Góry DruidówListy pisane piórem i atramentem.

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Na twarzy Kaviki położyło się słońce. Gdyby ktoś ją teraz obserwował to z pewnością dostrzegłby jak bardzo ta noc, wbrew wszystkiemu, jej przysłużyła. Skóra uzdrowicielki nabrała nieco koloru i blasku, cienie pod oczami zamaskował sen, a rozproszone loki prężnie wiły się na poduszce.
        Uczona mruknęła coś pod nosem i wolno się rozbudzając przymrużyła oczy dręczone promieniami słońca. Pomyślała, że za oknem musi być bardzo ładna pogoda. Pomarańczowo-złote liście zawsze wprawiały ją w dobry nastrój. Ciepłe barwy starały się odwrócić uwagę od coraz zimniejszych nocy, a zgromadzone na uboczu drogi liście aż prosiły się o ponowne rozrzucenie. Był poranek...
        Kavika szeroko otworzyła oczy i unosząc się na rękach krzyknęła:
        - ZASPAŁAM!!!
        Dziewczyna od razy zerwała się z łóżka i zdała sobie sprawę, że przecież usnęła zupełnie gdzie indziej. Była tak przygnieciona emocjami, że o czymś zapomniała? Wciąż miała na sobie wczorajsze ubrania, nie chciała już na nie patrzeć ani kojarzyć ze zdarzeniami jakie wczoraj naznaczyły ten parszywy dzień. Niemalże zerwała z siebie spódnicę, urwała jakiś guzik w pośpiechu starając się zdjąć koszulę, potknęła i prawie wywróciła, choć dużego pola manewru do wywrotki nie miała. To był skromny pokój, łóżko we wnęce, nad którym widniało okno, toaletka w drugim rogu i szafa pod ścianą kryjąca się za drzwiami. Z niej wygrzebała jakiś stanik - tym razem nie miała zamiaru kusić losu ewentualnym zmoknięciem na deszczu i pokazaniu całemu światu jak mały ma biust. Nie było się czym chwalić, ale jej wścibscy fani i tak byliby zadowoleni.
        Rozległo się pukanie, a Kavika w tym czasie zaciągała rajstopę na nogę.
        - Tak, wiem! Zaspałam! Już wychodzę!
        „I to jak zaspałam...”, pomyślała z rozpaczą. Pewnie większość gości już zjadła śniadanie, jak ona mogła do tego dopuścić?!
        - Hej, hej, hej. – Olivia wysunęła głowę za drzwi i uśmiechnęła się zawadiacko. - Czeka nas piękny dzień!
        - Wybacz – mruknęła z pokorą Kavika. - Naprawdę nie wiem jak to się stało, już idę ci pomóc... - tłumaczyła się, ale nie została wypuszczona z pokoju. Pracownica tknęła ją palcem w klatkę piersiową zmuszając uczoną by cofnęła się krok w tył. Blondynka spojrzała na nią nie bardzo rozumiejąc co to miało znaczyć, a zaraz potem do pokoju wkradła się Brigitt.
        - No chyba nie wyjdziesz w tym – skrytykowała ją nastolatka, co spotkało się z nieco gniewnym spojrzeniem Kavki, ale nim zdołała coś odpowiedzieć do rozmowy znowu wtrąciła się Olivia ze swoim charakterystycznym, nieco zachrypniętym, ale ciepłym głosem.
        - Spokojnie, już wszystko zrobione – zapewniła ją pracownica.
        - To jest tak późno?! - zlękła się Kavika.
        - Haha! Nie, nie! Petro został dłużej i pomógł nam wszystko przygotować na śniadanie, a Braun cię tutaj przeniósł, żebyś się wyspała. Dziewczyno, widziałaś siebie wczoraj w lustrze, te przekrwione oczy? Należał ci się ten wypoczynek!
        - To tylko...
        - Siedzenie po nocach od wielu miesięcy – wytknęła bez oporów Olivia. - Naprawdę, spokojnie, wszystko jest przygotowane.
        - Ale...
        - Towar przewieziony!
        - Zioła...
        - Posegregowałam i włożyłam do słoiczków!
        - Mięso...
        - Przyprawione, zaolejone, czeka na usmażenie!
        - Tylko...
        - Tylko przestań już ględzić! Braun kazał mi cię przypilnować, abyś się wyspała. Zresztą nie musiałam się wielce starać. Spałaś jak niedźwiedź w zimę, nic cię nie ruszyło, więc skoro my wykonaliśmy pracę zgodnie z twoimi wytycznymi, teraz ty musisz posłuchać nas...
        - Nie rozumiem... - skrzywiła się nieco Kavka, gdy nagle zarówno Olivia i Brigitt rzuciły się na nią z łaskotkami starając się doprowadzić uczoną do całkowitego nieładu. Uzdrowicielka uległa temu rozbawieniu i przytulasom, także podejmowała próbę zemsty na swoich oprawcach, ale raczej kiepsko jej to wychodziło. W końcu, gdy dziewczyny poczuły, że atmosfera zdecydowanie się rozluźniła, Olivia zabrała głos.
        - Jesteś bardzo wytrzymała, jednak nie jesteś sama. Tyle zrobiłaś dla tego festynu, czas żebyś ty zrobiła coś dla siebie – uśmiechnęła się promiennie barmanka.
        - Tak, podtrzymujemy dla ciebie ciepłą wodę i mamy kilka świetnych mydełek!
        - Zaniosę ci ręczniki!
        Olivia zerwała się na równe nogi i niemalże w podskokach wyszła z pokoju. Kavika nie mogła ukryć faktu, że zrobiło się jej lżej na sercu. Sama pewnie nie zdecydowałaby się oddać części swoich obowiązków komukolwiek, jej planownik był skrupulatnie rozpisany aż po marginesy w dużym notatniku. Znajdowały się tam nawet te najbardziej zbędne szczegóły planów, jednak i bez tego nie musiała się martwić. Braun i Andrew posiadali wieloletnie doświadczenie w organizacji corocznego festynu, pewnie jakąś część i tak zrobili według własnego widzimisię, lecz na to Kavika w tej chwili i tak nie miała już wpływu.
        - Przepraszam... - odezwała się Brigitt, która wtuliła się w objęcia uczonej. Kavika nie wiedziała ile czasu leżą na łóżku i jak długo głaszcze jasne, dziewczęce włosy. - Ja o tobie wcale tak nie myślę! Te głupie plotki... Powiedziałam tyle bzdur pod wpływem emocji...
        - W porządku – odparła nazbyt spokojnie Kavika.
        - Wiesz... - nastolatka podniosła się na rękach i spojrzała na uzdrowicielkę. - Dzisiaj musisz im wszystkim utrzeć nosa! Pokazać jaka z ciebie kocica i twarda babka!
        Kavika cicho zachichotała zakrywając z nieśmiałości delikatne rumieńce.
        - Ja nie żartuję! Co oni będą na ciebie gadać? Bądź ponad to, jak zawsze! Zaróżowimy ci policzki, pomalujemy usta i...
        - Nie zapędzaj się tak! Wystarczy kreska na oku...
        Brigitt spojrzała na Kavkę tak, jakby walka o makijaż jeszcze się nie zakończyła, ale z pomocą przyszło wezwanie Olivii, która zrobiła co w swojej mocy by uprzyjemnić ten dzień uczonej. Kavika czułaby się winna, gdyby w balii posiedziała zaledwie kilka minut. Skąd ta franca wytrzasnęła jeszcze jakieś kwiaty? Nieważne. W pomieszczeniu pachniało świeżymy ziołami, para unosiła się znad tafli, a sama woda chętnie obejmowała ciało kobiety. Skoro i tak już poranek miała stracony, to chociaż raz faktycznie mogła posłuchać troskliwych upomnień i w końcu się zrelaksować. Kavika rozłożyła ramiona na brzegach drewnianej wanny i odchyliła do tyłu głowę. W części domowej znajdowały się wyłącznie kobiety, Peter wrócił do własnego domu, a Andrew i Braun zapewne szaleli na polu bitewnym festynu, aby dociągnąć sprawy do końca. Uczona mogła więc chadzać po pomieszczeniach bez krępacji, w samym szlafroku, kłócić się z Birgitt co powinna ubrać i jaki makijaż wykonać. Nastolatka zapewne poszłaby na całość, ale uczona nie należała do kobiet wybitnie śmiałych. Już sam fakt, że zaróżowiła poliki burakiem wydawał się jej czymś ekstremalnym, w pierwszej chwili zresztą była skłonna zmyć kolor, jednak powstrzymała ją przed tym Brigitt przekonując, że w końcu nie wygląda jak zdechłe truchło, a piękna, zdrowa i silna kobieta! Potem sprzeczki dotyczyły upięcia. Kavika za nic w świecie nie chciała innej fryzury niż kok, więc wzdychająca nastolatka wpięła ozdobne, skromne spineczki, wypuściła kilka luźnych loków, a potem ku zadowoleniu uczonej, odpuściła. To i tak więcej niż ten byle jaki kok, który wykonywała na co dzień. Następnie Brigitt popadła w desperacje, była skłonna pożyczyć Kavice jakąś lepszą sukienkę, ale rozmiar był nie ten. Nastolatka, choć młodsza, była pełniejsza a uzdrowicielka chuda i wysoka. Młoda dziewczyna nie zgodziła się na jakiś marny kombinezon czy inny szmatławiec, a wymusiła na starszej towarzyszce nieco bardziej elegancki, choć nadal luźny strój. Kavika nie chciała by nogi zmarzły jej pod bordową spódnicą, więc ubrała czarne pończochy i do tego lekko błyszczące, zwyczajne trzewiki. Białą, wetkniętą koszulę oddzieliła czarnym paskiem. Rękawy lekko rozszerzały się ku dłoniom, choć ostatecznie i one były ciasno podszyte na nadgarstkach. Uzdrowicielka przyglądała się w lustrze swojej toaletki. Brakowało jeszcze jakiegoś elementu...
        Kavika otworzyła małą szufladkę i z niej wygrzebała ukryty, ładnie opakowany złoty naszyjnik z leżącym pół księżycem. Zapięła go na szyi i poczuła się pełna. Brigit z niecierpliwością czekała na uznanie swojej „klientki” i klasnęła w dłonie widząc jak Kavika uśmiecha się, była wyraźnie zadowolona z efektu jaki wspólnie osiągnęły. Tak, dzisiaj utrze wszystkim nosa.
        Ten dzień zapowiadał się o wiele lepiej niż wczorajszy. Dziś już trochę mniej stresowała się całym wydarzeniem - gdy maszyna ruszyła to już nie można było jej tak łatwo zatrzymać i wszystko toczyło się swoim torem i w swoim tempie. Kavika nie zdecydowała się jednak pójść na salę albo chociaż stanąć za barem. O nie, uciekała od takich zajęć kryjąc się daleko poza wzrokiem ciekawskich. Ogarnęła nieco kuchnię, po czym zdecydowała się wywiesić pranie, ponieważ i to nie narażało jej tak bardzo na obecność innych. Sznurki znajdowały się na tyłach karczmy, w części gospodarczej, za niewielkim płotem więc uzdrowicielka szybko tam przemknęła. Wywiesiła kilka sztuk poszewek, gdy do jej uszu dotarły niepokojące dźwięki. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie znalazła. Wróciła do czynności, lecz znów dało usłyszeć się kwilenie. Kavka postanowiła obejść sporą szopę, aż w końcu to w lesie odnalazła jakieś dwa odległe punkciki. „Żyła złota” znajdowała się na skraju niewielkiej wsi, ścianę lasu Kavika widziała z okna swojego pokoju, jednak wcześniej nikogo tam nie dostrzegła.
Kilka kroków dalej rozpoznała osoby znajdujące się w lesie. Były to dwie dziewczynki, córki państwa Cren. Jedna miała około dziesięciu lat, druga była zdecydowanie młodsza, czteroletnia.
        - Witajcie dziewczynki... - powiedziała przyjaźnie uzdrowicielka, choć widziała, że czterolatka płacze, a na widok uczonej wręcz rozryczała się wniebogłosy.
        - Anett, przestań tak płakać! - nakazała ta starsza widocznie nie radząc sobie z rozpaczą siostry.
        - Ja chce mojego kotka! - wrzasnęła Anett, po czym runęła na ziemię uderzając piąstkami w wilgotne liście.
        - Nie chce przestać płakać... - poskarżyła się starsza z sióstr, Loren. - A jak ją próbowałam do domu sprowadzić to mnie podrapała...
        - MOJEGO KOTKA!
        Kavika aż zacisnęła zęby, ogłuszona tym wrzaskiem. Uśmiechnęła się na tyle pogodnie, na ile potrafiła i pochyliła ku Anett. Uczona słyszała o zaginionym kocie, który nie wrócił do domu po burzy jaka miała miejsce kilka dni temu. Do czterolatki nie przemawiał argument, że koty tak po prostu mają i Kavika była skłonna uwierzyć jednak tej drugiej wersji, bo kociak był jeszcze młody. Mógł faktycznie utknąć w jakimś miejscu.
        - Pomyślałam, że może przyszedł do was, w końcu dokarmiacie koty, ale go nigdzie nie było. Potem Anett stwierdziła, że pójdzie do starego domu pana Kerdra, tylko mama nie pozwala! Bo budynek stary, zawalić się może... a kto wie, może i nawiedzony? Może z zaświatów go pilnuje pan Kerdr? Więc chciałam ją powstrzymać, a ona zaczęła ryczeć! Porwała sukienkę i rajstopy, mama mnie zatłucze!
        - Spokojnie... - powiedziała Kavika.
        - KOOOOOTKAAAAAAAAAAAA!!!
        - Anett, a jak pójdziemy tam razem i sprawdzę czy kotek jest w starej chacie to przestaniesz płakać?
        - Może... - burknęła po dłuższej chwili zrozpaczona czterolatka, która już zdołała umorusać się aż po szyje w jesiennych liściach.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Nawet jeśli gdzieś tam w głębi panterzego serduszka zalegał jeszcze jakiś niesmak po wydarzeniach dnia poprzedniego, śniadanie skutecznie go wyeliminowało. Taki był Yastre – na wszelkie jego smutki najlepszym rozwiązaniem było zawsze jedzenie. A to festynowe z racji swojej „niezdrowości” było najlepsze. Ziemniaki smażone z kiełbasą, cebulą, kapustą – czy istnieje coś lepszego? Nie dla niego. No, może poza dobrym plackiem ziemniaczanym ze śmietaną, bo to było zdecydowanie jego ulubione danie. Jak widać – mimo bycia niewątpliwym drapieżnikiem – panterołak najbardziej na świecie kochał jeść pyrki w dowolnej postaci. Kto o tym wiedział, miał dużą przewagę nad resztą w kwestii okiełznania zmiennokształtnego bandyty.
        W tym jednak momencie nikt nie próbował go udobruchać – on sam, za swoje pieniądze, kupił sobie podwójną porcję tego cymesu i jedząc przy pomocy zaostrzonego patyczka, zaczął włóczyć się po okolicy, szukając swoich znajomych. W pierwszej kolejności oczywiście starał się odnaleźć Hannie, ta jednak ponoć skoro świt poszła „się ogarnąć” i nie wróciła już tam gdzie spała. No cóż, trudno. Yastre porzucił plan szukania jej, bo nie chciał ryzykować, że nakryje ją w kąpieli czy coś. Nie by nie chciał jej takiej zobaczyć (no bo jaki normalny facet by nie chciał?), ale wiedział, że nie wypada i mogłaby się na niego o to gniewać. A gdyby tam były jeszcze jakieś dziewczyny – o jeny, wtedy to byłby dym! A jemu i tak już przypięto łatkę zboczeńca, więc lepiej nie dolewać oliwy do ognia. Tak więc lepiej było póki co prowadzać się z chłopakami – szybko paru znalazł.
        - Ej, skąd masz takie dobre żarcie? - zainteresował się zaraz jeden z nich.
        - A tam pod tym… O ty mendo zapchlona! - krzyknął oburzony panterołak, gdy po rozproszeniu jego uwagi, jeden z bandytów zwędził mu kawałek kiełbasy z parującej porcji pieczonki. I to jeszcze paluchami, bezczelny! Jak jakieś zwierzę normalnie.
        - Orientuj się - zażartował złodziej, z satysfakcją przeżuwając skradziony kawałek. - Mmm, naprawdę dobre. Ej, ty to całe sam zjesz?
        - Nawet ci patyczka nie dam wylizać, zjeżdżaj! - zagroził panterołak, szybko zaczynając wcinać swoje śniadanie.
        - Nie no, spokojnie, nie zjem ci… Sam sobie kupię - wyjaśnił, odpuszczając zmiennokształtnemu. - Ej, ale widziałeś resztę gdzieś?
        - Ano. Tam siedzi Rudy, teraz sam, ale jeszcze Alonso z nim był, pewnie poszedł po żarcie.
        - To czemu się nie przyłączyłeś?
        - Bo ja też byłem po żarcie - przyznał z rozbrajającą szczerością panterołak, pakując sobie do ust kilka kawałków ziemniaków i cebuli na raz.
        - No to chodź. A twoja śliczna koleżanka gdzie jest?
        - A gdzieś z babami - odparł lekko Yastre, wzruszając ramionami. - Rano jak po nią poszedłem to już wyszła, ale spoko, znajdę ją później. Obroży nie ma, by musiała na mnie czekać, nie?
        Bandyta zarechotał i poklepał Yastre po imieniu, mówiąc “jasne, jasne” takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o czymś zbereźnym. Kocur nie do końca tak to odbierał i w sumie nawet przez moment go korciło, aby zapytać co jest w tym takiego wesołego, ale nie miał takiej okazji. Dotarł do swoich kumpli i razem zasiedli do śniadania. Trzeba było pilnować swoich ziemniaków.

        I tak trwał błogi poranek - tak miły, jakby te wszystkie nieprzyjemne sytuacje z Kaviką poprzedniego dnia w ogóle nie miały miejsca. Yastre się najadł, napił piwka i siedział w całkowicie męskim gronie. Hannie gdzieś tam w którymś momencie dojrzał, ale ta była z Shanon, więc się do nich nie pchał. Może przez moment rozważał taką opcję, ale zrezygnował, gdy jego ulubiona koleżanka (z którą to relacja zaczynała być w sumie coraz bardziej skomplikowana) nawiązała z nim kontakt wzrokowy, pomachała mu i gestem poprosiła o czas. No tak, pewnie dalej załatwiały jakieś swoje babskie sprawy. Yastre więc uśmiechnął się do niej, zasalutował kuflem i wrócił do przyjemności. Do czasu…
        - Pszeprszm…
        Ten nieśmiały głosik połykający prawie wszystkie samogłoski (jakimś cudem e ocalało) należał do małego chłopca, który podszedł do Yastre i z racji tego, że nie mógł go pociągnąć za rękaw, dźgnął go palcem w łopatkę. Panterołak nie zareagował na to w żaden sposób nerwowo, a wręcz jakby to była jakaś zabawa i zamiast odwrócić się przez ramię, odchylił głowę do tyłu i wygiął się tak, by chociaż trochę widzieć tego gagatka, który go zaczepił. Jakiś taki na oko siedmiolatek z bardzo zatroskaną miną, jaką mogą mieć tylko siedmiolatkowie, gdy świat wokół nich runie. Na przykład gdy w dżemie znajdą się pestki malin…
        - No co tam się dzieje? - zapytał Yastre niezrażony tym, że reszta bandytów by szczyla chętnie pogoniła. On lubił dzieci i nie mógł zostawić takiego, skoro już przełamał się by podejść.
        - No bo pan jest kotem, prawda?
        - Panterą, czyli takim dużym kotem - poprawił zmiennokształtny z dumą. - I co w związku z tym?
        - No bo… no bo moja kuzynka zgubiła kotka i jest teraz strasznie smutna. Strasznie płacze! Ale my już kilka dni nie umiemy znaleźć tego kotka! I ja pomyślałem, że jak pan jest kotem to go łatwiej znajdzie niż my?
        - Nie no, jasna sprawa, nie możemy pozwolić damie płakać! - zapewnił zaraz Yastre, dopijając szybko piwo i obracając się w stronę chłopca. - Ruszamy na ratunek! Gdzie wam zginął ten wasz kotek?
        - No koło domu, ale tam już szukaliśmy. Ale jest taka opuszczona chata niedaleko…
        - Prowadź, rycerzu!
        Reszta grupy podzieliła się na dwa obozy - jedni wyśmiewali panterołaka, a drudzy z uznaniem kiwali głowami, podziwiając jego podejście do dzieci i entuzjazm. Widać było zresztą, że chłopiec poczuł dużą ulgę, gdy jego desperacki krok się opłacił i faktycznie udało mu się pozyskać pomoc prawdziwego kota-człowieka! Jak on nie znajdzie zguby, to już pewnie nikt!

        Dzieciak zaprowadził panterołaka do położonego na uboczu domostwa, które już z daleka wyglądało jak obiekt do rozbiórki albo taki, który sam się zawali przy silniejszym wietrze. Yastre trochę mina zrzedła, gdy dostrzegł tę porośniętą haszczami ruinę, ale nie bał się o siebie, a raczej o swojego nieletniego przewodnika… Miał jednak pomysł na zrobić, by zapewnić mu bezpieczeństwo i jednocześnie by czuł się potrzebny.
        - Dobra, mam pomysł - oświadczył konspiracyjnym szeptem. - Ja tam wejdę i go poszukam, a ty zostać na zewnątrz, przy wejściu i obserwuj czy nie czmycha przez drzwi albo okno!
        - Dobrze! - zgodził się dzieciak, łykając tę argumentację bez węszenia nawet najmniejszego podstępu. Słodka dziecięca naiwności.
        - No to idę - oświadczył tymczasem zmiennokształtny i szybko się oddalił, by chłopcu nie przyszło do głowy dyskutować.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika uśmiechnęła się łagodnie, choć do zadowolenia było jej zdecydowanie za daleko. Myślami już przestawiała kolejność obowiązków licząc na to, że sprawa szybko się rozwiąże i wcale nie będzie tak mocno spóźniona, w końcu miała wypocząć a nie całkowicie porzucić sprawy organizacyjne dotyczące festynu. Delikatnie i z przestrachem w oczach pomogła podnieść się rozpłakanej Anett, na całe szczęście starsza z sióstr szybko wyłapała skąd wynika ostrożność kobiety. Uzdrowicielka bardzo ładnie ubrała się na dzisiejsze wyjście, koszulę miała porządnie upraną i wyprasowaną, a teraz ryzykowała zniszczeniem jej z powodu zaginionego kota. Loren szybko zaczęła przepraszać uczoną, choć było to zbędne. Skoro Kavika zdecydowała się pomóc to brała pod uwagę pewne niedogodności z tym związane. Wszak stara rudera w lesie i biała koszula oraz jesienna aura ani trochę sobie sprzyjały. Postanowiła jednak tę sprawę załatwić prędko, bez zbędnego ględzenia – nie było sensu rozczulać się nad prostym tematem. Poza tym, obiecała jedynie przeszukać chałupę i liczyła na to, że faktycznie odnajdą tam zaginionego pupila, bo inaczej nie doprowadzi rozbeczanej Anett do wioski. Raz, że nie bardzo wiedziała jak obsługiwać dzieci w takim stanie, dwa – najzwyczajniej w świecie nie miałaby serca porzucić dziewczynki w potrzebie. Modliła się po cichu do Prasmoka o pomoc!
        W końcu trójka dziewcząt dotarła na miejsce. Anett stała i trzęsła się z podekscytowania, w Loren również tliła się nadzieja, że problem z młodszą siostrą w końcu się rozwiąże, choć bała się czy duch starego właściciela nadal nie grasuje po okolicy, a Kavika opuściła ramiona skłonna uwierzyć w straszne historyjki opowiadane w okolicy. Przełknęła cicho ślinę, gdy jedna z desek zaskrzypiała w przestrodze. Mimo wszystko bardziej od nieżywego starca bała się, że sama straci życie, gdy ta rudera się zawali! Nie mogła jednak się w tej chwili wycofać, postanowiła obrócić się ku dziewczynkom i zawrzeć z nimi drobny układ:
        - Moje drogie, wejdę do środka tej chaty, ale musicie mi obiecać dwie rzeczy! Po pierwsze, że będziecie cichutko. Nie wolno krzyczeć ani płakać, bo to jeszcze przywoła ducha pana Kerdra i wtedy nici z poszukiwań! Po drugie, nie możecie wchodzić do środka, bo co jeżeli jest tam duch?
        - A jeżeli ducha będzie gdzieś tutaj? W lesie? - spytała zlękniona Loren.
        - To wtedy możecie zacząć krzyczeć – odpowiedziała automatycznie i nieco zniesmaczonym głosem Kavka. - Ale myślę, że pan Kerdr był miłym, starszym panem, nie w smak mu było straszyć dzieci – dodała po chwili, choć wiedziała, że żadne dziecko jej nie uwierzy. Wypadało po prostu tak mówić o starcu, poza tym dopiero pod koniec życia stał się obłąkanym dziwakiem i przez to został tak negatywnie zapamiętany.
        Dziewczynki zgodnie obiecały dotrzymać słowa i zachowywać się odpowiednio - żadna z nich nie chciała mieć do czynienia ze strasznym duchem! Pewna ich obietnic uzdrowicielka skierowała się w stronę chaszczy już na starcie stanowiących poważny problem dla gładkiej koszuli Kaviki. Dziewczyna ułamała kilka gałązek tworząc małą szczelinę do tylnych drzwi i z najwyższym poziomem ostrożności przedostała się do środka. Słabo pamiętała rozmieszczenie pokoi, była w chacie raptem kilka razy jeszcze wiele lat temu. Wstępne oględziny salonu i kuchni nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, a już po chwili Kavika właściwie zapomniała, że jest w trakcie poszukiwań. Pan Kerdr od zawsze był dziwnym człowiekiem i być może dlatego więcej go nie było niż był w Skov Hugger, a mimo to mieszkańcy uparcie obdarzali go życzliwością. Gdy wyjeżdżał, nawet bez zapowiedzi, to zawsze znaleźli się chętni do opieki nad chatą. Było to jedno z tych ładniejszych domostw, dlatego zaniedbanie go byłoby wielka urazą dla mieszkańców wioski i to pełnokrwistych drwali. Rude drewno przepięknie prezentowało się zarówno w wiosenne poranki, jak i pośród złotych liści jesieni. Kavika zapamiętała chatę jako bardziej luksusową. Pan Kerdr czasem pozwalał w nim organizować drobne przyjęcia albo wypożyczał jako domek letniskowy, właściwie mało go obchodziło co zastanie po powrocie, a ten ostatni powrót okrył chatę niechlubną sławą. Nie było się co dziwić, bo starzec oszalał na tyle, by przerazić nawet krewką kucharkę Britę, a to już był wyczyn.
        Kobieta skierowała się ku schodom. Dłonią delikatnie przetarła niegdyś gładką, ozdobną balustradę, dziś już krzywą, miejscami połamaną. Na górze znajdował się korytarz, a dalej, pod spadzistym dachem kryła się sypialnia. Tam było najmilej i zawsze znajdowała się puchata, spora poducha dla jakiejś zguby z lasu - legowisko dla przybłąkanej psiny, którą pan Kerdr szybko oddawał w czyjeś ręce. Po tym jak wieloletni, czworonogi przyjaciel zmarł to Pan Kerdr już nigdy nie znalazł miejsca w sercu by tę miłość zastąpić inną.
        W przejściu wciąż wisiała brudna zasłona, wyjęte z zawiasów drzwi ustawiono nieopodal schodów. Kavika odchyliła materiał z niemałym zniesmaczeniem. Kiedyś białą jak śnieg płachta pokryła gruba warstwa kurzu. Nie wiedziała, że w tym czasie, od drugiej strony do domu wszedł ktoś jeszcze...
        Pokój sypialniany pozostał praktycznie pusty. Kwadratowy stolik znajdował się tuż przy wejściu, a naprzeciw, po drugiej stronie leżała puchata poducha. Łóżko już dawno zostało wyniesione i tylko blade światło przekradało się przez brudne okna do środka. Kavika zbliżyła się do kąta z posłaniem, a podłoga pod nią zaskrzypiała. Mimo to bardziej martwiła się o robale wypełzające spod poduszki niż stabilność budynku - obrzydlistwo! Szturchnęła przedmiot i na całe szczęście nie znalazła żadnych paskudnych towarzyszy. Dwoma palcami obróciła poduszkę, potrząsnęła nią, ale przecież kot już dawno by się w niej znalazł więc z lekką irytacją porzuciła ją.
        Uczona westchnęła prostując sylwetkę i jeszcze raz obejrzała pomieszczenie. Kiedyś nie miała tylu zmartwień, a przynajmniej nie tak poważnych. Pan Kerdr z wielkiego podróżnika przemienił się w szaleńca, a ona? Ona miała ogromne plany, wielkie wizje, a szuka kota w małej wiosce drwali. Kavka przymknęła oczy, po czym potrząsnęła głową odganiając niesforne myśli. Dzisiaj ma festyn na głowie a nie rozprawy naukowe!
        Wtedy postanowiła zawrócić, sprawdzić wnętrza szafek, a nie stać i rozczulać się nad starymi czasami! Gdy jednak gwałtownie odkryła skrawek wiszącego materiału, przed sobą ujrzała niespodziewanego gościa i z krzykiem cofnęła się w głąb sypialni. Jedna z desek od jej mocnego stąpnięcia złamała się sprawiając, że uczona upadła, ale zaraz po tym odepchnęła się czując, że deski pod pośladkami są równie niepewne. Uzdrowicielka przesunęła się aż pod ścianę i z lękiem spojrzała na podłogę w pomieszczeniu, dopiero potem zawiesiła wzrok na przybyłym mężczyźnie.
        - Yastre! Co ty tutaj robisz?! Spałeś tutaj?! - Uniosła głos przytulając dłonie do piersi i choć pierwsze zdanie zabrzmiało pretensjonalnie tak drugie wykazało się zdecydowanie troską.
        - Gdybym wiedziała to w życiu bym ci na to nie pozwoliła! Przecież ta chata zaraz runie!
        Na potwierdzenie jej słów deska sąsiadująca z dziurą w podłodze z jękiem opadła, a uczona podciągnęła do siebie nogi. Kavika dopiero teraz zaczęła zdawać sobie sprawę z sytuacji. Gdy przyjrzała się pomieszczeniu to zrozumiała, że właściwie oboje stoją po dwóch stronach barykady i niestety ona, ta mniej sprawna z dwójki, znajduje się w gorszym położeniu.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre wszedł do chaty przez uchylone drzwi. Jakoś tak odruchowo poruszał się powoli i cicho, jakby podkradał się do kogoś, kogo ma okraść albo do zwierzyny, którą chce upolować i zjeść. Gdyby jednak chodziło o to drugie, po prostu by się przemienił i wtedy załatwił sprawę z prawdziwą gracją i klasą. W ludzkim ciele był głośniejszy i nie tak zgrabny… Ale i tak nie dało się go usłyszeć, nawet gdy było się w tym samym cichym domu. On zaś słyszał jakiś ruch, ale jednocześnie bodźców wokół było tyle, że nie umiał stwierdzić skąd te dźwięki dochodzą. Zaczął myszkować.
        - Kici kici… - mruczał cicho, zaglądając do mijanych pomieszczeń i szukając tam zaginionego kociaka. Jakiś kot generalnie był tu na pewno, pytanie jednak czy ten, czy inny no i kiedy. Zapach był taki, że mógł pochodzić z tej nocy albo z poprzedniego dnia czy nawet jeszcze wcześniej, trudno stwierdzić. Dlatego Yastre szukał metodycznie, tak jakby nic nie czuł i niczym się nie sugerował. Jeden pokój, kolejny. Dziwiło go to co widział. Jednocześnie jakby dom był zamieszkały i opuszczony, bo meble stały jak stały, w kredensie były nawet talerze, kubki i cała reszta zastawy, ale jednocześnie przy progach pomieszczeń wyrosły chwasty, a koce czy poduszki wyglądały jak siedlisko robactwa i rozkładu. Nie pachniały też wcale ładnie. Tak, to było miejsce, gdzie moglo gnieździć się wszystko, co bezdomne - psy, koty i nawet ludzie. Dach był, więc na głowę nie padało, a podłoga chroniła od chłodu bijącego od ziemi. Było też całkiem bezpiecznie, jeśli znalazło się pomieszczenie, gdzie były jeszcze całe okna. Albo poszło się spać na górę…
        Właśnie tam zdecydował się kontynuować poszukiwania zmiennokształtny bandyta, gdy doszedł do wniosku, że parter jest pusty. Zakradł się po schodach na górę, ale nie spodziewał się tak naprawdę, że cokolwiek czy kogokolwiek tam zastanie. A jednak… Słyszał głosy. Dźwięki sugerujące, że ktoś tam był. I tak jak Yastre - myszkował. Czyżby ktoś tu mieszkał? Bo to przecież nie mógł być duch tego starego Kendra czy jak mu tam (dzieciak mówił, ale on nie pamiętał). Przecież duchy straszyły tylko po nocy, za dnia nie ma takiego efektu! Czyli to musiał być ktoś z krwi i kości - taką logikę zastosował panterołak. A że nie wiedział z kim będzie miał do czynienia, na razie wolał się nie ujawniać. Wspiął się już na piętro i chwilę się wahał, czy schować się gdzieś w bocznym pomieszczeniu, czy przyspieszyć konfrontację, która zdawała się być nieunikniona. W końcu wybrał to drugie i poszedł do sypialni na końcu korytarza. Już wyciągnął rękę w stronę kotarki zasłaniającej wejście, gdy ta nagle sama się poderwała! Bandyta prawie wrzasnął, ale w porę się opanował, gdy zobaczył złotowłosą piękność po drugiej stronie. Jej… Kavice było tak ładnie w tej białej bluzce… Ale chwila, chwila - co ona tu robiła?!
        A później wiele rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Uczona cofnęła się z wrzaskiem, panterołak wyciągnął ręce, by ją złapać, podłoga trzasnęła. Zmiennokształtny odruchowo się cofnął i w ten sposób on został na progu, a ona była po drugiej stronie pod ścianą. A między nimi - dziura w podłodze. I zawieszone w powietrzu wyrzuty uczonej.
        - Nic ci się nie stało? - zapytał z troską Yastre, ignorując póki co wszystkie jej wyrzuty. Patrzył na nią jakby tylko czekał, aż go zawoła i on wtedy bez namysłu ruszy, by jej pomóc. W końcu jednak odetchnął i uznał, że musi jednak jej odpowiedzieć.
        - Nie, spałem na drzewie niedaleko stoiska z piwem - oświadczył. - Tu przyszedłem, bo chłopiec poprosił mnie o pomoc w szukaniu kotka. Wiesz, bo sam jestem kotem - wyjaśnił, wywracając oczami, ale mówił z pewną czułością, bo to w końcu dziecko.
        - A ty dlaczego tu przyszłaś? - upewnił się, zaciskając palce na futrynie, jakby musiał się powstrzymywać, by do niej nie podejść. - I to jeszcze tak ładnie ubrana? To ruina, pobrudzisz się…
        No i w tym momencie deska między nimi spadła piętro niżej. To wyglądało… Bardzo niebezpiecznie. Gdyby byli zamienieni miejscami, to zmiennokształtny by się nie przejmował, bo by sobie poradził, ale Kavika… Ona nie była gimnastyczką, zdecydowanie. Jej, pewnie była przerażona…
        - Kavika… - zwrócił się do niej ostrożnie Yastre. - Dasz sobie pomóc? Zaufaj mi, proszę. Ta podłoga zaraz runie i zrobisz sobie krzywdę. Musisz się stamtąd zabrać. Chodź… Skocz najdalej jak potrafisz z tego miejsca, w którym jesteś, a ja cię złapię. Słowo honoru, złapię cię, włos ci z głowy nie spadnie. Nawet plamka ci się nie zrobi na tej twojej bluzeczce - zapewnił. Mówiąc zrobił krok na środek pomieszczenia, nadal trzymając się futryny jedną ręką. Zamierzał ją złapać, przyciągnąć na siebie i wciągnąć na korytarz. Wiedział, że da radę, tylko ona musi mu zaufać, zapomnieć o tym wszystkim, co było między nimi do tej pory i przez chwilę pomyśleć o tym, jak było rok temu… Albo lepiej nie. Niech lepiej po prostu mu zaufa i skoczy.
        - No, złapię cię. Na trzy? - zachęcił ją.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Na twarzy uczonej wstąpiła drobna pretensja, jednak przykryła ją zawstydzeniem za swoje zachowanie. Źle się wyraziła, po raz kolejny! Nie chciała zabrzmieć niegrzecznie. Nią kierowała troska. Na myśl o tym, że mężczyzna spędził noc w walącej się chacie aż ją krew zalewała, bo on... on nie zasługiwał na takie warunki. Wolała by śnił w ciepłej pościeli, obok... ekhm, żeby spał w ciepłej pościeli niż ukrywał się w rzekomo nawiedzonej ruinie.
        - To dobrze – odburknęła na tłumaczenia zmiennokształtnego jeszcze mocniej dociskając do siebie nogi, przez co przypominała niezadowoloną dziewczynkę.
        - Jest dobrze – dodała po chwili postanawiając odpowiedzieć na pierwsze pytanie bandyty, jednak teraz Kavka zabrzmiała zdecydowanie bardziej opryskliwie. W głębi serca pragnęła jego bliskości... pomocy, chciała się do niego zbliżyć, ale będzie bolało dwa razy mocniej, gdy wróci do Hannie, prawda?
        Mimo to lekko się uśmiechnęła na wieść o powodzie przybycia panterołaka, a bardziej na jego stwierdzenie, że wszak jest kotem to kota potrafi znaleźć. Oj, wiedziała, że Yastre potrafi naprawdę wiele, ale i tutaj szybko odgarnęła miłe wspomnienia z tym związane.
        - Ja... - zająknęła się. - Jestem tu z tego samego powodu. Przybyłam tu z dziewczynkami, właścicielkami tego kota. Anett bardzo mocno płakała... Bardzo, BARDZO – zaznaczyła dosadnie posuwając się do podobnego żartu co Yastre, bo w końcu Anett to tylko dziecko.
        - Myślałam, że to zajmie tylko chwilę... - dopowiedziała, a następnie jej zdanie przerwała opadająca w dół deska.


        Loren pisnęła i mocno przytuliła do siebie siostrę słysząc łamiące się deski. Zły duch istnieje! A co gorsze, dziewczynki naraziły Kavikę! Starsza z sióstr stała się praktycznie biała na twarzy, gdy po trzasku krzaki pod chatą poruszyły się. To już koniec!
        - Bardzo przepraszam, panie Kerdr! - wykrzyczała, a po tych słowach z zarośli wyskoczył chłopczyk.
        Oszołomiona Loren wpierw zdziwiła się widokiem kuzyna, a potem poczerwieniała cała na twarzy puszczając małą Anett by czasem ze złości nie udusić siostry.
        - ALAN! - wrzasnęła starsza dziewczynka. - Jesteś okropny!
        Nie aby faktycznie Alana nie rozbawiła reakcja kuzynki na jego pojawienie się, ale zdusił w sobie śmiech by bardziej jej nie rozzłościć, a jednak to nie wystarczyło, bo Loren dostrzegła reakcję chłopca.
        - Napędziłeś mi stracha – kontynuowała pretensjonalnie dziewczynka.
        - Ja? To ty piszczałaś jakby ktoś mysz dusił – odpyskował chłopiec.
        - Nie słyszałeś tego trzasku?! Pan Kerdr pewnie ze złości rujnuje dom!
        - Głupia, że w duchy wierzysz – skomentował Alan.
        - Ja głupia? Ty jesteś głupi!
        - Nie, bo to ty wierzysz duchy!
        - Bo istnieją!
        - Nie istnieją!
        Para dzieciaków chwilę się ze sobą kłóciła nim zorientowała się, że w ich towarzystwie zabrakło Anett...


        Wcale nie musiał mówić, że podłoga zaraz runie! Kavika jeszcze mocniej docisnęła plecy do ściany, jakby miała się jeszcze gdzie schować, i z przerażeniem patrzyła na połamane deski. Na myśl o tym, że ma przeskoczyć tak wielką dziurę kręciło się jej w głowie, a umysł płatał figle powiększając w wyobraźni wolną przestrzeń. Nie było to co prawda urwisko, ale wystarczyło, by cała heca skończyła się niefortunnym wypadkiem. Poza tym, doskonale zdawała sobie sprawę ze swojej sprawności fizycznej, chyba znacznie gorszej niż barwnego motylka. Motylki chociaż potrafią latać.
        Słowa Yastre brzmiały z jednej strony jak balsam łagodzący wielodniowe rany, z drugiej... Kavka zdała sobie sprawę z wypowiedzianych przez mężczyznę słów. Uczona w zmartwieniu zmarszczyła brwi spoglądając na panterołaka. On naprawdę uważał, że mu nie ufa... A to było przecież kompletne kłamstwo! Ufała mu, bezgranicznie. Wiedziała, że on potrafi, nigdy jej nie zawiódł, zawsze przy niej był, wspierał ją... to ona złamała jego zaufanie. To on nie powinien jej wierzyć... tak jak ona sobie w tym momencie. Nie w nim leżał problem, a w niej samej... i to chyba było jeszcze gorsze.
        Kavika przytrzymała się belki stanowiącej punkt podporu dla ściany, chciała przybrać jakąś rozsądniejszą pozycję do ewentualnego skoku, bo nadal się na niego nie zdecydowała. Kurczowo trzymała się rudej dechy nie patrząc na to czy ubrudzi bluzkę. To nie było teraz ważne!
        Już za dzieciaka zrezygnowała z udziału w konkursach wymagających fizycznego wysiłku, bo zawsze dostawała jedynie nagrody pocieszenia, choć i to nie zawsze, a teraz ma skoczyć... przez niestabilną podłogę. A jeśli ten skok sprawi, że i deski pod Yastre się załamią? Ostatnio zebrało się jej trochę tłuszczyku na boczkach. Albo pociągnie go za sobą w dół? Chciałaby, żeby wówczas jedynie połamali nogi a nie rozbili sobie głowy. Akurat teraz zaczęli się jej przypominać wszyscy pacjenci co spadli z drabiny, oczywiście te najbardziej felerne przypadki. Ona tak nie chce!
        Kavika jeszcze mocniej przytuliła się do belki. Podłoga złowieszczo zaskrzypiała, wydawało się, że wręcz powoli się pod nią ugina. Uzdrowicielka podniosła wzrok napotykając złote oczy panterołaka. Martwił się o nią, lecz w jego spojrzeniu dostrzegła także determinację i pewność. To wręcz prosiło się o przywołanie na twarzy nieśmiałego uśmiechu, jakby przemknęło przez jej głowę znajome wspomnienie. W końcu dała za wygraną. Nie mogła w nieskończoność zwlekać, a jeżeli Loren z Anett zwołają pomoc to wszyscy uznają, że winny tragedii był zmiennokształtny. Musieli to załatwić tu i teraz, zresztą... on jest silny i zwinny. U diaska, jest cholernym kotem w ludzkim ciele, więc jak już ma wydarzyć się coś złego to tylko z jej winy... i braku JEJ umiejętności.
        - Bardzo kiepsko skaczę – powiedziała i mimo zastrzeżenia wysunęła delikatnie nogę do przodu by przygotować się do wysoku.
        - Złap mnie, Yastre! - jeszcze poprosiła, po czym pozwoliła mu policzyć do trzech by wykonać wymagający od niej niebywałej odwagi ruch.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre zrobiło się ciepło na sercu. Kavika mu zaufała – poprosiła, by ją złapał! I jeszcze zwróciła się do niego po imieniu! Naprawdę go to cieszyło, choć nie pozwolił, aby porwała go euforia – w końcu skoro ona mu zaufała, to on nie mógł jej zawieść i nagle odtańczyć taniec radości zamiast wyciągnąć ją z tamtego bagna. Do roboty.
        - Raz – zaczął odliczanie, podając kolejne liczby w równych, nie za długich odstępach. – Dwa. Trzy!
        Uczona wybiła się na dany sygnał, a panterołak już na chwilę przed tym wiedział, że jej to nie wyjdzie, że nie skoczy daleko, a on nie złapie jej pozostając w tej pozycji. Jedna z desek pod jej stopami nie była stabilna, ale nie było tego widać aż do chwili, gdy ją nadmiernie obciążyła, wybijając się… Od czego się jest jednak silnym, sprawnym panterołakiem i byłym cyrkowcem na dodatek? Sytuacja beznadziejne dla niego były znacznie łatwiejsze do ogarnięcia - on nie myślał, on robił. Gdy tylko zorientował się, że to nie będzie długi skok, puścił futrynę, której się asekuracyjnie trzymał. Wyciągnął przed siebie obie ręce, na spotkanie Kaviki, która już była w powietrzu. Śledził uważnie jej ruchy. Złapał za jedną z wyciągniętych rąk i pociągnął ją do siebie, a gdy tylko znalazła się w jego zasięgu, złapał ją w pasie i wykonał gwałtowny skręt, jakby tańczyli jakiś zwariowany taniec. Deski pod jego stopami zajęczały – ciężar dwóch osób w dość dynamicznym układzie był ponad ich siły. Nim rozległ się trzask, Yastre zrobił jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy – pchnął trzymaną w ramionach blondynkę w stronę korytarza, a sam odepchnął się w drugą stronę. Wyglądało, jakby się poświęcił i dla ratowania jej sam miał teraz spaść przez dziurę w podłodze… Ale przecież on był kotem. Wybił się więc dość, by złapać się belki stropowej, a nie chcąc tracić impetu zaraz wierzgnął i się jej puścił, by po zrobieniu salta wrócić na próg sypialni. Podczas lądowania wpadł na Kavikę, ale najważniejsze, że oboje byli już na bezpiecznym, stabilnym gruncie.
        - W porządku? – zapytał ją z troską. – Nic ci nie jest, wszystko gra?
        Nie zwrócił uwagi na to, że gdy na nią wpadł, objął ją i nie wypuścił z ramion. Odchylił się tylko na tyle, by samemu móc na nią spojrzeć i ocenić czy nie ma jakiś zadrapań. Gdzieś na granicy świadomości zaczął dość szybko odnotowywać kolejne bodźce. Że uczona bardzo ładnie pachnie, że jest chyba nawet milsza w dotyku niż ten rok temu, że… Nie, nie wolno! Zły kot! Kavika była zajęta i dała mu jednoznacznego kosza, nie mógł o niej tak myśleć – dla własnego dobra. Wypuścił ją więc z ramion.
        - Ych, wybacz, nie chciałem cię przewrócić – usprawiedliwił się, choć samolubnie hołubił jeszcze w myślach wspomnienie tego, że mógł ją tak bezkarnie przytulić. To było przyjemniejsze niż jakiekolwiek inne przytulanki z innymi dziewczynami – nawet z Hannie.
        - Miau?
        Yastre postawił uszy na baczność i zaraz zwrócił się w stronę, z której dochodziło to miauczenie. Ledwo kilka stóp od nich przycupnął sobie pod ścianą mały kotek, który teraz skromnie zwracał na siebie uwagę, jakby pytał czy może przeskoczyć. Zmiennokształtny natychmiast połączył wątki. Kucnął.
        - To my ciebie szukamy, a ty tu cały czas siedziałeś? – zapytał z niedowierzaniem. – O ty mały podglądaczu – zarechotał. – Chodź do mnie. No chodź do wujka.
        Yastre uklęknął i wyciągnął do niego obie ręce. Kotek zamiauczał po raz kolejny, po czym wstał i podreptał bardzo ufnie do „wujka”. Panterołak dał mu chwilę na obwąchanie siebie, podrapał malucha z czułością pod brodą, po czym sprawnie zgarnął go na ręce.
        - Mamy uciekiniera – oświadczył Kavice. – To co… Zwracamy go właścicielce? Czy wolisz to zrobić sama?
        Yastre zrozumiałby, że uczona nie chce się z nim pokazywać – czy by to akceptował to inna sprawa, ale nie robiłby jej problemów ani przykrości z tego powodu.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Gdy wyskoczyła to od razu zrozumiała co się świeci. Nie dosięgnie go - tylko o tym pomyślała, choć jej palce zatańczyły w wolnej przestrzeni jakby jeszcze tliła się w niej nadzieja, że mimo wszystko da radę. Trudno było się pogodzić z porażką w ciągu zaledwie kilku sekund. Gdyby nie było tu Yastre to sytuacja nie potoczyłaby się w tak korzystny dla niej sposób. W oczach uczonej pojawiło się przerażenie po tym jak dostrzegła, że mężczyzna puścił się futryny. Jednak już po chwili poczuła mocny uścisk na przedramieniu, jego dłoń posunęła się wzdłuż kobiecej talii i nie wiedzieć kiedy, Kavka znalazła się po drugiej stronie sypialni. Dopiero, gdy stanęła na równych nogach wypuściła powietrze z płuc. Dotąd wstrzymywała oddech, ale nie zatrzymała się. Bała się, że na drugi wdech spotka ją coś gorszego, a jednak zdecydowała się złapać wzrokiem panterołaka, który w jakkolwiek dramatycznej sytuacji by się nie znalazł, umiał sobie poradzić. Była gotowa wykrzyczeć jego imię, lecz kocie, jak i cyrkowe, zdolności Yastre teraz okazały się niebywale przydatne. Gdy wpadł na nią w drodze powrotnej, ta od razu chwyciła go za koszulkę, jakby próbowała trzymać go na tyle mocno by czasem stopa nie posunęła mu się w nieodpowiednim kierunku. Spięła całe swoje ciało wpatrując się w twarz zmiennokształtnego, lecz szybko rozluźniła się po słowach mężczyzny. Jej dłonie spłynęły po klatce piersiowej bandyty zatrzymując się na jego brzuchu. To na tej wysokości ponownie zacisnęła piąstki, niemalże błagając go tym gestem by się nie oddalał.
        - Jest dobrze... - powtórzyła bez namysłu, niemalże wzdychając. Uległa mu i w tej chwili mógł z nią zrobić co tylko zechciał. Dało się to odczytać w kawowych oczach uzdrowicielki, pracującej w napięciu klatce piersiowej, rozchylonych ustach, które nieco spierzchły od emocji. Ocknęła się dopiero, gdy ją puścił. Nagle i jej rozum wrócił do głowy.
        - Nic nie szkodzi, ko... - zacięła się Kavika, po czym mocno zarumieniła.
        „Kochanie...”, pomyślała, ale przecież nie mogła mu tego powiedzieć.
        - Kolejnym raz, mam nadzieję, że nie nastanie i nie będę musiała skakać – dokończyła głupio, ale grzecznie splotła ze sobą dłonie nabierając odpowiedniego dystansu. - Dobrze, że i tobie się nic nie stało – przyznała z przyjacielskim i szczerym uśmiechem.
        Po tych słowach w pomieszczeniu rozległo się miauczenie. Kavika spojrzała w stronę kota, ale zbliżyła się dopiero, gdy Yastre zgarnął zaginionego na ręce. Uczona uśmiechnęła się jeszcze pogodniej, po czym pogłaskała ubrudzonego kociaka po ciemno-szarej głowie.
        - My się tak o ciebie martwimy, a ty se tu żyjesz w najlepsze... - zażartowała i nie od razu odpowiedziała panterołakowi na pytanie. Właściwie w chwili zastanowienia ktoś runął na schodach sprawiając, że Kavka lekko podskoczyła. Po tym wypadku nastąpił zbyt znajomy dla blondynki płacz, jakże rozległy i ogłuszający.
        - Anett! - krzyknęła uczona i pośpiesznie skierowała się ku dziewczynce, którą podniosła ze schodów, a następnie przytuliła przykładając główkę dziecka do swego ramienia. - Już, nie płacz – powiedziała spokojnie Kavka, a spostrzegawcze oczy młodszej z sióstr wyśledziły kota.
        - Rupert! - krzyknęła z radością i niemalże wyrwała się z objęć zaskoczonej uzdrowicielki. Kobieta nie miała zamiaru odwieźć dziewczynki od swego pupila, przybrała te niebotycznie niewygodną pozycję by utrzymać dziecko w rękach. Teraz Anett mogła pieścić jeszcze niedawno zaginionego kota.
        To sprawiło, że Kavika ponownie zbliżyła się do zmiennokształtnego, wspierając się o jego ramię, bo Anett okazała się cięższa i trudniejsza do utrzymania, gdy była tak mocno wychylona. Dziewczynka bezkarnie wspierała się na przedramieniu Yastre i gawędziła z Rupertem obiecując mu wiadro złowionych rybek.
        Uczona z czułością przyglądała się tej dziecięcej radości. Jeszcze raz spojrzała na Yastre pozbywając się maski niezależnej i wytrwałej kobiety, którą zresztą nie była. Gdyby mogła to teraz z pewnością pocałowałaby go w usta, jednak obecna sytuacja na to nie pozwalała.
        - Mówiłam, że nie wolno ci tu wchodzić – upomniała dziewczynkę Kavka czując, że kręgosłup zaczyna ją mocno boleć. Podsadziła Anett, która nie pozwoliła na rozłąkę z Rupertem. Zgarnęła kociaka w ręce i wyciągnęła go z uścisku Yastre sadzając zwierzę na białej koszuli Kavki. Właściwie to nie miała już nic do stracenia w momencie, gdy przytuliła do siebie brudną dziewczynkę, ale Rupert był gorszy, bo bezczelnie wytarł się w wykrochmalony materiał i mruknął ze wdzięcznością. Kavka nieco się wzburzyła, a następnie prędko odsunęła głowę unikając łapy Ruperta.
        - Tylko nie twarz i włosy! Ubranie sobie zmienię! - zastrzegła rozbawiona, gdy zwierzak rozgościł się na jej dekolcie.
        - Chyba powinniśmy podziękować panu za pomoc, prawda? - Kavika przypomniała dziewczynce o manierach.
        - Dziękuję! - krzyknęła Anett wyciągając ku górze ręce i machając nimi z radości.
        - Dziękuję... - powtórzyła po dziecku uzdrowicielka uśmiechając się ciepło do Yastre.
        - Och! - Loren z przerażeniem spojrzała na parę znajdująca się na schodach. - Tak bardzo przepraszam! Przepraszam, przepraszam! - powtarzała w kółko starsza siostra pochylając wielokrotnie głowę i rozpaczając nad tym jaka kara ją spotka za to całe zamieszanie!
        - Nic się nie stało! Lepiej spójrz kogo znalazłyśmy – pochwaliła się Kavika.
        - Miau! - wtrącił się do rozmowy Rupert.
        - Pan duży Rupert odprowadzi nas do ciebie? - spytała Anett. - Będę miała prezent! - obiecała dziewczynka, a uczona podniosła zastanawiająco brew.
        - Jak pan duży Rupert się zgodzi, to tak – zaśmiała się Kavka.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Kotek stanowił dla nich doskonały pretekst, aby ze sobą nie rozmawiać, choć oczywiście żadne nie powiedziałoby tego na głos. Yastre może nawet nie do końca był świadomy, że uciekał od tej rozmowy – wmawiał sobie, że sytuacja jest jasna, choć trochę niezręczna, ale to tylko przez to, że on nadal tęsknił, więc wniosek był prosty: powinien wziąć się w garść i czymś zająć. No i dlatego między inni tak skupił się na burym kocurku. Inna sprawa, że miał wielką słabość do wszystkiego co małe i bezbronne i nie mógłby tak zignorować biednego maleństwa – chciał się nim zaopiekować i odnieść je do jego pańci.
        Niech to, ten uśmiech Kaviki… Zmiennokształtnemu zrobiło się ciepło na sercu, gdy zobaczył ją taką radosną. Warto było tu przyjść, choćby dla tej chwili. Nie powinien, ale co tam: będzie ją hołubił we wspomnieniach. Może kiedyś mu przejdzie.
        - Wiesz, koty zawsze sobie jakoś poradzą – zauważył, gdy uczona chwaliła zaradność kociaka. Po chwili pomyślał, że to samo można było powiedzieć o nim i ta myśl sprawiła, że posmutniał, ale nim ktokolwiek to zauważył, dało się słyszeć raban na schodach. Yastre spojrzał w tamtą stronę, ale skoro Kavika ruszyła na ratunek jako pierwsza, on się nie spieszył. Serce mu się krajało, gdy słyszał płacz, ale nagła i tak diametralna zmiana humoru dziewczynki i jemu poprawiła humor. A skoro to kotek na jego rękach był powodem tej radości, bandyta podszedł, by mała mogła pogłaskać swojego pupila. Przyszło mu jednak do głowy, że Rupert to strasznie głupie imię dla kota…
        Gdy tak stali - on z kotem na rękach, a Kavika z dziewczynką - Yastre przyszło do głowy, że chciałby, aby tak było zawsze. By ta mała była ich i - a co tam! - ten kotek też. Albo mógłby to być nawet panterołak. No bo co by się urodziło, gdyby mieli dzieci? Ich pociecha byłaby zmiennokształtna jak on? Nie wiedział, nie znał się na tym. I nie wnikał, bo dla niego to niewiele by zmieniało - i tak by je kochał. Jeny, tak bardzo by chciał, żeby tak było... Ale szybko zszedł na ziemię: Kavika była mężatką, nie mógł o niej myśleć w tych kategoriach... Nawet jeśli były to tylko marzenia. Aż sobie westchnął cicho nad tą niesprawiedliwością.
        - Może lepiej ja... - spróbował zaprotestować, gdy Kavika zdecydowała się zabrać od niego Ruperta, ale uczona już sobie ze wszystkim poradziła. Niech to, złapała go z opuszczoną gardą! Normalnie na pewno by się postarał, aby to on trzymał na rękach obie pociechy, w końcu był silniejszy. No a jakby się pobrudził to mniejsza strata. Kavika będzie na pewno musiała się przebrać...
        - Drobiazg. – Machnął ręką, choć ogon mu się kiwał z zadowolenia, gdy tak obie dziewczyny mu dziękowały. Szczególnie ta starsza, bo tak pięknie się przy tym uśmiechała, o jeeeeny…
        - Wiecie, kot kota…
        Chciał zagadać swoje rozmarzenie, by trochę przywołać się do porządku, ale przerwało mu pojawienie się kolejnej dziewczynki, która już od połowy schodów wołała przeprosiny.
        - A tam, nic się nie stało – zbył ją lekko bandyta. – Rodzina w komplecie!
        Propozycja powrotu razem z nimi do karczmy mocno go zdziwiła. W pierwszym odruchu chciał odmówić, bo przecież to byłoby z jego strony straszne narzucanie się Kavice, ale ta zaraz rozwiała jego wątpliwości i lekko rzuciła, że decyzja należy tylko do niego. I to nie tym charakterystycznym tonem “rób co chcesz”, który znaczył “a zrób tylko co chcesz to pożałujesz”. Ona naprawdę dała mu wybór, więc… Żal nie skorzystać.
        - No trudno odmówić - oświadczył z zadowoleniem. - Pewno, że pójdę. Tylko po drodze musimy zgarnąć jeszcze takiego jednego gagatka, który mnie tu przyprowadził…
        - Tu jestem proszę pana! - odezwał się znajomy chłopięcy głos z parteru.
        - No to mamy komplet - zaśmiał się bandyta. - Te dzisiejsze dzieci są straszne, zupełnie nie słuchają się dorosłych - oświadczył dramatycznie, ale gęba cały czas mu się śmiała, więc wiadomo było, że bury ani kary nie będzie, przynajmniej nie z jego strony.
        - No to wychodzimy - zachęcił resztę. - Chodź no tu, królewno, lepiej żebym ja was niósł… - oświadczył, zabierając od Kaviki i trzymaną przez nią na rękach Anett i jej kociaka. Ta parka była aktualnie nierozłączna, więc logiczne, że Yastre musiał ich zabrać w pakiecie, ale to nie problem - dla niego oni ważyli tyle co nic.
        - No, my ostatni, bo jesteśmy najciężsi - oświadczył, zachęcając, by Kavika poszła przodem i prowadziła.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika chętnie oddała dziewczynkę w ręce Yastre. Ona sama nie była zbyt silna, powoli drętwiały jej ramiona a nie musiała zmuszać się do wysiłku fizycznego skoro u boku stał wysportowany mężczyzna. Gdy już upewniła się, że Anett jest bezpiecznie osadzona w ramionach panterołaka, aż grzechem byłoby nie pomyśleć, że przedstawiający się obrazek nie wzbudzał pozytywnych i ciepłych uczuć. Serce uczonej momentalnie zmiękło, wzruszona widokiem poczuła jak wręcz traci dech, ale nie mogła się tak wgapiać w zmiennokształtnego jak sroka w gnat. Ani nie wypadało z samego wychowania, ani tym bardziej i zwyczajnie nie powinna się w ten sposób przyglądać dawnemu kochankowi, choć ona już zdążyła sobie przypomnieć kilka miłych chwil z okolic Rapsodii.
        Słodko-gorzki smak wspomnień nie mógł jednak zaburzyć wydarzeń toczących się tu i teraz, dlatego uzdrowicielka odwróciła się do dwójki plecami by bezpiecznie zejść po schodach, które uległy wpływowi czasu i stały się raczej mało pewną konstrukcją.
        Całe towarzystwo wyszło z nawiedzonej chaty starego Kerdra. Loren cieszyła się, że już nie muszą znajdować się blisko tego okropnego miejsca, jednak brak odwagi dziewczynki nijak się miał do ciętych ripost skierowanych do kuzyna, którego dobry humor ani żarty nie opuszczały. Dwójka dzieciaków, choć wybitnie zajęta sobą nawzajem, wymagała ciągłego pilnowania, a przynajmniej Kavika skrupulatnie śledziła wzrokiem dziewczynkę i chłopca wszak mając zielone pojęcie na temat wychowywania dzieci. Do gosposi domowej było jej zdecydowanie za daleko. Szczególnie, że te dzieci nawet nie były jej więc tym samym przejmowała się dwa razy bardziej, gdyby doszło do jakiegoś nieszczęścia zapewne nigdy by sobie takowego błędu nie wybaczyła. Ostatecznie lepiej było przejść kawałek lasu i zalać się stresem, niż potem pluć sobie w twarz już do końca życia za swawolne podejście do sprawy.
        Kavika zresztą nie przebiłaby się przez potok słów jaki wylewała z siebie Anett. Dziewczynka zachwycona wielkim kotem wraz ze swoim towarzyszem nie dawała mu spokoju. To był ten najgorszy okres w dorastaniu, gdy dziecko wciąż pyta „dlaczego?”, „a czemu?”, „po co?” i tym podobne. Cierpliwość była tu wskazana. Gdy więc dotarli na tyły karczmy, Kavka zdała sobie sprawę, że właściwie niewiele rozmawiała z panterołakiem, a jak już to tematy cały czas obracały się wokół dzieci. To małe doświadczenie wyssało z uczonej więcej energii niż sądziła i uznała swój niedzietny status za atut.
        -Już myślałam, że ktoś cię porwał! - wyparowała nagle Olivia, która pojawiła się na horyzoncie grupy. Z jednej strony dziewczyna była bardzo zmartwiona, z drugiej szczęśliwa, że Kavika wróciła cała i zdrowa. Choć zaraz po tym okrzyku na ciepłej karnacji pracownicy karczmy pojawiły się delikatne wypieki wywołane faktem, że rzuca takie oskarżenie w obecności bandyty, który de facto... nikogo nie porwał, nikomu nic nie zrobił, a wręcz zasklepił zbolałe serce Anett, o czym miała się dopiero dowiedzieć.
        - Oli, Rupert się odnalazł! - krzyknęła wesoło dziewczynka machając barmance.
        Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie, ale na jej twarzy pojawił szok, bowiem w tym momencie dojrzała, że jedna z lepiej prezentujących się koszul Kaviki teraz wyglądała jak po błotnej bitwie, nie wspominając o ubraniach małej Anett. Zaskoczenie Olivii zmieniło się w zakłopotanie, ale barmanka wytrwale nie zdejmowała uśmiechu z twarzy.
        - Witajcie – dopowiedziała bardzo neutralnie, tym razem starała się dobierać słowa ostrożniej nie bardzo rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi... - Zostawiłaś tak nagle pranie...
        - Ach! Przepraszam! Wyleciało mi to już z głowy! - przyznała się uczciwie Kavka, ponieważ faktycznie nie spieszyła się powrotem do karczmy by dokończyć swoje obowiązki.
        - Czekaj! Stój! Nie myśl, że tkniesz chociażby jedną poszewkę z taką koszulą! - zagroziła butnie Olivia.
        - A... tak... - przyznała uzdrowicielka. Kobieta lekko potrząsnęła głowę zwracając się ku bandycie, ponieważ przypomniała sobie także o innych grzecznościach. - Poznajcie się. Wei, to Olivia. Jest nasza barmanką, świetnie sprawdza się w tej roli!
        Uśmiechnięta od ucha do ucha pracownica entuzjastycznie ucisnęła dłoń zmiennokształtnego rzucając nieumyślnie „Już zdążyłam o tobie usłyszeć!”, oczywiście nawołując do kontrowersyjnego wybryku Yastre, gdy goły stanął przed tłumem uczestników festiwalu. Dziewczyna zaśmiała się nieco nerwowo, a potem przeprosiła towarzystwo pogoniona tyloma obowiązkami do spełnienia, a przy okazji to i Kavikę zachęciła do zmiany ubrania akcentując to dosyć mocnym gestem – czyli zwyczajnie pchnęła uzdrowicielkę w stronę drzwi do zaplecza. Niemniej zaskoczona tym atakiem Kavika podążyła w wyznaczonym kierunku na koniec prosząc bandytę aby poczekał na nią chwilę w podwórku pilnując dwójkę starszych dzieci, bo przecież Anett także wymagała choćby względnych prób wyczyszczenia jej ubrań.
        Gdy obie kobiety znalazły się na tyłach kuchni, Olivia zwróciła ku sobie uczoną zaciskając dłonie na cienkich ramionach szefowej.
        - Oszalałaś?! - szepnęła panicznie barmanka.
        - Hę? Ach, o to ci chodzi. Przecież to nic złego. Pomógł odnaleźć Ruperta – tłumaczyła Kavika.
        - Tak, pomógł znaleźć! - krzyknęła wesoło Anett ciągnąc Olivię za spódnicę, która chyba niezbyt przejęła się faktem, że brudne rączki dziewczynki zostawią ślad.
        - Nie mogę się z tym nie zgodzić – przyznała barmanka. – Ale towarzystwo na balkonie zapewne będzie zafascynowane jego obecnością na naszym podwórku.
        - Nie bardzo mnie to obchodzi. I tak już tyle plotek huczy na mój temat, że ta jedna więcej nic nie zmieni – odpowiedziała z ciężkim głosem Kavka kierując się w stronę domowej części wielkiej zabudowy.
        - Tak, ale... no wiesz... tak jakby... - Olivia próbowała coś z siebie wydusić, jednak jej starania skończyły się fiaskiem, gdy uczona zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Barmanka westchnęła głaszcząc się pocieszająco po ramieniu. Nie chciała dla nikogo źle, ale przeczucia mówiły same za siebie.
        - Potrzebuję dla Pana Dużego Ruperta nagrodę, bo mu obiecałam. A nie mam – przyznała aż nazbyt szczerze Anett.
        - To może znajdziemy jakieś ciasteczko dla twojego bohatera?
        - I mleko! Kotki lubią mleko!


        Loren znała tylne podwórko „Żyły złota”, zresztą jak każdy mieszkaniec wioski znała każdy najmniejszy skrawek okolicy Skov Hugger, dlatego czuła się swobodnie na stosunkowo sporej przestrzeni, której brakowało jeszcze dobrego zagospodarowania. Wyciągnięte na wiosnę sprzęty do teraz czekały na schowanie i stały oparte o ścianę szopy, a ta mieściła w sobie wszystko co tylko możliwe. Od sznurków i małych grabek po taczki, deski, gwoździe, ale i nie tylko. Jedna trzecia podwórka zdecydowanie należała do mężczyzny. Wszystkie narzędzia zostały upchane pod jedną ścianę płotu, który na tym skrawku był wyjątkowo wysoki. Wydawało się, że ma za zadanie zakamuflować burdel, ale gdyby ktoś zaszedł karczmę od innej strony to stałby się on widoczny dla oczu. Bardziej więc pasowała tu teoria, że płot ten ma za zadanie zwyczajnie przytrzymać sprzęt by nie spadł na ziemię i nie leżał w trawie.
        Loren postanowiła odkupić wszelkie winy i zaczęła wieszać pranie, choć do niektórych sznurków nie sięgała. Była więc zmuszona prosić Yastre o pomoc, bo stawanie na misce już kiedyś skończyło się dla niej bolesnym upadkiem.
        W tym samym momencie, na balkonie siedziała znużona Brigitt. Nastolatkę mało interesowały babskie pogaduszki starszej siostry Pameli i jej przyjaciółek. Te wiecznie świergotały o sprawach, o których młoda panna Wolf nie chciała jeszcze sobie zaprzątać głowy. Mimo to, zmuszona była siedzieć i użerać się po raz kolejny z towarzystwem głupich, niezbyt szczerych przyjaciółek Pameli, co niestety uśpiło czujność Brigitt i tym razem to starsza siostra wychwyciła nowego gościa na podwórku "Żyły Złota".
        - Ohohohoh tego się nie spodziewałam! - zakpiła Pamela wskazując dyskretnie wachlarzykiem w stronę panterołaka.
Brigitt od razu rozpoznała mężczyznę. Nie wiedziała czy Yastre dostrzegł osoby na balkonie, wszak były one wysunięte na wierzchołku budynku więc z jego perspektywy mogły być mało widoczne, ale nagły śmiech dziewcząt mógł zwrócić jego uwagę.
        I nie wiedzieć czemu Brigitt miała złe przeczucia, co do tej sytuacji...
        Szczególnie, że chwilę później w polu widzenia pojawiła się Kavika. Przebranie się nie zajęło jej dużo czasu, musiała jedynie zmienić bluzkę, a miała sporo białych koszul w zestawie. Tym razem wybrała model z opcją zawiązywania materiału we wstążkę na szyi dzięki czemu tworzył się dyskretny dekolt w kształcie łezki odsłaniający jedynie złoty medalik. Delikatnie bufiaste rękawki kryły się pod czerwono-czarnym swetrem w romby, który nie mocował żaden guzik, ale przy zimniejszym wietrze wystarczyło tylko lekko zaciągnąć materiał by szczelnie okrył jej ciało. Anett dzielnie niosła tackę z ciastkami i mlekiem, a Kavika w dłoniach trzymała dzbanek i kubeczki tak by każdy spragniony mógł się napić.
Uczona zaśmiała się widząc ile kotów znów zebrało się w okolicy, nie wiedzieć czy to za sprawką Yastre czy może mleka.
        - Mam nadzieję, że nie czekaliście zbyt długo – przyznała Kavika stawiając dzbanek na kołku. Drewna, skrzyń i kołków wszak w wiosce drwali nie mogło zabraknąć.
        Anett otrzymała nieco za duży sweterek, ale zakrywał on po części brudną sukienkę. Olivia zadbała także o to, by dokładnie umyć buzię i rączki dziewczynki, która teraz wybrała największe ciastko i podarowała je panterołakowi w ramach podziękowania. Ten gest ucieszył także Kavikę. Przecież nie chciała by mężczyzna został źle przyjęty w Skov Hugger. Minął już ponad rok a ona... bardzo chciała go spotkać, choć nie spodziewała się tak nieprzyjaznych okoliczności.
        - Skończyliście wieszać pranie? Dziękuję - powiedziała cicho uczona, po czym rozejrzała się za jakimś siedzeniem by móc w końcu swobodnie porozmawiać z gromadą.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre wielokrotnie zarzekał się, że lubi dzieci i chciały mieć kiedyś własne, więc jeśli ktoś miałby co do tego wątpliwości, teraz miał dobrą okazję, aby przekonać się co do jego prawdomówności - naprawdę uwielbiał dzieci. Anett niósł na rękach z delikatnością i troską wręcz ojcowską, tak naturalne, jakby to była jego córeczka, a nie jakaś obca dla niego dziewczynka. Miał też niespożyte pokłady cierpliwości jeśli chodzi o udzielanie odpowiedzi na wszystkie zadawane przez nią i pozostałe dzieci pytania. Nawet te najbardziej absurdalne, na które właśnie tylko dzieci mogły wpaść.
        - Nie no, nie jem myszy. No co ty, taki buras podwórkowy to musi zjeść chyba z dziesięć w ciągu dnia by nie być głodnym to ja bym nie wiem ile musiał! Nawet do tylu liczyć pewnie nie umiem!
        Dziewczynka na jego rękach zachichotała, a on zza niej zerknął na Kavikę - czy ona bawiła się równie dobrze co on? To był naprawdę cudowny poranek, w takim miłym towarzystwie i… bez kłótni między nimi. Może poprzedniego dnia uczona była po prostu zestresowana, a teraz jej przeszło i znowu była miła? Może wcale nie miała z nim żadnego problemu i to wszystko wychodziło przypadkiem? O jak cudownie by było, gdyby taka była prawda! Ale nawet nie było jak o tym pogadać, bo trzeba było ogarniać dzieciaki, a i głupio było przy nich rozmawiać na dorosłe - i to tak skomplikowane - sprawy. Ale było dobrze.
        Już na podwórku Yastre aż podskoczył, gdy usłyszał oskarżenie o porwanie wykrzyczane wysokim damskim głosem. Już mentalnie przygotował się na to, że będzie musiał udowadniać swoją niewinność, a może po prostu wiać, ale całe szczęście w porę się zorientował, że to nie był wcale zarzut, a po prostu wyraz troski o przyjaciółkę. Wyglądał na trochę zmieszanego tym, że tak źle ocenił zamiary dziewczyny, a ona za to zarumieniła się, bo wiedziała, jak on to odebrał. Całe szczęście na miejscu był bohater, który uratował sytuację przed staniem się jeszcze bardziej niezręczną - Anett i jej kotek. Yastre odruchowo podrapał pod brodą odnalezionego pupila, który siedział na jego ramieniu.
        - Dzień dobry! - odpowiedział z entuzjazmem, gdy Oli (tak zawołała ją dziewczynka) się z nimi przywitała. Ze swego rodzaju przyjemnością obserwował to, jak ta druga dziewczyna troszczy się o Kavikę: było mu miło, że uczona miała tu kogoś bliskiego, ona na to zasługiwała. Miała męża… Ale pewnie ten został w Rapsodii, a ona była tu… Ej, chwila, w sumie to czemu tu nie było tamtego bufona, za którego ona wyszła? Nie, nie mógł o nim tak źle myśleć. Ona najwyraźniej coś w nim widziała, musiał być miły albo coś, no bo przecież inaczej by go nie chciała. Ciekawe tylko w czym on był lepszy od panterołaka? Yastre nawet nie myślał, że mogłoby chodzić o pieniądze albo wpływy - za czyste serce Kaviki dałby sobie uciąć ogon i co najwyżej mógłby podejrzewać, że chodziło jej o stabilizację i perspektywę dla dzieci, a nie tak po prostu o pieniądze. No ale…
        - Wei!
        Panterołak szybko zareagował na to jak został przedstawiony. Podrzucił Anett - wywołując tym jej chichot - by lepiej siedziała mu na jednym przedramieniu, po czym podał Olivii rękę na powitanie. Wyszczerzył zęby w głupkowatym, ale szczerym uśmiechu, który zaraz zniknął pod maską uroczego wstydu, gdy został mu wypomniany występ z poprzedniego dnia. Tak, może był głupi, ale w tym przypadku umiał się domyślić co dziewczyna miała na myśli.
        A później wszystko podziało się bardzo szybko - Olivia porwała ze sobą Kavikę i Anett, która została już odstawiona na ziemię, a Yastre został sam ze starszymi dzieciakami. Mógł ich pilnować, jasne, z przyjemnością, o to nawet nie trzeba było go prosić. Lecz nim zmiennokształtny tymczasowy opiekun wymyślił dla nich jakieś zajęcie, dziewczynka już wykazała się tym, że to ona była tą najstarszą i najrozsądniejszą z rodzeństwa i zabrała się za rozwieszanie prania.
        - Ajaj, czekaj, pomożemy ci! - oświadczył panterołak. Natychmiast dostrzegł niezbyt zadowoloną minę chłopca, który go wciągnął w tę całą przygodę, ale i na to miał radę.
        - Hej, co to za mina? Dzisiaj jesteśmy od tego, by być bohaterami: najpierw ratowaliśmy kotka, a teraz pranie i Kavikę. No co, przecież nie może jej się oberwać za to, że miała dobre serce i chciała pomóc! Szybko to rozwiesimy i będzie dobrze.
        Tak to się robiło - gdy dzieci mogły ratować dorosłych były z tego tak dumne, że zaraz się na wszystko zgadzały. Entuzjazm w głosie panterołaka również był nie bez znaczenia, bo mógł nim zarazić co wrażliwsze umysły. Zaraz więc cała trójką wieszała pranie i co więcej, doskonale się przy tym bawiła, bo Yastre udawał, że mierzy każdą damską kieckę, jaką znalazł w stosie i mówił wtedy piskliwym głosem, jakby naśladował jakąś kobietę. Dzieciakom się taka pantomima podobała i cała trójka nawet nie zauważyła, gdy uporała się z pracą. Na koniec panterołak tryumfalnie obrócił kosz do góry dnem i postawił na nim nogę niczym zwycięzca. Już miał przejść do dalszych wygłupów z dzieciakami, lecz akurat wtedy wróciły do nich Kavika, Olivia i Anett. Yastre na widok uczonej w tym nowym sweterku aż miał zakrzyknąć, że ślicznie wygląda, ale w porę ugryzł się w język - nieważne jak prawdziwe by to było, tylko sprawiłoby, że zrobiłaby się niezręczna atmosfera. Jeszcze bardziej niezręczna niż już była!
        - Ojej!
        Yastre wydał z siebie bardzo szczery okrzyk radosnego zaskoczenia i aż złapał się za policzki na widok nagrody, jaką niosła dla niego Anett.
        - Jakie ciacho! - zawołał, kucając, by przyjąć od niej poczęstunek. - O ja cię nie mogę, prawie jak moja twarz, patrz! - zakomunikował, po czym schował się za ciastkiem, które wcale aż tak duże nie było, przez co dzieci zaczęły chichotać i głośno poprawiać głupiego dorosłego.
        - Oj tam! - zbył je. - Ale na pewno jest bardzo dobre, ja wam to mówię! O!
        I to powiedziawszy wgryzł się w swoją nagrodę. Z ukontentowanie wywrócił oczami i nie było w tym żadnej ściemy, może tylko lekka teatralna przesada. Przeżuwając poczęstunek usiadł sobie tak jak stał - na ziemi - krzyżując przy tym nogi. Jego ogon gładko owinął się wokół nich, no bo przecież koty miały to w zwyczaju.
        - To oni, ja tylko pomagałem - oświadczył lekko, gdy Kavika zauważyła, że zostawione przez nią pranie zostało już rozwieszone. Za głównych dobrodziejów wskazał oczywiście dzieciaki.
        W sumie to powinien chyba wracać do bandy. Ale niech to... Po co, skoro tu miał miłe towarzystwo i ciastka?
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Pieńków ani skrzyń do siedzenia tu nie brakowało. Kavika wybrała obszerny, wiklinowy kosz, po którym widać było, że sporo w swym życiu przeszedł i już niejeden raz posłużył jako siedzisko. Olivia wzrokiem wyszukała ulubionego pieńka, jakby z góry oczywiste było kto jakie miejsce wybierze. Uczona uśmiechała się, z początku bardziej grzecznościowo, a z czasem długa linia ust jeszcze się wydłużała ukazując delikatny błysk zębów, gdy uzdrowicielka przyglądała się wygłupom Yastre. Onieśmielona zakryła usta dłonią, jednak odwagi dodawało jej towarzystwo chichoczącej Olivii. Pracownica ułamała swoje ciastko na pół, by następnie klęknąć za Anett i przystawić odpowiednio połowy słodkości do uszu zmiennokształtnego krzycząc „Ciastkowy potwór!”. Po kilku chwilach śmiechu i żartów, Olivia w końcu usiadła na ulubiony pieniek i chwyciła złączonymi dłońmi za jedno z kolan skrzyżowanych nóg.
        - A więc, Wei, jeśli mogę tak bezpośrednio się do ciebie zwracać, co cię tu przywiodło? Okoliczne knieje, takie same jak każde inne, nasze elfie sąsiadki, które gdy tu przybywają to raczej w mało przyjaznej atmosferze czy chęć spróbowania dobrego jadła i piwa?
        - Olivia – upomniała dziewczynę Kavka lekko nadymając przy tym policzki.
        - No co? To chyba niedziwne. To wioska drwali a nie łąka pełna wyzwolonych sarenek.
        Uczona westchnęła masując nasadę nosa, po czym znów przywołała możliwie najprzyjaźniejszy uśmiech na świecie.
        - Wybacz, jakiś czas temu nasza wioska miała nieprzyjemności z elfkami, ale to już było kilka miesięcy temu i nie ma już znaczenia – zaznaczyła Kavika wpatrując się znacząco na pracownicę.
        - Tak, tak. - Machnęła ręką Oli. - Nie lubię się po prostu kłócić – dodała bardzo szczerze na co wskazywały delikatnie spuszczone ramiona i bezradny ton w głosie. - Nie chciałam być niegrzeczna. Właściwie to miło, że się tu zjawiły. To oznacza, że różnice w poglądach odeszły na bok i przyjęły przeprosiny – uśmiechnęła się promiennie Olivia.
        - Myślę, że już zapomniały. Albo starają się zapomnieć, to obustronne działanie. A, ach! Jeden z naszych drwali ściął drzewo na ich terenie i, cóż, temperamentny drwal i wytrwała w poglądach elfka raczej nie są dobrym połączeniem – wyjaśniła panterołakowi Kavka.
        - Głupek z tego Torgarda, żeby ryzykować mieniem wioski o to jedno drzewo, które w pół rosło u nas, a w pół u nich. – Oli pacnęła się otwartą dłonią w czoło.
        - Ojciec jego jeszcze głupszy, kiedyś jak ciął drzewo to nie patrzył gdzie spadnie. Runęło na komórkę za naszą karczmą!
        - Naprawdę?! To dlatego co roku nie rośnie tam trawa? Braun zawsze się denerwuje jak widzi to miejsce.
        - Ano, czerwony się robi na twarzy i zaklina za każdym razem starego Togarda! Dlatego też ten płot postawił - zaśmiała się Kavka.
        - Hihi! - zachichotała Olivia. - A wy to się dłużej znacie, prawda? O, coś nie tak powiedziałam? Nie sądziłam, żebyś zaprosiła kogoś nieznajomego na ciastko – wyjaśniła barmanka z lekko zaczepnym uśmiechem.
        - Tak, znamy się dłużej – odpowiedziała ciszej Kavika.
        - Szkoda, że zakończyłaś badania. Taki wyczynowiec. - I tu Oli zerknęła na zmiennokształtnego. - By ci się do nich przydał. Wiesz, Kavika sprawdzała wpływ wody na sportowców. Na przykład masowała zawodników lodem! Brrr! W środku zimy! Ale w sezonie jej „pacjenci” uzyskali lepsze wyniki – chwaliła koleżankę Olivia.
        - Tak, to prawda. Oby tylko jeszcze udało mi się dotrzeć na Kongres Nauki i Medycyny z tymi badaniami – mruknęła uczona lekko zaciskając palce na spódnicy. - Przepraszam, że my tak o sobie, Wei. Jak widzisz wszystko wciąż krąży wokół nauki, pewnie u ciebie nieco ciekawiej. Dotarłeś w końcu aż tutaj, do maluteńkiej wsi, której często nie ma nawet na mapie. Od dawna mieszkasz w okolicy? - spytała, wszak jakby się tak zastanowić, ile czasu mógł przebywać tak blisko niej? Skoro on i Hannie są ze sobą... to jak długo?
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre był świetnym towarzyszem, gdy chodziło o wygłupy, a zwłaszcza o wygłupy z dziećmi. W mig pojął o co chodziło Olivii, gdy zbliżyła się do niego z połamanym ciastkiem i przytknęła je do jego głowy – zaraz zrobił trochę głupią groźną minę i wyciągnął przed siebie ręce z rozcapierzonymi palcami, jakby chciał złapać jakąś ofiarę. Dzieciaki śmiały się i piszczały, a on sam po chwili zmienił minę i po prostu uśmiechał się radośnie. Błyskawicznym ruchem ukradł jedno z ciasteczkowych uszu, które przyprawiła mu Olivia i odgryzł jego spory kawałek. By jednak dziewczyna nie była stratna, odłamał jej taki sam kawałek swojego ciacha i podał jej. Fajnie było, tak swobodnie, jak wśród starych dobrych znajomych. Nawet przestał się przejmować przez moment obecnością Kaviki, o której nie wiedział co myśleć. Coś mu się zaczynało nie zgadzać, ale jeszcze nie wiedział co.
        Odpowiedź na pytanie Olivii była prosta i w sumie nie zawierała się chyba w żadnej z opcji, które wymieniła, lecz Yastre nie miał okazji, by powiedzieć to na głos. Kavika się wtrąciła, a on był zbyt dobrze wychowanym kotem, by wtrącać się między rozmawiające kobiety. Zresztą był tak naprawdę ciekawy tego co mówiły. Znał w końcu te elfki, o których była mowa - zakładał, że to koleżanki Hannie - i fajnie było dowiedzieć się o nich czegoś więcej, od drugiej strony. Wcześniej już słyszał, że siostrzyczki nie żyły w zgodzie z mieszkańcami wioski, bo to byli drwale. Dla niego argument był równie dobry jak każdy inny do wszczynania konfliktów... Czyli wcale, ale to tylko jego opinia - on był za prostym człowiekiem by jakoś długo trzymać urazę. On by dał po mordzie temu co mu zaszkodził, zebrał najwyżej w rewanżu i dla niego sprawa byłaby załatwiona. W tym przypadku tak samo - łomot, przeprosiny i mogliby dalej żyć w zgodzie, bo z tego mieliby więcej korzyści niż strat. I to obie strony! No ale jeśli dobrze rozumiał wymianę zdań między Kaviką a Olivią to chyba tutaj obie strony konfliktu miały podobne zdanie. To bardzo go ucieszyło, aż jego ogon zaczął podrygiwać.
        Nagła – bardzo nagła! – zmiana tematu zupełnie zaskoczyła panterołaka. Spojrzał na Olivię całkowicie nierozumiejącym wzrokiem, a później łypnął szybko na uczoną. Co miał odpowiedzieć?! Zgodnie z prawdą… No niby nie powinno być żadną tajemnicą, że znali się ZANIM wyszła za mąż, jednak Yastre wydawało się, że nie może poruszać tego tematu – że Kavika by sobie tego nie życzyła. Nie wiedział czemu, ale miał takie przeczucie. No ale i tym razem nie miał okazji się odezwać – uczona przejęła pałeczkę w rozmowie i szybko przekierowała zainteresowanie na niego. Zrobiło mu się… trochę gorzko. Miło, że wykazała zainteresowanie nim, ale czuł, że to tylko zasłona dymna, aby nie mówić o sobie. Jakby nie chciała z powrotem wpuścić go do swojego życia. No trudno, czego innego się spodziewał?
        - Eeeee, mieszkam to chyba trochę przesada - zbył w pierwszej chwili jej pytanie, dobrze udając, że nic się nie stało i nie zauważył tego jak dziwnie toczyła się ta rozmowa. - Ja i chłopacy to tak wiesz, wiecznie w drodze jesteśmy, a u siostrzyczek zatrzymaliśmy się parę dni temu. Serio - dodał, bo coś mu się wydawało, że dziewczyna wątpi w jego wersję. Zerknął też przelotnie na Kavikę, ale zaraz obrócił wzrok. Co w sumie spodziewał się zobaczyć? Chyba... Chciał powiedzieć coś, co by ją zadowoliło, ale w sumie po co, skoro i tak ona traktowała go jak upierdliwą muchę?
        - W sumie to nie wiem czy nie będzie tak, że się stąd zwiniemy po festynie. No bo w sumie nie ma co siedzieć na tyłku, nikt jeszcze tak nie zaczął przygody, nie? Zresztą siostrzyczki gonią chłopaków do roboty, a im to chyba nie pasuje. No, poza Wichurą, nie? Same widziałyście – zasugerował, jasno nawiązując do tego jak obskakiwał tutejszą kucharkę.
        - A to… Kavika? - zwrócił się po chwili niepewnie do uczonej. - To jak skończyłaś tamte badania to co, teraz kolejne? Czy jakąś książkę piszesz? Jak to jest?
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Oczywiście, że Kavika z podejrzliwością zerkała na panterołaka. Trudno było uwierzyć, że spędził zaledwie kilka dni w towarzystwie elfek, a szczególnie tej jednej, krągłej, ładnej, pociągającej... Agh, nieważne. Zresztą podobnie jak Yastre, uczona odwróciła wzrok nie wiedząc co też powinna odnaleźć w spojrzeniu mężczyzny. Wewnątrz wciąż miotały nią różne emocje, ale wiedziała, że nie ma prawa wtrącać się w życie bandyty ani tym bardziej czegokolwiek od niego oczekiwać. Nie dlatego, że nie zasłużył na jej obecność, a dlatego, że należała mu się wolność.
        - O tak, Wichura czuje się jak w domu! - zachichotała Olivia, zaś Kavka uśmiechnęła się słabo. - Mamy tu dobre kucharki – dodała barmanka uderzając się pięścią po klatce piersiowej niczym wojownik dumny ze swego najstarszego syna.
        - Rozumiem. Festyn jeszcze trwa więc warto cieszyć się jego atrakcjami. Będzie nam miło, jeżeli pozostaniesz z dobrymi wspomnieniami, mówię w imieniu wszystkich, którzy przyłożyli do tego wydarzenia rękę. Wieloletnich fascynatów drewna – Kavika zdobyła się na mało zobowiązujący żart, lecz odbita piłeczka w postaci pytań Yastre zdecydowanie na nowo wprowadziła w towarzystwo gęstszą atmosferę.
        Oczy Olivii poszerzyły się lekko. Dziewczyna nerwowo i z dyskrecją spojrzała na wykładowczynię. Była gotowa zrobić cokolwiek, choćby rzucić się na wiszące na sznurkach pranie byleby, odejść od drażliwego tematu. Zdecydowanie towarzyszący kobietom mężczyzna znał jedynie zalążek chaotycznej historii uzdrowicielki, dlatego też Olivia uznała, że chyba jednak znali się krócej niż z początku zakładała albo spotkali się ostatnio znacznie wcześniej niż rok temu. Wiedziała, że szefowa nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać z kimkolwiek na temat burzliwych wydarzeń, które wystarczająco mocno przysporzyły jej kłopotów. Ta rozmowa mogła skończyć się więc bardzo źle, ale o dziwo na twarzy jasnowłosej nie wymalowała się złość. Pierwsze wzburzenie szybko zastygło sprawiając, że twarz uczonej stała się gładka i aksamitna.
        - Nie skończyłam ich – słowa te, choć wypowiedziane lekko, były obciążone ciężkim echem wspomnień. - Nie otrzymałam wsparcia od uczelni, a inne instytucje nie były zainteresowane, dlatego podjęłam się nowego projektu – wyjaśniła, po czym wstała wyciągając dłoń ku Anett. Dziewczynka z radością podbiegła do dorosłego mocno przytulając szczupłe przedramię.
        - Chodźmy – zaproponowała Kavka kierując się ku wyjściu za płot. - Czas wrócić do domu i oddać zguby rodzicom – uznała czochrając cienkie włosy dziecka.
        - Pewnie rodzice będą na nas wściekli – burknął chłopiec wiedząc, że wpakował się w kłopoty przez dwie baby.
        - Ale mama będzie się cieszyć, że jest Rupert! - wyjaśniła Anett nieustępliwie taszcząc w rękach swojego ukochanego kota.
        - Na pewno, kolejna gęba do wykarmienia - bąknął chłopak.
        Olivia musiała pozostać w karczmie, jako że była jedyną na ten moment barmanką do obsługi. Pożegnała się pogodnie machając oddalającej się grupie, ale zrobiła to niechętnie - omotana wątpliwościami czy aby na pewno dobrym pomysłem jest pozostawić tę dwójkę dorosłych samych. Miała nadzieję, że uzdrowicielka nie zrobi nic głupiego.
        Już kawałek dalej trójka dzieci ponownie rozbiegła się na boki przywołując w głowie Kaviki tysiące złych wyobrażeń naraz. Że też Yastre z takim spokojem nie zamartwiał się o najmniejszy krok któregokolwiek z dzieci. Uczona w pewnym momencie westchnęła pozostawiając dzieci same sobie. Zdecydowanie zbyt dużo od siebie wymagała wobec cudzych pociech, najwyżej któreś się wywali. Umie opatrzyć stłuczone kolano więc tyle w tym dobrego. Niemniej cisza była równie mocno frustrująca co rozbiegane stado małolatów, dlatego postanowiła mimo wszystko kontynuować temat swoich obecnych planów.
        - Nowe badania wiążą się z polepszeniem wydajności zawodników. Na początku sprawdzam możliwości danej osoby, próba wstępna jest wykonywana co najmniej trzy razy, aby nie zakłamać wyników. Wiesz, czasem każdy ma słabszy dzień. Następnie przechodzę do wykonywania różnego rodzaju zabiegów, na przykład wspomniany masaż lodem, choć nie tylko. Polewania oraz napary... wszystko toczy się wokół wody, którą tak miłuję. – Te słowa przywołały łagodny uśmiech u kobiety, choć i kryły gorzki żal w sercu. - Opracowałam cały cykl badań uzgadniając także ilość treningów. Zawodnicy często wywodzą się z bardziej zamożnych rodzin mających wpływy na uczelniach więc uznałam to za doskonały pomysł. Mając takie poparcie trudniej będzie mnie wygryźć z rynku naukowego. Za niedługo odbędzie się Kongres Nauki i Medycyny, to idealna okazja by przedstawić swój projekt i zyskać potencjalnych sponsorów. Może akurat ktoś się zainteresuje – mówiła niepewnie mając wrażenie, że za bardzo się rozgadała.
        - Obecnie pracuję tutaj wykorzystując swoją wiedzę, ale chciałabym osiągnąć więcej. Ach, wybacz śmiałość – niemalże jęknęła na sam koniec, speszona odwagą jaką powoli okazywała. Zakłopotana zaciągnęła sweter i okryła się nim szczelnie zerkając na pobliskie krzaki.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Rozmowa niby była miła, ale panterołak na swój zwierzęcy sposób czuł, że nadal istniało jakieś napięcie. Jakby… No szczerze, jakby Kavika baczyła przy nim na każde słowo. Może była miła, bo tak nakazywała kultura? Bo nie chciała robić scen przy dzieciakach i znajomych, ale gdyby byli sami to już dawno by sobie poszła. No ale z drugiej strony gdy byli faktycznie sami w tamtym walącym się domu to było całkiem w porządku. No tak, tylko wtedy Kavika była w niebezpieczeństwie i przez to mogła nie zważać tak na te, no… konwenanse. Niech to, czemu to musiało być takie skomplikowane? Yastre, wiedziony swoją naturalną potrzebą do upraszczania sobie życia, najchętniej by zapytał, ale spodziewał się, że takim zachowaniem sprawi jej przykrość, a tego bardzo nie chciał. Dlatego starał się grać tak, żeby jej było przyjemnie, nawet jeśli jemu to za bardzo nie odpowiadało i czuł dziwne gniecenie gdzieś w brzuchu…
        Od razu jednak poczuł, że zawiódł, gdy po tym pytaniu, które wydawało mu się takie na miejscu, w porządku i niewinne, uczona nie od razu odpowiedziała, a na dodatek obie kobiety spojrzały po sobie tak… Znacząco. Uszy Yastre trochę rozjechały się na boki, oklapły w wyrazie zaniepokojenia, a w oczach pojawił się subtelny smutek i prośba o wybaczenie. Powiedział coś nie tak? Nie miał pojęcia. Wydawało mu się, że to były bezpieczne pytania – Kavika sama zaczęła mówić o swoich badaniach, a on przecież nie pytał o to czy była szczęśliwa z mężem, gdzie mieszkali, jaki on był, czy miała dzieci… Nie no, dzieci raczej nie, chyba nie minęło tyle czasu, by zdążyła urodzić. Chociaż może… Trochę stracił rachubę czasu. A poza tym gdyby była matką to te jej pociechy gdzieś by tu były, bo by ich nie zostawiła z ojcem czy z babcią, byłyby jeszcze za malutkie. No ale mniejsza z tym. Co powiedział nie tak!? Nawet ta Olivia tak dziwnie na niego patrzyła. Oj, czemu to musiało być takie skomplikowane?!
        - O, ten… Jasne – mruknął panterołak, gdy w końcu dowiedział się, że to była kwestia finansowania. – Nie wiedziałem, że tak to działa, myślałem, że no… Że łatwiej jest dostać pieniądze na takie mądre rzeczy – wyjaśnił, choć nie był przy tym specjalnie konkretny. Ugryzł się całe szczęście w porę w język, bo niemal od razu przyszła mu do głowy myśl, że skoro uczelnia nie dała Kavice pieniędzy, to czemu ta nie poprosiła swojego męża? Przecież był bogaty, mógł jej pomóc… Ale nie chciał poruszać tego tematu, który dla obojga był drażliwy. Zresztą, to nie jego sprawa jak ona rozlicza się ze swoim partnerem.
        Yastre szybko skorzystał z okazji i gdy uczona zajęła się dziewczynką, on wstał i poszedł do chłopca, który wcześniej prosił go o pomoc. Jak to samce na podobnym poziomie rozwoju umysłowego, porozumieli się bez słów – dzieciak podbiegł, a Yastre złapał go pod pachy i podniósł w górę. Okręcił się z nim, po czym odstawił na ziemię, bo uznał, że jednak nie da rady go nieść na barana, za duży już był. Chyba właśnie przez to chłopiec później był taki burkliwy, może liczył, że dłużej będzie miał okazję powygłupiać się ze zmiennokształtnym bandytą.
        - Uszy do góry, koty dużo nie jedzą! – oświadczył lekko, choć każdy kto znał panterołaka mógłby śmiało stwierdzić, że to nie do końca prawda, bo on potrafił jeść za dwóch albo i trzech. No ale w przypadku kociaka faktycznie byłaby to niewielka różnica…
        W drodze do domu całej trójki Yastre faktycznie był spokojny o ich los. Co tam, najwyżej stłuką sobie kolano, nogi przez to nie stracą a nauczą się ostrożności. Nigdy nie należał do osób, które specjalnie roztkliwiały się nad dziećmi. Nie był też dla nich zimny i nieczuły, ale naprawdę uważał, że każdy malec ma święte prawo, by rozbić sobie kolano, nażreć się błota i spaść z drzewa, byle niezbyt wysokiego – tak tylko by stłuc sobie tyłek dla nauki.
        Skoro więc dzieci nie zajmowały specjalnie jego myśli, mógł skupić się bardziej na Kavice… Tylko nie wiedział w sumie o czym z nią rozmawiać. Czuł się jak na całkowicie zdziczałych bagnach, gdzie każdy krok może być tym ostatnim. W sumie może powinien się wycofać? Oboje w tym układzie się męczyli… Problem polegał na tym, że po prostu nie potrafił tak jej zostawić ze świadomością, że znajdowała się w zasięgu jego głosu. Przecież on nadal do niej coś czuł.
        Ciszę i rozważania bandyty przerwała w końcu wypowiedź uczonej – podjęła temat badań, który z początku tak ją zestresował. Yastre słuchał jej z naprawdę szczerym zaangażowaniem, choć i tak gubił się trochę w tym co mówiła. To było dla niego za mądre. On na pewno zrobiłby to prościej… ale takie rozwiązanie na pewno miałoby sporo wad. Ona myślała o wszystkim. Była taka mądra, taka cudowna! I… och, czemu przestała?
        - Ale nie, no co ty! – obruszył się zmiennokształtny. – Nie mam co ci wybaczać, no weź. To bardzo mądre co mówisz i cieszę się, że tak ci idzie. Jestem pewny, że na tym konkrecie wszystkim gacie spadną z wrażenia – oświadczył, nie zważając na to, że przekręcone słowo „kongres” zupełnie pozbawiło jego wypowiedź resztek powagi.
        - Kavika, a po co w sumie robi się takie badania na sportowcach? – dociekał. – No bo wiesz, sport uprawia się dla radochy, prawda? No fakt, fajnie jest wygrywać, tak jak tu na festynie, ale tak za wszelką cenę? To tylko gra. Znaczy nie twierdzę, że twoje badania są bez sensu… Ale ja nie rozumiem do czego one w sumie są. Wytłumaczysz mi? – zapytał ostrożnie, bo obawiał się, że znowu przypadkiem poruszy temat, który jej się nie spodoba. Ale naprawdę chciał zrozumieć, to nie była kpina.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

         Kavika niepewnie zerknęła na zmiennokształtnego, który okazał zainteresowanie tematem jaki poruszyła. Z początku tylko ukradkowo spojrzała na mężczyznę, a z każdym kolejnym jego słowem rozluźniała się coraz bardziej, bo w końcu nie usłyszała reprymendy, nie otrzymała niepochlebnego komentarza na temat jej pomysłu czy pracy, nikt jej nie powstrzymywał a dociekał. Nie była więc zła, twarz blondynki złagodniała i na chwilę oderwała się od wszelkich napięć. Ciepłe, jesienne promienie słońca rozjaśniły orzechowe fale, a kremowe kąciki ust uniosły się tworząc przyjemny dla oka uśmiech.
        - Zastanawiałeś się kiedyś co jest dalej? - zaczęła dość niejasno i filozoficznie. - Umiem zszyć ranę, zatrzymać krwotok, wyciągnąć strzałę, ugasić ból, byłabym w stanie amputować kończynę. Robi to wielu lekarzy, zapewne też lepiej wyszkolonych, wszyscy w tragedii zastanawiają się co zrobić w danej chwili, jak uratować czyjeś życie, jak ugasić obecny pożar, ale nikt nie zastanawia się nad popiołem. Ludzie po tragicznych wypadkach czy też w ciężkich chorobach tracą swoje dotychczasowe życie. Ono już nigdy nie wygląda tak samo i nie chodzi tu tylko o aspekt psychiczny. Ucząc się chirurgii pewnego razu pojechałam na wieś towarzyszyć mojemu wykładowcy w wypadku, konie zmiażdżyły rolnikowi łydkę i stopę. Lekarz próbował odratować stopę, jeździliśmy tam często, ale palce zrobiły się czarne, musieliśmy amputować. Zrobiliśmy co należało i... odjechaliśmy. Tak po prostu... nic więcej... a ten człowiek miał przecież pole i zwierzęta, dzieci i żonę... Długo męczyła mnie ta historia więc uzbierałam zaoszczędzone rueny by wrócić tam na własny koszt. Zajęło to trochę miesięcy... Niestety rolnik utonął w alkoholu, a noga pozostała w zgięciu. Nie ruszał nią, nie ćwiczył, zrobił się przykurcz i nie mógł jej wyprostować. Kto zastanawia się teraz nad jego zdrowiem?
        Kavika chwilę szła w milczeniu. Wspomnienie to było jednym z kamieni milowych w jej życiu. Zdarzenie, którego nie da się wyciąć, usunąć czy amputować. Nawet najgłębsza amnezja pozostawi ból fantomowy w głowie, męczące wrażenie tragicznego zdarzenia, na które nie miało się wpływu, ale... wydarzyło się.
        - Woda ma niezwykłe właściwości – powiedziała z pasją. - Możliwość leczenia nią, poprawa kondycji, wydajności organizmu, nawet sobie nie wyobrażasz w jaki sposób można ją wykorzystać. Jeżeli wyniki tych sportowców poprawią się, będę miała podstawę do kontynuowania swoich badań. Znajdą się chętni inwestorzy, a gdy przekonam cały świat do swoich badań, gdy uwierzą, że pomogło to sportowcom to będę mogła ruszyć dalej i pomóc tym, którzy nie wiedzą co dalej. Kąpiele, polewania, okłady, napary... Skomplikowana i złożona procedura, która może pomóc chorym. Gruźlica, zapalenie płuc, problemy z sercem... albo też kondycja pacjentów po wypadku i po ciężkich rzutach choroby... Mogłabym im pomóc, powiedzieć co dalej, poprawić jakość życia zwykłych mieszkańców Alaranii. Jeżeli mogłabym jakkolwiek pomóc...
        Z każdym kolejnym zdaniem ekspresja uczonej była wyraźniejsza, a pasja do zawodu wypełniała ją wręcz po brzegi, co słychać było w tonie jej głosu. Szczupłe dłonie Kavki gestykulowały w powietrzu, jakby co najmniej opowiadała o wielkiej wyprawie na drugi koniec świata. Przez chwilę istniała w innych, lepszych czasach, gdy sauny czy publiczne łaźnie były dostępne dla każdego, a Alarańczycy byli bardziej świadomi swojego zdrowia. To zapewne jedynie płonne, wielkie marzenia, ale nawet gdyby osiągnęła zaledwie skrawek swoich celów to i tak czułaby się szczęśliwa. Czy byłaby tą, która poruszy kulę śnieżną? Jacy będą jej następcy? Podejdą z takim samym zamiłowaniem do tematu jak ona?
        - Temu światu brakuje trochę pomocy... - powiedziała zaskakująco ciepło. - Trzeba choćby zacząć, docenić drobnostki by było już tylko lepiej – dokończyła zwracając się ku Yastre. Wzrok uczonej był lekko rozmarzony, spojrzała na niego zupełnie inaczej, jak dawniej. Pełna ufności pochłonęła całą pozytywna energią płynącą z panterołaka. Nieświadomie przywrócił dawną Kavikę swoimi dociekliwymi pytaniami. Był dla niej wyjątkowym słuchaczem, bo zawsze w pełni poświęcał się jej słowom. Być może nie rozumiał szczegółów, ale doceniał ogół. Cel, który nie był drogą po trupach i za wszelką cenę. Choć sam Yastre potrafił szybko się rozkojarzyć, tak też był mężczyzną wytrwałym w wszelkich relacjach – przyjaźniach, miłości... Ona właśnie tego potrzebowała, kogoś równie wytrwałego, by nie była na tej tratwie całkowicie sama.
        - Mamo, mamo! - krzyknęła nagle dziewczynka i Kavika spojrzała przed siebie. Zbliżyli się do zagrody, a z drewnianego, małego domku wyszli rodzice dzieci. - Znalazłam Ruperta!
        - Gdzie wy byłyście?! - uniosła się kobieta, pucułowata na twarzy i krągła w biodrach.
        - Kavika i duży Rupert mnie odprowadzili – usprawiedliwiła się dziewczynka. Przecież była z dorosłymi!
        Rodzice spojrzeli na Kavikę i Yastre. Oboje zmrużyli oczy, coś jakby zaświtało im w głowach, ale nie byli pewni.
        - To nie ten, co goły biegał po festynie? - szepnęła do męża gospodyni.
        - Chyba... mnie ani ciebie tam nie było, ale ogon ma czorny, chyba on... - odpowiedział chłop.
        - Mam się denerwować czy nie mam? - zastanawiała się żona.
        - A czym?
        - Nie wiem, goły niby biegał.
        - Ale ubrany jest – zauważył mężczyzna. - Z Kaviką przyszedł, jedyne co to może dziwak. Taki sam jak nasz sąsiad, Harky. Zapija owoce mlekiem, kto zapija owoce mlekiem?
        - Dzień dobry – uśmiechnęła się uzdrowicielka. - Jak tam Sandra? Już zdrowa?
Po tym pytaniu rodzice nagle zapomnieli o wszystkich plotkach. Jakoś tydzień temu Kavka przyszła do gorączkującej najstarszej córki i nie wzięła ani grosza. Nieważne więc było z kim uzdrowicielka przyszła, dzieciaki były zdrowe... no może trochę brudne, ale całe i szczęśliwe... choć i zestresowane przyszłymi wyjaśnieniami... prócz Anett. Ona przejmowała się jedynie Rupertem.
        - Tak, tak, już lepiej się czuje – odpowiedziała kobieta. - Dziękuję, że pytasz, mam nadzieję, że dzieciaki nie przysporzyły zbyt dużo problemów. No już, zmykać do domu, potem wszystko opowiecie, zapewne Kavice spieszy się na festyn więc jej nie zagadujcie... Dziękujemy za odprowadzenie – uśmiechnęła się gosposia zarówno do Kaviki jak i Yastre.
        - Podwiózłbym was, ale użyczyłem wóz na potrzeby festynu. – Skrępowany sytuacją ojciec podrapał się po karku.
        - Nic nie szkodzi, to niedaleko. Pogoda piękna, przejdziemy się. – Uczona uśmiechnęła się pogodnie, po czym odczuła lekkie zakłopotanie. Zdała sobie sprawę, że przez ten czas pozostanie sam na sam z panterołakiem. To wprawiało ją w nerwowość i zawstydzenie zarazem, dziwne połączenie. Swój dyskomfort zdradziła dłońmi, które splotła palcami na wysokości brzucha. Pomachała skrycie dzieciakom na pożegnanie i tak nagle pozostali sami.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre rzadko mówił, że coś jest głupie. A zwłaszcza wtedy, gdy czegoś nie rozumiał – no bo nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że siadanie gołym zadkiem na mrowisko to durny pomysł i to by na pewno powiedział, ale gdy w grę wchodziły tak mądre rzeczy jak jakieś naukowe badania, panterołak był daleki od wydawania sądów. To Kavika była z tej dwójki mądra, nie on, więc na pewno wiedziała co mówi i co robi. A on chciał tylko ją zrozumieć – dowiedzieć się, dlaczego to coś jest mądre i przydatne, bo z pewnością było, tylko trzeba było być mądrzejszym, by to zrozumieć. Lecz mimo tej szczerej chęci poszerzenia swojej wiedzy zmiennokształtnemu bandycie wydawało się przez moment, że uczona wcale nie jest chętna, by mu odpowiadać – jakby spodziewała się, że pod jego ciekawością kryje się jakiś podstęp? Ale co on mógłby chcieć tym osiągnąć? Przecież był za prosty i za głupi, by coś takiego knuć… I całe szczęście ona sobie to chyba przypomniała, bo zaczęła odpowiadać. A jeśli nadal miała wątpliwości co do jego intencji, to teraz na pewno się uspokoiła, bo Yastre słuchał jej jak świnia grzmotu.
        - Nie – odpowiedział mimo wszystko, gdy zadała to pierwsze pytanie. Niestety, panterołak rzadko myślał nad konsekwencjami czegokolwiek. Wiedział co prawda, że gdy zje za dużo to będzie go bolał brzuch, że jak będzie fikał do silniejszych to dostanie łomot, a z miłości mogą być dzieci. Ale nigdy nie myślał w szerszej perspektywie, był daleki od filozoficznych rozmyślań. I jaki szczęśliwy dzięki temu był!
        Jego ignorancja nie zraziła jednak uczonej, która snuła swoją opowieść, już bez żadnych wtrąceń ze strony bandyty. Robił tylko miny, czasami strzygł uszami, czasami kiwał głową i mruczał jakieś emocjonalne „aha”. Gdy zapadło milczenie po anegdotce z rolnikiem Yastre wiedział, że to nie jest po to, aby się odezwał – że to była przerwa dla niej, by mogła zebrać myśli i odpowiednio zaakcentować kolejną część. Więc cierpliwie szedł obok i czekał, aż podejmie – no i w końcu tak się stało. Panterołakowi bardzo podobało się to z jakim zaangażowaniem opowiadała Kavika – jej radość i ekscytacja były również troszkę jego radością i ekscytacją, bo… No zależało mu na jej szczęściu, mimo iż niby już nic mu do tego, bo przecież dała mu kosza. Ale tak… z czystej sympatii chociaż to mógł, prawda?
        I chyba ona też to zrozumiała, bo gdy już skończyła mówić, spojrzała na niego tak… tak… Jej, prawie tak jak kiedyś! Z takim ciepłem i tak miło jak wtedy przed rokiem! Może doceniła jego pytanie? Nie liczył na to, że coś udało mu się odbudować, no bo byłby naiwny gdyby coś takiego myślał, ale no przynajmniej znowu udało mu się sprawić, by była szczęśliwa.
        - Kavika… - zagaił jednak po chwili, trochę ostrożnie, bo bał się, że teraz jej to szczęście trochę popsuje. Oby tylko nie była to łyżka dziegciu w beczce miodu, która zepsuje wszystko, tylko… o, tylko jak samotna rodzynka w serniku, którą można w razie czego wydłubać i zapomnieć!
        – To piękne co mówisz – zaczął wyłuszczać swoją sprawę. – To byłoby naprawdę bardzo przydatne gdyby tak wszystko dało się wyleczyć samą wodą, ale… jak to się robi? Tak prosto, na jakimś pojedynczym przykładzie. Jak ktoś ma chorą nogę, jak ten rolnik o którym mówiłaś, to co on powinien robić? Moczyć tę nogę, pić wodę? I tak po prostu, samą wodę? Czy z jakimiś ziółkami albo czymś?
        I znowu nie było to drążenie tematu tylko po to, by uczoną pogrążyć, ale po to, by lepiej zrozumieć uczoną i jej badania. Na pewno to co chciała osiągnąć było bardzo ważne, potrzebne i rewolucyjne, ale on jeszcze nie rozumiał jak. Był trochę jak te dzieciaki, z którymi szli przez ten cały czas.
        No i dotarli na miejsce – gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości, to radosny okrzyk dziewczynki powinien je rozwiać. Cała czwórka stała oto przed domem dzieciaków, a ich matula wyszła po pociechy. Znaczy po jedną, bo to chyba kuzynostwo było, więc nie mogła być matką obojga… Chyba. Prawda? Nieważne.
        Oho – no i od razu zaczęły się kłopoty. Yastre skrzywił się słysząc, że jest „tym z gołym tyłkiem” i smętnie zwiesił uszy, ale nie odezwał się. Nie będzie pyskował, bo narobi wstydu Kavice, a chyba już samo to, że go tak zapamiętano robiło jej obciach. Bo on to tam się nie przejmował specjalnie opinią na swój temat – za dzień czy dwa stąd wyjedzie, a ludzie o nim zapomną, więc nie ma co się przejmować.
        Zmiennokształtny bandyta obrał słuszną technikę – nie wtrącać się. Uczona sama sobie doskonale radziła w rozmowie z tymi ludźmi i tak poprowadziła rozmowę, żeby nie rozmawiać już o jego gołym tyłku, więc lepiej nie sabotować jej starań, bo może akurat jak się odezwie to ta niewygodna kwestia wróci. Stał więc z tyłu i nie rzucał się w oczy, a gdy nadszedł moment, że wszyscy rozeszli się w swoim kierunku, on mruknął tylko ciche „widzenia” i poszedł z Kaviką w stronę wioski.
        No było cicho. Trochę głupio, bo czuć było, że obojgu ta cisza przeszkadza. Tylko Yastre nie do końca wiedział co zagaić – bezpieczny temat jej badań się skończył, a każdy inny wydawał się być ryzykowny. Do tej pory ona bardzo szybko się obrażała, gdy tylko panterołak się odezwał, więc trudno było zacząć jakąś rozmowę. A jednak trzeba było. Więc bandyta zdecydował się na najbardziej prozaiczny tekst, jaki tylko istnieje.
        - A… tak ogólnie to co u ciebie słychać? – zapytał ostrożnie, nawet nie patrząc tylko zapamiętale kopiąc przed sobą kamyk.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości