- Idzie, idzie! - Z jakże konspiracyjnym szeptem odwrócił nieznacznie głowę od swego rozmówcy, co by podkreślić przypadkowość tego spotkania. Potem, dla niepoznaki zaczął coś bredzić o walorach wziętej z przypadku za zakładnika w intrydze, porcelanowej wazy, której bardzo szybko, na poczekaniu, zaczął nadawać historycznego znaczenia. Tymczasem zakurzone, popękane naczynie, ku wielkiemu żalu, roniło kolejną rysę rozpaczy, niewerbalnie zezwoliło Hedrichowi vi Dizzlerowi na znęcanie się nad biednym Norionem. Doradca i samozwańczy wielki przyjaciel Anioła, zawsze bezwzględnie poszukujący rozrywek dla swojego władcy, tym razem za cel i punkt honoru obrał sobie wzięcie na swoje barki trudnej i niewdzięcznej roli swatki. Niestrudzenie szukając dla swojego skrzydlatego przyjaciela drugiej połowicy imał się różnych podstępów i pułapek. Natomiast zadania wcale prostego nie miał, bowiem Norion nie wykazywał jak dotąd zainteresowania co piękniejszej przedstawianej damie. Zresztą, trudno się dziwić, skoro Hedrich zawsze popełniał ten sam, trywialny błąd szukając kandydatek wśród dworek i według własnego gustu, który raczej nie miał szans odbicia w upodobaniach Upadłego. Wypudrowane, sztucznie wymalowane, skrępowane do granic absurdu ciasnymi gorsetami, z szerokimi, szeleszczącymi sukniami i ogromnymi biustami, zdumiewająco bezwstydnie wyeksponowanymi by przykuć uwagę i krzyczeć na przedzie: "patrz na mnie!"; jakoś niespecjalnie go pociągały. To właśnie dlatego Norion nie znosi balów, podczas których musi znosić taneczne tortury i - o zgrozo! - za żadne skarby nie dać się wyciągnąć do różanego ogrodu, ze swej złośliwości sąsiadującego bezpośrednio przy audiencyjnym skrzydle pałacu w którym odbywają się wszystkie bale. To właśnie dlatego Norionowi najlepiej żyje się ze służbą, która nie ma dość śmiałości, żeby wykorzystywać jego otwartości.
Norion widząc z daleka podejrzaną parę i ten oryginalny pióropusz na czubku szerokiego kapelusza, już przeczuwał co go czeka. A podstępny Hedrich przyłapał go w jedynym miejscu w pałacu, z którego nie wychodziły żadne drzwi, czy otwieralne okna. Z tymi oknami akurat wiązała się bardzo zabawna historia, bowiem któregoś razu, będąc w podobnej sytuacji, Norion, przytomnie skorzystał z otwartego na rozcież okna i wyskoczył przez nie dokonując umownego samobójstwa, które miało swoje niespodziewane konsekwencje w postaci zerwania kontraktu handlowego z przybyłą w tym (i innym) celu Księżną Brouhelliną, której uroda utożsamiała najgorsze koszmary Upadłego.
Niestety, Hedrich nie zrozumiał tamtej subtelnej aluzji. Co gorsza Norion zasłonił się kłamstwem, że ratował wypadłą z okna służkę. Ślubu po tym nie było, więc przyjaciel z uporem maniaka dalej próbował postawić na swoim, niezmiennie bazując na swoich wizjach. To w pewien pokrętny sposób było jedną z niewielu rozrywek, których Norion nie mógł mu odmówić. A widząc z daleka kolejny ciekawy "egzemplarz", przeczuwał, że dzisiejszej nocy nie będzie mógł zmrużyć oczu. Tak się składało, że miał dobrą wymówkę i obejdzie się bez wyważania okien.
Kiedy zbliżył się do nich na odstęp dwóch kroków wyfiołkowana dama dygnęła przed nim i niejako tym przerwała interesujący wazowy monolog doradcy. Hedrich obejrzał się wachlując kolorowym pióropuszem. Udając kompletne zaskoczenie uśmiechnął się serdecznie do Anioła i od razu zagrodził mu drogę.
- Ach witaj Panie. Jak dobrze, że tu jesteś. Co za fortunny zbieg okoliczności.
- Tak, w istocie - uśmiechnął się cynicznie do drucha. - Wybacz, ale tro...
- Tak, wiem, ale to zajmie dosłownie chwilę - wszedł mu w słowo Hedrich. Doradca wyciągnął rękę w stronę kobiety, która zareagowała na ten gest podejściem do niego. Norion śledził ją wzrokiem i musiał przyznać, że z bliska była nawet, nawet. Niestety, wszystko się popsuło, kiedy uraczyła go swoim wybrakowanym uśmiechem. Co prawda Norion nie był znawcą w tej branży, bo patrzył na wszystkich ludzi przez pryzmat zgoła inny niż zwykli ludzie, ale przebywając pośród nich zdołał już poznać pewne nieprawidłowości w ich wyglądzie.
Ukłonił się wybiórczo uzębionej kobiecie jak nakazywała etykieta, natomiast do Hedricha zwrócił najbardziej nieprzychylne spojrzenie jakim kiedykolwiek obrzucił kogokolwiek z dworu.
- Hedrich, wybacz, ale teraz naprawdę nie mam czasu - przemówił nadając swojemu głosu bardzo zmęczony ton.
- Ale, to tylko moment! - zaprotestował niski mężczyzna.
- Nie mam momentu. Miło było panią poznać - skłonił się na odchodne i minął parę znacząco przyspieszając krok. Tak naprawdę wcale się nie spieszył, bo zebranie w sprawie nadchodzącego festynu było przesunięte o godzinę, ale musiał przecież jakoś uciec od wyjątkowo dziś złośliwego przyjaciela. Jeśli Hedrich myślał, że jego żart (oby to był żart!) był zabawny, to w istocie udałoby mu się rozbawić publikę, ale nie Noriona, który uznał to za okrutne nabijanie się z czyiś wad.
Jak co rano udał się prosto do kuchni, gdzie niepodzielną władzę sprawowała Zeffa - królowa wypieków, władczyni słodkości, tyran i zbawiciel w jednym, i osobista "mamuśka" karmiąca swojego "gołąbka" - jak zwykła go pieszczotliwie przezywać. Norion uwielbiał siadać u niej w kuchni na małym, drewnianym taborecie i wpatrywać się z fascynacją ruchom jej dłoni, kiedy z mistrzowską wprawą przygotowuje ciasto na pyszne bułeczki. Zapach ziół i przypraw jest tu niemal odurzający. Oczywiście jak to gołąbeczek swojej mamusi, Norion zawsze może liczyć na pierwszy kawałek świeżego, dopiero co upieczonego chlebka, czyli tak zwaną "piętkę". Chrupiąc przypieczoną skórkę, nikomu nie wadząc, oddaje się pouczającej rozmowie z sympatyczną, ale stanowczą kucharką. Jak to kucharka, od próbowania swoich potraw i wypieków, z lekka odbiło się to na jej talii, ale nie wyobrażał jej sobie chudziutkiej. Do chorobliwej otyłości było jej jeszcze daleko, ale nie brakowało jej krągłości z którą było jej do twarzy i podkreślało charakter. Zeffa nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Kiedy trzeba było potrafiła ustawić tego i owego. Nawet Norionowi dostało się nie raz, nie dwa razy po głowie za podkradanie ciasteczek, czy nieprzyzwoite słownictwo. Była dla Upadłego odskocznią od problemów. Nazywał ją osobistą mentorką człowieczeństwa.
- Heniek! Gdzież ty był z tym chwastem?! Piec mi dogasa bucu głupi. Dawajże tu, bo obiecuję, że do końca życia będziesz obierał ziemniaki! - zagroziła młodemu kmiotkowi swoja ulubioną bronią, czyli drewnianą łyżką. To już trzeci model w tym miesiącu, wzmocniony, z dębowego drzewa. Poprzednie były zbyt kruche, albo pomocnicy mieli za twarde głowy, czy pośladki. Nawet Anioł miał już zaszczyt poczuć moc kuchennego oręża i od tamtej pory stał się ostrożniejszy.
- Przepraszam gołąbeczku, ale dzisiaj jakby wszystkie diabły się na mnie uwzięły i nic mi nie wychodzi. Rano rozerwałam worek mąki, potem wypadło mi jajko i roztłukło się na podłodze. Potem się na nim poślizgnęłam i obiłam se biodro – wyżaliła się Upadłemu. Norion nie miał jej za złe tych narzekań „mamuśki”. Siedział potulnie na taboreciku ze skrzydłami wciśniętymi we wnęce pod półką z wystawą porcelanowych słoiczków z przyprawami. Z racji tego, że było tu tak ciasno szybko polubił ten przytulny kącik z którego mógł bezpiecznie obserwować kuchenną zawieruchę.
- Muszę wreszcie pomówić z tym kogucikiem, Henrichem – oznajmiła dokładając przyniesione drewno do paleniska pod wielkim, wielopoziomowym piecem. - Kto to widział, żeby prowadzać po pałacu jakieś kokietki? Niech się do pracy weźmie dureń, a nie...
Norion milczał jak zwykle. Skubał zarumienioną skórkę pieczywa rozmyślając o zebraniu, które go zaraz czeka. Dzień na tym się nie kończył, jako, że jego rolą było podpisanie kilku dokumentów, omówienie harmonogramu atrakcji, omówienie kwestii bezpieczeństwa z pilnującymi porządku tajniakami, wyznaczenie miejsc dla straganów, których miało być blisko dwa razy więcej niż ostatnio. Czekała go również codzienna praca typu spotkań z ludźmi, którzy pojawiali się w zamku z różnymi problemami, albo po prostu z błahymi prośbami. Z natury bardzo cierpliwy Anioł poświęcał swojemu ludowi więcej czasu niż zatrudnieni do tego urzędnicy i jakoś tak się utarła tradycja, że jeśli czegoś nie udało się załatwić w urzędzie, to szło się bezpośrednio „do góry”. Norion zachowywał przy tym rozsądek, bo nie od dziś wiedział, że nie można uszczęśliwić wszystkich i w dodatku nie krzywdząc przy okazji innych. Dyplomatą był słabym, negocjatorem jeszcze gorszym, ale przyjął obowiązki namiestnika nie dla wygody czy prestiżu, tylko po to, żeby dać czas następcy tronu na osiągnięcie dojrzałości. A do tego brakowało mu już tylko dwóch lat. Do tego czasu Upadły dobrze się spisywał w roli zastępcy i z pewnością zostanie tu z braku innych pożytecznych zajęć.
~
Minęło 115 lat od czasu upadku, a on wciąż miał białe skrzydła. Wiedział jednak, że taki stan rzeczy długo już nie potrwa i kiedyś zmienią kolor. Stanie się to samoistnie, albo z jego winy.
Z wyrokiem było podobnie. Czułby się zagrożony, tymczasem brakowało wierzących w zdradę Anioła Światła, tak wiernie wykonującego polecenia Pana. Wyrok nie zapadł, co niestety nie zmieniało nic w kwestii wykluczenia ze społeczności Niebian. Oczywiście zdarzali się tacy, co porywali się z motyką na słońce i próbowali podstępem zaskoczyć upadłego, lecz nikomu jak dotąd to nie wyszło. Niegdysiejsi towarzysze broni Noriona, wyszkoleni przez niego, nawet nie próbowali się z nim mierzyć. Na doczesnym padole Norion wiódł życie takie jak kiedyś. Tropił piekielnych, demaskował ich i zabijał. Jak dawniej. Nienawidził ich, nawet walczył u boku Aniołów jak dawniej. Zachowywał wartości jakie wpojono mu od małego, oprócz jednej kwestii: już zawsze między wizjami zaślepionych sług Pana, a bezbronnymi ludźmi, stał Anioł, którego wiarę w te wizje okrutnie zdradzono.
~
Królestwo Alathel chyliło się ku upadkowi. Niegdyś bardzo silne mocarstwo zostało splądrowane przez okropną epidemię gruźlicy, która podstępem dziesiątkowała ludność i nie oszczędziła nawet królewskiej pary. Krótko przed ich śmiercią, do miasta przybył Norion z wieścią o złym stanie zdrowia przyjaciela i władcy Alethel oraz jego małżonki. Anioł pomimo upadku nie złamał zasady Aniołów i odmówił uzdrowienia przyjaciela. Jedyne co mógł zrobić, to szczerze modlić się, żeby jego przyjaciela przyjęto w gronie Błogosławionych, choć wiedział, że do tego raczej nie dojdzie. Król odszedł, a niedługo potem do Światłości udała się także Królowa. Ostatnim życzeniem i jednocześnie dekretem Królewskiej pary było ustanowienie Noriona Namiestnikiem Alathel aż do czasu, gdy ich osierocony syn ukończy wiek 21 lat i będzie mógł objąć tron po swoich rodzicach. Nie było to marzeniem niebiańskiego wojownika, żeby rządzić krajem, ale nie mógł odmówić przysługi jedynego przyjaciela, który nie odwrócił się od niego nawet po jego upadku. Tym bardziej, że 21 lat z jego perspektywy powinno minąć jak dłuższy wypoczynek od wiecznych bitew. Początkowe obawy co do słuszności przekazania władzy Upadłemu Aniołowi szybko przeszły w niepamięć, głównie przez procesy, które na polecenie nowego Namiestnika musiały być szybko wdrożone, aby ratować resztkę ludności przed zabójczą epidemią. Państwo podniosło się z kolan i wkroczyło na ścieżkę nowej, świetlanej przyszłości.
~
Rozsadzała go ekscytacja. Jego pierwszy w życiu trening! Pod ścianą stał na baczność szereg rozmaitych broni. Od wielkich dwuręcznych mieczy, po drobne, naprawdę małe nożyki. Norion od początku mierzył wysoko. A po cóż mu małe nożyki? Większe widział w dłoniach kucharzy, tych obierających ziemniaki! On od razu chciał chwycić za największy i najcięższy miecz i siekać nim na lewo i prawo. Patrzył na Fortisa przesuwającego manekiny ćwiczebne. Dzielnie stał w miejscu i czekał aż jego instruktor poprosi go o wybór broni. Słyszał od rówieśników i starszych, że tak właśnie wyglądało szkolenie. Nie dosłyszał tylko, że wybór broni należy do nauczyciela.
- Zanim zaczniemy, pokażesz mi jak się ruszasz - powiedział Fortis biorąc pod pachę drewnianą kukłę na podstawce i postawił ją przed nosem zdziwionego aniołka.
Norion pomyślał, że to taki wstęp, więc zgodził się i wykonywał polecenia "mistrza". Kopał, okładał pięściami i udawał uniki. Wszystko według poleceń. Fortis tylko kiwał głową wygładzając palcami ostrą bródkę. Starszy Anioł był bardzo znanym szkoleniowcem. Spod jego skrzydła wyszło wielu legendarnych niebiańskich wojowników. Norion miał ogromne szczęście, że udało mu się dostać akurat pod jego rozkazy. Znany był ze swej surowości i niekiedy wręcz chorobliwej dyscypliny. Norion od początku wiedział, że doskonale będą się dogadywać.
- Mhm. Dobrze. Ale nie napinaj tak mięśni. Widzę, że masz potencjał, ale jesteś dzisiaj bardzo rozkojarzony. Będziemy trenować twoją lewą stronę, bo prawą masz zdecydowanie lepiej zgraną. Masz tu być codziennie po wschodzie słońca i trenować do zachodu. Jak chcesz być najlepszy musisz najpierw opanować swoje ciało. A potem pomyślimy nad dodatkami.
Norion myślał, że się przesłyszał. Nie chciał się przyznać przed przyjaciółmi, że Fortis uczy go walenia pięściami w manekiny. Zachował tą tajemnicę dla siebie i choć było mu trudno - zaufał swojemu mistrzowi i ćwiczył wytrwale. Z coraz lepszym zaangażowaniem, aż wreszcie zapomniał o swoich oczekiwaniach, akurat w momencie, kiedy po kilku latach treningów zmierzył się oko w oko z Fortisem. Mistrz oczywiście pokonał swojego ucznia, ale nie bez dwóch otrzymanych ciosów. Zaznaczyć należy, że dokonało tego wyczynu zaledwie trzech Aniołów i jeden Palladyn.
Potem przyszedł czas na uzbrojenie młodego Noriona. Fortis pozwolił Norionowi wybrać oręż i ku wielkiemu zaskoczeniu młody wojownik wybrał dwa bliźniacze sztylety. Sam Norion, jeszcze kilka lat temu, nie uwierzyłby w taki obrazek, a tymczasem teraz był przekonany, że lepiej wybrać nie mógł. I tak było naprawdę.
Treningi stały się jego obsesją. Pod okiem Fortisa rodził się nowy mistrz walki sztyletami. Wirujące w dłoniach ostrza nie pozostawiały żadnych złudzeń, że Norion dorósł do wyjścia w teren. Ale mistrz miał jeszcze kilka innych broni z którymi chciał zapoznać Noriona.
- Wiesz co to jest?
- Włócznia.
- Tak, ale nie taka zwykła. To tradycyjna oręż Aniołów Światłości, niegdyś podstawowe uzbrojenie niebiańskich wojowników. Na ich widok drżały plugawi piekielni. Niektóre z nich zaklinano potężnymi zaklęciami - wytłumaczył gładząc zimny grot włóczni zanim przekazał go w dłonie Noriona, który zdziwił się jej lekkością. - Nie zstąpisz z nieba jeśli nie nauczysz się nią władać, Norionie - zapewnił go dość łagodnie.
Norion obrócił ją kilka razy wokół własnej osi, ale od początku coś mu nie szło. To raczej normalne uczucie, skoro był wyszkolony do walki zwartej, a tu trzeba było się douczyć nowych pozycji i szacowania odległości.
Mijały kolejne lata, a Fortis postanowił, że nie będzie więcej torturować swojego ucznia. Zmienił więc broń na tą, którą na początku Norion upodobał sobie jako najfajniejszą. Długi dwuręczny miecz pasował do młodego Anioła jak ulał, ale i tu nie obyło się bez drobnych zawodów. Owszem, zdecydowanie lepiej mu szło niż z włócznią, ale brakowało mu tej finezji jaką wykazywał się w trakcie ćwiczeń sztyletami. Nie mniej to wcale nie oznaczało, że było tragicznie. Wręcz przeciwnie. Norion bardzo szybko robił postępy, ale kiedy jego mistrz zauważył, że się zatrzymał postanowił dać mu spokój.
- To już koniec. Nie mogę cię już niczego więcej nauczyć.
- A łuki? Jeszcze są bronie miotające przecież - zaprotestował Norion chcąc wyprosić od Fortisa jeszcze kilka lat, ale Anioł pokręcił głową i położył rękę na ramieniu swojego ucznia. Uśmiechnął się przy tym, a to był widok naprawdę rzadki.
- Masz w sobie tyle zapału co ja, gdy byłem w twoim wieku. To dobrze, ale mnie życie nauczyło, że na wojnę nie powinno iść się z opaską na oczach. Zamiast tego z sercem na dłoni.
Norion sądził, że dobrze zrozumiał co miał na myśli nauczyciel. Szkoda, że tak późno zrozumiał jak bardzo się mylił.
~
Od dłuższego czasu czuł, że coś się święci. Każdy chyba zna to uczucie, kiedy nie może zasnąć atakowany przez różne, chaotycznie chronologicznie myśli z dnia poprzedniego. Tylko, że to nie była noc, a Norion nie próbował zasnąć. Był sam, na wilczej misji. Miał dorwać upadłą, która dopuściła się zdrady dla ukochanego człowieka. Tyle wiedział, a że wyrok zapadł, więc wyruszył na polowanie. Namierzył ją w portowym miasteczku i czekał na nią w pokoju. Nie wiedział jak wyglądała, ani czemu zrobiła coś tak obrzydliwego. Zazwyczaj nie udzielano mu zbyt wielu informacji. Rozkaz to rozkaz. A że Norion nie zadawał pytań, był katem idealnym.
Zaczaił się na nią w jej pokoju. Na pościeli widział jej poczarniałe pióra i patrzył na nie z odrazą. Miał zamiar to szybko zakończyć. Zabrać jej ciało i zrzucić je do oceanu, gdzie w nieprzeniknionych ciemnościach będzie z czasem zanikać.
Plan był prosty i, jak na umiejętności Noriona, nie powinien napotkać żadnych przeszkód z jego wykonaniem. Dopóki nie otworzyły się drzwi, a do środka nie weszła mała dziewczynka. I oczywiście, nie była sama. Za nią weszła Anielica. Niczego nie spodziewająca się młoda dziewczyna z czarnymi jak smoła skrzydłami zamknęła za sobą drzwi i opuściła szary kaptur odsłaniając znajome skądinąd fantazyjnie spięte włosy. Norion ukryty w cieniu za plecami anielicy nie mógł postąpić kroku, a ręce zrobiły się mu ciężkie jak z kamienia. Usta same, niewładne, zdradziły jego obecność.
- M-matko...?
Musiał usiąść. Opadł ciężko na łóżko z twarzą ukrytą w dłoniach. Bliźniacze sztylety leżały na szarych deskach podłogi tuż pod jego stopami.
Anielica dopadła do jego kolan i utuliła go jak matka syna. Płakała, ale nie ze strachu. Norion dobrze wiedział dlaczego. Jemu też łzy płynęły z oczu, pierwszy raz czując potworny ból jakby mu ktoś serce przeszył strzałą.
- Czemu? - powtarzał wielokrotnie to samo pytanie, ale matka unikała odpowiedzi. Bardzo dobrze wiedziała jak strasznej próbie postanowiono poddać jej syna. Wyprosiła na zewnątrz małą dziewczynkę dając jej parę drobnych by poszła i kupiła coś z targu. Kiedy byli sami usiadła obok kompletnie zdruzgotanego Noriona i otuliła go swoim czarnym skrzydłem. Nie miała sumienia zostawiać go w niewiedzy lub pozwolić, aby prawdę o jej upadku spaczono łgarstwem. Opowiedziała więc o swojej misji, którą zaniechała przez wzgląd na sumienie. Norion, głuchy przez setki lat na uczucia, zaczął rozumieć czemu to było tak trudne. Złożyło się na to zbyt wiele czynników, by je teraz wymieniać. Najtrudniejsza była jednak decyzja, która była dla Anielicy zbyt oczywista, bo w końcu znała swojego syna aż za dobrze. W momencie, kiedy obiecywał jej, że nie pozwoli żeby włos spadł jej z głowy ona chwyciła szybko za jeden ze sztyletów i wbiła go sobie w serce chcąc zdążyć zanim jej syn zaprzepaści swoją przyszłość i pochłonie go piekło. Niestety było już za późno. Dużo za późno. Zanim jeszcze zdążył to wyraźnie zaznaczyć.
Norion, ze złamanym sercem, zabrał ciało matki i złożył je w jaskini której wejście zawalił znoszonymi kamieniami. Był to czas w którym młody Anioł poświęcił na układaniu duszy z potłuczonych kawałków. Wiedział, że Pan go opuścił, choć mówiono, że było na odwrót. Norion po części zgadzał się z tymi głosami, aczkolwiek nigdy tego nie żałował. Uważał, że postąpił słusznie, choć kochał Go i nigdy nie dane mu było zrozumieć czemu nie pozwolono mu z Nim nigdy więcej porozmawiać.