Księstwo Karnstein[Anperia] Przepraszam, gdzie mogę znaleźć...

Miasta Karnsteinu są istnym kotłem, do którego wrzucono wielość nacji i upodobań architektonicznych. Wystawne domy w kolorach purpury i złota sąsiadują tutaj z dzielnicami, w których budowle mają być przede wszystkim funkcjonalne. Proste domy ułożone wśród wąskich, równoległych uliczek, wyłożonych kamieniami, zamieszkiwane są głównie przez mroczne elfy, dla których przepych jest zbędny. Po przeciwnej stronie są budowle, które zaskakują dbałością o szczegóły. Kolumny z głowicami przedstawiającymi sceny z legend.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

[Anperia] Przepraszam, gdzie mogę znaleźć...

Post autor: Saaviel »

Dzień jak każdy prawda? A mimo to on ie był w dobrym humorze, coś było nie tak. Może to dlatego że z samego rana powitał go deszcz, akurat tego dnia kiedy uznał że może sobie spokojnie zasnąć pod gołym niebem... Nie pomógł fakt iż słońce wyszło zza chmur nie tak długo po świcie, on do tego czasu był przemoczony do ostatniej nitki, przeklinając pod nosem. Ah, gdyby nauczył się tej cholernej kontroli żywiołu ognia... I jak tutaj jechać? Chciał w spokoju dostać się do miasta, jak zwykle udając zwykłego człowieka, ale nie... Zdjął z siebie płaszcz mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa i zarzucił swojemu jakże "wiernemu" konikowi na zad i w przemoczonej koszuli odwiązał konika od pobliskiego drzewa, przy okazji niszcząc pozostałości po niewielkim ognisku, po czym wskoczył na grzbiet niesfornego zwierzęcia. Kolejny dzień w siodle. Musiało to wyglądać naprawdę groteskowo, w końcu bez płaszcza jego skrzydła były widoczne dla każdego... Co takiego Upadły robił na rumaku? Po kolejnym mruknięciu zmusił swego starego towarzysza do ruchu w stronę najbliżej drogi prowadzącej do Anperii. Jeszcze zanim do owej dotarł, skupił się i rzucił w swoim umyśle prosty rozkaz "ukryj moje skrzydła przed oczami innych", a magia już zrobiła swoje. Nie lubił tego rozwiązania, męczyło go, ale tak było łatwiej, im mniej osób wiedziało, tym lepiej, nawet jeśli Karnstein było całkiem otwarte jeśli godzi o rasę... "Mogłem jednak zostać" przeszło mu przez myśl kiedy słońce zaczęło ładnie ogrzewać jego zmęczone oblicze. Tak naprawdę wybrał się tutaj pod wpływem impulsu, ktoś wspomniał mu iż tutejszy władca, książę czy jak mu tam było per coś na M, organizował jakieś większe przedsięwzięcie i możliwe iż szuka najemników co nie grzeszą specjalnie głupotą... A on jak głupi pognał z Rubidii aż tutaj. Choć, już i tak za długo był tam, plotki szybko zaczynały krążyć, za którymi osobiście nie przepadał. Lubił trzymać się na uboczu, nie wychylać zbytnio, zabawić się po czym zniknąć bez słowa. Wielki świat polityki, układów i innych machlojek nie był czymś czego szukał tutaj, to było na porządku dziennym w Piekle, to tam wywalczył sobie pozycję, którą skrzętnie utrzymywał... Tak, podróż była na tyle nudna iż zatopił się w myślach, wspominając swoje czasy w piekle, a na jego twarz wrócił ten delikatny uśmiech który był wręcz jego wizytówką.

Mimo wczesnej pobudki do samej Anperii dotarł z godzinę przed zmierzchem, choć jak się zdawało, życie w tym mieście nie umierało tak wcześnie. No tak... Wampiry... Jego uśmiech poszerzył się na chwilkę gdy wkroczył do miasta. Był tutaj kiedyś, może kilka lat temu, wiedział więc gdzie się kierować, ostatnim razem udało mu się znaleźć całkiem przyzwoity przybytek w którym mógł spokojnie zostawić swego "ulubionego" wierzchowca. Do tego czasu również mógł się pochwalić suchymi ubraniami, co jeszcze bardziej poprawiło mu humor, sprawiając iż jego wierny uśmiech pozostawał na twarzy przez całą podróż przez miasto. Ale wszystko co dobre, kiedyś musiało się kończyć i kiedy znalazł się już na ulicach, szukając wzrokiem odpowiedniego osobnika do zadania kilku pytań, jego humor znowu się pogorszył. Przecież nie podejdzie do pierwszego lepszego żołdaka prawda? Ale nie, jego ucho wychwyciło w końcu kogoś kto wydawał rozkazy... Uśmiech powrócił, a on sam ruszył zdecydowanym krokiem w stronę osobnika który wydawał się tutaj na pozycji która wróżyła mu uzyskanie jakiś odpowiedzi. Elf jak się okazało, choć całkiem postawny jak na takowego, szybko zwrócił uwagę na osobnika który energicznym krokiem kierował się w jego stronę, choć zamiast zaciekawienia na jego twarzy, można było zobaczyć niepewność, gotowość do wyciągnięcia broni... I niczego innego się Saav nie spodziewał, i takie sytuacje się zdarzały, a on sam nie ukrywał rękojeści miecza spokojnie wiszącej u jego boku.
- Witajcie, coś może słyszeliście o wyprawie organizowanej przez waszego księcia, czy kogo tam? Albo wiecie do kogo mam się udać po informacje na jej temat? - Nie było sensu owijać w bawełnę, Upadły lubił być bezpośredni, unikał dzięki temu niepotrzebnych powitań, krążenia i zyskiwał na czasie. Tyle że Elf po prostu spojrzał na niego z zaskoczeniem, a jego odpowiedź zbiła Saaviela z tropu.
- Co? - Mruknął elf ze zdziwieniem malującym się na twarzy, a Anioł zatrzymał się w pół kroku i westchnął cicho. No tak... Po czym spokojnie zaczął tłumaczyć że jest najemnikiem, słyszał o jakiejś wyprawie organizowanej przez niejakiego, jak mu tam, Medarda, chciał się zaciągnąć i szuka jakiś informacji. Cała rozmowa po chwili nieco rozgorzała kiedy to Elf uznał żeby spławić Upadłego, na co ten nie zareagował zbyt dobrze, podnosząc swój ton, próbując wyciągnąć z biednego strażnika cokolwiek...
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Kelisha źle wspominała ostatnią przygodę w lesie. Po prawdzie niby została uratowana we właściwym momencie, ale i tak miała problemy z pozbieraniem się do kupy. Ocknęła się w doprowadzonych do używalności ruinach jakiegoś budynku w Opuszczonym Królestwie. Dowiedziała się wtedy, że omdlała została wyrwana z łap upadłych przez pokryte fioletowym futerkiem coś oraz anioła. Choć ten był świetlisty, dziewczyna niemal biegała po ścianach na widok jego skrzydeł. Czasem wystarczyło, aby przeszedł za blisko niej, gdy spała, a zrywała się i próbowała atakować, zbudzona zapachem ciepłej skóry i pierza. Długo zajęło jej przyzwyczajenie się do obecności dwóch istot, które chciały jej pomóc. Magią leczyli stopniowo jej ciało, próbowali też naprawiać szkody dokonane w jej umyśle, ale to było znacznie trudniejsze zadanie. Nawet podczas nowiu unikała anioła, chociaż zignorowała wtedy zalecenia odnośnie przemiany, by nie naruszać zrastającej się kości i pozwoliła mu podrapać się po brzuchu. A gdy tylko zaczęła chodzić o własnych siłach, uciekła nocą w kocim ciele. Nie zabrała ze sobą nic, jej rzeczy i tak były zniszczone tak mocno, że nadawały się tylko do wyrzucenia.
Pędziła co sił w łapach aż do Meot. Najbliżej miała sojusznika w Fargoth, ale zbytnio bała się choćby zbliżyć do tego miasta. Tam udali się dwaj upadli. Na miejscu wdrapała się po zmroku do okna starego przyjaciela, dawnego najemnika, który odłożył broń dostatecznie wcześnie, by móc doczekać się siwizny i wnuków. Pracował jako pośrednik, wyszukujący zleceń dla każdego, kto był gotowy zaryzykować własne życie za pieniądze. Omal nie oberwała kulą ognia od jego nazbyt krewkiej małżonki. Cholera zawsze miała czujny sen i nie przepadała za błyszczącymi w mroku oczami pojawiającymi się w nogach jej łóżka. Na szczęście rozpoznała panterołaczkę i ograniczyła się do zwymyślania jej za takie pomysły. W ich przybytku dziewczyna powoli dochodziła do siebie i kupowała systematycznie wszystkie potrzebne drobiazgi, które straciła w leśnym ognisku. Nie musiała się zapożyczać. Przyjaciel, znając jej nieumiejętność radzenia sobie z finansami, większą część stawki za każde jej zlecenie zostawiał sobie. Część traktował jako prowizję, resztę odkładał dla ogoniastej na czarną godzinę.
Dzięki takiej przezorności mógł z czystym sumieniem wykopać z domu w pełni wyekwipowaną najemniczkę. Nie wyrzucił jej dosłownie, ale uporem i kilkoma delikatnymi groźbami przekonał Łapę, że nie mogła wiecznie ukrywać się pod spódnicą jego żony. Miała przed sobą wiele lat życia i powinna odkładać pieniądze na przyszłość, zamiast przepuszczać zaskórniaki. Była w pełni wyleczona i ćwiczyła często z synkiem przyjaciół, ale wciąż nie czuła się w szczytowej formie. Dlatego stary pośrednik wrobił ją w eskortowanie kupców do Karsteinu, gdzie miała dołączyć do jakiejś ekspedycji. Nieszczególnie zrozumiała, o co w tym wszystkim chodziło, ale została zapewniona, że nie będzie to nic bardziej skomplikowanego czy niebezpiecznego od zwykłego "cieciowania" przy karawanie. A przedsięwzięcie nazywało się tak szumnie, bo fundował je obrzydliwie bogaty arystokrata, którego stać było nawet na osobnych służących do łapania pcheł na tyłku. Tak przynajmniej przedstawił to były najemnik. Cwaniaczek postanowił nie oświecać zmiennokształtnej co do szczegółów zlecenia. Założył, że trochę zabawy na głębokiej wodzie powinno pomóc jej pozbyć się części bezsensownych lęków i uprzedzeń. Należało mu oddać, że chciał dobrze. No i według wszelkich informacji zadanie rzeczywiście było dobrze płatne.

Przez to wszystko Kelisha dała się wrobić w długą pieszą podróż w nowych butach. Już drugiego dnia klęła cicho pod nosem, a trzeciego zaczynała pokonywać fragmenty trasy boso. Irytowały ją obtarcia na stopach, sztywny materiał nowej koszuli, skrzypiące przy każdym ruchu skórzane spodnie, smród impregnatu, którym pokryty był nowy kołczan oraz plecak. Drażniło ją właściwie wszystko. Lubiła swoje stare rzeczy i niechętnie wymieniała elementy ekwipunku, a tym razem musiała kupić cały. Nawet materiał płaszcza wydawał się szczególnie gryzący i nieprzyjemny, krótki miecz przy boku za ciężki, a drewno łuku nie leżało idealnie w dłoni. Gdy dotarli do Anperii, Łapa chciała się upić, wyleżeć w gorącej wodzie, najeść i zamordować swoich troskliwych przyjaciół. W kolejności dowolnej. Najpierw musiała jednak zająć się obowiązkami.
Zainkasowała opłatę za eskortę od jednego z kupców i udała się na poszukiwania kogoś, kto mógł pomóc jej zapisać się na wyprawę Jaśnie Oświeconego, Niechby Go Diabli, Medarda. Kimkolwiek na dobrą sprawę był. Na dodatek miała wrażenie, że wszędzie wokół kręcili się nieumarli. Dlatego zaczepiła pierwszego lepszego obwieszonego zbyt dużą ilością żelastwa mężczyznę i wypytała o wszystko, co mogło interesować najemnika w obcym mieście. Szybko dowiedziała się, gdzie można było wypić paskudne piwo za rozsądną cenę oraz zostać kolacją pluskiew zamieszkujących łóżka w zajeździe. Uzupełniła też swoją wiedzę odnośnie przyszłego pracodawcy. Okazało się, że poszukiwała księcia, więc przynajmniej plotki o dobrej stawce powinny być prawdziwe. Ale najważniejsze, że opisał jej, gdzie powinna szukać ludzi Medarda odpowiedzialnych za wstępne odsianie żółtodziobów nienadających się do pracy. Jakoś nie zdziwiło jej, że musiała drałować na drugi koniec miasta, by pogadać z najemnikiem, którego zapewne różnił od reszty tylko bardziej parszywy pysk i nieco większa masa.
Po drodze jej cichą litanię przekleństw przerwały podniesione głosy. Ktoś się wykłócał bardzo blisko i panterołaczka w pierwszej chwili postanowiła ominąć ich sporym łukiem, ale niespodziewanie dla samej siebie westchnęła ciężko i skierowała się ku źródłu hałasu. Nie pożałowała tej decyzji. Mogła poobserwować mężczyznę nieomal wydzierającego się na elfa, który w konkursie na najgłupszą minę kontynentu wygrałby w cuglach. Oparła się wygodnie bokiem o ścianę jakiegoś budynku i cieszyła darmowym przedstawieniem. Zaczęła nawet śmiać się z cicha w kułak. Wreszcie, zapoznawszy się z naturą problemu, postanowiła pomóc spiczastouchemu jako rewanż za zapewnienie jej rozrywki. Wykorzystała też ten czas by upewnić się, że żaden z mężczyzn nie miał przesadnie dużych kłów.
- Te, piękniś - zawołała, ruszając się ze swojego miejsca, by podejść bliżej. - Myślę, że możesz go nawet wytargać za uszy, a i tak nic nie powie. Widać, że gówno wie. Ty szukasz gościa większego, brzydszego i z większą ilością blizn. Niby czeka na ochotników na wyprawę księciunia przy drugiej ulubionej knajpie najemników, "Srebrnym Pucharze", czy coś takiego. Chcesz, to męcz go dalej, ja idę sprawdzić, czy dostałam dobre informacje.
Kelisha nie wykazała się dostatecznie dobrym wychowaniem, by się przedstawić, czy chociażby zdjąć kaptur z głowy. Powiedziała tylko, co miała do powiedzenia, z lekkim rozbawieniem w głosie, a następnie obróciła się na pięcie, by odejść. Człowiek mógł pójść za nią lub nie, jego sprawa. Właściwie poświęciła swój cenny czas by poinformować go tylko dlatego, że cała sytuacja ją rozbawiła. A skoro przerwała przedstawienie, nie miała już po co tam sterczeć, czy na kogoś czekać.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Naprawdę? Nie, wcale nie tracił kontroli nad sobą, a ręka nie świerzbiła go by wbić coś do głowy tego Elfa. Niby wcześniej wydawał rozkazy innym, ale przyjdź do niego z pytaniem, a ten zachowuje się jakby nic nie wiedział. Po prostu kochał takie sytuacje, stanowisko wyższe ale po co przejmować się tym co się dzieje, odwal swoją robotę i masz z głowy. Nie cierpiał takiego podejścia, zwykłego podążania za rozkazami bez jakichkolwiek prób własnej inicjatywy. To właśnie dlatego nie odwrócił się po chwili żeby odejść, a został i zaczął krzyczeć na biednego Elfa. Widział w nim coś z jego naiwnych krewniaków którzy mimo własnej woli, podążali za słowami Pana jak owieczki na rzeź. I właśnie to denerwowało go najbardziej, nie brak informacji, a postawa długouchego, jego sposób życia jak się Saavielowi wydawało po tej w końcu nie tak szczególnie długiej "rozmowie". Naprawdę miał ochotę wbić mu w ten zakuty czerep trochę prawdy życiowej, ale ktoś go niecnie przed tym powstrzymał. Jego wzrok momentalnie powędrował w stronę z której dosłyszał nieznajomy, kobiecy głos. "Piękniś" powtórzył w myślach patrząc na zakapturzoną osóbkę. Naprawdę ktoś go tak nazwał? Mimowolnie prawy kącik jego ust uniósł się delikatnie, ale skoro ta już się odezwała, nie wypadało się wtrącać, wysłuchał jej do końca i na jego twarz znowu zawitał uśmiech.
- Widzisz, trzeba było tak od razu, a nie "Co"... - Rzucił w stronę Elfa i nie czekając nawet na odpowiedź ruszył za jego nowym źródłem informacji. Długouchy co prawda chciał coś odpowiedzieć, ale widząc jak Upadły po prostu odwraca się, chyba postanowił zignorować go, wystarczyło mu na dzisiaj, nie widział sensu w kontynuowaniu kłótni, spojrzał tylko z wdzięcznością za panterołaczką i ruszył w swoją stronę, kręcąc delikatnie głową w geście dezaprobaty. Żeby tak pod koniec jego zmiany... Chyba musiał się napić, tak to był dobry pomysł...
- Jak oschle - Mruknął miękko doganiając Kelishę. - Pod "Srebrnym Pucharem" powiadasz? Mam nadzieję że nie masz nic przeciwko abym przyłączył się skoro wychodzi na to że mamy ten sam cel. - Posłał jej delikatny uśmiech zrównując się z nią. Szybko mu przeszło, to trzeba było przyznać, jeszcze przed chwilą przecież ledwo co trzymał nerwy na wodzy, a tutaj nagle już zachowywał się jakby nic się nie stało... Nie żeby zapomniał, ale w tym momencie miał lepsze rzeczy do robienia, w końcu nie przybył do Karmsteinu aby uczyć jakieś Elfy że należy się nieco bardziej przykładać do życia. Tak, zdecydowanie miał teraz coś lepszego do roboty... Jego wzrok przez dłuższą chwilę analizował jego nową "rozmówczynię". W końcu nawet po samym sposobie chodzenia można było coś powiedzieć o człowieku, choć szkoda że nie był w stanie dostrzec jej twarzy, w końcu to właśnie oczy były lustrem duszy... Znowu uśmiechnął się lekko kiedy to jego myśli błądziły sobie spokojnie wokół łuczniczki.
- Coś jeszcze może jestem w stanie się dowiedzieć zanim się tam znajdziemy? - Dodał po chwili milczenia, zakończywszy swoje obserwacje. Nie chciał w końcu być aż tak nachalny, tego jeszcze brakowało by samym spojrzeniem spłoszył najemniczkę, szczególnie że zdarzyło mu się to kilka razy, mało kto rozumiał iż była to zwykła ciekawość, oczywiście połączona z przyjemnością jeśli patrzył na kobietę, ale dalej głównie ciekawość. Życie nauczyło go by nie tylko słyszeć słowa, ale i obserwować, czasami najmniejszy gest mógł zdradzać prawdziwe intencje rozmówcy, a Piekielni kochali swoje gierki, kłamstwa i półsłówka. Saaviel musiał się tego nauczyć nie chcąc zginąć w nowym, wtedy, środowisku. I z jakiegoś powodu nie wyzbył się owego przyzwyczajenia i tutaj, co czasami sprawiało mu pewne problemy... Mimo to uważał iż więcej mu to pomagało niźli szkodziło, dlatego też nie próbował się oduczyć tego nawyku. Ale mniejsza z tym, nie był teraz w piekle, nie była to też specjalnie ważna rozmowa, więc po co miałby rozmyślać nad tym? Spokojnie podążał za łuczniczką, w razie czego chcąc poprawić ją jeśli ta nie wiedziała by jak dojść do wspomnianej przez nią karczmy. On sam znał drogę i choć miasto zmieniło się od jego ostatniej wizyty, nikt nie potrafił przestawić budynków i ulic, więc w gruncie rzeczy nie miał problemów z odnalezieniem się. Miał tylko nadzieję że tamtejszy oberżysta go nie rozpozna, ostatnim razem pozwolił sobie na nieco za dużo, i było blisko by nie wyleciał z karczmy z hukiem...
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Usłyszawszy, jak mężczyzna zganił na pożegnanie nieuświadomionego elfa, parsknęła cicho. Biedak zdecydowanie musiał mieć kiepski dzień, skoro trafił na kogoś tak nerwowego i upartego. Kelisha szybko zrozumiała swój błąd i spochmurniała. Teraz ten człowiek przyczepił się do niej. Na dodatek nieszczególnie miała jak go spławić, przecież w pewnym sensie zaproponowała zaprowadzenie go na miejsce zbiórki, a przynajmniej tak można było to odebrać.
- Rzeczowo - odparła odruchowo na zarzut, jakoby mówiła oschle. Rozbawienie całkiem zniknęło z jej głosu, gdy zyskała towarzystwo. Zauważyła, że była obserwowana, przez co nerwowo naciągnęła kaptur niżej na twarz, a drugą rękę położyła na chwilę na brzuchu, by upewnić się, że luźna koszula dobrze ukrywała zawinięty wokół talii ogon. Zbyt długie lenistwo podczas rekonwalescencji w przyjaznym otoczeniu pozbawiło ją nieco czujności. Czy może raczej osłabiło jej paranoję, jak ujęliby to inni, która teraz wracała ze zdwojoną siłą. Polizała nawet dyskretnie palec i potarła nim nos, by nieco wyraźniej czuć zapachy. Zaraz potem wyjęła z kołczanu jedną strzałę i podejrzliwie powąchała lotkę.
- Robię się przewrażliwiona. Chyba śmierdzi tylko koniem, nie piórami. Nie wszyscy w tym cholernym mieście są trupami, albo piekielnikami. Pamiętaj o tym, Keli, nie możesz panikować bez powodu - zganiła samą siebie w myślach, odkładając pocisk na miejsce. Zamiast na wyimaginowanych zagrożeniach, skupiła się na słowach rozmówcy.
- Ten, kto naraił mi to zlecenie nie znał wielu szczegółów. Wiem, że mają dobrze płacić, a robota nie wydaje się trudna. Chyba, że ktoś ma chorobę morską - zmiennokształtna uniosła jeden kącik ust w krzywym, złośliwym uśmieszku. Właściwie sama nie była pewna, jak zniosłaby dłuższy pobyt na statku, ale według jej informacji cała podróż miała być krótka. Za nic nie dałaby się namówić kilkutygodniową wyprawę morzem. Po nowi spędzonym w uwięzieniu na ograniczonej przestrzeni z obcymi ludźmi, resztę czasu spędzałaby chyba schowana ze wstydu w ładowni. - Pewnie zrobią wstępną selekcję. Nie wiem, kiedy dokładnie mamy ruszyć, ale na pewno nie dziś. Myślę, że za kilka dni. Kilka przymusowych treningów i pokazówek, żeby dowódcy wiedzieli kto się nadaje do czegokolwiek. Ja bym tak zrobiła. Może przydziały do mniejszych drużyn. Byle nie mieszali ludzi z trupami, czy innymi śmierdzącymi siarką wywłokami.
Ostatnie słowa dziewczyna wyrzuciła z siebie z wyraźną pogardą, po czym obróciła lekko głowę w stronę mężczyzny, obserwując go czujnie. Wydawał się zwykłym człowiekiem, więc raczej ta chwilka przesadniej szczerości nie powinna mocno jej zaszkodzić. Na jednym ze skrzyżowań zatrzymała się i rozejrzała, niepewna który kierunek powinna wybrać. Zaczynała już rozważać bezczelną wyliczankę, ale drugi najemnik przejął prowadzenie, najwyraźniej znając drogę. Bez marudzenia poszła za nim, chociaż nie podobało jej się, że otwarcie pokazała swoją nieznajomość okolicy. Odchrząknęła cicho, próbując sprawiać wrażenie, że taki właśnie był plan.
- Unikam miast, gdzie nieumarli są... nadmiernie lubiani - mruknęła na swoją obronę, zrównując się z nowo wyłonionym przewodnikiem. Właściwie nie czuła wielkiej potrzeby znajdowania sobie towarzystwa, ale podejrzewała, że najbliższe dni, może tygodnie spędzi wśród radosnej zbieraniny najemników, więc dobrze było kojarzyć chociaż kilka twarzy. I wiedzieć, czego można było się po nich spodziewać. Niby bezwiednie podniosła jedną dłoń i pogłaskała drewno łuku wystającego zza jej ramienia. Od razu przypomniała sobie, że nie była to jej znana, wysłużona broń, tylko nowe, jeszcze nie w pełni wyrobione paskudztwo, co tylko pogorszyło jej humor. W obecnej chwili, choć przy boku kołysał się krótki miecz, jej najpewniejszą bronią były pazury, co ani trochę jej się nie podobało. - Liczę na przydział do łuczników. Nie widzę u ciebie takiej broni. Zwarcie, czy czarownik?
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Parsknął cicho słysząc jej odpowiedź na jego "oskarżenie", ale uznał temat za zakończony, nie widział sensu w próbach kłócenia się z kobietą, wizja spędzenia większej ilości czasu niż normalnie wśród tych samych osób sprawiała że nieco powstrzymywał się, musiał grać do kart które miał na ręku, a nie tych które chciałby mieć. Nie żeby narzekał jakoś specjalnie, w końcu trzeba przyznać że poszczęściło mu się z tym spotkaniem i niejako znał już kogoś. Choć trzeba było przyznać zachowywała się nieco dziwnie, nie rozumiał po co tak bardzo ukrywa twarz, a potem... Na jego twarzy, na mgnienie oka, pojawił się wyraz zdziwienia. "Gdzie tam, to nie to..." mruknął sam do siebie w myślach odrzucając jeszcze nie do końca narodzoną myśl. Tym bardziej iż jego rozważania urwały się w momencie kiedy ta podniosła rękę do kołczanu by wyciągnąć strzałę, jeśli zwróciła uwagę, mogła dostrzec jak całe jego ciało spięło się momentalnie gotowe do działania, a w jego oczach pojawiła się iskierka. Instynkt zadziałał szybciej niż umysł choć na szczęście szybko go opanował kiedy ta jedynie powąchała lotki. Mimo wszystko był zbyt przyzwyczajony do nagłych ataków by zignorować nawet tak drobną rzecz jaką było wyciągnięcie strzały. Niby nic szczególnego, ale ta mogła zabić bez opuszczania cięciwy, wprawna osoba mogła bez problemu posłużyć się nią niczym długim sztyletem idealnym do przebijania ciała. Westchnął prawie bezgłośnie gdy "zagrożenie" minęło, a jego myśli powróciły do niej, choć tym razem krążyły wokół lotki, dlaczego sprawdzała jak pachniała? Niestety nie dostał dużo czasu do namysłu, zaraz potem musiał się skupić na tym co mówiła. Kiwał lekko głową na znak że rozumie, aż tu nagle, jej ostatnie słowa oświeciły go. "trupami, czy innymi śmierdzącymi siarką wywłokami" powtórzył w myślach uśmiechając się lekko w jej stronę. Musiała mieć dobry węch skoro w ogóle wyczuła zapach jego skrzydeł, które o poranku zostały zmoczone kroplami deszczu, on sam niestety nie rozróżniał zbyt dobrze zapachów, lata w Piekle stępiły część jego zmysłów. Potem nastał ten właśnie moment kiedy to nie ona ich prowadziła, choć szczerze dla niego nie było to problemem, brał to jako rewanż za wskazanie mu celu swej podróży. Miał wrażenie że zaraz coś doda, skoro zaraz po tym jak wspomniała o wampirach i piekielnych, jej wzrok w końcu wylądował na nim, dlatego też nic nie odpowiedział, dalej uśmiechając się delikatnie. I szczerze nie była to zła decyzja, zaraz też dodała coś bardziej od siebie. A on sam cicho parsknął.
- Wybrałaś złe miasto, zdajesz sobie sprawę iż tutejszy książę czy jaki on tam tytuł ma, pan em... Medard jest wampirem prawda? Nie liczyłbym też na przydzielenie do grupy w której nieumarłych bądź innych istot poza ludźmi nie będzie, krwiopijcy tutaj są traktowani co najmniej na równi z ludźmi, pokusił bym się na stwierdzenie że nawet stoją nad nami. - Zgrabne zagranie z jego strony, przyjęcie w rozmowie że oboje byli ludźmi. Aż uśmiechnął się szerzej na myśl o swej "przebiegłości". - Choć już sam test umiejętności i kilka treningów wśród nowych kompanów brzmi całkiem rozsądnie, dobrze jest się dograć z resztą kompanii przed wyruszeniem w podróż. - Dodał jeszcze posyłając w jej stronę kolejny uśmiech, wydawało by się że szczery, ale czy było tak naprawdę? Czasami sam Saaviel miał problem z rozróżnieniem czy naprawdę się cieszył, czy zbyt był przyzwyczajony do swojej gry... Kolejne kroki mijały, zbliżając ich do upragnionego przybytku, aż ten nagle wybuchnął śmiechem. Oczywiście wywołanym jej pytaniem. Spojrzał na nią z iskrą rozbawienia w oczach. Naprawdę zapytała go o to? Pokręcił głową lekko. Choć w gruncie rzeczy nie było to takie złe pytanie, tyle że nie wyglądał ani na typowego maga, ani na typowego najemnika, mimo miecza u jego lewego boku, swobodnie, wręcz naturalnie kołyszącego się na cienkim pasie. Jego lewa dłoń spokojnie spoczęła na rękojeści i wysunęła ostrze na długość dłoni by to mogło zabłysnąć w blasku zachodzącego słońca, po czym pozwolił mu znowu zniknąć w pochwie.
- Jak sądzisz moja droga? - Zamruczał z nutką rozbawienia w głosie. - Może nie jestem zakuty w zbroję, ale zapewniam Ciebie, ostrze u mojego boku nie jest tylko na pokaz. - I o ile tym razem jego ciało nie spięło się, w jego oczach można było dostrzec ten sam niebezpieczny blask, a uśmiech który przywdział na twarz, mimo że ciepły, krył w sobie coś z niebezpiecznego drapieżnika, czekającego tylko by zakończyć to jednym, zdecydowanym ruchem. Całość pogłębiał kontrast wyrazu jego twarzy, a tego jak wyglądał...
- Choć muszę przyznać, dobrze było by wiedzieć iż wprawna łuczniczka trzyma oko nad walką. - Dodał na koniec, powracając do swego normalnego, ciepłego, przyjaznego uśmiechu. Aż zaczynał żałować iż zaraz mieli znaleźć się u celu, rozmowa dopiero co się zaczynała... Tym bardziej że właśnie teraz zaciekawiła go, a nie zdążył jeszcze sprawdzić jej aury, nie był w tym specjalnie dobry i musiał się nieco wysilić by być w stanie ją dostrzec czy poczuć... A na to nie miał czasu w tym momencie...
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Niestety Kelisha nie zauważyła dziwnego zachowania towarzysza, gdy przykładała lotkę do twarzy. Za bardzo skupiła się na próbie rozpoznania, czy na pewno poczuła delikatny, ulotny zapach piór i czy nie pochodził przypadkiem z jej kołczanu. Gdyby spojrzała wtedy na idącego obok mężczyznę, być może byłaby wobec niego bardziej podejrzliwa. Zaczynała wierzyć, że był zwykłym człowiekiem, którego również ona próbowała udawać, o ile zwierzęce instynkty nie zdradziły otwarcie jej rasy. Nie chciała, żeby ktoś znów zaczął patrzeć na nią jak na zwierzątko. Ostatnio źle się to dla niej skończyło. Odruchowo potarła lewe ramię, osłabione wciąż po złamaniu.
Na stwierdzenie, jakoby księstwem miał władać wampir, nie wytrzymała i parsknęła krótko, zerkając kątem oka na drugiego najemnika. Uznała to stwierdzenie za kiepski żart. Dała mu skończyć wypowiedź, po czym zachichotała nisko, chrapliwie.
- Daj spokój. Może w Maurii, ale tutaj mieszka mnóstwo ludzi! Mrocznych elfów! Nie mogą być tak durni, by pozwalać rządzić żywemu trupowi. Słyszałam tą plotkę, ale słyszałam też, że tu co drugi bogacz się za pijawkę przebiera, jakby to był jakiś zaszczyt! Pewnie to taki sam zepsuty arystokrata jak wszyscy. Z nudów maluje gębę na biało, pije czerwone wino, żeby wyglądało jak krew i łazi w takiej ilości koronki, że ze trzy suknie by się tym obszyło - mruknęła, dając upust swojemu zniesmaczeniu. Zauważyła przy tym uśmieszek kompana, odsunęła się więc dyskretnie o pół kroku w bok. Niektórzy najemnicy lubili uprzyjemniać sobie długie zlecenia romansami, czy zwyczajnie dzieląc tymczasowo łóżko z koleżankami po fachu. Wolała, żeby ten cwaniaczek nie wpadł na podobne pomysły. Jeszcze by spróbował objąć ją w talii i wyczułby ukryty ogon, albo zsunął jej kaptur z głowy. Oszukiwanie innych nie było dla niej problemem, gdy udawała człowieka, ale zawsze czuła się paskudnie wmawiając komuś kto odkrył jej zwierzęce atrybuty, że była kotołakiem.
Gdy roześmiał się, panterołaczka spojrzała na niego z zaskoczeniem. Ba, jego reakcja była tak nieoczekiwana, że omal się nie zatrzymała! Zaczęła uważniej mu się przyglądać. Na wysunięcie miecza tylko kiwnęła głową. Niby przy jej boku też kołysało się ostrze tego typu, tylko dużo krótsze i mniej ozdobne, ale nie umiała nawet wyciągnąć go z pochwy jedną ręką. Zawsze musiała przytrzymywać pokrowiec. O samej walce lepiej było nie wspominać. Miecz traktowała jako straszak i dziwną ozdobę. Nie miała jak ćwiczyć bez odsłaniania swoich kocich części ciała, więc też nie robiła tego. Ot, czasem sama w dziczy machnęła nim kilka razy dla sportu, ale brakowało jej sparingpartnera aby nauczyła się czegokolwiek przydatnego w tym temacie. Inną sprawą były noże. Miała dwa ciężkie, myśliwskie, którymi mogła uderzać podobnie jak pazurami. Byle z bliska i celować w oczy.
Tym razem dojrzała minę rozmówcy i aż poczuła drobne włoski unoszące się na karku. Uszy odruchowo skierowała za siebie, postanowiwszy podjąć rzuconą rękawicę. Instynkt nie pozwalał jej się tak po prostu zastraszyć, a dodatkowo mężczyzna wyglądał na ludzkiego młodzika, więc powinna poradzić sobie z nim nawet, jakby wyskoczył na nią ze swoją klingą. Mogła więc swobodnie zabawić się odrobinę jego kosztem.
- Widziałam magów bojowych z większymi - oznajmiła z bardzo słabo udawanym współczuciem, szczerząc przy tym kły. - Zbroję zostawiłeś na tym koniu, którym capisz, czy aż tak liczysz na szczęście i refleks?
Obiema rękami odrzuciła poły swojego płaszcza bardziej na plecy, ukazując skryty pod nim pas z bronią. Ustawiła się nawet tak, żeby towarzysz mógł się im lepiej przyjrzeć. Zwykła najemnicza gadka rozluźniała ją i wprawiała w nieco lepszy humor.
- Akurat mój miecz jest wyłącznie na pokaz. Nie używam, wolę walnąć łęczyskiem przez łeb. Albo użyć tych maleństw, je lubię - Kelisha poklepała się po prawym biodrze, gdzie znajdowały się obok siebie dwa spore noże myśliwskie, wyglądające na dość ciężkie. Jak wszystkie jej rzeczy, nie miały żadnych ozdób, a w ich przypadku nawet prawie nie przeszkadzało jej, że były nowe. Tylko stare tak jakby trochę lepiej leżały w dłoniach. - Moim zdolnościom będzie można zawierzyć w pełni za kilka dni, jak się rozruszam. Wiesz, krzywdę miałam.
W głosie dziewczyny zabrzmiała fałszywa boleść, a nawet pociągnęła nosem na pokaz, po czym wyprzedziła kilkoma szybkimi krokami towarzysza i stanęła przed nim na szeroko rozstawionych nogach. Chociaż rozmowa o broni zawsze była przyjemna i zajmująca, nie mogła zapomnieć o wyklarowaniu pewnych zasad.
- Za pamięci, musimy sobie coś ustalić. Jak musisz się jakoś do mnie zwracać, to Łapa lub Kelisha. Bez zdrobnień. Bez "moja droga", "skarbie", "kochanie", "mała", czy inne takie. Ani jednej "myszki", "kotka", czy innego zwierzątka. Inaczej wydrapię ci oczka - panterołaczka groziła z uśmiechem na ustach. Nawet szczerym, tylko jakoś tak mało wesołym. Dla lepszego efektu podeszła bliżej i spojrzała w oczy mężczyzny, starając się nie błysnąć własnymi ślepiami spod kaptura. Nagle zesztywniała wyraźnie, a wyszczerz zmienił się z podejrzliwy grymas. Kolor tęczówek towarzysza wydawał się jej dość dziwny. Jedną rękę wsunęła nawet pod płaszcz i położyła na biodrze, bardzo blisko rękojeści noża. - Te, co jest z twoimi oczami nie tak?
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Może to i dobrze że nie zauważyła jego reakcji na strzałę, tak było łatwiej dla obojga. Choć w gruncie rzeczy nie robiło mu to różnicy po jej pytaniu. Nawet jeśli chwilkę wcześniej pokręcił głową z rozbawieniem słysząc jak wyobrażała sobie ich przyszłego pracodawcę, teraz już nie mogła nie zauważyć jego odruchów... Tak właśnie niszczyło się tą przyjemną atmosferę jaka powstała pomiędzy nimi w tej krótkiej chwili. Choć musiał przyznać, albo była do tego przyzwyczajona, albo jej instynkt nie działał poprawnie, bo następne co powiedziała sprawiło iż ten parsknął cicho.
- Czymś sobie muszą rekompensować inne braki. - Rzucił z szelmowskim uśmiechem na twarzy, po czym przez jego twarz przemknął wyraz zdziwienia. A jednak... Z założenia uznał ją za człowieka ale znał tylko garstkę która była w stanie wyczuć po nim konia na otwartym powietrzu, nigdy nie zbliżając się do niego na mało komfortową odległość. Jego oczy wbijały się w nią z zaciekawieniem.
- Capię? - Zamruczał cicho z pewną satysfakcją w głosie. Zrozumiał by gdyby ta przytuliłą się do niego i mu to powiedziała, ale nawet raz jej nie dotknął... I tak długo wytrzymał bez tego. Drugą kwestię zostawił bez odpowiedzi, przyglądając się jej gdy ta nagle postanowiła ukazać mu swoją małą zbrojownię, na co sam zareagował cichym gwizdnięciem. Mogła to interpretować jak chciała, czy to pochwałę ciała, czy też faktu iż trzymała przy sobie tyle sztuk broni.
- Łęczysko szybko się zniszczy jeśli będziesz go tak używać. Choć te piękności już lepiej się prezentują. - Dodał coby nie było, całkiem radosnym tonem.
- Krzywdę? - Rzadko słyszał to słowo, i aż zmarszczył lekko brwi powtarzając je. Takiej otwartości się nie spodziewał. Tak jak i tego co zaraz zrobiła. Zatrzymał się w pół kroku ze zdzwieniem wymalowanym na twarzy. A potem zamrugał kilka razy i ledwo powstrzymał się przed wybuchnięciem śmiechem. Spojrzał na nią z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
- Łapa - Mruknął cicho. - ciekawe przezwisko. - No i tyle zdążył powiedzieć zanim nie usłyszał "wydrapię ci oczka". Tego było za wiele, parsknął śmiechem.
- Chciałbym to zobaczyć. - Odpowiedział jeszcze zanim Kelisha podeszła do niego, puszczając jej oczko, by zaraz zamruczeć jak kot gdy ta się zbliżyła do niego. Nie przemyślał tego, albo może nie zwrócił uwagi i właśnie to było jego zgubą... Albo zgubą tej miłej rozmowy... Może po prostu nie spodziewał się że ta spoglądając w jego oczy dojrzy coś czego nie powinna? W końcu skąd mógłsię tego spodziewać? Albo w ogóle domyślić że będzie w stanie je dojrzeć spod tego kaptura skoro on dalej widział tylko jej uśmiech. Ale zobaczył tą różnicę, widać było że coś jest nie tak... A mimo to jego prawa dłoń mimowolnie ruszyła by ją obiąć. Kiedyś naprawdę będzie musiał się wyzbyć tego przyzwyczajenia, ledwo się powstrzymał i jakimś cudem dalej wyglądając naturalnie założył kciuk za sprzączkę od pasa, starając się nie dać po sobie znać iż coś jest nie tak. Gdyby nie kolejne pytanie, zgubiłby się, nie wiedząc kompletnie o co może chodzić, ale na szczęście to były tylko oczy. Owszem srebro zmieszało się z czerwienią, tworząc prawie złoty odcień, ale nie zdradzały go kompletnie. Odetchnął momentalnie w duchu i zaczął egzekwować momentalnie ułożony plan. Nachylił się nieco w jej stronę, a jego prawa dłoń niepostrzeżenie wciągnęła drugi sztylet któy miałą przy sobie.
- Hmm? Co z moimi oczami jest nie tak? - Mruknął cicho, nachulając się jej do ucha, by w następnej chwili, jeszcze zanim ta mogła zareagować odsunąć się o krok, by zaprezentować jej swoją zdobycz. W tym samym momencie przymknął powieki, a w jego myślach przemknął prosty rozkaz "pozbąź się blasku". Bez niego jego tęczówki mogły uchodzić za pigwowe... Z triumfalnym uśmiechem na twarzy, obrucił sztylet w dłoni przyglądając się ostrzu.
- Liczę na mój refleks Łapo. I umiejętności. - Dodał nawiązując do wcześniejszego pytania. I mimo faktu że ton miał całkiem bezstroski, coś w jego postawie mówiło że nie żartował... A jednak ani razu nie skierował ostrza w jej stronę, ba, kiedy skończył mówić wyciągnął dłoń w jej stronę, obracając rękojeść w jej stronę, tak aby mogła odebrać swoją własność. Nie chciał aby uznałą to za atak na nią, a może nieco mniej niewinną zabawę, która w gruncie rzeczy miała posłużyć mu za dywersję aby miał czas rzucić iluzję.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Kelisha powoli zaczynała podejrzewać, że przypadkowy towarzysz był bardzo pewny siebie. Pozostawało tylko pytanie, czy była to młodzieńcza buta, czy może jednak miał ku temu słuszne powody. Uśmieszki, ton głosu, spojrzenie. W ogóle nie obawiał się niewiele niższej od siebie kobiety, która w porównaniu do niego była ciężko obwieszona ekwipunkiem, w tym bronią. Oboje byli najemnikami, a na pierwszy rzut oka mogli wydawać się równolatkami, choć panterołaczka już od dawna nie miała dwudziestu lat. Teoretycznie szanse mogły wydawać się wyrównane, więc finalnie doszła do wniosku, że mężczyzna po prostu jej nie doceniał. Nawykła do takiego traktowania, dlatego często wdawała się w zupełnie niepotrzebne bójki z innymi mieczami do wynajęcia. Żeby nie traktowali jej jak przypadkową dziewczynkę, której zachciało się biegać z łukiem, a jak równoprawną towarzyszkę broni. Dodatkowo zwyczajnie lubiła dobre mordobicie, choć musiała się hamować, by instynkt nie zaczął działać w pełni.
Właściwie podobały jej się drobne groźby i przepychanki. Pozwalały jej uwolnić nieco pary, ale nie niosły za sobą ryzyka gwałtownej furii i przemiany.
Gdy rozmówca próbował upewnić się, czy jej zdaniem śmierdzi koniem, pokiwała tylko powoli głową. Nie pomyślała zupełnie, że człowiek nie powinien tak łatwo wyczuć takiej woni na świeżym powietrzu, stojąc w pewnej odległości od jeźdźca. Ukrywanie wyczulonych zmysłów zawsze przychodziło jej z trudem. Na komentarz o pięknościach uniosła skryte pod kapturem brwi. Komplement był tak skonstruowany, że mógł być pochwałą jej noży lub głupawą aluzją do kobiecych walorów. Osobiście wolała zakładać pierwszą opcję. Szybko zdała sobie sprawę, że zaczynała mówić za wiele. Dłuższe lenistwo i pobyt wśród przyjaznych twarzy zdecydowanie osłabił jej czujność. Nie spodziewała się takiej brawury, jak zabranie jej własnego ostrza. W pierwszej chwili zamarła z otwartymi ustami, a następnie wręcz skamieniała, gdy mężczyzna pochylił się do jej ucha. Czy też raczej miejsca, gdzie znajdowałoby się ucho ludzkiej kobiety. Z trudem powstrzymała się od nerwowego poruszania tym prawdziwym, znajdującym się wyżej i kudłatym. Jeszcze zauważyłby drgnięcie materiału kaptura.
- Co z nimi nie tak? Są zbyt bezczelne - mruknęła, zbita z tropu. Musiało jej się wydawać, cokolwiek zauważyła. Szczególnie, że już chwilę później tęczówki rozmówcy były po prostu jasnobrązowe. Może trochę za jasne, ale to akurat było kwestią sporną. - Łapa, bo byłam myśliwym, tropicielem. I niektórzy twierdzą, że dobre wychowanie nakazuje, aby przedstawić się, gdy jedna osoba to zrobi. A teraz mój nóż.
Wyciągnęła dłoń po broń tuż po tym, jak została jej podana. Przez kilka uderzeń serca wahała się, czy na pewno chciała ją odebrać. Cwaniaczek mógł coś kombinować. Finalnie zaryzykowała i szybkim ruchem chwyciła za rękojeść, po czym wyrwała ją z ręki mężczyzny i ukryła ostrze pod płaszczem. Potem kiwnęła, aby ten prowadził dalej. Całe szczęście, że byli już blisko poszukiwanej karczmy.

Pod sporym budynkiem, jakich pełno w każdym mieście, rozstawiono prosty drewniany stół przy którym siedział chudzielec z palcami ubabranymi atramentem. Zaraz obok stał dużo większy jegomość, pokryty taką ilością blizn, że na jego twarzy można byłoby swobodnie rozegrać kilka partyjek prostych gier planszowych. Zgodnie ze zdobytym wcześniej pobieżnym opisem był wysoki, barczysty i miał paskudną facjatę ozdobioną kilkukrotnie połamanym nosem. Wypisz, wymaluj najemnik-zabijaka, który nie bał się lecieć w pierwszym rzędzie z obnażonym mieczem czy toporem i teraz nosił konsekwencje swoich decyzji z dumą. Panterołaczka zaczekała, aż dwójka skończy przepytywanie i spisywanie informacji o poprzednim ochotniku.
- Na szczęście nie ma kolejki. To ja idę się wpisać. - Zgodnie z oświadczeniem podeszła do stolika. - Na wyprawę księcia? Kelisha, Łapa, łucznik.
Wyrzuciła z siebie nie czekając nawet na odpowiedź. "Przystojniak" otaksował ją spojrzeniem znawcy, odchyliła więc lekko poły płaszcza, by zaprezentować resztę broni. Na kiwnięcie w stronę kaptura pokręciła przecząco głową. Wielu ludzi sprzedających swoje życia za pieniądze miało własne dziwactwa, więc zwykle nikt nie naciskał przesadnie przy rekrutacji, by pokazywać twarze. Chyba, że przy okazji poszukiwali kogoś konkretnego. Na drugie kiwnięcie westchnęła ciężko i uniosła nieco materiał, przysłaniając jednak kocie oczy powiekami. Najwidoczniej kontrolę przeszła pomyślnie, bo chudzielec zaczął zapisywać jej dane na pergaminie.
- Kiedy wymarsz?
- Niedługo. Przychodź na treningi, to się dowiesz. Codziennie od świtu, za miastem.
- Plotki o pieniądzach prawdziwe?
- Prawdziwe. Miecz?
- Na pokaz.
- Tam masz cel.
Panterołaczki nie zdziwiła konieczność zademonstrowania choćby minimalnych umiejętności. Spojrzała we wskazanym kierunku i zobaczyła prostą tarczę zawieszoną na ścianie przeciwległego budynku. Natychmiast dwóch dodatkowych ludzi stanęło w poprzek ulicy, blokując przypadkowym przechodniom możliwość wejścia na linię strzału. Zdjęła z pleców łuk, założyła wyłuskaną zza paska cięciwę i bez szczególnych przygotowań wypuściła trzy strzały. Pierwszą z pozycji wyprostowanej, trzymając łęczysko w lewej dłoni. Do drugiej klęknęła na jedno kolano, a do trzeciej przerzuciła broń do drugiej ręki. Dwa pierwsze pociski trafiły w satysfakcjonującej odległości od środka. Ostatni odbił nieco w bok przez lekkie drżenie osłabionej ręki. Ale chyba wystarczyło trafić w tarczę, by przejść wstępną selekcję. Gryzipiórek podsunął dziewczynie pergamin i wskazał właściwe miejsce, nakazując postawić jej swój znak rozpoznawczy. Zignorowała podane pióro, z którego i tak nie potrafiła korzystać. Zamiast tego zamoczyła czubek palca w inkauście i postawiła jedną dużą kropkę oraz cztery mniejsze, tworząc w ten sposób prymitywny obrazek kociej łapy.
- Coś jeszcze? - najemnik spytał dla pewności, obserwując z nieukrywaną niechęcią kolejny dowód analfabetyzmu sporego odsetku jego kolegów po fachu.
- Tak, dla mnie pierniczki bez lukru. Dbam o linię - Kelisha nie powstrzymała się od złośliwości, czego też zaraz pożałowała. Wielkolud spojrzał jeszcze raz na jej "podpis", po czym wyszczerzył się paskudnie.
- Taka dowcipna? Teraz już musisz słuchać poleceń. Jak tak dbasz to pomogę. Pompuj - dziewczyna zaklęła siarczyście pod nosem, ale odeszła o dwa kroki w bok i rzuciła plecak pod ścianę karczmy. Jego śladami odłożyła łuk i pas z bronią oraz kołczanem.
- Jak dłu... - nie zdążyła dokończyć
- Aż skończę z kolejnym. Już! - Właściwie sama była sobie winna. Gdyby odmówiła, przy najbliższej okazji oberwałaby znacznie bardziej. Bez dalszego marudzenia, w miejscu w którym stała, opadła na ręce i zaczęła robić pompki, przy każdej mamrocząc ledwie słyszalnie przekleństwa na cały otaczający ją świat. Wtedy dopiero dwójka przy stole zerknęła na jej towarzysza. - No. To my sobie porozmawiamy spokojniej, co?
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Bardzo pewny siebie? Owszem, nie było to złe określenie, choć dalej nieco niewystarczające... Czasami ta pewność siebie zakrawała o narcyzm, czego na szczęście nie mogła jeszcze wiedzieć. I tak, nie obawiał się Łapy, dlaczego by miał? Jak na razie była dla niego tylko ciekawą najemniczką o wyczulonym węchu. Tak, nie doceniał jej, choć nieco inaczej niźli większość. W końcu sam nie był człowiekiem, a Upadłym który większość swego życia spędził na trzymaniu rękojeści miecza swoimi często pokrytymi krwią, lepkimi dłońmi. Własnie ten fakt sprawiał że widząc ludzi, nie doceniał ich. Nie przed tym jak pokazali czego byli warci... Działało też to w drugą stronę, o czym doskonale zdawał sobie sprawę, jego wygląd był mylący i to bardzo, co również często skutkowało tym że w pierwszych chwilach musiał pokazać choć skrawek swych możliwości by ludzie nabrali choć odrobiny respektu. W końcu gdyby ubrał się bardziej dostojnie, mógł spokojnie uchodzić za naprawdę przystojnego arystokratę którego jakakolwiek praca się nie imała. I tak tkwili oboje, w wzajemnym niedoinformowaniu i swoistym braku szacunku do możliwości drugiej osoby... Gdyby tylko zdawał sobie z tego sprawę, wybuchł by gromkim śmiechem... Choć może i lepiej że nie wiedział? W końcu to właśnie przez to musiał uważniej obserwować jej reakcje na jego działania...
- I takie pozostaną. - Równie mruczącym głosem co jej, zadowolony z faktu że jego mała sztuczka z zaklęciem powiodła się bez większych komplikacji. Cóż, następne jej słowa prawie zdążył przewidzieć, choć o jednym zapomniał... Zaskoczony pytaniem o oczy całkowicie wyleciało mu z głowy by się przedstawić.
- Saaviel, dla przyjaciół Saav. - Rzucił gdy ta tylko odebrała sztylet i jakby nigdy nic ukłonił się, nie robiąc sobie nic z tego że ta dalej miała w ręce ostre narzędzie mordu, które jakimś cudem nie było szczególnie zużyte. Czyżby dopiero zaczynała swoją przygodę w niebezpiecznym świecie? Albo owa "krzywda" była dłuższą historią... Kiedyś musiał się dowiedzieć... Po kiwnięciu ruszył spokojnym krokiem w stronę karczmy, dalej uśmiechając się, rozluźniony, jakby nic się nie stało, choć dalej utrzymywał swoje zaklęcie. I gdyby nie fakt że było bardzo proste, mógł by narzekać, ale na szczęście nie były to całe skrzydła, a jedynie tęczówki, mógł bez wysiłku utrzymywać je cały dzień jeśli by tego zapragnął.

Gdy tylko dotarli, przez jego twarz przemknął szerszy uśmiech. "Prawdziwy wojownik co?" pomyślał, śmiejąc się w duchu. Z takimi było najwięcej problemów, przekonani o swojej wyższości nad każdą żyjącą istotą na tym świecie, trzymali broń w ręku zanim on się jeszcze urodził...
- Damy przodem. - Rzucił tylko w jej stronę gdy ta bezceremonialnie "porzuciła" jego towarzystwo. W końcu miał możliwość przyjrzeć się jej w spokoju. Przymknął na chwilę oczy gdy ta rozmawiała i wyciszył swoje myśli, skupiając się na otaczającym go świecie, a potem na niej, by po chwili ze spokojem wymalowanym na twarzy, otworzyć powieki i spojrzeć na nią, a raczej na to co ją otaczało. Cyna, topaz, oraz ledwo dla niego wyczuwalna woń sierści której przez swoją własną ułomność nie mógł zidentyfikować, musiał by podejść bliżej, a ta właśnie miała się przygotować do swojego testu, co uniemożliwiało mu to. Bardziej podróżniczka niźli najemniczka, ani dobra, ani zła, chaotyczna... Na dodatek aura nie była specjalnie wyraźna, miał problemy z jej dostrzeżeniem. Mimo to wiedział jedno, nie była człowiekiem, a kaptur na głowie był tam aby ukryć kim była naprawdę. Odetchnął głęboko z satysfakcją i skupił całkowicie na strzałach które właśnie wypuszczała. Pokiwał lekko głową w uznaniu, widząc jak ta całkiem zgrabnie zaprezentowała co potrafi. Nie było idealnie, ale zrobiła to bez wcześniejszego przygotowywania się, myślenia jakby to zrobić, widać było że była przyzwyczajona do tego typu testów i właśnie to mu zainmponowało. Może jednak się nieco mylił co do niej? Co mówiła wcześniej? Że jeszcze nie jest w pełni sił? Coś w tym guście...
- Brawo. - Szepnął jakby sam do siebie, choć przecież był to swego rodzaju komplement w jej stronę. Niestety zaprzepaściła swoje szanse na spory wzrost w jego oczach gdy zamiast podpisać się, postawiłą na pergaminie znaczek przypominający łapę. Nie żeby nie było to zabawne, kącicki ust Saaviela same uniosły się widząc to, ale jednak umiejętność czytania i pisania była przydatna... Westchnął cicho spoglądając na nią z współczuciem które jednak zaraz powróciło do rozbawionego. Zaśmiał siępod nosem słysząc jej komentarz i odpowiedź najemnika. "Zaczyna się" Mruknął w myślach obserwując jak ta zaczynałą wykonywać jej pierwsze polecenie. Niestety długo nie mół się przyglądać, a szkoda, ciekaw był jak długo była w stanie wytrzymać.
- Zapewne. - Rzucił spokojnym tonem, pozbywając się choćby cienia uśmiechu z twarzy co pozostawiło tylko chłodną obojętność i lewdwo wyczuwalną nutkę znudzenia, a może zmęczenia? Trudno było powiedzieć...
- Tak jak Łapa przyszedłem się zapisać na wyprawę, Saaviel me miano, bez nazwiska. Miecznik. - Jego ton drastycznie się zmienił, współgrając z twarzą. Na wzmiankę jaką broń preferuje, jego lewa dłoń pogładziła głowicę klingi u jego boku.
- Zbrojny? - Nie zdziwiło go to pytanie, ale przez jego twarz mimowolnie przemknął uśmiech.
- Wystarczy mi to co mam teraz na sobie. - Tak, ludzie często brali go za jakiegoś typu błędnego rycerza, czy innego szalonego młodzieńca o wysokim urodzeniu.
- Też się na żarty zebrało? - Warknięcie tutejszego "Kapitana" do miłych na pewno nie należało, ale jeszcze nie mógł nic z tym zrobić.
- Gdzie tam. Daj mi tutaj kogoś, a sam sięprzekonasz. - Rzcuił spokojnie z nutką wyzwania w głosie. A najemnik długo nie czekał, skinął na jednego ze swoich ludzi którzy jeszcze przed chwilą pilnowali aby nikt nie nadział się przypadkiem na strzałę Łapy, a ten ruszył w stronę Saaviela, obnażając jednosieczną klingę, prostą klinkę tasaka bojowego zwanego czasami falchionem.
- Do pierwszej krwi... - Wycecdził Saaviel z nutką satysfakcji w głosie gdy jego przyszły dowódca, czy kto tam już otwierał usta. Jego przeciwnik skinął głową, a Upadły spokojnie chwycił prawą ręką za rękojeść i obnażył swoje ostrze, odchodząc na kilka kroków od stolika, by zaraz potem skoczyć do przodu by wyprowadzić leniwe pchnięcie jedną ręką. Przynajmniej w jego mniemaniu, dla większościu musiał poruszać się całkiem normalnie. Najemnik oczywiście zbił ostrze na lewo i skontrował prostym, horyontalnym cięciem w głowę Saaviela. Tyle że ten cofnął się na ugiętych lekko nogach, pozwalając ostrzu przelecieć tuż przed jego twarzą, by zaraz potem wyprostować się i położyć klinkę w połowie długości, płazem na swym ramieniu, dalej nawet nie trudząc się by sięgnąć lewą ręką po rękojeść, a na jego twarzy pojawił się lekko szyderczy uśmiech.
- Nie zamierzasz atakować? - Zamruczał z dziwną satysfakcją w głosie. Tego było za dużo, najemnik ruszył do przodu, wykonując serię szybkich cięć, przechodząc płynie z jednego do drugiego. Nie był zły, ale Saaviel jakimś cudem za każdym razem unikał ostrza o włos. A może nie był to cud? W końcu dalej nie poruszał się tak szybko jak mógł, balansował na granicy co tak naprawdę było możliwe dla człowieka. Nie on po prostu widział gdzie następne cięcie będzie się kierowało, wręcz idealnie kontrolował dystans między nim, a swoim przeciwnikiem, reagując na jego najdrobniejszy ruch. Kolejne ciosy przecinały powietrze, aż najemnik musiał zatrzymać sięchoćby na chwilkę.
- Walcz. - Warknął, a w jego wzroku było widać coś w rodzaju nienawiści, balansował na granicy wściekłości. Skoczył i jego ręka wystrzaliła do przodu w prostym cięciu które miało wgryźć się w obojczyk Upadłego, by potem zanużyć się w jego płucu. Jednak tym razem szermierz nie wystrzelił do tyłu, a w końcu chwycił rękojeść oboma rękoma i znowu ugiął kolana. Lewa stopa Saaviela powędrowałą nieco do tyłu, a on sam ciął prosto w ostrze przeciwnika, zatrzymując je w połowie drogi. Na tym jednak nie skończył drobny ruch nadgarstkiem prawej dłoni obrócił klinkę delikatnie jednocześnie podnoząc lewą rękę, co sprawiło że jego sztych sam naprowadził się idealnie na twarz przeciwnika. Nie dając mu nawet szansy na reakcję, jego dłonie po prostu ryszyły przed siebie, blokując ostrze tasaka na jelcu, jednocześnie zbliżając czubek własnego niebezpiecznie blisko gardła jego przeciwnika. W ostatniej chwili sztych jednak zmienił kierunek nieco i jedynie rozciął skórę na policzku najemnika. Odskoczył szybko, a Saaviel opuścił klingę na któej uchowała się kropla krwi. Na twarzy Saaviela malował się drapieżny uśmiech, zaś w oczach najemnika... Cóż w jego oczach malowało się spotkanie ze śmiercią. Każdy kto miał trochę doświadczenia wiedział jak kończyły się takie pchnięcia.
- Zadowolony? - Rzucił spokojnym tonem w stronę jego przyszłego "dowódcy", by ruszyć w jego stronę jednocześnie zataczając szybkie oło mieczem by pozbyć siętej odrobiny krwi i z wprawą chowając go spowrotem do pochwy.
- Zadowolony... - Odpowiedział nieco niepewnym tonem "kapitan" po czym gryzipiurek podał Piekielnikowi pergamin. Ten spojrzał na niego, przeczytał szybko i uznał że nie było tam nic ciekawego, więc złożył całkiem estetyczny podpis.
- Coś jeszcze? - Dodał najemnik zdążywszy opanować swoją niepewność.
- Codziennie od świtu trening za miastem, tak? Więc nie macie problemu jak się napiję czegoś na spokojnie, prwada? - Mruknął Saaviel, w odpowiedzi dostając skinienie głowy. Tak więc ruszył do karczmy, by zatrzymać się koło Łapy która dalej musiała robić pompki. Spojrzał pytająco na "kapitana", a ten jakby przypomniał sobie o niej.
- Wystarczy tego, powstań. Nastęnym razem będziesz robić to dwa razy dłużej, zrozumiałaś! - Warknął władczym głosem, po czym sam ruszył do środka...
- Wybacz... - Powiedział Upadły cicho spoglądając z nutką troski na Kalishę. Zapomniał się i specjalnie przedłużył walkę, choć mógł skończyć ją w dwóch ruchach. Na jego twarzy pojawił się przepraszający uśmiech, ba nawet wyciągnął w jej stronę rękę, gdyby ta chciałą pomocy z wstaniem.
- Mam nadzieję że coś zimnego do picia na mój koszt choć trochę wynagrodzi to Tobie. - Dodał. No przynajmniej miał wymówkę by zaprosić ją na kufel, bądź kilka. I mimo uśmiechu, miłego tonu, gdzieś w jego oczach dalej czaiła się drapieżna iskierka któa pojawiła siępodczas pojedynku. O ile można było ten pokaz tak nazwać...
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Gdy po raz kolejny twarz panterołaczki znalazła się tuż nad brukiem, przestała mamrotać, skupiając się zamiast tego na równym oddechu. Wszystko wskazywało na to, że rekrutacja drugiego najemnika zajmie nieco więcej czasu. Łucznika łatwo było sprawdzić: potrafił trafić w cel lub nie. Weryfikacja siły też nie stanowiła problemu, wystarczyło spojrzeć na rodzaj używanego łuku oraz głębokość wbicia pocisku. Nie musiała być raczej specjalistką od uników, jeśli miała stać w rzędzie z innymi. Właściwie miała szczęście, że trafiła jej się taka kara. Lata naciągania cięciwy dobrze wyrabiały górne partie mięśni, więc nie było to aż tak wymagające dla niej ćwiczenie. Ale po którymś z kolei powtórzeniu, zaczynał trafiać ją szlag. Żeby było weselej, Saaviel też musiał udowodnić swoją przydatność w walce, co mogło zająć dłuższą chwilę.
Kelisha co rusz zerkała dyskretnie na walczących. Niemal warknęła z frustracji, obserwując jak skakali wokół siebie. Samo przedstawienie było całkiem ciekawe, ale znacznie lepiej byłoby podziwiać je stojąc spokojnie z boku. Niby mogła próbować wykorzystać sytuację i zwolnić tempo, ale wolała nie ryzykować, że dla uprzyjemnienia jej życia któryś z kręcących się w pobliżu najemników postanowi położyć jej na plecach jakieś obciążenie. Gdyby nie była w grubym płaszczu, przez który zaczynało być jej zdecydowanie zbyt gorąco, nawet nie miałaby nic przeciwko trochę większemu wysiłkowi.
- Szybki jest, cholera. Jakbym musiała z nim walczyć, nie doskoczyłabym. Nawet jako kot. Chociaż, może dałabym radę w udo się wgry... nie, jednak nie - zmiennokształtna szybko wyciągnęła właściwe wnioski, zobaczywszy jeden z uników miecznika. Zdecydowanie powinna poświęcić trochę więcej czasu na trening walki w zwarciu. "Przyjacielskie" mordobicie, czy kilka burd w karczmach to nie to samo. Korciło ją, by otwarcie obserwować końcówkę pojedynku, ale zbytnio bała się, że przy przekręceniu głowy w jej obecnym położeniu za mocno odkryłaby jedno z kocich oczu. Gdy zauważyła, że było już po wszystkim, wbiła wzrok w bruk pod sobą, na którym pojawił się już delikatny wzorek z kropel kapiących z jej czoła. Udawała, że cały czas interesowały ją wyłącznie kamenie, na których się opierała i utrzymanie równego tempa. Ani myślała jeszcze dopompowywać ego cwaniaczka, chociaż podczas walki było na co popatrzeć.
Pozwolenie na przerwanie ćwiczeń przyjęła z ulgą, ale nie podniosła się od razu. Chwilę trwała w bezruchu, próbując uspokoić oddech.
- Nawet i trzy razy, ale to już za ciastko z lukrem - syknęła cicho do pleców dowódcy, wyszczerzywszy zęby. Udała, że nie zauważyła wyciągniętej w jej stronę ręki, wstała samodzielnie. Na towarzysza spojrzała dopiero otrzepując własne dłonie. Wciąż dyszała lekko, a na policzkach i dekolcie pojawiły się intensywne rumieńce. Same pompki nie były aż tak męczące, bardziej przeszkadzał jej gorąc. Przez ciężki płaszcz była cała spocona, ale najgorszy był ogon owinięty dookoła brzucha. Czuła się, jakby ktoś wepchnął jej pod koszulę rozgrzany łańcuch. Otarła rękawem czoło z wilgoci i poprawiła kaptur, zanim otwarcie spojrzała na mężczyznę. Usta miała wygięte w głupkowatym półuśmieszku spowodowanym wysiłkiem fizycznym.
- Nie wynagrodzi. Tańczyć ci się zachciało, czy ki diabeł? Ale i tak to dobry pomysł - panterołaczka schyliła się po swoje rzeczy, które zaczęła zakładać. Dopiero zapinając na biodrach pas zorientowała się, że ciągle się szczerzyła, przez co można było dostrzec jej odrobinkę zbyt duże kły. Odchrząknęła, poważniejąc w jednej chwili. - Strzały.
Wyminęła miecznika, by podejść do wypchanego worka z wymalowaną tarczą, z którego wciąż starczały trzy wbite pociski. Pochyliła mocniej głowę i dyskretnie poluźniła rzemyk wiążący jej koszulę pod szyją. Najchętniej wyciągnęłaby go całkiem, by szybciej się ochłodzić, ale nosiła zbyt duży, choć ciasno zasznurowany, dekolt jak na takie pomysły. W razie konieczności szybkiej przemiany pozbywała się wszystkiego oprócz właśnie koszuli, którą musiała być w stanie zdjąć przez łeb bez ryzyka uduszenia się. Gdy podeszła do prowizorycznego celu wyrwała z niego swoje strzały, po czym obejrzała dokładnie groty, zanim schowała je do kołczanu. Obróciła się ku Saavielowi, zastanawiając się, czy aby jego towarzystwo było dobrym pomysłem. Z drugiej strony, do rana nie miała nic lepszego do roboty, choć trzeba było jeszcze znaleźć nocleg. Koniec końców zwyciężyła ochota na chłodne piwo, nawet choćby i kiepskie. Skierowała się wprost do karczmy, stukając z cicha obcasami. Wcześniej, gdy w żyłach buzowała świeżutka porcja endorfin oraz odrobiny adrenaliny, opierała się wyłącznie na palcach, pięty trzymając tuż nad ziemią. Otworzyła drzwi i weszła do pomieszczenia skrytego w zwyczajowym dla dusznych, wypełnionych ludźmi przybytków półmroku.
- Idziesz? Znajdę miejsce - zaproponowała, nie czekając na odpowiedź i sygnalizując tym samym, że ani myślała podchodzić do szynkwasu, czy tym bardziej płacić. Po chwili kręcenia się między stolikami trafił ją szlag. Jedyne wolne miejsca znajdowały się przy większych stołach, między obcymi ludźmi. Ani myślała siedzieć w takim ścisku. Wypatrzyła przy drzwiach lokalnego wykidajłę, po czym podeszła do niego, po drodze zgarniając za oparcia dwa krzesła. Gdy już podeszła do mężczyzny, który nie wyglądał na zachwyconego jej kombinowaniem, błysnęła mu przed oczami srebrną monetą. - Będą na zewnątrz.
Zabijaka wciąż nie wydawał się zgadzać z takim zarządzaniem meblami karczmy, ale twarda argumentacja zmiennokształtnej zdołała do niego przemówić. Zabrał symboliczną łapówkę i przesunął się, by pozwolić jej przejść. Ta bezczelnie wytargała przez drzwi zdobyczne siedziska i postawiła je tak, by nie zagradzać wejścia. Chwilę później pojawił się wielkolud z małym, rozklekotanym i zakurzonym stolikiem. W nagrodę w jego stronę poszybował jeszcze jeden pieniążek, który zniknął w ogromnym łapsku z zaskakującą szybkością.
Panterołaczka zrzuciła bagaż i opadła na krzesło. Bezczelnie odchyliła się do tyłu, balansując na dwóch nogach mebla, a dla równowagi własne stopy oparła na blacie stołu. Jeszcze tylko poprawiła kaptur i mogła spokojnie czekać na piwo oraz towarzysza, założywszy ręce za głowę.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Czy na pewno by nie doskoczyła? Saaviel może i wykazał się prędkością, ale dalej nie pokazał wszystkiego, starając się jak tylko może by nie wyjść poza granice tego co normalnie było uważane za ludzkie. Tym bardziej mało kto miał doświadczenie w walce ze zwierzętami, a to było kluczowe jeśli chciało się kontrolować bezpieczny dystans. Bez znajomości możliwości zwierzęcia, jego sposobów ataku i zasięgu łap, niezwykle trudno było określić bezpieczną odległość. To samo tyczyło się samej mobilności, szybkości. Saaviel nie bez powodu zaczął pojedynek nie od uniku, a ataku, chciał wstępnie ocenić jak szybko najemnik reaguje, czy jego ciosy były na tyle szybkie by nie pozwolić mu na swoisty "taniec". I to samo tyczyło by się walki z panterą, tyle że tam, mało kto pozwolił by sobie na tego typu eksperymenty... Dlatego też gdyby mógł czytać w jej myślach, zaśmiał by się cicho, ponieważ jego zdaniem to co pokazał nie było wystarczające by bez problemu uniknąć ataku pantery z zaskoczenia. Chyba że ta jednak dostrzegła że Upadły powstrzymywał się... Mimo wszystko, podczas samej walki skupiony był tylko na jednym i nie zwracał uwagi na to jak go obserwowała, toteż nie miał nad czym się tak naprawdę zastanawiać. Za to mógł już parsknąć cichutko na jej komentarz w stronę "kapitana", nawet jeśli ta w teorii miała by mówić na tyle cicho by on niedosłyszał. Niestety w świecie gdzie spora część osób go zamieszkujących miała lepszy słuch, trudno było cokolwiek ukryć jeśli wydało się jakikolwiek odgłos... Westchnął cicho gdy ta uznała że sama wstanie, ale cóż, nie zamierzał się obrazić o coś takiego...
- Możemy zatańczyć jeśli takie twe życzenie. - Odpowiedział puszczając do niej uśmiech który również ukazał zęby, te jednak były normalne, nie wzbudzające podejrzeń. Ale prócz tej drobnej aluzji nie pokazał iż coś go w niej niepokoiło, bądź dziwiło, już wcześniej ustalił że nie była człowiekiem. Teraz jedynie chciał się dowiedzieć kim była naprawdę. Ale to była rozmowa na kiedy indziej. Z delikatnym uśmiechem podążył za nią wzrokiem, po czym zmrużył lekko oczy. Całe to rozmyślanie o tym kim była sprawiło że przypomniał sobie jeden fakt z momentu kiedy wyciszał swój umysł. Gdzie podziały się ptaki? O tej porze dnia zwykle można było spostrzec kilka jeśli nie usłyszeć. Jego wzrok skierował się w stronę dachów. Nic... Zaklął pod nosem ledwo powstrzymując prawą dłoń przed objęciem rękojeści. Kilku "ludzi" dalej przechadzało się ulicami, ale zdecydowanie za mało jak na wieczór w Karnsteinie, który był co najmniej tak samo żywy w nocy, jak za dnia, jeśli nie bardziej. Jego włosy zjeżyły się, a na twarzy pojawił się drapieżny uśmiech. Coś się święciło... Szybko jednak powrócił do spokojnej postawy, nie chcąc alarmować Łapy. Na jej pytanie skinął głową i ruszył za nią do przybytku, by po kilku krokach skierować się do szynku, gdzie zamówił dwa piwa, nie pytając nawet o cenę, zostawiając po prostu kilka monet na stole. Wiedział co tutaj dostanie niezależnie od ceny... Choć i tak piwo lepsze było niż tutejszy miód. Gdy w każdej dłoni pojawił się kufel, rozejrzał się uważnie po przybytku. "Tylko najemnicy" Przeszło mu przez myśl gdy lustrował hałastrę. Kelishy nie widział, za to dostrzegł wykidajłę wynoszącego stół, co też mówiło mu gdzie miał jej szukać. Z delikatnym uśmiechem na twarzy ruszył na zewnątrz by przy stawianiu "orzeźwiającego" trunku przed panterołaczką, skłonić się lekko.
- Milady... - Mruknął cicho, zapominając o fakcie że nie miał wymyślać dla niej przezwisk, po czym rozsiadł się obok niej, choć nie podążył za jej przykładem jeśli chodziło o maniery.
- Miły wieczór, nie sądzisz? Taki spokojny, cichy... - Mówił spokojnie, prawie beztrosko, nie porzucając delikatnego uśmieszku, do momentu kiedy upił kilka szybkich łyków jakże wspaniałego, złocistego płynu. "Szczyny... Ktoś naprawdę to pije?" Pomyślał, choć nie dał po sobie poznać że nie przepadał za tego typu trunkami. Już nawet nie chodziło o sam smak, ten nie był specjalnie zły, w szczególności dla jego przytępionych zmysłów, po prostu nie przepadał za samym piwem, tą goryczą jaką niosło... Rozejrzał się dyskretnie po okolicy, upewniając że nic jeszcze się nie działo, po czym skierował swój wzrok na Łapę.
- Jak na kogoś o Twoim wybuchowym charakterze, bardzo dużo czasu spędzasz na ukrywaniu swej twarzy - Zaczął i przerwał, by upić kolejny łyk. - Jakiś szczególny powód dla którego nikt nie może dojrzeć Twoich oczu? - Wiedział że naciskał, ale cóż, był ciekaw i nawet jeśli powiedzenie iż ciekawość była pierwszym krokiem do piekła było prawdziwe, on miał to już za sobą, spędził tam więcej lat niż musiał...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Kota nie ma, myszy harcują – to starożytne porzekadło za nic nie traciło na wartości ani aktualności, pomimo upływu tylu millenniów. Tak też było w przypadku zarządców Anperii, zdawałoby się stolicą przyszłego imperium, co się zowie, lecz zawiadywaną przez pospolitych malkontentów i zwykłych łazęgów, którym nie chciało się pogonić kata choćby i batogiem do wypełnienia przydzielonych mu obowiązków! Znając tumiwisizm tego ostatniego i zwyczaje panujące wśród przedstawicieli jakże pogardzanej i odsądzanej od czci i wiary profesji – niewiele by to dało. Tyle tygodni błogiego nieróbstwa wyszło rajcom chyba bokiem, bowiem tu i ówdzie przelatywało kilka kruków naraz, a i orzeł harpijny obładowany glejtami niczym osioł na targu zdarzył wychynąć swój pokaźny dziób znad tego czy innego węgła. Ptaszyska uwijały się niczym w ukropie, by ich właściciele lub najemcy uratowali nędzne żywoty przed nieuchronnym gniewem osobnika, który –jak wieść niesie- właśnie przekroczył bramy miasta. Przypomniano więc sobie o cieknących umywalkach w publicznych termach, niezałatanych koleinach w kocich łbach, modrzewiu, który zaglądał mieszkańcom piątego piętra domu czynszowego do okien, a gdy te były otwarte, wsadzał swe kostropate gałęzie w długo oczekiwany posiłek. To wszystko był tylko malutki, nic nie znaczący problemik z rodzaju takich, którymi nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzątałby sobie więcej łepetyny, ale najlepsze dopiero miało nadejść, ba, zbliżało się dosyć szybkim krokiem, można by było rzecz, iż marszobiegiem karnych oddziałów policji tudzież podobnego sortu sił porządkowych.
Dzikie ptactwo: pospolite na tych terenach wróble, wszędobylskie gołębie – zarówno miejska forma gołębia skalnego, zwana przez rozumnych latającym szczurem, jak i zamieszkujący dotychczas właściwie tylko w lasach grzywacz czy najeźdźca z Nanheru – synogarlica pustynna, bojowe szpaki, kosy zdolne pokonać kota, ciekawskie sroki, kawki wijące gniazda w kominach domów, wrony, gawrony, a nawet dostojne kruki i kilkanaście mniej licznych gatunków pochowało się gdzieś i ani myślało ujawniać jakiekolwiek oznaki życia postronnemu obserwatorowi. Burze czy deszcze należałoby wykluczyć, na nieboskłonie nie uświadczyłoby się ani jednej chmury, nawet małego obłoczka.
To samo można powiedzieć o przechodniach, których pod wieczór w całym Karnsteinie całe zatrzęsienie, a kocie łby bruku aż dudnią pod ich zamaszystymi krokami. Dzisiaj – nie licząc kilkunastu łażących w tę i nazad postawnych jegomościów, którzy przypominali z grubsza mundurowych odzianych w cywilne łachy.
Okolice samej karczmy także nie wyglądały tego dnia zwyczajnie – ku szynkowi równym tempem zmierzała grupka kilku ludzi, którzy nie wyglądali na klientów tego rodzaju przybytków. Osobnicy ci przeciskali się pomiędzy kamieniczkami poupychanymi w wąskich uliczkach, by raz-dwa znaleźć się u upragnionego celu. Widząc ich nagłe przybycie, jeden z wykidajłów chciał dać dyla i zniknąć jak szczur w kanale, ale bełt tkwiący w kolanie skutecznie mu to uniemożliwił. Zrozumiał osił, że z Inspektoratem nie ma żartów, a od Srebrnego Pucharu lepiej trzymać się z daleka.
I tak, po zajęciu się nieszczęsnym strażnikiem wrót piekła, jak miejscowi określali Srebrny Puchar, grupa wbiła do środka mało nie wyważając przy tym drzwi. Na przedzie szło trzech wyrośniętych zbrojnych, na pierwszy rzut oka przypominających dobrze odżywionych ludzi: białas z sumiastym wąsem, bladolica piękność i młokos mający na karku nie więcej jak 20 lat. Za forpocztą ładował się wiecznie czujny kusznik, wodząc wzrokiem i „przedłużeniem ręki” po okolicy, wypatrywał gagatków, chcących się po cichu oddalić. Następnie wbił właściciel broni zwanej hałaśnikiem, vaerreński krasnolud u rudej brodzie, niejaki Wulfryk i również ostrożnie przeczesywał teren. Potem dostojnym krokiem wszedł szef, inspektor, dla większego wrażenia podpierając się stylowym kosturem zaopatrzonym w wykonane z kości mamuta zwieńczenie w kształcie tygrysiego łba, z którego na biesiadujących najemników łypały szmaragdowe ślepia. Fryzurę ów osobnik miał iście niepowtarzalną – półdługie włosy sterczały na jego głowie niczym kolce na jeżozwierzu. Za nim weszli jeszcze: asystent, mroczny elf z ni to puginałem, ni to mieczem o zakrzywieniu przypominającym bułat, którego z reguły dobywają wielbłądnicy, niepozornego wzrostu człek, pełniący funkcje skryby urzędowego, zielonoskóra kuszniczka (znów Vaerren!) i dwóch elfów uzbrojonych w szable i wysokie pawęże.
Inspektor wraz ze skrybą, kuszniczką, strzelcem i dwoma przybocznymi skierowali się do szynkwasu, gdzie urzędował właściciel przybytku, reszta natomiast obstawiła drzwi, by nikt cichcem nie umknął sprawiedliwości.
- Emhyr var Emreis, Inspektorat Sanitarny – wypalił szef przed trzęsącym się ze strachu karczmarzem, okazując mu książęcy glejt nadający odpowiednie uprawnienia, po czym dorzucił:
- Coś mi się wydaje, że dzisiaj nieprędko wrócisz do domu, o ile to w ogóle nastąpi…
Asystent zaś dzielnie wyszukiwał coraz to nowe dowody świadczące o prawdziwości stawianych właścicielowi tego wątpliwego szynku zarzutów, a tego było naprawdę sporo.
- Przekręty na każdym kroku, trucie ludzi nadgniłym mięsem półdzikich wieprzy, które padły były gdzieś w okolicy, chrzczenie piwa kocimi szczynami, sprzedaż miodu, który może kiedyś był trójniakiem jako półtorak ze sfałszowanym znakiem handlowym krasnoludzkich miodosytni i znowu te kocie szczyny, tym razem w „półtoraku”, że o okropnym brudzie, szczurach wielkości małego psa i karakanach jak pięść nawet nie wspomnę. – wyliczał asystent, splunął i kontynuował:
- Bym był zapomniał – to wino, a właściwie sikacz pół na pół z sokiem z opadłych granatów i jakże by inaczej – kocich szczyn nie pochodzi z winnic Margothów i znowuż mamy do czynienia z fałszerstwem.
Następnie wziął do ręki butlę podpisaną „Anperis”, odkorkował, a smród siarki i węgla drzewnego rozlał się i scalił z zatęchłym już dawno karczemnym powietrzem. W te pędy podrałował do Jeżozwierza, pokazując mu najnowsze „odkrycie”. Ten zaśmiał się rubasznie i powąchawszy „dzieło” karczemnych cwaniaczków rzucił:
- To jest „wąpierz”?! Nie wiem, jaki bęcwał nabrał się na twoje sztuczki, karczmarzu, ale pojutrza to ty nie dożyjesz. Tak pluć na kraj, który cię odchował, wykarmił i bronił przed najazdami Demary i stepowców z Równin? Sędzia będzie mocno uradowany, jak mu podeślemy takiego ancymona. Psina i mięso szczurów jako zając to przy waszych wybrykach maluśki wróbelek, a noc jeszcze młoda. Popytamy zgromadzonych tu gości i wykidajłów, co jeszcze można tutaj nabyć i czym toto różni się od widniejących w karcie dań specjałów.
Tymczasem na placu werbunkowym pokrzykujący jeszcze nie tak dawno na najemną hałastrę „kapitan” dobijał targu z zakapturzonym mężczyzną, ani chybi przedstawicielem demarskiego półświatka. Tylko uścisnęli sobie dłonie na znak zawarcia transakcji, w powietrzu rozniosło się charczące krakanie starego gawrona.
Na plac werbunkowy wbił oddział kilkudziesięciu zbrojnych odzianych w czarne szaty, a za tym i owym węgłem oraz na kilku dachach czaili się zamaskowani strzelcy bądź kusznicy. Z czarnej tłuszczy dało się słyszeć donośny, przeszywający głos:
- Doigrałeś się Toffick, lepiej się poddaj i nie rób głupich rzeczy, a oszczędzisz nam kłopotów! Jesteś otoczony, kurwi synu!
Zaspany skryba, nieco tylko zaskoczony obrotem sytuacji zaśmiał się pod nosem, ale i jego chichot wnet został zauważony przez czuje oko służb.
- Nie śmiej się tak, Łosiu, bo połkniesz własny ozór. Za machlojki przy zapisach najemnego żołnierza i mniejsze przekręty finansowe oraz handel niewiadomej proweniencji demarskimi specyfikami prędko z galery nie zejdziesz, a może sąd w swej łaskawości ofiaruje ci ciekawszy podarek! – dorzucił głos pochodzący z tłumu czarnych postaci.
Wiele się dzieje tego dnia, a przecież nie dobiegł jeszcze do końca. Oto tak wyczekiwany kot, dzięki któremu wszystko się ruszyło, przejechał bramy wjazdowe. Czarny baktrian lekkim kłusem przemierzał kocie łby kolejnych uliczek i większych gościńców, a w kulbace jego właściciel bacznie obserwował swoje włości. Nic nie mogło umknąć jego uwadze, toteż popędził w kierunku karczmy „Srebrny Puchar”, była ona bowiem położona bliżej bramy południowej, którą wjechał do miasta, aniżeli punkt werbunkowy najemników.
- Noc jeszcze młoda, zobaczymy, co przyniesie czas – pomyślał Medard, zmierzając w kierunku przybytku, gdzie nieświadomi ludzie zapijali szczurze mięso kocimi szczynami. Jeżozwierz był nieświadomy tego, jaki gość niebawem przekroczy progi owianej złą sławą austerii.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Propozycja tańca spotkała się jedynie z prychnięciem ze strony Kelishy. Wprost rwała się do takich pomysłów, szczególnie z kimś, jakby nie patrzeć, obcym. Chociaż patrząc na jego zdolności we władaniu mieczem, mogłaby nauczyć się kilku sztuczek. Przynajmniej podstawowych, bo jej własne umiejętności w tej dziedzinie były sporo poniżej żałosnych. Niektóre dzieci biegające z kilkami zamiast kling radziły sobie lepiej od niej. Ale takie myśli zaliczały się do kategorii "marzeń ściętej głowy" w jej mniemaniu. Bardziej zajmowała ją mina mężczyzny. Zauważyła jego uśmiech, ukazujący zbyt wiele zębów i zrozumiała aluzję. Zganiła samą siebie w myślach za zbytnią swobodę oraz postanowiła bardziej się pilnować. Może nawet zniechęcić miecznika do przebywania w jej towarzystwie.
Gdy już zorganizowała miejsce przed karczmą i rozsiadła się wygodnie, przemyślała dokładnie swój nowy pomysł. Im dłużej rozważała wszystkie za i przeciw, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że było to rozsądne wyjście. Samotność zaczynała ją męczyć, ale w wyniku dłuższej znajomości poznałby w końcu jej sekret, a to zwykle nie kończyło się dobrze. W najlepszym wypadku obraziłby się za okłamywanie i poszedł sobie w diabły. W najgorszym, potraktowałby ją jak chodzącą żyłę złota. Dużo dłużej nie mogła oddawać się własnym myślom, bo obok jej stóp pojawił się kufel piwa.
- Nie boisz się, że jak będziesz mnie tak tytułował, każę ci całować moje buty? - zapytała, sięgając po naczynie. Pociągnęła solidny łyk trunku, nawet nie próbując go wąchać. Zamruczała nawet z zadowoleniem i uśmiechnęła się lekko. - Obrzydliwe szczyny. Tego mi brakowało.
Mimo niezbyt pochlebnych słów, panterołaczka wydawała się zachwycona smakiem napoju. Nie była. Piwo było mocno rozcieńczone, ni to kwaśne, ni to słonawe. Tylko gorycz była na miejscu. Mocy nie miało prawie żadnej, kolor nieciekawy i zostawiało paskudny posmak na języku. Zapachu dziewczyna wolała nie sprawdzać. Sęk w tym, że właśnie do takich "specjałów" nawykła, stołując się w tanich karczmach o kiepskiej opinii. Ciężko było powiedzieć, czy w życiu piła w ogóle dobrej jakości alkohol lub jadła coś przygotowanego przez kucharza z prawdziwego zdarzenia.
- Miły, prawda. Trzeba korzystać, póki nikt nad uchem nie wrzeszczy - przyznała cicho, odchylając się bardziej na krześle i wystawiając twarz na ostatnie promienie słońca. Oczy przymknęła, ciesząc się ciepłymi promieniami. Wystarczyło leciutko pochylić się w jej stronę, by móc swobodnie obejrzeć jej ciemną facjatę. Spięła się dopiero na kolejne słowa towarzysza, omal nie opluwając się popijanym leniwie piwem. Odchrząknęła, siadając nieco bardziej prosto. Chwilę jeszcze udawała zainteresowanie swoim kuflem, kombinując co odpowiedzieć lub jak zmienić temat. Gwałtownie obróciła głowę, strzygąc jednym uchem i nadstawiając je w stronę jednego z karczemnych, nie do końca szczelnych okien. Uniesioną dłonią nakazywała ciszę i syknęła nawet króciutko.
- W środku chyba coś zaczyna się dziać. Coś tam cicho - mruknęła, nasłuchując przez chwilę. Wreszcie machnęła ręką, rezygnując z prób podsłuchiwania. - Słyszę jakieś pojedyncze głosy, ale nie wiem, co mówią. Pies z nimi. Ale sądząc po tonie, ktoś ma tam niewąskie kłopoty.
Kelisha wykrzywiła jeden kącik ust w nieprzyjemnym uśmieszku, rozluźniając się. Niestety nie zdążyła nacieszyć się spokojem. Zauważyła ubrane na czarno istoty wypadające z uliczek na plac i dosłyszała potężny głos, swoją drogą nawet głuchy by go usłyszał. Albo chociaż poczuł w jakiś sposób, bo kocica omal nie podskoczyła na swoim miejscu. Powstrzymało ją od tego odruchu chyba tylko trzymanie stóp na blacie. Zbrojni zgromadzeni w okolicy nie byli najemnikami. Świadczyły o tym nie tylko stroje podejrzenia kojarzące się z umundurowaniem, ale głównie ich ruchy. Każdą grupkę można było przebrać w identyczne ubranka, ale takie zorganizowanie wymagało przywództwa kogoś o twardej ręce i częstych ćwiczeń. To było regularne wojsko lub porządna straż. Gdy zorientowała się o co chodziło w całym zamieszaniu, spróbowała się nieco odprężyć. Ale nie mogła odgonić od siebie myśli, że wśród tych pozornie identycznych postaci mógł czaić się wampir: niebezpieczna, krwiożercza bestia na pierwszy rzut oka przypominająca człowieka. Aż żałowała, że nie kupiła sobie obroży nabijanej srebrnymi ćwiekami, tak dla pewności. Ale musiała spróbować robić dobrą minę do złej gry, pociągnęła więc solidny łyk z kufla, żałując że nie doprawiła piwa krasnoludzką gorzałką.
- Myślę, że musimy tu poczekać, aż wszystko się uspokoi. Lepiej nie rzucać się w oczy, wstając. No i może powrzeszczą jeszcze, co to za przekręty i machlojki przy zapisach. Wolałabym wiedzieć, co knują, jeśli dotyczy to najemników - Kelisha wyraźnie nie była zachwycona perspektywą dłuższego siedzenia na coraz bardziej tłocznym placu, ale próba opuszczenia go mogłaby zostać uznana za ucieczkę i jeszcze zostaliby niesłusznie wciągnięci w nieswoje bagno. Cóż, jej zdaniem musieli przeczekać, aż zamieszanie samo się uspokoi, więc mogli równie dobrze porozmawiać. - Pytałeś o moją twarz, prawda?Jakby ci to delikatnie powiedzieć? Wiem! Nie twoja sprawa, chłopczyku.
Ostatnie słowa prawie wymruczała, odchylając się nieco niżej na oparciu krzesła, by podkreślić, że nie uważała Saaviela za żadnego przeciwnika. Ale ciężki nóż, mimo wszystko, wbiła z cichym stuknięciem w blat stołu. Dla niej temat był zamknięty. Poinformowała o swoim stanowisku w tej sprawie, a nawet pozwoliła sobie na delikatną groźbę. Rozsądny człowiek nie powinien więcej poruszać tak delikatnej kwestii. Kaptur poruszył się delikatnie świadcząc, że kocica obserwowała towarzysza kątem oka, bawiąc się uchem kufla. Sama nie wiedziała, dlaczego tak często szukała zwady, gdy była poddenerwowana. Najpewniej była to kwestia instynktu, może chęci udowodnienia całemu światu, że absolutnie nie obawiała się niczego i wszystko miała gdzieś, choć ani jedno z tych stwierdzeń nie było prawdą.
Awatar użytkownika
Saaviel
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Najemnik , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Saaviel »

Uśmiechnął się na jej komentarz, język miała cięty, to musiał jej przyznać, potrafiła się odegrać na każdym. Szkoda tylko że zamiast odpowiedzieć na najważniejsze pytanie, ta uciszyła go... Sam nadstawił ucha, choć nie tak sprytnie jak ona. W myślach liczył ile par stóp wparowało do przybytku, niestety warunki nie były najlepsze, ale było ich więcej niż sześciu, tego był pewien. I w tym samym momencie dotarły do niego inne dźwięki, metaliczne... Zbrojni wmaszerowali na placyk. A na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech kiedy wzrok dokładnie analizował sytuację. Jego instynkt dobrze mu podpowiadał wcześniej, brak ptaków nie był przypadkowy... W jego oczach pojawiły się drobne iskierki dziwnej radości, a kąciki ust wygięły drapieżnie. Na to czekał... Jego ciało było gotowe do walki, ale umysł dalej starał się je powstrzymać, rzeź która rozpoczęła by się w momencie gdy ten wyciągnął by broń była by nie do okiełzania. A nie o to chodziło, nawet on nie przeżył by walki z tyloma przeciwnikami na raz. Ani nie obronił by nowej towarzyszki od której chciał usłyszeć odpowiedź na swe pytanie...

Poczciwy oberżysta oczywiście że trząsł się ze strachu przed Emhyrem. W końcu to co przedstawiał było "najprawdziwszą prawdą". I choć powtarzał sobie swoje wymówki wiele razy, tworząc w głowie argumenty na właśnie taką okazję, nigdy nie musiał stanąć twarzą w twarz z inspektorem, na pewno nie gdy ten był otoczony przez wojaków. Gdyby nie owi zbrojni, może byłby w stanie namówić hałastrę do pozbycia się Emhyra i tego co by z niego zostało, ale w tej sytuacji nie było na to szans. Nawet jeśli zaproponował by dożywotnie darmowe piwo dla tego kto by się inspektora pozbył... Nie, tej sytuacji nie przewidział... A interes się tak dobrze kręcił... I własnie dlatego z początku w ogóle się nie odzywał,a jego myśli galopowały niczym stado dzikich koni, aż nagle olśniło go. Było wyjście z tej sytuacji! Na jego twarz powróciła odrobinka spokoju, po czym wściekłym głosem zaczął swoją obronę.
- CO!? Jakie przekręty! Ja tutaj uczciwy interes prowadzę, gdzie dowody! Gdzie się pytam? Wymyślacie nie wiadomo co, a ja mam wam przytaknąć na tak parszywe kłamstwa? Że niby mieszam alkohole z kocimi szczynami? Żądam badania przez niezależnego alchemika! A do tego czasu możecie stąd spierdalać, zrozumiano? - Poniosło go, oh, poniosło... W trakcie tej krótkiej wypowiedzi uniósł się niewiadomego pochodzenia dumą, jakby naprawdę mówił prawdę. Wiedział że grał tylko na czas, ale jeśli był w stanie dostać to czego chciał, mógł zwinąć się jeszcze tego samego dnia, zanim Ci by wrócili by go zgarnąć. Tak to był plan! Z tą myślą spojrzał twardo na inspektora, choć ledwo co powstrzymywał nogi od trzęsienia się, w duchu modląc się do każdego znanego mu bóstwa o łaskę...

Sytuacja na placu za to wyglądała zgoła inaczej, tutaj nikt nie wyglądał na przerażonego, choć trzeba było przyznać że reakcja "kapitana" na jego nazwisko była zbyt szybka, zbyt nerwowa. Odwrócił się w stronę skąd dochodził głos i zaklął pod nosem. Ręce wystawił szeroko, tak by każdy mógł je widzieć, a na jego twarzy pojawił się grymas, który można było uznać za jego formę uśmiechu.
- Sam jesteś otoczony matkojebco! - Krzyknął, śmiejąc się gardłowo. Nie był to miły dla ucha śmiech, to było pewne...
- Jak się poddasz to może tylko wyrwę Tobie ten zawszony język! - To że język nie mógł być zawszony, najwyraźniej umknęło uwadze najemnika.
- Wyjdź tutaj, a nie ukrywasz się niczym wstydliwa panienka! - Oj tak, prowokował... Nawet ruszył kilka kroków do przodu w stronę z której doszedł go głos.

W tym samym czasie skryba, niejaki Eon Al'ces, zwany "Łosiem", bacznie obserwował całą sytuację, chłodno analizując swoje szanse. Nie odzywał się, nie widział sensu... Za to powoli, ale sukcesywnie zaczął się poruszać w stronę kilku najemników, chcąc wtopić się nieco "w tłum" co dawało by mu większe szanse na ucieczkę. Cwany lis starał się nie zwracać specjalnie uwagi, by potem po prostu zniknąć...

Za to Upadły dalej próbował się powstrzymać, zamknął na chwilę oczy i wziął głębszy wdech, by potem wrócić do obserwacji. Prawa dłoń świerzbiła go do dobycia klingi, a skrzydła lekko zadrżały, tworząc ledwo wyczuwalną falę zimniejszego powietrza. Zapominał się... I dopiero słowa Kelishy sprowadziły go na ziemię. Spojrzał na nią nieco za szybko, powracając do swojego normalnego uśmiechu, choć ta jeśli spojrzała by na niego, mogła by dostrzec jeszcze tlącą się iskierkę chęci rzucenia się do walki.
- Tak, nie ma sensu z nimi walczyć... - Mruknął cicho w odpowiedzi, choć w jego głosie można było dosłyszeć nutkę niepewności, albo może bardziej powątpiewania we własne słowa. Westchnął cicho i podniósł kufel do ust, by zaraz przełknąć kilka sporych łyków. Gdyby jeszcze trunek naprawdę miał w sobie alkohol, a nie jego śladowe ilości, może było by mu łatwiej zapomnieć o tej palącej chęci wyskoczenia do przodu z klingą przed sobą. Znowu spojrzał po żołnierzach i wrócił wzrokiem do Łapy gdy ta odezwała się. Skinął głową na jej retoryczne pytanie, by zaraz potem na ulotną chwilę podnieść tylko lewą brew w geście niedowierzania. Szybko poprawił się i uśmiechnął szeroko, jakby triumfalnie.
- Ciekawy dobór słów, jak na dziewczynę wyglądającą na moją rówieśniczkę. Szczególnie iż ta sama dziewczyna gdy się zapomni, zaczyna chodzić na palcach. Wręcz idealne słowa jak na kobietę która jest w stanie wyczuć konia od jeźdźca na otwartym powietrzu, będąc kilka kroków od niego, czy usłyszeć że ktoś właśnie wszedł do karczmy podczas rozmowy z kimś obok. Prawda? A może skwitujesz to tylko uśmiechem, znowu pokażesz swoje ostre ząbki? - Mruczał cicho, ponętnie, jakby właśnie opowiadał jej jakich rozkoszy może doznać razem z nim, patrząc prosto na nią, obserwując najdrobniejszy jej ruch, pochylając się lekko w jej stronę. Surrealistyczna scena, która nijak współgrała z ich aktualnym położeniem, zamiast rozmawiać o czymś takich, powinni przejmować się czy będą w stanie wyjść z całej tej burdy która tutaj się działa bez szwanku, nie zaś dyskutować na takie tematy. Tyle że Saaviela nie obchodzili teraz wojacy, owszem część jego uwagi była skierowana w ich stronę, starał się usłyszeć wszystko, ale w gruncie rzeczy, mógł zniknąć stąd w każdym momencie, czy to odlecieć, czy też otworzyć portal do piekła... Miał kilka wyjść, a zabawa właśnie się zaczynała. Chciał zobaczyć jej reakcję na jego słowa, to szybko powstrzymywane przerażenie gdy ta uświadomi sobie że ten wie więcej niż sobie zdawała z tego sprawę. Czekał na to jak ta panicznie będzie się starać wymyślić kolejne kłamstwo. Albo ze skruchą przyzna się do wszystkiego. To właśnie była część życia w Alarnii którą uwielbiał, możliwość zagrania emocjami innych jak mu się podobało. Jedyne co musiał zrobić to pociągnąć za odpowiednie sznurki...
Awatar użytkownika
Medard
Splatający Przeznaczenie
Posty: 725
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Władca , Mag , Badacz
Kontakt:

Post autor: Medard »

Rzeczywiście, ptaków dziennych nadal nie było ani widu, ani słychu. Za to kolonie nietoperzy zupełnie nic nie robiły sobie z obecności zbrojnych i jak gdyby nigdy nic goniły za owadami po nocnym niebie nad Anperią. Jednak czy wszystkie ptaki siedziały pochowane jak trusie gdzieś, gdzie nawet wprawne oko naturalisty miałoby nie lada orzech do zgryzienia, by je odnaleźć? Nie. Chmara lelków kozodojów zrobiła nietoperzom na złość i jęła ścigać co większe komary i ćmy, by tylko nie dać sobie odebrać łupów tym uskrzydlonym myszom, jak te piękne ssaki zwykł nazywać gmin. Sowy także łowiły szczury, nie zwracając uwagi na harmider wokoło. Także lisy, koty i … jeżozwierze wychynęły na zewnątrz, by coś-niecoś dla siebie uszczknąć ze stołu, który dla nich zastawiła Natura.

Dwojgiem najemnych kolonistów na razie nie zainteresował się nawet pies z kulawą nogą – być może dlatego, że ludzie Emhyra wybrali tylne wejście, by cwaniaczek oberżysta nie czmychnął im sprzed nosa, a plac werbunkowy był kawał drogi od szynku.
Tylko jeden nocny wędrowiec, któremu chciało się pod wieczór przyjeżdżać na teren Anperii, ochoczo zmierzał tam, gdzie dwójka raczyła się wątpliwej jakości piwskiem. Stolik, przestawiony ciut dalej od obrysu budynku, był już w zasięgu wzroku Medarda. Baktrian sunął przez kocie łby niczym okręt po falach, dało się już słyszeć słowa wypowiadane przez każdego z rozmówców.

Tymczasem w karczmie krnąbrny oberżysta szczekał jak pies, byleby się tylko odżegnać od wszelkich zarzutów. A tych było co nie miara, w dodatku asystent co i rusz znajdował kolejne. Szczwany lis tracił grunt pod nogami, jednak wciąż myślał, że uda mu się choć na chwilę osłabić czujność Inspektoratu. Nic z tych rzeczy - to nie było zawinięcie dzieciakowi cukierka, a poważne przestępstwa przeciw Księstwu! Jeżozwierz odburknął:
- Zważ, chamie, na to, z kim rozmawiasz! – po czym zdzielił uparciucha w kłamliwy ryj tak, że ów wpadł na ścianę i się od niej odbił. Inspektor był nieprzejednany i nie wyglądał na takowego, którego cokolwiek miałoby odwieść od raz obranej decyzji.
- Niezależny alchemik? Śmiesz żartować chyba! Taki osobnik nie istnieje! Ingrediencje nie są tanie, a i oporządzanie pracowni kosztuje niemało. Każdy mistrz ma więc swych mocodawców, którzy dbają, by włos mu ze łba nie zleciał i miał co do michy włożyć, o ile tylko przygotuje dla nich to, o co go proszą. Ty nie umiesz nawet poprosić o litość, chociaż i tak byś jej nie otrzymał, morderco! Pal Słońce już chrzczenie piwska i robienie w wielbłąda rozmaitych chlorów, którzy odwiedzają ten wątpliwej sławy przybytek, ale co za dużo to i świnia nie zje! Niniejszym, mocą nadaną mi przez Najjaśniejszego Księcia, Pana na Karnsteinie, Grododzierżcy Vaerren, Zwierzchnika i Protektora Lasu Duchów, Jarla Khaz Adnar Medarda I skazuję cię na śmierć za zdradę stanu, a także masowe trucie biedoty i najemnego żołnierza.
Emhyr przestał mówić, skinął na kuszniczkę i przybocznego, mówiąc:
- Rozwalcie to ścierwo w jego legowisku, a następnie wrzućcie cuchnący zewłok do antała pełnego szczyn, którymi tak podtruwał lud. Uprzednio upuśćcie krwi barachła do dwóch z tych bączków, których tu zatrzęsienie stoi i zbiera kurz. Każdy zapieczętujcie i przekażcie po jednym Margothom i Farinellim z pozdrowieniami od Księcia. Jednego zdrajcę mniej.
Kuszniczka od razu wykonała wyrok, a rosły elf po uprzednim zabezpieczeniu krwi truciciela, wrzucił jego ścierwo do beczki ze szczynami tak ochoczo wydawanymi nieświadomym najemnikom i plebejuszom. Następnie beczkę wiekiem zabito, zaplombowano kitem i zakopano u wrót szynku.
Asystent zebrał wszystkie dowody, rozstawił kilka żywołownych pułapek na olbrzymie szczury i karaluchy, po czym inspektorzy oddalili się ku siedzibie urzędu, by wszystko skatalogować i dokładnie zabezpieczyć. Emhyr otrzepał się z odkładanego przez wieki karczemnego kurzu i kątem oka przyuważył dwójkę istot, wyglądających na zaciężnych żołnierzy lub awanturników. Podszedł do nich, kiwnął głową na przywitanie i ostrzegł:
- Nie pijcie tego gówna i nie jedzcie tu niczego! Gnój chrzcił piwsko kocimi szczynami, bezcześcił też dobra kultury Księstwa, barwiąc pospolite, choć przesiarkowane sikacze węglem drzewnym, serwował je zaciężnym jako Anperis, najszlachetniejsze z czarnych win. Jego półtorak to chrzczony trójniak z kocimi szczynami, struś okazał się być gawronem, a zając – szczurem. Smacznego!
A, asystent rozstawił pułapki na tatałajstwo, które obrało sobie ten przybytek za siedlisko, jeśli bylibyście tak łaskawi przynieść mi je z zawartością do Inspektoratu bladym świtem, nie ominie was nagroda. Macie tu trochę tego, co ten łapserdak nakradł uczciwym obywatelom! Emhyr położył na stoliku mieszek słusznych rozmiarów, zawierający część utargu oszusta.
- Jeśli się zjawicie, dostaniecie jeszcze dwa takie za szczury i jeden za karaluchy. To do zobaczenia. – dodał i oddalił się wraz z oddziałem i zdobytymi dowodami.

Plac werbunkowy otoczony był ze wszystkich stron kordonem tak ciasnym, że nawet mysz nie zdołałaby się przezeń przecisnąć. Nie wierzył w to tylko jeden człowiek – sukinsyn Johannes Erwin Toffick zwany po prostu Hansem. Nie przyszło do jego pustego łba, że to już koniec, a czasy świetności dawno przeminęły. Zamiast spokojnie oddać się w ręce nieuniknionej sprawiedliwości, jął wić się niczym piskorz i ciskać gromy na wszystkich oprócz siebie – typowy głupiec, któremu grunt pali się pod nogami.
Pułkownik Gwidon Frosch zwany Płazem nie był młokosem i nie dał się sprowokował na odzywki jakiegoś durnia, nawet takiego, który kilku krajom krwi nieźle napsuł. Odparł tylko:
- Jedyną dziewczynkę w okolicy przypominasz ty, suczy synu, ale nie zamierzam dowodzić oczywistych rzeczy. Język nie może też być zawszony, lecz zapewne masz to w upstrzonej gnidami mendeweszek rzyci. Daliśmy ci szansę, psie, byś pokojowo i z honorem poddał się sprawiedliwości, lecz jej nie wykorzystałeś. Trudno. – zamilkł przez chwilę, przełknął ślinę i rozkazał:
- Crevaen! Zrobić z tych bandytów jeże!
Wnet z każdego węgła i dachów posypał się grad strzał, kul i bełtów. Najemnicy nie mieli żadnych szans, by wymknąć się lub przeczekać ten najgorszy czas. Nie minęło parę chwil, a na placu boju nie pozostał nikt poza poważnie pokiereszowanym „kapitanem” i całą masą upstrzonych strzałami i bełtami trucheł dzielnych sługusów herszta.
Gdy opadł kurz, pułkownik znów rozkazał:
- Zakuć bydlaka w srebrne okowy i przyprowadzić do mnie! Za to, co nawyczyniał wsadzimy mu w rzyć rozżarzony pogrzebacz.
Oczywiście pręt ów już dawno był przygotowany, a usłużny jegier doglądał go z wielką uwagą.
Łoś zaś, wykorzystując wrodzony spryt i umiejętne lawirowanie pomiędzy zwalczającymi się stronami w konfliktach oraz smykałkę do robienia szemranych interesów, niepostrzeżenie przemknął do włazu kanalizacyjnego, by poszukać szczęścia gdzie indziej. Niestety dla niego, cały majątek pozostał albo na placu, albo w lokum, do którego nie mógł już zawitać. Raz na wozie, a raz nawozem, jak mawiają Vaerreńczycy.
Nie minęło pół godziny, a skuty, choć wciąż jeszcze przytomny Hans klęczał przed Płazem, a głupawy uśmieszek cynika niemal od razu zniknął z jego parszywej mordy. Zaraz runęły na nią dwa ciosy wzmocnioną rękawicą, jaką zazwyczaj noszą funkcjonariusze wywiadu i tajnych służb.
- Nikt nie będzie bezkarnie obrażał moich przodków, psie! – warknął Frosch, trzymając w prawicy żeliwny pogrzebacz. To jest twoje spotkanie z Łopacińskim.
Nie minęła chwila, a wyrok został wykonany. Z wnętrza jeszcze ciepłego truchła „kapitana”, który jeszcze rano wydawał się być mocniejszy nad wszystkie siłacze, wystawał czerwonawy żeliwny pręt. Zaraz potem zbrojni przystąpili do sprzątania tak pobojowiska, jak i tego, co Hans wraz z Łosiem zdążyli nagromadzić przez te wszystkie lata, a było tego naprawdę sporo! Dobra zapełniły pięć jaszczyków i dwa zestawy końskich juków. Truchła szybciutko zniknęły z pola widzenia, a plac wyglądał tak, jakby psy pogryzły się na nim o znalezioną pod jatką kość.

Med zaś dotarabanił się do siedzących jeszcze przy stoliku zaciężnych żołnierzy: łuczniczki Łapy i miecznika Saava. Ukłonił się i zapytał:
- Długo tu przesiadujecie? Nie lepiej udać się w lepsze miejsce, gdzie miód i Anperis leją się strumieniami, a strusie i zające od razu poprawiają zarówno kondycję, jak i humor biesiadników?
Ze spokojem czekał na reakcję rozmówców, cały czas siedząc na swym wiernym odpowiedniku rumaka. Noc pokazała swą krasę, lecz jeszcze nie dobiegła końca.
Ostatnio edytowane przez Medard 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kelisha
Szukający Snów
Posty: 178
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kelisha »

Gdyby Kelisha wiedziała, jakie widoki ominęły ją wewnątrz karczmy, wyściskałaby absolutnie każdego, kto przyczynił się do stworzenia tłoku zniechęcającego do przesiadywania w środku. Samo obserwowanie krótkiego sądu nad karczmarzem mogłoby być dość zabawne. Ale gdyby dowiedziała się, co miało się stać z jego krwią, chyba by się porzygała. Nie chodziło o sam widok, czy zapach. Sama lubiła nie do końca wypieczone mięsko z lekko krwawym posmaczkiem. To myśl o przerośniętych pijawkach, zwłaszcza traktowanych z takim szacunkiem, mogłaby poskutkować tragicznie. Niby ktoś kiedyś próbował jej przetłumaczyć, że jej lęk był bezzasadny, bo wyczulony na smak wampir pewnie wyczułby w niej zbyt wiele zwierzęcych nutek i uznał za nieciekawy posiłek, ale i tak wolałaby zostać zakopana żywcem, niż przebywać w pobliżu jakiegokolwiek. Na szczęście panterołaczka nie była aż tak ciekawa wydarzeń rozgrywających się w karczmie, by skupiać całą swoją uwagę na podsłuchiwaniu i docierały do niej tylko przytłumione, nierozróżnialne dźwięki. Bardziej nurtowała ją kaźń odbywająca się na placu werbunkowym, ale jedynie na tyle, by skierować w tamtym kierunku jedno czujnie postawione ucho. Nie była w stanie dostrzec, co dokładnie się działo. Żywa ściana utworzona z ubranych na czarno postaci zasłaniała wszystko, pozbawiając ją możliwości podziwiania niewesołego widowiska. Przynajmniej dziewczyna miała nadzieję, że większość tego muru była rzeczywiście żywa, a nie nieumarła. Chwilowo musiała odsunąć swoje bezsensowne lęki na boczne tory, by skupić się na bardziej rzeczywistych problemach, jakim był na przykład zbyt domyślny rozmówca.

Widziała napięcie Saaviela i potrafiła wyciągnąć na tej podstawie dość pochopne wnioski. W jej głowie utworzył się obraz gwałtownego, przeceniającego swoje możliwości awanturnika. Pewnie był zakochany we własnym ostrzu na tyle, że mając do wyboru spędzenie wieczoru na pieszczeniu kobiecego ciała lub ostrzeniu klingi, wybrałby to drugie. Sama zmiennokształtna też zaczynała siedzieć jak na szpilkach, ale nie potrafiła powiedzieć, co wywoływało jej podniecenie. Delikatna woń krwi nie zwróciła jej uwagi, ale działała na głęboko zakorzenione instynkty. W miarę zapadania zmroku coraz mocniej obciągała materiał kaptura, by dokładniej zasłaniał kocie oczy, które mogły błyszczeć zdradziecko przez rozszerzone źrenice. Poczuła na policzku chłodniejszy powiew, ale przypisała go wiatrowi, choć zaciągnęła się odruchowo powietrzem, badając unoszącą się w nim woń. Sama nie wiedziała, dlaczego nagle nabrała ochoty na kurczaka. Na słowa najemnika drgnęła jej górna warga i coś poruszyło się pod koszulą na wysokości brzucha. Na szczęście przywykła do noszenia ogona w ten sposób i łaskocząca skórę końcówka ogona nie robiła na niej wrażenia.
- A może nie wpychaj nosa w nieswoje sprawy, bo ci go ktoś jeszcze połamie - warknęła przez zęby, zdejmując nogi ze stołu i również pochylając się w jego stronę. Palcami jednej dłoni zaczęła bawić się rękojeścią noża wbitego w blat. Zdenerwowanie panterołaczki nie było żadnym wybitnym osiągnięciem. Szczególnie, gdy do głosu dochodziła jej drapieżna cząstka, rozbudzona choćby pojedynczym bodźcem. - Blizny mam na pysku i nie zamierzam ich nikomu pokazywać, zadowolony?
Kelisha byłaby dumna z wymyślonego wyjaśnienia, gdyby ktoś nie przerwał jej krótkiej chwili na pogłębianie miłości własnej. Dokładniej zrobiła to cała grupka różnorodnych istot, która opuściła karczmę. Nikt z tego towarzystwa nie wyglądał na kogoś, kto stołował się zwykle w takiej dziurze. Największą uwagę przyciągała spora beczka cuchnąca kiepskich piwem. Jegomościa, który podszedł do jedynego wystawionego na świeże powietrze stolika otaksowała pobieżnym spojrzeniem, pociągając łyk trunku z kufla. Nowinkę odnośnie nietypowego doboru "przypraw" kotowata potraktowała dość spokojnie. I tak zdążyła wypić połowę swojej porcji, więc teraz plucie na boki nic by nie zmieniło. Naczynie obwąchała dokładnie, po czym odstawiła powolutku na blat, całkowicie straciwszy ochotę na ten przysmak. Nie dyskutowała z propozycją zarobku, kiwnęła tylko nisko głową, na znak zgody. Gdy mężczyzna się oddalił, pochyliła się do swojego plecaka i wyjęła z niego niewielką manierkę. Po wyciągnięciu korka rozszedł się ostry aromat gorzałki. Zawsze starała się nosić ze sobą porcję cudu krasnoludzkiego przemysłu bimbrowniczego na wszelki wypadek. Pociągnęła niewielki łyk, żeby spłukać z języka paskudny posmak. W drodze grzeczności wyciągnęła rękę z flaszeczką do Saaviela.
- Trzeba przyznać, że rzeczywiście to piwo trochę czuć kotem. Ale czemu to musiały być właśnie szczyny, nie mógł napluć tam jak każdy? - dziewczyna była zdegustowana takim zachowaniem karczmarza. Sięgnęła po sakiewkę i spojrzała na towarzysza pytająco. Najchętniej sama przeliczyłaby pieniądze, ale nie zdziwiłaby się, gdyby nie zaufał jej i osobiście chciał dopilnować sprawiedliwego podziału. Osobiście była zadowolona z szansy zdobycia kilku dodatkowych monet za tak banalną robotę.

Już od jakiegoś czasu czuła zapach nietypowego dla niej wierzchowca i słyszała jego kroki na bruku, ale ani przez chwilę nie podejrzewała, że jeździec postanowi wciąć się do uroczej pogawędki najemników. Spojrzała na przybysza, przesuwając spojrzeniem od szerokich kopyt, przez niezbyt urodziwy pysk aż po twarz siedzącego w kulbace mężczyzny. Musiała w tym celu nieźle zadzierać głowę, co wybitnie jej się nie podobało. Z trudem powstrzymała się od wytknięcia i jemu, żeby pilnował własnych interesów.
- A znasz takie, gdzie dają to wszystko, nie oskubią nawet z portek i wpuszczą najemników prosto ze szlaku bez solidnej kąpieli? Ty też byś tam nie wszedł, po siedzeniu na... tym. Na Prasmoka, do dziś myślałam, że konie cuchną, ale to kudłate przebiło wszystko - skrzywiła się przesadnie, na pokaz. Słyszała o hodowanych w Karnsteinie wielbłądach, ale nie widziała żadnego, a już na pewno nie czarnego. Zapach nie był aż tak odrzucający, po prostu utrudniał rozpoznawanie innych, co wcale jej się nie podobało. - Spieprzaj stąd! I bez ciebie mam kiepski wieczór. Chyba, że wiesz, gdzie rzeczywiście można się zaciągnąć na wycieczkę z lokalnym książątkiem. Wydaje mi się, że właśnie zostaliśmy bez pracy.
Łuczniczka wymownie zerknęła w kierunku placu, gdzie nie tak dawno urzędowali, jak się okazało, oszukańczy dowódca i jego urzędas. Niby udało się zdobyć nieco gotówki, ale przybyła do tego cholernego księstwa poszukując dłuższego zlecenia i znacznie lepszego zarobku.
Zablokowany

Wróć do „Księstwo Karnstein”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości