Kilka wieków temu królestwo Karazu było dobrze prosperującym krasnoludzkim miastem. Pod silnymi, acz sprawiedliwymi rządami tana Jotuna Gromowładnego z rodu DeVarhzken’ów szerzył się dobrobyt i rozkwitał handel, a dobrze prowadzona polityka poskutkowała niemal całkowitym zakończeniem sporów. Społeczeństwo w końcu odetchnęło pełną piersią po ponad czterech stuleciach wojen domowych. Stabilny okres w jaki weszło królestwo Karaz zaowocował znaczącymi postępami kulturowymi i naukowymi - doprowadzono do utworzenia szeregu nowych gildii ukierunkowanych na technologię i runoznawstwo, co było znaczącym krokiem dla krasnoludzkiej inżynierki. Rozwinęła się kultura i sztuka, choć wciąż pielęgnowano odwieczne tradycje rodów górniczych. Karaz rosło w siłę.
Skutkiem tego dostatniego życia było dla tana Jotuna i jego małżonki - Bianki - przyjście na świat trójki potomstwa. Najstarszy z nich, Ragnar DeVarhzken, został zgodnie z tradycją obwołany następcą tronu i już od najmłodszych lat był szkolony w zakresie polityki. Jego młodsze rodzeństwo - siostra Ygna i brat Sindri - wiedli dostatnie życie korzystając z dobrodziejstw królewskiej akademii i ojcowskiego majątku. Z racji na swoją płeć i krasnoludzką tradycję, Ygna nie mogła zajmować się ani wojaczką, ani nauką, toteż rodzina wysłała ją do odległego Aghmenu gdzie miała pobierać nauki w zakresie sztuki i rzemiosła.
Najmłodszy z trójki - Sindri DeVarhzken - znacząco różnił się od reszty. Był niesamowicie bystrym i pojętnym chłopakiem, lecz obce mu były polityka czy wojowanie. Prawdę mówiąc bardziej cenił sobie towarzystwo starych ksiąg i stalowych mechanizmów, niż rówieśników w nadwornych tawernach. Od dzieciństwa zafascynowany ogromnymi kołami zębatymi i obłokami gęstej, szczypiącej pary z mosiężnych silników, całe dni spędzał na studiowaniu planów technicznych, ksiąg, zapisków i skryptów. Kuźnia i laboratorium stało się jego drugim domem, a inżynierowie i alchemicy niemal drugą rodziną. Mimo tego całego dymu wypełniającego pracownie, szumu papirusów i syku stalowych maszyn, Sindri dostrzegał ojcowską sympatię do Ragnara. Widział jego spojrzenie pełne dumy, jego pochwały i gesty. Czuł, że to nie on jest tym jedynym ukochanym następcą. Lecz rozumiał to - w głębi duszy pragnął zupełnie innego typu władzy. Władzy, którą oferuje mu jego własny umysł. Władzy, którą sprawuję się nie nad tuzinem, setką, czy tysiącem poddanych, lecz nad wszystkim dookoła. Władzy która pozwalała mu pojmować, rozumieć i kształtować otaczającą go rzeczywistość. Pragnął wiedzy.
Ród DeVarhzkenów zasiadał na tronie przez kolejne stulecie, i zgodnie z tradycją po śmierci Jotuna władzę w królestwie przejął Ragnar. Młody, choć dobrze przygotowany tan, wkrótce przekonał się o trudach rządzenia. W królestwie rozpoczęła się gra intryg, ludność zaatakowała rozprzestrzeniająca się zaraza, plony dotknęła plaga nieurodzaju, a na domiar złego zawrzało na wschodniej granicy. Karaz pogrążyło się w recesji, krasnoludy pod groźbą wojny wróciły do zakorzenionych nawyków i wyciągnęły zakurzone topory i pancerze. Siła oraz ostrze zaczęły górować nad kulturą i piórem. Sindri oglądał powolny upadek tak pięknego i dumnego miasta. Widział, jak bratnie dłonie zwracają się ku sobie, tym razem nie trzymając kufel, a miecz. Rozdarty pomiędzy własnymi pragnieniami, a koniecznością wsparcia rodziny - wszak popleczników jego brata ubywało, a wkoło mnożyło się od czyhających na tron - Sindri uwikłał się w jedną z wielu intryg. Tworzył alchemiczne mikstury, wyrabiał czarny proch i wykuwał mechaniczną broń. Sprzedawał efekty swojej wiedzy i kupował kolejne księgi i schematy - nie zawsze w zgodzie z prawem. W wyniku użytkowania zakazanych mikstur i przez własną nieostrożność wylał pewną substancję na swoją lewą dłoń. Pech chciał, że z połączenia powstała trująca mikstura, a jego dłoń chwyciła potworna mutacja przeradzająca ją w czysty kamień. Z pogoni za remedium obudził się w końcu po paru tygodniach, trzymając na kolanach własnego brata. Jego usta były sine od trucizny, a całe ciało przeszywały gwałtowne spazmy. Znał tę recepturę. Dobierał każdy jej składnik, każdą proporcję. Nie pamiętał komu ją sprzedał. Cała jego wiedza, wszystkie matematyczne zapisy i każde równanie stały się teraz pustką w której dryfowały bezwładnie jego myśli. Ogarnęła go niemoc, przeradzająca się powoli w zwierzęcy, chaotyczny instynkt. Pragnienie wiedzy zmieniło się w pragnienie zemsty, jego rzeczywistość spłynęła krwią domniemanych spiskowców. Lekki ruch palcem, odrzut, szczypiący dym i kolejne ciało na podłodze. Był w tym dobry. Za dobry. W końcu zrozumiał, że został zmanipulowany i wrobiony. Poczucie winy i powracająca niemoc zadecydowały - krasnolud spakował swoje narzędzia, księgi i schematy. Płaszcz nocy, ostatni wdech Karaz’owego powietrza, długa lina zwisająca z murów, ostatni rzut oka na kamienne domy, uderzenie w ziemię, szelest trawy, trakt na południe.
*********
Ponure, gęste chmury spowijały czubek samotnej góry, tworząc upiorny pejzaż z dominującym akcentem niebieskiej poświaty. Deszcz padał i z hukiem rozbijał się o skalną półkę. Kropla wody spłynęła delikatną stróżką po szorstkim policzku krasnoluda. Wiatr szarpał jego zaniedbaną brodę. Zimne, zmęczone oczy zdawały się wpatrywać w północny horyzont. Słońce zachodziło.
*********
Drogi Granicie,
Najprawdopodobniej ten list będzie pierwszym, który przeczytasz po wypiciu mikstury zapomnienia. Nie wiem na ile zachowasz swoje zmysły i w jakim stopniu będziesz posługiwał się nabytym przez tyle lat doświadczeniem. Szczerze powiedziawszy - im mniej, tym lepiej. Są rzeczy i powody, dla których znajdujesz się w takim stanie w jakim jesteś teraz, lecz trzeba Ci wiedzieć, że absolutnie nie mogę Ci zdradzić szczegółów. Twój stan niewiedzy jest pożądanym efektem przemiany. Teraz skup się uważnie, bo spróbuję Ci wyjaśnić okoliczności - obiecaj sobie, że to co za chwilę przeczytasz pozostanie jedynie w Twojej pamięci, a materialny list spalisz. To ważne.
Zacznijmy od najistotniejszego - pochodzisz z rodu DeVarhzkenów. Twój ojciec był kimś bardzo wpływowym, lecz nie żyje już od kilku stuleci. Twój jedyny brat zginął otruty w wyniku tajemnego spisku. Chcę, żebyś to wiedział, ale obiecaj, że nie będziesz szukał zemsty. Teraz spójrz na swoją lewą rękę. Tak, to czysty granit. Czujesz ją? Tak, to czysta alchemia. W skutek tajemnej choroby Twoje ciało ulega powolnej przemianie w kamień, a zaczęło się od lewej dłoni. Póki co masz całkowitą kontrolę nad zmienionymi członkami, ale gdy choroba dotknie Twej głowy - cóż, nazywanie Cię "Granitem" będzie miało dosłowne znaczenie. Nie mogę Ci zdradzić przyczyny tej choroby, ale wiedz, że absolutnie, ale to ABSOLUTNIE musisz znaleźć na nią lekarstwo. Wybacz, nie byłem w stanie tego dokonać - oby Tobie się udało.
Teraz musisz obiecać mi dwie rzeczy. Po pierwsze, pod Twoim prawym ramieniem znajduje się pistolet. Jest to prototypowa broń mojej produkcji. Działa ona podobnie jak kusza, tylko bez łuczyska. Jest zasilana przy pomocy czarnego prochu mojej produkcji i strzela ołowianymi kulkami. Obiecaj, że będziesz używał go tylko w ostateczności. Już wystarczająco wiele szkód nim narobiłem. Po drugie - gdzieś obok powinna leżeć księga zawierająca wszystkie moje naukowe odkrycia. Schemat i recepturę na proch znajdziesz właśnie w niej. Przestudiuj ją i obiecaj, że zapełnisz ją do końca. Mam nadzieje, że pozostanie w Tobie choć krztyna ciekawości. Dbaj o siebie, szanuj innych i gdy ktoś podniesie rękę na Twoje życie - nie wahaj się i wypal z Almy.
Twoje wcześniejsze JA,
Sindri DeVarhzken
P.S.
Nie idź na północ. Znajdziesz tam tylko ból i cierpienie. Podążaj na południe do ziem Alarani, zamieszkałych przez tajemnicze elfy.
*********
Wiatr uderzał mocno w czubek skalistej góry, zginając rośliny. Chmury zakrywały już mleczną kurtyną całą okolicę, a wzmagający się deszcz zamienił zbocza w błotniste potoki. Wszędzie dookoła rozchodził się świeży, acz intrygujący zapach mokrego wrzosowiska. Pod nawisem skalnym stała przemoknięta postać niskiego, brodatego mężczyzny. Jego lewa dłoń, przypominająca czarny głaz, w pewnym, a zarazem delikatnym uścisku trzymała kawałek zapisanego papieru. Drugą dłonią obejmował fiolkę z połyskującą na niebiesko płynem. Mężczyzna westchnął i po raz ostatni spoglądnął na otaczającą go mleczną taflę. Jego ciało przeszył ostry skurcz, kiedy niebieska substancja wypełniła jego gardło. Brodacz jęknął i opadł nieprzytomny na skalne podłoże, a rozbijająca się szklana fiolka zawtórowała odgłosom powoli słabnącego deszczu.