Oglądasz profil – Kryos

W tej karcie postaci zostały wprowadzone zmiany i wymagają one ponownej akceptacji















- Brak Avatara -

Ogólne

Godność:
Kryos
Rasa:
Smok Lodowy
Płeć:
Nieokreślono
Wiek:
2484 lat
Wygląda na:
0 lat
Profesje:
Majątek:
Sława:

Aura

Aura niesamowicie potężna, o niespotykanej wręcz sile, natychmiast przykuwająca wszelką uwagę. Jest jednak w całkowicie pozbawionych już blasku barwach żelaza i cyny, ze śladowymi ilościami kobaltu. Roztacza topazową poświatę, obciąża zmysły męczącym, trudnym do rozpoznania zapachem. Towarzyszą jej idealnie zsynchronizowane ze sobą trzaski płomieni i szmer wody. Wokół niej sypią się iskry i unoszą kropelki wody, a gdy stykają się ze sobą, tworzą niewielkie kawałki lodu. W dotyku aura jest niezwykle twarda i giętka, o całkiem ostrych krawędziach i gładkiej, niemalże aksamitnej powierzchni. W smaku natomiast jest słodka.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Kryos
Ranga:
Błądzący na granicy światów
Grupy:

Skontaktuj się z Kryos

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
11
Rejestracja:
12 lat temu
Ostatnio aktywny:
-
Liczba postów:
11
(0.01% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.00)
Najaktywniejszy na forum:
Równiny Theryjskie
(Posty: 9 / 81.82% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
[Miasto Kalenport] Pięć artefaktów.
(Posty: 9 / 81.82% wszystkich postów użytkownika)

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:stalowe mięśnie, niezłomny, odporny
Zwinność:zręczny, szybki, precyzyjny
Percepcja:dobry wzrok, wyostrzony węch, wyczulony na magię
Umysł:pojętny, ineligentny, Żelazna wola
Prezencja:piękny, arytokratyczny, przekonywujący

Umiejętności

PływanieMistrz
Wyjątkowo dobrze czuje się w wodzie, to jego żywioł. Potrafi wytrzymać pod powierzchnią wiele godzin i nie ustępują tam zręcznością i finezją większości stworzeń.
Czucie AurMistrz
Wyczuwa aury, odczuwając je całym sobą. Potrafi przejrzeć każdego na wylot, jego zdolność do poznawania prawdziwej istoty innych jest wyjątkowo rozwinięta.
PrzetrwanieOpanowany
Zna podstawy, lecz nigdy nie przykładał się zbytnio.
PolowanieOpanowany
Nigdy ich nie lubił, ale czegóż to się dla pisklaków nie robi?
UnikiMistrz
W powietrzu i pod wodą jest w stanie zgrabnie umykać przed większością ataków, czy to magicznych, czy to fizycznych. W zwykłych formach również ma wyjątkowy talent do unikania nadchodzących ataków, choć już nie aż tak wypracowany.
Władanie BroniąMistrz
Przez tysiąclecia w setkach form ćwiczył władanie niezliczoną ilością broni, teraz nie ma już prawie rzeczy, której nie byłby w stanie wyjątkowo skutecznie w tej roli użyć. A swoje szpony, ogon i całe ciało traktuje jako najgroźniejszą wśród nich.
Wiedza WojskowaMistrz
Jego wiedza o wszelkich formach konfliktów, taktykach i strategiach jest niezwykle dogłębna. Jednakże nie ma ku temu tak zwanego daru, tak więc pomimo tak wielkiego doświadczenia nie zbliżył się jeszcze do poziomu gwarantującego mu absolutną przewagę. Istnieją istoty wieleset razy młodsze i zdolne go pokonać na polu bitwy.
BestiologiaBiegły
Wie jakie stworzenie może gdzie napotkać, orientuje się w ich silnych stronach i słabościach.
BlefBiegły
W pewnych okresach, lubując się w prostym życiu, zmuszony był rozwinąć umiejętność znajdywania przekonujących wymówek i odpowiedniego doboru słów, aby pewne nieścisłości odpowiednio wyjaśnić.
PerswazjaMistrz
Ze względu na pewne braki w polu wrodzonych zdolności podszkolił się w dziedzinie przekonywania innych ludzi do swoich poglądów. Można powiedzieć, że gdy się bardzo postara, może być nawet władczy.

Cechy Specjalne

Smocze ZdolnościZaleta
Smocza mowa oraz lot w smoczej formie.
Wiedza TajemnaZaleta
Posiada gigantyczny zasób wiedzy o wszelkich arkanach magicznych, artefaktach i związanych z nimi historiach. Nie potrafi sam władać żadną z dziedzin, ale wie o nich naprawdę wiele i sądzi, że byłby w stanie nauczyć kogoś korzystać z dowolnego kręgu w ograniczonym zakresie.
Pradawna AuraFenomen
Otacza go niezwykła aura, która odbija w sobie wszystkie wieki, które przeżył, całą jego wiedzę i doświadczenie. Dar ten sprawia, że siła jego aury nie ma sobie równych i nie sposób jej ukryć ani zakamuflować. Dzięki temu, przed jego wzrokiem nie ukryje się żaden niuans innej aury.
Byt Quasi-EnergetycznyFenomen
Potrafi przenieść się do pozaprzestrzennej, niewrażliwej na upływ czasu pseudobańki przestrzeni gdzie nie potrzebuje powietrza ani niczego innego. Może trwać tam w nieskończoność, odcięty od wszystkiego powoli tracąc zmysły, gdy jego umysł upodobnia się do otaczającej go nicości. Trwa i dokonuje przemyśleń, stojąc z boku i pozwalając, aby obok przetaczał się nurt czasu. W taki stan może wprowadzić również inne istoty, ale nie wbrew ich woli.
WielopostaciowośćFenomen
Jego wrodzona zdolność pozwala mu na przybieranie niemal dowolnej formy, jaką sobie tylko wymarzy. Jest wyjątkowy pod tym względem, że może również przybrać inne smocze postacie. Na dodatek w każdej formie przejmuje część najbardziej powszechnych cech specjalnych danej rasy. Jednakże patrz uwagi.

Magia: Intuicyjna

WodyMistrz
Lód jest przedłużeniem jego woli na równi z ciałem. Jest w stanie kształtować go dowolnie, manipulować jego temperaturą, a nawet zmieniać stan. Posiada również ograniczoną władzę nad elementami składowymi.

Przedmioty Magiczne

OkruchTajemny
Artefakt wnika w ciało, gdy Kryos jest w smoczej formie. Zaś gdy znajduje się w jakiejkolwiek innej, pozwala mu na wytworzenie dowolnego ekwipunku. Ten jednak nie może znajdować się w promieniu większym niż kilkanaście metrów od niego dłużej niż kilka godzin, bo zniknie. Sam artefakt jest niewielką nieregularną bryłą, która nie może oddalić się od istoty posiadacza na więcej niż kilka centymetrów.

Charakter

Jest zamknięty w sobie, lecz elokwentny. Skupiony na doskonaleniu siebie i zarazem towarzyski oraz oddany. Kryos, Smok narodzony u początków pierwszej wojny i wychowany w jej trakcie. Piekło, w które wówczas zmienił się świat trwale, odcisnęło piętno na jego duszy. Jego umiejętności bojowe są zadziwiające, możliwości wyćwiczonego ciała nadzwyczajne a wiedza i umiejętności bezcenne. Jako istota tak wiekowa, aby nie popaść w monotonię i nie znudzić się życiem wypracował sobie pseudooportunistyczne podejście - nie wyznaje jednej filozofii, jego podejście do świata jest zmienne, choć w skali, której wykracza ponad czas śmiertelnych. Tak więc, gdy pozna jakąś istotę, ta dożyje swoich lat, znając takiego samego Kryos’a i nie dostrzegając tej płynności. Istnieją w jego życiu dwa pewniki: Ignea oraz jego antypatia do tych, którzy wywołują wojny dla własnego interesu. Podróżuje po świecie, zbierając doświadczenia w rozmaitych formach i pod setkami przybranych imion, z których to większość obrosła już legendą. Yuaa'vel Hyek „Sprawiedliwy”, Abynus Utersson „Niszczyciel Tyranów”, Haarsh Uventale „Wola Wolnych”, Śnieżny „Smoczy Tytan” - to jedne z nich.

Znika na całe tysiąclecia i kontempluje świat, siebie i to, co czyni. Odcina się od rzeczywistości, która dla niego jest... Sam nie wie czym. Nie czuje jej realności. Przepływa obok niego niedostrzeżona. Drobne elementy układanki do siebie nie pasują. Dostrzega za mało, nie potrafi objąć umysłem całości obrazu. Coraz trudniej przychodzi mu nauka nowego, zbliża się do swojego limitu.

Wygląd

Kryos ma zdolność zmieniania swojego kształtu niemalże dowolnie zgodnie z własną wolą. A przynajmniej taką właściwość posiadał u początku swojej podróży. Wówczas to bez wysiłku zmieniał swój wygląd, przechodząc z formy do formy tak jak ktoś zwyczajnie zmieniający ubranie. Jednak z wiekiem i z coraz większym dystansem, którego nabierał względem rzeczywistości, jego repertuar zaczął się kurczyć, a wybór możliwych nowych form malał. Teraz po szoku utracenia na chwile imienia posiada ledwie dwie postacie, w które sporym wysiłkiem woli może się przemienić. Oto one:


### Smocza Forma - Śnieżny, Smoczy Tytan [Reprezentacyjna][Avatar] ###
Ta forma jest odrobinkę drobniejsza i tym samym z wyglądu mniej potężna od pierwotnej. Tak naprawdę jednak niewiele ustępuje jej siłą, wytrzymałością czy odpornością a tylko nieznacznie przoduje nad nią pod względem zręczności, zwinności i szybkości. Jest to różnica na tyle drobna, że nie mająca większego znaczenia. Sam Kryos uważa tę swoją formę za piękniejszą. Jej linie są smukłe, a wiele delikatnych dodatków takich jak grzebień na podgardlu czy lekkie, odrobinę zakrzywione szpikulce na grzbiecie dopełniają harmonii całości.

### Forma Norda - Yuaa’vel Hyek, Sprawiedliwy ###
Niska, przysadzista postać cała okuta w stalową zbroję zdobioną srebrnymi i złotymi motywami. Ćwiekowane rękawice, obute buty, zawinięta w ciasno spleciony warkocz broda z metalowymi zakończeniami oraz stylizowany hełm współgrają, tworząc istną maszynę do walki. Dzierży potężny młot bojowy, do pleców przymocowaną zaś ma okrągłą tarczę niemal tak wielką, jak on sam. Jego głos jest niczym kamienna lawina, niepowstrzymany i potężny. Spojrzenie niebieskich oczu zaś bezpośrednie i uważne, dogłębne i spokojne nawet wówczas gdy młot opada, a usta wydają z siebie niepowstrzymany ryk. Właściwie to szczególnie wówczas.

Kryos zapomniał jednak o swojej pierwotnej formie, której przybrać obecnie nie jest w stanie. Oto te, które uległy zatraceniu, gdy lustro pamięci zostało strzaskane.

### Smocza Forma - Kryos, Obieżyświat [Pierwotna] ###
Olśniewająca bestia o całym ciele pokrytym drobna, lecz wytrzymałą srebrną łuską długa na 43 sążni, wysoka na blisko 16 o maksymalnej rozpiętości skrzydeł przekraczającej lekko 62. Ta forma wyróżnia się widocznymi, mocno zarysowanymi mięśniami oraz potężną budową ciała, oraz niezwykłymi jaśniejącymi błękitną poświatą oczyma. Dość istotnym faktem jest również to, że to jest forma, w której się urodził. I którą ukształtowała wojna oraz późniejsze ciężkie czasy. Jej pazury są długie i ostre niczym najwspanialsze ostrza. Jej paszcza wydłużona, pełna długich i paskudnie pozakrzywianych kłów. Kiedy się porusza po lądzie, jej mięśnie idealnie, płynnie grają pod skórą, lecz spoglądając nań, ma się pewne wrażenie niedostatku, które bezpowrotnie zanika, gdy ten unosi się w przestworza lub opada w morskie głębiny, których to domen jest niekwestionowanym królem. Obieżyświat ma w sobie pierwotne, dzikie piękno i majestat prawdziwego drapieżnika.

### Forma Pradawnego - Abynus Utersson, Niszczyciel Tyranów ###
Wysoki na około cztery łokcie, dumny blondyn o ciężkim spojrzeniu niebieskich oczu. Ubrany w luźny skórzany kaftan, narzucony nań czarny płaszcz z godłem srebrnego miecza rozłupującego pokrytą krwią koronę. Poza tym nosi również skórzane znoszone spodnie i doskonałe buty po kostkę wykonane z dziwnego materiału. Jego głos jest lekko zachrypnięty, lecz donośny i tubalny. Przy boku zawsze nosi krótki srebrny miecz i jest to jedyna jego broń, ostentacyjnie ustawiona tak, aby natychmiast można było jej użyć, a ostrze nie plątało się między nogami.

### Forma Elfia - Haarsh Uventale, Wola Wolnych ###
Wysoki, niemal tak jak przodkowie, białowłosy. O lekko spiczastych uszach i bystrym, żywym spojrzeniu głęboko niebieskich oczu. Jego skóra jest czarna niczym u Mrocznych Elfów, lecz podobnych powiązań nie zdradza ani zachowanie, ani charakter. Taneczny chód doskonałego szermierza, otaczająca go aura wiedzy i mocy oraz robiące wrażenie białe-szare odzienie pochodzące jakby z innej rzeczywistości czynią go czymś ponad śmiertelnych w oczach zwykłych ludzi. Biały elegancki płaszcz-marynarka zdobiony jest szaro-srebrnymi motywami, spływa niemal do ziemi, jest luźny i nie krępuje ruchów. Pod nim znajduje się szara kamizelka, na ciele spoczywa zaś koszula białej barwy. Do całości doskonale dopasowują się białe spodnie, wysokie czarne, skórzane buty i podobnego koloru rękawice. Środkowy palec jego prawej dłoni zdobi obsydianowy pierścień z rubinem. U jego pasa wisi kilka różnych przyrządów, księga oraz sakiewka.

Potrafił przybierać również inne formy, które wówczas niewiele różniły się od typowych przedstawicieli danych gatunków. Tak, więc bez problemu był w stanie wmieszać w dowolny tłum.

Historia

Na początku był Ogień, Krzyk, Zew. Świat wybuchł mu w twarz, pierwszy oddech przesycony dymem i wonią palonego smoczego mięsa wdarł się do jego delikatnych płuc, drażniąc je. Krzyk nowo narodzonego zagłuszył zgiełk bitwy rozgrywającej się na niebie. Nikt nie słyszał owego pierwszego, żałosnego, pełnego zaskoczenia i bólu zawodzenia. Nikt nie chciał go słyszeć. Na górze z impetem taranów i dorównującym im straszliwym łomotem zderzyły się dwa potężne smoki, ziemię skropiły kolejne strugi krwi pierwszej z ras. Ten pierwszy, straszliwy dzień tkwi w mojej pomięci pomimo upływu dziesiątek tysiącleci. Tak jak cała reszta czasu wojny zatarła się w błogosławionym zapomnieniu, pozostawiając sam kontekst, tak ta jedna przeraźliwie klarowna seria scen pozostała, oddając to wszystko, co stanowi naturę wojny. I przed czym zdecydował się chronić resztę świata. Nikt z rodzeństwa nie przeżył, ich jaj były strzaskane. Moje zasłaniało ciało innego smoka, może smoczycy? Leżał tyłem do mnie, nie widziałem pyska. Nie miałem czasu sprawdzać, musiałem działać. Wrodzone instynkty kierowały moimi ruchami, choć umysł nadal pewien był pierwotnego przerażenia, pustki i trwogi. Ruszyłem dość niezgrabnie w dół stoku. Do tej pory, mimo, że pamiętał większość tego dnia idealnie, dokładnie nie wiem, jakim cudem nie oderwałem się od tej stromej powierzchni i nie spadłem w przepaść. To byłoby lepsze... Na swój sposób. Nie musiałbym przeżyć tego, co przeżyłem. Dotarłem do podnóża klifu a bitwa nade mną rozgorzała z nową siłą. Coraz to nowe smoki nadlatywały z daleka, jeszcze bardziej przesuwając szalę zwycięstwa na niekorzyść mojego rodu. Nie wiem, skąd o tym wiedziałem, to po prostu tkwiło w mojej głowie jako fakt równie pewny, jak samo moje istnienie. Ruszyłem przed siebie, nie znając kierunku ani celu, wiedząc jedynie, że muszę tam dotrzeć. Gdziekolwiek to tam by nie było i jak długo nie musiałbym tam dążyć. Na całe szczęście dystans nie był zbyt duży, udało mi się pokonać go w ledwie kilka długich chwil, które mimo to kosztowały życie kolejnych moich braci i kolejne me siostry.
Za załomem skalnym leżał strzaskany, krwawiący z tuzina ran potężny, wręcz gigantyczny smok o złoto-białych łuskach zbrukanych karmazynem. Jego pierś unosiła się i opadała ciężko, a z pyska zwróconego ku mi, dobiegało krwawe rzężenie. Oto był jeden z Pierwszych, mój dziad. Jeden z najwspanialszych i najpotężniejszych ze swego gatunku, mądry i sprawiedliwy, którego jedynym błędem była niemożność ogarnięcie rozumem możliwości rozpętania się tego piekła i tym samym jego zapobieżenia. Dobrnąłem do niego, czując, jakby moje członki były ciężkie niczym filary niebios. Uczucie zbliżającego się przeznaczenia, swoistego punktu kulminacyjnego, z którego nie będzie już powrotu, wypełniło mnie całkowicie, nie pozostawiając miejsca na nic innego. Jedna powieka mojego przodka drgnęła i uniosła się nieznacznie, ukazując tęczową źrenicę niezmiernie mądrych, poważnych i bezgranicznie smutnych oczu. To na wpół świadome spojrzenie towarzyszyło mi, śledząc ruch mojego pazura. Unosiłem przednią łapę, zdawałoby się, że wieki, nim ta dotknęła fragmentu Jego nosa. I oto nastał punkt kulminacyjny. Moc należna mi z urodzenia wyślizgnęła się z mego ciała i nieograniczana przez nieukształtowaną jeszcze wolę i zalała okolicę falą niewidocznej energii, która po chwili niemal cała zebrała się w umierającym ciele mojego przodka, po czym wróciła do mnie. Jej przepływ był tak gwałtowny i chaotyczny, że raz na zawsze zablokował mi możliwość ponownego z niej skorzystania. Oto w dniu swoich narodzin nieświadom zrzekłem się największego dziedzictwa, które otrzymałem. Moja ciało w jednej sekundzie było słabe, małe, drobne i drżące od nadmiernego wysiłku. W następnej wypełniało całą dostępną przestrzeń, a energia w nim drzemiąca donośnym głosem domagała się zogniskowania i wykorzystania. Uniosłem gigantyczny pysk ku krwawemu niebu, a z mojej gardzieli dobył się ryk przytłaczający bitewny zgiełk.
Rozpostarłem swe skrzydła i jednym ich uderzeniem wzniosłem się ku zamarłym smokom krążącym wokół siebie i z zaskoczeniem spoglądających na mnie. Wpadłem pomiędzy nie, rozdzierając ciosami swoich łap, jednym zamachnięciem się ogona strącając je z nieba. W moim umyśle tkwił inny umysł. To był mój dziad. To było jego ciało. To samo które leżało daleko, daleko w dole. Był mną, ja byłem nim. Ja byłem nikim, on był wszystkim. On-ja, moje-jego łapy uderzały, miażdżyły... Czas mijał, mijał... Lecz to trwało. Nie czułem zmęczenia, lecz nie czułem też więzi z rzeczywistością. Kim ja byłem? Moje... Jego ciosy zadawały śmierć. Jego... pysk rozwarł się, ja... on wypuściliśmy snop energii dobywający się z trzewi tego, który był mną nim, nie będąc żadnym z nas. To trwało, aż tamci umknęli. Nie sprostali mej-jego furii. Gdy zostali tylko jego potomkowie, gniew wygasł. Wygasłem także ja. Wygasł także on. Od tamtego momentu nie pamiętam wiele. Zamazane obrazy, niepełne wspomnienia, zagubione głosy i uczucie klęski. Przegranej. Bezsilności. Wściekłości. Gniew... Żyłem i uczyłem się, dorastałem i walczyłem. Straciłem mą moc, pozostała mi piekąca pustka. Nie miałem rodziny, klan był zbyt zajęty walką, zemstą. Zemsta za zemstę, za zemstę, za zemstę. Nieprzerwane błędne koło. Ktokolwiek je zaczął, niech zostanie przeklęty po kres wszelkich snów! Pewien dzień kładzie się wyraźniejszym cieniem wśród zamazanych smug wspomnień. Dzień końca wojny i smoczej hegemonii. Pamiętam go... Cały czas odzywa się we mnie piekącym bólem straszliwej bezradności. To była największa bitwy. Były nas tysiące. Energia pulsowała w przestrzeni, zamieniając ją w gęsty galimatias zmaltretowanych ciał i ognia wśród straszliwego zgiełku, którego również nie zapomnę nigdy. Wtedy, gdy wydawało się, że oto jest najgorsze, co może nas spotkać, wszystko zadygotało. Wszystko zamarło. Wszystko zaczęło się rozpływać. ON SIĘ BUDZI! ON SIĘ BUDZI! Oto koniec. ALBOWIEM ON SIĘ PRZEBUDZI! Wszyscy pojęli to w jednej chwili. Wszyscy zrozumieli, co uczynili. Wszyscy naraz poznali odpowiedź, co czynić muszą, aby temu zapobiec. Wszyscy oprócz mnie.
Ja byłem cieniem, wrakiem. Nie miałem w sobie duszy, którą wypalił ze mnie dzień moich narodzin. Z ich piersi dobył się zew istnienia, wszechogarniający i piękny... dla mnie niezrozumiały. Melodia trwała to unoszący się to opadający, wszyscy ulecieli ku niebu. Pozostałem tylko ja. Opadłem na ziemię. Sam... Nieruchomy... Po chwili targnęły mną dreszcze, te przeszły w drgawki. Melodia oddaliła się. Świat uspokoił. Był prawie jak dawniej. Prawie... Lecz tak pusty. Ja sam... Ja pusty jak świat, sam jeden na nim. Wiłem się wśród nagich skał dni, godziny, lata, a może ledwie sekundy. Nie wiem. Czas dla mnie nie istniał. I oto znów moja pamięć zapętla się w bezkształtną masę. I trwa tak do pewnego dnia w punkcie przyszłości. W tym samym miejscu otwieram oczy i wiem, że to nie to samo miejsce. Chciałem uciec i umknąłem, zapadłem się w inną przestrzeń i czas. Taką spokojną i pełną mimo, że nie było tu niczego oprócz mnie. Mój umysł wreszcie zaznał spokoju i ukojenia. Mogłem rozmyślać, zastanowić się kim tak naprawdę jestem. Byłem sobą i byłem ostatnim. Aktem woli przeniosłem się z powrotem do świata mych narodzin. Wiał lodowaty wiatr, niebo było szare, nijakie. Wszystko mroczne i puste. Lecz mnie to nie obeszło, to była tylko sceneria. Ja miałem własny świat, nietykalny - do którego zawsze mogę wrócić. Rozpostarłem skrzydła i ruszyłem wykonać swe zadanie. Odszukać smocze jaja i wychować następców tych którzy odeszli. Nauczyć ich umiłowania pokoju, którego sam nigdy nie zaznałem. Ahhh... Gdybym wówczas wiedział to, co teraz wiem. Lecz gdybanie na nic się nie zda. Jest puste i bez celu. Jak sama rzeczywistość.

* * *

Odnalazłem jaja, nie było ich wiele... Nie wszystkie przetrwały, ale zebrałem te, które znalazłem. Wszystkie przenosiłem w mój bezpieczny świat, aby czekały na swoją kolej. I wyruszałem dalej szukać kolejnych, jak i miejsca, w którym mógłbym je wychować. Mijał rok za rokiem, czas upływał nieubłaganie, a świat okazał się jednym wielkim pustkowiem. Na którym czaiło się zło. Potwory stworzone z naszych mocy przemierzały puste krainy, były niczym najgorsze smocze koszmary. I mnożyły się. Mnożyły i rozłaziły się. Zabiłem ich wiele, lecz cóż to dało? Nic, absolutnie nic. Pod koniec było ich nawet więcej niż na początku. Szukałem, szukałem, szukałem. Aż w końcu, gdy nadzieja w moim sercu słabła i gotowałem się do ucieczki w objęcia mego własnego wszechświata, przypadkiem natrafiłem na pewną górską dolinę. Światło docierało tutaj niemal przez całą dzień, strumienie wesoło szumiały, a zieleń koiła zbolałe oczy. Oto było to miejsce. Wewnątrz, na łagodnym zboczu czekała na mnie głęboka ślepo zakończona, sucha jaskinia. Przyzwałem jaja, otuliłem je i czekałem. Smoczęta wykluły się niemal w tym samym czasie. Wszystkie były piękne i słodkie, rozkosznie niewinne. A jeden złoty pisklak poruszył szczególną strunę w moim sercu. Tak przypominała mi pradziadka... Poza tym było w niej coś jeszcze... Coś mniej uchwytnego. W każdym razie szybko stała się moim faworytem. Moja piękna, mała Ignea... Lata szkoliłem je, uczyłem i pielęgnowałem. Jednego dnia odleciałem, aby rozejrzeć się po okolicy. Nie pamiętam już czemu. Gdy wróciłem... Ujrzałem potwory przeczesujące naszą dolinkę i osaczoną przez nie Igneę. Bez zastanowienia ruszyłem jej na odsiecz, miażdżąc i rozrywając wszystko, co stanęło mi na drodze. Dobrnąłem do niej cały skąpany w posoce. Lecz było ich za wiele i cały czas przybywało. Nie mogłem zrobić nic oprócz uratowania jej i siebie... Zniknęliśmy.
Razem unosiliśmy się w moim świecie, opłakując utraconych i poznając się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nasze umysły były splecione, a myśli przepływały leniwie, nie należąc do nikogo konkretnego. Trwaliśmy tak tysiąclecia, w czasie których zaleczono rany ziemi i dano jej nowych mieszkańców. Przemknął obok nas moment stworzenia bogów i narodzin gwiazd. To było nieistotne. Aż w końcu padła jedna ze wspólnych myśli... Wracamy! I wróciliśmy. Dolina skąpana była w smugach delikatnego, lekkiego deszczu i rozświetlona słonecznym światłem. Piękna smoczyca, którą była teraz Ignea, uniosła się w niebo i wirowała pośród strug opalizujących kropli, przemykając przez tęcze. Wtedy zrozumiałem, co do niej czuję.

* * *

Przez tysiąclecia przemierzaliśmy świat wspólnie lub osobno. Nie starczyłoby wszystkich ksiąg świata, aby spisać wszystko, co przeżyliśmy we dwoje, dlatego opiszę tylko kilka wyrwanych z kontekstu czasu i przestrzeni epizodów.

* * *

Zapragnąłem poznać nowych mieszkańców świata. Widziałem, jak pracują, ciężko wyrywając skrawki ziemi starej puszczy, której nawet najmniejszych zwiastunów nie pamiętałem z moich czasów. Nie znałem ich języka, obserwowałem ich z góry. Wsłuchując się, w ich odległe głosy. Polubiłem ich, czułem z nimi pewne dziwne, niewyjaśnione pokrewieństwo. Pewnego dnia podjąłem decyzję, a wraz z nią pojawiła się możliwość. Wylądowałem w bladym świetle przedświty na polu i ruszyłem ku wiosce. Nim do niej dotarłem, wyglądałem już tak, jak oni. Od tamtej pory czuję tę moc, będącą nędzną namiastką pierwotnego daru. Mogę przybrać pozory dowolnej istoty, lecz nie zmienia się we mnie niemal nic. To tylko sztuczka, nędzna sztuczka... Blada kpina. Przybyłem, oni mnie dostrzegli. Byli zdziwieni, zaskoczeni. Ja niezmiennie kroczyłem ku nim dumnie wyprostowany. Szeptali między sobą, kobiety pokazywały mnie palcami. Spojrzałem w dół i znów zmierzyłem ich spojrzeniem. Zapomniałem o jednym szczególe, oni mieli ubranie, a mi przemiana go nie zapewniła. Mimo tego drobnego uchybienia przyjęto mnie z rezerwą, ale gościnnie. Nie rozumiałem ich języka, swojego zaś użyć nie mogłem. Nie chciałem zdradzić swojej rasy. Pracowałem ciężko ramię w ramię z nimi, uczyłem się i poznawałem ten nowy fascynujący świat. Gdy spadły pierwsze śniegi rozmawiałem już z nimi swobodnie. Znałem ich imiona, znałem każdego z osobna ich nadzieje i plany. Żyłem z nimi lata, oni starzeli się i umierali... W końcu, gdy umarł ostatni z najmilszych mego sercu, pewnego dnia po prostu ich opuściłem. Odszedłem, zrzuciłem ubrania i odleciałem, nie oglądając się za siebie.

* * *

Żyłem, tworzyłem, walczyłem - niszczyłem. Moje oczy oglądały świty i zmierzchy wielkich idei i epok, w moich dłoniach umierali wielcy, a z mojego ostrza zsuwali ci, którzy oślepieni rządzą władzy, posuwali się za daleko. Lecz ja... Żyłem? Ale rzeczywistość dla mnie była niczym sen. Ulotna, efemeryczna. Odskocznia od istnienia, jaką dawała mi moja moc zbawienna i zgubna zarazem, moc stawiająca prawdziwość mojego istnienia poza nawiasem kwestii możliwej do wyjaśnienia i zrozumienia. „Żyłem” tylko z doskoku, tak naprawdę nie było to istotne. Nic nie było istotne poza ulotną chwilą, w której Ignea lub ci, których imiona z mojej pamięci wytarły sesje wieczności poza czasem stali obok mnie. Wspierając, trzymając za dłoń lub po prostu trwając przy moim boku. To przywoływało mnie na chwilę sponad otchłani, która dawno już stała się częścią mnie.

Teraz po raz pierwszy przez woal absolutnego spokoju przebiła się rozpalona do czerwoności igiełka strachu. Tam, w swoim własnym świecie wśród chmury idei i wspomnień zapomniałem czegoś, czego zapomnieć nie powinienem. Moje imię uleciało, rozbiło się niczym szkiełko w zderzeniu z głazem na miriady kawałeczków, które nie sposób połączyć. Przerażenie, czyste zwierzęce, atawistyczne odczucie całkowicie ogarnęło mnie w swoje władanie, wytrącając z mojego miejsca prosto w rzeczywistość. Tam słońce wesoło przyświecało cichemu leśnemu zakątkowi. Wiatr łagodnie szumiał. Gdzie się podziała ta straszliwa burza tak dobrze odzwierciedlająca stan mojego ducha? Tutaj, wezbrany potok. Ogień płynący z nieba.
Ona straszliwa w swym gniewie niczym płomienie, od których wzięła swoje imię.
Ignea.
Kryos, to go wołała.
Tysiąc lat temu.
Czy jeszcze pamięta?
Kryos.
Ułamany okruch obracany w dłoniach.
Potężne cielsko ciasno zwinęło się w kłębek, drżąc.
Chłodny wiatr delikatnie kołysał młode liście, cichy szum leśnej muzyki nie docierał jednak do mnie. Moja podróż w przyszłość ku przeszłości właśnie znów się zaczynała.
  • Najnowsze posty napisane przez: Kryos
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data
  • Re: [Miasto Kalenport] Pięć artefaktów.
    Nehlon przyglądał się owej istocie niczym zahipnotyzowany, nawet nie zauważył kiedy zniknęło wszystko oprócz niej. A ona stanęła wśród mroku wyciągając ku niemu dłoń. Smokołak poczuł ból eksplodujący w piersi.…
    87 Odpowiedzi
    38613 Odsłony
    Ostatni post 11 lat temu Wyświetl najnowszy post
  • Re: [Miasto Kalenport] Pięć artefaktów.
    Mantus, a raczej jak kazał się obecnie nazwać sir Alfred von Manred natrafił na spojrzenie owej damy która po podłożeniu pod twarz krasnoluda materiału aby rany nie stykały się z ziemią wreszcie odwróciła głowę…
    87 Odpowiedzi
    38613 Odsłony
    Ostatni post 11 lat temu Wyświetl najnowszy post
  • Re: [Miasto Kalenport] Pięć artefaktów.
    - A nie przeszkadzaj sobie, jedź i pij do woli. Jeszcze raz dziękują za pomoc, Mantusie - Powiedział już cichszym, lekko zachrypniętym głosem Kryos kiwając głową sztukmistrzowi po czym znów skupiając całą uwagę…
    87 Odpowiedzi
    38613 Odsłony
    Ostatni post 11 lat temu Wyświetl najnowszy post