Opuszczone Królestwo[Rozwidlenie traktu] Powrót ciemności

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

[Rozwidlenie traktu] Powrót ciemności

Post autor: Celine »

Smoczyca nie kręcąc zbytnio nosem, zlepiła w ciągu jednego dnia zadowalającą drużynę najemników. Umiejętności tej zgrai pozostawiało wiele do życzenia, ale nie mogła mieć wszystkiego, biorąc pod uwagę dosyć ograniczony czas. Celine wraz z orszakiem najemników wyruszyła z Rapsodii do Efne w pośpiechu, spowodowanym pilnymi sprawami, które wymagały wręcz jej natychmiastowej obecności.

Pogoda dopisywała z delikatnym wiatrem i ze słońcem wysoko na niebie. Tumany pyłu i kurzu widać było już z daleka. Kareta wraz z konną obstawą poruszała się na granicach własnych wytrzymałości, podskakując i niebezpiecznie skrzypiąc na większych nierównościach na powszechnie znanym trakcie. Podróżujący w obawie o własne bezpieczeństwo i nie chcąc podpaść osobistości w pośpiechu, zazwyczaj z własnej woli schodzili na pobocze. Co bardziej oporni dostawali batogiem i srogie lanie od najemników, którzy się nie cackali w tańcu.

Sami najemnicy dawali wrażenie srogich i przygotowanych na wszystko. Uzbrojeni dosyć losowo, wciąż roboli wrażenie w lekkich kolczugach i z ostrą stalą w dłoniach, chociaż nie zabrakło też bojowych młotów czy innych cudów. Drużyna ogólnie składa się z trzech grup. Dwie po dziesięć osób zajmowała przód oraz tył w całym szyku, a jedna składająca się z dwudziestu głów, dotrzymywała tempa po obu stronach karety.

Woźnica był liderem owej grupy, rzucając czasami soczystymi obelgami we wszystkie strony, aby niezdyscyplinowana do końca gromada, nie rozlazła się jak krowi placek po łące. Wystarczyło, że jak takowy pachnieli, co nie umknęło uwadze Pani Królowej, ale postanowiła dzielnie zdzierżyć finezje zapachów tych marnych samców i wynagrodzić sobie to później w bardziej przyjaznych dla nosa okolicznościach.

Henry przerzucił lejce do jednej dłoni, zwalniając wyraźnie karetę, co nie pozostało bez uwagi osoby wewnątrz. Niewielkie okienko w ściance karety przy siedzisku woźnicy otworzyło się z trzaskiem, ukazując buźkę Celine w całej swej okazałości. Od razu wrzucił najlepszy uśmiech w swym najemniczym arsenale na twarz, ale dziewczyna była szybsza.
— Nie przypominam sobie, aby pozwoliła wam zwolnić. Co to ma znaczyć?! Wytłumacz się.
— Oj, oj, księżniczko. Konie muszą odpocząć, a tak się składa, że dojeżdżamy do rozwidlenia dróg. Podróżując dalej regularnym traktem, trafimy na sporą polanę, ludzie i zwierzęta są zmęczeni. Przerwa dobrze wszystkim tobie zrobi, nawet mi znużenia się udziela, a i ludzie chcieliby skorzystać z dobrodziejstwa pobliskiej Nefari — odrzekł uległym głosem woźnica, widząc duszony przez dziewuchę w spojrzeniu gniew.
— Regularny trakt? — Smoczyca wyraźnie zamilkła, lustrując rozmówcę pytająco — Kieruj się na Ruiny Nemerii.
— Przez zrujnowaną Nemerie? Po zmroku? To szaleństwo, praktycznie jak samobójstwo. Nie ma mowy, co jak co, ale ludzi na śmierć nie rzucę.
Celine wywróciła oczami, znikając na dłuższą chwilę w karecie, a po czym wysunęła przez okienko dłoń ze sporym mieszkiem, gdzie wesoło brzęczały monety.

Henry przełknął ślinę i odruchowo wyrwał mieszek z delikatnej dłoni, obawiając się, że babsko w karecie zmieni zdanie i cofnie ofertę. Otwierając go, prawie spadł z siedziska, dziękując bogom za hojność. Gdy siły wróciły do umysłu, jak i ciała, zatrzymał gwałtownie karetę i wskoczył na dach karety. Wsadził brudne, tłuste paluchy do gęby i zagwizdał.
Widząc, że chłopaki się zebrali, postanowił wytłumaczyć sytuację.
— Zmiana planów, kierujemy się na zrujnowaną Nemerie — wypowiedział głośno, rozglądając się wokół po twarzach kompanów.
W grupie wkradł się chaos i liczne głosy sprzeciwu. Woźnica nie chcąc całkiem stracić panowania nad sytuacją, krzyknął donośnie.
— Ej, ej, słuchajcie do końca! Nasz dobroczyńca, panienka Celine zaoferowała zwielokrotnione wynagrodzenie!
— Niech wsadzi sobie w rzyć! Ma nas za idiotów ta laleczka? Cenimy nasze życie, nawet jak da dwa razy więcej, nie ma takiej opcji — rzucił ktoś wulgarnie, po czym tłumnie został poparty przez resztę. Co niektórzy nawet go poklepali po ramieniu i kiwali głowami, że chłop mądrze gada.
Henry westchnął ciężko i pokazał rozłożone obie dłonie.
— Wynagrodzenie wzrosło dziesięciokrotnie.
Zapadła martwa cisza, nikt nawet nie odważył się złapać oddechu, bo te słowa jeszcze długo rozbrzmiewały im w umysłach.
— Kto się boi nieumarłych! Chłopaki, jedziemy nakopać tym workom kości! Będziemy bogaci. Na koń chłopcy! — odezwał się ten sam, co jeszcze parę chwil wcześniej kazał monety zwrócić grzecznie smoczycy.
W międzyczasie Celine wewnątrz karety, powstrzymywała się przed wyjściem, aby zaoferować specjalną nagrodę dla tego osobnika. Dokładniej to kąpiel w dole z pijawkami, ale to mogłoby zbuntować resztę tych gorszorasowców.
— To tylko robale, muszą sobie po bzyczeć czasami. Czego się spodziewałaś? — mruknęła sama do siebie i zrobiła głębszy oddech, aby w czas ukoić nerwy.

Na rozwidleniu dróg podążyli mniej popularnym i zaniedbanym traktem przez zrujnowane miasto. Poruszali się wolniej niż na normalnej drodze, ale mimo wszystko mogli zaoszczędzić mnóstwo czasu, ale dla niełuskowatej gadziny liczył się czas, bez względu na koszty.
Odcinek podniszczonego czasem traktu między rozwidleniem od strony Rapsodii a zrujnowanym miastem pozostawiał wiele do życzenia. Do tego obserwujące ich zewsząd ślepia nie poprawiały komfortu nikomu z podróżującej grupy. Na szczęście nieumarłe istoty trzymały dystans i tylko obserwowały. Ludziom ulżyło, ale smoczyca czuła niepokój. W przeciwieństwie do nich żyła o wiele dłużej i widziała za dużo napaści przez te paskudne istoty. Nie chcąc wprowadzać paniki w ludzki orszak, nie przekazał owych wieści, tylko wygodnie się rozsiadła.
— Nekromanta, dawno nie widziałam żadnego. Dzisiaj będzie bankiet, tylko głównym daniem jesteśmy my
Powiedziała cicho sama do siebie, zmartwiony głosem i przymknęła oczy, aby zregenerować jak najwięcej siły przez zbliżającym się spotkaniem z nieprzyjaźnie nastawionym nekromantą.

Pani Królowa jak zawsze trafiła w sedno sprawy. Gdy tylko kareta oraz zastępy najemników wkroczyły na rynek zrujnowanego miasta, nieumarli zaczęli wychodzić ze wszystkich mrocznych zakamarków miasta, całkowicie otaczając grupę jak zwierzęta na rzeź.
— Zabić wszystkich, nie pozostawcie żadnych żywych!
Mrożący krew w żyłach głos, usłyszał każdy. Ghoule, szkielety i inne dziwactwa rzuciły się na ludzi. Nieumarli spotkali się ze sporym oporem, ale w przeciwieństwie do żywych, nie męczyli się, a ich końca nie było widać. Wynik był przesądzony, zanim walka się nawet zaczęła.
— Panienko! Panienko, otwórz! — krzyczał woźnica, dobijając się do drzwi karety i budząc przy tym smoczycę.
— Ciszej, przestań krzyczeć.
— Otwieraj córko psa, bo sam zaraz tobie poderżnę gardło!
— Coś mówiłeś?
Celine cała czerwona z gniewu otworzył z impetem drzwi, które wylądowały prosto na twarzy grożącego jej faceta. Stracił parę zębów i złamała mu nos. Zataczając się, oparł się dłonią o jednej z boków wejścia, mając zamiar wejść. Smoczyca jednak uśmiechnęła się szeroko, trochę złowieszczo i z impetem załadowała mu podeszwę białego bucika prosto na twarz. Co prawda siły to jako kobieta nie miała, ale lider najemników i tak ledwo trzymał się na nogach. Stracił równowagę raz jeszcze i przewrócił się na ziemię. Nie trzeba było długo czekać, aż rzucą się na niego ghoule. Dołączył swoim okrzykami do reszty braci. Niejedna szlachcianka pewnie zamarłaby ze strachu, zemdlała, spanikowała, ale nie Celine.
Korzystając z okazji, że nieumarli byli zajęci najemnikami oraz truchłem lidera, przeniosła się na miejsce woźnicy, a stamtąd z trudem wczołgała się na dach karety, która była dosyć wysoka. Rozejrzała się do wokół, zauważając, iż najemnicy dzielnie walczyli. Połowa już przepadła w mroku, ale druga połowa walczyła o życie.
— Jak przeżyjecie, monety są wasze, a jak nie… weźcie je ze sobą do grobu — zaśmiała się pod nosem słodko, co niejednemu wojakowi zagotowało krew w żyłach.
Niestety każdy z nich miał pełne ręce roboty i nikt nie zwrócił już więcej uwagi na młódkę, a przynajmniej w ich oczach. Była to jedna z najdłuższych nocy w życiu smoczycy, wydawała się nie mieć końca, podobnie jak otaczająca ją agonia i śmierć.

Z niemałym trudem Pani Królowa wydostała się ze zrujnowanego miasta. Niestety nikt z najemników nie przeżył, a nawet jakby przeżyli, też chcieliby ją zabić. Idąc przed siebie, opierając się o pobliskie drzewa, zastanawiała się, czy nieszczęścia po prostu lubią jej dotykać. Głębiej w umyśle odgrywały się obrazy z tamtej nocy, gdy odzyskała świadomość. Straciła poczucie czasu, ile już maszeruje, ale im dłużej szła, tym bardziej miała ochotę stanąć i zasnąć. Zdawała sobie sprawę, że spotka ją tylko śmierć, jeżeli ulegnie tej pokusie. Zacisnęła zęby i przedzierała się przez las dalej, w ostatnim znanym jej kierunku — rozwidleniu traktu.

W końcu o zmierzchu parę dni po masakrze w ruinach dotarła ledwo żywa do rozwidlenia. Padał deszcz, grunt był grząski i zdradliwy. Mokra ziemia wręcz wysysała resztki sił z ledwo stojącej na nogach dziewczyny. Gdy zabrakło sił, aby iść o własnych nogach, zaczęła się czołgać przez błoto i morką ziemię. Nie trwało to jednak zbyt długo. W końcu świadomość uciekła, a nieprzytomna Celine leżała na środku traktu w dosyć przykrym stanie.
Zanim została pochłonięta przez ciemność, szepnęła sama do siebie, trochę z wyrzutem do świata:
— Czemu los jest wredny aż do tego stopnia? Nie rozumiem…
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Jakże cudownie było być konikiem - ten dobrze o tym wiedział, kto wiedział, a kto nie wiedział, ten na pewno nie był Kito, mknącym wraz z wiatrem po pozornie wymarłych ziemiach Królestwa. Królestwa, które było Opuszczone (przez większość inteligentnych istot), a władzę nad nim sprawowały niepodzielnie żywioły. Mieszkańcami były zaś głównie zwierzęta i bestyjki wszelkich maści, rozmiarów i upodobań oraz roślinki od wieków przejmujące zrujnowane domy, wioski i niegdysiejsze kamienne wille, teraz przemienione w niekształtne sterty oplecione w większości ramionami z korzeni bądź przyozdobione czuprynką z trawy. A trawa ta była dobra, zielona, soczysta i źdźblasta, tak jak należy, choć wyjątkowo niesmaczna. Aż dziw brał, że coś, co wygląda tak zacnie, w smaku nie dorównuje nawet przegniłym sianiskom. Ale weź tu dyskutuj z naturą.
        Centaur nie zamierzał, choć gdyby mógł, chętnie szepnąłby Matce parę słów odnośnie do tego, jak działają jego półkońskie kubki smakowe i jaki dysonans poznawczy funduje niewinnym podróżnikom zetknięcie się z tutejszą trawiastością. Jednak nie było co narzekać - nadal znaleźć można było mnóstwo kwiecia czy liściowców, a także upolować coś bardziej mięsnego. Tego Kito chwilowo wolał nie robić i z resztą nie musiał - jego płowy grzbiet przyozdabiały bowiem nowo zdobyte juki wypełnione niemalże po brzegi jabłkami, pietruszką i marchwią. Jabłka wcinał po drodze jako przekąski, z korzeni spichrzowych robił zaś wywary i pijał je w czasie postojów. Czasami dorzucił do nich zielsko znalezione po drodze, a jak się trafiło to i parę sikorków. Był więc niemal stale syty i zadowolony, a jadł tym chętniej, że ciężar ładunku nieco dawał mu się we znaki. Poza tym marzył już o nieco większej swobodzie ruchów, a nie mógł odprawiać cudawianek w powietrzu, gdy przytroczone miał do boków plecionki. Może by i nie zleciały od razu, ale to, co w nich było, miało wielką szansę się wysypać, a jeśli nie wysypać, to przynajmniej porządnie obić. I choć centaur i obtłuczone jabłko zje, to ten konkretny wolał w czasie podróży podelektować się chrupkim i słodkim niż gorzko-rozpaćkanym. Chociaż wieczorami czasem mu się zmieniało i szukał tych uszkodzonych. Niektórych po prostu ciężko jest zrozumieć.
        Teraz zaś popisywał się kulinarnie - stawiając żwawo swoje kopytka na ziemi, trzymał w ręce kijaszek z nabitym nań owocem w liczbie trzech, jedną dziką cebulką jakiegoś czegoś i grzybem o rozmiarach co najmniej szlachetnych. Bezmięsny, surowy, najprawdziwszy szaszłyk. Taki piękny! Kito aż nie mógł od niego oderwać oka i uśmiechał się w jego stronę zdecydowanie nazbyt szeroko.
        - Spójrzcież moi mili co czteronożna istota jest w stanie zrobić ze łbem i ręcami, jeżeli pozwoli jej się pomyślować! - wykrzyknął zachwycony swoim geniuszem. - I posądzić, że niektórowie woleją ściskać wszystko na osobno i nosieć i im to wypada… doprawdy, nie zrozumiem ich wdziśczas! - To mówiąc, wepchnął sobie do gęby kawałek kapelusza (tego od grzyba) i zaczął radośnie memłać.
        Fikuś frunął obok niego na rozpostartych skrzydełkach, ciesząc się ze swobody i ogromu przestrzeni, jednakże trzymając się stosunkowo blisko przez wzgląd na drapieżne ptaki sunące niczym cienie śmierci po chumurzącym się niebie. Kito też miał je na uwadze. Męczyło go takie dziwne wrażenie, że jeden z nich, taki co śmignął mu ledwie godzinę temu na skraju widzenia, był wielkości muła. Może było to tylko złudzenie, tzw. „Efekt Opaski”, co zdarzało się całkiem często, gdyż nienaturalnie zwiększała zasięg wzroku konika, ale on nie zawsze był świadom, jak bardzo. Z oceną odległości też bywało krucho, skoro zasłonięte miał drugie oko. I tak coś, co w rzeczywistości było malutkie, mógł niechcący wziąć za giganta, jeżeli nie miał czasu się temu przyjrzeć. Inna sprawa, że czasami figle płatały mu jego własne przeświadczenia — widział kiedyś takiego króliczka, co mu się majaczył w oddali. I coś tak mu mówiło, że to całkiem pokaźny futrzak jest. Ale on nie, „to na pewno tylko pomyłka w wyostrzaniu wzroku i ocenie odległości”. I co? Jak bydle zaczęło go gonić, to o mało kopyt nie zgubił.
        No, ale bywało. Teraz więc dreptał, nie tracąc namiastek czujności, ale i nie przejmując się zbytnio. Ostatecznie od czasu do czasu umiał sobie poradzić.
        Zerknął na chwilę na zad (tak, swój własny), bo poczuł, jak mości się na nim drugi z jego małych towarzyszy. Pączek dużo się dziś nie nalatał, ale czując w powietrzu zbliżającą się ulewę postanowił przespacerować się po centaurzym poziomie i schować w koszyku.
        - Ach ty spryciarzu! - pochwalił go Kito - A ja gdzie się wezmę ukryję, co? Nie pogłówkowałeś o mnie? Nah, nah, co ja z wami miewam, moi malutcy. - Uśmiechnął się i wrócił do kontrolowania drogi przed nimi. Trawa. Wszędzie trawa. O wielu różnych odcieniach i w stanach od wybitnie dobrego do uschniętego na wiór. Na górzystym, chłodnym horyzoncie zaś majaczyły ruiny miasta Nemerii.
        - Spokojnicko chłopcy, tam nie liziemy! - uspokoił ich, machając miarowo szaszłykiem i zaglądając w gryzoniowate oczy Fikusia tak głęboko, jak tylko konik mógł królikowi. Zdecydowanie zgadzali się w tej sprawie.

        Kiedy pierwsze krople spadły im na sierść, długouchy wykonał ostry manewr, tnąc powietrze przed nosem centaura i tak jak Pączek schował się w jednym z koszyków. Teraz Kito został na deszczu sam.
        - Ładnieście mnie okiwali! - skomentował to nie bez entuzjazmu, choć przygasał on, gdy spoglądał w siniejące niebo pokrywające się purchlami nabrzmiałych kołtunów burzowych. - Chyba lunie rychlej niżlim sądził… a schronienia coś ni ma. Mogliśmy byli się zatrzymać w tych przytulnych kamieniach, co je mijaliśmy, gdybyście nie pietrali się, że skonsumi was ten misiek - stwierdził, chichocząc. Powoli tracił jednak nadmiar dobrego humoru. Normalnie deszcz absolutnie mu nie przeszkadzał, ale burza to była jednak burza. Ej… Chwila! Kiedy zrobił się z niego taki wygodnicki synalek!? Tylko miągwy i dwunogi mogą chować się po domach i jaskiniach, kiedy natura postanawia w końcu ich umyć. A prawdopodobieństwo oberwania piorunem też w sumie nie było takie wielkie. Nie większe niż to, że dach zawali się na głowę, albo w innej kryjówce czaić się będzie jadowity wąż czy pajęczyca. Wzmożoną siłą wiatru Kito nie musiał się natomiast przejmować, bo nad tą miał niemalże pełną kontrolę. Przyspieszył, by z dumnym spokojem wejść w środek nawałnicy.
        - Grzejcie nasze jabłka, kochani, bo czuję, że chyba nas wytarmosi. - powiedział z nijakim trudem, gdy wiatr stawał się coraz silniejszy i zabierał mu dech. Dobrze… może miał możliwość panowania nad żywiołem, ale nie zawsze z niej korzystał. Wolał wywoływać hulanki powietrza niż je uciszać, gdyż w pierwszym przypadku czuł się jak wolny, zdolny źrebaczek, w drugim - jak zbuntowany odsadek tupiący na matkę nogą. A tak nie wolno było. Dlatego też, póki nie stanowiło to zagrożenia dla jego małych milusińskich, nie ingerował w pogodę i znosił zaciekłe smagania deszczu jakby to była nagroda. Bo w końcu była - czuł, że (nie licząc nóg) wyjdzie z tego czystszy niż po ostatniej wizycie w trzygwiazdkowej stajni „Pięknotka”.

        Burza trwała, a on rozmyślał nad wiadomościami, które miał zanieść w świat, nad odbytymi niedawno rozmowami z milutkimi ludźmi i elfkami, nad samymi elfkami i innymi kobietami… musiał przyznać, że przeznaczenie mocno ułatwiało mu bycie porządnym, obdarzając go końskim tułowiem. Co nie znaczyło, że nie zastanawiał się co by było, gdyby urodził się takim chociażby człowiekiem… to były ciekawe istoty. Rozmnażać się mogły niemal ze wszystkim, co chodzi (bardzo upraszczając), nadto zbudowały odrębny dział kultury wokół zagadnień z tworzeniem potomstwa związanym (były wszak i rasy, które podchodziły do tego wstydliwiej). Hmm, ciekawe czy pokusy umiały przybrać centaurzą formę…
        Bogobojny wiatr palnął go upominająco, gdy zaczął zaglądać nie w te zakamarki natury, w które przystoi zaglądać komuś niosącemu jabłka, a wtedy konik uśmiechnął się jak nastolatek i złapał się ręką za głowę.
,,Przeproszuję, wiem, wiem. Nie czas teraz na to ni miejscowość. Wybaczta!” Pomyślał. ,,Wrócimy do tego, jak będę przy jakich klaczkach.” Dodał ciszej, bo przecież i myśli mogą mieć swoją głośność. Wichura zaś chyba nie usłyszała, bo nie zesłała na niego wyładowań co przypiekłyby mu trochę zad. Iść jednak było ciężko. Nad głową wisiały czerniejące chmury sprawiające wrażenie aż nazbyt bliskich ziemi, ta zaś przyszarzyła się, a źdźbła przyległy do niej, ulegając bijącej w nie wodzie. Wokół było wilgotno i duszno, szum zaś zagłuszał wszystkie odgłosy prócz odległych grzmotów. Powietrze zgęstniało, a mglista szaruga stworzyła parawan, przez który nawet oko Kito nie mogło się teraz przebić. Trochę nie lubił tego uczucia. Bo czuł się jak w klatce. Ziemia pd nim, powała z mroku nad jego głową. Wokół ściany ograniczające ruch. Bardzo, bardzo chciał, aby już się rozpogodziło. Postanowił jednak nie być niemiły dla pogody i postawić się własnym upodobaniom. Dlatego przystanął, odchylił lekko do tyłu i rozpostarł ramiona, przyjmując na siebie całą zaciekłość ulewy z uśmiechem na ryju.
        - Kocham cię, burzo! - krzyknął. - Kocham twoją wodę, twoją grozę, twoją zawzięt…!
        Parę sążni od niego wściekła błyskawica rąbnęła w uschnięte drzewko, a on spłoszył się jak zdziczały rumak i poczuł w ustach chyba swoje własne serce. Jedno z dwóch.
        Lekcja na dzisiaj brzmiała - nie wolno kłamać żywiołom! One i tak wiedzą lepiej. Dlatego sza i mówić tylko prawdę! Powtarzał to sobie przez następne pół godziny niczym nerwową mantrę, aż ochłonął, a nawałnica przesunęła się dalej. Wtedy, z chwili na chwilę zaczął się z tego coraz głośniej śmiać, uzmysławiając sobie, jakim jest idiotą w porównaniu do natury, która to nawet nie ma jednego mózgu. Tak - nieposiadanie tej części ciała czasem oznaczało potęgę. Chociaż często też kończyło się wyeliminowaniem osobnika. Jak nie przez kogoś to przez niego samego.
        ,,Ale Matka Natura nie posiada cielska, które mogłoby zginąć”, przypominał sobie samemu. ,,I wiele innych bezmózgich istot jest ich popozbawionych. Może więc lepiej, że cielesny ja, mam w posiadaniu te swoją łepetynkę?” Zadowolony nagle z samego faktu, że posiada głowę, poczuł gwałtowny przypływ radości i chęci do dalszej podróży. A jednak nie doszedł daleko, bo oto na jego drodze zamajaczyła czyjaś sylwetka grzęznąca w błocie, a silna aura dobiła się do jego umysłu.
        - Smok? - zastanowił się na głos, bo Fikuś i Pączek już zaczęli wyglądać z koszyków. - Jakiś taki mikry, orzekłbym. - Gad nadal był daleko, ale nie trudno było poznać jaką formę przybrał. Z bezpiecznej odległości szaman zastanowił się nad jego emanacją. Musiało to być dojrzałe bydlę, całkiem silne i chyba nie do końca przyjemne. Na pewno za to ładniutkie lub obdarzone godną zobaczenia charyzmą. Najbardziej zadziwiające było jednak to, że takie stworzenie wylegiwało się w błocie, zamiast przecinać nieboskłon swoją sylwetką i korzystać z daru, jakim są prawdziwe skrzydła. Czyżby coś go dopadło? Jego aura nadal żyła, więc i on też musiał jeszcze dychać. Konik postanowił więc zaryzykować i podejść do niego. Nie miał nic przeciwko smokom, ale bardziej opiekuńcze odruchy wzbudzały w nim drobne, słabe niewiasty niż przepełnione magią gadzi…
        - A cóżto, cóżto?! - zadziwił się, gdy dotarł do ubłoconego ciała. - Toż to panienka! Moi mali, jakąż gafę bym wziął strzelił! Wziąć taką śliczność za mości faceta lub bezpłciowego frędzla! Ubijcie mnie chłopcy, bo chyba tracę ja wam zmysły! - jęknął - Powinienem był się od razu domyśleć! - dodał, poważnie niezadowolony, że trybiki jego radaru na babeczki najwidoczniej uległy zatarciu. Jeszcze chwila, a nie będzie odróżniał samca od samicy, stając z nimi oko w oczy!
        - Ale któż to mógł sponiewierać tak to śliczne niewieśnie stworzenie? Nie zabierając przy tym jej dorgocennej czapeczki? Widzieliście kiedy takiego durnia? - zapytał przyklękając przy kobiecie i sprawdzając jej stan. Nie była połamana, za to najwyraźniej wycieńczona i bardzo nie w formie. Dało się ją jednak bezpiecznie przenieść.
Wstał więc, przeciągnął się i za pomocą wiatru uniósł nieprzytomną dzieweczkę, oczyszczając ją nieco przy okazji, choć nie na tyle, by nie zabrudziła jego grzbietu, gdy ostrożnie ją nań rzucił. Ziemią zajmie się później. Utwardzając teren drugą ze swoich magii, ruszył dalej, by znaleźć odpowiednie miejsce do dalszych działań. Czego jak czego, ale powalonego smoka na swojej drodze się nie spodziewał.

        Minęło trochę czasu. Zdecydowanie trochę czasu. Ziemia chłodna od nocy dopiero zaczynała nagrzewać się słońcem, które sunęło w górę po jasnym niebie o pastelowych kolorach. Wokół panował naturalny jazgot - owady cykały, ptaki nadzierały się przekornie, w oddali coś jakby rżało. Powietrze pachniało świeżością, a jego słodycz drażniła chrapy. Jednak nie tylko ona. W niewielkim kociołku, jednym z trzech sprzętów, jakie obecnie konik przy sobie nosił (także w jukach, żeby nie chwalić się, ile to naraz potrafi unieść) gotował się wywar. Jadalny. Jego woń była jednak gorzka i niezachęcająca tak od razu do jego spożycia. Drugi w kolejności sprzęt kuchenny - nożyk - leżał na kamieniu, chochelka zaś moczyła się w pseudozupie. Więcej konik nie posiadał - no, jeszcze te dwa koszyczki i ich owocowo-warzywną zawartość. No i smoczycę. Ona zaś, wyczyszczona już jak należało, spoczywała na szczątkach swojego własnego ubrania. Jędrny biust miała dla przyzwoitości zakryty włosami (Kito układał je tam starannie cały poranek, dla jak najlepszego efektu), a od bioder do połowy ud okrywała ją jego prywatna, osobista szmatka. Szmatka, która, krótko mówiąc, miała takie wymiary, że gdyby położyć ją w drugą stronę zakrywałaby kobitkę od szyi do kolan, ale powiedzmy, że Kito nie chciał, aby przewiało jej boki. Tak czy inaczej, porządnie zadbana, czekała właśnie w słodkiej nieświadomości na kociołkowy posiłek, który jej wybawiciel mieszał powoli, nucąc przy tym jakieś tajemnicze, szamańskie melodie. Wiele już minęło, odkąd ostatnio znalazł wiekową panienkę w szczerym polu, trudno więc było się dziwić, że humor mu dopisywał. Przynajmniej póki jego nowa podopieczna nie otworzyła oczu i ust.
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

Post autor: Celine »

O tym, że smoczyca żyła, świadczyły lekko rozwarte wargi zaczerpujące powietrza, jak i powtarzające się ruchy klatki piersiowej w górę i w dół. Przez większość czasu pozostawała w bezruchu, ale momentami twarz zdradzała, że wewnętrznie odbywała sobie tylko znaną walkę.

Dochodzące ze wszystkich stron różnej maści bodźce, wybudziły ją z lekkiego już snu już o wiele wcześniej. Po zobaczeniu obróconego do niej zadem centaura, zamknęła oczy i zapadła w sen ponownie, wmawiając sobie, że to tylko sen. Zachowała się przy tym na tyle dyskretnie, że czworonóg, ani jego towarzysze nie mieli okazji zdać sobie z tego sprawy.

Drugie przebudzenie nastąpiło przez dość trywialną potrzebę ludzkiego ciała. Zerwała się z ziemi gwałtownie, zrzucając z siebie wszystko (razem z włosami). Następnie pobiegła w stronę najbliższych zarośli, znikając w nich jak bajeczna rusałka, tak jak natura ją stworzyła.
Pewna, że jest bezpieczna od jakichkolwiek spojrzeń (zwłaszcza centura), załatwiła fizjologiczną potrzebę ludzkiej opoki.
Zdała sobie też wtedy sprawę, że nic na sobie nie ma, bo próbowała ściągnąć z siebie nieistniejący na niej ubiór. Nie przypominała sobie, aby wylądowała w błocie naga, co uprościło całą zagadkę, co stało się z jej ubiorem. Obserwując samą siebie, wydawała się trochę za czysta, co również się nie zgadzało.
Nie czuła wstydu jeżeli chodzi o to, że rumak widział każdy jej zakamarek nagiego ciała, ale jednak czuła dziwny dyskomfort na myśl o tym, że dotykał JEJ ciała. Powoli przerodziło się to w czystą wściekłość, którą udało się jej tylko opanować resztkami rozsądku, że dzięki kobyle żyła. Smoki w większości były bardzo dumnymi istotami, ale nie były ślepe na takie akty. Królowa nie była inna, ale nie uśmiechało się wyskoczyć z zarośli i świecić nagością.
Z pomocą magii przestrzeni, udało się gadzinie uzyskać dosyć prostą halkę po kolana. Idealnym wyjściem z sytuacji nie była, ale nie mogła kręcić nosem. Wolała cokolwiek niż nie mieć na sobie nic. Zwłaszcza w samczym towarzystwie!

Opuściła nieśpiesznie gęste zarośla, kierując się w stronę pichcącego na polanie centaura. Temperatura jak dla niej była w sam raz, z drugiej strony nie miałaby nic przeciwko, jakby było trochę zimnej. W końcu była zimnolubna jako smok, co najwidoczniej odbijało się również na tym ciele.
Zlustrowała wzrokiem wybawiciela niezbyt przychylnie, zauważając niewielką ilość sprzętu rozłożonego wokół. Największą uwagę poświęciła parującej zawartości kociołka. Panującą ciszę pomiędzy smoczycą, a nieznajomym przerwało donośnie burczenie brzucha.
Dziewczę otworzyła szeroko oczy, nie mogąc się pogodzić ze zdradą żołądka i ukazaniu jej w takim świetle. Nie poznała nawet jeszcze imienia wybawiciela, więc zażenowana odwróciła spojrzenie od sylwetki centaura, kierując je w inne miejsce polany.
— Kiedy posiłek będzie gotowy? Jestem głodna. — Zwróciła się do niego niezbyt wyraźnie, prawie tak jakby nie chciała, aby usłyszał jej słowa. Oblała się przy lekkim rumieńcem i zacisnęła wargi razem, oczekując odpowiedzi od „kucharzyka”.
W międzyczasie zacisnęła palce obu dłoni po bokach halki, trzymając końce w dosyć nerwowy sposób, jakby cała sytuacja była dla niej ciężka (a raczej niedopuszczalna).
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Gdyby ofiarą jego bezinteresownego ratunku był chłopiec, albo mężczyzna, nawet nie przerwałby mieszania kociołkowego wywaru, kiedy toto zerwało się i pobiegło w krzaki. Smoczyca jednak samcem w żadnej mierze nie była, nie obejrzeć się więc za nią byłoby niepowetowaną stratą i wręcz godną chłosty nieprzystojnością. Gdy więc biegła powiewając to pośladkiem to włosem, Kito o mało nie dostał skrętu szyi, a chochelkę trzymaną w palcach upuścił nieuważnie na ziemię. Tylko, że w tej chwili absolutnie go to nie obchodziło.
,,Jak chyżo się ruchliwi!” Pomyślał szczęśliwy, że jego biedaczka okazała się być bardziej cała i zdrowotna niźli przypuszczał. Gady to jednak wytrzymałe są, ho!
Nie kulała, nie przechylała się i nie dostała skurczu w kostce, co powaliłby ją na ziemię. Nawet we łbie jej się nie zakręciło, a to znaczyć mogło jedynie, że jest co najmniej niezniszczalna.
,,Czuję ja, żem się wtarabanił w niezłą kabałę. To nieprzezorne będąc takim mięczanikiem jak ja pchać się pod stopalki pięknej dam… nie, niewagowe. Warto było”. I uśmiechnął się szukając swojego mieszadła pośród wilgotnych źdźbeł.
Pogoda zdecydowanie sprzyjała i zapowiadało się na luby dzionek, Fikuś i Pączek zaś, wystraszeni obecnością czegoś co pachniało smokiem, próbowali dać centaurowi do zrozumienia, by znalazł sobie inną koleżankę i latali mu niespokojnie wokół czupryny.
- Ale strachajła z was! - Zażartował, choć sam nie był wcale przekonany czy ślicznotka nie pożre go w chwili gniewu. Jego jednak jej wygląd i mizerne okoliczności w jakich ją spotkał, przekonywały skutecznie do dalszego działania i nie zostawienia jej samej sobie, co jego dwaj futrzaści towarzysze uczyniliby w pośpiechu i ochoczo.

Nie do końca ku jego radości, kiedy dama wyszła zza liściastej osłony miała już na sobie przyodziewek. Kusy bo kusy i wcale nie cenzuralnej grubości, ale jednak. Musiała zdobyć go przy pomocy magii… że też miała siłę o tym pomyśleć! I wykonać ten zamach na naturze! No nic, trudno. Zdarza się. Czasem się ubierają.

Nie pozbywając się swego uśmiechu dalej czuwał nad kociołkiem. To co w nim parowało uznawał za całkowicie smaczne, ale co pomyśli o tym wiekowa panienka? Może woli coś surowego? Kito widział dookoła mnóstwo szarańczy, w porannym chłodzie łatwo się je łapało - może by tak dorzucić je do wywaru? Chyba zapyta. Z resztą - aż dopadła go na nie ochota. Jeżeli smokowata się nie skusi on chętnie zje i jej porcję.
Przez chwilę nie podnosił wzroku aby nie peszyć jej i nie drażnić, nie irytować, nie płoszyć czy niecokolwiek, lecz kiedy już jego oko zawisło na żeńskiej postaci musiał przyznać, że nie pożałował. Istotka bynajmniej nie mizerna prezentowała sobą dziewczęcy urok w najbardziej kosztownym wydaniu, choć przyobleczona była raptem w marniutką bieliznę. A jednak jej skóra, anatomiczna budowa, pocigłe kończynki i krągłe ramionka, błyskliwe włosy będące najpewniej kolejnym z naturalnych cudów i świetliste paczałki krzyczały o swojej wartości. Pasował jej diadem, który nosiła na łbie. Bardzo poetycki. Sprawiał, że przypominała rozchylający swe płatki księżycowy kwiat rosnący na niedostępnym, skalnym zboczu monstrualnych gór. Huhuhu - na pewno spodoba jej się zupa z pietruszki!
- Myślę śliczna, niewieścia gadzinowa pani, że ni wincyj jak parę trzasków sierca opokówki szarej. - Odparł z uśmiechem na jej pytanie, tak swobodnie jakby bycie czyimś kucharzem to był jego zawód, lub wręcz powołanie i przestał się na nią gapić. W pamięci jednak międlił obraz uroczej dziewki ściskającej w piąstkach delikatny materiał haleczki. Uh, jakież to było energetyzujące!

Kto nie miał dostępu do jego głowy ten był jednak bezpieczny. Kopytny zachowywał się nad wyraz spokojnie i odpowiedzialnie, zupełnie jakby był dorosły i nie cierpiał na żadne wypaczenia psychiczne. Ot, półzwierzęcy szaman i jego dwa latające pupilki, gotujące w szczerym polu danie dla smoczej pani.

- Lubiejasz może chude bladokorzenie i ich zachodząco-słonecznych braci grubszych? - Zapytał mając na myśli pietruszkę i marchew. - Mam ci ja do tego możliwość sprezentowania tobie poza hodowlanymi rarytasami odmienne ‘trawiaste’ różności oraz szarańczowe straszki. Te pierwsze jużem wybulgotał w kotle, ale następne nadal pykają w ździebłach, wjync siem zastanawiał czy może ich nie nachwytać i nie przypalić nad ogniem. Preferujesz? - Upewnił się wyławiając coś z zupy i pokazując jej dla zachęty.
- Nie posiadam ci ja niestety piersiastych łapek na ciecze (misek), toż będziemy musieli chełptać ze zagarniacza. Ale oczywistość niech panienka, jako panienka, dokona degustacji pierwsza. Bom wymyślił po panienki ciele, na którym mało co bytowało, że jednak jest panna panną, a nie straconą i mężatką? Chyba, że ów śliczny kapelutek z kamieni to znak posiadania haremu ogierów na własne życzenia lub też jednako hardego jako i oni, a przy tem bardzo wpływowego kochanka-oby-nie. Chyba, że na znak buntu wyrzuciła panienka pierścionek i zamyła tatuaże. - Paplał w najlepsze ujawniając swoje teorie, a przy okazji doprawiając potrawę czym tylko mógł, a więc - przyjaźnią i wolnością.
- Ale dosyć o panience. Pomówimy o garncu! Nie wiem jakie są panienki zamiłowania apetyczne, ale to com przygotował powinno was postawić na nogi. Chocież juża stoita. Huhuhu. Dobrze wiedzieć, żeście się trzymata.

Wyglądało na to, że smoczyca mogła się rozgościć, bo konik już zrobił dla niej miejsce w pobliżu wiszącego na konstrukcji z trzech kijów kociołka i był gotów oddać chochlę w jej ręce. Z drugiej strony, jego zwierzęcy kompani choć starali się zostawać blisko jego grzbietu, jednocześnie próbowali unikać jak tylko się dało latania w pobliżu jasnowłosej co sprowadzało się do ciągłych manewrów i niezdecydowania. Wszystko przez to, że Kito nie miał zamiaru straszyć panienki nadmiarem wolnej przestrzeni i zachowywał jedynie minimalną odległość jaką utrzymuje się tradycyjnie wśród starych znajomych, sióstr oraz braci. Ostatecznie myślał tak prawie o każdym, a gadzidama nie była wyjątkiem, choć robiła wyjątkowe wrażenie.
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

Post autor: Celine »

Gadzinę pozo­sta­wiła nie­szczę­sną bieliznę w spo­koju, nie­długo po dziw­nym bły­sku w oczach konio­wa­tego. Obser­wo­wał ją spoj­rze­niem na tyle inten­syw­nym, że lico zwy­kłej dzie­wu­chy pokryłobyby się dawno inten­syw­nym szkar­ła­tem. Dołeczki dziew­czyny przy­ozdo­biły się jedynie deli­kat­nymi rumień­cami, co pozostawało efek­tem samo­za­do­wo­le­nia i prze­ko­na­nia, że to było nie­unik­nione z jej nie­do­ści­gnioną urodą.
Nie miała pew­no­ści do tego, w jakim stopniu świa­domy swojego spoj­rze­nia jest kopytny, ale pozwo­liła mu upoić spoj­rze­nie i umysł swą nie­ba­ga­telną figurą i nie tylko. W sumie co lep­szego wydarzyć się mogło tą wczesną porą niż oble­pia­jące spoj­rze­nie samca. Co prawda w całej sytu­acji sła­bym ogni­wem był wła­śnie ten ostatni.

„Bez względu jak uderzającą urodę mógłby mieć, koński zad wszystko psuje. Aww, ale z niego słodziak” – przeszło dziewczynie przez myśl, gdy dyskretnie zlustrowała ludzką część i jej anatomię.

Nazwać go brzydkim nie wypadało, ale też raczej nie zaliczał się do grupy, którą smoczyca lubiła nazywać „biednych przystojniaków”, czyli po prostu przeciętniaków. Wygięła wargi w skromnym uśmiechu, przerzucając spojrzenie nie po raz pierwszy na bulgoczącą zawartość kociołka. Wyczekująco, a jednocześnie ze strachem. Kociołek wyglądał na bardzo rozgrzany, nie wspominając już o zawartości.

„Nie chcę nawet sobie wyobrażać, jakie ohydne poparzenia miałabym, gdyby to się przewróciło” — mała pocieszająca myśl spowodowała wycofanie się w tył o jakieś trzy kroki, a na twarzy od razu wymalował się spokój, jak i nieukrywana ulga.

Zebrała szmatę ze swojego niedawnego posłania, wyłożyła na ziemi dokładnie. W dworskim wręcz stylu usiadła na niej, przytrzymując przy tym halkę, aby co wiatr za wiele nie odsłonił dla młodzikowych oczu, które czujnie wyczekiwały, a co nie umknęło kobiecej czujności.
Nie przeszkadzało to jej wcale, a wręcz schlebiało. Wolała jednak, aby samczyk bardziej się postarał, jeżeli chce nasycić spojrzenie. Nie chciała, aby za szybko się znudził darmowym widokami, a tak pozostawia jeszcze spore pole do popisu dla kucharzyka, zwłaszcza że szanowałą samą siebie. Wszystko wszystkim, ale patrzenie na nią bez żadnego materiału to tylko podczas miłosnych igraszek, albo solidnie trzeba było zasłużyć. Nie była łatwa ani się za taką nie uważała.
Trochę ku jej rozczarowaniu, centaurzy samiec skupił się na czymś, czego nie bał się nazwać zupą. Z drugiej strony strawa się sama nie ugotuje, a ona nawet nie zamierzała się zbliżać do źródła ciepła, które ponownie zmierzyła ostrożnym wzrokiem.

Z rozmyślań wyrwała ją kolejna kwestia zajmującego się zupą.
— Lubiejasz może chude bladokorzenie i ich zachodząco-słonecznych braci grubszych?
Przekrzywiła nieznacznie głowę, mrugając oczami w nieco zagubionym geście. O ile zrozumiała słowa, przekaz nie dotarł do niej od razu. Obudziło się w niej trochę ciekawości, czy to specyficzna mowa dla tego osobnika, czy tudzież miejsce, z którego pochodził.
— Umm, używasz dosyć specyficznego języka — zwróciła na wpół grzecznie uwagę, jakby krytykując go z niewinną miną — Jeżeli owe słowa przedstawiają w twoim słowniku pietruszkę i marchewkę, to nie jestem z nim na negatywnych relacjach. Jedzenie jak jedzenie. — Wzruszyła ramionami, układając następnie dłonie na ściśniętych do siebie udach. Dodawało to jej postaci godności, mimo że ubioru to więcej na sobie miały dziewki z domów publicznych niż ona teraz. Prześwitującą bieliznę ciężko nazwać porządnym ubiorem. Jeżeli miała wybierać między kusym ubiorem, a jego brakiem i świeceniem swoimi doskonałościami, preferowała pierwsze. Stanowczo.
Na drugą część wypowiedzi nie uzyskał odpowiedzi od razu, bo smoczyca przerzuciła długie włosy przez ramię, zakrywając swój skromny biust i przeczesując je z niezwykłą ostrożnością. Dopiero po dłuższej chwili bulgotania strawy i chłodnych powiewów, uraczyła owymi słowami:
— Jak nie zamienisz owej szarańczy na węgielki to owszem. W innym wypadku będę zmuszona odmówić, nie przepadam za zwęgloną. — stwierdziła i uśmiechnęła się przepraszająco, mimo że jeszcze nawet nie odmówiła.
Nijako stawiała umiejętności centaura pod wielkim znakiem zapytania.

Pokręciła głową, słysząc o swoim pierwszeństwie do degustacji.
— Lepiej zjedź swą porcję i pozostaw mi resztę. Po mojej degustacji zupa raczej nie będzie smaczna dla ciepłoluba jak ty, ogierku. Nie chciałabym być zmuszona, aby ciebie rozgrzewać. — Puściła mu porozumiewawczo oczko z nieco łobuzerką miną, bo była nawet w przyzwoitym humorze.
Chłodna aura poranka bardzo jej przypasowała, a jako że cienki materiał miał wręcz zerowe wartości izolacyjne, odczuwała nawet lekką nostalgię do smoczych terenów za swej młodości. Chłodne z lodowatym wiatrem

Zaśmiał się na dziwne teorie, zasłaniając nawet usta dłonią. Etykieta była już częścią jej zachowania, więc stało się bez jej świadomego udziału. Żyjąc tyle czasu, nabyła wiele „ludzkich” zwyczajów.
— Głuptasek z ciebie, ja do nikogo nie należę. Jestem smokiem, jak już zauważyłeś. Czas z samcami to dla mnie tylko urozmaicenie jak wisienka na torcie. Wolę skupić się na torcie, więcej przy tym zabawy, nie sądzisz? — zapytała i wyrzuciła dłonie wysoko do góry powolnym gestem, przeciągając się jak leniwa kotka.
Odpowiedź smoczycy była nieco bezpośrednia, ale centaur nie był żadnym zapatrzonym w siebie arysokratą, a naturianinem. Zdecydowała, że to będzie najłatwiejsza droga zrozumienia drugiej strony, chociaż nie pałała do niego ufnością. Z tego powodu nie ruszyła się ze swojego miejsca, gdy on naszykował jakieś obok siebie.
Gdy skończyła się przeciągać zaspaną ludzką powłokę, przymrużyła powieki, obserwując Kito(którego imienia nie znała) jak kot myszkę. Trochę wyczekująco na jego ruch, a z drugiej strony trochę rozmarzonym i maślanym wzrokiem, wodzącym po nagiej ludzkiej części centaura. Nie starała się też tego ukrywać. Przez to całą paplaninę zboczyła na całkiem trywialne myśli i zrobiła się głodna, nie tylko w jednym znaczeniu.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        - Gaduję ponoć trochę osobliwie, ale wypatrzysz ty, ja nie umiejam inaczej. - Uśmiechnął się lekko i uniósł ramiona w geście bezradności. - Mam jednakowoż pragnienia, że mimo takich nieułatwień jestem dla paniejskiego umyślunku zrozumiały jak taki przeręblak. - Wyszczerzył się mocniej i zadowolony otrzymanymi odpowiedziami zabrał się za jedzenie tak jak smoczyca raczyła ustalić - w pierwszej kolejności. Podobało mu się, że nie gardziła jego szarańczowym pomysłem. Lubił, kiedy kobitki (i nie kobitki) jadły jak leci wszystko, co było jadalne. Dzięki temu mogły rosnąć zdrowe i dorodne, a i niewiele się marnowało, choć w sumie i ‘marnowanie się’ było dla centaura pojęciem raczej względnym.
- Tortowe powiadasz? Chyba zaczynam rozumiejać ja twoje podchody - skomentował poważnie, kiwając głową, a mając na myśli tyle, że zaczyna pojmować jej podejście do życia, przynajmniej w kontekście tego, co zdążyła mu powiedzieć i tego, co on sam dał radę zaobserwować oraz wywnioskować na tej podstawie.
Po tych słowach jadł już w skupieniu i ciszy, od czasu do czasu tylko zerkając z ukosa na swą przecudną towarzyszkę. Ale mu się trafiło!
,,O Matko Natury, wynagradzasz mnie obecnością niebłachej istoty, którą żeś spłodziła przed latami, ale jako twoje źrebię wyczuwam ja ci w tym jakąś machlojkę. Co mnie w następnych chwilach napotka? Czego też pragnąć może ode mnie stworzenie o sile aurowej godnej zamku z basztami sztrzelującymi ku niebnej powłoce i faceckich rycerzów w zbrojach z kopalnianego bursztynu?”
Tak, centaur wiedział, że skoro na jego drodze staje ktoś, to ten ktoś przyniesie ze sobą coś - jakieś zdarzenie, mniej lub bardziej spodziewane, ale zawsze zaskakujące. Nie wiedział, czy właśnie tego pragnie, ale cóż innego mógł uczynić jak czekać tu razem z damą? Co prawda skoro smoczyca zdrowie miała niezłomne i prężyła się jak wyrosła modliszka, można było nakarmić ją (niekoniecznie sobą), przyodziać jeszcze jednym pożegnalnym spojrzeniem i odejść, by dostarczyć proszone wiadomości.
Ale czy tak się godziło? Musiał nad tym pomyśleć.
Najpierw jednak szarańczowe podskakajki!
Zjadłszy swą porcję centaur tak jak obiecał, zajął się zbieraniem jadalnego robactwa. Szło mu sprawnie, bo i przyszłe chrupki były jeszcze zaspane, ale i wprawę miał kucyk w rękach i kopytach. Dzięki niewielkim rozmiarom miał blisko do ziemi, więc sprawnie pochylał się lub przyklękał, a czego nie udało mu się pochwycić w ciemne dłonie, to zagarniał wiatrem, w delikatny, wrodzony wręcz sposób.
Tak jak obiecał, przypalił szarańczę nad ogniem, ale zadbał o to, by nie oczerniły się i pozostały jadalne dla miłej pani. Rozłożył je przed nią na jeszcze jednej chustce i sam zaczął chrupać radośnie. W sumie dawno nie dostarczał sobie takich składników żywieniowych, jakie zapewniały pstrykające w polu bezszkielety wielonogie.
W przerwach między analizą smaku, sposobności i snuciem planów na dni przyszłe, przetrawiał w myślach słowa mlecznowłosej. Wolna, silna, niezależna kobieta. Nie należąca do nikogo, lubiejąca brać z życia garstowicami. Ceniąca siebie. Niebezpieczna facetka.
- Pani już wiem, że jest wielką gadowitością, a ty masz widomość mojego łononaturalnego pochodzenia dzikostepowego - zaczął po dłuższej przerwie. - Jestem ci ja szamanem i niestrudzonym wędrownikiem, ale chociaż utrzymuję przyjaźń z energiczną stroną świata to nie param się wojowaniem. - W jego oku na chwilę zagościła powaga. - Bytuję tu ja i bytujesz w owym miejsowiu ty. Nie mam wobec wolnej panienki zamiarów żadnych, a już nade wszystko niegodnych i jak sądzę, pani również nie odczuwa potrzeby uczynienia mi nieprzyjemności. Ładniej rzecz pakując, zastanawia mnie, czy cosik nas może połączyć i czy ów cosik będzie dla mojej żywotności wrogiem - dodał, ujawniając, że jest tchórzem i będzie się do tego przyznawał. - Zastałem cię o pani w niechlubnym stanie i oczywiście nie posiadam plotek na temat tego przyczyny. Wiem, że jesteś silnym stworzyskiem, które mogłoby zgnieść mnie w paluszkach jak legendarna Jagna potraktować zdolna była orzech, chociaż z użyciem innej części anatomowej. - Spojrzał na smoczycę figlarnie, ale nadal mówił całkiem, a całkiem na serio. - Pani może mieć jakie trudności, a ja jako odpowiedliwy szaman i przedstawiciel płci dyndającej gotów jestem pani bezinteresownie udzielić pomocy. Chociaż możliwość zaszła, że przerysowuję. Sama pani obecność na widoku sprawia, że chce się pozostać. - Już nawet nie ukrywał wesołości. - Ale skoro jest pani zimnopłynnym kreaturem, a spoczywała pani powalona w objęciach mokrej glebicy to daje mi do pomyślunku. Czy ściga panią co bardzo niedobrego, z czym ani twa siła, ani moja szamanistość nie mają mikrych nawet szans zwyciężyć? Czy może jest coś, w czym byłbym ci może pomocą? - zapytał przyjaźnie, ale dość ostrożnie. Cenił swoje życie, a coś, co powaliło smoka, na pewno nie było byle błahostką. Z drugiej strony na miejscu nie widział nic podejrzanego, a i do tej pory sprzyjało im raczej szczęście. Tylko na jak długo?
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

Post autor: Celine »

Smoczyca dosyć ze spokojem obserwowała otoczenie, jak i jedzącego swą porcję centaura. Rozgadane z tego osobnika było stworzenie, ale mieściło się to w ramach jej tolerancji. Wolała, chyba aby dużo mówił, niż się obawiał, a przez to siedział cicho. Zwłaszcza że tu i tam usłyszała w wypowiedziach słowa związane z gadami, mając przez to pewnie na myśli smoki.
W gruncie rzeczy zewnętrznymi cudami mogła tylko okłamać słabe i naiwne istoty. Koniowaty nie należał do tej grupy, mimo że z początku wydawał się niezbyt inteligentny. Z krótkim czasie jednak wzniosła go nieco wyżej w hierarchii, a na pewno wyżej niż insekty. Na poziomie ostatnich znajdowali się również ludzie, a nawet nieco niżej. O ile osobliwy akt mowy trzeba było rozszyfrowywać, nie było to niewykonania. Po prostu potrzebowała więcej czasu, aby sklecić sensowną odpowiedź.

Obserwując, jak jej dobroczyńca prawie w podskokach ruszył na wielkie łowy szarańczy, zdecydowała się na zmianę miejsca, siadając bliżej rozgrzanego kociołka. Powierzchownie prosta akcja dla smoczycy była nie lada wyczynem, bo wszystko, co przekraczało pewne temperatury, widziała jako zagrożenie. Gdy w końcu zajęła ostrożnie miejsce, palcem wskazującym wskazała kociołek. Z czubka palca wystrzeliła strużka magii o głębokim, niebieskim kolorze. Gdy tylko zetknęła się ona z powierzchnią kociołka, stopniowo zaczął się pokrywać warstwą grubego szronu. Sama strawa zaczęła tracić gwałtownie temperaturę i gęstnieć.
Przerwała magię, dopiero gdy zawartość była na skraju zamrożenia. Dla praktyczności łatwiej było spożyć coś, co jeszcze było płynne. Nie bacząc specjalnie na jakieś maniery, łapczywie zjadła pozostawioną jej porcję. Umiejętności kulinarne centaura nie należały może do mistrzowskich, ale się najadła. Wymaganie więcej w takiej sytuacji byłoby zwykłą głupotą, ale gdyby podał to w jej normalniejszych warunkach, nie miałaby litości w krytyce. Strawa była mdła i przegotowana, przez chwilę się nawet zastanawiała, czy kubki smakowe towarzysza nie przeszły masowego mordu i nic z nich nie pozostało.


Po przygotowaniu szarańczy szaman wydawał się wpaść w długi monolog, który mógł się zamknąć w krótkiej wypowiedzi.
— Jestem zwykłym dyndającym tchórzem, jak poluje na ciebie coś strasznego, racz mnie pani poinformować, bo nikt za mnie dyla nie da — skwitowała krótko sedno sprawy, mrużąc przy tym oczy, jak i nie spuszczając wzroku z centaura. Machała przy tym w dłoni jedną z przygotowanych szarańczy, która na koniec wylądowała w buźce ludzkiej postaci z wyraźnym chrupnięciem. Nie starała się też ukrywać irytacji związanej z ciągłymi nawiązaniami do jej pochodzenia.
— Po pierwsze, czterokopytny mój ty faceciku. Damę wypadałoby zapytać o imię, bo takowe posiadam wbrew pozorom. Mów do mnie Celine. Po drugie jeszcze raz użyj czegokolwiek z gadami w wypowiedzi, a będę twoim pomostem do stania się osobnikiem rasy niedyndającej, nawet jakbym miała to odgryźć.
Celine była wyraźnie zła, że ciągle podkreślał to w wypowiedziach, a był to też temat kruchej natury i niebezpieczny. Nie tyle ile smutny, co po prostu drażniący. Przypominało to jej ciągle o tym, że była uwięziona w tym ciele i całkowicie bezbronna, a przynajmniej w porównaniu do prawdziwego smoka.
— Raz znalazł się odważny, już kobitek nie ma czym zadowalać.
Przez krótką chwilę uśmiechnęła się niebezpiecznie, może nawet trochę sadystycznie. W pamięci przez chwilę odgrywały się jej wydarzenia z tamtej nocy. Tarzający się na ziemi i płaczący jak dziecko facet, zakrywający dłońmi uszkodzonego małego facecika. Scena godna insekta, którym był. Co prawda nie wykrwawił się na śmierć, bo zamroziła ranę, ale wątpiła co do dalszej użyteczności owego narządu.
— Nic mnie nie ściąga, wracając do tematu. Przez pośpiech nakazałam podróż przez ruiny miasta. Z dziesiątek podróżujących ze mną, przeżyłam tylko ja. Nic wielkiego, opowieści jakich wiele w tej krainie.
Mówiła o tym, jak o czymś błahym i mało ważnym, bo cała zgraja tych śmierdziuchów powinna się cieszyć, że dzięki ich poświeceniu ta Królowa mogła przeżyć. W ramach wdzięczności zapamięta ich na parę dni, powspomina i takie tam. Nie wiedziała jak się modlić, czy też opłakiwać zmarłych. Zdarzyło się jej co prawda, ale to były chwile słabości, które zamknęła głęboko w gadzim sercu.
— Och… wiesz, jestem tak silna, jak mnie widzisz. Nie jestem taka groźna, jak sobie wyobrażasz, jedynie w pierzynach potrafię być… niebezpieczna — dodała melodyjnym dla uszu głosem.
Znając nijako słabość centaura, nie mogła się oprzeć, aby trochę go pozaczepiać. Takie spojrzenie, jakim na nią rzucał, nie mogły kłamać odnośnie do tego, co działo się w jego głowie. Na nieszczęście centaura, lubiła uwodzić dla zabawy i rozrywki. On zaś wydawał się idealnie do tego.
— Wracając do bardziej przyziemnych spraw. Jaki jest cel twojej wędrówki? W gruncie rzeczy wolałbym nie pozostawać sama. To kruche ciało nie nadaje się do samotnej podróży, chyba że chcesz mieć na sumienie moją duszę, jak mnie zgwałcą i gdzieś porzucą, abym umarła z rozpaczy i wycieńczenia.
Podkreśliła ową wypowiedzią, że jest na nią po prostu skazany.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Pani gadzica skwitowała jego wypowiedź dosyć brutalnie.
- Takowo, zgadzało by się. - Uśmiechnął się w odpowiedzi i pokiwał głową bez cienia choćby zażenowania. Może przy innej kobitce wahałby się z przyznawaniem do takich akurat cech, ale raczej z powodu jej ewentualnego strachu przed zagrożeniem i potrzebie posiadania u swego boku silnego wybawiciela. A ona? Nie nabrałby jej to po pierwsze, po drugie przepaść w sile między nimi była zbyt duża, by sens miało narażanie się. Nie żeby jej los był mu obojętny - a skąd! O ile jednak łatwiej jest komuś takiemu jak kucyk przylgnąć do wiejskiej dzieweczki lub młodej elficy szukającej w polu kwiatków na wianek niż do… smoczycy. Nie aby miał cokolwiek do gadów, wszak oni także pochodzili z tej samej ziemi, ale przeważnie nie miał im nic do zaoferowania oni zaś nie zawracali sobie nim głowy. Obecna sytuacja była nieco wyjątkowa pod tym względem, ale nie zmieniało to nastawienia konika. Ostatecznie o mlecznowłosej wiedział niewiele, o sobie zaś dużo, na tym więc bazował. Nie jest szalonym! Nie do końca przynajmniej. Huhuhu.
- Prawdziwe i słuszne jest twe rozumienie. - Pochwalił, sam chrupiąc z przyjemnością Locusta migratoria. - To całościowo niemalże ja.
W końcu przymknął się na momencik i słuchał z uwagą, choć raczej nie pokorą. Spokojnie patrzył na swoją towarzyszkę i kiwał głową od czasu do czasu, lub kręcił, a niekiedy i ręką zamachał. No i niedługo milczał:
- Nie mogę potwierdzić wersji o imieniu panienko Celine. W mnogich kręgach za niepokojące raczy uchodzić zapytywanie obcego kawalera damę o miano. Tak robieją zboczeńcy i nikczemnicy. - Uśmiechnął się. - A ja jakem porządny (nie mylić z pożądliwy) dyndalec nie darowałbym sobie takowego gestu! I nie śmiem już nawet wspominać o żadnych łuskowcach, bo widzisz biorę twą zmrożującą krew w organach groźbę na poważnie. - Nie kłamał raczej, bo jakby kropelki zimnego potu wstąpiły mu na czoło, a usta drżały nerwowo, chociaż delikatnie. Nie tracił jednakże humoru.
Do czasu.
Może dla Celine śmierć tylu stworzeń nie była niczym szczególnym, ale duszę Kito przez samo słuchanie o tym wypełniała niedająca się stłumić siła wewnętrzna, niepohamowanie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, które należało odwrócić. Choć nie do końca się dało. To była drobna zmiana, ale wyczuwalna. Frywolny wiaterek ucichł i wielkie połacie traw zamilkły w oczekiwaniu.
Kito nadal uśmiechał się lekko, lecz już inaczej. Był to uśmiech wpisany w twarz, nie taki oznaczający wesołość. Jego oczy zciemniały i zamyśliły się, a sam ogier choć jeszcze niedawno kulił się pod groźbami Celine teraz rozluźnił się i minimalnie, jakby w geście buntu wysunął ku niej kopytka.
- Niezaprzeczalnie możesz być niebezpieczna, o gadzia pani. - Rzekł smutno, łamiąc swoje oświadczenie, że o łuskowcach już przy niej nie wspomni. - Nie wiem ci ja dlaczego. Obca mi jesteś ty i twoje powody i marzenia twoje i obawy. Nie pojmę w mgnieniu więc czemu mam nie pleść o skrzydlatych krokodylach lub czemu posiadając we władaniu magiów aż pięć mianujesz się niemocną, choć ja sam raduję się trzyma aż nadto. - Rozłożył lekko ręce, po czym oparł je na końskiej wersji nadgarstków w swych przednich nogach i kontynuował w podobnym tonie.
- Chociaż jesteś istotą z miar wszelkich z zewnętrza krasną, w środku nie podobasz mnie się. Nie ty jako ty, bo w przyrodzone diabły charakterystyki umysłu na naszej ziemi nie wierzę [tzn. nie wierzę, że stworzenia Alaranii rodzą się ze złym charakterem], ale twa postawa. Żadnymi czasy nie odmawiałm wsparcia facetkom w potrzebunku, lecz ty poza istnieniem jako rajska przecudność jawisz się także jako siłowy mag o nieoswojonym temperamencie, co pozwala ginąć innym. Nie przeczę - możliwie nie miałaś wyborów. Ale czy żal ci? - Spojrzał na nią uważnie i po chwili dodał:
- Nie zeźlij się jak ogłoszę, że stracham się takich jak ty. Wiecznie mi kłopotali… Nie wiem też gdzie wypatrujesz problem, bo już szkoda mnie tego, kto podniesie na cię łapę. Ale nie zostawię twej osoby jeśli nie pragniesz. - Ostatnie słowa były już cieplejsze i nie tak formalne, a następne szarańcze zaczęły wędrować do konikowych ust. Kito uspokajał się i począł główkować nad tym co zrobić może z tragediami rozgrywającymi się dookoła niego. A że jakieś pomysły nawet tam miał to niechciane emocje udało mu się od siebie odpędzić. W końcu był szamanem!
- Wędruję ja z przekazami od jednych do drugich, a moim celem obecnie jest wioska jedna i miasteczko nieopodalsze. - Odparł grzecznie, bo wcale nie było jego zamiarem ignorowanie Celine i jej pytań. - Zastanawia mnie jednakowoż intensywniej co pani Celine będzie dalej robiła. - Po tych słowach chrupnął ostatnią szarańczą i mądrze (tak dla odmiany) popatrzył w jej błyszczące ślepia.
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

Post autor: Celine »

        Białowłosa trochę wiedzy o mowie ciała posiadała, stąd nie umknęła jej zmiany w otoczce persony centaura. W gruncie rzeczy filozofia smoków nie należała do najlepiej odbieranych przez inne rasy. Nie zamierzała piętnować tudzież wypowiedzi centaura, bo miał sporo racji, jak i rozsądku. Tylko głupiec zignorowałby wcześniejszą wypowiedź smoczycy oraz brak jakiegokolwiek przejęcia się treścią z jej strony. Nie pierwszy i nie ostatni raz widziała fałszywy, wymuszony uśmiech.
        Przeciwnie do centaura smoczyca uśmiechała się bardzo wesoło, zapatrzona jak niewinne dziewczę w wypełnioną ukrytymi emocjami twarz centaura. Strach, smutek, oburzenie, a nawet nieco gniewu. Zawsze się fascynowała w jakim celu słabsze rasy niż smokowate, przejmują się tak bardzo wizerunkiem, kryjąc swoje wewnętrzne demony.
Smoczyca w końcu nie wytrzymała, trzymając się za boki ze śmiechu. Nie zajęło to długo, aby przewrócił się w trawę, utrzymując chichot i szczery śmiech. Dawno nie usłyszała nic bardziej zabawnego, nawet nie spodziewałaby się, że ktoś będzie zadawał jej takie pytania.
        Delikatna wilgoć wynikająca z porannej rosy przypominała, że to nie sen. Tajemniczy uśmiech nie poprzestawał gościć na ślicznej buźce, kiedy wpatrywała się w nieboskłon. Leżąca tak w trawie sprawiała wrażenie, jak wyjętej z obrazka, ale centaur miał rację. Wnętrze wypełniała gadzina, niewiele mająca wspólnego z tym ciałem przypominającym porcelanową lalkę. Tylko czy na pewno wciąż mogła nazywać się smokiem? Czy może po prostu chciała uparcie w to wierzyć? Albo po prostu bała się zmian? Wbrew pozorom smoczyca miała więcej słabości i wewnętrznych rozterek niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Wieki spędzone w tym ciele powoli, ale nieuruchomienie zmieniały jej mentalność.
        — Nie obce mi uczucie żalu, ale istoty pokroju tych inse… — Ścisnęła usta razem mocniej, przerywając gwałtownie wypowiedź. Cokolwiek o niej myślał czworonożny, nie było ważne, ale podróżowanie samej było czystą głupotą. Potężna aura smoka nie miała odwzorowania w tym kruchym i podatnym na uszkodzenia ciele. — Nie miałam czasu, aby czuć żal i martwić się innymi. Dostali tyle, ile żądali. Ryzyko było wpisane w kontrakt, niefortunny zbieg okoliczności. Mój żal i smutek są zarezerwowane dla wyższych celów.
        Na twarz Królowej na drobną chwilę wkradł się żal, bo spochmurniała i przegryzła wargę. Dobra pamięć nie zawsze szła w parze z zaletami, zwłaszcza jak się żyło przez tyle wieków. Otrząsnęła się z owego stanu w miarę szybko, powracając do wesołości i uśmieszku.

        Powróciła do pozycji stojącej, otrzepując skromne odzienie, po czym nieśpiesznym krokiem zmniejszyła dystans dzielący ją od towarzysza rozmowy. W normalnej sytuacji musiałaby zadzierać głowę do góry, aby móc rozmawiać z mężczyzną na równi. Teraz nijako siedział, przynajmniej tak normalnie, jak centaury są w stanie. Wyrwała mu tłusty kawałek szarańczy spomiędzy palców i wrzuciła do ust.
        Obserwowała reakcja konika z figlarnym uśmiechem, kładąc dłonie po obu bokach jego torsu. Wyrzeźbiony to on nie był, ale przesuwając dłońmi po odkrytej skórze, czuła pod nią mięśnie. Oparła cały ciężar swojego ciała o ludzką część centaura. Temperatura ciała smoczycy była odczuwalnie niższa, zwłaszcza w tak bliskim kontakcie. Każdy dotyk z jej strony był wyraźnie zarysowany z tego powodu. Mimo wszystkich wydarzeń do tej pory pozostawał na niej również nikły, ale przyjemny dla zmysłu węchu zapach mieszanki kwiatów.
        Większość gburowatych arystokratów już miałaby owiniętych wokół palca, mężczyźni nie należeli do skomplikowanych istot. Wystarczyło tylko trochę sugestii, aby przestali myśleć z rozsądkiem i oddali władzę ciału. Do której grupy mógł należeć młody ogier? Miała kaprys to sprawdzić, więc obrała najprostszą i najskuteczniejszą drogę działania.
        — Huh, co będę robiła dalej? Głuptas, zdajesz takie pytania bezbronnej, pięknej kobiecie?
Dosyć słodko się naburmuszyła, nadymając policzki jak małe dziecko. Wydawało się jej oczywiste, że zabiera się z nim! Nie wyobrażała sobie podróży gdziekolwiek samej. Co prawda centaur do najsilniejszych nie należał, ale to wciąż był mężczyzna. Gdyby ktoś miał na nią napaść, nawet takie skromne towarzystwo mogło jej pomóc. Nie oczekiwała od niego zbyt wiele, ale postanowiła to, jak tylko się przebudziła.
        — Tymczasowo będę podróżowała z tobą, rzecz jasna. — stwierdziła bardzo poważnie. — Chyba nie zamierzasz damy w tarapatach pozostawić samej sobie? — Zadarła głowę do góry, posyłając szamanowi spojrzenie, jakby miała zaraz się rozpłakać.
        W całym tym akcie powstrzymywała się od ataku śmiechu. Postanowiła dołożyć do całości ostatnie pchnięcie. Wspięła się na palce i ucałowała milczącego czworonożnego w policzek.
        — To jak? — zapytała z szerokim uśmieszkiem, mrużąc przy tym oczy.
Dawała wrażenie niepozornej, ale jej spojrzenie było jak te należące do drapieżnika, lustrującego uważnie każdy ruch swojej ofiary. Wystarczył jeden nieuważny ruch, aby go schrupała w całości.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Wielce dziwacznym były humorki gadziej śmieszki. Wszystkie jej reakcje, słowa, napady wesołości - to właśnie najbardziej odróżniało ją nie tylko od podlotków, ale i od większości kobiet innych ras. Dla kucyka coraz wyraźniejsza była granica także między nim samym, a panią Celineczką. To jak myślał on tak skrajnie różniło się od toku jej rozumowania! I nie chodziło tu tylko o dwa zupełnie różne światy warunkowane przez płeć, spadek rodzinny czy wychowanie. Lata. To o nie mogło rozchodzić się najbardziej. Ale w świecie, gdzie wahania przeciętnej długości życia różnych rozumnych istot były nie tylko dekadami, ale i całymi wiekami nie powinno to dziwić.
A jednak było fascynujące.
Ile mantalnie miała jego heroina? Licząc po smoczemu, przekladając na ludzki, dopasowując do centaurzego? A ile miał on?
Jeżeli chodzi o życiową długość był przy niej ledwie źrebięciem, to była prawda. Choć jego ciało było dojrzalsze niż jej. Umysł zaś… pomijając specyficzny konikowy charakter był w pełni dorosłym ogierkiem. Właściwie to zbliżać się mógł poniekąd do kryzysu średniego wieku - dla innych kopytnych podchodził pod tę możliwość!
Kto więc z nich był tutaj naprawdę młodszy? I w jakim sensie? Wszystko zdawało się na pierwszy rzut oka zbyt skomplikowane, by prosty umysł zdołał to szybko pojąć, ale Kito jakoś dał radę - w swych przekonaniach starszym ogłosił siebie.
Nie odmawiał przy tym absolutnie gadziej pani ani doświadczenia, ani mądrości czy siły. Wrodzonej bystrości, uroku… no, miała wiele zalet. Mnogość chlubnych cech otaczała ją niczym druga aura, ta dla odmiany błyszcząca i figlarna. I niebezpieczna podobnie jak ta magiczna.
Kito dla każdej istoty emenacje czytającej był przy Celine pyłkiem, ale nie odczuwało się tego jeżeli o osobowość i reakcje chodziło.
Dobrze, lubił kobietki. Bardzo lubił. Wyczuła jego słabość w trymiga.
Ale jeżeli sądziła, że jest napalonym młodzikiem z mózgiem wyżartym przez hormony to tyciek go nie doceniła.
To już nie te lata.
Nie ten typ osoby.

Podchodził do niej z delikatną rezerwą, choć i uprzejmością. Patrzał ciekawsko na jej ruchy i gesty, analizował słowa (nie żeby było to widać po jego przytępej twarzy). Zaczynał oswajać się z różnicą w ich podejściu do życiowych spraw, choć jego opinii odnośnie moralności czynów samej Celine to nie zmieniało. Co prawda z tego co zrozumiał ci, którzy zginęli świadomi byli ryzyka, a ku końcowi popchnęła ich chciwość, ale smoczyca jako mądra z natury istotka gdyby tylko chciała mogłaby tych głupców zatrzymać.
Po prostu jej nie zależało.
Może w jej świecie była najważniejszą jednostką? Może jej wygodę i cele stawiała ponad innych? A swój cenny żal i łzy ceniła bardziej od życia dziesiątek osób, z którymi zawarła pakt.
Paskudne.

Niewiele też sobie robiła z jego szczerych wypowiedzi. Wprost w końcu oznajmił jej, że obawia się takich jak ona i że z charakteru absolutnie mu się nie podoba. Wiekowa smoczyca oto co to znaczyło! Czemu słowa jakiegoś połowicznego sierściucha, przypadkowego samca (i to w dodatku młodego liczbami!) miałyby zepsuć jej humor.
Ale cenił w niej to. Podobało mu się, że wberw wszystkiemu łatwo się z nią wymienia zdania i opinie. Trochę przy tym figlowała i próbowała różnych kobiecych trików, ale ostatecznie brakło między nimi gęstej atmosfery kłamstw i nieznośnej duchoty niepokoju. Mogli co prawda manipulować z lekka słowami, w imię kultury, przyzwyczajeń czy chęci, ale ostatecznie na języki ich dostawały się szczere myśli, a nie obłudy lub konwenanse. Możliwe, że tych ostatnich nawet nie znali zbyt dobrze.
Mogła widzieć na jego obliczu kiedy się z nią nie zgadza (praktycznie zawsze wtedy, gdy nie doceniała wartości życia innych), ale nie dyskutował już z nią chwilowo. Wolał posłuchać.
Nie bronił się też przed jej dotykiem.
Tanie (choć dopracowane) to były zagrywki - sztuczki, którymi obraziłaby wręcz jego inteligencję… gdyby mu się nie podobały. Toż to rozkoszne patrzeć jak robi te słodkie oczy, jak udaje niewinną panienkę! Och, umiała grać. Aż wyrwało mu się lekkie westchnienie. Gdy była blisko przestawał się chmurzyć i jakby się jej poddawał. Niech go dotyka, niech nie przestaje! Mało kto lepił się do niego tak od razu… w sumie aż dziwne. Przecież był taki milutki, siersiasto-skórny, zwierzęco-ludzki! Potulny i zawadiacki gdy trzeba? Każda znalazłaby w nim coś dla siebie!
Och, jakże cudownie było być tak doskonałym kucykiem!
Popatrzył na Celine lekko rozmarzony. Może trochę bardziej. W końcu zatopił się w przyjemnych myślach przez nią i własne fantazje, ale szybko zbystrzał na nowo. Ostatecznie był lichym zwierzątkiem w łapach przepięknej bestii - musiał zachować czujność, tego nakazywał instynkt (drugi, konkurencyjny kazał mu się jej oddać bez grama pamięci co prawda, ale nad obydwoma panował).

Kusiła go złośnica mała, a najgorsze, że absolutnie wiedziała co robi! Ciekawe jak wielką miała wprawę? Ilu nieszczęsnych młokosów wpakowała w okrutne kłopoty, w sidła romantycznego otępienia? A ile razy sama na siebie sprowadziła nieszczęście? Ktoś tak urodziwy nie mógł mieć w życiu lekko.
Nie udawał, że daje się jej absolutnie oczarować, bo nie o to chodziło - ukazywał z resztą bez krępacji jak bardzo miłym są mu jej wdzięczne, może wyuzdanie nieco zagrywki. Pragnął czerpać przyjemność z tego spotkania, a co najlepsze nie musiał moralizować pod względem damsko-męskości wielowiekowej smoczycy! Mógł bez wyrzutów sumienia napawać się teatrzykiem i sam stać się szczęśliwym aktorem (byle nie takim, który potem dostaje czymś po nerach), zamiast dbać o przyzwoitość i zdrowe granice. O wolności!

Uśmiechnął się z lekka, gdy jej usteczka dotknęły ciemnego policzka. Odetchnął zapachem jej ciała i rzucił jej ciepłe spojrzenie. Ale nie głupie. Nie mogła się nie domyślić, że on wie w co zaczęła grać. Ale ile by stracił, gdyby się nie przyłączył!
Wyglądał jakby miał odpowiedzieć, ale nim słowa wydostały się z pomiędzy wąskich warg te chybko dotknęły motylicznym gestem ust samej Celine. Oko za oko, cmok za cmok. Zaraz z resztą zaczepka została przerwana, a mężczyzna ponownie się odchyliwszy uśmiechnął się przyjacielsko i odparł konsekwentnie:
- Orzekałem w krótkiej przeszłości gadziej panience, że jej nie osamotnię jeśli sobie tego gorąco nie zażyczy. Nawet jeżeli ściągnie mi to na łepetynę chmury gradowe i wichry niespokojności! - Westchnął wręcz teatralnie, ale wzruszył ramionami. - Ciekawym jaka będzie z nas komanija. - Zagaił. - Ma panienka charakterek, ale ja również. Huhuhu - Zarechotał do siebie. - Jeżeli porządkuje Celineczce moje ukierunkowanie geograficzne to możemy pomykać! Fikuś, Poączek, zejdźcie no mi z tego! - Odpędził swoich małych towarzyszy od koszy, które jeszcze nie puste musiał sobie przełożyć przez grzbiet i tachać dalej. W planie miał jednak pozbycie się ich jak tylko wyje z nich całą organiczną zawartość. Miał nadzieję, że smocza boginka urody i kobiecej chytrości nieco mu w tym dopomoże.
Kiedy już się ,,przyodział” z pomocą tak gibkiego ciała jak i wiatrowej, nieodzownej mu magii, a dwa lotne zwierzątka rozprostowały skrzydełka i przecinać zaczęły nieboskłon zwrócił się do swojej panieńskiej kompanki:
- Pragnie Celineczka iść na jej własnych dwojakich nogach, czy możliwie jest w jej preferencji usadzić swoją wdzięczność na moim grzbiecie?
Wyglądało na to, że cieszył się na zapas.
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

Post autor: Celine »

        Miała już zakończyć niewinną zabawę, którą zaaranżowała dla rozruszania nieco sztywnego konika. Sztywniak okazał się jednak na tyle sprytny, jak i zwinny, że zdążył capnąć dotyk ust Celine dla siebie, gdy się odsuwała od jego ludzkiej części. Powieki zaskoczonej smoczycy rozwarły się szeroko, ukazując cyjanowe oczy i zdziwienie wymieszane z szokiem na owy gest. Odsunęła się krok do tyłu w ślimaczym tempie, powoli opuszczając głowę. Kaskady biały włosów opadły niesfornie na twarz, ukrywając goszczące na niej emocje.
        Centaur zaczął klepać jadaczką w najlepsze, nie zauważając drżącego ciała małej kobietki, która zaciskała teraz małe dłonie w niewielkie piąstki. Uspokoiła się dopiero, gdy usłyszała słowo „wdzięczność”. Podniosła głowę, a spod włosów spoglądała na kopytnego para gadzich oczu. Jadowicie cyjanowe źrenice zaszklone świeżymi łzami wyglądały jak drogocenne kamienie zroszone poranną rosą, ale wypełnione palącym gniewem zwiastowały tylko nadchodzące nieszczęście dla jedynego mężczyzny w okolicy.
        — Jak śmiałeś… to… to… — mówiła trochę zduszonym, ale pełnym złości głosem — To mój pierwszy!!! — wrzasnęła na całe gardło i bez żadnego zamachnięcia spoliczkowała Kito z całe siły.
Czerwony ślad po niewielkiej dłoni smoczycy widniał dosyć wyraźnie na policzku ofiary, ale Celine odruchowo złapała się za dłoń wymierzającą smoczyc sąd z jeszcze bardziej załzawionymi oczami, która wciąż utrzymywały gadzie źrenice. Ze względu na dosyć kruchą budowę ludzkiego ciała, praktycznie sama wyrządziła sobie krzywdę tak silnym uderzeniem pod impulsem emocji.
        — Wieprz, świnia, niewyżyta bestia, zboczony ogier! — zaczęła go obsypywać obelgami, o które raczej większość samców nigdy nie podejrzewałoby tak bajecznej istoty.
W ten dosyć prymitywny sposób, próbowała dać upust emocją, które w niej kipiały przez samowolkę tymczasowego towarzysza podróży.

        Odrywając spojrzenie od czworonożnego, przeniosła je na pulsującą z bólu i zaczerwienioną dłoń, przegryzając wargę z niezadowoleniu. Początkowo próbowała zdusić w sobie dziwne emocje, próbując to potraktować jako część gry, nic nie znaczącej zabawy. Jednak im bardziej próbowała sobie mydlić oczy tymi kłamstewkami, tym bardziej rozpalał się w niej gniew. Doskonale znała źródło tych wszystkich emocji. Podświadomie wszystkie te minione lata unikała, aby ktokolwiek dotknął tych ust. Pocałunek kojarzył się z jej emocjami, więc akcja Kito nieodzownie rozdrapała ranę na gadzim sercu, która zwała się Alaitz. Pierwsza i niespełniona miłość smoczycy, bo bała się zrobić pierwszy krok, aby przełamać własną smoczą dumę. Do tej pory pamięć o tym budziła w niej nie smak.

        — Następnym razem nie będę taka łaskawa! — rzuciła nagle, wyrywając się z własnych myśli i wskazując na niego palcem już wyprostowanej, rozbolałej dłoni. Próbowała być groźna, ale czegokolwiek nie robiłaby, dawała wrażenie po prostu słodkiej, rozzłoszczonej dziewczynki.
        — Masz klejnoty rodzinne, aby tak traktować świeżo napotkaną całkę, hmpf!
Źrenice białogłowej krótko po ostatnim zdaniu powróciły do normalności w towarzystwie ciężkiego westchnięcia wypełnionego bezradnością.
Z pomocą magii odziała się w coś bardziej podróżnego i nadającego się do jazdy na nowym „wierzchowcu”. Skórzane spodnie, proste lniana koszula i ciepły szary płaszcz. Rzecz jasna nie tworzyła ich z niczego. Przygotowała je wcześniej przed wyjazdem w razie sytuacji takich jak ja. Pewne zaś była, że wcześniejsze skąpe wdzianko miało w sobie za dużo zysku dla tego czworonożnego perwersa. Wolała, aby się skupił co ma przed nosem, a nie co ma na grzbiecie.
        — Jakbyś był tak łaskawy i przysiadł na chwilę. Chyba nie sądzisz, że na ciebie wskoczę przy moich skromnych rozmiarach — zwróciła się do niego dosyć niechętnie, bo miała się do niego nie odzywać, ale sytuacja wymagała kooperacji obu stron.
Spojrzała na niego niecierpliwie i splotła dłonie na klatce piersiowej wyczekująco w nowym odzieniu, które mimo swojej prostoty wciąż wyglądało na małej smoczycy zaskakująco dobrze. Odnosiło się nawet wrażenie, że jeszcze bardziej podkreślało urodę tej bestii.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Tak to bywało z tymi panienkami - zawsze coś im się nie spodobało. Ta konkretna zaskoczyła go jednak mocno w swym zachowaniu. Czyżby zagalopował się sądząc, że smoczyca z niejednego już mężczyzny zrobiła sobie materac i absolutnie świadomie sugestiowała tuż przy jego uchu? Czyżby jednak miała mu przypaść rola mentora związkowego? Nie za bardzo rozumiał skąd u tak pewnej siebie, oswojonej zdawałoby się z tematem kobietki takie burzliwe, nastoletnie emocje. Przekłamała? Jak inaczej bowiem wyjaśnić jej aluzyjki i figlarność i pogodzić je z wyznaniem o pierwszym pocałunku? Choć nie, w sumie dla niektórych panienek było to zachowanie typowe - bawiły się w najlepsze, ale jak się już przyłączono to nagle robiły raban i chwytały się za zranione serduszka. Takiej to i kopytkiem by nie tknął, ale po wielowiekowej pani nie spodziewał się podobnych zachowań. Jednakże ludzką trzpiotką nie była, a za swoje czyny jak to osoba dorosła musiała brać odpowiedzialność - flirtowała i się doigrała, chyba trzeba jej uświadomić, że był to związek przyczynowo-skutkowy.
Tylko jak tu przy tym nie być protekcjonalnym? Trudno mu było pouczać smoczycę, która właśnie niezłego mu stracha narobiła tymi swoimi oczkami. Dopatrywał się w tym delikatnego niezrównoważenia.
- Z wieprzowym jednym i drugim się nie zgodzę. Z ,,bestyjką” też mi nie do facjaty. - Zbagatelizował jej wybuch gniewu, a zarazem nie rozzłościł się o obelgi ani nie uciekł w popłochu. - Ogier jednak pewnikiem, choć jeśli zagadasz mnie o fakty, rzeknę iż prawdziwy napaleniec nie żałościwiłby ci języka, a tegoś nie uraczyła. - Uparł się wyraźnie, by zaznaczyć jaki to był subtelny i w gruncie rzeczy niewinny.
Hmm… a może to było stwierdzenie zbyt brutalne?
No, ale już trudno. Nie od razu wiadomo jak rozmawiać z kobietą.
- Wybacz mi mój gest jeśliś nie byłaś nań gotowa, ale muszę ze zdumieniem oznajmić, że twa nazłość była mi mało spodziewana. - Postanowił wytłumaczyć nieco całe zajście. - Po mości facetce starszej niż moje pradziady, a figlującej pod mym chrapem jak rozmarcowiony kociak spodziewałem się był większej odporności. - Oznajmił z niewinnym uśmiechem. - Opatrzony już jestem, żem się mylił, więc pokornuję za to, ale! - Podszedł do niej powoli, robiąc minę starszego brata gotowego skarcić podlotkę. - Niech ma panienka oszczędność w gestach, bo to już nie z osobna kwestia urodziwego pokroju, takie pokuszenie. Ogiery zwierzęta wrażliwe, nie tylko te czworonogowe z resztą. Musem jest uważać co się przy nich wyrabia… jak przy mości facetkach z resztą, bo te tak potrafią przywalić za nic, że aż je pazury bolą. - Dodał, wymownie rozmasowując sobie policzek.
- Jeśli takie wyjaśnienie Celineczce nie w gust możemy podyskutowić dalej polemizacyjnie… jako już kompanija w drodze. - To powiedziawszy pochwycił przebraną smoczycę magicznymi siłami i bez przysiadania posadził ją sobie ostrożnie na grzbiecie.
- Wybaczaj, że tak, ale z temi koszami strasznie niewygodnicko mi się obniżać. - Uśmiechną się zerkając na nią z ukosa. - Nie zatrzymuj się przed podwędzeniem czego z koszyka, częstuję cię.

        Ruszyli.
Fikuś i Pączek wydawali się nieco zdezorientowani obecnością drapieżnika na grzbiecie szamana. Podlatywali blisko jego twarzy, ale zaraz odbijali na boki byle tylko ominąć Celine. Fikuś mógł tak cały dzień, ale drugi skrzydlaty w zwyczaju miał raczej krótsze przeloty. Czyżby miało skończyć się na tym, że Kito będzie musiał trzymać go w ramionach?
No, zobaczy się.
- Częstotliwie pogina pani na konikach? - Zwrócił się do towarzyszki, bo nie tylko nie czuł się niezręcznie po ostatnich problemach, ale i pragnął ją jeszcze po zaczepiać. Skoro już smok korzysta z jego transportu to niech wie, że to nie jak z byle kucem - ten gadulił i to w dodatku hojnie.
- Bom żadnego osiodłania nie mam, a tak bezeń może być nieco surowo… jak zacznie panienka odrętwywać to się możemy zamienić. - Zagwarantował z uśmiechem i szedł dalej stępa. Tak dla oswojenia podróżniczki z ruchami swego cieliska. Potem zaś przeszedł do wolnego, leniwego galopu, kłus uznając za mało wygodny. Mniej się babeczka obije jeśli go sobie daruje.
- Orientuję się na wioseczkę, co żem ci wspominał; przy takim truchtaniu osiądziemy tam z wieczora. - Machnął ciemną dłonią, by zwrócić jej uwagę na własne słowa, jakby po ostatnim się obraziła. - W międzyczasowiu masz możność bajania o czym pragniesz, ale uprzejmiasto zapewniam, że jeśli ty się oddasz milczeniu to ja gadulstwu - uśmiech nie schodził mu z twarzy, choć pewien był, że z tą facetką na grzbiecie czeka go jeszcze nie jedna potyczka.
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

Post autor: Celine »

        — Pff! — Całkowicie zbagatelizowała komentarz o tym, jak się wyraża. Poszkodowana dotkliwie w owej sytuacji miała prawo (według niej) jakoś wyładować palące emocje złości na tym kucu.
        — Winny się broni, więc przestań udawać niewinne stworzenie, bo mi się niedobrze robi. Smoczyca czy niesmoczyca. Młoda czy niemłoda. To wszystko bez znaczenia, bo powinieneś, jak przystało na faceta ruszyć tym, co nazywamy mózgiem. A przynajmniej, zanim zrobisz ruch wobec jakiekolwiek istoty związanej z płcią piękną — skomentowała co myśli o sytuacji, wciąż od czasu do czasu posyłając śmiałkowi gniewne spojrzenia spod białych włosów.
        Wiedziała, że w tym toku wydarzeń dużo jest jej winy, bo się nudziła. Centaur się stał nijako przysłowiowym kozłem ofiarnym całej sytuacji, a nadawał się idealnie, przynajmniej w skromnej ocenie smoczycy. Nie zamierzała jednak otwarcie się przyznać. Smocza duma jej na to nie pozwalała, a która zatwierdzona była jak stalowa kotwica na dnie oceanu, zwanego gadzią duszą.
        — Ku gwoli przyszłej ostrożności kucowatej, bo na ogierowaty tytuł to w mych ślepiach nie zasługujesz po tym wyskoku. — Uparcie pozostawała twarda, nie dopuszczając nawet myśli, aby ulec słowom kopytnego. — Moja słodkie wargi i fizyczna miłość to KATEGORYCZNIE NIE!!!
Delikatne, wścibskie rumieńce zagościły na porcelanowej cerze, gdy ta rozwarła stopy trochę szerzej i skrzyżowała przedramiona na kształt wielkiego „x”.
        — Następnym razem ugryzę — zmrużyła oczy, przechylając uroczo głowę, aby spojrzeć na jego twarz spoza przedramion. Do tego celu musiała też popatrzeć trochę do góry.
Przygotowywała się do dalszej zagorzałej walki na słowa, gdy poczuła, jak traci twardy grunt pod nogami.
        — C-c-co robisz ty wulgarne stworzenie! Opuść mnie na ziemie, ale już! — zażądała roztrzęsionym głosem, machając nogami bezwładnie w powietrzu, zdezorientowana. Czyżby źle go oceniła i teraz chciał splugawić to piękne ciało w ramach zemsty?
        — Nie możesz tego zrobić! Nie wybaczę ci, jak mnie tkniesz! Będę cię prześladować do końca świata! — Spanikowana zaczęła mówić, co jej ślina przyniosła na język.
Zapomniała całkowicie, że mogła skontrować magię ogiera swoją własną, ale wciąż była roztrzęsioną utratą pierwszego pocałunku w taki niedostojny sposób.
        — Wybaczaj, że tak, ale z temi koszami strasznie niewygodnicko mi się obniżać. — Odrzekł koniowaty, uśmiechają się do niej oraz spoglądając na nią z ukosa.
Tym razem czuła palący wstyd, który wyraźnie zdradzał się na młodej twarzy ludzkiego ciała. Opuściła głowę nisko, mamrocząc coś cicho pod nosem sama do siebie. W przeciwieństwie do poprzedniego zachowania siedziała na grzbiecie centaura bardzo pokornie, zatopiona we własnych kobiecych troskach.

        W pewnym momencie wyrwał ją z zamyślenia, gdy dosyć nieprzytomnie popatrzyła w plecy rozmówcy, które widniały przed jej nosem.
        — Nie przepadam za końmi, źle się siedzi na nich we wszelakim damskim odzieniu — odparła jak rozpuszczona, bogata panna. Odpowiedź zgadzała się z rzeczywistością, bo smoczyca miała słabość do dobrych sukni, oraz sporą niechęć do spodni. Czuła się w nich po prostu dziwnie, nawet teraz dokuczał jej dyskomfort mentalny z tym związany.
        — Nie jesteś specjalnym olbrzymem, a wręcz jesteś poniżej przeciętnej wielkości centaurów.
Mruknęła z wyraźną złośliwością w głosie, najwyraźniej próbując się jeszcze odgryźć za kradzież jednego z jej pierwszych razów. W głębi siebie wiedziała, że czegokolwiek nie zrobiłaby, nie poczuje się przez to lepiej. Wgryzło to się w głęboko w pamięć gadziny, odgrywając się oczami wyobraźni jak zepsuta płyta.
        — Mhm.
Skinęła głową, odpowiadając lakonicznie mimo wszystko na zdanie towarzysza podróży.
        — Chcę ciepłą kąpiel w bali — zamarudziła cicho pod nosem, ale wystarczająco głośno, aby i dotarło to do szamana. Dyskretnie nawet niuchnęła się i skrzywiła, niezadowolona z tego, jak teraz pachniała. — Uhh...
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        - Każda istota jest w mym omniemaniu jakoś powiązana z płcią prześliczną. - Odparł udając zdumienie, choć po prawdzie czepiał się jedynie gramatyki. A przecież nie było o czym dyskutować! Wiedział to. Ona w swoim mniemaniu miała niepodzielną rację, a jego zdaniem prawda stała murem właśnie za nim. Nie było więc nadziei dojść do konsensusu, a za tym - cała dyskusja traciła na znaczeniu. Przynajmniej pierwotnym. Dla niego była to okazja by otworzyć do kogo buźkę, poprzekomarzać się ze śliczną panienką, poirytować smoka i w ogóle skorzystać ze wszelkich możliwych okazji. Wolał jedynie by Celine nie znielubiła go jeszcze bardziej (tak od razu), więc darował sobie większość uwag, kiwając tylko pseudopokornie głową na jej zarzuty. Ciężko było nie zauważyć, że mało żałuje swojego czynu, a im więcej mówiła tym wyraźniejszy stawał się jego uśmieszek. Kiwanie łbem zaś z poważnego ,,rozumiem, oczywiście” przeobraziło się w pobłażliwe ,,tak, tak”, choć Kito przysiągłby, że nie chciał być wcale złośliwy. Wciąż się bał. Choćby i chciał nie mógł zapomnieć o rasie dziewczyny - zbyt głęboko miał wryte w mózg (którego nie używał), że z gadami nie ma żartów. Ten jeden już go spoliczkował, więc wszystko się zgadzało.
- A niefizyczna miłość? - Rzucił jeszcze z podchwytliwą nadzieją, nim zamknął się na dobre w tej kwestii. Nie, nie będzie się z nią spierał, nie wypada mu po tym jak zawinił (nawet jeżeli nie pojmował jakim cudem mogła to tak odebrać). Jej reakcja na użycie magii tylko utwierdzała go w przekonaniu, że nie ma u niej zbyt dobrej opinii i nie powinien jej podkopywać… skrajnie niemiłym uczuciem była mu świadomość cudzej nieufności.
Ale zignorował ten temat. Teraz to panienka się zawstydziła i to wystarczało. Poza tym zaraz pojawiły się ciekawsze pogadanki do rozwinięcia.
- Ciekawiejsza opinia, najprawdziwiej. Choć ciężarnie mi stwierdzić czy pewnikiem się zgadzam, bom nigdy nie jechał na koniu, a tym bardziej nie w kobiecym przyodzianiu.
Sama prawda.
- Chocia są przecie i osiodłania damskie, takie nieokraczne. Paradują wtedy z obiema nogami przełożonymi ponad lewy bok i poginają w kiecce. Ale powiem tobie, że niebrzydko się to opatrza. Preferowałabyś bytować w sukienkowym, się mylę?
zaraz potem parsknął krótkim śmiechem.
- Nie wiedziałem, że ma mości panienka Celine rozeznanie w naszej rozmiarowości. - Znów odwrócił się do niej na chwilę z błyskiem zaintrygowania w oku. - Jednak prawisz absolutne racje. W klanie byłem ciutek niewielgaśny, ale rzeknę, że szczęśliwie się złożyło. Trudno było mym mistrzom upierać się oślo, żem jest predysponowany do walki. - Rozłożył bezradnie ramiona. - Chocia ja mam swoją teorię, że niedodatki ze wzroście przełożyły mi się na magiowe umiejaszki. - Nie krył wcale zadowolenia. - Mentor mojej skromnej nadosoby też miał zadatki na kuca, a był szamanem do serca przyłóż. I nieco stuknięty. To też po nim mam.
Plotkowało mu się doprawdy wesoło. Miło mieć towarzysza podróży, nawet takiego jak mlecznowłosa niewiasta z charakterem nieco trudnym do okiełznania. Ale to dobrze, wyzwania lepsze były od nudy. Chociaż dla Kito żadna mości facetka nie była nudna.
- Twoje życzenie jest mi twoim życzeniem! - Zapewnił, jakby można się było domyślić co miał tym zamiar przekazać. Mówił tak swawolnie i niezobowiązująco, że nawet powaga brzmiała u niego jak ziewnięcie po leniwym pytaniu o kanapkę. Ale przynajmniej optymizmu mu nie brakowało - kiedy odwracał się do Celine nieodmiennie się szczerzył, uśmiechem z rodzaju tych wywołujących zaufanie (w przeciwieńswie do grymasu starego bałamuta, który też posiadał w arsenale). Pragnął, by ogarnęła ją choćby namiastka komfortu mimo jazdy w męskim odzieniu, na kucowym grzbiecie i wonienia nie tak jak jej się podobało. Sam kopytny stwierdziłby, że jej mocno naturalny fetorek absolutnie mu się podoba i nawet żałuje, że zmyje go z siebie w gorącej wodzie, ale nie był aż tak głupi, by ośmielić się przy niej wyrazić tę myśl głośno. Nawet jeżeli po dłuższej dyskusji wyniknęłoby, że Kito po prostu woli zapach potu niż mydła, sama Celine zaś choć z początku kusi żeńskimi pierwiastkami tak naprawdę pachnie mu głównie smokiem. Zagrożeniem. Od czegoś takiego jeżyła mu się sierść, ale jednocześnie było to szalenie pouczające przeżycie. Szanował smoki będące jego zdaniem integralną częścią świata naturalnego, więc także ich zapach bardziej był na miejscu niż cokolwiek co chciała sobie w skórę wetrzeć Celineczka.
No cóż, jej wola.

Wbrew temu co zapowiadał zdarzało mu się mknąć przez równinę w milczeniu. Choć był w stanie nawijać cały czas to lubił wsłuchiwać się w gwar przyrody - miał też wpisane w instynkt wieczne czuwanie i wychwytywanie niepokojących dźwięków. Niekiedy oglądał się za jeden lub drugi bok albo nieznacznie strzygł uchem.
Nic się nie działo.
Miarowe uderzanie kopyt o ziemię, chrzęst uschniętych traw i wszechobecny wiatr niosący ze sobą ptasie trele - to obok trzepotu skrzydeł Fikusia były najdonioślejsze głosy opuszczonych ziem i nic nie wskazywało na to, by miało się to zmienić. Rosła powoli temperatura, powietrze średnioprzejrzyste dzisiaj, wypełniło się ciepłymi blaskami. Sama poezja.

Poza krótkimi przerwami konik nie zarządzał żadnego postoju. Jak na tak mikre bydlę miał wyjątkową kondycję, choć nie ukrywał, że kosze dają mu się we znaki. Mówił kosze, choć i Celineczka miała w tym swoje udziały. Nie była niby babeczką krągłą, ani też rosłą atletką z ciasno upiętymi włosami, ale zawsze stanowiła dodatkowy ciężar, w dodatku nieco obijający się mu o grzbiet.
Troszkę martwił się czy mała tyle wytrzyma.
Założyłby, że dla smoka całodzienna jazda to żaden wyczyn, gdyby jej aura nie ćwierkała mu na uszko czego innego. Ta konkretna osobnica mimo hardej minki zmęczyć się mogła szybko, a poza tym zdawało się nie lubiła gorąca. Nie hamował się więc i bawił się wiatrem, który raz po raz omiatał ich z różnych stron, przynosząc wytchnienie. Jednocześnie dawał upust swojemu zamiłowaniu do psikusów i niekiedy białe włosy Celine oplątywały się wokół jej ślicznej buźki.
Był niereformowalny.

Wieczorową porą dotarli na miejsce - konik był na tyle uchetany, by czuć pełne zadowolenie i satysfakcję z podróży, ale wiedział, że to jeszcze nie koniec atrakcji. Nie wszystko co potrzebne wiedział o tej wiosce.
Tutaj nie było ich wiele - lecz jeśli były to zazwyczaj niezależne, samowystarczalne i zamieszkane przez… no, dość nietypowe osoby. Od dostępu do miast stronić mogli naturiane i elfy, ale częściej z nich uciekano - w pierwszych pokoleniach podobne osady tworzyła raczej szemrana śmietanka, by załagodzić swoje obyczaje dopiero po kilkunastu, kilkudziesięciu latach. Większość chałup jakie dostrzegał Kito była już wielce leciwa - z omszałymi gontami, zapewne już raz przekładanymi. Pola ogrodzone, krówki stadne, wszystko już ułożone. Wytężał wzrok jednego oka - dużo kobiet, po piaszczystych ścieżynach i placach biegały też dziatki. Wszystko ustabilizowane. Ludność powinna być przynajmniej… nie wroga.

Szybko zauważył, że ich również dostrzeżono - nie zdążył dostąpić do pierwszego płotu, gdy z jednego z dachów zsunęła się smukła sylwetka. Pewnie elf. Było ich tutaj sporo jeśli sugerować się aurami. Ten konkretny robił pewno za coś w rodzaju czujki. Dosyć typowe. Nie tak daleko stąd w Ruinach Nemerii czaiły się bandy nieumarłych, różne też typy włóczęgów kryły się przy szlakach całego Opuszczonego Królestwa. Wioski nie należały do szlachciców, nikt ich nie bronił - każda musiała być samowystarczalna i gotowa stawić czoła wszelkiemu zagrożeniu. Tutejsi mieszkańcy byli więc czujni i dobrze przećwiczeni. Hardzi i chciałoby się powiedzieć - zdziczali, ale przecież na podobnej zasadzie funkcjonowały stada Centaurów. Dla Kito była to dobrze znana norma i nie doszukiwał się w niej barbarzyństwa, a zdrowej wolności.

Miał jednak się czego obawiać - niektóre tutejsze społeczności zawiązywały pakty z nieumarłymi - gdyby trafili na jedną z takich kolonii mogliby stać się celem (a, na wymianę lub w ramach pańszczyzny). Tutaj nie widział jednak żadnych znaków - ani w postaci herbów, ani lepszych materiałów budowlanych ani straży złożonej z kogokolwiek podejrzanie martwego.
Chyba było w porządku.

- Stuć. Coście z jedni? - Zapytał ich w końcu barczysty mężczyzna wzrostu kitowgo, ale o barach szerokich na dwa zady i brodzie tak potężnej, że można byłoby w niej schować oba wiklinowe kosze na raz. Zagrodził im przejście, więc kucyk przystanął i uśmiechnął się kumpelsko.
- Witeczki wielki panie - wystartował od razu ze swoją szczerością - Jestem ci ja posłannikiem. O ile żem nie pomylił miejsców… pomieszkuje tu niejaka Florianna? Ponoć rude kłaki ma i zrodzoną siostrę, od której to żem przygalopił. Przysyła jej za moim pośredniczeniem wieści.
Strażnik otaksował go nieufnym spojrzeniem. Widać, że chciał go zawrócić, a może i pogonić, bo ręka aż go przy dzidzie świerzbiła, ale nie miał mu czego zarzucić.
- Cuntyr, ta?
- Ta!
- A na grzbicie cu nosi?
- To? A! To jest moja, przeproszuję za wyrażenie, towarzyszka tułaczki. Ode dnia dzisiejszego. Znalazłżem ją w stępie i wziął. Nie była w zastanie zbyt błyskotliwym, że ośmielę się dorzucić. Bardzo przydatną by było kąpielisko dla niej… czy trafiliśmy na takie możliwości?
- A pudła?
- Plecionki? Mam w nich okrągłe owoce drzewiaste, a w drugim chudsze i grubsze korzenie krewniacze o zabarwieniu zachodzącego słonceja i bladych kopyt źre…
Koniec broni strażnika trzasnął o ziemię tuż obok jego własnych kopyt i Kito spłoszony urwał wypowiedź. W popłochu obrócił tułów i przepraszająco zerkając na Celine zdjął ją magią z grzbietu, by zaraz to samo uczynić z koszami. Starał się nie wykonywać gwałtownych ruchów - magia w tej wiosce była jak najbardziej obecna, ale to nie znaczy, że każdy czuł się z nią zaprzyjaźniony. Zwłaszcza ich przywitator wydawał się niechętny tego typu sztuczkom.
- Takie o tu mam! - Powiedział więc Kito ręcznie przynosząc mu pod nos obydwa juki i uchylając wieka. Schowani w nich do tej pory Fikuś i Pączek wylecieli jak z procy, strażnik krzyknął i przyłożył konikowi po łbie z iście wojowniczym zapałem. Na szczęście tępą stroną.
- Ajajajć…
- Hmm… a faktycznie. Jabca, murchew i pietra. Żeś mnie pan nastraszył temi fruwajami. Co one?
- To moi kompaniowi… liściożerni, absolutnie nieterrorystni.
- Dziwnie że gadasz.
- Wiem, wdzięcznościuję. Pan wraz ze mną.
- A kobita?
- Nie, ona wysławia się bardziej przystępnie. Normalnie wręcz. Da pan wiarę?
- Mmmm… dobra, właźta. Tylko bez sztuczek, bo ustszelo.

Kito przeszedł. Kosze zostawił, chyba w ramach łapówki - i tak bałby się o nie upomnieć, a ostatecznie bardziej mu zawadzały niż były potrzebne. No nic - tutaj i tak się najedzą.
Pilnował by Celine szła póki co koło niego. Obiecał jej (no, nie dosłownie, ale zawsze) gorącą kąpiel i zamierzał się o nią postarać. Najpierw jednak trzeba było dać się obejrzeć tubylcom, którzy zbiegli się na placyk.

Na spotkanie nieznajomym, ku zdumieniu kopytnego, wyszły głównie kobiety i dzieci. Widać centaury były im znane przynajmniej z opisów, bo Kito z całą swoją niepowtarzalnością i tak robił mniejszą furorę niż jego piękna towarzyszka. Aż trochę szkoda. Ostatecznie miała tylko dwie nogi! No, ale co poradzić. Szybko i donośnie zapytał o rudą Floriannę i chwilę potem przekazywał jej wieści od siostry, paplając jakby się znali od lat i w takiej też atmosferze. Informacje były całkiem pomyślne, więc kobitka chętnie uściskała go w ramach podzięki. Słusznie, jak najbardziej.
Nie zdążył zapytać o sołtysa czy też innego przywódcę, kiedy mieszkańcy zaspokoiwszy pierwszą ciekawość zaczęli się rozchodzić.
- Z Papą spotkacie się może po kolacyi? - Zaproponowała jedna z tutejszych gosposi. Karczmy tu żadnej nie było, więc wskazała na ganek własnego domu. - Nie ma pośpiechu, i tak już wszyscy wiedzo, żeście tu som.
Konik porozumiał się wzrokiem z Celine.
- Proszujemy! - Odparł po chwili i oparł się o drewnianą balustradkę ganku. Nie mógłby wejść do środka - drzwi były na to za małe. Za małe były właściwie i na własną panią, ale wszystkie tutaj tak wyglądały (drzwi, nie tęgie kobity). Widocznie była to jakaś cecha obronna (nadal drzwi, nie kobit).

Z niezręcznością wielorasowości gospodyni poradziła sobie pierwszorzędnie - wyniosła miski dla podróżnych na gankową ławę częstując ich czym miała - ciepłym oraz zimnym. Kito stojąc idealnie sięgał do począstunku, Celine mogła usiąść, a tutejsza mieć na nich oko, gdyż klapnęła obok. Wszyscy mogli popatrzeć na przybyłe dziwadła i czasami bez zażenowania wychodzili przed domy, by z tego skorzystać.
Zapowiadało się ciekawie.
Awatar użytkownika
Celine
Błądzący na granicy światów
Posty: 20
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mieszczanin , Opiekun , Mag
Kontakt:

Post autor: Celine »

Gdy dotarli do celu, słońce ustąpiło miejsca zimniejszemu i bladszemu bratu księżycowi miejsca, nieznacznie poprawiając samopoczucie zmęczonej jazdą na centaurze Celine. Wieczór i noc to pory, w których stawała się dosyć znośna, bo częściej niż nie, panowała komfortowa dla niej temperatura. Nigdy nie narzekała za czasów własnej smoczej świetności na takie drobiazgi, ale teraz marna, ludzka opoka dawała się pod tym względem we znaki. Nie raz zdarzyło się jej osłabnąć przez cichego zabójcę, którym była temperatura dla smoków lodowych. Nie ciężko więc sobie wyobrazić, że często zachowywała się jak pospolity wampir. Podejrzeń pod tym względem nie brakowało, ale osoby takie kończyły zazwyczaj marnie. Porównywanie dumnego smoka do wampira, niezbyt bystre podejście.

Nie oczekując na centaura, postanowiła sama zsunąć się z jego grzbietu. Zdała sobie sprawę z błędności tej decyzji dopiero, gdy nie mogła dotknąć stopami ziemi, wisząc bezradnie i majtając nogami jak dziecko. Na szczęście zajęci rozmową mężczyźni, nie namierzyli zawstydzającego wydarzenia. Jazda konna była dla smoczycy czymś obcym, zwłaszcza że przeważnie poruszała się w karocy jak księżniczka. Nie widząc żadnych niekompromitujących jej istnienia opcji, puściła się grzbietu. Lądując nogami twardo na ziemi obiema nogami równocześnie, skrzywiła się na przechodzący ją od stóp po czubek białych włosów dyskomfort tym spowodowany. Podparła się jednak po chwili rękami triumfalnie o biodra, robiąc zwycięską pozę z małego zwycięstwa nad przeciwnościami losu, czyhającymi na piękne i niskie kobiety. Gdzieś w tym czasie odwrócił się też do swojego grzbietu Kito, najwidoczniej chcąc ją ściągnąć magią z niego. Wypięła dumnie pierś, w końcu była dużą, samodzielną smoczycą! Tak!
Kątem oka zauważył to również rozmawiający z Kito człeczyna, ale najwyraźniej uznał, że nie warto zawracać sobie nią głowy. W końcu była mała i niegroźna, a więc temat został porzucony zanim w ogóle się rozpoczął, bagatelizując jej istnienie do pewnego stopnia.
Białowłosa zauważyła spojrzenie, jak i z obfitego doświadczenia mogła się domyślić, że została uznana za „małą i nieszkodliwą”.

„Jakbyś wiedział, że stoisz przed smoczym majestatem, zbierałbyś opadające portki pod ciężarem fizycznych oznak strachu. Ignorancki insekt” — rzuciła w myślach z pogardą, którą starała się ukryć na twarzy, uśmiechając się jak naiwna dziewoja.

Reszta przesłuchania i wypytywania wydawała się nudna, więc żywo zaczęła rozglądać się wokół. Wioska nie wydawała się jakaś specjalna, chociaż na język, jak i myśli smoczycy rwało się zbitek słów „zapyziała dziura”.
        „Wędrowanie do takich miejsc w ogóle jest… ciekawe?” — rzuciła wątpliwe spojrzenie w stronę centaura, próbując sobie wyobrazić jak pracują trybiki w jego głowie.
Z owego zamyślenia wyrwała ją kwestia klucz wioskowego strażnika.
        — Mmmm… dobra, właźta. Tylko bez sztuczek, bo ustszelo.
Ruszyła zaraz przy boku Kito, bliżej przodu niż końskich tyłów. Czułaby się stanowczo dziwnie, patrząc na koński zadek, stąd dzielnie dotrzymywała kroku mimo iż musiała przebierać nogami bardziej niż sam szaman. Doskwierał jej przy tym dziwny dyskomfort w okolicy lewej nogi, ale nie poświęciła temu zbyt dużej uwagi. Pewnie przejdzie z czasem jak zazwyczaj.
Sam centaurzy samczyk od czasu do czasu najwyraźniej pilnował, aby drobna sylwetka smoczycy nie przepadła nagle gdzieś bez słowa, ani specjalnie nie starał się tego ukrywać. Z jednej strony było to nawet miłe, nawet jeżeli był minimalnie wyżej niż insekty, a z drugiej strony wciąż robiło się jej gorąco z gniewu na samą myśl, jakiego haniebnego czynu dokonał.

Przemieszczalni się w ciszy niewielką, wydeptaną ścieżką pomiędzy skromnymi chatkami ku centrum wioski. Gdy znaleźli się na centralnym placu, o przynajmniej czymś co miało go przypominać, zewsząd wylały się insekty. Tak, zewsząd jak stado wygłodniałych karaluchów.
        „Aaa, skończymy jak prosiak z jabłkiem w pysku! Będę powoli nas obracać nad wielkim ogniskiem i… i… ” — oddając się swoim wybujałym wyobrażeniom sytuacji, starała się schować za większym od niej centaurem.

Ludzi z wiosek zawsze wyobrażała sobie jako bandę dzikusów, którzy nic nie wiedzą co to społeczeństwo i kultura. W dużej mierze omijała wioski, więc wiedza smoczycy z tego zakresu była mocno ograniczona. Braki więc wypełniała domysłami, które prawie zawsze były dosyć prze kolorowane w porównaniu do rzeczywistości.
Stąd wysokie zainteresowanie tubylców jej osobą źle wpływała na jej zachwianą i tak już równowagę psychiczną, która ostatkami siły trzymała się całości po wyczerpującej dla niej podróży. Od czasu do czasu ktoś próbował ją dotknąć, ale omijała go jak gibka gałązka w wierzby, uśmiechając się słabo na całą sytuację. Na szczęście gromadka w końcu się rozeszła, a ona odetchnęła z wyraźną ulgą.
Gdy skupiła się na poprawianiu włosów, zmęczonych podróżą nie mniej niż ona sama, przykuła tym uwagę małej dziewczynki, która chowała się za proponującą gościnę gosposią.
Posklejane, luźno rozpuszczone rude włosy, które wydawały się być dominującym kolorem wśród kobiet tej wioski. Twarz okrągła z dosyć typowymi dla dziecka rysami twarzy, mały nos i usta dodawały tylko dziewczynce dziecięcego, niewinnego uroku. Ubrana w jakaś prostą sukienkę, która widziała lepsze dni.
        „Przecież to zwykła szmata… ” — zmarszczyła nos, chociaż największą uwaga smoczycy spoczęła na oczach dziewczęcia.
Piękno ciemnych, zielonych oczu dawało o sobie znać nad spoza gęstej, mlecznej opoki zwanej ślepotą, a do tego wydawała się intensywnie wpatrywać nie w przestrzeń, a konkretnie w osobę Celine.
Zbita całkowicie z tropu, mierzyła się ze ślepą spojrzeniami, o ile mogła tak to właśnie nazwać. Pierwszy raz czuła się tak dziwnie, będąc obserwowana przez kogoś, a to przecież było tylko dziecko. Nie mogła pochwycić i opisać tego uczucia w słowa, ale odnosiła silne wrażenie, że po prostu przed tym małym płomykiem życia była naga i nic nie mogła ukryć. Coś penetrowało podstawę jej istnienia, a było to nic innego jak smocza dusza. Przyklęknęła na ziemi i wyciągnęła ku niej dłoń
        — Podejdź, nie gryzę — Uśmiechnęła się naturalnie, pchana przez własne zainteresowanie.
Rudowłose stworzonko jednak skryło się się za gosposią bardziej, zaciskają małe dłonie na jej ubraniach, obserwując nieufnie każdy ruch smoka.
        — Wybacz, ale jako wioska przygarnęliśmy to przybłędę. Ślepa, a do tego niemowa. Żadnego z niej pożytku. Jak i chłopa ma ona znaleźć?! Ech — westchnęła ciężko kobieta z wyraźnymi pretensjami w głosie.
Celi wstawała gwałtownie, trochę rozzłoszczona, czego się nie spodziewała po sobie. Przecież to nie dziecko sobie wybierało taki los, jak można było je traktować jak kulę u nogi. Powstrzymała się przed ostrymi klepaniem ozorem, wiedząc że wpłynęłoby to też na centaura. Do tego była zmęczona podróżą, więc tym razem opanowała się i tylko rzuciła ostatnie spojrzenie na ślepą, zanim Kito rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie. Skinęła tylko glową.
Gdy jadło zostało wyniesiona na gankową ławę, usadowiła się wygodnie przy niej i częstowała zimnymi daniami. Jednak w końcu obiekt zainteresowań smoczycy stanął tuż przy jej siedzisku, co powstrzymywało białogłową od beztroskiego częstowania się. Obserwowali się dłuższa chwilę wzajemnie w ciszy, bo i Kito, jak i gosposia wydawali się zainteresowani tym co się dzieje.
Dziewczynka w końcu zrobiła coś zaskakującego, bo klapnęła sobie wygodnie na złączonych kolanach częstującego się gada. W takiej pozycji miała oczy prawie na poziomie wzroku Pani Królowej, która zmrużyła oczy trochę drapieżnie, bo zostało naruszone jej terytorium.
        „Zjesz mnie?” — rozbrzmiał głos w jej głowie.
Celinę dla pewności rozejrzała się wokół. Nie było wątpliwości, iż to dziecko rozmawiało z nią przy użyciu myśli. Jak inaczej sobie miała wytłumaczyć owe zdanie? Omamy?
        „Mama mówiła, że smoki jedzą bezużyteczne i złe dzieci”
Pierwszy raz mogła jeszcze nazwać omamem, ale uważała się za zdrową umysłowo. Zastanawiając się chwile nad odpowiedzią, odpowiedziała we własnych myślach na jej pytanie.
        „Smoki nie jedzą insektów, a raczej ludzi. Robią to tylko te najbardziej i dzikie z nas”
Kąciki ust dziewczynki podniosły się, najwyraźniej zadowolonej z odpowiedzi, a nawet wydawała się nabrać trochę więcej odwagi, co zdradzała mimika jej twarzy.
        „Udajesz człowieka?”
Następne lakoniczne, ale jakże pasujące do niedorosłej wyobraźni pytanie.
        „Gdzież tam, jestem więźniem jakieś głupiej klątwy, bo jestem pazerna”
Stwierdziła dumnie z naciskiem na koniec zdania, chociaż niekoniecznie to była cecha godna dumy. Duma, która pękła pod naciskiem następnego zdania, a raczej jednego słowa.
        „Biedna”
W towarzystwie niezwykle krótkiej odpowiedzi, poczuła też niewielką dłoń gładzącą ją po gładkim, bladym policzku, trochę go brudząc. Nie miała jednak czasu zwracać uwagi na takiej drobiazgi.
Jedno słowo całkowicie posypało całe jej twardy mur postawiony wokół duszy, który runął tak gwałtownie i nagle, że łzy pełne wieków doświadczeń same cisnęły się do oczu.
Przytuliła dziewczynę, która trochę zaskoczona sytuacją nie wiedziała co zrobić z rozklejającym się gadem, ale przytuliła ją nieśmiało i gładziła po białych jak śnieg włosach, Celine wtulił twarz w niewiele mniejsze ciało od jej samego, łkając tak jak wtedy, gdy go straciła.
Kiedy stała się taka słaba? Czy może już od dawna chciała, aby ktoś się odważył i przełamał jej upartą, smoczą naturę. Nie umiała sobie odpowiedzieć na te pytania, jakby nie mogła się pogodzić z tym, że to nie jest jakiś mężny samiec, a tylko mała dziewczynka. Odczuwała ulgę, ale jednocześnie irytację

Gosposia, jak i przybrana matka rudzielca, zerwała się na równe nogi nim ktokolwiek zdążył zareagować. Złapała garść włosów dziewczyny i oddzieliła ją od pięknej kobiety z zaczerwienionymi teraz od płaczu oczami, pewna że ta coś jej zrobiła.
        — Ja ciebie karmię, odchowuje, a ty się tak odwdzięczasz mała wiedźmo?!
Trzasnęła ją przez łeb, tak że dziecko złapało się zmieszane za głowę.
        — Tak traktować naszych gości? Co ty sobie myślisz?! — podniosła wyżej dłoń, najwyraźniej z celem wychowawczego użycia siła.
Dłoń gosposi opadła i plasnęła po mokrym od łez policzku z taką siłą, że pod Celine zgięły się kolana i przewróciła się na podłogę. Za jej plecami z szerokim jak monety oczami, wpatrywała się w nią dziewczynka. Gadzina jednak podniosła się o własnych siłach, mimo że trochę chwiejnym krokiem.
        — Dość — warknęła, nie ukrywając wrogości wobec gosposi, która zrobiła parę kroków do tyłu, widząc zmianę w oczach własnego gościa.
        — Bestia, ludzie! Bestia w wiosce, pomóżcie! — baba wybiegła jak wystrzelona z procy, wprowadzając niemałe zamieszanie w małej wiosce.
Sam Kito raczej mógł się domyślić, co zobaczyła gościnna gospodyni w oczach Pani Królowej.
Awatar użytkownika
Kito
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Centaur
Profesje: Szaman , Zielarz , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kito »

        Kucyk nie pomyślał, że to zakończy się w ten sposób. Dopiero co jedli pyszną w jego mniemaniu (bo dostaną) kolacyjkę, gdy jego towarzyszka i niewidome dziecię nawiązały z sobą bliższy kontakt. Patrzył na to wzrokiem ciepłym i raczej optymistycznym - dobrze, że białowłosa okazywała się łagodna w takich sytuacjach. Bardziej kobieca niż smocza chciałoby się rzecz, a dla szamana był to dobry znak - lecz nie na długo.
Zadziwił się wielce kiedy po kilku chwilach takiego cichego siedzenia z małą na kolanach z oczu Celine zaczęły ciec łzy. Domyślał się, że tak wiekowa istota wiele nosi tak w swoim sercu jak w głowie, ale nie sądził, że w taki sposób i okolicznościach będzie to okazywać. Nie pierwszy raz cierpliwość i wytrzymałość smoczycy mieszały się z impulsywnością i nie hamowanymi niczym wybuchami. O ile jednak centaur nieco zdezorientowany, ale spokojny pozwolił rzeczom samym się dziać i wyjaśnić, o tyle ich gospodyni nie była taka cierpliwa.
Na gwałtowne użycie siły wobec wychowanki nie zareagował niczym więcej jak gwałtownym obrotem i gorącym zapewnieniem, że przecież nic się nie stało… ale stało się. Nim skończył Celine otrzymała swój policzek, a przerażona z nagła kobieta wybiegła na wioskę krzycząc o potworze.

Kucyk westchnął ciężko i zmieszany rozmasował skroń. Za wiele, za szybko, zbyt chaotycznie. Jak w grę wchodzą kobiety zawsze się coś posypie. Przygotował się mentalnie do wyjaśnień i niechętnie zostawił miskę pełną jeszcze jadła.
- Błagam twoją osobę, jedynie cichaj. - Poprosił łagodnie Celine objąwszy troskliwym wzrokiem i ją i dziewczynę. - Pojmuję jakie instynkty mogły tobą powodować - westchnął ponownie - ale nie są one powodem by rodzić sobie niesojuszników. - To powiedziawszy pokłusował w stronę wylegającego na ścieżkę tłumku.

Co dziwne nie wszystkie kobiety pochowały się po domu - i to nie tylko te, które zostały na zewnątrz jedynie przez palącą ciekawość. Część z nich zdawała się czuć całkowicie bezpiecznie, część się dziwiła, a niektóre wykazywały pełne przygotowanie do walki. Pojawiło się paru rosłych wojów i kilka elfów, po aurach sądząc, szkolonych pilnie w magii. Kito wyszedł im naprzeciw z zakłopotaniem wypisanym na twarzy. Nie do końca wiedział co powiedzieć. Szczęściem z odsieczą przybył mu znajomy już Rudy Strażnik, przyciągniony siłą przez zatrwożoną gosposię.
- To tu, to ona! - Rozpaczliwie celowała palcem w stronę własnego tarasu, drugą ręką twardo trzymając mężczyznę. Nie spieszyło mu się zanadto, choć broń miał gotową.
- Co sie tu, do słońca krasnego, odprawia!? - Huknął ni to do kobiety, ni do mieszkańców ni do szamana. Wyglądało na to, że nie obchodzi go od kogo dostanie wyjaśnienia - chciał je mieć.
- Przeproszuję serdecznikowo za zamieszanie… jestem w obawie, że wina leży po naszej stronicy. - Kito pospieszył z odpowiedziami nim zrobiło się gwarno. - Widzisz panie, moja serdeczna towarzyszka jest przeczulona na losy pacholąt i srogie tutejsze wychowanie zbyt mocno są zaszokowało. Pokłóciły się baby lekuchno, powiedziałbym. Wiecie jak to bywa.
- Oj tak. Lecz có się wydarzyło? Pobiły się. Co?
- Ależ skąd! - Kucyk zamachał rękami mimo policzka jaki otrzymała Celine. Zerknął na gosposię, a ta trzymając się mocno ramienia mężczyzny i jego obdarowała czujnym spojrzeniem błękitnawych oczu. Powoli się uspokajała, choć zła była jak rzadko. Lepiej było jej więcej nie drażnić.
- Ale mam przeświadczenie pechowe, że kobity nie są w posiadaniu wspólnego języka. - Zasugerował, że lepiej je jednak rozdzielić.
- Baby tak zawsze. No już - odczepił od siebie tęgą panikarę i gestem kazał mieszkańcom się rozejść. Pozostało przy nim jedynie dwóch ciemnowłosych elfów z poważnymi minami.
Kito uśmiechnął się niemrawo.
- Jak rozumuję ci dwaj mistrzowie poinformowali was panie o naszych aurach - po spojrzeniu długouchych wywnioskował, że trafił. - Nie bądźcie źli, nie mieliśmy na celu burzyć waszej równoważni życiowej.
- A jednak cóś sie wzieło i stało. Ta twoja panna napędziła strachu Gabrielli, a to nie lada wyczyn. Ta baba boi się tylko tego co nadprzyrodzone!
- Ośmielam się zaliczyć to co obaczyła do tej kategorii. Lecz to tylko powierzchownia! Smoki koleją rzeczy są na tem świecie niejedne.
- A za tego poręczy?
Kito zawahał się chwilę. Kątem oka zerknął na Celine. Choć nie wierzył w jej złą naturę to była dość nieprzewidywalnym stworzeniem. Z tym, że tłumaczenia w ich obecnym położeniu wypadałyby wyjątkowo źle, więc z pewną obawą, ale postanowił wziąć na siebie odpowiedzialność zapewnień.
- Nic nie zmaluje, ani nie poniszczy. Pragnie jedynie odświeżyć się nieco i odchrapnąć, a słońca następnego ruszymy na weprzód. Byle tylko nie widziała hardości wobec dzieciny. Ozwały się w niej instynkty kobiece i pragnie jej chronić.
- A co to taka wrażliwa?
- Nie mnie ingerować w babiańskie powinności, ale ociemniałą niemotę traktować siłą i mnie wydaje się mocno przesadzone. Nie dziwuję się wielce mojej kompaniowej, że jako mości facetka zareagowała na wyrost. Cicho rad nawet jestem - przyznał. - Pojmuję różne udyscyplinnienia, bo sam żem dostawał, ale zasadnie. To jagnię mocne nie wyrośnie takie ubite. A to nie jest złe dziecię.
- Aaaa, ona. Czyliśta się o to rozchodzi! Przygarnęliśmyśmy jo jakie czasy temu i pod opiekę tej a nie innej weszła. Nawet żem myślał, że może inna matka to dla niej lepsza - podrapał się po głowie. - Ale i komu taka potrzebna? Szczęście ma, że w ogóle kto ją zagarnął. Inaczej czekał by jej głód i tyle tylko.
- Zbędna wam tutaj? - Kito podchwycił temat.
- Baba?… A nie, dzieciak! Nie wyrzucim je już tera, ale i nie zda się na wiele. Może kulawiec jeden ją za żonę weźmie i dzieci bedo, ale z takich to nie wiadomo czy dobrze to czy źle.
- Ohoho, plany już na całe ziemiste bytowanie! W takim razie może uraczycie słuchem? Bo jak’m odczytał to wy tutaj macie decydujący rozgłos. - Zrobił efektowną pauzę - My jesteśmy w mocy ją zabrać. Na wychowawstwo. Oddam wam za nią moiste kosze z zapasem. W galopie mijam niezliczoność osad i domów ras wszelkich krwistości i upodobań. Kto na pewno byłby z niej bardziej rad i znalazł dla niej obowiązki lepsze niż zawadzanie tylko. Na grzbiecie mam miejsce, dla mojej osoby to brak problemu zupełniasty. A szkoda mnie takiej duszyczki.
Wódz zrobił surową minę, ale namyślał się nad propozycją głęboko. Popatrzył po przybocznych, a ich bezwyrazowe twarze chyba go oświeciły.
- Mam nadzieję, że nie bajcujecie. Nie mam w zamyśle dawać smokowi na ofiarę pacholęcia. - Mruknął surowo, choć najwyraźniej już zdecydował. Czekał tylko na jakieś potwierdzenie, żeby z czystą myślą móc po tym spać.
- Serdecznie wątpię by to mieściło się w możliwościach. - Kucyk prawidłowo odgadł jego intencje. Pogawędzili jeszcze chwilę, po czym rozeszli się w pyszniejszych humorach i już niejakiej komitywie.

Do Celine podszedł powoli, zadowolony lecz nieco na siłę spokojny.
- Dostaniemy legowisko gdzie indziej. Jak pomyślność będzie to otrzymasz garniec gorącej pluskawicy, a rano zapewne pomkniemy dalej. Ślepotka z nami, dałem wyrazy się nią opiekować. Poręczyłem plecionkami.
Ukradkiem wziął swoją miskę i wyjadł zawartość. Liczył, że może i w nowym lokum dostaną kolację, ale nie było co marnować darów. Poza tym rządził się przy smoczycy - musiał mieć duuużo siły.
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości