ElfidraniaRaciczkami po rozżarzonym węglu

Miasto zamieszkiwane głównie przez elfy, jednak spotkać tu możesz też inne istoty takie jak wygnane Driady, a także małe chochliki poszukujące przygód. Elfy mieszkające w Elfidrani są niezwykle przyjaznymi istotami, dlatego schronienie w możne znaleźć tu każdy, a zwłaszcza Naturianie i istoty im pokrewne, ze względu na miłość elfów do wszystkiego co wolne.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Raciczkami po rozżarzonym węglu

Post autor: Ariatte »

Ariatte zmęczona biegiem przez tunele jaskini nie zatrzymywała kobiety, która nie tak długą chwilę temu była jej współwięźniem. Biorąc pod uwagę mętlik w głowie, który utrudniał spójne i logiczne myślenie czarodziejki, łatwo można było wywnioskować, że nie ma ona ochoty prowadzić jakichkolwiek rozmów z innymi osobami. W tym momencie nie miała na to wystarczająco sił. Chciała w miarę szybko dojść do siebie i rozwikłać zagadkę tajemniczego jej porwania. Odprowadzała jedynie kobietę wzrokiem do momentu, w którym zniknęła ona za wielkimi pniami drzew. Zaraz po tym czarodziejka rozejrzała się wokół siebie, mając nadzieję na rozpoznanie okolicy. Okazało się, że nie była tak daleko Elfidranii, jak mogłoby się wydawać. To właśnie wtedy, gdy spojrzała na miasto przypomniała sobie, że jej "wybawiciel" zamierzał wysadzić cały obóz, a ona nadal nie wiedziała, co miało oznaczać te jego "sto kropel". Sekundy? Minuty? Doszła do wniosku, że nie jest to na tę chwilę ważne. Przecież lada moment mogła wylecieć w powietrze! Dlaczego jeszcze tu stała? Nie zważając na nic ruszyła szybkim krokiem w kierunku miasta. Na jej nieszczęście wcale nie uszła daleko. Nagle poczuła przeszywający ból w lewej ręce, a dokładnie na wysokości mięśnia ramienia. Od razu poczuła, że ogranicza on w znacznym stopniu ruch tą właśnie kończyną. Zasyczała i odruchowo spróbowała chwycić się za zranione miejsce, jednak uniemożliwiła jej to strzała, która teraz wrednie sterczała z jej ciała. Na domiar złego usłyszała gdzieś zza pleców ochrypły śmiech jakiegoś mężczyzny.
- Hehe, i co, szefie? Mówiłem, że dam radę nie uszkodzić jej zbytnio. - ten głos od razu skojarzył się czarodziejce z kolejnym tępym osiłkiem, który dorabia na utrzymanie rodziny jako wykidajło.
- Przymknij się! Gdybyś nie wykonał polecenia skończyłbyś gorzej niż ona. - te słowa nie brzmiały już jak coś, co należy lekceważyć. Ton tego mężczyzny wyraźnie wskazywał na to, że to on jest tutaj najwyżej postawiony. Przypominał on surowego władcę, który nie stroni od wymierzania kary śmierci w przypadku niesubordynacji. Gdy Ariatte postanowiła odwrócić się do swych oprawców zrozumiała, w co się wpakowała. Kompletnie nie spodziewała się, że wciąż może napotkać na swej drodze czarodzieja o imieniu Archetus, który rzekomo miał wobec niej i drugiej więzionej daleko sięgające plany. Skąd wiedziała, że to on? Nie wiedziała. Podpowiadała jej to kobieca intuicja. Był on bowiem w towarzystwie dwóch najemników, podobnie ubranych do Chudego i Ciętego. Sam natomiast przyodziewał szkarłatną szatę, miejscami przyozdobioną magicznymi runami. Do pasa przypięty miał wielki gryumar, a w prawej dłoni trzymał mierzącą około sześć stóp laskę, zwieńczoną purpurowym kryształem, wyraźnie emanującym energią. Objawiała się ona poprzez pulsujące, również purpurowe światło, miejscami tworzące magiczne wiązki. Okrążały one po kilka razy ten jakże piękny kamień szlachetny, a następnie znikały, by zwolnić miejsce swoim następcom.
- Naprawdę sądziłaś, że możesz nam uciec? - Archetus zapytał się czarodziejki z chytrym uśmieszkiem. Ariatte zaklęła w duchu, ponieważ przestrzelona ręka nie nadawała się już do rzucenia jakiegokolwiek silniejszego zaklęcia. Wpadła na pomysł potraktowania ich ognistym pociskiem, który nie sprawiłby jej żadnych problemów, jednak zaraz zwątpiła w potencjalny efekt tego zaklęcia. Przecież nie była głupia i naiwna. Archetus na pewno wiedział, jak obronić się przed tak prostym czarem. No cóż, postanowiła jednak spróbować. Zarówno nieznacznym ruchem dłoni, jak i cicho, a zarówno szybko wypowiedzianymi słowami skierowała swą energię w kierunku dłoni. Nie minęła nawet sekunda, gdy pojawiła się na niej jarzący się płomień. Czarodziejka cisnęła nim w kierunku czarodzieja, szybko dopowiadając kilka niezrozumiałych dla zwykłego śmiertelnika słów. Ognisty pocisk rozdzielił się na trzy części. Każda z nich miała uderzyć w jeden z trzech celów. Ku zdziwieniu Ariatte udało się jej trafić dwóch najemników, którzy wrzeszcząc płonęli teraz na jej oczach. Na Archetusie nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Przez chwilę ognisty pocisk zatrzymał się przed nim, by zaraz zniknąć, tworząc na swoim miejscu coś, co przez chwilę przypominało obraz, jaki powstaje podczas fatymorgana. Po chwili czarodziej wykonał szybki ruch ręką, a wstrzymane powietrze uderzyło z niemałą siłą w pierś oponentki. Ariatte od razu przewróciła się na plecy, nie mogąc złapać tchu. W tym momencie zrozumiała, że jest całkowicie zdana na łaskę czarodzieja i nie da rady wyjść z tego cało całkiem sama.
Awatar użytkownika
Vaela
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Włóczęga , Artysta
Kontakt:

Post autor: Vaela »

Przybywał z północy; samotny jeździec na siwym koniu, jadący wytartym przez koła wozów traktem, z zasłoną deszczu wciąż u swego boku. Wędrowiec, którego twarz skrywał cień narzuconego nań kaptura, zatrzymał się dopiero przy karczmie, samotnej oazie ciepła i spokoju pomiędzy nieprzyjaznymi pustkowiami Opuszczonego Królestwa. O dziwo w stajni nie zastał nikogo, kto zajmowałby się końmi – niezadowolony zamknął swojego pięknego ogiera w boksie, po czym ruszył do samej gospody, chcąc ogrzać się przy wesoło tańczącym na palenisku ogniu oraz spokojnie wypić kilka kufli piwa. Gdy otworzył drzwi, w jego uszy uderzyła głośna muzyka, w oczy niesamowity blask, a w nos zapach alkoholu, unoszący się w powietrzu. Autentycznie gorąca atmosfera uderzyła natomiast w każdy centymetr jego ciała. Po chwili otrząsł się z szoku i ruszył, aby znaleźć sobie spokojny kąt, przepychając się przez tłum wesołków; fakt, że żaden nie potrafił usiedzieć w miejscu w tym nie pomagał. W końcu jednak odszukał pusty stolik i przysiadł się. Teraz dopiero mógł przyjrzeć się temu, co się tutaj wyczyniało.

        Goście, którzy w większości byli już czerwoni na twarzach, tańcowali radośnie, wielu z kuflami piwa w dłoni, nie przejmując się ani wylewnym trunkiem ani ogólnym brakiem umiejętności tanecznych. Karczmarz wraz z dziewkami karczemnymi – o ile jakaś nie była w ramionach podchmielonego bajeranta – zajmował się ciągłym wytaczaniem beczek wina, zaś ci, którzy pomimo przyjętych promili wciąż nie decydowali się zaufać swoim zdolnościom na parkiecie, zajmowali się wszelkiego rodzaju zabawami – szczególnie zaś zakładami; te oczywiście przyciągały sporą uwagę oraz grupy obserwatorów. Największą cieszył się stolik... Mężczyzna zamarł, nie wierząc własnym oczom. Z kilku powodów.

        Na stoliku, wokół którego zgromadziła się największa ilość osób, stała, a raczej skakała kobieta o nogach kozła, próbując utrzymać równowagę na jednej kończynie – na jej drugiej raciczce umieszczony był niewielki, błyszczący kieliszek, na którego dnie krążyło jeszcze kilka kropel wina – oraz obracać się dookoła własnej osi, jednocześnie grając na flecie niezwykle skoczną melodię, od której jej twarz robiła się lekko czerwonawa. Tłum wokół śpiewał słowa piosenki, jednocześnie z ekscytacją przyglądając się satyrce, zwłaszcza kieliszkowi, którego nie wolno było jej rozlać – ostatnie kilka kropli, podskakujących w rytm jej podskoków, wciąż mogło zapewnić jej zwycięstwo. Po chwili Vaela z satysfakcją wydobyła z fletu ostatnią nutę, po czym podrzuciła naczynie do góry, łapiąc je i z triumfem wypijając niewielką zawartość. Rozległy się wiwaty, a satyrka zaczęła się kłaniać, przyjmując przy tym porządny kufel złocistego trunku.
- Który cwaniaczek następny?! - zawołała, wywołując falę wesołości.
- Ja mam propozycję – odezwał się basowy głos, a ludzie rozstąpili się, ukazując sporej postury wojownika, opartego na nielichych rozmiarów beczce. - To beczułka najprzedniejszego, elisiego wina, rocznik dwudziesty czwarty, leżało sobie od dekad w idealnej, suchej piwnicy, nabierając boskiego smaku. I tak, patrzycie na największego farciarza stąd od Szczytów Fellarianu aż po Smoczą Przełęcz.

        Vaela po chwili zdała sobie sprawę, że jej język znajduje się na zewnątrz jej ust. Dlatego szybko go schowała, spoglądając jednak z ekscytacją na beczkę.
- Zagramy w kości – powiedział mężczyzna, uśmiechając się. - Jeżeli wygrasz, bierzesz beczułkę. Jeżeli nie, wpijemy wino razem, w pokoju na piętrze, sami.- Kozica szerzej otworzyła oczy, oniemiała zakładem, a wokół dały się dosłyszeć gwizdy i podekscytowane wciąganie powietrza. Ktoś poklepał Vaelę dziarsko po ramieniu. Ta, gdy już oprzytomniała, parsknęła śmiechem, starając ukryć zdenerwowanie.
- Wszędzie przeklęci dewianci! - Tłum zrobił się jeszcze weselszy, a satyrce udało się w końcu oderwać wzrok od beczki pełnej wina. - Dobra, umowa stoi, jak się gra w te kości?

        Śmiech zatrząsł karczmą, a po chwili satyrka oraz barczysty mężczyzna siedli do wspólnego stołu. Vaela podniosła swoją bransoletę do ust i wyszeptała: „Pstt, słuchaj mały, jeżeli uda mi się wygrać tę beczułkę, to bardzo, bardzo nie chciałabym ją przyjmować. Wiesz, ból pleców, ciężar, takie tam... po prostu nie! Ale jeżeli przegram... wiesz, upojna noc zdecydowanie byłaby czymś miłym, więc proszę, nie zabieraj mnie stąd! Jasne? Mogę znikać tylko, jeżeli uda mi się wygrać, mały.” Próbowała wielokroć przekonywać artefakt, aby działał według jej woli, ale zawsze robił wszystko na wspak – dlatego teraz postanowiła go przechytrzyć.

        Gra była doprawdy niesamowita! Vaela nie do końca wiedziała, co robi, ale radosne krzyki podchmielonej widowni sprawiały, że bawiła się świetnie. Grali do dwóch zwycięstw: mężczyzna wygrał pierwszą rundę, jednak ona zdoła się odkuć w drugiej. W końcu jednak doszło do ostatecznego. Metodą bezgłośnej wyliczanki wybrała trzy kości do przerzucenia, po czym porządnie potrząsnęła kubkiem i rzuciła; nie miała pojęcia, czy wygrała – okrzyk publiki oraz poklepywanie po plecach mogło znaczyć wszystko. Dopiero dostrzeżenie smutku na twarzy rywala sprawiło, że na jej własnej pojawił się szeroki uśmiech.
- Jupi! - wykrzyknęła, po czym wystrzeliła z siedziska i wpadła prosto w objęcia pięknej, dębowej beczułki wina – znaczy się jedynie satyrka mogła ją obejmować, ale czuła się tak, jakby wino odwzajemniało jej uczucie; szczególnie gdy zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, zorientowała się, że coś jest nie tak.

        Było ciemno. Zimno. I spadała. Zareagowała odruchowo – priorytety musiały zostać zachowane! Obróciła się tak, aby uderzyć plecami o ziemię, chroniąc beczkę; dostrzegła przy tym straszliwą scenę – dwójkę płonących żywcem ludzi oraz mężczyznę, obalającego jednym gestem bezbronną kobietę. ”Magia! Podstępna niekozia magia! I podstępny magor, spalający ludzi żywcem i napastujący bidne dziewoje! Oż ty, jak ja cię...!” Koza była zirytowana, ale teraz liczyło się jedno – beczka. Ta po chwili wgniotła plecy Vaeli w ziemię, sprawiając, że brakło jej na sekundę tchu w płucach; szybko jednak udało jej się opanować, ostrożnie zrzucić z siebie beczkę i powstać na równe nogi. Mag tymczasem zdążył obrócić się w jej stronę, spoglądając na nią ze zdumieniem – to zdumienie najpewniej zdołało ją uratować przed dołączeniem do dwóch nieszczęśników; w końcu nie na co dzień widzi się satyrkę spadającą z nieba wraz z wielką beczką. Nieco przestraszona Vaela stwierdziła, że nie ma co korzystać z półśrodków; jej raciczka błyskawicznie wystrzeliła w górę.

        Powietrze przeszył krzyk niewypowiedzianego bólu, a mag po chwili zaczął czołgać się po ziemi, płacząc i podkulając nogi, dłońmi zasłaniając krocze, a przynajmniej tyle, ile mogło z niego zostać. Vaela może i zareagowała radykalnie, ale stwierdziła, że takich spalających żywcem ludzi drani nie ma co traktować z żadnym współczuciem. Czego nie omieszkała mu wypomnieć.
- Na to zasłużyłeś, draniu! - wrzasnęła, wciąż nieco spanikowana, kopiąc go, choć niezbyt mocno, na co tamten zareagował tylko wzmożeniem szlochu. - Na to możesz liczyć, kiedy podpalasz ludzi żywcem! A ty... - Podniosła swój nadgarstek na poziom oczu, spoglądając ze złością w lśniący klejnot. - Myślisz, że jesteś taki sprytny! To masz! Obrażam się na ciebie! Gdyby nie ty, mogłabym teraz cieszyć cię tą...

        Vaela powoli opuściła rękę i odwróciła się, ze zgrozą spoglądając na beczkę, która beztrosko zaczęła się toczyć po nierównym gruncie.
- Nieeeee! - W jej głosie dało się wyczuć prawdziwe przerażenie, co naprawdę rzadko się zdarzało. Satyrka popędziła, rozpędzając się na swoich uroczych nóżkach tak bardzo, jak tylko mogła; jej wzrok był skupiony na beczce, rękami wymachiwała jak szalona, starając się dopaść swój skarb, zanim ten zdecyduje się na bliższe spotkanie z czymś, co okaże się większym twardzielem; chociażby uroczy stosik skał, które w zwyczaju miały pojawiać się nie wiadomo skąd.
Awatar użytkownika
Caitriona
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caitriona »

Cait miała bardzo złe przeczucia związane z wyruszeniem w dalszą drogę. Nie chodziło nawet o pogodę, która już sama w sobie nie nastrajała optymistycznie, lecz o bliżej nieokreślony lęk, towarzyszący błogosławionej już od opuszczenia poprzedniej wioski. Nie mogła jednak leżeć pod drzewem w nieskończoność. Nie wiedziała, kiedy przestanie padać, więc musiała poszukać sobie jakiegoś porządniejszego schronienia. Nie żeby deszcz jej szczególnie przeszkadzał gdy miała na sobie magiczną pelerynę, ale nie lubiła długo siedzieć w jednym miejscu.
Ruszyła więc naprzód traktem, który prowadził do Elfidranii. Nie zamierzała się go trzymać przez cały czas — przede wszystkim musiała znaleźć dach nad głową.
Kurtyna z deszczu skończyła się nagle jedną staję dalej. Wyglądało na to, że zasięg burzowej chmury nie był aż tak duży i Caitriona mogła wreszcie zsunąć kaptur z głowy, a Sonrisa rozprostować łapki. Od razu też ich dwójce polepszył się humor.
Trakt wiódł teraz wzdłuż skalnego urwiska. Nie było zbyt wysokie, ale zejście z niego raczej nie należało do najprzyjemniejszych. Cait zazwyczaj nie przepadała za górami i jakimikolwiek wzniesieniami, więc trzymała się pewnego gruntu. Tutaj przynajmniej droga była ubita, a do tego przejeżdżało tędy wiele wozów i jedna mała błogosławiona nie musiałaby ginąć w samotności z rąk opryszków.
Cait niespokojnie przeszukała kieszenie oraz swój plecak bez dna, sprawdzając, jak wiele żywności w nim pozostało i na jak długo starczy. Miała pewność, że gdzieś przy tym szlaku musi znajdować się gospoda — oby z wolnymi pokojami — lecz nie wiedziała, ile czasu zajmie jej dotarcie tam. Miała skromny zapas sucharów, który mógłby wystarczyć na dwa dni, nie więcej, Cait bowiem miała do wykarmienia nie tylko siebie.
— Mamy mało jedzenia, Sońka — szepnęła do siedzącego na jej ramieniu gronostaja. — Myślisz, że o tej porze w lesie będą już jakieś jagody?
Sonrisa tylko łypnęła na swą panią brązowymi ślepiami. Zdawała się doskonale rozumieć jej słowa i gdyby mogła, na pewno by odpowiedziała czymś w stylu: „Nie ma się co martwić, upolujemy coś”.
No tak, Sonrisa być może mogła upolować coś mniejszego od siebie, ale Caitriona nigdy nie była mistrzynią łowiectwa i zabijania kogokolwiek. Miała w dłoniach moc leczenia innych, więc nie potrafiła zadawać bólu nawet najmniejszym zwierzątkom i nawet po to, by wyżywić samą siebie.
Czasem się zastanawiała, jakim cudem z tak marnymi umiejętnościami bojowymi zdołała przeżyć tyle lat na szlaku. Nie znalazła rozwiązania tej zagadki, podobnie jak nie wiedziała, dlaczego Sonrisa przyczepiła się akurat do niej i dlaczego właśnie ją uznała za swoją panią oraz towarzyszkę. Gronostaje były dumnymi zwierzętami i rzadko uznawały czyjąkolwiek władzę czy towarzystwo. Być może po prostu Sonrisa była samotna i potrzebowała kogoś, przy kim mogłaby się zwinąć w kłębek jak kot i spać.
Dochodził już wieczór, a Cait nadal nie dostrzegała żadnego śladu po karczmie. Nie widziała nawet dymu wijącego się ponad doliną, a zatem znajdowała się daleko od ludzkich siedzib. Chyba jednak była jej pisana noc pod gwiazdami. Znowu.
Od dłuższego czasu nie spotkała nikogo na swojej drodze, więc zdziwiła się, słysząc jakiś hałas. Nie był to jednak tętent kopyt ani gwar ludzkich głosów, ten dźwięk przypominał raczej głuchy stukot. Dłoń błogosławionej powędrowała do sztyletu, a sama Cait rozglądała się czujnie dokoła, wypatrując zagrożenia. Sonrisa również się podniosła i strzygła uszami.
Nic nie mogło ich przygotować na widok, jaki się przed nimi roztoczył. Cait musiała zamrugać kilka razy i się uszczypnąć, żeby mieć pewność, że nie śni.
Zobaczyły bowiem na szczycie urwiska beczkę toczącą się z wesołym turkotem po nierównym podłożu. Zjeżdżała coraz niżej, nic sobie nie robiąc z ostrzących na nią zęby kamieni oraz tratując młode drzewka, przegrywające walkę ze słońcem, wiatrem i glebą. No i z beczką.
W ślad za beczką podążyła istota, której Cait nie rozpoznała na pierwszy rzut oka. Dopiero gdy beczka znalazła się już niemalże na drodze, a kształt urósł do większych rozmiarów, błogosławiona zorientowała się, że to satyrka, biegnąca na złamanie karku po urwisku. Prawdę mówiąc, Cait dawno nie spotkała żadnego przedstawiciela tej rasy, właściwie wydarzyło się to tylko raz, kiedy jeszcze pracowała w przyświątynnym szpitalu w Rapsodii. Pamiętała, że jedno z łóżek pod ścianą zajmował ranny satyr, który wcale nie wyglądał na takiego rannego. Z nieziemskim spokojem pykał fajką, a gdy medyczki zmieniały mu opatrunek, dzielił się opowieściami o swoich przygodach. Cait go całkiem lubiła, bo miał poczucie humoru i chętnie dzielił się z innymi swoimi żartami.
Nie spodziewała się jednak satyrki w kusej tunice biegnącej w ślad za beczką. Wzruszyła ramionami, choć musiała przyznać, że odrobinę zżerała ją ciekawość. Zamiast więc odejść zaczekała, aż beczka się zatrzyma we wgłębieniu przed brukiem. O dziwo nie zdążyła się roztrzaskać po drodze. Teraz wystarczyło poczekać, aż tajemnicza satyrka dotrze na dół i sama się nie zabije.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

        To trwało kilka sekund, podczas których żałośnie próbowała nabrać powietrza do płuc. W tym czasie czarodziej uśmiechał się chytrze nad nią i wypowiadał jakieś słowa, których nie rozumiała. Skupiła się na próbie przeżycia, a nie na słuchaniu oprawcy. Zanim jednak zaczęła swobodnie oddychać, mag odwrócił się od niej i ze zdziwionym wzrokiem spoglądał na coś, co na tamten moment dla Ariatte było jedynie ciemnym, beczułkowatym, spadającym z niewielkiej wysokości kształtem. Jednak gdy ten upadł na ziemię z wcale nie cichym łomotem, Archetus zrozumiał, że lepiej było zostać dzisiaj w domu. Po odpowiednim mancie, jakie zagwarantowała mu ta przedziwna, owalna kula, Ariatte zorientowała się, że to wcale nie była kula, lecz istota przypominająca zarówno kozę, jak i człowieka. Czarodziejka była chyba równie zaskoczona, co wijący się z bólu Archetus. Jednak w przeciwieństwie do niego, to ona teraz dochodziła do siebie. Jej oddech wracał do normy, a myśli powracały na odpowiednie tory - opanowanej i rozsądnej czarodziejki.
        Istotnym był fakt, że przeciwnik sponiewierany był okropnym cierpieniem. Ariatte postanowiła to wykorzystać. Zaryzykowała i podjęła próbę podniesienia się. Na początku szło jej całkiem dobrze. Najpierw podparła się zdrowym ramieniem, by po chwili, bardzo niemądrze, oprzeć się na obu dłoniach. Jednak gdy tylko poczuła ciężar na lewej ręce, zasyczała z bólu. Spojrzała na swoją ranę i zobaczyła, że tylna część strzały ułamała się przy upadku, drugą połówkę zostawiając w ciele.
        - Cholera... - zaklęła pod nosem. Widząc, jak krew płynie kilkoma strumieniami przez całą rękę aż po koniuszki palców, bała się, że nie znajdzie odpowiedniego lekarza na czas. Nie obawiała się, że umrze. Nie. Na wojnach z gorszymi ranami ludzie przeżywali. Jednak nie podobała jej się wizja skończenia z amputowaną ręką. O, nie nie! Przecież jest czarodziejką. Musi pozostać piękną i w pełni symetryczną. Posiadanie obydwu rąk było konieczne do rzucania czarów. Dlaczego więc traciła czas siedząc tutaj i użalając się nad zaistniałą sytuacją?
        Dopiero teraz do jej uszu dobiegły wrzaski dwóch mężczyzn, którzy... właśnie kończyli swój żywot jako zapiekanki. W normalnej sytuacji sumienie czarodziejki gromiłoby ją właśnie za to, co uczyniła, lecz w tym przypadku chyba nawet i ono było zdania, że sobie zasłużyli. Ariatte oglądała to jakże drastyczne przedstawienie i dopiero, gdy obie ofiary padły bez ruchu, całkowicie spopielone, uznała, że jest to dobry moment na podjęcie kolejnej próby powstania. Tak też uczyniła. Udało jej się stanąć na nogi i, trzymając rękę w zranionych okolicach, zaczęła obserwować otoczenie. Zobaczyła, jak przestraszona koza rzuca się biegiem za swoją... beczką. Ciekawym było, co takiego jest w środku, że jest dla satyrki tak ważne. Jednak to nie był czas na takie rozważania. Rudowłosa spojrzała również na zapłakanego Archetusa. Jej serce wypełniła radość podobna do tej, którą odczuwa dziecko dostające upragnioną zabawkę. Podeszła do swojego oprawcy tak szybko, jak tylko mogła, i z impetem kopnęła go prosto w wykrzywioną z bólu facjatę. Zauważając, jak z jego nosa zaczyna wypływać życiodajna ciecz, poprawiła mu jeszcze raz w okolice krocza, a potem znowu w twarz. Po tym ostatnim czarodziej stracił przytomność, gryząc trawę z dodatkiem piasku. Widząc to, Ariatte z dumą skierowała się w kierunku goniącej kozy. Pożałowała tego, gdy poczuła odór spalonych ciał. Spojrzała się na nie i stwierdziła, że lepiej będzie nie podchodzić do nich na bliższą odległość. Mdłości były ostatnią rzeczą, jakiej jej teraz brakowało. Westchnęła jedynie, po czym niechętnie zawołała do swojej wybawicielki:
        - Hej! Mogłabyś podejść tutaj jeszcze na chwilę? - Biorąc pod uwagę skupienie i zawziętość podczas gonitwy za beczką, czarodziejka wątpiła, że satyrka ją usłyszy. Co dopiero powiedzieć o pomocy? Rudowłosa potrafiła zajmować się mniejszymi ranami, ale to, co ją spotkało, wykraczało poza jej umiejętności. Potrzebowała do tego kogoś więcej i mimo, że nie była do końca pewna, czy aby na pewno chce, by zajęła się tym właśnie ta kózka, to chyba nie miała większego wyboru. Spojrzała jeszcze raz na swoją ranę, która krwawiła coraz mocniej. Już nie tylko lewa ręka była umorusana szkarłatem, ale też i cała górna część sukni czarodziejki. Tak, zdecydowanie powinna zaryzykować i poprosić o pomoc tę istotę. W końcu nie pojawiła się tutaj przypadkiem, prawda?
Awatar użytkownika
Vaela
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Włóczęga , Artysta
Kontakt:

Post autor: Vaela »

        Trudno było odnaleźć we wspomnieniach satyrki chwilę równie rozpaczliwa, co obecną; tocząca się przed nią beczka zdawała się być tak blisko, ale wciąż pozostawała poza jej zasięgiem, uciekając tak, jakby obawiała się, że satyrka zechce porąbać ją na kawałki i wyssać jej wnętrzności. Choć w sumie... Tak czy owak, odległość pomiędzy słodkim stworzonkiem oraz niesforną beczką malała w każdej chwili, rosła natomiast szansa na to, że któreś z nich utraci równowagę i zderzy się z okrutną rzeczywistością połamanych kości lub rozlanego wina. Była tak skupiona na uciekinierze, że nie zauważyła nawet zbliżającej się drogi; gdy beczka zatrzymała się we wgłębieniu, Vaela skoczyła i wylądowała na niej, po czym przez chwilę musiała przebierać raciczkami, aby boleśnie nie upaść. W końcu jednak obie się uspokoiły i satyrka mogła triumfalnie stanąć na swojej zdobyczy; na jej twarzy pojawił się uśmiech nieograniczonego niczym szczęścia. Zaczęła śpiewać pod nosem, po czym zeskoczyła na ziemię; wyciągnęła beczkę z rowu i postawiła w bezpiecznej, pionowej pozycji. Wtedy dopiero zauważyła przyglądającą się jej kobietę.

        ”Kobieta! Kobieta? Kobieta... kobieta! Zapomniałam o tej nieszczęsnej dziewoi, którą zaatakował zły mag! O, na moje raciczki! Na pewno potrzebuje pomocy! Ale... ale... ja nie...” Zaczęła się przyglądać stojącej przed nią białogłowej; była opatulona w szary płaszcz z narzuconym kapturem na twarz, bardzo piękną twarz. No i ta suknia... to wszystko sprawiało wrażenie niezbyt nadającego się na podróż. W dodatku podróżowała pieszo! No i była samotną kobietą na trakcie... Vaela widziała dwie możliwości. Dlatego zmrużyła źrenice, spoglądając bardzo, bardzo uważnie w oczy nieznajomej. ”Chyba... chyba mogę odrzucić pierwszą możliwość... a zatem...”

        Oczy satyrki niespodziewanie rozszerzyły się, a jej usta wykrzywiły w serdecznym uśmiechu. To musiała być czarodziejka, w dodatku pewnie wyjątkowo silna! I o ile z reguły Vaela posiadała olbrzymią awersję do magii (zza wyłączeniem oczywiście jej własnej, koziej), o tyle w tej sytuacji jej obecność wydawała się być niemal idealna. Chociażby po to, aby zrzucić na cudze barki ciężar poradzenia sobie z tak trudną sytuacją. Satyrka już widziała w głowie wdzięczność owej biednej, zaatakowanej przez ognistego sadystę niewiasty. Ale najpierw... priorytety!

        Kózka z powrotem przewróciła beczkę, po czym zaczęła toczyć w stronę większych krzaków, których wiele dało się uraczyć na poboczu drogi – nawet gdyby spotkana kobieta mówiła coś do niej, to nie dosłyszałaby tego; była teraz w swoim świecie, realizując niesamowity, kozi plan działania. Kiedy wino znalazło się już bezpiecznie w zaroślach, niewidoczne dla żadnego potencjalnego przejeżdżającego czy przechodzącego, Vaela podbiegła do nieznajomej, ściskając serdecznie jej dłonie i uśmiechając się.
        - Pani, nawet nie wiesz, jak twój widok mnie raduje! Spadłaś mi niemal z nieba! Tam, to jest na wzgórzu jest zły, palący ludzi mag! Ale spokojnie, już się nim zajęłam. Ale trzeba pomóc ludziom! O ile już się nie spalili... ale jest też biedna, bezbronna niewiasta, do której ten mag chyba się dobierał! Trzeba jej pomóc! Chyba jest ranna... Spokojnie, magiem się zajęłam, ale... w sumie... nie ma czasu do stracenia!

        ”Czarodziejka” była szczupła, no i nieszczególnie wysoka, dlatego chwycenie ją i narzucenie na ramię nie było niczym trudnym; zanim kobieta w ogóle zdążyła się zorientować, jej brzuch wylądował na ramieniu satyrki, a ona sama mogła podziwiać jakże ciekawy widok w postaci pleców Vaeli, tyłu jej nóg oraz ziemi, która zaczęła w szaleńczym tempie przesuwać się przed jej oczami. Tak, kozica wbiegała na wzgórze z nieznajomą niesioną jak worek ziemniaków, ale wierzyła, że to w szczytnym celu. W dodatku starała się ją uspokoić.
        - Przepraszam, jeżeli ci niewygodnie, ale to nagła sytuacja! Trzeba pomóc i w ogóle! Tak w ogóle, to pewnie jesteś potężną czarodziejką, co? Potrafisz ożywiać skały? Na pewno sobie poradzisz z tym, co się stało! No i jesteś bardzo ładna. To dzięki magii? Jeżeli tak, to po prostu m u s i s z być mistrzynią! W ogóle, to nazywam się Vaela. Miło poznać. Tak w ogóle, to jak to jest być czarodziejką? Pewnie najlepsze uczucie na świecie!

        Po dosyć krótkiej, acz dosyć intensywnej oraz wyboistej podróży, dwie kobiety dotarły do miejsca, w którym doszło do jakże burzliwych zdarzeń. Vaela rozszerzyła oczy, widząc zakrwawioną niewiastę, która zdecydowanie potrzebowała teraz pomocy. Odstawiła „czarodziejkę” na ziemię – tak delikatnie, jak tylko potrafiła – po czym poklepała ją dziarsko po ramieniu.
        - Noooo to do dzieła – powiedziała, spoglądając to na nią, to na „bezbronną niewiastę”. Po chwili wpadł jej do głowy pewien pomysł na to, jak może im pomóc. - To ja może postaram się sprawić, abyś poczuła się jak najbardziej rozluźniona. Ponoć to pomaga w takich sytuacjach.

        Vaela odsunęła się na bezpieczną odległość, po czym wyciągnęła swój najukochańszy flet i przycisnęła do ust; zamknęła oczy, przypominając sobie jedyną spokojniejsza melodię, którą potrafiła zagrać, a następnie zaczęła dmuchać, płynnie zmieniając zasłaniane otwory. Rozległa się kojąca, relaksująca muzyka, która zdawała się przenikać przez skórę i sprawiać, że organizm od razu zaczynał zwalniać, a wszelki niepokój słabnąć. Satyrka otworzyła oczy i mrugnęła do kobiet, przekonana, że jedynie w taki sposób będzie w stanie jakkolwiek pomóc.
Awatar użytkownika
Caitriona
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caitriona »

Caitriona początkowo obserwowała z rozbawieniem poczynania satyrki. Uśmiechała się, myśląc, że ta istota musi cenić zawartość beczki bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. Jej rozbawienie szybko przeszło w zaskoczenie, gdy satyrka po swojej przemowie porwała ją na plecy, zanim Cait zdołała jej cokolwiek odpowiedzieć. Błogosławiona poczuła się jak worek ziemniaków. Jej pierwszym odruchem była jednak nie ucieczka, a osłonięcie Sonrisy. Biedne zwierzę było tak samo przerażone jak ona i skuliło się w ramionach Caitriony, cudem tylko unikając zgniecenia.
Gdy satyrka się rozgadała, Caitriona nie udzieliła żadnej odpowiedzi. Rozglądała się jedynie dokoła i szacowała swoje szanse na ucieczkę. Były wyjątkowo małe, tym bardziej, że Cait miała przy sobie jedynie sztylet, a teren był dość stromy; w ostateczności mogły jej pomóc również bardzo ostre zęby Sonrisy.
Fatalnie, fatalnie.
Gdy satyrka się wreszcie zatrzymała i postawiła błogosławioną na ziemi, dziewczyna odetchnęła z niemałą ulgą. Wyprostowała się z trudem, wciąż głaszcząc niespokojnego i odsłaniającego zęby gronostaja.
Dopiero teraz zauważyła siedzącą na ziemi szczupłą kobietę, której dłonie i suknia były przybrudzone krwią. Trzymała się jedną ręką za ramię, wyraźnie sycząc z bólu.
Caitriona nie wahała się długo. Momentalnie zapomniała o swojej rezerwie oraz o tym, że znajdowała się na zupełnie obcym terenie z dwiema zupełnie obcymi kobietami. Podbiegła do nieznajomej i przykucnęła tuż obok, uważnie oglądając uszkodzone ramię. Ilość krwi plamiącej suknię zdecydowanie nie nastrajała optymistycznie, lecz błogosławiona wiedziała, co robić, żeby zatamować jej upływ.
— Co się stało?
Nie czekając na odpowiedź kobiety, zajęła się opatrzeniem jej ramienia. Odłamana końcówka strzały wciąż tkwiła w skórze, więc Caitriona pracowicie zabrała się za jej wyciąganie.
— To będzie bolało — ostrzegła. — Dopiero gdy to wyjmę, będę mogła zaleczyć ranę… — dodała przepraszająco.
Szybkim ruchem wyciągnęła resztę strzały i odetchnęła. Może i była doświadczoną medyczką, lecz nawet i ona pokrywała się warstwą potu przy skomplikowanych oraz bardzo delikatnych operacjach. Dopiero wtedy mogła przywołać swoją magię, by zająć się łataniem ramienia czarodziejki. Krew szybko przestała płynąć, a rana powoli, powoli się zasklepiała. Wreszcie w jej miejscu pozostała jedynie różowa blizna, której Caitriona nie była już w stanie zaleczyć.
— No, gotowe, będziesz cała i zdrowa, tylko ta blizna pozostanie — mruknęła.
Błogosławiona jeszcze raz krytycznie obejrzała rezultat swojej pracy, po czym zadowolona wstała i wytarła ręce o suknię, nie przejmując się tym, że wciąż są brudne od krwi. Jej odzież i tak nie wyglądała na wyjętą z królewskiej szaty, poza tym zawsze można było ją przeprać w jakimś strumieniu.
Sonrisa wciąż patrzyła nieufnie na dwie nieznajome kobiety, szczerząc zęby i chowając się za nogą Caitriony. Błogosławiona ostrzegła ją wysokim gwizdnięciem, bo zwierzątko już się gotowało do ataku.
— Przepraszam, nie lubi towarzystwa obcych osób — wyjaśniła przepraszająco. — Jestem Caitriona, a to jest Sonrisa. Miło mi. Nam.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Ujrzenie kolejnej postaci, a dokładniej jakiejś kobiety, wcale jej nie uspokoiło. Za dużo było tutaj świadków. Jaką miała pewność, że zarówno satyrka, jak i nowoprzybyła będą przyjaźnie nastawione? Z każdą chwilą wszystko wydawało się zmierzać na coraz gorszy tor. W końcu jednak ból ramienia przezwyciężył wszelkie obawy i podjął decyzje za płomiennowłosą. Musiała zdać się na łaskę tych dwojga.
W normalnej sytuacji zachichotałaby na widok porwania i wnoszenia niewiasty na wzgórze przez satyrkę. Teraz jednak, nie wiedząc, czego może się spodziewać, odczuwała narastający niepokój. Im bardziej obydwie kobiety się zbliżały, tym większe napięcie targało wnętrznościami Ariatte. Oczywistym było, że główną rolę w tym wszystkim odgrywała silna awersja do ludzi (i istot im podobnym). To ona powodowała narastający stres u czarodziejki. Nie była przecież przyzwyczajona do polegania na drugiej osobie. Jakby tego było mało, czarodziejka uważała to za lekkie upokorzenie.
Gdy już satyrka wreszcie odstawiła kobietę na ziemię, Ariatte nawet nie zdążyła zaprotestować, a w pierwszej chwili miała na to ochotę. Medyczka w mgnieniu oka znalazła się przy czarodziejce i zaczęła zajmować się jej zranionym ramieniem.
        - Ja... - zamruczała lekko zdezorientowana Ariatte. Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie może ukazywać skruchy przy obcych. W razie złych zamiarów dałoby im to przewagę. - Postrzelili mnie podczas powrotu do domu - odparła już bardzo pewnie, z nutą dziarskości w tonie. To, co odpowiedziała, było oczywiście krótszą wersja prawdy, ale na ten moment zdecydowanie powinna wystarczyć. Płomiennowłosa zorientowała się, że muzyka, którą zaczęła grać satyrka, działa na nią uspokajająco. Zarówno stres, jak i niepokój nagle zniknęły. Oprócz tego postrzelona kobieta śmiała stwierdzić, że czuła się rozluźniona i zrelaksowana. Zważywszy na okoliczności, to jest leżące obok, spopielone ciała i nieprzytomnego, wrogo nastawionego czarodzieja, było to bardzo dziwne zjawisko. Jednak nawet pomimo miłej melodyjki czarodziejka postanowiła wziąć do serca ostrzeżenie brązowowłosej. Dlatego też w momencie, gdy ta, która jej pomagała. chwyciła za strzałę, Ariatte zamknęła oczy i zacisnęła zęby, dzielnie czekając na ból. Nie zdołała jednak powstrzymać krótkiego jęku, jaki wydała w momencie, gdy ciało obce zostało wyjęte z jej ciała. Usuwanie strzały bolało ją o wiele mocniej niż sam postrzał.
        Gdy już odważyła się spojrzeć na swą ranę, ta zaczęła stopniowo zanikać, a wraz z nią towarzyszący dotąd ból. Po kilku sekundach czarodziejka mogła poruszać ręką w takim stopniu, jakby przykry wypadek nigdy nie miał miejsca.
        Jedynym, co martwiło Ariatte była blizna, która mimo użycia magii nie zniknęła. Czarodziejka skrzywiła się lekko, gdy usłyszała słowa kobiety dotyczące śladu po ranie. Nie mogła powstrzymać westchnięcia, po którym łatwo można było wywnioskować, że płomiennowłosej zależy na tym by utrzymać swoją prezencję bez skazy.
        - Dziękuję wam. Gdyby nie wasza pomoc prawdopodobnie już byłoby po mnie - skierowała słowa zarówno do koziczki, jak i brązowowłosej, jednocześnie wstając i przytrzymując ramię, jakby nadal nie dowierzając, że już jest zdrowe. - Jestem wam bardzo wdzięczna. - Wypowiadając te słowa, uśmiechnęła się do satyrki. Pomimo swoich złych przeczuć rzeczywiście obie kobiety miały u niej dług wdzięczności. Uwagę czarodziejki zwrócił na siebie mały kurdupelek, który zadziornie się do niej szczerzył. - Gronostaj, tak? - pytając o to płomiennowłosa uśmiechnęła się przyjaźnie do Caitriony. - Jest słodki. Nazywam się Ariatte Ashalanore i mieszkam w Elfidranii. Powiedzcie, jak mogę się wam odwdzięczyć?
Awatar użytkownika
Vaela
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Włóczęga , Artysta
Kontakt:

Post autor: Vaela »

        Vaela bujała się delikatnie w lewo i prawo w rytm muzyki, która swoim brzmieniem nie tylko kołysała rozbrykaną kozicę; ta tak bardzo pozwoliła porwać się swojemu własnemu lekarstwu, że po chwili ponownie zamknęła oczy, całkowicie tracąc kontakt z otoczeniem – znalazła się w niezwykłej krainie wypełnionej wielkimi drzewami, na jedno z których właśnie się wdrapywała. W oddali widać było górującą ponad górami, masywną beczkę, sięgającą niemalże do słońca. Gdy satyrka nareszcie dotarła na samą górę korony drzewa, a jej rogata główka wyłoniła się spomiędzy zwartych liści, skierowała swój pełen podziwu wzrok na odległy monolit ludzkiej potęgi. Skoczyła, dziarsko lądując na gałęzi kolejnego drzewa. I kolejnego. I kolejnego. Takimi kozimi skokami wędrowała w stronę ukochanej beczki, która niespodziewanie pękła, gdy znalazła się już tuż, tuż, zalewając świat swoją purpurową zawartością. Vaela nie wahała się nawet przez chwilę; skoczyła, podążając na spotkanie z olbrzymią falą płynnej przyjemności...
        Flet opuściło ostatnie brzmienie. Satyrka powoli go opuściła; jej źrenice leniwie uniosły się do góry, gdy powracała do świata – zaskakująco zrelaksowana oraz uspokojona. Wszystko wokół wydawało się jakieś prostsze i lżejsze, a spokój oraz harmonia, które wypełniały Vaelę, zdawały się wieczne.
        - Wynocha, ptaszyska! - Satyrka zaczęła podskakiwać i wymachiwać ramionami, gdy zorientowała się, że na jej nieruchomych ramionach siedzą sobie beztrosko małe ptaszynki, zwabione tak piękną muzyką. Na jej nadgarstku przysiadły nawet dwa maleńkie, zdecydowanie jeszcze niedorosłe wróbelki. Całe towarzystwo odleciało jednak w przerażeniu, gdy Vaela całkiem skutecznie je odstraszyła; teraz mogła skupić się na tym bardziej miłym dla oka w postaci dwóch kobiet.
        Zrobiła to w momencie, gdy było już właściwie po płaczu; po ranie na ciele uratowanej z opałów pozostał jedynie maleńki ślad, natomiast „potężna czarodziejka” przeszła do przedstawiania siebie oraz swojego uroczego stworzonka. Kozica naprawdę starała się skupić na imieniu kobiety, jednak jej wzrok utkwiony był w gronostaju, z którym wymieniała porozumiewawcze spojrzenia; zwierzątko posyłało jej co prawda wzrok pełen gniewu oraz odsłaniało zęby, ale Vaela była przekonana, że to tylko zasłona dymna – rzadko kiedy miała okazję dostrzec tak słodkiego futrzaka i była pewna, iż owa fascynacja jest w pełni odwzajemniona; w końcu kto nie zachwycałby się na widok wspaniałej satyrki?!
        - Odwdzięczyć? - mruknęła Vaela z nielichym zaskoczeniem, ale i zadowoleniem. - Cóż, możesz zacząć od tego... - ”Zacząć... chwila... priorytety!” Satyrka początkowo chciała ponownie pomknąć już dobrze sobie znaną trasą, lecz zawahała się, obrzucając podejrzliwym spojrzeniem obie ze zgromadzonych tu kobiet. ”Dama w potrzebie... uratowana od niechybnej śmierci... czarodziejka... potężna czarodziejka... te ponętne usta... hmmm. Pomogła jej co prawda, ale w dzisiejszych czasach... odwdzięczyć, hm... czarodziejka... magii nie wolno ufać i basta! No i jeszcze to ta pora roku... aż strach zostawiać je same, nawet na chwilkę, chociaż... No tak, przecież nie będą same!”
        - Ja zaraz wracam, zachowujcie się przez ten czas i nie róbcie niczego pochopnego – wyświergotała Vaela wysokim głosem, bardzo przypominającym autentyczne dźwięk wydawany przez przeurocze ptaszynki. Ten ustąpił niskiemu i nad wyraz poważnemu, gdy wycelowała palcem wskazującym w gronostaja o dumnym imieniu. - A ty... od teraz robisz za przyzwoitkę. Pokładam w tobie wszystkie nadzieje. W razie czego celuj w oczy!
        I tyle ją widzieli, gdyż satyrka pohasała sobie ponownie w stronę drogi, z której w jakże szybki oraz komfortowy sposób przetransportowała „czarodziejkę”. Gdy znalazła się już na otwartej przestrzeni, rozejrzała się konspiracyjnie, jednak nikogo nie dostrzegła w zasięgu wzroku; dopadła do tajnych krzaków i z ulgą przekonała się, że została nietknięta. Szybko z powrotem ją przewróciła na bok, po czym przetoczyła na drugą stronę ulicy, gdy dosłyszała stukanie kopyt. Odwróciła się i dostrzegła powoli zbliżającego jeźdźca – było za mało czasu, aby ukryć bezcenny przedmiot, dlatego Vaela po prostu stanęła przed nim, nogami zasłaniając przynajmniej częściowo beczkę, choć ta wciąż była całkiem dobrze widoczna.
        Drogą przejeżdżał rycerz w pełnym rynsztunku, jadąc powoli na równie opancerzonym koniu, z czarnym proporcem powiewającym za jego plecami; błędny rycerz, który zdecydował się poświęcić życie w wygodzie i bogactwie na rzecz odnalezienia misji, która wyniosłaby jego duszę pod niebiańskie trony – droga ta bez wątpienia pełna była cierpienia i wyrzeczeń. Rycerz jechał w milczeniu, skupiony na celu swej podróży; dopiero gdy znalazł się w odległości kilku stóp od satyrki, odwrócił głowę i spojrzał na nią przez imponujący hełm z opuszczoną przyłbicą. Vaela uśmiechnęła się szeroko i zaczęła machać przyjacielsko. Wzrok zapuszkowanego mężczyzny podążał za nią, gdy ją mijał i nie opuścił, nawet gdy zaczął się oddalać. Kozica mogła wyczuć na sobie to spojrzenie, nawet gdy już całkowicie zniknął z zasięgu jej wzroku. Otarła pot z czoła i przystąpiła do wtaczania beczki.
        Niedługo potem triumfalnie powróciła do swoich nowych przyjaciółek, z powrotem ustawiając beczkę do poziomu. Z szerokim uśmiechem usiadła na owej, po czym zaczęła rozmasowywać ramiona.
        - Wybaczcie, że tyle mi zeszło, przed chwilą miałam naprawdę krępujące spotkanie. Brrr. Mam nadzieję, że nie zdążyłyście przez ten czas, hmm... - Spojrzała na futerkowe stworzonko, a widząc jego nie mniej emocjonalny wyraz pyszczka co wcześniej, mrugnęła do niego konspiracyjnie. Założyła nogę na nogę, po czym pochyliła się, opierając głowę o ramiona i przyglądając się uważnie swoim nowym przyjaciółkom — przynajmniej na tyle długo, aż jej artefakt nie postanowi znowu zabrać ją stąd na drugą stronę kontynentu lub te okażą się na tyle nudne, że od nich ucieknie; lub na odwrót. - To jak... co mnie ominęło? Była mowa o jakimś odwdzięczaniu się. Nie wiem, co taka potężna czarodziejka mogłaby chcieć, a ja w swoim kozim życiu mam już wszystko, co mi do szczęścia potrzebne. - Czule pogładziła beczkę, na chwilę jedną dłonią puszczając swój policzek. - Ale myślę, że... - Spojrzała na nieprzytomnego maga oraz zwęglone zwłoki. ”Zaraz... ci ludzie pewnie byli jej przyjaciółmi! O biedactwo... chciałam ją wypytać o to, co się właściwie stało, ale to pewnie zbyt bolesne, aby móc o tym mówić... Nie, nie zrobię jej tego. Muszę popisać się wyczuciem i taktem! Em... nakieruj temat na jakiś niezwiązany z trupami, ogniem, zwęglaniem, pieczeniem żywcem, śmiercią i...” – Może coś zjemy?!
Awatar użytkownika
Caitriona
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caitriona »

Sonrisa przymrużonymi oczami wpatrywała się w stojącą przed nią istotę. Zupełnie nie słyszała, jak jej pani mówi do drugiej kobiety, że nie musi się odwdzięczać, bo to jej praca i koniec. Całą swoją uwagę poświęciła tej drugiej nieznajomej, wciągając w nozdrza zapach kwiatów i sierści. Gdy jej poirytowanie wzrosło, zaczęła warczeć, najpierw ledwo słyszalnie, a potem już całkiem głośno jak na tak malutką istotkę. Odsłoniła również zęby i przez chwilę wyglądała jak miniatura psa obronnego, zwłaszcza gdy tak warowała przy nodze swojej pani.
Powiedzmy sobie szczerze, mały gronostaj nie przepadał za żadnymi sierściastymi zwierzętami, zwłaszcza gdy były od niego dużo większe. Ta zaś istota nie dość, że wyraźnie pachniała sierścią, to jeszcze stała na dwóch nogach. W małym umyśle Sonrisy nie mogło się to pomieścić. O ile wcześniej miała już do czynienia z przedstawicielami różnych ras — ludźmi, aniołami, piekielnymi, o tyle nigdy wcześniej nie spotkała się z futrzakiem tej wielkości i stojącym na dwóch nogach. Zdecydowanie jej się to nie podobało, podobnie jak flet trzymany przez wysoką istotę. Wyglądał na wyjątkowo groźną broń, mającą olbrzymią moc.
Gdy istota do niej mrugnęła, Sonrisa zjeżyła się jeszcze bardziej, czując prowokację.
Nie rozumiała wiele z ludzkiej czy tam anielskiej mowy, ale potrafiła rozpoznawać ton oraz barwę głosu i interpretować go. Nauczyła się tego podczas długich podróży ze swoją panią. Błogosławiona co prawda nie odzywała się zbyt wiele, ale zawsze przemawiała łagodnie, spokojnie, całą swoją postawą dając do zrozumienia, że nie zrobi nikomu krzywdy. Być może właśnie dlatego Sonrisa od razu jej zaufała. Albo to ze względu na przyjazną i ciepłą aurę, którą zwierzątko z miejsca pokochało.
Jednak słowa tej istoty się Sonrisie bardzo nie spodobały. Owszem, były wesołe, lecz zdaniem zwierzątka zbyt wesołe, aż lepiące się od miodu. Gronostaj nie potrafił zaufać nikomu takiemu i miał nadzieję, że jego pani też się będzie trzymać od tych dwóch kobiet z daleka.
Nie wiedzieć kiedy, Sonrisa postąpiła kilka kroków naprzód, wciąż wlepiając swoje orzechowe oczy w dziwną istotę. Kiedy trzy kobiety zajęły się rozmową, ona posuwała się naprzód, ostrożnie i powoli, gotowa w każdej chwili czmychnąć. Nigdy nie była dobrym strategiem, ale intuicję miała dobrą i doskonale wiedziała, kiedy powinna wiać. Na razie jednak nikt jej nie dostrzegał, bo wszystkie panie były zajęte dyskusją o jedzeniu — o tym, co zjeść i gdzie zjeść. W innej chwili pewnie by się tym zainteresowała, bo jedzeniem nigdy nie gardziła — akurat to słowo rozumiała bardzo dobrze — ale nie tym razem. Tym razem miała przed sobą cel i uparcie do niego dążyła.
Sonrisa dotarła w strategiczne miejsce niezauważona. Gdyby mogła, już by zacierała ręce, pewna wygranej. Miała przeczucie, że później oberwie niezłą burę od swojej pani, ale jeżeli to oznaczało, że sierściasta istota zostanie daleko w tyle, to wyczyn był tego wart. Nie zastanawiając się już dłużej, podeszła jeszcze bliżej jak kot polujący na mysz. Otworzyła szeroko pyszczek i z całej siły wgryzła się w kostkę tej istoty.
Rozgardiasz, jaki potem zapanował, był nie do opisania. Sonrisa z szybkością błyskawicy umknęła z miejsca zdarzenia i schowała się w norze nieopodal, z satysfakcją obserwując, jak sierściasta istota krzyczy i zaczyna się miotać.
No, dobrze jej tak.
Nieco zasmuciło ją to, że jej pani od razu rzuciła się na pomoc. Wielkimi od strachu oczami obserwowała, jak błogosławiona każe tamtej istocie usiąść i leczy jej ranę, gorąco przepraszając za zachowanie swojej pupilki. Nie, to się Sonrisie zdecydowanie nie podobało. Tamta istota miała pozostać w tyle z krwawiącą kostką i już! Wtedy zniknąłby ten okropny zapach i lepkie słowa, które sprawiały, że gronostaj marszczył z pogardą nosek.
Sonrisa uznała, że jednak przegrała bitwę, ale to nie przesądzało jeszcze o wyniku wojny. Jeszcze mogła wygrać. Była pewna, że w końcu dopnie swego. Przecież jej pani nie mogła przedłożyć jakichś obcych ponad nią, prawda? Przecież była jej ukochaną towarzyszką!
Nawet gdy tego dnia nie dostała obiecanej kolacji, uznała, że niczego nie żałuje, gdy zwijała się w kłębek przy ognisku w karczmie, do której dotarły jakiś czas później, już po opanowaniu paniki oraz histerii.
Sierściasta istota dostała za swoje, prawda? Przynajmniej teraz być może będzie się trzymać z daleka od Sonrisy.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Satyrka, mimo że bez wątpienia była przyjaźnie nastawionym stworzeniem, nie wydawała się do końca normalną. Nie zważając jednak na to Ariatte odczuła lekkie ukłucie sympatii do kozicy. To chyba przez to, że po takich jak ona nie wiadomo czego się spodziewać. Ta cecha bardzo skutecznie eliminowała drugą osobowość — nudną. Czarodziejka, z niemałym zdziwieniem postanowiła posłuchać artystki i nie zachowywać się pochopnie. Właściwie to płomiennowłosa doznała lekkiego szoku, gdy stworzenie skierowało się na powrót w kierunku krzaków, w których ukryła beczkę. Ariatte "skomentowała" to jedynie wzruszeniem ramion i zdziwionym spojrzeniem skierowanym ku jej uzdrowicielce.
- Nie wiem, co jest w tej beczce, ale musi to być dla niej bardzo ważne. - skwitowała jakże odkrywczo czarodziejka.
Gdy satyrka powróciła wraz ze swoim skarbem Ariatte zaczęła zastanawiać się, co właściwie to stworzenie miało na myśli, bełkocząc wpierw o przyzwoitce, a teraz o czymś, czego nie zdążyły obie kobiety zrobić. To znaczy czarodziejka domyślała się, o co mogło chodzić, ale czy poruszanie takich tematów nie było teraz nie na miejscu? I skąd w ogóle ten pomysł? Widząc, jak satyrka adoruje swoją beczkę, Ariatte wreszcie postanowiła zadać to nurtujące ją pytanie.
- Wydaje mi się, że nawet całkiem sprawnie poszło ci przytarganie tego kawałka drewna tu, na górę. Co tam jest, że jest dla ciebie aż tak ważne?
- I naprawdę nie chcecie niczego w zamian za pomoc? - skierowała to pytanie już zarówno do kozicy, jak i Caitriony. - Wbrew pozorom jestem dość... wpływową osobą. Jeśli czegoś potrzebujecie, to możecie mi teraz śmiało o tym powiedzieć. Nie codziennie składam ludziom... - po ostatnim zastanowiła się chwilę, po czym natychmiast poprawiła swoją wypowiedź — innym takie propozycje. Skoro jesteśmy już przy jedzeniu, to może chociaż odwiedzimy starego Vakorę na mój koszt? Słyszałam, że jego karczma przoduje w Elfidranii pod względem jakości i smaku jedzenia. Mogę wam również wynająć tam pokój, jeśli chcecie na spokojnie przespać noc. Chyba że wolicie nocleg u mnie. - to ostatnie niezbyt podobało się płomiennowłosej, ale przecież miała wielki dług wobec tych kobiet. Sumienie nie dałoby jej spokoju, gdyby im tego nie zaproponowała. No ale wciąż pozostawała nadzieja, że się na to nie zgodzą.
O jakże wielkie zdziwienie zapanowało wśród trzech kobiet, gdy satyrka została niepostrzeżenie zaatakowana przez małego futrzaka. Ariatte odeszła na krok, żeby nie otrzymać ciosu od wierzgającej się ofiary. Widząc jak Caitriona natychmiast rzuca się z pomocą stwierdziła, że wykorzysta zamieszanie i zorientuje się, jak wygląda sytuacja nieprzytomnego prześladowcy. Powoli, cicho i ostrożnie zbliżyła się do ciała maga i spojrzała jeszcze raz na spopielone ciała. "Dobrze, że nie wypytują o całe to zajście" - stwierdziła w myślach, po czym przykucnęła przy Archetusie. Przyjrzała się dokładniej księdze, jaką miał przywieszoną do pasa. Pochwyciła ją i niezauważalnie przepaliła więzy, trzymające ją przy właścicielu. Gdy przewertowała parę kartek, zorientowała się, że jest to grymuar traktujący o złej, mrocznej magii, zdolnej przywracać zmarłym życie, ale również odbierać je żywym w bardzo brutalny sposób. Dopiero teraz Ariatte zrozumiała, że miała do czynienia z potężnym nekromantą. Tylko po co mu była ona? Nie tracąc czasu na niepotrzebne w tym momencie rozmyślania, odwróciła się przez ramię, by dowiedzieć się, czy nie zwraca na siebie uwagi dwóch kobiet. One jednak dalej zajęte były uporaniem się z ukąszeniem gronostaja. Czarodziejka sięgnęła po laskę czarodzieja, po czym chwyciła już mniej lśniący kryształ i wyłamała go z kija, który zaraz po tym również niezauważalnie spaliła. Kryształ momentalnie stracił swój blask w jej dłoni, przez co wydawał się teraz jedynie pięknie wyglądającym kamieniem szlachetnym. Płomiennowłosa postanowiła zatrzymać obie zdobycze, póki nie dowie się o nich czegoś więcej. Wzięła księgę pod ramię, kryształ dalej trzymając w drugiej dłoni i powróciła do swoich wybawicielek. Jak na zawołanie, gdy tylko zbliżyła się do kobiet, powietrze stało się bardzo ciężkie. Kilka sekund po tym zjawisku ziemia zatrzęsła się, a następnie uszu kobiet dobiegł głośny huk. Ariatte ledwo zdołała ustać na nogach, a gdy tylko odzyskała równowagę, zrozumiała, że właśnie w tym momencie minęło owe "sto kropel" do wybuchu.
- Nie chcę was pospieszać, ale to chyba dobry moment, by się stąd wynieść.
Awatar użytkownika
Vaela
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Włóczęga , Artysta
Kontakt:

Post autor: Vaela »

        Koza przekrzywiła głowę, wciąż opierając ją na dłoniach, kiedy dosłyszała pytanie; zagryzła wargę i spojrzała w niebo, co przez chwilę nadało jej wyraz najbardziej uroczego dwunoga, jaki mógł istnieć w tej czterowymiarowej przestrzeni. Jak mogła wyjaśnić kobiecie, dlaczego tak wielką wartość przykłada do tej beczki? Jak mogła przekazać radość z tylu wzniosłych chwil, gdy wino stawało się najlepszym przyjacielem człowieka? Jak możliwym było ukazać ludzkiej istocie ból oraz cierpienie – zarówno to fizyczne, jak i psychiczne – wynikające z obcowania z tak podstępnym i złośliwym bytem, jak bransoleta, którą dzierżyła na dłoni? Koza powoli dźwignęła się na nogi – oczywiście cały czas stając na ukochanym skarbie, po czym rozpostarła ramiona, wpatrując się w niebo. Po chwili drgnęła, zaczęła mówić oraz wykonywać energiczne ruchy całym ciałem, podkreślając znaczenie swoich słów, w nadzwyczaj dramatyczny sposób wyrażając drzemiące w niej emocje.
        - To, moja droga, skarb wydarty Matce Naturze przez zaradnych dzieci ludzkości, które w swej pomysłowości odnalazły tak wiele sposobów, aby zdobywać życiodajne sekrety swej mniej lub bardziej pomocnej rodzicielce. Ta beczka pełna jest nektaru, który potrafi zmienić życie każdej istoty, choć jedynie na chwilę tak ulotną w strumieniu czasu, iże nie zdąży się obejrzeć na miejsce, z którego się wyruszyło, a pozostaje jedynie poczucie pustki i głód następnej chwili skradzionej...
        Nagle zastygła w bezruchu, gdy coś poczuła. Powoli zniżyła wzrok i ujrzała niewielką istotkę przyczepioną do swojej kostki, która natychmiast ową puściła i czmychnęła – na całe swoje szczęście, gdyż w tej chwili Vaela zorientowała się, co się wydarzyło. Tak trochę.
        - Aaaaaaa! - zawyła, po czym zaczęła w panice rzucać się na wszystkie strony, skacząc na jednej nodze – nie trwało długo, zanim ta ześlizgnęła się z beczki, spadając, na swoje nieszczęście, twarzą prosto w rodzinkę niewielkich, czerwonawych grzybków. Szybko jednak zerwała się na równe nogi, z tym że nastąpiła niespodziewana zmiana – jej policzki oblepiała czerwona maź z grzybów, barwiąc je na ów barwę. Satryka jednak nie zauważyła niczego nadzwyczajnego i kontynuowała skakanie na jednym kopytku, przyciskając ranioną nogę do klatki piersiowej. - Szczur! Szczur mnie ugryzł! Szczury przenoszą zarazy! Teraz i ja jestem zarażona! I umrę! Umrę w wielkim bólu, całkiem sama, bo jeszcze mogłabym kogoś innego zarazić! Ahhh, żegnaj, miły, powolny świecie, co nigdy nie potrafił nadążyć! Żegnajcie wszystkie smutasy! Żegnaj, piękna damo w potrzebie, której uratowanie może sprawi, że pójdę do Nieba!
        Kiedy uzdrowicielka kazała jej usiąść, posłusznie to zrobiła, choć nie widziała dla siebie już wielu nadziei – potrafiła wyczuć, jak zaraza krąży w jej żyłach, a przynajmniej tak się jej zdawało. Przypatrywała się kobiecie z rezygnacją.
        - Ach, niepotrzebnie się trudzisz, potężna czarodziejko! Co tam moje dwukopytne życie znaczy? Czuję, że zbliża się koniec! Potrafię to poczuć... ja, ja nawet widzę już światło... - Zmarszczyła nos, a świetlik, który na chwilę na nim przysiadł, czym prędzej czmychnął, spłoszony ruchem. Vaela śledziła tor jego lotu, podczas gdy niebianka zajmowała się jej nogą; oczy satyrki powoli zaczęły się zamykać – czuła otępienie, spowodowane powoli zbliżającym się kresem. Lecz wtedy...
        Kozica szeroko otworzyła oczy, gdy nagle kobieta stwierdziła, że już po wszystkim i odsunęła się; Vaela spojrzała na swoją nogę ze zdziwieniem, pary razy spróbowała nią poruszyć, po czym uśmiechnęła się od ucha do ucha i zerwała na równe nogi, z radością rozpościerając ramiona oraz kilka razy żywo uderzając kopytami o ziemię.
        - Ja... ocaliłaś moje życie... - powiedziała Vaela, po czym jednym susem znalazła się tuż przed Caitrioną; ta nie miała nawet czasu zareagować, kiedy satyrka uścisnęła ją, unosząc na chwilę w powietrze – przez chwilę bujała nią na lewo i prawo, po czym odłożyła na ziemię i – choć robiła to bardziej niż rzadko – obdarzyła dwoma całusami (rzecz jasna w policzek!) jako wyraz swojej dozgonnej wdzięczności. - Dziękuję. Dziękuję! Nie wiem, jak będę mogła się odwdzięczyć! Wystarczy tylko słowo. Gdybym była rycerzem, przysięgałabym teraz swoje życie czy coś, ale nie znam tych przysiąg no i nie mam miecza, dlatego... Wiedz, że od teraz jestem na Twoich usługach, pani!
        Odsunęła się po tych słowach prędko od kobiety, by zbytnio nie peszyć ją swoją bliskością; choć z pewnością zdołała już to naprawdę porządnie zrobić. Jej wzrok przez chwilę prześlizgnął się na gronostaja, któremu posłała uśmiech, zdecydowanie nie najbardziej niewinny, jakie stworzonko mogło widzieć w swoim życiu. Szybko jednak coś innego zwróciło jej uwagę – druga z kobiet, która właśnie zaczęła się do nich zbliżać – Koza niezbyt pamiętała, kiedy się oddaliła, ale pewnie stał za tym jakiś bardzo dobry powód. Wtedy jednak...
        Vaela przyjrzała się ze zdziwieniem ziemi, gdy ta niespodziewanie się zatrzęsła – dla niej ustanie prosto, jak tylko się dało, nie stanowiło żadnego problemu, jednak szybko się zorientowała, że zwykli ludzie mogą nie mieć tak dobrze; szeroko otworzyła oczy, gdy dostrzegła, jak Caitriona się chwieje, natychmiast do niej przypadła i podtrzymała jej ramię, pomagając stać prosto.
        - Jestem przy tobie, moja pani! - powiedziała, naśladując głos pewnego rycerza, którego kiedyś podsłuchała na podobnym tekście. O ile dobrze się orientowała, pośród rycerstwa był to odpowiednik zalotów czy czegoś tam. Nie, żeby miała jakiekolwiek niecne intencje wobec kobiety! Po prostu chciała zaimponować jej swoją znajomością etykiety.
        Kiedy tylko trzęsienie ziemi ustąpiło, satyrka puściła grzecznie ramię niebianki, po czym chciała spojrzeć na drugą kobietę, jednak wtedy dostrzegła coś, co wprawiło ją w zlodowaciały szok przerażenia – beczka przez cały ten czas pozostawała niechroniona! Co, jeżeli ów trzęsienie zrobiłoby jej krzywdę?! Vaela wystrzeliła i po chwili tuliła już beczkę, sprawdzając, czy aby nic się nie stało. Gdy stwierdziła z zadowoleniem, że była nietknięta, cofnęła się i przyglądała przez chwilę, z dłońmi na policzkach. Nie zauważyła, że dzięki temu pozbyła się większości grzybowej substancji, jednak ta zdążyła już po części wsiąknąć w jej skórę – naturianka posiadała odbite na policzkach czerwone ślady po dłoniach, które wyglądały niczym barwy wojenne bardziej prymitywnych ludów. Koza jednak nie mogła o tym wiedzieć – dziarsko przewróciła beczkę, po czym wskoczyła na nią, przez chwilę odnajdując równowagę; po chwili z zadowoleniem stwierdziła, że jest w stanie poruszać się na tym środku transportu. Wyjęła zza pazuchy flet, po czym spojrzała na pozostałe dwie kobiety.
        - Mówiłaś wcześniej coś o jakiejś karczmie, tak? Jestem jak najbardziej za! O ile rzecz jasna moja pani się na to również zgodzi. Jeżeli tak, to śmiało, prowadź! A w trakcie wędrówki uraczę was także miłą dla ucha pieśnią! Cóż, przynajmniej samą melodią, chyba że któraś będzie podśpiewywać!
Awatar użytkownika
Caitriona
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caitriona »

— Myślę, że karczma w Elfidranii to całkiem dobry pomysł — zdecydowała Cait. — Nie lubię nadużywać niczyjej gościny, więc pokój w karczmie i dobre jedzenie w zupełności wystarczą w ramach rewanżu.
Zaledwie sekundę później rozpętało się piekło, kiedy Sonrisa rzuciła się na niczego się niespodziewającą satyrkę. Caitriona od razu rzuciła się na pomoc, obiecując swojemu zwierzęciu, że później się z nim policzy. Zabrała się do pracy zupełnie bez zastanowienia. Użyła swojej magii, żeby zaleczyć rany zadane przez ostre zęby gronostaja, a potem wstała i otrzepała ręce. Jak tak dalej pójdzie, to będzie musiała wyleczyć jeszcze chyba połowę karczmy. Ten dzień naprawdę powinien się już skończyć.
Błogosławiona nie przywykła też do osób okazujących jej aż taką wdzięczność za wyleczenie. W przypadku satyrki przecież nawet nie było zagrożenia życia, rany zadane przez gronostaja nie były jadowite. Jedynie ten ból mógł się wydawać tak obezwładniający, że się miało wrażenie końca.
Westchnęła, po czym posłała satyrce uśmiech.
— Nie przesadzaj, nie było nawet zagrożenia życia — powiedziała, próbując jakoś powstrzymać nadmierny entuzjazm satyrki. — Poza tym to moja wina, bo moje zwierzę cię zaatakowało. Tyle chociaż mogłam zrobić.
Już nie mówiąc o tym, że Caitriona naprawdę nie potrzebowała nikogo więcej w swoim orszaku wędrującym z miasta do miasta. Była samowystarczalna i przyzwyczajona do samotności, już nie mówiąc o tym, że nie lubiła narzucać nikomu celu oraz tempa wędrówki. Poza tym nie była dobrym towarzyszem drogi, bo przeważnie milczała, pogrążona w myślach. A do myślenia była też potrzebna względna cisza. Jeszcze do tego dochodziła kwestia jawnej wrogości Sonrisy wobec satyrki…
Dziwne trzęsienie ziemi nieco zaskoczyło błogosławioną. Nie spotkała się jeszcze z czymś takim w okolicach Elfidranii, ale gdy przypomniała sobie słowa pierwszej poszkodowanej tego dnia pomyślała, że to nie był przypadek i miało ono jakiś związek z tym, co wydarzyło się wcześniej.
Co za dzień.
— W porządku, chodźmy już do tej karczmy. Nie powinniśmy zostawać tutaj na noc. A ty — spojrzała na satyrkę — przestań nazywać mnie swoją panią, proszę. Nie jesteś mi nic winna.
Powiedziała to ciut ostrzej niż zamierzała, więc postarała się złagodzić swoją wypowiedź kolejnym uśmiechem.
Tym razem też nie wzięła Sonrisy na ręce, lecz kazała jej dreptać obok o własnych nóżkach. Nie zamierzała jej odpuszczać, nie po tym, co zrobiła. Nie miała pojęcia, co wstąpiło w jej towarzyszkę, że zdecydowała się na zaatakowanie satyrki. Nawet teraz Sonrisa marszczyła nos i wpatrywała się w nią z mordem w oczach.
Caitriona westchnęła po raz drugi tego dnia.
To będzie bardzo długi wieczór.
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

A więc tym sposobem wszystkie trzy kobiety ruszyły w kierunku Elfidranii. Nie minęło dużo czasu, nim dotarły do celu. Ich oczom ukazała się główna brama, której dzielnie strzegli elficcy zbrojni. Ariatte szybko zorientowała się, że coś jest nie tak. Dwóch wartowników spoglądało na nich podejrzliwym wzrokiem, a strzelcy na murach celowali do nich z łuków, czekając tylko na rozkaz zezwalający na puszczenie cięciwy.
- Stać! Jeszcze krok i zostaniecie nafaszerowani grotami naszych strzał! Coście za jedni? To wy odpowiadacie za ten wybuch?
- Ja to załatwię. - Czarodziejka zapewniła swoje towarzyszki, wypowiadając te słowa nieco ciszej. - Nazywam się Ariatte Ashalanore i jestem czarodziejką. Mieszkam za murami tego miasta, więc sprawilibyście mi przyjemność, przepuszczając mnie i moje towarzyszki.
- Ta, słyszałem o tobie, czarodziejko. - Strażnik przyjrzał się swojej rozmówczyni uważnie. - A ta krew na twojej sukni?
- Zostałam napadnięta, a te dwie kobiety — tu wskazała w kierunku swoich wybawicielek - uratowały mi dzisiaj życie i zamierzam się im odwdzięczyć stawiając kolację u Vakory. Możemy już przejść, czy mam się spowiadać dalej?
- A ten wybuch?
- Ten wybuch spowodowali rycerze jakiegoś zakonu z różą w herbie. Niedaleko stąd znajdował się obóz ludzi, z którymi wolałabym nie mieć nic wspólnego. - Ariatte zorientowała się, że ostatnie zdanie zabrzmiało bardzo podejrzanie.
- A co masz z nimi wspólnego? - Na to pytanie czarodziejka zniżyła swój wzrok i odwróciła lekko głowę, udając zawstydzenie.
- Porwali mnie.
- Rozumiem. Myślę, że kilkoro naszych ludzi uda się w miejsce wybuchu i zbada tamto miejsce. Komendant nie byłby zadowolony z faktu, że zbrodnie takie jak porwania uchodzą tutaj przestępcom na sucho. Prosiłbym cię jednak, żebyś nie opuszczała miasta. Możliwe, że poślemy kogoś do ciebie, by zadał ci kilka pytań.
- Słucham?! Wszczynacie śledztwo i uziemiacie mnie w mieście?! - Płomiennowłosa nie wytrzymała. Zrozumiała, że szczere wyjaśnienia były wielkim błędem, którego właśnie mocno pożałowała. - Z resztą nieważne. Nie oczekujcie ode mnie, że będę z podkulonym ogonem trzymać tyłek w pokoju, bo wy nie potraficie dostrzec niebezpieczeństwa szerzącego się pod waszym nosem!
- Proszę pani, złość tu nie pomoże, a jedynie zaszkodzi. - W tym momencie Ariatte fuknęła na wartownika i odwróciła się przez ramię do towarzyszek. Spojrzała na nie gniewnym wzrokiem, po czym pewnie rzuciła w ich kierunku:
- Idziemy!
Czarodziejka bez wcześniejszego upewnienia się, czy aby na pewno może przejść, ruszyła przed siebie. Gdy przekroczyła bramę, ujrzała główną uliczkę, starannie wyłożoną cegiełkami bardzo przypominającymi kawałki marmuru. Od niej odbiegały pomniejsze dróżki, prowadzące do bocznych osiedli. Wzdłuż każdej z nich pobudowane były budynki przeznaczone nie tylko do zamieszkania, ale niektóre z nich służyły również cechom, gildiom i kapłanom przeróżnych religii. Pomiędzy nimi ustawione były magicznie zasilane, dobrze rozświetlające drogę lampy. To wszystko w połączeniu z solidnymi, dobrze wykonanymi i przyozdobionymi starożytnym stylem ławkami dawało poczucie przytulności i bezpieczeństwa. Jedyne co nie pasowało w tym momencie do obrazu spokojnego miasteczka to ludzie, którzy nie zdążyli się jeszcze rozejść po sensacji trzęsienia ziemi.
- To niewiarygodne! Trzęsienie ziemi tutaj... - dało się słyszeć te oto słowa.
- Ktoś wie, co tu się stało? - pytali inni.
- Pewnie ktoś zrobił komuś psikusa — twierdził jeden z przechodniów.
- A co jeśli Prasmok się budzi?
W pewnym momencie wśród tłumu znalazł się jakiś... opętaniec. Wyglądał jak typowy wychudzony, brudny i śmierdzący ludzki żebrak. Latał od jednego mieszczanina do drugiego i wykrzykiwał swoje teorie na temat tego, co się zadziało.
- To koniec świata! Mówię wam, ludzie! Płonące kamienie spadają z nieba! To ostrzeżenie! Hej! Ty, dzieciaku! - W tym momencie podbiegł do małego, zaspanego chłopca z misiem w rękach. Prawdopodobnie przerwał swój pobyt w krainie snów tylko po to, by nasłuchać się samych bzdur o tajemniczym wybuchu. - Jeśli oddasz mi tego misia, zdradzę ci, co tak naprawdę się stało! - Ariatte przypadkiem usłyszała te słowa i złość wezbrała w niej jeszcze bardziej. Bez zastanowienia wymruczała kilka starożytnych słów, po których podarty but dziwaka stanął w płomieniach. Żebrak zaczął krzyczeć i skakać gdzie popadnie. Był tak zajęty panikowaniem, że nie zauważył kamiennej ławki, w którą uderzył z całym impetem. Nawet nie zorientował się, że jego stopa zapłonęła tylko na krótką chwilę tak, by nie wyrządzić mu krzywdy. Dopiero po bolesnym upadku doszedł do siebie. Wystraszony rozejrzał się po zdziwionych mieszkańcach, a zaraz po tym powrócił do szerzenia swoich prawd.
- Widzicie?! Widzicie?! To bogowie nas karają! Jeśli masz coś na sumieniu strzeż się! I na ciebie przyjdzie pora! - wskazywał na każdego po kolei. W końcu swój wzrok utkwił w Caitrionie. Podbiegł do niej natychmiast i złapał ją za obie ręce, a następnie zaczął nią potrząsać.
- Ty! Grzeszysz! Widzę to w twoich oczach! - Im dłużej nią potrząsał, tym więcej siły w to wkładał. Wyglądało na to, że powoli tracił panowanie nad sobą.
Awatar użytkownika
Vaela
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Satyr
Profesje: Włóczęga , Artysta
Kontakt:

Post autor: Vaela »

        Nie można było powiedzieć, aby słowa błogosławionej były w stanie wywołać jakikolwiek wpływ na zachowanie Vaeli; satyrka była powiem w posiadaniu wiedzy o istnieniu tak niezwykłych i zagadkowych rzeczy jak etykieta, kultura czy zasady grzeczności i o ile o żadnej z nich nie wiedziała nazbyt dużo, o tyle była w stanie spojrzeć na świat z pokorą i uznać, że występują w nim takie zjawiska, których jej poczciwy, naturiański umysł nie jest w stanie pojąć rozumem. Dlatego też zapewnienia Caitriony uznała raczej za figurę grzecznościową, co tylko sprawiło, że jeszcze bardziej zaczęła podziwiać „czarodziejkę” - nie dość, że ta wykazała się dobrocią, ratując ją oraz poszkodowaną kobietę, to teraz jeszcze pokazywała, że jest nadzwyczaj skromna oraz nieskora do szastania życiem innych istot. ”Prawdziwy anioł! Ale skoro anioły pilnują nas, to kto ma je pilnować? Nie przed złem kryjącym się w nich samych, a w świecie? Ej, ale ładna metafora! Muszę znaleźć jakiegoś poetę i mu to opchać!” Jedyne, co wskórała błogosławiona, to przekonanie Vaeli, że jednak słowo „pani” niezbyt jej przypada do gustu. Kozica musiała się powstrzymywać od odpowiedzenia: „Dobrze, pani. Od teraz nie będę nazywać cię panią, pani!”
        Gdy dotarły do bramy miejskiej, satyrka ujeżdżająca beczkę starała się zwrócić na siebie jak najmniej uwagi – pochyliła głowę i zaczęła poprawiać sobie włosy jak gdyby nigdy nic; jedyne, co zdołała wskórać, to tyle, że grzywka jedynie jeszcze bardziej zasłaniała jej pole widzenia. Jednakże – o dziwo – strażnik nie postanawiał o nią wypytywać ani o zawartość beczułki znajdującą się pod jej kopytkami. Koza, zdziwiona tym nie mniej niż słowami uratowanej kobiety, wjechała na swoim „wierzchowcu” do środka. I tutaj jej obecność nie została zbytnio zarejestrowana, a to przez to, że ludzie byli zbyt zajęci wybuchem, by móc zając się tak pospolitą rzeczą, jak satyrka na beczce.
        Sama Vaela zatopiła się w myślach. ”Powiedziała, że jest czarodziejką. Dziwne, że skoro tak, to nie pomogła sama sobie i potrzebowała do tego drugiej czarodziejki. Ha, lekarzu, lecz się sam! Dziwne te czarodzieje. Magii zdecydowanie nie powinno się ufać, o! Ale dziwne, że skoro należą do jednej rasy, to nie podyskutowały ze sobą – przecież z pewnością łączą ich wspólne tematy. Chociaż zaraz... przecież zostawiłam je na chwilę. Nawet całkiem dłuższą. Ach, ten rycerz mnie zatrzymał! Brr, ta niezręczna sytuacja... Ale skoro tak, to pewnie mają już wszystko obgadane... pięknie, trafiłam między dwie czarodziejki... kto wie, gdzie mnie teraz zabierają... ale... e tam, przecież nie mogłyby spiskować przeciwko mnie, prawda mały?” Uniosła do twarzy swoją bransoletkę, która jednak z niepojętych powodów nie udzieliła jej odpowiedzi. Westchnęła.
        Nagle coś wyrwało ją z uwagi. A właściwie ktoś. Kiedy pewien jakże sympatyczny jegomość podbiegł do Caitriony, Valea uśmiechnęła się, podejrzewając, że chce wyznać jej, iż jej piękno go oszołomiło i wygłosi jakąś improwizację na temat jej oczu. Zawsze były to oczy. Jakże wielkie wzburzenie ogarnęło jednak satyrkę, gdy ten, zamiast zacząć adorować błogosławioną, zaczął nią potrząsać, oskarżając o grzeszne życie. To było za wiele. Ogień zapłonął w spojrzeniu Kozy, która wystrzeliła jak opętana, odbijając się od beczki i w locie wykrzykując:
        - Odsuń się od mojej pani, dewiancie!
        O dziwo zaskoczony mężczyzna się usłuchał, niezbyt rozumiejąc, co takiego się właśnie dzieje. Dzięki temu Valea mogła na niego wpaść i obalić na ziemię bez czynienia jakiejkolwiek niedogodności Caitrionie. Dwójka przetoczyła się chwilę po niezbyt wygodnym chodniku – w powietrzu roznosił się krzyk mężczyzny oraz bojowy ryk Vaeli; dwie postacie złączyły się w jednym, rozmazanym kształcie, aż w końcu ten zatrzymał się i oczom zebranych gapi ukazała się Vaela, siedząca na brzuchu szaleńca i nogami dociskająca jego ramiona do ziemi.
        - Jak śmiesz obrażać moją panią?! - Przez zburzenie satyrka kompletnie zapomniała, że miała ją tak nie tytułować. - Teraz będę cię lać po twarzy, aż nie wydusisz z siebie przeprosin. I najlepiej ballady na temat jej uroku, jej duszy białej niczym śnieg, jej dłoni powstrzymujących plagi w ciele biednych kozic i oczu, które są niczym gwiazdy!
        - Coooo...
        Mężczyznę uciszyła pięść Kozy, która wylądowała na jego policzku, obracając natychmiast twarz na bok. Uderzenie było na tyle silne, że przed oczami szaleńca pojawiły się gwiazdy. Stęknął z bólu, po czym spojrzał ponownie na Vaelę, marszcząc brwi i starając się dostrzec, co właściwie go bije. Gdy to zrobił, jego usta szeroko się otworzyły, a w oczach pojawiło się zdumienie oraz błogość. Satryce to schlebiało; zawsze lubiła swoją koziością robić wrażenie i....
        - Czy jesteś nadobną anielicą, zesłaną przez Pana, aby ocalić moją duszę? - wyszeptał mężczyzna, na co oczy Vaeli rozwarły się szeroko.
        - Bleee!
        Pośpiesznie po raz kolejny uderzyła mężczyznę, tym razem bardziej z troski o jego zdrowe zmysły i przez panikę niż rzeczywistą wściekłość. Szaleniec stęknął, po czym jego głowa opadła na bruk, a oczy przymknęły się. Vaela ostrożnie trąciła palcem jego nos, ale nie doczekała się żadnej reakcji. Dlatego też wstała i obdarzyła go zdrowym, raźnym kopniakiem, który jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził. Ponownie zero reakcji.
        - Ej no, wstawaj, bez takich mi tu. Same słabiaki dzisiaj na świecie, gdzie się podziali wszyscy prawdziwi mężczyźni, hę?
        - D-diablica! - rozległ się głos zza jej pleców.
        - Hę?
        Vaela obróciła się i ujrzała grupkę ludzi wpatrującą się w nią z przerażeniem. Szaleństwo w oczach, pokryta czerwienią twarz, kozie nogi oraz para groźnie wyglądających rogów sprawiła, że poczciwym mieszkańcom skojarzyło się jedno. Zwłaszcza że okoliczności znacząco ku temu sprzyjały. Kobiety zasłaniały sobie twarze, spoglądając na nią, a mężczyźni groźnie zaciskali pięści.
        - Nie, jestem...
        - Piekielna istoto, nie oszukasz nasz swoimi słowami! - warknął któryś z mężczyzn.
        - Ej, bez takich mi tu! - odwarknęła Vaela. - Jestem przyjazną...
        - Zabiłaś tego człowieka! - pisnęła któraś z kobiet.
        - Wcale nie! On...
        - Nie rusza się!
        - Miał słabą głowę, upił się, a w takim stanie przecie człowiek jest jeden krok od takiego stanu! - krzyknęła satyrka. - Przecie słyszeliście, jakie głupoty gadał.
        - Nie było czuć od niego alkoholu... - mruknął jeden z mężczyzn.
        - Bo pijana była jego dusza, nie ciało!
        Te słowa wywołały zdziwienie, które ostudziło nieco gniew tłumu. Satyrka spojrzała na swoje towarzyszki, po czym w kilku susach znalazła się przy nich, chwytając każdą z nich pod ramię. Schyliła się błogosławionej.
        - Dobra pani, pani na pewno wie, że nie jestem diablicą, prawda? Pomoże mi pani i ocali ponownie biedną kozicę?
        - Pani, ty mądrze mówisz, potrafisz pokazać temu tłumowi, że nie jestem diabłem? - Te słowa skierowała już do drugiej z kobiet. - Proooszę!
Awatar użytkownika
Caitriona
Szukający drogi
Posty: 29
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiona
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Caitriona »

No nie. Ten dzień naprawdę by mógł się już skończyć. Anielska cierpliwość błogosławionej już się w szybkim tempie wyczerpywała. Ile osób miało jeszcze tego dnia zostać poszkodowanych?
Kiedy szaleniec nazwał ją grzesznicą, zupełnie się tym nie przejęła. Słyszała już o wiele gorsze epitety od osób przebywających w szpitalu. Niektórzy z nich byli chorzy nie tylko na ciele, ale również na umyśle i często brali ją za kogoś, kim nie była. Jedynie w ich oczach się wydawała kurtyzaną albo wysłanniczką diabła. Współczuła im z całego serca.
Zaskoczyła ją za to żarliwa obrona satyrki. Pomyślała, że ten ognisty charakter kiedyś doprowadzi Vaelę na skraj przepaści. Najwyraźniej się za wiele nie pomyliła, to był to jeden z tych momentów, bowiem tłum momentalnie podchwycił skandowanie, niektórzy wygrażali pięściami, niektórzy mieczami, a szaleniec nadal leżał na chodniku i się nie poruszał.
Caitriona odetchnęła głęboko, starając się nie pokazać po sobie zniecierpliwienia lub zdenerwowania. Przede wszystkim musiała pomóc temu człowiekowi. Była już osłabiona przez poprzednie użycia swojej magii, lecz spróbowała wykrzesać z siebie odrobinę siły. W końcu to był jej życiowy cel.
Przyklękła przy nieprzytomnym mężczyźnie, szybko sprawdzając, co dokładnie się stało. Miał złamany nos, podbite oko i prawdopodobnie bardzo mocno uderzył się w głowę przy upadku. Jego szyja wyginała się pod nieco nienaturalnym kątem, lecz, co najważniejsze, żył. Był po prostu nieprzytomny.
— Żyje — mruknęła Caitriona, gdy tłum na chwilę ucichł. Wszyscy uważnie przyglądali się jej poczynaniom, a ona sama głęboko odetchnęła, podwijając rękawy sukienki. Musiała się wziąć do roboty.
Na jej czoło wystąpiły kropelki potu, gdy używała swojej magii. Niedługo później szaleniec otworzył oczy, zamrugał i rozejrzał się dokoła. Gdy zobaczył nad sobą wiele obcych twarzy, wrzasnął coś niezrozumiałego, po czym uciekł, potykając się o własne nogi. Nawet nie podziękował.
Plus był taki, że tłum się na dobre uspokoił. Już nikt nie krzyczał o stosie czy diabłach, wszyscy się powoli rozchodzili — widowisko się zakończyło. Wreszcie na miejscu pozostało jedynie kilku wytrwałych oraz trójka bohaterów zamieszania.
Błogosławiona ledwo się trzymała na nogach. Używanie magii wyczerpało jej wszystkie siły. Nawet tak potężna magia miała swoje ograniczenia i nie mogła być używana tak często. Aniołka stwierdziła, że jeśli wkrótce nie dojdą do karczmy, upadnie na chodnik. Nie mogła ustać na nogach.
— Muszę usiąść — przyznała słabym głosem. Zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, opadła na ziemię, oddychając głęboko. Nogi ją mrowiły, podobnie jak ręce. — Nic mi nie jest, muszę tylko chwilę odpocząć.
Sięgnęła do swojego plecaka bez dna i grzebała w nim dłuższą chwilę, ignorując biadolenie satyrki nad swoim stanem. Wyciągnęła z jednej z kieszeni malutką fiolkę wypełnioną klarownym płynem o szafirowym kolorze. Potrząsnęła nią dokładnie i po chwili usatysfakcjonowana skinęła głową. Eliksir wciąż powinien działać, choć uwarzyła go już wiele tygodni temu. Sonrisa przydreptała do swojej pani i nieufnie obwąchała fiolkę. Warknęła cicho, lecz Cait jedynie odsunęła ją na bok. Duszkiem wypiła całą zawartość i schowała pustą fiolkę z powrotem do plecaka. Musiała potem uzupełnić zapasy, bo niektóre wywary już się powoli kończyły.
Wkrótce czucie i ciepło powróciły do wszystkich jej kończyn i mogła się podnieść z ziemi.
— Czuję się już lepiej. Możemy iść dalej do tej przeklętej karczmy.
Narzuciła plecak na ramiona i pogoniła ociągającego się gronostaja, spoglądając pytająco na swoje towarzyszki. Już nie mogła się doczekać chwili, kiedy będą mogły zjeść coś ciepłego i pogrzać się przy kominku. Ile można było żywić się leśnymi jagodami i spać pod gołym niebem?
Awatar użytkownika
Ariatte
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Ariatte »

Jakże wielkie zdziwienie wywołało u czarodziejki zarówno zachowanie tego dziwaka, jak i reakcja satyrki. Ariatte zdążyła już się zorientować, że ta druga bardzo przywiązała się do Caitriony, ale takiego obrotu spraw się totalnie nie spodziewała. To było zbyt pochopne, energiczne i... głupie! Mieć odwagę zaatakować na oczach całego tłumu człowieka i to w sposób aż nazbyt brutalny.
- Vaelo, czyś ty...?! - czarodziejka odruchowo wyciągnęła do satyrki rękę, jednak doszła do wniosku, że ta jest już tak pochłonięta wymierzaniem ciosów biedakowi, że w najlepszym wypadku nie zwróciłaby na nią żadnej uwagi. W najgorszym natomiast, Ariatte musiałaby wracać do domu z przynajmniej podbitym okiem.
Gdy satyrka skończyła wymierzanie kary narwańcowi, Ari dostrzegła szybko zbliżającą się do nich straż. Gdyby tego było mało, ofiara straciła przytomność i wyglądała, jakby została przemielona złej jakości, połamanym i powyginanym pługiem.
- Nie bądźcie głupi! On tylko stracił przytomność! - czarodziejka zwróciła się do tłumu nieco głośniej. - Poza tym. Należało mu się. Widzieliście, jak potraktował tę niewiastę? - to pytanie zadała jeszcze głośniej, tak, aby znajdująca się już blisko straż bez problemu mogła je dosłyszeć. Gdy dwaj strażnicy przyodziani w solidnie wyglądające, w pełni wyposażone i dobrze chroniące ciało zbroje podeszli do nieprzytomnego, cały tłum zamilkł. Wszyscy wlepili swój wzrok w pikinierów, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń.
- Co to za awantury? Co się z nim stało? Nic ci nie jest, pani? - jeden ze strażników skierował to pytanie do Ariatte, najwidoczniej sugerując się jej porwaną i zakrwawioną suknią.
- Nie, wszystko w porządku. Ten o to - tu wskazała na leżącego. - łajdak zaatakował moją przyjaciółkę. Na szczęście nasza wspólna znajoma satyrka jest gotowa skoczyć w ogień za dobrą przyjaźń i stanęła w obronie biedaczki.
- Hmm. Rozumiem. Już nie raz mieliśmy z nim problem. Z chęcią zabrałbym go ze sobą, ale w tym stanie chyba musi trafić do szpitala.
W tym momencie do akcji wkroczyła Caitriona, zapewniając wszystkich, że ofierze nic poważnego się nie stało. Ariatte z zaciekawieniem przyjrzała się jej dokładniej, gdy ta zaczęła używać swej magii. Czarodziejka zauważyła, że ponowne użycie zdolności sprawiało już uzdrowicielce mały problem. To potwierdziło, że Cait nadal powinna rozwijać swoje zdolności. Dlaczego potwierdziło? Dlatego, że Ariatte wyczuwała w niej źródło mocy, jednak dla doświadczonego maga ukrycie swojej energii nie jest trudnym wyzwaniem.
Gdy pobity został uzdrowiony i zorientował się, w jakiej jest sytuacji, zwyczajnie podniósł się i dał nogę. Strażnicy nawet nie próbowali za nim gonić, a jedynie pokręcili głową i dodali:
- Nigdy się nie nauczy. Zawsze ucieka i zawsze wraca. Takich jak on powinno zamykać się w specjalnych miejscach. Już ja się postaram, by do takiego trafił.
Ari domyśliła się, że Cait będzie osłabiona. Nie spodziewała się jednak, że aż w takim stopniu. Gdy opadła na ziemię, Ariatte odruchowo upuściła księgę i laskę czarnoksiężnika, po czym błyskawicznie znalazła się przy niej, przyklękając i kładąc dłoń na jej ramieniu. Strażnicy nie byli gorsi i również znaleźli się obok, jednak starając się nie blokować swobodnego przepływu powietrza, który dla osłabionej był w tej chwili bardzo ważny.
- Co się dzieje? Zaraz zawołam po pomoc! - oświadczył ten, który od samego początku robił za mówcę.
- Nie! Damy sobie radę. Po prostu za często próbowała leczyć dzisiaj ludzi. Musi odpocząć i nic jej nie będzie. - zareagowała czarodziejka ognia.
- Skoro tak twierdzisz, pani. To wy tu jesteście ekspertami w dziedzinie magii.
Ariatte uważnie spoglądała na eliksir, który Caitriona zaczęła pić. Po reakcji gronostaja płomiennowłosa nie była do końca pewna, czy ten wywar, aby na pewno w pełni pomagał. Tak czy inaczej, po chwili uzdrowicielka odzyskała siły i była gotowa do dalszej drogi. Ari powstała, podniosła zdobycze po swoim oprawcy i zapewniła strażników, że już wszystko w porządku. Ci natomiast przeprosili za całe zajście z niezrównoważonym mężczyzną i odeszli, wracając do patrolowania ulic.
Czarodziejka najchętniej zgromiłaby Vaelę wzrokiem i odprawiłaby solidne kazanie, jednak to ona wraz z Cait uratowały jej życie. Dlatego też postanowiła darować sobie zgryźliwości.
- Słuchajcie. Karczma jest niedaleko. Musicie skręcić w tę - wskazała na jedną z ulic po prawej stronie. - uliczkę i cały czas iść prosto. Poznacie ją po szyldzie, na którym widnieje oświetlana promieniami słońca róża. Ja udam się do swojego domu, by się przebrać i odnieść to, co zabrałam temu, przed którym mnie uratowałyście. Zaraz po tym do was dołączę i może nieco przybalujemy. - chytrze uśmiechnęła się do obu kobiet, po czym skierowała swe słowa do satyrki. - Postaraj się nie atakować kolejnych mieszkańców. Nie mogę świecić za nas oczami bez końca.
- A ty, Caitriono. Musisz odpocząć, czego chyba wszystkie jesteśmy świadome. - nie mogła uwierzyć, że przy wypowiadaniu tych słów jej ton był tak troskliwy. Przecież to do niej nie pasowało, ale... Czuła się odpowiedzialna za znajomą? Tylko dlaczego? - A teraz, przepraszam was, ale mam dość tych podartych łachmanów. - Po tych słowach czarodziejka udała się w kierunku swojego domu.
Zablokowany

Wróć do „Elfidrania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość