Adrion[przydrożna karczma]

Królestwo Elfów, jedno z trzech położonych w Szepczącym Lesie. Siedziba tkaczy zaklęć, uzdrowicieli i białych kapłanek. Schronienia dla wszelkich podróżnych, miejsce przyjazne, choć zamknięta na wojny i konflikty.
Awatar użytkownika
Carmen
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Bard , Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

[przydrożna karczma]

Post autor: Carmen »

Aaach, jaki cudowny to był dzień. W końcu całe niebezpieczeństwo związane z wypadem do posiadłości wampira minęło. Niepokoje związane z ewentualnymi pościgami, nękaniem czy jakimikolwiek innymi, nieprzyjemnymi konsekwencjami jej działań również zniknęły, rozwiane z wiatrem. Takim, który właśnie w tym momencie targał jej zaczesane w dredy loki, rozhuśtywał kolczyki, które z brzękiem obijały o siebie i przyjemnie dzwoniły. Jej murzyński nos wciągał zapachy świeżego kwiecia, kiedy jedna ręką i nogą trzymała się cygańskiego wozu, niemalże wisząc nad leśnym gościńcem. Śmiała się głośno, śpiewała jakieś chaotyczne piosenki, które wraz ze swoją drużyną śpiewali na "rozgrzewkę", strojąc instrumenty i strojąc też siebie - jakoś na scenę trzeba było wyjść!
Otóż nie nastawiali się na to, że w karczmie znajdą wielu ludzi, więc darowali sobie występny z ogniem i gimnastyczne popisy. Trzeba było ponadrabiać to niewybrednym humorem - a cóż, elfy mają dość inteligentne poczucie humoru (przynajmniej, dopóki się nie upiją). Wozem po leśnych wybojach aż turkotało, a rozochoceni towarzysze w pomieszczeniu hałaśliwie szykowali się do niezłego występu.

Tak, teraz wygląda idealnie - pomyślała Carmen, kiedy stojąc przed lustrem poprawiła położenie pawiego pióra przy włosach. Uśmiechnęła się do siebie szeroko i puściła oczko do odbicia. Następnie wyszła z wozu, w którym już nie było nikogo - grajkowie czekali na polanie, dobrze "parkując" swój dobytek. W miarę blisko gospody i mniej więcej ukryty, coby nikomu nie przyszło do głowy tam zaglądać.
Spojrzała na swój zespół cygański. Od ostatniego czasu się nieźle wyszczuplił - W składzie pozostała jej śliczna elfka Gaida - od "efektów specjalnych" i skrzypiec, i półelf Nielsa, śpiewak i grajek. Nielsa zawsze był przy niej... za każdym razem kiedy o tym pomyślała, nachodziła ją refleksja. Dlatego na chwilę zasępiła się, odwracając wzrok i zerkając na niebo. Usiłowała Wyrzucić te myśli z głowy, zanim na dobre się zakotwiczą i zepsują występ. Spojrzała więc na niebo i zachwyciła się piękną pogodą. Gwiazdy były śliczne. Gdyby w składzie miała jeszcze Heidę, wywróżyłaby jej, co może oznaczać ich układ dzisiaj. Tam, na lewo od księżyca była chyba konstelacja Wielkiej Smoczycy...
W końcu pokręciła głową, jakby chciała strząsnąć coś, co jej na ów głowę spadło i odezwała się do drużyny:
- Dzisiaj grzecznie, ale efektownie, moi drodzy! Gaida, zaczaruj publiczność, Mamy do dyspozycji tylko skrzypce, bębny i dudy, ale to wystarczająca ilość. Dopóki się jakoś nie zbierzemy w większą grupę, lepiej odwiedzać przydrożne karczmy. Szkoda, że odpadł nam Raiven i Heidi...

__


Już od godziny zabawa w karczmie "kaczuszka" trwała w najlepsze. Głosy trójki bardów pięknie rozgrzewały publiczność, piwo lało się strumieniami, wreszcie ludzkość spragniona rozrywki po długiej zimie mogła zaspokoić swoje artystyczne (i inne, mniej wygórowane...) potrzeby. Hucznie publiczność reagowała na sprośne kawały. Przede wszystkim jednak do tańca porywał ich szybki rytm bębnów, tamburyna i skrzypiec. A jak ta Carmen pięknie tańczyła na stole! A przy tym jaki cudowny ma głos... to niesamowite, jak można tak zgrabnie tańczyć przy okazji nie fałszując ni jednej nuty. Ale talent miała, i wszyscy ci śliniący się mężczyźni dobrze o tym wiedzieli!
To jeszcze nie był moment, w którym cyganka schodziła ze stołu lub podestu, które było sceną, aby w bardzo uczciwy sposób ograbić z oszczędności okoliczną gawiedź. To zwykle następowało bo kilku kuflach więcej; kiedy twarze bywalców zdawały się być czerwoniutkie jak dojrzały pomidorek.
- Moi państwo, mili państwo, panowie i przemiła pani za ladą! Pora na znaną balladę specjalnie z dedykacją dla pewnego karczmarza... O jego żonie, której nawet piekielni nie chcieli wziąć do czorta! Ha, ha... A zaczynało się to tak...
Bardzistom chyba nie było dane zacząć, kiedy do karczmy z hukiem prawie tak wielkim jak gwizdy rozochoconej publiczności wszedł jakiś mężczyzna.
Awatar użytkownika
Eldarrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Eldarrin »

        Słońce świeciło jasno, rześki wietrzyk rozwiewa bujne włosy. Dla Eldarrina to całkiem przyjemny dzień na podróż. Kłusował po wydeptanej drodze do miasta Adrion. Można było się tam się sporo dorobić jeśli znałeś Elfi gust muzyczny. Na szczęście bardowi przysługiwał przywilej obcowania z różnymi rasami i kulturami, więc znał się na tym co nieco. Koń dyszy coraz mocniej, musiał na coś zachorować, a nie miał ze sobą dla niego żadnych lekarstw. Jadąc po linii prostej wyciągnął lutnię i podśpiewywał sobie w drodze do najbliższej karczmy lub stadniny. Poczuł nagle jakieś dziwne uczucie, jakby był obserwowany, ale po rozglądnięciu się nie zauważył niczego niezwykłego. Jechał tak, przysłuchując się ćwierkaniu ptaków i szeleście liści, pluskaniu wody i świście wiatru. Zawsze było w nich coś intrygującego. Mimo, że niepowiązane, to grają wspólnie niepowtarzalną symfonię jakby kierowane niewidzialną ręką dyrygenta. Możliwe nawet, że Prasmoka.

        Dziwne uczucie nasilało się. Eldarrin zatrzymał konia i przyjrzał się dokładnie otaczającemu go lesie. Nadal nic niepokojącego. "Albo sam czort mnie goni, albo oszalałem! Żeby to sprawdzić muszę zrobić coś niespodziewanego." Jechał jeszcze przez chwilę i odwrócił natychmiast konia żeby stał w poprzek i zakrzyknął:
- Wiem że za mną podążasz! Twoje nędzne sztuczki nie działają na mnie! - wysilił się na pełnię majestatu i charyzmy.
- Naprawdę?! - odezwał się niedowierzający, męski głos z powietrza kilka łokci za nim.
- ...
- Cholera!
Smokołak odwrócił się i wprowadził konia w cwał uciekając przed zdezorientowanym mężczyzną. Po chwili trząsnął się i rozpoczął pościg. Oglądając się za siebie zauważył, że goniący zmaterializował się. Był to średniej postury mężczyzna, ubrany w pełną zbroję płytową w barwach błękitu i zieleni. "Przecież to zbroja cesarska! Tyle, że z odwróconą kolorystyką." Twarzy nie można było zobaczyć przez hełm. Zobaczył w oddali elfią karczmę. A przed nim było rozwidlenie dróg. Jedna omijała miasto i karczmę, a druga prowadziła wprost do nich. Wpadł mu do głowy pomysł na ucieczkę. Zjechał na drogę oddalającą się od karczmy i zasłonięty drzewami zeskoczył z konia do gęstych krzaków. Woj poszukał go jeszcze przez chwilę i zawrócił.

        Eldarrin tymczasem odzyskiwał czucie w boku na który upadł. A potem opanowywał ból. Wstał poturbowany, ale na szczęście nie połamany. Obejrzał zawartość swojej torby którą złapał szybko podczas skoku.
- Co my tu mamy: najdroższa lutnia, śpiewnik, przybory do pisania, iiii... - Zrobił przerwę żeby wyciągnąć okrągły przedmiot. - Bukłak z trójniakiem... To było dosyć ryzykowne.
Z braku lepszego pomysłu skierował się w stronę, gdzie wydawałoby się, że jest karczma. Idąc tak ujrzał zaparkowany powóz wraz z przywiązanymi do drzewa końmi.
- Halo? Jest tu kto?
Odpowiedział tylko szelest liści. Podszedł powoli do powozu przyglądając się mu. Wyglądał na całkiem obszerny, mogący zmieścić do około dziesięciu osób. Tanimi farbami namalowane były wzory i ramy okienne. "To chyba jest wóz cygański... Właściciele nie powinni się obrazić jak pożyczę jednego konia."

        Tymczasem Evarand jechał w stronę karczmy, czyli prawdopodobnego celu Eldarrina. Zamknął cicho pod nosem. "Czemu tak szybko uciekł? Nawet nie wyciągnąłem miecza! Chyba mnie nawet poznał. Może wystawił mnie na próbę, nie zdziwiłbym się..." Podjechał pod drzwi karczmy, zsiadł z konia i zostawił w jukach hełm. Już stąd dochodziły dźwięki hucznej zabawy.
- Pora pobyć groźnym. - Otworzył drzwi z hukiem godnym gromowładnego, aż nastała całkowita cisza.
- Gdzie. Jest. Eldarrin. - Wyciągnął jedną ręką miecz z pochwy u pasa a drugą mieszek złota. - Kto pierwszy go wyda otrzyma sowitą nagrodę, ale kto mnie okłamie... - Pokazał co się stanie dezintegrując stół obok magią pustki.
Ostatnio edytowane przez Eldarrin 8 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

        Minęło dużo czasu, odkąd Conan ostatni raz widział Nadarie, czuł się strasznie głupio zachowując się jak ostatni tchórz, zostawić dziewczynę na pastwę tego demona, to było naprawdę nie w jego stylu. Dosięgły go wyrzuty sumienia, chciał wrócić, ale wiedział, że po tak długim czasie jest to bezcelowe, od teraz jest zdana wyłącznie na siebie. Zamyślony czarodziej podróżował po Szepczącym Lesie już od dłuższego czasu, czuł się zmęczony, dlatego też postanowił odpocząć. Usiadł pod jednym z drzew, po czym zasnął. Dręczyły go koszmary, były to głownie rożne wersje wydarzeń jakie mogły stać się z Nadarie, po tym jak ją zostawił. Były one spowodowane poczuciem winy.
Ze snu czarodzieja wybudził drgający medalion. Czuł się obserwowany, mimo to zignorował owe uczucie. Rozglądając się po lesie, spostrzegł, że znajduje się niedaleko domu jego opiekuna Ricardo. Postanowił go odwiedzić. Po krótkim marszu znalazł się w bardzo dobrze znanej sobie okolicy. Jego oczom ukazał się jednopiętrowy, drewniany dom. Na twarzy czarodzieja pojawił się uśmiech. Podszedł do drzwi i zapukał. Odpowiedziała mu tylko cisza. Powtórzył tę czynność jeszcze dwukrotnie, lecz efekt był taki sam. Zaniepokojony postanowił wejść do środka. Po wejściu, jego oczom ukazał się straszny bałagan, zupełnie nie pasujący do jego opiekuna, który lubował się w porządku i harmonii. Wszędzie leżały porozrzucane kartki papieru i księgi. Podnosząc kilka z nich zobaczył dziwne rysunki, jakiegoś kamienia o nieregularnym kształcie. Pod rysunkami widniały słowa „Runa mocy”. Czarodziej doszedł do wniosku, że Ricardo pracował nad czymś ważnym. Bałagan i cała ta sprawa z kamieniem utwierdziły Conana w przekonaniu, że stało się tu coś niedobrego. Zajmę się tym później , pomyślał czarodziej.

        Ruszył do własnego pokoju, był on zamknięty na klucz, który nie łatwo było znaleźć w tym bałaganie. Po długich poszukiwaniach, dostał się do swojej izby. Nic się tam nie zmieniło, prócz warstwy kurzu, która pojawiła się na meblach i książkach. Podszedł do lustra aby się przejrzeć, dawno bowiem nie widział swojego odbicia. Jego oczom ukazała się postać, która dawno nie miała styczności z cywilizacją. Podarte ubrania, zapuszczone włosy i broda. Nie tak powinien wyglądać czarodziej. Po tej myśli przypomniał sobie słowa opiekuna, który zawsze twierdził, że czarodziej, którego nie szanują inni, nie jest godny miana czarodzieja. Przytoczone słowa nie tyle zasmuciły Conana co zmotywowały do działania. Ogolił swoją głowę, usunął zarost z twarzy, oraz zmienił swoje ubrania. Po raz kolejny spojrzał w lustro. Tak lepiej , i znów w jego głowie pojawiły się wątpliwości, minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz uczył się magii. Jego opiekun nie byłby rad z tego powodu. Dlatego podszedł do regału, po czym zabrał trzy książki i włożył je do torby. Wszedł do głównej izby. Na wszelki wypadek zostawił list, że tu był. Przed wyjściem, jego uwagę przyciągnął wielkości czarodziej kij, wyglądał solidnie. Przydatna rzecz w czasie podróży jak i walki wręcz, na pewno się przyda , pomyślał czarodziej, a następnie zabrał kij ze sobą.

        Po wyjściu z domu, nadal czuł na sobie czyjś wzrok, ale medalion się uspokoił. Czarodziej nie bardzo wiedząc co ma zrobić, postanowił ruszyć do niedalekiej przydrożnej karczmy, aby zaczerpnąć informacji o swoim opiekunie, który był tam częstym gościem. W miarę jak oddalał się od domu, czuł również, że osoba obserwująca zostawiła go w spokoju. Przez całą drogę do karczmy czarodziej podziwiał piękno natury, oraz cudowną pogodę. W końcu z dala wyłonił się widok karczmy.

- Cóż za piękna pogoda, ptaszki ćwierkają, wiatr przyjemnie wieje, koniokrady kradną konie, aż chce się żyć. – Stwierdził czarodziej, po tym jak zobaczył jakiegoś mężczyznę kradnącego konia z powozu.

        Krzyk za nim nie miał sensu, i tak by się nie zatrzymał, a pogoń za nim w pojedynkę mogłaby się skończyć tragicznie dla czarodzieja. Dlatego ten przyśpieszył kroku do karczmy, by powiadomić o tym biesiadników. Gdy czarodziej stanął przed drzwiami karczmy, zaniepokoiła go nieprzenikniona cisza która panowała w karczmie. Otworzył drzwi. W tym samym czasie medalion zaczął drgać, a oczom Conana ukazał się mężczyzna z wydobytym mieczem. Trochę za późno mnie ostrzegłeś, mój przyjacielu . Spojrzał na ludzi. Większość z nich była przerażona. Co on takiego zrobił że panuje tu taka cisza? Muszę być ostrożny to jest pewne, ale nie mogę przyjąć biernej postawy.

- Przepraszam, czy pokazywanie tego oto wspaniałego miecza jest konieczne? – zapytał mężczyznę stojącego przed nim. - Jest tu dużo ludzi i możesz komuś wyrządzić krzywdę.
Ostatnio edytowane przez Conan 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Carmen
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Bard , Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Carmen »

Carmen wpatrywała się w przybyłego mężczyznę z mieszaniną szoku, niedowierzania i innych synonimów. W końcu ów przemiły pan zapytał o jakiegoś mężczyznę (a przynajmniej imię Eldarrin wydało się cygance imieniem męskim), a nie słysząc odpowiedzi zrobił coś, czego się elfka nie spodziewała. Prezentując, co stanie się z osobą, która go okłamie zniknął stół, na którym dopiero co tańczyła, a teraz – czy raczej, już nie - stała. Z wrzaskiem upadła na mężczyzn, którzy jeszcze przed chwilą tak łakomo się wpatrywali pod jej sukienkę. Teraz byli bardzo kontent, skoro w swoich łapskach trzymali tak fikuśnie ustrojoną, z pokaźnym dekoltem i podkreślonymi oczyma murzyńską ślicznotkę.
Jeszcze moment, kilka sekund dosłownie, zanim karczmarze podjęli jakiekolwiek działania. Wybuchł zamęt, chaos, wszyscy zaczęli wrzeszczeć, tłukli kufla, karczmarz skulił się pod ladą i modlił do Prasmoka o przeżycie.
- Zlituj się, panie, mam żonę i dzieci…
- Aaah, błagam, błagam!… Nic nie zrobiłem!
Pośród tego lamentu i wrzasku trupa cyganów, którzy to się akurat znakomicie znali na uciekaniu i unikaniu niebezpiecznych bijatyk – których nie brakowało w tej karierze zawodowej – zajęli się naprawą swojej sytuacji.
Ten człowiek, który podszedł i zaproponował pokojowe rozwiązanie, mógł z jednej strony okazać się kimś pomocnym, a z drugiej – mógłby rozjuszyć tego ścigającego. Wygląda na to, że skoro nie przeląkł się popisówki, jaką było zniknięcie stołu, musiał również być kimś potężnym. Miał pokojowe zamiary? Może ten tekst był prowokacją?
I tak mimo wszystko trzeba było zatroszczyć się o swoje interesy, co cyganeria zaraz uczyniła.
- Ej, panie, a gdzie z paluchami! – wrzasnęła Carmen do mężczyzny, który trzymał ją podczas upadku ze stołu, a jego ręka od tego momentu powędrowała w górę uda i już prawie że była u celu tej wędrówki – żeby tak mogła zacisnąć się na zgrabnym, jędrnym, egzotycznym, czarnym pośladku tej niuni! Jednak elfka uderzyła go nogą w twarz, aż jej bransolety u stóp zadzwoniły. Kiedy już się wyrwała z objęć tych romantycznych wybawicieli, korzystając z zamętu, przeszła się na czworakach po podłodze karczmy, kradnąc, co popadnie. Przy okazji szła w stronę swoich towarzyszy, żeby z nimi ustalić, co powinni robić dalej. Chociaż, pewnie będzie to improwizacja, jednak Carmen z doświadczenia wiedziała, że lepiej trzymać się blisko swoich w podobnych sytuacjach.
Jak zdołała się domyśleć, jej przyjaciele również korzystali z zamieszania ile wlezie. Żeby jakoś przekrzyczeć gawiedź w karczmie, czarnoskóra wrzasnęła w stronę Nielsy:
- Odciągnąć tamtych czarodziejów od siebie!?
- Tamten gość chce znaleźć jakiegoś Eldarrina, wciśnij mu kit, że widzisz, jak ucieka, my nakradniemy i się zwijamy! – odwrzasnął w kierunku Carmen.
Elfka ściągnęła jedną z chust zawieszonych przy biodrach, włożyła do środka kamień i roztrzaskała szybę w karczmie, a następnie podbiegła do czarodzieja wrzeszcząc wniebogłosy:
- Tam jest! Tam, tam, wyskoczył za okno! Biegnie, panie, w tamtą stronę!

Rozgardiasz zrobił cyganom na dobre – w chwili, w której ten mężczyzna zniknął, ufając Carmen i wyskakując przez okno, żeby ruszyć w pościg. Ludzie z karczmy zaczęli się uspokajać, słychać było westchnienia ulgi i mnóstwo siarczystych przekleństw. Cyganie zaczęli znów grać, żeby rozluźnić publikę, jednak Carmen pozostała przy wyjściu, patrząc na czarodzieja.
- Kim jesteś? Wiesz, co to był za człowiek?
Awatar użytkownika
Eldarrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Eldarrin »

        Evarand potrząsnął mieczem na zachętę.
- No naprawdę nikt nie wie? Co to za karczma?! Słyszałem, że to jest wylęgarnia plotek i... - i dalej nie dokończył gdyż przerwał mu łysogłowy czarodziej. Uderzyła go cała charyzma, władczość i schludność słynna czarodziejom. Pomyślałby, że nie powinien reagować zbyt agresywnie i logicznie zareagować. Ale niestety (lub stety) Evarand to człowiek czynu. Podświadomie uderzył go szybko lewym łokciem w nos. Dopiero wtedy uświadomił sobie jak głupio się zachował.
- Oh, na Gromowładnego! Przepraszam! - Podszedł do niego, żeby pomóc czarodziejowi. - Trochę mnie poniosło i... - i znowu ktoś mu przerwał, tym razem tłum ludzi w karczmie. Wszyscy przepychali się do wyjścia, a wyjście było zablokowane przez wojownika i czarodzieja, więc przepychali się we wszystkich kierunkach.
- Ja... Ja tylko się chciałem dowiedzieć... - Bezradnie opuścił miecz i patrzył się smutnym wzrokiem na karczmienny chaos. "Za mało mi za to płacą. Zaraz, mi przecież nic nie płacą." Usiadł na krześle obok i zamyślił się. "A może by tak rzucić wszystko i wyjechać do Rapsodii?" Usłyszał nagle stłuczenie szkła i podbiegła do niego murzynka krzycząc, że to Eldarrin przez nie wyskoczył.
- Tchórz! Wracaj! - Wyskoczył za nim delfinim skokiem.

        Eldarrin w tym czasie wyprowadzał z lasu konia. Niespodziewanie usłyszał krzyki w karczmie obok.
- Co jest? Bandyci?
Podszedł powoli do ściany karczmy i usłyszał akurat boleśnie brzmiące uderzenie bransoletami. Już nie wiedząc czego się spodziewać doskradł się do okna i wyjrzał przez nie. Trach! Eldarrin upadł plecami na ziemię. "Co? Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Czemu boli mnie głowa? O, kamień... Zaraz, chwila, moment ktoś rzucił we mnie kamieniem!" Wstał powoli masując siniaka na czole.
- Kto to mógł być taki chamski? Ja zaraz się z nim...!
Bum! Eldarrin znowu upadł na ziemię, ale tym razem przygnieciony. Przez Evaranda ubranego w pełną, stalową, płytową zbroję.
- Nie... Mogę... Oddychać...! Zejdź ze mnie!
Po krótkiej plątaninie oboje stanęli naprzeciwko siebie.
- Evarand?!
- Eldarrin!
- Kopę lat przyjacielu! - Uścisnęli się po bratersku.
- Co ty tu robisz? Zwolnili cię? - dodał półżartem.
- Nie, sam się zwolniłem.
- Ale, jak to? Zdezerterowałeś?
- Nie tylko, cała twoja drużyna dołączyła do ruchu oporu!
- C.. Co?!
- Noo, kiedy uciekłeś zrozumieliśmy, że dałeś nam znak. Znak, że nie powinniśmy służyć takiemu złoczyńcy! Utworzyliśmy ruch oporu! Na początku było ciężko, to prawda. Ale mając twoje imię na ustach walczyliśmy, zbieraliśmy sojuszników i członków! No, a popatrz teraz! Mamy nawet klimatyzowane zbroje! Klimatyzowane, to znaczy, że wewnątrz tworzą się takie magiczne wiatry...
- Wiem co to znaczy. Eh.. To dosyć dużo informacji jak na taką chwilę.
- Rozumiemy, dlatego właśnie przyszliśmy. Żeby zabrać cię w bezpieczne miejsce.
- Tyle, że ja nie mogę.
- Musisz! Jesteś żywą legendą!
- Zaczekaj tu chwilę.
Smokołak poszedł do karczmy "Kaczuszka", usiadł za kontuarem i poprosił karczmarza o "coś mocniejszego". Gdy otrzymał butelkę z kieliszkiem popatrzył się na zawartość sakiewki z pieniędzmi i poprosił jednak tylko o wodę. Porozmawiał trochę z bywalcami " Kaczuszki". Zamyślał się i namyślał co niemiara, i w końcu wymyślił. Zapłacił za wodę zawrotną sumę połowy ruena. Wyszedł szybkim krokiem z karczmy i powiedział do byłego podwładnego tak:
- Jeśli ten powóz zacznie latać. - Wskazał na cygański wóz. - To do ciebie dołączę!
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

        W karczmie panował Chaos. Krzyk, panika, strach i nieład wstąpił na pierwszy plan w przedstawieniu, w którym tajemniczy mężczyzna z mieczem w ręku grał główną rolę. Po zwróceniu uwagi owemu mężczyźnie, czarodziej został uderzony bezpośrednio w twarz. Działo się to tak szybko, iż jedyną rzeczą jaką mógł zrobić czarodziej było wydanie głuchego jęku. W międzyczasie po jego twarzy rozlewała się fala bólu oraz dało się słyszeć dźwięk łamanego nosa. Czarodziej dał się ponieść uderzeniu, efektem tego było przywitanie się z podłogą karczmy. Świat zawirował w oczach Conana, na chwilę został ogłuszony. Minęło kilkadziesiąt sekund nim zaczął kontaktować, których upływ ciągnął się niemiłosiernie długo dla czarodzieja. W końcu wirujące kolory zatrzymały się, szum w uszach zmalał, to był znak, który mówił do pradawnego aby przypuścić kontratak. W takich sytuacjach jak ta, wielu ludzi traci panowanie nad sobą czego wynikiem są krwawe bójki w karczmach. Mimo zaistniałej sytuacji, czarodziej zachował zimną krew. Jego ręka wędrowała do medalionu, lecz nie dotarła do celu. Zatrzymał rękę słysząc słowa przepraszam.

        Nacisk ludzi na drzwi wyjściowe stawał się coraz silniejszy. Każdy chce uciec z tego miejsca. Nic dziwnego, w końcu nie na co dzień w karczmie ktoś niszczy magią stoły, grozi wszystkim mieczem, i łamie drugiej osobie nos. W sumie to nie, nosy w karczmie są tak samo często łamane jak prawo królewskie przez pijanego recydywistę który popadł w alkoholizm. I czego oni tak się cisną do tych drzwi? Mogli by patrzeć pod nogi, tak na podłodze też mogą być ludzie, ale po co? Lepiej pchać się bezmyślnie do wyjścia. Jak tak dalej pójdzie to mnie zadepczą. Zostać zadeptanym przez uciekający z karczmy tłum… Zaprawdę śmierć godna czarodzieja. Pomyślał Conan. W trakcie tych rozmyślań czarodziej próbował wstać lecz nadal odczuwał skutki ciosu i upadku. Nie był w stanie wykonać tej czynności samodzielnie, na szczęście mężczyzna który go uderzył, przyszedł z pomocą, i dzięki niemu Conan stanął na nogi. Oponent jeszcze chwilę próbował się tłumaczyć, nie trwało to długo ponieważ w karczmie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i wykrzyknięcie informacji przez jakąś kobietę że ktoś tamtędy uciekł. Gdy mężczyzna to usłyszał, przestał przepraszać oraz tłumaczyć się i ruszył w pogoń, tą samą drogą co uciekinier.

- Nie jestem pamiętliwy, przeprosiny przyjęte – rzekł Conan do mężczyzny który go uderzył, nim ten wyskoczył przez otwór który zostawiła po sobie wybita szyba w oknie.

        Po zniknięciu mężczyzny czarodziej nie wiedział zbytnio co ma ze sobą zrobić. Rozejrzał się po karczmie, lecz było to bezcelowe ponieważ, żaden pomysł nie przyszedł mu do głowy. Z czynności tej wyrwał go znajomy kobiecy głos, który zapytał o to kim jest i czy zna tego mężczyznę co wyskoczył przez okno. Za to kocham ludzi, człowiek zebrał cios z łokcia od człowieka zakutego w zbroję płytową, ma złamany nos, został prawie zadeptany przez tłum ludzi, a ona pyta czy znam tego mężczyznę. Bądź co bądź należy trochę rozluźnić tą sytuację. pomyślał Conan.

- Kim jestem? Jestem człowiekiem ze złamanym nosem. – odparł Conan lekko się uśmiechając – A tak naprawdę nazywam się Conan Arthur. Nie znam tego mężczyzny, gdym go znał prawdopodobnie nie złamałby mi nosa. A jakie jest twoje imię? Wyglądasz na taką co to dużo podróżuje, zapewne umiesz sobie poradzić w trudnej sytuacji, dlatego zapytam wprost czy umiesz nastawić złamany nos?

        Swoje wnioski czarodziej opierał o wygląd nieznajomej, który był nawiasem mówiąc dość egzotyczny, taka osoba musiała przebyć spory kawałek drogi do tego miejsca. Kobieta odpowiedziała przecząco, ale zawołała jakiegoś mężczyznę, który nastawił nos czarodzieja w mgnieniu oka. W całym tym zamieszaniu Conan zapomniał o krwi która wydobywała się ze złamanego nosa. Spojrzał na ubiór. Spodnie były w porządku, natomiast jego granatowa tunika z kapturem była ubrudzona krwią na większej części torsu. Trzeba coś z tym zrobić. W tym celu czarodziej udał się do karczmarza, i zapytał go czy istnieje możliwość oczyszczenia jego tuniki z krwi. Karczmarz odpowiedział twierdząco, i kazał udać się Conanowi za jego córką do budynków gospodarczych. Tam uprała jego koszulę, rozwiesiła ją przy kominku aby wyschła. W zamian podała pradawnemu do odziania białą tunikę rozmiaru karczmarza, która była „trochę za duża”. Karczmarz bowiem był rosłym człowiekiem o szerokich ramionach i wielkim brzuchu. Nie wybrzydzając czarodziej zapłacił, za te nietypowe usługi, a następnie wyszedł w tym stroju do karczmy gdzie cała sytuacja się uspokoiła. Czarodziej zajął stolik niedaleko ściany, jako swoją strawę zamówił kawałek dziczyzny i piwo, jego budżet na więcej nie pozwalał. Rozpoczął jedzenie w międzyczasie zastanawiając się jak znaleźć swojego opiekuna.
Awatar użytkownika
Carmen
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Bard , Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Carmen »

- Nielsa, cho no tutaj! Nastaw nos temu miłemu panu... - uśmiechnęła się uroczo. Akurat w tym momencie, jak był zajęty kontemplowaniem egzotycznej urody elfki, a później zaciskał oczy i zęby, żeby nie wrzasnąć z bólu podczas "operacji nosa", Carmen znalazła ładną błyskotkę wiszącą z szyi Conana. Po chwili migotała już ładnie między piersiami czarnulki.

Parę chwil po tej całej panice granie w karczmie już nie było takie fajne - ludzie jakoś niepewnie patrzyli na siebie, zerkali za siebie - ogólnie niezły bigos. Carmen spojrzała na Nielsę - opuścił zrezygnowany ramiona, wyglądał, jakby całe życie przegrał w bierki.
- Te, Karmel, idź spróbuj wykurzyć tego tam, co przyszedł i hałasu narobił. Nie dość, że przez gnoja szybę stłukłaś, to on się pofatygował tu z powrotem!
Cyganka zasalutowała w jego stronę i kilka sekund później przysunęła się do nowo przybyłych mężczyzn w karczmie. Dała o sobie znać zerkając na nich odważnie, siadając blisko nich i uśmiechając się szeroko.
- Oh, witam, piękna pani, a czym możemy z moim zacnym przyjacielem Eldarrinem zawdzięczać ten zaszczyt?
- Hihihi, a mam przerwę w śpiewaniu. Jak tam wam leci, przystojniaki?
- A tam, takie koleżeńskie pogaduszki, wiesz... Hehe....
U, dość szybko zaczął się ślinić, pomyślała. Już ją oglądał, już mu się oczy świeciły. Ale nie popił jeszcze, bo denerwować się zaczął. Kręcił młynki kciukami.
- Ach, jaki ładny medalik, pani... ładny, ładny....
Hah, dobra wymówka, żeby mi się gapić w cycki.
- Aaah, hihihi, podoba się? To srebro, dostałam od jednego podróżnego kiedyś... w podzięce za balladę...
Zerkała również na owego Eldarrina, który czuł się strasznie nieswojo. Oprócz tego, że rzeczywiście postawił na mocne trunki i to mogło być przyczyną jego nietęgiej miny, to wydawał się spięty będąc przy tym nowym. Zerkał co chwila na drzwi. Podejrzana sytuacja. Zwłaszcza, że wparował do tej karczmy, jakby miał go co najmniej zabić...
- A słyszałam coś, że gadacie o naszym wozie cygańskim?
- Tak, hehe, Eldarrin się chce założyć, że on poleci - Everard klepnął go w plecy.
Oh, jest szansa wykurzyć ich z karczmy jakoś.
- Haha, to chodźcie, pokażę wam go z bliska, może nawet od środka - mrugnęła do nich zalotnie - Tak w ogóle, Carmen jestee--...

I w tym momencie kolejne dziwadło się do karczmy zaplątało. Jakiś ledwo utrzymujący się na nogach czarodziej, wyglądał jakby miał zaraz wyzionąć ducha - był blady, jego ubrania były podarte, buty podziurawione, jedyną cenną rzeczą był amulet, który zwisał mu z szyi. Elfka przeraziła się - był niemalże identyczny do tego, którego nosiła teraz na sobie. Oddaliła się w cień karczmy...
Stamtąd też spostrzegła grupę tak samo dziwnie ubranych ludzi, którzy za czarodziejem przybyli do "Kaczuszki" - mieli na twarzy założone duże, trójkątne, białe kaptury. W dodatku nosili dziwną broń.
Znowu zapanowała cisza, tym razem jednak nikt nie miał odwagi ruszyć się z miejsca.
Awatar użytkownika
Eldarrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Eldarrin »

        Eldarrin popatrzył się z wyzywającym uśmiechem na Evaranda. Ten odpowiedział uśmiechem i spojrzeniem mówiącym "wyzwanie przyjęte".
- To za łatwe! Po prostu podlecę i podniosę! Co w tym trudnego?! Tymczasem, choćmy się napić! Ja stawiam!
- Grzech odmówić!
Weszli razem do karczmy. Nie zwracając uwagi na podłe nastroje klientów siedli tuż przy kontuarze. Evarand natychmiast odezwał się do karczmarza z długim wąsem i ogoloną na łyso głową.
- Karczmarzu miły, podaj nam jakieś dobre trunki!
- Ni byde jakiś rozrabiako piwa do kufli polewał!
- A mam ci łepetyne ogolić?! Zaraz...
- WON!
- Spokojnie szanowny Panie, proszę o wybaczenie za niepojętność pojego kompana. Ręczę skronią za pozytywne zachowanie wymienionej wcześniej persony - wtrącił się Eldarrin przed pogorszeniem sytuacji.
- Nooo... Tok łodnie mowisz. Żoch ni grojek o uczony!
- Dziękuję, ale nie zasluguję na zaszczyt zachwalania przez szanownego właściciela tej chwalebnej gospody.
- No niech bidzie! Nawet zniżke wom doć moge!
- Dziękuję w imieniu mojej persony i towarzysza.
Karczmarz odszedł od lady, nalał im piwa i życzył smacznego, z wzajemnością.
- Ty, ale elko... Elokent... Elokwetny... Mówisz trudno!
- Nah, drobnostka. Trochę się uczyłem tego. "Tak z całe życie" To, za wolność?
- Za wolność! - Uderzyli kuflem o kufel i wypili po glębokim łyku.
- Wolność całkiem dobrze smakuje - odwrócił się w stronę karczmarza. - Karczmarzu, mógłbyś nazwać to piwo "wolność"!
- To jest całkim dobry pomysł!

        Przysiadła się do nich murzynka którą wcześniej "wytrącił z równowagi" Evarand. Wcześniej wymieniony nie zdawał sobie z tego sprawy i dał wciągnąć się w uwodzicielską "rozmowę" co było widać na kilometr. Jednocześnie Smokołak zamartwiał się nad wywinięciem się z wyzwania. Nie mógł tak po prostu uciec, a powrócić do kraju nie mógł i nie chciał. Nagle Evarand wyparował kobiecie o wyzwaniu. Po czym ten klepnął go w plecy z mocą tysiąca słońc pogarszając jeszcze stan jego żeber. Tracąc oddech w płucach miał wydać tylko ciche jęknięcie. Na ofertę Carmen przytaknął i wstał z krzesła.

        Do karczmy wszedł obszarpanego starca, prawdopodobnie czarodzieja tuż za nim byli inni czarodzieje, ale ubrani schludniej i dziwniej. Wszyscy w jednym momencie ucichli.
- Masz na myśli trójkąt... Ups. - Bard zaczerwienił się zauważając swoją wolną reakcję.
Zauważył, że amulet na szyi Carmen wygląda identycznie do tego który nosi nieznajomy. "Może się znają. I wyjaśnią co tu się dzieje!"
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

        Wieczór mijał spokojnie. Czarodziej siedząc przy stole zastanawiał się nad dniem który minął. Jeden dzień, kilka wydarzeń, oraz sprawa z opiekunem. To ona dała czarodziejowi najwięcej do myślenia. Żeby w takim wieku szukać przygód, i to jeszcze beze mnie, jak cię znajdę to sobie urządzimy poważną rozmowę. pomyślał Conan lekko się uśmiechając, po czym wyciągnął kartkę papieru, pióro i atrament. Chciał skopiować rysunek runy którą widział w domu, niestety brak umiejętności rysowniczych oraz odpowiedniego sprzętu w postaci ołówka mu na to nie pozwalał. Przywołał w pamięci kartkę z rysunkiem, widział ją dokładnie. Pomijając dziwaczny kształt miała na sobie różne znaki. Nie minęło wiele czasu a na kartce papieru znalazły się wszystkie stygmaty z runy, które widział czarodziej na schemacie w domu. Często powtarzał się tam jeden symbol, niestety pismo to nie było znane Conanowi. No więc zaczynają się problemy, muszę odwiedzić jakąś bibliotekę, ewentualnie znawcę run. Ehh… a myślałem że będzie łatwo.

        Zastanawiając się jeszcze przez chwilę, czarodziej wstał, po czym podszedł do karczmarza i zapytał o swój strój. Karczmarz zawołał swoją córkę, która przyniosła tunikę. Czarodziej natychmiast się przebrał, podziękował, po czym zapytał:
- Powiedzcie karczmarzu, kojarzycie może niedaleki domek w lesie, znajduję się trochę na wschód stąd. Mieszkał tam stary człowiek imieniem Ricardo, był tu częstym bywalcem. – zadając to pytanie wzrok karczmarza zmienił się na dość groźny.
- Ni znom żodyngo takigo chłopa, a pamińć mom dobrom. A chałpa w lesie, jest pusto od kilku wiosyn, podobno jakieś czarty tam miszkały, wyndrowców straszyły, ale ucikły i nikt ni zno powodu czymu .
- Diabły powiadasz… gdyby się tu zjawił, powiedz, że pytał o niego Conan, będzie wiedział o kogo chodziło.
- Przekoże, a teraz odyjdź bo chłopom chce się pić.

        Pradawny posłuchał polecenia i odszedł, miał skierować się do swojego stołu. Zaniechał tej czynności, kiedy do karczmy wpadł ledwo żywy człowiek. Blada twarz, grymas strachu, podarte ubrania, były oznakami walki, walki o życie. Musiał je sobie bardzo cenić, ponieważ wyglądał jakby przeszedł przez piekło na ziemi. Ostatkiem sił zdjął medalion z szyi wyciągnął rękę w stronę nadbiegającego Conana i powiedział ledwo słyszalne słowa:
- Ratujcie… weź go, i uważaj na nich… jeszcze jedno, nie patrz w oczy… - po tych słowach mężczyzna stracił przytomność.
Zmieszany pradawny wziął amulet i trzymał go w ręku. Zawołał karczmarza i pomoc, słowa nieznajomego cały czas chodziły mu po głowie. Wyczuwał wielką moc pochodzącą od amuletu, moc, która przeplatała się ze złem i strachem. Czarodziej nieświadomie otworzył medalion, towarzyszyło mu uczucie, że miał ten medalion od zawsze, że wie o nim wszystko. Po otworzeniu go zobaczył wygrawerowaną głowę jakiegoś demona na złotym tle, w miejscu oczu miał osadzone dwa szare kamienie, w których można było zobaczyć nieliczne czerwone kreski. To wtedy słowa „nie patrz w oczy” nabrały sensu, niestety było już za późno. Oczy błysły jasno czerwonym światłem, Conana ogarnęła mgła, którą tak naprawdę tylko on widział. Ludzie wciąż widzieli go stojącego w miejscu i wpatrującego się tępym spojrzeniem w medalion. W jednej chwili czarodziej był na małej łódce na środku jeziora, w ręku trzymał wędkę, a niedaleko niego znajdowała się druga łódka na której przebywał Ricardo. Nie wiedział co się dzieje, był młodszy, miał 14 lat, wszystko było jak 102 lata temu, czuł przyjemne orzeźwiające powietrze, słońce przyjemnie grzało, było cudownie. Niestety zaraz po tym, coś uderzyło w łódź Conana i ten wpadł do wody. Nie umiał pływać, zmierzał prosto na dno, strach przejął kontrolę nad ciałem czarodzieja. Wszystko działo się jak kiedyś, wszystko oprócz jednego, Ricardo nie nadciągał z pomocą. Pradawny zaczynał się dusić, brakowało mu powietrza. Kiedy myślał, że to już koniec jego żywota, poczuł przeszywający ból w plecach.

        Czarodziej ocknął się na podłodze w karczmie przygnieciony przez postać w białym kapturze. To wtedy zdał sobie sprawę, co się stało. Amulet posługiwał się magią umysłu, oddziaływał na wspomnienia i funkcje życiowe ofiary, zaprawdę niebezpieczny artefakt. Gdyby nie ten mężczyzna zapewne czarodziej sam by się udusił, myśląc, że nie może złapać oddechu, a raczej medalion by mu na to nie pozwolił. Mężczyzna, który na nim siedział w kółko wykrzykiwał jakieś żądania typu „oddaj Animo”. Nie wiedząc o co mu chodzi, mag postanowił dać mu lekcję, dlaczego nie skacze się na nieznane osoby. Jego wolna ręka powędrowała do amuletu Gecko, niestety nie było go tam. Czarodziej wpadł we wściekłość. Jak ktoś śmiał ukraść mi mojego przyjaciela, jak oni mogli… przegięliście, podłe gnidy W tym samym momencie, błyskawicznym ruchem wykonał 5 szybkich gestów wolną dłonią i parę chwil później, mężczyzna który jeszcze chwilę przed siedział na pradawnym, teraz leżał nieprzytomny obok. Wystarczy zatrzymać ich tlen w organizmie i już mdleją, żałosne.
        Mag wstał, i zaczął się rozglądać za medalionem. Jego wzrok zatrzymał się na kobiecie która pomagała nastawiać mu nos. Chciał tam iść lecz nim zrobił pierwszy krok w jego ramieniu utknął mały nóż, widocznie specjalny do miotania. Wtedy zaczął trzeźwo myśleć, miał 10 przeciwników żądających medalionu, wiedział że nie mogą go użyć do dobrych celów, dlatego postanowił go im nie oddawać. W karczmie znów panował chaos, ludzie chcieli uciekać, lecz jedna z zakapturzonych postaci zablokowała wyjście. Czarodziej szybko obmyślił plan ucieczki. Obolały pobiegł do Carmen łapiąc ją za rękę. Ta z kolei odruchowo złapała jakiegoś mężczyznę, którym był koniokrad, którego czarodziej widział przed karczmą. Zaciągnął ich pod drzwi nie zważając na niczyje zachowanie , dla niego liczyło się tylko odzyskanie przyjaciela. Niestety mężczyzna, który złamał czarodziejowi nos został gdzieś między wystraszonymi ludźmi.

        Gdy dobiegli do drzwi, Conan obezwładnił strażnika w ten sam sposób co napastnika, wybiegł przed karczmę i kazał wsiadać kobiecie do wozu jeżeli im życie miłe. Ludzie zaczęli wychodzić z karczmy a wraz z nimi tajemniczy mężczyźni. Kiedy wszyscy zapakowali się do wozu pradawny wypowiedział szereg inkantacji i gestów, dzięki czemu kamień w jego sygnecie zaczął świecić silnym białym blaskiem. Czuł jak przechodziła przez niego moc kamienia, moc której rzadko używał i nigdy w tak szalonej rzeczy. Zaczął wykonywać kolejne gesty, i wypowiadać kolejne słowa, jego skupienie było nie do pokonania. Wokoło zerwała się wichura, tak silna, że drzewa zaczęły się uginać przed naporem wiatru. W jednej chwili wiatr zaczął wiać w jednym kierunku pchając wóz. Jechał on jakieś 50 metrów, kiedy zaczął się unosić w powietrze; na początku stopniowo, aż w końcu można było podziewać z góry cały las i nieodległą karczmę. Nie przerwanie wypowiadał inkantacje i gestykulował przy tym.
Awatar użytkownika
Carmen
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Bard , Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Carmen »

Ohoho, nie wyglądało to wszystko zbyt dobrze.
Była zadowolona, że jegomość tak łatwo dał się skusić na propozycję opuszczenia lokalu - miała zamiar zostawić go gdzieś w lesie, wrócić tu i jeszcze trochę zarobić. Ale wyglądało na to, że karczma "Kaczuszka" nie jest zwykłą karczmą. Carmen zareagowała błyskawicznie, chcąc schronić się pod ramię Nielsy, jednak zdziwiła się widząc pustą scenę, gdzie dosłownie przed chwilą jeszcze byli jej towarzysze. Już uciekli w stronę wozu!? Nonooo, pięknie. Trzeba było się bronić na własną rękę. Czyli... uciekać.
Przejście było zajęte, elfka ze zgrozą obserwowała, co dzieje się z czarodziejem i z ludźmi, z którymi on zadarł.
Ten amulet, który miał przy sobie... dłoń Carmen mimowolnie powędrowała na piersi, gdzie miała ukradziony wisior. Wyglądał tak samo. I okazał się bardzo niebezpieczny... zrozumiała, że jeśli jest tak samo niebezpieczny, powinna jak najszybciej oddać go właścicielowi.
Po tej krótkiej jakby hipnozie mężczyzna został wrzucony w wir walki między jakimiś dziwnymi, zamaskowanymi ludźmi. Tłum w karczmie naraz cichł i wrzeszczał przy każdym uderzeniu, jakby oglądał mecz i ekscytował się golem.
- No pięknie, ta Kaczuszka jest jakaś przeklęta! - wrzasnęła Carmen, obserwując jak wszystkie możliwe wyjścia z tego przybytku były zablokowane.
- A juści panieneczko, a juści... - wymamrotał karczmarz, który wynurzył się spod lady i napełnił dwa kufle piwem. Postawił je na szynkwasie, jeden chwytając w dłoń i upijając z niego porządny łyk trunku, a drugi przysuwając w stronę elfki.
- Na koszty firmy...
- A dziękuję stokrotnie - sapnęła Murzynka, opierając się o ladę i obserwując starcie, upijając przy tym sporą ilość zawartości kufla.
- A jakoby tak rzucić to wszystko i wyjechać do Rapsodyi... - westchnął barman. On również oparł się o szynkwas, jakby ze znudzeniem i zatroskaniem patrząc na zmagania czarodzieja.
Oboje, razem z karczmarzem, musieli wyglądać komicznie. Wokół rozgorzała walka, chaos, wściekły Conan i zamaskowani ludzie, a oni jak gdyby nigdy nic gawędzą przy alkoholu.
- Całkiem niezłe macie to piwo, mości panie. A tak w ogóle... skąd pomysł na nazwę "Kaczuszka"?
- Jeżech od dowien marzył o gospodzie własnej. Ale łojciec mój, ta szkoda gadać... - machnął ręką. - Rębajła, chcioł i mnie nauczyć, jak łupać drewno... Ale jo niiii... Zresztom, hehe, spójrzyj ino, jakem dobrze zbudowany... - klepnął swój pokaźny brzuch. - Winc w końcu przykonałem ojca, żeby wybudował zy mną Kaczuszkę... A skąd Kaczuszka? Łot, pomysł mojej żony był! Jeno jej siostra podobno miała buźkę jak te kaczorki, przy młynie pracowała, wypadek miała... Się pośliznęła i to strumienia w kamienie wpadła... To ta karczma bydzie pamiątką po niej, mówi mi żona. To ja jej na to, jak se tak chce, to niech bydzie.
Moment, w którym wszyscy zadarli się wniebogłosy, kiedy czarodziej unieruchomił mężczyznę i rzucił nim o ziemię, wykorzystali na przerwie w rozmowie i parę głębszych.
- Ale łostatnio coś mi tu nie pyka... Sama widzisz... Ostatnio był tu jakiś wąpierz, jeszcze wczyśnij... - tu ściszył głos i nachylił się do Carmen - wilkołak... Mówię ci, same dziwy. Ale za to, jak w sezonie zarabiam!... Na te wszystkie nieszczęścia to dobra pociecha. Na żonę, mnie i dwójkę dzieci spokojnie starcza.
- A piwo, panie, macie znakomitee--
Nie zdążyła dokończyć zdania, kiedy czarodziej chwycił ją za rękę. Na szczęście postawiła kufel na ladzie, to się nie wylało. Kiedy chciała chwycić je ponownie, czując, że to co się teraz stanie to na trzeźwo nie pójdzie, zamiast za piwo złapała się tego barda, Eldarrina.
- Wpodnij kiedyś panieneczko na pieczonom kaczkę, co moja żona przyrządza! - jeszcze krzyknął za nią barman, kiedy została wypchnięta z karczmy.

Krzyknęła widząc, jak czarodziej unieruchomił strażnika, który był przy wyjściu. Nie wiedziała, co czeka ją, skoro wzięła jego medalion; jednak już miała plan, jak się z tego wykaraskać. Także, jak rozkazał, wskoczyła do wozu - zresztą, co innego mogła zrobić? Prędko tego pożałowała, kiedy poczuła, że... unosi się nad ziemią! Jeszcze kilka sekund zdążyła się powstrzymywać przed piszczeniem i krzyczeniem, jednak panika w końcu wzięła górę.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAGH, CO TO ZA DEGRENGOLADA! WYŁĄCZ TO, ALE JUŻ! AAAAH, TEN WÓZ NIGDY NIE LATAŁ...
Jednak uspokoiła się w końcu, a widząc, że są bezpieczni, postanowiła - zanim jeszcze Conan zrobił jej krzywdę przez kradzież medalionu, zdjęła go z szyi i podała mu, ze spokojem mówiąc:
- Wiedziałam, że należy do ciebie. Kiedy tamci zakapturzeni napastnicy ci go odebrali, jak tylko nadarzyła się okazja, ukradłam go im. Teraz na szczęście mogę zwrócić go tobie - uśmiechnęła się uroczo.
Awatar użytkownika
Eldarrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Eldarrin »

Dziwy nad dziwami się dzieją!
Stanął w tłumie, przyglądając się jak ledwo zipiący mężczyzna przekazuje czarodziejowi dziwny medalion. Zaniepokoiło go jego znieruchomienie. Podszedł do niego chcąc mu pomóc, ale został odepchnięty przez zakapturzoną postać. Nie spierał się, bo i tak nie znał tego człowieka, a nie chciał być w miejscu pradawnego. Wrócił więc do kontuaru gdzie czekał na niego Evarand.
- Jeśli chcesz, mogę się nim zająć!
- Nie, nie trzeba. Wolałbym właśnie uniknąć bójki. - Usłyszał suche uderzenie nieprzytomnego ciała o podłogę. - Która chyba jednak się zacznie.
- No weź! Od kiedy ty jesteś taki nudny? Kiedyś to ty prosiłeś żebym dał się sklepać!
- Przestań, bo jeszcze będę miał poczucie winy. - uśmiechnął się mówiąc. - Pójdź sam, będę cię dopingował.
- Nie wiesz co tracisz! - Podszedł do kapturnika przed nim. Poklepał go po ramieniu, a gdy ten się obrócił otrzymał piękny prawy sierpowy. Przeciwnik zdążył jedynie cicho jęknąć. Evarand skomentował to krótko:
- "K. O."!
"Jak ja się z nim w ogóle zaprzyjaźniłem? A, no tak. To mój kuzyn. Prawie o tym zapomniałem..."
Przyglądał się jak czarodziej pozbawia przytomności każdego po kolei, a Evarand wszystkich jednocześnie. Korzystał ze szczodrości kuzyna i pił piwo na jego koszt, aż zaczęło go już lekko mroczyć. "No, koniec laby, pora iść. Tylko przejście jest zasłonięte." Zamyślił się, mimowolnie podsłuchując opowieść o debiucie "Kaczuszki".
- Współczuję jej - hik! - Jak ja się tak szybko - hik! - upiłem?
- To dzieki mojemu, (znaczy, mojego syna) sekrytnemu składnikowi!
- Czemu taki sekretny?
- Bo ja żem ni wim co to jest. Wywar z sfermentowanych zimnioków czy inne paskudztwo. - Eldarrin natychmiast wypluł napój, który aktualnie miał w ustach.
- CO?!
- Żem żartował! Z magicznym ziołem jest. Zara wytrzeźwiejesz!
- Uff...

Karczmarz kontynuował rozmowę z cyganką. Nagle wcześniej wymieniona złapała go za rękę i wyciągnęła go z karczmy.
- Czyli jednak idziemy do wozu? - wyrzucił pół-przytomny.
Na szczęście zderzenie z zimnymi deskami wozu przywróciło mu świadomość.
- Moje klejnoty! - Odtoczył się od miejsca upadku i zobaczył kupkę orzechów. - A nie, to nie moje.
Przed jego twarz przybiegła wiewiórka z nieprzyjaznym wyrazem twarzy. Machała łapkami i syczała na niego. "Już się chyba domyślam o jakich «magicznych ziołach» mówił karczmarz." Następnie wyleciała przez szczelinę w podłodze i wbiegła niezauważenie na ramię Conana. Dziwy nad dziwami! Nagle wóz zaczął przyspieszać. "Czyżby ten czarodziej przyczepił konie? Coś tu nie gra, jakbyśmy... wznosili się!" Popatrzył się z przerażeniem Carmen która zaczęła właśnie krzyczeć... I postanowił się przyłączyć.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAA! CO JA TU W OGÓLE ROBIĘ! CZYŻBYŚ OSZALAŁ?! WYPUŚĆCIE MNIE! - i wyskoczył przez niezamknięte tylne drzwi. Będąc już ponad dwieście metrów nad ziemią.
- AAAAAAAAAAAA no tak, jestem smokołakiem... - w sekundę wyrosły mu z pleców szerokie, lekko postrzępione białe skrzydła na których wzleciał i zaczął śledzić z góry lot wozu tak, że od środka nie było go widać. Po około minucie znudził się i wskoczył z powrotem do wnętrza.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

        Podróż z tym dwojgiem ludzi było jakimś nieporozumieniem. Czarodziej nie mógł się skupić przez krzyki Carmen, mało tego, mężczyzna, którego zabrała wyskoczył przez drzwi na tak dużej wysokości. "Nie ma to jak podróż latającym wozem, jest to nudne, ale przynajmniej wszyscy są bezpieczni… znaczy byli, dopóki jakiś mężczyzna nie wyskoczy przez tylne drzwi… Z kim ja się zadałem, czyżbym już się stoczył?". Kiedy Eldarrin otworzył drzwi do środka wozu wdarło się trochę wiatru, który napędzał wóz. Był to miły, niezbyt silny powiew, ponieważ główna fala napędzająca znajdowała się pod wozem . Czarodziej się pogodził ze stratą mężczyzny równie szybko, jak złamano nos pradawnego w karczmie. Wiedział, że manewrowanie wozem może źle się skończyć, kierunek był tylko jeden, mianowicie byle do przodu. Skręty wozu czy nawet zawracanie mogłyby się skończyć rozerwaniem pojazdu w drobny mak. Ku zdziwieniu Conana, bard jednak wrócił do wozu. Mimo tego mag nie przerywał wypowiadania inkantacji i tworzenia gestów. Za bocznym oknem wozu było widać chylące się ku zachodowi słońce, czarodziej skupił na nim swoje myśli. Po upływie bliżej nieokreślonego czasu Conan został wybity z rytmu przez Carmen, która oddawała mu medalion. Zastanowił się nad jej słowami które były całkiem sensowne, był przekonany, że medalion zabrali mu mężczyźni w białych kapturach, kiedy był pod wpływem hipnozy płynącej z medalionu, którego nazwali Animo. Czarodziej wyciągnął rękę po medalion, który po chwili zabrał, jednocześnie drugą ręką wykonując szybkie gesty. Gdy chował medalion do kieszeni nie wiadomo kiedy w jego kierunku zbliżało się uderzenie wałkiem, które zatrzymało się przed czarodziejem. Nie wiedział dlaczego i za co, dopóki na wałek nie wskoczyła wiewiórka. W Conanie emocje aż się gotowały żeby je jakoś wyrazić. Strach przed wałkiem, szok związany z wiewiórką, której nie zauważył na swoim ramieniu i wdzięczność dla cyganki za uratowanie jego przyjaciela. Wiedział, że dłużej nie da rady utrzymać wszystkich emocji dlatego popatrzył na Carmen dziękującym spojrzeniem, dzięki czemu poczuł odrobinę ulgi. Koniec końców po raz kolejny skupił się swoim zadaniu a jego myśli krążyły wokół Ricarda, wydarzeń z karczmy i Animo. W głowie pradawnego zrodziło się wiele pytań, na które chciał uzyskać odpowiedź. Ciągłe machanie rękami i gadanie do siebie zaczęło go nudzić, dlatego podszedł do okna i zaczął wypatrywać jakiegoś miejsca do lądowania. Dobrze się złożyło, akurat przed nimi znajdowała się leśna polana. Była bardzo wielka, w sam raz aby wylądować.

        Czarodziej podszedł do okna i wychylił się przez nie. Obserwował miejsce lądowania jednocześnie zmieniając inkantacje. Wóz obniżał poziom lotu do momentu osadzenia się pojazdu na ziemi. Wszystko szło zgodnie z planem, teraz wystarczyło wyhamować wóz. Kolejne polecenia wydostawały się z ust czarodzieja, wóz stopniowo hamował. Niestety podczas hamowania pojazd musiał wpaść w jakąś większą dziurę, ponieważ jego koło się urwało. Nie minęła nawet chwila kiedy wóz przechylił się na lewą stronę i momentalnie stanął.
- Psia noga! Żeby to koń kopnął! Chrzanione lisie nory… - tu czarodziej przerwał, żeby przedostać się bliżej drzwi – straciliśmy koło, koniec jazdy. Ja idę po jakieś drewno, myślę, że zrobienie ogniska to dobry pomysł.
Po oznajmieniu stanu technicznego wozu Conan od razu wyruszył w stronę lasu po opał.
Ostatnio edytowane przez Conan 7 lat temu, edytowano łącznie 3 razy.
Awatar użytkownika
Carmen
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Bard , Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Carmen »

Carmen nie była pewna jak długo lecą sobie pod chmurkami, jednak zdołała spostrzec, jak niebo zabarwia się na romantyczne kolorki różu, fioletu, pomarańczu i innych kolorów utożsamianych z zachodem słońca. Póki co, sytuacja była opanowana - wiewiórka zażegnała kryzys, w którym Carmen byłaby zamachnęła się na czarodzieja. Jednak skoro on sprawiał, że wóz leciał i nie stała im się krzywda, to błędem byłoby uderzać go wałkiem. Poza tym, to śliczne rude stworzonko. Jakby tak je wytresować... mogłoby ukraść coś malutkiego dla mamusi...
Elfka zaakceptowała już towarzystwo maga i wiewióreczki, jednak nie była tak dobrze przygotowana na wejście smoka. Ale oto i wszedł, z powrotem, do latającego cygańskiego mobilu. No pięknie! Nie oszczędzają w ogóle krtani Carmen, znowu musi wrzeszczeć, znowu się bedzie nadwerężać, jeszcze się zmęczy i tyle z tego będzie. Migreny dostanie, ot co!
Po kolejnej serii wrzasków jeszcze wirowali w przestworzach. Małe rude zwierzątko okazało się dobrym towarzyszem niewoli, biegało po ramionach elfki i dawało się przytulać, dzięki czemu skutecznie odwracało uwagę od pięknego krajobrazu z lotu ptaka za oknem.
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść - a była to próba lądowania. Ok, szło nieźle, nawet przez jakiś czas można było się wyluzować i westchnąć z ulgą, że idzie jak po maśle. Ale później to masło stało się baaardzo, baaardzo twarde, jakby leżało z tydzień w śniegu.
Jechali sobie po ziemi, aż tu nagle zatrzęsło wozem i coś wyłamało.
- NO ŻEŻ... - jej piękną wiązankę słów o znaczeniu których każdy mógł się domyślić zagłuszyło trzaskanie drewnianego koła.
A teraz jeszcze dowiedziała się, że ten czarodziej jak gdyby nigdy nic pójdzie do lasu po drewno.
No jak żyć, jak żyć na tym łez padole!?
- Przepraszam, coś... - zaczęła mówić, wychodząc z wozu i przyglądając się dziełu zniszczenia. - Coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę. Wynik naszego lądowania to jest jakaś porażka - zaczęła głosem względnie spokojnym, patrząc na czarodzieja. - Ja myślę, że to te czarodziejskie głupie społeczeństwo, ta banda imbecyli karakanów, która postanowiła uczynić z wozów uczciwych cyganów latające machiny to jest jakieś nieporozumienie. Jeśli tyle dla was znaczy, jeśli tyle dla was znaczy, takie zaangażowane społeczne jak moje, gdzie postawiłam moją karierę, moje życie prywatne, grupę znajomych trubadurów, wszystko inne dla tego wozu i tyle tylko dla was znaczyło to was się powinno... - nikt jednak nie dowiedział się, co powinno, gdyż wiewiórka postanowiła wejść na drzewo i pewną gałąź, którą strąciła, a trzask wywołany przy tym zagłuszył przekleństwo elfki. - Nie warto było na ten wóz, NIE WARTO BYŁO! Nie warto było, cholera, nie warto było robić nic!... a zresztą, szkoda gadać. SZKODA STRZĘPIĆ RYJA, naprawdę - machnęła ręką w ich stronę. - Idę znaleźć drewna na opał. Dobranoc.
To mówiąc, skierowała się w tę samą stronę co czarodziej, chcąc razem z nim poszukać dobrego chrustu na ognisko, a następnie żeby przygotować obóz.
Awatar użytkownika
Conan
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Conan »

        Słońce powoli zaczęło zachodzić za horyzont. Chłodniejsze powietrze oraz tworzące się opary mgły były zwiastunem nadejścia nocy. Conan postawił sobie za cel znalezienie opału, to też wyruszył do lasu. Nie minęło wiele czasu kiedy znalazł się na skraju polany, a chwilę później zniknął w gęstwinie boru. Szukanie drewna poprawiło humor magowi. Przypomniały mu się czasy dzieciństwa, kiedy to wraz z Ricardo urządzali czasami ogniska nad Kryształowym Jeziorem. Miło wspominał tamte chwile, ale musiał się zabrać do pracy. Przechadzał się szukając najlepszych jakościowo gałęzi. Jego kryterium oceniania było wysokie, mianowicie każdy element opału musiał być dostatecznie suchy i w odpowiedniej wielkości. Przedłużało to poszukiwanie, ale czarodziej i tak uznał, że nie ma lepszych rzeczy do robienia. I tak oto przechadzał się po lesie szukając chrustu, grubszych gałęzi a przy okazji rozmyślając. A myśli jego obejmowały wiele rzeczy. Dumał: o sensie życia i o tym co zje na kolację, o bytach nadprzyrodzonych i o tym, kiedy będzie musiał iść na stronę, o tym kim będzie i o tym kiedy pójdzie spać. I tak mijały jego poszukiwania, z biegiem czasu posiadał co raz więcej opału oraz pytań, na które chciał znaleźć odpowiedź.

        Działania czarodzieja przerwało spostrzeżenie dwóch mężczyzn. Szli oni i jednocześnie rozglądali się po lesie. Nie wiedział, kogo mogą szukać ani kim byli, to też próbował skryć się za pobliskim drzewem. Niestety nie udało mu się to, gdyż został zauważony i nim się spostrzegł mężczyźni zaczęli zmierzać w jego stronę. W miarę zmniejszenia odległości można było zauważyć szczegółowy wygląd mężczyzn. Jeden był szczupły, wysoki posiadał średniej długości brązowe włosy, ubrany był w szarą tunikę i brązowe spodnie, w dłoni dzierżył kosę. Wyglądał młodo, na oko miał 23 lata. Drugi natomiast był stosunkowo niski i gruby, łysy, a jego okrągła twarz wskazywała na to, że znajdował się w średnim wieku. Jego ubiór nie różnił się niczym od jego towarzysza, natomiast w ręku trzymał siekierę. Gdy podeszli już blisko Conan powiedział:

- Stójcie! Po co tu leziecie? Kim jesteście? Jak mniemam pewnie zbóje jakieś…
- Jak co masz? – zapytał ten niski.
– Żadne zbóje, my proste chłopy z pobliskiej sioły, jak ty możesz nas z tymi hultajami mylić… - wtrącił wysoki mężczyzna.
- Jak MNIEMAM – mag skierował te słowa do niskiego chłopa – Macie broń, jest was dwóch i podchodzicie do nieznajomego w lesie, macie mnie z głupiego czy jak?
- Tyż mom sibie i tego ni mówie bo to chyba kożdy głupi by to zrozumioł – powiedział niski- Przestań Cuber to jest język miastowych ty go nie zrozumiesz, dobrze, że twoja głowa ścinanie drzew przyswoiła bo byś był bezrobotny – powiedział wysoki.
- Henry ile rozy jo ci godołym… nie godej jak te głupki z mieściny bo bydzie z cibie taki lyń jak z nich…

         Dobra, a więc ten niski to Cuber a wysoki to Henry. Jeden tępy jak obuch jego siekiery a drugi przynajmniej umie rozmawiać. Nawet jak to są bandyci to z ich inteligencją nic mi nie grozi. Nie ma co, dobrana z nich para. No więc będzie trzeba znaleźć jakiś wspólny język, rozmyślał mag, kiedy dwójka mężczyzn się kłóciła.

- Dobra … Na początku chciałbym cię panie przeprosić za to, że używałem nieznanych ci słów- skierował te słowa do Cubera – Jak tak na was patrzę to na bandytów nie wyglądacie, więc czego ode mnie chcecie i po co wam te narzędzia?
- Pocz Henry, pierwszy miesczok, który mnie przeprosił – powiedział Cuber nie kryjąc uśmiechu – Już cię lubia mieszczoku, bydzie z cibie jeszcze chłop, mosz zadatki, a godo ci to chłop, którygo ojciec tyż jest chłopem i jego dziad i pra dziad tyż chłopym były.
- Nie widziałeś może małego chłopca, ma około 9 wiosen, niedawno zaginął i musimy go znaleźć… a co do broni to ostatnio jakiś potwór chyba grasuje, 5 chłopów zginęło przez ostatnią kwartę. Wątpię czy tym dasz sobie radę się obronić – powiedział Henry ignorując towarzysza po czym wskazał palcem na kij czarodzieja.
- O mnie się nie bój, to akurat jest tylko mała pomoc, a co do chłopca żadnego nie widzieliśmy…
- Pewnyś siebie jest mieszczoku, ale chudyś jak sztyl od kosy Henry’ego, ni mosz tyla siły co by tą cholerę załatwić. Rzucej te gałynzie, bo jak widzę, to żeś podróżny i idź zymnom do sioły mom ja dużą chatę, a i żuna dobro kucharka jest to i dobrze gymbę napchosz. Sioła kawołek na północ jest.
- Po takim zaproszeniu na pewno przyjdzie… - powiedział Henry.
- Cicho bydź, jo godom z mieszczokim i un przyjmie zyproszynie, rocja? – odwarknął się Henry’emu, i popatrzył z uśmiechem w stronę Conana.
- Przyjmie, przyjmie… ale mam jeszcze dwoje kompanów i nie chciałbym ci sprawiać kłopotów.
- Wy mieszczoki zawsze jestyśta takie hunorowe… jo wom pokoże, że moja chupa wszystkich zmieści, gdzie uni są… tylko ich nie wołej bo jeszcze ta cholera nam przyleci… leć po nich my poczekomy…

Po słowach Cubera poleciał w stronę wozu spotykając po drodze Carmen. Opowiedział jej o chłopach chłopcu , potworze i zaproszeniu, które otrzymali. Nie czekając ruszył do Eldarrina, niestety nigdzie go nie było, dlatego zostawił kartkę w wozie, mówiącą dokąd zmierzają. Nie minęło wiele czasu gdy spotkał się z chłopami tam gdzie czekali.
Awatar użytkownika
Eldarrin
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Zmiennokształtny - Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Eldarrin »

        Po wejściu z powrotem do lato-wozu schował skrzydła i usiadł na siedzonku zakrywając uszy przed ogłuszającymi krzykami murzynki i zdziwionym spojrzeniem czarodzieja.
- Kobieto! Rozumiem że jesteś wystraszona, naprawdę rozumiem ale przestań się drzeć jak sprzedawca gotowanych kukurydz na targu! "KUKURYDZA W DZIEŃ UPALNY WZMACNIA POPĘD SEKSUALNY, I DLA PANI I DLA PANA KUKURYDZA GOTOWANA!" No kobito, litości! - przekrzyczał Carmen zirytowany ciągłymi krzykami. - No, tylko tyle i aż tyle.
Kiedy już ochłonął a Conan przystąpił do lądowania ściągnął z siebie koszulę i kamizelkę, które przedziurawił gdy wyrosły mu skrzydła. "Jak mogli przegapić taki szczgół przy rzucaniu zaklęcia, że ubranie jest teleportowane do osobnego wymiaru jedynie przy pełnej przemianie w hybrydę lub smoka" Ukazał tym swój męski sześciopak, prężne muskuły i przeogromne bicepsy, a przynajmniej lubiły je opisywać pewne piękne "mecenaski sztuki".

        W trakcie lądowania awaryjnego trzymał się mocno siedzenia i próbował nie wypaść bo to mogło by się źle skończyć. Ułamanie koła skomentował cichy przekleństwem, ale i tak cieszył się że ułamało się koło a nie połowa wozu. Po wywróceniu wozu pozwolił wyjść Carmen i Conanowi. Przy okazji odłożył w nim swoją torbę z żeczami. Nikt jej tu raczej nie ukradnie.
- Panie przodem. - szepnął.
- Nie trzeba zbierać drewna, ja mogę was... - odpowiadał na pomysł czarodzieja, ale został zagłuszony przez wrzaski cyganki, która zaczęła narzekać jak jakić pijany polityk. Gdy już skończyła czarodziej wszedł między drzewa a ona tuż za nim.
- Aleeeee, ja potrafię latać, jestem smokołakiem... i was też mógłbym zabrać do jakiegoś miasta! - krzyczał coraz ciszej poddanym głosem. - Do diaska... To ja idę poszukać czegoś do jedzenia!

         "Tylko co ja tu miałbym znaleźć, jagódki?" Szedł tak przez las prawie że bez celu rozmyślając nad spotkanymi ludźmi, jadalnością brązowych grzybków i tym, że powinien zostać w tej koszuli. Postanowił skupić się na drugim pytaniu i zerwał jednego grzybka z kupki. "Przypomina borowika, ale nóżkę jest dłóższą i ma blaszki." Zastanawiał się przez chwilę co z nim zrobić, aż w końcu zdecydował że po prostu go spróbuje. Ugryzł kapelusz, porzuł i został obezwładniony obłędnym smakiem - trochę słodkim, mocno aromatycznym i o specyficznej konsystencji. Zabrał się natychmiast za zbieranie większej ilości grzybków i chowanie ich do zapasowej sakiewki przy pasie. Zaczął tracić równowagę, aż upadł na trawę i zamknął oczy.

        Kiedy je otworzył znajdował się w innym świecie. Świecie kolorowym i energicznym. Dokładniej to nad nim, gdyż spadał. Gdy już miał dotknąć ziemi wyrósł pod nim olbrzymi kwiat od którego odbił się do przodu. Po nim był następny i następny! Aż wpadł do wielkiego jeziora słodkiej lawy które go wciągnęła pod powierzchnię. Pod nią była suchutka łąka najpiękniejszych kwiatów. Pobiegł po niej w stronę słonca z twarzą śmiejącego się bobasa. Nawet nie zauważył kiedy obok niego pojawiły się dwie anielice, które złapały go za ręce i wzleciały z nim do nieba gdzie anioły i anielice, demony i demonice, dusze i duszyce, smoki i smoczyce, wampiry i wampirzyce, czarodzieje i czarodziejki, weganie i weganki, i tak dalej ucztowali razem z Bogiem. Gdy go zauważyli zaczęli go zapraszać do uczty. Eldarrin podchodził do nich z każdym krokiem otrzymując złote przedmioty pojawiające się z nikąd. Złota lutnia, złoty kielich pełen krwisto-czerwonego wina, złota czapka ale lekka jak piórko egzotycznego ptaka które było do niej przyczepione. Jednakże kiedy miał zrobić ostatni krok chmury pod jego stopami rozstąpiły się i spadł z nieba jak kamień w wodę. Spadając słyszał tylko świst wiatru i krzyki gości po czym przez jego ciało przeszła potężna fala bólu.

- Oj boziu jedyny, gdzie ja jestem? - wymruczał do siebie rozglądając się. Ledwo co widział w wszechogarniającym mroku, ale po dźwiękach i zapachu domyślił się że jest w jakiejś jaskini. Spróbował wstać ale głowa postanowiła wybrać się na karuzelę, a żołądek wybrał opcję ekstra ekstrymalną. W dodatku paliła go cała prawa część ciała. Spróbował ponownie i tym razem udało mu się usiąść.
- Dobrze że wziąłem tylko jednego gryza, bo bym jeszcze w tym niebie został. - Gdy oczy w końcu przystosowały się do mroku obejrzał otoczenie i zabrało mu dech w piersi. Przy ścianach leżały martwe ciała jakiś farmerów ubranych w prowizoryczne pancerze z krowiej skóry. Co gorsza, to były świeże ciała. Wyliczył ich około sześciu. Zauważył że obok niego leżał jakiś chłopiec. Smokołak doczołgał się do niego. "Uff, jest tylko nieprzytomny i nie wygląda na zagłodzonego."
- Dobra młody, musimy jakoś stąd teraz wyjść - to mówiąc poszukał jakiegoś wyjścia, korytarza czy czegoś podobnego. Niestety ściany nie miały nawet najmniejszego otworku. Dopiero w suficie był otwór o średnicy jednego metra.
- Cholera jasna, jak ja przez to wpadłem? Ja tam wskoczyłem czy coś mnie tam zaciągneło? Czy oni też tu wpadli po zjedzeniu grzybów? Jeśli tak, to czy ten dzieciak też zjadł grzybka? Coraz więcek pytań, a coraz mniej odpowiedzi... - westchnął głośno. - No dobra, raz kozie śmierć.
Zdjął buty żeby ich nie uszkodzić podczas przemian. Z pleców wyrosły mu skrzydła a z palców u rąk i stóp dla łatwiejszej wspinaczki wyrosły pazury, dodatkowo pokrył je łuskami. Podleciał do otworu i łapiąc się wystającej skałki ułożył skrzydła wzdłuż ciała i rozpoczął wspinaczkę. "To łatwiejsze niż się spodziewałem. Każdy by tak umiał. Prawa ręka, lewa ręka, prawa noga, lewa noga..."


        Po kilku minutach wyszedł na powierzchnię. Było już ciemno, dlatego wcześniej nie zauważył wyjścia.
- To teraz muszę jakoś wyciągnąć tego młodego. - Szukał jakieś liny lub liany, ale w ciemności nie mógł żadnej znaleźć.
- Z czego by tu zrobić jakąś pochodnię. Gałęzie są wszędzie, ale potrzebuję jeszcze czegoś co podtrzyma płomień. Jakieś płótno czy... - spojrzał na swoje spodnie. - Co jest nie tak z tym dniem, co ja takiego złego zrobiłem?! - Zrezygnowany począł ściągać spodnie, po czym owinął nimi kawałek gałęzi. Nie chciało mu się zapalać jej zaklęciem, więc po prostu przemienił swoją głowę w smoczą i zionął ogniem. Żeby zionąć musiał dodatkowo zmienić swoją pierś więc wyglądał już prawie całkowicie jak hybryda smoka z człowiekiem.
- Jak by tu teraz go wyciągnąć - zastanowił się. - Mam tylko gacie i buty, które zostawiłem w jaskini, torbę schowałem do wozu. Czyli nie mam praktycznie nic. Chyba poszukam pomocy.

        Wzleciał w powietrze w poszukiwaniu polanki gdzie wylądowali. Ostatnie miejsce gdzie rozmawiał z czarodziejem i cyganką. Wypatrzył je dosyć szybko. Podleciał do niej ale nie znalazł żywej duszy. Wszedł do wozu i znalazł przyczepioną kartkę.
- Bla bla, bla bla... Imprezować se poszli! Ja im tego nie wybaczę! - wyskoczył z wozu i udał się w kierunku wskazanym przez notatkę. Usłyszał nagle za sobą dziwne szuranie. Gdy się obrócił, zobaczył 6 wieśniaków, z ostatnim po prawej trzymającym dzieciaka przerzuconego przez ramię jak worek ziemniaków. Byli w idealnym stanie - czyści, zdrowi, w czystych ciuchach bez pancerzy, trzymając widły. Jedyne co ich odróżniało od zwykłych wieśniaków to oczy. Białe oczy bez tęczówek.
- O KURWAAA!!!

Ostatnio edytowane przez Eldarrin 7 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Awatar użytkownika
Carmen
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Pustynny Elf
Profesje: Bard , Złodziej , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Carmen »

- No to jedziem! - powiedziała Murzynka, zacierając ręce i z uśmiechem patrząc na Conana. - Tylko poczekaj chwilę, bo coś mi się zdaje, że pióro mi się przekrzywiło...
Poleciała szybko do resztek wozu, ale jak na złość lustro było w rozsypce, więc zrezygnowała praktycznie ze wszystkiego co miała w dredach i poszarpała, powyjmowała pióra i biżuterię. A potem włożyła do stanika, co by nikt nie ukradł przechodząc tędy.
- Już idę, idę! - krzyknęła do czarodzieja, jak już wygramoliła się z wozu i biegła w jego stronę. Na szczęście mili panowie nie poszli sobie daleko. No i byli mili, jak na miłych panów przystało.
- Oh, a jaka paniusia ładniutka! Ciekawe, czy masz ty jakiego kawaliera - mrugnął do niej ten wyższy, Henry. Niemalże z przyzwyczajenia cyganka pomachała mu zalotnie, mrugnęła i uśmiechnęła się.
- Ahaha, pan chyba jest zbyt miły...
- Całuję rączki, całuję! - Pochylił się ten gruby, przepchał przed pierwszego i chwycił w łapska dłoń Carmen.
- Ej, ty, Cuber, a skąd ty znosz taki mieszczuchowskie wygibasy? - towarzysz trącił go ramieniem.
- Hehe, się wie, kulturka musi być, hyhy - uśmiechnął się do Murzynki i przeczesał włosy dłonią. Wtedy dopiero zwrócił się i do czarodzieja - Ino się przywitać chciołem, a już do ciebie paniczu przechodzę. - poklepał Conana po ramieniu, szepcząc do niego - Te, panie, jakie kwiotki by się przydało dziołsze wyrwać, nie? Kierde, jo ni wim co zrobić z takom, pewnie będzie się śmioć się, że jeżech zy wsi... Ja łogarne chałupe, a ty pomóż chopie!
Henry w tym czasie powiadomił cygankę o niebezpieczeństwach w lesie.
- Ale ni ma się czego bać, mała, jo to z grobiomi potrafię takie rzeczy...
- Ej, chopie, nie godej tyle! Ciepia wom darmowe gościne i żarło, to co my tu jeszcze robim? Do gospody!
Wtedy wszyscy usłyszeli krzyk, który chyba należał do tego bardo-smoka z gospody...
- O KURWAAA!!!
Zablokowany

Wróć do „Adrion”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość