Turmalia[ Centrum ] Rebelia w Turmalii

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

[ Centrum ] Rebelia w Turmalii

Post autor: Viktor »

Zbliżało się południe, strażnicy Turmalii patrolujący ulice, powoli udawali się do koszar by zmienić wartę. W powietrzu unosiła się woń ryb, potu, śmierdzących rybaków i pieczeni, ktoś musiał świętować by takie danie przyrządzić. Wysoki mężczyzna z kasztanową brodą rzucił deskę na pokład statku, po której można było zejść. Ludzie i inni przedstawiciele różnych ras, po kolei schodzili po desce, która skrzypiała i trzaskała jakby miała za chwilę się złamać. Niski i dosyć cherlawej krzepy krasnolud przeraził się gdy deska trzasnęła, momentalnie stracił równowagę i wpadł do wody. Śmiechu było po pachy, zaś sam krasnolud krzyczał i przeklinał jak prawdziwy mistrz, podczas wdrapywania się na dok. Zejście po desce było o wiele łatwiejsze niż przypuszczał Emisariusz.

Na dole odwrócił się i gestem dłoni pożegnał kapitana, z którym grał w aramje ( czyt. Aramże ) przez większość czasu. Tym samym wygrywając trochę grosza. Poprawił swój ekwipunek, czyli swój miecz na plecach i torbę którą miał przerzuconą przez ramię. Mimo burz i ulew jakie panowały podczas podróży, zawartość torby pozostała sucha, z czego się cieszył. Nie podobała mu się wszechobecna woń, jaka tu panowała. Miał cichą nadzieję że tam gdzie się zakwateruje nie będzie śmierdzieć, przynajmniej aż tak. Ruszył przed siebie, stąpając po starych deskach doków które skrzypiały irytująco przy każdym kroku. Mijając różne statki, kutry i łodzie, jedna przykuła jego uwagę, mała żółta łódeczka o nazwie, która ordynarnie określiła jeden z żeńskich narządów. Rześkie powietrze mówiło mu, że zanosiło się na deszcz, nie miał zamiaru moknąć więc przyśpieszył kroku by znaleźć nocleg. Mimo wszystko mógłby się zatrzymać w tawernie, ale towarzystwo w nim panujące niezbyt mu odpowiadało, nie wspominając o spaniu na podłodze. Nowi strażnicy już patrolowali ulice, mierząc wzrokiem przybysza w czarnych szatach, przechadzającego się ulicą. Ignorowali go, ale Emisariusz wiedział że zapadł im w pamięć.

Drogi były wykonane z kamiennych bloczków, dla powozów czy karawan musiało być to istne piekło. A dla domowników odgłosy stukotu musiały być niemniej przyjemne. Domy rozstawione na cała długość drogi były malowane na różne kolory, lecz w większości odcieniach bieli i błękitu. Gdzieś w oddali usłyszał zgiełk, wydawało się jakby tłum się zebrał na egzekucję. Uznał że czemu by nie popatrzeć, pierwszy raz jest w mieście więc małe rozeznanie o panującej sytuacji nie zaszkodzi.

Egzekucja to to nie była, ale równie widowiskowa. Drewniana scena rozłożona w centrum a na niej wysoki wąsacz w niebieskim płaszczu. Dookoła masa ludu, krzyki i wulgarne komentarze, obijały się o uszy, ale nie były one prowadzone do wąsacza na scenie. Teraz całe widowisko miało sens. Wielki Manifest odnośnie wyemigrowania nieludzi z miasta.
,,Rasizm zawsze był widowiskowy.’’ – Pomyślał Emisariusz.

- Witam, witam! – rozpoczął Wąsacz donośnym głosem. – Zebraliśmy się tutaj by wyrazić nasze niezadowolenie! Zebraliśmy się, by pokazać że nasze piękne miasto upada! Niech nas usłyszą i posłuchają! Co mamy do powiedzenia! - tłum złożony oczywiście tylko z ludzi, wiwatował i z uśmiechem na twarzy słuchał dalej Wąsacza, jakby był prorokiem.
- Za czasów mojego Ojca, jak i jego ojca, nie było mowy i przyjmowaniu tych zwierząt w nasze progi! Mam przypomnieć wam o zarazie jaka dotknęła nas niecałe dziesięć lat temu?! A pamiętacie kto ją przenosił?! Zabrudzone i śmierdzące elfy! Te same które mieszkają obok was! A te zapijaczone mordy zwane krasnoludami?! Wchodzą do karczm, do gospód i wszczynają bójki, niszczą nasze piękne miasto i wprowadzają chaos! Ja mówię stanowcze NIE! Przeciwko tym aktom wandalizmu! Nie wspominam już o innych dziwolągach które przybywają pod nasze bramy! Te same które przebywają w pobliżu waszych dzieci i rodzin!
Teraz tłum bardziej się zachowywał jak wojsko, krzyki nienawiści i chęć walki w oczach, przypomniały Emisariuszowi dlaczego opuścił rodzimą ziemię. Nie wiedział czy manifestacja trwa od dłuższego czasu, ale z pewnością szybko się nie skończy…
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Już drugi dzień mijał, jak była w podróży. Jechała wzdłuż Jadeitowego Wybrzeża w kierunku na wschód. Złocisty piasek odbijał jaskrawe, słoneczne światło, rażąc zbytnio w oczy. Powoli zmęczenie dawało znać o sobie. Pochłonięta swoimi myślami, nie mogła uwierzyć, że podjęła tak trudną decyzję, jak opuszczenie rodzinnego domu. W duchu śmiała się, że w końcu na coś się zdecydowała. Tylko, że to "coś" może wywrócić całe jej życie do góry nogami. Ale "raz kozie śmierć" - jak mawiała jej stara niania.
Po chwili poczuła dotkliwe pragnienie, zatrzymała się, zsiadła z konia , aby napić się trochę wody. Od strony morza poczuła lekki powiew morskiej bryzy. Było późne popołudnie. Spojrzała przed siebie. W oddali ujrzała niezwykle malownicze miasto, mieniące się biało-niebieskimi kolorami.

- Już niedaleko - ucieszyła się. Nowy przypływ energii dodał jej sił.

- No, dalej mój koniku, szybciej - wyszeptała, chwytając rumaka za grzywę i pognała do przodu.

Turmalia, portowe miasto, słynące z oryginalnej bajkowej architektury, przepięknych budowli w pastelowych tonacjach, będące siedzibą samej królowej, przywitała ją gwarem rozgadanych rybaków, wonią smażonej ryby.

- Zgłodniałam - pomyślała. Koń, jakby w odpowiedzi na to - potwierdził to lekkim rżeniem.

Niewiele się namyślając, postanowiła zatrzymać się w najbliższej karczmie, aby nakarmić siebie i swojego towarzysza podróży. Wjechała w niewielką uliczkę. Równomierne uderzenia kopyt w kamienny bruk, przyprawiały ją o lekki ból głowy, który coraz bardziej nasilał się.

Z boku uliczki ujrzała niewielki plac, na którym była drewniana scena, a wokół zebrany tłum, wznoszący okrzyki, popierające głośno przemawiającego jegomościa, w niebieskim płaszczu.
Domagał się usunięcia z miasta nieludzi, a więc elfów, krasnoludów oraz oczyszczenia z tego wszystkiego, co nie jest... człowiekiem.
- A więc chcą usunąć nieludzi z miasta... smutne - pomyślała. Ludzie coraz bardziej i śmielej wznosili okrzyki niezadowolenia, a nawet nienawiści. W końcu widząc, że tłum stał się na tyle agresywny i niebezpieczny, postanowiła zjechać koniem z placu i zatrzymać się tuż przy ścianie domu, uważnie obserwując dalszy rozwój wydarzeń...
Lana
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lana »

Zrządzenie losu chciało, aby Leannán Sí, elf, którego dawno temu okrzyknięto zabójcą, zjawił się u bram Turmalii, w tym samym czasie, gdy przybyli do niej Vanessa oraz Emis.
Chodziło oczywiście o uczestnictwo w zgromadzeniu i wyeliminowanie poszczególnych osób, które bezlitośnie napędzały to okrutne koło zamachowe.

Niektórzy w tym mieście sądzili, że Bestia z Shan zginęła, bo gdy mężczyzna ukrywał się w Szepczącym Lesie, wieści o nim na jakiś czas ucichły, pozostawiając wyłącznie domysły i kłamliwe opowieści przekazywane z ust do ust. Las był doskonałą kryjówką dla zabójcy.

Lana zjawił się w pobliżu placu chwilę po tym, gdy wąsacz zaczął przemawiać do tłumu. Ubrany w podniszczony płaszcz, zasłaniający jego uszy, zdradzające poniekąd rasę, ze swym wzrostem i młodzieńczą twarzą, wyglądał jak dziecko. Bystre, lekko zmrużone oczy przyglądały się przemowie mężczyzny z nieskrywaną pogardą.
Aby dotrzeć bliżej, stanąć tuż za plecami tłumu, minął po drodze Vanessę i koniec końców, zatrzymał się nieopodal Emisa. Wydawał się być skupiony wyłącznie na tych słowach, powtarzanych przez starego niczym mantra.
W którymś momencie niepozorny elf wyciągnął z kieszeni podartego płaszcza, dmuchawkę. Dobycie miecza byłoby zbyt ryzykowne w murach miasta i naraziłoby życie niewinnych ludzi. Poza tym Lana nigdy nie przeceniał swoich możliwości. Wolał być ostrożny, niż stracić życie z powodu własnej głupoty.
Po chwili bezczynnej obserwacji, dyskretnie wyjął także zestaw dłuższych iglic, nasączonych trucizną, służących bez wątpliwości do zabijania.
Wysunąwszy jedną z nich, włożył ją do broni. Przyłożył ustnik do warg. Chwilę odczekał nim w niego dmuchnął. Iglica, niczym strzała wytrawnego łucznika, przecięła powietrze i ugodziła przywódcę stojącego na podeście, prosto w tętnicę.
Nie minęło kilka sekund, a rozległ się krzyk.
Krew, przywodziła na myśl wodę święconą, zmywającą grzechy ofiary, gdy, chwila po chwili, zabarwiała jego jasne szaty karmazynem.
Tłum stanowiący jeden, pozbawiony mózgu organizm, zamarł. Tylko Lana, naciągając bardziej kaptur na twarz, przemykał już pod ścianą budynku, znikając ostatecznie w jednej z pobocznych uliczek.
Za chwilę podest zbroczyło tyle krwi, że wyglądał on jakby zarżnięto na nim prosiaka.
Emis nie mylił się. Niewątpliwie była to egzekucja. Zamierzone zabójstwo.
Ludzie zwariowali. Jak spłoszone bydło, zaczęli biegać we wszystkie strony, przeciskając się przez siebie, zadeptując tych, którzy się przewrócili... W Turmalii zapanował chaos.
Awatar użytkownika
Wilkomir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wilkomir »

Jako jeden z najlepszych łuczników w Bractwie, jeśli nie najlepszy, Wilkomir dostał zadanie eskorty grupy dyplomatów zmierzających do Turmali. Sam dostał propozycję zostania dyplomatą w Bractwie, ale on wolał dalej biegać po lesie z łukiem niźli przemieszczać się karocą w dostojnych szatach. Podróż z Danae minęła spokojnie i już wjeżdżali do miasta. Tam dyplomaci zostali odprowadzeni do mniejszej siedziby Bractwa,a eskorta złożona z pięciu łuczników i pięciu mieczników dostała wolne. Wśród nich były trzy elfy, dwa krasnoludy i kotołak kobieta. A raczej dziewczyna, dziewiętnastoletnia Amelia. W przeciwieństwie do innych kotołaków, ona nie lubiła samotności. Dlatego przystała do Bractwa. A tam ją wszyscy od razu polubili. No bo jak nie lubić smukłej i ślicznej dziewczyny z uszami kotka? Więc eskorta składała się z czterech ludzi i sześciu nieludzi. Wszyscy, poza Wilkomirem i Amelią, która do niego dołączyła, pognali do karczmy, by schlać się do nieprzytomności i zasnąć pod stołem. Łucznik natomiast skierował się w stronę centrum miasta.
- Byłaś tu kiedyś? - spytał Amelię.
- Raz. Dawno temu, jeszcze przed przystąpieniem do Bractwa - uśmiechnęła się dziewczyna. A uśmiech miała zniewalający.
- Ja jestem pierwszy raz. Chodźmy poszukać czegoś ciekawego - zaproponował Wilkomir. Znał Amelię odkąd pierwszego dnia przybyła do Bractwa. Był już wtedy nadzorcą i dziewczyna została jego podopieczną. Lubił ją, a ona lubiła jego. Nie był to romans ani nawet przyjaźń, tylko zwykła sympatia. Często rozmawiali, Amelia zwierzała się Wilkomirowi, jako człowiekowi uczciwemu i potrafiącemu dotrzymać tajemnicy, a przy tym skoremu do pomocy. A jeśli chodzi o Amelię, bardzo skoremu. Była nawet kiedyś sytuacja, jak ten spokojny, pogodny i pokojowo nastawiony do świata człowiek, omal nie zabił gołymi pięściami jakiegoś pijaczyny, który najpierw udawał szarmanckiego i czarującego księcia i uwiódł młodą Amelię, a potem zaczął się do niej dobierać, będąc w stanie wskazującym. Dziewczyna przybiegła z płaczem do Wilkomira, a ten, wychodząc tak, jak go zastała, czyli w samych spodniach, bez kaftanu i butów, w srogą zimę, odnalazł gagatka i tak go sprał, że tamten już nigdy nie poderwie żadnej dziewczyny. Po tym wyczynie wszyscy wiedzieli, że z łucznikiem nie ma żartów i potrafi być groźny, jeśli chodzi o jego bliskich. Teraz Amelia szła obok niego, uśmiechając się szeroko i rozglądała się na boki. Zarówno ona, jak i łucznik usłyszeli zgiełk przy scenie.
Jeszcze chwilę temu przemawiał tam mężczyzna, zachęcający do wygnania nieludzi z miasta. Teraz leżał martwy w kałuży własnej krwi. Zbiorowisko zmieniło się w tłum dzikich zwierząt. Wszyscy wiedzieli, że ten mord to sprawka nieludzi. Tylko nie wiedzieli których. Dlatego zaczęto atakować wszystkich. Ktoś w pewnej chwili rzucił się na Amelię, ale Wilkomir w porę ją odepchnął i uderzył delikwenta prosto w twarz, łamiąc mu przy tym nos.
- Lepiej stąd chodźmy. Robi się tu nieprzyjemnie - zaproponował. W drodze do karczmy, gdzie przebywali ich towarzysze, łucznik i kotka musieli zmierzyć się jeszcze z kilkoma napastnikami. Szczęśliwie jednak dotarli do celu, ale tam tez już dotarły rozróby. Teraz na środku pomieszczenia stało sześć osób, otaczając dwa ciała. To były krasnoludy. Wokół kręgu stało pełno chłopów, pijaków i rzezimieszków, z wyciągniętymi mieczami, sztyletami czy pałkami.
- Wilkomir! Zaskoczyli nas. Tori i Nori nie żyją! - wrzasnął elf, parując atak jednego z napastników.
W jednej chwili wszyscy się odwrócili i w drzwiach zobaczyli łucznika z dziewczyną.
- Kolejny nieludź! - krzyknął jakiś pijak. I zdrajca. Trzyma z tymi parszywymi zwierzętami!
Wilkomir dobył miecza i gotów był do obrony. Atak nadszedł od razu. Będąc jednak wyszkolonym wojownikiem, garstka chłopów nie stanowi żadnego wyzwania. A tutaj była trochę większa garstka. Gdyby to była równa walka, Wilkomir nie byłby tutaj nawet potrzebny. Ale jego bracia zostali zaskoczeni i byli dosyć pijani. Amelia wyjęła dwa noże i stojąc obok łucznika parowała kolejno ciosy i wyprowadzała błyskawicznie kontry. Nauczyła się sporo przez kilka lat w Bractwie. Napastnicy padali jeden po drugim, atakowani z dwóch stron. Teraz nie mieli najmniejszych szans. Ale co potem? Wśród dyplomatów także byli nieludzie. Musieli jakoś uciec z miasta.
- Zabili Toriego i Noriego. Jak spokojnie żłopali piwo - opowiadał jeden z ludzi z eskorty. - Kazali nam się wynosić i zostawić tych nieludzi dla nich.
Opowiadającym był nowo przyjęty do organizacji, dwudziestokilku letni Jarred. Wysoki, chudy chłopak, sprawnie władający mieczem, ale to była jego pierwsza prawdziwa walka. To miało być jego pierwsze zadania, a został rzucony na najgłębszą wodę.
- Dobrze zrobiłeś, że zostałeś. Trzeba się wydostać z tego przeklętego miasta. Ktoś jest ranny? - mówił Wilkomir.
- Mnie drasnęli po nodze, jeden elf ma chyba odciętego palca, na szczęście małego. Reszta chyba w porządku.
- Dobra. Zbieramy się i wracamy do Danae. Znaleźć tych dyplomatów! - krzyknął.
- Nie żyją - ktoś z tyłu odpowiedział
- Psia mać! - zaklął Wilkomir.
- Przed chwilą przybył list z Leoni. Od samego założyciela! - mówiąc to, ktoś miał na myśli oczywiście założyciela Bractwa. - Do ciebie, Wilkomirze.
- Daj go tu - nakazał i wyjął list z koperty. - "Drogi Wilkomirze. Do Leoni dotarły już wieści o rebelii w Turmali. Wiemy także o śmierci naszych dyplomatów. W mieście przebywa jeszcze jeden ważny człowiek. Spoza organizacji. Zwie się Zagun. To krasnolud, a co z tym idzie jest w wielkim niebezpieczeństwie. Musisz go jak najszybciej odnaleźć i odeskortować w bezpieczne miejsce. Z poważaniem. Sir Ronald"
- Masz sam go znaleźć? Nie ma mowy! Pomożemy ci! - krzyknęła Amelia.
- Nie. Dla was najbezpieczniej będzie stąd wyjechać. Sam zrobię to szybciej. Macie wyjeżdżać! Teraz! - krzyczał Wilkomir. - To rozkaz.
A rozkazu Nadzorcy i członka rady musieli słuchać. Pozbierali się szybko, Amelia cmoknęła łucznika w policzek na szczęście i już po chwili reszta eskorty ruszyła w drogę powrotną do Danae.
Wilkomir schował miecz, poprawił łęczysko w pokrowcu, sprawdził stan cięciwy i wyszedł na zewnątrz.
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Viktor »

Emisariusz już powoli chciał ruszyć dalej, by odnaleźć odpowiednią gospodę do noclegu a na następny dzień poszukać roboty. Wąsacz już zdawał się nudny, a zgiełk stawał się już męczący. Odwrócił wzrok i dostrzegł dmuchawkę wystającą zza ramion kobiety i mężczyzny. Spróbował szybko ją zbić w dół, niestety nie udało się. Zanim wykonał swój ruch, igła już miała miejsce w powietrzu.
Zanim dotarła do celu, Emisariusz skwitował sytuację jednym dosadnym słowem. Wąsacz upadł tonąc we własnej krwi. Tłum oszalał, zaczął taranować każdego kto był najmniej zainteresowany tym co się przed chwilą zdarzyło. Emisariusz się wycofał i wykonywał zręczne ruchy tylko by prześlizgnąć się przez tłum do skrzyń, które były ustawianie niedaleko zakładu szewskiego. Wdrapał się na nie, a z nich uchwycił się kwiecistego balkonu, na który wszedł. Teraz mógł przypatrzeć się całej sytuacji.
Tłum był podzielony na trzy części, pierwsza z nich typowo rzuciła się do ucieczki do swych domostw, chyba najbardziej rozsądna decyzja. Zaś druga chwyciła za broń, wszystko co znalazło się pod ręką, deski, miotły, metalowe ornamenty, które tylko czekały na zamieszczenie nad drzwiami. A w najgorszym przypadku chwytali za miecze czy sztylety, które mieli ze sobą co poniektórzy. Rozpoczął się Pogrom…

Wiedział co się teraz stanie. Straż zamknie bramy miasta, by walki nie przeniosły się na osady w pobliżu i role uprawne. Zostanie wprowadzona Dyrektywa Inwestygacyjna, na której ucierpią obie grupy. A naprawa strat poniesie ogromne koszty. Ekonomia miasta obniży się, a za tym idzie większa bieda tam gdzie już ona panuje. Już teraz można dostrzec zniszczone fundamenty, wybite okna, ludzi dosłownie wdeptanych w ziemię i pierwsze oznaki wojny pomiędzy ludźmi a innymi rasami.
Strażnicy zebrali się na głównym placu, detektywi wraz z koronerem badają ciało.’’ Szybcy są. ‘’ - pomyślał. Reszta straży udała się na mury by zamknąć bramy. Tak jak przewidział.
Usłyszał szybkie kroki za sobą, odwrócił się, drzwiczki wyjściowe na balkon otwarły się z impetem a z nich wyskoczył elf, z sztyletem uniesionym w górze. Unik w prawo i uderzenie lewym łokciem w szczękę, wystarczyły by uniknąć ostrza. Emisariusz prawą dłonią chwycił bawełnianą koszulę elfa i wrzucił go z powrotem do mieszkania, elf upadł i zatoczył się na podłodze. Zamknął drzwiczki od balkonu i rozejrzał się. Przerażona trójka w kącie pomieszczenia łkała i trzęsła się ze strachu. Dwojga elfich dzieci opatulone w matkę o rudych włosach, miały zakryte oczy przez matkę, ona zaś wpatrzona była w Emisariusza jak w kata, który za chwilę miał dokonać egzekucji na jej mężu.

– Proszę! Miej litość! nic nie zrobiliśmy! – Elf krzyczał łamliwym głosem spoglądając co rusz na Emisariusza i na swoją rodzinę. Wściekły tłum dobijał się do drzwi mieszkań żądając wydania nieludzi.
– Schowajcie się, szybko! – krzyknął Emisariusz wskazując palcem na parawan, który stał po przeciwnej stronie od kobiety z dziećmi. On sam ściągnął swoją szatę, rozchylił guziki w koszuli i ściągnął spinacz z kucyka oraz rozczochrał włosy. Chwycił butelkę wina otwarł ją, wylał trochę zawartości na dywan i wziął większy łyk. Uderzenia w drzwi rozległy się po całym pomieszczeniu.
– Otwierać! Bo wyważymy drzwi! – odezwał się męski i grubiański głos.
Gdy elfowie schowali się za parawanem, Emisariusz otwarł drzwi, zgarbiony, chwiejący się i z przymrużonymi oczami krzyknął:
– Paszoł mi stąd wy matoły! Nie chce nic kupować! A ten festiwal w rzyć se wsadźcie! – pociągnął głębszy łyk i spojrzał na łysego mężczyznę z czarnym zarostem i piwnym brzuchem. – Co jest? Zakochałeś się?!
Łysol chciał go uderzyć, ale został powstrzymany przez jednego z jego pobocznych. – Jest pijany i swój. Chodź, musimy znaleźć te przeklęte wiewiórki. Emisariusz zamknął drzwi i nasłuchiwał. Gdy odgłosy ucichły, odłożył butelkę na komodę która stała tuż obok.
– Przepraszam za dywan. – skwitował i rozpoczął się ubierać w swoje rzeczy. Elf wyszedł zza parawanu wraz z swoją żoną i dziećmi.
– Uratowałeś nas, j-jak możemy ci się odwdzięczyć? Damy ci wszystko co mamy! – Emisariusz ułożył palec na ustach w geście by zachować ciszę.
– A ile masz? – spytał zajmując się spinaniem swojej szaty.
Elf pobiegł do szafy, odsunął ją na bok i spod deski wyciągnął średniej wielkości kufer. Otwarł kufer i wyciągnął cztery sakiewki I złoty amulet. – Proszę, weź to nic w porównaniu do mojej żony i dzieci.
Emisariusz chwycił dwie sakiewki i amulet. Amulet wsadził do wewnętrznej kieszeni płaszcza, a dwie sakiewki wypełnione srebrnymi orłami jak sprawdził, wrzucił do torby, którą nosi u lewego boku pasa.
– Nie jestem chciwy, resztę zachowaj. – Elf zdziwiony postępowaniem człowieka, schował kufer pod podłogą. Gdy docisnął deskę od podłogi usłyszał tupniecie drzwi. Mężczyzna w czarnych szatach znikł.

Walki przeniosły się na inną dzielnicę, a strażnicy już tam biegli. Emisariusz schowany w cieniu kamienicy lekko się wychylił szukając przypadkowych oczu. Bycie przesłuchiwanym z torba pełną orłów źle wróży. Na szczęście się ściemniło, a chmury z oddali zwiastowały deszcz. Nie miał zamiaru moknąć szczególnie podczas pogromu. Szybkim krokiem udał się przed siebie, do gospody którą widział na drodze do centrum.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Vanessa widząc coraz bardziej hałaśliwy tłum, zaczęła się dyskretnie wycofywać. Była na tyle świadoma , że od razu wolała udać się w miarę bezpieczne miejsce. Krzyki, wrzaski zawsze budziły jej niepokój. Jeszcze tylko spojrzała ukradkiem przez ramię w kierunku sceny i zobaczyła upadającego człowieka, który krztusił się, krwawiąc jednocześnie. Tego było już za wiele. Doznała szoku. Co to za ludzie - pomyślała. Przecież ktoś zabił człowieka na oczach tłumu. Coraz bardziej była zdenerwowana. Tym bardziej przyśpieszyła kroku, chwytając konia za uzdę. Ruszyła przed siebie, w stronę zabudowań. Zaczęła biec, aby jak najszybciej uciec stamtąd. W głowie jej się kręciło od tego wszystkiego, pragnęła jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Nieopodal, w podwórzu znalazła otwarte drzwi budynku, z którego ktoś wynosił słomę.

- Gospodarzu - zawołała donośnym, zachrypniętym głosem. Szybko nakarm mojego konia, bo bardzo zmęczony podróżą. Przydałoby się, aby odpoczął, zapłacę wam.
Starszy mężczyzna, o grubej posturze, ubrany w cienką koszulę i przykrótkie spodnie, kiwnął niedbale ręką, biorąc od niej kilkanaście ruenów. Wziął konia i nieco ożywionym głosem zapytał - Coś się stało, żeś taka zdyszana, jakiś hałas na placu, czyżby jakieś zamieszki?

- Dokładnie nie wiem, panie. Chyba ludzie wystąpili przeciwko nieludziom, uciekłam od zgiełku, widziałam tylko jak jakiś mężczyzna upadł na scenie i mocno krwawił. A ludzie wpadli w panikę i zrobił się straszny tumult.

- I dobrze - wykrzyknął. Sam pogoniłbym to tatałajstwo w siną dal. Rozpanoszyli się po całym mieście - kontynuował, ale Vanessa już nie słuchała jego marudzenia. Rozglądając się uważnie wokół, dostrzegła elegancko ubraną kobietę, która biegła w jej kierunku.

- Dziecko, co ty tu robisz! Uciekaj stąd, w mieście wybuchła panika. Za nią w popłochu biegła grupka przerażonych kobiet.

- Ale ja nie mam dokąd uciekać, proszę pani. Nie znam miasta - odpowiedziała zadyszana. Zauważyła, że kobieta była gustownie ubrana, nosiła luźną, czarna suknię, kombinację jedwabiu i szyfonu, wzbudzając zaufanie.

- W takim razie chodź ze mną. Nie bój się - spojrzała na nią życzliwie. Mieszkam tuż obok - dodała.

Kobieta nie czekając na zgodę, szybko wzięła ją za rękę i zaprowadziła po schodach, do góry.
Dziewczyna znalazła się w przestronnym pokoju z tarasem, z którego roztaczał się widok na morze. Na jednej ze ścian komnaty, wisiał ogromny arras, arcydzieło tkactwa alarańska werdiura, na szerokiej sofie leżał mały, biały kotek. Vanessa wyszła na taras i zamarła z przerażenia. Jej oczom ukazał się makabryczny widok. Niski, łysy krasnolud w zielonym płaszczu został uderzony siekierką w głowę, upadł nieprzytomny, nurzając się w kałuży krwi. Natychmiast podbiegło kilku nieludzi, próbując go ratować, ale bez rezultatu. Uderzenie było celne, krasnolud nie dawał najmniejszych oznak życia. Śmierć była natychmiastowa.
Vanessa nie wierzyła własnym oczom, ze strachu zaczęła cała dygotać. Coraz więcej rozkrzyczanych ludzi przemierzało ulicę, zapanował ogólny zgiełk, którego straże miasta nie były w stanie opanować. Miasto stopniowo pogrążało się w chaosie. Po chwili kobieta wyszła na taras, stanęła obok Vanessy i objęła ją ramieniem. Obie patrzyły z niedowierzaniem na coraz krwawsze zamieszki uliczne. Śmierć zbierała swoje żniwo. Krzyki, wrzaski, jęki mordowanych istot coraz bardziej nasilały się. Walki uliczne rozgorzały na dobre.

- Niech to się wreszcie skończy, ja tego nie wytrzymam. Kto w ogóle do tego dopuścił - dziewczyna wygarnęła z oburzeniem. Ktoś musi za to odpowiedzieć - dalej krzyczała, cała się trzęsąc. Przez chwilę pożałowała, że tak lekkomyślnie opuściła rodzinny dom, który był miejscem spokojnym i bezpiecznym. Ale sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać... Czyżby zrobiła wielkie głupstwo?

- Chodźmy stąd, zrobiło się bardzo niebezpiecznie. To nie są widoki dla młodej dziewczyny. Też chcę, aby to się jak najszybciej skończyło - powiedziała ze łzami w oczach kobieta. Obie wyszły, zamykając starannie drzwi od tarasu. Zbliżał się wieczór, nadciągały ciemne chmury, zwiastujące ulewny deszcz, a może i burzę. Tej nocy Vanessa długo nie mogła zasnąć...
Lana
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lana »

Dochodząc do końca jednej z pobocznych uliczek, elf zrzucił z barków pelerynę, która go osłaniała i pospiesznie sięgnął po swój miecz, który dotąd związany był brudnymi szmatami, aby nie rzucał się tak bardzo w oczy. Wprawnym ruchem, zawiązał kawałki materiału na spracowanych, wytartych dłoniach i otarł pot z czoła do którego lepiły się końcówki rudej grzywki.
Był gotów do walki.
W oddali słychać było krzyki i odgłosy uderzanego o siebie metalu, dochodzące z okolic placu, przy którym to wszystko się zaczęło. Najważniejszy człowiek, który musiał zginąć, przed kilkoma minutami wyzionął ducha i to go uspokajało. Bez niego ci ludzie nie byli już tak silni. Nie było wokół nich nikogo, kto by nimi dowodził. Byli pogrążeni w chaosie, który w końcu mógł ich zgubić. Elf był o tym przekonany. Chyba, że… Szybko znaleźliby sobie nowego przywódcę.

Wtedy, zupełnie nagle i całkiem niedaleko, Lana usłyszał kobiecy krzyk. Odwracając się, dostrzegł u wejścia do uliczki, ciągniętą za włosy elfkę, której napastnik próbował poderżnąć gardło. Nie zastanawiając się ani chwili, wyciągnął z pochwy swój miecz, pędząc co sił w nogach, by ją ratować.
Nie zdążył.
Zabrakło kilku sekund, aby była bezpieczna. Dostrzegł, jak jej smukła szyja zalewa się krwią, a wątłe ciało opada na bruk. Chyba nigdy nie czuł takiej wściekłości, jaka ogarnęła go w tym momencie. Wściekłości na te podłe istoty i na samego siebie.

Błysnęła srebrzysta klinga lekko zakrzywionego, idealnie ostrego miecza. Oprawca nie zdążył nawet wyciągnąć swej broni w stronę napastnika, kiedy jego ciało rozdzieliło się na dwie połowy i z łoskotem runęło w błoto.
Nagle zlecieli się inni, pragnący rozlewu jego krwi. Nie dlatego, że rozpoznali w nim zabójcę, a po prostu dlatego, że był elfem.
Nie minęła chwila, a kolejny mężczyzna osunął się na ziemię. Jego twarz znieruchomiała, na zawsze przybierając wyraz zaskoczenia. Cud, że jeszcze trzymała się ciała...
Walka nieprzerwanie trwała. Atakowali kolejni, z pomocą przychodzili im następni... Lana przysiągłby, że nawet nie wiedział, jak wyglądają. Wpadł w trans, który przytępiał jego umysł, wyostrzając za to zmysły zabójcy.
Walka stała się swoistym tańcem klingi ze śmiercią, podczas którego kolejno upadały na bruk nowe ciała i inne, ludzkie szczątki. Wszystko działo się w zawrotnym tempie, jakby sam powiew wiatru wytwarzanego przez pęd ciała, zadawał im rany. Trwało to wszystko ledwie kilka minut, choć dla elfa ciągnęło się przez całą wieczność.
W którymś momencie miecz przeciwnika drasnął mu czoło. Przypomniało mu to pierwszą walkę, którą stoczył ze swym mistrzem. Wtedy zdawało się, że trochę oprzytomniał. Momentalnie wyrwał się z sideł bestii, która w nim mieszkała.
Poczuł się tak, jakby nagle ktoś podciął mu nogi: Jego ciało przewróciło się, a klinga w tym czasie wykonała ostatnie śmiertelne cięcie, zanim siły zupełnie go opuściły. Czasem popadał w taki stan: Był jak opętany przez diabła, niszcząc wszystko co miał na swej drodze, by, chwilę później, stać się tak słabym, że nie potrafił utrzymać się na nogach.
- „Znów to samo… Moje ciało… Nie mogę się ruszyć.” – Pomyślał, czując nagle, jak ktoś łapie go za szyję i bez trudu podnosi do góry, niczym szmacianą lalkę.
Miecz wypadł mu z ręki. Lana słyszał już tylko swój słabnący z wolna oddech, przez zaciskającą się wokół gardła, silną dłoń i bicie własnego serca. Jakby wokół nie istniały żadne inne dźwięki.
Po jego czole spłynęła gęsta struga krwi, a chłodne oczy zajrzały z pogardą w te, należące do człowieka. Przemknął przez nie cień bólu.
– „…To koniec.
Awatar użytkownika
Wilkomir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wilkomir »

Wilkomir wybiegł z karczmy, po drodze nokautując jeszcze jednego potencjalnego zabójcę. Wprawdzie był człowiekiem, ale wielu widziało jak bronił nieludzi. Teraz był zdrajcą. Jego sympatia, pokojowe nastawienie schowały się za determinacją, precyzją i zimnym opanowaniem. Ruszył przed siebie, nie wyciągając nawet ostrza. Chwilowo nie czuł potrzeby zabijać. Wokół niego panował chaos. Wszyscy kogoś tłukli. Zdarzało się, że i nieludzie obracali się przeciwko sobie. W powietrzu unosił się odór krwi, stali i potu. Co chwilę dało słyszeć się krzyki rozpaczy bądź bojowe wrzaski. Kolejny zbir nadbiegł z prawej. Wilkomir zwinnie uchylił się przed ciosem i mocno uderzył napastnika w brzuch. Włożył w to całą swoją siłę doświadczonego łucznika, więc tamten musiał poczuć ja jego żołądek wbija mu się w gardło. Mężczyzna zamachnął się ponownie i prawym sierpowym posłał chłopa na bruk. Szedł dalej. Spokojnie i powoli. Następny. Zdążył ledwie dobiec, a Wilkomir już trzymał go za gardło i odrzucił do tyłu. Jego miecz wciąż spoczywał w pochwie. Zdjął za to z ramienia łuk. Pewniejsza broń dla niego. Potrafił zabijać z niego szybciej niż mieczem. Od tyłu próbował go zajść jeszcze jeden zbir, ale potknął się o leżącego kompana i tym samym zdradził swoją obecność. Łucznik obrócił się i w piruecie uderzył tamtego łęczyskiem w twarz, rozcinając mu policzek. Po chwili na jego twarzy wylądowała pięść i na ziemi leżał kolejny obszarpaniec. Podbiegł do jakiegoś budynku i schował się za rogiem. Obserwował wszystko. A było na co patrzeć. To była mini wojna. Rządni krwi ludzie atakowali w większości bezbronnych, starających się przeżyć nieludzi. Powietrze przecinały krzyki i błagania. Ale umysł Wilkomira był wyciszony. Oddychał spokojnie, miarowo, a jego serce nawet przez sekundę nie zabiło mocniej. Kątem oka dostrzegł nadlatujące ostrze. W porę się uchylił, toteż został tylko draśnięty w bark. Skórzany kaftan, wzmocniony lekką kolczugą zrobił swoje i łucznik nawet nie poczuł uderzenia. W przeciwieństwie do miecznika, który miał już strzałę wbitą w oko. Nawet nie wiedział kiedy Wilkomir mu ją wbił. Na dachu jakiegoś domu dostrzegł grupkę elfów, ślących strzały jedna po drugiej w największe skupisko awanturników. Wilkomir musiał uważać na jednych i drugich. Jak na zawołanie zobaczył nadbiegającego krasnoluda, który mierzył się do rzutu toporem.
- Stój! Jestem po waszej stronie! - krzyknął Wilkomir, za późno jednak i musiał szybko się schylić, by w ostateczności topór wbił się tuż nad nim. W tej chwili zobaczył człowieka, chcącego zasztyletować krasnoluda. Niewiele myśląc wyjął strzałę i posłał w jego stronę. Tamtego aż odrzuciło do tyłu.
- Jestem z wami - sapnął łucznik
- Dobra, powiedzmy, że ci wierzę! - burknął krasnolud i wyrwał ze ściany swój topór. Walczyli teraz ramię w ramię, odpychając kolejne fale atakujących. Nie oni jedyni oczywiście. Ulice usłane były trupami zarówno ludzi jak i elfów, krasnoludów i innych stworzeń nieludzkich. Jedynym dobrym znakiem było to, że do walki nie przystąpił żaden mag. Wtedy mogłoby być naprawdę niedobrze. Wycofali się pod samą ścianę i teraz krasnolud wymachiwał toporem, odpychając ludzi od siebie, a Wilkomir strzelał doń z łuku, pozwalając by cieniutkie groty załatwiły resztę. Nawet nie celował. Jego naszyjnik w dalszym ciągu wisiał nieruchomy. Nie potrzebował wspomagania. Wtem w oddali dostrzegł znajomo wyglądającą sylwetkę. Zielona skóra, niska postać, długie uszy. To był Lana. Bestia z Shan. Wilkomir przyciągną cięciwę do samego ucha i delikatnie rozchylił kciuk i palec wskazujący, pozwalając by strzała delikatnie wysunęła się z pomiędzy nich i idealnie poszybowała wprost do celu. Błyskawicznie przeszyła gardło mężczyzny trzymającego elfa.
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Viktor »

Już z paru metrów można było zobaczyć herb karczmy. Czarno-biały orzeł z rozłożonymi skrzydłami i otwartym dziobem, witający gości przed wejściem. Karczma wyglądała na zadbaną, ani jednego zadrapania na belkach czy chuligańskich manifestów, które powstawały w wielu miejscach. Szczególnie teraz, podczas pogromu na nieludzi. Emisariusz wszedł do środka i zastał to, czego oczekiwał. Ranni ułożeni na deskach w kącie, kelnerka próbująca posprzątać bałagan, karczmarz ze szczurzymi ślepiami, wycierający ladę. I grupa nieludzi uzbrojona po zęby, wpatrzeni w nowo przybyłego człowieka.

- Czego tu szukasz?! – krzyknął jeden z elfów uzbrojony w miecz.
- Strawy i noclegu. - odpowiedział niewzruszony.
Grupka schowała miecze i udała się w ciemniejszy kąt, nie odzywali się do Emisariusza, ale czuł się bacznie obserwowany. Zasiadł przy ladzie, poprawił swój ekwipunek i wyciągnął z torby jednego orła i dwadzieścia miedziaków.
- Poproszę to, co masz najlepszego do jedzenia, oraz chcę wynająć pokój na noc. – Emisariusz podsunął mu pieniądze zaś Karczmarz spojrzał na niego zdziwiony. Ściągnął z szyi mały kluczyk zawieszony na sznurku, wyjął spod lady kuferek i otwarł go, by wrzucić monety do środka. Spojrzał na kelnerkę i warknął:
- Słyszałaś, idź coś ugotuj, kobieto. – kelnerko-sprzątaczka skinęła głową i szybciutko wbiegła do kuchni na tyłach.
‘’ Jednoosobowy personel, pewnie większość została zabita ‘’. – Pomyślał.
Na zewnątrz rozpoczęła się ulewa, na szczęście Emisariusz nie musiał moknąć i przedzierać się w nocy ciemnymi uliczkami, w poszukiwaniu noclegu. Rozsiadł się wygodnie i oczekiwał na posiłek.

A posiłek był obfity, filet z kurczaka panierowany w chlebie, a do tego pieczona cebulka i niskiej jakości piwo. A to wszystko podane na wyprofilowanej drewnianej deseczce wraz ze sztućcami. Takie jadło wzbudziło niemały podziw, na statku jadał suchy chleb z kartoflami przez wiele dni. Zapominając o etykiecie, Emisariusz zaczął się posiłkować, szybko i niezbyt elegancko. Tutaj pewnie to nie wzbudza sensacji, ale na dworze królewskim nie byłoby to wskazane. Deszcz powoli zmywał krew z ulic, ale straż nie zajęła się sprzątaniem ciał. Co znaczy że walki wciąż trwają, a upewnił to wybuch który rozległ się gdzieś w mieście.
- Ktoś się bawi prochem. – Skomentował karczmarz. – Albo ktoś podpalił zapasy alkoholu, w konkurencyjnej gospodzie. – powiedział Emisariusz kończąc swój posiłek. Karczmarzowi się spodobała ta wersja, sam poniósł straty a o jeden lokal mniej przysporzy mu więcej klienteli. Z Uśmiechem wrócił do czyszczenia naczyń.

Uderzyła pierwsza błyskawica…
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Gdy Vanessa na chwilę przysnęła, usłyszała w sąsiedztwie wybuch. Był na tyle silny, że poderwała się na równe nogi i pobiegła do okna. Uchylając je nieco... poczuła kłęby dymu i smrodu. Zaczęła się krztusić i kaszleć. Obok płonęły zabudowania. Na skutek porywistego wiatru, pożar szybko rozprzestrzeniał się. Vanessa czym prędzej pobiegła do sąsiedniego pokoju, budząc Valerie, gospodynię.

- Pożar, pali się! - wykrzykiwała, potrząsając ramieniem śpiącej kobiety. Valerie, otworzyła zaspane oczy i osłupiała patrząc na wystraszoną dziewczynę. Szybko zrozumiała powagę sytuacji. Zarzuciła na siebie długi szal i nakazała opuścić dom. Kobiety zbiegły w pośpiechu na dół i skręciły w boczną uliczkę. Było coraz ciemniej i do tego gwałtownie rozpadał się deszcz... Raptem chwiejnym krokiem podszedł podpity krasnolud. Niewiadomo skąd się wziął... Stanął w szerokim rozkroku, przyglądając się nachalnie. Był cały brudny, wyglądał niechlujnie i do tego cuchnął gorzałą.

Na widok kobiet, uśmiechnął się, ukazując krzywe, żółte, niekompletne zęby. Chwycił za szal i przyciągnął Valerie do siebie. Zaczął obejmować ją brudnymi łapskami, ciężko sapiąc...
- Mojaś ty, moja. - mamrotał jej do ucha. Valerie nie mogła uwolnić się od jego mocnego uścisku. Vanessa niewiele się namyślając, chwyciła leżący w pobliżu połamany kij i zdzieliła nim pijaka. Ten zatoczył się i upadł. Kobiety pobiegły dalej, omijając kilka leżących ciał. Odłamki rozłupanych kamieni, sterty śmieci walały się wszędzie na drodze. Nagle Valerie niefortunnie potknęła się o duży kamień, upadając na ziemię. Upadek był na tyle bolesny, że nie mogła się podnieść, pomimo wsparcia ze strony dziewczyny.

- Nie dam rady, idź sprowadź pomoc, już jesteśmy przy karczmie, tam jest wejście - pokazała ręką na herb karczmy. Potem ciężko westchnęła i owinęła się mokrym szalem. W wyniku upadku skręciła nogę w kostce, doznając przy tym lekkich obrażeń. Vanessa szybkim krokiem pobiegła w kierunku karczmy, mocując się z ciężkimi, drewnianymi drzwiami. W tym momencie piorun uderzył w pobliskie, wysokie drzewo, które natychmiast zapaliło się, wywołując łunę na niebie. Kiedy weszła do środka, zobaczyła obleśnego karczmarza, kilkunastu nieludzi w rogu sali oraz jegomościa w czarno-czerwonej szacie. Przez chwilę wahała się, co zrobić... W końcu nabrała odwagi, przemówiła donośnym głosem - Pomocy, niech ktoś mi pomoże!
Lana
Szukający drogi
Posty: 33
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lana »

Elf był bliski utraty świadomości, kiedy zupełnie niespodziewanie usłyszał świst, chrzęst, a zaraz po nim charczenie przywodzące na myśl bulgotanie gotującej się wody. Rozchylając lekko powieki, dostrzegł sterczącą z gardła napastnika, strzałę, wbitą pod fatalnym dla niego kątem. Łudząco przypominała ona tę, należącą do łucznika, którego spotkał niegdyś w Szepczącym Lesie, niedaleko tamtejszego jeziora.
W momencie rzuciła mu się w oczy znajoma sylwetka, która wciąż trzymała w rękach łuk. On naprawdę nigdy nie pudłował.
Do pełni obrazu, który zapamiętał, brakowało tylko jego kompana, Leuthela Szlachetne Pióro, choć sam widok Wilkomira był dla jego oczu miły. W końcu oboje byli pierwszymi ludźmi, z którymi rozmawiał od naprawdę długiego czasu.

Lanę zawsze zdumiewał fakt, że ludzie zaglądający śmierci w oczy nie mieli wymalowanego na twarzy strachu, a raczej głębokie zdziwienie. Może śmierć nie była taka jak w ludzkich wyobrażeniach? Może była kobietą, albo ptakiem? Może przybierała kształt rozpościerającego swe skrzydła smoka? Tego nie wiedział nikt, poza tym, po którego przyszła.
Nie minęło kilka sekund, a napastnik splunął obficie krwią, obryzgując przy tym jego twarz.
- "A więc jesteś po naszej stronie, Wilkomirze...? Zabiłeś swojego... Stałeś się zdrajcą dla rasy ludzi..." - przemknęło mu przez myśl. Uścisk dłoni, zaciśniętej dotąd wokół jego szyi, rozluźnił się. Bezwładne ciało elfa, wyślizgując się, runęło na ziemię, wraz z cielskiem wyższego o dwie głowy ludzkiego mężczyzny, który przygniótł go nim do bruku.

Padał deszcz. Krople spływały mu po twarzy, rozmazując na niej krew, jak gdyby chciały oczyścić za wszelką cenę jego sumienie. Spływały uliczkami i dachami, skapywały na leżące wokół ciała, jakby niebiosa opłakiwały wszystkich tych, którzy tego dnia w Turmalii polegli.
- Wybacz mi, mistrzu… - Lana wyszeptał jeszcze ledwo dosłyszalne słowa, zanim stracił przytomność.
Awatar użytkownika
Wilkomir
Szukający drogi
Posty: 35
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Wilkomir »

Łucznik chciał podbiec do Lany, ale ktoś niespodziewanie powalił go na ziemię. Nad sobą zauważył innego elfa. Nie było czasu na tłumaczenia. Kopnął go w brzuch i momentalnie stanął na nogach. W głowie mu trochę szumiało, ale był gotów do walki. Łuk leżał jakiś metr od niego, toteż dobył miecza. Mierzył elfa spojrzeniem. Przeciwnik miał niewzruszoną minę, a jego oczy przeszywały Wilkomira na wylot. Wtem oboje usłyszeli głośny grzmot, który na chwilę odwrócił uwagę elfa. Wilkomir wykorzystał to i uderzył go klingą płasko w skroń. Elf stracił przytomność. Ludzi było coraz mniej i wydawało się, że nieludzie zdobyli przewagę. Potwierdzały to większe grupki elfów i krasnoludów ganiające pojedynczych strażników. Czas się schować Mężczyzna podniósł swój łuk, zdjął z niego cięciwę i razem z łęczyskiem schował w pokrowcu, który zarzucił na plecy. Miecz skrył w pochwie i pośpiesznie ruszył w bezpieczniejsze okolice miasta. Pamiętaj o Zagunie Po drodze minął jeszcze grupki walczących, ale jego nikt nie zaatakował. Robiło się coraz ciemniej. Zwykle o tej porze strażnicy patrolowali miasto z pochodniami w ręce, teraz jednak wszyscy byli zajęci dobijanie pozostałych przy życiu ludzi i nieludzi. Ciężko było odróżnić który był który. Wilkomir nigdy nie brał udziału w zamieszkach, ale wygląda na to, że na noc trochę ucichają. Tak mu się zdawało. Skręcił do jakiejś uliczki, znikając na chwilę z głównych szlaków miasta. W ciemności dostrzegł kilka postaci. Ostrzegawczo wyjął miecz, wydając przy tym głośny metaliczny dźwięk. Doszedł do niego jednak kobiecy jęk, więc schował broń i podbiegł do jednej z postaci. Z tego co Wilkomir zauważył, miała skręconą kostkę. Podniósł ją delikatnie.
- Tu zaraz jest karczma. Dziewczyna pobiegła po pomoc - powiedziała kobieta, krzywiąc się trochę z bólu. Mężczyzna poszedł w kierunku wskazanym przez poszkodowaną i już po chwili stał w obszernym pomieszczeniu. W środku było kilka osób. Karczmarz, mężczyzna w czarno-czerwonych szatach, grupka elfów i młoda dziewczyna. Na jej twarzy malował się niepokój. Wilkomir położył kobietę na jednym ze stołów, a sam podszedł do karczmarza. Szepnął mu coś do ucha i podał złotą monetę. Tamtemu aż oczy się zaświeciły i pobiegł na zaplecze. Wrócił po chwili z jakimiś szmatami, na szczęście czystymi, jakimiś listki i płynem nieznanego pochodzenia. Wilkomir wsmarował płyn w nogę kobiety, obłożył ja liśćmi i zawiązał na niej prowizoryczny bandaż.
- Powinno na razie pomóc, niestety nie jestem lekarzem - uśmiechnął się życzliwie. Nie zauważył nawet, że wszyscy w karczmie się na niego patrzą. No tak, przyszedł tu, przemoknięty, pobrudzony krwią z mina wyrażającą zdecydowanie i do tego trzymał kogoś na rękach. On nie zważał jednak na to. Zwykle w takich miejscach był towarzyski i otwarty. Teraz podszedł tylko do karczmarza, który wręczył mu kluczyk do pokoju i łucznik już po chwili zniknął na schodach prowadzących do sypialni. Siedział teraz na łóżku. Obok leżał jego ekwipunek. Łuk schowany w pokrowcu, miecz w pochwie, kołczan obity skórą wilka i kaftan wzmocniony lekką kolczugą. Na sobie miał jedynie spodnie i buty. Siedział i rozmyślał. Co wstąpiło w tych ludzi? Rozwinął list od założyciela i przeczytał go jeszcze raz. Potem znowu i tak jeszcze kila razy. Zagun ,mógł już nie żyć, a Wilkomir nie wiedział nawet gdzie szukać. Nie znał nawet wyglądu krasnoluda. Mam nadzieję, że Amelia jest cała i bezpieczna Usłyszał kolejny wybuch. Cholerni piromanie. Jak tak dalej pójdzie to puszczą z dymem całe miasto. Wyjął kawałek mięsa z pokrowca i skupił się na konsumpcji. Co z tego, że zimne? Nie zawsze jest możliwość rozpalenia ogniska i trzeba sobie radzić. Był sam w obcym mieście. Tutejsza siedziba Bractwa została splądrowana i zniszczona, a było to najbezpieczniejsze miejsce, zaraz po lesie, w jakim mógłby przebywać. Z dołu słychać było typowy dla karczmy zgiełk. To dziwne. W obecnej sytuacji tutaj panował taki spokój. Wilkomir wyjrzał przez okno i na tle czarnego nieba dostrzegł bardzo jasny punkt. Wyglądało to jakby na dachu jednego z domów spoczywała kula ognia. Zignorował to jednak, wszakże ktoś bawił się w podpalanie budynków. Położył się na drewnianym łóżku i miał zamiar odpocząć.
Alter
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Alter »

Na placu, gdzie jeszcze niedawno stał tłum ludzi z przodującym im mężczyzną na piedestale, teraz panowała cisza. Docierały tutaj co prawda odgłosy walk, potrzaskiwanie palonego drewna i wrzaski zabijanych, przerażonych ludzi i nieludzi, jednak było tu o wiele spokojniej niż w innych rejonach miasta. Rozgoryczony, kierowany nienawiścią do innych ras tłum ruszył przed siebie, niszcząc i paląc wszystko na swojej drodze, siejąc śmierć i jeszcze większy chaos. Tu natomiast, na tym placu, gdzie to wszystko się zaczęło, panowała cisza. Wszędzie leżały ciała i gruz, ulice były pełne błota wymieszanego z krwią. Od czasu do czasu przechodzili, czy raczej przebiegali, przestraszeni mieszkańcy, próbując znaleźć schronienie. Straż zabrała już ciało zamordowanego guru, po czym natychmiast wróciła na stanowiska. Zagrożenie więc, że ktoś utnie ci tutaj głowę, było względnie niskie, niższe, niż wszędzie indziej.

Takie warunki są idealne dla złodziejaszków chcących się wzbogacić na cudzej krzywdzie. Zakapturzona postać w czarnym jak noc płaszczu wybiegła z pomiędzy ścian domów. Podreptała szybko w stronę najbliższego ciała i zaczęła go przeszukiwać. Zabrała nieco ruenów, złoty sygnet i obrączkę, po czym od razu ruszyła w stronę następnego poległego. Większość z nich miała poodcinane kończyny lub ogromne rany, z których od czasu do czasu sączyła się jeszcze krew, nie zrobiło to jednak wrażenia na złodzieju. Trafił na ciało kobiety noszącej piękny zdobiony naszyjnik. Miała również do połowy odciętą głowę, trzymającą się jeszcze szyi. Ktoś prawdopodobnie trafił ją mieczem czy toporem, ale zabrakło mu siły, by jednym ciosem dekapitować cel. Obok niej leżał mężczyzna, który prawdopodobnie próbował bronić siebie i swojej ukochanej. W jego ręce leżał ostry, jeszcze czysty sztylet. Postać z zadowoleniem chwyciła broń. Dokładnie mu się przyjrzała, po czym trzema cięciami odcięła głowę kobiety do końca, brudząc się przy tym krwią. Zdjęła naszyjnik i od razu schowała go do kieszeni płaszcza, gdzie pobrzękiwał wraz z innymi skradzionymi dobrami.

Wtem, coś przykuło jego uwagę. Na środku placu coś zaczęło jasno iskrzyć. Złodziej wstał i wytężył wzrok. W powietrzu ujrzał zawirowanie, zupełnie jak nad ogniskiem albo gorącym żelazem. Iskra, która go zaintrygowała, zaczęła się bardzo szybko obracać i rosnąć. W pewnym momencie osiągnęła rozmiar sporej kuli i rozdzieliła się na trzy obręcze wciąż wirujące wokół jednego punktu w przestrzeni, każda z nich swoim tempem i w innym kierunku. W końcu sfera efektownie błysnęła, otwierając - oczom nie wierzył! - portal, z którego z hukiem na bruk wypadł wysoki mężczyzna. Oprych początku przestraszył się, chciał uciekać, lecz nie bardzo miał gdzie, więc czym prędzej schował się za piedestał martwego już mówcy. Zauważył jednak, że - jak mniemał - mag, nie ruszał się. Odczekał chwilę, bacznie obserwując całe to zajście, ale mężczyzna wciąż nie dawał znaku życia. Zdecydował się ruszyć w jego stronę, by zbadać zjawisko. W ręce trzymał znaleziony sztylet, gotów w każdej chwili zadać śmiertelny cios. Mag mruknął w końcu coś nieprzytomnie, prawdopodobnie uderzył się w głowę podczas upadku. Złodziejaszek przyspieszył krok z zamiarem dobicia nowo przybyłego, lecz wtem coś go zaintrygowało. Piękny, ogromny rubin osadzony na drewnianej tyczce leżał około pięciu metrów od czarownika. Oczy się mu zaświeciły, toż to los się do niego uśmiechnął! Wziął różdżkę w dłoń i obejrzał klejnot. Był piękny i ciężki, na pewno wart fortunę. Nie nacieszył się nim jednak zbyt długo. Nagle poczuł straszliwy, ostry ból w głowie. Ból, który był tak nie do zniesienia, że odbierał zmysły. Mężczyzna padł na ziemię, obiema rękami ściskając skronie. W tym czasie mag podniósł się. Chwycił za kostur, spojrzał na wijącego się z bólu opryszka i ostrym końcem drzewca wbił mu się w gardło.
- Sukinsyn. - rzekł, kiwając głową - Nie słyszałeś o tym, że rzeczy magika się nie dotyka?

Alter rozejrzał się dookoła. Mimo ciągłego szumu w głowie, którego nabył się po upadku, szybko zrozumiał o co chodzi. Pomylił się w strukturze zaklęcia i znalazł się w zupełnie innym miejscu niż zamierzał. Mało tego, trafił na jakąś rzeź. Jeszcze nie widział tylu martwych ciał na raz. W powietrzu czuć było zapach spalenizny i krwi. Zrobiło mu się niedobrze. Wiedział, że nie może tak tu stać. Cokolwiek się tu dzieje, musi gdzieś się ukryć, znaleźć bezpieczne miejsce by przygotować zaklęcie przenoszące i wynieść się jak najdalej stąd. Nagle coś błysnęło, a po chwili usłyszał grom. Dopiero teraz zauważył, że panuje burza. Krople deszczu padały na jego bladą twarz. Zdjął ze swojej ofiary płaszcz, założył kaptur i ruszył w stronę miasta poszukać schronienia.

Biegł przez jakiś czas ciasnymi przejściami i wąskimi uliczkami, zwinnie umykając uwadze buntowników. W końcu wyszedł na szeroką aleję. Rozejrzał się. Nikt nie idzie. Szybkim krokiem ruszył ku budynkowi, który jako jedyny w okolicy zachował okna. Nie był jednak pewny, czy może bezpiecznie wejść do środka. Schował się zatem za winklem i wypowiedział czar. Rubin na kosturze delikatnie zabłysnął.

***

Karczma. Zwyczajna karczma. Palenisko. Młoda służka. Stary mężczyzna, pewnie oberżysta. Mnóstwo elfów, krasnoludów i innych nieludzi, także mieszańców. Nie, nie tylko. Wśród nich jest jeden człowiek. Coś się dzieje. Kobiety. Wiele kobiet. Jedna młoda ranna, leży na ziemi.

***

Wrócił umysłem do swojego ciała. Odetchnął głęboko i złapał się za skroń. Ból głowy tylko się wzmógł po dalekowidzeniu, jego uszy zaczął męczyć niewiadomego źródła jednostajny pisk. Wstał. Wszystko widział jak za mgłą. Przetarcie oczu co prawda pomogło, ale wciąż jego percepcja odbiegała od właściwej. W duchu przeklinał swoją głupotę i brak umiejętności, które sprowadziły go tutaj. Podpierając się na kosturze, obszedł karczmę, by wyjść kobietom naprzeciw. Tak faktycznie się stało – grupa niewiast biegła do drzwi oberży niczym spłoszone stado. Nie zwróciły nawet uwagi na to, że jedna z nich upadła i nie mogła wstać. Zaczęła wołać o pomoc, lecz nikt nie reagował. Alter już chciał do niej podejść, gdy nagle znikąd pojawił się brodaty mężczyzna. Wyskoczył zza budynku, chwycił ją i na rękach przeniósł do środka. Najwidoczniej ta karczma stanowi jakąś ostoję, tam powinno być spokojnie. Nie zamierzał zwlekać, toteż pospiesznie udał się za nimi. Wtem, zza ich pleców Alter ujrzał krasnoluda. Miał twarz czerwoną jak cegła, widział to z tak daleka. Nieludź rozglądał się, a gdy zobaczył dwójkę ludzi, chwycił leżącą opodal połamaną deskę i rzucił się za nimi biegiem. Mężczyzna zaś zdawał się go nie zauważyć. Alter przełknął ślinę. Musiał reagować szybko. Wymierzył w niego różdżką i zmusił się do jeszcze jednego zaklęcia. Włożył w to ogromny wysiłek, ignorując ból. Zamknął oczy, przemyślał efekt zaklęcia, po czym gwałtownie je otworzył. Rubin zabłysnął wewnętrznym światłem po raz kolejny. Nagle krasnolud zamarł. Jego pijane, pełne nienawiści i szału oczy przybrały zupełnie inny wyraz. Wyraz panicznego strachu. Broda zaczęła mu się trząść, gały wyszły z orbit, nerwowo poruszał głową. Upuścił deskę i czym prędzej rzucił się w ucieczkę, potykając się po drodze. Alter odetchnął. Cierpienie powróciło ze zdwojoną siłą, ale udało się. Odprowadził mężczyznę i kobietę wzrokiem. Nawet nie wiedzieli, że coś im grozi. Gdy weszli do karczmy, mag pobiegł za nimi.

Otworzył ciężkie drewniane drzwi i zatrzasnął je za sobą. Stanął dostojnie i rozejrzał się. Było tu dokładnie tak, jak widział czarem. Zraniona dziewczyna była jednak już obandażowana, a brodaty mąż leżał na drewnianym łożu. Zauważył, że teraz wszyscy się na nich patrzyli i nikt nie zauważył jego przybycia. Postanowił to wykorzystać i za plecami krasnoludów i elfów przemknął do lady, gdzie siedział wysoki mężczyzna w czarno-czerwonej szacie. Zajął miejsce koło niego.
- Witam, można się przysiąść? - zapytał z uśmiechem, a gdy uzyskał aprobatę, zwrócił się do karczmarza - Poproszę to co ten miły pan.
Alter chciał sięgnąć do własnej sakwy, gdy jego ręka natrafiła na bok zabranego złodziejowi płaszcza. Coś zabrzęczało. Mag wsadził rękę do kieszeni i aż oniemiał. Było tam pełno różnego kształtu przedmiotów. Wyczuł też parę monet, więc wyciągnął jedną z nich. Był to srebrny orzeł. Położył go na ladzie, a karczmarz ochoczo go zabrał. Teraz Alter przyjrzał się mężczyźnie, do którego się dosiadł. Wyglądał na kogoś w jego wieku, choć sam mag wyglądał o wiele młodziej niż powinien. Jego towarzysz nosił na plecach miecz, widać, że nie raz był splamiony krwią.
- Wybacz, że się nie przedstawiłem. Nazywam się Alter. Alter Ateda, magik, jak z resztą widać. - wskazał wzrokiem na rubinowy kostur. - A pan? Jak pana zwą? Przepraszam, że pytam, ale nie daje mi to spokoju. Dlaczego nosisz miecz na plecach? - Alter miał tendencję do zadawania dziwnych pytań, które często okazywały się nie na miejscu. Taki już niestety był.

Za oknem burza rozszalała się na dobre. Błyskawice regularnie przecinały niebo.
Awatar użytkownika
Viktor
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Viktor »

Emisariusz myślał ze jedyną sensacją, która dziś się może jeszcze zdarzyć to to, że zgubi gdzieś przypinkę do włosów, ale noc nie przestała zaskakiwać. Pierw wbiegła przemoknięta młoda dziewczyna wołająca o pomoc, chwilę później wkroczył mężczyzna z bródką i kobietą w sukni na rękach. Położył ją na stole i rzucił złotą monetę Karczmarzowi. ,, Pan Bogate Serce’’ – zabrzmiało w głowie Emisariusza. Poszeptali przez chwilę i kobieta została otoczona opieką. ,, Karczmarz to dziś zarobi ‘’. Mężczyzna wsmarował coś na zasadzie maści i obandażował kobietę nie zwracając uwagi na nikogo, zaraz po tym znikł na schodach, zostawiając wszystkich w niepewności, wobec jego osoby czy zamiarów.

Dziewczyna, która przed chwilą wołała o pomoc podbiegła do kobiety w sukni. I ponownie drzwi od karczmy stały szerokim otworem, a w nich młodociany mag z kosturem. Który doskoczył lady i zapytał czy może się przysiąść, Emisariusz skinął głową że może. Mag zamówił ten sam posiłek i tuż po tym zalał Emisariusza pytaniami. Od tych wszystkich emocji, pieczona cebulka straciła swój smak, więc Emisariusz postanowił ją już zostawić, i odpowiedzieć na pytania młodocianego maga.
- Miło poznać. Nazywam się Jonas Vilmir, cegielnik. Ale możesz mi mówić per Emisariusz. – Wypowiedział te zdanie bez krzty humoru. - A co do miecza? Tak jest wygodniej. ''Mało kto się pytał o samo umieszczenie miecza na plecach, lecz bardziej dlaczego rękojeść jest na dole, a nie na górze. Najwidoczniej młody mag bardziej chciał rozpocząć konwersację, niż uzyskać zadowalającą informację na dany temat''. - Pomyślał.
- Więc? Co sprowadza cię do miasta? – spytał i sięgnął po kufel piwa. Powoli czuł zmęczenie i niepokój, co może przynieść jutrzejszy dzień.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

Vanessa odniosła wrażenie, że nikt nie zareagował na jej słowa... Spojrzała proszącym wzrokiem na gości, ale każdy był zajęty swoimi sprawami . Siedzący przy ladzie mężczyzna, w czarno-czerwonej szacie, odwrócił niedbale głowę, spojrzał na nią pytającym wzrokiem i w tym momencie wszedł łucznik, trzymając na rękach cierpiącą Valerie. Położył ją na jednym ze stołów, porozmawiał z karczmarzem i sam zrobił opatrunek kobiecie. Vanessa nie zdążyła mu podziękować, gdyż pobiegła w tym czasie do kuchni po coś do picia, a kiedy wróciła, to już go nie było. Zajęła się kobietą, która była na tyle silna, że sama usiadła przy stole. Valerie chętnie zjadła żurek w chlebie i udko kurczaka w sosie pikantnym, zapiekane z serem, a do picia - zieloną herbatę "Słońce Alaranii" o aromacie cytrusowym oraz miód pitny. Cieszyła się, że ból w kostce trochę zelżał. Chwaliła mężczyznę, który udzielił jej fachowej pomocy. Postanowiła mu podziękować z samego rana. Karczmarz kilka razy przychodził, pytając, czy czegoś jej potrzeba, czy ma jakieś szczególne życzenia. Ale widać było, że czuła się znacznie lepiej. Mając dodatkowy stołek, ostrożnie położyła na nim chorą nogę. Była cała blada na twarzy, opierając głowę na rękach, spokojnie zasnęła...

Dziewczyna teraz miała okazję, aby bliżej się jej przyjrzeć. Ciemnobrązowe włosy upięte w koczek, oplecione złotą siateczką, były już przyprószone nieco siwizną na skroniach... W uszach - złote zdobione kolczyki, delikatne, zadbane smukłe ręce, na palcu lewej dłoni - pierścionek z brylantem, a na prawym - złota obrączka oraz elegancka, czarna suknia z przyszywanymi kryształkami na dekolcie i rękawach, świadczyły o tym, że jest zamożna. Nie chciała jej budzić, zdając sobie sprawę, że sen jest w tej chwili czymś najlepszym dla niej. Polubiła ją, zdając sobie sprawę, że być może dzięki niej przeżyła tak ciężkie chwile w mieście. "Nie wiem, co będzie dalej. Muszę być przy niej...jest taka dobra dla mnie i wyrozumiała. Szkoda, że moja matka nie jest taka...". - rozmyślała.
Sięgnęła po kubek miodu pitnego. Piła powoli, małymi łykami, delektując się smakiem, wyczuwała aromatyczne zioła i korzenie. Robiła to nieprzerwanie, subtelnie, a alkohol rozgrzewał jej całe delikatne ciało. Poczuła przenikające miłe, przyjemne ciepło, które osłabiło na tyle jej reakcje, że stała się ospała i leniwa...
Zmęczenie dawało znać o sobie. Przez moment zdrzemnęła się, ale po chwili ocknęła, bacznie obserwując otoczenie. Nikomu nie ufała i wolała mieć się na baczności. "Nie mogę sobie pozwolić na sen". - powtarzała uparcie w myślach. Rozglądając się wokół, zwróciła uwagę na ciepło bijące z dopalającego się paleniska. Odprężyła się. Wygodniej usadowiła się na krześle. W karczmie zapanował półmrok, stopniowo cichły rozmowy... zapanowała senna atmosfera.

Wtem nieoczekiwanie przy stoliku stanął elf, który przypatrując się uważnie śpiącej Valerie, posłał jej złowieszcze spojrzenie.
-A jednak to matka Theoryka. - wyszeptał... jakby do siebie. Potem spojrzał na Vanessę i już chciał ją uderzyć w twarz, ale w ostatniej chwili zrezygnował, niepostrzeżenie oddalając się w ciemny zakątek karczmy. Dziewczyna zdążyła tylko zauważyć, że nosił długi, ciemny płaszcz, był w miarę wysoki i miał sięgające do ramion włosy. W końcu przestała myśleć o tym incydencie, coraz bardziej zapadając w sen. "Na pewno nie spodobałam się temu elfowi, a może był pijany...mimo wszystko chciał mnie uderzyć, ale dlaczego...". - jeszcze przez moment zastanawiała się nad tym, w końcu dała sobie spokój. Doświadczenia, jakie zdobyła w krótkim czasie, były niezłą lekcją, wprowadzając ją w świat śmierci, zła i nikczemności.
Awatar użytkownika
Dattan
Zbłąkana Dusza
Posty: 8
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dattan »

Ciemność, nagły błysk światła i już po chwili przed jego oczami układał się obraz domków. Dopiero co się teleportował i jeszcze trochę szumiało mu w głowie. Rozejrzał się. Gdzieniegdzie leżały jeszcze niedbale porzucone ciała, głównie nieludzi. Nawet kobiet i dzieci. Cóż za okropność. Jego myśl była pełna ironii. Co go obchodziło nieszczęście innych? Nigdy nie czuł współczucia, więc czemu miałby je poczuć teraz, patrząc nawet na ciało dziecka w ramiona martwej matki. Sądził, że to matka, bo miała biust, ale głowa gdzieś jej umknęła. Sądząc po przestrzeni to znajdował się w centrum. Wprawdzie usłyszał gdzieś pogłoski o rzezi na nieludziach, jaką tu przeprowadzono, ale po stosie ludzkich ciał widać było, że domniemane ofiary całkiem nieźle sobie radziły. no ale przecież nie przybył tu pomagać którejś ze stron. on tu jest po informacje. Informacje na temat Różdżki Powietrza. Rzecz w tym, że nie wie kto te informacje może posiadać. Nagle wbiegł w niego jakiś przerażony mężczyzna, na oko 30 letni.
- Co możesz mi powiedzieć o Różdżce Powietrza? - Dattan złapał go "za szmaty" i doń przemówił.
- He? Co? Człowieku uciekaj!! - krzyknął tamten
- Marnujesz mój czas! - warknął mag i rzucił mężczyznę na ziemię, ciskając w niego kula ognia. Spłonął żywcem.

Dattan wyczuwał magię w powietrzu. Ktoś przed nim używał tu czarów, całkiem niedawno. Może ten ktoś będzie wiedział coś o Różdżce? Mag zakrył głowę kapturem i poszedł w przypadkowym kierunku. Coraz bardziej schodził an obrzeża i coraz więcej mijał grupek walczących ze sobą ludzi i głównie elfów, choć zdarzały się i krasnoludy a i nawet smokołak się trafił. Pech chciał, że jeden z krasnoludów rzucił się z toporem na Dattana. Ten szybko podniósł swój Gontar i celując w napastnika wypowiedział jakąś niezrozumiałą frazę. Rubin na końcu drzewca rozbłysł i buchnęła z niego całkiem sporych rozmiarów ognista kula. Gdy tylko walczący to zobaczyli zaczęli uciekać.
- Zaczęliście walki to je skończcie! - krzyknął Dattan i upuszczając Gontar zaczął kręcić rękoma w powietrzu. Najpierw między jego dłońmi zapłonął ogień, a potem nagle zaczął się rozrastać i począł się obracać. Już po chwili wszystkich walczących wciągało nieduże ogniste tornado. Mag słyszał krzyki rozpaczy i bólu osób palonych żywcem. Niektórych twarze były widoczne. Wyglądali jak żywe trupy z tym samym przerażającym wykrzywieniem na twarzy. Kiedy całe zamieszanie opadło, mag spokojnie podniósł swoją różdżkę i wolnym krokiem kontynuował wędrówkę. W powietrzu unosił się teraz nie tylko zapach krwi i potu, ale także palonych ciał i śmierci. Ulubiony zapach Dattana. Kiedy odszedł na całkiem bezpieczną odległość i nie docierały do niego żadne odgłosy walki, stanął przed drzwiami przypadkowego domostwa i zastukał kosturem w drzwi. Te powoli się uchyliły, a zza nich wyjrzał przestraszony staruszek.
- T-tak? Proszę, nie zabijaj mnie - łkał starzec.
- Jeśli zaoferujesz mi nocleg, pozwolę ci żyć - powiedział cicho i bez cienia emocji mag.
- O-oczywiście, proszę wejść - właściciel domu otworzył szerzej drzwi i zaprosił gestem do środka.
- Będę spał tam - powiedział Dattan, wskazując na nieduże pomieszczenie gospodarcze, schowek na miotły i narzędzia.
- Pan wybaczy, że pytam, ale czemu nie zaszedł pan do jednej z karczm. Ceny nie są wygórowane... - starzec trochę zodważniał.
- Nie lubię karczm. To wylęgarnia najgorszych szumowin. Wolę zacisze domostwa. A teraz idę odpocząć - i zniknął za małymi drzwiczkami.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość