Oglądasz profil – Rianell

Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Rianell "Pestka" Pestelli
Rasa:
Alarianin
Płeć:
Mężczyzna
Wiek:
48 lat
Wygląda na:
37 lat
Profesje:
Rzemieślnik
Majątek:
Ubogi
Sława:
Nieznany

Aura

Każdy sprawny czytelnik dostrzeże, że emanacja ta rozbudowywała się wiele lat i nadal jest w trakcie kształtowania się. Zdejmując obsydianową płachtę trzeba być gotowym na sporą dawkę cynkowego kurzu. Wywołuje kaszel i drapanie w gardle, ale gdy wzniesiony pył opadnie, odczuć można wyłącznie zachwyt. Kobaltowa konstrukcja wzmocniona jest platynowymi wkładkami oraz zawiasami. Budowla ta jest niebywale twarda i wytrzymała, choć z widocznymi pęknięciami, które zasklepione zostały miedzianą żywicą. Smakuje ona gorzko i delikatnie lepi się między palcami. Ów drobne mankamenty wskazują na bogate doświadczenie, ale także przerywają ciągłość jaką stanowi dobrze zeszlifowana gładź. Lekki powiew niesie ze sobą zapach wiórków dopiero, co rąbanego drewna oraz mokrego drzewa. Chętnie więc oddycha się tutaj pełną piersią, a różnobarwne skrawki materiałów tworzą taśmy przytrzymujące świeżo sklejona kawałki. Ich mdłe barwy gną się z niezwykłą łatwością, ale tylko wtedy, gdy nie są naprężone. Inaczej łatwo zranić się ich ostrą krawędzią czy też nabawić drzazgi w palcu. Ich poruszenie nie wywołuje żadnego dźwięku, jedynie drżą, by po chwili zastygnąć w miejscu.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Rianell
Grupy:
Płeć gracza:
Kobieta

Skontaktuj się z Rianell

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
5
Rejestracja:
6 lat temu
Ostatnio aktywny:
1 rok temu
Liczba postów:
40
(0.04% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.02)
Najaktywniejszy na forum:
Thenderion
(Posty: 24 / 60.00% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
[Winnica Counteville] Zabawa w ganianego
(Posty: 18 / 45.00% wszystkich postów użytkownika)

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:silny, niezłomny, nie do zdarcia
Zwinność:bardzo zręczny, precyzyjny
Percepcja:dobry wzrok
Umysł:pojętny, b. silna wola
Prezencja:charyzmatyczny

Umiejętności

StolarkaMistrz
Konkretny fach w ręku, a na dodatek wiedza Rianella w tej dziedzinie jest naprawdę szeroka: od drewnianych zabudowań, przez meble aż po małe figurki i szkatułki. Przedmioty wykonane przez Pestelliego są praktyczne i całkiem miłe dla oka, choć sam przyznaje, że rzeźba go nie bawi i wykonywane przez niego zdobienia są raczej skromne.
ZarządzanieEkspert
RysunekBiegły
Zarówno rysunek techniczny jak i taki dla przyjemności, choć to rzadko
Prace gospodarczeZaawansowany
MajsterkowanieZaawansowany
PowożenieOpanowany
BoksOpanowany
Echa burzliwej młodości
Targowanie sięOpanowany
BudownictwoOpanowany
EtykietaPodstawowy
Siłą rzeczy odrobinę się na dworze nauczył i chociaż ukłonić się potrafi należycie
Czytanie i pisaniePodstawowy
PrzetrwaniePodstawowy
Wiedza nabyta w trakcie niewoli, której Rianell jeszcze nie zapomniał
JeździectwoPodstawowy
PływaniePodstawowy
WspinaczkaPodstawowy
Po linach i rusztowaniach skacze jak kozica
MatematykaPodstawowy
ArchitekturaPodstawowy
PoliglotyzmPodstawowy
Mowa elfów
SzyciePodstawowy
GotowaniePodstawowy
Prace ogrodniczePodstawowy

Cechy Specjalne

Twardy chłopRasowa
Poza długowiecznością, która i tak nie ma co się równać z tą elfią, Rianell niewiele odziedziczył po ojcu, bo choruje jak każda inna osoba i nie potrafi rozmawiać z naturą, ale trochę zalet jednak mu się dostało. Rianell ma doskonałe wyczucie równowagi i mocny żołądek, powiada się, że mógłby zeżreć worek gwoździ i zapić to skisłym mlekiem i nic by mu nie było - jest to jakaś nikła namiastka odporności na trucizny, czyż nie?

Magia:

Nowicjusz

Przedmioty Magiczne

Mroczny

Charakter

O Pestellim większość powie, że “jest w porządku” albo “to dobry mężczyzna”, lecz nikt nie powie tego z tą charakterystyczną nutą sympatii a wręcz często po tych słowach padnie jakieś “ale”. Gdy zapyta się o to co jest z nim nie tak, najczęściej padną przymiotniki takie jak szorstki, oschły a niektórzy powiedzą, że niewychowany, lecz słowa te padną równie bez przekonania jak pierwsza część opisu. 
Główną zaletą Pestki jest pracowitość. To mężczyzna, który żadnej pracy się nie boi, za co został już zresztą doceniony. Wstawanie skoro świt i całodzienne wypełnianie obowiązków nie stanowi dla niego przykrej konieczności, chyba wręcz lubi to robić, jakby nie potrafił usiedzieć na miejscu. Zawsze skupiony, jeśli akurat nie ma jakiegoś konkretnego zajęcia, zaraz coś sobie znajdzie albo zacznie planować na zapas. To dobry zarządca, zarówno jeśli chodzi o pracę z ludźmi jak i o dbanie o zasoby: wie czego i ile ma, kto do czego się nadaje. Dba o to, by dobrze rozdzielać prace i nikomu nie wkładać na grzbiet więcej niż jest w stanie udźwignąć. Rozumie, gdy ktoś ma gorszy dzień i potrafi to uszanować, przydzielając coś łatwiejszego do roboty bądź nawet dając dzień wolny. Biada jednak temu, kto bumeluje bądź nie daj boże pije w pracy - dla takich Pestelli nie ma litości, potrafi zwyzywać, szarpnąć za ubranie, nawet delikwenta wyrzucić na zbity pysk. Rianell ma tak duże doświadczenie w pracach gospodarczych, że trudno go oszukać - do jego koników z pewnością należy stolarka i prace budowlane w drewnie, ale przez lata służby łapał się wszystkiego, włącznie z pomocą kuchenną by lepiej poznać specyfikę tego fachu. Jako zarządca sprawdza się więc bardzo dobrze i wszystko pod jego komendą chodzi jak w dobrze naoliwionym mechanizmie. Dotrzymuje umów i terminów i uważa, że inni powinni postępować tak samo, jest więc bardzo uczulony na kłamstwo oraz spóźnialstwo.
A jaki jest prywatnie? Niezbyt towarzyski, można by rzec. Mrukliwy, mówi dość niewiele, zwłaszcza na prywatne tematy. Jest bardzo bezpośredni (choć niektórzy twierdzą, że wręcz chamski) i czasami jego komentarze mogą urazić, nawet jeśli nie taki był jego zamiar. Jego sposób bycia przemawia głównie do mężczyzn i do kobiet, które interesują się “złymi chłopcami”. Pestka jednak nie jest zły. To typ który potrafi zatroszczyć się o drugą osobę zupełnie bezinteresownie, obdarzony nawet całkiem rozwiniętą empatią, ale kryjący się za fasadą buca. Lubi być doceniany za dobrze wykonaną pracę, ale nie za to, co robi prywatnie - potrafi nawet wyprzeć się tego, że komukolwiek pomógł albo zrugać taką osobę, by nie robiła scen… Choć często odwraca wtedy wzrok, a w jego głosie słychać pewne subtelne zawahanie świadczące o tym, że temu gburowi jednak zrobiło się miło. Uśmiecha się jednak dość rzadko, a śmieje tylko gdy jest wstawiony, co zdarza się jeszcze rzadziej. Nie, by nie lubił się napić, bo wyjście na piwo jest dla niego jak najbardziej miłym pomysłem na spędzenie wieczoru, ale luksus oddać się takim przyjemnościom zdarza mu się od święta. Jego łatwiejszym w realizacji hobby jest rysowanie i robienie małych przedmiotów z drewna: głównie figurek, ale czasami też pudełeczek albo ramek czy innych bibelotów.

Wygląd

Półelf już na pierwszy rzut oka, doskonała mieszanka cech obu tych ras, troszeczkę tylko przybrudzona - to najkrótszy i najcelniejszy opis aparycji Rianella. Na dodatek od razu widać, że to mężczyzna, któremu niestraszna jest praca fizyczna. Sylwetkę ma krzepką, ale nie przypomina wojownika ani siłacza - jego mięśnie ukształtowała praca, a nie walka i ćwiczenia, przez co na próżno szukać u niego oszałamiających krzywizn i rozbudowanych bicepsów. Przy trochę ponad sześciu stopach wzrostu może się pochwalić całkiem długimi nogami, charakteryzują go też szerokie barki. Ma twarde, szorstkie dłonie o krótkich i szerokich paznokciach, które wbrew pozorom przez większość czasu są czyste, bo dba o to, by po skończonej brudnej robocie dokładnie je domyć, używając do tego nawet szczotki. Ma relatywnie jasną skórę i zimną cerę, która z pewnością pasowałaby arystokratycznej kobiecie, a na nim - jeszcze przez te niebieskie tatuaże - wygląda trochę chorobliwie. Jak wspomniano jest całkiem domyty, lecz roczochrany i często niedogolony, gdyż jako mieszaniec ma typowy ludzki zarost, który co prawda rośnie wolno, ale nieuchronnie. 
W twarzy Rianella pierwszą i najbardziej charakterystyczną cechą są jego tatuaże - kilka biegnących na skos niebieskich pasów wyglądających jak cienie palmowych liści. Zrobiono mu je w niewoli i nie są to jedyne pamiątki po tamtym okresie, bo podobne wzory ma również na barkach i torsie, a na jego karku wytatuowano dłoń w miejscu, w którym łapie się kogoś by się nie wyrywał, jakby był zwykłym zwierzęciem. Tych wzorów jednak prawie nikt nie widuje, bo Rianell rzadko zdejmuje koszulę, nawet przy pracy - by to się wydarzyło, w posiadłości nie może być nikogo obcego a on musi pracować pod chmurką w ciepły dzień. Z jednej strony jest to kwestia kultury, z drugiej zaś niechęci do pokazywania kolejnego ze stygmatów swojego niewolniczego życia - blizn. Pestelli ma na ciele wiele śladów po tym jak był bity - większość to pręgi na plecach, ale ma też pojedyncze znamiona na innych częściach ciała, np. na rękach, twarzy czy torsie.
Wracając jednak do oblicza Pestelliego, jest ono bardziej ludzkie niż elfie. Rysy jego twarzy są wyraźne, kontur raczej kwadratowy, a szczęka szeroka jak u człowieka. Ma duży nos, wąskie usta o kącikach skierowanych ku dołowi, jasnoróżowe i często lekko przesuszone. Jego oczy są głęboko osadzone i mają bardzo ciemną oprawę gęstych, lecz krótkich rzęs, oczodoły zaś wieńczą ciemne brwi o rozmytych konturach i bardzo łagodnie zarysowanych łukach. Tęczówki Rianella są jasnopiwne, ewidentnie odziedziczone po ludzkiej matce, uszy zaś ma po ojcu, bo ich szpiczasty kształt lekko skierowany ku tyłowi jest nie do przeoczenia. Włosy ma gęste i dość długie, dałoby się z tego zrobić krótką kitkę z tyłu głowy, lecz Pestelli raczej zaplata je w pojedyncze warkoczyki gdy bardzo wpadają mu do oczu, a resztę nosi luzem, rozczochraną. Ich kolor można określić jako miodowy brąz.
Ubrania Rianella są przede wszystkim praktyczne, nie nosi liberii, bo jego praca ma zdecydowanie brudny charakter. Nosi obcisłe spodnie, by nogawki mu się nigdzie nie wplątały, lecz przez to również odrobinę podkreśla walory swojej sylwetki. Koszulę zawsze wkłada w spodnie, a gdy akurat pracuje manualnie podwija rękawy do łokci, wtedy też przy pasku miewa różne przyborniki na narzędzia. Jego ubrania mają stonowane kolory, ale nie są monochromatyczne - zdarza mu się przywdziać czerwień, błękit, zieleń, lecz są to z reguły sprane odcienie, bo nie stać go na dobrej jakości materiały o intensywnym zabarwieniu, a ważniejsza jest dla niego zdecydowanie jakość płótna niż walory estetyczne. Wszystko co ma, nosi aż z niego nie spadnie, potrafi zacerować sobie dziurę na kolanie albo oberżnąć podarte rękawy i wtedy takie ubrania wykorzystuje przy brudniejszych pracach, by nie było żal tych porządnych. Jego buty to w większości dobrze dopasowane trepy, w których mógłby przechodzić dziesięciolecia i dojść na kraniec świata. Nie nosi żadnych ozdób, nawet swoje warkoczyki wiąże zwykłym niebarwionym rzemykiem albo pozwala, by trzymały się tylko przez to jak się splątały.
Wyraz twarzy ma z reguły poważny, a w jego ruchach widać pewność siebie i precyzję. Chodzi wyprostowany, a podczas rozmów nie waha się patrzeć rozmówcy w oczy. Głos ma niski, trochę chropawy, jakby często krzyczał, a po akcencie trudno stwierdzić skąd naprawdę pochodzi. Jego śmiech słyszeli nieliczni, za to donośny krzyk nieraz doszedł do uszu nawet samego pana Mandeville’a.

Historia

Panna z dzieckiem - cóż za hańba. Co więcej panna z dzieckiem, która nie miała żadnego stałego adoratora, a rosnąca w jej brzuchu pociecha była owocem krótkiego zapomnienia, jednej chwili beztroski. Rodzice niefrasobliwej panny nie mieli komfortu, by wydać ją w pośpiechu za mąż za pierwszego lepszego kandydata, który zgodziłby się na ten krok ze względu na uczucia, jakimi by ją darzył albo posag, który by wraz z nią otrzymał - ona nie była specjalnie popularna, a jej rodzina niespecjalnie majętna. Ot, rzemieślnicy, jakich wielu w dużych miastach Alaranii - on pracował w warsztacie, ona prowadziła sklep, córka zaś miała wyjść za jakiegoś przeciętnego chłopaka z sąsiedztwa… Lecz taka hańba była nie do pomyślenia. I nic to, że dziewczyna zarzekała się, że jej kochanek był bogaty i dobrze urodzony, wręcz śmiało nazywała go księciem, wymieniając imię i nazwisko jednego z faktycznych następców tronu elfich królestw. Nikt nie uwierzyłby w takie banialuki. Szukając rozwiązania, które umożliwiłoby im wyjście z sytuacji z twarzą, odesłali córkę do jej stryja - w domu rozpowiedziano, że miała tam znaleźć sobie męża, a u stryja przyjęto wersję, że była młodą wdową, dzięki temu wszyscy wkoło byli zadowoleni… A jej nikt o zdanie nie pytał. Urodziła syna, który faktycznie miał wyraźną domieszkę elfiej krwi i chociaż nikt jego matce nie wierzył, ona cały czas mu powtarzała, że jest synem księcia - chłopak może i w to wierzył, lecz co z tego? Gdy był mały, było to jedynie źródło jego rozczarowań, bo liczył, że któregoś dnia pozna ojca i razem z matką pojadą na jakiś piękny dwór, tak się jednak oczywiście nie stało. Gdy był zaś starszy, te słowa były tylko dobrym bajerem działającym na rówieśnice, które dzięki domniemanej domieszce błękitnej krwi patrzyły na zadziornego Rianella znacznie przychylniej podczas zalotów. Nie, by cokolwiek poza jego słowami mogło świadczyć o tym, że faktycznie był potomkiem elfich książąt. Mieszkając w domu stryja zyskał większe możliwości rozwoju, niż u swych prawdziwych dziadków (których zresztą nigdy nie miał okazji poznać). Stryj był dość majętnym człowiekiem zajmującym się handlem - stać go było na zapewnienie dachu nad głową dla bratanicy i jej bękarta, a potem na zapewnienie im jakiejś przyszłości. Wolał jednak dać im kij niż rybę, dlatego matka Rianella znalazła zatrudnienie w jego sklepie, by nauczyć się fachu, a sam Rianell został wysłany do szkoły. Nie była to elitarna placów dla synów arystokracji, lecz dzięki niej chłopak nauczył się czytać, pisać, liznął trochę arytmetyki i mógł myśleć nad swoją przyszłością w znacznie szerszej perspektywie niż szukając wśród najprostszych fachów, jak tragarze czy zamiatacze ulic. Szybko okazało się, że miał sprawne dłonie i smykałkę do rzemiosła. Rzeźbienie figurek w drewnie przychodziło mu bez większego wysiłku, ale jego umysł był zbyt praktyczny, by poszedł w kierunku rzeźbiarstwa - stolarka zdawała się być zajęciem odpowiednim dla niego. Poszedł na termin do człowieka, u którego zaopatrywał się jego stryj. Był dobrym uczniem, bo szybko łapał niuanse swojego fachu, lecz jak to nastolatek miał też swoje za uszami. Rozrabiał, czasami wymykał się do kolegów albo dziewczyn. Nie było to całe szczęście nic groźnego i łatwo było go przywołać do porządku, wszystko wskazywało więc, że wyrośnie na ludzi.
Jednym ze szczególnie wartych zapamiętania epizodów z tego okresu w życiu Rianella był pewien wypadek, który mógł się dla niego bardzo źle skończyć, ale ostatecznie zaowocował niezwykłą znajomością. Otóż wracając pewnego razu z odwiedzin u przyjaciela, młody Pestelli chciał skrócić sobie drogę do domu i iść na azymut, a nie wracać utartym szlakiem. Błąd. O tym, że był to głupi pomysł, przekonał się gdy napotkał rzekę, której nie dało się przekroczyć suchą nogą. Oczywiście byłoby to możliwe, gdyby nadłożył drogi by dotrzeć do jakiegoś brodu albo przeprawy, ale wiadomo jak działa umysł młodego, silnego mężczyzny – myśli, że jest niezniszczalny. Dlatego też w tamtej chwili Rianell nie zastanawiał się wiele, tylko postanowił przebyć rzekę w tym miejscu, w którym do niej dotarł, bo nie wyglądała na jakąś dramatycznie głęboką ani na rwącą. Wychowany w mieście elf zapomniał o czymś takim jak prądy przydenne. Wkrótce jeden z nich porwał niefrasobliwego młodzieńca i niechybnie Pestelli dokonałby w tym momencie swego żywota. Walczył jednak ile miał sił by nie utonąć, a charakterystyczny chlupot wody przykuł uwagę kobiety, która pospieszyła mu na ratunek. Pływała doskonale i jakoś poradziła sobie z panikującym niedoszłym topielcem - wyciągnęła go na brzeg. Rianell był jej niezwykle wdzięczny, bo wiedział, jak niewiele brakowało, by dokonał w tej rzece żywota, lecz nie miał pojęcia jak mógłby jej się odwdzięczyć za ratunek, a ona bardzo skromnie zapewniała, że to nic wielkiego i niczego od niego nie chce. Widząc jednak chatkę, w której mieszkała Yuki - jego wybawicielka - Pestelli od razu wiedział, co z tym począć. Śmiało zaproponował jej, że przebuduje to mikre domostwo w coś większego, wygodniejszego i solidniejszego - pewnie przez swoje królewskie pochodzenie czasami miał pomysły tak szczodre, że aż głupie. Nie przyjął odmowy i żadnych zapewnień, że nie trzeba. Pomieszkując to trochę na miejscu, to u znajomego, to dojeżdżając z domu, w kilka tygodni postawił Yuki mały, ale solidny domeczek, który z czasem można było rozbudowywać - oczywiście zaoferował się, że w razie czego jej z tym pomoże… Ale później życie inaczej mu się ułożyło i już nigdy do Yuki nie zajrzał.
Wszystko skomplikowało się w chwili, gdy jego matka zapragnęła pojednać się ze swoimi rodzicami. Rianell nie chciał z nią jechać, opierał się - dom stryja był jego domem, miał w tym mieście znajomych, przyjaciół, miał nawet dziewczynę, z którą planowali wspólną przyszłość, choć oczywiście były to marzenia nastolatków, które może po kilku miesiącach przerodziłyby się w obojętność… Matka była jednak równie nieustępliwa co on, wyniszczający impas trwał miesiącami. Z jakiegoś powodu ona nie chciała ruszyć się z miejsca bez Rianella, twierdząc, że musi poznać swoich dziadków. Jemu na tym nie zależało, cóż się dziwić, byli to dla niego ludzie zupełnie obcy, co więcej, obcy, którzy kiedyś skrzywdzili jego rodzinę - bo czyż nie wyrzucili jego matki z domu? Do nastoletniego łba Rianella przemówił dopiero stryj, precyzyjnie dobierając argumenty, jak i czas i miejsce rozmowy. Na osobności wyłuszczył mu, że nie ma sensu się spierać z matką: niech z nią pojedzie, za kilka tygodni wróci, bo przecież to tylko odwiedziny, a na dodatek stryj będzie spokojniejszy, gdy syn pojedzie z matką, bo będzie mógł jej pilnować i strzec. To ostatnie miło połechtało dumę Rianella i zwróciło jego uwagę na fakt, że faktycznie, matka będzie bezpieczniejsza, jeśli pojadą razem. W końcu więc dał się przekonać do tej podróży. Była to najgorsza decyzja w jego życiu.
Do dziadków nigdy nie dotarli, a do domu stryja również nie wrócili. Napadnięto ich po drodze. Samotna kobieta z nastoletnim chłopakiem - to żadni przeciwnicy dla bandy uzbrojonych mężczyzn. Pojmano ich z gościńca bez żadnego wysiłku. Rianell próbował walczyć… Ale co z tego? Został pobity i ogłuszony tak skutecznie, że przez moment wątpiono nawet czy się obudzi. A gdy w końcu się ocknął, miał już obrożę na szyi i pęta na kończynach. Gdzieś daleko od siebie słyszał lamenty własnej matki, jej płacz i zawodzenie. Nie mógł jej jednak pomóc, nie mógł nawet utrzymać w górze powiek. Znowu zapadł się w ciemność, a gdy po raz wtóry odzyskał przytomność, nie słyszał już głosu matki. Nigdy nie dowiedział się, co się stało - uciekła, zostawili ją gdzieś, zabili… To do końca życia może pozostać dla niego zagadką.
Jego nowi panowie byli wędrownym plemieniem mówiącym w języku, którego nie znał. Dali mu tylko tyle czasu, by doszedł z grubsza do siebie i ledwo był w stanie ustać na nogach, zagoniono go do roboty. Wykonywał najbrudniejsze, najbardziej uwłaczające prace, a jego opór był łamany biciem, odmawianiem mu odpoczynku, jedzenia czy wody. Duch był jednak w nim silny i nie chciał im się poddać. Cierpliwie planował ucieczkę, czekał na odpowiednią chwilę. I w końcu mu się udało…
Wolnością cieszył się dwa dni. Tyle zajęło jego właścicielom dogonienie go i zawleczenie z powrotem do obozu… Następne dni zaś jasno dały mu do zrozumienia, że drugiej szansy nie będzie. Z wprawą skatowali go tak, by na pewno nie umarł, ale czuł jak najgorszy ból. Wtedy też został naznaczony - niebieskie pręgi na jego twarzy i barkach nie pozwoliłyby mu skryć się w żadnym społeczeństwie, wszędzie byłby odnaleziony. A znak dłoni na karku, jakby ktoś go nieustannie trzymał za grzbiet, do końca życia miał świadczyć o tym, że nie należał już do samego siebie. Musiał robić co mu kazano, żyć z dnia na dzień w nadziei, że jeszcze kiedyś jego los się odwróci. Nie złamano go jednak do końca, gdzieś na dnie duszy nadal tliła się w nim dusza buntownika, która kazała mu od czasu do czasu pokazać rogi. Każdorazowo kończyło się to dla niego biciem i ranami, ale wylizywał się i żył dalej, uprzykrzając przy tym życie swoim oprawcom.
Może żyłby tak do tej pory albo w międzyczasie zatłuczonoby go na śmierć, los jednak krzywo się do niego uśmiechnął. Nastał czas głodu. Kilka złych decyzji doprowadziło do sytuacji, w której jego właścicielom brakowało pieniędzy i pożywienia. Rianell miał szczęście, że ktoś przytomny zdecydował się go sprzedać, a nie zabić. Sam już od dawna był niedożywiony, niewielki był z niego pożytek i wręcz obawiał się, że nikt go nie zechce odkupić, wtedy na pewno nie wróci do obozu… Ale kupiec, przed którym go postawiono, był sprytniejszy i bardziej przenikliwy niż ci, którzy byli właścicielami Rianella. Mówił we wspólnym, w języku, którego młody mieszaniec nie słyszał już od wielu lat. Bez wysiłku wyciągnął z Pestelliego co ten potrafi i jakie są jego zalety, a gdy posiadł tę wiedzę, zdecydował się na zakup. Ponoć cena była przyzwoita dla obu stron…
Tu po raz kolejny szczęście okazało się nie dopisywać Rianellowi - nikt go nie chciał kupić. Ludziom nie podobał się niewolnik tak wyraźnie naznaczony przez poprzednich właścicieli, a jego umiejętności nie były na tyle wybitne, by przymknąć na to oko. Pestelli widział już siebie przykutego do ławki na jednej z galer, lecz nim zupełnie stracił nadzieję, znalazł się ktoś, kto go kupił. Targował się ostro, miał kupieckie zacięcie i wyraźnie zależało mu tym konkretnym niewolniku, lecz nie dał się przez to wykorzystać. Dobito targu, a Rianell po raz pierwszy usłyszał nazwisko swoich nowych właścicieli: Mandeville. Nie wiedział kto to, nie wiedział czego mogliby od niego chcieć. Nieufny jak to wszyscy niewolnicy w nowym domu, nikomu nie wierzył i nie chciał rozmawiać, jeśli nikt nie kazał mu mówić. Wieść o tym, że już nie był zniewolony, przyjął jak bardzo złośliwy żart, a każdy przejaw dobroci wydawał mu się pułapką. Nie uwierzył w zapewnienia, że bransolety to jedynie część uniformu służby, bo ich kształt był oczywisty - kajdany. Odmawiał założenia ich, bo i tak był już dość napiętnowany. Zwrócono zresztą zaraz na to uwagę - na jego niedożywienie, na blizny, na jeszcze nie wyleczone rany, oczywiście też na tatuaże, które miały pozostać na jego skórze do końca życia. Próbowano okazać mu troskę, przed którą on się wzbraniał jak jakieś dzikie i nieufne zwierzę. Pracował jednak należycie, bo powierzono mu zadanie, na którym się znał - remonty, naprawy, stolarka. Do tego był w tamtym czasie potrzebny, gdyż dom Mandeville’ów spotkało olbrzymie szczęście - młody panicz się ożenił. Co więcej już spodziewał się dziecka, należało więc przygotować dom do przyjęcia nowych członków rodziny i był to też impuls, by zatrudnić kilka dodatkowych osób, w tym Pestelliego.
Dopiero po kilku tygodniach Rianell jako tako uspokoił się i przekonał, że nic złego z ręki nowych panów go nie spotka. Chyba dopiero wtedy uświadomił sobie, że w domu, w którym mieszka anielica, nie może stać mu się krzywda… Ale to nie oznaczało końca kłopotów. Pestelli nie był już tak otwarty i zadziorny jak przed laty, w domu stryja. Wolał trzymać się na uboczu i robić tylko to, co do niego należało. Pracował za dwóch, znajdując w powierzonych mu zajęciach azyl. W otwarciu go na innych o dziwno największy udział mieli państwo domu. Pani Aurora, jak to anielica, miała w sobie nieskończone pokłady ciepła i dobra, które oczywiście były ukierunkowane głównie na jej najbliższych, a nie na jakiegoś pośledniego stolarza, lecz ten uśmiech, który mu czasami posyłała gdy z nim rozmawiała, w bardzo osobliwy sposób rozgrzewał jego serce. Nie było tu oczywiście mowy o miłości ani tym bardziej zakazanym romansie, lecz dzięki niej Pestelli zaczął znowu dostrzegać, że nie był na tym świecie sam i inni mogli naprawdę dostrzegać w nim człowieka, a nie niewolnika. Miała wielki dar przekonywania. Z jej mężem zaś Rianell złapał nić porozumienia w kwestii wykonywanych obowiązków: pan Mandeville cenił sobie doświadczenie służącego i był skory do przyjmowania jego poprawek czy sugestii. Swego rodzaju próbą dla Pestelliego było wyjście z propozycją stworzenia małej zabudowy ogrodowej: altany, ławek, huśtawki dla panienki Aureoli. Niby nic wielkiego, lecz dla niego oznaczało to podniesienie głowy, wzięcie spraw w swoje ręce i stanie się na powrót panem swojego losu, bo w końcu realizował coś, co wymyślił sam, a nie tylko to, co mu rozkazano. Prace poszły zresztą bardzo dobrze, widać było, że Rianell odnajdywał się w tego typu zajęciach i potrafił nawet rozdzielać obowiązki innym zgodnie z ich możliwościami i zapotrzebowaniem. Później poszło już z górki. Pestelli wracał do życia i może nigdy już nie był taki jak przed niewolą, ale wyraźnie mu się polepszyło. Szybko stał się jednym z głównym zarządców posiadłości, odpowiedzialnym za utrzymanie domu w dobrym stanie. Służba w końcu miała okazję się do niego przekonać a nawet go polubić, a z państwem (a w szczególności panem domu) Rianell nawiązał wręcz przyjacielskie stosunki, choć nigdy nie pozwolił sobie na spoufalanie się - to była kwestia szacunku i zaufania.

NOWE DZIEJE
Rok temu coś zaczęło się zmieniać. Z początku niepozornie, bo Prasmok postawił na drodze Pestki kobietę, która jawiła mu się jak cud - nową niewolnicę w posiadłości, bardkę Nevaeh. Była piękna, dowcipna, otwarta, a jej głos był w stanie ogrzać nawet najbardziej zlodowaciałe serce - miała głos anioła. Rianell niemal się zakochał... Niemal, bo niestety w chwili, gdy uczucie między nimi zaczęło kwitnąć, najpierw miał miejsce incydent, w wyniku którego ich stosunki się ochłodziły, choć była to kwestia jedynie nieporozumienia, a później zarządca musiał wyjechać - jego pan wysłał go do pracy do swojego kuzyna na drugim końcu kontynentu. Nie za karę, nie przez złośliwość, tak po prostu by wspomóc rodzinę za pośrednictwem rąk dobrego fachowca, bo Pestelliemu ufał wręcz bezgranicznie. Rianell więc pojechał, czy tego chciał, czy nie.
A kolejny rok minął jak z bicza strzelił i nagle Pestka był w zupełnie nowym miejscu i okolicznościach - zakrwawiony i pokiereszowany, stał przed obliczem arystokratki, Blanche Counteville, prosząc ją o pomoc. Miał szczęście, bo trafił na błogosławioną o prawdziwie anielskim sercu. Kobieta zajęła się nim i jego ranami, cierpliwie dawała mu czas na dojście do siebie i odzyskanie wspomnień, bo uraz głowy skutecznie namieszał w jego wspomnieniach. Wszystko zaczęło mu się przypominać z rana, lecz wraz z powrotem świadomości pojawiły się wyrzuty sumienia, strach... I straż, która przybyła zamknąć go za morderstwo jego aktualnego pana - Ellisa Mandeville'a. Gdyby nie kolejna interwencja panny Blanche, która ukryła go w zakonie, Rianell zostałby pewnie powieszony bez sądu, bo stanowił idealnego podejrzanego - wszak był niewolnikiem i na dodatek znaleziono przy nim dużą sumę pieniędzy, które mógł ukraść denatowi. On jednak twierdził, że tego nie zrobił, a po prostu razem ze swoim panem spadli w przepaść, gdy koń arystokraty się znarowił. Chciał go ponoć ratować, ale nie zdążył. Taka była prawda, którą powtórzył i przed strażą i przed sędzią podczas procesu. Prawda jednak nie wystarczyła - by los Pestelliego był pewny, potrzebował on pomocy. Po raz kolejny uzyskał ją od panny Blanche, która zeznawała na jego korzyść i na dodatek sprowadziła na rozprawę jego panią, lady Lavię Mandeville, która wstawiła się za niewolnikiem. A gdy zapadł już wyrok uniewinniający, wdowa po Ellisie na dodatek zwróciła Pestce wolność - za to, że robił wszystko, aby uratować jej męża, co być może się nie udało, ale jednak intencje miał szczere i jak najlepsze.
I tak Pestka odzyskał wolność, co przyniosło mu tyle radości, co i trosk. Uświadomił sobie, że nagle znalazł się sam w obcym mieście, bez grosza przy duszy, bez zajęcia, bez nikogo bliskiego. Poza panną Blanche i opatem Benedyktem, którzy pozwolili mu zostać w zakonie tak długo, jak tylko to będzie konieczne. Nie musiał przyjmować ślubów... Lecz kto wie co przyniesie przyszłość?
  • Najnowsze posty napisane przez: Rianell
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data
  • [Niedaleko Fargoth] Requiem dla nadziei
            Pestelli zdał sobie sprawę, że to jakiś jego nieprzemyślany gest sprawił Nevaeh ból - posłał jej przepraszające spojrzenie, cofnął ręce, a później każdy jego dotyk był znacznie ostrożniejszy i delikatni…
    11 Odpowiedzi
    1367 Odsłony
    Ostatni post 1 rok temu Wyświetl najnowszy post
  • [Niedaleko Fargoth] Requiem dla nadziei
            Gdy zaczynała się akcja to adrenalina przejmowała panowanie nad Rianellem. Nie analizował tego co robi, nie próbował planować - ciało działało za niego. Ciosy, ucieczka, kiwanie pościgu w wąskich uliczk…
    11 Odpowiedzi
    1367 Odsłony
    Ostatni post 1 rok temu Wyświetl najnowszy post
  • [Niedaleko Fargoth] Requiem dla nadziei
            Ostatecznie Pestka opuścił Thenderion. To takie głupie - czego mu brakowało? Miał tu kąt, pracę, spokój, wolność. Ale... też ciche wyrzuty sumienia. Obrazy, które nadal go prześladowały i nie pozwalały …
    11 Odpowiedzi
    1367 Odsłony
    Ostatni post 1 rok temu Wyświetl najnowszy post