- Księżycu z najpiękniejszego srebra co się zmniejszasz,
zabierz ze sobą mego pecha i me problemy.
Przemieniając się wieczorem późnym,
przynieś nową nadzieję i pomyślne na przyszłość widoki.
Pobłogosław dziecię, które w matki łonie czeka ujrzenia blasku Twego.
Czarodziej delikatnie dmuchnął i proszek z jego dłoni uniósł się w powietrze. Jakaś niewidzialna siła rozdzieliła go, przeniosła do świec, a gdy tylko ten dotknął ognia płomienie zmieniły kolor na niebieski. Ołtarz rytualny był bardzo prosty, ot zwykły płaski kamień, na którym leżała naga ciężarna kobieta, wokół której były rozrzucone białe kwiaty, a na końcach ramion wyrytej na kamieniu gwiazdy ustawione były ustawione wspomni świece. Magia w tym miejscu była niemal namacalna, a księżyc w pełni tylko dopełniał wyjątkowości chwili. Jego promienie opadały idealnie na kobietę, która opiekuńczym gestem obejmowała swój brzuch. Ciąża u czarodziejów była wydarzeniem rzadkim biorąc pod uwagę długość ich życia. Chwile, kiedy ich kobiety były w błogosławionym stanie ogłaszano wśród ich społeczności. Stąd też właśnie rytuał, który miał za zadanie zabezpieczyć ciążę oraz zapewnić nienarodzonemu maleństwu dobrą przyszłość. Tym razem to moc księżyca miała towarzyszyć dziecięciu przez całe życie. I cóż… rytuał się powiódł, bo po kilku miesiącach na świat przyszła srebrnowłosa dziewczyna radośnie witając rodziców dźwięcznym śmiechem.
~*~
Po polanie biegła dziewczynka ubrana w śnieżnobiałą sukienkę. Miała już kilkanaście lat, a nadal zachowywała się jak dziecko. Nie było w tym w sumie nic dziwnego, gdyż za dorosłość u czarodziejów przyjmowało się dopiero pierwszy przeżyty wiek. Arianwen czerpała z życia całymi garściami ciekawa świata oraz nowych rzeczy. Natura była bardzo bliska jej sercu, toteż większość dni spędzała na zabawie ze zwierzętami. Z jakiegoś powodu te lgnęły do niej i nawet niebezpieczne drapieżniki obchodziły się z dziewczynką bardzo delikatnie. Zupełnie jakby wyczuwały w niej bratnią duszę. Jakim zaskoczeniem było dla dziewczynki, kiedy odkryła, że potrafi się z nimi porozumiewać! Z początku pojedyncze słowa, później całe zdania. Zauważyła również, że o wiele więcej niż w mowie zwierzęta przekazują za pomocą własnego ciała. Leśne wycieczki stały się dla niej na porządku dziennym i zawsze wtedy miała przy swoim boku grono futrzastych przyjaciół. Jej rodzice nie mieli nic przeciwko zadowoleni, że ich mała córeczka odnalazła swoje miejsce na ziemi.
~*~
Lata mijały, a dziewczyna wyrosła na piękną młodą damę. Dobroć oraz łagodność jej serca sprawiły, że często potrafiła sobie zjednać najbardziej aspołecznych towarzyszy. Szybko jej rodzice przekonali się również, iż ich córka skrywała w sobie duży potencjał magiczny. Skończywszy dwadzieścia siedem lat jej rozwój fizyczny zatrzymał się, co oznaczało, iż przynajmniej biologicznie osiągnęła już dojrzałość. Był to również sygnał, że struktury magiczne w jej ciele odpowiednio się wykształciły, dzięki czemu mogła zacząć naukę. Rodzice Ariany zdecydowali, że to najwyższy czas, żeby wraz z nimi udała się na zgromadzenie Rady Czarodziejów. Niby nic niezwykłego, na początku omawiano osiągnięcia innych magów, dzielono się wiedzą odnośnie najnowszych odkryć, by w końcu po prostu porozmawiać między sobą. Tym razem w planie było również pewno ważne wydarzenie, na które młoda czarodziejka przygotowywała się ze zniecierpliwieniem. W kremowej szacie wyszła na środek skalnego amfiteatru stworzonego specjalnie pod zgromadzenia, a po jej prawicy stanął sędziwy mag z długą brodą. To właśnie był moment, gdy określano wrodzone predyspozycje pradawnych. Na długiej ławie ustawiono wiele najrozmaitszych przedmiotów, na pozór zupełnie zwyczajnych. Było tam nasionko, miseczka z wodą, świeczka, zabawkowy wiatraczek oraz wiele innych. Zgodnie z poleceniem jakie dostała dziewczyna podchodziła do każdego stanowiska. Na początku nic się nie działo, dopóki nie stanęła naprzeciw nasionka. Te jakby czując obecność srebrnowłosej zadrżało, by w następnej chwili rozrosnąć się i wykiełkować. Było to o tyle niezwykłe, że nikt z obecnych go nie znał. Płatki miał srebrne jak włosy dziewczyny, a także roztaczał delikatną słodką woń. Znaczyło to nie mniej ni więcej, iż predyspozycje do magii ziemi właśnie się w niej obudziły. Przy kolejnym stanowisku stało się podobnie, gdy śnieżnobiałe pióro uniosło się w powietrze kręcąc dookoła własnej osi oznaczając, iż drzemie w niej również magia dobra. Zwykle czarodzieje mieli dwie lub trzy specjalności, które towarzyszyły im przez całe życie. Mogli oczywiście odrzucić wybór podczas ceremonialnego określenia ich magii i samym ćwiczyć inne dziedziny, lecz wymagało to wtedy poświęcenia większej ilości czasu oraz energii. Właśnie dlatego, kiedy symbole magii istnienia oraz życia zareagowały na obecność Arianwen wśród Rady przeszedł cichy szept uznania. Dziewczyna miała przed sobą wielką przyszłość, lecz czy jej dosięgnie zależało tylko od niej.
~*~
Już nikt nie mógł powiedzieć, że Arianwen nie nadaje się na czarodzieja. Wiele czasu poświęciła na naukę poznając coraz więcej arkan magicznych. Niestety opanowanie czterech dziedzin magii jednocześnie nie było łatwe, a młoda Pradawna miała z tym problemy. Odkryła, że więcej radości przynosi jej magia życia. To właśnie ona najchętniej poddawała się woli dziewczyny, dzięki czemu jej czworonożni, skrzydlaci czy pełzający przyjaciele przychodzili do niej z prośbami o uleczenie ran czy chorób, które im doskwierały. Może to dlatego Ariana opanowała tą magię niemalże do perfekcji? Życie wszelkich istot było dla niej jednakowo ważne. Zaraz potem magia ziemi była jej równie bliska. Nad pozostałymi dziedzinami jeszcze przez wiele lat nie mogła zapanować w takim stopniu, w jakim chciała. Na szczęście miała cierpliwych rodziców, który tłumaczyli jej raz za razem tajniki wiedzy tajemnej. W końcu jednak i te arkany stały się dla niej jasne, więc obecnie potrzebowała już tylko dużo ćwiczyć, by udoskonalić swoje zaklęcia. Nie poprzestawała jednak tylko na znanych sobie sposobach magii. Szybko odkryła, że potężniejsze czary wymagały od niej o wiele więcej energii i skupienia. To właśnie w tym czasie zrozumiała, że magia rytualna jest wyjątkowo ważna, jeśli chciało się zebrać kosmiczną moc, by wspomóc własne zamiary.
~*~
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Jej rodzice zjednoczyli się na nowo z prasmokiem, zwierzęta umierały ze starości, nawet krajobraz się zmieniał. Przez wiele stuleci podróżowała sama po różnych terenach Alaranii zachodząc do wielu miast oraz wsi. Poznawała ludzi oraz inne rasy, uczyła się zwyczajów różnych ludów, by w końcu jednak nigdzie nie osiąść na stałe. Źle się czuła wśród cywilizacji. Uważała, że ludzie za bardzo zmieniają środowisko starając się zmusić naturę do podporządkowania. Najbardziej jednak nienawidziła celowego znęcania się nad zwierzętami. Polowanie na rzadkie gatunki czy masowe wybijanie zwierząt w celu pozyskania mięsa czy skór sprawiało, że z łagodnej kobiety stawała się zimną skorupą, której jedynym zadaniem jest obrona bezbronnych.
W takowym przekonaniu utwierdziło ją pewne wydarzenie. Opuściwszy jedną z osad skierowała się do lasu, żeby nazbierać ziół i wykąpać się w strumieniu. W połowie podróży jednak usłyszała krzyki mężczyzn, przeraźliwe rżenie, a na ziemi przed sobą zobaczyła ślady krwi. Wystarczyło pójść dalej, by ujrzeć ciała dwójki mężczyzn, którzy mieli roztrzaskane, dosłownie czaszki, a kawałek dalej leżała ranna klacz z pięknymi, dużymi skrzydłami. Pegaz przez długi czas wzbraniał się, by Arianwen do niego podeszła, lecz po namowach udało jej się narysować magiczny krąg i rozpocząć magiczne formuły mające na celu uleczenie klaczy. Niestety, było za późno. Udało jej się przedłużyć życie pegaza na tyle, by wydała na świat potomstwo. A czarodziejka? Nie mogła zostawić źrebaka samego, więc przygarnęła go i wychowała. Od tej pory już zawsze byli nierozłączni.