Creig początkowo traktował oznaki własnego niezadowolenia z życia jak błahostkę. W końcu arystokrata mógł mieć wszystko i czekało na niego życie wieczne, czemu miał czuć się nieszczęśliwy? Jednak rzeczywistość przedstawiała się inaczej, a sam wampir zaczynał odczuwać w życiu coś, co było straszniejsze niż Panienka Śmierć – pustkę, która powoli pochłaniała go stopniowo od środka.<br> Pogodzenie się z faktem zajęło wampirowi sporo czasu, bo praktycznie pierwszą setkę lat na tym padole. Ostatecznie postanowił porzucić bufoniasty tryb życia w arystokratycznej rodzinie wampirów. Status przestał posiadać dla niego jakąkolwiek wartość, a on sam został permanentnie wykluczony z rodzinnych więzów, bo jego egzystencja stała się plamą na honorze dla reszty. Nie płakał ani nie ubolewał nad tym. Odszedł z ogromnej posiadłości w objęciach mroku nocy, a w pamięci do tej pory pozostała mu tylko jedna rzecz z ów wydarzenia.</p><br>Gdy przekroczył bramę wejściową, stalowa furtka zatrzasnęła się z łoskotem, a on sam przystanął w miejscu.<br> „Co powinienem tak naprawdę zrobić? Czy to była przemyślana decyzja? Wrócić czy iść do przodu?”<br>Prowadząc długi monolog z samym sobą w myślach, westchnął z wymalowanym na twarzy zmęczeniem. Chcąc sprawdzić, czy pogoda będzie dopisywała bezcelowej podróży, podnosząc spojrzenie na nocny nieboskłon. Rozprzestrzeniający się przed jego oczami widok odebrał mu na moment dech.<br> Czuł się jak nowo narodzony, który dopiero przyszedł na świat, łapiąc łapczywie świeże, nocne powietrze jak nigdy dotąd, a które do tej pory wypełnione było stagnacją. Pierwszy raz po tylu latach egzystencji oczy Creightona ożywiły się, a on sam nie wiedział jeszcze, jak ten moment zmieni pozbawione słońca życie.<br> „Jak mogłem być tak ślepy, mając odpowiedź nad własną głową?”<br>Śmiejąca się głośno postać mężczyzny, ruszyła pewnym krokiem sprzed bramy wampirzej posiadłości w stronę horyzontu, pozostawiając w tym pachnącym śmiercią miejscu starego siebie.<br><br><center>* * *</center><br><br>Wampir przemierzał Alaranię wzdłuż i wszerz, aby odnaleźć kogoś obeznanego z nocnym niebem i wiedzą o gwiazdach. Okazało się to jednak o wiele trudniejsze, niż mu się początkowo wydawało. Osób zainteresowanych owym tematem nie było mało, ale nie były to osoby, które mogłyby stać się mentorem wampira w tej dziedzinie. Trafiał na same żarzące się ogniska, a on potrzebował prawdziwego ogniska wiedzy.<br> W pewnym momencie poszukiwań miał nawet kryzys i chciał po prostu odpuścić. Tracił nadzieje, że znajdzie kogoś takiego. Astronomia w końcu nie była popularna i raczej należała do specyficznej mniejszości w dziedzinie nauk. Stracił poczucie czasu, całkowicie pogrążając się w bezcelowości własnych poszukiwań, aż w końcu to ktoś odnalazł jego.<br> Odpoczywał jednego dnia pod starym dębem na wysokim wzniesieniu w pobliżu miasta, którego nazwy nawet nie znał. Z reguły nic raczej się o tej porze nie zapuszcza poza bezpieczne mury miasta. Zbliżał się jednak do niego starzec, ale jego aura była słaba. Poruszał się z pomocą prostej laski, a jego sylwetka dawała wrażenie kruchej i ledwo trzymającej się całości. Wampir widział wiele ludzi przed śmiercią, a ów starzec zbliżał się również ku własnemu końcowi.<br>— Oj, dziecko. — Starzec uderzył laską o pień drzewa. — Doszły mnie słuchy, że interesujesz się nauką o gwiazdach. Prawda to? — zapytał życzliwie, ale nie ukrywając niezadowolenia manierami wampira.<br>— Może, czemu pytasz? — odrzekł, lustrując go trochę niepewnie.<br>— Młodzi, ciągle tylko zadajecie pytania, a nie staracie się szukać odpowiedzi. — Mężczyzna w podeszłym wieku wywrócił oczami. — Poddałeś się czy chcesz jeszcze spróbować? — zapytał w końcu, przechodząc do konkretów.<br> Creig nie wiedział jak zareagować na nagłe pytanie, częściowo obserwując horyzont i niebo, a częściowo trupio bladą twarz nieznajomego.<br>— Ech, cieszyłbym się niezmiernie, jakbyś podjął decyzję, zanim będę głęboko pod ziemią. Nie zostało mi wiele lat, nie mam potomków ani żadnego ucznia, któremu mógłbym przekazać wiedzę. Szukałeś źródła wiedzy czyż nie?<br>— Wydajesz się ohydnie doinformowany o mojej sytuacji…<br>— Haha, chłopcze. Wieści i plotki szybko się rozchodzą, zwłaszcza o podejrzanym krwiopijcy, który szuka czegoś tak nietypowego. Ludzie to strachliwe istoty. — Starzec się lekko uśmiechnął przez cichy, zduszony kaszlem śmiech.<br>Bladolicy nie mógł zaprzeczyć, że zwracał na siebie za dużo uwagi. Prędzej czy później ktoś musiał się zainteresować tułającym się wampirem.<br>— Też racja — odparł niechętnie — ale to nie daje mi pewności co do twoich umiejętności — dodał po chwili.<br>— Hoho, dawno nie słyszałem większych głupot — obcy mężczyzna uśmiechnął się ponownie — Gardzisz dobrą wolą starszego człowieka, dziecko?<br>Starzec spoważniał gwałtownie, co wybiło wampira z rytmu.<br>— Moja cierpliwość ma granice krwiopijco. Wybór należy do ciebie — zatrzymał się na chwilę, obrócony do niego plecami — jak nie ty to znajdę kogoś innego. Każdy lepszy od upartego muła — mruknął pod nosem, ale wciąż dotarło to do wampira.<br>Oddalające się plecy starca malały, a Creig rzucony w wir gwałtownych wydarzeń, wstał i ruszył za nim biegiem.<br>— Niech ciebie diabli wezmą, starcze — powiedział rozzłoszczony, bo właśnie manipulował nim człowiek, a z czym ciężko było mu się pogodzić.<br>— Spokojnie, wyląduje tak niedługo.<br>Odpowiedź nieznajomego wiele nie zdradzała tym razem o jego emocjach, ale wampira aż zatkało. Dopiero pod murami miasta wydusił z siebie proste pytanie.<br>— Jak ciebie zwą?<br>— Mów mi Mistrzu, Uczniu.<br>— Nie jestem jeszcze twoim uczniem st…<br>— Gwiazdy nie kłamią, chyba że wolisz być nazywany „mułem” — Mistrzu uśmiechnął się kąśliwie.<br>— Uhh — Wampir zmarkotniał i opuścił barki w zrezygnowaniu — W co ja się wpakowałem najlepszego, bogowie. <br>Przygoda z astronomią zaczęła się w najmniej oczekiwany przez wampira sposób.<br><br>Życie Creighton pod okiem Mistrza trwało ponad dwadzieścia lat. Nie było łatwo, ale z każdym mijającym rokiem zdobywał nową wiedzę i korzystał z bogatego doświadczenia swojego mentora. Z osoby znającej podstawy podstaw zamienił się w erudytę, który z uśmiechem na twarzy poświęcał czas nauce i zdobywaniu wiedzy. Czas jednak nie był litościwy dla chorującego stara, który słabnął w oczach. Przyszedł dzień, w którym starszy mężczyzna nie otworzył już oczu. <br>Mistrz najwyraźniej czuł nadchodzący koniec, bo pozostawił przed śmiercią list. Magiczne zabezpieczony przed otwarciem miał na sobie tylko imię i nazwisko, które Creig miał okazję słyszeć wiele razy. Adresatem listu był stary, dobry znajomy starca – krasnolud Thidmim Szarobrody, szanowany i doświadczony wynalazca w dziedzinie magicznych narzędzi.<br>Po skromnym pochówku swojego mentora wyruszył w podróż, aby odnaleźć Thidmmima.<br><br><center>* * *</center><br><br>Odnalezienie krasnoluda okazało się dosyć problematyczne, bo prowadził wędrowny tryb życia, jak i wampir. Na szczęście trafili na siebie w Trytonii, gdzie list Mistrza został mu przekazany. List był pożegnaniem, a jednocześnie ostatnią prośbą jak się okazało. <br>— Rozumiem, że pupil w liście to ty? — zapytał długobrody mężczyzna o wiele niższy od bladolicego.<br>Nie wiedząc czego się spodziewać, wampir jedynie skinął lekko głową, bo nie znał treści listu. Widział tylko poważny wyraz twarzy współrozmówcy pomieszane z zakłopotaniem. Panujący w barze tłok i hałas nie pomagał, ale zachował się wystarczająco nietaktowanie, przerywając odpoczynek krasnoluda. <br>— Ech, rozumiem. Siadaj, wypij ze mną gorzałki. — Zaproponował z szerokim uśmiechem, a nim zdążył odpowiedzieć na okrągłym stole leżały już dwa kufle wypełnione po brzegi alkoholem. Prawdopodobnie piwem, bo po ściankach spływała piana.<br>Nie zastanawiając się zbyt długo, przysiadł do się do krasnoluda, który już zdążył opróżnić swój kufel i zamawiał następny. Następnie brodacz otarł mokrą brodę z alkoholu i oparł się jednym łokciem o stół, który zakołysał się niebezpiecznie pod ciężarem jegomościa. <br>— Słuchaj uważnie, znajomości znajomościami, ale nawet ostatnia prośba starego Neguna nie sprawi, że teleskop będzie za darmo — stwierdził, odwracając dłoń grzbietem do ziemi i pocierając charakterystycznie palce o siebie.<br>— Pieniądze nie będą problemem — odpowiedział Creig bez zawahania się, wyciągając spod płaszcza 3 ciężkie sakwy, które kolejno przepchnął na drugą stronę stołu.<br>Szarobrody rozejrzał się po knajpie, ciesząc się w myślach, że siedzieli w dosyć ustronnej części pomieszczenia. Rozwiązał i sprawdził zawartość każdej sakwy, a nawet z lekkim niedowierzaniem robiąc próbę zębami. Wypełnione po brzegi złotymi monetami nie były iluzją, ale skąd młokos miał tyle fortuny ze sobą. Mierzył siedzącego naprzeciw siebie wampira z ostrożnością, ale ostatecznie list był prawdziwy, jak i zapieczętowany.<br>Odetchnął ciężko i pogładził się z zakłopotaniem po szarej brodzie.<br>— Jestem na emeryturze, ale z takim zapleczem finansowym skonstruowanie teleskopu będzie dziecinadą. Plus znajdujemy się w Trytonii, jak ociekasz monetami, dostaniesz praktycznie wszystko.<br>— Rozumiem, że to oznacza, iż podejmujesz się zlecenia?<br>— Nie, nie, nie. Wykonanie teleskopu też zajmie trochę czas.<br>— Ile? — Wampir wydawał się mieć trochę zaniepokojony głos tonu.<br>— Taaak… dziesięć lat i to przy dobrym szczęściu. Zwykły teleskop wykonałbym w parę tygodni, ale magiczny teleskop to całkiem inna bestia. Kalibracja i dopasowanie wszystkiego do siebie musi być idealne. Wykonanie obliczeń, odpowiednie zaklęcia, nasycenie magią, magiczne kamienie… <br>— Wystarczy, wystarczy, rozumiem.<br>— Dalej zainteresowany? — Thidmim spojrzał po sakwach, a następnie na wampira. Nie zdziwiłby, jakby zrezygnował. Dużo osób nie miało pojęcia, jak pracochłonne było zrobienie porządnego magicznego teleskopu, a już nie wspominając kosztów. <br>Wampir wstał i wyciągnął dłoń w jego stronę.<br>— W takim razie jesteśmy na siebie skazani na najbliższe lata. Traktuj mnie dobrze, przyjacielu. — Creig uśmiechnął się lekko, a krasnolud wybuchł śmiechem.<br>— To mnie nastraszyłeś! Przygotuj się, nie jestem mniej wymagający od starego Neguna!!! — Złapał mocno dłoń wampira i ścisnął, klepiąc go po ramieniu przyjaźnie.<br>Siwobrody zawołał o następne kufle piwa i spojrzał przez zabrudzone okno nostalgicznie.<br>„Ech, Negun ty stary szaleńcze. Kto nazywa wampira przybranym synem”.<br><br>Creighton spędził więc następne dwanaście lat razem z krasnoludem, podczas który wcale nie próżnował. Zdobywał wiedzę od starego specjalisty, a z czasem nawet rozumiejąc czemu Mistrz i krasnolud mogli się polubić. Oboje kochali to, co robią. Udzieliło się to jak zaraźliwa choroba również krwiopijcy. Gdy tylko magiczne narzędzie (teleskop) zostało skonstruowane, pożegnali się i rozeszli w swoje strony.<br>Stracił rzecz jasna prawie całą swoją majętność, ale nie żałował. Krasnolud okazał się bardzo porządnym, chociaż lubił sobie porządnie popić gorzałkę. Po tylu latach spędzonych jednak razem zaprzyjaźnili się i obiecali sobie wymieniać między sobą listy.<br><br><center>* * *</center><br><br>Opuścił dwór w wieku zaledwie stu lat jako młody i znudzony bogatym życiem wampir. Wędrował po Alaranii około trzech lat, aby następnie spotkać się z Mistrzem. Pod uważnym i wymagającym starcem nauczył się wiele rzeczy, a trwało to dokładnie dwadzieścia dwa lata. Następnie przyszła kolej na starego znajomego Neguna, krasnoluda Szarobrodego. Przy jego boku spędził kolejne dwanaście wiosen nocnego życia. Czas przy ich boku był pełen wspomnień i spełnienia dla wampira, ale to był dopiero początek drogi.<br>Kierowany pasją do nauki oraz nocnego nieba, postanowił pozostać przy wędrownym trybie życia, do którego już zdążył się przyzwyczaić. W towarzystwie teleskopu, który został nazwany przez wampira „Mateas”, rozpoczął długą podróż po całej Alaranii, szukając szczęścia również poza jej granicami. Czas istotnych zmian i dojrzewania charakteru wampira, jak i również wzbogacenie się jego umysłu.<br>Wiedza jest bezcenna, więc zdobywał ją nie tylko własnym obserwacjami nocnego nieba, ale również znajomościami. Poznał wiele ciekawych i intrygujących osób, między innymi uczonych kobiet — jeszcze bardziej niebezpiecznych niż dworskie damy. Bladolicy jednak nie pragnął osiąść w tamtym czasie na stałe, dlatego żadna z tych znajomości nie zaowocowała dłuższym romansem ani głębszym uczuciem. <br>Jednym z bardziej poważnych był krótki, ale gorący romans z księżniczką małego państewka poza granicami środkowej Alaranii o imieniu Lonia. Początkowo obserwowali razem niebo, wymieniali się wiedzą. Nim zdążył powstrzymać pierwotne instynkty i otrząsnąć się z jej „gry”, uległ uwodzeniu z jej strony. Przygoda między dwójką trwała krótko, ale wypaliła się w pamięci wampira jako ważna lekcja w życiu. <br>Na pożegnanie w prezencie podarowała mu magiczny pierścień, który jak później odkrył, okazał się czymś cenniejszym niż zwykłą błyskotką. Dla wampira jednak bezcenny był uśmiech kobiety, mimo że okraszony łzami rozstania z jej strony. Oboje w końcu wiedzieli, że to się tak skończy. On jednak nie czuł się z tym źle, chciał tylko zostać zapamiętany przez nią ze szczerym uśmiechem na twarzy. <br>Po rozstaniu wampir już nigdy nie wrócił do owego państwa, wyruszając w dalszą podróż przed siebie w pogoni za gwiazdami. Przynajmniej do czasu jak po wielu, wielu latach wędrówki nie spotkał kobiety, która po cichu zaczęła zmieniać wampira — elfki Nyii. <br>Pojawiła się nagle, zwalając się każdego następnego dnia na głowę uczonego gwałtownie i bez zaproszenia z energią dorównującą naturalnej katastrofie. Nie dało się jednak jej nie lubić, a wydawała się nawet zainteresowana jego obserwacjami. Początki nocnych spotkań były dosyć ciche, rzadko przerywane słowami. Dopiero z czasem nieufność dzieląca dwójkę nieznajomych się przerwała.<br>Wampir bardziej niż kobietami interesował się gwiazdami i niebem, więc umknęło mu, że go po prostu lubiła. Obecność Nyii zaś traktował jak coś danego, przestało mu przeszkadzać brak wędrówki, a przynajmniej póki czuł jej ciepło obok siebie. Elfka też zmuszała się do dotrzymywania mu towarzystwa w nocy, więc się nie wysypiała. Skutecznie budziło to męskie instynkty wampira, aby zaopiekować się nią. Częstym widokiem więc był wampir obserwujący niebo przez teleskop ze śpiącą elfką, która opierała się głową o jego ramię albo po prostu o uda. Jeżeli nie spała, to dużo mówiła, często prowadząc długie monologi, a Creig tylko się przyglądał z ciepłym uśmiechem. <br>Ślepy i naiwny nie zauważył, że stała się najważniejszą gwiazdą w układzie zwanym życiem. Ona była słońcem, w którego blasku chciał się kąpać już do końca dni. Ową czteroletnią nieświadomość i idylliczny spędzony z nią czas został brutalnie przerwany jednej z tragiczniejszych nocy w życiu bladolicego.<br><br><center>* * *</center><br><br>Wampir z jakiegoś powodu czuł dziwne zmiany nastrojów. Przyłapywał się na tym za każdym razem, gdy ona znikała na swoje przygody. Noc była spokojna, przyjemny szum liści uspokajał go, podobnie jak widok tak czystego, nocnego nieba. Jednak mimo to czegoś mu brakowało, ale konkretnie nie mógł tego złapać. Owe przemyślenia i troski przerwał szum trawy i ciężkie, nierówne kroki. <br>Ucieszony niezmiernie zerwał się z trawy, otrzepując się dokładnie i ruszył na drugą stronę niewielkiego wzgórza. Nyia nie przywitała go jednak uśmiechem, a nieobecnym wzrokiem, jakby zaraz miała odpłynąć bez niego gdzieś daleko. Zakrywała splamioną krwią dłonią prawy bok, a nawet teraz sączyło się między palcami osocze. Ruszała wargami, ale jej głos był tak słaby, że zagłuszył ją wiatr.<br>On jednak doskonale wiedział, co powiedziała. Zawsze tego wyczekiwał, jak wracała, aby to właśnie z jej warg padło to słowo – Creig. <br>Rzucił się do biegu tak szybko, że prawie przewrócił się, biegnąc w dół wzgórza. W gardle coś mu stanęło, nie mógł nic z siebie wydusić. Nie wiedział, czy ów koszmar to kiepski żart, czy może to wszystko działo się naprawdę. Mimowolnie łzawiły mu oczy, a wizja mu się rozmywa przez łzy wpychane prosto w oczy przez jego bieg. Wampir płakał tak rzadko przez te wszystkie dziesiątki lat, że zapomniał już to uczucie. Nie rozumiał swoich reakcji, wszystko wydawało się takie nieprawdziwe.<br>Rzeczywistość uderzyła w wampira gwałtownie, jak do niej dobiegł. Zapach krwi był tak odurzający, że obudził się w nim głód. Krwawiła już od dłuższego czasu, a jedyne co ją trzymało przy życiu to silna wola, ale i ona zaczynała znikać z półprzytomnych oczu, gdy.<br>— Nyia, Nyia, Nyia! — Złapał ją w ramiona, gdy opierała się o niego bezwładnie.<br>Słabła w jego oczach, a on nie chciał stracić tego blasku z życia, a do tego ciepłe łzy nie przestawały spływać mu po policzkach na jej głowę. Doskonale wiedział, jak bardzo elfka kocha dzień, ale teraz miał w głowie tylko jedną egoistyczną myśl, że nie chce jej stracić. Miała zamiar dać jej całkiem inną wieczność.<br>Ułożył ją ostrożnie na trawie, łapiąc ją mocno za dłoń. Próbowała coś mówić, ale z jej warg nie wydostawały się żadne słowa. Sącząca się z niej krew poiła ziemię, a on się wciąż wahał. Drobna palce kobiety zacisnęły się na boku jego ręki. Nie był pewny, jak bardzo jest przytomna, ale gdzieś w głębi siebie pragnął, aby nic z tego nie pamiętała. Przełknął ślinę i odgarnął jej włosy z szyj. Creig nie przepadał za piciem krwi po staroświecku (bezpośrednio z „dawcy”), ale musiał to zrobić. <br>Wbił kły w jej szyję, nie czując żadnego oporu ani sprzeciwu. Krew Nyii była słodka, orzeźwiająca, a umysł Creiga pochłonęła ekstaza. Prawie zapomniał, że kobieta i tak już mocno się wykrwawiła, ale w czas oderwał się od jej szyj, ocierając grzbietem dłoni spływającą mu z kącika ust krew. <br>Wyraz twarzy towarzyszki był czymś strasznym, nie dość, że umierała, to teraz była na skraju i przeżywała istną agonię. Nie słyszał krzyków, bo nie miała na to siły, ale jej wyraz i oczy mówiły wszystko. To musiało być dla niej przerażające, ale piekło dopiero się rozpoczynało. <br>Nie tracąc cennego czasu, przegryzł swoją dolną wargę. Zbliżył swoją twarz do niej, widząc jej twarzy pierwszy raz takiego bliska. Serce wampira zabiło mocniej, zagłuszone chaotyczną i narastającą w umyśle wampira winą. Odbiera tej istocie teraz możliwość cieszenia się dniem, sprowadzając na jej życie klątwę nocy przez własny egoizm, ale potrzebował płomień jej życia.<br>— Nie pozwolę Ci odejść, jestem okropnym egoistą Nyia. — pogładził ją po policzku, przykładając swoje usta do jej, pojąc ją własną krwią.<br>Paskudne uczucie ogarniało go podczas pojenia umierającej, która jeszcze resztkami siły próbowała walczyć, ale jej opór był znikomy w porównaniu z siłą Creiga. Czas ciągnął się nieubłaganie, ale każda noc musi ustąpić miejsca porankowi. <br><br>Creighton do tej pory miewa sny z udziałem tego feralnego dnia. <br><br><center>* * *</center><br><br>Elfka przechodziła przemianę w swym domku niedaleko Serenay na równinach Drivii. Domostwo było trochę zaniedbane, bo elfka nie należała do osób długo siedzących w jednym miejscu. Bardziej odpowiednią nazwą byłaby „tymczasowa baza”. Położenie tego miejsca Creig znał tylko z powodu tego, że został parę razy zaciągnięty przez nią na siłę. Przemiana o Nyii trwała dłużej niż dobę, a zaniepokojony Creig praktycznie nie odchodził od niej na krok w tym czasie. Częściowo z obwiniania się, a częściowo ze zwykłej troski. <br>Wampir mocno osłabiony po przekazaniu sporej ilości krwi musiał wykorzystać większość zapasów krwi, które posiadał. Dawno tez nie czuł takiego niesmaku z powodu spożywania osocza, ciągle łaknąc krwi elfki, której smak wciąż pamiętał. <br>Przebudzenie elfki zaskoczyło wampira, bo nie był przygotowany, a wręcz złapany na gorącym uczynku jak gładził ją po włosach z nieobecnym spojrzeniem. Nyia wlepiła ślepia w Creiga i bez żadnego ostrzeżenia się rzuciła na niego. Bladolicy zaskoczony siłą przemienionej w wampira elfki, został zepchnięty w stronę ściany, siłując się z bestią. Widząc jej wyraz twarzy i spojrzenie miał ochotę uciec. Doskonale wiedział, jak teraz cierpiała i czego chce. W sumie był to jego pierwszy raz, gdy miał styczność z kimś świeżo przemienionym w wampira. <br>Powstrzymując szarpiącą się wampirzycę jedną ręką, drugą wolną rozerwał koszulę i odsłonił szyję. Nyii nie trzeba było zapraszać dwa razy, jako młody wampir nie wiedziała jak się powstrzymać. Rzuciłaby się na każdego w takim stanie. Ostry ból przypomniał mu o tym, jakim jest egoistą. Cieszył się, a jednocześnie czuł się paskudnie. Gdy ona spożywała łapczywie swój pierwszy wampirzy posiłek, Creig spojrzał przez małe okno na nocne niebo, aż w końcu spadał w objęcia ciemności, mdlejąc.<br><br>Sytuacja ze straceniem przytomności wampira już się nie powtórzyła. Nie rozmawiali ze sobą dużo, chociaż on zawsze się kręcił w pobliżu, zaniedbując tez całkowicie obserwacje nocnego nieba. Jak już to pytała o wampiry lakonicznie, a nawet odnosił wrażenie, że się po prostu bała przez ten pierwszy raz. Zawsze, gdy byli w tym samym pomieszczeniu czuł jej zagubione, przestraszone spojrzenie. <br>Pierwszy rok po przemianie był tym najtrudniejszym dla Creiga, jak i dla Nyii. Początkowo nie chciała nawet opuszczać swojego domu. Starał się ją wyciągać siłą, ale za każdym razem kończyło się płaczem i błaganiem z jej strony, aby ją zostawił samą. Nigdy go nie obwiniała, ale zawsze się wtedy czuł jak śmieć z rynsztoku. Dopiero w późniejszym czasie sama zaczęła przychodzić na wzgórze do Creiga, chociaż nigdy za wiele nie rozmawiali po przemianie. Po prostu jak cień przemykała całą drogę pomiędzy domem a wzgórzem i jak szara myszka siadała z nim, obserwując gwiazdy. <br>Wampir nie był głupcem albo chłodnym draniem, stąd zawsze próbował jakoś ją wspierać w tym trudnym dla niej czasie. Nie tylko słowem, co też fizyczną obecnością, aby czuła, że nie jest w tym nocnym świecie sama. Pierwsze jej wizyty na wzgórzu były na tyle dziwne, że nawet wampir nie mógł się na niczym skupić. Oboje siedzieli cicho, ale później się przełamał. Tulił ją do siebie, gładzi po głowie lub ramieniu. Nigdy nie odepchnęła go, a nawet parę razy wydawało się, że widział na jej twarzy ulgę. <br>Dopiero gdy minęło około siedmiu miesięcy po przemianie, wyrwała się z dziwnego letargu, a w jej spojrzeniu znów widniała chęć do życia. Nieśmiała, ale jednak.<br>Chociaż największym problemem pierwszego roku jej życia jako wampira był głód. Creighton tłumaczył jej wiele razy, że nie może dusić instynktu, bo wróci ze zdwojoną siłą, ale ciągle się buntowała. Na jej posiłki składała się krew wampira i rzadziej zwierząt, gdy nie miała wyboru i polowała. Przełamywała się z piciem krwi powoli. Doszło nawet do tego, że testowała na nim różne sposoby picia krwi, bo z szyj było dla niej zbyt intymne i zawsze unikała jego wzroku po takowych. <br>Półtora roku po przemianie rozpoczęła wędrówki do pobliskich miasteczek pod osłoną nocy, a po dwóch latach od feralnej nocy zadeklarowała otwarcie, że chce wrócić do zawodu i stanąć na własne nogi. Coraz częściej znikała, ale szybko wracała. Każde następny wypad elfki zajmował coraz dłużej, ale zawsze wracała. Creighton już wtedy rozumiał, że coś z nim jest nie tak, ale trochę bagatelizował sprawę. Pewny, że to po prostu jego nadopiekuńczość i troska czy ona sobie poradzić w „nowym życiu”. <br>Ów czas był również dla Creiga okresem stabilizacji, gdzie osiadł w „bazie” elfki, aby ona zawsze mogła go odnaleźć. Nigdy jednak nie zrozumiał, że wszystkie jego decyzje zawsze miały jeden wspólny mianownik — Nyię. Zmienił całe swoje życie dla jednej osoby, ale owa prawda jakoś zawsze omijała go szerokim, zgrabnym łukiem, ani też nigdy nie był zbyt szybki w tej dziedzinie życia.<br><br><center>* * *</center><br><br>Creighton pozostał w domu elfki, chociaż nie raz kusiło go, aby wyruszyć ponownie w podróż. Koniec końców elfka zawsze pozostawała dla niego wyższym priorytetem i zdążył to powoli zaakceptować. Nie nienawidził tej zmiany, a nawet przyjmował to pozytywnie. Miał prawo się zmienić po tylu latach samotnej wędrówki. <br>Nyia powróciła po siedmiu latach, pojawiając się jednej z cieplejszych nocy w drzwiach, gdy on zajmował się wyjątkowo porządkami wewnątrz. Najwidoczniej nie spodziewała się, że kogoś zastanie, bo ich spojrzenia się spotkały, a oboje stali jak zamurowani bez słowa. Do tego ona trzymała na rękach dziecko, co tłumaczyło jej długą nieobecność. <br>Bladolicy miał do pełno pytań, jak i również pretensji, a może nawet był na nią po prostu zły. Jednak elfka się uśmiechała, a nawet wydawała się zadowolona i dumna. Odnosił nawet wrażenie, jakby bardziej próbowała eksponować dziecinę, aby i on mógł ją zauważyć. Jednak jeden fakt przykuł jego uwagę, nie czuł aury trzeciej osoby, ojca. <br>Ciało wampira jednak ruszyło się szybciej niż jakiekolwiek rozwiązanie w jego umyśle. Z powodu malca nie mógł jej objąć i przytulić. Zamiast tego pogładził zaskoczoną wampirzycę po policzku z łagodnym uśmiechem i ucałował ją w czoło. Drgnęła, ale się nie odsunęła, wpatrując się trochę zmieszanym wzrokiem w twarzy wampira, jakby szukała odpowiedzi na jego nagłe zachowanie. <br>— Witaj w domu Nyia — przerwał na chwilę, próbując się nie rozkleić przed nią, więc po prostu uśmiechnął się szerzej — mówiłem, że będę czekał — dodał z rozbawieniem.<br>— Wróciłam — odpowiedziała lakonicznie, chociaż nie miała jak ukryć rumieńca i mimowolnego uśmiechu. <br>Z tego powodu oparła się bokiem o wampira i położyła głowę na jego barku. Siedmioletni okres niepewności przeminął i kamień w końcu spadł Creigowi z serca. Miał swoje życie, chociaż może nieświadomy, że ona stała się dla niego po prostu niezbędna do niego. Ona jednak też miała swoje życie, dlatego nie zamierzał wnikać. Zawsze wydawała mu się jak błądząca dusza, może dlatego chciał być dla niej tym wiernym, lojalnym przystankiem, aby zawsze miała gdzie wrócić i poszukać oparcia w przyjacielu. <br>Creighton był zagubionym żeglarzem na środku oceanu zwanego wiecznością, a ona jego najjaśniejszą gwiazdą na nocnym niebie, wskazującą drogę do domu. Domu, który był przy jej boku. <br><br><br><center>* * *</center>