczystość ta miała odbyć się za kilka dni. Do tego czasu był przydzielony do jednej ze służek, której miał pomagać w codziennych obowiązkach i uczyć się od niej. Na imię miała Vidalia. Była kilka lat starsza od niego i traktowała go jak równego sobie, co dla lisołaka było zupełną nowością. Przeszkoliła go nieco z etykiety, pokazała najważniejsze miejsca w rezydencji, winiarnię i nauczyła go podstawowych zasad tam panujących. Rudzielec chyba nigdy wcześniej nie darzył nikogo większą sympatią niż tę służącą. W międzyczasie poznał innych pracowników posiadłości, a także dwoje dzieci Gospodarza. Pierworodny syn, Godfrey i najmłodsza z rodzeństwa Gabrielle. Mężczyzna przymierzał się do przejęcia majątku ojca i zachowywał się bardzo wyniośle. Nie zwrócił nawet uwagi na nowego sługę. Dziewczyna natomiast przywitała go życzliwym uśmiechem. Dopiero, gdy się od niej oddalili, Vidalia wyjawiła, że panienka jest niema.
Nadszedł dzień urodzin syna Gospodarza. Firrael nie miał okazji go poznać wcześniej, bo z tego, co mu powiedziano, wynikało, że przebywał on w swojej posiadłości w Maurii, gdzie handlował produkowanym w ojczyźnie winem. Znał też jego imię - Gideon. Uczta była już przygotowana, gdy młody mężczyzna nadjechał wraz ze swoją świtą. Podczas biesiady sprawiał wrażenie dobrego, radosnego człowieka. Przypominał swojego ojca. Jednak to była tylko maska. Lisołak szybko się przekonał, jak okrutny jest jego nowy Pan.
Gideon z początku wydawał mu proste i niewinne polecenia, zwłaszcza w obecności rodziny. Jednak kiedy był ze swoim sługą sam na sam, poddawał go różnym próbom. Chciał przetestować, czy okaryna rzeczywiście daje mu całkowitą władzę nad Firraelem. Zaczął od upokorzających rozkazów, którym lisołak nie opierał się ani trochę. Mężczyzna od razu postanowił podnieść poprzeczkę i przy każdym błędzie lub niedopatrzeniu sługi (choć najczęściej wina ta była mu wmówiona) bił go bezlitośnie. Rudzielec jednak nigdy nie błagał o litość, nie płakał, a jedynie ze skruchą i cierpliwością przyjmował swoją karę. Jednocześnie przy rodzinie i służbie Gideon zgrywał świętoszka, zmuszając chłopca, by wymyślał wymówki dla siniaków i ran, których nie zdołał ukryć pod ubraniem. Przez pół roku sprawdzał lojalność zmiennokształtnego, zanim stwierdził, że może mu zaufać. Wtedy dopiero zabrał go ze sobą do Maurii.
Tam Firrael został oddany w ręce przybocznej Gideona - wampirzycy Anissy. Jej zadaniem było nauczenie go swojego “fachu”. I bynajmniej nie był to handel winem. Specjalizowała się w likwidowaniu niewygodnych osób. Biznes Thenderiończyka tylko w połowie polegał na sprzedaży alkoholu, pozostałą częścią były bardziej szemrane interesy. Rozprowadzanie zakazanych środków odurzających, bank krwi, nielegalny handel ciałami. A lisołak miał się przyczynić do tego, by pozostały one w tajemnicy. Wampirzyca szybko odnalazła w nim potencjał. Miał znakomity słuch, znał się nieco na truciznach, potrafił się skradać i jak na ślepo posłusznego sługę był całkiem pomysłowy. Nauczyła go posługiwać się dwoma dość nietypowymi brońmi - skórzaną procą i dmuchawką. Cicha broń dystansowa, która nie zostawia tak oczywistych śladów jak łuk, czy kusza. W dodatku obie można dość łatwo wykonać z materiałów dostępnych pod ręką, więc Firrael nie musiał się przejmować tym, że je straci. Walki wręcz nie uczył się wcale, jedynie jak jej unikać i uciekać. Gdyby został zdemaskowany, był zobowiązany, żeby jak najszybciej pozbawić się życia poprzez spożycie trucizny.
W międzyczasie oczywiście lisołak usługiwał swojemu Panu. Gideon wciąż lubił surowo go karać za drobne błędy i wyżywać się na nim, gdy coś w biznesie poszło nie po jego myśli. Firrael był do tego przyzwyczajony do tego stopnia, że ból nie robił na nim większego wrażenia, choć udawał, że jest inaczej, aby jego Pan mógł mieć satysfakcję z katowania go. Od czasu do czasu wypożyczał lisołaka swoim gościom. Głównie po to, by ich szpiegować. Jednocześnie pozwalał im na wiele, od częstowania się krwią niewolnika po wykorzystywanie go seksualnie.
Po roku szkolenia przyszła pora na wykorzystanie nabytej wiedzy i umiejętności w praktyce. Początkowo wyznaczano mu losowe cele w pobliskich wioskach, by ni przyciągać zbytniej uwagi. Mężczyźni i kobiety, dzieci i starcy. Firrael od samego początku eliminował swoje ofiary bez żadnych wyrzutów. Nawet nie pamięta swojego pierwszego zabójstwa. Za każdym razem starał się uśmiercać ofiary innym sposobem. Stosował różnorodne trucizny i aplikował je na różne sposoby. Czasem odważył się spróbować czegoś bardziej bezpośredniego - jak zepchnięcie ze schodów, czy topienie w rzece. Gdy już nabrał doświadczenia, dostawał bardziej istotne cele w samej Maurii. Kilka razy został przyłapany, ale zawsze udawało mu się uciec lub nawet dokończyć dzieła. Szczególnie wspomina burzową noc, podczas której w wyniku stresu i paniki uaktywnił uśpioną w sobie magię. Miał już ostrze miecza przy gardle, ale jego oponent został rażony błyskawicą, która uderzyła nie z nieba, a z dłoni lisołaka. Rudzielec wówczas po raz pierwszy postanowił zachować coś w tajemnicy. A przynajmniej dopóki nie opanuje nowych zdolności.
Dzięki swojej skuteczności i bezwzględnej lojalności Firrael szybko awansował drugiego przybocznego Gideona. Anissa aspirowała jednak jeszcze wyżej. Pragnęła zostać żoną owego handlarza i przemienić go w wampira, by mogli żyć razem przez tysiące lat. Gideon zręcznie unikał tego tematu. A przynajmniej do momentu, gdy wampirzyca zaszła w ciążę. Wtedy wręcz zaczęła nalegać na ślub. Pan jednak nie zamierzał wiązać się z nieumarłą, a tym bardziej nie chciał mieć dziedzica krwiopijcy. Musiał podjąć ekstremalne środki. To było pierwsze zlecenie, podczas którego Firrael miał prawdziwe wyrzuty sumienia. Musiał zabić osobę, która wiele go nauczyła oraz jej nienarodzone dziecko. W dodatku miał to zrobić w noc, gdy Gideon oświadczy się Anissie. Kobieta dała się nabrać na czułe gesty zwierzchnika i nie podejrzewała, że ich zaręczynowa kolacja będzie jej ostatnią.
Od tamtej pory Firrael stał się prawą ręką Gideona, jednak wciąż był przez niego bity i poniewierany. W końcu nikt nie wpadnie na to, że mizerny pachołek, na którym Pan lubi się wyżywać za dnia, nocami szpieguje okolice i likwiduje osoby zagrażające interesom. A był w tym coraz skuteczniejszy. Odkrył, że może odbierać energię od innych żywych istot, by napędzać własne ciało. Była to bardzo poręczna umiejętność dla kogoś, kto nie miał zbyt wiele czasu na odpoczynek. Z początku pobierał tylko odrobinę sił ludziom i zwierzętom, ale w końcu przestawało mu to wystarczać. Brał więcej i więcej. Aż w końcu stało się to jedną z jego metod uśmiercania - wysysanie całej energii ze śpiącej ofiary. Wówczas podejrzenia padały zwykle na jakąś chorobę lub po prostu starość.
Podczas ostatniej z wizyt w ojczyźnie Gideon miał szczególne plany. Przejąć cały rodzinny majątek. W tym celu musiał wyeliminować dwie osoby - ojca i starszego brata. Opracował plan wraz z Firraelem. Rudzielcowi nie podobał się ten pomysł, ale wiedział, że nie wolno mu się sprzeciwiać. Zanim jednak nadeszła uczta, podczas której mężczyźni mieli zostać otruci, lisołak spotkał się z Vidalią, swoją dawną przyjaciółką. Zwierzyła mu się, że jego Pan dobierał się do niej, a ona mu stanowczo odmówiła, co wyraźnie go rozgniewało. Firrael obawiał się, że to ona stanie się jego kolejnym celem, więc doradził jej, by uciekła z rezydencji i już nie wracała. Vidalia podziękowała mu za tę radę pocałunkiem i poszła po swoje rzeczy. Nadszedł czas biesiady. Firrael miał ją uświetnić swoim śpiewem. Gospodarz nie szczędził mu komplementów i widać było w jego oczach dumę, że to jego właśnie postanowił wykupić z targu niewolników. W momencie, gdy zaczął krztusić się swoim jedzeniem, podobnie jak jego pierworodny, lisołak odwrócił zaszklony wzrok. Od razu zaczęto szukać mordercy. Rudzielec prawie został zdemaskowany, ale wówczas Gideon wykrzyknął, że to Vidalia przygotowywała danie dla jego ojca. Służkę złapano w bramie, gdy chciała uciec. To przypieczętowało jej los. Firrael chciał zaprotestować, przyjąć zasłużoną winę na siebie, jednak Gideon nie pozwolił mu na to. Zmiennokształtny jeszcze nigdy nie był tak bliski zbuntowaniu się przeciw swojemu Panu. Jednak wciąż brakowało mu woli, by to zrobić. Vidalia zawisła na szubienicy. Od tamtej pory Firrael żyje poczuciem winy i wewnętrznym konfliktem. Czy z narzędzia zmieni się w prawdziwą osobę?