Opuszczone Królestwo[Szkoła Sapientia] Niech wygra najlepszy.

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Astrid
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Mag , Artysta
Kontakt:

[Szkoła Sapientia] Niech wygra najlepszy.

Post autor: Astrid »

        Była w holu już godzinę wcześniej.
        W pokoju nudziła się wyjątkowo, nie mogąc skupić na powieści, wciąż przejęta nadchodzącym dniem. W końcu ubrała się w spodnie, białą koszulę od mundurku, zawiązała prosto krawat, zasznurowała porządnie buty i zarzuciła czarną marynarkę i czarno-czerwony szal. Barwy szkoły. Mimo apelu i tak miały się ponoć odbyć jakieś zajęcia, więc wzięła swoją skórzaną torbę na ramię i poza księgami wrzuciła tam książkę do poczytania.
        - Nyx? Nyx! – syknęła, szukając chowańca po pokoju, nim w końcu spod jej poduszki wyłonił się niewielki łepek z zaspanymi oczami. Astrid westchnęła.
        - Idziesz czy zostajesz? – zapytała, uchylając lekko torbę, a fretka w odpowiedzi wypełzła cała spod poduszki i po krótkim przeciąganiu się, podbiegła wesoło do krańca materaca i zgrabnie wskoczyła do torby, wywołując uśmiech dziewczyny. Może to tylko zwierzak, ale było jej z nim raźniej.
        Ostatecznie więc była za wcześnie i przysiadła niepewnie na parapecie klatki schodowej. Minusem lokalizacji było to, że co chwila ją ktoś mijał, ale plusem, że mogła spokojnie usiąść i poczytać książkę, zamiast snuć się niezręcznie wzdłuż ścian. Podwinęła więc nogi o parapet i oddzieliła się od zimnej szyby szalem, pogrążając w lekturze.

        Po godzinie ruch na klatce się zwiększył, a coraz głośniejsze rozmowy i śmiechy wyrwały Astrid z transu. Rozejrzała się po holu, odkrywając, że jest on już niemal pełen, więc zebrała szybko swoje rzeczy i zsunęła się z parapetu, dołączając do reszty uczniów.
        Pierwszy dzień zajęć po letniej przerwy zawsze był okropny. Tak długo cichy budynek wypełniał się nagle niesłychanym gwarem setek głosów, a puste korytarze zatykały się gromem ludzi. Astrid powoli szła w stronę czoła grupy, ostrożnie wymijając innych, ale i tak kilka razy ktoś trącił ją łokciem czy torbą i sfrustrowany Nyx wylazł z bagażu, wbiegając po ramieniu dziewczyny i układając się wygodnie na jej szyi. Do tego, że ten widok przyciągał zaraz zainteresowane i rozbawione spojrzenia już się przyzwyczaiła, więc z cichym westchnieniem spuściła nieco wzrok i zatrzymała się gdzieś przy ścianie, ale bliżej początku całej gromady studentów. Syknęła, gdy Nyx dziabnął ją pieszczotliwie w ucho.
        W tłum uderzył nagle podmuch chłodnego powietrza tak silny, że burzył włosy i spódniczki, targał koszule i gwizdał w murach, a w jego huku zginęły wszelkie rozmowy i piski wywołane żywiołem. Ucichł równie niespodziewanie i w korytarzu zapadła absolutna cisza. Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę zbliżającego się do nich maga, który przemówił nienaturalnie głośnym głosem. To była jedna z ulubionych sztuczek magicznych dyrektora Cadence’a, momentalnie zwracająca na niego pełną uwagę wszystkich obecnych.
        - Witam w szkole Sapientia. Tym z państwa, którzy są tu nie od dziś przypominam o przestrzeganiu zasad tu panujących, a tych, którzy dopiero do nas dołączają informuję, że w westybulu na parterze znajduje się księga praw, obowiązujących w Sapientii.
        Astrid opuściła lekko głowę i uśmiechnęła się za włosami, słysząc szmer zdziwienia przebiegający przez tłum. Owszem, w Sapientii w istocie obowiązywała księga praw. Nie regulamin. Nie zbiór zasad. Prawo. Podobno spisane setki lat temu, wzbogacane jest regularnie o nowe przepisy, które stają się niezbędne wraz z upływem czasu, nieraz dezaktualizując poprzednie. Chociażby jeszcze sto pięćdziesiąt lat temu żadna kobieta nie miała prawa pobierać tu edukacji. Oczywiście zostało to zmienione, jednak nadal większa część kadry nauczycielskiej to mężczyźni, a i wśród uczniów zaledwie ułamek stanowią dziewczęta. Astrid oczywiście nauczyła się większości z trzech tysięcy pięciuset osiemdziesięciu dziewięciu zasad na pamięć w ciągu pierwszego miesiąca tutaj, bo praw wciąż przybywało. Ostatnia pojawiła się cztery miesiące temu, gdy jakiś idiota spowodował małą eksplozję w laboratorium alchemicznym.
        - Każde z państwa zostało już przydzielone do swojego pokoju. Ci, którzy przybyli dopiero dzisiaj, proszeni są o zostawienie swoich bagaży przy północnej ścianie. Nim rozpoczną państwo swoją edukację w tej szkole, zostaną państwo sprawdzeni i przydzieleni do odpowiedniej grupy. Profesorowie w klasach przedstawią państwu dokładną procedurę postępowania.
        Kristiansten rozejrzała się ukradkiem zza pasma włosów. Większość osób słuchała uważnie, niektórzy się nudzili, ziewając ukradkiem, inni rozmawiali szeptem. Widziała kilka znajomych twarzy. Grupa była dość jednorodna wiekowo, chociaż Astrid wiedziała, że to może ulec zmianie w ciągu najbliższych kilku dni i tygodni. Ona była tutaj już wcześniej, dlatego można było ją już przed przerwą poinformować, że przystąpi do wyższej klasy. Ci, którzy przybyli do szkoły niedawno, będą dopiero sprawdzeni i skład grup może się poważnie przemieszać.
        - Na razie to wszystko. Odczytam teraz tymczasowy przydział do grup. Gdy usłyszą państwo swoje nazwisko, proszę wyjść do przodu.
        Rozpoczęło się długie i żmudne odczytywanie nazwisk. Była ich ponad setka, a lista nie była alfabetyczna, więc należało ciągle uważać, by nie przegapić swojego wywołania. Astrid już na początku wyprostowała się czujnie, wpatrując w dyrektora i czekając aż usłyszy własne nazwisko. Wówczas wyszła do przodu, niechętnie opuszczając bezpieczną anonimowość grupy i rozejrzała się po pozostałych twarzach osób wyczytanych razem z nią. Mieszanina jak do bigosu.
        Dyrektor zrobił krótką przerwę, a wówczas z grona nauczycielskiego wystąpił znany jej pan Daxton i gestem nakazał podążyć za sobą. Astrid miała z nim podstawy biologii kilka lat wcześniej i nie przepadała za tymi zajęciami, a to już coś znaczyło. Szpakowaty jegomość, wysoki i chudy jak tyka z pola, był równie sztywny w swoich zasadach. To był jedyny nauczyciel, który potrafił zwrócić Astrid uwagę na niewłaściwe zachowanie podczas zajęć, a ciężko sobie wyobrazić, by dziewczyna sprawiała problemy wychowawcze.
        Podążyła więc za nim niechętnie, w głowie powtarzając sobie, że to tylko przydział tymczasowy i z pewnością Daxton nie będzie ich opiekunem. Nikt o zdrowych zmysłach nie przydzieliłby mu wychowawstwa młodzieży. Za sobą słyszała dalsze wyczytywanie nazwisk do kolejnej grupy.
        Mag zatrzymał się w końcu przed jedną z sali i otworzył drzwi, stając z boku i gestem zapraszając studentów do środka. W grupie nie cichły wesołe rozmowy, przez co Astrid domyślała się, że większość jest nowa. Ona sama spuściła głowę, przechodząc obok Daxtona i oszczędzając sobie widoku jego krzywego grymasu, gdy dostrzegł Nyxa na jej ramieniu.
        Na moment zrobił się harmider przy zajmowaniu miejsc. Szurały krzesła, młodzi nawoływali się i umawiali, jak siedzieć, jakby to miało dzisiaj jakiekolwiek znaczenie. Astrid zawsze zajmowała pierwszą ławkę, ale dzisiaj, dla bezpieczeństwa, usiadła w drugim rzędzie, w ciszy wyjmując przybory do pisania spod pulpitu i ustawiając je na blacie. Później tylko splotła ręce na podołku i czekała na polecenia. Pozostali zaczęli powoli pojmować, z kim mają do czynienia, gdy Daxton zaczął wyszczekiwać polecenia i nie ustawał w uciszaniu ich, nawet gdy wybrzmiał ledwie szept.
        - Rozdam wam teraz testy predyspozycji. Obejmują one zakres wiedzy od podstawowej do mistrzowskiej. Oczywiście nie oczekuję, że ktokolwiek z państwa zrobi go dobrze. Chodzi o to, by poznać państwa wiedzę, jak też potencjał do jej zdobywania. Niektóre pytania bowiem nie będą sprawdzały państwa znajomości arkan magii, ale charakter, moralność czy schematyczność. Proszę wypełniać testy samodzielnie, nie konsultować się. Liczba rękopisów jest ograniczona, więc proszę uważać na kleksy.
        Mag sunął przez salę, rozdając pergaminy, tekstem do dołu i karcił każdego, kto próbował za wcześnie odwrócić swoją kopię. Właściwie każdemu zwracał na coś uwagę, nie wyłączając Astrid.
        - Panno Kristiansten, proszę umieścić chowańca w torbie na czas testu – powiedział chłodno, kładąc przed nią pergamin i sunąc dalej.
        „Jasne, żeby mi fretka na ucho nie podpowiadała”, mruknęła blondynka w myślach, ale niezwłocznie zdjęła Nyxa z ramion i wsadziła go do torby, gestem nakazując mu, by został. Fretka słuchała się właściwie tak, jak jej się na dany moment podobało, ale tym razem na szczęście obyło się bez humorów i zwierzak zwinął się w kłębek pomiędzy księgami.
        - Przypominam też o obowiązku noszenia mundurków. Odpowiedni przepis znajdą państwo w księdze praw, o której wspominał dyrektor Cadence, ale uczulam, by już od jutra go przestrzegać. Panno Kristiansten, powinna panna już o tym wiedzieć – dodał na koniec niespodziewanie, a Astrid podniosła gwałtownie głowę, ściągając kolana i zaciskając usta, gdy usłyszała cichy śmiech obok. Nie złośliwy, ale wystarczający, by ją speszyć.
        - Możecie państwo rozpocząć test.
Awatar użytkownika
Elliot
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Łowca , Uczeń , Mag
Kontakt:

Post autor: Elliot »

        Spóźnił się! Był spóźniony!
        No, bo oczywiste, że jak jedno to i drugie. Ale niewiele mógł już z tym zrobić. Miał powód, dla którego przybędzie nieco po czasie i to było najważniejsze. Każdy i tak powinien docenić, że nie olał ot tak swojego pierwszego dnia w Sapientii - każdy wiedział, że przecież mu zależało. Ale nie mógł zignorować też swojego ostatniego zamówienia. Tego, które wykona jeszcze jako nie-uczeń. Jako dziki smok, którego z akademią łączą głównie interesy, a nie… och, już się nie mógł doczekać!
        Ściskając w szponach łup, zanurkował ostro i pozwolił ogłuszyć się szumowi powietrza. Czuł, jak rozrywa przestrzeń swoimi łuskami, jak żywioł ulega jego sile i magii; jak króluje tutaj pod niebem i nad równinami. Ciekawe, czy w szkole będzie to równie łatwe?
        Zadarł łeb tuż przy ziemi i poderwał się wyżej, by zaraz wyrównać lot. Miła rozgrzewka po całym poranku zastygniętego czekania w szarości, wilgoci i ciszy. Wstrętne dewlungi. Już dawno żadne ptactwo nie testowało tak jego cierpliwości.
        Dopadł je jednak, choć sporo po wschodzie słońca i z dwudniowym opóźnieniem kierował się teraz w stronę Sapientii.
        No dobra, z jednodniowym. Nie chciałoby mu się tam siedzieć zbyt długo przed zajęciami. A tak, po czasie, przynajmniej nie będzie się nudził.

        Nad jednym z głównych budynków zapikował, gdy słońce (tak na jego oko) było już dość wysoko. Prześlizgnął się między wieżami i zerknął ciekawsko na teren, który od teraz będzie do jego współudziału. Dziedzińce, ganki, trawniki i żwirowe aleje, długie ścieżki do ćwiczeń, zapasowe studnie na tyłach. Dalej ogrody, pola i zabudowania gospodarcze… Ależ to będzie musiało dziwnie wyglądać z bliska!
        Póki co jednak zreflektował się i przyspieszył, jako że po największym placu niemal nikt się nie kręcił - wszyscy od dawna musieli być w środku i tylko kilka bogatych furgonów czekało pod bramą, aż dziedzice wszelkiej maści rozpanoszą się i zawołają z okien, że nie mogą tu zostać, bo połowa mebli im się w pokoju nie zmieści. Nie, by Elliot był kiedyś świadkiem podobnej sceny, ale znał bogaczy. Choć w przypadku tej konkretnej akademii nie chodziło raczej o rozstanie z luksusem, lecz o zmianę przyzwyczajeń. Zamianę jednego luksusu na drugi, jednych zasad na inne. Dlatego też jego zdaniem te wszystkie dzieciaki miały łatwiej niż on. W końcu on nic nie zamieniał - on się przyzwyczajał! Nie znał wszak ani wygód, ani nie miał w życiu wielu stałych praw. Dla niego będzie to coś zupełnie nowego. Był pewien, że szybko tego nie opanuje, ale podbić szkołę i tak zamierzał. Założył nawet, że uda mu się niczego nie zniszczyć i ci wszyscy psorowie, których zna będą z niego zadowoleni.
        No, zwłaszcza jak dostarczy te kurczaki i nie spóźni się bardziej.

        Mało frasobliwie podchodząc do regulaminów, zamiast do głównego wejścia zbliżył się do murów i wylądowawszy na jednym tam, gdzie miał zwyczaj lądować, oparł się o krenelaż, już w ludzkiej postaci. Sprawdził, czy nie przywołał ubrania tył na przód (zdarzało mu się), po czym dodał do całego bagażu (którego nie miał) jutowy sznurek i związał nieżywe ptaszyny, by móc wygodnie nosić je po korytarzach. Taki miał plan.

        Otworzył drzwi, wyłamując zamek kiedy nikt nie odpowiedział na jego pukanie i zastanawiając się, czy naprawić go teraz, czy jednak później, zszedł po schodach w wieży na trzecie piętro.
        Czyli jednak później.

        Targając cztery błyszczące truposze podążał znanym sobie korytarzem do pokojów uczonych; ich biur i tajnoskrytek. Zwykle tutaj już ktoś go łapał i witał, subtelnie wskazując, że ma się tutaj nie plątać samopas, ale tym razem na wysokościach panowała zabiegana cisza - czuć było napięcie panujące na dole, słychać było szmery i głosy tak liczne jakby się nad targowiskiem stało, ale solidna warstwa drewna, cegły i kamienia zagłuszała wszystko, przydając pustemu piętru wrażenia jeszcze większej niż zwykle prywatności.
        Niestety w pokojach najwyraźniej także nikt się nie czaił, a kolejnych zamkniętych drzwi Darlante postanowił nie wyłamywać. Zdobyczy jednak na jakimś tam stole w biesiadalni zostawiać nie zamierzał. Lubił widzieć ten zachwyt i wdzięczność w oczach uczonych, kiedy je dostarczał im zamówienia osobiście.
        Nie mogąc sobie tego darować i tym razem, zawinął się wraz z kurczakami i zszedł, by znaleźć kogokolwiek kto go pokieruje do Daxtona, a przy okazji wyjaśni procedury, których wyjaśnianie wziął był ominął, spóźniając się.
        - Och, Elliot!
        Jasny głos Efribris, jednej ze starszych, a młodziej wyglądających czarodziejek zatrzymał go i nakierował na klatkę schodową.
        - Czy dzisiaj przypadkiem nie zaczynasz? Oj, pospiesz się! - Jej ton był bardziej zatroskany niż srogi, bowiem była jedną z tych osób, które asystowały przy niańczeniu młodego smoka tę setkę lat temu. Od tego czasu zawsze traktowała go jak młodszego brata, który i tak i tak nigdy nie dorośnie. A można było się łatwo domyślić, jak tak łagodna i przyjacielska blondyneczka traktuje swoich braciszków.
        - Och cały roztrzepany, jak zwykle, jak zwykle! - Sięgnęła, by nieco przygładzić nastroszoną czuprynę, poprawić krótkie rękawy tego, co można byłoby od biedy nazwać podróżną koszulą i spojrzeć niepewnie na całą postać Elliota, który jej zdaniem był jeszcze zbyt młody by iść do szkoły! Ale wszyscy tak się uparli!
        Tak naprawdę najbardziej uparł się Max, który chyba chciał się na moment wychowanka pozbyć, podrzucić go komuś innemu i zobaczyć co spłonie, by udowodnić co poniektórym, że on poradzi sobie ze smokiem, a oni - nie. Mógł chcieć zatriumfować.
        Chociaż może Elliot faktycznie był już gotowy zacząć życie wśród uczniów i systematyczną naukę?
        Spojrzała na chłopaka który paznokciem zaczął jeździec po witrażyku, aż szkiełko wypadło. Już zaczął się nudzić!

        - Czytałeś już Księgę Praw? Nie? Och! Powinieneś! Ale co najważniejsze… chodź, chodź tędy. Pokoje już są ustalone, masz ze sobą rze…, a no widzę, że nie, faktycznie. O, tu, uważaj, tu jest poluzowana deska…! Musimy zobaczyć pod kogo zostałeś przydzielony na test i… och, test! Pospieszmy się!
        Targała go przez pół budynku, wyjaśniając pokrótce, co i jak, i choć robiła to z lekka chaotycznie, kiedy dotarli w pobliże sali wiedział już wszystko, co mu było potrzebne. Stanął pod oknem zadowolony, ona rozdygotana, poklepał ją po ramieniu uspokajająco, uśmiechnął się i poszedł do sali.


★ ☆ ★



        - Daxton! - Wesołe pozdrowienie zatrzymało wszystkie ręce przed przewróceniem testów i chwyceniu za pióra. Drzwi otworzyły się z hukiem, a rosły rudzielec w bidnym, swobodnym ubraniu wparadował do sali i skierował się wprost na biologa.
        - Elliot… - wysyczał Daxton przez zęby, biorąc głęboki oddech i uspokajając się już na wstępie. Czyli to do niego trafił przeklęty pisklak. A tak prosił, by dali go komu innemu!
        - Test właśnie się zaczął. Spóźniłeś się - oznajmił sucho, nie zdradzając większego niż zwykle poddenerwowania. Elliot przytaknął beztrosko.
        - Tak, wiem, przepraszam. To wszystko przez nie. - Zaprezentował dyndające za nogi ciemnoniebieskie ptactwo bażanciej wielkości i położył je na biurku. - Chciałeś je, ale zmieniły gniazdo nim je wytropiłem i przez dwa dni nie chciały się pokazać! Jak już mnie tu zamkną, to na dobre, wolałem więc poczekać. Będą ci potrzebne, prawda? No to masz. Nie ma sprawy. - Porwał jeden z testów i przezornie wycofał się w stronę wolnego miejsca. Popatrzył przelotnie na zgromadzoną młodzież ziem wszelakich, ale że z tego co zrozumiał nie miała być to jego stała klasa darował sobie wzmożone interakcje. Ocenił tylko na oko ilu tu ludzi, elfów czy czarodziei, jakie widać stroje i kolory skór, a uznawszy, że panuje tu nieuporządkowanie kompletne rozsiadł się zadowolony na śmiesznie małym krzesełku, które jednak było krzesłem, a nie stołkiem, jak sam by je nazwał i przywołał pióro, na co Daxton zmrużył lekko oczy.
        - Powinieneś był je przynieść - skomentował, ale poza tym postanowił ignorować młodzika. To było o wiele lepsze niż wchodzenie z nim w polemikę, bowiem nieszczęsny Max nie wpoił mu nic a nic zasad kultury i podległości.
        Ale jeszcze to zmienią…
        Poza tym należało obejrzeć ptaszynki!


        Elliot zaś przejrzał pytania, pokiwał głową i zamoczył pióro. Dwa pierwsze będą łatwe… och musi się podpisać? Nie poznają po koślawości pisma? Ach, z reszą: Eeeliooot…
        Pierwszy kleks poszedł przy pytaniu trzecim. Ale było miejsce obok niego, więc żaden problem.
        Drugi jednak przekreślił odpowiedź na pytanie piąte, a wtedy Elliot westchnął, wstał o nic nie pytając, podszedł do Dextona pokazując mu kartkę niemal z poczuciem winy, po czym sięgnął po kolejną pod jego czujnym spojrzeniem i wrócił na miejsce.
        Cisza.

        Trzask łamanej stalówki rozległ się przy pytaniu siódmym, a smok zaklął cicho.
        To był ten moment.
        - Trzeciego rękopisu pan wziąć sobie nie może - oznajmił Daxton z czystą satysfakcją i przesunął zapasowy stosik wymownie po blacie biurka. Za martwe dewlungi.
        Elliot skinął głową, wstał, podszedł. Wyminął biologa niemalże pokornie i sięgnął po kartkę. Po czym odłożył ją na bok i wziął kolejną.
        - Czwarta - wyjaśnił i wrócił na miejsce nie wiedząc nawet jak wielki błąd popełnił. Starał się być grzeczny. I jak dobrze mu szło!

        Nie miał w zapasach kolejnej stalówki, więc gdy usiadł zaczął prosić sąsiadów czy mu nie pożyczą - i oczywiście nie robił tego szeptem, bo szeptanie podczas testu źle by o nim świadczyło.
        I choć swoje przybory zdewastował, już po drugiej próbie w jego ręce trafiła nie tylko stalówka, ale i piękna lotka wyglądająca na całkiem nieużywaną. Spojrzał na ciemnoskórego bogacza z pewnym uznaniem i zabrał się za… umacnianie pióra zaklęciem, by jednak go nie połamać.
        A potem pytania!

        Skończył nieco przed czasem, bo zbytnio się nie zastanawiał - wiedział albo nie, znał swoją pamięć. Niektóre pytania tylko musiał przeanalizować, by wydawały mu się podchwytliwe, ale poza tym zbytnio się nie cackał. I tak był dobry.
        Rozsiadł się i bujnął do tyłu, a krzesełko pisnęło lekko. Zaparł się nogami o trawers ławki, założył ręce za głową i czekał. Pióro odda później.
Awatar użytkownika
Astrid
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Mag , Artysta
Kontakt:

Post autor: Astrid »

        Harmider towarzyszący otwierającym się gwałtownie drzwiom i hałaśliwemu wejściu rudowłosego młodzieńca zbił wszystkich z pantałyku. Pochylone głowy nagle się podniosły, a szum kartek ucichł, gdy sala przypatrywała się rozmowie chłopaka i profesora. Zaciekawienie nową osobą było widoczne jak na dłoni. Dlaczego ten zwraca się do profesora po nazwisku? Co to za ptactwo trzyma w ręce?
        Milczenie jednak nie utrzymało się zbyt długo i wraz z rozwojem dialogu, po sali zaczęły przetaczać się szepty, wspólnie budujące czysto uczniowski szmer. W momencie, w którym martwe ptactwo wylądowało z klapnięciem na biurku, ciemnowłosa dziewczyna z najbliższej ławki zerwała się z piskiem i zaczęła otrząsać z niewidocznego gołym okiem paskudztwa. Na to rozległy się śmiechy i w sali nastąpiło momentalne rozluźnienie, na które Daxton nie mógł pozwolić.
        - Proszę o spokój! Panno Bartleby, proszę wrócić na miejsce. Zapewniam, że martwy dewlung nie stanowi żadnego zagrożenia – powiedział chłodno mag i dziewczyna niechętnie usiadła z powrotem na krześle. Wykrzywione w niesmaku usta i ostrożność, z jaką łapała za swoje pióro świadczyły, że zupełnie nie zgadza się z nauczycielem.
        - Proszę rozpocząć test – warknął Daxton ostatni raz i wrócił do zdobyczy przyniesionych przez Elliota.
        Spojrzenie Astrid na moment skrzyżowało się z rozglądającym się po sali chłopakiem, ale dziewczyna zaraz pochyliła głowę, spokojnie wracając do swojego testu. Starannie wykaligrafowane drobnym drukiem imię i nazwisko widniało już u góry pergaminu. Odpowiedź na pierwsze pytanie nie stanowiła problemu, podobnie drugie.
        W sali zapanowała cisza przerywana tylko skrzypieniem stalówek. Kilka osób zgłosiło prośbę o drugi egzemplarz rękopisu, a Daxton z niechęcią dostarczał nowe testy, za każdym razem ostrzegając przed podobnymi błędami. Podobnie rzecz miała się ze spóźnionym chłopakiem, który najwyraźniej również miał być tutaj uczniem. Jej zwrócono uwagę, że ma spodnie zamiast spódniczki, a ten w ogóle nie miał mundurku, też sprawiedliwość.
        Raczej większość studentów wyczuła emanację smoka i co jakiś czas kierowały się ku niemu zaciekawione spojrzenia. Czynione przez Elliota zamieszanie tylko to usprawiedliwiało. Astrid jednak nie poświęcała chłopakowi uwagi, próbując skupić się na pytaniach. Z większością poradziła sobie bez trudu, chociaż znalazły się takie, które w istocie nie były wycelowane w wiedzę, a raczej w sposób myślenia. Tym samym były dla niej niekomfortowe. Gdy jest się osobą, która nie ma w zwyczaju dzielić się swoją opinią, prośba o spisanie takowej jest dość wymagająca. Dziewczyna miała czasem trudność w zdecydowaniu czy to co chce napisać, to jej własne zdanie czy może uważa, że taka odpowiedź jest oczekiwana. A nawet gdy udało jej się te dwie rzeczy rozróżnić, nie wiedziała, którą spisać.
        W tym skupieniu nie zauważyła więc, że Nyx najpierw wychylił się ciekawsko z jej torby, skuszony zapachem ptactwa, a później bezszelestnie opuścił przeznaczone mu miejsce. Dopiero ciche parsknięcie z boku zwróciło jej uwagę, i odruchowo podążyła spojrzeniem za wzrokiem jednego z sąsiadów. Otworzyła szeroko oczy ze zgrozy, widząc, jak fretka stoi na tylnych łapkach przy biurku i węszy ku górze. Astrid momentalnie odnalazła wzrokiem maga, który akurat przechadzał się po sali i nie zwrócił uwagi na potencjalnego złodziejaszka.
        - Nyx – syknęła Astrid niemal bezgłośnie. Niestety, jeśli nie chciała być usłyszana przez Daxtona, nie było szans, by usłyszała ją fretka. Zwłaszcza jeśli wyczuła ptactwo i chwilowo w poważaniu miała swoją opiekunkę.
        Blondynka westchnęła przez nos i gestem sięgnęła po chowańca. Zaskoczony zwierzak pisnął cicho, machając w powietrzu łapkami, gdy magia niosła go cale nad ziemią z powrotem do dziewczyny. Astrid przekręciła lekko palce pod stołem i futrzak zniknął w jej torbie, a klapa zamknęła się, sznurując zgrabnie i uniemożliwiając dalsze ucieczki Nyxa.
        - Niezła sztuczka – usłyszała głos z boku i zerknęła na ciemnoskórego chłopaka, który wcześniej zwrócił jej uwagę na zwierzaka. Nie odpowiedziała ani na słowa, ani na zaczepny uśmiech, tylko pochyliła głowę nad pergaminem, kryjąc się za włosami. Zostało jej jeszcze kilka pytań.
        Daxton odwrócił się, czując magię, ale niczego już nie dostrzegł. Wrócił jednak do biurka, mierząc studentów podejrzliwym spojrzeniem. A młodzieniec zwany Elliotem po raz kolejny zwrócił na siebie uwagę. Astrid zerknęła znad testu, obserwując wydarzenia i unosząc minimalnie jedną brew na bezczelność rudzielca. Czyżby kolejny cwańszy niż mądrzejszy? I dlaczego Daxton każdemu robi z życia piekło za najmniejszą pierdołę, a tego tutaj toleruje? W skali tego konkretnego maga to było wręcz faworyzowanie.
        Nieważne. Nie ma czasu się teraz nad tym zastanawiać. Niepotrzebnie się rozprasza.
        Astrid błyskawicznie odpowiedziała na pozostałe pytania, rozpisując się aż po granice miejsca na pergaminie, gdzie jej pismo stawało się coraz mniejsze, by zmieścić całą jej odpowiedź. Przez to jej pergamin wyglądał jak obsypany makiem, a lotka pióra podrygiwała wdzięcznie w rytm pisania.
        - Jeśli ktoś skończył, proszę zostać na swoim miejscu, a pergamin zostawić na pulpicie. Macie jeszcze pięć minut.
        Dziewczyna przygryzła wargę, a pióro przyspieszyło, tańcząc po pergaminie przy ostatnim pytaniu, aż w końcu skończyła. Nie zrobiła ani jednego kleksa, a na wszystkie odpowiedzi odpowiedziała wyczerpująco i w pełni swojej wiedzy. Z milczącą dumą dla samej siebie uznała, że na jedno z zagadnień odpowiedziała wręcz ponadprzeciętnie, gdyż akurat kreomagowaniem interesowała się na tyle, by sięgać po podręczniki właściwe dla wyższych klas. Oczywiście nie znaczyło to, że była pewna swojego testu, ależ skąd. Wpatrywała się nerwowo w pergamin, jeszcze raz analizując wszystkie swoje odpowiedzi i upewniając się czy na pewno są poprawne i czy właściwie dobrała słowa. Głupio byłoby stracić punkty przez niewłaściwie użyte wyrażenia!
        - Koniec czasu. Proszę odłożyć pióra – odezwał się Daxton i Astrid posłusznie odłożyła pióro prosto na blacie. – Zostawcie testy i opuśćcie salę. Zaraz do was dołączę.
        W sali zapanowało chwilowe zamieszanie, gdy wszyscy zbierali swoje rzeczy i wychodzili na korytarz. Astrid zarzuciła torbę na ramię i wyszła z resztą grupy, opierając się później o ścianę i czekając na profesora. Uczniowie podzielili się naturalnie na mniejsze grupki, żywiołowo omawiając pytania, a później zapoznając się bliżej. Nie widziała, by ktoś kogoś wcześniej znał, ale to też nie jest ich ostateczny podział.
        Odepchnęła się plecami od ściany, widząc wychodzącego maga.
        - Teraz podzielę Państwa na trzyosobowe grupy do ćwiczeń praktycznych. Proszę zapamiętać, w której państwo są, bo będę wołał numerami. Grupa pierwsza: Lonn, Hadley, Bartleby. Grupa druga: Marshall, Raylee, Otis. Grupa trzecia: Kristiansten, Darlante, Jennings. Grupa czwarta: Sizune…
        Astrid rozejrzała się szybko, po usłyszeniu swojego nazwiska, żeby zobaczyć, kto zareaguje na pozostałe. Rudowłosy spóźnialski i ciemnoskóry śmieszek po kolei podnieśli głowy, a dziewczyna westchnęła bezgłośnie. Pierwsza grupa zniknęła razem z Daxtonem w sąsiedniej sali, a pozostali przemieszali się, teraz rozmawiając w nowo utworzonych trójkach lub większych grupach. Dziewczyna na powrót oparła się o ścianę, szukając w torbie książki, którą mogłaby poczytać w trakcie czekania.
Awatar użytkownika
Elliot
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Łowca , Uczeń , Mag
Kontakt:

Post autor: Elliot »

        W tej jednej sali było bardzo wiele intrygujących rzeczy. Albo raczej ludzi. Elliot nie ukrywał przed sobą, że jest szalenie ciekawy, jak też oni żyją i funkcjonują. Dla ilu z nich akademia będzie taką samą jak dla niego nowością, a kto będzie się (też zresztą jak on) czuł tutaj u siebie. Postanowił jednak nie angażować się zanadto póki nie pozna własnej klasy - to na niej chciał się skupić. Mimo wszystko kiedy skończył test, z przyjemnością wczytywał się i wsłuchiwał w aury, zerkał na boki, oceniając mundurki i stroje, które jeszcze mundurkami nie były. Podczas testu jednakże nie rozpraszało go nic - no, może poza fretką, która zwyczajnie go zaskoczyła. W natłoku zapachów nie wyczuł jej obecności od razu, choć sądził, że faktycznie coś tu się czaiło. Miło było zrozumieć, co to mogło być. Nadal jednak nie wiedział, skąd się tu wzięła, nawet jeżeli dostrzegł już torbę, w której została zamknięta. Ale to wiele nie tłumaczyło. Oczywiście, że nie czytał regulaminu o książkowym formacie, nie miał pojęcia, czy można (żywe) zwierzaki nosić ze sobą na lekcje. Nie wiedział nawet. czy można je trzymać w akademiku! To, co wiedział, to to, że jedna osoba miała ze sobą zwierzaka, którego Daxton tolerował (przyznałby się, że lubi zwierzęta drań jeden) oraz że w klasie znajdowały się jeszcze królicza łapka oraz wypchana sówka - włochatka mała. Jakiś gość trzymał ją na swoim ramieniu!
        To będzie zabawniejsze, niż przypuszczał.
        Prychnął do siebie rozbawiony i czekał na komendę końcową. Kiedy ta się pojawiła, rozruszał kark, przeciągnął się i żwawo wstał, ciekawy co dalej. Z każdą chwilą coraz bardziej wczuwał się w atmosferę kolektywności i łatwiej myślał o zebranych osobnikach jako o wartościowych przedstawicielach ich ras. Osobnikach, z którymi można by było trochę porozmawiać, których przyjemnie byłoby poznać. Może kiedy już opanuje własną klasę zacznie szukać znajomości i poza nią? Był ciekawy elfa z włochatką i tego przyjemniaczka od pióra… ale z nim na pewno sobie pogada. Musiał mu je w końcu oddać.
        Wyszedł, nie zaczepiając już Daxtona o przyniesione dewlungi, jakoś podświadomie rozumiejąc, że nie pora na to. Albo zwyczajnie młodziaki kręcące się dookoła były ciekawsze. Dawno nie znajdował się w samym środku podobnej zbieraniny, a nigdy jeszcze nie przebywał w podobnym towarzystwie tak długo jak miało to mieć miejsce w najbliższych… nawet nie wiedział czym.
        Nie umiejąc jeszcze ocenić, czy uważa ich w jakimś sensie za swoich rówieśników, cieszył się zwyczajnie z ich obecności i uczucia pewnego zagubienia, które towarzyszy odkrywaniu czegoś zupełnie nowego. Dostosowywaniu się. Był pewny, że i w tym środowisku spokojnie sobie poradzi, napawał się więc atmosferą ogólnego podniecenia i łączenia się w grupki. Sam przywitał się na odległość z paroma osobami nim dotarł do ciemnoskórego.
        Chłopak w zasadzie nie był aż tak ciemnoskóry… najdziwniejszym jednak były rysy jego twarzy, nie pasujące do karnacji. Delikatna i pociągła kojarzyła się z Efeńską elitą intelektualną. Wykrój ust też sugerowałby raczej kogoś o bladej skórze - człowieka takiej odmiany może. I tutaj Elliot wiele się nie pomylił, bo nowy koleżka faktycznie miał ludzką aurę. Ale całkiem niczego sobie jak na jego wiek.
        - Hejjo! - przywitał go wesołym głosem o silnym akcencie i zaprosił bliżej. Był jedną z tych osób, które jeszcze nie założyły mundurka, a jego togowata, droga szata wyróżniała się na tle innych lśnieniem materiału. Elliot wyglądał przy nim jak urodzona siła robocza - i niestety prędzej wół pociągowy niż ochroniarz. Ale komu by to tam przeszkadzało? Pewność siebie miał królewicza.
        - Dzięki za przysługę. Oddaję. - Uśmiechnął się połowicznie, podając człowieczkowi co jego i zerknął czy nie iść gdzieś dalej; lecz śmieszek zatrzymał go.
        - Używasz magii porządku, prawda? To ja muszę ci podziękować za taki prezent. - Zamachał piórem, którego chorągiewka nie chciała się już teraz nawet rozczapierzać i przerywać niechlujnie. - Mogę dać ci inne z mojej kolekcji, jeżeli potrzebujesz. Jakieś nowe. Myślę, że może ci się przydać - zasugerował z przyjaznym uśmieszkiem, a Elliot na dobre przystanął, żeby z nim pogawędzić.
        - Jestem bardzo ciekawy, jak nas podzielą. Dużo było testów sprawdzających nasze stanowiska w wielu tak odmiennych sprawach… już się boję jakie będą testy praktyczne! Ale muszę ci powiedzieć, że sądzę, że w każdej klasie znajdą się osoby z łatwiejszym i trudnym charakterem. Taka metoda jest najskuteczniejsza, bo grupa dobrze na siebie wpływa. - Zauważywszy wzmożone zainteresowanie rozmówcy, postanowił to nieco rozwinąć: - Oczywiście najzdolniejsi uczniowie z predyspozycjami do działania w zespole zostaną obciążeni niejako odpowiedzialnością za co bardziej krnąbrnych, ale dzięki temu sami rozwiną nowe, przydatne umiejętności. Myślę, że poziom wiedzy będzie bardziej wyrównany niż cechy osobowości. Chociaż można i to wymieszać. Jak sądzisz?
        - Nie wiem - odparł Elliot prostodusznie, lecz bez lekceważenia. - W naturze działa to różnie. A w klasie jeszcze nigdy nie byłem.
        - Hmm, ciekawie… Ale to tak jak ja! Guwernanci? - dopytał.
        - Ojciec.
        - O, też miło! Jest uczonym? Pewnie ma dużą wiedzę, jeżeli może ci ją przekazywać. No i czas. Chciałbym widywać mojego chociaż co pół roku!
        Elliot niemalże przechylił głowę, ale powstrzymał się. To był dziwny nawyk podkreślający niezrozumienie. A kto tu powinien być tym doświadczonym?
        - Podróżowaliśmy we dwójkę. Trudno, żebym go nie widywał.
        Kolejny ekspresyjny okrzyk zachwytu i uniesienie rąk. Kolejne pytania. Rozmowa zaczynała się naturalnie kleić, tak że ledwo przerwali ją, kiedy Daxton wyszedł z sali. Przy wyczytywaniu nazwisk spojrzeli po sobie i zgodnie pokazali ząbki.
        - A byłem pewny, że nazywasz się Otis - mruknął zaczepnie rudy, mrużąc oczy.
        - Ha ha! Nie, choć wiem, że pasuje! Lecz moje imię to Jennings; Rafael Albert Jennings, do usług. - Pokłonił się salonowo i bardzo teatralnie. Na to Elliot wyciągnął rękę.
        - Elliot. Darlante. - Uścisnął dużo bardziej delikatną, ciemną dłoń i pakt został przypieczętowani. Nowi znajomkowie już wspólnie podeszli do trzeciej osoby z grupy - Kristiansten.
        - Toż to dziewczyna od fretki! - Zaśmiał się Rafael jeszcze nim do niej dotarli, a Elliot się zdziwił.
         Patrząc najpierw na torbę zwierzaka, a potem spodnie jego właściciela jakoś tak założył, że humanoidem jest facet. Teraz zerknął na bladą twarz i sylwetkę… no, może faktycznie baba. Ale przy tym stroju wolał polegać na ocenie kolegi. Sam łatwiej odróżniał płeć po zapachu, ale teraz nie było ku temu warunków. Poza tym chętniej poznałby płeć fretki.
        - Jak miło, że znaleźliśmy się w tej samej grupie! Moje imię Rafael Jennings, a to jest Elliot Darlante. - Brunet wyprzedził go zarówno na korytarzu jak i w serdecznościach, wyraźnie rozochocony tym, że pierwszy kontakt zdobył bez większego wysiłku. Elliot stanąwszy tuż za nim tylko skinął głową i patrzył na torbę. Czy to dobre miejsce dla takiego chowańca? Nie przegryzie jej?
Reno
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Reno »

        Uczniowie zajęli się sobą, podczas gdy Daxton i pierwsza trójka zniknęła w sali. Byłoby niemal sielankowo, a na pewno ekscytująco jak to podczas początków roku. Rozmowy szumiały niczym w ulu, a młodzież wymieniała się opowieściami z przerwy wakacyjnej ze znajomymi, lub zawierała nowe przyjaźnie. Zrobiło się jednak ciszej, wpierw bliżej holu, potem skupienie zaczęło się szerzyć, gdy na horyzoncie pojawił się inny tutor, a za nim młodzieniec. Brunet najwyraźniej pierwszy dzień potraktował jako nieobjęty regulaminem za nic mając mundurek. Rozchełstana w kołnierzyku koszula, zamiast elegancko tkwić za paskiem, wywleczona opadała na spodnie. Do tego typ wyjątkowo niegrzecznie ręce trzymał w kieszeni i taksował otoczenie znad rantu okularów. Nie, nie korekcyjnej pomocy dla bogaczy dotkniętych wadą wzroku. Szkła były czarnogranatowe i odbijały świat niczym lustro - już nie krzyk a wrzask ekstrawagancji i gotówki ulokowanej w szpanerskim dodatku.
        - Gdzie wasz profesor?
Spłoszona, wyrwana z kontekstu młodzież, ostrożnie wskazała drzwi sali. Przybyły nauczyciel skierował się do klamki, a wokół rozeszły się szepty od jednego do drugiego jak echo w sieci jaskiń.
        - Daxton, pozwolisz na chwilę?
        - Malloy? Jestem zajęty - zamarudził Daxton, niechętnie wychodząc na korytarz. Gdyby wiedział co go czeka, rozważyłby pozostanie w klasie.
        - Przyprowadziłem ci jeszcze jednego ucznia.
        - Za późno, już jest po teście - zaoponował Daxton, za zamiarem odwrócenia się na pięcie i powrotu do przerwanych czynności.
        - Napisał test, ma zostać przeniesiony do twojej grupy. - Malloy podał kartkę koledze po fachu.
        - Przecież on jest pusty! - odfuknął poirytowany Daxton, zaszczycając młodzieńca pierwszym spojrzeniem.
        - Nie prawda, jest imię i nazwisko - odezwał się przyprowadzony brunet.
        - Słucham? - Daxton się dosłownie zapowietrzył. Nikt małolatowi nie udzielił głosu, rozmawiali dorośli, nauczyciele.
        - Podpisałem się - powtórzył uczeń uczynnie, kpiący uśmieszek malujący się na twarzy bynajmniej nie pomagał w ugłaskaniu nauczyciela.
        - Nie ma odpowiedzi na żadne pytanie - doprecyzował Daxton, chyba samemu zapętlając się w niedowierzaniu. Patrząc na Malloya i jego zbyt wesołą minę, to szatańskie nasienie i pusty test, czuł się jakby wpadł do jakiegoś dziwacznego snu.
        Norbert Malloy przyglądał się wszystkiemu w ciszy, ale z rozweseleniem. Nawet by Daxtona żałował, ale wtedy to jemu trafiłby ten gnojek, więc nie, nie współczuł koledze magowi.
        - Nie - oburzył się Daxton. - Zrujnuje mi podział na trójki. Poza tym nie ma jak go zaklasyfikować bez odpowiedzi - marudził nauczyciel.
        - Daxton... - zaczął Malloy pobłażliwie. - To nie jest przyjacielska prośba o przysługę, źle mnie zrozumiałeś. To nakaz dziekana. - Oczy Daxtona zmrużyły się w niedowierzaniu.
        - Może następnym razem poprzymilaj się na wspólnym kominku czy coś - Norbert rzucił na odchodne, ignorując ewentualne dalsze protesty.

        Przez chwilę jeszcze tkwił w szoku i milczącej złości, gdy uczniowie słyszący całą pogawędkę przyglądali się nowemu i nauczycielowi.
        - W szkole nie wolno palić - zmienił front Daxton, powoli wracając do siebie, wyczuwając tytoniowy dym.
        - To pan nie pali, co mnie do tego - mruknął brunet, a nauczyciel spotkał swoje zaskoczone odbicie.
        - Przecież czuję. - Najeżył się nie na żarty.
        - A moim problemem są pana omamy? Widział kto żebym palił? - burknął chłopak, z rękoma nieustannie w kieszeniach. Grabił sobie skutecznie, bezczelnie korzystając z chwilowych braków możliwości ukarania go.
        - Bezczelny, nie dość, że oddajesz niekompletny test, to pyskujesz? Zdejmij okulary, są nieregulaminowe.
        - Szkoła zaczyna się jutro, test miał pokazać predyspozycje nie był na zaliczenie, więc był nie obowiązkowy, a mnie światło razi.
        - W korytarzu? - Profesor zupełnie niezamierzenie wdawał się w dyskusję, nie mając doświadczenia w podobnych sytuacjach. Zwykle młodzież się go obawiała, respektowała go.
        - Tak, bo mam kaca. - Brunet wzruszył ramionami. Daxton fuknął, westchnął, i się poddał. Porozmawia z dziekanem, a teraz trzeba było kończyć tę farsę, bo reszta uczniów dostała gumowych uszu. Wywołał pierwsze nazwiska, jakie przyszły mu do głowy.
        - Darlante, Kristiansten, Jennings, pracujecie w czwórkę - zerknął na test, co tam było nabazgrane - Pone.. Pumm
        - Pointevin - poprawił młodzik, kierując się w stronę podniesionych głów.
Daxton mruknął coś pod nosem i wrócił do swoich zajęć do sali. Już on się rozmówi z dziekanem, doprawdy.
        - Siema - brunet mruknął przyjaźnie spoglądając na dwóch gadatliwych typków i dziewczynę znad okularów.
        - Reno - Kiwnął głową do wszystkich na raz, rąk z kieszeni nie wyjmując.
Awatar użytkownika
Astrid
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Mag , Artysta
Kontakt:

Post autor: Astrid »

        Astrid wysłuchała przydziału do grup do momentu, aż nie usłyszała własnego nazwiska oraz nazwisk osób, z którymi będzie miała pracować. Rozpoznanie w tłumie dwóch charakterystycznych młodzieńców nie stanowiło żadnego problemu. Nie podeszła jednak do nich, krótkim zerknięciem rejestrując, że rozmawiają. Podejście i przedstawienie się nawet nie przeszło jej przez myśl. Mają tylko razem wejść do sali, nie było sensu przywiązywać się do podziału. Zdążyła akurat wyjąć książkę z torby i podrapać Nyxa za uchem, gdy usłyszała nietypowe określenie swojej osoby.
        Podniosła głowę, spoglądając na zbliżających się do niej rudzielca i bruneta, domyślając się, że przejęli inicjatywę, jeśli chodzi o zapoznanie się, schowała książkę z powrotem.
        - Astrid Kristiansten - przedstawiła się również, odpowiadając skinieniem i jakby minimalnym dziewczęcym dygnięciem (chociaż równie dobrze mogła akurat przenosić ciężar ciała z nogi na nogę).
        - Ładnie poradziłaś sobie z fretką - powtórzył Jennings, jako że w trakcie testu nie uzyskał żadnej odpowiedzi. - Magia przestrzeni, jak rozumiem? - zapytał, a dziewczyna kiwnęła głową w odpowiedzi. Właściwie sama nie wiedziała, na ile używała telekinezy, a na ile magii, jak zawsze. Ale dzielenie się tą informacją było zupełnie zbędne.
        - Każdy może mieć tu chowańca? - dopytał, a dziewczyna tym razem pokręciła lekko głową.
        - Trzeba najpierw złożyć wniosek do dyrektora Cadence’a wraz z podaniem opisu chowańca oraz planowanych działań związanych z jego utrzymaniem i opieką. Decyzja zależy na ogół od charakterystyki chowańca i sprawowania wnioskodawcy - odpowiedziała dziewczyna niezwłocznie, niemal przepisowymi formułkami. Zdała sobie z tego sprawę prawie od razu, widząc poszerzający się uśmiech Jenningsa, ale nie udało jej się już obronić, gdy ten się zaśmiał.
        - Ktoś tu ma księgę praw w głowie? - zapytał żartobliwie, a dziewczyna nie miała już na to odpowiedzi. A przynajmniej nie takiej, która nie pogrążyłaby jej jeszcze bardziej. Na szczęście akurat w tym momencie Nyx wyjrzał z torby, jakby świadom, że o nim mowa. Astrid zorientowała się dopiero, gdy brunet opuścił wzrok. Wtedy podrapała znów fretkę za uchem, a zwierzak zmrużył oczy z zadowoleniem.
        - Hej mały - zwrócił się do fretki Rafael radosnym głosem, a Astrid zerknęła na niego szybko.
        - On gryzie - uprzedziła krótko, widząc jak chłopak chce sięgnąć do zwierzaka. Ciemnoskóra ręka zamarła i cofnęła się szybko.
        - Dzięki za ostrzeżenie - oświadczył niezrażony Jennings, wciąż uśmiechając się szeroko. Blondynka zachodziła w głowę, czy nie bolą go już od tego policzki. Elliot dla odmiany wydawał się pogodny, ale nie szczerzył się jak łysy do sera.
        Nyx w tym czasie zerknął podejrzliwie na dwóch obcych, stojących zdecydowanie zbyt blisko, i przemknął po ręce Astrid na jej ramiona, rozciągając się od jednego do drugiego i układając za karkiem dziewczyny, ziewnął przeciągle.
        Milczenie się przedłużało, a Rafael wpatrywał się w nią wyczekująco, co najmniej jakby ją o coś pytał, a wcale tak nie było. Presja jednak zrobiła swoje i dziewczyna odchrząknęła cicho, nim się odezwała.
        - Powinniście mieć mundurki. To znaczy od jutra. Inaczej będą się czepiać i mogą nie dopuścić was do zajęć - dodała uczynnie. Jennigs jęknął z niezadowoleniem, odchylając na moment głowę, nim spojrzał znów porozumiewawczo na Elliota.
        - Nie cierpię mundurków. Dopiero co dostałem od ojca szatę! Nie mogę nosić szaty? - zapytał, spoglądając nagle na Astrid, jakby założył już, że dziewczyna zna odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące szkoły. Cóż, wiele się nie pomylił.
        - Szaty przysługują adeptom i to wykonującym zawód. Dopóki jesteś uczniem w szkole, obowiązuje cię mundurek - odpowiedziała spokojnie dziewczyna, po czym przeniosła wzrok gdzieś dalej, słysząc postępujący szum.
        Masa uczniów była jak jeden organizm, reagująca podobnie i charakterystycznie, w zależności od bodźca. Tym okazał się profesor Malloy, zbliżający się z jakimś młodzieńcem, i to ten ostatni wywołał takie poruszenie. Astrid nawet nie próbowała dojrzeć prowodyra zamieszania, musiałaby stanąć na palcach, żeby wyjrzeć poza wysokie głowy; jeszcze czego.
        Dopiero po chwili tłum przesunął się na tyle, że nie tylko widziała nowoprzybyłego, ale słyszała dyskusję Malloya z Daxtonem i niespodziewane wtrącenia wysokiego bruneta. Uniosła brwi, w jawnym szoku, gdy młodzieniec zupełnie beztrosko włączył się do dyskusji pomiędzy profesorami. Zerknęła odruchowo na Rafaela i Elliota, co ci o tym sądzą. Zacisnęła lekko usta, widząc że Jennings wręcz się uśmiecha na te bezczelności. Wesołek.
        Jeśli istniało coś, co potrafiło całkowicie uciszyć grupę młodzieży to była to “afera”. Wszyscy zamilkli, wsłuchując się w wymianę zdań między profesorem i nowym uczniem, co najmniej jakby ich dialog stanowił nowe przykazania (lub, w tym wypadku, informację o przywilejach). Tym bardziej drażniło to Daxtona, który nigdy nie słynął ani z cierpliwości, ani z dyplomacji i teraz, wciągnięty w dyskusję, stracił zupełnie swój profesjonalizm. Na bardzo krótki moment, Astrid nawet zrobiło się go żal. Do czasu, aż usłyszała, że problematyczny uczeń ma dołączyć do ich grupy.
        Tak jak wcześniej cała trójka przysłuchiwała się wydarzeniom mniej lub bardziej ukradkiem, tak teraz jak na zawołanie podnieśli głowy, spoglądając w stronę maga. Natknęliby się też na wzrok nowego, który obrócił się w ich stronę, ale spoglądały na nich tylko ciemne szkła. Ileż one musiały kosztować? To jasne, że w tej szkole praktycznie każdy uczeń mógł sobie pozwolić na szkła magicznie korygujące wzrok, ale przyciemniane?
        W międzyczasie Nowy, jak chwilowo ochrzciła go Astrid, zbliżył się do nich z rękami w kieszeniach, i witając się nawet sympatycznym głosem. Jennings jak zawsze wystrzelił z prezentacją całej trójki, więc Astrid rzuciła tylko ciche “hej”.
        - Wy dwaj to macie wejście, nie ma co - stwierdził Rafael, szturchając łokciem Elliota i skinął głową do Reno, jak zawsze szczerząc zęby.
        Blondynka przesunęła się spokojnie wzdłuż ściany, gdy pierwsza grupa opuściła salę, a na jej miejsce weszła kolejna. Następni byli oni.
        - Idę popytać, co mieli! - zawołał Jennings. - Zaraz wracam - rzucił, i już go nie było. Studenci z pierwszej grupy nie wyglądali na najszczęśliwszych, ale widocznie ulżyło im, że już jest po wszystkim. Byli zmęczeni, ale cierpliwie odpowiadali na pytania otaczającej ich kółkiem młodzieży, co chwilę wywołując okrzyki zaskoczenia i niedowierzania.
        Astrid obserwowała ich przez chwile, po czym zerknęła kątem oka na Nyxa, który zaczął się wiercić. Zobaczyła, że fretka zmierza się do schodzenia, więc uchyliła lekko torbę i pozwoliła futrzakowi zbiec po ręce do środka. Widząc, że zwierzak układa się znowu do spania, tylko zarzuciła klapę od torby, nie sznurując jej zupełnie.
Awatar użytkownika
Elliot
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Łowca , Uczeń , Mag
Kontakt:

Post autor: Elliot »

        Chyba było w porządku. Zafascynowany nowym środowiskiem Elliot stwierdziłby nawet, że układało się idealnie. Rafael wesoło za niego mówił, a przy okazji dawał dobry przykład na to jak zwracać się do ‘rówieśników’. Oczywiście sposobów na to było tak wiele jak osób, ale strategia brunecika działała całkiem zgrabnie. Dziewczyna nie wydawała się ani spłoszona, ani urażona, ani nazbyt chętna do rozmowy - neutralność idealna, chciałoby się rzecz. To dla pradawnego był całkiem niezły grunt. Nie spodziewał się w końcu, że każdy z miejsca do każdego będzie się uśmiechał i podawał rączki, a przy tym imię, ulubiony kolor, historię swoją i swojego dzieciństwa. Jennings, choć takie informacje pewnie łatwo by zdradził, też nie miał podobnych wymagań względem ludzi - nieco sztywne, ale uczciwie rozbudowane odpowiedzi Astrid były dla niego więcej niż wystarczające. Już po aurze było widać, że nie miała takiego charakteru jak on. Jakby komuś jej mina nie wystarczyła.

        Elliot, przyjrzawszy się zarówno dziewczynie jak jej emanacji, stwierdził, że lepiej będzie nie podchodzić, przynajmniej póki Raf jej nie oswoi. Mogła służyć za całkiem pewne źródło informacji, o ile zechce się nimi podzielić. Wiedząc, że nie jest dobry w rozmowach z takimi wycofanymi osobnikami jak jasnowłosa, a chcąc korzystać z jej zadziwiająco-niepokojących pokładów wiedzy, której nie chciało mu się zdobywać innymi drogami jak ustną podpowiedzią, postanowił jej do siebie nie zrażać. Może potem, jak powie mu wszystko co wie. Ale na razie będzie się pilnował.

        Na Astrid patrzył więc tak obojętnie jak mógł, a lekki uśmieszek skierował do fretki, kiedy posłyszał, że to gryzący samczyk. Uroczy. Chętnie by mu poświęcił chwilkę. Kolejny powód, by nie straszyć wampirycznej z urody czarodziejki nim się tu nie zadomowi i nie dowie jak przywoływać futrzaka. No i jak sądził, choć Kristiansten była do obrzydzenia potulnym egzemplarzem wychowanki akademickiej, to skoro miała ze sobą zwierzaka nie mogła być całkiem nudna. Nudne persony nie trzymają łasicowatych gałganów po torbach.

        Potem temat zszedł na stosowny ubiór, kiedy fretka weszła na ramiona - należało więc przestać wbijać w nią spojrzenie i może jednak skupić się na rozmówcach.
        Szczerze powiedziawszy sądził, że Rafaelowi mundurek nie będzie przeszkadzał. Sam był nim raczej zaintrygowany. Mundurek… strój oznaczający przynależność, a jednocześnie ujednolicający barwną zbieraninę wielu ras z rozmaitych (choć głównie wyższych) warstw społecznych. Koniec drogich sukni, szat, herbów rodzinnych, haftów i wypchanych sów na ramieniu. Popatrzył na swoją wytartą koszulę. Lubił ją. A mundurek…
        Popatrzył po modelach, którzy byli w zasięgu wzroku. Biała koszula wyglądająca na nieprzyjemnie ciasną, ze sznurem guzików i obecnie z krótkim (jak dobrze) rękawem. Granatowa marynarka… spodnie. Lub spódnica. Spodnie…
        Zerknął na Astrid.
        Spodnie.
        Hmm…
        - Ale ty jesteś dziewczyną, prawda? Czy czujesz się chłopakiem? - zapytał z całej swej dobrej woli, minimalnie się ku niej nachylając i sugestywnym spojrzeniem wskazując na nogawki, zakrywające jej chude nogi. Jeżeli była taka grzeczna jak sądził. to jakiś powód do nienoszenia kiecek, kiedy wszystkie inne dziewuszki to robią, musiała mieć. Chciał być miły - a Rafael syknął i odciągnął go, niemo pytając czy jest idiotą i co najlepszego wyprawia. Elliot wzruszył ramionami nieco zaskoczony.
        - Pytam. Wiesz, różne spaczenia występują w naturze.
        Jako prawie-biolog trochę się na tym znał. Nie był za to ani psycho- ani socjologiem i zasadniczo zachowania i uczucia rozumnych potrafiły go nieźle oszukać. Ach, no i taktu miał tyle co zepsuty metronom.
        Jennings jęknął głucho, przytrzymując ręką czoło, chyba żeby mu głowa nie odpadła od towarzystwa smoka i spojrzał na Astrid błagalnie. Tylko z bardzo dobrze ukrytą nutką rozbawienia.
        Tłumaczenia i niezręczności przerwało narastające zamieszanie. Elliot jak wszyscy odwrócił się w stronę domniemanej rozróby i wyciągnął szyję, by coś tam zobaczyć. Więcej niż obrazu dotarło jednak do niego rozmowy. Zmarszczył brwi, mimowolnie a dyskretnie węsząc. Odruch gada, wietrzącego nadchodzące kłopoty. Z własnej czy cudzej strony.

        Kiedy mógł spoglądał na Daxtona. Popatrzył też po uczniach - większość z nich wyglądała na struchlało-zaciekawioną. Sporo było zszokowanych, a część (jak chociażby ich opalony kolega) rozbawionych. Najwięcej jednak rudzielcowi podpowiedziała postawa profesora. Daxton łatwo się irytował, ale zwykle panował nad sobą. Musiał tego młodego naprawdę niecierpieć. Reszta była raczej obojętna. Więc wyglądało na to, że pyszczyl był na minusie.

        Wspomniany podszedł zresztą bliżej, kiedy został do nich (ciekawe czemu?) przydzielony i na minusie był teraz i u Elliota. Tak jak wcześniej węszył, tak teraz smok cofnął się zniesmaczony. Nos odpadał mu od łatwo wyczuwalnego odoru zielska. Nie rozumiał więc zasłyszanej sprzeczki - skoro typ ewidentnie palił, to czemu mówił o omamach? A jeżeli Daxton miał rację to czemu nic z tym nie zrobił?
        Czuł się zagubiony.
        Jennings nie miał takich problemów i jak zwykle załatwił co trzeba w kwestii przyjacielsko-grzecznościowych formalności, tak że rudzielec miał czas przyjrzeć się nowemu osobnikowi. Nie wyróżniający się na smocze oko czarodziej z cackanymi pinglami na oczach. Ach i kacem! Można tu było pić? W sumie chyba wszyscy byli tu pełnoletni… w ludzkim tego słowa znaczeniu.
        Zaciekawiony popatrzył na wdzianko nowego. Mundurek. Czyli się jednak gość starał. I trzeba było powiedzieć, że na nim strój nie wyglądał aż tak niewygodnie. Może więc nie będzie taki zły? Siebie samego w czymś takim Elliot nie potrafił sobie wyobrazić, ale może jutro znajdzie jakieś lustro. A tymczasem należało przyjrzeć się nowej aurze i lepiej ocenić z kim to się będzie pracować. Uzdolniony magicznie, ale nie fizycznie dzieciak niewiedzący czego chce, więc rzucający co ma. Mniej-więcej. Jedyne co łączyło go z nim to magia wiatru i miał nadzieję, że to by było na tyle (poza wspomnianym wejściem). Słodkawy pocałunek pod koniec już w zasadzie go poirytował, mruknął więc cicho i zmarszczył brwi. Takiej poufałości z samczykowatą aurą nie pragnął na wstępie. Zwłaszcza, że Daxton dostawał przez niego nerwicy. Woń aury nadal jednak była lepsza niż to, co dało się poczuć nosem.
        - Miał rację, nie powinieneś palić - stwierdził w końcu, przyzwyczajając się z wolna do odoru, choć nadal ledwo go tolerując. - Nie obchodzi mnie twoje zdrowie, ale nie możesz tego połykać? Zrób coś żeby nie capić następnym razem. - Polecił, uznając, że jeżeli ktoś o podobnie aspirującym intelekcie postanawia być durniem to i może się otruć. Ale sam męczyć się przez to nie zamierzał.
        Jak dobrze, że współpracować będą tylko przez chwilę.
Reno
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Reno »

        Uczniowie stanowili barwną zbieraninę, czasem niemalże podobną targowisku. Od całkowitego oczopląsu chroniły jedynie mundurki większości z nich, chociaż… Jak patrzyło się na stado zeber, też można było dostać wzrokowego kociokwiku, gdy te raczyły się poruszyć, więc w sumie morze bieli i granatu upstrzonego rozmaitymi głowami wcale aż takie stateczne nie było. W każdym razie grupa tak jak była monokolorowa, tak była barwna charakterologicznie i jednocześnie sztampowa aż do bólu.
        Reno już bez większego problemu rozpoznawał niektóre typy, jeszcze zanim te się odezwały. Przepisowe kujony, ci ze zgrozą patrzyli na wymianę zdań między nim, Daxtonem i Malloyem.
Wesołki, (przygotowani do zajęć zwykle na pół gwizdka z lenistwa, gapiostwa albo zwykłego braku talentu, często robili za pośmiewisko klasy, gdy coś im nie wyszło lub śmiali się z innych służąc żartobliwą ripostą, zależnie od tego, którą rolę w danej chwili pełnili), ci akurat podśmiewali się mniej lub bardziej otwarcie.
Szaraki, to była całkiem ciekawa grupka, nigdy nie wiadomo było, co takiemu do łba strzeli. Trafiały się wśród nich osoby zakompleksione i niepewne oraz ciche wody. Nie dość lizusowaci żeby włazić nauczycielom w dupę i nie dość odważni żeby się przeciwstawiać prawom szkoły, ale nigdy nie wiadomo do końca, co zrobią. Mogli robić za pierwszorzędny kabel będący zgubą co bardziej wywrotowych planów albo zwykłych wagarów, mogli przyczynić się do rebelii, wszystko zależało od tego, po której stronie plasowały się ich poglądy. Te zaś zwykle były skrupulatnie kryte, przecież “szarak” nie brało się znikąd. Te oto dziwne twory wyznawały zasadę “wystający gwóźdź najczęściej dostaje po głowie”, więc nie wystawali i o zgrozo w tym wszystkim zwykle mieli oni jasno wytyczone cele i dokładnie wiedzieli, czego chcieli. Zadowolić rodzinę czy wyrwać się z rodziny, ukończyć akademię po prostu czy z wyróżnieniem, to zazwyczaj ujawniało się dopiero pod koniec ich planów, gdy wcześniej nie wychylali się ponad kurz z ławek. Sprytni i trudni do zauważenia, bo z natury nikt nie zwracał na nich uwagi.
Gwiazdy roku można było poznać znacznie łatwiej, to oni przykuwają wzrok, przynajmniej tych mniej dociekliwych obserwatorów. Kradną cały pokaz, mamią oczy swoim blichtrem. Cały pic tkwił w tym, że zazwyczaj pod kolorowymi piórkami nie kryło się nic więcej niż to, co pokazywali. Czasem byli to zwykli ekstrawertycy, po prostu lubiący być w centrum uwagi, robiący to z gracją, a czasem poza fasadką nie było nic. W jednym i w drugim przypadku ciężko jednak było o zasadzkę gdy taka na przykład blond panna, ulubienica wszystkich, już na starcie zawsze wystrzelała się ze wszystkich kart.
        Na tych bazach oczywiście można było tworzyć nowe typy i podtypy łączące cechy podstawowych, jak na przykład kujon gwiazda, tych szkoły magiczne zwykle miały kilku, albo odwrotnie, kujon szarak, ci ujawniali się na egzaminach i nigdy nie wiedzieli, jakim cudem tak świetnie zdali i byli zaskoczeni wynikiem...Jasne...
W każdym razie ogół podstaw ułatwiał poruszanie się w szkolnym świecie. Zwykle grupy łączyły się tak, aby panowała równowaga we wszechświecie, wedle wewnętrznych praw, dzieląc się na bandy wzajemnego wsparcia albo gwiazdy z ich fanklubami, ale tym razem podzielono ich odgórnie.
        Reno skierował się w stronę trójki wskazanych uczniów, oceniając towarzystwo skryty za lustrzankami; wygodny sposób. Przy okazji zerknął na aury.
        Śmieszka łatwo dało się poznać. Chciał, żeby wszyscy go lubili? Czyżby to ten typ? Czy może zwykły wesoły naiwniak, który z niewiadomych przyczyn całe swoje życie był radosny? Cóż głupich nie siali, sami się rodzili… Reno zignorował komplement o wejściu. Przecież go przywleczono. Najchętniej stawił by się dopiero jutro, a może pojutrze na zajęciach. Zresztą tydzień zwłoki też nikogo by nie zabił. Pech chciał, że Malloy był czujką ojca i wścibiał swój nochal wszędzie tam, gdzie Reno liczył na niewiedzę opiekunów.
        Szturchanie rudzielca było kolejnym wymownym gestem. Pointevin zerknął kątem już odkrytego oka na gadzinę - to akurat ujawniła aura. Nie za stary był na chodzenie do szkoły?
Ciekawe jakie wejście miał ten, pewnie adekwatne do skromności łuskowatych. Całe szczęście śmieszek zakończył przywitania i popędził oznajmiając cel i powód, jakby to kogo interesowało.
        - Ciekawy sposób na zawieranie nowych znajomości - odgryzł się Reno kąśliwie na sugestię o paleniu.
        - Może tego nie wiesz, ale do oskarżenia potrzebne są dowody, szluga nikt nie widział, a podejrzeń węchowych nie uznaje żaden sąd - prychnął, rozpierając się przy ścianie obok blondynki. - Z kolei twój problem nie jest moim, kup sobie perfumowaną chusteczkę i nałóż na nos, albo coś skoro tak ci ciężko - wzruszył ramionami, zerkając na dziewczynę.
        - Wesołek-bez-powodu się ulotnił, gad-mądrala już się przedstawił, a ty co taka cicha? - zagaił, zabijając czas przed wejściem do sali. No co za marnotrawstwo pięknego dnia, czekać na durne spotkanie twarzą w twarz z Daxtonem!
Awatar użytkownika
Astrid
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Mag , Artysta
Kontakt:

Post autor: Astrid »

        To było właściwie do przewidzenia, że jej dobra wola i próba zachowania minimum kultury i oczekiwanej w gronie młodzieży towarzyskości odbije się rykoszetem. Astrid usłużnie podpowiedziała chłopakom, by pilnowali swojego stroju, samej jednak nosząc się niezupełnie przepisowo. Rafael nie zwrócił na to uwagi, ale Elliot już owszem. Wypowiedział się jednak w sposób na tyle barwny, że Astrid dosłownie zatkało, a Jennings się załamał. Skrzydłowego z tego smoka nie będzie, to nie ulega wątpliwości.
        Blondynka milczała zaskoczona, ale słysząc o spaczeniach w naturze postanowiła szybko sprostować sytuację, która rozwijała się absurdalnie i niekontrolowanie.
        - Jestem dziewczyną – odparła, samej sobie się dziwiąc, że w ogóle musi głosić takie deklaracje. Jak każda kobieta, Astrid miała swoje słabości i kompleksy, co do własnej figury, ale jeszcze jej się nie zdarzyło, by podważono jej płeć. Nieprzyjemna niespodzianka, nie da się ukryć.
        - Spodnie są wygodniejsze – wyjaśniła, wcześniej sądząc, że to najoczywistsza rzecz na świecie.
        Nawet nie wdawała się w dyskusje, co do sensowności podziału na płeć, jeśli chodziło o dobór mundurków, bo nie urodziła się wczoraj. Kobiety od zawsze były inaczej traktowane i takie rozróżnienie w stroju nie mogło być uzasadnione niczym innym, jak mężczyzną u władzy. Robienie jednak wielkiego szumu o to, że któraś z dziewcząt preferuje spodnie nad krótką spódniczkę, było już upierdliwością. A Astrid naprawdę rzadko podważała zasadność reguł.
        - Też od jutra będę w mundurku – dodała na odczepne, by już zakończyć temat.

        Później trochę zamieszania i do ich i tak barwnego grona dołączył kolejna nieprzeciętna persona. Oczywiście Astrid miała tu na myśli wszystkich poza sobą, bo przy Elliocie, Rafaelu i teraz tym nowym Reno to równie dobrze mogła zlać się ze ścianą.
        Konwersację chłopaków śledziła raptem jednym uchem, jednak zerknęła na nich czujniej, słysząc uszczypliwą uwagę Elliota i nie ustępującą jej w złośliwości odpowiedź Reno. Rafael jak na złość się ulotnił i niespecjalnie było komu załagodzić potencjalny spór. Na szczęście nie zapowiadało się, by sytuacja rozwinęła się bardziej, gdy nowy stanął koło niej pod ścianą, w raczej biernym oczekiwaniu. Dopiero po chwili poczuła na sobie spojrzenie i podniosła wzrok na bruneta, akurat by zderzyć się z niewygodnym pytaniem.
         „Co taka cicha”. No naprawdę, to już była recydywa. Dlaczego wszyscy zadawali jej to pytanie? Dlaczego nikt nie pytał tych bardziej rozmownych, czemu im się buzia nie zamyka? Czemu to z milczenia należało się tłumaczyć? „Bo nie mam nic do powiedzenia” brzmiało, jakby nigdy nie miała, a nie to miała na myśli, już to przerobiła. Wszystko inne, co mogło wydostać się z jej ust, byłoby uszczypliwym odpyskowaniem, a przecież brunet nic złego na myśli nie miał. Skoro więc żadna odpowiedź nie była dobra, Astrid wzruszyła tylko ramionami, odwracając wzrok i licząc, że to powstrzyma znudzonego chłopaka od dalszych pytań. Nawet jeśli tylko potwierdzi tym swoją małomówność.
        Uratowały ją otwierające się po chwili drzwi od klasy i kolejna grupa wyszła na korytarz. Daxton skinął na nich dłonią i Astrid ruszyła do środka, nie oglądając się na pozostałych. Rafael szybko zorientował się, że ich kolej i teraz przemykał lekkim biegiem pomiędzy uczniami, wpadając jako ostatni do sali. Daxton zamknął za nimi drzwi i zapadła kompletna cisza. Astrid zerknęła ukradkiem w bok, zastanawiając się czy pomieszczenie nie zostało wygłuszone. Po chwili jednak prawie sama na siebie prychnęła. Oczywiście, że jest wygłuszone. Jak inaczej mieliby przeprowadzać zajęcia praktyczne, gdyby na zewnątrz słychać byłoby każde zaklęcie?
        - Panno Kristiansten, proszę podejść. Panowie niech sobie usiądą gdzieś z boku i nie przeszkadzają – zarządził Daxton. Astrid nawet to nie przeszkadzało. Szybciej będzie miała z głowy. Zdjęła torbę z ramienia i zostawiła ją przy swoich nowych znajomych, po czym podeszła do maga, który stał na środku sali z pergaminem w dłoni. Dziewczyna rozpoznała swoje pismo i próbowała zapuścić żurawia, jak oceniono jej pracę, ale chłodne spojrzenie profesora momentalnie ustawiło ją na baczność.
        - W porządku – mruknął Daxton. – Włada panna magią przestrzeni, umysłu i mocy, zgadza się? I interesuje się panna kreomagowaniem? – dodał kolejne pytanie, zanim zdążyła odpowiedzieć na pierwsze, więc blondynka w milczeniu potaknęła dwa razy. – Preferowany arkan?
        - Przestrzeni – odparła szybko.
        - Zaczniemy od magii umysłu. Proszę postawić bariery – powiedział mag, jakby jej nie usłyszał (ale po prostu wiedziała, że ma to gdzieś) i niemal od razu później poczuła uderzenie o granice umysłu. Zdążyła. Daxton zerknął na nią uważniej i uderzył znów.
        Trwało to nie dłużej niż minutę i żadne z nich nie ruszyło się o włos. Nie było też nic po nich widać, poza delikatnym skrzywieniem ust Astrid, gdy mag w końcu się do niej przebił. Nie skomentował tego w żaden sposób, tylko cofnął się o kilka kroków i uformował w dłoniach błyszczącą energią kulę.
        - Bariery – powtórzył polecenie i tym razem dziewczyna widocznie zareagowała, szerokim gestem wznosząc wokół siebie migoczącą blaskiem kopułę. Wyglądała jak oprószona srebrnymi opiłkami i zdawała się delikatna niczym pajęczyna. Widziała po Daxtonie, że też tak uważa, bo nawet nie przyłożył się do ciosu. Kula pomknęła w stronę dziewczyny, by po chwili z hukiem rozprysnąć się o roztoczoną przez nią barierę. Kopuła zamigotała srebrem, jakby odprowadzała falę uderzeniową, po czym znów znieruchomiała. Mag wciąż milczał, ale Astrid była gotowa się założyć, że go zaskoczyła. Niestety akurat temu nauczycielowi nie warto było udowadniać błędu. Kolejny pocisk uderzył ją z o wiele większą mocą i blondynka drgnęła wewnątrz swojej kopuły, która znów zadrżała. Dopiero teraz Daxton się zorientował. Bariera postawiona przez czarodziejkę nie poruszała się dlatego, że była słaba.
        - Bariera chłonie energię ataków? Sama się wzmacnia? – zapytał mag, prostując się i gestem dając jej znać, że może zdjąć osłonę. Srebrna mgiełka osypała się wdzięcznie na ziemię, znikając zanim dotknęła drewnianych desek.
        - Tak, wykorzystuję ich siłę, by oszczędzać własną – odpowiedziała Astrid. Nauczyła się tej sztuczki z jednej z ksiąg pozaobowiązkowych. Nie rozumiała, dlaczego ich tego nie uczą od razu. Dla kogoś tak słabego jak ona, było to najlepsze możliwe rozwiązanie w starciu z silniejszym przeciwnikiem.
        Oczywiście, gdyby oczekiwała pochwały, srogo by się zawiodła. Daxton jeśli nie miał nic niemiłego do powiedzenia to zazwyczaj milczał, a wbrew wszelkim zasadom nauczania, jego niezadowolenie rosło wprost proporcjonalnie do postępów ucznia.
        - Dobrze więc, magia przestrzeni, podobno panny konik – mruknął, a Astrid spojrzała na niego nieprzyjemnie. Wcale tak nie powiedziała. Pytał, z czego czuje się najsilniejsza. Nie wchodziła jednak w dyskusje, nie miała zamiaru dać się podpuścić. Czuła, że jest zmęczona i podejrzewała, że Daxton specjalnie zostawiał najwygodniejszy arkan na koniec, by wcale nie poszło jej tak dobrze, jak planowała. Niedoczekanie. Prędzej znów jej pójdzie krew z nosa. Czekała na polecenie, ale magowi udało się ją zaskoczyć.
        - No, proszę coś zaprezentować – powiedział lekkim tonem, opierając się o jedną z ławek, a Astrid zamarła.
        Ma coś zaprezentować? Co niby? Nie kazali im nic przygotować, a ona nie była dobra w improwizacji.
        - Czekam – pogonił ją Daxton i Astrid błyskawicznie podjęła decyzję, chociaż i tak wątpiła, czy właściwą. Pozwoliła jednak, by irytacja dodała jej sił.
        Na początku wydawało się, że nic się nie dzieje. Podnosiły się przedmioty najlżejsze, często niezauważane przez nikogo. Później skrzypnęły na podłodze ławki i krzesła, zmuszając maga do wyprostowania się, gdy blat spod jego tyłka zaczął unosić się w powietrze. Po chwili z jęknięciem ruszyły biblioteczki pod ścianą. Najpierw szurnęły nieprzyjemnie, by po chwili podnieść się z trudem, jakby same były świadome swojej wagi. Dębowe drewno zdawało się jednak lewitować z taką samą łatwością, jak spoczywające na nim wcześniej książki. I tak nie minęły dwa oddechy odkąd profesor się odezwał, a wszystko, co nie było na stałe przymocowane do podłogi, unosiło się kilka cali nad nią, kołysząc lekko, niby na wietrze. Astrid skupiła się tylko, by oszczędzić kolegów i profesora. Gdyby podniosła Daxtona to wyleciałaby z sali szybciej, niż zdążyłaby powiedzieć „Sapientia”.
        - Wystarczy – odezwał się w końcu mag, a czarodziejka wzięła oddech i zaczęła odstawiać meble. – Niech się panna telekinezą nie popisuje, czekam na prezentację magii – dodał nagle Daxton i wszystkie meble spadły ten ostatni cal niekontrolowanie, gdy Astrid wytrzeszczyła oczy na maga. Oddychała ciężko, to ją naprawdę wyczerpało, a on spoglądał na nią z cynicznym uśmieszkiem.
        Zacisnęła usta. Wkurzyła się. Telekineza to też magia! Poza tym ona się wcale nie popisywała! Kazał zaprezentować coś samodzielnie, to zaprezentowała. Co za…
        - No? Nie mamy całego dnia panno Kristiansten – zaciągnął marudnie Daxton i Astrid zacisnęła pięści, przytrzymując ręce przy sobie, by tego nie dostrzegł. Poza tym chce prezentację magii przestrzeni, proszę bardzo.
        Miała bardzo mało czasu na wymyślenie jak wykorzystać resztkę swojej energii. Mogła kombinować skomplikowane zaklęcie, albo… albo zszokować podstawowym.
        Nim Daxton zdążył upomnieć ją po raz kolejny, Astrid zniknęła. Pojawiła się zaraz kawałek obok, ale nim mag wymyślił jakąś kąśliwą uwagę, zniknęła znów, pojawiając się w innym miejscu. Miała zamknięte oczy, chociaż wiedziała, że nie powinna, ale wymagało to od niej naprawdę wiele skupienia i wykorzystania całych zapasów siły, jakie miała. Po chwili bowiem czarodziejka znikała i pojawiała się w innym miejscu w tak zastraszającym tempie, że wydawało się, jakby nie teleportowała się, ale kopiowała, gdy ludzkie oko nie mogło nadążyć za dosłownie migoczącą w przestrzeni sylwetką czarodziejki.
        - Dosyć – rzucił Daxton. – Dosyć! – podniósł głos, gdy Astrid nie usłyszała od razu, bo akurat zniknęła. Zatrzymała się wtedy, oddychając ciężko i jeszcze bledsza niż zwykle, ale starając się stać prosto. – Wystarczy – warknął. – Elliot… znaczy się Darlante, podejdź. Dziękuję panno Kristiansten – powtórzył zirytowany w stronę dziewczyny, która tylko skinęła głową i z lekkim opóźnieniem skierowała się powoli w stronę znajomych.
        - Łał, to było nie z tej Łuski! W życiu nie widziałem, żeby ktoś tak szybko się przemieszczał! Dałaś czadu, dziewczyno! – wołał do niej Rafael podekscytowanym szeptem, ale Astrid nie miała siły nawet na uśmiech. Chłopacy siedzieli na podłodze, więc i ona oparła się o ścianę i osunęła powoli, siadając na ziemi koło Reno. Słyszała, że Jennings coś tam jeszcze do niej gada podniesionym szeptem, ale nie mogła się skupić na jego słowach. Oparła głowę o ścianę za plecami i zamknęła oczy, próbując uspokoić oddech. Łeb jej pękał, a włosy na karku były wilgotne od potu. Trochę się przeforsowała...
Awatar użytkownika
Elliot
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Łowca , Uczeń , Mag
Kontakt:

Post autor: Elliot »

        Czyli ,,dziewczyna od fretki” faktycznie była dziewczyną. Dobrze wiedzieć. A spodnie nosiła dla wygody… szczerze mówiąc tylko parę typów spodni wydawało się Elliotowi faktycznie wygodniejsze od czegoś, co nie pije w kroku, nie uciska kolan i ma mniejszą powierzchnię do rozdarcia - chociażby taki sięgający nad kolana chiton, ale jak kto woli. Może niektóre dziewczyny tutaj faktycznie preferowały zasłanianie nóg niż świecenie skarpetkami po oczach. w końcu były tu dla nauki, nie przyciągania spojrzeń, a z jakiś powodów krótka kiecka potrafiła pociągnąć za sobą męskie oczy i całą resztę, nie wiadomo dlaczego. Ale zapewne nie z zazdrości, że teraz takiej koleżance jest po prostu wygodniej.
        - Jak uważasz - odparł tylko, nie wdając się w zbędne dyskusje, ale zakładając już skromność rozmówczyni. Aż było mu głupio, gdy oświadczyła, że jutro przyjdzie ubrana regulaminowo. Nie musiała się obnażać tylko dlatego, że jej to wytknął! Chociaż miło z jej strony.

        Podobnej litości nie miał za to dla gościa imieniem Reno, u którego póki co nie doszukał się zbyt wielu cnót, które kazałyby mu go szanować czy choćby nie lekceważyć. Mimo wszystko nie poskąpił mu odpowiedzi, poniekąd dla własnej przyjemności.
        - Dowody węchowe uznaje wiele sądów. Nie każdy polega tylko na oczach - podzielił się łaskawie swoją wiedzą, bo tak, przy mnogości ras, z których część (jak i jego) opierała się na węchu, idiotyzmem byłoby zakładać, że każda kultura osądzała na podobnych zasadach. Były miejsca, w których - co Elliot uważał za całkiem rozsądne - wydawanie wyroków opierano na autorytecie świadków, winnych czy oskarżycieli. Wedle tej reguły młody czarodziejek nie miał w ogóle wiele do powiedzenia, bo jego ,,nikt nie widział szluga” nie miało znaczenia jeżeli profesor (a najlepiej kilku) stwierdzi, że cuchnie dymem na cały korytarz. A w ogóle najlepiej było go palnąć dla zasady. Dlaczego nikt tego nie zrobił?
        - Umiem pozbyć się swoich problemów, ale dzięki za radę. - Kąciki ust drgnęły mu lekko, w odpowiedzi na przyjemną myśl, ale poza tą malutką sugestią nie uczynił nic, co mogłoby zasugerować jego chęć do bitki. Zapewne nie wolno było mu rozkwaszać innych uczniów, zwłaszcza w przeddzień pierwszych zajęć. Ale może już tego kolesia więcej nie spotka i wtedy jego problem stanie się problemem wszystkich innych. I oni poradzą sobie z nim bardziej umiejętnie i na zasadach Sapientii, tak jak tutaj należało.
        Ale i tak - chyba będzie musiał przejrzeć tę Księgę Praw jeżeli ma się zorientować, co się tutaj wyrabia i jak należy reagować. Albo zapyta Astrid od fretki. Ona zapewne wie. W tej chwili jednak zajęta była ignorowaniem smrodu, gdy czarodziejek sobie nad nią wisiał, wciskając się w ścianę. Elliot postanowił, że wypyta ją później, a na razie poczeka na Rafa. I poobserwuje.

        Drzwi sali otworzyły się jeszcze nim opalony człowieczek się pojawił, a Reno zdołał odcisnąć się na farbie. Elliot ruszył za Astrid, ale przy drzwiach zwolnił i obejrzał się za ostatnim członkiem grupy. Przepuścił capka, dał znak Rafaelowi i wszedł tuż przed nim, rozglądając się ciekawsko po sali, którą niby już znał, ale teraz była nieco inna…

        Usiadł w rządku, gdzie reszta i patrzył. Nie przeszkadzając. Czuł magię unoszącą się w powietrzu, ślady zaklęć i ciche podszepty używanych dziedzin, ale pierwszy test nawet wraz z tym nie wyglądał zbyt efektownie. Elliot miał jednak cierpliwość i patrzył, niemal odruchowo zbliżając rękę do porzuconej torby czarodziejki. Nie chciał jej nic kraść, ale nadal zainteresowany był fretką.
        - Co robisz? - szepnął do niego Rafael, kiedy Daxton wydał kolejne polecenie. - On gryzie!
        - Yhym - mruknął nieuważnie, wsadzając palec w szczelinę i zaraz czując na nim ostre, igiełkowate kiełki. Faktycznie, gryzł.
        Powoli zabrał rękę, nawet nie patrząc na ślad, za to obserwując barierę dziewczyny. Musiał przyznać, że Daxton nie był chyba najlepszy do przeprowadzania podobnych testów, bo ilość magii zgromadzonej w kopułce dało się łatwo ocenić. Tylko nie na oko. Znowu. Ludzie i czarodzieje potrafili być tak ograniczeni… choć nie powinni, o ile mieli odpowiednio wyćwiczony zmysł magiczny. Nie obwiniał jednak Daxtona o to, że ten nie widział tego samego co on. W końcu szybko zorientował się na czym zaklęcie polegało, a w tym leżała jego siła jako profesora magii. Sam Elliot musiałby się pobawić, żeby to rozgryźć, za to łatwiej oceniał potencjał magiczny. Lata praktyki. Ale ta różnica sprawiała też, że nadal chodzenie do akademii mogło przynieść mu jakieś korzyści. Był praktykiem, a jak bywa z doświadczonymi praktykami - brakowało mu teorii i często nawet tego nie dostrzegał.
        Zaintrygowany skupił się bardziej na tym przedstawieniu, kiedy dotarli w końcu do magii przestrzeni. Dziewczyna musiała być w niej na wyższym niż on poziomie (szczerze mówiąc trudno byłoby znaleźć kogoś kto nie był) i chętnie zobaczyłby jakie z tego miana posiada zdolności.
        I tu się zdziwił. Kiedy przełknęła pierwszą niepewność, skupiła się i przedmioty po jakimś czasie faktycznie straciły kontakt z podłożem, nie wyczuwał normalnej magii przestrzeni. Daxton też nie i zaraz wyjaśnił. Telekineza!
        Szczerze mówiąc Elliot nie wiedział, na czym to polega tak dokładniej, więc zastanawiał się, kiedy Rafael uśmiechami, gestami i krótkimi ,,och!” dopingował ich nową koleżankę. Sam złapał tylko jej torbę i trzymał teraz na kolanach, by fretka się nie telepała. Choć kto wie, może była przyzwyczajona.
        Za to dziewczyna nie była przyzwyczajona do robienia rzeczy na pokaz. To Elliot wiedział. Zacinała się jakoś dziwnie i nie mogła chyba zdecydować. Ale dlaczego? Niech pokaże cokolw...

        To nie było cokolwiek.
        Blada zaczęła szaleć, strzelając co i rusz magią, by przenieść się kawałek dalej. Wspaniałe marnotrastwo własnych sił, ale na pewno popisowe. Rafael wydawał się zadziwiony i zachwycony jednocześnie, Elliot trzymał torbę i przyglądał efektom, jakie kiedyś będzie w stanie (jak zakładał) osiągnąć. Oczywiście robiłby to inaczej, ale… może o to chodziło w tym teście? Miała coś pokazać i pokazała. W zasadzie… nadal nie był pewny, o co chodziło, ale jeżeli taka mądralka doprowadziła się właśnie na skraj wytrzymałości, to chyba miała powód. Tylko co on musiałby zrobić aby tak skończyć? Chyba zależało im na tym budynku, więc…
        A dobra, zapyta.
        Wstał słysząc swoje imię, ale torbę oddał Rafaelowi, nie tymczasowej anemiczce wyglądającej jak po maratonie. Kiedy ją mijał dotknął nawet mimowolnie jej ramienia, jakby chciał ją przytrzymać, ale niezbyt miał na to czas. Może i bez jego pomocy nie osunie się na podłogę.

        Stanął przed Daxtonem, a Raf zajął się wsparciem duchowym dziewczyny. Profesor fuknął na nich i dopiero wtedy wrócił do smoka. Szczerze mówiąc obaj byli chyba nieco zagubieni. Ale nauczyciel szybko sobie poradził.
        - Dobrze. - Spojrzał przelotnie na papiery. - Magię powietrza prezentować będziesz wieczorem, razem z adeptami. Co tyczy się ewentualnych z niej zajęć omówisz to już - ,,na szczęście” - z kim innym. A teraz po kolei. Max ocenił wstępnie twoje zdolności, ale musimy teraz sprawdzić je - ,,porządnie” - oficjalnie. Tak więc bariera - zadecydował, tworząc energetyczną kulę, ale Elliot nałożył na nią dłoń, rozproszył i spojrzał na niego wesoło.
        - To po to te testy! A już się zastanawiałem. Czyli chcecie mniej-więcej znać poziom każdej z arkan, a nie jakieś finezyjne umiejętności?
        - Tak - warknął Daxton i tym razem jak rzucił zaklęcie, to wyładowania obronne rozeszły się po całej postaci smoka. Rozproszyły świetlisty atak wśród ostrych trzasków, a liczne odgałęziania magii z lubością udawały pojawiające się i zanikające karmazynowe ciernie chaotycznie przechodzące w purpurę i okazjonalne błękity. Ich blask nie był zbyt silny, a żywot krótki - pojawiały się, gdy były potrzebne i znikały, by ustąpić miejsca kolejnym spięciom, wydającym przygłuszone syki.
        - I jak? - zapytał Elliot, który odkąd stanął przed nauczycielem, uśmiechał się coraz szerzej. Lubił znajome twarze i liczył na podpowiedzi.
        - Trzeba będzie popracować nad twoją postawą i zachowaniem, ale to nie będzie moja rola - wyburczał Daxton zręcznie omijając temat i przechodząc do następnych punktów. - Dalej magia harmonii… aż dziw bierze.
        - Prawda?
        - Pokaż, co potrafisz. Tylko bez wygłupów - dodał z naciskiem i spojrzał na niego surowo. Elliot zastanowił się i przytaknął. Jeżeli chcą znać granice jego możliwości…
        Podszedł do biurka wymijając nauczyciela, odsunął sprawnie papierzyska i trzasną pięścią w odsłonięty blat.
        - Coś ty wyprawiasz!? - Daxton wykrzyknął mu za plecami i zakładać by się już można o to, kiedy go czymś trzaśnie, ale Elliot spojrzał na niego zdziwiony.
        - No, prezentuję. Spokojnie, naprawię - stwierdził, bo uderzenie nie przełamało mebla na pół. Nie, powstałe pęknięcie, choć było większe niż planował (jakieś tanie to drewno) był w stanie zasklepić. Jakoś.
        Powoli i z namysłem, lecz takim naznaczonym wzmożonym wysiłkiem a nie przyjemnością, przejechał palcami wzdłuż zarysowania. Trwało to chwilkę, bo musiał się wracać, ale miał czas. Rozproszył się tylko znalezionym piórkiem dewlunga i przerwał, by nim chwilę w palcach poobracać. Tak, nie przepadał za używaniem porządku, ale z Daxtonem nad głową postanowił się nie ociągać bardziej.
        - Tu zostawiłeś szczelinę. Całkiem sporą - syknął mag z satysfakcją i wskazał na nią palcem. Elliot przytaknął.
        - A to ci się spodoba najbardziej - wyszczerzył zęby i nim został zbesztany, uniósł wcześniej wspomniane piórko w powietrze i chybotliwie osadził je palec dalej, tutką we wspomnianej dziurze. - To wszystko co umiem - pochwalił się, a Daxton faktycznie wydał się usatysfakcjonowany.
        - Bardzo dobrze - powiedział, chyba nie do końca świadom, co konkretnie plecie i z satysfakcją wpisał wytłuszczonymi literami ,,NOWICJUSZ”.

        Darlante usiadł na swoim miejscu całkiem zadowolony. Chyba się spisał. Nachylił się też ku dziewczynie, by zobaczyć jak ma się fretka. No i ona. W przeciwieństwie do niej nadal był w pełni sił, a i zakończył mało popisowo. Ale Daxton się cieszył, więc co mu tam.
        - Żyjesz? - zapytał, kiedy wywołany został Rafael i dotknął czoła dziewczyny. - Się nadwyrężyłaś. Zawsze tak to wygląda? - zapytał, ale nie mając już na myśli jej kondycji, a raczej testy. - W sumie ciekawe. - Odsunął się nieco i zerknął czy zwierzak nie ma może ochoty się z nim jednak zapoznać.

        Rafael tymczasem przeszedł podobny test co Astrid jeśli chodzi o magię umysłu, choć do jego głowy Daxton się nie przebił. Szeroki uśmiech wymalował się na twarzy bruneta, choć czuł, że może być to błąd. I faktycznie - gdy przy prezentacji magii ziemi przeformował kałamarz zamiast zamienić go w drogą porcelanę i wylał atrament, został zapewniony, że po testach będzie to sprzątał, aż wszystko nie będzie lśnić.
        Załamany wrócił pod ścianę i zająwszy miejsce, oparł czoło o kolana.
        Chociaż o dziwo nadal był w niezłym humorze. To wszystko było takie ekscytujące!
        Tylko to sprzątanie…
Reno
Zbłąkana Dusza
Posty: 4
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Reno »

        Zdaniem przemądrzałej gadziny przejął się nie bardziej niż oskarżeniami Daxtona. Ogólnie rzadko kiedy zdanie innych nie spływało po Reno jak po kaczce. To samo tyczyło się opinii, że gdzieś w jakimś pcimiu dolnym, zadupiu krasnali czy innym smoczym wywiejewie można było skazać kogoś na podstawie niucha, pozostawało tylko współczuć tym, co mieli pecha tam żyć. Tym bardziej, że przecież żeby przeniknąć dymem wystarczyło przebywać w pomieszczeniu z palaczem, więc zamiast jednego winnego skazano by wszystkich obecnych. Cudownie. Grunt to praworządność. Całe szczęście żyli w cywilizowanym społeczeństwie. Potrzeba było twardych dowodów, nie domysłów, a że on na terenie szkoły nie palił, (był bezczelny, nie głupi), a na pewno nie tak, żeby dać się złapać, to taktownie wzruszył ramionami w wyrazie poważania dla światowego zdania smokołaka oraz jego potencjalnej groźby.
Można by powiedzieć, że Renoir miał poważniejsze problemy niż zdanie niedoszłego kolegi, ale wpierw chłopak musiałby się czymkolwiek przejmować, a ten owszem wpadał w tarapaty, ale zupełnie się nimi nie martwił, więc ciężko było określać, co ważniejszego zajmowało jego myśli. Chyba, że wagary... one nieustannie zajmowały umysł młodzika.
        Dziewczyna dla odmiany była zupełnie nierozmowna. Uśmiechnął się zaczepnie na wzruszenie ramionami. Pewnie podrążyłby temat dłużej, ale przerwał im Daxton.
        Brunet westchnął i wszedł do sali jako ostatni. Rozejrzał się niedbale i przysiadł przy ścianie, podczas gdy dwójka pozostałych coś tam gmerała przy torbie dziewczyny, przy czym śmieszek się jak zawsze zbyt mocno ekscytował.
        Zachował dystans, ale pech chciał, że wesołek był towarzyskim typem i jak tylko skończył szemrać z gadem, zamiast pozostać na swoim miejscu, przysiadł się i zaczął coś szeptać do niego. Co za świat.
Pointevin słowa wpuszczał jednym uchem wypuszczał drugim, rozglądając się ze znużeniem. Nudy, byle przetrwać i urwać się na jakąś przejażdżkę. Ale po chwili zaczęło się robić ciekawiej. Zerknął uważniej jak przedmioty, które poczęły się unosić. Niepozorna blondyneczka… Ostateczny popis dała znikając energicznie, doprowadzając Daxtona do oczopląsu. Reno zarechotał pod nosem gdy nauczyciel krzykiem dopomniał się zakończenia pokazu.
        Śmieszek sypnął komplementami, gdy tylko Astrid do nich wróciła, a Reno spojrzał na Astrid z szelmowskim uśmieszkiem.
        - Cicha woda - zanucił, nachylając się do ucha dziewczyny tak, żeby nikt nie usłyszał. W tym czasie przyszła pora na smoka mądralę i po sposobie rozmowy z profesorem, też pupilka. Reno ziewnął szeroko i rozciągnął się wygodniej na podłodze, krzyżując nogi w kostkach, a ręce za głową. Co za marnotrawstwo czasu… Tyle tylko dobrego, że mniej więcej dowiadywał się, z kim miał do czynienia.
        Później przyszła kolej na śmieszka, a gdy brunet powrócił we wreszcie normalniejszym nastroju, przyszła kolej na niego. Przeciągnął się leniwie, drażniąc Daxtona całym swoim jestestwem.
        - Bariera - nauczyciel powtórzył kolejny raz tego dnia i zaraz bez większego oporu dostał się do umysłu chłopaka. Brunet nawet się nie wzdrygnął, chociaż wyglądał na dość skupionego, tymczasem tutor aż podskoczył, spąsowiał i zachłysnął się powietrzem biorąc oddech, nim syknął podniesionym głosem.
        - Postaw barierę.
        - Postawiłem - chłopak odpowiedział, wyglądając ponownie na skoncentrowanego. Daxton podszedł tym razem delikatniej do zagadnienia, ciężko było być tak beznadziejnym, ale kto tam wiedział gagatka. Trącił umysł ucznia i znów zalały go obrazy tak nieprzyzwoite, że zaczerwienił się aż po czubki uszu.
        - Pointevin, takie myśli nie przystają uczniom!
        - A kto każe panu podglądać - mruknął Reno z dziwnie niewinną miną. Daxton był teraz niemal pewien, to nie była nieudolność, a perfidny sposób na utrzymanie nieproszonego gościa w pewnych rejonach umysłu. Sposób uznałby nawet za pomysłowy, gdyby go tak nie irytował. Poza tym mógł myśleć o kwiatkach czy zachodzie słońca.
        - Miałeś postawić barierę - warknął nauczyciel.
        - Lepiej nie umiem - mruknął Reno, wzruszając ramionami. Daxton zapowietrzył się ponownie, ale przynajmniej odzyskiwał normalne kolory. Wziął głębszy oddech i sobie odpuścił, a w zamian na karcie odznaczył ocenę niedostateczną.
        - Pokaż coś, co umiesz - mruknął Daxton. Oblanie gałgana mogło być prostsze, niż wydawało się na początku. Chłopak niemal sam siebie usadzi, uznając się za zbyt wielkiego cwaniaka.
        Reno podszedł do tablicy, wziął kawałek kredy i po chwili namysłu zaczął kreślić krąg na parkiecie obok biurka.
Na koniec zamknął oczy i wyszeptał inkantację, a wewnątrz kręgu pojawiła się smuga dymu. Ten zaczął formować się w coraz wyraźniejszy kształt, aż zamiast mało wyględnych oparów w kręgu stanęła ponętna, skąpo ubrana, za to hojnie obdarzona przez naturę niewiasta, z urokliwymi rogami. Pokusa rozejrzała się po sali i puściła w powietrze całusa skierowanego do chłopaka.
        - Panie…? - zanuciła kusząco, a Reno puścił oczko do diablicy i wzrokiem wskazał nauczyciela. Pokusa odwróciła się w stronę Daxtona, który żachnął się rozeźlony.
        - Dość! Dość tych popisów - krzyknął mag, biorąc pióro i kartę. Pokusa spojrzała na nauczyciela żałośnie, na Reno z kolei z pretensją. Chłopak cmoknął w powietrze, a pokusa wydęła usta w niezadowoleniu nim brunet klasnął, a diablica zniknęła razem z rozsypującym się kręgiem.
        - Skończyliście - burknął nauczyciel zbierając wypełnione dokumenty - Zawołać następną trójkę.
Awatar użytkownika
Astrid
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Mag , Artysta
Kontakt:

Post autor: Astrid »

        Astrid potrzebowała chwili, by złapać oddech, samej nie dowierzając, że pozwoliła się tak podpuścić nauczycielowi. Było co najmniej kilka innych sposobów, by udowodnić Daxtonowi poziom jej magii przestrzeni, ale urażona pogardliwym potraktowaniem jej telekinezy zrobiła magowi trochę na złość. Poza tym nieskromnie uznała, że była to całkiem niezła sztuczka. Oczywiście dziewczyna zaraz zagłębiła się w rozmyślaniach o potencjalnych zastosowaniach takiego wykorzystania magii przestrzeni, a także w planach na udoskonalenie czaru.
        Jak zawsze zamyślona, z intencji Reno zdała sobie sprawę dopiero, gdy poczuła oddech przy uchu. Drgnęła zaskoczona i spojrzała krótko na bruneta, znów nie wiedząc, jak odpowiedzieć na rzucone stwierdzenie. Równie nielubiane przez nią, jak poprzednie, warto dodać. Na szczęście i tym razem jej milczenie zostało uznane bez słowa i tylko skomentowane znaczącym uśmiechem, ale tego już nie widziała, kryjąc się za grzywką, gdy opuściła głowę. Musiała zajrzeć do Nyxa, czy wszystko u niego w porządku. To był doskonały moment.
        Fretka poruszyła się pomiędzy książkami, spoglądając na swoją panią zaspanymi oczami. Małemu nigdy nie przeszkadzały twarde obwoluty czy szklany kałamarz; spał bez problemu. Astrid pogłaskała zwierzaka po głowie i zarzuciła znów klapę torby, przyglądając się nieco uważniej testowi, jakiemu poddawany był Elliot. Rudzielec akurat pięścią rozwalał pulpit stolika. Daxton miał dzisiaj ciężki dzień, bo nawet ze znajomym uczniem nie mógł się dogadać. A w każdym razie, niezależnie od relacji tych dwojga, Darlante irytował maga, jak każdy inny uczeń, albo nawet bardziej. Odprowadziła rudowłosego chłopaka spojrzeniem na jego miejsce i zaraz przeniosłaby uwagę na Rafaela, ale Elliot akurat nachylił się w jej stronę. Potknęła krótko, ale zanim zdołała się odezwać, młodzieniec przyłożył jej rękę do czoła. Cofnęła się minimalnie, zaskoczona taką poufałością i powstrzymując odruch, by dłoń odtrącić.
        - Nic mi nie jest – odparła, trochę niezadowolona z myśli, że musi naprawdę kiepsko wyglądać. Doszła już względnie do siebie, chociaż wstawać będzie pewnie powoli. Błędnik to wredna menda. Słysząc pytanie zamyśliła się na krótko, przyglądając rudzielcowi i zastanawiając, o co może mu chodzić.
        - Nie-e. To znaczy takie testy predyspozycji są raczej rzadko – wyjaśniła przyciszonym tonem, przychylając się trochę w stronę Elliota, by nie przeszkadzać w ćwiczeniu Rafaelowi. - Co trzy lata przy zmianie grupy, chyba że wcześniej ktoś zacznie wykazywać znacznie wyższy poziom niż reszta jego klasy – dodała, po czym zerknęła na rudzielca ukradkiem, zastanawiając się, czy to jego pierwszy rok tutaj. Mogłaby jeszcze dodać, że Daxton zazwyczaj nie prowadzi takich masowych działań, raczej źle znosząc większe zgromadzenia studentów, ale wciąż nie wiedziała, jaka jest relacja między tym uczniem a magiem, więc wolała nie ryzykować.
        W międzyczasie wrócił Rafael, też lekko zdyszany, ale w dobrym humorze, chociaż u niego to chyba było normalne. Powinna była zwrócić większą uwagę na jego egzamin, przecież w ten sposób też się uczyli! Usiadła więc prosto, postawą raczej zniechęcając do dalszych pogawędek, i obserwowała, jakiemu testowi zostanie poddany Reno. Oraz jak sobie z nim poradzi, co najbardziej dziewczynę ciekawiło. Chłopak zupełnie olał test pisemny i właściwie całą swoją postawą prezentował pogardę do wszystkiego wokół, ale przecież skoro chciał się tutaj uczyć to coś musiał pokazać.
        Pierwszy test przebiegał u niego podobnie, jak u Astrid i dziewczyna z większą uwagą obserwowała raczej maga, który zachowywał się co najmniej dziwnie. Już po chwili jej spojrzenie krążyło od jednego do drugiego, próbując zrozumieć co dokładnie się stało, dopóki Daxton nie wyraził w końcu oburzenia na głos. Chociaż nawet wtedy nie bardzo wiedziała, gdzie tak się zapędził mag, że wylądował w takim…em… zakamarku umysłu. Niespecjalnie też ją to interesowało, tylko wciąż nie rozumiała tego aroganckiego zachowania bruneta. Poza pozą, ale jak tak dalej pójdzie to go obleją! Co się właściwie wtedy dzieje? Zostanie w tej grupie, w której był poprzednio? A jeśli jest nowy?
        Astrid przerwała niepokojące rozmyślania, gdy zobaczyła, że chłopak kreśli coś na podłodze. Wyciągnęła lekko głowę, starając się nie okazywać zainteresowania zbyt ostentacyjnie, ale runy ją fascynowały! Z tego poziomu niestety nie widziała, co takiego uczeń rysuje i dopiero, gdy znad desek uniosła się smuga dymu, blondynka znów z przejęciem zapuściła żurawia. Magia demonów? Interesujące.
        Jednak tego, co się z dymu wyłoniło, nie przewidziałaby i za sto lat. Oczywiście wiedziała, czym są pokusy, nie była idiotką! Ale pierwszy raz widziała jakąś na żywo i była… zawstydzona. To znaczy Astrid, nie pokusa, której Reno jeszcze wskazał Daxtona, jakby był zbyt małych tarapatach. Kristiansten o dziwo nie obserwowała profesora, który gdyby mógł to wyszedłby z siebie i stanął obok, żeby w dwugłos ofuknąć niesfornego ucznia. Nie, dziewczyna ciągle ukradkiem przyglądała się pokusie, dopóki i jej nie ostudził krzyk maga. Ostatni raz zerknęła za znikającą demonicą i przełknęła ślinę, po czym zerwała się z ziemi razem z pozostałymi, szybko zbierając swoje rzeczy i opuszczając klasę, nim Daxton pospieszy ich gromami.
        Dopiero, gdy wyszła z sali zorientowała się, że nie bardzo wie, co dalej. Profesor nie mówił, czy mają czekać na wyniki, czy się rozejść… Astrid poprawiła torbę na ramieniu i rozejrzała się niepewnie. Chłopców z jej grupy już obskoczył tłum, by tak jak ich poprzedników wypytać, czego można się spodziewać. Ona zaś jak zawsze była niewidzialna i to jej bardzo odpowiadało. Dodatkowo w tym całym zamieszaniu usłyszała też, że wyniki będą po kolacji, gdy odbędą się też ostatnie testy. Do tego czasu mają wolne. Astrid z trudem przecisnęła się przez tłum, kierując w stronę swojego dormitorium.
        W pokoju czekała na nią niespodzianka, której powinna się jednak spodziewać. Wyjątkowo ładna i zgrabna blondynka krzątała się po swojej części pomieszczenia, dopiero zaczynając się wypakowywać. Musiała być z innej grupy i też dopiero skończyć testy.
        - Cześć! – zawołała na widok Astrid i podeszła dziarskim krokiem, wyciągając rękę na powitanie. – Jestem Kallie. Kallie Browning.
        - Astrid Kristiansten – odparła czarodziejka, ściskając dłoń nowej współlokatorki. Przez moment zawahała się, nie wiedząc, co jeszcze może dodać, ale Kallie okazała się rozmowna za nie obie. Ciekawe, jak trudno będzie do tego przywyknąć…
        - Widzę, że już się rozpakowałaś, byłaś tu wcześniej?
        - Tak.
        - O! To fantastycznie, pokażesz mi cały zamek, bo przysięgam, że chyba trzy razy zgubiłam drogę idąc tutaj, a nadal nie wiem, gdzie jest łazienka.
        - Na końcu korytarza – wtrąciła uczynnie, jak sądziła, Astrid, już czując zimny pot na karku na samą myśl o oprowadzaniu kogokolwiek.
        - Nie masz za wiele rzeczy – zauważyła dziewczyna, zmieniając nagle temat i taksując spojrzeniem część mieszkalną współlokatorki. – Nie będziesz miała nic przeciwko oddaniu mi paru półek?
        - Emm…
        - No bo ja nie wiem, gdzie ja to wszystko pochowam, przecież tutaj są chyba cztery wieszaki na krzyż!
        - I tak musimy nosić mundurki. – Astrid jakimś cudem dała się wciągnąć w rozmowę, siadając na swoim łóżku i odkładając obok siebie torbę. Później powiedziała chyba coś jeszcze, ale nawet nie usłyszała swojego głosu przez wrzask, jaki rozległ się w pokoju. Aż się skurczyła, pospiesznie rozglądając za zagrożeniem, ale Kallie nie patrzyła w stronę wejścia do pokoju, ale na łóżko Astrid, gdzie przysiadł wystraszony hałasem Nyx.
        - SZCZUUUUR!! AAaaaaa!
        - To tylko fretka, jest oswojona – powiedziała Astrid, chcąc uspokoić koleżankę, ale sama siebie nie usłyszała przez ten raban, więc tylko sięgnęła po przestraszonego zwierzaka, by schować go na moment przed oczami Kallie. Nyx jednak ani myślał chować się do torby, bo był chyba jeszcze bardziej przerażony niż panikująca blondynka i jednym susem zeskoczył z pościeli i pomknął pod jej łóżko. A Browning zaczęła krzyczeć głośniej, teraz jeszcze podskakując z obrzydzeniem po swojej własnej pościeli.
        - GDZIE ON JEST?!
        - Co tutaj się dzieje na Prasmoka!? – W drzwiach od pokoju pojawiła się jedna z nauczycielek (oraz głowy kilku uczennic, które chyba były ich sąsiadkami). Astrid otworzyła usta, by wyjaśnić, ale znów została zagłuszona.
        - TU JEST SZCZUR! – wydarła się Kallie, a Astrid zacisnęła usta, zaczynając się lekko irytować.
        - To jest fretka – syknęła pod nosem.
        - Panno Kristiansten, proszę na moment schować chowańca. Panno Browning, proszę zejść z łóżka i przestać krzyczeć, na miłość Prasmoka!
        Astrid sięgnęła magią po Nyxa, który po chwili wyleciał spod łóżka, wciąż przebierając łapkami, by się schować i kuląc po sobie uszka. Dziewczyna na moment schowała fretkę do torby, żeby uchronić ją przed tym całym absurdalnym zamieszaniem, a też przy okazji je wyciszyć. Kallie przestała krzyczeć i podskakiwać na łóżku, ale wciąż nie zeszła na podłogę, spoglądając na nią, jakby była skażona.
        - Kallie, to tylko fretka, jest zupełnie niegroźna… - zaczęła Astrid, chcąc rozwiązać konflikt bez udziału osób trzecich, ale po sympatycznej koleżance nie było śladu. Dziewczyna spoglądała na nią teraz jak na odwiecznego wroga, po czym gwałtownie odwróciła głowę w stronę nauczycielki.
        - Chcę zmienić pokój – zażądała stanowczo, schodząc w końcu z łóżka, ale tylko po to, by zacząć się pakować, ostentacyjnie oglądając na torbę na kolanach Astrid, gdzie krył się przestraszony Nyx. Kristiansten nie miała nic do dodania. Absolutnie nie zależało jej na zatrzymywaniu w pokoju takiej wariatki, chociaż żałowała, że Kallie zrobiła tutaj scenę pierwszego dnia.
        Nauczycielka zaś milczała chwilę, spoglądając na obie dziewczyny, po czym ze spokojem stwierdziła, że jest jeszcze kilka wolnych miejsc, więc panna Browning może się przenieść, „ale to koniec przenosin!”, jak zarządziła głośno, jednocześnie rozganiając gapiów po pokojach. Gdy Astrid w końcu została sama, uchyliła połę torby i zajrzała do środka. Nyx spał. Przewróciła oczami i opadła na plecy.
Awatar użytkownika
Elliot
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Łowca , Uczeń , Mag
Kontakt:

Post autor: Elliot »

        Czarodziejka i jej fretkowaty towarzysz byli całkiem podobni - ani ona ani on nie garnęli się do obcych, co Elliota w przypadku zwierzaka nie dziwiło, a dziewczyny… troszkę. Co prawda czarodzieje nie byli tak społeczni jak ludzie czy elfy, ale zdecydowanie bardziej niż większość łasicowatych. Poza tym pewien był, że ktoś kto postanawia uczyć się w tak zatłoczonym miejscu i co więcej - żyć w akademiku - musi być chociaż trochę nastawiony na komunikację i tworzenie więzi. Inaczej nie pozostawało nic innego jak walka o terytorium i przestrzeń osobistą. Przyznać jednak musiał, że nie dało się zaliczyć białowłosej do skrajnych samotników a już na pewno nie agresorów. Ostatecznie jego nieprzemyślane dotknięcie nie skończyło się na wbiciu mu w rękę zębów.
        Czyli dziewczyna znosiła kontakt lepiej niż fretka - więc się wszystko zgadzało.

        Nie zaczepiał jej jednak więcej, jedynie kiwaniem głowy odpowiadając na udzielone mu wskazówki. Dobrze było mieć taki zbiór uczelnianych praw pod ręką. Taki który nie był księgą i mówił ci wszystko sam, jeszcze wybierając co najważniejsze. W zasadzie zaczynało mu się to podobać. Wolał pytać czarodziejkę, przy okazji ucząc się podejścia do młodzików ras rozumnych, niż bezowocnie klęczeć nad niemym zbiorem praw zapisanych tak by nikt nie zrozumiał albo zasnął w połowie strony. Ostatecznie przy bladotwarzyczce by nie zasnął - mówiła zdecydowanie za mało, by zdążył się znudzić. Przekazywała za to co najważniejsze. Och, chyba dobrze trafił!

        Trochę sobie gdybając patrzył na wysiłki opalonego koleżki, na reakcje Daxtona, na chwiejące się na biurku piórko dewlunga… to dziwne, ale nadal mu się to podobało. Klasa, testy, zajęcia… niezliczona ilość nowych sztuczek i pojęć, z czego coś pewnie nawet mu się później przyda. Najbardziej obiecujące były jednak nie te perspektywy, a nieznane mu twarzyczki i osoby będące w ich posiadaniu. Co prawda kaprys był to tylko chwilowy, ale zasady działania mas uczniów i nauczycieli, takiej sztucznej acz celowej grupy o hierarchicznej strukturze, wydawała mu się teraz najbardziej fascynująca. Ostatecznie gdzieś w niej było teraz miejsce i dla niego. Tylko jeszcze tak dokładnie nie wiedział gdzie… ale to nieważne. Gdziekolwiek by się nie znalazł i tak poradzi sobie bez problemu.

        Być może podobne podejście, tylko inaczej wyrażone towarzyszyło capkowi. Wydawał się ciągle pewny siebie, na tyle, że przeradzało się to w zachowania destrukcyjne - dla grupy, dla niego i dla nerwów Daxtona. Elliot jednak nie zauważył w tym pokazie i ich interakcji nic, co kazałoby mu się ruszyć i sprzedać czarodziejkowi chociażby jeden upominający cios. Zaintrygował go bardziej mag i jego czerwieniejące oblicze, bo były to reakcje bardzo wyraziste, nawet jak na niego. W ogóle brak futra dużo ułatwiał w odczytywaniu podobnych sygnałów. Oburzenie, gniew czy wstyd tak rozwinięte u rozumnych, znajdowały wspaniały wyraz wymalowany - dosłownie - na ich policzkach. Niestety sporo zależało od samego osobnika i jego karnacji, ale Elliot nie mógłby prosić o więcej - już i tak w świecie słów i symboli było to wielkiem udogodnieniem.

        Daxton więc się irytował, a młodzik za to wydawał się bardzo opanowany - smok założyłby się jednak, że dostrzega u niego coś co wskazywałoby na radość; satysfakcję z burzenia porządku i przeciwstawiania się tutejszemu dominantowi. Nie rozumiał jednak zasadności takiej postawy. Oczywiście, czarodziejek mógł chcieć przepychać się z nim jako z drugim uczniem i hierarchię między sobą spokojnie by mogli ustalić - ale co da mu wypięcie się na przedstawiciela władzy akademickiej, organizacji, od której z założenia uczeń może coś otrzymać, ale niewiele daje? Zdaniem Elliota łatwiej było wstać i wyjść, jak sam by zrobił, gdyby nagle uznał, że tutejsza wiedza do niczego mu się nie przyda.
        Dlatego siedział i czekał.

        Przy rysowaniu kredą drgnął lekko - bo Astrid drgnęła. Spojrzał na nią i na Rafaela, sam jednak nie ekscytował się zbytnio. Dopiero kiedy w kręgu pojawiła się postać zrozumiał o co chodziło i przekrzywił głowę. Skąpe odzienie i kształty postaci przywodziły na myśl jakby okres godowy, ale nie wyglądało na to, by Reno pragnął zaprezentować mu praktyki z tym związane. Jeżeli liczył zaś brunet na to, że wyręczy go Daxton to niestety nieco się pomylił - profesor nie byłby sobą gdyby pociągały go zbyt chętne niewiasty. Zdecydowanie wolał martwe ptaki.
        Zadowolony z siebie (w końcu on tutaj był głównym dostawcą!) wyszedł z sali nastawiony do otoczenia całkiem pozytywnie i idąc w ślad za Rafem powtarzał co było na teście. Po chwili dostrzegł, że trudno mu porozumieć się z tak dużą liczbą odbiorców, z których część wydawała mu się zbyt hałaśliwa, a część nieuważna. W przeciwieństwie do Rafaela nie umiał wbić się z wypowiedziami tak szybko i sprawnie w ich chaosowe werbalia i ostatecznie kończył z otwartymi ustami, albo krótką odpowiedzią, na kto wie jakie pytanie. Nie do końca zrozumiał co konkretnie czuje, ale chyba jego poirytowaniu towarzyszyło pewne zagubienie. Nie lubił tego uczucia, kiedy chce coś osiągnąć, ale nie może i nie wie dlaczego. Młodziki dookoła jakby w ogóle nie rozumiały o co mu chodzi i o co chodzi im, bo inaczej po zadaniu pytania siedziały by cicho. Czemu sądzili, że da radę wszystko im opowiedzieć, kiedy co chwila wchodzą mu w słowo?
        Miał pewien podziw dla Rafaela za to, że on się w całym tym rabanie odnajdował. Ale nie leżało w jego charakterze ustąpić mu teraz i się po prostu wycofać. Zbyt wiele oczu patrzyło, uwaga za bardzo kazała mu pokazać się i to pokazać od jak najsilniejszej strony.

        Huknął im nad głowami wyładowaniem, gdy tylko zamknęły się drzwi za kolejną grupą, i chłodnym wiatrem omiótł zebraną dookoła ekipę.
        - Chcecie wiedzieć jak to wyglądało? - zapytał z lekkim rozdrażnieniem, ale postawą wyrażając otwartość i chęć podzielenia się wiedzą. Niektórzy mruknęli na niego obrażeni, ale ostatecznie miał im coś do zaoferowania. Rafael obok robił zaś za dobrego asystenta, mając w zanadrzu więcej poufałości i ciepłoludzki urok osobisty. Wystarczyły jego uniesione dłonie, by chłopcy przestali patrzeć na ich obu napastliwie i dali Elliotowi mówić… i mówić… i ostatecznie wszystko całkiem ładnie opowiedział. Skrótowo bo skrótowo, ale zwrócił uwagę na podstawę testu i ważną w nim rolę umiarkowania i chyba grupa skończyła zadowolona. Mimo tego dopatrzył się wśród uczniów różnego nastawienia. I do tego co mówił i do niego samego. Lecz na tym ostatnim skupił się bardziej.

        Im dłużej tłumaczył tym więcej osób patrzyło na niego z dystansem; mógłby powiedzieć, że nawet z wyższością, choć starali się tego nie okazywać. Zakładał, że chodziło o sposób wypowiedzi. Kilkoro mundurkowych trzymało się z dala, chyba obawiając się tego kim jest, niektórzy uśmiechali się z zainteresowaniem, a inni skupiali się głównie na informacjach. Co było dla niego jasne to to, że Raf o wiele łatwiej zyskiwał ich przychylność, a on - jeśli się postara - jeśli nie respekt, to przynajmniej uwagę lub strach.
        Nie wiedział tylko, czy o to mu chodziło.

★ ☆ ★


        W końcu powiedziawszy co mogli i usłyszawszy w zamian parę ciekawych rzeczy, udali się na przechadzkę do skrzydła mieszkalnego. Pokoje zostały im już przydzielone, choć rozpiski trzeba się było naszukać - a dla Elliota chodzenie w tłumie wśród ciasnych (jak na smocze standardy) korytarzy okazało się bardziej męczące niż sądził. Miał odruch oglądania się za każdą kolejną osobą, której nie znał, bo w przeciwieństwie do dużych anonimowych miast, tutaj nie tylko miał dłużej zostać, ale i ludzi na przestrzeń było tyle, że i tak będzie na nich wpadał, aż żadna twarz nie będzie mu obca. Możliwość nawiązania bezkonfliktowego kontaktu też była spora, więc ignorowanie tych wszystkich osób zamiast ich poznawania wydało mu się niemalże anaturalne. Teraz był to jego areał osobniczy, a oni wszyscy wchodzili mniej lub bardziej w obszar jego zainteresowania. Tak, kiedy wszedł do klasy, napotykając po drodze tylko znajomych mu magów, myślał, że wyselekcjonowanie osób wartych uwagi będzie dużo łatwiejsze - teraz jednak, kiedy zobaczył już jak funkcjonują tworząc co chwila mniejsze lub większe grupy wsparcia, jak stadnie idą w wyznaczone miejsca i robią to samo w tym samym czasie… trudno było mu zignorować choćby jedną osobę, bo nie wiedział gdzie później może się ona pojawić i czym go zaskoczyć. Do tej pory mógł podobne zbiorowości całkiem ignorować i skupiać się na swoim interesie, ale teraz ich powiązania ze sobą były jego interesem! Musiał zrozumieć jak to działa. Uznał jednak, że najlepiej pokaże mu to Rafael - we dwójkę tworzyli już coś co kojarzył jako podstawową jednostkę przetrwania w zbiorowości nierodzinnej, a to było dobrym początkiem. Gadatliwość i wiedza człowieka z zakresu socjologii i architektury wnętrz była zaś bardzo przydatna. Elliot nie kojarzył dołu budynku na tyle dobrze, żeby się nie pogubić.

        Dając się prowadzić i ostatecznie postanawiając nie odzywać się do nikogo, z kim nie połączyłaby go żadna ważniejsza sprawa dotarł pod rozpiskę pokoi, a następnie tam, gdzie one się znajdowały. Tutaj jednakże musieliby się rozejść, gdyby od razu chcieli dostać się do swoich małych mieszkanek - były na innych piętrach. Postanowili się więc rozejrzeć. Pierwsze dwie kondygnacje okazały się należeć do dziewcząt - na dole poza pokojami dodatkowo łazienki i kto-wie-co-jeszcze, wyżej, na końcu korytarza mały pokój wypoczynkowy i przejście do biblioteki. Na tym samym poziomie znajdowała się też stołówka i przestrzeń wspólna, wychodziło więc na to, że chłopcy z założenia mieli więcej ganiania po schodach. Ale nie zamierzali narzekać - kolejne piętro w pełni ich zadowalało, bowiem znaleźli prysznice i nawet kąt z roślinami, za którymi pochowano już stoliki do gier. W pobliżu był pokój Rafaela. Elliot z kolei mieszkał na samej górze - i szybko wyłapał, gdzie trzeba by pójść, żeby dostać się w pobliże gabinetów nauczycielskich i ich własnych sypialni. Niby dzieliły ich przynajmniej dwie ściany, ale tak naprawdę łączył je pokój najbliżej schodów, ten który nie miał numeru i zdaje się był nieużywany. Tak zakładali, ale pod drzwiami dało wyczuć się zapach śladów - tak więc w pokoju mogły być kolejne drzwi i służył on za przejście.
        Elliot nie podzielił się tą wiedzą z koleżkami, którzy ich zaczepili, za to z błyskiem w oku zauważył, że jeden z nich jest smokołakiem, drugi mrocznym elfem, a trzeci czymś na kształt demona.
        Od razu zrobiło się bardziej swojsko.

        Pogadał z Rafem jeszcze chwilę, zmówili się na kolację, po czym udał się do swojego pokoju, witając się z napotkanymi współpiętrowiczami (sąsiedztwo mieszkań zaliczał do ,,ważniejszych spraw”). Chwilami robiło się całkiem przyjemnie, kiedy z coraz to kolejnymi mierzył się na spojrzenia. Przy podawaniu rąk niektórzy chcieli ścisnąć go zbyt mocno, ale tutaj łatwo mógł pokazać swoją dominację. Od razu odzyskał werwę. Przy schodach był ledwie zwiedzającym rudzielcem, w połowie korytarza paradował niczym przyszły król. To piętro było już jego.
        Doszedł do swoich drzwi, zarysowanych nie jego pazurami i wciągnął w nozdrza kolejny obcy zapach. Ktoś tu już był… ciekawe z jakim słabeuszem będzie dzielić kwaterę.

★ ☆ ★


        Nacisnął klamkę, by wejść prosto w woń kwiatów i świeżej pościeli, kiszących się w jasności nieznanego wnętrza. Wielkie okno powitało go widokiem nieba podzielonego przez szprosy na martwe prostokąty, a błękit ścian otoczył go nijakością, na której tle odznaczały się haki z olejowymi lampami. Całymi dwiema. Kolorowa narzutka na jednym z łóżek jaskrawie sugerowała, że jest ono zajęte - podobnie długowłosa postać, kucająca przy bagażu na różowym, puchatym dywaniku. Mrugnęła, wyprostowała jak struna i spojrzała na niego zwierzęco. Wystarczyła jednak chwila oceny, a spięcie ustąpiło i postać z uśmiechem wyciągnęła ręce. Do powitania.
        - Och, czy pan jest moim współlokatorem? Darlante? Pan Darlante Elliot?
        Elliot skinął, choć chciał powiedzieć coś o zbytniej formalności. Powstrzymał się jednak, bo już w miarę zrozumiał z kim ma do czynienia. Wampir. Najprawdziwszy, zdaje się, arystokratyczny krwiopijca. Tylko do połowy ubrany regulaminowo, u góry szczycąc się falbanami żabotu i bufiastymi rękawami koszuli wyglądał na kogoś, komu bardzo pasowało mówienie per ,,pan”. Odpowiednio męskie, trochę kanciaste rysy i mocny podbródek ułagadzał kaskadą platynowych blond włosów, co przydawało mu eleganckiego, choć nadal nie do końca przystępnego wyglądu. Skórę miał chorobliwie (czyli naturalnie) jasną, lekko siniejącą w cieniu i pozbawioną jakiegokolwiek naturalnego ciepła. Opatrzona w pazury dłoń była równie chłodna, ale nie nieprzyjemna. I ten akurat jegomość nie zamierzał się z nim na starcie siłować. Choć on jeden by mógł.

        Miast tego wampir wyszczerzył kły w ujmującym uśmiechu i z całą szczerością… nie miał pojęcia co zrobić dalej. Aż dziwne, bo przez chwilę zdawało się, że będzie raczej wylewny.
        - Rimual de Steffe? - strzelił więc Elliot mając nadzieję, że jego smocza pamięć nie przekręciła nazwiska, ale zaraz po minie rozmówcy wnioskując, że jednak tak. No trudno.
        - De Schtieffe - poprawił wampir, ale nie wyglądał na naprawdę urażonego. Raczej zmęczonego i przyzwyczajonego. W zasadzie już się poddał.
        - Szanowne dyrektorium niepoprawnie wpisało moje imię na listę… obawiam się, że teraz tak zostanie - przyznał na poły załamanym, na poły rozbawionym tonem, opuszczając wzrok i kierując go skromnie gdzieś na ubocze.
        Dosyć mało władczo jak na kogoś tak platynowego.

        - Ważne żebyś wiedział, że to ty. - Elliot chciał spróbować go pocieszyć, ale zabrzmiał szorstko. W dodatku przepchnął się obok niego, by usiąść na łóżku. I już siedząc wskazał palcem na jego brzuch. Kulturalnie.
        - To dlatego nie pali cię słońce? - spytał, widząc magiczną aurę ukrytego przed wzrokiem przedmiotu. Nie wiedział jak wygląda, ale musiał być umocowany sprytnie, bo poruszał się zgodnie z ciałem. No i jaki wampir ryzykowałby, że nagle odpadnie?

        Zaskoczony brakiem manier Rimual chwilę stał ogłupiały, ale potem grzecznie poszedł śladem smoka i usiadł na swoim posłaniu. Dzieliła ich całkiem niewielka, lecz jednak komfortowa odległość, z której dobrze się słyszeli, ale nie musieli testować swojej tolerancji. A trzeba było powiedzieć, że do Rimuala Elliot już czuł pewien… respekt. Jeśli spotkał dziś innego ucznia, któremu nie chciał podpadać od tak, to był to właśnie on. I tak mógłby go zjeść, ale najpierw zapewne musiałby się przemienić w smoka. Więc jeśli burda to lepiej na zewnątrz.

        Wampir jednakże, choć ani uroda, ani ubiór tego nie sugerowały, siedział raczej potulnie, zaplecione dłonie trzymając na udach. Wcześniej wyprostowany, przygarbił się nieco i spoglądał na Elliota od dołu, z tłumioną pokorą.
        - Widzę, że nic się przed panem nie ukryje. To zatrważające. - Gdy tylko się odezwał, spokój i uśmiech powróciły na jego twarz, a plecy wyprostowały się same. Znowu błysnął kłami, ale gdy zamilkł, ta sama energia, która go przepełniła, zaczęła ulatywać. Nie wytrzymał paru sekund nim znowu odwrócił spojrzenie.

        Elliot za to wpatrywał się w niego bez przerwy. Musiał być czujny. Aura nie zdradzała żadnych skrajnie niebezpiecznych skłonności krwiopijcy, ale… żaden drapieżnik nie zaufa do końca swojemu rywalowi. Darlante też nie zamierzał.
        I słusznie.
        W końcu bowiem uciekający wzrok Rimuala powędrował na jego bransoletę. Spojrzał zaraz na smoka z tym niemym ,,ja też już coś wiem”, ale nim Elliot zdążył chociażby prychnąć, obcy odwrócił się ku szafie.
        - Połowa oczywiście należy do pana… ale miałem za dużo koszul i zajęły mi nieco więcej miejsca. Mogę je oczywiście przełożyć! - zaoferował zaraz i już podniósł się, by to zrobić, ale potknął się o swoją torbę. Posypało się jeszcze więcej drogich ubrań.
        - Ojej ojej… - zaczął je zbierać wstydliwie, jakby żałował, że Elliot je zobaczył. A ten starał się pojąć jego logikę.
        - Jeżeli to co powiesiłeś zajęło ci połowę… a jeszcze zostało… to jak chcesz zająć mniej miejsca? Wepchniesz je do torby i ją tu zostawisz na środku? … No i ubrania się gniotą.
        Wampirowi aż zaświeciły się oczy, gdy podniósł głowę z nadzieją.
        - Prawda!? - wyrwało mu się, ale odchrząknął i znów zaczął zbierać - Ale to nie usprawiedliwia zajmowania nie swojego przydziału przestrzeni. Głupotą z mojej strony było zabierać za dużo, taka jest prawda. I… em… - Podniósł głowę raz jeszcze i rozejrzał się ukradkiem za bagażem Elliota. Ale on nic poza sobą do tego pokoju nie wniósł.
        Po chwili za to zrozumiał o co chodzi i machnął ręką z łaskawym uśmiechem.
        - Ja trzymam rzeczy u siebie, więc się nie krępuj. Szafa może być twoja. Wepchnę tam coś jak będę faktycznie potrzebował.
        - Naprawdę!? Och, dzięki ci! - Tym razem wampir dał się ponieść i z lubością zaczął przekładać tam kolejne stroje, prostując je czule i otrzepując ze znawstwem.
        - Będę za to panu winien. Ale odwdzięczę się z całą pewnością!
        - Yhym - zgodził się gad zdawkowo i wyciągnął na łóżku. Lecz zaraz z powrotem usiadł. Nie umiał odsłonić się przy tym osobniku. Jeden szybki ruch i wampir zrobi w nim dziurę.
        Taaa… noc będzie doprawdy zabawna.

        Obserwował jak jego współlokator wyciąga kolejne ciuszki, a potem rozstawia inne, choć niekiedy całkiem praktyczne precjozja. Zdobiony dziennik, złoconą kasetkę, lawendową papeterię, klamry i broszki… zestaw wstążek do włosów, kiczowatą wampiryczną statuetkę z szufladką na spinki… od mankietów… teraz był przekonany, że dywanik też tak naprawdę należy do niego.

        Cały ten spektakl zajął też dłużej niż można by się spodziewać. Nim wampir odważył się wyciągnąć coś więcej niż ubrania, minęło parę chwil i dopiero pogoniony zezwalającym gestem pozwolił sobie wznowić przerwane przez przybycie Elliota czynności. Jednak przy każdej kolejnej pierdółce znów się wahał. Przenosząc zaś trzymał je blisko brzucha, jakby bał się pokazać, a potem stawiał udając, że jest niewidzialny i odskakiwał, odmawiając jakiegokolwiek powiązania z przedmiotem. Pytał o kolejne półki, biurko, krzesełko… niezgrabnie odnajdywał się w tak małej przestrzeni i błądził zagubiony na długości tych kilku kroków, kiedy Elliot siedział na swoim i myślał. No i patrzył. Nie obchodziło go jak pokręcony jest ten nieumarły. Obawiał się, że trafił na kogoś nie tak dużo słabszego od siebie.

★ ☆ ★


        Niewiele czasu zostało do późnego obiadu. Tyle Elliot zdążył się dowiedzieć. Wstał niespiesznie, gotowy do wyjścia, ale zerknął na współlokatora właśnie kończącego ustawiać ostatnie księgi i czyścić fikuśną na nie podpórkę. Drogą. Kurde, oby zamek w drzwiach był solidny, bo niektórzy na tym piętrze wyglądali podejrzanie. Ale co zrobić. Być może większość dzieciaków miała podobne zbiory i nie byłyby zainteresowane.
        Oby.
        Bo obrobiony wampir to mściwy wampir.

        - Wychodzisz? - Zapytał ów mściciel, w pośpiechu naciągając lśniącą kamizelę. Brakowało mu tylko szpady u pasa i wyglądałby jak stereotypowy korsarz z opowiadań dla turmalijskiej dzieciarni. Ale mimo wszystko było to dość stonowane. Kolorami nawet nie odbiegał od mundurkowego przydziału.
        Elliot skinął w odpowiedzi. Ale widział, że to wcale nie koniec. Rimual był chyba gotowy pójść za nim. Tylko…
        - Będziesz coś jeść na stołówce? - Smok wyraził wątpliwość. A jasnowłosy zatrzymał się w pół kroku. Znowu zdębiał.
        - Muszę przyznać… nie. - Odwrócił głowę i jakoś posmutniał. - W takim razie… poczekam tutaj - dopowiedział z wymuszoną wszystkojednością i cofnął się niezgrabnie.
        No ile można!
        - Możesz iść ze mną jak chcesz. Tak dla towarzystwa. Poznasz Rafaela - zaproponował smok niepewny jak bardzo chce się z krwiopijcą bratać, ale jakoś czując, że nie ma wyboru. Chociaż ta wielka wdzięczność na twarzy wampira nieco go niepokoiła. Poważnie, kim ten arystokratek był!?

        A był przerażający.
        Kiedy tylko wyszli zrzucił z siebie całą tą grzeczną niepewność i przybrał markotnie wyniosłą minę. Gdy szli razem przez korytarz inni cofali się przed nimi, nawet jeżeli wcześniej witali się z samym Elliotem. Wampir kroczył raźnie a godnie, na pańską modłę i choć nie on jeden był tutaj wysokiego rodu, reszta zdawała się przy nim ledwie wasalami. Czy czymś tam. Elliot nie był pewien. Cóż, prawda prawdą aura Rimuala jak na tutejsze standardy była naprawdę silna, a jedynie kwaskowaty posmak i wrażliwość detalu zdradzały mniej hardą część jego natury. Cała jaśniała i opływała w drogocenne barwy, a przy tym nie pyszniła się, pozostając w granicy własnego komfortu. Naprawdę szlachetna…

        - Och, jesteś! - Radosny głos kazał im się odwrócić kiedy byli już w pobliżu jadalni i oba drapieżniki spojrzały na uśmiechniętego Rafaela.

★ ☆ ★


        Chłopcy pobieżnie zostali sobie przedstawieni, skłonili się sobie i bez zbędnych wyjaśnień udali się już całą trójką na imponującą salę wypełnioną stołami. Bufet wyglądał nie mniej odpowiednio, chociaż naprawdę docenić jego zawartość umiał jedynie Rafael, który załapał się na jagnięcinę i młode ziemniaczki z koperkiem i jeszcze żałował, że nie da rady spróbować nic więcej. Ani zielska dla elfów, ani innych mięs, ani sałatek z kwiatkami…
        - A co macie dla smoków? - Elliot sceptycznie popatrzył na małe talerze. Kobita podrapała się w policzek i wzruszyła lekko ramionami.
        Dobra.
        Elliot wziął drugi talerz i jedyne o co poprosił to ,,dużo”. Dużo mięsa.

        - Naprawdę zjesz to wszystko? - Rafael coś nie dowierzał i ciągle żartował kiedy szukali miejsca. Ale Elliotowi nie było do śmiechu jeżeli chodziło o jedzenie. Oj nie.
        - Nie wszystko - mruknął, fuchając na liście sałaty, które brudziły mu danie. Przyuważył na szczęście jakiegoś elfa i nie pytając zrzucił mu część zieleniny na talerz.
        - Masz, rośnij duży. - Klepnął go po plecach i poszedł dalej, zmuszając swoich towarzyszy do szybkiego przeproszenia i ewakuacji w trybie natychmiastowym. Odetchnęli dopiero, kiedy zniknęli elfowi i jego kolegom z oczu.

        - Nie rób tak więcej! Nie możesz komuś wrzucać rzeczy do talerzy! - Rafael jęczał, kiedy Rimual starał się ocucić swój mózg. Ale Elliot tylko na to machnął.
        - Przecież to jedzenie. Nie wyrzucę go. A długouchy akurat miał to samo. Więc niech korzysta.
        Trudno było z tym dyskutować, więc Raf tak sobie już tylko biadolił, zaczynając powoli chichotać. Umilkł dopiero kiedy w kącie, przy samotnym stoliku, zobaczył znajomą postać...
        Astrid od fretki!

★ ☆ ★


        Skierowali się zgodnie w jej stronę, a Rimual za nimi. Wyglądał na nieco pytającego, ale nie zachowywał się tak jak w pokoju. W zasadzie można by zarzucić mu brak zainteresowania. Dlatego tym chętniej ciemnoskóry opowiadał o ich koleżance i testach, na których byli. Zanim dotarli do jej stolika wampir był już nieźle doinformowany. Chociaż większość nadal została do usłyszenia…

        - Astrid! - Rafael powitał ją tym samym uśmiechem co wcześniej towarzyszy. - Możemy się przysiąść? - zapytał, kiedy Elliot już odsuwał sobie krzesło.
        Smok rozsiadł się naprzeciw dziewczyny i popatrzył pożądliwie na ciepły posiłek. Nareszcie! Zignorował kolegów, zignorował książkę czarodziejki, nawet jak raz nie rozejrzał się za fretką. Pozostała dwójka popatrzyła po sobie.
        - Rimual de Schtieffe - wampir skłonił się lekko, przykładając rękę do piersi i zajął miejsce po prawicy Elliota. Rafael usiadł zaś obok Astrid i zerknął co czyta.

        Została otoczona.
Awatar użytkownika
Astrid
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Mag , Artysta
Kontakt:

Post autor: Astrid »

        Południe minęło szybko i nim Astrid się zorientowała, niebo za oknem zaczęło ciemnieć. Potarła zmęczone czytaniem oczy i odłożyła książkę na stolik nocny, zaznaczając wcześniej czytaną stronę ręcznie robioną zakładką. Mieszkała kiedyś z dziewczyną, która potrafiła z kawałka włóczki czy muliny upleść praktycznie wszystko, od drobnych bransoletek przyjaźni, przez zakładki właśnie lub małe zabawki, po zasłony i obrusy. Tak, jak Astrid każdą wolną chwilę spędzała na czytaniu książek, tak Haley skubała na tym swoim szydełku. Czarodziejka do teraz pamięta charakterystyczny stukot cienkich metalowych pałeczek, który początkowo ją rozpraszał, a później stał się stałym tłem w ich pokoju, oznaczając chwile relaksu. Niestety Haley opuściła szkołę po trzech latach, wyjeżdżając z matką na drugi koniec Alaranii. Chyba chodziło o finanse.
        W każdym razie Astrid została bez współlokatorki, bo jej nowa okazała się… nie no, nie w porządku mówić o kimś, że jest nieco stuknięty, gdy nawet dobrze jej nie poznała. Ale Nyx nigdy takiego zamieszania nie wywoływał. Nawet jeśli niektórzy uczniowie odskakiwali w pierwszej chwili na jego widok, to jeszcze nikt nie nazwał go szczurem. O wskakiwaniu na łóżko nie wspominając.
        Szczęście w nieszczęściu, że szydło z worka wyszło teraz a nie później, przynajmniej Kallie nawet się dobrze nie rozpakowała. A Astrid w najmniejszym stopniu nie przeszkadzałoby, gdyby została sama w pokoju, wręcz przeciwnie. Ale na pewno jej kogoś dokwaterują, dla zasady chociażby, żeby nie było, że ktoś ma lepiej. W tej chwili najbardziej więc przeszkadzała jej niepewność, z kim przyjdzie jej mieszkać.
        - Chodź, Nyx – rzuciła w końcu, wstając, a fretka podbiegła do niej po pościeli i wskoczyła na wyciągniętą rękę, by po niej wspiąć się na ramię dziewczyny. Na kolację Astrid nie brała torby, więc zwierzak zazwyczaj siedział na jej ramieniu po drodze lub pomykał za nią w podskokach. Tym razem chciała ograniczyć szanse na wywołanie kolejnego zamieszania. Zabrała jeszcze zaczętą książkę i wyszła z pokoju.

        Sala jadalna była ogromnym pomieszczeniem, rozświetlonym niezliczonymi żyrandolami, a płonący na świecach ogień był chyba podtrzymywane magicznie, bo Astrid jeszcze nie widziała, by chociaż jedna z nich zgasła. Harmider był straszny. W zamyśleniu przyszła w pierwszej godzinie wydawania posiłków i teraz musiała zmierzyć się z chmarą innych uczniów.
        Dziewczyna ruszyła bokiem sali, omijając największy tłum, i wypatrując wolnych miejsc. Było ich całkiem sporo, jako że większość uczniów stała dopiero w kolejce po jedzenie. Astrid rozejrzała się i niepewnie przygarnęła sobie jeden z wolnych stolików. Odłożyła książkę na blat i cmoknęła cicho na Nyxa, który zbiegł posłusznie z jej ramienia i przysiadł na twardej okładce. Najlepszy sposób na zajęcie sobie miejsca.
        Czarodziejka ustawiła się w kolejce przy bufecie i zupełnie wyłączyła umysł, jak zawsze błądząc gdzieś myślami, niezbyt świadoma tego, co dzieje się wokół niej. Może nawet lepiej, że nie zauważyła swojej niedoszłej współlokatorki, która stała kilka osób przed nią, głośno opowiadając o okropnościach, jakie przytrafiły jej się już pierwszego dnia w akademiku. Tyle dobrego, że zapatrzona w siebie uczennica nawet nie pamiętała imienia Astrid, więc mówiła tylko o „takiej nijakiej blondynce ze szczurem”.
        Ta natomiast przyglądała się niechętnie rzędom jedzenia, jak zawsze zastanawiając się, jak wiele się z niego marnuje i czy naprawdę konieczne jest oferowanie uczniom aż takiego wyboru potraw. Rozumiała preferencje smakowe, a tym bardziej rasowe upodobania, ale i tak uważała, że ciągnący się wzdłuż najdłuższej ze ścian i uginający się pod ciężarem jedzenia stół to lekka przesada. Gdy przyszła jej kolej poprosiła o bulion warzywny i tatar wołowy. Pierwsze danie było dla niej, drugie dla Nyxa. Astrid nigdy nie nazwałaby siebie wegetarianką (głównie z lęku przed kolejnym powodem do piętnowania), ale unikała mięsa, gdy tylko mogła. Rozumiała mięsożerców i nigdy nie próbowała nikogo odwieźć od jego diety, ale była zdania, że równowaga w przyrodzie jest nieco zachwiana i jeśli ktoś nie potrzebuje mięsa to może sobie odpuścić. Po prostu. Poza autentycznymi drapieżnikami, których na tej sali było z pewnością całkiem sporo, znajdowało się bowiem mnóstwo innych osób, które same nie byłyby zdolne do zabicia tego, co jedzą. A jej zdaniem jeśli czyjąś moralność przerasta zabicie zwierzęcia to nie powinien go jeść tylko dlatego, że ktoś zabił je za niego.
        Lawirując między uczniami, wróciła do swojego stolika, gdzie w pełnej gotowości czekał już Nyx, ze zniecierpliwieniem podskakując na blacie. Fretka rzuciła się na swój podstawek jeszcze zanim Astrid na dobre usiadła. Czarodziejka spojrzała łagodnie na zwierzaka. Tak, jemu się mięsko należało. Otworzyła książkę w przerwanym miejscu, ustawiła ją pionowo za swoją miską i odgradzając się od świata zaczęła powoli jeść swoją zupę.

        Lektura „Zrozumieć przedmioty” Edgara Phillisa wciągnęła ją znów na tyle, że Astrid została na swoim miejscu jeszcze chwilę po tym, jak skończyła jeść zupę. Marszcząc lekko brwi nawet nie usiadła wygodniej, wciąż opierając się na łokciach nad pustą miską. Nyx już dawno zjadł swój tatar i teraz zwinął się w kłębek na stole, czekając aż jego właścicielka zarządzi powrót do pokoju.
        Zawołanie Rafaela było jak szarpnięcie na powrót ku rzeczywistemu światu. Dziewczyna wyjrzała zza swojej książki i przez chwilę cała trójka obrzucona została niepewnym i nieco chłodnym spojrzeniem znad okładki. A że chłopcy poruszali się szybko, to już po chwili czarodziejka spoglądała na nich z dołu, gdy otoczyli stół i powoli zamykała książkę, pamiętając o zakładce.
        - Tak, jasne – odparła cicho, gdy Elliot już siedział. Przeskoczyła spojrzeniem do nieznajomego chłopaka, który przedstawił się niezwłocznie i dość oficjalnie.
        - Astrid Kristiansten, miło mi – odparła, skinąwszy tylko głową i po chwili cała trójka siedziała już wokół niej. Trzeba było dokończyć lekturę w pokoju.
        - Och, czyta pani Phillisa! Co pani sądzi o jego tezie, jakoby przedmioty posiadały… dusze, że tak w przybliżeniu ujmę? – Wampir pochylił się w jej stronę i czarodziejka strzeliła spojrzeniem do swojej książki. Po chwili wróciła wzrokiem do rozmówcy, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie przywykła do rozmawiania o swoich lekturach, nikogo to nigdy nie interesowało, nie mówiąc już o tym, by spotkała kogoś o podobnym guście literackim… Ponadto miała zdrowy respekt przed wampirem i jeszcze nie oswoiła się z jego obecnością na tyle, by ignorować błyskające między słowami kły.
        - Dajcie spokój, zajęcia się jeszcze nie zaczęły! – wtrącił się Raf w momencie, w którym Astrid już otwierała usta, by wdać się w dyskusję. Momentalnie je zasznurowała, a Rimual wyprostował się jeszcze bardziej, niepewnie poruszając na krześle. To dopiero niegrzeczne wtrącenie! Rzucił w stronę niedoszłej rozmówczyni porozumiewawcze spojrzenie, ale ta już zerkała w stronę kolegi. – Astrid, jak tam zakwaterowanie? Siemasz Nyx… au! Szlag, zapomniałem… – syknął ciemnoskóry chłopak, odruchowo wkładając ugryziony palec do ust. Czarodziejka złapała fukającą jeszcze groźnie fretkę i posadziła ją sobie na ramieniu; zwierzak zaraz umościł się za jej karkiem, rozciągając od jednego ramienia do drugiego.
        - W porządku – odparła blondynka. Przecież nie powie, że już pierwszego wieczoru spłoszyła swoją współlokatorkę.
        - Żywię nadzieję, że pod względem towarzystwa trafiła pani równie dobrze, jak ja – zaczął znów uprzejmie wampir, zerkając na swojego współlokatora, który początkowo konsekwentnie ich ignorował, zajęty swoim jedzeniem. A Astrid sięgnęła delikatnie do aury nowopoznanego. W miejscu, gdzie żyje ze sobą tak wielu przedstawicieli różnych ras, a na dodatek wszyscy są uzdolnieni magicznie, to gdy ma się wrażenie, że ktoś czyta ci w myślach, istnieje duże ryzyko, że w rzeczywistości tak jest.
        - Właściwie to jeszcze nie mam przydzielonej współlokatorki – odparła wymijająco.
        - Hej, to tak jak ja! – Rafael się ożywił i zaraz błysnął zębami w uśmiechu. – Mogę się wprowadzić?
        - Toż to nie na miejscu!
        - Oj żartuję tylko, wyluzuj Rimual, rany… – Mahińczyk wywrócił oczami i zabębnił palcami w stół. – Coś tu się dzieje wieczorami? – zapytał, jawnie kierując pytanie w stronie Astrid, która jako jedyna nie była tu pierwszy dzień.
        - Hm, to zależy czy wstąpicie do jakiegoś klubu. Zazwyczaj wieczorami właśnie przejawiają aktywność. Lub w dni wolne od zajęć. Na tablicy ogłoszeń być może jest już ich spis, ale na pewno przedstawiciele sami pojawią się w ciągu najbliższych dni, by zaprezentować swój klub.
        - Brzmi interesująco – wtrącił wampir, żywo zainteresowany. – A czy pani do jakiegoś klubu należy? Rozumiem, że jest już tu pani dłużej? – zapytał, a Astrid spojrzała mu w oczy, znów podejrzliwa. Miała opór przed jawnym postawieniem bariery w umyśle; bała się, że zostałoby to odkryte i niezbyt dobrze poczytane. Co za absurd, że martwiło ją to bardziej niż potencjalne szperanie w jej głowie… Odpowiedziała jednak normalnie.
        - Nie. I wystarczy Astrid – dodała, niepewnie się czując w tym formalnym tonie. - Przez pewien czas uczęszczałam do klubu miłośników literatury, ale… to nie było dla mnie.
        Znów wymijająca odpowiedź, ale chyba nie miała lepszej, przynajmniej nie od ręki. Nie chciała też wypowiadać się negatywnie o członkach stowarzyszenia, bo nie dość że wyszłaby na arogancką to jeszcze niepotrzebnie uprzedziłaby do tych uczniów swoich znajomych (byli jej znajomymi? Chyba tak… ). Po prostu nie był to jej klimat, wolała czytać to co chciała, nie to co jej narzucano, a dyskusje, które odbywały się po przeczytaniu lektury były dość… no cóż, jej zdaniem niektórzy za bardzo lubili dźwięk swojego głosu i tyle.
        - A... wy jesteście czymś zainteresowani? – zapytała, postanawiając wziąć udział w rozmowie, skoro już się tutaj spotkali. Socjalizacja raz na jakiś czas jej nie zaszkodzi.
Awatar użytkownika
Elliot
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Łowca , Uczeń , Mag
Kontakt:

Post autor: Elliot »

        Przez dłuższy czas faktycznie ich nie słuchał - chrupał sobie i mlaskał, skupiając się na konsystencji i zapachu potrawy. Smak jak zwykle dla niego się nie liczył, ale niestety tym razem i woń była nieco przytłumiona - fruwające w powietrzu feromony wielorasowej zbieraniny młodych ciał i różnobarwności tonów tego co mieli na talerzach, a do tego materiały ich ubrań pachnące nadal domami rozsianymi po kontynencie swoje jednak robiły.
        Westchnął, zastanawiając się, czy już jest tą ogólną kołowatością wrzawy studenckiej poddenerwowany, czy jeszcze nie i nadział kawał kotleta na widelec, by jeść trzymając tę przypieczoną zdobycz przy pysku. Znaczy twarzy. Teraz miał twarz. Chociaż nie mógł się doczekać kiedy pozwolą mu zmienić postać i rozprostować skrzydła. Może wieczorem jak będzie przechodził test wraz z innymi adeptami?
        Rozpogodziła go ta myśl, więc łaskawiej zerknął na zebranych przy stole humanoidalnych znajomków. Jasnowłosa czarodziejka w spodniach i z książką, ciemnowłosy, wesoły Rafael i Rimual, który póki co jako jedyny zasłużył na jego smoczy respekt. Ale teraz w najlepsze zabawiał się w rozmowę z Astrid. Elliot więc zerknął na fretkę i w zasadzie od tego momentu śledził jej poczynania - czy też kogoś gryzła, czy też była na ramionach pradawnej, układając się wygodnicko.
        Nie przeszkadzało mu, że w zasadzie nie musi się odzywać ani nic robić, a przy stole (a więc w jego uczniowskim życiu) i tak się działo - plan zabrania ze sobą obu kolegów z drużyny R działał całkiem nieźle. Znaczy nie był to faktycznie plan, a raczej naturalny bieg wydarzeń, ale ej - gdyby nie zaproszenie Elliota, nie byłoby tu przynajmniej Rimuala!
        Dumny ze swej inicjatywy dokończył ostatniego kotleta, nie bawiąc się już nawet w używanie sztućców, i spojrzał na kolegów, oblizując się. Widać było po jego minie, że teraz już będzie przystępny i nie mruknie na nikogo, kto zechce go zaczepiać. Tyle, że nikt nie chciał, bo właśnie zaczęli rozmawiać o klubach. W sumie ciekawy koncept… ale jeden z mniej mu znanych. Nauczyciele nie podniecali się tym zbytnio, by były to inicjatywy raczej uczniowskie, więc mało krążyło o tym opowieści po belferskich pokojach.
        Przysłuchał się, próbował przywołać w pamięci obraz jakkolwiek kojarzący mu się z wzorem klubu czy reprezentantów, ale że nic odpowiedniego nie znalazł, wzrok jego zrobił się ciekawsko-pytający. Zaraz mu jednak przeszło.
        - Jak nie literatura to co? - zagadnął do Astrid, ale tonem, który jakby nie oczekiwał odpowiedzi. - Przecież sporo czytasz.
        Tak, było to bystre spostrzeżenie.
        - Kluby bywają specyficzne, nie są dla wszystkich… - spróbował wyjaśnić Rimual, ale nie lubił zabierać głosu za innych, więc zmienił nieco główną osobę w tych rozważaniach. - Ja osobiście jestem raczej zaintrygowany. Stowarzyszenia literackie to doprawdy ciekawy pomysł, choć oczywiście przyjrzę się i innym. Nie chciałbym podjąć pochopnej decyzji - oznajmił rozsądnie, choć jego górnolotny ton pod koniec jakby osłabł i stracił na śmiałości. Tak naprawdę Rimual nie wiedział nawet, czy uda mu się zapisać do jakiegokolwiek klubu. Różnił się nieco od tego granatowo-kolorowego tłumu. Pewnie nawet nie będą go chcieli.

        Elliot instynktownie wyłapał to zawahanie, ale nie umiał określić, skąd to nagłe wycofanie się u wampira się wzięło. Byli tu jednymi ze starszych i silniejszych, więc powinni przyjmować postawę bardziej pewną. Chociaż z drugiej strony… on też czasami czuł się tu zagubiony. Tyle, że łatwiej przechodził nad tym co się działo do porządku dziennego i przypominał sobie, że jeśli mu się odechce współpracy z tymi robaczkami, to w ostateczności jakoś się z tej szkoły wymiga. Max nie byłby zadowolony, ale…

        Rafael podchwycił pytanie blondynki i zaczął opowiadać, że uwielbia literaturę, zwłaszcza podróżniczą, ale czyta głównie wtedy, kiedy ma czas i ochotę, więc do klubu by się nie nadawał. Poza tym ogólnie fascynuje go świat - kultury, klimaty i sposób życia w różnych miejscach na Łusce, a także lekkie sporty i taniec. Elliot poprzestał na podróżach. Miałby o czym z Rafaelem mówić! Znaczy tak poza zwykłymi pogawędkami, które tak jakoś same wychodziły.

        Rimual wyraźnie szanował liczne zainteresowania drogo ubranego człowieka i kiwał głową przy tych, z którymi sam miał coś wspólnego. Okazało się, że są to literatura, choć bardziej filozoficzna oraz upoetyczniona, a także taniec. Do tego dochodziło jubilerstwo, zdobnictwo i ogólnie kolekcjonowanie dzieł sztuki - pod względem artystycznym wampir przewyższał ich smakiem i wiedzą o smocze lata, ale jak się okazało, sam był głównie znawcą i rzemieślnikiem, nie artystą - w tym ostatnim oddawał się tylko poezji, pewnego rodzaju prozie i czemuś, o czym nie wspomniał. Przyciśnięty wyznał, że złoty pierścień, który miał na palcu sam zrobił, a tańczyć umiał ponieważ było to w jego rodzinie czymś oczywistym, ale więcej już o tym nie zdradził. Wylewność i ekspresje przeplatały się u niego w nietypowy sposób z nagłą i wyraźną powściągliwością czy zakłopotaniem, którego starał się nie pokazywać, ale które zamykało mu usta. Elliota na swój sposób to intrygowało.

        I tak zorientował się, że pora na niego w tej mówionej wyliczance i oderwał wzrok od wampira.
        - Hmm… macie tu klub łowiecki? - spytał, przeciągając się, po czym odpowiedział sobie sam. - Nie, pewnie nie. A nawet gdyby był, to nie taki… nie wiem. Nie wiem, czym osiągalnym dla śmiertelnych dwunogów mógłbym się tutaj zajmować. Nie lubię siedzieć nad książkami… chyba, że prowadzą wycieczki, na których można poobserwować życie zwierząt w środowisku, to wtedy może… - zastanawiał się na głos, patrząc w sufit i kiwając się lekko, jakby znudzony. - Sport brzmi w porządku. - Nagle pochylił się, oparł łokciami o blat i zerknął na Rafaela. - Możemy się tym zająć.
        Nagła pseudodecyzja podjęta za nich obu, ciemnoskóremu wcale nie przeszkadzała, choć uśmiechnął się dopiero po pierwszym zaskoczeniu. Wtedy jednak zorientował się, że to zostawiałoby Rimuala samego, a to byłoby przykre.
        - A ty nie interesujesz się sportem? Może chciałbyś brać udział w czymś takim?
        Wampir popatrzył na niego nie ze wzgardą, a naprawdę boleśnie. Nie chciał nawet wspominać, co wampir potrafił robić z piłkami, ze sprzętem do ćwiczeń lub z kolegami, gdy rzucił w nich czymś za mocno. Nawet wyścigi, tak miło niekontaktowa dyscyplina nie wchodziła w rachubę. Wolał więc siedzieć gdzieś dalej, a nie wychylać się i psuć innym zabawę.

        To Elliot już z jego miny wyczytał. Albo domyślał się, bo sam teoretycznie miał podobny problem. Znaczy miałby, ale rzadko robił coś w grupie i nie przejąłby się też, gdyby od wszystkich okazał się lepszy. Pewnie po prostu był.

        - Jeśli będziesz mieć współlokatorkę, mam nadzieję, że polubi fretkę - wrócił nagle do tematu, o którym dawno zapomnieli i zebrał się do odejścia. Zapytany wyjaśnił, że ma jeszcze jeden test do zdania, jako, że jedną magię zna już na porządnym poziomie. Okazało się wtedy, że Rimual jest w podobnej sytuacji i że wie nawet, gdzie się to wszystko odbywa. Na zewnątrz. Tam adepci podzieleni zostają na kręgi i demonstrują, co potrafią tam, gdzie jest więcej przestrzeni, a i więcej oczu może ich ocenić. To ponoć dlatego, że mało było adeptów na pierwszym roku, więc większość już się znała - tak samo jak znała zasady uczelni oraz wykładowców. Łatwo im było też później przejść do innych grup i ogólnie wymieszać się tak, by pokazać co umieją w odpowiedniej kolejności. Wszystko to miało dziać się pod oknami i ponoć część osób zbierała się, by popatrzeć. Na to Rafael wykrzyknął, że musi sobie zająć jakieś dobre miejsce. A potem, tknięty czymś, zerknął na Astrid. Czy ona była tego równie ciekawa jak on?
Awatar użytkownika
Astrid
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uczeń , Mag , Artysta
Kontakt:

Post autor: Astrid »

        Wtrącenie się Elliota zaskoczyło ją nieco, bo przegapiła moment, w którym chłopak zaczął ich słuchać. Wtedy jednak zobaczyła pusty talerz i wszystko stało się jasne. Przeniosła uwagę na rudowłosego ucznia, ale zawahała się, nie wiedząc, czy wtrącenie nie było tylko sygnałem, że od teraz smokołak bierze udział w dyskusji. I zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, odezwał się znów Rimual, chyba chcąc uratować sytuację przed przedłużającym się milczeniem. Co zabawne, zrobił to dość niepewnie, chociaż jego aura nie zapowiadała takiej zachowawczości i Astrid przyglądała mu się nieco dłużej, aż odważyła się odezwać.
        - Możesz spróbować, i jeśli uznasz, że to nie dla ciebie, to zrezygnujesz – powiedziała łagodnym jak zawsze głosem.
        „Jak ja”. Chociaż tego już nie dodała. Na szczęście nie mówiła wszystkiego, co jej ślina przyniosła na język, bo mogłaby nieopatrznie dodać, że dla wsparcia może pójść z nim na pierwsze spotkanie. W końcu nie raz kusiło ją, by podjąć drugą próbę, ale bała się kolejnej porażki, a to tylko utrudniało przełamanie się przed wracaniem do kręgu, z którego już raz się wyłamała.
        Późniejsze głosy Elliota i Rafaela sprawiły zaś, że zastanowiła się nad brakiem klubu kulturoznawczego. Tym byłaby zainteresowana na tyle, by spróbować znów wciągnąć się w życie studenckie. Niestety do tej pory o niczym takim nie słyszała, a zajęcia dodatkowe w tym przedmiocie nie były zbyt popularne, co niezmiennie ją dziwiło, biorąc pod uwagę mieszankę kulturową istniejącą już w samej szkole. Ale może w tym roku coś zaskoczy? Ba, gdyby nie była sobą, mogłaby nawet taki klub założyć, ale widziała jeszcze różnicę pomiędzy wychodzeniem ze swojej strefy komfortu, a rzucaniu się na główkę w nieprzyjazne dla niej środowisko.
        Rimuala słuchała z zainteresowaniem, chociaż z lekko zmarszczonymi brwiami, wyraźnie skupiając się na wyciągnięciu sensu z jego wznoszącej się i opadającej w tonie opowieści. Jakkolwiek nie widziała w tym uczniu podobieństwa do siebie, to jego sposób wyrażania się trochę przypominał jej to, co ona mówi na głos i to, co zachowuje dla siebie, z tym że wampir to ostatnie po prostu wyrażał cichszym głosem. Jak cynicznie uznała, widocznie nikt go nigdy porządnie nie zgnębił, bo to była najlepsza nauczka dla trzymania języka za zębami.
        Błękitne oczy płynnie przeniosły się na Elliota, gdy się odezwał, ale smok jak zwykle odpowiedział sam sobie, więc Astrid milczała, pozostając przy uważnym słuchaniu. Wypowiedź była dość arogancka w tonie, ale dziewczyna nie oceniała, jak zawsze wychodząc z założenia, że nie wie o kimś wystarczająco dużo, by wyrabiać sobie takie opinie. A przynajmniej starała się trzymać takiej własnej polityki. Poza tym silniejszym rasom pewnie łatwiej przychodzi spoglądanie na innych z góry i może wcale nie robią tego umyślnie. Nikt nie nazwie kota aroganckim tylko dlatego, że nie zauważył mrówki – to po prostu nie jego świat.
        Rafael chyba próbował wciągnąć Rimuala do tej, pewnie męskiej z założenia, dyskusji, ale z marnym skutkiem. Na widok miny wampira Astrid prawie znów się odezwała, chcąc zaproponować mu Amani, ale kompulsywne myślenie sprawiło, że wpadła w spiralę zmartwienia, czy tym, co chce powiedzieć, nie urazi wampira jeszcze bardziej, ciągnąc temat, który chłopak próbował zbyć milczeniem. Spuściła wzrok na splecione na książce dłonie, a później rozejrzała się, rejestrując upływający czas poprzez kolejną falę uczniów, którzy przybyli na posiłek. Już dawno powinna być u siebie.
        Ulżyło jej więc, gdy Elliot rzucił ostatni komentarz, na który skinęła lekko głową, odruchowo sięgając dłonią do Nyxa i drapiąc śpiącego zwierzaka za uchem. Fretka przebudziła się, gdy dziewczyna wstawała i teraz przeciągała się na szczupłych ramionach, ziewając szeroko i pokazując dokładnie, czym ugryzie, gdy ktoś inny ją dotknie. Kristiansten objęła ramionami książkę, gotowa do odejścia, gdy wywiązał się ostatni temat, a Rafael zatrzymał ją jeszcze.
        - Skąd dobrze widać plac treningowy? – zagaił taktycznie. Spryciarz. Astrid zamyśliła się na krótko.
        - Okna musiałyby wychodzić na zewnętrzne dziedzińce, na zachód, więc… najlepiej chyba biblioteka na drugim piętrze, albo salon na pierwszym, w zachodnim skrzydle.
        - Świetna z ciebie mapa, Astrid, dzięki! Widzimy się w salonie! – zawołał już w połowie odwrócony, odchodząc, więc blondynka nie miała nawet okazji zaprotestować. Westchnęła cicho i ruszyła w stronę swojego pokoju.
        Tam zaś czekała na nią niespodzianka. Znowu. Oby tym razem milsza.
        Wysoka mahinka z burzą pięknych, czekoladowych loków, z których te najkrótsze zwijały przy samej twarzy się w spiralki i podskakiwały w rytm energicznych kroków dziewczyny.
        - Cześć! Astrid, tak? Jestem Tisa Archer – powiedziała uprzejmie, bez śladu obcego akcentu, co w połączeniu z raczej lokalnym nazwiskiem sygnalizowało, że imię jest raczej pamiątką po korzeniach. Miała okrągłą buzię, ładne brązowe oczy i miły uśmiech. Sylwetkę miała nieco pełniejszą, ale przy jej wzroście wszystko wydawało się proporcjonalne. Astrid sięgała jej do brody. Zadarła lekko głowę i uścisnęła jej dłoń.
        - Tak, miło cię poznać.
        - A ty, mały rozrabiako, przegoniłeś Kallie?
        - Uwaga, gryzie! – zawołała Astrid, widząc że dłoń dziewczyny zmierza ku fretce. Ulżyło jej jednak, że dziewczyna się zwierzaka nie boi. Tisa cofnęła rękę, ale nadal spoglądała miło na zwierzaka. Miała pomalowane na czerwono paznokcie.
        - Przesłodki. Wybacz Kallie, fajna z niej babeczka, ale mieszczuch – zaśmiała się Tisa i wróciła do rozpakowywania się.
        - Znacie się?
        - Z poprzedniej szkoły. Ty skąd jesteś?
        - Stąd. To znaczy jestem tutaj od dziecka.
        - Rany – wyrwało się Tisie, a Astrid speszyła się trochę. Dziewczyna miała wyjątkowy talent do swobodnego wyciągania informacji i najwyraźniej kompletnie nie przejmowała się jak sama w międzyczasie wypada. Pewność siebie godna pozazdroszczenia. – Jak ci poszły testy dzisiaj?
        - Myślę, że dobrze… a tobie?
        - Tak sobie, niespecjalnie się przykładałam – rzuciła beztrosko, chowając ostatnią rzecz do szafy, po czym zamknęła walizkę i wrzuciła ją lekko na szczyt mebla. Astrid potrzebowałaby krzesła. – Niedługo są kolejne testy, nie? Na zewnątrz?
        - Tak.
        - Wiesz skąd będzie dobrze widać?
        - Tak.
        - Świetnie, chodźmy – powiedziała z uśmiechem i wyszła z pokoju. Astrid potrzebowała chwili na domknięcie buzi i wybiegła za Tisą. Hierarchia została ustalona.

        Nawet, gdyby Astrid nie prowadziła, Tisa na pewno trafiłaby na miejsce. Nie wszyscy, ale zdecydowana większość uczniów zdecydowała się obserwować coś, co urosło już do miana „pokazu”. Ciężko powiedzieć, czy nauczyciele byli z tego powodu zadowoleni, ale Kristiansten na pewno cieszyła się, że nie jest na dole, z uczniami czekającymi na swoje testy. Presja była ogromna i to nie tylko ze strony nauczycieli. Co drugie okno było otwarte, a w nim opierali się na ramionach młodzi ludzie, rozmawiając wesoło i machając do tych na dole. Normalnie jak na jakimś spędzie.
        - Astrid!
        Rafael wyprzedził ją nagle z jednej strony, a dziewczyna obejrzała się też za Rimualem, ale ten chyba też miał mieć teraz testy. Nie pamiętała.
        - Cześć.
        - Cześć, jestem Tisa – odezwała się jej współlokatorka, nawet nie czekając na formalne przedstawienie. Astrid zaś nie umknął fakt, że i Rafael miał problemy ze szczęką.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości