-90 LAT TEMU-
Ludzka dzielnica Nowej Aerii, tego dnia to miejsce zmieniło się nie do poznania. Przystrojone kwiatami, kolorowymi wstęgami... Każdy uliczny grajek, dzisiaj wygrywał wyłącznie radosne melodie, porywające ludzi do tańca. Powodem całego zamieszania była jedna para młodych ludzi. Syn jednego z najbardziej wpływowych kupców w dzielnicy, młody ciemnowłosy chłopak, o nieziemsko błękitnych oczach. Ubrany w najlepszej jakości białą koszulę, ciemnobrązową kamizelkę, raz spodnie w tym samym odcieniu. Uchylił rąbka kapelusza, uprzejmie pozdrawiając wszystkich zgromadzonych ludzi. Drugą osobą, wywołującą to poruszenie była przepiękna rudowłosa dziewczyna, ubrana w białą suknię, której tren trzymało czterech młodych pachołków, by choć skrawek nie ubrudził się ziemią... Jednak o tej damie opowiadać długo nie będę, gdyż jest to historia, dla której warto spisać zupełnie inna opowieść. Jednak trochę musisz, o niej wiedzieć drogi wędrowcze. Zwała się Rozalie i była naprawdę jedną z najpiękniejszych kobiet jakie w życiu widziałem. Jednak choć urodę odziedziczyć musiała po samych pradawnych istotach, to charakteru chyba nikt w mieście jej nie zazdrościł. Miała bowiem niezwykle chaotyczną naturę. Jej niestabilność bardzo mocno objawiała się w uczuciach, powodując niezliczone plotki. Nim nastał dzień gdy założyła białą suknię niejednokrotnie zmieniała partnerów, mając tym samym opinie niezwykle rozwiązłej. Zdarzało jej się również diametralnie zmieniać humor. Raz skacząc ze szczęścia, by później wybuchnąć płaczem, czy też wpaść w złość. Większość ludzi nie wierzyła w jej zmianę, poza nielicznymi, którzy mieli nadzieję, że po wyjściu za mąż w końcu się ustatkuje. Właśnie do tej mniejszej grupy należał Avarro. Znał swoją wybrankę od dziecka, i do wielu lat się w niej podkochiwał. W końcu zebrał się na odwagę i wyznał jej miłość, a jakiś czas później ogłosili zaręczyny.
Jak przystało na przyjęcie wydawane przez majętnego kupca, trzy dni wino lało się strumieniami, sprowadzono najlepszych artystów, najlepszych kucharzy. Zabawom na weselu nie było końca. Później nastał czas stagnacji, powrotu do pracy. Plotki ucichły, a młoda para mogła skryć się w swoim własnym domu, będącym jednym z prezentów. I faktycznie przez jakiś czas, Rozalie dotrzymywała wierności, tworząc wraz z Avarro piękne, idealne wręcz małżeństwo. Żyli dostatnie, prowadząc udane interesy. Głównie obracając starymi artefaktami. Do czasu...
-80 LAT TEMU-
Przez dziesięć lat, tworzyli zgraną parę. Choć część tego czasu była tylko iluzją, piękną ale jednak ułudą. Już wcześniej coś podejrzewał, ale wciąż odrzucał od siebie tą myśl. Ona? Jego ukochana? Sens życia? A jednak, po latach wspólnego życia zastał ją w ich domu, z kochankiem. Karczmarzem z elfickiej dzielnicy. Na tym jego koszmar jednak się nie skończył. Zażądał wyjaśnień i dostał je... Choć nie od swojej żony, ale tego lalusiowatego elfa. Sypiała z wieloma, gdy on zajęty był pracą. Ponoć go wciąż kochała, ale nie potrafiła dotrzymać wierności! Od lat go zdradzała, a on jej przez ten czas ciągle ufał. Nie potrafił tego wybaczyć, miał ochotę zabić każdego, kto śmiał dotknąć jego żony. Ale też nie chciał jej na oczy widzieć. Kazał jej się wynosić. Uciekła, ledwo mając czas by zabrać choć najprostsze ubranie a wraz z nią jej kochanek. Ale Avarro to nie starczyło, w złości zdemolował dom, zniszczył wiele cennych antyków, wartych fortunę. Teraz to nie było dla niego nic warte...
Noc spędził sam, nie mogąc spać... Na zmianę krzyczał w złości, wył z rozpaczy i płakał. Wciąż ją kochał do szaleństwa, a jednak ją odrzucił. Nie potrafił bez niej już żyć. Chyba nigdy nie potrafił... Słońce wznosiło się znad horyzontu, oświetlając dachy domostw. Avarro szukał, pytał zarówno jej rodzinę jak i swoją, przyjaciół, przypadkowych przechodniów... Jednak jego Rozalie zniknęła. Zapadła się jak kamień w wodę. Mijały dni, a on wciąż szukał. Każdego dnia przemierzał uliczki miasta, pragnąc ją odnaleźć. Nikt jednak jej nie widział, żaden ze strażników nie potrafił też potwierdzić tego, by opuszczała miasto... Po miesiącu, gdy już zupełnie stracił nadzieję, odnaleziono ją. A raczej to, co z niej zostało... Przysłano nawet maga, który pełnił w mieście funkcję lekarza. Wedle jego opinii, kobietę najpierw nabito na drewniany krzyż, a później spalono żywcem. Morderców w końcu schwytano, na procesie przyznali się do przetrzymywania Rozalie w ciasnym pomieszczeniu, ukrytym pod podłogą jednego z magazynów. Do tego katowali ją i gwałcili. Ponoć wszystko z powodu tego, że zostali przez nią dawniej odrzuceni. Zostali straceni następnego dnia, jednak ich śmierć ani trochę nie ukoiła umysłu jej męża. Popadł tylko w jeszcze większą rozpacz, nie mogąc się pogodzić z jej stratą, ani tym że rozstali się w kłótni. Gdyby jej wtedy nie wyrzucił... Wciąż by żyła...
Gdyby nie szczęśliwe zrządzenie losu, tamtego dnia Avarro by umarł. Była bezgwiezdna noc... Mężczyzna stał na moście, którym musiał przejść każdy podróżny zmierzający do Nowej Aerii. W chwili gdy miał rzucić się ze skał, jego uwagę zwróciło niezwykłe zjawisko. Olbrzymia ilość błędnych ogników zmierzała w jego stronę. Myślał, że śni... Szczególnie gdy w ich otoczeniu dojrzał postać. Czy to już koniec? Czy to już Śmierć przyszła zebrać swoje żniwo? Biała istota zmierzała w jego stronę... Tylko czemu Śmierć ma rogi i wygląda jak wybielony minotaur z piersiami? I czemu próbuje go powstrzymać przed skokiem. Czy nie powinno zależeć jej na tym, by zabrać jego duszę?
Prawda okazała się zgoła inna. Osoba która go uratowała zwała się Urzaklabina i była faktycznie minotaurzycą. Znalazła się w tamtym miejscu przypadkiem i wrodzona dobroć nie pozwoliła jej pozwolić na popełnienie przez Avarro samobójstwa. W tamtej chwili mężczyzna i tak nie miał siły by się przeciwstawić. Pokornie zabrał ją do swego domu i tam opowiedział historię swojego życia. Urzaklabina postanowiła mu pomóc, w bardzo dziwny sposób, ale należy pamiętać, że miała dobre intencje. Zamieszkała z nim i dciągała jego uwagę od dawnej ukochanej, organizowała mu spotkania z innymi ludźmi, mocno zakrapiane alkoholem. Jednak to nie pomagało, a on sam odciął się od ludzi jeszcze bardziej - może chciał się bronić, przed takim życiem, kto wie... W końcu naturianka została z nim sama w domu, upijając go i dla wsparcia efektu szprycując narkotykami własnej roboty. Avarro jednak wciąż pamiętał o swojej ukochanej, w chwilach świadomości zaczynał szukać sposobu by ją odzyskać. Wierzył, że to może się udać. Ale nie w taki sposób, jak robią to nekromanci, nie chciał być trupem, nie chciał też by jego ukochana była nieumarłą istotą. Chciał ją mieć żywą... Przy sobie... Mógłby ją odzyskać, przecież starożytni czarodzieje, którzy zdolni byli przełamać bariery czasu, powinni znać też i taką magię. Znajdzie ją... Potrzebuje na to tylko trochę czasu... Czas, jak bardzo mu go brakuje... Wszystko wymaga czasu. W końcu powiedział o tym minotaurzycy. Nie raz, ale wiele razy powtarzał, że odzyska swoją miłość. Że to się uda, gdyby tylko miał dość czasu... A ta biała istota postanowiła spełnić jego prośbę i dać mu potrzebny czas. Przygotowała rytuał, który zapewnił mu długowieczność. Rozstali się w pokoju i każde ruszyło w swoją stronę.
-10 LAT TEMU-
Starodawne ruiny, gdzieś pośród szczytów Fallerionu... Ruiny miały na oko jakieś trzy tysiące lat, z różnicą jakiegoś pół wieku. Dotarcie do tego miejsca nie było łatwe. Od samego początku towarzyszył im pech. A to pękła oś w powozie, a to ktoś spadł ze szlaku łamiąc obie nogi... Innym razem burza, zbłąkany piorun spalający część zapasów... Jednym słowem pech jakich mało. A mimo to jakimś cudem dotarli, choć stawka za robotę wzrosła niebotycznie - inaczej już dawno Avarro byłby sam na szlaku.
Teraz jednak znajdowali się u kresu podróży, gdzie mogli rozpocząć wykopaliska. I choć wszystko początkowo układało się pomyślnie, pech tylko na chwilę dał im odetchnąć. Trzy dni od rozbicia obozu zaatakowało ich stadko trolli, co było zaskakujące biorąc pod uwagę ich niską populację. Na szczęście udało się je odgonić przy użyciu pochodni. Później nie było lepiej... Spontaniczne zawalenia, pułapki, robactwo zalęgnięte w żywności... Po miesiącu w końcu udało im się coś ciekawego odkryć. W zasadzie przez czysty przypadek...
Avaro tym razem osobiście nadzorował przeszukanie najnowszej części kompleksu, do której udało się uzyskać dostęp. Towarzyszyła mu w ty młodziutka driada, imieniem Frigg. W sumie wyglądała trochę jak dziecko, będąc o całą stopę niższa od mężczyzny, któremu towarzyszyła.
Avarro do tej pory nie wie co się w tamtej chwili stało. Na chwilę się rozdzieli... Najpewniej dziewczyna znalazła coś czego nie powinna była ruszać. Może jakąś błyskotkę, może coś co wydawało się równie cenne... Spowodowało to uruchomienie czegoś co zapewne miało być pułapką. Podłoga w pomieszczeniu zarwała się, nie wszystkim niestety udało się uciec. I choć dziewczyna ocalała, Avarro wraz z kilkoma pomocnikami runął w dół. Tylko on miał jednak trochę szczęścia. Wszyscy zginęli od upadku, bądź też przygnieceni głazami. A dziura była niczego sobie, szczególnie że kawałki skał przebiły się piętro niżej. Widocznie twórca tej pułapki nie planował, że tak się stanie.
Obudził się z zamroczenia dopiero po kilku-kilkunastu minutach, nie był tego nawet do końca pewien. Z góry słyszał nawołujące głosy. Jednak zignorował je, czuł że coś tu jest... I faktycznie było. Niewielka książka, samotnie spoczywająca na kamiennym piedestale, opatrzona całą masą nie znanych mu symboli. Ostrożnie zbliżył się do niej, musnął delikatnie dłonią, bojąc się, że ta zaraz się rozpadnie. A jednak wydawała się niczym nowa. Gdy tylko uniósł ją, całe pomieszczenie wypełniło się światłem. Sufit, ściany a nawet podłogę również pokrywały magiczne symbole. Nim zdążył zareagować wszystko się rozmazało, a on wylądował po środku jakiegoś pustkowia. W jego dłoniach spoczywał starożytny grymuar, a on nie zdawał sobie sprawy jak bardzo jego życie się zmieni, jak bardzo on sam uległ zmianie...
-DZISIAJ-
Jestem Avarro. Dawniej bogaty kupiec, dziś - poszukiwacz zaginionej wiedzy i dawno wymarłych cywilizacji. Byłem człowiekiem i choć dalej się nim czuję, wedle niektórych stałem się demonem. Dla swojego dobra wędrowcze, odejdź. Za mną kroczy śmierć. Jednak wciąż się jej wymykam, nie mnie dogonić, zaciśnie swe zimne dłonie wokół każdej duszy, która zbytnio się zbliży...