Oglądasz profil – Lythania

Awatar użytkownika

Ogólne

Godność:
Lythania Beveretti
Rasa:
Zjawa
Płeć:
Kobieta
Wiek:
365 lat
Wygląda na:
30 lat
Profesje:
Zabójca, Uzdrowiciel, Kapłan
Majątek:
Zasobny
Sława:
Prominentny

Aura

Emanacja odznacza się już z oddali, bijący od niej mrok i siła w tajemniczy sposób wręcz przyciąga. Kusi, aby podejść i poznać jej sekrety. Błyszcząca, srebrna powłoka pozostaje twarda i nieprzyjemnie sztywna. Tu i ówdzie widnieją aksamitne niczym mech barachitowe plamy. Częściowo zakrywają one kobaltowe runy tak drobne i gęste, że ich odczytanie pozostaje niemożliwe. Wśród nich widać jeszcze emitujące delikatne światło szafirowe zacieki na bieżąco tłumione przez bursztynowy blask okalający całość. Melodia spokojna i głęboka z łatwością wybija się ponad niepokojący w tej sytuacji śmiech dzieci dochodzący z dość niespodziewanych stron. Wszystkie te odgłosy ucisza zmysłowy, niezrozumiały szept. Jego niewinny, delikatny ton przywołuje niezwykle silne poczucie smutku i bezradności. Woń wawrzynu cmentarnego stale miesza się ze smrodem zgnilizny, drażniąc zmysł węchu. Skutecznie odwraca w ten sposób uwagę od ostrych zarysów, ukrytych tak skrzętnie jakby pragnęły zranić czytającego i poczuć jego krew powoli po nich spływającą. Pozostawia po sobie jedynie suchy posmak w ustach i bałagan w głowie śmiałka, który postanowił odczytać tę aurę.

Informacje o graczu

Nazwa użytkownika:
Lythania
Grupy:
Płeć gracza:
Kobieta

Skontaktuj się z Lythania

Pola kontaktu widoczne tylko dla zalogowanych użytkowników.

Statystyki użytkownika

Years of membership:
1
Rejestracja:
1 rok temu
Ostatnio aktywny:
1 rok temu
Liczba postów:
3
(0.00% wszystkich postów / średnio dziennie: 0.01)
Najaktywniejszy na forum:
Księga Boskich Praw
(Posty: 2 / 66.67% wszystkich postów użytkownika)
Najaktywniejszy w temacie:
Prośby o napisanie aury
(Posty: 1 / 33.33% wszystkich postów użytkownika)

Połączone profile


Atrybuty

Krzepa:raczej silny, wytrwały, odporny
Zwinność:niezdarny, powolny, b. niedokładny
Percepcja:wyostrzony wzrok, dobry słuch, wyostrzony smak, pozbawiony czucia, wyczulony na magię
Umysł:bystry, błyskotliwy, b. silna wola
Prezencja:godny, władczy

Umiejętności

Wiedza o duchachMistrz
ReligioznawstwoMistrz
ZielarstwoEkspert
TresuraEkspert
SzulerstwoEkspert
UnikiBiegły
Gdy nie potrafisz walczyć, najlepsze co możesz to uciekać bądź unikać danego ataku.
Pisanie i czytanieBiegły
PrzetrwanieBiegły
DemonologiaBiegły
AktorstwoZaawansowany
TropienieZaawansowany
NiebianologiaZaawansowany
PolowanieOpanowany
AnatomiaOpanowany
MedycynaOpanowany
Czytanie aurPodstawowy
Pismo runicznePodstawowy

Cechy Specjalne

Zjawyskowość zjawRasowa
Lythania posiada wszystkie cechy, którymi szczyci się rasa zjaw: potrafi opętać (choć obecnie może sobie pozwolić tylko na ciało Haenyii) oraz szybką regenerację.
Cechy ciałaRasowa
Po części Lythania ma również potrzeby typowego wampira - jak na przykład łaknienie krwi, wrażliwość na słońce, srebro i czosnek czy odporność na choroby.
Póki krew nas nie rozłączyPiętno
Lyrette i Haeniya są połączone ze sobą więzami krwi. Nie dzielą jednego umysłu, aczkolwiek posiadają wspólne ciało. Haeniya jest słaba psychicznie i pragnie umrzeć tak bardzo, że odsunęła swoją świadomość w głąb umysłu i całkowicie oddała ją Lyrette. Niestety z racji na nadmiar niematerialnej energii, powłoka nieumarłej nie jest w stanie normalnie funkcjonować na tle nerwowo-mięśniowym - kobieta wykonuje spazmatyczne ruchy, nie mogąc pogodzić ciała z siłą, jaką więzi. Jedynie ciało Haenyi jest w stanie udźwignąć zbolałą zjawę, którą jest Lyrette, odkąd powłokę ugryzł wampir - zatem zjawa nie może opętać żadnego innego ciała.

Magia: Intuicyjna

UmysłuMistrz
Naprzemiennie uczyła się tej dziedziny z magią życia, lecz po śmierci to magii umysłu oddała się całkowicie.
ŻyciaAdept
Całe śmiertelne życie Lythania poświęciła tejże magii, pragnąc ratować życia niewinnych i słabych osób. Jak na złość, teraz służy jej do odbierania tegoż życia.
EmocjiCzeladnik
Haeniya nauczyła się tejże magii instynktownie, wykorzystując ją na swoim oprawcy.

Przedmioty Magiczne

Mroczny

Charakter

Lythania ongiś potrafiła poświęcić całe swoje życie dobru innych ludzi. Jako Lyrette, wybrała swoją ścieżkę życia jako kapłanka, aby móc spełnić swe cele. Gdy zaś została brutalnie zamordowana i została mroczną istotą, coś się w niej odblokowało. Odczuwa do dziś silną potrzebę zemsty. Lythania nie pozwala sobą dyrygować - nienawidzi wręcz, gdy to ktoś wydaje jej rozkazy. Jej manipulatorska natura sprawia, że kobieta potrafi dobrać słowa, które trafiają w serce jej rozmówcy i poruszą nim na tyle, aby wsłuchać się w opowieści kobiety. Zjawa spokojnie podchodzi do wielu spraw, lecz gdy czegoś zapragnie - musi to posiadać natychmiast. Cierpliwość jest jej obca, tak samo jak litowanie się nad ludźmi. Rasa prostych zjadaczy chleba budzi w niej pogardę i obrzydzenie - ich w życiu nie zaprosiłaby do siedziby swej drużyny, chyba że pod postacią kolacji dla nieumarłych. Dla innych ras, zwłaszcza tych skrzywdzonych przez los, Lythania jest niczym anioł dla umierających; zbawieniem. Kobieta nie ma sumienia - nie zawaha się zabić, albowiem, jak to sama mówi: “może ten człek prędzej ujrzy pana i będzie szczęśliwy”. Jest skrytą fanatyczką, lecz obecnie trudno jest wskazać jej konkretną religię - niby nadal wierzy w anielskiego pana, aczkolwiek nie wyznaje żadnych ku niemu modłów i uważa wręcz, że jej bóstwo ją opuściło. Niektórzy mogliby stwierdzić, że ego Lythanii jest na tyle wielkie, że sama uważa się za boginię śmierci. Dla bliskich, którzy z nią spędzają czas, może wydawać się bardzo melancholijna, a co najważniejsze: Lyth uwielbia mówić. Niekoniecznie musi posiadać słuchaczy, ale zjawa czuje się pewniej, jeżeli swoje myśli może wręcz teatralnie wyrażać na głos. Mogłoby się wydawać, że kobieta niczego się nie obawia, chociaż odkąd zajmuje się mordowaniem i rabunkami - gdyby faktycznie spotkała anioła, przeraziłaby się nie tyle jego boską osobą, co bałaby się tym, kim się stała w jego oczach. 

Wygląd

 Kruczoczarne włosy Lyrette i ciemne oczy kontrastowały ze śnieżnobiałą karnacją i to dodawało jej niesamowitego uroku. Jej wyraz twarzy niemalże uspokajał. Lyrette była powabną i pożądaną przez mężczyzn kobietą - póki nie została kapłanką i nie umarła. W swej niematerialnej postaci ukazuje się zaledwie jako kształt swego dawnego jestestwa, jako ciemny dym z czarnym obrysem złotych oczu. Haeniya zaś to szczuplutka, drobna kobieta z delikatnym zarysem krągłości - i to taką Lythanię można ujrzeć. Zjawa w swym wampirzym ciele jest blada niczym kostucha, co ułatwia jej robotę, posiada kruczoczarne włosy, kojarzące się ludziom z ciemnością doświadczoną po śmierci i wiecznie zbolały wyraz twarzy. Mogłoby się wydawać, że to współczucie maluje się w oczach Lythanii - lecz jest to prędzej współczucie danej istocie, że w ogóle spotkała zjawę. Ma ona małe, acz pełne czarne usta oraz drobny nosek, a także głębokie czarne oczy. Już z daleka aparycja kobiety niepokoi, mimo że w tłumie kapłanka w ogóle nie przyciąga wzroku. Gdy jednak zostanie zauważona, z całą pewnością zostaje w pamięci takiego delikwenta przez długi, długi czas. To, co z całą pewnością zauważają zwłaszcza bliscy zjawy, to jej ruchy - Lythania porusza się spazmatycznie, często zaś przejawia oznaki niekontrolowanych odruchów, co jest związane jej wampirzym ciałem - mimo że jest nieumarłe, potężne, człowiecza dusza Lythanii nie jest w stanie w pełni go kontrolować. Głos kobiety natomiast sprawia, że wręcz pragnie się jej słuchać - jest bowiem melodyjny, spokojny.

Historia

~Nazywam się Lyrette~

Nazywam się Lyrette Beveretti. Pochodzę z dobrze prosperującej rodziny, zamieszkałej w spokojnej okolicy Rododendronii. Od najmłodszych lat rodzice zapewniała mi stosowną edukację, pożywienie oraz droższe ubrania - nie dostaliśmy nigdy tytułu szlacheckiego, aczkolwiek nie można powiedzieć, że się nam nie powodziło. Ojciec był jednym z właścicieli najbardziej popularnej karczmy w mieście, więc i tam bardzo często wspomagałyśmy z matką jego pracę. Nie mogłam narzekać na nic. Miałam wybór, co chcę robić w życiu - a mogłabym odziedziczyć karczmę, jeżeli tylko chciałam, jako najstarsza córka Beverettich, lecz z uśmiechem odmówiłam.
- Cayetana zasługuje na nią bardziej - rzekłam rodzicom w dniu swych osiemnastych urodzin. - A ja... ja czuję inne powołanie.

***

Nie kłamałam. Nigdy nie fascynowałam się płcią przeciwną, nie poczuwałam potrzeby bliskości drugiej osoby, a także nie chciałam wracać późno z wszelkich zabaw jak moi rówieśnicy. Wśród społeczności miałam wręcz łatkę wiecznej cnotki, co może i przykre, mnie nie obrażało zapewne w taki sposób, w jaki powinno. Wręcz przeciwnie - to dzięki takowej sytuacji zrozumiałam, że chcę spróbować dwóch ścieżek. Wiele nauk wyniosłam z dotychczasowych zajęć, zatem postanowiłam przeszkolić się jako uzdrowicielka. Z zajęć z guwernantką doskonale pamiętałam anatomię i podstawy medycyny, zatem nietrudno mi było odnaleźć się w tym zawodzie. U swej ukochanej mentorki, Loretty, częściej uczyłam się rozpoznawać odpowiednie zioła w lesie i zaparzać je, łączyć oraz podawać pacjentom jako leki, a także praktykować magię życia. Uznałam to za dobre dla siebie zajęcie, lecz prawdziwy zew poczułam dopiero w momencie, w którym pomogłam pierwszemu dziecku.
Chłopiec nie miał nawet sześciu lat, gdy dzielnie przyszedł do mnie z odniesioną raną. Zraniony śmiercią matki prosił mnie tylko o leki i ewentualną pomoc ojcu, który siedział obok niemalże bez wyrazu. Nie wiedziałam, co ci ludzie przeżyli. Tak bardzo im współczułam, że postanowiłam w pełni za darmo spełnić wszystkie ich prośby, co nie spodobało się Loretcie.
- Ten chłopaczyna nie ma aż tak źle jak inni ludzie - oznajmiła, czyszcząc tłuczek. - Jego matka była po prostu głupia i zawarła pakt z diabłem. Teraz wróciła niby to pod postacią piekielnej i chciała zabrać ze sobą całą rodzinę do "nieśmiertelności". - Wywróciła oczami Loretta. - Ech, ale cóż, więcej ich nie spotkamy. Nie są stąd, podróżują. Całe szczęście.

Historia tego chłopca mnie poruszyła. Z racji że nigdy nie wyściubiałam nosa poza tereny Rododendronii, a moja rodzina była bardzo religijna, również zostałam wychowana w zgodzie z wiarą w Najwyższego. Piekielni stanowili dla mnie rasę okrutną i niezasługującą na możliwość egzystowania z ludźmi. A ja tak kochałam ludzi, że serce mi się krajało, jak widziałam ich w tak złym stanie, w krzywdzie wyrządzonej przez siły nieczyste.
Zmienię świat. Zmienię to wszystko. Dlatego w wieku trzydziestu sześciu lat wstąpiłam do świątyni jako kapłanka na usługach Najwyższego.

***

Wierzyłam głęboko, że moje mowy cokolwiek dadzą. Ludzie mnie słuchali i przekazywali niektóre słowa dalej. Rodzina jednak nie pochwalała mojego wyboru.
- Wystawiasz się na niebezpieczeństwo, Lyr - mówiła mi matka. - Za takie okrutne słowa nawet sam Mroczny Książę się do ciebie może pofatygować...
- Nie boję się śmierci - odparłam odważnie, poprawiając swoją białą suknię kapłańską. - Anioły mnie obronią. Lub zabiorą prosto do pana.

Byłam pomocna, tylko to się liczyło. Nie szczędziłam żadnej nocy na sen, przygotowując różnego rodzaju zioła, aby nadal pomagać w lecznicy. Rankiem wygłaszałam mowy i wspomagałam pozostałe kapłanki światła. Ludzie zasługiwali zaś na ratunek.
Każdy człowiek mógł dostać drugą szansę, o ile odpowiednio się nim zająć. Jako silnie wierząca kobieta nie darowałam mężczyźnie, który przybył mi się zwierzyć o dokonanym przez niego gwałcie. Spoliczkowałam go, aby później spróbować spokojnie przekonać do nawrócenia się. Wydaje mi się, że to właśnie tym przypieczętowałam swój los.

***

- Ta ladacznica ośmieliła się podnieść na mnie rękę! - rzekł nieznajomy, na którego patrzyłam z pogardą. Westchnęłam zaś, aby następnie się odwrócić z nadzieją spokojnego udania się w swą stronę, gdy nagle poczułam palący ból na plecach. Któryś z towarzyszących mężczyźnie chłopów rzucił we mnie kamieniem. Rozbójników było trzech. Chwilę swojej własnej śmierci niestety pamiętam aż za dobrze, a zwłaszcza przychodzą mi na myśl agoniczne momenty, w których konałam. Mężczyzna, który przybył mi się zwierzyć, gwałcił mnie na wpół przytomną, wówczas kiedy jego koledzy pilnowali, abym się nie ocknęła w pełni. Drugi z mężczyzn bił mnie i wyżył się za "całą krzywdę, jaką wyrządził mu mój Pan". Podejrzewam, że ów biedak był staczającym się aniołem światłości. Moje męki zostały zaś w pewnym momencie naruszone, albowiem dostrzegłam człowieka. Rosły mężczyzna spoglądał na moje cierpienie i tym samym zapaliła się we mnie odrobina nadziei - "Tak! Pan wysłał mi kogoś na ratunek!", myślałam. Gdy zaś dostrzegłam więcej osób, moje serce urosło jeszcze bardziej. Wśród kilku były dzieci, którym pomogłam, które mnie słuchały.
Ale nikt mi nie pomógł. Wszyscy tylko patrzyli. Zapewne bali się, że jeżeli nie daj Panie wykonają jakiś ruch, również ich spotka podobny los do mojego. Nieznajomi oprawcy zaczają się także na nich i wymierzą im taką samą sprawiedliwość jak mi. Cóż za samolubstwo! Ja nigdy nie myślałam o sobie, gdy komuś pomagałam. Ledwo sypiałam po nocach, mało jadłam, raniłam sobie dłonie dla nich.
Dla nich.

Moja nadzieja gasła wprost proporcjonalnie z moim duchem. Kolejny cios pozbawił mnie przytomności, a jeszcze następny ocucił. I tak na zmianę traciłam kontakt z rzeczywistością, aby później doń powrócić i zadać sobie pytanie - kiedy w końcu nie będę w stanie wrócić?
Moje ciało było w fatalnym stanie. Leżałam, pozostawiona na śmierć przez mych oprawców i ludzi, którzy obojętnie się temu przyglądali. Nawet ten chłopiec, któremu ongiś pomogłam po ataku jego matki pokusy - teraz już dorosły człowiek - był tam obecny. Nim całkowicie się poddałam, widziałam, że patrzy na mnie... z ulgą? Żalem? Współczuciem?
Pogardą.
Moje emocje buzowały. Pomogłam tym ludziom w potrzebie, z uśmiechem zawsze poświęcając dla nich samą siebie. Dziękowali mi, witali mnie, przychodzili do mnie. A teraz leżałam, pozwalając im na siebie spoglądać, póki nie wyzionę ducha.
Zdrajcy, myślałam. Po raz pierwszy przestraszyłam się swoich myśli. Nie mogłam tak, po prostu nie. Jestem dobra, kocham ludzi.
Nienawidzę ich.
Nie mieli wyboru. A ja przynajmniej odejdę w objęciach anielich...
Zabili mnie ludzie. Zabili mnie!
Pan na pewno mnie ugości u siebie. Na pewno.
Żal, który narastał w moim sercu, wzmógł się. Zasłużyłam na miejsce w Niebie. Powinnam je dostać. Nie mogłam przecież skończyć tak żałośnie, prawda? A jak tylko obudzę się jako dobry duch, to...
To...
Zabiję wszystkich, którzy oglądali moją śmierć.

***

W tej chwili winnam pluć sobie w twarz, przeklinać los bądź krzyczeć z niesprawiedliwości, która mnie dotknęła. Gdy moje niematerialne ciało w końcu odzyskało świadomość, poczułam przejmujący chłód emocji, które rozdzierały mnie na drobne kawałki. Tak bardzo chciałam zabić swych oprawców, że nie wytrzymałam nawet dnia, aż opętałam młodego chłopca - tegoż od matki pokusy - i zaatakowałam swego gwałciciela. Wątłe ciało, które służyło mi za broń, oraz mój brak zdolności do sztuk walki spowodował, że moje naczynie zmarło. Uciekłam w porę. W wiosce wówczas, kiedy nikt nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności, słyszałam o sobie wszystkie dotychczasowe plotki. "Lyrette takie dobre dziecko, czemu nie zechciała wyjść za mąż, tylko do klasztoru się pchała..."
"Lyrette, ta chodząca mównica"
"Święta z prasmoczej łaski"
Gdy zrozumiałam, że nie zasłużę na niebo i że nie pozbędę się tak łatwo palącego pragnienia zemsty, obiecałam sobie znaleźć naczynie idealne. Kogoś, dzięki komu pokażę światu, ile straci beze mnie.
Zemszczę się, a skoro nikt już ich nie uratuję - przeto ja, gdybym żyła, tak był postąpiła - to zrozumieją swój błąd. I będą umierać z jego świadomością długo i boleśnie.

~Ja to Haeniya~

Nie żyłam. Nie byłam martwa. Nie pamiętam za wiele sprzed czasu, w którym przygarnął mnie lord Javaid. Moje oczy podobno były puste i wołały o śmierć.
Więc przyszedł on. Bogaty wampir i jego droga małżonka, Vesna. Oboje wzięli mnie pod swe skrzydła, nakarmili, pozwolili odzyskać świadomość umysłu, abym była w stanie opowiedzieć tutaj swoją historię. Javaid traktował mnie dobrze, jednocześnie obiecując swej ukochanej, że mnie nie tknie - w żaden sposób. Byłam dla nich przez krótki moment swego życia jak córka; można wręcz rzec, że bawiliśmy się w dom. Jadaliśmy wspólne kolacje, śmialiśmy się z biedoty.
- No proszę - powiedziała ongiś Vesna. - Gdy tylko nabrałaś rumieńców i odrobinę tuszy, zrobiłaś się naprawdę powabną panienką. Czyż nie, mój kochany?
Javaid uśmiechnął się na tę uwagę i przytaknął. Nie wiedziałam wtedy, że od tego momentu zacznie się mój koszmar.

Przygaszony lord nie odzywał się do mnie całą kolację. Patrzył w jeden punkt - w puste miejsce, które niedawno należało do Vesny. Nie chciałam pytać. Nie chciałam wiedzieć, dlaczego jej tutaj nie ma. Starałam się nie okazywać jakiejkolwiek inicjatywy, pragnąc być idealną "córką".
- Haeniya - rzekł Javaid. Tak się nazywałam? Czy on tak mnie ochrzcił w tym momencie? - Zostaniesz moją narzeczoną.

***

Wpierw odważyłam się zaprotestować. Nie chciałam zmieniać powierzonej mi roli, lecz za brak podporządkowania zostałam ukarana i po raz pierwszy lord Javaid raczył się mnie tknąć. Wypił moją krew, aby następnie zamknąć mnie na klucz w moim dotychczasowym pokoju. Tak wyglądało kilka mych następnych dni. Próbowałam spać, lecz za każdym razem bałam się powrotu lorda. Niespokojnie kręciłam się po pomieszczeniu, łkając i błagając bóstwa o pomoc. Nie miałam jednak nikogo bliskiego, kto mógłby chociaż mnie szukać.
Nie miałam nikogo. Nim się zorientowałam, zostałam oskarżona o użytkowanie magii emocji wobec swego pana. Nie wiedziałam, czy to prawda, ale skoro miałam możliwość delikatnie zapanować nad swoim życiem - próbowałam “używać” rzekomej magii i nakłonić swego pana do znudzenia się mną. Działało ledwo, sporadycznie i na chwilę.

Gdy uszczęśliwiałam się ostatnimi promieniami słońca, padającymi z okna, dostrzegłam ją. Służba lorda Javaida zdawała się nie zwracać uwagi na stojącą na dziedzińcu bladą niczym śmierć kobietę. A ona spoglądała na mnie długo, długo, aż w końcu zrozumiałam. Ona mnie wspiera.
Nie wiedziałam, jak dokładnie przeniknęła do posiadłości. Nie pytałam o to, jak znalazła się w moim pokoju - za każdą próbę inicjatywy byłam bowiem wcześniej bita i karcona. Nie lubiłam bólu. To właśnie zaś nieznajoma mi się przedstawiła.
- Biedne moje stworzenie - zaczęła - jak śmieją cię tak wykorzystywać... Jak brzmi twe imię? Ja jestem Lyrette Beveretti.
W jej oczach błyszczało pragnienie zemsty tak potężne, że wręcz zeń się wylewało. Opowiadała mi o swoich pragnieniach i obiecywała, że za mnie również dokona zemsty, jeżeli tylko użyczę jej ciała. A mnie było wszystko obojętne, tylko...
- Ja to Haeniya. Pozwolisz mi spokojnie spać? - To było pierwsze, o co w ogóle w życiu poprosiłam.

Zostałam opętana, co mi w zupełności odpowiadało. Odsunęłam swoją świadomość w błogi niebyt, odczuwając tylko cień strachu, gdy w pomieszczeniu pojawił się Javaid i tym razem, zgodnie z obietnicą, przemienił mnie (z Lyrette wewnątrz) w wampira.
Od tamtej pory moja krew buzowała i nachalnie odczuwała obecność obcego organizmu. Trzymałam się tej istoty kurczowo, pasożytując wręcz na jej kontroli i samowoli. Nie protestowałam, gdy z ogromną siłą udało mi się zabić Javaida we śnie - w normalnych okolicznościach bowiem nie miałabym z nim szans. Jedno od tej pory było pewne.
Ja, Haeniya, oraz Lyrette stanowimy jedność na zawsze, na wieki.

~Jesteśmy Lythania~

Gdy już zrozumiałyśmy, co to znaczy być połączone, trudno było się przyzwyczaić. Lyrette nie mogła opętać innego człowieka - jej dusza była automatycznie odrzucana przez organizm nosiciela innego niż Haeniya. Przedmioty bez ciała jednak zdawały jeszcze egzamin, aczkolwiek nie na długo. Niedoszła małżonka Javaida zaś załamała się psychicznie na tyle, że gdy tylko Lyrette znajdowała się na dłużej poza jej ciałem, ta w pełni świadomości próbowała popełnić samobójstwo. Ostatecznie wspólnie doszłyśmy do idealnej dla nas synergii - Lyrette ma pełną władzę nad ciałem Haeniyi, lecz nie może jej zezwolić na pełną świadomość i pozwoli jej spać, pozostać w tym niebycie, aby nie musieć znosić smutku i cierpienia rzeczywistego świata.
Nasze umysły miały ogromny problem z przystosowaniem się do jednego ciała. Nawet mimo że mijały lata, nigdy nie nauczymy się tej dawnej płynności ruchów. W zabijaniu jednak nam to nie przeszkadzało - Lyrette po prostu mówiła do ludzi. Dzięki niej albo popełniali samobójstwa, albo spełniali jej wszelkie rozkazy. Wcześniej instykntownie nauczona magia emocji Haeniyi, połączona z magią umysłu, którą zaczęłyśmy studiować, działała cuda.
I tak wiele lat działałyśmy. Jako widmo, które niesie śmierć po całej Alaranii, szukając rozwiązań na cierpienia - nasze, cudze - czy też karząc rzezimieszków, stąpających po tym świecie.
- Jesteśmy Lythania - przedstawiłyśmy się, gdy jeden z umierających już waćpanów zapragnął poznać imię swego zabójcy. Zdolności Lyrette w anatomii, zielarstwie pomagały nam w zabójstwach, mimo że byłyśmy bardzo ograniczone ruchowo.
Byłyśmy niepozorną, szybką śmiercią. Długo podróżowałyśmy po Alaranii, aż w końcu pragnienie zemsty Lyrette osiągnęło priorytet.

***

~Toć to jest Didi Beveretti~
Kilka lat temu:

W Siv’Lead odnalazła się przypadkiem. Nie miała szczególnych planów - chciała znaleźć ludzi, którzy są tak skrzywdzeni jak ona. Dzięki temu Lythania odczuwała, że usprawiedliwi swoje dotychczasowe działania. Zranieni przez los i tak silnie pragnący zemsty, że zgodzą się poświęcić wszystko: godność, ciało, życie. I wtem znalazła jego - pięknego mężczyznę o kruczoczarnych włosach. Na drobnym przyjęciu, otwartym dla zwiedzających miasto, wystawiony niczym atrakcja człowiek mienił się w blasku księżyca - wręcz dosłownie, albowiem w tę bezchmurną noc został odziany w strój bielszy niż jego skóra. Lythania była, jak również i pozowali goście, zachwycona urodą nieznajomego, lecz nie tylko dlatego zwróciła nań uwagę. Mężczyzna bawił się świetnie - balansował między gośćmi ze swoim panem i zabawiał każdego, kogo akurat zagadali. Niby nic w tym niezwykłego - gospodarz oraz jego służba zazwyczaj powinni właśnie tak postępować, ale coś było nie tak.
W odczuciu zjawy, ten cud-chłopiec wydawał się podstawiony. Fałszywy.
Małpa w cyrku, pomyślała Lythania.
Gdy zaś podszedł do niej gospodarz, uśmiechnęła się delikatnie, próbując nie wpatrywać się w stojącą obok atrakcję wieczoru.
- Sama Lythania Beveretti - oznajmił gospodarz - we własnej osobie. Czymże sobie zasłużyłem na ten zaszczyt?
- Och, przybyłam tylko na chwilę. Chciałam ujrzeć, co u ciebie, lordzie Pouverette. - “I dla niego”, chciałaby dodać zjawa. Ten biedny człowiek nie odezwał się do niej. Może wyczuł, że wie? Widział jej współczucie?
A może liczył na to, że milczeniem zaskarbi sobie jakąkolwiek pomoc.

Wtedy zaś wiedziała, że to dopiero początek. Wszyscy dobrze się bawili, lecz gdy lord - gwiazda dzisiejszego wieczoru - postanowił w afekcie czystego pijaństwa sprawdzić publicznie, czy sam może być wampirem, czara goryczy zdawała się przewyższyć biednego cud-chłopca. W jednej chwili Pouverette pokazał, że godność jego sługi dawno nie miała dlań znaczenia, a jego ciało oraz życie należy wyłącznie do niego. Ochlapany winem mężczyzna uratował jednak sytuację i przekazał pałeczkę pani dworu, aby samemu móc zaprowadzić swego pana do komnaty.

Lythania nie mogła powiedzieć, dlaczego znalazła się akurat w odpowiednim miejscu i o właściwej porze. Mogłoby się wydawać, że zawsze posiadała tę zdolność - pojawiania się wtedy, kiedy ludzie potrzebują. Kiedy nie widzą już nic, tylko nieskończone morze łez, otulające ich niczym kwiaty muskające ciało młodo zmarłego. Piękny, aczkolwiek smutny widok. Zjawa widziała, że mężczyzna cierpi, aczkolwiek tym razem sama wiedziała, co powinna zrobić.
Podeszła do niego. Przez jej powolną i niezdarną osobę, nie było możliwości, żeby mężczyzna jej nie zauważył - a gdy tylko tak się stało, momentalnie ponownie przywdział maskę sługusa. Pośredniego gospodarza wieczoru, w którym nie chciał uczestniczyć. Nawet jeżeli cokolwiek rzekł. Lythania go nie posłuchała. Ujęła zaś delikatnie jego dłoń i ułożyła ją w pięść. Przytrzymała, spoglądając szczerze w oczy mężczyzny z wyrazem pełnego współczucia, wysyłając przy okazji impulsy emocjonalne do jego umysłu. Stymulowane komórki nerwowe nie mogły się jej oprzeć, a cała magia pozwoliła mężczyźnie w końcu poczuć długo skrywany żal; wyzwolony żal.
- Nienawidzisz tego - zjawa nie powiedziała nic więcej niż tylko to drobne stwierdzenie, będące kluczem zrozumienia dla biednego sługi.
Tej nocy Lythania postanowiła - nie tylko ona potrzebuje zemsty. Jeśli zaś połączy siły…
Będzie w stanie zrobić wszystko. I nikt jej nie powstrzyma.
- Pójdziesz ze mną? - zapytała spokojnie. - Nie pozwolę, żeby ktokolwiek inny niż ty miał nad tobą kontrolę. - Za tymi słowami kryło się specyficzne znaczenie; Lyth chciała zaskarbić wdzięczność nieznajomego. Dała mu wybór. Nie rozkazywała, nie wymuszała.

A on się zgodził.

Przy wyprowadzaniu go z przyjęcia, Lythania spotkała się z jawnym sprzeciwem pani Pouverette. Kobieta wiedziała, ile ten szczególny sługus znaczy dla jej męża - a jaką ulgę przynosi również i jej. Dlatego też posunęła się do najtańszej zagrywki, jaka tylko przyszła jej na myśl.
- Wasza własność? Toć to jest Didi Beveretti! - rzekła wręcz teatralnie, sprytnie ukrywając brak znajomości imienia swego nowego towarzysza.. - Jak śmiecie przywłaszczać sobie kogoś o nazwisku, któremu kłania się niemal pół Alaranii!

I wtem pozostawili to domostwo. Lecz Lythania postanowiła wrócić tutaj kiedyś. Zemsta zostanie dokonana.

Lythania razem z Lysem długo podróżowali. Kobieta zrozumiała, że utrzymać swe wampirze ciało to jedno - w grupie było jednocześnie raźniej i trudniej. Dhampir wspierał zjawę w czasie, w którym ona nie była w stanie szybciej się poruszać ze względu na pakt krwi, który łączył jej duszę z ciałem. Lythania zaś zgodnie z obietnicą załatwiała mu to, czego tylko mógłby pragnąć młody i skrzywdzony mężczyzna - porządne ubrania, ochronę przed agresywnymi ludźmi. Lys nie przyjmował od niej jednak żadnych kosztowności i zdawał się nie przywiązywać uwagi do swojego statusu materialnego. Zjawa pragnęła, żeby i on odczuł to samo pragnienie jak ona - żeby czegoś chciał, pożądał wręcz jak kapłanka pożąda zemsty. Więc gdy nadarzyła się tylko okazja, wykorzystała ją.
A wtedy chyba po raz pierwszy, od niemal trzystu lat jej żywota, to ktoś inny przybył do Lythanii.

Zjawa nigdy nie przypuszczała, że tak długo zabawi w jakimkolwiek miejscu na świecie. Zagłębie artystów nie pasowało bowiem do jej charakteru. Ludzie bez ogródek dbali tutaj o swoje jestestwo, często urządzali festiwale. Śmiali się, tańcowali i radowali każdą błahostką.
Ciekawe, czy ktoś tutaj przejąłby się śmiercią Lyrette. Może gdyby urodziła się w tak radosnym miejscu, w życiu nie spotkałaby jej żadna krzywda i teraz spokojnie mogłaby służyć swemu Panu, siedząc u jego boku.
W zamian za to wysyłała do niego ludzi wcześniej. Odkąd Lythania egzystuje, liczba samobójstw w Alaranii wzrosła niewyobrażalnie. I zjawa z tego powodu się cieszyła. Kobieta nie pasowała do tak radosnego miejsca, jakim jest herbaciarnia w Zagłębiu artystów. Na dodatek jedna z najpopularniejszych.
I pełna ludzi nawet po zmroku.
Lythania weszła do środka, nakazując Lysowi podążać obok i obserwować otoczenie. Taka para, nawet jeżeliby osobno weszli, i tak przyciągnęła liczne spojrzenia. W tej części Alaranii zjawa mogła nie być jeszcze tak znana, więc zastanawiała się jeno - czy ktoś ją poznał, czy to jej aparycja - a może przystojny mężczyzna u boku - zwróciła uwagę ludzi.
Gdy kobieta usiadła przy umówionym stoliku, o umówionej porze, zastanawiając się tylko - czy jeżeli zbyt długo tutaj zabawi, czy wszystkie rośliny prędzej czy później umrą od obecności chodzącej śmierci. Jak się okazało, już niedługo mogłaby się o tym przekonać.
- Philosotenes? - zapytała, gdy dostrzegła dosiadającego się do niej śmiałka. Satyr emanował spokojną pewnością, jakby doskonale wiedział, że tylko ukojenie przekona Lythanię do czegokolwiek.
A Filli zdawał się spaść jej z nieba, jakby w końcu modły zjawy zostały wysłuchane - tylko z delikatnym opóźnieniem. Zaoferował jej siedzibę, azyl, dzięki któremu będzie mogła swobodnie kontynuować swoją misję, jednocześnie wliczając w swoje plany większą grupę ludzi. Wliczając w tym miejsce, w którym mogli się zaszyć, a Lys dostać swój własny pokój. Tak jak Lythania obiecała satyrowi, przyprowadzała różnych rzezimieszków, którzy nie mieli prawa kombinować - albowiem wtem skończyli marnie; albo to poprzez herbatki wujcia Filli, albo przez magię życia zjawy. Kobieta starała się dobierać towarzystwo pod Pholisotenesa, aby nie znajdowali się weń niszczycielscy ludzie. Ludzie się wtem przewijali, pojawiali, odchodzili.
Lythania jednak na zawsze zapamięta jeden dzień. Ten, w którym przyprowadziła satyrowi aż dwójkę obiecujących ludzi.

~Wujciu Filli, mamy to~

Lythania miała swojego asa w rękawie. Filli stał się głównym źródłem, z którego kobieta czerpała nowe informacje, a dzięki niemu również znalazła kogoś, kim prędko się zainteresowała.

Ten wampir cię zainteresuje. On jest twoim złotym kluczem i kimś, kto musi się znaleźć w tym gronie. Takie słowa usłyszała zjawa, a wystarczyłoby jej znacznie mniej, żeby już pragnąć mieć kogoś u swym boku. Gavrilo jednak, jak nazywał się nowy obiekt pragnień Lythanii, był trudno dostępnym nieumarłym. Kapłance trochę zajęło, nim go namierzyła.
A gdy już do tego doszło, poświęciła się na tyle, aby na chwilę opuścić ciało Haeniyi i wkraść się do miejsca, w którym zamknięty był mężczyzna.
Widziała go. Lythania uśmiechała się, mimo że nikt tego nie widział. Mroczny, zasmucony wampir, ewidentnie czymś przejęty - może swoją obecną sytuacją w zamknięciu, może życiem. Jedno było pewne; cierpiał. A kapłanka kochała cierpienie innych ludzi.
- Och, mój ty biedny - zaczęła, ujawniając się wśród krat Gavrilowi. Szeptała do niego, rozmywając się i próbując utrzymać swą starą postać. Opowiadała o niesprawiedliwościach, o naprostowaniu tego nieludzkiego świata.
- Skoro ludzie sami tworzą brutalność, zabijają - mówiła - to czemu by im tego nie dać?

Lythania, gdy tylko dostrzegła chęci wampira, pomogła mu uciec. Pod osłoną nocy wędrowali spokojnie do herbaciarni Filli, gdy zjawa (już bezpiecznie w swym ciele) dostrzegła jeszcze kogoś. Dziewczę o specyficznej urodzie, którą kapłanka uznała za wspaniałą. Skrzywdzone dziecko nocy, ewidentnie trwające w trudnej sytuacji.
- Chcę ją - szepnęła do Gavrilo, aby następnie podejść do nieznajomej i podać jej dłoń z ofertą względnego bezpieczeństwa. - Jesteś wyjątkowa, wiesz? Udowodnijmy to wszystkim.

Lythania tej nocy wróciła z dwójką nowych nabytków, uśmiechając się do satyra i Didi z satysfakcją.
- Wujciu Filli, mamy to - zaapelowała zjawa, dumna z miejsca, w którym obecnie się znajdowała - oraz z ludzi, którymi była otoczona.
Cierpmy razem i rozdajmy to cierpienie wszystkim żyjącym istotom w Alaranii.
  • Najnowsze posty napisane przez: Lythania
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Data