Oglądasz profil – Mitra

Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Mitra Aresterra
Rasa:
Błogosławiony
Płeć:
Mężczyzna
Wiek:
52 lat
Wygląda na:
23 lat
Profesje:
Mag, Uzdrowiciel
Majątek:
Dostatni
Sława:
Rozpoznawalny

Aura

Kiedy odwrócisz głowę, skuszony wyrazistością emanacji, dotrze do Ciebie niemal od razu jej świetlisty blask - nieskalany, anielski, kojący - migoczący żywo wśród zapachu fiołków, błogosławionego kwiecia. Po gładkich licach spływają jednak słone łzy, nie mające nic wspólnego z radością, a z ust oblepionych srebrną krwią płyną co prawda słowa łagodne, lecz także ostre i padające znienacka. Ale kto usłyszałby je wśród rozdzierających duszę krzyków agonii, gdy poczucie dojmującej straty tępi zmysły i każe spojrzeć głęboko w pełne goryczy oczy, gdzie w smętnej poświacie turmalinu odbija się nieprzewidywalna jaskrawość topazu? Błyska jak nagłe zafascynowanie i ginie niczym zduszone pragnienie, po czym pojawia się znowu, nie dając pozbierać myśli i gwałtownie przyspieszając puls. Może ukojenie przyniosą falujące swobodnie pod stopami atłasy w kolorze kobaltu, które ujrzysz gdy spłoszony w końcu spuścisz wzrok? Nie. Pod nimi ukryte są połamane kości. Resztki tworów z cynku, o brzegach ostrych i niebezpiecznych, nadal całkiem twarde, choć możesz na nie nastąpić licząc, że pokruszą się prędzej niż przebiją podeszwę buta. Jeśli tak się nie stanie, zbrukasz je posoką, lecz jeżeli siła będzie po Twojej stronie, wtedy pozostanie po nich jedynie miałki, miedziany pył, po którym wyjdziesz na zewnątrz.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Mitra
Grupy:
Płeć gracza:
Kobieta

Skontaktuj się z Mitra

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
6
Rejestracja:
6 lat temu
Ostatnio aktywny:
2 lat temu
Liczba postów:
357
(0.38% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.16)
Najaktywniejszy na forum:
Mauria
(Posty: 222 / 62.18% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
[Mauria i okolice] Zamknij oczy jeśli mi ufasz
(Posty: 151 / 42.30% wszystkich postów użytkownika)

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:niezbyt silny, odporny
Zwinność:bardzo zręczny, precyzyjny
Percepcja:b. wyostrzone czucie, wyczulony na magię
Umysł:bystry, błyskotliwy
Prezencja:piękny

Umiejętności

NekromancjaMistrz
MedycynaEkspert
RysunekBiegły
AnatomiaBiegły
RytualizmBiegły
Czytanie aurOpanowany
Czytanie i pisanieOpanowany
AlchemiaOpanowany
Wiedza tajemnaOpanowany
KreomagowaniePodstawowy
Wiedza o duchachPodstawowy
JeździectwoPodstawowy
AstrologiaPodstawowy
Wiedza ogólnaPodstawowy
PoliglotyzmPodstawowy
Pismo runicznePodstawowy
PływaniePodstawowy

Cechy Specjalne

Nie do zdarciaZaleta
To może określenie nieco na wyrost, lecz naprawdę tylko trochę. Mitrę jako błogosławionego cechuje wrodzona odporność na choroby i trucizny, a życie, które go nie oszczędzało, dodało od siebie swoje trzy grosze. Nekromanta długo wytrzymuje w kiepskich warunkach, znacznie dłużej niż inni. Niestraszne mu są głód, pragnienie, zmęczenie - przywykł do nich i potrafi sobie radzić, wytrzyma znacznie dłużej niż inni, lecz oczywiście nie w nieskończoność.
Kochanek śmierciUłomność
Mitra jest głęboko zafascynowany umieraniem - gdy ktoś zaczyna konać na jego oczach, on po prostu zatrzymuje się i podziwia ten proces. Z tego stanu stosunkowo łatwo go wytrącić osobom trzecim, lecz jeśli błogosławiony jest z umierającym sam na sam, raczej mu nie pomoże, nawet jeśli będzie w stanie - w takich chwilach nie myśli logicznie i całkowicie poddaje się swojej pasji.
HefafobiaSkaza
Lęk przed dotykiem. Mitra nie dość, że nie lubi być dotykany to jeszcze nie lubi, gdy się na niego w ogóle patrzy, dlatego chodzi bardzo szczelnie ubrany w workowate szaty, by nie można było nawet podejrzewać kto się pod nimi kryje. Na próby dotyku reaguje różnie - albo sztywnieje albo gwałtownie się cofa. Trochę łatwiejsze jest dla niego dotykanie innych, choć i to bardzo wyczerpuje go psychicznie.

Magia: Intuicyjna

ŚmierciMistrz
Sztuka, której poświęcił kilkadziesiąt lat, najpierw pod okiem zmarłego mistrza, a potem studiując ją samodzielnie.
ŻyciaCzeladnik
Wbrew pozorom nie nauczył się tego w lazarecie, tam nie było wykwalifikowanych magów, jej tajniki zgłębiał już po śmierci Aresterry, gdy doszedł do wniosku, że jednak niektóre zwłoki należy poprawić inaczej niż igłą albo nawet że własne rany można w ten sposób załatać. Jego znajomość magii życia opiera się głównie na wspieraniu naturalnych zdolności regeneracyjnych organizmu.

Przedmioty Magiczne

Bransoleta van der LeeuwówZaklęty
Bransoleta wyglądają jakby wykonano ją z kości, jest jednak znacznie wytrzymalsza. Jej główny element stanowi płytka, na której wyryty został herb van der Leeuwów - róża z nietoperzymi skrzydłami i kroplą krwi. Ozdoba poza byciem symbolem miłości Aldarena i Mitry, wzmacnia magiczne umiejętności nekromanty i chroni go przed atakami wampirów. Jednocześnie dla postronnych sprawia wrażenie, jakby była zwykłą ozdobą.

Charakter

Mitra jest wyjątkowo zwodniczą osobą, gdyż czego innego się po nim spodziewa przed poznaniem, co innego pokazuje, gdy się go zna, a jeszcze inny okazuje się, gdy pozna się go bardzo dobrze. Z każdym kolejnym etapem raczej jednak traci niż zyskuje. 
Pierwsze zaskoczenie pojawia się już, gdy się o nim słyszy. Błogosławiony nekromanta - to niecodzienne zestawienie. Mitra jednak wychował się wśród śmierci i jest to przedmiot jego olbrzymiej fascynacji. Nie pomoże konającemu, nawet jeśli byłby w stanie, lecz usiądzie obok i będzie się mu przyglądał. Potrzyma za rękę i powie pocieszające słowa, pięknie się uśmiechnie, ale tylko na to można liczyć, bo chociaż kiedyś uczył się na felczera, w obliczu śmierci to się dla niego nie liczy. Z niebianinem ma niewiele wspólnego poza wyglądem i aurą - nie chwali Pana, nie jest ciepły i pomocny. Nie lubi się wychylać.
Gdy się go już pozna, można z całą stanowczością stwierdzić, że to osoba spokojna, cicha, działająca na uboczu. Wielu nie zawaha się przed nazwaniem go dziwakiem, gdyż faktycznie wiele jego zachowań potrafi zaskakiwać. Poza domem prawie nigdy nie pokazuje twarzy - nosi kaptur i osłania oblicze chustą, przekonany, że jego przynależność rasowa mu szkodzi, na równie zresztą z urodą, przez które to doznał już w życiu niejednej krzywdy. Przez to też nie lubi być dotykany i raczej stroni od towarzystwa. Gdy jednak jest z kimś sam na sam albo grono rozmówców jest mu znane i raczej niewielkie, potrafi zachowywać się swobodniej. Zdejmie maskę, podwinie rękawy, pozwoli na jakiś bardziej poufały gest, lecz i to w granicach rozsądku, o przytulaniu można praktycznie zapomnieć, bo od dziesięcioleci nie trafiła się osoba, której by na to pozwolił. Nie śmieje się, rzadko uśmiecha i z reguły nie potrafi spojrzeć rozmówcy w oczy. Chyba, że ten jest umierający, wtedy sytuacja wygląda zgoła inaczej. Wtedy zresztą jest jak zahipnotyzowany i skupia się tylko na tym, by uchwycić moment, gdy dana osoba wyzionie ducha, chce poznać jak wygląda proces umierania, co stanowi ten punkt, po którym nie ma już odwrotu. Cały czas go szuka. Jest bardzo łasy na nową wiedzę i sam stara się ją zgłębiać na wszelkie możliwe sposoby. Czynnie i z zaangażowaniem uprawia nekromancję, kolekcjonuje woluminy i artefakty, o ile pozwalają mu na to fundusze. Znajomości nawiązuje praktycznie tylko w tym celu - nie jest osobą, która miałaby po prostu ochotę z kimś pogawędzić, jeśli więc zaczyna rozmowę, ma w tym jakiś interes. Nie, by nie miał żadnych znajomych, jest jednak zbyt ostrożny, by próbować przyjaźnić się z przypadkowymi osobami. Na pewno zna wielu magów, może też ciągnie do nich mocniej niż do innych, ale jeszcze raz: to kwestia interesów. Wtedy nie ma znaczenia płeć, rasa i cała reszta.
A gdy pozna się go już bardzo dobrze? Wtedy można być świadkiem tego, jak traci nad sobą kontrolę. Jak potrafi nagle kogoś uderzyć, bo nie wytrzymał presji, z jaką łatwością przychodzi mu zadawanie bólu, jeśli uważa to za słuszne. Nie czerpie radości z torturowania innych, nie uderzy nikogo tylko po to, by usłyszeć jego płacz, ale raczej po to, by daną osobę uciszyć w chwili paniki. Potrafi być zaskakująco zdecydowany i uparty, a nade wszystko wcale nie jest tak kruchy, jak się z początku wydaje i zniesie znacznie, znacznie więcej niż by się po nim spodziewano. W końcu już trochę w życiu doświadczył.
Co jeszcze można o nim powiedzieć? Że lubi rysować, że często nuci pod nosem przypadkowe melodie. Że nie przepada za winem, ale lubi kwaśne jedzenie. Nie lubi przeklinać nawet jeśli miałby to czynić tylko w myślach. Nie waha się kłamać albo zatajać pewne informacje, ponadto uważa, że inni postępują dokładnie tak samo. Stara się dotrzymywać umów, ale czasami luźno je interpretuje. Nie jest chciwy jeśli chodzi tylko o pieniądze, ale są przedmioty na których mu zależy, na przykład magiczne księgi. Ludzie... Ludzie niekoniecznie.

Wygląd

Po ulicach Maurii włóczy się postać jakich wiele. Wysoka na równe sześć stóp, szczupła, na pewno żaden wojownik, raczej mag albo sługa. Chodzi szybko i porusza się energicznie, nie jest to więc żaden z nieumarłych. Ma szczupłe dłonie o długich palcach bez zgrubień w stawach, a krótkie i szerokie płytki paznokci świadczą o tym, że właściciel kiedyś obgryzał paznokcie. Tylko tyle widać jeśli chodzi o fizjonomię tej osoby - resztę skrywa długi czarny płaszcz z naciągniętym głęboko na oczy kapturem i chustą osłaniającą twarz aż po same kości policzkowe. Czasami, gdy podniesie głowę, widać przenikliwe niebieskie oczy, które zaraz skrywają się pod wachlarzem rzęs. Postać odwraca wzrok. 
Czasami jednak zdarza się zobaczyć Mitrę w bardziej intymnych okolicznościach, gdy ten nie odczuwa potrzeby ukrywania się przed światem. Chodzi wtedy ubrany w proste spodnie i rozciętą pod szyją tunikę z podwiniętymi do łokci rękawami. Te ubrania dodatkowo wyszczuplają jego już i tak niezbyt rozbudowaną sylwetkę, pasującą do nekromanty. Niektórzy twierdzą, że Mitra jest szczupły jak niewiasta i niewielka w tym przesada, bo od dawna nie skalał się pracą fizyczną, a jedynie umysłową. Ma smukłą szyję i niezbyt szerokie ramiona, ciało może trochę za chude, ale jeszcze nie chorobliwe. Takie wrażenie odnosi się zapewne dzięki temu, że ma wyjątkowo ładną skórę - jasną jak arystokrata, miękką w dotyku, świetlistą, która często może zblednąć jeszcze bardziej, ale prawie nigdy się nie rumieni. Bez żadnych piegów, blizn, innych znamion. Oczywiście poza tatuażami skrzydeł na plecach - po tych od razu można poznać jego przynależność rasową. Nie mogły wyjść spod ludzkiej ręki, gdyż są zbyt szczegółowe.
Oczywiście jednak najważniejsza jest twarz. U Mitry ma ona zdecydowanie trójkątny kształt z wyraźnym podbródkiem. Usta o pełnej dolnej wardze i wąskiej górnej mają malinowy kolor i lekko uniesiony jeden kącik, jakby błogosławiony bardzo dyskretnie się uśmiechał. Bardzo odznacza się bruzda między jego ustami a nosem. A skoro już o nosie mowa, ten jest całkiem spory, ale proporcjonalny, wielu określiłoby go jako arystokratyczny. O oczach było już wspomniane, warto jednak dodać kilka szczegółów. Mają one jednolitą i bardzo intensywną barwę bławatków, są głęboko osadzone i okolone dość ciemnymi, gęstymi rzęsami, ich spojrzeniu nie można odmówić wyrazistości. Grube brwi mają kształt raczej kresek niż łuków, opadają ku nasadzie nosa, jakby Mitra zbyt często je marszczył. Jest to jednak złudne przekonanie, gdyż widać, że jego mimika raczej nie jest najbogatsza - poznać to można po tym, że prawie nie ma zmarszczek. No i na koniec włosy - piękna złocista ramka wokół twarzy stworzona z miękkich loków, całkowicie zasłaniająca uszy. Wielka szkoda, że dla większości osób to oblicze pozostanie na zawsze niewidoczne, bo nie dostąpią zaszczytu zobaczenia Mitry bez maski.
Głos nekromanty jest wysoki, ale nie piskliwy. W większości mówi cicho, choć potrafi krzyknąć, a nawet się wydrzeć, jego śmiechu jednak w ogóle się nie słyszy, co najwyżej prychnięcia.

Historia

Tak po prostu się pojawił. Wokół panował wrzask, panika, pośpiech, strach, a on był gdzieś wśród tego i gdy nie zwracając uwagi na to kto przy mnie stał kazałem dociskać opatrunek do rany, zrobił to on. Widok drobnych dziecięcych rąk mnie zaskoczył, ale nie było czasu o tym myśleć - każda pomoc była bezcenna, nawet ta pochodząca od dziecka. Rannych było wielu, więcej niż byliśmy w stanie opatrzeć. Nie zastanawiałem się skąd wzięła się ta dodatkowa, zaskakująca pomoc w postaci na oko dziesięcioletniego chłopca o złotych lokach i twarzy lalki, który tak posłusznie wykonywał wszystko, co mu kazałem zrobić. Refleksja nadeszła nad ranem, gdy już nie pojawiali się nowi ranni, a w lazarecie zapanował względny spokój. Co tu robiło dziecko? Zapytałem go o to - co tu robisz, gdzie jest twoja mama? Nie odpowiedział, mruknął, że nie wie i nabrał wody w usta. Mijały godziny i nikt po niego nie przychodził. Zastanowiłem się czy wśród pacjentów bądź denatów nie było jego rodzica, ale on zaprzeczył. Zabrałem go więc do dziwek ciągnących za wojskiem, bo pewnie to był ich bękart, ale żadna się do niego nie przyznała. Zresztą, chłopiec był zbyt urodziwy, by wypaść spomiędzy nóg którejkolwiek z nich. Na pytanie o imię powiedział, że nazywa się Mitra, nazwiska jednak nie podał, nie pamiętał. Więcej pytań niż odpowiedzi…
W końcu chłopiec ze mną został. Na początku był taki niczyj, pętał się po lazarecie i pomagał, zarabiając w ten sposób na wikt i opierunek. Był lubiany, jego towarzystwo miało w sobie coś kojącego - śliczny i niewinny, pozwalał na moment zapomnieć o tych potwornościach wkoło. O wojnie, śmierci, wrogach, o straconych przyjaciołach i rodzinie, której już się nie zobaczy. Na krótką chwilę dziecko o złotych lokach robiące urocze miny podczas zmiany bandaża (czasami wykonywał tego typu prace) pozwalało ogrzać serce i zapomnieć. To nie zmieniło się wraz z jego wiekiem - gdy miał dwanaście, trzynaście, nawet piętnaście i szesnaście lat, jego obecność w lazarecie pozwalała wszystkim mieć nadzieję, że będzie lepiej. Szybko rozniosło się, że to niebianin, nie sposób było wszak we wspólnej łaźni ukryć jego wytatuowanych na plecach skrzydeł i jego szlacheckiej cery, która nie poddawała się trudom polowego życia. Często przesiadywał przy umierających, trzymając ich za rękę i głaszcząc po głowie. Nie wiem co wtedy czuł i co go do tego pchało, ale robił tak zawsze gdy miał czas, czasami zarywając przez to noce.
Z czasem zaczął uczyć się nowych rzeczy, był niezłym pielęgniarzem i powoli aspirował do miana felczera. Narzędzia chirurgiczne trzymał ze śmiałością, a jego ręka nigdy nie zadrżała, choć był jeszcze dzieckiem. Nie bał się śmierci i bólu, nie odstraszały go krzyki ani agresja pacjentów. Potrafił kolanem przydusić operowaną osobę i ciąć dalej albo uderzyć kogoś w twarz, by wybić go z histerii, z rozmysłem zadać ból, jeśli to miało w jakiś sposób pomóc. Ta jego brutalność była zaskakująca nawet dla tych, którzy dobrze go znali. A może szczególnie dla nich. Na co dzień był wszak kochanym chłopakiem o anielskim obliczu, gdy jednak wymagana była stanowczość, Mitra stawał się bezwzględny. Dobrze czuł się w lazarecie, ale to może przez to, że nie znał innego życia - tu się wszak wychował. Wśród jęków, krwi i rozpaczliwej - czasami z góry przegranej - walki o życie. To nie było normalne dzieciństwo.

Miał jakieś szesnaście lat, gdy jego dość nietypowe, ale stabilne życie z perspektywami, zostało zniszczone. Przegrali. Tak po prostu, w końcu ugięli się pod siłą wroga. Obcy żołnierze, najemne wojsko wkroczyło do obozu i nie miało litości, wszelkie konwencje, zasady, były wskazówkami, do których nie każdy chciał się stosować. Naruszono nietykalność lazaretu, dobito rannych, lekarzy odciągnięto od pacjentów, a opornych zamordowano. Mitra również był oporny, lecz jego oszczędzono - zbyt młody i zbyt piękny od razu przykuł uwagę wrogich żołnierzy, na swoje szczęście czy nieszczęście. Przydusili go do ziemi, odarli z szat i choć starał się walczyć, nie miał wielkich szans przeciwko napędzanym adrenaliną wojownikom. Nim jednak doznał większej krzywdy, doznał krzywego uśmiechu losu - ktoś, pewnie jakiś oficer zważywszy na jego posłuch, zwrócił uwagę na wytatuowane skrzydła na jego plecach, szybko dodał dwa do dwóch i doszedł do jasnego wniosku: taki niebianin bardziej przyda im się czysty niż zbrukany, nieźle na nim zarobią, odsprzedając go jakiemuś czarnemu magowi albo pewnym specyficznym kolekcjonerom… Złoto było argumentem, który przemówił do żołnierzy, odpuścili więc gwałt na Mitrze. Wspomnienie tego dnia i następnych położyło się jednak cieniem na psychice błogosławionego, może nawet bardziej niż całe lata otaczania się śmiercią i beznadzieją polowego szpitala.
W niewoli był raptem kilka tygodni, może miesięcy. Nie zasłużył sobie na status jeńca, bo nie należał do regularnego wojska, zresztą i tak nikt by go nie wykupił i chyba oficer, który się za nim wstawił, doskonale o tym wiedział. Mitra stał się więc zwykłym łupem wojennym, skrupulatnie pilnowanym przez tych, którzy pierwsi położyli na nim łapy. To co widział i czego zaznał przez ten czas nie pamięta, wyparł to wszystko ze swojej pamięci, bo wspomnienia były zbyt traumatyczne. Żadna fizyczna krzywda mu się nie działa, gdyż wzięto sobie do serca to, że zarobią na nim więcej, jeśli będzie nietknięty. O zranionej psychice nie było mowy i nikt nie przejmował się tym, co mógł czuć wzięty do niewoli nastoletni chłopak.

Kupił go człowiek, którego nikt się nie spodziewał. Nie mroczny mag, by upuścić mu krwi w rytuale, nie luksusowy zamtuz, by jego czystość sprzedać za horrendalną sumę jakiemuś “koneserowi” - rycerz. Po prostu wędrowny rycerz. Ani jednym słowem nie zdradził się ze swoimi pobudkami, targował się jakby niespecjalnie mu zależało, jakby kupował pierwszą osobę z brzegu. Mitra był swemu nowemu panu uległy - w przebłysku racjonalnego myślenia doszedł do słusznego wniosku, że nie dałby mu rady w walce, chciał czekać na lepszy moment… A może po prostu stracił wolę walki. Rycerz zresztą był całkiem łagodny. Prowadził Mitrę ze sobą gdzieś na zachód, nie mówiąc o miejscu przeznaczenia, nie mówiąc nic dlaczego, po co. W ogóle ze sobą nie rozmawiali. Nie rozkazywał też Mitrze w żaden sposób, nie kazał mu sobie służyć ani wykonywać żadnych prac. Jakby kupił psa albo worek owsa.
Ich drogi rozeszły się po jakimś miesiącu - rycerz przekazał chłopaka jako dar pewnej pięknej, bogatej kobiecie, która wyglądała na czarodziejkę. Niedbale zwrócił uwagę na jego jaśniejącą lecz cichą aurę oraz młody wiek, który pozwalał na to, by mieć z niego jeszcze wiele pożytku. Kobieta zdawała się być zadowolona z podarku, choć chłopak był cichy i wylękniony. Choć nie był przykuty łańcuchami do ściany, nie miał jak uciec, gdyż prędzej czy później napotykał zamknięte na klucz drzwi, zakratowane okno, człowieka, który nie pozwolił mu iść dalej. Jego nowa właścicielka wpuściła go do biblioteki i podała stos ksiąg, każąc przepisywać z nich wskazane fragmenty, co Mitra posłusznie czynił. Zdarzało się jednak, że tekst przykuwał jego wzrok na znacznie dłużej niż powinien, choć nie zawsze rozumiał czytaną treść. Nie wiedział, że jego pani była świadoma niektórych z tych momentów i bacznie zwracała uwagę na to, co interesowało jej nową własność. Zapytany wprost nie umiał jednak odpowiedzieć co go tak fascynowało, po prostu nie umiał oderwać wzroku od kartek. Przeprosił, a ona długo rozważała czy mu wybaczyć, patrząc mu w oczy. Pierwsza opuściła wzrok i kazała odejść, lecz nie ukarała go. Dobrze zapamiętała jego słowa - tak bardzo fascynowało go to co czytał, że nie potrafił oderwać od tego wzroku. Nie był jej potrzeby, miała dla niego lepsze zastosowanie. Kilka tygodni później odesłała go więc ze swojego dworu. Oddała go pod opiekę rycerza, który go kupił, kazała spętać i podała nazwisko, wspominając niby od niechcenia, by nowy właściciel spojrzał Mitrze w oczy tak głęboko, jak tylko będzie potrafił.
Błogosławiony szybko mógł przekonać się, dlaczego kazano go tym razem związać, choć nigdy nie był problematyczny - w świecie, do którego wkroczył, niejedno mogło przerazić i zmusić do ucieczki. Dotyczyło to jednak osób normalnych, wychowanych w prawdziwych domach, w zdrowych społeczeństwach. Mitra taki nie był. Dlatego też Mroczne Doliny wywoływały w nim pewien niepokój, ale nie przerażały. Ten widok wydawał mu się znajomy, jęki tak dobrze znane. I ten zapach, który w wielu wywoływał mdłości, jemu wydawał się uspokajający. Jego spokój, a momentami wręcz fascynacja, wprawiły w zaskoczenie rycerza, który go prowadził. Niby słyszał skąd wziął się ten chłopak, ale jednak było coś przerażającego w tym, jak taki młody półanioł wstrzymując oddech stawał w siodle, by patrzeć na rozciągające się w oddali wisielcze lasy, nad którymi unosiło się potępieńcze zawodzenie.

Następne dni były jak sen, lecz ani dobry ani zły, ani koszmar ani marzenie. Miejsce, do którego pasowało jego wnętrze, lecz nie pasowała powierzchowność. Dom, w którym był wolny, ale ta wolność była zbyt niebezpieczna, by mógł z niej korzystać.
Wszystko zaczęło się od Sarazila Aresterry. To jego nazwisko padło kilka tygodni wcześniej w posiadłości wiele mil na wschód. To w jego ręce rycerz przekazał Mitrę wspominając tylko imię jego dawnej właścicielki i tę krótką uwagę o oczach. Sarazil jednak zignorował te słowa - najwyraźniej podarek spodobał mu się z zupełnie innych względów niż miała to w zamyśle obdarowująca go kobieta i nie zwracał już na nic więcej uwagi. Mitra miał wszystko to, czego nie miał już Aresterra, nekromanta żyjący znacznie dłużej niż jakikolwiek inny przedstawiciel jego rasy, a to wszystko dzięki magii umarłych. Błogosławiony zaś był młody, pełen życia choć niezbyt energiczny, jego skóra była miękka i ciepła, a oddech równy, poruszał się płynnie i z gracją, których stary, niedołężny mag już nie pamiętał. Żywił się więc samą obecnością błogosławionego w swoim otoczeniu. Mitrze nie było to w smak i próbował go unikać, co Sarazil skwitował kpiarską uwagą, że przecież jest wolny. Faktycznie, było to jedno z pierwszych zdań, jakie do niego skierował: “jesteś wolny, nikt cię tu nie trzyma”. Lecz Mitra nie miał dokąd pójść. Na dodatek… Chyba nawet nie chciał. Posiadłość nekromanty skrywała wiedzę i przedmioty, które budziły jego fascynację.
Niebianin i nekromanta docierali się miesiącami. Mitra poza swoim opiekunem przyzwyczajał się do Maurii, która stała się jego domem, uczył się skomplikowanego życia w społeczeństwie, do którego już na pierwszy rzut oka nie pasował. Dopasowując się do nich i jednocześnie uciekając od własnego mistrza skrywał się pod szatami, które nie zdradzały kim był, bo ciała nie mógł zmienić tak łatwo jak myśli. To drugie zaś przyszło mu niezwykle łatwo. Śmierć pociągała go od kiedy tylko pamiętał. Ten moment, gdy słuchał oddechu konającego i nagle po wydechu nie pojawiał się już kolejny wdech. Oczy gasły, a skóra stygła. Fascynowało go to, lecz była to fascynacja, której nie rozumiała reszta świata - Mitra był na tyle świadomy, by się z tym przed nimi kryć. Prawdę można było dostrzec patrząc głęboko w jego oczy - to spojrzenie osoby, która widziała więcej zgonów niż niejeden dorosły, podsycone ogniem pragnienia, bez najmniejszego cienia lęku i pobożnego szacunku. W Maurii nie musiał się z tym ukrywać. Mógł zgłębiać temat, który nie dawał mu spokoju: co takiego łączyło duszę z ciałem jednocześnie w sposób tak trwały, by nie rozmyć się przez dziesięciolecia, lecz jednocześnie kruchy, bo raz przerwanej więzi nie dało się odbudować. Czy istniał czynnik, który za to odpowiadał? Podniecała go myśl, że kiedyś mógłby rozdzielać i łączyć dusze z ciałami jakby były to elementy układanki, do której miał odpowiedni klej.
Kolejne kilka lat później był już jednym z wielu. Młodym nekromantą, którego nie traktowano już jak zabawki, maskotki, ofiary. Nadal może zdarzały się wampiry pragnące zatopić zęby w jego szyi, by poznać smak młodej niebiańskiej krwi, bywali też tacy, którzy kpili z niego przez kwiatowy zapach aury, który nie niknął mimo iż Mitra już dawno nie przypominał sługi Pana przez swoje zachowanie. Błogosławieni nie mogli jednak upaść tak jak aniołowie, miał więc do końca życia pamiętać o swoim niebiańskim dziedzictwie. Cóż za ironia. Równie zepsuty jak cała reszta tego miasta z łatwością mógłby udawać kogoś zupełnie innego.
Sarazil skonał kilkadziesiąt lat później. Skonał… Zabiły go jego własne twory. Wypadki się zdarzają, każdego nekromantę może zaatakować ożywieniec, którego powołał do nowego życia. Sarazil umierał długie godziny, a przez cały ten czas przy jego boku siedział Mitra. W zimnej, cichej krypcie, gdzie nikt inny nie usłyszałby wołania o pomoc. Spokojny i milczący półanioł, trzymał swego mistrza za rękę i głaskał po głowie tak jak lata temu pacjentów lazaretu. Uśmiechał się w ten sposób, który bez słów przekazuje “wszystko będzie dobrze”. Można było mu uwierzyć, Sarazil mu wierzył i przez to odszedł spokojniejszy, choć jako nekromanta miał całkiem zasadne powody do obaw co też czeka go po drugiej stronie...
I tak Mitra został sam. Po Sarazilu zostało mu nazwisko, domostwo, imponujący zbiór ksiąg. Nie nazywał go swoim ojcem, chociaż może właśnie tym był dla niego nekromanta. W końcu tyle mu zawdzięczał. Więcej niż tym wszystkim ludziom po drodze, którzy go oddawali, sprzedawali, więcej niż lekarzom, którzy tak po prostu go przygarnęli, więcej nawet niż tym, którzy go poczęli, o których może miał jakieś wspomnienia, lecz nigdy nie ujrzały one światła dziennego. Chciał być taki, jakim pomógł mu zostać Aresterra. Nekromantą, badaczem, osobą, która nie boi się śmierci, która chce z nią walczyć, nie uznając jej jednak za potworność, a godną przeciwniczkę.

AKTUALNIE
W moje ręce wpadł niezwykle cenny grymuar - Czarna Księga z Thulle, spisana przez braci Krazenfir, którzy byli legendą w dziedzinie nekromancji. Chroniły ją jednak zamki i kłódki, których wcale nie było tak łatwo otworzyć i musiałem zwrócić się o pomoc, choć bardzo tego nie chciałem. Padło na Fausta van der Leeuwa, dawnego przyjaciela mojego mistrza. Wampir zgodził się mi pomóc, dał mi księgi, swój notes z informacjami na temat Krazenfirów i wysłał ze mną swojego syna - Aldarena. Z tego ostatniego byłem najmniej zadowolony, bo skrzypek wydawał mi się kulą u nogi… Okazał się przydatny, ale to nie znaczyło, że go polubiłem. Zaatakował mnie w kryptach, gdzie mieliśmy otworzyć grymuar i być może bym go zabił, gdyby nie wmieszał się w to jakiś demon, którego zostawiłem Aldarenowi na głowie, a sam poszedłem dalej. Udało mi się przejść przez labirynt krypt bez niczyjej pomocy i przeprowadziłem ostatni rytuał, który tymczasowo sparaliżował połowę mojego ciała, ale nie dbałem o to, bo na wyciągnięcie ręki miałem źródło olbrzymiej wiedzy… Wtedy jednak okazało się, że to wszystko był spisek uknuty przez Fausta, który najpierw wykończył Krazenfirów, a teraz chciał wykończyć mnie, bo miałem grymuar, który jego poprzednie ofiary zdołały przed nim ukryć. Nie miałem szans się bronić, lecz wtedy o dziwo pojawił się Aldaren, który obronił mnie przed swoim Mistrzem zabijając go. Później pomógł mi wrócić do miasta, chronił mnie i dbał o mnie zupełnie bezinteresownie. To nie znaczy, że się od razu zaprzyjaźniliśmy, choć może i chcieliśmy - parokrotnie wybuchały jednak między nami dramatyczne kłótnie, próbowaliśmy się pozabijać. Duchy Krazenfirów nieustannie próbowały mnie przekonać, bym to zrobił i pozbawił życia syna ich oprawcy, zemścił się za nich, oferowali mi za to wiedzę i pomoc przy otwarciu swojej księgi, wyleczyły mnie z paraliżu… Ale ja nie mogłem, bo wiedziałem, że Aldaren był inny. Był dla mnie wyjątkowy, bo był pierwszą osobą, która nie traktowała mnie jak przedmiot i nie patrzyła na mnie przez pryzmat mojej rasy a tylko przez to jaki byłem. Dlatego w końcu zadbałem o to, by odesłać duchy Krazenfirów tam gdzie ich miejsce, by mu nie zagrażały. Wydawało mi się, że będzie wszystko dobrze, lecz wtedy Aldaren powiedział mi, że musi wyjechać, by w zamian za pewną przysługę dla lady Ariszii móc otworzyć szpital w posiadłości swego rodu. Wahał się ze względu na mnie, ale przekonałem go do wyjazdu, choć wiedziałem, że być może przez to go stracę. Jego szczęście było jednak ważniejsze.

Spodziewałem się, że to będzie koniec naszej znajomości, ale tak się nie stało. Tęskniłem, a jego powrót przyjąłem z radością. Znowu jednak coś poszło nie tak. Kolejna kłótnia sprawiła, że nie chciałem go znać - w przypływie emocji Aldaren mnie pocałował, wbrew mojej woli. Później jednak wyznał mi miłość, a ja... dotarło do mnie, że również go kocham.
W następnych dniach razem pracowaliśmy nad budową szpitala w posiadłości van der Leeuwów oraz budowaliśmy naszą relację - powoli, ale do przodu przesuwałem granice swojej tolerancji na dotyk, na bliskość, wszystko to z czym do tej pory miałem problem. Jednocześnie pracowałem nad otwarciem grymuaru. Nie przyznałem się Aldarenowi, że tego jeszcze nie zrobiłem: on nie pytał, a mnie było wstyd, że zajmuje mi to tyle czasu. Wydawało mi się, że już byłem bliski rozwiązania, ale wtedy zamek się zaciął... Nie miałem jednak czasu się tym martwić, bo w międzyczasie Aldaren został zaatakowany przez demona, który mu wcześniej służył i który zdawało się, że po śmierci Fausta wrócił do Otchłani. Zdrowie mojego ukochanego było ważniejsze i zapomniałem o porażce. A później już zupełnie nie myślałem o tej księdze - tyle się działo między nami, między mną i moim ukochanym. Zajmowaliśmy się budową szpitala: nieoczekiwanie jeden z mauryjskich lordów zaproponował objąć mecenat nad tym miejscem, ale jego propozycja wymagała przemyślenia i pewnych konsultacji. Między nami zaś, cóż… Działo się różnie. Raz lepiej, raz gorzej: docieraliśmy się. Nieraz się pokłóciliśmy, nieraz zdarzały nam się przyjemne chwile… Jedna burza między nami była jednak wyjątkowa. Pokłóciliśmy się, ale o wiele gorzej niż zwykle. Poszło o - że tak to ujmę dramatycznie - kobietę. Przyjaciółkę Aldarena, która do tej pory dzieliła się z nim swoją krwią. Ostatni raz będąc u niej mój ukochany przeholował i omal jej nie zabił. Poszliśmy, by Ren mógł ją przeprosić, a ja - głupio nie konsultując tego z nim - zaoferowałem jej swoją krew na przeprosiny. Chciałem dobrze, chciałem, by mój ukochany nadal mógł chadzać do jej karczmy, ale nie wiedziałem, że to aż tak go ubodnie. Strasznie się o to pokłóciliśmy, zarzucając sobie wiele okropnych rzeczy: zdrady, kłamstwa, brak komunikacji… Aldaren prawie wtedy ode mnie odszedł, lecz gdy byliśmy już u skraju wytrzymałości, a on zarzucił mi, że nic o mnie nie wie… Otworzyłem się przed nim i powiedziałem mu o sobie wszystko: zwierzyłem się ze swojej przeszłości, fobii, okaleczania się. Dzięki temu w końcu mnie zrozumiał. Pogodziliśmy się. A następnego dnia Aldaren mi się oświadczył - to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Otrzymałem od niego bransoletkę zaręczynową, którą obiecałem sobie, że nigdy nie zdejmę, choć później oczywiście jeszcze wiele razy pokłóciliśmy się tak, że bym go najchętniej tą błyskotką udusił. Chyba tak to już musi być między nami, że na każdą radosną chwilę przypada jedna kłótnia. Kocham go jednak i doceniam wszystko co dla mnie robi. Dzięki niemu wróciłem do praktykowania medycyny i nawet mam już kilka udanych zabiegów, bardzo trudnych, ale zakończonych sukcesem. To będzie dobra reklama dla naszego szpitala - ten już za miesiąc będziemy mogli otworzyć… Tymczasem jednak przyszło nam opuścić Maurię. Aldaren musiał gdzieś wyjechać, aby rozwiązać swój problem z łaknieniem i załatwić również kilka spraw związanych z naszym szpitalem, a ja bardzo nie chciałem znowu się rozstawać. Pojechałem więc z nim, po raz pierwszy opuszczając Mroczne Doliny od chwili, gdy przyjechałem tu trzydzieści lat temu…

Towarzysz

Imię:Żabon
Gatunek:Demon
Płeć:Samiec
Wiek:30 lat

Żabon to przypadkiem przyzwany przez Aldarena demon, który wkradł się podstępnie w łaski Mitry. Jest całkiem inteligentny, ale wredny i przede wszystkim skupiony na jedzeniu, które stanowi najlepszy argument, by go do czegokolwiek przekonać. Prawdopodobnie jest w stanie zeżreć nawet trutkę na szczury i przy tym nie umrzeć, bo dał radę przetrawić nawet epicko nieudaną jajecznicę, którą skrzypek przygotował dla Mitry. Większość czasu przebywa u nekromanty w domu, choć zdarza mu się wychodzić by pobiegać albo zapolować na gołębie czy szczury. Mitry się słucha, choć czasami sobie pyskuje, ale wie, że to nekromanta napełnia jego miskę i może w każdej chwili kazać odesłać go do Otchłani, więc lepiej mu się nie narażać. Tym bardziej, że za dobre sprawowanie czasami dostaje smakołyki. 

"(...)dziwaczne połączenie żaby z gremlinem, niewiele większe od kota, o czerwonej skórze i wiotkim, dość charakterystycznym dla stworzeń z piekła rodem ogonem z niewielkim grotem na czubku. Stworkowi brakowało jedynie rogów do kompletu, chociaż wystarczyło już samo to, że płonął jak pochodnia, która od razu zaczęła fikać i brykać po całej komnacie, szydząc i kpiąc..."
Aktualnie Żabon płonie tylko wtedy gdy jest podekscytowany, zły albo chce wyglądać groźnie.

Posiadłość

Lokalizacja: Mauria
Mitra posiada dom odziedziczony po swoim zmarłym przybranym ojcu, Sarazilu. 
"Dom Aresterry był jedną z tych klasycznych posiadłości w kształcie kostki zwieńczonej dachem o ostrym spadzie, z przyklejoną doń ośmiokątną wieżą niewiele wyższą od samego budynku. Połowę przedniej ściany pokrywał gęsty gobelin winobluszczu w barwach ciemnej zieleni i czerwieni - nadawał pozorów życia tej budowli z czarnego kamienia, w której wszystkie okiennice były zamknięte na głucho. "
Posiadłość ma dwa piętra oraz piwnicę, w której znajduje się pracownia nekromanty. W środku panuje nieprzyzwoity bałagan, gdyż Mitra nie kłopocze się sprzątaniem i nawet swoim nieumarłym sługom nie każe tego robić. Jedynym porządnym miejsce jest część pracowni, którą Mitra sprząta sam, oraz jego sypialnia.
  • Najnowsze posty napisane przez: Mitra
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data
  • [Równina Rafgar i okolice] Wskaż mi drogę
            Taki mógłby być Mitra, gdyby nie spotkało go w życiu tyle złego - radosny, rozśpiewany, lekki jak piórko, bez trosk, bez zmartwień. Jeden dzień odebrał mu całe lata tego szczęścia, które odzyskał dopier…
    248 Odpowiedzi
    34057 Odsłony
    Ostatni post 2 lat temu Wyświetl najnowszy post
  • [Równina Rafgar i okolice] Wskaż mi drogę
            - Mówisz tak tylko dlatego, że ona tego nie słyszy - odgadł Mitra, ale tak kiwając głową, jakby doskonale znał to uczucie. Też się bał tej wiedźmy, bo choć okazała mu olbrzymie wsparcie i zrozumienie, n…
    248 Odpowiedzi
    34057 Odsłony
    Ostatni post 2 lat temu Wyświetl najnowszy post
  • [Równina Rafgar i okolice] Wskaż mi drogę
            - Hm? Przecież nie musi wiedzieć ile jem - oświadczył Mitra, zaskoczony tym, że Ama może mieć coś do powiedzenia w kwestii jego żywienia. - Może cały czas mam pełną torbę słodyczy i podjadam gdy tylko n…
    248 Odpowiedzi
    34057 Odsłony
    Ostatni post 2 lat temu Wyświetl najnowszy post