Urodził się na ulicy. Ojca nie znał. Matkę kojarzył, ale nie chciał znać. Była ladacznicą, a dzieciak przeszkadzał jej w pracy, więc go porzuciła. Od najmłodszych lat wychował się więc w sierocińcu u świątobliwych mnichów. Nauczyli go czytać i pisać, modlić się i medytować, a jako zakon mendykancki również żebrać. Po osiągnięciu dorosłości miał zostać jednym z nich i wstąpić w szeregi konwentu - taki przynajmniej był plan ojca przeora. Póki był dzieckiem, skrupulatnie podporządkowywał się zasadom i surowej klasztornej regule, która zalecała powściągliwość i milczenie, głosiła pokorę, skrytość, ubóstwo i porzucenie wszelkich spraw tego świata jako marności nad marnościami. Jednak gdy zaczął dorastać, obudziła się w Pankracym natura odkrywcy, która przeszkodziła podążać dalej tą ścieżką. Dla młodego chłopca nie istniały bowiem żadne zakazy ani nakazy, nie było tematów tabu, nie uznawał też możliwości, że jakieś miejsce może być dla niego niedostępne. Wszędzie musiał wejść, wszystko zobaczyć na własne oczy, dotknąć własnoręcznie, sprawdzić jak działa, wiedzieć wszystko i o wszystkim. Inaczej nie mógł spać, nie potrafił na niczym się skupić, rozsadzało go od środka. Narastające w nim ciekawość, dociekliwość, a przede wszystkim wtykanie nosa w nie swoje sprawy spowodowały, że począł coraz bardziej odstawać od archetypu pobożnego mnicha i coraz bardziej wierzgać przeciw schematowi, w który w dobrej wierze, ale jednak wbrew osobowości dzieciaka chcieli wpasować go ojczulkowie. Mimo jednak tego buntu nigdy nie weszli przeciwko sobie na ścieżkę wojenną. Cisi i pokorni mnisi w żaden sposób nie chcieli zmuszać czupurnego chłopca do swojego stylu życia, a on sam też traktował zakonników z szacunkiem, bowiem zdawał sobie świetnie sprawę, że zawdzięczał im wszystko: dach nad głową, wychowanie, solidne podstawy wiary, wykształcenie i w zasadzie całe dotychczasowe życie, a poza tym jako prostoduszny człowiek zwyczajnie pokochał swoich tatuśków w habitach, którzy go przygarnęli i ocalili. Gdy zatem Pankracy w wieku szesnastu lat opuszczał mury klasztoru, rozstali się bez wrogości, a wręcz przeciwnie, otrzymał od ojca przeora błogosławieństwo oraz zapewnienie, że zawsze będzie u nich mile widziany.
Początkowo po opuszczeniu monastyru był nieco zagubiony, ale szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości. Nie szukał sobie lokum. Urodził się ulicznikiem, więc ulica stała się jego kwaterą, a całe miasto domem. Nie miał żadnych oporów, by tak jak dotychczas utrzymywać się z żebrania i zwyczajnie prosić dobrych ludzi o jałmużnę. Dopiero nieco później znalazł sobie jakieś stałe zajęcie i zatrudnił się jako rakarz. Niezbyt chwalebna praca, ale dla młodzieńca przyzwyczajonego do mnisiej pokory nie była w żaden sposób uwłaczająca. Robił to, co lubił pomagając zarówno ludziom, jak i zwierzętom.
Niepohamowana ciekawość dalej kierowała jego poczynaniami, a wielka metropolia stanowiła świetne miejsce do kolekcjonowania nowych doświadczeń. Tak jak dotychczas zaglądał wszędzie, gdzie się tylko dało, podglądał, podsłuchiwał, zbierał plotki, zwiedzał i uczył się topografii swojej małej Ojczyzny, a równolegle poznawał jej mieszkańców. Szybko nauczył się na pamięć układu ulic i rozmieszczenia przy nich konkretnych domów. Ewidentnie mózg młodego sieroty miał wybitne predyspozycje do zapamiętywania. Gdy poznał już powierzchowność miasta, wtedy mógł zapuścić się w głąb. Wchodził do budynków, wpierw tych porzuconych, później ogólnodostępnych, a w końcu nawet takich zamkniętych przed postronnymi. Oglądał, sprawdzał, poznawał ich rozkład i przeznaczenie.
Podczas jednej z takich nocnych eskapad wlazł gdzieś, gdzie zdecydowanie nie powinien być, natknął się na jakąś naradę i usłyszał coś, czego nie powinien był słyszeć. Nic nie jest wykluczone, ale historia pewnie wcale nie zagrażała integralności państwowej, pewnie wcale nie stanowiła niebezpieczeństwa dla miasta, pewnie nie była nawet tajemnicą handlową. Może była zwykłym zjazdem absolwentów lub rodzinną sprzeczką? Bez różnicy. Nie byłoby to może wielkim nieszczęściem, bowiem nie pierwszy raz gumowe ucho Pankracego wyłapało coś, co nie było przeznaczone dla niego, ale tym razem jego nieproszona obecność na spotkaniu została odkryta, a właścicielowi posesji wybitnie nie spodobało się, że jego domostwo zostało nawiedzone przez włamywacza. Achterpick od razu zerwał się do ucieczki, lecz jego oponenci, widząc umykającą postać, natychmiast poszczuli na niego ogary gończe.
Pankracy nie raz spotykał w swojej pracy psy. Wiedział, do czego są zdolne, jak są szybkie, jakie mają schematy pogoni i ucieczki, jak je łatwo zmylić. Ale tym razem się przeliczył. Zwierzęta reagowały inaczej, inteligentniej, przewidując ruchy uciekającego z wyprzedzeniem, były szybsze, silniejsze, większe i przede wszystkim bardziej zacięte. To nie były zwykłe psy. Jak się później okazało, ścigały go oswojone, udomowione, ale jednak leśne wilki, a przewodzący sforze dorodny wilczur, z którego oczu biła krwawoczerwona poświata, był zmiennokształtnym w swojej zwierzęcej formie. Młody awanturnik nigdy nie opuszczał miasta, więc nie miał pojęcia co to za stwory. Spanikował i popełnił błąd. Wataha dopadła go i niemal zagryzła na śmierć.
To wydarzenie było punktem zwrotnym w życiu młodego Achterpicka. Wyszedł z niego żyw, ale obciążony niestety aż trzema ciężkimi i uciążliwymi klątwami. Pierwszą, która najbardziej zaważyła na jego osobowości, jest paranoja. Podsłuchana przypadkiem historia urosła w podświadomości mężczyzny do nieogarniętych rozmiarów spisku światowego, który on jako jedyny postronny świadek poznał. Wszędzie teraz doszukuje się jej elementów i nie potrafi sam się wyłączyć z tego myślenia. Druga klątwa to paniczny wręcz strach o własne życie. Jest przekonany, że jako jedyny, który poznał „tajemnicę”, już nigdzie nie może się czuć bezpieczne, bo zawsze z tyłu głowy będzie kołatała się ta myśl, że ktoś na niego czyha. Innym aspektem tego samego przekleństwa jest fakt, że nieudana ucieczka przed wilkami zabiła całkowicie jego pewność siebie i spowodowała, że lęka się ponownie zaufać swoim umiejętnościom. Woli wybrać rejteradę z podkulonym ogonem, niż stawiać czoła jakimkolwiek przeciwnościom. Trzecią klątwą, która jednakże ocaliła mu życie, jest lykantropia. Przeżył, mimo iż umierający na ulicy bezdomny włóczęga od nikogo nie mógł doprosić się pomocy. Jako zarażony zyskał wszakże regenerację, która pozwoliła mu powstać z rynsztoka o własnych siłach i samemu odzyskać zdrowie.
Został wilkołakiem, jednak w żaden sposób nie podobało mu się to. Potraktował to jako karę za porzucenie drogi kapłańskiej. Przerażony tym, co się z nim zaczęło dziać, ukrył się przed wzrokiem ludzi. Nie czuł się godny, by wrócić między mnichów, ani tym bardziej nie chciał swoją klątwą zaciągnąć na klasztor infamii. Zniknął zatem na długie lata w ciemnych i opuszczonych zaułkach, przy okazji tym dokładniej wnikając w miasto od drugiej, tej bardziej mrocznej strony, jego systemy kanałowe i wszelkie inne tajemne miejsca poznając namacalnie i od podszewki. Wrócił do swoich starych pustelniczych nawyków z mnisiego życia, praktykując wyciszenie, medytację, post i surowe traktowanie własnego ciała. Ukrywał się długo, aż stłamsił w sobie tę nową naturę. Pojawił się znów na ulicach, gdy całkiem opanował zwierzęcy szał, a agresji pozbył się zupełnie – z resztą w zasadzie samoczynnie zastąpiło ją tchórzostwo. Regeneracji nawet sobie nie uświadamiał. Z fizjonomii postaci zwierzęcej pozostawił wszystko, co pozwalało mu szybko się poruszać, ale mozolnymi ćwiczeniami udało mu się wypracować tę jedną zmianę, by nawet w postaci hybrydy zachowywać ludzką twarz - tylko po to, by zbytnio nie rzucać się w oczy, podróżując po mieście jednak z normalną, chociaż zakapiorską mordą aniżeli z wilczym pyskiem. Nawet w postaci czysto zwierzęcej przestał być okazem zdrowia i zwierzęcej urody. Skundlony, niedożywiony i zaniedbany organizm szybko zmarniał i wychudł, tracąc na zawsze blask i siłę właściwą wilkom. Po tylu latach bardziej już przypomina zabiedzonego psa, niż to, czym był kiedyś.
Jednak znacznie bardziej interesujące jest to, jak czas odosobnienia wpłynął na psychikę świeżo przeobrażonego wilkołaka. Długotrwałe modły i umartwienia sprzyjały filozoficznym deliberacjom na temat własnej sytuacji i ludzkiej egzystencji w ogóle, co ostatecznie zaowocowało powstaniem w głowie Knowa autorskiego systemu wierzeń, twierdzeń i recept na szczęśliwe życie. Natomiast paranoja i strach w połączeniu z ciekawską naturą przyniosły nieoczekiwane zmiany osobowości. O ile dotychczas kierowała nim zwykła chęć zaspokojenia ciekawości, to od czasu pamiętnego zdarzenia Pankracy wręcz chorobliwie potrzebuje wiedzieć wszystko i o wszystkich, by poczuć się choć trochę bezpieczny. Gromadząc w swojej głowie każdą, nawet zupełnie bzdurną i nieistotną informację jest w zasadzie wszechwiedzący, jeśli chodzi o swoje miasto. Stąd też jego ksywka. Po prostu: Pankracy wie - Pankracy Know. Kompleksowo i jak leci, zna sprawy publiczne, prywatne interesy, jasne i ciemne sprawki, wieści ze sfery państwowej, prywatnej, publicznej, intymnej, a nawet sacrum. Szukasz kogoś w mieście? Zapytaj Knowa. Potrzebujesz haka na skorumpowanego urzędasa? Know podpowie jakie lody gość kręci na boku. Zgubiłeś cenny artefakt? Know ci go znajdzie. Chcesz opchnąć nielegalny towar? Know powie gdzie. Potrzebujesz porady życiowej? Know jest lepszy od każdej wróżki. Podejrzewasz żonę o zdradę? Know rozwieje twoje podejrzenia. Spodobała ci się jakaś panna? Zapytaj Knowa, co ona lubi. Poszukujesz jakiejś informacji? Nałogi strażnika, ceny u pasera, upodobania klawisza, wzrost zegarmistrza, waga burmistrza, rozmiar stanika żony latarnika? Zgłoś się do Knowa. On jest jak encyklopedia - wie wszystko. A do tego lubi pomagać bezinteresownie.
Normalny obywatel z reguły unika zadawania się z wyrzutkami społeczeństwa, a Know wyglądając i zachowując się, jak żebrak jest modelowym przypadkiem takiej osoby, więc tylko kilku wtajemniczonych zna ten aspekt osobowości Pankracego. Byłby więc świetnym tajnym informatorem zarówno dla służb porządkowych, jak i dla półświatka, jednak Know nie stoi po niczyjej stronie. Zwierzęcym instynktem potrafi wyczuć wyrachowanie i podejście interesowne, więc jak może unika zarówno jednych, jak i drugich. Mimo swojej prostoduszności nie jest naiwny i nie chce być tylko narzędziem wykorzystywanym do realizacji czyichś celów. On zwyczajnie chciałby mieć przyjaciela. I samemu być przyjacielem. Marzenie niestety nadal pozostaje tylko marzeniem, ale Pankracy nie porzuca nadziei. Co dzień wstaje i wyrusza na ulice z tą właśnie myślą, że może wreszcie dziś uda się coś zmienić.