Pałac Hrabiego[Posiadłość] Wróg u bram

Zespół pałacowo-parkowy należący do rodu Ascant-Flove - obecnie w posiadaniu dhampira Vincenta. Poza reprezentacyjnym budynkiem głównym obejmuje także park krajobrazowy oraz zabudowania mieszkalne i gospodarcze.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

[Posiadłość] Wróg u bram

Post autor: Ogana »

        Minęło kilka tygodni, w miasteczku zapanowała nuda. Z hrabiowskiego dworku zniknął jego niezwykły gość, którego podejrzewano o najgorsze, choć nic takiego nie miało miejsca. Na temat tego zniknięcia rozpowiadano różne niedorzeczne historie, Ogana jednak znała prawdę - miała szczęście, że mimo przerwania pracy w posiadłości (chleb i bułki po prostu wysyłała ze swojej piekarni), nadal miała tam dobre wtyki. Jeden ze służących przekazał jej kiedyś w rozmowie, że pan Creighton zniecierpliwił się prawdopodobnie czekaniem na jakąś damę i wyruszył jej naprzeciw. Ponoć tą damą była matka aktualnego pana tych ziem, choć wielu nie było skłonnych w to uwierzyć - to zdawało się być tak proste, że aż za proste, a ludzie lubili myśleć, że wampirzy lord był kimś więcej niż tylko gościem hrabiego. Ogana uważała jednak, że to całkiem prawdopodobne, choć to rodziło kolejne pytanie: skoro Creighton tak bardzo nie mógł się doczekać spotkania z matką Vincenta to czy był jej kochankiem? Co na to ojciec hrabiego, oczywiście o ile żył? I tak zrodziło się kolejne pytanie! Szkoda, że takich wiadomości nie dało się tak łatwo wyciągnąć, gdy nie kręciło się w odpowiednim środowisku. No ale cóż, nie można mieć wszystkiego – pokusa już dawno zdecydowała, że woli proste życie bez dworskich intryg i tego zamierzała się trzymać. Z kręcenia się wśród arystokracji mogły wyniknąć tylko kłopoty.

        Kłopoty – które jednak całe szczęście nie dotyczyły Ogany (jeszcze?) - pojawiły się bez żadnej zapowiedzi, zajeżdżając na podjazd hrabiowskiej posiadłości pod postacią eleganckiego powozu zaprzężonego w czwórkę kasztanowych koni. Symbole na wozie należały z pewnością do jakiejś arystokratycznej rodziny, choć pewnie nie wszyscy rozpoznawali potrójną białą lilię na czerwonym polu - herb rodu Vantanello. Rodzina Vincenta... Oni na pewno wiedzieli kto przybył. Znali nie tylko nazwisko właściciela tego powozu, ale też wiedzieli kto mógł zasiadać w środku - lord Bastien Vantanello, głowa rodziny. Od lat go tu nie widziano, choć ponoć jego rodzina była w dość bliskich relacjach z rodziną Ascant-Flove – po prostu ich ziemie były położone dość daleko od siebie, a lord Bastien słynął z tego, że mimo tytułu szalenie dużo czasu spędzał ubijając interesy - być może taka była jego pasja i sposób na spędzanie wolnego czasu. Mówiono zresztą, że nieważne czego się dotknie zamieni w złoto.

        Ogana miała szczęście widzieć ten powóz, gdy przejeżdżał przez miasteczko. Był późny ranek, największy ruch w piekarni właśnie się skończył, a Pokusa wyszła przed swój sklepik, aby ocenić wygląd witryny - lubiła, gdy mimo topniejących wraz z kolejnymi godzinami zapasów z zewnątrz wyglądało, jakby półki nadal uginały się od wypieków. I zawsze starała się, aby ludzie mogli nacieszyć oczy najbardziej apetycznymi bułkami i ciastami. Proste chleby leżały w środku w wiklinowych koszach wyłożonych lnianym płótnem, roztaczając upojny zapach kojarzący się z domem.
        Wracając jednak do tamtego poranka - Ogana oczywiście, że zwróciła uwagę na bardzo wystawny powóz. Odprowadziła go wzrokiem z wyraźnym zainteresowaniem. Od razu było widać, że to ktoś niesamowicie ważny i bogaty nawiedził ich małe hrabstwo. Ciekawe kto? Nikt jej o tym nie wspominał, a przecież na przyjęcie takiego gościa na pewno od dawna trwałyby przygotowania. Czyżby to było aż tak tajne? Nie, niemożliwe. Przede wszystkim cokolwiek wydałoby się w zamówieniu, bo na jakąś wystawną kolację potrzeba na pewno więcej chleba, może jakieś delikatniej bułeczki albo inne frykasy. A tymczasem poza standardowym zestawem śniadaniowym tego dnia Ogana wysłała na dwór tylko kruchy placek z masą orzechową! I niemożliwe, aby w posiadłości pojawił się ktoś, kto piekłby lepiej od niej i ona nie byłaby im potrzebna.
        - Cóż to było?
        Ogana zerknęła na kowala, który do niej podszedł, wycierając dłonie o jakąś szmatę. Można powiedzieć, że był to jej sąsiad - między nimi znajdował się jedynie dom dawnego przyjaciela Willema, który wiele lat temu wyjechał i do tej pory nie wrócił, lecz świętej pamięci piekarz cały czas dbał o jego posiadłość, twardo obstając, że ten kiedyś wróci. Teraz obowiązek dbania o kamienicę przejęła Ogana, ale od paru dni do budynku nie zaglądała: kwiaty podlała i nie było potrzeby zaglądać tam ponownie.
        - Chyba jacyś goście do dworu - odpowiedziała swojemu sąsiadowi, obracając wzrok w stronę, gdzie zniknął powóz.
        - Jechał jakby się paliło - oświadczył kowal. - Ciekawe kto to?
        - Ciekawe, ciekawe… - mruknęła Ogana.

        Obgadywany arystokrata czuł jak go uszy palą, ale zdawał się tym nie przejmować. Dziarsko wyskoczył z powozu, który przy akompaniamencie chrzęstu żwiru zajechał pod posiadłość. Wiedział, że straż przy bramie już pobiegła powiadomić kogo trzeba, ale nie chciał dać mieszkańcom hrabiowskiego dworu tej przyjemności, by mogli wyjść i go oficjalnie powitać. Nie po to robił im niespodziankę, by zepsuć ją na samym finiszu!
        Z powozu wyskoczył dziarsko mężczyzna majestatyczny. Pod każdym względem. Wysoki, potężnie zbudowany - choć dawne mięśnie przykrył już kożuszek tłuszczu - z imponującą brodą i błyskiem zdobywcy w oku. Ubrany był w szkarłatny kubrak ze złotymi guzami, a przy pasie nosił szpadę - raczej reprezentacyjną niż nadającą się do prawdziwej walki, wartą jednak z pewnością pół tej posiadłości, tak zdobna była. Nim ktokolwiek wyszedł temu olbrzymowi naprzeciw, ten kilkoma długimi krokami dotarł do drzwi frontowych i sam się obsłużył, wpadając do holu jakby był to jego własny dom.
        - Ha! - zawołał od progu. - David! David, chłopcze, Bastien Vantanello zawitał w twe progi!
        Olbrzymi arystokrata zatrzymał się pośrodku holu i wsparł się pod boki, z satysfakcją rozglądając się wokół. Nabrał głęboko tchu, jakby rozkoszował się zapachem domu.
        - Ale sprzątaczki to zdecydowanie tym razem ma lepsze - ocenił, czyniąc tę uwagę raczej samemu sobie niż komukolwiek, kto by się przypadkiem napatoczył. No, gdzie ten David?
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        David nie żyje.

        Te słowa mógłby wypowiedzieć każdy - czy mieszkaniec wioski, czy któregokolwiek miasteczka w hrabstwie. Strażnicy przypałacowi, służba i członkowie rodziny, gdyby kogokolwiek lord raczył zapytać. On jednak nie miał podobnych pomysłów, zmroził więc krew w żyłach nadbiegającym za lokajem pokojówkom, które dawno już nie słyszały imienia poprzedniego hrabiego wypowiedzianego tonem, który spodziewał się odpowiedzi.

        - Lordzie! - Służba pokłoniła się, a lokaj zaproponował, że powiesi wierzchnie odzienie gościa, zanim go zapowiedzą…

        Na takie przyjemności nie było jednakże czasu - wiadomość wyjątkowo szybko obiegła pałac i na górze schodów już pojawiła się godna, dziś wyjątkowo surowa postać Paulii. Od czasu, gdy wampiryczny przyjaciel Vincenta zniknął, miała stosunkowo dobry humor, lecz tym bardziej skłonny do zniweczenia kolejną niespodzianką. Niezapowiedziani goście - nieważne czyi i jacy - byli czymś, co uważała niejako za obrazę dla szanującego się domu. A robiła wszytko co mogła, by ten dom uchodził za tak szacowny jak to tylko możliwe.
        Doprawdy, czy nikt nie umiał tego uszanować!?

        - Jaka niespodzianka, lordzie Vantanello - wyrzekła tak szorstko i tak uprzejmie, że aż pasowało to do jej grymaśnego uśmiechu. Mimo bogactwa i koligacji z rodziną przybyłego nie zamierzała udawać, że tak nagła wizyta i pogwałcenie pewnych utartych reguł zyskuje jej aprobatę. Od śmierci Davida poczuła się panią w pałacu, a zachowanie jego następcy tylko pogłębiało w niej przekonanie, że jeśli ona nie zadba o obyczaje i tradycje to szybko staną się one wspomnieniem. Pytanie czy lord w ogóle się tutaj jej i jej męża spodziewał - ostatecznie zamieszkali tu dopiero po śmierci tego nieszczęsnego dziecka, a strojnie ubrany gość nawet o niej nie wiedział! Bolałoby ją to, doprawdy, gdyby nie fakt, że zawsze uważała Davida za rozpuszczonego i frywolnego chwalipiętę, a ojca jego posądzała o nieodpowiedzialność i wychowawczą ślepotę. Gdyby nie jego zachowanie, młody hrabia pewnie żyłby do dziś. Albo gdyby urodził się był z lepszym charakterem. Ale cóż - nie jej to teraz oceniać.
        - Zapraszam pana, lordzie, oczywiście do saloniku. Wypijemy herbatę zanim hrabia będzie mógł przyjąć pana w gabinecie. Powinniśmy… omówić parę spraw.
⚜ ⚜ ⚜


        Vinny nadal miał nad czym myśleć. Przestały mu dokuczać co prawda niewyjaśnione sprawy z Creigiem, bo i liczył cicho na to, że kiedy już wróci razem z Nyią wszystko się uspokoi i będzie można omówić obecność Liry jak należy. Odczuwał też pewną ulgę, że na sekrety wampira nie natknie się nikt z rodziny, a nawet w myślach przyznawał, że kiedy nie byli zaniepokojeni obecnością astronoma to i on sam czuł się lepiej. Chociaż bolało go, że w pierwszej kolejności w ogóle reagowali na niego przesadnym napięciem.
        Z drugiej strony chyba to było rozsądne… pomijając zwykłe przyzwyczajenia i preferencje, sam instynkt mógł im kazać zachować ostrożność. Czy to właśnie kazało odejść piekarskiej pokusie? Miał nadzieję. Ale nie podobało mu się, że ta kobieta nagle dowiedziała się aż tyle. Sekret, o którym on nie miał pojęcia… ot tak został przed nią ujawniony. Czemu obdarzono ją takim zaufaniem? A co ona? Nie spanikowała. Zareagowała z przerażającym opanowaniem. Sam Mikael spodziewał się raczej ataku i był do niego gotowy. Pokusa… albo nie zrozumiała co się najlepszego wyprawiało, albo miała tyle doświadczenia z magią różnego rodzaju, że nie robiło to na niej wrażenia. Biorąc pod uwagę Piekło i jego mieszkańców, chyba mogła zwyczajnie wzruszyć na to ramionami.
        Ale.
        Przestała przychodzić do pałacu.
        Doniósł mu o tym Mikael, bo obaj obawiali się tego samego - za dużo wiedziała. A skoro nie była dość przerażona by uciec to dlaczego nie wróciła? Kiedy nie mieli jej na oku, mogła coś knuć. Miała informacje, które przerodzić się mogły w paskudną plotkę - bo i dlaczego nie? Z tego co wiedział Michelotto. póki co podobnej nie było w obiegu - a on już swoje kontakty miał, by to sprawdzić.
        Jednak jak długo będzie spokojnie?
        Vinny w zamyśleniu aż przygryzł rysik i zapatrzył się w blade niebo za oknem. Było jasno, wiosennie, gwarno. Czy opowieść o wielkim wampirze i małej dziewczynce z czarnego dymu szybko rozejdzie się po hrabstwie wraz z pogodnym wietrzykiem?
        Oczywiście, że tak. Dobra plotka poruszała serca i usta istot społecznych w każdą możliwą pogodę i o każdej porze. A noce wiosenne bywały bardziej niepokojące od mroźnych godzin zimy.
        Rysik trzasnął mu w zębach.

        Jeżeli na ich rodzinę spadnie taki cios, Paulia się załamie. Jakby on im już nie wystarczał!
        Chwila, czy to drzazgi?

⚜ ⚜ ⚜


        Akurat kończył ocierać usta zbyt mało zdobną jak na hrabiego chusteczką, kiedy do gabinetu wpadł jak burza Mikael. Nie trzaskał jednak piorunami, choć jak zwykle szybki i surowy znalazł się tuż przy swoim celu. Ale tym razem wyglądał na mniej wkurzonego niż zwykle. Chyba nawet dało się znać w nim ślad satysfakcji, choć jednocześnie obowiązkowo narastała w nim naturalna irytacja.
        Wszystko było w porządku.

        - Jest źle - przywitał się.
        I zaraz streścił co mu było wiadome o nowym gościu i jego relacjach z rodziną.

⚜ ⚜ ⚜


        - Przykro mi poinformować lorda, ale nasz drogi David nie żyje. Hrabia David, znaczy się. Obawialiśmy się, że zrobi się z tego sprawa nieporządnie głośna, ale jak widać wiadomości nie rozeszły się zbyt daleko. - Paulia odłożyła filiżankę na spodeczek i mówiła spokojnie skoro udało jej się usadzić gościa i kupić trochę czasu. Jej mąż Edward stał przy kominku i nie wtrącał się, chyba że potrzebny był jego uprzejmy komentarz w jakiejś sprawie lub jemu bardziej wypadało o coś drugiego mężczyznę zapytać. Razem przyjęli gościa wyjątkowo zręcznie, choć nie można powiedzieć, by naprawdę ciepło, i trzymali front czekając aż wejdzie reszta rodziny i wszystko się posypie. Postanowili jednak udawać, że oni są najzupełniej szczęśliwi i żyją tu ponieważ z rodziną przyjemniej, a nie, że trzeba jakoś ogarniać ten bulgoczący kocioł. Nawet jedna nutka w głosie zwykle dobitnej Paulii nie zdradziła jej obaw, a nawet - większej niż zazwyczaj niechęci. Po raz pierwszy od dawna mówiła o dziedziczeniu i majątku z taką neutralnością. Nie mówiąc o tym, że nigdy wcześniej nie mówiła tak o Vincencie.
        - Obecnie hrabią i dziedzicem wszystkich ziem jest mój kuzyn, Vincent - rzekła tonem niemalże zakrawającym na dumę. Ostatecznie dobra zostały w rodzinie, choć główna linia męska na pozór wygasła i spodziewać się było można absolutnego upadku rodu. Ale nie, nikomu nie będzie dane cieszyć się z ich nieszczęścia!
        - Muszę zastrzec, że jest to mężczyzna bardzo wykształcony, lecz niestety nie wychowywał się w naszej sferze i braknie mu jeszcze ogłady, którą zdobywa się, wie lord, zwykle w młodym wieku. Uważam jednak, że interesy i sprawy administracyjne pod jego okiem ruszyły w naprawdę dobrym kierunku - powiedziała z wprawą i uśmiechem, od czego jej mąż aż wytrzeszczył oczy. Praktycznie zacytowała jego niedawne słowa - nie sądził, żeby słuchała! Ale jednak, choć nie interesowała się zazwyczaj takimi rzeczami i dbała głównie o wizerunek i ,,bywanie” potrafiła użyć każdego narzędzia, by osiągnąć swój cel. Nawet ekonomii.

        Chwilę im zajęło wyjaśnienie, że poprzedni hrabia zginął praktycznie w wypadku, pominęli, że o mało nie stracili wpływów i kim jest Vincent, poza tym, że to mądry gość i jakiś tam kuzyn. O którym wcześniej praktycznie nikt nie słyszał. Trzymali się konwenansów, pogadanek ogólnych, próbowali nawet wypytać co też się działo u lorda - byle zachować pozory jak najdłużej. A potem wkroczył Mikael.

        - Jeżeli lord pozwoli, hrabia zejdzie tutaj za parę chwil, zamiast prosić pana do siebie - poinformował usłużnie, rzucając uprzedzające spojrzenie pani Edyner. Będą musieli się postarać, by nie wypadło to tragicznie, ale chyba byli przynajmniej co do tego zgodni. I równie sceptyczni.

⚜ ⚜ ⚜


        Parę chwil później wkroczył do salonu Vinny. I odstawał od niego jak wróbel od złotej klatki. W swoim porządnym, burym ubraniu i prostej koszuli kontrastował z otoczeniem, tak że zdawałby się być elementem obcym, doklejonym, gdyby nie fakt, że jednak z urody był jak najbardziej arystokratyczny. Dziwactwo jego elfiej cery i jasność włosów dopasowywała się do przepychu otoczenia, a bursztynowe w porannym świetle oczy wydawać się mogły wręcz drogocennym nabytkiem. Aż dziwne, że coś takiego wciskało się w skromne, miejskie ubrania.
        Miało też delikatnie śpiewny akcent i głos, który nie zaznał pychy samouwielbienia. Częściej był wycofany i miękki niż głośny i ostry.
        To bardzo odróżniało go od poprzedniego hrabiego.

        - Vincencie, pozwól, że przedstawię. - Paulia dworsko zerwała się, aby dokonać odpowiednich rytuałów inicjujących znajomość. - To nasz długoletni przyjaciel rodziny, lord Bastien Vantanello. Znał się z Davidem i jego ojcem, także z moim kuzynem Ryszardem - pospieszyła z wyjaśnieniami. - A to jak tobie lordzie wspominałam, jest Vincent Iulius Eevellyn obecny hrabia Ascant-Flove - zaprezentowała dhampira z lekko niepewnym uśmiechem, niepewna czy lord się nie wzdrygnie lub nie wykona innego podobnego gestu. Ostatecznie ona, nim się nie przyzwyczaiła, na widok dhampira dostawała ciarek.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Ogana nawet nie wiedziała z jaką trwogą myślano o niej w posiadłości. A gdyby wiedziała jak intensywnie rozmyśla o niej hrabia, byłaby pewnie niezmiernie zaskoczona - spodziewałaby się prędzej, że będzie się bał jej piekielnego pochodzenia i chaosu, jaki może wprowadzić przez swoje naturalne skłonności. A on bał się plotek, które może rozsiewać? Gdyby ona się o tym dowiedziała, szczerze by go wyśmiała. Miała kilka powodów, aby nie rozpowiadać żadnych historii o Lirze i Creightonie. Pierwszym z nich było to, że mogliby jej nie uwierzyć - nawet absurdalne plotki miały pewien próg tolerancji, po którego przekroczeniu nikt by w nie nie uwierzył. Tymczasem o Creigu mówiono jak o wampirze, a historia o dziewczynce wyłaniającej się z mgły nie pasowała, była już zbyt udziwniona. Poza tym Ogana od samego początku była tą osobą, która sceptycznie podchodziła do bajeczek opowiadanych o wampirzym astronomie, więc gdyby teraz zmieniła front, albo by jej nie uwierzyli, albo wywołałaby wręcz groźne zamieszanie. To zaś ściągnęłoby na nią zainteresowanie mieszkańców dworu, od którego przecież uciekła… Więc sekret hrabiego i jego gości był u niej bezpieczny. Tak długo, jak ona sama była dzięki temu bezpieczna.
        A wyglądało na to, że była. Może i o nią wypytywano, ale ale tym się nie przejmowała - co rusz docierały do niej wieści, że ktoś się nią interesuje, była wszak osobą niejako publiczną przez to, że prowadziła jedyną w miasteczku piekarnię. Nie wiedziała które z tych zainteresowanych nią osób są wtykami Mikaela, a które po prostu kawalerami, którzy chcieliby nawiązać z nią bardziej intymną relację, tylko brakowało im śmiałości. Dla niej życie po prostu toczyło się dalej, a ona udawała, że w posiadłości nie widziała i nie słyszała nic ciekawego. Ciekawostki dopiero miały do niej dotrzeć.

        Tymczasem lord Bastien co i rusz był zaskakiwany. Na przykład obecnością Paulii. Znał ją, widywał ją od czasu do czasu. Nie by za sobą przepadali - była dla niego tak neutralna jak woda - ale potrafił ją rozpoznać. A że tego dnia był (jeszcze!) w doskonałym nastroju, przywitał się z nią uprzejmie, głębokim ukłonem i pocałunkiem w dłoń.
        - Nie spodziewałem się, że zastanę tu większą część rodziny, jak miło - oświadczył takim tonem, jakby faktycznie widok Paulii go cieszył. - Wpadłem tylko by zobaczyć się z Davidem, tak dawno się nie widzieliśmy, a że byłem w okolicy, nie mogłem nie skorzystać…
        A jednak mimo swojej radosnej powierzchowności, lord Vantanello nie był głupi. Wyczuł, że coś jest nie tak, gdy został zaproszony do saloniku. I gdy usłyszał tę dramatyczną pauzę pod sam koniec zdania był już pewien, że coś jest naprawdę grubo nie tak. Nie spodziewał się jednak co usłyszy i cały czas łudził się, że wieści nie będą aż tak złe. Nawet naiwnie zapytał “czy wszystko w porządku? Jestem nie w porę?”. Cóż… Na to co miał usłyszeć chyba nigdy nie ma dobrej pory.

        Tymczasem do miasteczka szybko udały się dwie służące - kto znał lorda Vantanello ten wiedział, że on tak szybko nie odjedzie, nawet gdy usłyszy złe wieści. Zostanie przynajmniej do rana, a to oznaczało, że trzeba będzie przygotować trochę wystawniejszą niż zwykle kolację. Nie to, by dwór nie był na to przygotowany, bo przecież mieli pokaźną spiżarnię, ale lord na pewno doceni, gdy część ze składników będzie wybitnie świeża - chociażby chleb, po który poszła jedna z nich.
        - O, cóż się stało, zapomniałam wam coś dostarczyć? - zapytała zaskoczona Ogana, gdy zobaczyła znajomą z dworu w progu swojej piekarni.
        - Nie, nie, wszystko w porządku! - odparła ta lekkim tonem, stawiając na ladzie kosz na pieczywo. - Po prostu mamy niezapowiedzianych gości i potrzebujemy więcej niż zwykle. Masz jeszcze coś dobrego? Może te twoje bajgle?
        - Coś się znajdzie - zapewniła pokusa, zabierając od niej koszyk i porozumiewając się samymi spojrzenia pakowała do niego wybrane wypieki. Niestety, rzeczonych bułeczek z dziurką nie zostało wiele.
        - Raptem dwie sztuki - westchnęła Ogana. - Ale jeśli wam zależy to mogę szybko zagnieść i wam przyniosę.
        - Naprawdę? Byłabym bardzo wdzięczna - zapewniła służąca. - A dałabyś radę zrobić jeszcze te ziołowe małe chlebki?
        - Dałabym - odparła z rozbawieniem rudowłosa. - Ale żebym zdążyła przed kolacją to już muszę się brać do pracy. Yanek, jesteś jeszcze?! - zawołała w stronę zaplecza.
        - To ja ci już nie przeszkadzam - zwróciła się do niej służąca, płacąc za to, co już dostała. - Dzięki za pomoc i do zobaczenia!
        - Do zobaczenia! - odparła Ogana, gdy do piekarni zajrzał akurat jej uczeń, dość skonsternowany, gdy jego szefowa powiedziała do niego “do zobaczenia”.
        - Chodź, mamy wyjątkowe zamówienie - wyjaśniła, popychając go w stronę piekarni. Będą musieli dobrze podzielić się pracą, aby jednocześnie obsługiwać i uwinąć się z wypiekami dla dworu. Ogana niestety była świadoma, że to jej przyjdzie tym razem zanieść zamówienie, bo Yanek popołudniami zajmował się swoim młodszym rodzeństwem i fizycznie nie mógł zostać za długo. Niech to, a tak się starała więcej nie pokazywać u hrabiego…

        Tymczasem lord Bastien w końcu usłyszał złe wieści. Był szczerze przygnębiony śmiercią młodego hrabiego, natychmiast złożył Paulii kondolencje i subtelnie wypytywał co się stało i kiedy. Przeprosił za swoje zachowanie, lecz nie miał nawet kiedy się dowiedzieć o tamtym wypadku - ostatnimi czasy był w rozjazdach, zbyt daleko od tych ziem, by dotarły do niego plotki. A gdy wrócił, już nikt nie opowiadał o tragicznie zmarłym Davidzie.
        - Vincent? - Na wzmiankę o nowym panu tych ziem Vantanello zadumał się, jakby próbował sobie przypomnieć kto zacz. Nic mu nie dzwoniło, ale nie zamierzał tego tematu drążyć. Wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką, jakby zbywał tę kwestię, ale gdy Paulia zaczęła opowiadać o rzeczonym Vincencie, słuchał jej z uwagą, gładząc się przy tym po okazałej brodzie.
        - O, intelektualista? - zainteresował się. - To nowość w tym domu, w istocie. Tym chętniej go poznam - zapewnił i jak zawsze sprawiał wrażenie, jakby mówił zupełnie szczerze. Brakami w ogładzie się nie przejmował, bo sam nie tak dawno dał pokaz tego, że nie przejmował się konwenansami. Nie znając jednak zupełnie tego kuzyna Vincenta, drgnął wyraźnie, gdy do saloniku wkroczył elegancki młodzieniec o czarnych, schludnie uczesanych włosach. Chciał wstać, by się przywitać, lecz w porę spostrzegł, że Paulia i jej papierowy mąż Edward nie zareagowali na chłopaka specjalnie wylewnie - szybko pojął, że to musi być jakiś nowy lokal i swoją niedoszłą gafę zamaskował, sięgając po filiżankę z kawą. Za informację o tym, że nowy hrabia wkrótce nadejdzie, podziękował skinieniem głowy.
        Pojawienie się kolejnej osoby było jednak dla niego pewnym zaskoczeniem. Spodziewał się wielu rzeczy, ale ten nowy jegomość był naprawdę wyjątkowy. Tak, wyglądał trochę jak naukowiec, ale również trochę jak ogrodnik albo kościelny. Ubrany skromnie i nudno nie pasował zupełnie do pozycji jaką zajmował, a kontrastująca z ubiorem aparycja powodowała tym większą konsternację. Poza tym niezbyt był podobny ani do Davida, ani do Paulii, musiała to więc być jakaś bardzo daleka rodzina. Cóż za czasy nastały…
        Bastien wstał i ze szczerym uśmiechem podążył za panią domu (takie wrażenie sprawiała!) w stronę domniemanego Vincenta. Wkrótce jednak jego tożsamość została potwierdzona, a sam Bastien przedstawiony jak należy.
        - Miło mi poznać nowego pana na zamku - oświadczył z przyjacielską swobodą. - Dobrze znałem twojego poprzednika, mam nadzieję, że nasza znajomość będzie nie mniej udana. Proszę, mów mi po imieniu: wystarczy Bastien.
        I to powiedziawszy lord podał dhampirowi rękę na powitanie i przycementowanie tej znajomości. Zawahał się lekko widząc specyficzny wygląd dłoni Vincenta, ale nie cofnął się - po prostu jego uścisk stał się znacznie łagodniejszy, gdyż bał się, że jeszcze połamie mu te krogulcze palce. Bez urazy.
        - Przepraszam za to niezapowiedziane najście - usprawiedliwił się, gdy prezentacja dobiegła końca. - Z hrabią Davidem znaliśmy się tak dobrze, że mogłem sobie pozwolić na taką niespodziankę, nie spodziewałem się jednak aż takich zmian. I… cóż, głupio wyszło, ale muszę uprzedzić o jeszcze jednej niezapowiedzianej wizycie. Pod wieczór dotrze tu również moja córka, Anastasia. Została nieco z tyłu, bo miała coś do załatwienia w sąsiednim hrabstwie… Mam nadzieję, że to ci nie będzie przeszkadzało, Vincencie… Ani twojej małżonce? - zapytał, tak intonując pytanie, że jednocześnie znaczyło ono to co powiedział, jak również “ale jeśli jesteś kawalerem, wyprowadź mnie z błędu”. I co więcej: zdawało się, że lord Vantanello naprawdę chciał zostać poprawiony.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Nie zamierzała się lordowi tłumaczyć, ale podczas ich małej pogawędki wyjaśniła parę spraw. Między innymi, że póki co mieszka tu na stałe, a majątek jej i męża jest pod dobrą opieką. Że matka i wuj Hieronim czują się dobrze, ale nie będą zachwyceni niezapowiedzianą wizytą, gdyż (tak jak ona) przywiązują wagę do tradycyjnych zasad gościnności, gdzie wymaga się pewnych konkretnych zachowań od obu stron… ale to nieważne. Ryszard i Daniel prawdopodobnie zjawią się na kolacji, skoro tylko dowiedzą się o jego przybyciu. Daniel, skoro był bliskim przyjacielem Davida, pewnie będzie mógł więcej wyjaśnić, chociaż chyba nie ma co rozdrapywać tych ran. Od śmierci hrabiego Daniel stał się nerwowy. ,,Zbyt nerwowy”. Z rodziny pojawi się najpewniej także Jorge (pamięta Lord Jorge’a? Był dwa lata młodszy od Daniela i Davida i biedak nigdy za nimi nie nadążał. Ale to doprawdy porządny młodzieniec. ,,Pewnie dlatego, że nie nadążał za kuzynami”). Jej córki, Anabelle i Mirabelle już się szykują, aby zejść na dół. Ana na pewno będzie zachwycona pobytem Anastasii, więc doprawdy szkoda, że córka nie mogła przyjechać wraz z nim. ,,Doprawdy szkoda”.

        Dalej sprawy toczyły się w miarę szybko - gafy lorda nikt nie zauważył, chociaż dla samej Paulii byłaby zrozumiała. Po pewnym czasie. Nie chciała sobie uświadamiać dobitniej, że podwładny Vincenta, Mikael, prezentuje się nie tyle lepiej od niego, co zwyczajnie tak dobrze, że ciężko mu odmówić arystokratycznej pozycji i pochodzenia. Co to za świat, by ludzie niskiego rodu prezentowali się tak szlachetnie! Chociaż coraz częściej dopuszczała do siebie myśli, że Mikael, mimo pozycji wiernego służącego, jest jednak czymś więcej. Tak jak dwórki nie były byle mieszczankami, tak półwampirzy młodzieniec nie był zwyczajnym wieśniakiem. Nigdy tylko nie przyznał się do żadnego herbu i rodziny, a co najważniejsze przyjął pozycję w pałacu co najmniej wątpliwą. Szlachta raczej tego unikała… choć po namyśle jego miejsce w hierarchii było po prostu dziwne. Stał ponad każdym służącym, niemal na równi z panną Roze (która była gościem) i jeszcze gdzieś obok samego Vincenta, który robił co mu się podobało. Może należałoby więc traktować młodzieńca (zwłaszcza skoro jadł z nimi przy jednym stole) nie jako osobistego lokaja, a bardziej doradcę hrabiego? Z tego co udało się Paulii dowiedzieć, miał spory wkład w nowe plany i podejmowanie decyzji. A proszenie o ewentualną pomoc wolnego doradcy było zdecydowanie mniej upokarzające niż zwracanie się do jakiegoś sługi. Nawet wykwalifikowanego.

        Kiedy wymienili się spojrzeniami pożałowała, że nie zdecydowała się omówić z nim pewnych kwestii wcześniej. Jeżeli przy gościach wszystko ma wypaść pomyślnie, będą musieli działać zgodnie. I wspólnie pilnować Vincenta. Po tym co widziała ostatnimi czasy, także podczas wizyty pana Fimattiqu, zrozumiała, że Mikael jak nikt może być w tym pomocny. I o dziwo sądziła, że mają ten sam cel - by świat sądził, że w pałacu wszystko jest idealne.

        Ale Vincent nieco im bruździł. Nie uznawali go za gotowego na przyjęcie gościa spoza jego własnych (upośledzonych/dziwnych) kręgów. I niestety był to u niego permanentny stan. Nigdy nie był (ich zdaniem) gotowy na rozmowę z kimkolwiek kto wymagał większej, niż była nią zwykła dobra wola, kurtuazji. Nawet jeśli się starał.

        - Bastien? - upewnił się formalnie, po czym skinął głową. Zmuszony był podać mu rękę, choć wykonywał ten gest bez entuzjazmu. Jednak zdziwienie nagłym pojawianiem się nowego człowieka mówiącego o relacjach z jego poprzednikiem i ogólnie tak wylewnego bez większego powodu, sprawiło, że zamiast na ponurego jak zwykle wyglądał na zainteresowanego. Tak troszeczkę.
        Na pewno zastanawiał się jak musiała wyglądać przyjaźń między takim… dojrzałym mężczyzną, którego widział teraz przed sobą, a młodym, dwudziestoparoletnim chłopakiem pokroju Daniela. To pewnie jakieś społeczno-ekonomiczne sojusze…
        W takim wypadku nie wiedział czy na pewno miłymi są słowa mówiące o ,,nie mniej udanej znajomości”.

        Zerknął kontrolnie na Paulię jakby pytając o wyjaśnienia i rady, ale miła i pełna nadziei mina jaką do niego robiła tylko pomieszała mu w głowie. Więc to tak będzie się zachowywać wobec niego przy postronnych… dobrze, czyli to ważne. Postanowił być uprzejmy i faktycznie uznać Bastiena za kogoś, kto na spokojnie może tu sobie przychodzić. Skoro ona go nie wyrzuciła to znaczy, że nie należy. Potem jednak jej twarz przybrała wyraz lekkiej irytacji i zmieszania. Stanęła za lordem, więc nie mógł tego widzieć, ale Vincowi dało to do myślenia. Pewnie sądziła, że nie poradzi sobie sam z rozmową… i obawiał się, że tak jak ona by chciała, na pewno z niej nie wybrnie. Ale przecież dorosły jest, umie się wyrażać, doprawdy!
        - Mojemu czemu?
        Nie, nie umiał. Ale nie wyglądało na to, by się tym przejmował. Tylko Paulia omdlewała wewnętrznie.
        - Ach, to - zreflektował się. - Nie jestem żonaty. - Machnął na to ręką nie wykonując samego gestu i ciągnął dalej. - Nic nie szkodzi, po jednym niezapowiedzianym gościu, każdy kolejny to już nie większy kłopot.
Wydawało się, że Edward za chwyconą w pośpiechu książką ukrywa uśmiech, kiedy Mikael starał się wewnętrznie zniknąć. Paulia milczała. Nie był to fortunny dobór słów ze strony dhampira, ale fakt, że myślała nawet mniej pochlebnie o takich wizytach, powstrzymał ją przed wtrąceniem.
        - Pańska córka też bywała tu wcześniej? Przepraszam, ale nie wiem. Zdam się na Paulię jeżeli chodzi o wyznaczenie pokoi i gościnę… - Przeniósł spojrzenie na nią, a ona skinęła aprobująco i może nieco zbyt jak na siebie energicznie.
        - Przygotujemy odpowiednie pokoje. Nie zostanie lord przyjęty gorzej niż odbywało się to za czasów Davida i jego ojca, chociaż tym razem może nieco lordowi brakować towarzystwa - zaznaczyła, bo nie dość, że nie zaprosiła odpowiedniego towarzystwa, by bawiło się we własnej kompanii, to nawet sami domownicy nie mieli jak się przygotować na obcowanie z kimś takim jak on. Skoro więc było mu tak spieszno, że nie raczył wysłać ostrze… zapowiedzenia, to niech liczy się z tym, że nikt dookoła niego skakać nie będzie. Co prawda ona znana była z tego, że w jej towarzystwie i pod jej gościną nikt się nie nudził, ale jak każda dobra pani dworu potrzebowała odpowiedniego czasu na przygotowania i dopięcia wszystkiego jak należy. W improwizację nie miała ochoty się bawić. Tylko niestety musiała.
        - Pałac nie uległ większemu przemeblowaniu od pana ostatniej wizyty. Zwyczaje jednak… śniadanie podawane jest o dziesiątej, herbatka w niebieskim saloniku. Obiady i kolacje zależą od zapotrzebowania ,,moich wytycznych”, więc to jeszcze będzie do ustalenia. No i oczywiście dawne pokoje hrabiowskie należą teraz do Vincenta. Obok mieszkają jego… wierni towarzysze. Mikael. - Wskazała lekko zaskoczonego dhampira. - I panna Erenhert, którą z pewnością lord niedługo pozna. Mikael jest doradcą Vincenta i jego osobistą pomocą, ale nasi lokaje są już do pańskiej dyspozycji. - To oświadczenie, choć pozornie skierowane do gościa, było zmianą zasad dla wszystkich. Edward aż odłożył książkę, zastanawiając się, czy jego żona czuje się dobrze, ale Mikael szybko podłapał jej myśl. Vincent za to nie zauważył, że coś się zmieniło. Zawsze traktował i myślał o nim tak samo. Nie rozumiał tylko czemu Paulia zwróciła na niego uwagę - miała w zwyczaju raczej go ignorować. Chociaż może ostatnio…

        - Coś szczególnego sprowadziło cię do nas, czy tylko zajechałeś po drodze, odwiedzić nieboszczyka? - mówił dalej niewinnie, w pełni akceptując swoją nową znajomość z bogato ubranym człowiekiem. Jego aura była tak złota, że wypalało oczy, ale niezbyt silna. Miał jednak sporo charyzmy, więc można powiedzieć, że jak na zwykłego Alarańczyka był nie tak znowu przeciętny. No i Paulia przystała na jego nocleg.
        Kimś musiał więc być.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Oczywiście, że lord Bastien zrozumiał przytyk w stronę swoich dobrych manier i oczywiście, że udawał, że wcale tak nie było. Cóż, gdyby na miejscu faktycznie był David, nikomu by nawet do głowy nie przyszło, by posądzać go o afront - doskonale się znali i dogadywali. Stwierdzenie, że byli jak bracia, byłoby oczywiście na wyrost, ale nie zmieniało to faktu, że byłemu panu tych ziem nie przeszkadzałaby taka nagła wizyta. Nie byłoby też mowy o konieczności jakiś większych przygotowań - David i Bastien doskonale bawili się w swoim towarzystwie i mieli dość podobne gusta w naprawdę wielu tematach. Paulia i jej rodzina… No z nimi był problem - znali się słabo i widać było, że nadawali na innych falach. Samozwańcza pani domu jednak starała się - mimo swoich drobnych złośliwości - godnie podjąć niezapowiedzianego gościa i zapewnić mu odpowiednią opiekę.

        - Pani Fjallid?
        - O co chodzi? - zapytała zajęta parzeniem bajgli Ogana.
        - Wie pani co to za goście przyjechali do posiadłości? - podpytywał ją Yanek, który za to zagniatał ciasto na chleb ziołowy.
        - Nie wiem - mruknęła pokusa, jakby lekko z tego powodu niezadowolona. - Nie słyszałam, by ktoś miał ich odwiedzić, a przecież byłoby słychać.
        - No dokładnie! - zawtórował jej młody chłopak.
        - Spróbuję podpytać, gdy będę na miejscu - zapewniła Ogana. - Sama jestem ciekawa kto to może być. Ten powóz…
        - Też go pani widziała?! - Yanek był wyraźnie podekscytowany. - Jest taki bogaty, jakby jakiś książę nim jeździł.
        - No tak, ale… Książę? W Ascant-Flove? Nie bym ujmowała coś tutejszemu hrabiemu, ale to taka spokojna okolica, co miałby tu robić jakiś książę?
        - Szukać księżniczki - zarechotał uczeń.
        - Yanek! - zawołała upominającym tonem Ogana. Nie wiedziała jeszcze, że tak naprawdę chłopak miał sporo racji tylko płci mu się pomyliły…

        Coraz trudniej było powiedzieć jaki tak naprawdę był lord Vantanello. Dobrze wychowany czy wręcz przeciwnie, troglodyta wśród elit? Instynkt podpowiadał, że ten mężczyzna musiał znać się na etykiecie, no bo jak w przeciwnym razie zbudowałby sobie tak pokaźną siatkę wpływów i kontaktów? A jednak zdążył już popełnić wiele gaf - poczynając na tym, że w ogóle przyjechał niezapowiedziany, to później ta sytuacja z Mikaelem… Ale w sumie nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło - dzięki temu na pewno nie trzeba było się aż tak trząść o to, co wyprawiał Vincent, bo nawet gdy ten popełniał jakiś afront, Bastien przyjmował go bardzo spokojnie: uśmiechał się, udawał, że nie słyszał albo zerkał na kogoś z towarzystwa by upewnić się jak zareagować. Na razie nie uważał nowego hrabiego za dziwaka czy osobę pozbawioną manier, raczej ekscentryka - na taką ocenę wpłynęła kumulacja wielu drobnych sygnałów. Ten ubiór, wygląd, to co powiedziała o nim do tej pory Paulia, to co on sam mówił. Był przy tym niezwykle pewny i nie wyglądał, jakby zapomniał języka w gębie. On po prostu mówił to, co sam uważał za stosowne.
        - O, rozumiem, rozumiem.
        Lord Vantanello przyjął wieść o kawalerstwie Vincenta bardzo lekko, jakby nie było to nic wielkiego, lecz jeśli ktoś go uważnie obserwował, mógł zauważyć, że w istocie była to dla niego bardzo satysfakcjonująca informacja, ale świadczący o tym błysk w jego oku szybko zniknął, zastąpiony zwykłą, niewinną sympatią dla ekscentrycznego hrabiego.
        - Och, Anastasia była tu ze mną dwa razy, podczas moich poprzednich wizyt - wyjaśnił. - Nie zawsze podróżuje ze mną, cóż ma robić taka młoda dziewczyna podczas nudnych spotkań w interesach? Dobrze się jednak stało, że tym razem będzie ze mną, będziecie się mogli dzięki temu poznać.
        - Ani przez chwilę w to nie wątpiłem, droga Paulio, skoro ty trzymasz nad wszystkim pieczę - lord zaraz skomplementował starania o zapewnienie mu komfortu podczas tego pobytu “nie gorszego niż za czasów Davida”.
        Gdy doszło do przypadkowej prezentacji przybocznych Vincenta, Bastien w końcu należycie przywitał się z Mikaelem, którego rola do tej pory była dla niego naprawdę nieodgadniona i skakała po całym spektrum poziomów, na których mogła znajdować się mieszkająca w posiadłości osoba, od służącego do arystokraty. Teraz się ona jednak określiła, co przyniosło pewną nieznaczną ulgę lordowi - choć nie był wielkim zwolennikiem trzymania się restrykcyjnie etykiety, lubił jasne sytuacje.
        Bezczelne (ekscentryczne?) pytanie Vincenta wprawiło Bastiena najpierw w osłupienie, a później wywołało serdeczny śmiech, choć pewnie niejeden czułby się urażony takim doborem słów.
        - W odwiedziny do nieboszczyka, Vincencie - powtórzył za nim zwrot, który tak go rozbawił. - Tylko w odwiedziny, przy okazji niejako. Fakt, że chciałem przy okazji omówić pewną kwestię z Davidem, lecz skoro go nie ma… I nie będzie… - Lord Vantanello pozwolił sobie na zbywający temat gest dłonią.
        - Lecz co do pałacu, choć zapewniłaś, droga Paulio, że nie uległ przemeblowaniu, to jednak widać w nim pewne zmiany, czego by nie mówić, nie można było niczego zarzucić służbie Davida, ale teraz jest tu tak czysto i błyszcząco, że aż lamp nie trzeba, tak posadzka lśni. Gdyby jeszcze była tu jakaś pani domu, która by to miejsce pięknie przystroiła… Oczywiście to żaden afront w twoją stronę, droga Paulio, lecz wiadomo, że czym innym jest ktoś z rodziny, a czym innym urokliwa dama przy boku pana domu. Kwestia możliwości w wywieraniu wpływów - dodał, mrugając porozumiewawczo do całego towarzystwa.
        - Vincencie, Edwardzie… Mikaelu - dodał, bo wyraźnie nadal miał problem z traktowaniem ciemnowłosego doradcy hrabiego. - Co powiecie, panowie, by nim zbiorą się wszystkie damy, napić się małego sznapsa, dla zdrowotności?
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Vincent z typową dla siebie uwagą patrzył na swego rozmówcę, co było o tyle dobre, że drugą opcją do wyboru z jego skrajnych możliwości było niemal całkowite, choć niezamierzone ignorowanie go. Tym jednak razem okoliczności sprzyjały i dhampir był całkowicie przytomny w konwersacji, a lorda potraktował jako element interesujący. Być może trochę z przymusu, bo chodziło raczej o oczekiwania rodziny względem wzajemnych relacji niż o Alarańczyka samego w sobie, ale liczyło się. Zaś po całkiem udanym wstępie rozmowy, mimo informacji, które na szybko streścił mu Michelotto, uznał go za człowieka potencjalnie niebezpiecznego, ale niekoniecznie atakującego. Niebezpiecznego przez sieć kontaktów i wpływy, ale bez czepialskiego temperamentu najbardziej irytującego i ograniczonego umysłowo sortu osób, w towarzystwie których wszystko musiało być tak jak sobie życzyły i niezdolnych do elastycznego zachowania albo chociaż - tolerowanie zachowań innych. Oczywiście w pewnych przypadkach taki rodzaj podejścia był Vincowi na rękę - ile małych wiosek i odizolowanych plemion udało mu się dokładnie opisać, tylko dzięki temu, że od pokoleń trwały uparcie przy swoich tradycjach i nie zamierzały nic zmieniać tylko dlatego, że się pojawił! Za to jeżeli chodziło o życie wśród takiej zbieraniny, nie zabarwione naukowymi obowiązkami i pragnieniem wiedzy, a obciążone potrzebą spokoju i jako takiej swobody, to zdecydowanie było to ponad jego psychikę. Dlatego swoboda obycia i pewne braki w tutejszej etykiecie jakie prezentował Bastien, dhampirowi się spodobały. Chyba zginąłby szybko, gdyby ten bezceremonialny mężczyzna od progu okazał się bardziej surową, męską wersją Paulii, nie mówiąc o tym, że sama Paulia prędzej zawinęłaby go w dywan i strąciła z dachu niż dała mu z kimś takim porozmawiać.
        Tymczasem piękna prakuzynka stała z boku surowa i lekko poirytowana, ale jak na tę niespodziewaną sytuację wyjątkowo spokojna - wyglądało na to, że jej zdaniem w tej relacji Vinc nie mógł zepsuć wiele i wystarczy jak będzie go pilnowała na raz tylko jedna osoba. Może dwie. I niekoniecznie ona.
        W końcu na coś opłaciła się żmudna lektura ,,Konwersacji i Kulturalności” Hermenta Bunofonta, którą mu poleciła. Na tę porę i okoliczność powinna wystarczyć.
        Szkoda, że zapomniał co w niej było poza śmieszną czcionką i obrazkami dżentelmenów w przerysowanych strojach. Ale tego akurat nie musiała wiedzieć.

        Póki więc patrzyła, starał się wyjątkowo, nawet kiedy uznał, że przed Bastienem wybitnie grać nie musi, tym bardziej, że nie umiał. Usatysfakcjonował ją chyba na tyle, że załamana (nim) i rozeźlona (zmianą planów na popołudnie) pozwoliła im odejść bez rzucania na szybko wymówką, która kazałaby mu szybko i absolutnie naturalnie wrócić do swoich pokoi. A skoro nie nalegała to znaczyło, że może robić co chce… byle z głową i jako taką manierą. Skinieniem przystał więc na propozycję Bastiena i odruchowo ustawił się za nim, bo szczerze mówiąc nie wiedział gdzie w tym pałacu oddawano się takim rytuałom jak ,,picie dla zdrowotności”. Tutaj pomocny okazał się Edward, który zaprowadził ich zaraz do pokoju sąsiadującego z salonem, a przeznaczonego w tej kulturze ewidentnie dla mężczyzn. Miejsce do palenia, wypolerowany barek, stół do gry i trofea na ścianach. Vinc zapomniał o tym pomieszczeniu… Rozejrzał się więc ciekawie, w myślach łącząc to miejsce z dwoma nieżyjącymi krewniakami, Ryszardem i samym mężem Paulii, który czasami znikał z salonu w tajemniczych okolicznościach. Czyli to tutaj przychodził!
        Michelotto trącił go łokciem, bo Vinc zachowywał się jakby był tutaj pierwszy raz.
        Ale co poradzić - swoje własne zapasy krwi i alkoholi trzymał gdzie indziej, trofea w tym pałacu były wszędzie, grać nie grywał i nie palił. Nie było tu nic ciekawego poza biblioteczką ukrytą w rogu. A tam błyszczały jakieś miłe okładki…
        Nim z miejsca ruszył w tamtą stronę, Mikael zręcznie wskazał mu krzesełko i tylko leciutko go na nie popchnął. Zaraz też zajął się rozlewaniem trunków.

⚜ ⚜ ⚜


        Paulia, wiedząc, że zaraz nadejdzie reszta towarzystwa, nie zrywała się już i nie biegła uprzedzać matki i córek. I tak zostały już zapewne poinformowane i kończą się szykować. Nie chciała też, by zdezorientowane zastały salon pusty i tak bez instrukcji witały się z lordem, kiedy panowie wrócą. Nie, poczeka na nie i razem ustalą plan działania - ważniejsze to niż poprawienie fryzury. Jeszcze czego, dla lorda Vantanello!
        Prychnęła w duchu, choć zganiła się zaraz za ten niegodny wybryk. Nie przystawały jej takie odruchy… ale coś ją trapiło. Towarzystwo tego osobnika nigdy nie było jej szczególnie miłe, bo jako wywodząca się z hrabiowskiego rodu nigdy nie czuła potrzeby nadskakiwania mu większego niż wymagała tego zwykła uprzejmość i zasadniczo nigdy nie starała się zapałać do niego sympatią, jednak tym razem to było coś innego. Jej intuicja zareagowała zbyt mocno na wzmiankę o ,,pani domu”, by mogła to zignorować. Do tamtego momentu nie przejmowała się - ale po co doprawdy wspominać o czymś takim przy dopiero co poznanym dziedzicu? Był to żart czy aluzja doprawdy niesmaczna. Miała wrażenie, że Vincent w ogóle tego nie zauważył, ale jeśli się nie myliła, Mikael zdziwił się równie mocno co ona. Edward, przytępy nieszczęśnik, raczył i tym razem zbyć wszystko potulnym, wystudiowanym uśmiechem. Ale ona nie mogła się mylić - lord już na wstępie za dużo sobie wobec Vincenta pozwolił, a ten nie tylko tego nie widzi, ale i na pewno nie umie zareagować. Ktoś tak cwany jak Vantanello szybko wyczuje okazję - i owinie sobie hrabiego tak, jak mu wygodnie. Doprawdy brak szacunku!
        Trzeba ich będzie pilnować.

⚜ ⚜ ⚜


        - Mamuś, słyszałam, że lord Vantanello przyjechał! - Mirabelle od progu narobiła zbędnego hałasu, zmuszając rodzicielkę do zmarszczenia brwi. Za najmłodszą do pokoju weszła Ana, tak jak wypadało po cichu, chociaż widać było, że również jest wielce przejęta. Nim jednak zabrała głos, przybliżyła się dostatecznie, by nie krzyczeć i nie robić z siebie widowiska.
        - Czy Anastasia także nas odwiedzi? Słyszałam, że nie było jej teraz.
        - Tak, ma dojechać do nas wieczorem. Trzeba będzie zmienić godzinę kolacji.
        - Ale to bardzo miło, że przyjedzie… wraz z ojcem. I gdzie jest lord? Chyba słyszę głosy w palarni.
        - Tak, udali się tam, żeby nie czekać w salonie i dać nam chwilę. Przynajmniej o tym lord raczy pamiętać. - ,,Pomijając fakt, że pewnie chciał się napić”.
        - Tata też tam jest? Wujaszek i lord? - upewniła się Mira, wytrącając matce z głowy myśl, że to będzie tragedia, jeżeli Edward i Vincent dadzą się szubrawcowi upić.
        - Tak. I Mikael - dopowiedziała, a jasne oczy Any błysnęły. Jej ruda siostrzyczka wyraziła zaskoczenie bardziej werbalnie.
        - Uznaliśmy, że lepiej będzie jeżeli Mikael, skoro jest bliskim znajomym Vincenta, stanie się jednak częścią towarzystwa. - Szybko wytłumaczyła matka. - Nie traktowaliśmy go tak, bo i raczył się nie narzucać, aczkolwiek uważam, że nie brakuje mu niczego, poza może urodzeniem. I cóż… - Popatrzyła na córki z wahaniem. W końcu odetchnęła i poddawszy się dopowiedziała. - Jest lepiej wychowany od Vincenta, zdecydowanie dobrze by było, gdyby służył mu podpowiedzią, a nie tylko podawaniem rzeczy. Być może źle zinterpretowaliśmy ich relację… naprawdę nie wiem. Nawet jeżeli będzie to dla niego okazja, by przebić się do naszych kręgów, to już trudno. Jego pomoc może być nieoceniona. Miejmy po prostu nadzieję, że nie uderzy mu to do głowy.
        Anabelle, której oblicze to bladło, to rumieniło się, zapytała nagle, bardziej niż matka by sobie tego życzyła, przejęta.
        - Ale… ale czy w takim razie nie powinnyśmy do niego mówić po nazwisku? My tak go zawsze z imienia, jak sługę…
        - Mi tam nie przeszkadza Mikael - stwierdziła Mira, dla której prostsze rozwiązania zawsze były w kwestiach międzyludzkich najlepsze.
        - Już sama zwracałam się do niego po imieniu przy lordzie. Musimy uznać, że skoro jest przyjacielem Vincenta jest też przyjacielem… rodziny - powiedziała Paulia nie do końca chętnie. - Cóż, zobaczymy co z tego wyjdzie, ale dałyśmy mu szansę. - Zakończyła, bo oto do salonu weszła jej matka i uśmiechnięta tajemniczo Roze.
        Wieści i ustalenia zostały powtórzone raz jeszcze, tylko w ładniejszej formie, skoro Roze z Mikaelem się znali, a może nawet byli spokrewnieni. Dhampirzyca jednak tylko skinęła głową i stwierdziła, że Mikael nie zawiedzie po tym względem na pewno. To były jej ostatnie słowa w temacie.
        Panie usiadły czekając na powrót panów, a także na ewentualne pojawienie się Hieronima, seniora rodu. Francis twierdziła jednakże, że jej brat może nie zejść do nich tak od razu - nie dla niezapowiedzianego gościa. Kto wie czy nie pofatyguje się dopiero na kolację albo gdy pojawi się panienka Vantanello. Bo trzeba było przyznać, on nigdy za przyjacielem poprzednich hrabiów nie przepadał.
        Potem tematy zeszły na samego lorda i jego poznanie z Vincentem - Paulia podzieliła się swoim niezadowoleniem z żartów przybyłego, na których powtórzoną treść Francis mentalnie wzruszyła ramionami, Mirabelle i Roze uśmiechnęły się do siebie, a Anabelle nie słuchała.
        Wszystko przebiegało bez żadnych trudności.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        To w sumie całkiem zabawne – w saloniku dla mężczyzn Vantanello czuł się znacznie bardziej swojsko i swobodnie niż pan tego domu. Oczywiście lord albo nie dostrzegł zachowania Vincenta, albo bardzo dobrze udawał, że nie zwrócił na to uwagi. Ramię w ramię z Edwardem podszedł do miejsc siedzących i tam spoczęli. Bastien odetchnął, jakby dopiero teraz się rozluźnił, po czym rozejrzał się po pokoju, nawet przez chwilę nie przetaczając wzrokiem po zebranych – wzrok miał utkwiony wyżej.
        - Dostrzegam nowe eksponaty – zauważył z uznaniem. – Tamtego poroża nie było podczas mojej poprzedniej wizyty tutaj… Ani tamtego – dodał, samym spojrzeniem i subtelnym ruchem głowy wskazując odpowiednie trofea.
        - Domyślam się, że to zwierzyna upolowana przez Davida? – zagaił ostrożnie. Nie podważał w tym momencie umiejętności swojego aktualnego gospodarza: wiedział po prostu, że sezon na jelenie miał dopiero nadejść i raczej po śmierci poprzedniego pana tych ziem nie było okazji do zorganizowania polowania.
        – Vincencie, a można wiedzieć czy ty polujesz? Słyszałem, że preferowany przez ciebie wysiłek to ten intelektualny: jesteś uczonym. Czym się zajmujesz? – dopytywał wyglądając przy tym na prawdziwie zainteresowanego. – Biologia? Historia? Prawo?

        - Pani Fjallid?
        Ogana zerknęła na swojego ucznia przez drzwi – akurat przed chwilą wyszli jedni z ostatnich klientów, więc pokusa przebywała na sklepie a nie w piekarni. Jeszcze chwilę miał trwać taki rozgardiasz – pewnie zaraz wpadnie kilku roztrzepanych młokosów, którzy nagle zorientowali się, że nie mają nic na kolację i kupią tę resztkę pieczywa, która została. Nieważne co by to było – chleb, bułki, ciasta – wszystko było lepsze niż kłaść się na pusty żołądek albo nie mieć czego zjeść przed pójściem do pracy. Przez te lata mieszkania w hrabstwie Ogana nauczyła się, że tak tu działo się zawsze. Aż dziw brał, że tamtego pamiętnego popołudnia zostały jakieś drożdżówki, żeby mogła je zjeść na schodach piekarni razem z Willemem – wtedy jeszcze jako nieznajomi. Piękne czasy…
        - Pani Fjallid, bo w sumie nigdy pani nie powiedziała, dlaczego przestała pracować w posiadłości – zagaił Yanek. – Znaczy to nie moja sprawa, ale wydawało mi się, że to było takie…
        - Nie musisz się tłumaczyć – upomniała go łagodnie pokusa. – To po prostu było męczące. Znacznie przyjemniej pracuje się w swojej własnej kuchni – wyjaśniła, z pewną czułością poklepując piec chlebowy, który teraz tylko czekał, aż będzie mógł połknąć wyrastające nieopodal wypieki. – Poza tym wtedy zaczęłam dostawać znacznie więcej zleceń, państwo rozsmakowało się w lokalnym chlebie i zaczęli składać zamówienia na fikuśne bułki, ciasta, strucle… Nie mogłam założyć nowej piekarni w pałacu hrabiego – parsknęła, jakby w gruncie rzeczy było to całkiem zabawne. Nawet to sobie wyobraziła: „o, niestety, skończyły nam się bułki z makiem. Ale proszę pójść do pałacu, tam powinni mieć je jeszcze ciepłe”. To byłby chyba ewenement na skalę Łuski.
        - Ale… chyba dobrze płacili, prawda? – upewnił się Yanek. ”A… czyli TO cię bolało”, pomyślała z rozbawieniem Ogana. Wiedziała, że chłopak przywiązuje dużą wagę do pieniędzy – cóż się dziwić, skoro nigdy nie miał ich w nadmiarze.
        - Tak, płacili dobrze – zgodziła się. – Ale teraz też nie zarabiamy na nich mało. Wiesz, to co zamawiają jest raczej z górnej półki i kosztuje więcej niż zwykły żytni chleb. Wierz mi, że w perspektywie czasu moja decyzja była dobra: arystokraci są raz tacy, a raz tacy, tymczasem miejscowi zawsze będą potrzebowali dobrego chleba. A jak tam idzie ci z tym bochenkiem? – zmieniła temat, podchodząc do Yanka by zerknąć mu przez ramię na postępy jego pracy.

        Z kieliszkiem w ręku Bastien nie wyglądał wcale na pijusa, który zaproponował drinka wyłącznie po to, aby zwilżyć gardło alkoholem. Pił raczej powściągliwie, zaangażowany w pogawędkę i powoli można było nabrać przekonania, że chyba jednak to nie o sznapsa mu chodziło, a o to, by uwolnić się od kąśliwego towarzystwa Paulii. Ta trójka, z którą teraz przebywał, przypadła mu do gustu. Edward nigdy mu nie przeszkadzał, bo też był prawie niewidoczny, a jego rozmowy bez względu na temat były tak nieszkodliwe jak pogawędka o pogodzie. Vincent przypadł mu do gustu, bo nie był snobem i lord chyba żywił nadzieję, że zaprzyjaźni się z nim prawie tak samo jak z poprzednim panem tych ziem. Nie liczył na cud – już teraz widział, że dhampir nie ma tak swawolnej natury jak David, ale może będzie dobrym kompanem do rozmowy. No a Mikael… Był po prostu dobrze wychowany i nawet jeśli podzielał zdanie Paulii (a na pewno podzielał, to dało się wyczuć) nie dał tego po sobie poznać. Vantanello uważał takie zachowanie za słuszne i godne pochwały – nie robić sobie wrogów tak długo, jak długo nie wiadomo czy nie będzie to przeciwnik za silny i czy nie lepiej mieć w nim sojusznika. A Batien uważał siebie za bardzo dobrego sojusznika. Wroga… cóż, raczej średniego, jeśli liczyło się na ognisty konflikt – nigdy nie chciało mu się prowadzić wojen podjazdowych z resztą arystokracji i po prostu zrywał wszelkie kontakty z tymi, którzy mu podpadli, zarówno pod na polu towarzyskim, jak i wspólnych interesów. Skutki takiego postępowania bywały mniej lub bardziej odczuwalne, ale nigdy nie kończyły się źle dla pana Vantanello.
        W przypadku Vincenta nie było jednak póki co mowy o tym, aby mieli się nie polubić - wszystko zmierzało w jak najlepszym kierunku, a Bastien coraz mocniej przekonywał się, że może jednak uda mu się osiągnąć przy okazji to, z czym tu przyjechał…
        - A co sądzisz o muzyce, Vicencie? Grywasz na czymś? Może jesteś czyimś mecenatem? Jestem ciekaw czy silniejszy jest w tobie pragmatyzm naukowca, czy arystokratyczna słabość do piękna i zbytków - wyjaśnił swoje zainteresowanie. Oczywiście tylko częściowo: miał w tym też swój ukryty motyw, ale naprawdę nie należało uprzedzać faktów. Nie mógł działać nie zasięgnąwszy wcześniej opinii Anastasii - w końcu miała bardzo duży udział w tym, co miało się wkrótce wydarzyć.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Nie tylko gość czuł się swobodniej w tym męskim odosobnieniu - zdawać się mogło, że po przekroczeniu progu dżentelmeńskiego zacisza i zamknięciu drzwi wszyscy (jak jeden m…) poczuli się mniej skrępowani. Nawet Vincent, który z gabinecikiem nie był zaznajomiony i zasadniczo nie wiedział jak się zachować w obliczu niespodziewanie zawartej znajomości. Teraz jednak, kiedy jego poczynań pilnował już tylko Mikael, sądził, że łatwiej będzie mu opanować sytuację. W towarzystwie Paulii zbyt dużą uwagę skupiał na jej oczekiwaniach (jakoś tak to robiła, że nigdy nie dało się ich zignorować) i tylko ją rozdrażniał. A na to jeszcze przyjdzie pora. W większym towarzystwie.
        Więc chwilowo można badać grunt na własne sposoby.

        Edward, spokojny jak zawsze, oraz naturalny w obejściu Bastien byli całkiem miłym towarzystwem i siedząc obok nich Vinc musiał przyznać, że to mogłoby być jedno z jego przyjemniejszych przedpołudni spędzonych wśród ludzi od dłuższego czasu. Jak raz zniknął mu z karku przygniatający ciężar cudzej oceny i świadomość skrajnego niedopasowania - było jak za starych dni w Fargoth, kiedy siedząc w zatłoczonej gospodzie miał obok siebie tych, którzy chcieli się przysiąść, a nie tych, którym został wciśnięty.
        Usposobiony przez to nader łaskawie (nie, to jednak średnio do niego pasowało, łaska… nieco mniej niż zwykle defensywnie, o!) napił się w zamyśleniu i przez chwilę nie zwracał na kompanów uwagi, po prostu delektując się niewymuszoną harmonią. Prowadzenie w rozmowie na moment przejął cichy zazwyczaj Edward.
        - Och, te… dobre oko, faktycznie są nowe. Sezonowo biorąc. - Jak zwykle ucinał zdania. - Ten dorodny po prawej to łup Ryszarda. Daniel jest mój. David… cóż, ostatnim razem nie miał dużo szczęścia - powiedział bez wyraźnego smutku. - Uznaliśmy, że jest jeszcze trochę miejsca, więc po jego śmierci dołożyliśmy tu swoje własne. - Prawda była taka, że choć niekiedy polowali wspólnie, David w życiu (dosłownie) nie powiesiłby na ścianie trofeów lepszych od jego własnych, chyba że zmuszony okolicznościami, jak przyjęcie prezentu. Ale nie od rodziny. Im mógł wprost powiedzieć, że na jego ścianach nie ma miejsca dla cudzych sukcesów. Teraz Edward mógł cieszyć się z osiągnięć poza swoim własnym dworkiem i musiał przyznać, że był to jeden z powodów, dla których nieszczególnie spieszyło mu się opuszczać pałac. Po Davidzie zostały też świetne psy.
        No i nowy hrabia zapowiadał się całkiem obiecująco.

        - Nie, nie poluję.
        Poza tą może jedną wadą.
        - Chociaż ściślej rzecz ujmując zdarzało mi się dbać o pożywienie w sytuacjach kryzysowych, na słabo zaludnionych ziemiach, kiedy skończyły mi się zapasy lub nie zdążyłem gdzieś dojść. Przy czym nadal wolę polegać w tej kwestii na roślinach. Mocniej trują, ale wolniej uciekają. W polowaniach takich jak tutaj w zasadzie nie brałem udziału. I dla wspólnego dobra wolałbym nie próbować.
        Edward też nigdy nie nalegał.
        - Zasadniczo nasz hrabia nie upolowałby muchy w zupie, więc dajemy mu z tym spokój. - Mikael podparł się o oparcie jego fotela, jako jedyny nadal stojący. I on raczył się trunkiem i wyglądał tam, u boku Vincenta, zarówno bezceremonialnie jak i bardzo na miejscu.
        Miał też w zasadzie rację, więc blondyn skinął głową.
        - Co prawda wysiłek intelektualny nie wyklucza wcale zdolności fizycznych, ale aż tylu talentów akurat nie mam. Faktycznie ograniczam się więc głównie do szeroko pojętej nauki - oznajmił spokojnie, bo choć nie był dumny ze swoich słabości, uważał, że nadrabiał je i tak z nawiązką.
        - Bardzo szeroko pojętej.
        Aż zerknął na Michelotto, zastanawiając się czy właśnie wymsknął mu się komplement, czy był to raczej przytyk, bo po tonie ciężko było poznać. Ale dziwnie miło było usłyszeć coś takiego. Musiał jednak sprostować.
        - Zakres moich zainteresowań, poza wiedzą podstawową potrzebną do dalszych studiów, skupia się wokół rozwoju, życia i kultur ras rozumnych. Można więc powiedzieć, że biologia, historia i prawo są dziedzinami, którymi się zajmuję. Chociaż jeżeli potrzebowałbyś czegoś z filozofii, geografii czy antropologii to także służę pomocą - zaproponował, choć bez większych nadziei na to, że ta wiedza naprawdę przyda mu się w relacjach z tutejszymi, pod inny szablon wychowanymi istotami. Ale praktycznie tylko to miał im do zaoferowania, wolał więc wspomnieć i zaoferować póki była okazja.
        Bo taaak… naprawdę niewiele więcej umiał.
        Zaciął się na chwilę i jego genialny umysł przegrzał się na kojarzeniu zwrotu ,,arystokratyczna słabość do piękna” z jego osobą. Wcześniejsze pytanie o to czy może na czymś gra, które było dla niego tak absurdalne, że aż niemożliwe do przeanalizowania, też nie pomogło. Musiał… musiał chyba przypomnieć sobie co tu robi i z kim rozmawia. Pomógł mu w tym Mikael podając mu kolejny kieliszek.
        - Cóż… muzyka jest niewątpliwie ważnym składnikiem rozwoju kultury i wyjątkową zdolnością inteligentnych ras jest interpretowanie i tworzenie jej. Więc oczywiście tego nie umiem. - Lekko zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się czy jest już niezadowolony z siebie czy może jednak nie. - Muzykologia nie jest dziedziną, w której dobrze działam samodzielnie, choć niewątpliwie etnografia muzyczna jest tym aspektem moich badań, na który mogę powoływać się w dyskusjach. Sama estetyka też jest fascynująca i nieodłącznie związana z pracami, które podejmuję, nie mówiąc o tym, że jest to dziedzina filozoficzna, więc mam jako takie o niej pojęcie z samego założenia. Jeżeli jednak chodzi o samo cieszenie się muzyką i docenianie jej na poziomie zmysłowym, obawiam się, że leży to w zastraszającej części poza spektrum moich możliwości.
        Michelotto pomyślał z uznaniem ,,Ładnie. Sprytniejsze to niż powiedzenie, że dzieła sztuki cię nie interesują.”
        - Dzieła sztuki mnie nie interesują. - (brawo!) - Nie jako takie. Ciekawią mnie ludzie za nimi stojący i procesy, którym podlegali w trakcie tworzenia, nie mówiąc o obserwacji samych odbiorców i ich skrajnie odmiennych reakcji na dane dzieła. Nie zastanawiałem się jednak nad obejmowaniem kogoś mecenatem… myślę, że to temat na późniejszy termin, kiedy uporam się z bardziej pilnymi sprawami.
        - Pragmatyzm naukowca - podsumował usłużnie Mikael.

⚜ ⚜ ⚜


        W salonie zgromadzili się już chyba wszyscy, którzy mieli przybyć - przy imponującym stoliku herbacianym, po wydaniu odpowiednich dyspozycji służbie, zasiadła Paulia wraz ze swoją matką, nieopodal nich zaś na uroczej berżerce spoczęła tajemniczo piękna Roze, namawiająca Anabelle, by ta zechciała jednak zagrać na fortepianie. Wśród nich Mira dosyć się bez dżentelmenów nudziła, czekała więc podparta o parapet i patrzyła raz na okno raz na drzwi do “palarni”, by zobaczyć kiedy pojawiają się ojciec z wujkiem i lordem albo kiedy nadjadą Daniel, Jorge i wujek Ryszard. Spodziewała się oczywiście, że do tych ostatnich najpierw dotrzeć musi nadesłana wiadomość, a i też pewno od razu na konie nie wskoczą aby ją uratować, ale obawiała się, że i pozostali, o ścianę tylko od niej oddaleni, też nie będą się spieszyć aby wrócić do tego kółeczka przeszłych i obecnych dam kanapowych. O nie. I przyznawała im słuszność - sama gdyby mogła poszłaby sobie i zajęła się czymś ciekawszym.
        - Mirabello, podaj mi proszę te nuty… o, dziękuję. Nie przysiądziesz się do mnie? - Zaproponowała starsza siostra, ale bez takiego entuzjazmu, który mógłby ją przekonać. Wróciła więc nie swoje miejsce, ale w końcu zaczynało jej się już dłużyć. Zerknęła na matkę. Hmm… wyglądało na to, że razem z panną Erenhert i babcią weszły w jakąś zawziętą dyskusję sfer wyższych. To byłaby szansa…
        Ostrożnie postąpiła kilka kroków, a w końcu przeszła za plecami matron i zauważona jedynie przez Roze, dopadła do drzwi od męskiej kryjówki. Długowłosa dbampirka wesoło rozprawiała dalej, z czego Mira skwapliwie skorzystała i nim ktoś jeszcze zwrócił na nią uwagę, wślizgnęła się do palarni.

⚜ ⚜ ⚜


        - Mira? Co tutaj robisz? - zapytał, ale Vincent, nie jej własny ojciec, który nawet nie silił się na pytanie o to, co dla niego było oczywiste. Wolał w niemej zgodzie na to przyzwalać, niż ryzykując późniejszą dezaprobatę żony, słownie uznawać takie zachowanie. Za to serca, by ganić córkę też nie miał. Milczał więc, udając, że jej nie widzi. To było najlepsze wyjście dla ich obojga.
        - Przyszłam się schować wujaszku - odparła z uśmiechem dziewczyna, której luźna atmosfera pokoju z miejsca się udzieliła. - I przywitać. Miło pana widzieć, lordzie Vantanello. - Dygnęła beztrosko i podeszła do obiecującego grona. Jej faktycznie przyjazd bogatego znajomego Davida mógł być miły, bo i był ekscytującą odmianą od codziennej nauki i zdominowanego dziewczęcymi obowiązkami bytowania pod okiem matki, siostry i guwernantek. I kochanej, ale uciążliwej czasami wiernej bony. Och, doprawdy!
        - Przyjechał lord z daleka? - zapytała, chcąc usłyszeć jakąś ciekawą podróżniczą historię i dla bezpieczeństwa, by nie naginać cierpliwości ojca, schowała się za fotelem hrabiego, ustawiając się symetrycznie do o wiele od niej wyższego Mikaela.
        Z taką obstawą Vincent był bezpieczny.
        - Niedługo podadzą ciasteczka, ale do tego czasu nie wychodziłabym stąd - dodała młoda konspiracyjnie, po czym uzupełniła. - Wujek Ryszard i kuzyni też będą dopiero za jakiś czas. A mama i babcia są chwilowo dość… zajęte. Tak, zajęte. - Powtórzyła pewniej, kiedy tata posłał jej powątpiewające spojrzenie. W ich małą walkę wtrącił się Vincent.
        - Jakie będą ciasteczka?
        Mirabelle pokazała ząbki i przybliżyła się do dhampira tak, że już praktycznie siedziała na podłokietniku.
        - Orzechowe, wujaszku, orzechowe - zapewniła i w typowym dla niej odruchu oparła się na nim wylewnie, przytulając twarz do jego włosów.
        Zachowania jego kuzyneczki były całkiem ciekawe. Teraz mogli wyglądać jakby byli sobie naprawdę bliscy, lecz w rzeczywistości Mira darzyła go podobną egzaltacją fizyczną od niedawna i - co ważne - tylko przy świadkach. Oczywiście widział, że przypadł do jej gustów zaproszeniem do domu wampira i innymi dziwactwami, które ze sobą znosił w pałacowe progi, ale nie swoją rosnącą sympatię dla niego okazywała tym co teraz robiła. Dlatego całkiem go to interesowało. Obecnie był prawie pewien, że wyraża dominację w towarzystwie - była tu mało legalnie, a i jako młodsza córka nie cieszyła się zwykle szacunkiem. Jeżeli jednak mogła jego - kuzyna czy wujka, jak wolała - wykorzystać, by pokazać, że blisko jest z głową rodziny i może sobie wobec niego na wiele pozwolić - robiła to. Inny powód dla którego miał ostatnio okazję przywyknąć do jej wiszenia na nim był fakt, że idealnie mogła tym zrobić na złość matce i jeszcze pokazać, że jest odważna, bo się krwiopijczego krewniaka nie boi. A lubiła być nieustraszona. Lecz gdy widowni nie było odpuszczała sobie podobne zagrywki.
        Całkiem sprytnie.
        Mógłby się od niej czegoś nauczyć…
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        - Gratulacje – odparł z uznaniem Bastien, podziwiając trofeum ustrzelone przez Edwarda. Zwierzynę docenił, choć się nią nie zachwycił: oboje z pewnością wiedzieli, że to nie była najbardziej majestatyczna zdobycz na tej ścianie. Dobra, satysfakcjonująca, ale nie wybitna, by piszczeli nad nią jak nastolatki. Poza tym… No bądźmy szczerzy, czy z Edwardem można było się czymś fascynować? Nawet jakby obgadywali wdzięki młodych służących atmosfera byłaby jak na partyjce szachów u podstarzałej sąsiadki. Lecz Vantanello nie miał o to pretensji do swojego rozmówcy – wiedział już, że to była dobra postawa, by przeżyć życie u boku Paulii bez codziennych awantur albo jednego skutecznego morderstwa w afekcie. I tak naprawdę takim zachowaniem nie czynił nikomu z otoczenia krzywdy. Czy sobie samemu? Nie wiadomo – nie znali się tak długo, by Bastien mógł go poznać jako młodzieńca. Może był wtedy rozrabiaką i dopiero później zamknął się w sobie? Ciekawa, choć nieprawdopodobna teoria. Lecz postawnemu gościowi nie chciało się jej nigdy weryfikować.
        - O! – Vatanello zareagował okrzykiem uznania słysząc, że część trofeów pochodzi z prywatnych zasobów Paulii i Edwarda. – To dobry pomysł – ocenił. – Macie dobrego taksydermistę, chętnie poznałbym jego nazwisko. Kiedyś, przy okazji – zastrzegł, bo teraz i tak na pewno by go zapomniał. Ta pochwała nie była jednak pusta, jak każda inna, która padała z jego ust.
        Uwagę jednak zaraz przeniósł na Vincenta – jako pan tego domu zasługiwał, by być w centrum uwagi. Uwadze Vantanello nie umknęło przy tym to jak względem swojego pana (przyjaciela?) ustawił się Mikael – skojarzył mu się z zausznikiem albo ochroniarzem. I co więcej, im dłużej Bastien mu się przyglądał, tym pewniejszy był, że obie te role mu pasowały. Ciekawa postać…
        Wieść o tym, że nowy hrabia Ascant-Flove nie poluje trochę zawiodła lorda Vantanello, ale nie okazał tego. Cóż począć – tutejsze ziemie obfitowały w zwierzynę i poprzednik Vincenta często korzystał z tych sprzyjających okoliczności, ale skoro aktualny hrabia nie miał takich ciągot… Ale chwila, chwila: Vincent się rozkręcił i zaczął rozwijać temat. Bastien słuchał go z dużą uwagą, starając się nadążyć za jego tokiem rozumowania. Nie znał jego historii, więc wieść o podróżach po bezdrożach, gdzie musiał sam zadbać o swoje pożywienie w dość barbarzyński sposób była dla niego zaskakująca – potrzebował chwilki, by zrozumieć co właśnie usłyszał. Rozbawiła go uwaga o uciekających roślinach – okazał to uśmiechem, choć niezbyt okazałym. Na komentarz o musze zareagował podobnie, choć ze znacznie mniejszym entuzjazmem – to brzmiało trochę jak afront. Reakcja Vincenta utwierdziła go jednak w przekonaniu, że tak nie jest. Tych dwoje musiało mieć ciekawy układ między sobą, skoro takie dogryzanie im uchodziło…
        - Bardzo szeroko, powiadasz? – podjął z zainteresowaniem, gdy doszło do kwestii poletka naukowego hrabiego Ascant-Flove. Nachylił się do niego lekko i słuchał pilnie. W pierwszej chwili pomyślał, że Vincent zajmuje się antropologią – na to wskazywałby jego opis. On jednak mówił dalej i wskazał rzeczoną antropologię jedynie jako jedną z pomocnych sobie dziedzin. Czyli… To było coś dużo bardziej złożonego. I wbrew pozorom lordowi Vantanello to imponowało – niewielu było wśród arystokracji intelektualistów takiego kalibru. Pytanie brzmiało co wiązało się z tym zajęciem Vincenta i czy mimo dość nietypowej roli potrafił zarządzać tymi ziemiami… A może robił to za niego kto inny? Bastien zerknął przelotnie na Mikaela, ale nie odezwał się słowem – sprawiał tylko wrażenie, że chce z nim skonsultować zasłyszane rewelacje, nie przez to, że wątpił, ale przez to, że chciał to usłyszeć jeszcze raz.
        - O, to bardzo miła oferta, ale raczej nie dla mnie – usprawiedliwił się Vantanello przepraszającym tonem, gdy Vincent zaproponował podzielenie się swoją wiedza. – Lecz moja córka Anastasia z pewnością będzie zainteresowana takimi tematami. Przynajmniej większością z nich – zastrzegł, bo choć jego latorośl była dobrze wykształcona, na uniwersytecie wykładać nie zamierzała. Ciekawe jak – i czy w ogóle – będą się dogadywać z Vincentem? I też ciekawe kiedy w końcu do nich dołączy…
        Podpytywanie trwało jednak dalej. Bastien przeskoczył na tematy artystyczne mając w tym swój ukryty motyw, którego chyba jednak nikt nie wyczuł. Całe szczęście, bo nie chciał za wcześnie odsłaniać kart – wolał zbadać grunt. Odpowiedź Vincenta z miejsca uznał za wymijającą i nastawił się na to, że jego rozmówca twardo stąpa po ziemi i sztuka go nie interesuje. A nawet jeśli to nie w sposób, w który powinna. Wyglądało na to, że dla niego to kolejna nauka, być może bardziej równanie niż zapis nut. I choć dość obcesowo oświadczył, że to go nie interesuje, swoimi wyjaśnieniami zainteresował Vantanello – lord ugodowo skinął mu głową.
        - Pragmatyzm, dobrze powiedziane – zgodził się z podsumowaniem Mikaela. – Tak, to ciekawe podejście, bardzo nietuzinkowe…
        Nadchodzącą przemowę Bastiena przerwało pojawienie się niespodziewanego towarzystwa. Arystokratyczny gość spojrzał na Mirę, gdy ta została wywołana. Uśmiechnął się do niej – trochę jak do dziecka – odstawiając kieliszek, bo przy kobiecie nie wypadało tak sobie pociągać. Nie, jeśli tylko weszła na chwilę, a o tym był poniekąd przekonany. Przecież w większości domów dzieci i kobiety nie miały dostępu do męskiego saloniku, gdy przebywali tam goście – tak nie wypadało. I tak jak Vantanello wierzył, że ani Edward, ani Vincent jej nie wygonią, był pewny, że zaraz za plecami dziewczyny pojawi się Paulia, by zabrać ją z powrotem. Drzwi się jednak zamknęły, a Mira została w środku – zaskakujące. Bastien był tą sytuacją zaintrygowany i zaczął z przyjemnością partycypować w tym małym spisku.
        - Mnie również miło, panienko Mirabello. Wpadłem w drodze powrotnej z Efne do swoich ziem na wschód od Ascant-Flove. Niestety będąc w mieście artystów nie miałem za wiele czasu, by nacieszyć się jego atmosferą, cóż, interesy – westchnął. – Ale dobrze jest wrócić do domu i przy okazji odwiedzić nowych sąsiadów – dodał, patrząc wymownie na Vincenta.
        – Wkrótce przyjedzie również moja córka, na pewno się ucieszy, że będzie miała towarzystwo innych młodych dam – zapewnił z uśmiechem, ponownie skupiając się na Mirabelli, choć zdawało się, że chwilę z tym zwlekał, jakby chciał jeszcze wybadać reakcję nowego hrabiego. Ale równie dobrze mogło to nic nie znaczyć. - Od niej z pewnością usłyszycie więcej ciekawostek z podróży, bo i miała więcej czasu na poznawanie miejsc, w których byliśmy… Wkrótce tu będzie, może nawet wcześniej niż wasi kuzyni… I te orzechowe ciasteczka - podsumował z uśmiechem Vantanello. Ciekawe czy już coś przeczuwał, czy tylko ślepym trafem faktycznie przewidział przyjazd swojej córki.

        - Yanek, chodź szybko!
        - Co się stało?! – zawołał pomocnik, wpadając do sklepowej części piekarni, gdzie Ogana szykowała się do wyjścia z zamówieniem. Był pewny, że coś się stało. Może ktoś próbował się włamać? Albo na ulicy wydarzył się jakiś wypadek? Pani Fjallid wyglądała jednak na spokojną. To znaczy: poruszoną, ale w pozytywny sposób. Stała w drzwiach i wzywała go gwałtownym gestem.
        - Patrz, kolejny taki bogaty powóz – wyjaśniła mu, ręką wskazując dorodną karocę, której burty zdobiły takie same herby z trzema liliami na czerwonym polu. Ten powóz był troszkę mniejszy, ale i tak pokazywał wszystkim prestiż tego, kto nim podróżował.
        - Ciekawe kto to – mruknęła Ogana, z założonym rękami śledząc jeszcze chwilę wzrokiem nowych gości w ich pojeździe.
        - Może reszta rodziny?
        - Może – odparła z wahaniem pokusa, wracając do środka. – Yanek, ja już pójdę z tym zamówieniem. Skończ co robisz i też idź do domu. Do zobaczenia jutro!
        - Do zobaczenia, pani Fjallid!
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        ,,Och, doprawdy? Pańska córka musi być bardzo specyficzną… arystokratką w takim razie. Niewiele z tych, które znam chciałoby siedzieć w towarzystwie napalonego na wiedzę wykładowcy zanudzającego ich kazaniami proporcjonalnie niefascynującymi do ich oczekiwań”.
        Tak Mikael pewnie by odpowiedział, gdyby nie wypadało mu jedynie uśmiechnąć się nieznacznie i zastanowić się jak przekazać Vincowi, że coś jest nie w porządku. Chociaż oczywiście bredzenia ojczulka nie znaczyły jeszcze, że wspomniana panienka okaże się kimś niespełna rozumu lub tak zachłannym, by spędzać z hrabim więcej czasu niż to absolutnie konieczne. Ale w tych sferach pełnych bogactw i przepychu władzy wiele się mogło zdarzyć. Ach, spiski, spiski…
        Subtelnie pokręcił głową jakoś tak ostatecznie nie umiejąc przyrównać do siebie prostej ludzkiej chciwości i wątpliwego geniuszu do iście wampirzej sieci intryg, kontaktów i niepisanych umów panujących na sztucznie oświetlonych salonach. Tam gdzie głowa rodu nie umierała z przyczyn naturalnych, by nie czekać stuleci na własną szansę, należało wypatrywać okazji zupełnie innych niż czas. I mieć w zanadrzu bardzo dobry plan.
        Tutaj zaś wystarczyła cierpliwość i odrobina szczęścia. W większości przypadków. Nieprzewidywalność zdarzeń i zmiany pokoleń mocno kontrastowała z wolną, wręcz zastygłą w bezruchu sytuacją krwiopijczych dziedziców. Miłości, spadki i dzieci zdarzały się w okamgnieniu - mrugnąłeś i już sygnet spoczywał na palcu wnuka twojego przyjaciela, a ty sam jako starzec ledwo widziałeś na oczy. Uch… jak się można było w tym połapać? W krwiopijczym towarzystwie odbywało się to kulturalniej - jeśli ktoś ginął to dlatego, że ktoś inny tego chciał i uprzejmie się o to ze swymi sojusznikami postarał. Żadnych nieproszonych niespodzianek. I zdecydowanie brak szybkiego starzenia.
        Rozrzewniony niemalże, stał na straży u boku Vinca, ignorując plączącą się dookoła Mirabelle. Kolejny niepotrzebny mu do szczęścia śmiertelnik.

        Ale za to dobrze się bawiący.
        - Miło będzie zobaczyć się znowu z Anastasią - odpowiedziała z uśmiechem lordowi, kiedy już przeniósł na nią spojrzenie. - Jej opowieści na pewno będą bardzo ciekawe. Wiesz wujaszku? - spytała zaraz dhampira, jakby przyjmując jeden front z Vantanello, choć raczej robiła to nieświadomie. Odsunęła się od blond czupryny i spojrzała na hrabię zachęcająco.
        - Zapewne… - odpowiedział uprzejmie, lecz nie do końca przekonany. Na szczęście nim musiał dopowiadać coś więcej zza drzwi słyszeć się dało zniecierpliwiony głos.
        - Mirabelle? Widziałyście ją? Gdzie się znowu podziała? Nie mówcie tylko, że…
        Narzekania Paulii zaczęły w niebezpiecznym tempie przybliżać się do pokoju - Mira zerwała się, dygnęła pospiesznie, niedbale poprawiła suknię i nim matka otworzyła drzwi już dopadała do klamki.
        - Przekazałam panom, że ciasteczka niedługo zostaną podane. Za chwileczkę przyjdą - wyłgała się uśmiechem i przemknęła pod ramieniem rodzicielki, wiedząc, że przy gościu bury nie dostanie. Zaraz też poszła schować się za zgrabną postacią Roze, która w międzyczasie przesiadła się na kanapę.
        Paulia westchnęła w duchu i skinęła uprzejmie nim zamknęła drzwi. Niedługo potem zaś tylne wejście dla służby otworzyło się w saloniku i jeden z lokai przekazał panom, że panna Vantanello przejechała już przez bramę. Wieści szybko się rozchodziły, ale oczywiście nie mogła przekazać ich Paulia, chociaż właśnie szykowała się by wyjść powitać kolejnego gościa - nie wypadało jej przekazywać wieści przez próg, jak byle mieszczce. Tego jednak Vincent nie wiedział.
        - Dobrze, przekaż to jeszcze pani Edyner jeśli możesz.
        - Och, oczywiście. Ale… panie zostały już poinformowane. Panienka Anabelle zobaczyła powóz z okna.
        Vincent zamrugał.
        - Przed chwilą? Zanim Mirabelle stąd wyszła?
        - Tak.
        - Ale… - dhampir z miną pełną podejrzliwego niezrozumienia spojrzał w stronę wyjścia do bawialni, przypominając sobie kuzynkę, która pojawiła się i zniknęła nie przekazując im żadnych wieści. Zerknął pytająco na Edwarda i potem znów na drzwi. Zmieszanego lokaja przyglądającemu się tej scenie uczynnie odprawił Mikael.
        - Tak już jest. Nie wpadaj w panikę - mruknął dyskretnie do hrabiego, a wewnątrz wyklinał sobie, że go nie zakneblował nim tak się drań wyłożył przed dość ważnym (najwidoczniej) gościem. Vinc jednak był niespeszony.
        - To dość nonsensowne, nie sądzisz? Nigdy nie zrozumiem takiego utrudniania sobie komunikacji w kręgu rodzinnym. Byłoby szybciej gdyby… - wygłaszał swoje, zbierając się do wyjścia, aż spojrzenie Michelotto nie zasugerowało mu na dobre, aby się przymknął. Teraz czeka ich dwoje gości - jeśli nie będzie go słuchać będzie tylko trudniej.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Ogana opuściła piekarnię przed swoim uczniem, choć wcale się nie spieszyła. Trochę ogarnęła się po dniu ciężkiej pracy, poprawiła włosy, wzięła pelerynkę i z koszem pełnym jeszcze ciepłych wypieków w ręce wsunęła na nogi trzewiki. W drzwiach pożegnała się z Yankiem, który jeszcze zamiatał podłogę.
        - Nie machaj tak mocno miotłą, bo kurz się z mąką miesza – upomniała go matczynym tonem, gdy już przekraczała próg. „Dobrze, pani Fjallid” usłyszała zamykając za sobą drzwi. To był dobry i pracowity chłopak, ale nadal nie nauczył się cierpliwości w niektórych kwestiach. Umiał dać czas ciastu drożdżowemu, by odpowiednio wyrosło, ale właśnie – podczas sprzątania czy studzenia wypieków bywał za gwałtowny. Ogana obawiała się przez pewien czas czy to nie była kwestia jej wpływu na niego – w końcu był młody i niewiele mu było trzeba, by się pobudzić, a w końcu wszystkie prace przy których zawodził zdarzały się pod koniec pracy, po tym, jak już przebywali ze sobą dość długi czas. By upewnić się co do tego Fjallid zaczęła go opuszczać na dłuższe przerwy – a to kazała mu piec, gdy sama przebywała w sklepie, a to podlewała kwiatki przed piekarnią albo on zamiatał przed zakładem, a ona wtedy piekła… I wtedy przekonała się, że on po prostu taki był. To była dobra wiadomość – oznaczała jedynie, że trzeba go nauczyć cierpliwości i czułości w stosunku do własnej pracy.

        Gdy Ogana zmierzała do posiadłości Ascant-Flove, niebo zaczynało już zmieniać barwy i nad zachodnim widnokręgiem robiło się pomarańczowo-różowe. Pokusa pomyślała, że będzie wiało, bo zawsze wiało, gdy niebo miało taki kolor dojrzałej brzoskwini… Tej ludowej mądrości nauczył ją dopiero Willem – siostry, u których spędziła dzieciństwo, pogoniłyby ją za takie zabobony. Tylko cała magia polegała na tym, że te zabobony się sprawdzały, więc czemu w nie nie wierzyć?
        Rozmyślając na takie przyziemne tematy, wspominając zmarłego męża, Fjallid dotarła do posiadłości, której nie odwiedziła od dnia, w którym poznała Creightona i jego tajemniczą nieletnią towarzyszkę. Trochę była spięta, gdy podchodziła do tylnych drzwi dla służby. Wiedziała, że kucharki, sprzątaczki i cała reszta przeciętnych pracowników tego miejsca nie będą stanowić dla niej zagrożenia… Co innego hrabia. Albo Mikael. Oni mogli wiedzieć o niej coś więcej. Coś, czego nie chciała wyjawiać, w imię spokojnego, wygodnego życia, jakie wiodła do tej pory. Liczyła więc, że tej dwójki nie spotka. W przypadku tego pierwszego mogła być spokojna - no bo co zaprowadziłoby arystokratę do kuchni? – ale jego prawą rękę już mogła spotkać, bo nieraz tu na siebie wpadali…
        Tego wieczoru miała jednak szczęście – Mikael był razem z resztą państwa na salonach i nic nie zapowiadało, by miał tu przyjść. Ogana momentalnie się rozluźniła, gdy się o tym dowiedziała. Przekazała kosz z pieczywem zaaferowanym kucharkom i zapytała czy może im jakoś pomóc, skoro już tutaj była. Jednocześnie zaczęła zdejmować płaszczyk.
        - A, nie, na razie jakoś sobie radzimy…
        - Jakoś – podkreśliła główna kucharka, mijając rozmawiające piekarkę i pomoc kuchenną. Ta druga momentalnie zorientowała się, że była to bardzo subtelna przygana w jej stronę i zaraz wróciła do pracy, posyłając Oganie przepraszające spojrzenie.

        - Vincencie.
        Lord Vantanello wstał ze swojego miejsca, przybierając nagle trochę poważniejszego tonu, jak zatroskany ojciec, który nie chce, ale musi coś zrobić.
        - Pozwól, że wyjdę po Anastasię i spotkamy się wszyscy ponownie w salonie. Chciałbym na osobności przekazać jej smutne nowiny - wyjaśnił Bastien, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. To nie było do końca zgodne z etykietą, ale i okoliczności były dość szczególne i w sumie nie można było mieć za złe ojcu, że woli delikatnie porozmawiać ze swoją córką bez świadków na wypadek, gdyby te rewelacje okazały się być dla niej zbyt wielkim szokiem.

        Tymczasem przed front posiadłości zajechał kolejny powóz ozdobiony herbami rodziny Vantanello. Jeszcze nim się zatrzymał widać było wyglądającą zza kotarki twarz Anastasii – bo to z pewnością była ona. Od postawnego ojca różniła się niczym dzień i noc, bo oblicze miała szczupłe i delikatne, jasne włosy upięte w elegancki kok, a jej dłonie wyglądały jak ręce lalki, lecz wystarczyło spojrzeć na rozpromienione oblicze jej ojca by upewnić się, że tak – to było jego oczko w głowie, krew z jego krwi.
        Kto znał córkę Bastiena z jej ostatniej wizyty w posiadłości kilka lat temu, ten mógł stwierdzić, że mocno się zmieniła. Nie przytyła ani nie zeszczuplała, nie urosła też ani o pół palca – po prostu z dziewczynki stała się kobietą. Jej sylwetka nabrała odpowiednich krzywizn, subtelnie podkreślonych gorsetem i kremową, skromną suknią. Jej oblicze spoważniało i choć cały czas uprzejmie się uśmiechała, można było podejrzewać, że jej neutralny wyraz twarzy jest raczej smutny. Oczy miała duże i ciemne – to akurat upodabniało ją do ojca, a jej obliczu nadawało sarniego wyglądu.

        - …Teraz hrabią Ascant-Flove jest Vincent. To intelektualista, mówi, że zajmuje się kulturoznawstwem, antropologią… Czy czymś takim. Sądzę, że ty więcej zrozumiesz z tego co mówi.
        - To jakiś kuzyn Davida?
        - Dalsza rodzina, ale cóż, najbliższa z możliwych, skoro teraz to jego ziemie. Anastasio, wiesz, że do niczego cię nie zmuszę…
        - Dajmy temu szansę. Może nie będzie tak źle - przyznała dziewczyna, choć nie wyglądała na taką całkowicie przekonaną. A tak poważnie sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje, ale jej ojciec nie był na tyle subtelny, by zrozumieć, że może powinien dać jej więcej czasu wbrew temu co mówi.

        Po ponownym spotkaniu w salonie lord Vantanello podjął się prezentacji swojej pociechy nowemu hrabiemu Ascant-Flove. Zaproponował jej dłoń i podprowadził do towarzystwa, z którego część osób dziewczyna znała, ale sporą część stanowiły zupełnie obce twarze. Nie zdołała w pełni ukryć pewnej konsternacji i skrępowania.
        - Moja droga, przedstawiam ci nowego pana tych ziem, Vincenta Ascant-Flove – oświadczył Bastien, a jego córka w tym czasie ładnie dygnęła. – Vincencie, to moja droga córka Anastasia.
        Gdy padło jej imię, młoda arystokratka podała hrabiemu dłoń skierowaną wierzchem ku górze, uśmiechając się odrobinkę szerzej niż wcześniej, jakby to był dla niej zaszczyt, choć na dnie jej oczu widać było pewien niepokój.
        - To dla mnie zaszczyt poznać pana - zapewniła, brzmiąc nadzwyczaj szczerze.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Vincent zatrzymał się słysząc ton Bastiena. Odwrócił się robiąc uprzejmie pytającą minę. Nie spodziewał się już z jego strony poważnego ataku, był więc raczej spokojny. Nie sądził też, że popełnił błąd okazując lekkie zaskoczenie na wspomnienie o ,,smutnych nowinach”. Na szczęście szybko zrozumiał o co chodzi i skinął głową.
        - Oczywiście - odparł przepuszczając lorda i wrócił się, by jeszcze zerknąć na książki. Skoro goście chcą mieć trochę czasu dla siebie, a Paulii nie było w zasięgu wzroku to mógł to wykorzystać i spędzić jeszcze parę przyjemnych chwil we względnej ciszy.
Skoro on zostawał i Mikael nie opuścił pokoju, zamiast tego siadając na podłokietniku fotela, kiedy za Edwardem zamknęły się drzwi.
        - Długo im to nie zajmie - uprzedził, zerkając na pochylonego nad półkami Vinny’ego.
        - Aha…
        - Elegantszymi słowami panie hrabio.
        - …,,Rozumiem.”
        - Lepiej. Będziesz musiał bardziej się wysilać przy lordowskiej córce. Młode damy potrafią być bardzo uszczypliwe jeśli chodzi o brak właściwych manier. Zwłaszcza względem nich.
        - Brzmi groźnie.
        ,,I trochę jak Paulia”.
        - W ogóle słuchasz? To jest poważna sprawa. Towarzysko przynajmniej. Co prawda sam Bastien nie wydaje się być skrajnie podstępnym człowiekiem, ale nigdy nie wiadomo. Na pewno zdanie córki, jeśli wysoko ją ceni, może mieć wpływ na wasze relacje. A te powinny być jeśli nie korzystne ekonomicznie i społecznie to przynajmniej nieszkodliwie poprawne.
        - Muszę przyznać, że ,,poprawność” nie do końca do niego pasuje… a to co? - Przejechał opuszkiem po grzbiecie intrygująco czerwonego tomiku.
        - Dlatego cię właśnie ostrzegam. Z nim możesz rozmawiać nazwijmy to swobodnie, ale to nie znaczy, że tak samo możesz traktować jego córkę.
        - A już robiło się miło…
        - Nie łudź się. Biorąc poprawkę na twoją strefę komfortu w rozmowie… w sumie nie wiem jaka ona jest nawet. - Michelotto przerwał skonsternowany. - Czy ty w ogóle rozmawiasz dla przyjemności? Wiesz, jak normalne osoby; niekoniecznie dając przy okazji niepłatne wykłady?
        - Ymm… z Bastienem rozmawiało się chyba dobrze.
        Mikael zmarszczył brwi.
        - To nie była wzorcowa rozmowa. Raczej prawie kazanie. Masz dar do mówienia elaboratami, wiesz?
        - Przecież pytał. - Vinc aż zerknął na niego zdziwiony. - I nie wyglądał na znudzonego.
        - Badał teren. I przy okazji, skoro jeszcze nie zauważyłeś, to zdradzę ci sekret; kiedy jesteś hrabią mało kto waży ci się przerwać, nawet jeżeli zanudzasz całe towarzystwo. - Uśmiechnął się dobitnie, mieszając na swoim obliczu politowanie z zadowoleniem. Nie mógł powstrzymać satysfakcji kiedy Vinc musiał uczyć się czegoś od niego.
        - Och…
        - A ładniej?
        - ,,Rozumiem” - poprawił się dhampir i mechanicznie odłożył książkę na półkę.

⚜ ⚜ ⚜


        Wedle prośby lorda Vantanello wszyscy czekali w salonie, gdzie zaczęto podawać już herbatę i przynosić słodkości. Skład domowników w zasadzie się nie zmienił, chociaż korzystając z ludzkiej nieuwagi do pokoju wtargnęła czarna kotka Emma i zajęła swoje strategiczne miejsce na parapecie, gdzie dzięki zasłonce nie rzucała się w oczy. Od tej pory śledziła towarzyskie zmagania głośnych, ubranych małpek.
        Bardzo ładną małpką było to co nazywali ,,Roze”. Pachniała drapieżnikiem, ale trudno było się temu oprzeć. Jej ruchy najbardziej kojarzyły się Emmie z jej własnym gatunkiem, choć oczywiście nie były aż tak bezbłędne. Podobne wrażenie zapachowe sprawiał Michelotto, ichniejszy kociak. Wydawał się pewny i wszędzie widział miejsce dla siebie, ale jednocześnie brakowało mu stanowczości kocura. Był młody i nie wiedział dokąd w zasadzie pójść. Trzymał się więc starszego kolegi, który irytował ją swoją wonią i wolnymi ruchami, które jednak były dziwnie nieprzewidywalne. W nim widziała coś na kształt psa, ale nie takiego od polowań, jakie przyprowadzał ten wielki małpiszon Ryszard. Ten był dobrze wyczesanym półwilczym kundlem wziętym z ulicy i do dzisiaj nie wiedział jak poruszać się po tym wielkim domu. Patrzył raz groźnie a raz prosząco - był niewytresowany i inni nieco się go bali. A jednocześnie nie chcieli go wypuścić - i oni mają siebie za mądrych?
        Reszta prezentowała się tak jak była przyzwyczajona - wszystkożerne dwunogi mające swoje nawyki i rytuały wchodzenia i wychodzenia, zabierania głosu i zabawy włóczką, której niestety nawet ta najstarsza borsuczyca nie trzymała już w rękach. Niedaleko niej siedziała związana ze sobą parka - wiecznie poirytowana pustułka zagłuszająca posłusznego jej jastrzębia. No i gotowe zabawiać towarzystwo dwie latorośle - pierząca się łabędzica i ruda papuga. Jakie szczęście, że jej nie zauważyły!

        Faktycznie - zainteresowanie zebranych skierowane zostało ku wchodzącej dziewczynie. Gdyby Emma miała ją określić, przyrównałaby ją do zająca prowadzonego przez niedźwiedzia. Nikomu innemu jednak taki obraz nie postał w głowie i jedyne co widzieli to urodziwa młoda kobieta w odpowiedniej sukni i z nienaganną, choć zaskakująco skromną fryzurą. Ten aspekt jednak wszystkim przypadł do gustu - a przede wszystkim paniom, które nigdy nie prosiły o konkurencję, nawet gdy walczyło się jedynie o względy dżentelmenów z rodziny. Obdarzyły ją więc serdecznymi spojrzeniami i uśmiechami pełnej aprobaty.

        - Przyjemność po mojej stronie. - Vincent nachylił się lekko i ująwszy ostrożnie jej palce złożył na jej dłoni delikatny pocałunek, którego po nim oczekiwano. Niewytresowany, tak?
        Zgodnie jednak ze swoją zdziczałą naturą nie przedłużał powitania bardziej niż to koniecznie i zachował dystans ledwie powstrzymując się od zrobienia kroku w tył, a najlepiej wycofania się za bardziej gadatliwych członków zebrania i zostawienia ich samym sobie. Wtedy jednak zrozumiał, że Anastasia nie byłaby jednym z nich. Został więc na miejscu, jakby odruchowo. Musiał przyznać, że spodziewał się kogoś gorszego, bardziej wymagającego i mierzącego go surowym spojrzeniem. Tymczasem dziewczyna, chociaż zwyczajna i ludzka, była lekko onieśmielona sytuacją, która i dla niego nie była komfortowa, a tym samym robiła przyjemne wrażenie. Tylko czy to dobrze czy źle?...

        - Droga Anastasio, wypadałoby przedstawić tobie także towarzyszy hrabiego. - Paulia tymczasem zajęła głos i znowu podjęła się przeprowadzania wszystkich przez labirynt konwenansów.
        - Mikael Evereart, osobisty doradca mojego kuzyna. - Tu dhampir ukłonił się godnie. - I panna Erenhert.
        Bladoskóra dygnęła swobodnie i od razu przybrała przyjacielską choć nie nazbyt wylewną postawę starszej siostry. Ostatecznie wyglądała na najdojrzalszą z panien.
        - Proszę, mów mi po imieniu. Nazywam się Roze. Miło poznać kolejną młodą duszyczkę! - Uśmiechnęła się i gestem zaproponowała, by usiadła obok niej, na zdobnej kanapie.
        - Jakiej herbaty sobie życzycie? Proszę Anastasio, spocznij obok Roze i odpocznij. Cały dzień w drodze potrafi zamęczyć. - Paulia nie przelewała na dziewczynę ani odrobiny z nieprzychylnych odczuć, które żywiła do jej rodziciela i przyjmowała ją z taką uprzejmością na jaką było ją stać. A w stosunku do dziewcząt potrafiła być zdumiewająco hojna.
        Słysząc jej ton Vincent dostawał dreszczy. Miła Paulia była zawsze ponad jego siły. Dlatego tym bardziej nie zamierzał wchodzić jej w paradę.
        - Mogę się przysiąść? - Z równowagi za to próbowała wytrącić ją Mira, której kordialnie zachowanie kontrastowało z przyjętą na salonach zdrową powściągliwością. Nie czekając też na odpowiedź zajęła wolne dotąd miejsce obok przybyłej i aż przygryzała wargę, by od razu nie wypytać jej o podróż, przygody i artystyczne Efne. Na to jednak nie mogła sobie jeszcze pozwolić.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Anastasia była dokładnie taka, jak oczekiwano od młodej arystokratki - piękna, delikatna i dobrze wychowana. Przez kontrast ze swoim potężnym ojcem mogła faktycznie kojarzyć się z małym puchatym zwierzątkiem, ale gdy podziwiało się ją bez żadnego rodzinnego punktu odniesienia, można było śmiało powiedzieć, że każdy chciałby mieć taką córkę. Przynajmniej na podstawie pierwszego wrażenia, jakie robiła.
        O dziwo - wszak nikt w pokoju się tego chyba nie spodziewał - Vincent zrobił na niej dobre wrażenie. Wyglądał dość nietypowo, jego ubrania nie pasowały do hrabiego, ale ona zwróciła uwagę na jego dobre maniery i subtelność, jakąś okazał względem niej. Nie przyciągnął sobie jej dłoni do twarzy, nie pocałował jakby chciał ugryźć - wszystko było odpowiednio wyważone. Głos miał przyjemny, choć cichy i na pewno brakowało mu tego błysku w oku, który cechował jego poprzednika. To jednak póki co go nie skreślało. Może potrzebował czasu - tak jak zresztą ona, bo nadal była trochę oszołomiona. Przyjechała tu dla Davida. Specjalnie przybyła trochę później, aby odpowiednio się przygotować i zrobić na nim dobre wrażenie. Bardzo jej na tym zależało, zresztą jej ojcu też. Z tą rodziną od dawna mieli przyjazne stosunki, a poprzedni hrabia był bardzo dobrym przyjacielem Bastiena - tak dobrym, że w głowie lorda Vantanello pojawił się pomysł zacieśnienia tych więzi… Lecz nagła śmierć i pojawienie się Vincenta wszystko skomplikowało. Teraz… Musieli to przemyśleć. I zgodnie z tym, co ustalili w drodze do salonu, to Anastasia miała ocenić czy na pewno chce to dalej ciągnąć. Na razie miała czas na obserwację.
        Nieświadoma zadania panny Vantanello Paulia wszystko próbowała utrudnić. Oczywiście w dobrej wierze! I w sumie nie można było mieć jej za złe, że chciała jej przedstawić resztę nowych domowników - zachowywała się po prostu jak na dobrą gospodynię przystało. Anastasia nie okazała więc niezadowolenia, wręcz przeciwnie - z uśmiechem poszła dalej, by przywitać się z pozostałymi nowymi domownikami. Dygnęła leciutko przed Mikaelem i zaraz potem przed Roze. Stojący trochę dalej Bastien był dumny jak paw, gdy patrzył jak dobrze radzi sobie jego córka i ile wdzięku prezentuje. Na pewno spodoba się nowym domownikom i oczywiście nowemu panu domu.

        - Anastasia. - Panna Vantanello z uśmiechem przystała na przejście na ty z Roze. Również poczuła tę biją od dhampirki aurę starszej siostry i nie zamierzała z tym walczyć: była pozytywnie nastawiona do zgromadzonych, bo kto wie ile czasu przyjdzie jej z nimi spędzić, lepiej więc nie nastawiać się względem nich negatywnie.
        Złotowłosa córka Bastiena kiwnęła lekko głową i przysiadła na kanapie obok Roze. Podziękowała również za troskę Paulii.
        - Och, prosiłabym rumiankową, jeśli to nie problem - zwróciła się do pani domu, gdy podniesiona została kwestia herbaty. Tak… rumiankowa zdecydowanie do niej pasowała. Taka delikatna dziewczyna, z tą bladą buzią i złotymi włosami, taka grzeczna i dystyngowana. O proszę, jak wdzięcznie kiwała główką. Bastien mógł być naprawdę dumny z jej wychowania. A swoją drogą, gdy i na niego padło spojrzenie Paulii w kwestii herbaty, wykonał przepraszający gest i zapewnił, że zdaje się na jej gust. Albo wybrał to samo co reszta panów. Jego tam herbata nie emocjonowała, jakoś nigdy nie umiał docenić jej smaku. Co innego kawa albo koniak, o, tego to był prawdziwym koneserem. Wiedział jednak, że przy tej okazji mocny alkohol byłby niewskazany, więc grał jak mu etykieta kazała.

        - Och, naturalnie…
        Anastasia zgodziła się na towarzystwo Mirelli, chociaż ta chyba nawet nie czekała na pozwolenie i od razu usiadła tuż obok. Panna Vantanello nie miała jej tego za złe, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Wyglądała na zadowoloną, gdy spojrzały sobie w oczy, jakby taka atencja ją cieszyła. Zaraz jednak odwróciła wzrok na Paulię, po drodze długo patrząc na Vincenta, jakby chciała odgadnąć jego myśli. Nie gapiła się jednak bezczelnie, wszak nie wypadało.
        - Przykro mi z powodu Davida… Ojciec powiedział mi co się stało - zagaiła z troską i współczuciem, które nawet jeśli były tylko formalnością, to wyglądały na bardzo szczerze. Nie mogła udawać, że tego tematu nie było, musiała chociaż złożyć kondolencje nim przejdzie do dalszej rozmowy. Tak po prostu wypadało.
        - Dawno mnie tu nie było, widziałam, że sporo się zmieniło - zagaiła chwilę później. - Na plus oczywiście. Okolica wygląda naprawdę pięknie. Po drodze widziałam piękny staw na prawo od drogi, to jakieś nowe założenie? - uprzejmie zagaiła rozmowę, wybierając najprostszy z możliwych sposobów zaskarbienia sobie sympatii gospodarzy czyli komplement i zawoalowane pytanie “co u nich słychać?”.
        - Chętnie zobaczyłabym to miejsce z bliska… - wyraziła na głos swoje życzenie, patrząc przy tym głównie na Vincenta, jakby to z nim chciała się wybrać nad ten staw albo jakby chociaż pytała go o pozwolenie. - Oczywiście niekoniecznie teraz, ale może jutro…
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Anastasia była dokładnie taka jak by można było oczekiwać od panny z dobrego towarzystwa. Jej miły uśmiech, spokój i grzeczne odpowiedzi doceniała Paulia i Anabelle, Mira cieszyła się z jej domniemanej wiedzy o świecie, Roze była gotowa na nieznaczące pogawędki, a Edward chętnie poczytałby książkę. Vincent także.
        Panowie byli niestety chwilowo uwięzieni, ale nie dawali po sobie za bardzo poznać jak bardzo woleliby się wycofać. Obu przychodziło to całkiem łatwo, gdyż Edward w towarzystwie niemal zawsze wyglądał na zmęczonego, a Vincent obdarowany został obliczem, które nawet w spoczynku sugerowało, że ma dużo roboty, myśli i lepiej mu nie przeszkadzać. Powaga więc maskowała zarówno dezorientację jak i cichy żal, że nie może wrócić do swojego pokoju.
        Z dżentelmenów więc tylko Mikael prezentował się żywiej, ale był w tym kręgu póki co tylko kartą zapasową - nie jego zadaniem było szukanie przyjemności czy prowadzenie konwersacji. Miał jedynie wtrącać się kiedy należało i pilnować czy Vinny nie popełnia jakiejś ostatniej głupoty. Przez pewien czas więc, poza paroma słowami prezentacji, w saloniku panowało szuranie i szelest tkanin, rozkoszne pobrzękiwanie drogiej porcelany i ciche westchnięcia, a nie gwar rozmowy. Na szczęście kobiety potrafiły z tym sobie poradzić i tak już niedługo grzeczna pogawędka stała się główną nutą pobrzmiewającą w eleganckiej bawialni.

        - Dziękujemy - odparła Paulia z należytą godnością, ale na udawany żal nie zamierzała się zdobywać. - Był to dla nas niemały szok, ale przyznajmy, to było niemal rok temu… nie jesteśmy już w żałobie, tym bardziej, że rodzice Davida, którzy najboleśniej by to odczuwali, odeszli przecież przed nim. Nie zdziwiłabym się, gdybyś w tej chwili była przygnębiona najbardziej z nas wszystkich… daj sobie czas, a nami nie musisz się przejmować - powiedziała z uprzejmym spokojem, zastanawiając się czy goście doceniają serwis do deserów, który kazała przygotować. Chociaż teoretycznie nie był jej własnością, znajdował się w rodzinie od pokoleń - jej matka pamiętała go jeszcze z czasów swojej młodości, gdy sama nosiła nazwisko del Ascant-Flove. Mogły więc rozporządzać nim praktycznie do woli. I być z niego dumne.

        - Wiele się zmieniło, bo dawno nas nie odwiedzałaś. - Mirabelle wtrąciła się w rozmowę i zrobiła niewinną minkę. - Więcej zmian wprowadził kuzyn David niż wujaszek Vincent. No i my. Mama i Anabelle dbają teraz o aranżacje kwiatowe, przesunęliśmy też część trofeów… ale ze stawem nie mamy nic wspólnego. Poza tym, że zimą zdrowo zamarzł i urządziliśmy sobie wspaniałą ślizgawkę. Szkoda, że cię nie było. Ana całkiem dobrze jeździ i powiem ci, że pan Ratford chyba robił jej awanse.
        - Ależ…!
        - Teraz zrobiło się dookoła niego bagniście, stawiku znaczy, ale masz rację, to piękne miejsce. Latem rosną tam cudne szuwary i przylatują nasze mandarynki. Czasami trzeba je potem łapać, ale…
        - Anastasia na pewno wyrosła już z ganiania kaczek, kochanie - napomniała córkę Paulia, kiedy Anabelle pozbywała się resztek rumieńców z twarzy.
        - Cieszę się jeśli lubisz spacery - Mira ciągnęła dalej, niezrażona. - Chętnie oprowadzę cię po parku i pokażę moje ulubione miejsca… - powędrowała ukradkiem za jej spojrzeniem. - Wujaszek też na pewno chętnie się przyłączy.
        ,,Kto? Ja?” Dopiero teraz zwrócił na nie większą uwagę. I normalnie już bałby się co też nowego dla niego wymyślili, ale Mirze akurat całkiem ufał. Jej pomysły bywały ciekawe, a i zwykle nie próbowała wplątać go w nic zbyt poprawnego. Skupił się więc na niej, faktycznie chętny usłyszeć propozycję.
        - Będziesz z nami spacerować, prawda? - Popatrzyła prosząco. - Często wujaszku wychodzisz, więc pomyślałam, że możemy zacząć razem. Jeśli się nie mylę nie zwiedzałeś zbyt dużo w sezonie, a w zimie wszystko wygląda inaczej niż teraz. Więc to wspaniała okazja!
        Niesamowicie jak łatwo dyrygowała innymi. Ale podskórnie czuł, że chodzi jej o coś więcej niż zwykłe wędrówki. Coś próbowała mu sugerować… tylko nie miał pojęcia co.
        Lecz ważne, że pomysł sam w sobie nie był wcale zły. Jeżeli miał już się angażować w obowiązki towarzyskie to równie dobrze mógł wybrać te przyjemniejsze. Rześki spacer z Mirą, która będzie mówić za ich dwójkę, w porównaniu do zamknięcia na ugrzecznionej do bólu herbatce wydawała się niemal kusząca. O ile zbyt wiele osób nie zbierze się na raz powinien być z tak spędzonego popołudnia nawet zadowolony.
        - Panie Mikaelu. - Mira nie skończyła. - Pan też powinien pójść. I Anabelle, liczę także na twój udział - oznajmiła, niemal obojętnie wspominając ich dwójkę jedno po drugim, ale twarz na wszelki wypadek zasłoniła przed siostrą filiżanką. Upiła łyczek pokrzywy z mango i wróciła do wszystkich cała zadowolona. Świetnie się jej knuło.
        Anabelle nie wyglądała jednak jakby miała ją chwalić - znowu spurpurowiała i rozdarta była między przepraszaniem Mikaela spojrzeniem, a odwracaniem od niego wzroku. Sam dhampir tylko uśmiechnął się krótko i przypatrzył się szmaragdowej poświacie tańczącą wokół najmłodszej. Nie dość, że uwielbiała siać chaos, to jeszcze w dobrej wierze! Rozkoszne…

        - Co o tym sądzisz, Paulio? - Vinc z kolei zwrócił się do kuzynki. - Nie będzie to kolidować z twoimi planami? Nie wiem czy odpowiada ci późniejszy obiad, a może jedynie wspólna kolacja.
        Wydawała się zaskoczona jego troską, ale szybko wykorzystała ten ton. Nie mogła też zrugać córki, kiedy już praktycznie przystał na jej propozycję, więc jedyne co jej zostało to uznać ich wszystkich za idealne towarzystwo dla Anastasii.
        - Spacer wydaje się dobrym pomysłem. Obiad możemy zjeść już wieczorem, chyba że postanowicie urządzić sobie mały piknik. Jest już dość ciepło, o ile nie siedzi się w bezruchu zbyt długo… - Zaczęła mieć obawy co do tego co Vincent może powiedzieć dalej. Zbyt dobrze zaczął, by udało mu się zgrabnie skończyć.
        Ale kontynuował.
        - Pytam na wszelki wypadek. Musimy jeszcze poczekać na Ryszarda i resztę, bo może i oni zechcą pójść… trzeba będzie ustalić godzinę, najlepiej jutro przy śniadaniu, tak by wszystkim to odpowiadało. Mira, zajęłabyś się może organizacją tego wszystkiego? Nie ma co niepokoić twojej matki, a sam jak wiesz nie mam do tego głowy. - Zaproponował z porozumiewawczym uśmiechem, ku przerażeniu Paulii i zachwytowi jej córki. Wiedział, że to dziwne powierzać organizację wycieczki najmłodszej z grona, ale poznał już jej kompetencje. Była jedyną osobą, która zrobi to z całą przyjemnością i… to był jej pomysł. Sama najlepiej wprowadzi w życie i rozwinie swój niecny plan. W przeciwieństwie do niego była też kontaktowa.
        - Oczywiście! - podjęła żywo. - Wszystko przygotuję jak należy! Może wujaszek na mnie liczyć! - Wyprostowała się dumna i odchyliła głowę w zadziornym geście zwycięstwa. Aż matka nie przypomniała jej jak należy siedzieć podsuwając jej niewygodnie blisko kolejną porcję ziół.

⚜ ⚜ ⚜


        Chwilę to trwało nim kolejni goście dotarli na salony - Ryszard, Daniel i Jorge, wszyscy eleganccy, w jasnych spodniach i wysokich butach do jazdy. Jednego z drugim nie dało się jednak pomylić; Ryszard, postawny, wąsaty, o jowialnym uśmiechu kontrastował z wysportowaną, nieco bardziej powściągliwą młodzieżą. Jego syn, rudy sceptyk o przystojnej, ale gniewnej twarzy wyróżniał się bogatą czerwoną kamizelką i nowiutkim frakiem, Jorge zaś, sympatyczny blondyn, stanął nieco z tyłu w swoim bardziej znoszonym, granatowym komplecie. Od progu wyszukał spojrzeniem Vincenta i przywitał się na odległość. Albo chodziło o podobną filozofię odzieżową, albo sympatia brała się z czegoś innego. Za to Daniel na widok dhampira odwrócił głowę z pogardą, choć starał się być przy tym choć odrobinę dyskretny. Dla uzupełnienia Ryszard głośno i ochoczo przywitał się ze wszystkimi.
        - Bastien! Jak miło, że do nas zjechałeś, doprawdy! Dobrze cię widzieć po tak długim czasie. Nie miałbyś ochoty wieczorkiem na partyjkę wista? Oczywiście, że tak! I cóż to… nie wierzę, to twoja mała Anastasia? Ależ wyrosłaś! Teraz to już prawdziwa panna! Jorge, Danielu traktujcie ją godnie. To już nie wiek kiedy biega się po ogrodzie z rózgami. Ale jak dobrze pamiętam te czasy!
        - Tak, ja też - mruknął Daniel opryskliwie, lecz zaraz po wymienieniu podstawowych uprzejmości w gronie i ogólnym przetasowaniu na miejscach i w grupach, z radością zwrócił się do Anastasii, jakby była jedną z niewielu miłych rzeczy w tym pokoju.
        - Dobrze znowu się z tobą zobaczyć - przyznał już roszcząc sobie, jako stary kompan jej zabaw, prawo do miejsca tuż obok. Kiedy byli młodzi i zdarzało się jej z ojcem zajechać, on i David zawsze jej towarzyszyli. Z początku dokuczali jej, bo była dziewczyną, ale zaskakująco szybko przekonała ich do siebie. Gdy odwiedzała hrabstwo już jako młoda pannica oprowadzali ją, spacerowali i prawie bili się o to, kto będzie towarzyszyć jej w tańcu. Lepiej jednak niż w duetach czuli się zwykle we trójkę. Ach, no i był jeszcze Jorge…
        Ten jednak nie odważył się jeszcze zbliżyć, zostając mimowolnie w pobliżu Vincenta, idealnie z dala od każdej z grup. Anabelle z troską popatrzyła za nim, ale zaraz Daniel zajął ją komplementowaniem jej nowej sukienki. Mira tylko przewróciła oczami.
        - Mikael? - Rudy jakby dopiero teraz go dostrzegł. - Co ty tu robisz? - spytał widząc absolutny brak uniżoności u tego, kogo kojarzył ze sługą. Ale on tylko się uśmiechnął i podszedł bliziutko do niego.
        - Jak zwykle stoję i patrzę czy wszystko w porządku. Do tej pory było; mam nadzieję, że zechcesz pomóc mi utrzymać ten stan rzeczy - wymruczał, kładąc mu dłoń na ramieniu i zaciskając palce. To był jasny sygnał, że ma więcej nie gadać. Daniel zamrugał zszokowany tą impertynencją, ale uśmiechu Mikaela się bał. Więc już przyjął ten cyrk do wiadomości.

        I tak zostali wstępnie podzieleni - dojrzała część kompanii omawiała jakieś swoje sprawy przy kominku, lady Francis wzięła się znów za robótkę, towarzysząca jej Roze ściągnęła z parapetu Emmę i ułożyła ją na kolanach. Młodzież zgromadziła się w pobliżu kanapy, z dala od kominka, by mieć więcej swobody, a gdzieś na uboczu Vincent i Jorge niemo konsultowali z sobą do kogo się przyłączyć. Ostatecznie Jorge wybrał grupę Daniela, a Vinc, nie mając co robić, ruszył za nim zastanawiając się co też go tam czeka.
Awatar użytkownika
Ogana
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Ogana »

        Żal Anastasii – nawet jeśli nie był szczery – wyglądał bardzo wiarygodnie. Cóż, ona dopiero się dowiedziała o śmierci Davida, miała prawo być w szoku i może nawet uronić łezkę, choć to jeśli już, zdarzyło się wcześniej, gdy była sam na sam z ojcem – wszak mimo swej wrażliwości nie mogła się rozklejać tak na zawołanie, to nie było szczególnie eleganckie. Nie okazała jednak oburzenia, gdy Paulia przyjęła jej kondolencje z wdzięcznością, ale szczerze przyznając, że ją to już nie rusza – miała rację, dla nich to przeszłość. Dlatego córka Bastiena skinęła gospodyni ze zrozumieniem głową, uśmiechając się troszkę przepraszająco – jak każda dobrze urodzona dziewczyna potrafiła samym subtelnym uśmieszkiem okazać niezliczoną gamę emocji. Problem tylko polegał na tym czy jej rozmówca był w stanie je odczytać – kawalerowi często mieli z tym problemy – ale jeśli o Paulię chodzi, mogła być spokojna, bo ta perfekcyjna gospodyni znała się na etykiecie i konwenansach jak mało kto.
        - Dziękuję – odpowiedziała z wdziękiem Anastasia, gdy dostała przyzwolenie na okazanie lekkiego przygnębienia. I naprawdę brzmiała, jakby David był jej dużo bliższy niż w rzeczywistości, ale znosiła to z godnością. Można by pomyśleć, że łączyło ich coś więcej niż zwykła znajomość… Ale nikt nie dawał wcześniej powodów, by tak przypuszczać, a teraz był to i tak już czas przeszły, więc może wszystko można było zgonić na karb jej szeroko pojętej wrażliwości.
        Bastien ze swoją herbatką i ciasteczkami przysłuchiwał się tej wymianie zdań z zadowoleniem, choć tego nie okazywał. Był dumny z córki – pięknie się prezentowała. Póki co zaskarbiła sobie sympatię jedynie pań, bo panowie byli niespecjalnie zaangażowani w swoje sprawy, ale to dobrze – nie narzucała się. Przecież nie wyjeżdżali za godzinę, jeszcze będzie czas, aby wszyscy lepiej się poznali. Poza tym on nie zamierzał za długo trzymać zakrytych kart – porozmawia z Vincentem, porozmawia z Paulią… Ale w swoim czasie. Są pewne kwestie, które wymagają, aby atmosfera nieco okrzepła, nietaktem jest atakować rozmówcę od progu swoimi sprawami… Tak, później, później do tego na pewno nawiąże.
        - Mmm, doskonałe ciasteczka – pochwalił, gdy spróbował bardzo prostego, ale wyśmienitego maślanego herbatnika. – Widzę, że w kuchni też zaszły zmiany, macie tam chyba jakąś boginię słodkości, bo to jest naprawdę doskonałe.
        I to powiedziawszy Bastien zjadł drugą połowę ciasteczka i zaraz sięgnął po drugie, tym razem z masą orzechową. To jednak położył sobie na talerzyku przy filiżance – choć wyglądał, jakby lubił sobie zjeść i czasami sprawiał wrażenie, że nie obchodzą go konwenanse, nie opychał się nieprzyzwoicie.
        Anastasia również doceniła smak wypieków, ale nie miała specjalnej okazji, by wyrazić swoje uznanie, gdyż rozmowę zdominowała najmłodsza w towarzystwie Mira.
        - Och, niestety to fakt… - zgodziła się ze słuszną obserwacją, że dawno nie było jej w hrabstwie Ascant-Flove. Okazała skruchę, ale niewielką, bo i nie miała przecież obowiązku odwiedzać ich specjalnie często. Była za młoda, by podróżować samodzielnie, matki nie miała, a Bastien nie wszędzie mógł ją zabierać ze sobą – z tego też powodu musiała dostosowywać swoje plany do jego. Choć przy okazji tej akurat wizyty oboje byli wyjątkowo jednomyślni…
        Choć Anastasia nie miała okazji, aby wyrazić uznanie dla poczęstunku, mogła sobie pozwolić na pewną fascynację serwisem. Między łykami rumiankowej herbaty przyjrzała się filiżance i z lubością powiodła palcem po zdobionym uszku – widać było, że porcelana przypadła jej do gustu. Gdy podniosła wzrok na towarzystwo i uchwyciła spojrzenie Paulii, uśmiechnęła się nawet do niej z uznaniem – ona na pewno dobrze odczyta jej intencje i niemy komplement, który wypowiedziany i tak by się nie przebił w gwarze rozmowy.
        - Tak, lubię - przytaknęła panna Vantanello, gdy usłyszała przypuszczenia Miry na temat swojego zamiłowania do spacerów. Uśmiechnęła się na wieść, że Vincent miałby pójść z nimi i nawet zerknęła na niego, tym razem otwarcie.
        Później Anastasia już tylko przeskakiwała spojrzeniem od jednej mówiącej osoby do drugiej - nie wtrącała się, bo nawet nie było jak. Wyglądała wręcz na troszeczkę zagubioną, o co nie można było mieć do niej pretensji, w końcu od samego progu była bombardowana bodźcami. Trzymała się jednak dzielnie i całe swoje zagubienie maskowała za uroczym uśmiechem, a w najbardziej kryzysowych sytuacjach za brzegiem filiżanki.
        - Och, piknik? - podłapała jednak z nieukrywanym entuzjazmem, gdy to słowo padło. Aż jej się oczy zaświeciły. - Z radością…! O ile to oczywiście nie problem. Zdaję sobie sprawę, że zjawiliśmy się bez zapowiedzi i trudno tak na ostatnią chwilę wszystko organizować… - usprawiedliwiła się, zerkając przy tym wymownie na ojca, jakby wypominała mu “mówiłam, żeby wysłać list!”. Bastien jednak nie przejął się tym spojrzeniem - uważał, że gdyby gospodarzem był David, nikt nie śmiałby im niczego wytykać, nawet samym spojrzeniem. To, że teraz panem tych ziem był Vincent… Może nie będzie tak źle. Gdyby miał inne podejrzenia, już dawno zmieniły nastawienie.

        - Piknik - mruknęła Ogana, lekko ściągając usta. - Może drożdżowe babeczki z kruszonką? Albo bułeczki z rozmarynem?
        - A dałabyś radę przygotować i to i to? I te kruche maślane ciastka, które miałyśmy dzisiaj?
        Pokusa nie powstrzymała śmiechu, choć całkiem elegancko przysłoniła usta, by jakoś go zamaskować. Z niedowierzaniem pokręciła głową.
        - Wykończycie mnie kiedyś - oświadczyła z rozbawienie. - Zgoda. Przyniosę wam wszystko świeże rano, przed piknikiem. Włóżcie do koszyka trochę koziego sera, moje bułeczki się bez niego nie obędą.
        - Ależ kogo ty uczysz - odparła główna kucharka, machając w stronę Fjallid szmatą, jakby ta była dokuczającym jej podrostkiem, ale ton głosu mimo wszystko miała pogodny. Tylko się droczyła: przecież obie były gospodyniami i to nic dziwnego, że lubiły karmić gości i wymieniać się takimi pomysłami kulinarnymi.
        - Pomówienie - odparła lekko pokusa, zbierając swój koszyk. - W takim razie ja już zmierzam do siebie, by zdążyć to wszystko upiec. Spokojnej nocy, oby udało wam się złapać odrobinę snu przy tych gościach!
        - Oj oby się udało - przytaknęła jej kucharka. - Do zobaczenia!

        Gdy dotarli pozostali goście, Bastien zaraz znalazł się przy boku swojej córki i otoczył ją ramieniem, by podprowadzić ją do towarzystwa, choć wcale nie wyglądało na to, by potrzebowała tego typu wsparcia - znała wszak całą trójkę i chętnie się z nimi witała. Wiedziała jednak, że to kwestia szeroko pojętych konwenansów - ojciec musiał pokazywać, że o nią dba. Choć nie trzymał się tej roli zbyt długo, bo gdy tylko pojawił się przed nim jego dobry znajomy, on zaraz się rozpromienił i zostawił Anastasię, by pójść się z nim przywitać.
        - Ryszardzie! - wypowiedział z emfazą jego imię, szeroko rozkładając ramiona, jakby zamierzał go uściskać. Zaraz jednak ręce opuścił, bo to nie była karczma, by tak się zachowywać. Widać było jednak, że tego członka rodziny lubił w szczególności, bo uśmiech nie schodził z jego ust.
        - Ależ naturalnie - przytaknął, jakby pytanie o partyjkę było wręcz nietaktem, tak oczywista była jego zgoda.
        - Ach tak, tym razem mam szczęście, że towarzyszy mi moja droga córka - oświadczył z dumą, wskazując na stojącą kawałeczek za nim Anastasię, która dygnęła elegancko, gdy tylko zwróciła na siebie uwagę.
        Panowie zaraz zaczęli rozmawiać między sobą (Co tam u ciebie słychać? Jak tam twój kuzyn, doszedł już do siebie po tamtym polowaniu? Ten upadek wyglądał poważnie…), a panna Vantanello zupełnie naturalnie trafiła między młodsze towarzystwo.
        - Mnie również jest miło znów cię widzieć - zapewniła, gdy Daniel tak ucieszył się na jej widok. - Zmężniałeś - oceniła z otwartością, na którą mogła sobie pozwolić w towarzystwie dobrego znajomego. Nigdy nie ośmieliłaby się tego powiedzieć nikomu innemu w towarzystwie, ba, nawet gdy czyniła tę uwagę to starała się, by nikt poza samym Danielem jej nie słyszał. Jeszcze wyciągnęliby błędne wnioski.

        - To nie pierwszy raz, gdy byłam w Efne.
        Vincent i Jorge dołączyli akurat, gdy Anastasia w końcu zaczęła opowiadać o swojej podróży. Mówiła jednak bardzo skromnie, jakby to nie było nic wielkiego i relacjonowała coś, co wydarzyło się bardzo dawno, a nie raptem przed chwilą wróciła w znajome strony.
        - Moja kuzynka, Maria Vantanello, od niedawna udziela się na tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych, jest muzykolożką. Zaprosiła mnie na przerwę międzysemestralną. Niestety tak na przedwiośniu miasto nie ma tego uroku co wiosną albo latem, bo jeszcze nic nie kwitnie. A i wiosna przychodzi tam później niż w innych częściach świata, bo jednak miasto jest już dość wysoko w górach…
        - I byłaś tam przez całą przerwę międzysemestralną? - zapytał ktoś z towarzystwa.
        - Nawet troszkę dłużej - przyznała. - Zaciekawiło mnie to miejsce i kilka razy wybrałam się z Marią na Akademię. Bardzo ciekawe miejsce, co jeden lektor to ciekawsza osobowość, szkoda tylko, że przez te wszystkie organizacyjne zajęcia z początku semestru nie mieli za dużo czasu, by dać się poznać…
        - Nie korciło cię, by tam zostać?
        - Hm… troszkę? - odpowiedziała ostrożnie Anastasia. - Ale to tylko takie gdybanie, jednak obowiązki względem rodziny by mi to uniemożliwiły. W końcu jestem jedynaczką - przyznała z mieszaniną żalu i dumy. Tak, to tworzyło wokół niej pewną złotą klatkę: musiała dobrze wyjść za mąż, utrzymać majątek, dobre imię rodziny i tak dalej i tak dalej. Nie było mowy o realizowaniu pasji, które wymagałyby opuszczania domu na dłużej niż kilka tygodni.
        I nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nagle panna Vantanello nie spojrzała tak bezpośrednio na Vincenta, jakby oczekiwała od niego, że ustosunkuje się do jej słów.
        - Trudno pogodzić naukę z obowiązkami, prawda? - podsunęła, bo kto jak nie nowy hrabia Ascant-Flove miał wiedzieć na ten temat najwięcej.
Awatar użytkownika
Vinny
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Dhampir
Profesje: Badacz , Mag , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Vinny »

        Atmosfera w salonie coraz bardziej się ożywiała - Vinny nie pamiętał kiedy ostatnio poza akademią miał wokół siebie taką grupę rozgadanych znajomych. Może dlatego, że zwykle unikał podobnych przyjemności i żegnał się, gdy tematy ze scjentystycznych zaczęły zbaczać na prywatne perypetie i opinie o kolorze dywanów. Idealnie wtedy o nim zapominano, a sam nie chciał marnować czasu na słuchanie z boku chaotycznych urywków informacji, kiedy mógł odejść i zająć się bardzo konkretnymi badaniami. Chwilami obecna sytuacja zaczęła się robić podobna, choć w zasadzie nie widział w tym nic dziwnego. Jego miejsce w tłumie, nawet tak niewielkim, było pod ścianą, najlepiej biblioteczną. Z tym, że tym razem był… poniekąd gospodarzem. Etykieta zabraniała innym zignorować jego obecność, a jemu uciec. Godny tytuł i narzucone jakoby z góry obowiązki towarzystwie walczyły więc zacięcie z rozpieszczoną pasywnością i osobowością każącą mu siedzieć cicho, gdy tylko nie był o coś pytany wprost. Tym wyjątkowo różnił się od poprzedniego hrabi - bo choć rodzina wielu zalet Davidowi odmawiała, nie mogła nie zgodzić się, że był paniczem wychowanym na salonach i dla wrażenia. Głośny, jasny i żwawy, kiedy tylko włączył się do konwersacji zaraz ją podbijał i okraszał śmiechem oczarowanych gości. Zajmował sobą całą bawialnię, każdą salę w jakiej się pojawił - przy tym umiał zachować odpowiednią postawę i choć wiele rzeczy kryło się za tą perfekcyjną maskaradą, odbierany był przez wysoko urodzonych jako odważny, bystry młodzieniec. Miał ponoć tę iskrę w oku i postawę zdobywcy, która charakteryzowała urodzonych światowców. Poza tym wielu korzystało z jego ogólniej hojności co do przyjęć, trunków i prezentów. Kto inny odwiózłby starszą damę swoim najdroższym powozem? Tylko on, o ile miała odpowiednich krewnych.
        Tyle Vinc słyszał odnośnie ogólnego odbioru swego poprzednika oraz jego salonowych nawyków. I sądził, że niestety nie mógł trafić gorzej jako następca, bo przyzwyczajeni ludzie mimowolnie oczekiwać będą po nim czegoś podobnego - dopóki nie przekonają się, że nie ma takiej możliwości, co za każdym razem może ich rozczarowywać.
        Póki co jednak Bastien i jego córka wydawali się być całkiem zadowoleni. Rodzinka zaś radziła sobie nieźle i choć czuł się odrobinę nie na miejscu (bardzo nie na miejscu) sam fakt, że jest wśród krewnych wiele mu pomagał.

        Zerknął na entuzjastycznie ćwierkającą Mirę, ukradkiem poprawiającą włosy Anę, Paulię mającą oko na wszystko i rozkoszującą się porcelaną. Na Francis marudzącą na pogodę, na Edwarda, Ryszarda i Bastiena zajętych mówieniem o czymś ludzko-męskim najprawdopodobniej, Jorge'a powoli włączającego się do pogawędek młodzieży i jak zwykle próbującego przepuścić na niego jakiś niemy atak Daniela, który w towarzystwie Anastasii zdawał się uspokajać. Wszyscy których tu widział byli zwykłymi ludźmi, pochodzili z innej niż on sfery i nie wyróżniali się niczym co mogłoby go naprawdę zafascynować, ale… z jakiegoś powodu zaczęło mu zależeć, żeby wśród nich zostać i jednak spróbować włączyć się w całe to zamieszanie.
        Tylko niby jak?

        Musiał uważać na Daniela, bo ten szczerze go nie trawił i ciężko było przewidzieć czy nie powie czegoś co miałoby mu zaszkodzić. Może jednak nie przy aż tylu świadkach… nie przy swoim ojcu, lady Francis i Paulii. Ale potem kto wie. Wyglądało na to przynajmniej, że Mikael wyjaśnił z nim kwestię własnego przebywania w tym gronie. Jedna sprawa mniej. Trudno jednak było Vincentowi stać swobodnie w pobliżu, wiedząc jak bardzo prowokuje rudzielca. Naprawdę mu na tym nie zależało. Gdyby mógł, poszedłby sobie gdzieś dalej, no ale - skoro na początku zrobił taktyczny błąd i nie poszedł do panów, teraz nie mógł się już łatwo wycofać. Pocieszał go Jorge, bardzo liczący na jego towarzystwo, Mira, która uwielbiała go wykorzystywać i fakt, że Mikael też tu był. A jak dobrze pójdzie to Anastasia skupi na sobie całą uwagę.

        Szło nieźle, bo podpytana zaczęła całkiem zajmująco opowiadać o tym co robiła w Efne. Całkiem poprawny, ciekawy dla większości temat. Zaraz jednak faktycznie stał się dość osobisty. Jej słowa, wspomnienia i ton ładnie zlewały się z połyskującą, platynową mgiełką emanacji i podkreślały miedziane kwiatki, pachnące wiosną i maślanymi ciasteczkami. Ich kojący, słodko-kwaśny smak naprawdę pasował do delikatnej postaci dziewczyny, do jej rysów, uśmiechu i oczu. Oczu, które właśnie na niego spojrzały i domagały się uwagi dla słów.
        - To zależy od priorytetów. Do tej pory nauka była moim obowiązkiem - odparł płynnie, zastanawiając się ile powiedzieć więcej przy Danielu, Mikaelu i Jorge'u, gdzie każdy z nich miał do tego inne podejście. Daniel pragnąłby, aby się zamknął i zszedł mu z widoku, Mikael odradzał nadmierną wylewność, a Jorge wyczekiwał z niecierpliwością kolejnych mądrości. Nie mógł dogodzić im wszystkim, ale poczuł się zachęcony przez ostatniego. Dlatego wybrał dla Anastasii odpowiedź najbardziej towarzysko ryzykowną, ale dla niego najbardziej naturalną.
        - Teraz z kolei jest przyjemnością, na którą nie mam aż tyle czasu, ale której nie zamierzam porzucać. Jednak jak mniemam chodzi o pewne porównanie sytuacji… tu muszę przyznać, obowiązki względem rodziny nie ograniczają mnie aż tak jak pani. Chwilowo jestem co prawda jedynym dziedzicem. - Tu Daniel groźnie zmrużył oczy. - Ale gdy już nim nie będę, nadal pozostanie mi wiele czasu na powrót do dawnych prac. Pani jako człowiek ma inne możliwości. Tym bardziej życzyłbym pani aby zobowiązania względem krewnych nie ograniczały osobistego rozwoju. Mimo pozornych korzyści dla rodziny i mylących komplementów o braku egoizmu czy znaniu swoich powinności, dla najbliższych zwykle jest lepiej kiedy osoby wykorzystują swój potencjał i nie wyrzekają się zbyt wielu rzeczy. Psychika dobrze tego nie znosi. Dla świata natomiast zawsze będzie korzystne jeżeli pozytywne talenty jednostek zostaną odpowiednio rozwinięte, jest to więc stały argument za samokształceniem. Choć oczywiście pogodzenie jednego z drugim nie jest łatwe… czasem jednego lub drugiego trzeba się wyrzec i przyjąć tego konsekwencje - mówił statecznie, ale poczuł się na tyle swobodnie, że zdawać by się mogło, lekko się uśmiecha.
        Jorge patrzył na niego z respektem, Mikael dawno załamał się i pokazał mu gestem, by przest… a, już nieważne, kuzynki zaś były mocno zdumione, chociaż znały już przecież styl jego wypowiedzi. Wyjątkowo jednak nie pasował do tej konwersacji i do tego czego zwykły słuchać w podobnych okolicznościach.
        Daniel zacisnął zęby, potem pięści, ruszył się nerwowo, aż w końcu nie wytrzymał.
        - Nie przejmuj się nim, on nie umie normalnie rozmawiać - mruknął do Anastasii, przybliżając się jakby chciał ją przed tym monstrum, hrabim, chronić. - Pewnie nie miał na myśli nic złego, więc wybacz mu ten nietakt.
        - To był nietakt? - Vincent podłapał zainteresowany, choć trochę też zawiedziony. Sądził, że dobrze mu poszło…
        - Tak, to był nietakt - odparł Daniel szorstko. - Nie wiem jak z nim wytrzymujecie - zwrócił się do kuzynek.
Ana spuściła oczy, zmieszana. Mira wzruszyła ramionami.
        - Mnie się tam podoba.
        - Phi! nic dziwnego. Jesteś jeszcze dzieckiem. Mnie hrabia, który jest tak obcesowy wyprowadziłby z równowagi.
        - Cóż, przykro mi. - Vincent wyraził skruchę, ale poza lekkim żalem i rezygnacją na jego twarzy odmalowała się jakaś dobrotliwa pobłażliwość, która rudzielca wyprowadziła z równowagi.
        - Nie mogliśmy gorzej trafić! Czekam tylko aż zrujnujesz to hrabstwo!
        - Postaram się nie.

        W grę wszedłby chyba właśnie pojedynek, gdyby tylko Daniel miał przy sobie rękawiczkę do rzucenia - ale tak stara Francis miała akurat czas by do nich podreptać, przyczaić się z boku, a teraz dopaść do młodego z prośbą, by pokazał jej obiecane konie. Nie zważając na protesty pochwaliła jego elegancki strój, uznała, że bardzo mu pasuje i niemal siłą wypchnęła go za drzwi mówiąc na odchodnym, by Jorge się nie fatygował, bo Daniel pokaże jej wszystkie ogiery i opowie historię ich nabycia bez żadnych problemów. Jest w końcu taki mądry!

        Towarzystwo zostało milczące, choć dotyczyło to głównie młodych - widząc, że Francis opanowała sytuację Ryszard kontynuował rozmowę z Bastienem i Edwardem, kręcąc jednak głową.
        - Co ja mam z tym chłopakiem… David był dla niego jak brat, teraz strasznie nie toleruje przez to Vincenta. Myślę, że przez to. Biedak nie ma teraz stałego towarzystwa i robi się marudny. Bardzo dobrze, że Anastasia zjechała, to mu powinno pomóc. O ile nie zrobi z siebie ostatniego bałwana i jej nie zniechęci. No doprawdy, tak krzyczeć przy damie!
        - Oj tak. - Edyner upił łyczek pauliowej herbatki z bławatkiem. Ciekawe po kim to Daniel odziedziczył skłonność do podnoszenia głosu...

        - A co tu się dzieje? Słyszałam hałasy. - Roze, skoro już nie towarzyszyła seniorce rodu, przybyła z ponętnym uśmiechem na ratunek młodzieży.
        - Kuzyn nadal cię nie lubi? Wyglądał na złego - wynuciła niemal z nutką żalu, obchodząc z boku hrabiego harmonijnym, kołyszącym krokiem. - Ty go znasz lepiej, prawda? Jest twoim znajomym z dzieciństwa, zdaje się? - Stanęła przed Anastasią i popatrzyła na nią ze zrozumieniem. - Odkąd przyjechaliśmy nie może dogadać się z Vinnym. To urocze w chłopcach. Jak już się na kogoś uwezmą to nie chcą przestać. Tak w nienawiści jak i miłości - zażartowała poetycko i podeszła do stolika z karafkami, proponując towarzyszom drinki.
        Znowu zaczęli rozmawiać.
Zablokowany

Wróć do „Pałac Hrabiego”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości