Oglądasz profil – Walt

W tej karcie postaci zostały wprowadzone zmiany i wymagają one ponownej akceptacji















- Brak Avatara -

Ogólne

Godność:
Walter Adenin de Marchant
Rasa:
Potępieniec
Płeć:
Mężczyzna
Wiek:
47 lat
Wygląda na:
70 lat
Profesje:
Alchemik, Kupiec, Urzędnik
Majątek:
Majętny
Sława:
Rozpoznawalny

Aura

Aura to słaba i mizerna, na swój sposób też bardzo młoda - lecz blask jej jest zwodniczy i nieszczery, jak złote monety, które ma po posiadaniu. Potrafi nimi jednak podrzucić pięknie i zakręcić, zjeść nawet. Bo złota nigdy dość! A choć pod złotem leżą złoża rtęci, to utraciły już one większe znaczenie - niegdyś chluba i powód do dumy, teraz jedynie nietępe narzędzie oplecione rubinową, samolubną poświatą. Miękkie i lekko sztywne szpony chropowacieją z każdym dniem, z każdym przełożonym ruenem, z każdym niegodnym czynem. Pracują w swądzie palonych włosów i odorze siarki, jak i przeznaczone dla nich towarzystwo, a łagodny posmak nieskutecznie zaciera ślady po ich słonych, bezdusznych decyzjach.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Walt
Ranga:
Zbłąkana Dusza
Grupy:

Skontaktuj się z Walt

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
5
Rejestracja:
5 lat temu
Ostatnio aktywny:
3 lat temu
Liczba postów:
2
(0.00% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.00)
Najaktywniejszy na forum:
Księga Boskich Praw
(Posty: 2 / 100.00% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
Prośby o napisanie aury
(Posty: 1 / 50.00% wszystkich postów użytkownika)

Podpis

„Actus hominis, non dignitas iudicetur"

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:niezbyt silny, niezbyt wytrwały
Zwinność:flegmatyczny, dokładny
Percepcja:przeciętna
Umysł:ineligentny
Prezencja:odpychający, przekonywujący

Umiejętności

Czytanie i pisanieBiegły
Podstawa dla uczonego. Czyta w standardowym tempie. Pismo niedbałe, ale przeważnie czytelne.;Gadanie

Cechy Specjalne

PozorantZaleta
Potrafi udawać. Dobra gadka, naukowe słownictwo, mądre miny, dyplom renomowanej uczelni z wielkim zdobionym stemplem i trochę talentu aktorskiego - czasami to wystarczy, żeby przekonać kogoś, że naprawdę ma do czynienia z uczonym wszech dziedzin. Działa świetnie w stosunku do prostego ludu. Wystarczy jednak, że ktoś ma opanowaną jakąś naukę, żeby zdemaskować dyletanctwo Walta (oczywiście nie dotyczy to jego bazowej alchemii, na której faktycznie się zna).;To dopiero początek

Magia:

Nowicjusz

Przedmioty Magiczne

Mroczny

Charakter

Mistrz pierwszego wrażenia, chociaż paskudna twarz nieco mu w tym przeszkadza. Nadrabia jednak gębą. Potrafi mówić pięknie, płynnie, obrazowo, logicznie, a przede wszystkim wiarygodnie i odpowiednio do sytuacji i rozmówcy. Swoim gadaniem mógłby przekonać krasnoluda do zgolenia brody jeśli wyczuje w tym dla siebie jakiś zysk. Krzykacz, oszust i szarlatan. Samolub i egoista. Wszystko co robi, robi pod siebie: dla złota, poklasku, władzy. Łasy na pochlebstwa i na pieniądze. Chciwiec. Skąpiec. Lichwiarz. Szpaner, ale przez klątwę i swoje sknerstwo otacza się tylko tandetą pozorującą bogactwo. Drobny dorobkiewicz, któremu sodówka uderzyła do głowy. Prowincjusz, który jednakże w swojej wsi dużo znaczył. Przeświadczona o swojej wyższości płotka, która uważa się za grubą rybę. Do innych osób podejście ma czysto interesowne i oportunistyczne. Wobec silniejszych i bardziej wpływowych lizus i dupowłaz. Wobec słabszych cham, bufon, przemądrzalec. Jeśli będzie miał okazję kogoś poniżyć, to chętnie skorzysta i wcale nie będzie się wahać. Nie będzie miał skrupułów, by ze swojego kontrahenta wycisnąć ostatniego miedziaka. Wredny i złośliwy nerwus. Łajdak, menda, szuja. Wyrachowany, nieszczery, dwulicowy, bezwzględny, nieufny, fałszywy, nielojalny. Bez honoru i bez sumienia. Nałogowo uzależniony od nikotyny.

Wygląd

Mężczyzna w sile wieku. Raczej niski i dodatkowo przygarbiony. Głowa skulona między ramiona. Oczy podkrążone. Haczykowaty nos. Nieregularny, parodniowy zarost na twarzy. Włosy cienkie, szpakowate, nieco zmierzwione, ale przycięte. Zapadnięta klatka piersiowa. Wydatny, mocno zaokrąglony brzuch. Chodzi powoli, jakby sprawiało mu to ból lub pewną trudność, wyraźnie przy tym utykając. Ubrany dosyć elegancko, choć niewyszukanie, w staroświecki, raczej tani i prosty mieszczański strój: nieco pożółkła koszula na guziki, sweterkowa kamizelka, mucha pod szyją, ciemny prochowiec z postawionym kołnierzem, przyciasny melonik na głowie, proste spodnie, skórzane półbuty, dzianinowe rękawiczki, a na nich na wyraźnie powykręcanych palcach para sygnetów - niezbyt cennych, choć na pierwszy rzut oka prezentujących się dosyć okazale. W zasadzie zawsze widziany z żarzącą się fajką w ustach. Z tego też powodu ciągle towarzyszy mu obłok sinego dymu oraz mdły odór machorki lub czasem kiepskiego tytoniu. Zdaje sobie sprawę czym się stał, stosuje zatem duże ilości taniej wody kolońskiej, by jej intensywnym zapachem ukryć subtelny i ledwo wyczuwalny, ale jednak swąd palonej skóry unoszący się wokół jego przeklętych tatuaży. W świetle dnia wygląda jak normalny, choć bardzo sfatygowany i (chyba przez to) wyjątkowo szpetny człowiek. Witać tylko nienaturalną, popielną bladość niemłodego już oblicza pokrytego zmarszczkami i brzydkimi, ciemniejszymi plamami, coś jakby od przewlekłego zapalenia skóry oraz nadużywania alkoholu. Jednak w ciemnościach nocy przez jego oczy oraz znajdujące się na reszcie ciała tatuaże przebija się piekielnie czerwona poświata, która zdradza jego prawdziwą naturę.

Historia

		To jedna z tych historii, gdzie traumy z dzieciństwa warunkują całą resztę życiorysu. Walter Marchant urodził się w małej osadzie wydobywczej gdzieś na dzikim zachodzie Szczytów Fellarionu, w społeczności, gdzie siła fizyczna, końskie zdrowie i brak lęków przed pracą w kopalni były hołubione jako nie tylko najcenniejsze, ale w zasadzie jedyne istotne właściwości człowieka. Górnicy mają to do siebie, że wyłącznie swoją ciężką pracę uznają za wartościową, a wszystko inne to dla nich zaledwie zbędne dodatki. Waltowi, jako rezolutnemu co prawda, ale niezwykle wątłemu i chorowitemu piegusowi przez całe szczenięce lata towarzyszyły zatem drwiny, docinki, konieczność pokornego znoszenia upokorzeń i czasem nawet bólu. Przez dorosłych wytykany był bowiem palcami jako rozwrzeszczany nieużytek, a przez rówieśników bezlitośnie szykanowany tak fizycznie jak i psychicznie. I nawet nie było się komu poskarżyć. Zahukana matka bała się odezwać w jakiejkolwiek sprawie, a jego ojciec - wielki chłop o garściach jak bochny prychał tylko w swe wąsy ze wstydu na widok swego cherlawego potomka i zwykle nie raczył chłopcu nawet odpowiedzieć, a zdarzało się także nie raz, że otwarcie wypierał się swojego ojcostwa. Nic więc dziwnego, że Walter szczerze znienawidził ludzkość, a jego jedynym i przemożnym pragnieniem stało się, by kiedyś nie tylko udowodnić swą wartość, ale wręcz podporządkować sobie swoich prześladowców.

Okazja do zmian przyszła, gdy zmarł jedyny wioskowy uczony – stary aptekarz i alchemik Klemens Rohr. Niemal natychmiast pokończyły się zapasy lekarstw, w pierwszej chwili tych z krótką datą przydatności do użycia, ale w niedługim czasie również wszystkich innych. Bardziej jednak dotkliwe było, że substancje niezbędne przy wydobyciu i oczyszczaniu minerałów trzeba było teraz za ciężkie pieniądze sprowadzać z nizin, bo choć wokół wioski leżały całe hałdy odczynników do nich, to i tak nikt nie potrafił ich wyprodukować. Wystawiało to mocno na szwank ekonomię miasteczka, a w dłuższej perspektywie mogło ją całkiem zrujnować. Nagle mieszkańcy małej osady stanęli nad przepaścią. Zdali sobie sprawę, że nie tylko brutalna siła i zawód górnika się liczą. Zgromadzenie (szumnie nazwane Radą Miasta) zdecydowało, że w takim razie zafunduje jakiemuś swojemu przedstawicielowi prestiżowe studia na Uniwersytecie w Rododendronii na rozchwytywanym kierunku alchemicznym. Wybór padł na Waltera, a powodów takiej decyzji było kilka. Po pierwsze, bo jako jedyny był chętny. Pozostali chłopcy nawet pomimo kryzysu woleli poświęcić swe życie ciężkiej (ale jakże chwalebnej) pracy na grubie, niż nudnemu ślęczeniu nad księgami. Po drugie, jako jedyny potrafił czytać i pisać, gdyż nie mając kolegów w swoim wieku zadawał się głównie właśnie z uczonym Klemensem. Tamten nie traktował go jakoś bardzo czule i uprzejmie, ale przynajmniej nie odtrącał go i od czasu do czasu jak miał trochę lepszy humor próbował włożyć do młodej głowy trochę swej własnej mądrości. To wystarczyło, by chłopiec zdobył podstawy do kontynuowania nauki w większym ośrodku akademickim, ale także sprawiło, że już zawsze będzie pielęgnował w sercu dobre wspomnienie starego mentora. Po trzecie zaś, bo chłopiec był do tej pory zupełnie zbędny w społeczności. Jeśli więc nadarzyła się okazja spożytkowania jakoś jego nędznego żywota, to tak właśnie należało uczynić.

Walt wyjechał zatem do wielkiego miasta i po paru latach studiów wrócił do swej rodzinnej osady zupełnie odmieniony. Pewny siebie, obyty, wyedukowany, wygadany. Zupełnie przeświadczony o swojej wyższości. Natychmiast podjął się wyuczonego zawodu i szybko przywrócił swej mieścinie niezależność od zewnętrznych dostaw i płynność finansową. Początkowo zachowywał się jeszcze dosyć uprzejmie, ostrożnie i trochę zachowawczo, ale szybko jego żądze wymknęły mu się spod kontroli. Nagle bowiem wśród rodaków stał się postacią kluczową, a dobrobyt tych, którzy kiedyś go prześladowali w jakiejś mierze zależał od niego. Jego chłopięca zaradność pod wpływem dawnych urazów przeistoczyła się w dorosłym życiu w bardziej mroczną formę. Zaczął od zagarnięcia pod swoją agendę całego miejscowego handlu. Dzięki swemu wyszczekaniu spotęgował zyski uzyskiwane ze sprzedaży wydobywanych minerałów, głównie jednak dlatego, że miał w tym też swój własny interes. Pobierał sobie bowiem nie taki znów skromny procencik od obrotu. Żądza pieniądza i lekkie ważenie sobie standardów moralnych sprawiły, że bogacił się dużo szybciej niż reszta. Tylko parę lat trwało, a Walt swoją postawą i żądzą władzy zupełnie zdominował wszystkich mieszkańców. Ci, którzy pamiętali go jako niedorajdę i popychadło albo już nie żyli, albo diametralnie zmienili o nim swoją opinię, gdy zobaczyli w jak wielkim stopniu ich praca stała się łatwiejsza dzięki wiedzy Waltera, jak bardzo ich zarobek zależy od jego umiejętności handlowych i światowej gadaniny, jak czasem zdrowie i życie ich żon i dzieci zależy od produkowanych w aptece lekarstw. Skłonni byli przymykać oko na jego ekscesy też dlatego, że Walt zawsze potrafił zrobić wokół siebie odpowiednią otoczkę, a od powrotu z Rododendronii już nikt nie mógł mu pajacowania wybić z głowy po prostu pięścią, więc zwykły lud skazany był na jego jadowite gadanie, a nie dorównując mu pod względem intelektualnym dawał się uwieść sianemu przez Waltera populizmowi. W swej ogromnej próżności Marchant przyjął nawet na siebie wakującą od dłuższego czasu godność burmistrza, aby i tym sposobem podbić swój prestiż. Nie miał wcale zamiaru ani nikogo bronić, ani tym bardziej poświęcać się dla jakichś wyższych celów. Prawa jako takiego nie znał, ale potrafił wiarygodnie udawać, że jest jego wielkim znawcą i strażnikiem. Tak naprawdę jednak naginał je we wszystkie możliwe strony jak tylko mu pasowało, a swoje działania usprawiedliwiał jak zwykle przemądrzałym gadaniem. Rozpił się i rozhulał, w praktyce coraz rzadziej i coraz bardziej niedbale wywiązując się ze swych zadań.

Kulminacją i jednocześnie kresem bachicznego żywota Waltera było nieszczęście, jakie spotkało jego rodzinną miejscowość. Gdy z górniczych szybów pod szczytami Ferralionu wydobywano coraz to większe samorodki, wtedy kopalnie te już nie mogły dłużej pozostawać niezauważone. Blask złota ściągnął na nią drapieżne spojrzenia najbardziej chciwych ze wszystkich istot w Alaranii – smoków. Jeden wiekowy gad zaatakował wreszcie podstępnie i zdradziecko, siejąc śmierć i zniszczenie, a na koniec uprowadzając z osady praktycznie wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Jedyny ocalały z pogromu, nominalny burmistrz, którego podstawowym zadaniem było chronić mieszkańców, nawet nie zauważył ani kilkudniowej, nieskrywanej smoczej obserwacji, ani nawet całego wydarzenia. Przez większość czasu albo zalewał gębę wódką, albo leżał pijany w trupa gdzieś w swojej aptece, a z delirki ocknął się dopiero kilka dni po tragedii. Jednak po przebudzeniu nie był już tym samym człowiekiem. W ogóle przestał być człowiekiem - Najwyższy nie miał dla niego litości. Za tak rażące niedopełnienie obowiązków, które przecież przyjął na siebie dobrowolnie i (co najważniejsze) pod przysięgą, Walter Marchant został przeklęty i skazany na męki piekielne. Stał się potępionym, a jego ciało powoli, ale nieubłaganie poczęło transformować. Walter karlał, koślawiał, szpetniał z dnia na dzień. Na skórze co noc pojawiał się kolejny tatuaż - wypisane piekielnym alfabetem imię którejś następnej osoby zamordowanej przez jego zaniedbania. Początków tych przemian w ogóle nie pamięta – giną mu w mroku alkoholowych ciągów. Odzyskał kontrolę i ponownie zaczął kierować swoim losem dopiero wtedy, gdy jego klątwa już tak bardzo przybrała na sile, że zwyczajnie nie mógł już nic pić, bo wszelki płyn parzył go w przełyk nie do wytrzymania. Każde jedzenie zamieniało się w popiół, gdy tylko zbliżał je do ust. Dlatego zaczął żywić się wyłącznie złotem. Zjadał je napełniając tym samym skarbiec w swoich wnętrznościach. Kara za jego skąpstwo powodowała jednak również, że wszystkie cenne przedmioty zamieniały się w jego rękach w kamień. Dlatego nie mogąc ich używać podczas posiłku jadł z miski jak pies, podle i urągająco, co stało się dodatkowym źródłem upokorzeń dla odpokutowania ogromnej pychy, którą wykazywał za ludzkiego życia. Zestawienie trzech jego największych grzechów dało efekt nie do pozazdroszczenia.

Nadzieja jednak nie umarła w nim całkiem. Kiedy umysł pozbawiony alkoholu zaczął wreszcie w miarę normalnie funkcjonować, Marchant dostał od Najwyższego wizję, że jego potępienie jeszcze nie jest ostateczne. Ciągle jeszcze ma szansę uniknąć strasznego losu w piekielnych czeluściach. Może zostać unicestwiony, może po prostu zniknąć ze świata. Wystarczy, że pomści zamordowanych mieszkańców, zabije smoka, a całe zgromadzone przez gada skarby odda na cele charytatywne. Walter zastanawiał się chwilę, po czym zdecydował: podejmie się wyzwania. Jego motywacja była jednak bardzo ułomna, przyziemna i egoistyczna. Mężczyzna miał pełną świadomość, że w piekle wylądowałby na samym dnie hierarchii. Jako popychadło, pośmiewisko, zwykły śmieć niewarty jakiegokolwiek zainteresowania, ani tym bardziej posłuchu. Za żadne skarby nie chciał do tego wracać. Nie zniósłby ponownie takiej hańby. Dlatego wybrał, że woli zupełną dezintegrację. A poza tym ciągle jeszcze stąpając po tej ziemi i dążąc do dopełnienia pokuty będzie mógł się nadal powywyższać nad innych i dodatkowo nieco zarobić. Czy za tak puste pobudki i przez to zupełnie niedbale zrealizowaną ekspiację Najwyższy raczy darować mu wieczne potępienie? - tego nie wiadomo. Walter woli łudzić się, że tak, niż dociekać faktycznych warunków dla realizacji swojego odkupienia. Jest przekonany, że wystarczy mu ubić smoka i będzie po sprawie. Dopóki więc nie zapadł na jego duszę ostateczny wyrok, to humor mu dopisuje i nijak nie ma zamiaru zmieniać swojego postępowania wobec innych ludzi.

Czy jednak on – aptekarz, kałamarz, mądrala i chuderlak - miał jakiekolwiek szanse, by ukatrupić smoka? Miecza nigdy w ręku nie trzymał, tężyzna fizyczna nie była żadnym jego atutem, samym gadaniem jaszczura na pewno się nie da zabić, a banda awanturników, zwłaszcza takich specjalizujących się w tego typu polowaniach będzie go słono kosztować, co przy jego skąpstwie było warunkiem absurdalnym, zupełnie niemożliwym do spełnienia. Ruszył więc głową, po czym zaszył się w swojej pracowni i wziął się do pracy. Warzył, mieszał, transmutował i tworzył wszystko, o czym wiedział, że użyte na żywym organizmie zdecydowanie mogło zaszkodzić na zdrowiu lub spowodować śmierć. Szło mu wolniej niż zwykle, bo choć nie pił od paru dobrych dni, to i tak potężny kac nie dawał o sobie zapomnieć - jeszcze nie wiedział, że ociężałość umysłowa to również kara za grzechy. Zanim skończyło mu się złoto, którym mógłby się posilać, przygotował sobie cały arsenał najprzeróżniejszego alchemicznego świństwa. Potem zapakował wszystko w drewniane skrzynki wymoszczone słomą, załadował na swój pojazd i bez żadnego pomysłu jak można je wykorzystać, ale za to z nadzieją, że ich ogromna potęga wystarczy i sama załatwi wszystko, potępiony wyruszył w świat szukać kolejnych złotych monet do własnego brzucha, a przy okazji wytropić gada, który uśmiercił wszystkich mieszkańców górniczej wioski i bezprawnie przywłaszczył sobie jej bogactwa.

Towarzysz

Imię:Tango i Cash
Gatunek:konie
Płeć:Samiec
Wiek:4 lat

Dwa konie ciągnące dyliżans Waltera. Wystarczająco młode i zdrowe, by jeszcze jakiś czas mogły mu towarzyszyć w wyprawie. Na tyle przyzwyczajone do właściciela, że nie boją się go nawet, gdy widzą go w nocy w ohydnej postaci piekielnego.
  • Najnowsze posty napisane przez: Walt
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data