Ruiny Nemerii[Las otaczający Ruiny] Na co trupom kosztowności?

Miasto które niegdyś tętniło życiem, zniszczone po Wielkiej Wojnie dziś jest miastem nieumarłych... tutaj za każdym rogiem czai się cień. Długie ulice, tajemnicze zakamarki opuszczonych ogrodów i domów. Wampirze zamki, komnaty luster, rozległe katakumby i tajemne mgły zalegające nad miastem. Jeśli nie jesteś jednym z tych którzy postanowili żyć wiecznie strzeż się, bo możesz już nigdy nie wrócić do swojego świata!
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

[Las otaczający Ruiny] Na co trupom kosztowności?

Post autor: Malthael »

Dlaczego ktoś taki, jak Malthael znalazł się w miejscu, którym są Ruiny Nemerii? Historia związana z tym nie jest tak długa, jak mogłaby się wydawać. Mężczyzna, tuż przed opuszczeniem Ekradonu – gdy już wrócił tam razem z krasnoludem, któremu wcześniej pomagał polować na diabły – usłyszał, jak jeden strażnik opowiada drugiemu o tym, co wcześniej sam usłyszał od swego przyjaciela, które prowadzi życie poszukiwacza przygód i podróżnika. Na początku upadły przystanął gdzieś obok, z ciekawości słuchając tego, o czym mówią strażnicy, jednak później przyłączył się do rozmowy. Zrobił to głównie dlatego, że chciał zadać kilka pytań związanych z tym domniemanym i ukrytym skarbem. Naprawdę go to zaciekawiło, bo mógł też ustalić sobie jakiś nowy cel… dlatego też postanowił, że spróbuje go odnaleźć. Zadał kilka pytań mężczyznom, a gdy oni otwarcie zapytali, czy zamierza sprawdzić prawdziwość opowieści, on tylko potwierdził ich słowa i wyszedł z miasta. Miał zamiar wzbić się w przestworza po raz kolejny, ale najpierw oddalił się od miasta i upewnił się, że w okolicy tylko on jest żywą duszą. Później rozłożył skrzydła i poleciał – las otaczający Ruiny Nemerii czekał na niego.

*************

Wiedział, że gdzieś w tym lesie znajduje się jakieś ukryte przejście, które ponoć ma prowadzić do skarbu, jednak… Ruiny były praktycznie z każdej strony otoczone skupiskami drzew, a on nie wiedział, po której stronie szukać tego wejścia. Dlatego też nie widział innego wyjścia, jak przeszukiwanie całego lasu, skupiając się oczywiście na tej jego części, która graniczy z murami miasta.
Przez cały dzień nie znalazł niczego, co przynajmniej w jakimś stopniu przypomniałoby samo przejście lub coś, co mogłoby je aktywować. Dlatego też poszukał odpowiedniego miejsca na jakieś obozowisko. Tym miejscem okazała się nieduża polana – właśnie tutaj Malthael postanowił odpocząć i niedługo po tym rozpalił ognisko. Wiedział już, że zna trochę magii ognia, dlatego też użył jej, aby płomień pojawił się na suchych gałęziach – przeczucie podpowiadało mu, że taki będzie palił się dłużej niż zwykły, rozpalony krzesiwem. Miał ze sobą dość sporo zapasów, a przynajmniej tak mu się wydawało, więc nie musiał podejmować próby zapolowania na coś albo nawet zastawiania jakichś pułapek, żeby rankiem sprawdzić, czy coś się w nie złapało. Zjadł kolację, którą był kawałek suszonego mięsa, chleb i ser, a później poszedł spać. Miecz spoczywał obok – na tyle blisko, że upadły będzie mógł sięgnąć do jego rękojeści i od razu go dobyć, gdyby coś mu zagrażało. Na szczęście, noc przebiegła spokojnie, a on mógł wznowić poszukiwania przejścia.

Las szumiał od samego rana, czego sprawcą był lekki wiatr – nieszkodliwy, lecz czasem mogący zdenerwować. Malthael słyszał czasami, jak coś przemieszcza się w pobliżu — za nim lub gdzieś po bokach. Wiedział, że są to zwierzęta tu żyjące i, może, po prostu zaciekawiła ich nowa istota, a także zapach, po którym go rozpoznali. Nie miał zamiaru robić z tym cokolwiek. Owszem, obroni się, jeśli zostanie zaatakowany przez jakieś dzikie zwierzę, jednak sam z siebie nie był agresywny wobec leśnych stworzeń i nie przeszkadzała mu ich obecność i ciekawość.
Akurat dziś miał zamiar przeszukać północną część lasu, co polegałoby na tym, że po prostu chodziłby po lesie i szukał podejrzanie wyglądających struktur. Nie wiedział, czego dokładnie szukać, dlatego też sprawdzał wszystko, co wydawało mu się podejrzane na tyle, że mogłoby ukrywać sekretne przejście albo nawet nim być. Czyli, co konkretnie sprawdzał? Zawalone drzewa, podejrzanie zagłębienia w ziemistej i porośniętej trawą powierzchni lasu, a także podejrzanie wyglądającą roślinność, za którą mógłby znaleźć jakieś przejście w skale lub jaskinię, którą dotarłby do skarbu. Liczył też, że także powrócą jego wspomnienia, których części nadal nie odzyskał. Niestety, nie znalazł jeszcze nic, co byłoby na tyle obiecujące, aby pomyślał sobie, że właśnie tutaj zaczyna się poszukiwanie skarbu.
Szedł dalej, powoli zaczął nawet myśleć, że to wszystko jest tylko wymysłem poszukiwacza przygód, od którego usłyszał to strażnik, jednak nie miał zamiaru się poddawać. Wyda werdykt tylko wtedy, gdy stwierdzi, że przeszukał cały las. Co więcej, może nawet uda się prosto do Ruin Nemerii. Naraziłby się wtedy na pewne niebezpieczeństwa związane z ewentualnymi mieszkańcami tego zrujnowanego miasta, jednak był pewien, że obroniłby się, nawet jeśli nie doszłoby do otwartej walki. Sam skarb powinien znajdować się w jakiejś części Ruin lub pod nimi, więc nikt nie powiedział, że przejścia do niego nie należy szukać w Nemerii, bo na pewno właśnie tam go nie ma. Właściwie, Malthael dziwił się trochę swojej determinacji, bo przecież mógł napełnić sakiewkę w całkowicie inny sposób i może nawet byłoby to pewniejsze źródło ruenów niż uganianie się za skarbem. Były anioł Pana potrząsnął głową, tym samym odganiając od siebie myśli o wyjściu z lasu, rezygnacji z poszukiwań i powiedzeniu sobie wprost, że bogactwo z opowieści wcale nie jest prawdziwe.

Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy trafił na coś, co naprawdę go zainteresowało. Co prawda, dwa zawalone i spróchniałe konary zagradzały przejście, a także krzewy zasłaniały je, ale udało mu się dopatrzyć tego, że to, co z początku wydawało mu się głazem z dziurą, było wejściem do jakiejś jaskini.
Upadły ostrożnie podszedł do tej „konstrukcji” - wiedział, że na pułapki natknąłby się dopiero w środku, jeśli w ogóle jakieś by było… jednak i tak wolał zachować jakąś ostrożność. Musiał przesunąć wszystko to, co blokowało przejście. Nawet, jeżeli okaże się, że jaskinia jest zwyczajna i nie będzie tam żadnego przejścia do skarbu, to on i tak chciał ją sprawdzić i zbadać – może przynajmniej okazałaby się dobrym miejscem na spędzenie tam nocy. Na początku pomyślał, że może zwyczajnie potnie to wszystko, a później przeniesie fragmenty na bok, jednak później wpadł na pomysł odepchnięcia konarów gdzieś na boki. Cóż… może lepiej, gdyby zrealizował pierwszy plan, bo gdy tylko mocniej złapał za spróchniały pień, ten od razu rozpadł się na mniejsze kawałki.
         – Będę musiał to wszystko pozbierać i przenieść na bok… - powiedział sam do siebie i zabrał się do pracy.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Kiedy ostatnio Llewallyn usłyszał o skarbie w ruinach, ciarki mu przeszły po plecach. Elfy opowiadały o nim niezwykle interesująco i nie wyobrażał sobie, jak mógłby zignorować to, co usłyszał. Widział w tym wiele rozrywki, jednak sam skarb brzmiał równie kusząco, co przeżycie niebezpiecznej przygody. Uwielbiał podróżować oraz zwiedzać nowe miejsca, dlatego nadarzyła się wspaniała okazja, aby wyrwać się codziennej rutynie i dać upust zebranej w sobie energii.

Minęło kilka dni wędrówki, nim dotarł w pobliże ruin. Nie przypuszczał, że las obok nawiedzonego miasta może tak tętnić życiem. Było tam mnóstwo dzikich zwierząt i niepospolitych gatunków roślin. Prawie zawsze, gdy wyruszał do lasu używał eliksiru ukrywającego zapach, dlatego tamtejsza fauna nie wystraszyła się kroczącego pośród nich drapieżnika.
Panterołaka nie zaskoczyło to, że szukanie przejścia do skarbu okazało się niezwykle trudne i czasochłonne. Dostrzegał wiele śladów stóp, jedynie lekko odciśniętych na gruncie, które prawdopodobnie należały do innych poszukiwaczy. Prawie wszystkie prowadziły do ruin, jednak Llewyn nie miał zamiaru za nimi podążać. Wiele słyszał o tamtym miejscu, dlatego nie tyle przypuszczał, co był pewny tego, że pójście tam samemu skończyłoby się dla niego co najmniej źle. Poza tym, intuicja podpowiadała mu, że skarb został ukryty gdzieś w lesie. Ufał jej, dlatego wolał się upewnić, zamiast podjąć wpierw ryzykowne działania.
Rozglądał się wszędzie, albo chociaż starał się, gdyż pewne sprawy nie pozwalały mu na świadome reakcje. Ręka go świerzbiła, gdy widział wokół siebie tyle stworzeń, a nie mógł na nie zapolować. Albo raczej nie chciał na nie zapolować. Wiedział, że to by było bez sensu, ponieważ Ruiny Nemerii leżały spory kawał drogi od jakiegokolwiek miasta, jednak wyćwiczony przez lata instynkt oraz nawyki łowcy dawały mu się we znaki. Niemal za każdym razem słysząc szeleszczenie liści lub odgłos łamanej gałęzi wyciągał łuk i zwracał się w stronę potencjalnej zwierzyny. W ostatnich momentach prawie zawsze udawało mu się powstrzymać, wszak nie chciał marnować strzał. Wystrzelił tylko jedną, która się nieco stępiła, ale dopadła swą ofiarę.
Obmyślił pewien plan, który pozwolił mu na proste przeszukanie lasu bez przejmowania się zwierzętami. Postanowił uciąć sobie drzemkę, a gdy słońce znalazło się nieco poniżej linii horyzontu obudził się. Zauważył, że w ten sposób śpiące już zwierzęta nie będą go rozpraszały, a dzięki wyostrzonemu wzrokowi będzie mógł widzieć w ostatnich promieniach słońca niemal tak dobrze, jak przy jasnym świetle.

Gdy ruszył dalej, starał się stąpać ostrożnie. Nie miał zamiaru alarmować o swojej obecności pobliskich stworzeń, albo innych istot kryjących się w cieniach drzew, których istnienia Llewallyn nie wykluczał. Las o tej porze wyglądał cudownie. Mogłoby się zdawać, że wiatr jest zbyt przymulony, aby wiać, a wysyła jedynie lekkie strumienie ciepłego powietrza. Było słychać tylko cykanie świerszczy i...
- "Stukanie? Nie, to brzmiało bardziej jak uderzanie o ziemię, ale czym? Chwila, kto to robi?" - Panterołak zamyślił się wciąż słuchając dziwnego odgłosu, świadczącego o czyjejś obecności. Dźwięk dochodził z daleka, jednak zmiennokształtny miał doskonale wyczulony słuch. Po chwili wyrwał się ze zdumienia - nie powinien być zaskoczony tym, że są inni, którzy szukają skarbu, a wręcz przygotowany na ich obecność.
Postanowił przypatrzeć się nieznajomemu. Chciał wiedzieć, z kim będzie rywalizował w zdobyciu skarbu.
Nie spieszył się jednak - wolał zachować ostrożność. Pomimo tego, że w swojej zwierzęcej postaci skradanie się wychodzi mu znacznie lepiej, zachował ludzki wygląd, żeby przez przypadek nie wystraszyć lub nie zdenerwować przybysza. Przynajmniej dopóki nie okaże się zły.

Im bliżej znajdował się źródła dźwięku, tym wolniej się poruszał. Wreszcie podszedł na tyle blisko, że musiał uważać na każdy ruch, byle tylko nie zostać wykrytym. Podkradł się pod najbliższy krzew i przyjrzał się mężczyźnie. Bo innym poszukiwaczem okazał się właśnie mężczyzna. Panterołak widział go z boku i trochę z tyłu. Przybysz był wysoki - wyższy od Llewallyna. Sam wzrost niczego Llewynowi nie mówił, jednak kiedyś już widział fryzurę tego mężczyzny. Dredy są w Alaranii rzadkością, dlatego panterołak nigdy nie zapomniał spotkania przed laty z aniołem światła, który je miał. Ale to nie mógł być ten sam człowiek - osoba, którą miał przed oczyma posiadała czarne włosy.
Zerknął na jego ekwipunek - przybysz oparł swój długi miecz o drzewo prawdopodobnie tak, żeby mieć go pod ręką. Dokładnie przyjrzał się pochwie, był pewien, że gdzieś już ją widział. Tym razem spojrzał wyżej, rękojeść była czarna, natomiast kształt jelca wydawał mu się nieco dziwny. Jednak tym, co przykuło uwagę Llewallyna był pomarańczowy klejnot z czarną plamką. Początkowo myślał, że to tylko zwidy. Przetarł oczy, a następnie znowu na niego spojrzał. Skaza wciąż tam była. Wtedy już wiedział, że tego człowieka nie widzi po raz pierwszy raz, a po raz drugi. Wiedział, że to...
- Magnus. To ty, prawda? - Łowca był pewien, że mężczyzna jest tym samym aniołem, którego niegdyś spotkał.
Powoli wyszedł z ukrycia, jednak zachował dystans. Skrzyżował ramiona i powiedział - Szczerze mówiąc ledwie cię rozpoznałem, choć i tak znaliśmy się dosyć krótko. Zapewne słyszałeś o skarbie? Mimo wszystko jestem zaskoczony. Nie przypuszczałem, że sam Najwyższy się o niego podkusi. - Uśmiechnął się szeroko, po czym dodał - A może grozi nam kolejny atak ze strony piekielnych? Z takimi włosami sam wyglądasz jak jeden z nich. - Tym razem Llewallyn zaśmiał się.
Wtedy jeszcze nie przypuszczał, jak prawdziwe okazało się to stwierdzenie.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Praca szła mu… dobrze. Same kawałki spróchniałego drewna, na które rozpadły się dwie kłody, utrzymywały swoją wielkość i nie kruszyły się za bardzo. Znaczy, niszczyły się dopiero, gdy lądowały gdzieś po bokach, bo przecież Malthael po prostu rzucał sobie nimi – uważał tylko na to, żeby rzuty nie były tak niefortunne, że zaszkodzą jemu samemu. Leśne zwierzęta nie podchodziły bliżej i to nie tylko dlatego, że już tak jakby znały jego zapach. Regularne uderzenia drewna o małe gałązki krzewów i o samą ziemię, płoszyły te stworzenia.
Sam upadły także wsłuchał się w ten rytm, a później nawet wpasował w niego swymi ruchami. Jego myśli natomiast błądziły gdzieś indziej, chociaż nie tak daleko od miejsca, w którym się znajdował. Mal myślał o różnorakich scenariuszach związanych z tym, co może znaleźć we wnętrzu jaskini, do której już niedługo będzie mógł wejść. Nawet zdarzało mu się wybiegać myślami na tyle do przodu, że zaczął myśleć o tym, co zrobi gdy już sprawdzi to wszystko i stwierdzi, czy skarb jest prawdziwy, czy może tak nie jest. Możliwe, że właśnie dlatego nie zdał sobie sprawy z tego, że ktoś go obserwuje. Zorientował się, co prawda, jednak nieznajomy wyszedł już z ukrycia, więc konfrontacja była nieunikniona.

Upadły zastygł w trakcie wykonywania wcześniejszej czynności, gdy usłyszał pierwsze słowa mężczyzny. Tak, głos zdecydowanie wskazywał na mężczyznę. Po chwili wyprostował się i sięgnął po miecz, od razu wyciągając go z pochwy i błyskawicznie kierując czubek ostrza w stronę białowłosego. Przyjrzał mu się, zanim powiedział cokolwiek – przez krótką chwilę wydawało mu się, że już go kiedyś spotkał. Tylko, że… w jego głowie nie pojawiło się nic więcej, co mogłoby być z nim związane. Co prawda, stracił pamięć, a ta jeszcze do niego nie wróciła w całości, jednak wydawało mu się, że przypomniałby sobie o jakichś wspomnieniach związanych z osobą, która przed nim stoi. Oczywiście, gdyby rzeczywiście się kiedyś spotkali. Z drugiej strony, takie nagłe powroty pamięci mogły nie działać za każdym razem, gdy dzieje się coś, co powinno zainicjować przypływ tych wspomnień. W każdym razie, na razie postanowił, że zaufa sobie w tej kwestii i będzie myślał, że mężczyznę tego właśnie teraz spotkał pierwszy raz.
         – Skąd znasz moje imię? - zapytał, nawet nie kryjąc tonu głosu, który wskazywał, że Malthael podejrzewa o coś nieznajomego mężczyznę. To, że nazwał go właśnie tak mogło przecież oznaczać, że rzeczywiście kiedyś się spotkali… jednak równie dobrze mógł on jakoś delikatnie – tak żeby sam upadły tego nie wyczuł – wkraść się do jego umysłu i wyczytać tam wszystko to, co byłoby mu potrzebne, aby sprawić wrażenie osoby, którą kiedyś spotkał.
         – Nie służę Najwyższemu, białowłosy – odpowiedział, nawet nie ruszając wątku skarbu, o którym ten także wspomniał. Samo określenie bytu, któremu służą Aniołowie Światła, wypowiedział z nieukrywaną pogardą, a także takim tonem, jakby to właśnie Najwyższego obwiniał za to, że stał się upadłym aniołem.
         – A co do skarbu… Mam własne powody, aby go odnaleźć, jeżeli w ogóle jest on prawdziwy – odparł. Dopiero teraz, może nie czując zagrożenie ze strony nieznajomego, schował miecz do pochwy. Chciał nawet wrócić do przerwanej czynności, bo jeszcze nie udało mu się usunąć całego drewna, które blokowało przejście. Zabezpieczoną broń położył bliżej niż wcześniej. Przekaz był jasny – po prostu nie ufał białowłosemu i jego słowom, więc wolał być gotowy na ewentualną walkę z nim.
         – Właściwie… Akurat teraz nie mogę zaufać swojej pamięci, więc możesz mi powiedzieć, jak się poznaliśmy i jak potoczyła się nasza znajomość. Może po tym będę mógł uwierzyć w to, że naprawdę się znaliśmy – zaproponował po chwili. Wiedział, że odwracanie się plecami do nieznajomego może nie być czymś dobrym, bo przez to może nie zauważyć momentu, gdy ten będzie chciał uderzyć z zaskoczenia… jednak Malthael był pewien, że naturalne, wyćwiczone i bardzo szybkie odruchy pomogą mu w uniknięciu tego.
         – Ty też chcesz odnaleźć ten skarb, prawda? Cóż… zawsze możemy podjąć współpracę i zostać wspólnikami, zamiast wrogami – kolejna propozycja padła z jego ust. Nie zaproponowałby tego, gdyby nie był pewien, że chce się tego podjąć. Poza tym, działanie z kimś może mieć swoje zalety – zawsze to jedna para oczu i uszu więcej. Oczywiście, zawsze trzeba było liczyć się z tym, że taki współpracownik może cię zdradzić w najbardziej dogodnym dla niego momencie. Upadły był tego w pełni świadom i, chyba, nie musiał wspominać, że zemściłby się, gdyby doszło do czegoś takiego.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Dopiero teraz zastanowił się nad swoim posunięciem. Nigdy nie podejmował pochopnych decyzji, jednak był pewien, że anioł go zapamięta. Z drugiej strony, minęło sporo czasu, a sama ich „znajomość” nie trwała zbyt długo. Gdy mężczyzna skierował w jego stronę, jak pomyślał panterołak, dziwne pytanie, Llewallyn postanowił odświeżyć mu nieco pamięć. Przypuszczał, że przez to nagłe wejście Magnus był po prostu nieco... zszokowany.
- Przecież sam mi je zdradziłeś. - Anioł wciąż patrzył na niego podejrzliwie, więc łowca ciągnął dalej. - Może za to, że ci pomogłem? Raczej ciężko by było przeganiać tych piekielnych w pojedynkę. - Panterołakowi zdawało się, że nic nie zaświtało u jego starego znajomego, o ile tak można było nazwać Magnusa.
- Jak to? Myślałem, że każdy anioł służy Najwyższemu, zresztą, sam wtedy powiedziałeś, że to On kazał ci „sprzątnąć” tę bandę upadłych. - Zachowanie anioła coraz bardziej zaskakiwało zmiennokształtnego. Llewallyn go nie rozumiał, nie potrafił wyczuć jego intencji, zupełnie tak, jakby... mówił prawdę? Nie, to przecież niemożliwe, panterołak wiedział, że ten anioł niegdyś służył Najwyższemu, ale teraz żywił do niego wyłącznie pogardę. Ciekawe dlaczego?
- Rozumiem. Nie musisz mi wyjawiać swoich zamiarów, jednak wiedz, że nie szukam zwady, przyjacielu. Nie przyszedłem po to, aby uprzykrzać komuś życie — nie jestem zły, ale nie wiem, czy o tym pamiętasz. - Poczuł ulgę, gdy anioł odstawił miecz, nawet jeśli broń leżała bliżej niż wcześniej. Widać, że robili postępy, bo dzięki temu nastrój nieco zelżał.
To, co potem powiedział Magnus całkowicie wytrąciło Llewallyna z równowagi. Więc pamięć anioła szwankuje, co znaczy, że to jednak nie był tylko głupi żart. Czyżby amnezja? Ale nawet jeśli, to w jaki sposób ją na siebie sprowadził?
Wtedy zmiennokształtny nieco się zamyślił i... wszystko zrozumiał. Ta zmiana w wyglądzie — przecież anioł nie przemalowałby włosów na czarno — i pamięć, a raczej brak, bo skoro ją stracił, to musiał nieźle rypnąć o coś głową. Łowca nie miał pojęcia, w jaki sposób przebiega ten „proces”, jednak wygnanie anioła nie może skończyć się dla skrzydlatego dobrze.
Nigdy wcześniej nie natknął się na kogoś z utratą pamięci, jednak słyszał sporo o amnezji. Podobno jej ofiarom można pomóc w odzyskaniu wspomnień, więc panterołak zdecydował, że podejmie ku temu pewne kroki. A jeśli chodzi o upadek jego przyjaciela, łowca nie zwracał na to uwagi. Upadły, czy nie — to w końcu ten sam człowiek. Przynajmniej miał taką nadzieję.
- Postaram się odpowiednio to streścić. Był taki czas, że starałem się o posadę w — uciął na chwilę, aby przypomnieć sobie nazwę tamtego miejsca, potem podrapał się w brodę i wznowił - Rubidii. Tak, to miasto leżące w pobliżu Lasu Driad. Wybrałem się wtedy na polowanie. Pamiętam, że byłem zaskoczony — miejscowi mówili, że w okolicy zwierząt jest od groma, jednak ja nie trafiłem na ani jedno żywe stworzenie. Idąc wgłąb lasu, usłyszałem odgłosy walki. Pobiegłem to sprawdzić i ujrzałem hordę piekielnych walczących z tobą. Nieźle tym wywijałeś — Machnął głową w stronę oręża upadłego — ale i tak dołączyłem, właściwie z dwóch powodów. Po pierwsze byłem nieźle zdenerwowany — wiedziałem, że w tych terenach nie będę już myśliwym, bo spłoszyliście wszystkie zwierzęta, a, oczywiście, obwinią za to mnie. Drugim powodem było to, że w oddali słyszałem więcej nadciągających wrogich oddziałów, dlatego jeszcze trudniej było mi cię zostawić. Nie, żebym wątpił w twoje umiejętności, jednak oni mieli znaczną przewagę liczebną. Włączyłem się do walki i zwyciężyliśmy. Na tym skończyła się nasza znajomość, gdyż, po krótkiej rozmowie, każdy poszedł w swoją stronę. - Gdy skończył opowiadać, zamyślił się przez chwilę tak, jakby wrócił myślami do tamtych chwil.
- Dobry pomysł, to zawsze większe prawdopodobieństwo odnalezienia skarbu. Poza tym nigdy nie wiadomo, co może czaić się w pobliżu. - Kiedy anioł przedstawił swoją propozycję, panterołak od razu się zgodził. Wspólnik z pewnością okaże się bardzo przydatny, szczególnie w takim miejscu jak to.
- I jeszcze jedno, kompletnie o tym zapomniałem. Mam na imię Llewallyn Lóhere i chyba powinienem od tego zacząć. - Zrobił krok do przodu i wysunął dłoń na powitanie.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Wysłuchał tego, co miał do powiedzenia białowłosy. Musiałby skłamać, gdyby nagle powiedział mu, że wszystko pamięta. Tak nie było, dlatego też Malthael nie mógł traktować go jak kogoś, kogo zna. Musiał mówić do niego, jak do nieznajomego, którego spotkał przed chwilą – co prawda wewnętrzny głos w głowie podpowiadał mu wcześniej, że mogą się znać, bo przecież Llewallyn znał jego imię, a przynajmniej to, którego używał do przedstawiania się nieznajomym. Z drugiej strony, ich znajomość rzeczywiście musiała być krótka – o tym z kolei świadczyło to, że białowłosy nie znał prawdziwego imienia anioła.
         – Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to tłumaczyłoby to, skąd znasz moje imię – odparł Mal, jednak dalej nie do końca ufał tej historyjce. Nie pamiętał jej, więc nie mógł jej zaufać, bo przecież panterołak mógł sobie ją zmyślić. Co prawda, brzmiała dość prawdopodobnie, ale nie oznaczało to, że była prawdziwa.
         – Anioły światłości tak, ale nie te upadłe – odpowiedział. Według niego to, co powiedział wcześniej, już dostatecznie powinno wskazać, że jest upadłym aniołem, a nie tym, kim był, gdy rzekomo po raz pierwszy spotkał białowłosego. Cóż… teraz już na pewno powinien domyślić się, że Malthael spadł. Może nawet wpadnie też na to, że tymczasowa amnezja i upadek to wydarzenia, które – w jego przypadku – mają ze sobą wiele wspólnego.
         – To dobrze – odparł krótko. Na usta cisnęło mu się, żeby powiedzieć, że nie są przyjaciółmi, ale zrezygnował z tego. Zamiast tych słów przeszedł do czynu, który mógłby nawet wskazać, że upadły przynajmniej odrobinę wierzy w słowa białowłosego. Chodziło oczywiście o schowanie miecza – niby dalej spoczywał on blisko Malthaela, jednak przynajmniej jego ostrze nie było już wymierzone w stronę Llewallyna.

Miał zamiar podtrzymywać to, o czym myślał wcześniej, chociaż będzie wiedział, jak go traktować, dopiero gdy odzyska pamięć związaną z wydarzeniami, o których mówił białowłosy. Postanowił, że wróci do odgradzania przejścia, wcześniej proponując mężczyźnie, aby ten opowiedział mu, jak się poznali. Może ta opowieść sprawi, że przypomni sobie te wydarzenia – wtedy miałby pewność co do ich prawdziwości lub tego, że są wyłącznie wymysłem panterołaka.
Starał się słuchać tego, co mówił białowłosy, dlatego też nie rzucał kawałkami spróchniałego drewna, a odkładał je na bok. Naprawdę wierzył w to, że może to przywrócić część jego pamięci, która była związana z tymi wydarzeniami i… stało się tak, chociaż był to wyłącznie jakieś skrawki i pojedyncze sceny, z których Malthael nie był zadowolony.
         – Przypomniałem sobie coś… tylko że są to jakieś pojedyncze fragmenty walki, jednak w żadnych z nich nie widać ciebie - odparł, a po chwili ponownie wrócił do rzucania kawałkami przeszkody. Właściwie, tej było już coraz mniej i, gdyby się wysili, mogliby spróbować to przeskoczyć i, może, udałoby im się – tylko że upadły nie chciał tego robić i miał ku temu dwa powody. Pierwsze było to, że chciał dać sobie trochę więcej czasu na „spokojne” przypominanie sobie i to bez wysilania pamięci, a po drugie… po prostu chciał mieć czyste przejście, a także drogę powrotną lub taką, którą mogliby uciec, gdyby coś poszło źle.
         – Dwie pary oczu dostrzegą więcej niż jedna – odparł, jednak nie powiedział, że był to jeden z głównych powodów, które zadecydowały o tym, że upadły złożył swoją propozycję panterołakowi.
         – Moje imię już znasz, więc nie muszę się przedstawiać – dopowiedział, gdy Llewallyn wyjawił mu swoje imię. Może, gdyby zaczął właśnie od tego, spowodowałoby to, że Mal przypomniałby sobie o nim, jednak teraz to tak nie zadziałało.

         – Niedługo będziemy mogli ruszyć dalej – odezwał się, gdy zauważył, że już tylko kilka kawałków próchna zagradza im drogę. Szybko się ich pozbył, a później zaczął wodzić wzrokiem po leśnym podłożu. W końcu kucnął i podniósł nieduży kamień, z którym podszedł do wejścia do jaskini. Krótko po tym, cisnął pociskiem do środka, a ten zaczął odbijać się od ścian – obaj usłyszeli echo, a później zauważyli chmarę nietoperzy, które wyleciały z otworu. Malthael stał dłuższą chwilę w bezruchu, ciągle wpatrując się w wejście – jakby spodziewał się, że nagle wypadnie stamtąd coś, co będzie bardziej niebezpieczne niż grupa nietoperzy.
         – Wygląda na to, że nie zamieszkuje jej nic, co mogłoby nam zagrażać – odparł w końcu. Właściwie dopiero teraz sięgnął po miecz i ułożył go na swoim ciele tak, że w pochwie spoczął na jego plecach. Rękojeść wystawała ponad prawym ramieniem upadłego, a klejnot ze skazą zdawał się obserwować to, co znajduje się przed nimi.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Llewallyn przemilczał niektóre wypowiedzi anioła. Zauważył, że mężczyzna nie jest zbyt rozmowny, co w sumie zwiększało napięcie. Gdy jednak Magnus opowiedział o wspomnieniach, które do niego dotarły, panterołak nie krył rozczarowania. Oczywiście spodziewał się, że po tej historii anioł przypomni sobie o nim, ale okazało się, że to tak nie działa. Niestety.
- Rozumiem. - A raczej chciał zrozumieć. Mimo wszystko wciąż wierzył, że pamięć powróci do Magnusa wcześniej, czy później.
Na tę chwilę postanowił, że spróbuje zapoznać się z aniołem. Możliwe, że zmienił się bardziej, niż przypuszczał, w końcu upadek to nie byle co. Poza tym mężczyzna pewnie był zdezorientowany. Jak można się poczuć, kiedy obcy człowiek wychodzi nagle zza krzaka i mówi, że jesteście starymi znajomymi? Llewallyn naprawdę nie przemyślał swoich czynów, ale na to było już za późno.
Kiedy skończył się przedstawiać, postanowił pomóc nowemu wspólnikowi. W ten sposób uporali się z przeszkodą szybciej, jednak Llewyn nie należał do "tych silnych", więc sprawiało mu to większe trudności.
Gdy upadły rzucił kamieniem, echo rozeszło się w uszach panterołaka znacznie donośniej. Potem z jaskini wyleciały nietoperze, Llewallyn odsunął się krok do tyłu i syknął. Był przygotowany na coś gorszego, jednak wciąż stał w pełnej gotowości.
Anioł wypowiedział na głos swoje przypuszczenia. Wszystko wskazywało na to, że miał rację, jednak wciąż pozostawało to przeczucie. Instynkt podpowiadał łowcy, że nie powinien się rozluźniać ani tym bardziej opuszczać gardy.
Przykucnął tuż przy wejściu i zaczął węszyć. Wyczuł delikatny, a właściwie bardzo znikomy zapach jakiejś istoty.
- Jeżeli skarb naprawdę tutaj jest, to ktoś musiał stamtąd wrócić. Wieść raczej nie rozeszła się sama z siebie. - Wolał podzielić się swoimi przemyśleniami.
- Wyczuwam zapach człowieka, ale jest dosyć stary i sądząc po zarośniętym wejściu, nikt inny tu nie wchodził już od jakiegoś czasu. Dlaczego ta osoba nie zabrała skarbu ze sobą? Jeżeli tam wróciła, to ciekawi mnie co się z nią stało. Zapewne nie chciała puszczać famy o skarbie, ale może... szukała do tego ludzi? Może jest tam bardzo niebezpiecznie, bardziej niż sądzimy? Moje przypuszczenia nie muszą się pokrywać z prawdą, ale wolę stąpać ostrożnie. Nie chodzi tu tylko o parę oczu więcej, wolałbym, żebyś chronił moje tyły, a ja w zamian będę chronił twoje.
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Wiosenka powoli i ostrożnie podniosła się z kolan, sycząc z bólu. Miała otarte od twardego lądowania nogi, lecz szybko o tym zapomniała, gdy rozejrzała się dookoła. Nieopodal niej wciąż leżała żaba, która ją tutaj przeniosła z ukochanego lasu, lecz poza nią nie rozpoznawała zupełnie niczego. Znajdowała się na obcym terenie, nieznanym. Każdy zapach był tutaj inny niż w jej azylu. Wiosenka nie była nawet pewna, czy znajduje się w lesie, czy w jakimś innym dziwnym miejscu. W pierwszym odruchu sięgnęła po żabę, mając nadzieję, że wróci do swojego lasu w ten sam sposób, w jaki przybyła. Kiedy dotknęła figurki, nie stało się jednak zupełnie nic. Żaba była zimna, las dokoła Wiosenki wciąż był obcy, niebezpieczny, a nie swojski.
Wiosenka rozejrzała się z niepokojem, sięgnąwszy po swój łuk. Nałożyła strzałę na cięciwę, chcąc mieć broń w pogotowiu — nie wiedziała, czego się spodziewać i zwyczajnie się bała. Słyszała w oddali szelest, ćwierkanie ptaków i głosy jakichś zwierząt. Każdy trzask łamanej gałązki niepokoił ją coraz bardziej. Źródło tego dźwięku się przybliżało, więc Wiosenka ruszyła w przeciwną stronę, zlana potem. Poruszała się powoli i ostrożnie, oglądając uważnie korę mijanych drzew i wypatrując na niebie wskazówek. Nic nie wyglądało znajomo. Na pewno nie znajdowała się w swoim własnym lesie ani nawet gdzieś w pobliżu — ten las zamieszkiwały zupełnie inne zwierzęta, rosły tu zupełnie inne rośliny i nawet powietrze było jakieś takie… cięższe, mniej słodkie.
Gdy zobaczyła niedaleko jakieś dziwne wejście w głąb ziemi i dwie istoty obok niego, zatrzymała się gwałtownie i schowała się za najbliższe drzewo. Obie istoty stały na dwóch nogach i pachniały jakoś… inaczej. Zupełnie inaczej niż zwierzęta zamieszkujące macierzysty las Wiosenki. Maie jeszcze nigdy nie widziała, żeby istoty wyposażone w nogi nie miały futra, tylko jakieś dziwne ubrania. Jej las rzadko bywał nawiedzany przez kogokolwiek poza zwierzętami — od czasu do czasu zdarzali się jedynie kupcy wiozący towary do miasta. Szlak ten jednak był niezbyt uczęszczany, więc Wiosenka z reguły miała święty spokój. W końcu las powinien być sanktuarium, a nie miejscem zabaw. Ten las najwyraźniej był uczęszczany.
Kryjąc się za pniami drzew, podeszła bliżej. Cały czas węszyła, usiłując zrozumieć, z kim ma do czynienia i jakie zamiary te istoty mają wobec niej. Na razie nie chciała ujawniać swojej obecności, więc jedynie obserwowała, czując narastający niepokój. Z jednej strony chciała wierzyć, że te istoty nie wyrządzą jej krzywdy, a z drugiej widziała ich pierwszy raz w życiu. Nie wyczuwała wrogich emocji, więc poczuła się nieco spokojniejsza.
Zdecydowała, że przecież nie może wiecznie tak stać w ukryciu i nie robić nic. W razie zagrożenia zawsze mogła uciec. Podeszła jeszcze bliżej, opuszczając nieco łuk. Nikt raczej nie będzie do niej przyjaźnie nastawiony, gdy mu na dzień dobry wpakuje strzałę w plecy, prawda?
Powoli wyszła spomiędzy drzew, starając się nie robić hałasu, ale skupiona na dwóch istotach nie zauważyła sterty mokrych liści i się poślizgnęła. Krzyknęła, upadając na ziemię. Zabolało tylko odrobinę mniej niż przy dziwnym lądowaniu, gdy żaba przeniosła ją w to dziwne miejsce. No, to by było na tyle, jeśli chodzi o zachowanie ciszy i niezwracanie na siebie uwagi. Nie dość, że swoim krzykiem wypłoszyła gromadkę ptaków, to jeszcze obie istoty na nią spojrzały. Niekoniecznie przyjaźnie.
— Cześć…?
Wiosenka szybko wstała, nie wiedząc, czy powinna się salwować ucieczką, czy jeszcze trochę poczekać. Miała jeszcze nadzieję, że mimo wszystko nie zostanie źle przyjęta.
Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Nie znała zupełnie terenu, nie wiedziała, jak daleko się znajduje od swojego macierzystego lasu i jak ma do niego powrócić. Przydałaby jej się każda pomocna dłoń, każda wskazówka, więc jeśli te istoty mogły jej pomóc — nie zamierzała się wycofywać.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Nie wiedział dlaczego, ale bardziej spodziewał się, że z jaskini wybiegnie jakiś potwór, stratuje ich obu, a po chwili zacznie się walka – niestety, tylko nietoperze zaszczyciły ich swą obecnością i od razu zniknęły im z pola widzenia, chowając się gdzieś przed dziennym światłem i szukając miejsca, gdzie będą mogły wznowić swój sen.
         – I ta osoba mogła zablokować i ukryć wejście do jaskini, żeby nikt inny nie znalazł tego skarbu. Jeśli to okazałoby się prawdą, to informacje o nim mogłyby roznieść się wbrew woli tej osoby… Może znalazła ona tu nie tylko skarb, a także coś, czemu nie podołałaby w pojedynkę… - odparł, zaczynając rozmyślać nad tym wszystkim. W jego głowie pojawiło się kilka scenariuszy, które miały różne szanse na prawdopodobieństwo zajścia.
         – Mniejsza z tym. Nie przekonamy się, co jest prawdą, jeśli nie wejdziemy do środka – dopowiedział. Co prawda, przed wyprawą przygotował się odpowiednio i dlatego też na jego wyposażeniu znalazły się też pochodnie, jednak chciał spróbować oświetlać drogę przy pomocy magii ognia, a konkretniej jednego zaklęcia, które przypomniał sobie gdzieś po drodze i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że o nim wie.
         – Może skarbu było tyle, że ta osoba nie zdołała zabrać całości za jednym razem? Może chciała zebrać grupę zaufanych osób, żeby zabrać resztę i w trakcie stało się coś, co to wszystko opóźniło… albo ten człowiek zginął – odparł i podszedł bliżej wejścia do jaskini. Odblokowali przejście, więc nie było sensu w dalszym ciągu stać przed nim i rozmawiać.
         – Chodźmy do śr… - powiedział, chociaż przerwał zdanie, gdy usłyszał krzyk. Od razu odwrócił się w stronę, z której wydawało mu się, że dochodził ten dźwięk.

Spojrzał na dziewczynę, która teraz stała w niedużej odległości od nich. Przesunął wzrokiem po całym jej ciele – i nie miał tu na myśli oglądania poszczególnych części jej ciała i zatrzymywania wzroku na dłużej na tych, które lubią oglądać mężczyźni. Owszem, dziewczyna była naprawdę ładna, jednak Malthael patrzył na nią i oceniał ją pod względem stopnia niebezpieczeństwa, jakie może dla niego stwarzać i tego, jakby poradził sobie w walce przeciwko niej. Miała ze sobą łuk i kołczan ze strzałami, więc na pewno wiedziała, jak używać tej broni… mimo wszystko, nie wyglądała na kogoś groźnego.
         – Kolejna osoba szukająca skarbu…? - zapytał, przez chwilę spoglądając jej w oczy. Właściwie, przez ten niegroźny wygląd nie pasowała zbytnio do obrazu przeciętnego poszukiwacza przygód lub skarbów, jednak… pozory zawsze mogły mylić.
         – Możesz się do nas przyłączyć, tylko nie próbuj nas oszukać, gdy już uda nam się znaleźć ten skarb… Gwarantuję ci, że wtedy pożałujesz, że to zrobiłaś – powiedział to, kładąc dłoń na rękojeści miecza, aby wysunąć go z pochwy o jakiś cal lub dwa. Tak, żeby nieznajoma mogła zobaczyć ostrze wykonane z ciemnego metalu, a także klejnot ze skazą na środku rękojeści, który teraz sprawiał wrażenie, jakby przyglądał się dziewczynie.
         – W każdym razie, ja jestem Magnus, a obok mnie stoi Llewallyn… Twoje imię? - zakończył pytaniem. Wyjawiając sobie imiona, stawali się odrobinę mniej nieznajomi, nawet jeśli Malthael nie podawał im swego prawdziwego imienia.
         – Teraz ruszajmy – odparł, gdy dziewczyna przedstawiła im się, a później odwrócił się z powrotem w stronę wejścia do jaskini. Wszedł do środka, mając dziwne wrażenie, że właśnie on będzie pełnił funkcję przywódcy grupy.

Oczywiście, w środku było ciemno, chociaż dzienne światło wpadające przez otwór wejściowy, sprawiało, że ciemność była mniej przytłaczająca. Upadły postanowił spróbować wykorzystać zaklęcie, o którym przypomniał sobie wcześniej. Zatrzymał się na chwilę i uniósł dłoń na wysokość klatki piersiowej. Wykonał nią kilka gestów, jednocześnie szepcząc coś na tyle cicho, że tylko on mógł to usłyszeć – po tym przed jego dłonią pojawiła się kula nie większa od męskiej pięści, przeniosła się ona w okolicę lewego ramiona upadłego, zajmując miejsce, w którym normalnie mógłby znajdować się świecący czubek pochodni, gdyby upadły ją niósł.
         – Yhm… Mam też pochodnie w razie, gdyby jednak nie udało mi się podtrzymywać tych świecących kulek – powiedział cicho, a później wyczarował dwie kolejne – jedna podleciała do Llewallyna, a druga do Primavery. Cóż, teraz mógł stwierdzić, że poszukiwania skarbu rozpoczęły się i jeszcze to, że… właściwie nie musiał cały czas myśleć o tym, żeby kule nie zniknęły. Tak, były magiczne i wykorzystywały jego energię, żeby cały czas świecić, jednak wydawało mu się, że w jakiś sposób same dbają o to, żeby cały czas mieć dostęp do źródła magii, z której powstały.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Nie było to zbyt profesjonalne. Panterołak miał wyczulony słuch, ale nie usłyszał skradającej się maie. Był zbyt skupiony na węszeniu, co sprawiało mu niemałą trudność, zwłaszcza w obliczu tak starego zapachu.
A może dziewczyna stąpała tak cicho, że nawet jemu ciężko by było ją usłyszeć? Ale... to mało prawdopodobne.
Llewallyn wzdrygnął się, ale szybko odzyskał spokój. Skoro ktoś był tak nieostrożny, że się przewrócił, to chyba nie mógł mieć złych zamiarów? Nawet jeśli miała broń, którą — jak założył łowca — potrafi się posługiwać. Z drugiej strony, przypomniało mu się, jak to on przedstawiał się aniołowi. Wtem wolał zamilknąć, choć na jego twarzy było widać lekkie zmieszanie.
Wydała mu się miłą i bezinteresowną osobą, co... jednak trochę kolidowało z chęcią zgarnięcia skarbu. Wciąż mogły to być tylko pozory, nawet jeśli jej głos był taki przyjemny, a zapach taki... cudowny!

Gdy Magnus zaproponował jej, aby dołączyła, panterołak szczerze się uśmiechnął. Nie, nie dlatego, że anioł wystraszył ją tym swoim... wszystkowidzącym mieczem. Był po prostu zainteresowany nową osobą. Poza tym, w grupie raźniej!
Chwileczkę... Kto wyznaczył Magnusa liderem? Bo w końcu każda grupa takiego ma, a upadły — jakby nie patrzeć-zachowywał się jak właśnie przywódca.
I... może nawet nadawał się do tej roli. Wtedy Llewallyn przestał już się przejmować — przecież tamten był starszy i bardziej doświadczony. A czym przewodził kiedykolwiek Llewyn? Właściwie, to... czym miałby niby dowodzić? Zauważył, że nie jest na tyle zdeterminowany, aby w jakiś sposób sprzeczać się z aniołem. Chociaż... Gdyby chciał, to ten spór może nawet wyszedłby dla niego na lepsze.
"Nie, zapomnij. Na co to komu? I na co komu szef, który boi się pająków? Który boi się małych, przebrzydłych..." dopiero wtedy sobie uświadomił, że w jaskiniach znajdują się te włochate potwory. Zaprawdę w lesie też kilka łaziło, ale dopóki żadnego nie zauważył, nie robił awantury... Z drugiej strony, może w końcu uda mu się to przezwyciężyć? Ze strachem trzeba walczyć! Choć... nie zawsze można liczyć na wygraną...
Pogrążył się w myślach, a ocknął dopiero, gdy usłyszał swoje imię.
- Możesz mi mówić Llewyn. Jeśli chcesz - powiedział to, gdyż tak będzie po prostu szybciej, im łatwiej będą się nazywać, tym lepiej. To pozostawia więcej czasu na reakcje, co przyda się zwłaszcza z racji, że nie znają kryjących się w jaskini niebezpieczeństw. A przecież takowych może być sporo.

Powoli wszedł do środka za swoim kompanem. Ciemność panująca wewnątrz nieco mu przeszkadzała, ale dzięki wyczulonym zmysłom odbierał ją mniej wrogo. Można było także dostrzec, że po ciemku jego oczy się nieco jarzą.
Czuł lekki chłód, który starał się go przeszyć i wywołać ciarki. Odporność Llewallyna nieco się zmniejszyła odkąd opuścił zasypaną śniegiem wioskę, w której się urodził, jednak taki mrozek na niego nie działał.
Wtedy Magnus wyczarował swego rodzaju kule światła, które przywodziły na myśl panterołakowi ogromne świetliki. Ujął go nie tylko wygląd, ale samo ich powstanie. Sam bowiem nie potrafił posługiwać się magią, dlatego ta bardzo go fascynowała. Kiedy jedna z kul do niego podfrunęła, poczuł bijącą od niej odrobinę ciepełka. Jego ogon się nieco ożywił — zaczął poruszać się w lewo i prawo, uszy stanęły dęba, a on sam ledwo powstrzymał się przed złapaniem ją w ręce. Tak...
Potrząsnął głową, jakby chciał odegnać kocie instynkty. Zauważył, że jest z tyłu, jednak towarzyszy dogonił już spokojnym krokiem.
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Wiosenka przyglądała się obcym z taką samą ciekawością, z jaką oni jej. Nie wyczuwała niebezpieczeństwa, lecz wciąż towarzyszył jej lekki niepokój. Obie istoty były uzbrojone znacznie lepiej niż ona, wyposażona jedynie w nędzny łuk. Gdyby chcieli, z łatwością mogliby zrobić jej krzywdę. Maie jednak im bez większego trudu zaufała, bo przecież w gruncie rzeczy nie mogliby jej zabić, prawda? Nie byli chyba na tyle bezduszni, żeby zaatakować i zabić bez powodu drugą istotę?
Podniosła się z ziemi, otrzepując ubranie z liści, i podniosła z ziemi swój łuk. Na całe szczęście nie ucierpiał wskutek upadku, cięciwa nie została zerwana, a strzały zachowały się w jednym kawałku.
— Primavera — przedstawiła się nieśmiało. — Wiosenka. Miło mi.
Zastanawiała się, czy powinna wyciągnąć do nich ręce, czy zostałoby to uznane za niezręczne. Stwierdziła w końcu, że obie istoty są na tyle zdystansowane, że mogą sobie tego nie życzyć.
Kiedy usłyszała o poszukiwaniach i o skarbie, drgnęła. Nigdy w życiu nie słyszała o żadnym skarbie skrytym w lesie — ale też jej las wypełniały wyłącznie drzewa, nie było tam żadnych dziwnych jaskiń ani tym bardziej skarbów, nie licząc dziwnej, rozwalonej chatki, w której napotkała żabę.
I co, uznali ją za kolejną poszukiwaczkę skarbu? Ją, która nie wiedziała, gdzie się znajduje, z kim jest i dlaczego w ogóle się tutaj znalazła? Ją, która ledwo umiała się bronić? Ją, która się bała nieznanych miejsc, ciemności?
Już samo spojrzenie na zejście do jaskini ją przerażało. Wzdrygnęła się.
Z drugiej strony za wszelką cenę nie chciała zostać sama w obcym miejscu. Już chyba lepiej się tymczasowo przyłączyć do tych istot i z ich pomocą odnaleźć swój macierzysty las. Sama by do niego z powrotem nie trafiła, nawet nie wiedziała, gdzie i jak go szukać.
— Nie szukam skarbu — powiedziała cicho, robiąc krok naprzód. — Właściwie to się zgubiłam i będę potrzebować waszej pomocy. Mogę wam pomóc w poszukiwaniach skarbu, a wy pomożecie mi.
Zresztą i tak skarb nie byłby jej do niczego potrzebny. W lesie nikt nie handlował, nikt nie używał złota ani innych cennych rzeczy. Wszystko wykorzystywane na co dzień zostało stworzone przez Matkę Naturę, a nie zostało ukształtowane przez cudze ręce.

Kiedy weszli do jaskini, Wiosenkę otuliły ciemności. Ścisnęła mocniej łuk, starając się wyczuć nierówności terenu, by wiedzieć, gdzie stąpa. Kule światła wyczarowane przez lidera wyprawy były dosłownie błogosławieństwem.
I jednocześnie przekleństwem, bo teraz Wiosenka dokładnie widziała skapującą z sufitu wodę, grzyby gdzieniegdzie pokrywające ściany oraz dziwne włochate stworzenia pełzające po podłodze. Tych stworzeń też nigdy wcześniej nie widziała, lecz z jakiegoś powodu się ich bała. Nie wyczuwała zupełnie ich emocji, w przeciwieństwie do wszystkiego, co żyło w lesie. To było naprawdę dziwne.
Nieopatrznie stąpnęła w kałużę i się wzdrygnęła. Woda nie pachniała tutaj normalnie, zalatywała stęchlizną, rozkładem. Kolejna rzecz do parady dziwnych rzeczy w jaskini. Ale może tak było w każdej jaskini — Wiosenka nie miała doświadczenia w tej kwestii, więc nie umiała powiedzieć.
Cieszyła się, że nie idzie zupełnie z przodu, tylko pośrodku. Dzięki temu miała plecy Magnusa przed sobą i mogła za nim podążać. Miała tylko nadzieję, że się nie zgubią w tym labiryncie korytarzy, bowiem przeszli już przez kilka rozwidleń. Jej towarzysze zdawali się wiedzieć, dokąd idą. Na szczęście. Pozostawało jej się tylko modlić, żeby się nie zgubiła.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Im dłużej myślał o tej dziewczynie, tym bardziej wydawało mu się, że mogła mówić prawdę i rzeczywiście nie jest poszukiwaczem skarbów, a kimś, kto znalazł się w nieznanej okolicy i teraz chce wrócić do domu. Zaproponowała im nawet, że pomoże w ich poszukiwaniach w zamian za to, że oni później pomogą jej dostać się tam, gdzie chce wrócić. Magnus zgodził się na to, chociaż stało się to dość oszczędnie i ograniczył się do skinienia głową – co przecież i tak było tym, że przystał na taką kolej rzeczy. Może Primavera zaskoczy ich jakimiś umiejętnościami, które akurat okażą się przydatne w niektórych sytuacjach. Zresztą, upadły nie był nawet pewien tego, jakie umiejętności posiada on sam – nie odzyskał przecież wszystkich wspomnień, dlatego też nie wiedział, co umie i czego nie będzie mógł zrobić.

W końcu weszli do jaskini, a niedługo po tym Malthael mógł poddać testowi swe umiejętności magiczne. Nie był pewien, czy uda mu się stworzyć porządne źródła światła, jednak powiodło to się i nawet nie musiał pilnować tego, żeby cały czas był aktywne.
Oczywiście, światło ujawniło też, że w jaskini żyją różne zwierzęta – głównie chodziło tu pająki i stworzenia potocznie nazywane „robalami”. Uciekały one przed ognistą łuną, która otaczała trzyosobową grupę, i chowały się w ciemności. Właściwie, one nie bały się wyłącznie światła… nowe, duże stworzenia także sprawiały, że mniejsza ratowały się ucieczką w bezpieczną ciemność. Z sufitu w niektórych miejscach skapywała też woda, która tworzyła kałuże tam, gdzie podłoże było nierówne. Na szczęście nie były one głębokie i rozległe… na razie, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby w tej kwestii coś się zmieniło. Natomiast co innego można było powiedzieć o jaskini, bo minęli już kilka bocznych korytarzy, w które mogliby wejść lub nie… Cóż, oni wybierali akurat drugą możliwość i ciągle szli przed siebie.
         – Właściwie, wydaje mi się, że wcześniej nie podzieliliśmy się informacjami, które mamy na temat skarbu – odezwał się, kierując swe słowa do panterołaka. Przed jaskinią mieli inne sprawy na głowie i rozmawiali o czymś innym, a później może obaj uznali, że wiedzą tyle samo, mimo że o tym wszystkim dowiedzieli się z innych źródeł. Dopiero teraz, gdy Malthael pomyślał o tym ponownie, stwierdził, że przecież te „inne źródła” są dość dobrym powodem, żeby porównać informacje i wymienić się nimi. Ostatecznie może okazać się, że nie wie on więcej niż Llewallyn, jednak zawsze warto to sprawdzić.
         – Ja o skarbie dowiedziałem się od dwóch strażników miejskich. Przyjaciel jednego z nich opowiedział mu o tym, a ten postanowił powiedzieć o skarbie swojemu towarzyszowi. Podsłuchałem ich trochę i dopiero później zacząłem zadawać pytania. Właściwie, dowiedziałem się tylko tyle, że skarb ukryty jest gdzieś w Ruinach Nemerii lub w okolicy tej lokacji i prowadzi do niego jakieś ukryte przejście… Strażnik nic nie wspomniał o niebezpieczeństwach, pułapkach czy tego, co ukrywa się pod nazwą „skarbu” - mówił, cały czas idąc przed siebie i rozglądając się wokół. Nie wiedział w ciemności, więc aktualnie zasięg jego wzroku ograniczał się do strefy, którą stanowiło światło z magicznych „pochodni”.
         – I… właściwie to tyle. Na początku nawet nie byłem przekonany, że opowieść ta jest prawdziwa, ale udało się znaleźć tajemniczą jaskinię, która mogłaby być tym ukrytym przejściem – dodał. Nie powiedział już nic więcej, bo teraz nastała kolej panterołaka na powiedzeniu, co on sam wie na ten temat.

         – Myślicie, że powinniśmy w końcu skręcić w lewo lub w prawo? - zapytał, gdy minęli kolejne rozwidlenie. W dalszym ciągu szli prosto, co było też trochę jego winą, bo przecież to on szedł jako pierwszy. Nie prosił się o rolę przywódcy grupy, jednak… to przyszło jakoś samo.
         – Mam dziwne wrażenie, że te boczne odnogi i tak, prędzej czy później, skończą się ścianą i będziemy musieli zawracać – dodał, chociaż nie mógł tego poprzeć żadnym argumentem. Po prostu właśnie to podpowiadało mu coś, co można by było nazwać intuicją. Chciał też znać zdanie innych na ten temat, bo przecież podróżowali w grupie i niektóre decyzje powinni podejmować razem, nawet jeśli byli dla siebie niemalże nieznajomi i pewnie niezbyt sobie ufali. W dodatku zupełnie jakby na potwierdzenie słów upadłego, z prawej odnogi mogli usłyszeć coś, co przypomniało warczenie. Ostrzegawcze warczenie, które jakby podpowiadało im, że nie powinni tam wchodzić, bo może to się źle skończyć.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Pająki tu, pająki tam, Llewallynowi zaczęło się kręcić w głowie. Te małe, odpychające insekty były dosłownie wszędzie! Co prawda starał się wszystko ignorować, nie zwracać na nie uwagi, jednak strach nakazał mu je obserwować. Co by to było, gdyby jakiś wylądował na jego grzbiecie!
Widząc ich strach przed ogniem, starał się trzymać jak najbliżej swojego płomyczka, za który był niezwykle wdzięczny Magnusowi. Na szczęście szedł z tyłu, więc nikt nie zauważył tych paru wzdrygnięć i odskoków, jakie wykonał, przemykając obok robali. W jaki sposób one mogą być aż takie szybkie? Przecież są małe, ale gdyby tylko chciały, mogłyby obsiąść go całego w kilka sekund. Po chwili machnął głową. "Nie warto myśleć o takich rzeczach".

Nie szedł zbyt szybko, a dzięki wyczarowanym kulom ognia mógł z łatwością zobaczyć i ominąć większe kałuże. Właściwie, to dostrzegał w tamtym momencie niemal wszystko, bo dopóki istniało choć najmniejsze źródło światła, prawie nic nie mogło umknąć jego uwadze. Z jego słuchem było podobnie, choć może nawet lepiej z racji, że dźwięk tam rozchodził się naprawdę łatwo. Czasami mógł usłyszeć trzepot skrzydeł nietoperza, dochodzący z bocznych korytarzy.
Nie miał zastrzeżeń co do decyzji Magnusa. Ciągle szli prosto, ale gdyby usłyszał coś niepokojącego, z pewnością dałby im znać. Na razie tylko podążał za nimi, z uprzednio nałożoną na łuk cięciwą i pełnym skupieniem.
Wtedy anioł postanowił wszcząć rozmowę na temat skarbu, która pozwoliła mu się nieco rozluźnić i nie myśleć ciągle o przeciwnościach losu. I o pająkach.
- Strażników? - Podrapał się po plecach, czując nagłe swędzenie. Zapewne ugryzł go komar albo skaleczył się o jakąś gałąź w lesie, nie miał jednak ochoty tego drążyć. - To ciekawe, bo ja usłyszałem o nim w karczmie. Dwoje elfów, wydaje mi się, że leśnych, zwróciło moją uwagę nerwowością i szeptem. Byli dość podejrzani, czyli groźno wyglądający mężczyźni obwieszeni arsenałem i... no dobrze, mniejsza o to. Z czystej ciekawości nastawiłem ucha, przez co dowiedziałem się o kilku ciekawych rzeczach. Mianowicie o tym, że gdzieś w Ruinach Nemerii znajdują się niewyobrażalne bogactwa. Ten, który o tym opowiadał, wydawał się bardzo pewny siebie, zupełnie tak, jakby już tam był i widział skarb na własne oczy. Już wtedy miałem swoje podejrzenia co do prawdziwości jego słów, lecz teraz, kiedy udało nam się znaleźć wejście nieleżące w ruinach, może nawet skarb nie składa się wyłącznie ze złota czy kosztowności. - Sam zaczął się zastanawiać, co mogło się tam znajdować. O ile skarb w ogóle istniał.
- Hmm... Przeszukując las, widziałem wiele śladów, prowadzących do ruin. - Skoro już się wymieniali informacjami, postanowił podzielić się tą uwagą z kompanami. - Oczywiście mam na myśli ślady stóp. Podejrzewam, że to ludzie, którzy szukają, bądź... szukali naszego skarbu. - Poprawił się, gdyż nie zauważył tam prawie żadnych śladów świadczących o ich powrocie. Wszystkie były skierowane w stronę tego starego miejsca, dlatego przypuszczał, że coś ich tam zatrzymało. Również z tego powodu zdecydował się, na początkowe przeszukanie jedynie okolic ruin. Jak można wywnioskować, nieczęsto rzucał się od razu na głęboką wodę.

To było jasne, że Magnus nie ma bladego pojęcia, gdzie iść. Ale w sumie, to żaden z nich nie znał właściwej drogi, więc dla Llewallyna nie miało większego znaczenia to, gdzie lider ich prowadził. Każdy odgrywał swoją rolę, a zadaniem panterołaka było najprawdopodobniej ubezpieczanie tyłów.
Co wcale nie znaczy, że jego zdanie nie ma znaczenia.
- Główny korytarz przekonuje mnie bardziej niż poszczególne odgałęzienia. Może to być jednak zmyłka, ale coś musimy wybrać. Myślę, że na razie dobrze jest podążać tunelem głównym, jeśli jednak coś zwróci naszą uwagę, warto to sprawdzić. - Powiedział to i chwilę potem stanął jak wryty. Nie usłyszał ostatnich słów Magnusa, gdyż jego uwagę zwróciło warczenie. Głośne, niebezpieczne powarkiwanie, które już gdzieś słyszał. Nabrał powietrza w płuca i zamyślił się, "Jesteśmy dość głęboko. Nie przypuszczałem, że spotkamy je akurat tutaj.".
Inni także usłyszeli ten odgłos, a wtedy zapadła chwila ciszy. Słychać było jedynie warczenie...
- Niedźwiedź - powiedział jakby szeptem, wyjawiając swoje przypuszczenia. - Nie jestem specjalistą, jednak kilka razy przebywałem w jaskiniach. Jeśli mnie słuch, i pamięć, nie myli, taki sam odgłos wydają właśnie niedźwiedzie.
- Jeżeli dojdzie do konfrontacji, a myślę, że tak, miejcie się na baczności. To naprawdę twarde skurczybyki, a na dodatek jesteśmy w całkiem ciasnym miejscu. - Cicho westchnął - "To może się źle skończyć".
Potem spojrzał na pozostałych i uśmiechnął się. "Hmm... pewnie martwię się na zapas".
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Powiedzieć, że Wiosenka czuła się w jaskini nieswojo, to jak powiedzieć, że słoneczko na niebie ma niską temperaturę. Im głębiej wchodzili w labirynt korytarzy, tym bardziej zaczynało jej brakować ciepła i świeżego powietrza. Czuła się przytłoczona duchotą, napierającymi na nią wąskimi ścianami. Brakowało jej miękkiej ziemi pod stopami, śpiewu ptaków i wszechobecnej zieleni. Labirynty jaskiń wydawały się zupełnie innym światem, obcym, nieprzyjaznym, pełnym zimna oraz dziwacznych stworzeń, które pewnie po paru sekundach przebywania na słońcu by się spaliły. Albo co najmniej usmażyły.
Gdy kolejny pająk przebiegł niedaleko jej nóg, Wiosenka wzdrygnęła się. Nie wydawało jej się, żeby mieszkańcy jaskiń mieli złe intencje; pozwalali im przejść i uważnie obserwowali. Wiosenka jednak wiedziała, jak łatwo intencje danej istoty mogą się zmienić. Wystarczyłoby tylko je sprowokować, żeby zaatakowały.
Ścisnęła mocniej swój łuk, żałując, że dołączyła do tej wyprawy. Śmierć wśród litych skał, dziwnego mchu i kapiącej wody nie była szczytem marzeń dla żadnego maie. Tutaj nawet połączenie z Matką Naturą wydawało się słabsze, praktycznie nieistniejące. W lesie wszystko żyło, wszystko oddychało, nawet ziemia, a tutaj… Tutaj życie praktycznie nie istniało. Wiosenkę napawało to lękiem.
Głosy jej towarzyszy zabrzmiały w półmroku dziwnie swojsko, zresztą tak naprawdę wszystko było lepsze od tej upiornej ciszy przerywanej jedynie odgłosami kapania wody i szurania pajęczych nóg.
Jako że Wiosenka nie miała nic do powiedzenia na temat skarbu, nie odzywała się. Słuchała jednak pozostałe w korowodzie istoty z wyraźną ciekawością. Dotychczas nigdy nie natknęła się na żaden skarb — nie licząc przeklętej żaby w rozwalonej chatce, o ile można ją uznać za skarb — więc nie wiedziała, czego się spodziewać. W lesie największymi skarbami były owoce Matki Natury: jagody, jeżyny, maliny, żołędzie, czasem poziomki… A gdy towarzysze Wiosenki mówili o skarbie, raczej nie mieli na myśli jedzenia, prawda? W jaskini raczej nie da się znaleźć dobrego jedzenia, skoro tutaj nic nie rośnie…
Wiosenka zaprzestała swoich rozważań, gdy doszli do kolejnego rozwidlenia. Ufała Magnusowi, więc nie protestowała, gdy ich prowadził prosto przez wszystkie korytarze. Przynajmniej w ten sposób malało ryzyko, że się zapętlą i zgubią.
Dziwny ryk nie przestraszył Wiosenki. Brzmiał znajomo, choć dużo groźniej, niż maie słyszała to w lesie. Wiele razy bawiła się z niedźwiedziami i wiedziała, jak się zachowują, lecz te zwierzęta wydawały się dużo, dużo bardziej niebezpieczne. Z całą pewnością nie miały okazji obcować z żadnym maie. Wiosenka teraz bardzo wyraźnie wyczuwała emocje zwierząt — zbliżających się coraz bardziej w zbitej gromadzie. Wszystkie bez wyjątku były żądne krwi, niezależnie od tego, czy miała być to krew maie, kotowatych czy aniołów.
— To wyjątkowo niebezpieczne niedźwiedzie — powiedziała powoli Wiosenka, wciąż wbijając wzrok w korytarz, z którego dochodziło warczenie. — Nie wiem, czy uda mi się je uspokoić. Jest ich zbyt dużo. Możemy się wycofać? Chodźmy w lewo. Najlepiej powoli. Potem możemy pobiec.
W jej własnych uszach jej głos zabrzmiał dość cienko, więc ścisnęła mocniej łuk, chcąc dodać sobie odwagi. Wolałaby nie mieć do czynienia z czterema rozwścieczonymi niedźwiedziami jaskiniowymi na raz i miała nadzieję, że jej towarzysze zgodzą się na wycofanie się i nie będą chcieli w głupi sposób kończyć życia.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

On i Llewallyn wymienili się informacjami. Upadłemu przeszło przez myśl, że może ktoś specjalnie rozpowszechniał wiadomości na temat tego skarbu, bo doskonale wiedział o niebezpieczeństwach, które mogą tu czyhać na nieostrożnych poszukiwaczy przygód albo takich, którzy poradzą sobie z potworami lub innymi stworzeniami, które mogą spotkać po drodze. Osoba ta mogłaby regularnie sprawdzać wejście do jaskini, o czym mogłyby poświadczyć nawet te ludzkie ślady, o których wspomniał panterołak. Czarnoskrzydły raz jeszcze to wszystko przemyślał i postanowił, że właściwie mógłby powiedzieć o tym towarzyszącej mu dwójce.
         – Wydaje mi się, że… - przerwał, nawet nie rozpoczynając mówić o tym, co chciał powiedzieć. Nie zrobił tego z własnej woli, bo z tunelu, który minęli, wszyscy mogli usłyszeć gardłowe warczenie, ostrzegające o tym, żeby tu nie zaglądali.

Malthael chciał iść do przodu, jednak Primavera odezwała się i powiedziała im, że może lepiej, żeby skręcili w lewo. Co prawda, oddaliliby się wtedy od niedźwiedzi szybciej, niż gdyby nadal szli przed siebie, jednak nie mieli pewności, co znajdą w bocznym korytarzu… Może akurat jest to taki, który kończy się litą ścianą – wtedy byliby w pułapce, jeśli zwierzęta zdecydowałyby się iść za nimi.
         – Nie wiemy, na co natkniemy się w tym korytarzy, ale może dobrym pomysłem będzie pójście tam… - odparł i od razu skręcił. Nawet zaczął iść szybciej, gdy do uszu grupy dotarł kolejny niedźwiedzi ryk. Upadły anioł postanowił, że swoimi spostrzeżeniami podzieli się z innymi później, gdy już rozmową nie będą ryzykowali tego, że niedźwiedzie znajdą ich i cały czas będą za nimi podążać. Teraz istniała możliwość, że zwierzęta będą za nimi szły, chcąc pozbyć się czegoś, co im zagraża. Z drugiej strony, niczym ich nie sprowokowali i nie próbowali wejść tam, skąd usłyszeli zwierzęce dźwięki. Może niedźwiedzie akurat jakoś wyczują, że coś, co wzięli za zagrożenie, oddala się od nich i zrezygnują z próby pościgu.
Okazało się, że korytarz ten nie kończył się ślepą uliczką, a przynajmniej nie teraz. Mogli iść dalej, jednak Mal nie wiedział, czy po jakimś czasie zacznie biec i zmusi pozostałych to zrobienia tego samego. Jak na razie wystarczyło to, że poruszali się szybkim marszem – akurat on szedł jako pierwszy, więc to on narzucał tempo Primaverze i Llewallynowi.
         – Może za nami nie pójdą. Wyczują, że się oddalami i wrócą tam, skąd przyszyły nas ostrzec – powiedział cicho, jednak panterołak i maie mogli to usłyszeć bez problemu. Ten pierwszy akurat szedł jako ostatni, a Malthael miał nadzieję, że pilnuje on ich pleców – zwłaszcza teraz, gdy istniało rzeczywiste zagrożenie, które mogłoby nadejść właśnie stamtąd.

Upadły nie odzywał się przez jakiś czas, zresztą jego towarzysze zrobili to samo. Po prostu szli teraz przed siebie, przy okazji dowiadując się, że jednak jest to długi tunel i, raczej, nie kończy się ścianą. Nie wiedział, jak wygląda sytuacja z niedźwiedziami i, czy może się już odezwać… postanowił, że zaryzykuje.
         – Wcześniej chciałem coś powiedzieć, ale niedźwiedź mi przerwał – odezwał się cicho, jakby nadal obawiał się, że podążają za nimi drapieżne zwierzęta. Przez chwilę nie odzywał się znowu, jakby chciał uzyskać upewnienie, że nie są śledzeni. Właściwie, to miał nadzieję na to, że odezwie się dziewczyna – w końcu to ona wcześniej powiedziała im o niedźwiedziach i o tym, że są niebezpieczne. Zupełnie, jakby jakoś je wyczuła i wspomniała też o tym, że „nie wie, czy uda jej się je uspokoić”.
         – Cóż… Pomyślałem, że może ktoś, może specjalnie rozprowadzać plotki o tym skarbie, żeby zachęceni tym poszukiwacze przygód odnaleźli wejście i zajęli się wszystkimi niebezpieczeństwami, które czekają po drodze. I… przy okazji, może, powpadali w ewentualnie pułapki. Osoba ta musiałaby też, co jakiś czas, sprawdzać, czy ktoś odkrył wejście. Pomyślałem o tym, gdy Llewallyn wspomniał o ludzkich śladach, na które natknął się w okolicy – dopowiedział, nawet na krótką chwilę odwracając się w tył, gdy wspomniał o panterołaku. Przy okazji także Primaverę obdarzył krótkim spojrzeniem oczu o kolorze ciemnej stali, które w świetle magicznych „pochodni” wydawały się lekko świecić.
         – Co o tym sądzicie? - zapytał, odwracając wzrok, aby znów patrzeć na to, co znajduje się przed nimi. Nie wiedział, jak długo będą szli, aż w końcu trafią na coś, co nie jest wydającą się nieskończoną ciemnością – dlatego też zawsze mogli zająć czas marszu rozmową, nawet jeśli mieliby mówić przyciszonymi głosami.
Awatar użytkownika
Llewellyn
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Myśliwy
Kontakt:

Post autor: Llewellyn »

Oczywiście, że nie miał zamiaru kończyć życia w tak głupi sposób! Zostać porozrywanym na strzępy? Po to, by jego truchło zostało pożarte przez wygłodniałe bestie? Nie. Zwrócił głowę w stronę odgłosów warczenia i zmarszczył brwi. Chwilę potem pewnym krokiem ruszył za towarzyszami.
W pewnej chwili chciał coś powiedzieć, jednak szybko się powstrzymał. Znowu usłyszał powarkiwanie, ale był pewien, że także odgłosy kroków ciężkich łap, należących do niedźwiedzi. Zbliżały się, ale nie wystarczająco szybko, żeby ich dogonić. Przynajmniej na razie.
- Obawiam się, że skarb może znajdować się tam, skąd przyszły. - Skoro już dzielili się swoim niepokojem, panterołak postanowił wypowiedzieć tą myśl na głos. Starał się mówić cicho, by nie zwrócić tym uwagi drapieżników.
- A może... może one są tam, by czegoś strzec? - Dopiero jak to powiedział, zaczął się zastanawiać jak absurdalnie to brzmi. Niedźwiedzie to dzikie zwierzęta! W jaki sposób miałyby niby... a, no tak. - Nie znam się na magii, ale chyba mogły zostać zaczarowane? - Pomyślał, że szansa na to jest bardzo mała, może nawet takowej nie ma. W tamtym momencie jego wyobraźnia działała na pełnych obrotach, ciężko mu było racjonalnie myśleć przebywając w pobliżu niebezpieczeństwa. Oczywiście nie chodziło mu o niedźwiedzie, one nie były tak straszne jak pająki. Po chwili cichutko odchrząknął i dodał. - Nieważne, to pewnie nic takiego.
Pomimo ściszonego głosu, znajdując się w podziemiach ich szepty roznosiły się dalej, niż panterołak by tego chciał. Z drugiej strony nic nie powinno ich zaskoczyć. Jeśli coś będzie się zbliżało, prawdopodobnie zauważą to bez większego problemu.

Szli spokojnie, jak na razie nic się nie działo, choć od czasu do czasu można było usłyszeć powarkiwanie, za każdym razem coraz odleglejsze. Uśmiechnął się w duchu, możliwe, że jednak nie będą musieli walczyć z tamtymi bestiami. Kiedy Magnus zaczął mówić, Llewallyn wstrzymał oddech. Wyczekiwał jakichkolwiek oznak na to, że niedźwiedzie ruszyły w ich stronę. W tamtym momencie niczego jednak nie usłyszał. Spojrzał czarnoskrzydłemu w oczy, przemyślał jego wypowiedz i podrapał się po brodzie. Po chwili odezwał się.
- Niewykluczone. Ja... możliwe też, że myliłem się w pewnej kwestii. Magnusie, - zwrócił się do anioła, ale chciał, żeby Primavera także go posłuchała - wspominałem wcześniej, że przy wejściu można wyczuć stary zapach należący do człowieka. Otóż on nie musiał być wcale taki stary... - Parsknął cicho i wciągnął powietrze w płuca, próbując przypomnieć sobie tamtą woń. - Mój węch jest niewiele czulszy od ludzkiego. Jeśli ten zapach był świeższy niż przypuszczałem, twoja teoria może się sprawdzić. - "Naprawdę może. Powinienem mieć oczy otwarte. Kto wie, co może czaić się w miejscu takim jak to?".

- Stójcie! - Czegoś nie zauważył. Coś przeoczył, przegapił. Usłyszał jakiś szmer i po chwili, kiedy minęli boczną odnogę, z lewej strony wyszła jakaś dziwna, humanoidalna istota. Za chwilę skoczyła Llewallynowi na plecy i uczepiła się ich. Była mała, ale zwinna i szybka. Miała za to długie ręce i obślizgłą, zieloną skórę, a co najdziwniejsze nie posiadała oczu. Po chwili z tego samego rozgałęzienia wyszła grupka podobnych do niej, tym razem większych i prawdopodobnie starszych istot. Nie wyglądało na to, że są przyjaźnie nastawieni do poszukiwaczy skarbu. Wtedy jeszcze panterołak nie wiedział czym one są.
Syknął głośno na to stworzenie, gdyż z początku zawiązało swoje ręce wokół jego szyi, a potem przysłoniło mu oczy. Szarpał się i próbował wyrwać, jednak nic to nie dało. Wysunął z kołczanu jedną strzałę, a potem wbił ją między oczy napastnika. Ten osunął się i padł martwy.
Jednak w tym czasie reszta z nich postanowiła zaatakować. Widocznie nie spodobało im się to, co panterołak zrobił ich młodszemu koledze...
Awatar użytkownika
Primavera
Szukający drogi
Posty: 41
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Maie lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Primavera »

Wiosenka ucieszyła się, że skręcili właśnie w lewo zamiast iść naprzód. Ich szanse na przeżycie odrobinę wzrosły, a to zawsze lepsze niż nic.

— To nie są magiczne niedźwiedzie — powiedziała, gdy usłyszała mamrotanie idącego z tyłu panterołaka. Gdyby nie to, że musieli iść naprzód w dość szybkim tempie, chętnie by się odwróciła, żeby z nim porozmawiać. Teraz jednak szybka i cicha rozmowa w biegu musiała wystarczyć. Po chwili dodała: — Ale niewykluczone, że czegoś strzegą. Niedźwiedzie się bez powodu nie złoszczą. Tylko wtedy, gdy ochraniają małe. Albo coś innego.

Och. Wiosenka nie do końca wiedziała, co oznaczają słowa Llewallyna i o co może chodzić z tymi ludzkimi śladami. W jej lesie rzadko pojawiali się jacyś ludzie — czasami przejeżdżali przez niego kupcy, lecz poruszali się oni jedynie wyznaczonym szlakiem i z niego nie zbaczali z obawy przed groźnymi zwierzętami. Dlatego też nie miał kto zostawiać dziwnych śladów na ziemi, ponieważ wszystkie były dziełem mieszkańców lasu.

Już co prawda nie słyszeli groźnego powarkiwania, ale niepokój nadal ciążył Wiosence. Miała wrażenie, że za chwilę wydarzy się coś złego. Nie zaproponowała jednak powrotu, bo to mogłoby być jeszcze gorsze. Jej dłoń zaciśnięta na rękojeści łuku aż zbielała, a słuch wyczulił się na wszystkie dźwięki dochodzące z otoczenia. Wszystko tu pachniało inaczej, wyglądało inaczej — i dźwięki też były zupełnie inne. O ile w lesie słychać było głównie szum wiatru tańczącego wśród liści, śpiew ptaków, basowe rozmowy zwierząt czy trzaski łamanych gałęzi, tak tutaj panowała martwa cisza, przerywana jedynie przez trójkę wędrowców. W lesie było ciepło, zielono, przestronnie i słonecznie, tutaj ściany jaskiń zdawały się na nich napierać, powietrze było duszne, parne, aż śmierdzące.

Gdy po dłuższej chwili Wiosenka usłyszała okrzyk Llewallyna, błyskawicznie się zatrzymała i odwróciła. Niemal nie krzyknęła, gdy jej oczom ukazały się dziwaczne istoty. Pachniały rozkładem i przypominały postacie z najgorszego koszmaru.

O najświętsza Matko Naturo.

Jeszcze nigdy w całym swoim niedługim życiu Wiosenka nikogo nie zabiła. Miała za dobre serce, żeby polować na zwierzęta, nie miała też w lesie absolutnie żadnych wrogów. Teraz jednak nie wyglądało na to, żeby te dziwaczne istoty miały dobre zamiary. Było ich pięciu, lecz tyle wystarczyło, żeby pewność siebie Wiosenki spadła do zera.

Gdy tylko ich towarzysz poległ, istoty rzuciły się na trójkę towarzyszy z dziwacznymi, ptasimi okrzykami, tak przenikliwymi, że Wiosenkę momentalnie rozbolały uszy. Niemalże odruchowo wpakowała w szyję jednego z nich strzałę, ale drugi zdołał dotknąć jej ramienia i je prawie złamać. Jego skóra była obślizgła, pokryta jakimś śluzem, i Wiosenka się wzdrygnęła, próbując zrzucić z siebie przeciwnika. Nie miał oczu, ale zadawał zadziwiająco celne ciosy, więc wszystko to sprawiało bardzo upiorne wrażenie. Ostre pazury przeorały skórę maie, która tylko cudem zdołała wyciągnąć z kołczanu strzałę i wbić ją w plecy stworzenia. Wyglądało na to, że ci mieszkańcy jaskiń nie należą do zbyt silnych istot, skoro nawet ona zdołała pokonać jedną z nich, a nie uważała się za mistrza sztuk walki.

Gorzej, że teraz zranione ramię zaczynało boleśnie piec i za nic w świecie nie chciało się zregenerować.
Zablokowany

Wróć do „Ruiny Nemerii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości