- E! Marley! Nalej jeszcze piwa! - usłyszał, zanim jeszcze przekroczył próg oberży. Była już noc, bardzo zimna noc nad północnym wybrzeżem. Tajemniczy podróżny postanowił zatrzymać się w tutejszej gospodzie, jednak powątpiewał w to czy spanie na świeżym powietrzu nie byłoby lepszym pomysłem. Jednak po chwili myślenia postanowił wstąpić tam, chociaż na chwilę, bowiem miał pewną sprawę do załatwienia. Przeszedł przez frontowe drzwi i od razu poczuł mieszaninę zapachów, odór spoconych ciał i piwo porozlewane, gdzie tylko się dało. Spokojnym krokiem podszedł do lady, którą stanowiły beczki z krzywo przybitą deską na wierzchu.
- Poproszę herbaty — powiedział nieznajomy. Od razu zauważył reakcje Marleya, oberżysty na jego prośbę, więc postanowił ją ponowić — Mógłbyś zaparzyć mi herbaty? - spytał życzliwym tonem, jednak i to nie poskutkowało. Podniósł głowę, tak aby światło księżyca padające przez okno odbijało się w jego złotych oczach. Tak to z pewnością przekonało karczmarza, aby wykonał polecenie. Przestraszył się tego wzroku, bo był on... No właśnie był niczym pustka, pustka, która chłonęła wszystko i wszystkich. Czym prędzej nalał do szklanicy naparu i podał go postaci w kapturze.
- A teraz, mój drogi Marleyu wyjawisz mi, co wiesz na temat niejakiego Morana — rzekłszy to, spostrzegł kolejny przebłysk strachu, lecz tym razem towarzyszyło mu coś jeszcze... Czyżby chciwość? Zapewne tak. Nieśpiesznym ruchem sięgnął do jednej z kieszeni pasa i wyjął kawałek czystego złota. Postać karczmarza od razu rozpromieniła się na myśl o zysku, więc czym prędzej pokazał uśmiech na lekko przygrubej twarzy.
-Więc, przyjacielu, co takiego chciałbyś wiedzieć o tym demonie? - zagadnął, wyjawiając już na starcie jedną z podstawowych informacji.
- Skoro zostaliśmy już przyjaciółmi, a przyjaciele mówią sobie wszystko. Gadaj, co ci ślina na język przyniesie — po chwili jednak dodał — Byle na temat...
- Hm... Zacząć trza chyba od początku. Wiele jest pogłosek na temat prawdziwego pochodzenia tej osoby, jednak ja wiem od moich zaufanych źródeł, że jest to nie kto inny jak jeden z tych chędożonych elfów... Nienawidzę ich, ale mniejsza o to. Byłdość sławnym łowcą potworów, działającym wraz z jakimś tam łucznikiem, dobrze sobie radzili, nie powiem. Nawet kilka razy w tej o to karczmie byli, chociaż nie za mojego czasu... Ja nigdy odmieńca nie wpuściłem do oberży, to to, to nie. Ale wracając do tematu... dobrze im się żyło, pracowali, zabijając różnorakie bestie, ale do czasu. Podobno porwano tego Morana, a łucznika zabito... Eksperymenta na nim robiono...! Zebrało się magów od cholery i zaczęli jakieś rytuały odprawiać, jeden z moich, co wie co nieco o magii, powiedział, że takie skupisko energii otwarło portal do Otchłani... Ja tam ni wiem co to ta Otchłań, ale po jego twarzy, wnioskuje, że to zło jakieś... W każdym razie ten elf cały, ma w sobie demona! Rozumiesz? Jakąś bestie, na które sam polował! To ci dopiero...
- Dużo wiesz, mój przyjacielu... A orientujesz się może jak ten ''Demon'' wygląda? - wypowiedziawszy te słowa, wyciągnął na blat lady kolejną bryłkę złota.
- Ano. Słyszałem nieraz jak ''moje źródła'' gadały, jaki to on tajemniczy... Nosi się cały na czarno, czarna peleryna z kapturem, czarne ubrania... Nawet włosy ma czarne! Tylko oczy ma złote, a te to pewno po tych eksperymentach pozostały... - tutaj zrobił przerwę, uważnie przyglądając się rozmówcy — A niech to cholera! Ma on przecie takie same czarne bandaże! A oczy, te same, jak te bryłki co mi tu pokazu... - nie dokończył swego wywodu na temat wyglądu Morana... I nie dokończy już nigdy, bowiem sztylet ze srebra prawdziwego, serce mu przebił i życie odebrał...
- Jeszcze raz! - taki chóralny okrzyk wydobył się z gardzieli młodych elfów, które skończyły właśnie wysłuchiwać opowieści i zapragnęły kolejnej. Okrzyk powtórzył się zachęcająco, w stronę wysokiego, młodego elfa o kruczoczarnych włosach, którego to oblicze jak zwykle rozpromieniło się na widok tylu zainteresowanych, małych buziek.
- Dobrze, ale to już ostatni raz. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia — powiedział półżartem. Ponownie uśmiech zagościł na jego ustach — To, o czym chcecie usłyszeć tym razem? - spytał, a wyczekując na odpowiedź, usiadł obok dzieci, tak aby tworzyły wokół niego półkole. Chóralny głos kolejny raz zakrzyczał równo:
- O Wiwernach! - Tak... to z pewnością ich ulubiona historia. Nim łowca zaczął swą opowieść, udał, że zbiera wspomnienia, niby że pozapominał, a jednak znał tę historię jak nic, bowiem powtarzał ją dzieciakom, co najmniej raz w miesiącu. Nie zwlekając dłużej, nabrał powietrza do płuc, po czym zaczął:
- Kilka lat temu, wraz z Shadowem - najbliższym przyjacielem, a także towarzyszem zawodu mówiącego - wyruszyliśmy w okolice Drivii. Postanowiliśmy zatrzymać się w jednej z karczm bliżej jezior, bez grosza przy duszy trudno byłoby o nocleg w jakiejś luksusowej karczmie, więc w związku z tym wybraliśmy jedną z uboższych oberży. Jak już wspomniałem, nic ze sobą nie mieliśmy, prócz oręża, zbroi i kilku drobiazgów. Postanowiliśmy zagadnąć do karczmarza, czy robota by się jakaś nie znalazła, dla elfickich łowców potworów. Ten na początku, jak to już bywa, wytrzeszczył na nas oczy, jednak po chwili, gdy człeczyna zorientował się, że żartów se nie robimy, opowiedział nam o pewnym problemie. Otóż problem ten był jak najbardziej w naszym guście, chodziło mianowicie o pozbycie się trzech wiwern grasujących nad południowym brzegiem Cary. Ustaliliśmy stosowną cenę, namawiając także karczmarza na obfity posiłek, mówiąc, że z głodu możemy rady nie dać. Ze skwarzoną miną, ale jednak posiłek podał. Gdy nasze brzuchy były już pełne, spakowaliśmy wszystko, co potrzebne i ruszyliśmy. Pomimo iż pora późna już była wnyki i pułapki wszelkiej maści rozstawić należało. Gdy przygotowania uznaliśmy już za skończone, przyczailiśmy się w krzakach. Ja z moim sławetnym Mrokiem, a Shadow z długim łukiem. Tak jak przypuszczaliśmy, wiwerny za miejsce polowań wybrały sobie dogodny kącik, bowiem stanowił on miejsce poidła wielu tamtejszych zwierząt. Gdy były zajęte pożeraniem kilku saren, ja sam powoli, nieśpiesznie zakradłem się tuż obok najroślejszej, a tymczasem Shadow wybrał inną, nieco mniejszą od mojej na swój cel. W jednej chwili wykonałem dwa kroki do przodu, z narastającym tempem, a następnie skoczyłem, wykonując młynka nad głową. Jednym, naprawdę bolesnym cięciem odciąłem pysk tej bestii. Spojrzałem obok, gdzie już kolejna leżała ze strzałą między oczami. Została tylko jedna, jak zwykle w takich momentach ścigaliśmy się, kto pierwszy zdoła zabić bestię. Nawet nie spoglądając w stronę towarzysza, wykonałem dwa szybkie piruety, dzięki czemu w mgnieniu oka doskoczyłem do wiwerny. Wziąłem zamach, tym samym markując atak, udając, że zamierzam zaatakować silnie, lecz powolnie. W tej samej chwili, gdy gadzina otworzyła paszczę, chcąc mnie dziabnąć, ostrze Mroku ową paszczę przedziurawiło na wylot. Gdy się obróciłem, spostrzegłem, że mój druh dopiero co zakłada strzałę na cięciwę... - przerwał, bowiem usłyszał, bardzo dobrze znany mu głos.
- Ha! Nie powinieneś być łowcą potworów, a bardem! Takie bajki opowiadasz dzieciom, Moranie? Przecież to ja, żen dwa gady dwiema strzałami zdołał zabić, gdy ty się z jedną w podchody bawiłeś, czyż nie tak? - zapytał zadziornie, oboje kochali się ze sobą droczyć, jednak nigdy jeszcze tak naprawdę się nie pokłócili.
- Shadow! Miło Cię widzieć! Nie gadaj głupot, tylko przyznaj, że moje ataki są szybsze od twych strzał. A zresztą... Kiedy wyruszamy?
- Już jutro... Możemy pogadać w cztery oczy? - słychać było, że nagle spoważniał. Widząc to, Moran szybko powstał i razem udali się pod jedno z większych drzew. Znowu przemówił Shadow:
- Moranie... To zlecenie, coś mi w nim nie gra, zrozum... - zaczął, jednak niedane było mu skończyć, gdyż drugi elf zabrał głos.
- Już o tym rozmawialiśmy, przyjacielu. Co z tego, że zapłata jest tak duża? Co z tego, że chodzi o zwykłe ghule? Shadowie! Jeśli się ich pozbędziemy, będziemy mogli wylegiwać się do końca życia, za taką sumę kupisz se... Wszystko!
- No właśnie w tym rzecz... Skąd wezmą taką sumę? I czy nie wydaje ci się, że to o odrobinę za dużo jak za gromadę ghuli? - przemawiał z coraz bardziej dosłyszalną depresją.
- Czy kiedykolwiek zdarzyło się, żebyśmy nie dali sobie z czymś rady? Nie! - odpowiedział za niego. Położył dłoń na ramieniu towarzysza - ... Damy radę, nie martw się, jutro wyruszamy, postanowione. A teraz pozwolisz, o panie, że oddale się pożegnać mych bliskich? - rzekł sarkastycznie do przyjaciela.
- Zezwalam, również tak uczynię - uścisnęli sobie dłonie i ruszyli w przeciwne strony elfiej osady.
Wszędzie skały, kilka małych wejść prowadzących do sieci tuneli. Idealne miejsce do siedliska kolonii ghuli. Jednak coś tu nie pasowało... Przecież w promieniu dobrych kilkudziesięciu mil nie było żadnego miasta, a nawet wsi. W głowie Morana zaczęły pojawiać się myśli o tym, że to całe zlecenie to jedna wielka pomyłka... Że Shadow miał racje... Z drugiej strony, mogła się tu toczyć jakaś bitwa, co równało się z ogromną ilością zwłok - ulubionego dania ghuli. Jednak dość gdybania, pomyślał, trzeba to sprawdzić.
- Jaki plan Shadowie? - spytał, nie odwracając wzroku od największego z wejść do jaskiń.
- Sądzę, że najlepiej będzie po staremu. Czyli jak zwykle improwizujemy - rzekł z uśmiechem na ustach i ruszył w stronę wejścia, na które spoglądał Moran. Po chwili stali ramie w ramie przy wejściu rzucili po sobie tylko przelotnym spojrzeniem, po czym Moran jednym susem rzucił się w ciemność jaskini. Rzucił jeden z podstawowych czarów ognia, aby rozpalić kule, która wisiała nad jego głową. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby zrozumieć całą sytuację... Shadow w wejściu, ja tuż przed nim, myślał intensywnie, cztery rozgałęzienia obstawione przez dwóch uzbrojonych ludzi na jedno. W środku pomieszczenia około pięciu magów otoczonych kolejnymi zbirami... Jednym słowem: zasadzka. Nie czekając dłużej, rzucił się w centrum, na magów, a w przelocie krzyknął do towarzysza, co się dzieje. Lekkim ruchem wyciągnął Mrok z pochwy i ciął pierwszego z najemników. Gładka klinga nie napotkała żadnego oporu, przecięła przeciwnika w pół. To zagranie umożliwiłoby dojście do magów, gdyby nie ich refleks i jak widać moc. Bowiem cóż z tego, że czterech zbirów leżało już na skalnej podłodze, w tym dwóch ze strzałami w głowach, gdy magowie skrępowali ich ruchy, jakimś niezrozumiałym zaklęciem, po czym najprościej w świecie ogłuszyli.
...
- Obudził się, obudził - podniecone głosy komentowały owo przebudzenie obiektu nr 197... Tak właśnie skończył Moran, z numerem, na stole operacyjnym, a może bardziej badawczym, czy eksperymentalnym... Sam nie wie co się z nim działo jedyne, co pamięta to wspomnienie, dziwne i niezrozumiałe, lecz jednak wspomnienie, zakodowane w pamięci...
Krzyk. Ból. A może i nie...? Napływ energii... Pięć osób w kapturach, unoszących nad nim dłonie... Czarna plama nad głową... Dziwna istota, raniąca mnie, ale to... Nie bolało... Wchodzi do mnie... Niszczy od środka, robiąc dla siebie miejsce... Nie bolało... Nie...
A teraz chyba już to rozumiał... Prowadzono na nim eksperyment... Otchłań, dom demonów, znany mu tylko z opowieści, otworzyła się nad nim i wszczepiła w niego swoje dziecko. Teraz stał się przemienionym, jak to o takich mówiono. Odetchnął kilka razy i spojrzał po twarzach stojących nad nim ludzi, czterech ludzi, jednego brakowało... Powoli, podpierając się rękoma, zdołał przejść do pozycji siedzącej. Znów się rozejrzał, a tym razem spostrzegł nie tylko magów, a ciało zmasakrowane i zwęglone, jak można było ocenić po wyglądzie ran.
- A teraz drogi obiekcie 197 przejdziemy do ćwiczeń i nauk - powiedział jeden z czarodziei, po czym uniósł Morana za pomocą magii i powlekł za sobą do jednej z sal ogromnego domu. Owa sala pełna była ksiąg, wyglądała na bibliotekę i nią się okazała. Mag rzucił 197 w kąt i z szyderczym uśmiechem na ustach oświadczył, że z braku lepszego zajęcia zaleca mu czytanie ksiąg, bowiem to pomieszczenie zostanie jego domem w najbliższych kilku, jeśli nie kilkudziesięciu latach. Tak więc z braku lepszego zajęcia Moran chwycił za pierwszą książkę z brzegu. Spojrzał na okładkę i przeczytał: A. Aselemer ''Otchłań i Demony'' otworzył księga i zanurzył się w lekturę...
- Uciekajcie! - krzyczał zdesperowany sługa magów, aktualnie pozbawiony nóg. Czołgał się bezsilnie z przerażeniem na twarzy, nie przeczołgał się zbyt daleko, gdy jego ciało przeszył ogromny stożek z białego ognia, a tuż za nim pokazała się potworna postać. Cała płonąca śnieżnobiałym ogniem, jedynie złote oczy wyróżniały się od całości. Szarżując, przebił się, spalając, przez kolejnych dwóch ludzików. Po kolei wkraczał do pomieszczeń, zabijając wszystko, co się ruszało, aż w końcu trafił do zbrojowni, gdzie odnalazł znajomy kształt ogromnego, czarnego miecza dwuręcznego chwycił go i ruszył dalej. W końcu trafił na magów. Ruszył w tango nienawiści, wirując mieczem w niezliczonych piruetach. Po chwili walki ściany, sufit, podłoga czerwone od krwi, a po środku pokoju klęczący, długowłosy chłopak, elf w czarnych opatrunkach, samowolnie okalających ciało. Po chwili ów mężczyzna przeszukiwał magów, zabierając im co ciekawsze przedmioty, a już zaraz był daleko od tego potwornego domu, biegnąc drogą, nie zważając na dziwnie patrzących przechodniów.