Ekradon[Ekradon i okolice] Biała nić przeznaczenia

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara uśmiechała się szczerze. Mogła to przyznać teraz, po rozmowie z Cerimem - po raz pierwszy na tym dworze, w którym wszyscy próbowali dać jej znać, że nie jest mile widziana, ona uśmiechnęła się szczerze. Nie była pewna, dlaczego - czy to przez to, że pułkownik przyszedł ją pocieszyć, czy przez to, że zwierzył jej się ze swojej historii. Cerim odsłonił przed nią swoją tajemnicę (chociaż Isara mogła tylko strzelać, że nie wspominał o tym nikomu więcej), nie poznała go z żadnych plotek czy pogłosek jak wcześniej. Mogła popytać służbę, chociaż nie chciała. Wcześniej już Damon jej opowiadał o Cerimie, a ona starała się uwierzyć w przekonanie młodego porucznika. Sam pułkownik jej opowiedział o sobie. W pewnym sensie Isara poczuła się wyjątkowo, ale szybko stłumiła to wyobrażenie.
        Mimo to nie potrafiła pozbyć się tego głupiego uśmiechu.
        Cały wieczór rozmyślała o scenie w ogrodzie. Humor lisołaczki zmieniał się w zależności od tego, który fragment wieczoru przywoływała na myśl. A wspomnienia w jej głowie przewijały się co uderzenie serca. Raz, smutek w oczach Cerima. Raz, jego podziękowania. Isarę tak bardzo bolało, że dopiero teraz zrozumiała jego złość w gabinecie. Stracił bliskie osoby. Nie uchronił tych, których kocha. Wszystko składało się w logiczną całość, a białowłosa była zadowolona, że odkryła to prędzej niż później. I że nie musiała dociekać po plotkach.
        Zaskoczenie odmalowało się na jej twarzy, kiedy Cerim odezwał się podczas tańca. Czyżby pułkownik potrafił czytać w myślach, czy może zwrócił uwagę na mimikę lisołaczki podczas połączenia ich w tańcu? Isara próbowała ukryć uśmiech. W końcu dalej miała udawać zruganą podwładną. Gdyby jednak nie suknia, która skutecznie zasłaniała jej cechy rasowe, wszyscy mogliby zobaczyć, że tak naprawdę się cieszy - merdała ogonem równie szybko jak ekradońskie wiatraki podczas wichury. “Jeszcze chwila i odlecę”, pomyślała, po czym momentalnie zrugała się za tę myśl. Zmiennokształtna zapędziła się w wyobrażeniach na tyle, że zagościły one również w jej sercu, a sama nie potrafiła określić czy to dobrze, czy źle.
        Kobieta nie powinna tańczyć jednej nocy z tym samym dżentelmenem więcej niż dwa razy, jeśli nie jest jej mężem lub bratem. Mimo to Isara skrycie marzyła o jeszcze jednym tańcu z pułkownikiem. Mogłaby tak cały wieczór.

***

        - Mogła wcześniej to załatwić, to by jej nie bolało - komentowała Tessa, pomagając Isarze odplątać włosy. Lisołaczka po powrocie z balu, na którym oczywiście musiała zostać do końca, wróciła i zdrzemnęła się godzinę, nie zmieniając nawet ubioru oraz nie rozczesując kucyków. Dlatego teraz cierpiała niezmiernie, próbując uwolnić swoje biedne uszy.
        - Przepraszam, Tesso, ale to boli… - odparła zmiennokształtna, krzywiąc twarz w brzydkim grymasie. “Całe szczęście, że Cerim tego nie widzi…”, pomyślała pospiesznie. Wielka wojowniczka, nadworna magini, walcząca ze szczotką do włosów. Cóż za komedia.
        - Nie przeprasza, tylko się nie wierci, bo wyrwę jej kłaki razem z uszami

        Następnego dnia rano czy to bal, czy nie, Isara nie miała odpoczynku. Chciała dać z siebie wszystko przy szkoleniu swoich podopiecznych, a tym samym pokazać niedowiarkom (królowej i generałowi), że nie jest ich wrogiem. Albo że nie jest wyłącznie materiałem na ładne futro. Lisołaczka wzdrygnęła się i szybko wyrzuciła te myśli z głowy.
        - Wyglądasz bardzo dobrze po balu - rzekła Toira na kolejnych prywatnych zajęciach. Podopieczna radziła sobie coraz lepiej. Jeszcze trochę treningów, a nie będą jej potrzebne dodatkowe treningi, żeby mogła nadążyć za grupą.
        - Dziękuję - odparła Isara, drapiąc się za uchem. - Nigdy nie lekceważ szczotki do włosów
        - Hę?
        - Nic!
        Niemal każdy dzień wyglądał podobnie. Treningi, w których i podopieczni Isary, i sama lisica robili ogromne postępy. Spokojne przechadzki na korytarzu i miła wymiana zdań z Cerimem. Narzekanie Tessy na kolejny podarty mundur. Zmiennokształtna nie mogła zaprzeczyć, że bardzo jej się podobało takie życie. Mimo kilku czynników przeciwnych jej pobytowi w Ekradonie, ona mogłaby tak właśnie żyć. Jednak jak to zawsze bywa, coś ostatecznie musi zakłócić ten spokój.

        Czarne chmury zasłaniały niebo. Wiatr niósł magiczny powiew już z daleka. Isara wyczuwała ogromne napięcie na dworze. Przeczucie zazwyczaj nie zawodziło lisicy, zatem kiedy tylko pojawiły się kolejne znaki, ruszyła do gabinetu pułkownika. Na swoje nieszczęście, minęła się z generałem na korytarzu. Mężczyzna spojrzał na nią wilkiem, ale nie odezwał się nawet słowem. Isara zatem również go zignorowała.
        Pospiesznie zapukała, jednak nie zaczekała na odpowiedź. W normalnych okolicznościach sama myśl o takim najściu Cerima przerażała ją i onieśmielała, ale w tej chwili lisica była przestraszona. Czuła, że coś się dzieje.
        - Coś się zbliża - zaapelowała szybko, wparowując do gabinetu z impetem. - Zła aura.
        Oczywiście generał nie odszedł na tyle daleko, żeby nie zauważyć tej sceny. Isara zastanawiała się czy spoglądał na nią zszokowany przez to, że zachowała się wręcz karygodnie, ignorując wszelkie zasady etykiety i szacunku wobec przełożonego, czy przez to, że miała rację.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Cerim nie powiedział wszystkiego. Nie wspomniał słowem o matce ani o siostrze. Pominął całą historię związaną z ich narodzinami - i śmiercią Miriam - która także zostawiła paskudne blizny w jego sercu - ale ten temat nie należał do rozmowy. To nie tak, że pułkownik postanowił zwierzyć się Isarze ze swoich życiowych trosk. Opowiedział jej o swojej żonie, gdyż to wydawało mu się odpowiednią taktyką udzielania wsparcia lisołaczce. Nie zamierzał się całkowicie otwierać.
         Jeszcze nie teraz.
         Jego odmienność nie stanowiła sekretu, ale nie był to również powód do dumy, dlatego im dłużej mężczyzna unikał tego tematu, tym lepiej. Nie wiedział czy Isara nie zmieniłaby nastawienia do niego, gdyby dowiedziała się, że jest… czymś. Czymś dziwnym, mrocznym… Może nawet, oprócz zwykłego onieśmielenia jego postawą, zaczęła się go bać? Tego Cerim nie chciał. Wbrew pozorom zależało mu na dobrych relacjach z podwładnymi, a także na utrzymaniu posłuszeństwa, lecz nie pragnął kontrolować ich za pomocą strachu, jak jego ojciec. Zdecydowanie wolał zapracować na ich szacunek, tak, by podążali za nim z własnej woli. Tak samo postąpił w przypadku Mere: nigdy nie odniósł się do swojej pozycji i narzuconej im roli małżonków, by osiągnąć jakieś korzyści związkowe. Wszystko, co osiągnęli wspólnie, wypracowali z mozołem, na drodze szczerości i obopólnego zaangażowania. I to właśnie, według pułkownika, miało prawdziwą wartość. To samo starał się wpajać swoim podopiecznym, najlepiej samemu dając dobry przykład.
        Co chyba nie wychodziło mu najgorzej, skoro z ust Isary padały deklaracje o podziwie dla niego… Nie czuł, że zasługiwał na tak mocne słowa i był tym trochę zakłopotany - tak, nawet on! - ale w głębi serca był także szczęśliwy. Oznaczało to bowiem, że ktoś prawdziwie doceniał jego starania, to zaś nadawało im sens - nadawało sens jemu, jego egzystencji. A sens życia był czymś, czego Cerimowi brakowało od dawien dawna. Służba w armii, choć satysfakcjonująca, nie mogła go zapewnić. Dopiero spotkanie z lisołaczką i więź, jaka powoli zaczynała się tworzyć między nimi, zdawała się stopniowo wypełniać przeraźliwą, czarną dziurę, ziejącą w duszy nieszczęśliwego mężczyzny.
         Sporo o tym myślał przez całą noc i nad ranem, błąkając się po pałacowych ogrodach. Mógł wydawać się służbistą, ale przed samym sobą nie potrafił udawać, że łatwo mu przychodziło traktowanie Isary czysto formalnie. Co prawda to on, już na samym początku, podkreślił, jak ważny jest brak spoufalania, mimo to przyłapywał się na tym, że miał z tym problem. Choć może po prostu była to kwestia tego, iż pierwszy raz spotkał lisołaczkę poza służbą, tańcząc z nią w karczmie - i dlatego jego umysł zaszufladkował ją do kategorii “osoby prywatne”…? A może zwyczajnie to sobie wmawiał, bo nie chciał zaakceptować prawdziwego powodu nagłej zmiany w jego nastawieniu…

         Jako przemieniony, Cerim nie potrzebował dużych ilości snu. Być może przez pewien czas mógłby nie spać w ogóle, ale nie odmawiał sobie tego “przywileju”, gdyż często pozbawione snów noce oferowały szansę na ucieczkę od rzeczywistości; choć koszmary związane z przeszłością dręczyły go równie często. Po balu wrócił do rezydencji tylko po to, by zmienić ubranie - z ulgą odwiesił do szafy wyjściowy mundur, zamieniając go na swoją standardową, czarną koszulę i płaszcz w tym samym kolorze - by niemal od razu udać się z powrotem na zamek i rzucić w wir obowiązków, których wciąż miał mnóstwo.
         Był to dla pułkownika dość napięty czas. Wciąż odkrywał on jakieś nowe formalności związane z jego nowym oddziałem, do tego musiał szkolić jego członków praktycznie od zera - co przysparzało mu znacznie więcej trudu, niż treningi z poprzednimi podwładnymi, będącymi już dobrze wyszkolonymi żołnierzami. A wisienkę na tym cudownym torcie utrapień stanowili ci cholerni nekromanci. Uparcie milczeli, mimo wymyślnych środków perswazji, jakie stosował na nich generał. Carlson nie brał w tym udziału bezpośrednio, ale był świadom poczynań ojca. Nie do końca się z nimi zgadzał, lecz nie zamierzał protestować, bo w końcu ci ludzie nie byli niewinni. Mieli na rękach krew, więc Cerim, choć sam nie wyrządzał im krzywdy, nie widział także powodu, by ich bronić; wręcz przeciwnie.
         Do przełomu w sprawie doszło kilkanaście dni po balu. Było to pochmurne i dość nieprzyjemne popołudnie, burzące dość długi ciąg nieprzerwanej słonecznej pogody. Nad Ekradonem kłębiły się ciemne chmurzyska, nadciągające w coraz większej ilości znad lasu. Nie wróżyło to niczego dobrego, co mieszkańcy musieli odczuwać, bowiem od rana na zamku panowało dziwne napięcie, wyczuwalne nawet dla kogoś tak nieprzywiązującego wagi do dworskich plotek, jak Cerim. Jemu też niezbyt podobała się ta pogoda. Nie był zabobonny, nie miał też na tyle rozwiniętego zmysłu magicznego, by węszyć zagrożenie, lecz tego typu chmury zazwyczaj oznaczały rzęsisty deszcz, ten zaś utrudniał skuteczne przeprowadzenie treningu… Choć z drugiej strony, hartowanie podwładnych na niesprzyjające warunki atmosferyczne także stanowiło jego element. Może więc potencjalna ulewa nie była znów takim problemem…
         Carlson nie wiedział jeszcze, że ulewa miała nie być ulewą, a to, co stało za anomaliami w pogodzie, okaże się przyczyną gruntownych zmian w jego życiu.

         Niczego niespodziewający się pułkownik porządkował dokumenty na półkach. Chciał odrobić się z papierologią, by późniejszym popołudniem móc przejąć od Isary pałeczkę nauczyciela i dać swoim podwładnym solidny wycisk. Był dzisiaj w nastroju do walki. Planował przeprowadzić “lekcję pokazową” - czyli taką, w której brałby czynny udział, tocząc pojedynek z jednym z uczniów. Nie dane mu było jednak tego zrobić. Kiedy Cerim przeglądał stare, pożółkłe pergaminy, z przedawnionymi sprawami, do gabinetu wszedł jego ojciec. Cerim skinął głową uprzejmie, nie podnosząc wzroku znad zapisanego jego pismem zwoju.
         - Cokolwiek robisz, przerwij to niezwłocznie. Mam dla ciebie pilne rozkazy - odezwał się generał.
         Na dźwięk tych słów - i nerwowości w głosie ojca - Carlson oderwał się od papierów. Już pierwszy rzut oka na twarz starszego mężczyzny podpowiedział Cerimowi, że dzieje się coś bardzo poważnego. Poczuł, jak wszystkie jego mięśnie napinają się, utrzymując ciało w gotowości.
         - Co się dzieje?
         - Przesłuchania w końcu dały efekt i jeden z więźniów wyjawił plany nekromantów. Zamierzają przeprowadzić jakiś rytuał i złożyć życia mieszkańców Ekradonu w ofierze. Szczegółów nie znamy. Wiemy natomiast, że zebrali się w lesie od wschodu. Liczna grupa, mogą mieć wsparcie.
         - … Kiedy?
        - Dzisiaj.
         Tego Cerim się nie spodziewał. W pierwszym odruchu szeroko otworzył oczy ze zdumienia. Ale to była chwila, na którą czekał od wielu miesięcy. Nie spodziewał się, że nadejdzie ona tak nagle, bez wcześniejszych znaków - lecz był na nią przygotowany.
         - Ilu ludzi mam do dyspozycji?
         - Magicznych oraz twój poprzedni oddział. Wydałem już odpowiednie rozkazy porucznikowi Gothoe. Czekają na ciebie przed pałacem. Nie trać ani sekundy, wyruszaj natychmiast. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem.
         - Tak jest.
         Po tych słowach generał opuścił pomieszczenie. Cerim przypiął schowaną w pochwie katanę do pasa i ruszył do wyjścia, by jak najszybciej poinformować oddział magiczny o zaistniałej sytuacji. Nie spodziewał się, że w drzwiach zderzy się z Isarą, która z podobną gwałtownością co on będzie przekraczać próg gabinetu. Wpadłszy na zmiennokształtną, Cerim odruchowo wyciągnął ręce, by ją podtrzymać, w razie gdyby impet uderzenia pozbawił ją równowagi.
         - Tym “czymś” są cholerni nekromanci - odpowiedział na jej stwierdzenie. Widać było, że pułkownik się spieszył, mimo to zatrzymał się na chwilę, by upewnić się, że z lisołaczką wszystko jest w porządku; zarówno od strony fizycznej, jak i emocjonalnej. Nie było jednak czasu na pogaduchy. - Zbierz oddział. Czeka nas walka, która być może zakończy całe dochodzenie. Wyruszamy natychmiast, jak tylko wszyscy będą gotowi na placu przed zamkiem. To nie są ćwiczenia - podkreślił, nie wdając się na razie w dalsze szczegóły.

         Pokrótce przedstawił stojącym przed nim żołnierzom informacje, które sam posiadał. Dwa oddziały pod jego rozkazami, gotowe bronić Ekradonu za wszelką cenę. Wprawdzie Cerim nie obawiał się bandyckiej grupki nekromantów i nie traktował zagrożenia aż tak poważnie - co później miało okazać się potwornym błędem - ale należało dmuchać na zimne. Magia śmierci bardzo często niosła ze sobą bardzo dużą ilość Mroku, nawet mimo istnienia wyjątków, takich jak Mere. A ci przestępcy wielokrotnie udowodnili, że nie zależy im na utrzymaniu dobrych relacji z ekradońskim ludem ani strażnikami. A użycie cywili jako ofiary… Włosy aż jeżyły się na karku pułkownika.
         - Nie wiem, z czym możemy zetknąć się na miejscu - przemawiał do swoich ludzi. - Dokładne rozkazy otrzymacie po zbadaniu sytuacji, lecz na ten moment proszę was o dwie rzeczy: bądźcie czujni i wspierajcie się nawzajem. Siła oddziału tkwi w jego jedności. Dopóki pokładacie ufność w swoich kompanach, możecie wyjść z każdych opresji.
         Ruszył w stronę lasu, z Isarą u prawego boku, Damonem u lewego - i dwoma oddziałami ludzi za sobą. Nie musiał nawet wysyłać zwiadowców, ponieważ gdy tylko zbliżyli się do lasu, “zła aura”, o której wspomniała zmiennokształtna, tak przybrała na sile, że nawet pułkownik był w stanie ją wyczuć. Chmury nad nimi kłębiły się niesamowicie gęsto, jakby jakaś niewidzialna siła przyciągała je w jedno miejsce. Temperatura znacznie się obniżyła, a w powietrzu unosił się ciężki odór, który Cerim znał aż za dobrze.
         Był to zapach śmierci.
         Dostrzegli nekromantów z daleka; grupę czarnych, zakapturzonych sylwetek, o wiele liczniejszą, niż Carlson się spodziewał. Stali w dziwnym szyku: pierwsza linia wroga rozciągała się od jednego krańca polany, do drugiego, za nimi zaś magowie rozmieszczeni byli w kilku współśrodkowych okręgach. Ci, którzy tworzyli najbardziej wewnętrzny z nich, skandowali niewyraźnie jakieś słowa, z których pułkownik, dzięki strzępkom wiedzy przekazanej mu niegdyś przez żonę - i bez większego zdziwienia - zdołał wyłapać “mrok”, “zgubę” i “ofiarę”. Nie znał sensu całości zdań, ale nie brzmiało to optymistycznie. Również obecność kilku ciał, leżących na zroszonej krwią ziemi, napawała mężczyznę niepokojem.
         - Próbują rzucić jakieś zaklęcie - stwierdził, choć było to oczywiste. Po czym odwrócił się do swoich ludzi, biorąc głęboki wdech, by wydać im wyraźne rozkazy. - Nadrzędny cel: nie dopuścić do ukończenia rytuału, niezależnie od kosztów. Magowie, którzy specjalizują się w atakach z dystansu, zostają tutaj, z sierżant Isarą na czele. Tutaj jesteś mi najbardziej potrzebna - rzucił lisołaczce twarde spojrzenie, spodziewając się protestów z jej strony, po czym zwrócił się do Damona i reszty ludzi. Wyciągnął katanę i uniesioną dłonią, wskazał kierunek szarży. - Piechota, za mną! Najważniejsze jest przerwanie rytuału!
         Sam ruszył do ataku pierwszy. Nie był tym typem dowódcy, który przyglądałby się ze wzniesienia, jak jego ludzie ryzykują życiem. Był między nimi - był z nimi - i walczył na pierwszym froncie, dając swoją postawą dobry przykład i podnosząc morale. Poruszał się błyskawicznie i niebawem dopadł pierwszego nekromanty.
         … A ten rozpłynął się w powietrzu jak mgła, gdy tylko ostrze katany pułkownika dosięgło miejsca, w którym stał. Przez ułamek sekundy na twarzy Cerima widoczna była konsternacja - ale tylko przez ułamek, bowiem już po chwili zawołał do swoich żołnierzy:
         - Używają iluzji! Atakujcie tylko prawdziwych nekromantów!
         Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Kiedy bitwa rozgorzała na dobre, nie było czasu przyglądać się dokładnie każdemu przeciwnikowi, a iluzje wytworzone przez magów były naprawdę trudne do odróżnienia od materialnych postaci. Carlson skupiał się na atakach i unikach - zwłaszcza przed magicznymi pociskami, bo te bywały groźne - aż musiał w końcu użyć swojego Oka Demona, by móc naprzód przewidywać ruchy wrogów, których liczba wcale nie malała, mimo trwania walki. Cholerne iluzje!
         Tymczasem otoczenie zaczęło się zmieniać. Głęboki mrok, jak noc podczas nowiu, ogarnął polanę i las, mimo tego, iż do zachodu słońca pozostało jeszcze dobrych parę godzin. Zerwał się porywisty wiatr, a gęsta, czarna mgła powoli wypełniała pole widzenia Cerima. Odpierając atak jednego z nekromantów - prawdziwego, nie iluzji - szukał wzrokiem swoich ludzi, nawołując ich w ciemności. Czy walczą razem z nim? Czy są ranni? Gdzie jest Isara?
         Wiedział tylko jedno. Rytuał został ukończony.
         Zawiedli.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Zamartwianie się każdą drobnostką leżało w empatycznej naturze lisołaczki. Dlatego nie mogła odpowiedzieć w gabinecie Cerima w porę, mimo że doskonale wiedziała, jak powinna zareagować. Taka sama złowieszcza aura krążyła pewnego dnia nad jej wioską, w której Isara się wychowała. Nieszczęśliwie nigdy nie ujrzała źródła tej mocy. Teraz jednak musiała stawić jej czoła, inaczej cały Ekradon znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie.
Zmiennokształtna zacisnęła pięści, stojąc samotnie na korytarzu przed gabinetem Carlsona. Ciągle czuła na sobie pogardliwy wzrok generała. Przypuszczała, że nie dość, że wparowała do gabinetu Cerima jak dzikie zwierzę, to jeszcze wyczuwała zagrożenie kilka chwil przed jego pojawieniem się - to wszystko stawiało ją w jak najgorszym świetle. O ile już w takim nie była wcześniej.
        Musiała się wziąć w garść i zebrać oddział. Posłać swoich podopiecznych do walki, możliwe że na śmierć i życie.
Cokolwiek by się nie działo, Isara nie pozwoli nikomu umrzeć.

        Atmosfera była coraz gorsza. Powietrze robiło się tak gęste, że można by bez problemu ciąć je nożem. Mrok, który nadciągał nieubłaganie, zdawał się teraz niesamowicie przytłaczający. Gdy tylko wyruszyli za tajemniczą aurą, Isara podążała za Cerimem wyprostowana i z uniesioną głową. Chciała stanowić chociaż w połowie tak dobry przykład, jakim jest pułkownik. Lisołaczka nie dawała po sobie poznać, jak bardzo bolał ją zapach śmierci w powietrzu. Wyczulony zmysł węchu stawał się w takich momentach naprawdę uciążliwy. Cerim jednak szedł przed siebie, prowadząc ich wszystkich niewzruszony.
        I za to Isara go podziwiała.
        Gdy jednak natrafili na grupę nekromantów, którzy inkantowali coś w nieznanym kobiecie języku, ogon zmiennokształtnej napuszył się. Cała sceneria przedstawiała się niczym w najmroczniejszym koszmarze. Isara była przekonana, że jakaś bitwa już się tutaj odbyła – leżące wokół trupy nie wskazywały na nic pozytywnego. Lisołaczka kątem oka dostrzegła reakcję Toiry na pobojowisko. Dziewczyna ze wszystkich sił próbowała zachować swoje przerażenie dla siebie. Przyłożyła dłoń do ust, aby nie wydawały żadnego dźwięku. Żadnego krzyku, żadnego szeptu. Cisza i odbijające się echem inkantacje grały wspólną melodię śmierci. Czarne chmury całkowicie zasłoniły niebo, tworząc nocną powłokę na polu bitwy.
        Isara kiwnęła głową, słysząc rozkazy Cerima. Nie mogli za żadne skarby dopuścić do zakończenia rytuału. Druga część rozkazów już mniej przypadła lisołaczce – musiała zostać tutaj z oddziałem magów. Nie kwestionowała, wręcz przeciwnie. Ponownie przytaknęła. Isara zdawała sobie sprawę, że gra toczy się o większą stawkę i powinna jak najlepiej pokierować oddziałem, rzucając zaklęcia z dystansu. Mimo to miała lekki żal, że nie zda się w bezpośredniej walce.

        - Co zrobimy? – Gdy tylko piechota ruszyła do walki, Toira podeszła do Isary i spojrzała na nią. Lisołaczka musiała pozbierać myśli i szybko obmyślić, jak rozegrać to mądrze. W końcu oni na nią liczyli. Cerim na nią liczył.
        - Czy to nie oczywiste? – zaczęła ochryple, po czym sama zganiła się w myślach za taki głos. Odchrząknęła. – Zgotujemy im burzę stulecia.

        Ciemne chmury nadawały się doskonale do rzucania zaklęć na określony teren z powietrza. Isara nakazała właśnie tam skupić całą energię swoim uczniom. Pokazywała im, jak łączyć moce. Zebrała wokół siebie dziewięciu najbardziej uzdolnionych w kontroli uczniów, po czym podała im instrukcje.
        - Oszczędzajcie moc. My tylko kierujemy. Rozumiemy się? Zero wzmocnień, bo jeszcze nasi ucierpią – oświadczyła. Isara była przyzwyczajona do solowego działania, ale nie obawiała się polegać na swoich podopiecznych. Wiedziała, czego ich nauczyła i do czego są zdolni. Mimo że nie nadawała się na lidera czy do walk zespołowych, pamiętała technikę z Jeziora Sitriny, którą raz pokazał jej zmiennokształtny mężczyzna. Teraz wystarczyło tylko odtworzyć to, co się wtedy stało. Z mniejszymi zniszczeniami.
        Błyskawica była ciężka do kontrolowania z racji na swoją chaotyczną naturę. Połowa uczniów miała proste zadanie – musieli wywołać burzę, łącząc zdolności magii ognia i powietrza. Zadaniem powołanej dziewiątki i Isary było łapanie piorunów i kierowanie ich tam, gdzie jest największe skupisko wroga. Druga połowa uczniów zajmowała się obroną oddziału piechoty oraz swoich towarzyszy, którzy rzucają zaklęcia. Dzięki temu każdy wiedział, co ma robić.
        Pioruny trafiały swój cel, przy okazji oświetlając pole bitwy. Gdy Isara, próbująca trafiać błyskawicą jak najdalej od towarzyszy, spostrzegła dzieła iluzji wroga, natychmiast zabrała ze sobą Toirę i obie skupiły się na rozwianiu zaklęć. Tworów niestety było tak dużo, że kobiety nie nadążały za każdym. Lisołaczka jednak była na tyle zdesperowana, że walczyła dalej. Kontrolowała grzmoty, przekazywała instrukcje i niwelowała iluzje. Nic więcej nie mogła zrobić, chociaż bardzo chciała.
Dopiero zaskoczony okrzyk Toiry wyrwał ją z transu. Zaskoczona Isara spojrzała w jej stronę. Nekromantka przedostała się na ich stronę, ukrywając swoją postać pod płaszczem magii pustki. Lisołaczka momentalnie unicestwiła pozostałości zaklęcia, jednak nie przewidziała, że oponent zdąży rzucić inny czar. Niebiesko-zielony ogień ruszył w stronę Toiry. Kilka sekund i podopieczna stanęłaby w płomieniach, jednakże lisołaczka obiecała sobie coś przed rozpoczęciem walki.
Nie pozwoli nikomu umrzeć.
        Zaskoczenie odmalowane na twarzy nekromantki zdawało się przyjemną nagrodą za całe poparzenia, jakie Isara przyjęła na siebie. Zdążyła jednak większość płomieni rozproszyć na tyle, że nie ucierpiała za bardzo. Wściekłość, która towarzyszyła białowłosej, była nie do opisania.
        - Tobie zezwalam zginąć – zawarczała kobieta, posyłając wrogowi kolejny z nadchodzących piorunów. Nekromantka odleciała kilkanaście metrów dalej. Isara nie mogła potwierdzić, czy nie zatrzymała ataku.
Skupiając się jednak na tym, nie zauważyła, że zawiedli. Rytuał dobiegł końca.

        Aura przerażenia nigdy nie była tak gęsta jak teraz. Ciemna mgła niemal całkowicie ograniczyła widoczność. Jedynymi przebłyskami światła była trwająca i kontrolowana przez magów burza. Jednakże ona tylko dodawała grozy do widoku, jaki pojawiał się przed wszystkimi. Ogromna bestia, która sięgała do nieba. Z jej otwartej gęby wręcz wypływał paskudny odór zgnilizny. Niewidzące czerwone oczy wpatrywały się przed siebie w pustkę, chociaż wydawało się, jakby każdy był obserwowany przez potwora. Wyrastające z głowy macki zdawały się przerażające, lecz nic nie mogło przebić ogromnej ilości małych rąk i nóżek, które wyrastały z tułowia bestii. Gdzieniegdzie można było nawet dostrzec skrzywione twarze, wołające o pomoc z wnętrza olbrzyma.
        Ofiary.
        Cały świat jakby stanął w miejscu. Nekromanci wpatrywali się z zachwytem w swoje dzieło, strażnicy – z przerażeniem. Isara długo nie mogła się ruszyć, jednak nie przypuszczała, że to ona pierwsza zada cios.
Piorun zdawał się przebłyskiem, znakiem, na który wszyscy czekali. Mimo że rzucony przez jednostkę, jaką jest lisołaczka, nie zadał potworowi żadnych obrażeń, zwrócił uwagę dziwnego stwora na zmiennokształtną. Spojrzała na uczniów, którzy wpatrywali się w nią osłupieni.
        - To jeszcze nie koniec! – krzyknęła. Chciała, żeby usłyszał ją oddział magiczny, jednak przypuszczała, że przerwała panującą ciszę również na dalszym polu bitwy. Spojrzała zdeterminowana na bestię, lecz chwilę później jej oczy odnalazły Cerima. Spoglądała na niego z nadzieją, że wesprze ją. Nie mogli się teraz wycofać. Lisołaczka z nadzieją oczekiwała nowych rozkazów, stojąc w pozycji gotowej do kolejnego ataku.
        Choćby miała walczyć sama, nie pozwoli nikomu zginąć. Tak jak obiecała.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Sporą przesadą byłoby stwierdzenie, iż Cerim Carlson nie odczuwał strachu. Nie bał się stanąć do walki, bynajmniej. Nie bał się bólu czy ran - i wcale nie tylko dlatego, że jego ciało znacznie lepiej znosiło wszelkie obrażenia, niż ciało zwykłego człowieka. Nie bał się konsekwencji, które mogły go później dotknąć. Martwił się jednak o swoich ludzi. Nie wiedział, czego mogli się spodziewać w starciu z nekromantami i nie był pewny czy oddział magów - notabene wciąż świeżych w świecie wojskowości - będzie w stanie stawić mu czoła; a nawet jeśli - czy koszt tego nie okaże się zbyt wielki? Pułkownik nie chciał dopuścić do tego, by zginął którykolwiek z jego podwładnych, ale co jeśli to, z czym przyjdzie im walczyć, nie da im żadnego wyboru? Dowódca nie mógł przedkładać życia jednego żołnierza nad los mieszkańców całego kraju, niezależnie od tego, jak wielką ranę na duszy odniosą wszyscy pozostali przy życiu. No i Isara… Została wplątana w to wszystko przez okrutne zrządzenie losu; czy mężczyzna będzie mógł ją chronić, tak jak obiecał jej to już dwukrotnie?
         Z tymi wszystkimi obawami zmagał się umysł Cerima, gdy galopując przez las, zbliżali się do miejsca nieubłaganej potyczki. “Wypełnić misję przy jak najmniejszych stratach” - tej myśli postanowił się trzymać. Nie był naiwny. Chociaż miał nadzieję, że wyjdą z tego bez większego szwanku, zdawał sobie sprawę z zagrożenia; wkraczając na pole bitwy, żołnierze muszą liczyć się z tym, iż nie każdemu z nich może być dane opuścić je w dobrym zdrowiu.
         Jego podwładni także o tym wiedzieli, mimo to na ich twarzach malowała się determinacja. Połączona z lękiem, owszem, ale nieugięta. Na krótką chwilę kąciki ust pułkownika uniosły się. Czuł dumę ze swoich ludzi, a po sposobie, w jaki trzymali się razem widział, że jego nauki w kwestiach polegania na sobie nawzajem nie poszły na marne. Zaraz jednak na powrót spoważniał. Droga na bitwę to nie najlepszy moment na szczerzenie zębów.
         Gdy dotarli na polanę, sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej niż Carlson przypuszczał. Padło już kilka ofiar ze strony cywili, a rytualne inkantacje zostały rozpoczęte. Nie było ani chwili do stracenia. Wydawszy szybkie rozkazy, pułkownik, wraz z wojownikami ze swojego poprzedniego oddziału, natychmiast rzucił się na wroga. Nie miał on aż tak wielkiej przewagi liczebnej, choć walka z nekromantami zapowiadała się na najcięższy sprawdzian w życiu młodego oficera. Do tej pory miał on okazję brać udział w wielu potyczkach, ale największymi z nich były zazwyczaj starcia z ulicznymi gangami rzezimieszków. Czasem trafiła się jakaś groźniejsza bestia, która jednak pozostawała tylko bestią, nieposiadającą umysłu mogącego równać się z ludzkim. Nigdy jednak Cerim nie doświadczył prawdziwej wojny, w której dwa wrogie fronty zarzynały się nawzajem w walce o stawkę większą niż wpływy w danej dzielnicy miasta. Był wprawdzie szkolony, by sprawdzić się właśnie w sytuacjach takich jak ta, lecz skonfrontowany z rzeczywistością nie był pewien, czy przygotowanie to okaże się wystarczające.
         Nie mógł jednak zawieść. Jego porażka oznaczałaby zgubę kilkudziesięciu osób, za które był osobiście odpowiedzialny. Było to ogromne brzemię, ale wbrew mylącemu wyglądowi kogoś, kto dopiero wyszedł z wieku nastoletniego, Cerim był dojrzałym mężczyzną i przywódcą z niemałym już doświadczeniem. Wiedział, czego potrzebowali jego podwładni i wiedział też, że musi być filarem ich jedności.
         Dlatego dając swoją postawą przykład zapału i waleczności, ciął kataną na prawo i lewo, posyłając na ziemię nekromantę za nekromantą. Rozbijające iluzje zaklęcia rzucane przez magów były niezwykle pomocne, lecz nawet mimo tego liczba przeciwników zdawała się nie mieć końca. Gdy tylko jeden padł, przeszyty ostrzem, na jego miejsce zaraz pojawiał się kolejny, w nieustannej fali czarnej mgły, rozjaśnianej co chwilę przez magicznie wykreowane błyskawice. Słowa mrocznej inkantacji mieszały się w głowie Cerima z bojowymi okrzykami, jękami bólu i hukiem piorunów, choć sam mężczyzna zachowywał niemal nienaturalny spokój. Działał błyskawicznie, acz metodycznie; unik, cięcie, obrót, szybkie spojrzenie, krok do przodu, unik, cięcie… Niezachwianie pewny każdego ze swych ruchów, wyglądał jakby tańczył na polu bitwy. Oddział żołnierzy, widząc zaangażowanie dowódcy, dzielnie za nim podążał, dając z siebie wszystko.
         Lecz i to nie wystarczyło.
         Nawet niespecjalnie wrażliwy na magiczne rezonacje Carlson od razu wyczuł zmianę w otoczeniu i w lot pojął, że oto ponieśli klęskę. Fala grozy zalała jego ciało i umysł, i tylko wyuczone przez lata opanowanie pozwoliło pułkownikowi zachować zimną krew. Tu i ówdzie wokół słyszał głuche odgłosy upadających na ziemię mieczy wojowników, których siła woli nie zdołała przeciwstawić się nagłemu przerażeniu. Nie winił ich za to. Już i tak było za późno, by cokolwiek zrobić. Nawet nekromanci, świadomi swego triumfu, odstąpili na chwilę od ofensywy, by podziwiać dzieło ukończonego rytuału. Pułkownik także wstrzymał katanę na kilka sekund i spojrzał na rozciągającą się przed nim abominację. Ogromny potwór zdawał się sięgać chmur, w jego korpusie coś zdawało się żyć, a wijące się macki na głowie upodobniały go do eugony, jednak w przeciwieństwie do nierzadko pięknych kobiet tej rasy, monstrum bynajmniej nie miało w sobie nic z ich atrakcyjności; wyglądało jak istota z najgorszych koszmarów - i tym właśnie było. Śmierdziało trupem. Wypełniło pole widzenia zgniłymi barwami, zaś wydzielana przez niego aura była tak ciężka, że ramiona garbiły się, a kolana uginały.
         - Oto jest! - zawołał jeden z nekromantów, a piorun, który uderzył niemal równocześnie, nadał dramatyzmu jego słowom. - Wielkie Gunwo! Chwała mu! - Dorzucił kilka słów w czarnej mowie, które Cerim zrozumiał tylko szczątkowo; było to prastare rytualne powitanie. - Składamy ci w ofierze życie ekradońskiego ludu jako dowód naszego oddania! Przyjmij go i udziel nam swej łaski, o Wszechmroczny!
         Pułkownik zmarnował chwilę. Kolejnych kilka sekund, poświęconych na oglądanie rozgrywającej się przed nim strasznej sceny. Monstrum poruszyło się, wzbudzając podmuch lodowatego powietrza i poruszyło mackami, wysuwając je w stronę najbliższych znajdujących się istot. Macki owinęły się wokół leżących na polanie zwłok, przyciągając je do ziejącej czeluścią paszczy potwora, by pochłonąć je w całości. Nekromanci wydali z siebie pomruki zachwytu… które szybko przeszły w zduszone okrzyki przerażenia i bólu, gdy macki w następnej kolejności zacisnęły się na ich ciałach. Cerim, nie bez pewnej satysfakcji, obserwował, jak ich twarze wykrzywiają się w grymasie rozpaczy po uświadomieniu sobie potwornego błędu, jaki popełnili. Ich bóstwo, Wielkie Gunwo, najwyraźniej nie dbało o to, kto je czci; zamierzało wchłonąć wszystko, co znalazło się w jego zasięgu i nie przyszło mu do głowy okazać wdzięczność tym, którzy go przyzwali.
         “Nieszczęśni głupcy”, przemknęło pułkownikowi przez myśl. Ale na tym skończyło się jego współczucie dla nekromantów. Przywołali monstrum, z którym teraz będą musieli się uporać. Cerim nie zamierzał czekać, aż sięgnie ono po jego podwładnych i pozbawi ich życia.
         - Żołnierze! Magowie! - zawołał, usiłując przekrzyczeć dźwięki otoczenia. - Skoncentrować atak na potworze! Nie można dopuścić, by zbliżył się do miasta!
         Odszukał wzrokiem Isarę, by upewnić się, że zrozumiała polecenie i dopilnuje, by jej pododdział je wypełnił. Najbardziej efektywni w tej walce byli jako wsparcie dystansowe, poza tym Cerim nie chciał, by narażali się na niebezpieczeństwo bardziej, niż to było konieczne. Zwłaszcza lisołaczka. Piechota Carlsona była już wyszkolonym oddziałem, którzy dobrowolnie zdecydowali się poświęcić życie służbie krajowi. Ale wśród magów znajdowały się osoby niekoniecznie będące gotowe na taką ofiarę - na czele ze zmiennokształtną, która przecież wciąż znajdowała się tutaj wbrew własnej woli. Gdyby coś jej się przy tym stało… Cerim nie mógł dopuścić do siebie takiej myśli. Gdyby coś jej się stało, wziąłby całą winę na siebie. Jako oficer, stróż prawa i jako mężczyzna. Jednocześnie nie mógł zapominać o tym, że Isara notabene była żołnierzem, tak jak i wszyscy. Dowódca nie mógł patrzeć tylko na nią i przedkładać jej dobro ponad dobro całego oddziału; gdyby tak było, w ogóle nie wziąłby jej do tej bitwy. Miał nadzieję, że będzie umiała o siebie zadbać, tak jak zrobiła to pamiętnego ranka w ogrodzie tamtej rodziny…
         Odwrócił się w stronę potwora, uniósł katanę, dając sygnał podwładnym i rzucił się do ataku. Walka rozgorzała od nowa, aż nie wiadomo było kto z kim walczył; mimo wspólnego wroga, nekromanci i wojsko nadal usiłowali wytłuc się nawzajem. Na polanie zapanował chaos i pułkownik, usiłując nie dać się wciągnąć w jego wir, biegł w kierunku monstrum. Z bliska robiło jeszcze bardziej przerażające wrażenie; owo żyjące coś, co z daleka wyglądało jak poruszające się narośle, z bliska okazało się być… ludzkimi ciałami. Plątaniną kończyn i głów o twarzach ściągniętych grymasem cierpienia i strachu oraz ust, z których wydobywały się potępieńcze jęki i bełkotliwe wołanie o litość. Dreszcz obrzydzenia przebiegł przez plecy Cerima, a włoski na jego ciele stanęły dęba. Czy to byli ludzie, których ta bestia… wchłonęła? Czy oni żyli? Czy można ich było uratować? A może lepiej ukrócić ich cierpienie… Czy oni w ogóle odczuwają cokolwiek, czy przeraźliwie realistyczne emocje w ich głosach są tylko iluzją stworzoną przez monstrum?
         Nie, Cerim nie mógł się wahać. Jako człowiek (poniekąd), czuł litość. Jako oficer nie mógł sobie pozwolić na sentymenty. Bestia jest zagrożeniem dla ludu. Trzeba ją wyeliminować. Kropka. Nieważne jakim kosztem dla jego własnego sumienia.
         “Wybaczcie” - szepnął w myślach pułkownik, unosząc czubek katany by w rozpędzie wbić ją w bok potwora, kiedy…
         - Cerim…!
         Na dźwięk swego imienia zatrzymał się gwałtownie - i na ułamek sekundy stanęło także jego serce. Tego głosu nie słyszał już od bardzo dawna; teraz w jego umyśle odżyły wszystkie wspomnienia młodzieńczych lat i obraz osoby, którą kochał, a która odeszła zbyt szybko, by mógł się z tym pogodzić. Mężczyzna opuścił gardę; starał się trzymać broń przed sobą, ale jego ręce zaczęły się trząść, tak że trudno mu było nie upuścić katany. Rozszerzonymi oczami wypatrywał twarzy dziewczyny, której głos wołał do niego z zaświatów.
         I znalazł ją. Ale w niczym nie przypominała siostry, jaką pamiętał. Pamiętał ją cichą; smutną, ale spokojną. Teraz zaś znajoma twarz wyglądała obco, zdjęta lękiem, cierpieniem i grozą.
         - Cerim… Braciszku… Pomóż…
         Każde z tych słów wbiło się w duszę mężczyzny jak nóż. Carlson zapomniał o polu bitwy, zapomniał o piekle, jakie rozgrywało się wokół; znacznie bardziej bolesne rozgorzało w jego sercu. Upuścił katanę i upadł na kolana, nie mogąc utrzymać ciężaru swego ciała i uczuć. Drugi raz miał przed sobą siostrę - i drugi raz nie potrafił jej uratować. Czy w ogóle mógł? Czy to możliwe, że ona… żyła? Przez ten cały czas? Może gdyby wiedział jak, może mógłby… Może… A co jeśli Mere… Jeśli ona też…
         Nie zdołał dokończyć tej myśli. Poczuł przeszywający ból nad mostkiem. Podczas gdy Cerim zatracił się w swojej rozpaczy, jeden z nekromantów wykorzystał okazję, by zajść pułkownika od tyłu i przebić sztyletem jego tchawicę. Ciemna, półdemoniczna krew zaczęła wsiąkać w koszulę przy jego szyi, plamiąc czarny płaszcz. Carlson zamrugał oczami, oblicze siostry zniknęło wśród innych strasznych twarzy.
         - Miriam… - wyjąkał niewyraźnie, powodując silniejszy rozprysk krwi z dziury przy gardle. Sięgnął tam ręką, próbując zakryć ranę, ale nie był w stanie trzeźwo myśleć. Zwłaszcza gdy po chwili mgła zgęstniała jeszcze bardziej, by wedrzeć się do wszystkich zakamarków świadomości mężczyzny. Odgłosy walki zlały się w jednostajny, niepokojący szum, by za chwilę ucichnąć. Cerim poczuł się, jakby został wessany do czarnej dziury; jego ciało lewitowało gdzieś poza czasem i przestrzenią.
         “Czy tak wygląda śmierć?”, zastanawiał się przelotnie, zamknąwszy oczy.
         Lecz już kilka sekund później nadal czuł się żywy, a ból promieniujący od szyi dotkliwie go w tym utwierdzał. Pułkownik leżał na wznak w absolutnej ciszy, otoczony ciemnością; w tej ciemności jednak nie czaiła się groźba, jaka towarzyszyła mrocznym rytuałom nekromantów. Ci zniknęli. Podobnie jak wielka bestia…. I ludzie Carlsona. Czy wszyscy zginęli? Czy ich wszystkich zawiódł?
         - Damon…! - wycharczał, z wielkim trudem wydobywając z rannej krtani niezrozumiałe dźwięki.
         Spróbował się podnieść, ale przeszył go ból tak silny, że kompletnie pozbawił go zmysłów. Nie widział nic. Nie słyszał nikogo. Nie wiedział, co stało się z jego oddziałem. Dręczony poczuciem niespełnionego obowiązku, chciał przetoczyć się na brzuch, by móc czołgać się w ściółce, szukając ocalałych. Lecz nawet na to zabrakło mu sił.
         - Isara…
         Miał nadzieję, że przeżyła i jest bezpieczna razem z pozostałymi. I że kiedy on wykrwawi się gdzieś na odludziu, lisołaczka zdoła ostrzec wojsko i zapewnić bezpieczeństwo Ekradończykom. Inaczej Cerim osobiście będzie winny śmierci setek niewinnych istnień. Nie chciał umierać z takim brzemieniem. Mimo to, nie potrafił walczyć z niemocą, która powoli ogarniała całe jego ciało. Ręce i nogi były jakby obce, klatka piersiowa nie chciała się unosić i tylko krew wciąż wypływała z paskudnej rany, która, pomimo ponadprzeciętnych zdolności regeneracyjnych mężczyzny, nie chciała się zabliźnić. Jego myśli stawały się coraz cięższe, umykając świadomości Cerima.
         Pozwolił opaść zmęczonym powiekom, szykując się na spotkanie z kobietami, które dawno utracił.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Cały świat zdawał się utracić wszystkie barwy. Odcień zachodzącego słońca kojarzył się teraz z krwią i ludzkimi organami, które odnajdywały drogę ucieczki z ciał zamordowanych wrogów, straconych przyjaciół. Zieleń traw całkowicie pochłonął odór śmierci i przyprawił o niezwykle zgniły kolor. Niebo zdawało się wypuszczać całą szarość, jaką kiedykolwiek pochłonęło w pochmurne dni. Blask błyskawic zbladł, próbując nadać scenerii nieco światła, może nawet nadziei.
Jednak cała nadzieja zniknęła w momencie, w którym Isara przestała dostrzegać Cerima na polu bitwy. W umyśle lisołaczki ciągle odbijały się jego rozkazy, doprawione tonem, który mówił, że nikomu nie wolno zginąć. Nikomu. “Tobie również, pułkowniku”, pomyślała z determinacją kobieta. Obiecała sobie, że nikt tej nocy nie umrze i ona osobiście tego dopilnuje.
        - Isaro! - Lisołaczka zauważyła swoją podopieczną dopiero w chwili, w której ta prawdopodobnie po raz któryś próbowała zwrócić jej uwagę. Białowłosa natychmiast zwróciła się w jej stronę, upewniając się, że pozostali magowie mogą sobie poradzić z kontrolowaniem burzy.
        - Co się dzieje, Toira? - zapytała Isara, jednak szybko skarciła się za jakiekolwiek późniejsze westchnienie. Odór zgnilizny był tak silny, że niemal paraliżował wszystkie zmysły zmiennokształtnej.
        - Ja… Ja chyba wiem… Wiem, co można zrobić z tym monstrum.

        Nie minęło sporo czasu, jak plan był już gotowy. Niestety, nie było wystarczająco czasu na przekazanie go wszystkim magom - zatem Isara, Toira oraz jej siostra musiały działać same. Na dodatek miały zaledwie jeden procent szans na powodzenie, ponieważ sięgały po magię, z którą miały do czynienia tylko w bibliotece - czytając o niej w odpowiednich książkach.
        - Chronić oddział! - wykrzyczała lisołaczka, wydając jedne z ostatnich rozkazów w tej bitwie swoim podopiecznym. - Skupić wszystkie błyskawice na monstrum! Zwłaszcza na jego mackach!

        Błyski tylko utwierdziły Isarę w przekonaniu, że cały oddział wysłuchał jej rozkazów. Nie była przyzwyczajona do wydawania takowych, co również odbijało się w tej chwili; razem z Toirą musiały ruszyć na pole bitwy. Zmiennokształtna nigdy nie była stworzona do walki zespołowej, nawet w takiej sytuacji lepiej się czuła, działając indywidualnie. Wiedziała, że plan może się nie powieść i że wszystko może się skończyć w oka mgnieniu; jej nadzieje, jej życie, dwór…
Lisołaczka zmaterializowała kosę. Musiała chronić Toirę, kiedy ta podbiegała do kolejnych ledwo żyjących nekromantów. Młodej wojowniczce pomagała również jej siostra, Ymir. Do zadań zmiennokształtnej należało tylko proste, precyzyjne przecinanie ciał nekromantów - płytkie, jak nakazała Toira. Musieli jeszcze żyć. W tym samym czasie Wielkie Gunwo pożerało nie tylko żywe istoty - chociaż to ich wyłapywało w pierwszej kolejności - ale również zwłoki. Kiedy nie mógł pożreć nic przez dłuższy czas (magowie spisywali się świetnie odcinając mu macki, którymi oplatał nieszczęśników), przerzucał się na łatwo dostępne pożywienie. Isara myślała, że póki bestia morduje, będzie żyć, lecz teraz całą teorię szlag trafił; on po prostu jadł. Potrzebował mięsa, aby móc utrzymać tę niewyobrażalnie przerażającą formę.
        - Gotowe! - krzyknęła Ymir. Isara momentalnie zrozumiała znak i zaczęła biec w kierunku monstrum jak dzika. Musiała unikać piorunów, musiała znaleźć się tam jak najszybciej - inaczej będzie po nich. Lisołaczka w jednej chwili wystrzeliła w górę, napędzana myślą o możliwej wygranej.
Aż jedna z macek nie chwyciła jej za kostkę.
        W tej sekundzie Isara poczuła się naprawdę bezbronna, o przerażeniu nawet nie wspominając. O ile całe swoje życie kobieta uchodziła za niesamowicie bladolicą, tak teraz musiała wyglądać jak śmierć, która malowała wyraz jej twarzy. Odór zgnilizny jeszcze nigdy nie był tak mocny; zdawało się wręcz, że cały opanował ciało lisicy. Wzrok kobiety mimowolnie uciekł od wijących się rąk i nóg, które wystawały z tułowia bestii i próbowały jej dosięgnąć, gdy jej bezwładne ciało było wznoszone do paszczy potwora. Była jednocześnie na czas, jednocześnie za wcześnie. Gdy ponownie odwróciła wzrok od potwora, dostrzegła coś, czego wolałaby nigdy w życiu nie ujrzeć.
        Oczy były bezwiedne, puste. Patrzyły w nicość. Ciało bezwładne, dłonie jakby szukające pomocy, która nie nadeszła. Odcień zachodu słońca w okolicach szyi. Ten kolor nigdy nie wydawał się taki smutny jak w tej chwili. Isara pragnęła wymazać z pamięci taki widok pułkownika, ale w tym momencie to było jedyne, o czym potrafiła myśleć.
        - Ce… - wychrypiała. Szarość stała się jeszcze bardziej szara, zieleń bardziej zgniła, a czerwień obok Cerima zdawała się jedynym kolorem, jaki można było wyłapać w całej scenerii. Isara chciała krzyczeć, ale nie mogła. Chciała płakać, ale nie była w stanie. Wznoszona do paszczy Wielkiego Gunwa czuła się tylko bardziej bezwładna.
        Z tego letargu wyrwał ją plan, który ustaliła razem z Toirą. Najlepszy mag umysłu w oddziale Isary, Ymir, musiał tylko znaleźć odpowiedniego nekromantę, który zna sposób zatrzymania Wielkiego Gunwa, a później przekazać odpowiednie zaklęcie lisołaczce. Z racji, że była to dziedzina śmierci, istniała duża szansa, że się nie powiedzie, ale warto było spróbować. W jednej chwili w umyśle Isary pojawiło się to, co trzeba zrobić. Kiedy potwór już wypuścił ją z objęć, aby wpadła do jego paszczy, kobieta momentalnie wbiła kosę w jedno z jego czerwonych ślepi. Następnie wyszeptała coś, czego sama nie była w stanie usłyszeć. Isara nie była pewna, czy to przez odgłosy bitwy, trwającą burzę czy narastający w jej sercu żal. Wszystko zdawało się pójść po jej myśli, gdyby nie drobny szczegół. Bestia znieruchomiała. Jedna z jej macek urosła. Następnie oko. Później jedna z twarzy. I wtedy już wszyscy zrozumieli, że monstrum szykuje się do swojej spektakularnej śmierci - ale zamierza zabrać ich wszystkich ogromnym wybuchem.
        Isara razem z jedną z błyskawic znalazła się z powrotem na ziemi. Bolało ją kolano, bolała ją głowa, a dudnienie, które wydawało się odliczać ich czas, było nie do zniesienia. Gdy tylko kobieta znalazła równowagę, rozejrzała się po polu bitwy i zrozumiała, że nekromanci zniknęli, a pozostali żołnierze spoglądają z przerażeniem na potwora. Ona sama myślała, jak się zdawało, za długo.
        - Uciekać - oznajmiła, lecz dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że nikt jej nie słyszał. - Uciekać! Uciekać! Odwrót, już! - wypowiadała te słowa coraz głośniej, samej zaś kierując się w stronę masakry, którą dostrzegła wcześniej. Jej obolałe nogi same prowadziły ją w miejsce, gdzie leżał Cerim. Damon dotarł tam sekundę wcześniej i spróbował podnieść pułkownika, natomiast Isara, gdy tylko dobiegła, zarzuciła sobie ramię mężczyzny na szyję i razem z żołnierzem zaczęli uciekać. Oddział magów miał to bardzo ułatwione, z racji na to, że od samego początku utrzymywali dystans. Isara nawet nie wiedziała, kiedy nastąpił wybuch, lecz ten moment zdawał się trwać całą wieczność.
Obiecała sobie jedno: nie puści Carlsona.

***

        To, że obiła się o drzewo, to jedno. Dźwięk, który rozległ się w jej głowie, był nie do zniesienia. Isara oparła się o ziemię, drugą ręką zaś mocniej objęła ramię pułkownika. Dopiero gdy upewniła się, że nic mu nie jest - poniekąd - uklękła. Usta lisołaczki poruszały się i wypowiadały pewne słowa, których sama nie była w stanie usłyszeć. Pisk w jej głowie był okropny. Isara próbowała zakryć uszy, żeby żaden dźwięk już do niej nie doszedł, lecz poczuła wszechogarniający ból. Jej uszy krwawiły. Taki wybuch był niebezpieczny dla kogoś z tak rozwiniętym słuchem.
Isara nie myślała długo, co z nią. Rozejrzała się w poszukiwaniu… czegokolwiek.
        - ...erim - usłyszała nagle. To był jej własny głos. Nieznośny dźwięk zaczął powoli ustępować, pozwalając pozostałym odgłosom natury dotrzeć do niej. Następnie kobieta wyłapała jęki. Żołnierze!
Zaczęła działać tak szybko, jakby była maszyną. Gdy podbiegł do niej Javier, już wiedziała, że chociaż jednemu podopiecznemu nic się nie stało. Chociaż jednemu.
        - Gdzie reszta? - zapytała lisica, lecz widząc wahanie mężczyzny, dodała szybko: - Znajdź jak najwięcej ocalałych. Sprowadź ich jak najbliżej mnie.
Skoro mógł biec, mógł jej pomóc. Isara nie zwracała uwagi w tej chwili na żadne swoje rany - a mało ich nie było - ponieważ musiała zająć się Cerimem. I pozostałymi. Javier spisał się bardzo dobrze: poinformował lisicę, że wielu żołnierzy zdołało uciec od miejsca eksplozji i tylko nieliczni są ranni. Isara opuściła uszy, słysząc o stratach. A tym bardziej nie mogła znieść widoku Ymir, która łkała za swoją siostrą. Toira nie przeżyła akcji.
        Około pięć osób wymagało pomocy. Lisołaczka nie była medykiem - mogła jedynie załagodzić ich cierpienie znalezionymi ziołami, lecz w większości pokazywała Damonowi i Javierowi, jakich roślin mają szukać i jak ich użyć. Kobieta zaś wzięła na swoje barki ocalenie życia pułkownika.
        Kiedy tylko zobaczyła, że Cerim ledwo - ale jednak! - oddycha, momentalnie, jakby dostała zastrzyku adrenaliny, przystąpiła do działania. Pierwsze było najgorsze: musiała zasklepić rany. W tym niezbędna jej była pomoc Ymir. Podopieczna ułożyła jedną dłoń na skroni pułkownika, drugą na skroni Isary. Dzięki temu połowę bólu, jaki poczuje mężczyzna, mógł zostać przeniesiony i niemal zniwelowany. Cerim nie obudzi się w bólu, nie dozna żadnego szoku. Później, za pomocą magii ognia, lisica zasklepiła ranę. Znalazła odpowiednie zioła, strzępkami tkaniny ze swojej i tak już zniszczonej sukni zrobiła prowizoryczny opatrunek.
Najgorsze dopiero przed nią. Musiała poczekać.
        W trakcie trwania całej akcji ratunkowej przewinęły się liczne rozmowy, słowa, raporty, które kierowano właśnie do niej lub do Damona. Nie było śladu ani po potworze, ani po nekromantach. Zdawało się, że zwyciężyli i jednocześnie ponieśli klęskę. Ludzie, którzy wymagali pomocy medycznej, mają ogromne szanse przeżycia.
Lecz do Isary długo nie docierały żadne słowa. Rozumiała informacje, jakie jej przekazywano. Tylko tyle.

        Minęły długie godziny, zanim ktoś ponownie przyszedł do lisołaczki. Javier oraz Ymir spisali się naprawdę dobrze, pomagając w ogarnięciu całej sytuacji po wybuchu. Podopieczna białowłosej była w stanie określić, ile osób zmarło, jednak i to zostało w połowie zignorowane przez kobietę. Isara siedziała koło Cerima, wypatrując, czy oddycha.
        - Pułkownik jest w stanie krytycznym. Jak z resztą? - zapytała w końcu. Martwiła się o każdą powierzoną jej opiece osobę. Nie mogła spojrzeć w oczy Ymir, więc wbiła wzrok w Javiera.
        - Poza jednym z żołnierzy, wszyscy dadzą radę dotrzeć na dwór. Tam zajmą się nimi medycy - oznajmił mężczyzna spokojnie, jednak w jego głosie można było wyczuć pewnego rodzaju determinację. - Czy z pułkownikiem wszystko będzie w porządku…? - Cień niepewności wkradł się do głosu podopiecznego Isary. Kobieta zacisnęła wargi.
        - Trzeba poczekać, aż się obudzi - odparła. - Nie możemy go przenieść bez wozu. Nie wiem, jak wygląda faktyczny stan organów wewnętrznych.
        - Co powinniśmy zatem zrobić? - odezwała się Ymir. Lisołaczka spojrzała na nią. Nie sądziła, że dojdzie do tego momentu, kiedy to białowłosa będzie osobą decyzyjną. Dopiero w momencie, w którym podniosła głowę, zobaczyła również Damona, który zdawał się czekać na jej kolejne polecenia. To tym bardziej zabolało lisicę; nie była ich pułkownikiem. Nie była kimś, na kim można polegać. Przez jej lekkomyślny plan nastąpił wybuch. Mogli wszyscy zginąć.
        - Najbezpieczniej będzie zabrać wszystkich do zamku lub pobliskiej wsi, do miasta. Do cywilizacji. Tam zajmą się nimi ludzie. Ja zostanę i będę pilnować pułkownika, dopóki się nie obudzi. Jeśli nie wrócimy do dwóch dni, przyślecie pomoc. - Słowa, które wypowiadała, zdawały się ledwo opuszczać jej gardło. Javier uznał się odpowiedzialnym za przekazanie tych poleceń całej reszcie. Wszyscy bez słowa sprzeciwu przystali na ten plan i ci, którzy byli bardziej sprawni, pomagali słabszym. W ten sposób wszyscy zaczęli odchodzić. Gdy Isara myślała, że już jest sama, niespodziewanie usłyszała słowa Damona:
        - Czekam na was.

        Cisza narastała. Lisołaczka coraz bardziej nie mogła tego znieść. Długo po odejściu ocalałych siedziała skulona przy Cerimie, niemalże modląc się, żeby przeżył. W końcu niebo z szarego zrobiło się ciemnogranatowe, a ona odczuwała coraz większy chłód. Zmusiła się, żeby wstać i rozpalić ognisko. W lesie czuła się jak w domu. Wiedziała, że żadne leśne zwierzę nie odważy się zaatakować lisołaka. O ile wiedziało, że to lisołak.
        Isara ponownie usiadła obok Cerima i spojrzała na jego twarz; w jednej sekundzie naszły ją wspomnienia jego pustych oczu, jakby już był martwy. Kobieta potrząsnęła głową, nie mogąc znieść tych myśli. Ból, jaki poczuła w tym momencie, zawładnął całym jej ciałem. Dopiero po tym zrozumiała, że patrzyła się na mężczyznę zbyt długo. Westchnęła. “Musisz go ogrzać”, pomyślała nagle. “Wyziębi się w tym tempie”. Isara uklęknęła obok i kilka sekund później już zdawało się, że nikogo nie ma przy bezbronnym pułkowniku. Z szat Isary wyłonił się jednak śnieżnobiały lisek - nieco większy niż normalny przedstawiciel tegoż gatunku. Zwierzę chwyciło w pyszczek suknię (a raczej to, co z niej pozostało) lisołaczki i przykryło nią mężczyznę. Niestety, materiału nie wystarczyło, dlatego też Isara ułożyła się blisko Cerima - łbem leżąc mu na przedramieniu, ogonem zaś przykryła jego tułów. Starała się cały ten czas czuwać i nie pozwolić sobie na sen mimo ogromnego zmęczenia.
        ”Nie wolno ci umrzeć”, przeszło jej przez myśl. ”To rozkaz”.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Ciemność.
         Stopniowo zawładnęła całym światem pułkownika. Nie widział biegających w popłochu ludzi ani później gorączkowo krzątających się po placu bitwy podwładnych. Nie słyszał huku, krzyków i nawoływań. Ani swojego imienia z ust dwojga najbliższych osób. Nie czuł tego, jak Damon z Isarą przenieśli go w bezpieczne miejsce. Nie czuł zimna ani nawet bólu. Istniał tylko mrok, gęsty i niczym nieprzenikniony. Stał się wszystkim: wizją, dźwiękiem, dotykiem i smakiem. Oddzielał Cerima od świata żywych niczym kokon pajęczej sieci, sam pająk zaś z wolna tkał coraz to nowe warstwy wokół ciała mężczyzny. Nie śpieszył się. W końcu miał cały czas na świecie.
         Zdawało się, że mijała cała wieczność… A może to były zaledwie ułamki sekund? Cerim nie wiedział. Zresztą, to było bez znaczenia. Tutaj, w otchłani nicości, wszystko było bez znaczenia.
         A jednak… coś w tej nicości zaczęło się zmieniać. Z początku była to subtelna zmiana, niemal niewyczuwalna dla świadomości człowieka. Pierwszy zauważył ją pająk, poczuwszy delikatne jak babie lato wibracje. Jego szczękoczułki poruszyły się niepewnie, przerwał oplatanie sieci wokół swej ofiary. Spojrzał na nią czterema parami oczu, przestąpił z nogi na nogę i niechętnie zszedł z kokonu, by po chwili rozpłynąć się w niezmierzonej czerni.
         To jeszcze nie był jego czas.
         Wibracje tymczasem przybrały na sile, tak że sam Cerim mógł je już odczuć. A raczej usłyszeć. Cichuteńki, miękki szept, dochodzący gdzieś z granicy bytu i niebytu. Powoli przybierał na sile i przenikał zmysły pułkownika jak pierwsze promienie słońca po długiej zimie. Tak ciepły... Tak przyjemny…
         Mężczyzna szarpnął się gwałtownie.
         “Odejdź ode mnie!, zawołał bezgłośnie. Zasłużyłem na ten los. Zawiodłem ich wszystkich.
         I nie miał na myśli tylko swoich żołnierzy.
         - Nie czuję się zawiedziona - odpowiedział mu pogodny ton.
         Ten głos…!
         Cerim powoli odwrócił głowę.
         - Kopę lat, braciszku. - Białowłosa dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
         Odziana w zwiewną sukienkę, siedziała na huśtawce w ogrodzie. Cerim rozpoznawał ten ogród. To była jego maleńka posiadłość w Szepczącym Lesie; domek, w którym spędzili z Miriam najszczęśliwsze lata dzieciństwa. Niemal bajkowe miejsce, w którym Cerim nie odważył się pojawić od śmierci żony, ze względu na zbyt wiele pięknych wspomnień, które teraz sprawiały ból. Wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętał. W samym sercu malowniczego zagajnika, nieopodal strumienia, otoczona zarośniętym ogrodem, w którym niezliczone gatunki ozdobnych roślin dbały same o siebie, stała drewniana chatka z werandą. Pułkownik dałby sobie głowę uciąć, że gdyby wszedł do środka, zobaczyłby te same zasłonki w kwiatki, ten sam kominek, nad którym wisiał portret ich matki.
         - Lubię tu wracać myślami - odezwała się Miriam. Jej twarz przybrał wyraz nostalgii. - Wyobrażam sobie, jak siedzimy razem na sofie i pijemy herbatę, a w kominku wesoło trzaska ogień. Żadnego mroku. Żadnych koszmarów…
         Wydawała się tak realna… Ale to przecież niemożliwe. Miriam zmarła prawie dwie dekady temu. Chyba że…
         - Czy ja nie żyję? - W głosie Cerima nie było strachu. Ani ciekawości. Jedynie żal.
         - Jesteś bardzo bliski tego stanu - przyznała jego siostra. - To dlatego mam szansę nawiązać z tobą kontakt. Cieszę się, że mogę cię zobaczyć, ale wolałabym, żebyś nie zapuszczał się na granicę śmierci. Mam nadzieję, że twoi przyjaciele sprowadzą cię z powrotem do siebie, ale zanim to nastąpi, możemy wykorzystać ten czas na rozmowę. Bardzo mi tego brakowało, braciszku.
         - Czy tam na dole… Monstrum… Twoja twarz…
         Miriam machnęła ręką.
         - Nie mam pojęcia, co to za paskudztwo, ale na pewno nie było to mną. Ja, jak możesz zauważyć, jestem tutaj i mam się całkiem nieźle.
         - … A mama? Mere? Co z nimi? Mam tak… tak wiele pytań.
         - Chciałabym móc na nie odpowiedzieć. - Dziewczyna spochmurniała, blask w jej jasnobłękitnych oczach przygasł. - Widzę jak cierpisz, szukając prawdy, ale ja nie znam jej. Wybacz mi.
         - Jak…
         - Kiedy umierałam, moja dusza się rozpadła. Nasza mama i twoja żona są zapewne po drugiej stronie. Ale ja nie mam tam wstępu - Miriam uśmiechnęła się smutno. - Błąkam się tutaj, między światem żywych i światem zmarłych, nie należąc ani do jednego, ani do drugiego i nie mogąc wejść do żadnego z nich… Nie jest to takie złe - dodała szybko, widząc łzy, wzbierające w oczach Cerima. - Spotykam wielu niedobitków, takich jak ty, i ucinam sobie z nimi pogawędki. Wchodzę do ich przedśmiertnych urojeń. To całkiem ciekawe. Nie nudzę się. I nie cierpię. A może kiedyś spotkam kogoś takiego jak ja i będziemy razem przemierzać to dziwne międzyświecie, kto wie…?
         - Zostanę z tobą - oświadczył Cerim stanowczo.
         Miriam pokręciła głową.
         - To nie zależy od ciebie.
         - Nie chcę już więcej… - mężczyzna urwał.
         - Czego?
         - Niczego. Nie mogłem uratować mamy. Nie potrafiłem pomóc tobie i nie było mnie przy tobie, gdy odeszłaś. Nie potrafiłem ocalić Mere. Ani Isary. Ani wszystkich pozostałych. Nie ma ze mnie żadnego pożytku na tamtym świecie, ale nie jestem gotowy, żeby w tym drugim stanąć naprzeciw wszystkich tych ludzi, którym pozwoliłem umrzeć. Nie jestem w stanie spojrzeć im w oczy. Nie chcę już dłużej walczyć. Chcę zostać tu z tobą, Miriam. Tak bardzo tęskniłem…
Podeszła do niego i przylgnęła do niego. Zamknął ją w objęciach, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pozwalając sobie na płacz przy drugiej osobie. Wyrwał się z jego piersi; głośny, przepełniony żalem, zupełnie nieelegancki szloch.
         - Tak bardzo cię przepraszam…
         Ujęła jego twarz w dłonie i obdarzyła go najcieplejszym ze swych uśmiechów.
         - Moje życie było niekończącym się pasmem cierpienia - powiedziała. - Ty sprawiłeś, że było ono znośne. Nigdy ci tego nie zapomnę. Dziękuję.
         Ostatnie słowo sprawiło, że coś w Cerimie pękło. Zatracił się w strumieniu łez i w cieple, jakie dawała mu obecność jego bliźniaczki. I w kołysance, której cicha melodia dobiegała z jej ust, a którą w dzieciństwie to on śpiewał jej, kiedy nie mogła zasnąć, dręczona koszmarami. Stali tak dość długo, aż dziewczyna odsunęła się nieco i otarła łzy z twarzy brata.
         - Myślę, że najlepiej dla ciebie będzie, jeśli wrócisz - powiedziała łagodnie. - Masz jeszcze tyle do zrobienia, pułkowniku. Miałeś znaleźć mordercę żony. I wychować swoich podwładnych na ludzi. I zaopiekować się Isarą… Jesteś najbardziej honorowym człowiekiem, jakiego znam. Wiem, że dotrzymasz swoich obietnic, choćbyś wrócił z wrót śmierci.
         Głos Miriam stopniowo stawał się coraz cichszy, a jej obecność w ramionach Cerima - coraz mniej namacalna.
         - Co się dzieje? Dlaczego znikasz?
         - To ty odchodzisz. Wygląda na to, że twoje ciało jeszcze sobie ciebie nie odpuściło.
         - Miriam…
         - Wszystko jest dobrze. Jeszcze się na pewno spotkamy co najmniej raz. Ale zrób coś dla mnie i nie wracaj tu zbyt szybko.
         - Miriam…
         - Nie smęć. Żyj dalej, tak, aby niczego nie żałować.
         - Kocham cię.
         - Też cię kocham, braciszku.

         Obraz leśnej chatki, wraz z wypełniającą go feerią barw, zmieszał się wszechciemnością w nieskończony chaos. Świadomość Cerima pokonała sekundy i wieki, nieokreślone odległości, aż wróciła tam, skąd przyszła.

         Ból.
         Był pierwszym, co przebiło się przez mgłę nieprzytomności. Silny ból w dolnej części szyi, promieniujący aż do piersi. Ale pierś ta poruszała się w rytmicznym oddechu. A serce biło, nieustannie pompując krew do zdrętwiałych kończyn, w których powoli wracało czucie.
         Cerim żył.
         Czuł to w tym właśnie bólu. W bliskości ziemi, rozciągającej się pod jego plecami. W zapachu lasu, połączonym z wonią dymu i metalicznym posmakiem krwi w ustach.
         W ciepłym ciężarze, uciskającym jego ramię.
         Chciał unieść głowę, by sprawdzić, czym był ów nieznany ciężar, lecz kiedy napiął mięśnie szyi, jego ciało przeszedł ból tak nagły i silny, iż niemal na powrót pozbawił pułkownika przytomności. Na ruszanie głową nie było więc szans. Nie zdołał zobaczyć, co leżało na jego ramieniu, mógł jednak posłużyć się innymi zmysłami. Powoli, jakby na nowo ucząc się swojego ciała, uniósł drugą rękę, by wspomóc się dotykiem. Natrafił na coś miękkiego. Przesunął po tym dłonią… Futro?
         Gdy Cerim zdał sobie sprawę, czego - a właściwie: kogo - dotyka, jego ręka zamarła w pół ruchu, a serce na moment zgubiło rytm. Otworzył szeroko oczy, widząc jedynie korony drzew i chylące się ku zmierzchowi niebo.
         Isara…
         Była przy nim. Ogrzewało jego ciało własnym, by nie wychłodził się zanadto po utracie krwi. Odkąd wrócił z wrót śmierci, jego półdemoniczne zdolności regeneracyjne zaczęły działać i Cerim w stosunkowo niedługim czasie sam dojdzie do siebie, ale Isara nie mogła tego wiedzieć. Próbowała go ratować, tak jak umiała. Tak samo jak on próbował uratować wszystkich innych. Nie zawsze z sukcesem, ale przecież najważniejsze było to, że się starał…
         “Dziękuję”.
         To jedno słowo wypowiedziane przez Miriam rozbrzmiewało w jego umyśle. To jedno słowo zmieniało wszystko. Było niczym krople deszczu na nieugaszony płomień wyrzutów sumienia, który od lat trawił duszę nieszczęśliwego mężczyzny. Jego działania nie były bezcelowe. Ktoś naprawdę doceniał jego nierówną walkę z przeciwnościami losu, którym nie był w stanie stawić czoła w pojedynkę. I choć ciężar cierpienia na jego sercu niewiele zelżał, Cerim zrozumiał, że dźwiganie go miało sens. Dopóki istniało coś, na czym mu zależało, dopóki miał cel, do którego dążył, pułkownik musiał żyć. I musiał być silny.
         Pomści żonę. Wychowa podwładnych na ludzi. I zaopiekuje się Isarą… która w tej chwili opiekowała się nim. Nie musiała tego robić. Ba, nie powinna tego robić. Zapewne więcej ludzi potrzebowało teraz jej pomocy. Być może ona sama potrzebowała czyjejś pomocy. A jednak została tu. Cerim poruszył dłonią, delikatnie gładząc jedwabiste futerko.
         - Dź…k…
         Chciał wyrazić wdzięczność. Ale rana na gardle nie pozwoliła mu wydobyć z siebie więcej niż zdławione spółgłoski. Westchnął przez nos, zamknął oczy i pozwolił sobie na chwilę spokoju. Zaraz wstanie, zorientuje się w sytuacji i pospieszy wypełniać swoje obowiązki. Ale jeszcze nie teraz.
         Jeszcze choć minutę wytchnienia.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara tkwiła świadomością połowicznie na jawie, połowicznie we śnie. Błądziła między jednym dniem a poprzednim, jeszcze poprzednim, następnym, obecnym, aż w końcu całkowicie pomyliła rzeczywistość ze snem. "Nie możesz zasnąć", powtarzała jej podświadomość - "musisz pilnować Cerima". Czy z wszystko z nim w porządku? "Sprawdź", krzyczał wewnętrzny głos kobiety, lecz ciało odmówiło posłuszeństwa. Isara była obolała i wykończona, prawdopodobnie sama potrzebowała drobnej pomocy medycznej. Jednakże nie mogła zostawić pułkownika, będącego niemal na krańcu spotkania swojej zmarłej żony.
        Myśl, która nawiedziła głowę lisołaczki, skutecznie ją obudziła. Od tej pory Isara leżała na przedramieniu Cerima, patrząc w nicość. Zmiennokształtna przypomniała sobie wzrok mężczyzny, gdy dostrzegła go, upadającego przed wrogiem. On się poddał. Przez ułamek sekundy wyglądał tak, jakby spełnił się jego największy koszmar i jednocześnie najskrytsze marzenie. Jasnowłosa dopiero teraz zrozumiała, co mógł wtedy myśleć. Chciał ujrzeć ukochaną. Łza, która spłynęła po pyszczku Isary, utwierdziła ją w przekonaniu, że dokładnie tego pragnął pułkownik, a ona samolubnie odbierała mu tę możliwość. Zmiennokształtna zawdzięczała mu wiele, a pragnęła jeszcze więcej od niego dostać. Przymknęła oczy, starając się przepędzić okrutne myśli. Przyszło jej to zdecydowanie z ogromną łatwością, kiedy żołądek zaśpiewał serenadę do siedmiu najświętszych o najtreściwszy obiad w całej Alaranii. Dodatkowo lisołaczka miała jeszcze jeden bodziec w postaci głosu, który usłyszała sekundę po swoim zawstydzającym koncercie głodu. Cerim się budził! Prasmoku, będzie żyć! Gdyby tylko nie fakt, że Isara zdawała sobie sprawę, iż jej ogon ogrzewa tułów mężczyzny, machałaby nim jak szalona, zapewniając swojemu pułkownikowi przy okazji kilka plaskaczy. On żyje! To było najważniejsze do czasu, aż Isara nie poczuła dłoni Cerima, głaszczącej jej lisią formę. Wtedy wszystkie zmysły zmiennokształtnej skupiły się na jego ręce - wszystkimi nerwami kobieta próbowała zapamiętać to błogie uczucie.
        Była naprawdę samolubna, ale tak bardzo chciała, żeby nie przestawał. Isara jednak oprzytomniała, albowiem skoro Cerim odzyskał w połowie świadomość, musiała się nim odpowiednio zaopiekować. Podniosła się zatem, pozostawiając mu swoją suknię jako prowizoryczny koc (w końcu zbliżała się noc, a takowa może być zimna), a następnie pobiegła na łowy. W lesie czuła się swobodnie - to był jej teren, miejsce, w którym nigdy nie czuła się odtrącona ze względu na swój unikatowy wygląd. Nie odbiegła za daleko, lecz również nie mogła zostać zbyt blisko, ponieważ zwierzęta zapewne już wyczuły potencjalne zagrożenie w postaci człowieka na ich terenie. Isarze udało się upolować nie za wielkiego, ale też nie za małych rozmiarów królika. Cerim zapewne będzie głodny po bitwie, o posileniu się po stanie niemalże śmiertelnym już nie mówiąc. A i również lisołaczka nie chciała, aby słyszał jej wołanie o jedzenie, którego nijak nie mogła powstrzymać.

        Gdy wróciła do mężczyzny, upewniła się, że delikatnie drzemie. I dobrze, potrzebował teraz czasu na regenerację. Później będą mogli ruszyć do miasta i tam zapewne Cerim odzyska w pełni swoje zdrowie. Ciekawe, czy będzie w stanie mówić… zastanawiała się Isara. W końcu jego gardło było porządnie pokiereszowane.
        Zmiennokształtna ponownie upewniła się, że oczy pułkownika są zamknięte i raczej nie znajdzie on powodu, aby przerwać sobie ten błogi sen, a następnie ponownie przybrała formę człowieka, pozostawiając mu swoje ubranie jako koc. Lisica zarumieniła się delikatnie, lecz wiedziała, że aby móc się ubrać, musi jakoś ogrzać mężczyznę - a nie mogła wiecznie siedzieć w mało praktycznej lisiej formie. Z chrustu i gałęzi prędko rozpaliła ognisko, aby następnie przybrać zwierzęcą postać - za długo latać naga przeto nie mogła - i zabrała swoją suknię z powrotem. Ubranie założyła kawałek dalej, by mieć całkowitą pewność, że pułkownik akurat się nie obudzi. Wtem ustawiła królicze mięso nieopodal ogniska, aby to powoli się upiekło, i usiadła obok Cerima. Słońce zdążyło już zniknąć z nieba, a jedyną ochronę przed zimnem i ciemnością stanowił ogień. Isara odetchnęła cicho, spoglądając na pułkownika. Wyglądał, jakby spał, aczkolwiek lisica musiała przyznać, że wydawał się czuwać nawet przez sen. Uśmiechnęła się delikatnie. Przez chwilę zapragnęła nawiązać z nim jakikolwiek kontakt fizyczny - ułożyć dłoń na ramieniu, chwycić za rękę, położyć się w lisiej postaci jak wcześniej - lecz szybko wybiła sobie ten pomysł z głowy. Nie pozwalaj sobie za dużo, upomniała się. Jest jego podwładną, która chroni dowódcę od okrutnego losu - taka jest jej misja.
Lisołaczka objęła ramionami kolana i skuliła się. Tak bardzo nie mogła doczekać się momentu, aż Cerim ponownie otworzy oczy, jednocześnie zdając sobie sprawę, jak bardzo potrzebował odpoczynku. Chciała mu jeszcze jakoś ulżyć w bólu, który zapewne mu towarzyszył od tego chwilowego oprzytomnienia, lecz jasnowłosa nie znała się na żadnej leczniczej magii. Mogła tylko siedzieć i wyczekiwać.
        W momencie, w którym właśnie tak rozmyślała, bezwiednie zaczęła nucić starą piosenkę, znaną jej z rodzinnej wioski. Kołysankę o różnorodności tego świata i o pięknie z nią związanym. Kołysanka przypomniała się lisołaczce z różnych powodów: kobieta nie mogła siedzieć bezczynnie, a także pragnęła nadać sytuacji jak najwięcej spokoju. Cerim może się ocknąć przestraszony swoim stanem, może nadal go okropnie boleć, a ukojenie jego układu nerwowego za pomocą piosenki wydawał się najmniej impertynencką formą uspokojenia go. Zmiennokształtna jednak nie była pewna, czy tym samym nie próbuje sama siebie zapewnić, że nic mu nie będzie. Musi przecież przeżyć. I zjeść tego królika, którego specjalnie dlań upolowała.
Jeszcze trochę Isara pobędzie samolubna i utrzyma go przy życiu za wszelką cenę. Jeszcze trochę czasu, Prasmoku, pozwól jej spędzić z Cerimem.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Koszmary dręczyły pułkownika, zarówno na jawie, jak i we śnie.
         Rzadko pamiętał treść tych drugich, jednak po przebudzeniu odczuwał ciągnącą się od podświadomości nitkę przykrych uczuć. Nie potrafił jej zerwać. Lęk, utrata, rozpacz, samotność. Gdziekolwiek by nie poszedł, snuły się za nim, jak sznurek z nieskończonego kłębka. Czasem Cerim miewał wrażenie, że oplótł się on wokół jego kończyn i steruje nim, niczym pozbawioną własnych sił marionetką, czasem zaś ów sznur zaciskał się, krępując ruchy mężczyzny, który im bardziej się szamotał, tym mocniej wikłał się w ten nieszczęsny kołtun. Bronił się z całych sił przed uznaniem faktu, że sam nie jest w stanie się uwolnić. Przecież nie mógł się poddać. Ani, tym bardziej, zrzucić tego ciężaru na cudze barki. Nie mógł. Za żadne skarby świata. Prawda?
         Po powrocie z wrót zaświatów, umysł Cerima wręcz rwał się do działania - tyle pilnych obowiązków na niego czekało! - lecz przegrywał on bitwę z wyczerpanym ciałem, które całą energię wykorzystywało do regeneracji rany, potencjalnie śmiertelnej dla zwykłego człowieka. Bycie pół-demonem miało swoje zalety. Ale miało też limity. Mimo zebrania w sobie całej siły woli, pułkownik nie zdołał oprzeć się falom nieświadomości, jakie raz za razem na niego spływały. Próbował z nimi walczyć, wymykać się im; był jednak zbyt słaby. Obraz przed jego oczami rozmywał się i zlewał w ciemniejące plamy. Słyszał w głowie szum własnej krwi. Zanim umysł odciął Carlsona od pozostałych zmysłów, zdążył on poczuć jeszcze, jak ciężar na jego ramieniu i piersi znika.
         - Is…r…
         Dokąd poszła? Ponownie spróbował unieść głowę - i tym sposobem przypieczętował swój los na kolejne kilkanaście minut. Nie zamroczył go ból, jak uprzednio, lecz nawet ten minimalny wysiłek pozbawił mężczyznę resztek sił. Wpadł w nieprzytomny wir, ostatnim odruchem zaciskając dłoń na okrywającym go materiale. Jak gdyby usilnie pragnął zatrzymać przy sobie resztki ciepła, pozostałe po białym lisim futerku.

         Chwilowa utrata przytomności była błogosławieństwem. Czarna dziura, pozbawiona snów, jawiła się spokojnie. Kojąco. Żadnych koszmarów. Żadnych złych uczuć tudzież zmartwień. Tymczasowe błogie nieistnienie. Nie trwało to długo, gdyż niebawem umysł Cerima zaczął odzyskiwać zdolność percepcji. Najpierw uderzył go chłód; nawet mimo okrycia, podczas samoleczenia jego ciało szybko traciło temperaturę. Nie stanowiło to większego zagrożenia dla zdrowia pułkownika, za to wywoływało poczucie dyskomfortu. Kiedy oswoił się z zimnem, zaczął słyszeć dźwięki, z których na pierwszym planie zarysował się odgłos kroków i trzask gałęzi. Carlson otworzył oczy, chcąc zbadać źródło hałasów… i natychmiast ponownie je zamknął. Tym razem bynajmniej nie przez brak sił. Kiedy na widoku zamajaczyła mu blada kobieca sylwetka, postąpił tak, jak na jego miejscu zachowałby się każdy szanujący się dżentelmen. Uszanował prywatność towarzyszącej mu panny. Nawet przez myśl mu nie przyszło, że mógłby wykorzystać sytuację, aby podglądać swoją podwładną. Tak nie przystoi dobrze wychowanemu mężczyźnie - i żadnemu właściwie. Gdyby przyłapał jakiegokolwiek nicponia, który dopuścił się takiego występku, delikwent mógł liczyć na bardzo nieprzyjemne chwile. I mało prawdopodobne, że po konfrontacji z Cerimem odważyłby się drugi raz zapuszczać żurawie nie w tę stronę co trzeba.
         Nie chciał spłoszyć Isary i wywoływać niezręcznych sytuacji, wobec czego najzwyczajniej w świecie udał, że nadal drzemie. Nie było co znowu robić wiele hałasu o nic. Leżał na pozór spokojnie, z przymkniętymi oczyma, i czekał na dogodny moment, by wykonać jakiś ruch. Nie mógł w końcu leżeć bezczynnie w nieskończoność, oficerowi nie przysługiwał takowy przywilej. Jego myśli, na powrót pobudzone, zaczęły miotać się nerwowo. Za wszelką cenę musiał dowiedzieć się, co zaszło na polanie. Co stało się z jego ludźmi. I z całym miastem. Ostatnim, co pułkownik pamiętał, była ich sromotna klęska. Rytuał został ukończony, Wielkie Gunwo siało spustoszenie, pochłaniając do swojego cielska ludzi. Ludzi o wykrzywionych cierpieniem twarzach… “To nie byli prawdziwi ludzie”, upomniał się Cerim, mając w pamięci rozmowę z siostrą. “To nie była Miriam.”
         Miriam… Widok tej upiornej, zniekształconej wersji dziewczyny, pozbawił go racjonalnego myślenia. Poczucia odpowiedzialności. Jakichkolwiek resztek kontroli. Nie mógł sobie tego wybaczyć; był oficerem, do jasnej cholery, a zachował się jak niefrasobliwy młokos. Zaryzykował życiem wszystkich - być może je poświęcił - bo zobaczył trupa. Żałosne. Może wcale nie nadawał się na dowódcę…? Może granica między służbą i życiem prywatnym zaczęła się zacierać do tego stopnia, że powinien ustąpić ze stanowiska… Może powinien wsadzić honor do szuflady i zająć się własnym śledztwem… Może musi… Może…
         W spiralę zmartwień wkradł się głos. Nie był to wewnętrzny głos, ale płynąca z otoczenia cicha melodia. Pierwsze jej dźwięki nieco zlały się z natłokiem myśli, jednak powoli torowały sobie drogę do centrum świadomości Cerima. Nutka za nutką, wpadały prosto do jego duszy, rezonując w niej łagodnym rytmem. Pułkownik instynktownie zaczął podążać ścieżką tej melodii, zupełnie jakby doskonale znał kierunek.
         … bo przecież znał.
         Świadomość ta przyszła do niego nagle, wyrywając go z objęć marazmu. Poczuł gwałtowne napięcie w mięśniach i w ułamku sekundy siedział, wpatrując się w Isarę szeroko otwartymi oczami, jak ktoś, kto właśnie ujrzał ducha - i w pewnym sensie tak było. Jego ciało niezauważalnie, ale odczuwalnie drżało. Nie z zimna, a z emocji. Oddychał szybko i płytko, łowiąc powietrze przez usta. Usłyszał zawahanie, melodia załamała się. Cerim nie chciał, nie mógł pozwolić, by teraz się skończyła. Nie, kiedy po tylu latach znów go odnalazła. Wyciągnął przed siebie ręce, zamykając drobną dłoń lisołaczki w swoich dłoniach. Otworzył usta, ale nadal nie mógł wydobyć z nich dźwięku. Posłał więc Isarze błagalne spojrzenie, nie zważając na to, że mogła ona teraz dostrzec wyraźnie oboje jego oczu; to czarne, pochłonięte mrokiem, i to błękitne, błyszczące chorobliwie, w którym dało się dostrzec cały kalejdoskop uczuć, tak skrzętnie tłumionych każdego dnia.
         - Pr…sz… - zdołał wymówić z wysiłkiem, dźwiękiem wydobywanym z samych ust.
         “Proszę, śpiewaj dalej. Śpiewaj dla mnie.”
         Przymknął na chwilę oczy, pozwalając sobie na moment wrócić do wspomnienia sprzed lat, kiedy to zamiast z rozciętym gardłem, leżał półprzytomny z przebitą piersią. Pierwsze wrota śmierci. I piosenka, która ściągnęła go z powrotem. Piosenka Mere; słyszał ją wtedy, kiedy czuwała przy jego łożu. Ta, która dała początek uczuciu, które zrodziło się między dwojgiem przeznaczonych sobie osób. Piosenka Mere.
         Piosenka Isary.
         Przeznaczenie.
         Cerim nie wiedział czy wierzy w to zjawisko. Jeśli takowe istniało, musiało świetnie się bawić jego kosztem. Dawało mu kolejne powody do życia - i odbierało je wszystkie, jeden po drugim. Mimo to, wciąż coś pchało - albo ciągnęło - pułkownika do przodu, aż do chwili obecnej, w której zbiegły się i zapętliły wszystkie dotychczasowe wydarzenia. Punkt łączący przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Całość życia w tym krótkim jego fragmencie, niczym w rozbitym zwierciadle, którego odłamki pokazywały ten sam obraz w dziesiątkach różnych odbić. Uczucie transcendencji zalało umysł mężczyzny, kojąc szalejące myśli, jak przypływ okrywający twarde, ostre skały, tak zabójcze podczas sztormów.
         Spojrzał znowu na Isarę, równie intensywnie, lecz tym razem jego wzroku nie przepełniało już szaleństwo. W jego oczach, nawet tym demonicznym, było tylko ciepło. Wtórne ciepło, które umarło wraz z ukochaną, a jednak zostało wskrzeszone. To nie wystarczało, jeszcze nie mogło wystarczyć, ale w tym ulotnym momencie, otoczone dźwiękami piosenki, było wszystkim. Oddech Cerima wyrównał się, kiedy oficer odzyskał spokój. Poluźnił palce, którymi gwałtownie chwycił był dłoń zmiennokształtnej; teraz trzymał ją delikatnie, jakby w obawie, że najmniejszy ruch może zrobić jej krzywdę. Na przykład ruch kciuka, który mimowolnie przesunął się po gładkiej jak jedwab skórze…
         Pułkownik zastygł w pół owego ruchu, gdy zdał sobie sprawę z tego, co czynił. Nie powinien dotykać kobiety w ten sposób. Była jego podwładną, która dodatkowo znalazła się pod jego rozkazem w wyniku czystego przypadku. Nie mógł wykorzystywać w ten sposób swojej pozycji. Nie mógł wykorzystywać miłości do Mere, aby na tych podwalinach budować inne uczucie. Widział wyraźnie, jak przeszłość przenikała wszystkie poziomy egzystencji i dopóki nie będzie potrafił oddzielić jej od reszty, nie mógł wplątywać w ten chaos osoby, którą obiecał chronić.
         Nawet jeśli oznaczało to ochronę przed nim samym.

         Nie był w stanie nic przełknąć. Wiedział, że sprawi tym przykrość Isarze, która dołożyła starań, żeby zapewnić im kolację. Rana na jego gardle zasklepiła się wprawdzie powierzchownie i już nie krwawiła, ale regeneracja głębszych struktur wymagało nieco dłuższego czasu. Tkanki powoli zaczęły się scalać, struny głosowe odbudowywać, lecz mięśnie wciąż jeszcze nie pracowały jak należy. Cerim posłał lisołaczce przepraszające spojrzenie, wymownym gestem dotykając swojej szyi.
         - Ty… j…dz - wskazał na nią palcem, gdyby nie zrozumiała wybrakowanych słów.
         Czuł się bezsilny. Chciał wracać do miasta, porzucone obowiązki ciążyły mu na sumieniu i atakowały uporczywymi myślami, ale chwilowo nic nie mógł na to poradzić. Nadal nie był w stanie chodzić, bowiem gdy tylko usiłował postawić się do pionu, ciało protestowało w formie zawrotów głowy grożących ponownym pozbawieniem przytomności. Siedział więc, wpatrując się w ogień ponuro. Tyle dobrze, że udało im się pokonać potwora i stojących za jego przywołaniem nekromantów. Podobno. Czuł, że zapewniając go o zwycięstwie, Isara nie powiedziała mu wszystkiego, zapewne nie chcąc go stresować, ale to sprawiało, że jego niepokój wzrastał jeszcze bardziej. Domyślał się, co mogło się za tym kryć. I nie mógł. Nie mógł nie zadać tego pytania.
         - Ofi…ry?
         Patrzył na podwładną w pełnym napięcia oczekiwaniu; nadzieja mieszała się z lękiem. Cerim bał się odpowiedzi. A jednocześnie wiedział, że kiedy takowa padnie, będzie musiał wziąć za nią pełną odpowiedzialność. Taka była rola dowódcy. Po raz pierwszy pułkownik miał do czynienia z najokrutniejszym z jej aspektów, ale wiedział, że musi udźwignąć i to brzemię.
         W czym jak w czym, ale w życiu z poczuciem winy miał akurat wprawę.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Istnieje wiele rodzai ciemności. Mrok, który odczuwała Isara przy nadejściu nekromantów, zaliczał się jako najgorsza kasta - ziejąca niepokojem i pochłaniająca życiodajną energię dookoła, jednocześnie tworząc sobie samej ochronę przed groźnym dlań światłem. Gwieździste niebo alarańskiej nocy zaś było czymś zupełnie przeciwnym. Spokój, który towarzyszył przyjemnym, leśnym zapachom, otulał Isarę niczym kołderka z najcieplejszego materiału na świecie. Ta ciemność zapewniała człowieka o bezpieczeństwie - nic cię nie zaatakuje, póki noc trwa. Jedynym dźwiękiem był śpiew lisołaczki, w akompaniamencie cichego pomrukiwania leśnych zwierząt czy delikatnemu trzaskaniu z ogniska. Kobieta swoim głosem próbowała przekazać całe bezpieczeństwo lasu Cerimowi - otoczyć ciepłem jego ciało i ukoić przemęczony umysł. Pragnęła, aby w tej pieśni zachował się spokój i uczucie ciepła, które pomoże zapomnieć pułkownikowi o cierpieniu - związanym z utratą bliskich, walką, raną.
        Całe to poczucie bezpieczeństwa wyparowało w momencie, w którym Isara usłyszała ruch. Gwałtowna reakcja jasnowłosego przeraziła ją tak bardzo, że lisołaczka niemal by odskoczyła. Przez moment siedziała w bezruchu. Zjeżyła się mocno, nim w pełni oceniła sytuację, aby później zareagować w odpowiedni sposób. Przestraszona reakcją pułkownika prędko wyciągnęła do niego ręce, aby położyć je na jego ramionach z zamiarem ułożenia go z powrotem do wcześniejszej pozycji, lecz nie przewidziała późniejszych działań mężczyzny. Cerim objął jej dłoń. Isara, która z impetem niemal przerwóciłaby się na niego, drugą ręką szybko podparła się o podłoże i spojrzała na twarz swego dowódcy z szerokimi jak rueny oczętami. Zmiennokształtna nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje, o czym świadczyło wymalowane na jej twarzy zaskoczenie. Pułkownik trząsł się tak bardzo, że niemalże i ona zaczęła podzielać jego reakcje fizyczne. Isara nie wiedziała, nie potrafiła rozpoznać przyczyny - może jednak się wyziębił? Może się bał? Może miał jej coś ważnego do przekazania i jego gardło…
        "Prasmoku, gardło!", pomyślała kobieta. Cerim znajdował się w stanie wręcz krytycznym, jak wcześniej oceniła lisica, i na pewno nie mógł sobie pozwolić na żadne gwałtowne ruchy. Isara zbladła, przerażona potencjalnym zagrożeniem.
        - Ej, ej, Cerim - odezwała się pospiesznie, nie zwracając nawet uwagi na etykietę wojskową - już jest dobrze, już po wszystkim. Jest dobrze. Dobrze? - Na słowa również nie zważała. Chciała jak najszybciej uspokoić mężczyznę. Lecz w pewnym momencie i ją uderzył mrok. Ciemność łącząca w sobie obietnicę bezpieczeństwa i jednocześnie napawająca niepokojem skrytej przeszłości.
Prawe oko Cerima.
        Isara czuła się chroniona przez jasnowłosego. Cały czas stawał w jej obronie, pocieszał ją i rozmawiał z nią na równi - mimo że była mu do niedawna obca, a teraz jest jego podwładną, Dopiero w tym momencie kobieta mogła w pełni przyjrzeć się twarzy pułkownika i pozwoliła sobie na to. Nie odwróciła wzroku od oczu, które krzyczały do niej, kiedy krtań nie domagała. Isara nawet nie wiedziała już, co powinna zrobić i jak się zachować. Z jednej strony pułkownik nie daj Prasmoku może zaraz otworzyć sobie ranę i zaszkodzić swojemu zdrowiu, z drugiej strony zaś mężczyzna, który przyprawiał lisicę o palpitację serca, ujmował jej dłoń i zdawał się prosić. Isara długo nie rozumiała tej prośby. Szukała odpowiedzi, a z nagromadzonych emocji i jej oczy zaszkliły się; ze strachu, z ulgi, z niepewności. Nie wiedziała, co ma robić, więc spróbowała po prostu dalej uspokajać pułkownika - zanuciła ponownie starą pieśń, której melodia miała wcześniej zapewnić mężczyźnie ukojenie. To była jedyna taka piosenka, którą Isara znała w pełni, nie mówiąc o typowych wiejskich przyśpiewkach. Rodzina kobiety często śpiewała to sierotom z jej wioski, zapewniając, że tutaj mogą czuć się wszyscy bezpieczni; a dokładnie tego samego pragnęła dla Cerima. Aby i on mógł się rozluźnić i pozwolić lisicy wszystkim się zająć. Zasługiwał w swoim życiu na takie chwile, zważając na fakt, jak często stawiał dobro swoich podwładnych ponad swoje własne. Isara nawet nie dostrzegła momentu, w którym w ten sposób zaczęła myśleć o swoim dowódcy. Wydawało jej się to odpowiednie, lecz jednocześnie towarzyszące temu emocje były w pewnym sensie nie na miejscu. Lisołaczak spuściła wzrok, żeby móc w pełni skupić się na piosence i wsłuchać się w reakcje Cerima. Instynktownie i zaprawdę - nieświadomie wpatrywała się w jego ranę. Pod prowizorycznym bandażem wszystko wydawało się w porządku. Zmiennokształtna rozluźniła niektóre mięśnie z ulgi, jaką poczuła, aby następnie zacząć w pełni śpiewać. Znała tekst, mogła sobie na to pozwolić. Nie chciała jednak przy tym patrzeć w oczy mężczyzny, albowiem obawiała się, że całkowicie pochłoną ją uczucia, które teraz wstrzymywała tak bardzo, jak tylko mogła. Bała się wypuścić je na wolność, a żeby nie zrobić czegoś głupiego.
        Jak na przykład podnieść wzrok w tej samej chwili, w której zrobił to Cerim. Isara zawahała się, lecz spróbowała kontynuować, widząc, że to działa. Pułkownik był spokojniejszy. Lisołaczka natomiast nieśmiała, dlatego też prędko uciekła wzrokiem gdzieś indziej i naprędce skończyła śpiewać, zawstydzona wpatrującymi się w nią oczami. “I to jak się wpatrują…!”, dodała w duchu.
        - A ma miła dzika róża pachnie za dnia jak nocą… - Jasnowłosy znajdował się tak blisko, że zmiennokształtna bez problemu mogłaby opisać każdy detal jego twarzy. Atmosfera wydawała się swoją lekkością przytłaczać kobietę; dokładnie tak odczuwała Isara. Nie czuła się źle, aczkolwiek nie mogła powiedzieć, że rozumiała wszelkie sygnały dawane przez jej własny umysł, przez Cerima. Gdy jednak poczuła to delikatne niczym dotyk motyla muśnięcie, uczucia lisołaczki zdawały się eksplodować, a ona sama zastygła w miejscu. Dopiero kilka sekund później wyswobodziła swoją dłoń, aby obie ręce móc przyłożyć sobie do serca - jakoby tym mogłaby je zagłuszyć i jednocześnie uspokoić. Nie zrobiła tego gwałtownie - nie chciała ponownie przestraszyć pułkownika. Aczkolwiek to, co dzisiaj się wydarzyło, Isara zapamięta na długi, długi czas.
Albowiem w tym momencie dostrzegała prawdziwego Cerima. Nie pułkownika. Cerima.
Chciała wiedzieć więcej. O nim, o jego reakcji na polu bitwy, o tej gwałtowności na piosenkę, którą zanuciła Isara. Aczkolwiek jej nie wypadało pytać o takie rzeczy swego dowódcę. Zwłaszcza dowódcę z rozciętym gardłem. Opanowała oddech. Próbowała również opanować szybsze bicie serca, lecz ten nagły przypływ emocji ją zawstydził - jednocześnie i dodał pewności siebie.
        - Proszę, nie nadwyrężaj się - rzekła szybko, widząc, iż Cerim próbuje się podnieść. - Dwa palce na tak, jeden na nie. W ten sposób się ze mną komunikuj, dopóki nie poczujesz się lepiej z gardłem. W porządku? - Spróbowała się delikatnie uśmiechnąć, pokazując na swoim przykładzie przytoczoną pułkownikowi propozycję. Kobieta wiedziała doskonale, że żaden z niej medyk, tym bardziej pocieszenie. Została tutaj głównie dlatego, że czuła ogromną odpowiedzialność za życie jasnowłosego i możliwe, że próbowała w ten sposób się odwdzięczyć za wszystko, co do tej pory dla niej zrobił.
Lecz Isara czuła w głębi duszy, że nigdy nie spłaci tego długu.
        - Pozwól mi zobaczyć, jak rana się goi. Dobrze? - zapytała, nim przystąpiła do jakiegokolwiek działania. - Czy... czy piosenka w jakiś sposób cię zaniepokoiła? - dodała, formując to pytanie w taki sposób, aby mężczyzna mógł jej odpowiedzieć w zaproponowany przez lisicę sposób. Nie rozumiała jego reakcji. Kobieta bała się, że poruszyła w nim coś, do czego nie powinna jako podwładna mieć dostępu. I musiała to wiedzieć.

        Kilka następnych chwil lisołaczka pozwoliła odpocząć Cerimowi i zajęła się ogniskiem. Nie chciała na siłę wpychać mężczyźnie jedzenia do ust, dlatego też nic nie mówiła. Isara starała się nie myśleć o tym, co nastąpi dalej, ani co było wcześniej. Liczyło się tylko doprowadzenie pułkownika do stanu niezagrażającego życiu i utrzymanie od niego dzikich zwierząt z daleka.
        - Oszczędzaj głos - rzekła łagodnie, aczkolwiek skinęła głową w geście zrozumienia na próbę komunikacji ze strony mężczyzny. Lisica ostatecznie, mimo że wcześniej wręcz umierała z głodu, z nadmiaru myśli nie potrafiła nic przełknąć. Zajęła się zatem tym, co kobieta potrafi najlepiej z racji na nadmiar czasu i niezręczną ciszę.
Gadaniem.
Isara nie mówiła jednak o byle czym. Postanowiła dać pułkownikowi nieco sił w postaci zapewnienia o zwycięstwie. Wyjawiła spokojnie, jaki wspaniały plan wymyśliła jej podopieczna na polu bitwy i jak bardzo jest z niej dumna, jednocześnie oddając tym samym pewnego rodzaju hołd zmarłej Toirze.
        - Ale później wszystko wybuchło. I tym sposobem jesteśmy tutaj. Damon poprowadził resztę do miasta, aby obejrzał ich medyk. Gdy tylko wypoczniesz, również wrócimy - powiedziała. - Na razie proszę, nie przemęczaj się. Im więcej teraz będziesz leżeć i się regenerować, tym szybciej wyruszymy z powrotem do miasta. W porządku? - dodała, obserwując reakcję pułkownika.
        Isara jednak nie mogła liczyć, że jej dowódca przeoczy istotne szczegóły. Mimo swego stanu, zapytał o ofiary, co kobieta bardzo dobrze zrozumiała; zrozumienie to zaś odbiło się na jej twarzy aż zbyt wyraźnie. Na chwilę zamilkła, przypominając sobie lawinę informacji, która zalała ją zaraz po wybuchu bóstwa nekromantów. Javier, który nie wiedział, co ma począć z rannymi, Damon, który podawał jej liczby co kilka minut, potwierdzając coraz to kolejne straty, rannych bądź w pełni zdrowych. To wszystko wydawało się tak dawno. Isara przełknęła ślinę, nie starając się ukrywać swoich emocji i wiedziała, że tym samym jeszcze bardziej przestraszy Cerima. Dlatego też prędko po tym odpowiedziała mu, starając się zapanować nad emocjami po raz… któryś już dzisiaj;
        - Bardzo dużo osób nie odniosło znaczących obrażeń - zaczęła. - Większość przeżyła. Tylko pięć osób było ciężko rannych. Ale - głos kobiety lekko się załamał - parę osób zginęło. Z oddziału magicznego tylko jedna. Toira Friedcriek, siostra Ymir. - Lisica spuściła wzrok. Nie mogła dłużej wytrzymać spojrzenia pułkownika na sobie. Czuła ogromne poczucie winy, albowiem nie była w stanie przypomnieć sobie imion paru pozostałych zmarłych. Mimo że większości udało się przetrwać tę morderczą walkę, lisołaczka nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że mogła zrobić więcej. Zareagować szybciej. Pomóc bardziej. Oczy kobiety ponownie się zaszkliły od napływających doń łez, lecz prędko spróbowała to opanować. Uczestniczyła w wielu bitwach, była wojowniczką - ale nigdy nie była przywiązana do ludzi, u których boku walczyła. Nigdy nie musiała wspominać ich śmierci, ich imion, przez co w tym momencie dopadło ją ogromne poczucie winy.
        - Przepraszam - rzuciła słabo, wręcz nieświadomie. Odetchnęła głęboko, zbierając w sobie z powrotem pokłady wszelkiej odwagi. Musiała być teraz silna, aby wesprzeć Cerima. A przypominając sobie jego wzrok - pragnienie śmierci, pustka, a później kotłujące się weń emocje - poczuła się odpowiedzialna również za jego życie. Nigdy już nie chciała widzieć tego rodzaju mroku, który towarzyszył pułkownikowi podczas walki.
        - C… Pułkowniku, jak rana? Nadal cię boli? - zapytała, spoglądając na Cerima z nadzieją, że pozwoli jej teraz zająć się nim. Isara miała bowiem dosyć walk; wszystkiego, co z nią związane, na długo. Uczucia, które wstrzymywała tak długo, znalazły w końcu ujście i wypłynęły w postaci zwierzenia, jakby kobieta nadal kontynuowała raport, który zamienił się w pewnej chwili w spowiedź.
        - Widziałam, jak cię zaatakowali na polu bitwy. Widziałam, jak upadasz. I kiedy zamykam oczy, nadal to widzę. - “I ten widok jest dla mnie naprawdę trudny do przeżycia”, chciała dodać. - Następnym razem postaram się chronić cię bardziej przed tym wszystkim. Was! Wszystkich! - dodała prędko, zdając sobie sprawę z dwuznaczności wcześniejszych słów. W duchu Isara odczuwała ulgę z panującej wokół ciemności i świetle ogniska, przy którym prawdopodobieństwo dostrzeżenia rumieńców na jej twarzy było znikome. Lisica westchnęła, wlepiając wzrok w ognisko.
        - Spróbuj się przespać, dobrze? Zobaczymy rano, jak z twoim gardłem. Musisz odpocząć i się porządnie zregenerować - rzekła, nie odrywając oczu od ognia. Panowała nad tym żywiołem, co wielu magów uznawało za coś wspaniałego w tym fachu. Nieokrzesany płomień, nad którym sprawuje się pełną kontrolę, bywał czymś godnym podziwu. Dlaczego zatem tak trudno jest opanować emocje, które przychodzą nagle i sprawiają, że jedna osoba dla drugiej staje się wręcz priorytetem? I dlaczego to tak nieraz sprawiało, że Isara mimowolnie się wycofywała z tychże uczuć?
        Może świadomość, że ona może nigdy nie być dla niego priorytetem.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Podobno nic w życiu nie jest czarno-białe. Dlaczego więc rzeczywistość Cerima ciągle oscylowała wokół tych dwóch kolorów? Dlaczego… Czarna magia, która pozwoliła przyjść na świat bliźniętom. Biel ich włosów. Demoniczne oko. Suknia ślubna. Mrok, jaki ogarnął polanę po rytuale nekromantów. Białe lisie futerko. Przeplatające się sceny, niczym pola na szachownicy. Kto w tej rozgrywce był ważną figurą, a kto zwykłym pionkiem? Pułkownik nie znał odpowiedzi na to pytanie, podobnie jak na wiele innych, które od lat kłębiły się w jego głowie, zawodząc w poczuciu bezsilności.
         Nienawidził tejże. Walczył z nią od małego, wszelkimi dostępnymi sposobami, jeszcze zanim zdołał utrzymać w dłoniach miecz - i nadal nie ustawał w wysiłkach, by przeciwstawić się potędze mroku; tego najgorszego rodzaju, zakorzenionego w ludzkich i nieludzkich sercach. Każdego dnia starał się wzmacniać własną kondycję, dbać o swoich podwładnych i sprawować pieczę nad ekradońskim ludem. Nie szukał w tym własnej korzyści, pragnął jedynie chronić. Wszystkich. Każdego dnia, dawał z siebie wszystko. Ale nawet i to nie było wystarczające. Nawet mimo tego przychodziły chwile, kiedy Cerim czuł się po prostu… słaby.
         Tak jak teraz.
         Nie potrafił nawet wydobyć z siebie słowa, gdy zaniepokojona jego reakcją Isara próbowała powstrzymać go od zrobienia sobie krzywdy. Mógł jedynie pokręcić gwałtownie głową. “Nic mi nie będzie” - chciał jej powiedzieć. Nic mi nie będzie. Tylko proszę, śpiewaj dalej. Dźwięki tej piosenki były kotwicą trzymającą myśli mężczyzny przy twardym gruncie rzeczywistości, by nie uciekały w niebyt, z którego tak ciężko było znaleźć powrotną drogę. A Cerim musiał tu zostać. Tutaj było jego miejsce; tutaj miał tak wiele zobowiązań i niedokończonych spraw. Ludzi, o których nadal musiał zadbać. To postanowienie, czysty akt woli, wyrażał się w całej jego postawie. W przepełnionym emocjami spojrzeniu i w uścisku, w którym zamknął dłoń Isary.
         Zrozumiała jego prośbę. Melodia popłynęła dalej, niosąc ze sobą mnogość uczuć, których pułkownik nie potrafił świadomie wychwycić, lecz jego dusza wiedziała. Ta część umysłu, która zwykle siedziała w kącie, przytłoczona gęstą, mroczną mgłą, nagle przebudziła się i zaczęła rezonować z treścią pieśni. I ze zgodnym chórem przeplatających się głosów, które odezwały się w głowie Cerima: Miriam, Mere, Isary i jeden, którego mężczyzna nie pamiętał, ale instynktownie czuł, iż musiał on należeć do jego matki. “Tak bardzo się starasz pomagać słabszym. Ty też masz prawo do chwili słabości” - szeptały głosy w akompaniamencie melodii.
         Cerim wiedział, że nie miał prawa. Nie on. Jego słabość zawsze pośrednio - a czasem i bezpośrednio - oznaczała czyjeś cierpienie. Ale… tylko do końca tej piosenki. Tylko tyle. Do końca tej piosenki odsłonił swoje wrażliwe ja, najdelikatniejszą część osobowości, i pozwolił otulić je kojącym poczuciem bezpieczeństwa płynącym od lisołaczki.
         Trwało to zdecydowanie zbyt krótko - a zarazem jakby za długo. Gdyby mógł, pułkownik przeciągnąłby tę chwilę w nieskończoność, a jednocześnie im dłużej ona trwała, tym większe wyrzuty sumienia zaczynał odczuwać. Poczucie rzeczywistości powróciło, razem ze świadomością niestosowności ich zachowania. Cerim powinien to przerwać, racjonalną częścią umysłu doskonale zdawał sobie z tego sprawę… ale nie potrafił. Zrobiła to dopiero Isara, cofając dłoń. Zerwawszy nić fizycznej bliskości, przywróciła należyty stan rzeczy, jednak ten widok lisołaczki, z dłońmi przyciśniętymi do piersi, trwale zapisał się w sercu pułkownika, które drgnęło boleśnie. W innym świecie, w innym życiu nie wahałby się ani przez sekundę.
         Inne życie nie istniało. Musieli się z tym pogodzić.
         Widział - i czuł - skupione na nim zmartwienie Isary. Doceniał je, choć czuł się z tym trochę niezręcznie. Jego stan nie był już tak poważny, jaki zapewne byłby w przypadku normalnego człowieka - zakładając że nieszczęśnik w ogóle zdołałby przeżyć - i chciał jakoś dać to Isarze do zrozumienia. Sięgnął więc ponownie do jej dłoni, uniesionej pokazowo, by delikatnym gestem ułożyć ową dłoń na kolanie właścicielki. Tym razem pierwszy cofnął rękę i spróbował unieść kąciki ust w pokrzepiającym wyrazie twarzy.
         - Nie m…rtw si… mni…
         Skinął głową, po czym uniósł brodę, pozwalając zmiennokształtnej obejrzeć jego szyję. Nie spuszczał przy tym wzroku z jej twarzy. Chciał zobaczyć jej reakcję, każdy niuans, na nienaturalnie szybko gojącą się ranę; był jej ciekaw, pełną lęku ciekawością. Rozcięcie nie zniknęło wprawdzie całkowicie, jednak wyraźnie było widać co grubsze pasma tkanki łącznej powstałej w miejsce uszkodzonej skóry. Krwawienie ustało. Głębsze struktury wewnętrzne nadal były w kiepskim stanie, jednak powierzchownie rana wyglądała jak zacięcie przy goleniu. Dość głębokie, ale jednak zwykłe zacięcie. Dla demona nie było to niczym zaskakującym, obawiał się jednak tego, co pomyśli Isara. Będzie się go bała jeszcze bardziej niż zwykle? Poczuje brak zaufania? Może odrazę… Nawet jeśli w tym życiu łączyła ich - zarazem dzieląc - tylko wojskowa hierarchia, Cerim nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.
         Na pytanie o piosenkę nie odpowiedział od razu, jednak po chwili zaprzeczył łagodnym, acz stanowczym ruchem głowy. Chciał jej powiedzieć, wytłumaczyć, jakie uczucia to w nim wzbudziło. I jak ważne dla niego to było. Przeklinał w myślach uszkodzone struny głosowe, samymi spółgłoskami nie był w stanie tego przekazać. Musiał jednak, musiał dać jej w jakiś sposób do zrozumienia… Biorąc przykład z samej Isary, przyłożył zaciśniętą w pięść dłoń do serca. Prosty gest, a zawierał w sobie właściwie wszystko. Także i to, co niestosowne. To, co nie powinno zostać wypowiedziane na głos. Wszystko.

         Słuchał relacji z przebiegu bitwy w skupieniu, tworząc w głowie listę pytań, które po powrocie do miasta zada porucznikowi. Potrzebował doprecyzować to i owo, nie chciał jednak obciążać zbytnio niedoświadczonej wojskowo lisołaczki. Z jej opisu wyłaniał mu się pewien obraz, z racji niekompletności wypełniony subiektywnymi przewidywaniami własnymi pułkownika - wszak mózg zawsze dąży do uzupełniania luk w historii - a na takowych nie mógł się opierać. Musiał wiedzieć wszystko, dokładnie, by móc wyciągnąć wnioski na przyszłość i… i ocenić, jak bardzo zawiódł jako dowódca. Dlatego zapytał. Do samego końca trzymał się resztek nadziei, że odpowiedź nie będzie taka, jakiej się spodziewał, lecz zanim jeszcze Isara wypowiedziała pierwsze słowo, po jej reakcji - wyrazie twarzy i całej postawie - poznał prawdę. Poczuł to. Brzemię odpowiedzialności miażdżące go niczym lawina skał. Zacisnął dłoń w pięść tak mocno, że aż mięśnie drżały niekontrolowanie. A więc tak… Przez niekompetencję pułkownika jego ludzie ponieśli śmierć. Ymir straciła siostrę, bo on pozwolił sobie pogrążyć się we wtórnej rozpaczy po utracie własnej. Przez przywiązanie do swojej przeszłości pozbawił kogoś szansy na przyszłość. Czy istniała większa nieudolność? Większa plama na honorze? Większa zbrodnia?
         Schował twarz w dłoniach. Nie wiedział, co począć. Za coś takiego nie istniało zadośćuczynienie, nie dało się tego naprawić ani odpokutować. To on powinien był zginąć. Tak byłoby sprawiedliwie. A to… to było przeciwieństwem sprawiedliwości. Fakt, że to on wciąż stąpał po świecie żywych, tak jakby los z jakichś niezrozumiałych przyczyn uznał, że jego życiowy cel jest ważniejszy od celów poległych osób, był dla niego niepojęty. “Dlaczego dookoła umierają ludzie, a ja wciąż żyję?”
         Usłyszał głos Isary, ale nie był w stanie podnieść wzroku. Nie mógł spojrzeć jej w oczy. Bał się tego, co może w nich zobaczyć. Nie mógł jednak także pozwolić, by lisołaczka brała na siebie jakąkolwiek część winy, choćby najmniejszy jej ułamek. To nie była jej odpowiedzialność, tylko i wyłącznie jego. Patrząc w pochłaniający drewno ogień, położył dłoń na ramieniu Isary.
         - Nie - powiedział, wkładając cały wysiłek w to, by to jedno słowo wybrzmiało jak najmocniej. - Nie m…żesz. Nie ty. Ja.
         “Ty spisałaś się wspaniale” - chciał dodać, lecz jego gardło po wypowiedzeniu tych kilku słów odmówiło dalszej współpracy. To dzięki niej żył nie tylko on, ale wszyscy pozostali. Jak tylko Cerim dojdzie do głosu, zamierzał powiedzieć jej wszystko. O tym jaki to zaszczyt mieć podwładnych, na których można polegać. Zaufać im.
         Pokręcił głową. Nie czuł fizycznego bólu, a nawet jeśli to nie dbałby o to w najmniejszym stopniu. Znacznie bardziej doskwierało mu teraz poczucie winy. Wiedział, że musi owo poczucie przekuć w motywację do dalszego działania. To jedno był winny swoim ludziom. Zarówno ocalałym, jak i poległym. Jeśli podniesie się z tego i spojrzy im wszystkim w oczy, może… może będzie w stanie znaleźć w sobie tyle sił, by resztę życia poświęcić na staranie się jeszcze bardziej. A może po prostu powinien odpuścić. Wywiesić białą flagę i poddać się, zanim ściągnie jeszcze więcej cierpienia na osoby w swoim otoczeniu.
         Poczuł jak dalsze słowa Isary sprawiają, że coś ścisnęło go za serce. Coś, co na chwilę pozbawiło go tchu, zalewając równocześnie pełnym troski ciepłem i lodowatym przerażeniem. Oto jak stał się źródłem zmartwień zmiennokształtnej. Nie chciał dokładać jej smutków; przeciwnie, gdyby tylko mógł, wziąłby wszystkie, które już miała, na siebie. Tymczasem jedyne co mógł, to dodać do kolekcji zupełnie nowy rodzaj wyrzutów sumienia.
         … Nie.
         Nieprawda.
         Już kiedyś był w tym miejscu. Znów wrócił do wspomnień z przeszłości, do Mere czuwającej przy łóżku, będącym jego niedoszłym łożem śmierci. Dlaczego ta historia znowu się powtarzała? Nie wyciągnął jeszcze odpowiednich wniosków za pierwszym razem? Przechodził przez to wszystko od nowa; zmieniały się tylko osoby cierpiące u jego boku.
         - Wybacz mi - wymówił z trudem, odwracając głowę w stronę przeciwną do tej, po której siedziała Isara.
         Nie mógł zrobić nic więcej.
         Ostatnim, na co Cerim miał ochotę, było bezczynne siedzenie. Lisołaczka miała jednak słuszność, wędrówka nocą w jego stanie nie była najlepszym pomysłem i mogła przynieść więcej szkody niż pożytku. Mimo to, mężczyzna czuł się jak przykuty do ziemi niewidzialnymi kajdanami. Niemożność działania zabijała go od środka na równi z wyrzutami sumienia, ale nie miał wyboru. Skapitulował i położył się na plecach, chociaż był pewien, że tej nocy na pewno nie dane mu będzie zasnąć. W milczeniu wbił wzrok w ciemne niebo, modląc się do gwiazd, by dały mu siłę potrzebną do udźwignięcia ciężaru odpowiedzialności.
         Nie mógł zrobić nic więcej.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Błogi niebyt snu był zjawiskiem wymierającym w życiu lisołaczki. Spokój, który nastawał wraz z nim, bywał zakłócany przez koszmary, uczucia i wszystkie przypadkowe obrazy, które pojawiały się w głowie młodej zmiennokształtnej. Isara w swoim dotychczasowym życiu doświadczyła wiele rodzajów mar sennych, odbijających jej wewnętrzne ja; to, które tak bało się krytyki; to, które chciało zostać wysłuchane; to, które kochało i nienawidziło. Koszmary bowiem, jako odbicia ludzkiej podświadomości, w bardzo chaotyczny i często niezrozumiały sposób wysyłają nam sygnały, dzięki którym moglibyśmy lepiej zrozumieć samych siebie. Niestety, takie osiągnięcie jest trudno zdobyć. Dlatego też jasnowłosa wiedziała, że tej nocy nie powinna – tym bardziej, nie chciała – zmrużyć oka, zważając na wcześniej przeżytą karuzelę emocjonalną. Bała się, że w nadmiarze uczuć powie przez sen coś, czego pułkownik nie powinien usłyszeć – a jednocześnie powinien, o zgrozo. Isara była teraz pełna sprzeczności – tak, nie, powiedz coś, milcz, zamknij się, śpiewaj. Kobieta nie zauważyła nawet, gdy jej głos ucichł, otumaniony pochłoniętym tą chwilą umysłem. Dopiero dotyk mężczyzny, można wręcz rzec, że zakazany, przywrócił jej jasność myślenia. Isara, mimo że niezwykle chciała przedłużyć ten moment, musiała wrócić na ziemię. Zapamiętała jednak każdą minutę, która zdawała się jednocześnie tak długa jak godzina, a jednocześnie krótka niczym sekundy.
        Mimo wszystko każdy potencjalny dotyk sprawiał, że ponownie zadrżała. Cerim ułożył jej dłoń, uniesioną wcześniej w geście wskazania mężczyźnie nowego sposobu komunikacji, na jej kolanie i wycofał się szybko. Lisołaczka chciałaby go zapewnić, że odczuła ulgę i faktycznie nieco mniej się martwiła – ale dopiero ledwo dostrzegalny uśmiech Cerima pozwolił jej naprawdę tak się poczuć. Nie był to może najszerszy uśmiech w Alaranii, o ile w ogóle można go takowym określić, aczkolwiek kobieta zdawała sobie sprawę, że to jest szczery gest. Że pułkownik chce jej powiedzieć, mimo oczywistych utrudnień, że będzie dobrze. I znowu w pewnym sensie to on pocieszał ją. A to ona powinna teraz całą uwagę skupić na nim. Zatem gdy tylko dostała pozwolenie na sprawdzenie rany, momentalnie w tym kierunku zagoniła myśli. Zmiennokształtna tylko na chwilę zerknęła na twarz Cerima, napotykając jego wzrok na sobie. Momentalnie uciekła oczami, a odwiązując prowizoryczny bandaż, zrobiony z resztek sukni lisołaczki, zaczęła się zastanawiać nad ważną dla niej kwestią. Mianowicie, kim naprawdę jest Cerim Carlson.
        Kobieta, o ile wcześniej nie zaprzątała sobie tym głowy, tak teraz miała naprawdę wiele pytań. Z góry założyła rasę pułkownika jako przedstawiciela ludzi, aczkolwiek kilka drobnych szczegółów zaczęło jej zgrzytać. Jego oko – nie przyglądała się mu wcześniej, acz w tej sekundzie, w której zerknęła na jego twarz, i ono wydawało się na nią spoglądać. Mrok, który je otaczał, nie należał do tego świata. Tym samym Cerim stanowił jeszcze większą zagadkę niż wcześniej; można wręcz rzec, że z każdym jednym poznanym sekretem mężczyzny, ujawniały się trzy nowe tajemnice do odkrycia. Kolejną, która wytrąciła Isarę z przemyśleń, była prawie już zagojona rana pułkownika. Lisołaczka zmarszczyła brwi w pierwszym odruchu, próbując bardziej skupić się na wszelkich kalkulacjach i możliwościach, a także w delikatnym zdziwieniu. Wcześniej udało jej się ładnie zasklepić obrażenia, aczkolwiek… „Ja nie jestem tak dobrym medykiem”, pomyślała, próbując połączyć kropki i wyjaśnić sobie wszystko. ”…Ile myśmy tu serio spali? Ile dni minęło? Może to czas, może Damon jest już… Nie, przecież nie…”, dodała, choć jednocześnie doznała pewnego rodzaju przebłysku. Znajdowała się na tyle blisko pułkownika, że bez problemu mogłaby odczytać jego aurę. Poznać rasę. Ujrzeć charakter; wszystko. Ta wizja wydawała się tak bardzo kusząca, lecz jednocześnie tak samo zakazana jak dłonie Cerima wokół jej ręki.
Więc ostatecznie Isara się wstrzymała. Zostawiła szyję pułkownika w spokoju bez opatrunku, aby tym razem rana pooddychała i lepiej się zagoiła, i kobieta odsunęła się od niego na bezpieczną odległość.
        - Bardzo szybko się goi… - rzekła, po czym spojrzała na twarz mężczyzny. Rysy twarzy lisołaczki złagodniały. - Może nawet nie będzie blizny – rzuciła w delikatnie żartobliwym tonie, próbując swoim uśmiechem dać znać Cerimowi, że wszystko gra – jakby w pełni akceptowała jego tajemniczy powrót do zdrowia, bez zadawania zbędnych pytań. Jakby to było w pełni normalne, a Isara jednocześnie się bardzo ucieszyła; że pułkownik będzie żyć, a dzięki temu lisołaczka również odczuwała szczerą ulgę. Miała tyle pytań, tyle rzeczy kotłowało się w jej głowie; jakim cudem to się tak szybko zagoiło, jakim cudem jeszcze żyjesz… znaczy, dobrze, że żyjesz, ale jak, jakim cudem to jest możliwe, twoje oko…
Jakim cudem?
        ”Kim jesteś, panie Carlson?”, pomyślała ostatecznie Isara, nadal pozostawiając na twarzy uśmiech. Chciała go o wszystko zapytać, aczkolwiek pamiętała jego pouczenie o spoufalaniu się w pracy. A tej nocy wystarczająco się do siebie zbliżyli. Kobieta jednak szczerze widziała w Cerimie… nadal Cerima. Tego samego, który ją chroni. A skoro tajemnica była częścią jego osobowości w pewnym sensie, lisołaczka postanowiła to uszanować. W swoim czasie może dowie się czegoś więcej, co ponownie uruchomi machinę ciekawości w jej głowie.
        I w jednej chwili, o ile wydawało się, że to koniec gonitwy emocji, Cerim „odpowiedział jej” na pytanie o piosenkę. Serce lisołaczki zrobiło fikołka po raz kolejny tej nocy, a ona sama ponownie zastygła w bezruchu, delikatnie zaskoczona; nie tyle samym gestem pułkownika, a tym, jak bardzo nie wiedziała, jakie emocje wywołała w białowłosym. Nie wiedziała. Po prostu. Ucieszyła się, acz jednocześnie coś zakuło ją w sercu. Ta zakazana wiedza, wcześniejsza bliskość i strach. Kobieta nie wiedziała – och, jakże wielu rzeczy nie wiedziała! – nawet, dlaczego to wszystko wydawało się tak skomplikowane. Nie była jednak głupia: wielu rzeczy się domyślała, jednakże instynktownie spychała je w najciemniejsze zakątki swego umysłu.
Nie spoufalaj się.
        Isara zatem zrobiła jedyną rzecz, jaką rozumiała, że będzie poprawna; uśmiechnęła się ponownie. Tylko tyle mogła zrobić. Za tym gestem kryły się wszystkie głęboko ukryte emocje i niewypowiedziane słowa; jak bardzo lisołaczka się cieszy, znając inne oblicze Cerima, jak niezwykle dobrze jej w towarzystwie pułkownika. Lecz pozwoliła tym słowom przeminąć, pozostawiając tylko swój lekki uśmiech, zapewniający o zrozumieniu.

        I wtem karuzela ponownie ruszyła. Skruszenie Cerima lisołaczka próbowała ignorować jak tylko mogła, lecz ze swoją empatią nie potrafiła patrzeć na swego dowódcę w takim stanie. Uszy zmiennokształtnej opadły w skrusze, którą odczuwała kobieta, a ona sama spuściła lekko wzrok. Chciałaby móc cofnąć czas i zrobić wszystko, żeby ocalić te parę osób. Zmarszczyła jednak brwi, gdy usłyszała kolejne zbitki słów od Cerima. Nie mogła pozwolić, aby brał na siebie całą winę. Nie mogła. Zwłaszcza że on zrobił wszystko – wyszkolił tych wspaniałych ludzi, pomagał im, wspierał – aby przygotować ich na każdą ewentualność, a Isara nie potrafiła nawet zdać porządnego raportu. Zmiennokształtna obróciła tułów w stronę mężczyzny i wyprostowała się, dłonie opierając po bokach, i spojrzała na pułkownika z tak poważną miną, aby jej słowa również zostały tak odebrane;
        - Powierzyłeś mi oddział magiczny, pułkowniku. Mi, niekompetentnej maginii, która nie umie się czasem porządnie wysłowić… o wojskowej etykiecie już nie wspominając – dodała szeptem – więc każde działania, decyzje, które podejmę, powinnam brać jako swoją odpowiedzialność. Bez tego nie nauczę się nigdy dobrze kierować oddziałem magicznym. Pozwól mi tę część winy wziąć na siebie, z racji na to, że to z mojego dowództwa doszło do wybuchu monstrum. Pozwól, aby to było moją lekcją. – Isara postanowiła pozwolić zadziałać swojej intuicji. Wierzyła, że powinna być coraz lepsza; ba, dążyła do poprawy swoich dotychczasowych umiejętności i uczyła się wielu rzeczy. Jej postawa nie wykazywała nic więcej poza śmiertelną powagą, mogłoby się wydawać, lecz jeśli ktoś spędził z Isarą więcej czasu, mógł dostrzec ten chwilowy błysk w oku – ten, który wręcz krzyczał „udźwignę to! Jestem silna!”. Lisołaczka tak bardzo chciała w to wierzyć, lecz jeszcze bardziej pragnęła, aby to Cerim w nią uwierzył.
Żeby i on jej zaufał.
        Chciała powiedzieć mu więcej. Zapewnić, zrobić cokolwiek więcej, żeby go pocieszyć, lecz zrozumiała po kolejnych słowach pułkownika, że już za dużo powiedziała tej nocy. Kobieta mogła już tylko posłusznie oddać się tej upragnionej błogości, która mogła nigdy nie nadejść.
        Koszmary bowiem będą męczyć lisołaczkę również na jawie.

***

        Isara jak wcześniej przypuszczała, nie dała rady zmrużyć oka. Tłumaczyła sobie, że musi pilnować pułkownika – to on jest tutaj bardziej ranny, on potrzebuje porządnej regeneracji. Lisołaczka zaś prędko dała radę wrócić do odpowiedniego stanu – kilka zadrapań, siniaków oraz obolałe uszy nie stanowiły takiego zagrożenia, jak mogłoby się przypuszczać. Dlatego też gdy ledwo zaczęło świtać, lisica wybrała się prędko do strumyka nieopodal. Opłukała wpierw twarz, jakoby mogła zmyć wszystkie emocje, których doświadczyła kilka godzin temu; wzloty, upadki, radości i smutki. Następnie Isara z westchnieniem obmyła delikatnie włosy, aby zmyć z nich krew, i pozwoliła sobie na chwilę przemyśleń. Musieli już wracać, a to znaczy, że się udało. Jeżeli tylko Cerim da radę normalnie wrócić do miasta i do zamku, zmiennokształtna uzna to za swój mały sukces. Pierwszy od naprawdę dawna.
        Materiał, który lisołaczka wcześniej użyła jako prowizoryczny bandaż dla pułkownika, kobieta opłukała i namoczyła porządnie. Wtem wróciła do ich małego obozowiska, uklękła z powrotem nieopodal Cerima i zaczęła;
        - Jak się dzisiaj już czujesz? – Isara uśmiechnęła się słabo. Dopiero teraz zrozumiała, że może widać po niej zmęczenie, więc prędko przybrała dość łagodną maskę i kontynuowała: - Nadal jesteś cały we krwi. Pozwolisz? – Uniosła wymownie namoczony materiał. Jak wcześniej postanowiła, tak do końca zamierzała doprowadzić Cerima do wcześniejszego, zdrowego stanu. Tak samo liczyło się uporządkowanie wizerunku pułkownika. ”Nie chcę, żeby Damon dostał zawału, jak cię zobaczy”, dodała w myślach lisołaczka.

        Isara zajęła się wszystkim, co mogła. Przykopała ognisko popiołem, zebrała wszelkie ich rzeczy – głównie bronie oraz jedzenie – i już była gotowa do drogi. Ciągle jednak męczyły ją myśli; czy Cerim da radę? Powinien, wygoił się. Kątem oka lisica obserwowała jego ranę, jakby upewniając się, że nic zaraz nie pęknie, nie zacznie krwawić. Kobieta przed następną wypowiedzią przełknęła niepewnie ślinę.
        - Musimy wracać. Dasz radę iść? – zapytała. Gotowa była w razie czego wesprzeć mężczyznę i pozwolić mu oprzeć swój ciężar na niej, aczkolwiek nie chciała jednocześnie zbytnio się narzucać. Dodatkowo na wspomnienie bliskości pułkownika nadal odczuwała niekontrolowane kołatania serca.
Nie spoufalaj się, powtarzała sobie.
Gdy tylko Isara upewniła się, że wszystko jest w porządku – z Cerimem, z jej zagubionymi myślami – wyruszyli.

***

        Ekradon. Miasto, do którego Isara trafiła całkowicie przypadkiem, pragnąc tylko szybkiego wypoczynku, dobrej strawy i powrotu do wędrówki. Nie spodziewała się, że zabawi tutaj tak długo. A tym bardziej nie przypuszczała, że dołączy do oddziału magicznego jako nauczycielka nowych czarodziei. Wspomnienia zalewały ją na każdym kroku, zwłaszcza gdy minęli karczmę o wdzięcznej nazwie Przeznaczenie. Lisołaczka uśmiechnęła się pod nosem.
        - Wiesz co? – zaczęła cicho, nie mając pewności, czy Cerim ją faktycznie usłyszy. – Polubiłam to miasto – oznajmiła. I tutaj nie kłamała. Szczerze zadomowiła się w tym miejscu, co w jej przypadku mogło uchodzić za pewnego rodzaju cud. Polubiła ludzi, których poznała właśnie tutaj; Ymir, Javiera, swoich uczniów, Damona, Cerima, nawet dwór przy nich nie wydawał się tak straszliwym miejscem.
        Gdy dotarli pod mury zamku, już z daleka Isara dostrzegła Damona – zapewne szykującego się, aby po nich wyruszyć. Mężczyzna jednak z charakterystyczną dla niego radosną powagą przywitał ich, a lisica w końcu mogła stwierdzić, że się udało. Ocalili Ekradon, z czego powinni być bardzo zadowoleni, jak to kobieta uznała. Zmiennokształtna spojrzała zaś na Damona, aby móc mu w pewnym sensie telepatycznie przekazać „oddaję go w twoje ręce”, skinęła obojgu towarzyszom głową i skierowała się w stronę pola, na którym zazwyczaj ćwiczyli magowie.
        - Sprawdzę, co u reszty – rzuciła na odchodnym. Musiała w końcu wybić sobie z głowy wszelkie władające nią emocje i wdrożyć w swoje zachowanie choćby odrobinę profesjonalizmu, który tak podziwiała u pułkownika. Po raz kolejny postanowiła sobie pokazać mu, że może jej zaufać; że jest silna; że jest przydatna. Cicho jednak żałowała, że nie jest w stanie ukazać mu wszystkich swoich pragnień – za które karciła się w myślach.
Musiała się z tym pogodzić. To był ich świat, ich rzeczywistość.
Choć mimo wszystko, Isara żyła marzeniami - a nie rzeczywistością.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Może była to kwestia nastroju, w jaki potrafił wprowadzić wieczorny leśny krajobraz. Może wpływ na to miała niedawna podróż na granicę Zaświatów, którą pułkownik niedawno odbył i z której jakimś cudem zdołał powrócić. Jedno było pewne: Cerim nigdy wcześniej nie czuł się tak jak w tej chwili, podczas tej wypełnionej drobnymi gestami i niewypowiedzianymi słowami rozmowy, którą prowadził z Isarą. Miał wrażenie, jakby cały świat poza polaną, na której się znajdowali, przestał istnieć. To było absurdalne uczucie, ale równie dobrze wszystko inne mogło być tylko złudzeniem, zupełnie jakby te dwie białowłose istoty utknęły gdzieś na granicy jawy i snu. Bytu i niebytu. U zbiegu wszystkich linii ich wspólnych osi czasu.
         Dostrzegł zawstydzenie lisołaczki, gdy przysunąwszy się do niego, by sprawdzić stan rany, napotkała jego spojrzenie. Nie odwrócił wzroku. Ten jeden raz, chciał dobrze przyjrzeć się jej twarzy. Musiał to z niej wyczytać. Musiał wiedzieć, czy Isara zacznie się go bać, gdy dotrze do niej prawda o Cerimie Carlsonie. Starał się nie przyglądać jej zbyt natarczywie, nie chciał przekraczać granic kobiety; wodził wzrokiem za jej spojrzeniem, a na jego twarzy malowało się niewzruszone opanowanie. I tylko on sam był świadom tego, w jakiej mierze było ono wymuszone.
         Widział wszystko. To, jak zmarszczyła brwi. Skupienie. Chwilowe zawahanie, jakby pojawiła się przed nią myśl, którą nie była pewna czy powinna uchwycić. Cerim mimowolnie wstrzymał oddech. Stracił jej szacunek i zaufanie czy też nie…? Usłyszał jej słowa; powoli, bardzo powoli skinął głową dla ich potwierdzenia. Nadal nie spuszczał wzroku z twarzy zmiennokształtnej. Dopiero dalsza część jej wypowiedzi sprawiła, że wreszcie pozwolił sobie na pełen ulgi wydech. Czuł jak większa część napięcia ulatuje zeń wraz ze wstrzymywanym dotąd powietrzem. Można to było z powodzeniem odczytać jako radość na wieść o braku blizny, ale pułkownik wiedział, iż nie taki był powód zmiany w jego postawie. Nie dbał o blizny - nawet gdyby takowe posiadał, co jego demoniczna regeneracja właściwie skutecznie uniemożliwiała, nie przywiązywałby do tego wagi - jak również nie martwił się już o swoją ranę. Poczuł ulgę, gdy zrozumiał, że został zaakceptowany. Isara go zaakceptowała. Z całością jego niedoskonałości, wad i tajemnic.
         Takiego, jakim był naprawdę.

         Tego wieczoru mógł zaobserwować całą gamę delikatnych uśmiechów, jakimi lisołaczka obdarzała go raz za razem, by w ten sposób podnieść go na duchu. Pod wpływem każdego z nich jego serce drgało boleśnie; chciał odwdzięczyć się tym samym, lecz… nie potrafił. Na początku jeszcze się starał, z marnym skutkiem, ale to zawsze coś. Jednak w miarę upływu czasu i w miarę zagłębiania się w dalszą rozmowę, w szczegóły na temat przebiegu wydarzeń, Cerim nie był dłużej w stanie udawać, że wszystko było w porządku. Znów znalazł się w morzu wyrzutów sumienia, walcząc rozpaczliwie, by utrzymać się na powierzchni, lecz zalewające go raz po raz fale, sprawiały, że zaczął w nim tonąć. Pragnął zapaść się w leśnej ściółce i zgnić razem ze stertą opadłych liści, a równocześnie słuchał tego, co mówiła Isara. Słuchał - i nie mógł powstrzymać rosnącego podziwu dla lisołaczki. Dotarło do niego, że do tej pory właściwie traktował ją protekcjonalnie, jak również to, iż był to bardzo duży błąd z jego strony. Może i nie miała szczególnego doświadczenia w wojskowej rzeczywistości - sama to przyznała i z tym Cerim musiał się zgodzić - ale była dorosłą kobietą, wojowniczką, która zapewne wiele musiała w życiu przejść. Choć blada i filigranowa, nie była porcelanową lalką, z którą należało obchodzić się ostrożnie, by nie stłuc jej w drobny mak jakimś nieostrożnym ruchem. Była silna. Silniejsza niż on. A mimo to… Nie tak powinna wyglądać jej lekcja. Podczas pierwszej akcji stracić kilku podwładnych - mało który oficer zostawał rzucany na tak głęboką wodę, co dopiero ktoś, kto raptem kilka tygodni temu został zupełnym przypadkiem - i wbrew swojej woli - wcielony do armii.
         Nie odpowiedział jej nic. Nie zdołał. Nie znalazł odpowiednich słów. Zresztą, miał wrażenie, że cokolwiek powie, nic nie poprawi ich sytuacji, a wręcz może nieumyślnie wciągnąć Isarę do swojego własnego emocjonalnego bagna. Nie chciał tego. Dlatego po prostu pozwolił ciszy mówić za niego, aż do następnego poranka.

         Widział jak Isara wstaje, lecz uprzejmie zamknął oczy, udając że drzemie. Rozumiał, że potrzebowała chwili prywatności. Gdy przestał słyszeć jej kroki, on sam podniósł się, najpierw do pozycji siedzącej, później zaś wstał. Nadal nie był w szczytowej formie, jednak po osłabieniu z poprzedniego dnia nie został ślad. Jego stan fizyczny można było aktualnie porównać do poranka po dość mocnej popijawie. Kac moralny też był w tym wszystkim obecny - i chyba najbardziej uciążliwy.
         Przeciągnął się ostrożnie i zdjął z siebie zakrwawioną marynarkę. Do niczego już się nie nadawała. Znajdująca się pod spodem koszula prezentowała się niewiele lepiej, ale na czarnym materiale ciemne plamy nie były aż tak widoczne. Tak czy inaczej, ten komplet munduru pułkownik musiał spisać na straty, ale wrócić do miasta nago też nie mógł.
         Czekając na powrót Isary, usiadł w tym samym miejscu, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. Uciekł myślami gdzieś tak daleko, że nie zauważył nadejścia lisołaczki, dopóki ta nie uklękła przed nim. Zamrugał oczami i przeniósł na nią wzrok.
         - W porządku - odpowiedział. Nie miał już problemów z mówieniem, choć jego głos nadal brzmiał jeszcze trochę nienaturalnie. Jeśli będzie się oszczędzał, ciągu kilku godzin powinien on wrócić do stanu sprzed odniesienia rany. - A ty?
         “Masz jeszcze siłę? Po tym wszystkim?”, chciał dodać, ale udaremniła to swoją dalszą propozycją. Przez chwilę spoglądał to na Isarę, to na wilgotny materiał. Wahał się.
         - Wystarczająco mi już pomogłaś. Poradzę już sobie - rzekł jej, starając się, by zabrzmiało to jak najłagodniej. Nie chciał wyjść na niewdzięcznego buraka, a jednocześnie czuł się skrępowany troską okazywaną w takiej intensywności.
         Sięgnął po trzymaną przez lisołaczkę szmatkę, by wziąć ją od niej. Nakrył przy tym jej dłoń swoją - i przytrzymał ją tam o sekundę dłużej niż powinien. Tym gestem - paradoksalnie równie subtelnym co wyraźnym - chciał przekazać jej jedno: dziękuję. Za wszystko. Jakaś część Cerima czuła rozczarowanie jego własną postawą. Myśl, że Isara znalazłaby się znowu tak blisko, mogłaby okazać mu swoją delikatność, która uderzała prosto w najbardziej sentymentalną stronę jego duszy, budziła uśpione pragnienia, które odzywały się w najmniej oczekiwanych momentach. I które z tego samego powodu z pewnością - i bólem serca - należało ukrócić. Wczoraj było jakby zupełnie odrębną rzeczywistością, która nie miała nic wspólnego z aktualnym stanem rzeczy, mimo iż podświadomie Cerim bardzo chciał, by było inaczej.
         Doprowadził się do porządku, po czym wstał. To była najwyższa pora, by ruszyć w drogę powrotną. Wiedział o tym, nawet gdyby Isara nie postanowiła tego oznajmić.
         - Tak, jak najbardziej - odezwał się spokojnie. - Wiesz… Nie musisz się o mnie tak martwić. Zrobiłaś wszystko co mogłaś, za co jestem dozgonnie wdzięczny. Resztą się nie martw. Dobrze?
         Spróbował nawet lekko się uśmiechnąć, choć wypadło to raczej blado. Trudno jednak było winić pułkownika, który miał za sobą stoczoną bitwę, bliskie spotkanie ze śmiercią i nieprzespaną noc, spędzoną na walce z poczuciem winy. Starał się jednak trzymać fason i żwawym krokiem ruszył przed siebie, by udowodnić lisołaczce, że naprawdę nie musiała obawiać się o jego stan zdrowia.

         Nie zwracał większej uwagi na otoczenie. Myślami krążył wokół strzępków informacji o przebiegu bitwy, które otrzymał od Isary. Planował. Przewidywał. Po powrocie do miasta czekał go szereg obowiązków, którymi będzie musiał się zająć. Podświadomie nasłuchiwał tylko kroków podążającej obok niego zmiennokształtnej i w milczeniu parł przed siebie, dopóki ona się nie odezwała. Jej słowa zdołały wywołać cień uśmiechu na jego obliczu. Daleko temu było do pełnoprawnego uśmiechu, lecz widać było, iż pułkownika ucieszyły słowa towarzyszącej mu kobiety.
         Znów nie odpowiedział. Nie na głos przynajmniej. Tylko w jego głowie pojawiła się przelotna myśl: “Mam zatem nadzieję, że zostaniesz w nim na dłużej” - i zaraz potem zniknęła, jakby sama była świadoma swojej niestosowności.

         - Pułkowniku!
         Głos Damona przebił się przez ogólny zgiełk, jaki panował pod zamkiem. Mężczyzna podbiegł do nich, machając rękami na kilku znajdujących się najbliżej żołnierzy, by byli w gotowości.
         - Dobrze pułkownika widzieć. - Jego podwładny uśmiechnął się, jeszcze lekko niepewnie. - Posyłać po medyka?
         Cerim pokręcił głową.
         - Nie ma takiej potrzeby. Chyba że dla niej - odwrócił się w stronę lisołaczki. - Isaro?
         Gdy oznajmiła że idzie sprawdzić stan członków swojego oddziału, obdarzył ją ostatnim, dość długim spojrzeniem. Nie było ono szczególnie intensywne, raczej lekko zamyślone i poważne.
         - Przyjdź potem do mojego gabinetu - polecił na odchodnym. - Jest coś, o czym musimy porozmawiać.
         Po tych słowach razem z Damonem skierowali się w stronę budynków gospodarczych. Cerim nie zwlekał. Od razu poprosił o szczegółowy raport, który porucznik przedstawił mu w drodze do łaźni. W dużej mierze pokrywał się z tym, co wiedział już od Isary, w związku z czym nie doznał większego szoku. Uzupełnił jedynie luki w zebranych danych i mógł mieć już pełen pogląd na sytuację. Damon nie owijał w bawełnę. Mówił zwięźle i rzeczowo, gdyż wiedział, że dokładnie tego oczekiwał od niego przełożony. W ramach podziękowania i uznania zasług otrzymał pełne powagi, acz solidne klepnięcie w ramię, co wywołało jego zaskoczenie. Taki poufny gest był u Cerima rzadkością. Damon odwrócił się i odprowadził go wzrokiem, dopóki nie zniknął za drzwiami.
         “Coś się w tobie zmienia, pułkowniku…”, pomyślał, uśmiechnął się i zawrócił, by dołączyć do swoich kompanów. Zawsze wierzył, że w końcu znajdzie się ktoś, kto zdoła wyciągnąć Cerima Carslona z tej jego twardej skorupy. Będzie musiał zapytać Isarę o to, co zaszło w lesie.
         Cerim tymczasem doprowadził się do porządku; szybka, ale dokładna kąpiel i przede wszystkim zmiana odzienia na czyste. Nie tracił czasu. Skoro wiedział już wszystko, musiał za owo wszystko wziąć odpowiedzialność. W zaciszu gabinetu, gdzie nikt go nie słyszał, mężczyzna westchnął ciężko. A potem otworzył drzwi i udał się do koszar, prosto na konfrontację z ponurą pobitewną rzeczywistością.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        W świecie, w którym panuje strach i niebezpieczeństwo czai się na każdym kroku, człowiek musi przyzwyczaić się do strat. W życiu Isary niestety było dużo śmierci. Jej wcześniejsi rodzice adopcyjni, jej opiekun, także wojownicy Kalempared - to wszystko kobieta mogła tylko oglądać. Nie była nawet w stanie dobrze walczyć, żeby móc ochronić swoich bliskich. Dlatego też przyrzekła sobie zostać lepszą wojowniczką - lepszym magiem. Żeby ochronić tych, którzy są pod jej opieką.
Także i tej nocy, w ciszy leżąc nieopodal pułkownika, odnowiła tę przysięgę. Ciemność sprzyjała napadom emocji, a mimo że głowa lisołaczki zajęta była w większości przywróceniem Cerima do zdrowia, tak kobieta nadal odczuwała gniew związany z nekromantami. Ich dzieło obróciło się przeciwko nim - dobrze. Aczkolwiek to za mało. Isara dopiero teraz zrozumiała, czym jest to silne pragnienie zemsty; wzięcia zadośćuczynienia za ból, który towarzyszył oddziałowi magicznemu.
Który towarzyszył Ymir.
        Isara obiecała sobie, że pewnego dnia spojrzy ponownie tym nekromantom w oczy. A późnej znajdzie tego, który zakończył życie jej podopiecznej. I wtedy… no właśnie. Co wtedy? To niepozorne pytanie wybrzmiało w głowie lisołaczki tak długo, jak długa wydawała się noc. Kobieta bowiem pragnęła już wstać, wyruszyć, zrobić cokolwiek, a myślenie o tym wszystkim powoli ją wykańczało.

        Poranek był gorszy. Isara podniosła się z ziemi, zaraz gdy tylko zrobiło się widno. Poczuła nieprzyjemny nacisk na oczach i skroniach, świadczący o nieprzespanej nocy i potencjalnym zmęczeniu. Zmiennokształtna jednak nie mogła pozwolić sobie na pełnoprawny odpoczynek. Uszy nadal ją pobolewały, prawdopodobnie przez parę godzin jeszcze pozostaną wrażliwe na większość dźwięków. Las w takich sytuacjach jest po prostu zbawienny. Cisza i spokój towarzysząca przyrodzie łagodziła podrażnione zmysły lisołaczki, więc i dzięki temu kobieta w spokoju mogła skupić się na Cerimie. A że mężczyzna stanowił wręcz wór pełen zagadek, trudno Isarze było powstrzymać swoją ciekawską naturę i nie wypytać pułkownika o wszystko po kolei jak leci. Lisica nadal wspominała, jak to ledwo była w stanie powstrzyma się ubiegłej noc od przeczytania aury swojego przełożonego. Mogła z taką łatwością dowiedzieć się o nim wszystkiego - poznać jego rasę, która mogłaby ją zaskoczyć. Dowiedzieć się tej jednej informacji, która mogłaby rozjaśnić wszystkie niepewności w jej głowie. Na razie jednak Isara postanowiła poczekać. Mimo że informacje na temat pułkownika były kuszące, jeszcze bardziej ekscytujące było stopniowe dowiadywanie się wszystkiego.
Ta powolna niepewność była bowiem znacznie bardziej kusząca.

        Isara zamyśliła się przez chwilę. Gdy klęknęła przed pułkownikiem, nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej wzrok automatycznie zaczepił się na jego twarzy. Szybko jednak, nim Cerim zdążyłby zwrócić na to uwagę, opanowała się i odparła spokojnie;
        - Też dobrze. - Odwróciła lekko wzrok. Lisica doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego stanu. Wiedziała też, że funkcjonuje na adrenalinie, która powoli spada - aczkolwiek to był dlań normalny stan rzeczy. Kobieta wiele nocy nie przesypiała, bo musiała czuwać na ewentualne zagrożenia. Jedna noc prawdopodobnie nic jej nie zrobi.
Prawdopodobnie.
        W odpowiedzi na kolejne słowa Cerima, Isara jedynie pokiwała głową, po czym podała mu namoczony kawałek materiału. Nie trzeba być ekspertem od dziewczęcych serc, aby znać reakcję nieśmiałej lisołaczki na dotyk, którym została obdarzona; zmiennokształtna bowiem wpierw osłupiała, gdyż do jej umysłu znacznie później dotarła zaistniała sytuacja, a ciało zdążyło zareagować i przyozdobić twarz kobiety delikatnym rumieńcem. Kiedy w końcu Isara zrozumiała znaczenie gestu pułkownika, momentalnie pokiwała głową - nie wiedziała, co powinna mu powiedzieć. Nie ma sprawy? Może to zmęczenie, może niewyspanie, może skutek poobijania o drzewa. Uznała zatem, że w tym momencie najlepiej jest nie mówić nic; niech cisza zrobi swoje. Niechaj ona odpowie, albowiem to na niej bazowała się cała ich wczorajsza konwersacja. Nie potrzeba słów, aby zrozumieć drugiego człowieka. Isara wierzyła w to całym sercem, aczkolwiek niektórych tajemnic lepiej się nie domyślać; tylko poznać je. Jasno i klarownie. Kobieta więc wierzyła, że kiedyś pułkownik sam odpowie na nurtujące ją pytania odnośnie jego osoby.
        - Jasne. Wybacz, nawyki - odparła cicho, odwracając wzrok. “Zwłaszcza że nigdy nie widziałam tak szybkiej regeneracji!”, dodała w myślach, acz nie dała po sobie poznać, co w danej sekundzie przeszło jej przez głowę. Wiele razy widywała rannych, tak samo miała z nimi dużo do czynienia i pomagała przy każdej okazji. Niektórzy z zadrapaniami wymagali zaledwie pięciu minut, inni zaś nawet tygodnia. Stan pułkownika był zatem kolejną zagadką dla lisołaczki.
Isara wstała z ziemi i otrzepała suknię (przynajmniej to, co z niej zostało), aby następnie przygotować się do podróży. Poprzednio nie zajęło im długo dotarcie na polanę, a zatem równie szybko powinni wrócić. Kobieta jednak nie mogła się powstrzymać od delikatnego uśmiechu, gdy ujrzała, że Cerim wyruszył żwawo w drogę powrotną. Lisica dopiero teraz odczuła ulgę - dopiero po tej nocy wszystkie emocje z niej zeszły. Poczuła się osłabiona i błagała w myślach, aby ta krótka podróż odbyła się bez większych niespodzianek. Tak samo była wdzięczna pułkownikowi za ciszę, jaka towarzyszyła im podczas wędrówki - nie żeby kobieta nie lubiła rozmów i żeby nie widziała w nich okazji do poznania Cerima bliżej, aczkolwiek w ich przypadku cisza wydawała się kobiecie równie komfortowa.
Lecz wten Isara zrozumiała, że mimo zmęczenia, jej myśli będą biegać niczym oszalałe. Przez większość czasu lisica trawiła wszystko, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Analizowała każde milczenie, każdy gest, których doświadczyła od strony pułkownika. Podświadomie spychała na bok te myśli, które jednak wracały do niej i przypominały o sobie, podparte wszystkimi emocjami, które akurat w danym momencie poczuła zmiennokształtna.
Zero spoufalania, zabrzmiało nagle. I wtem, z bólem większym niż wybuch wielkiego Gunwa, Isara ostatecznie spróbowała uciszyć wspomnienia, zastępując je tym stwierdzeniem. Zero spoufalania.
Zero spoufalania.
Dlatego też jedynie odwzajemniła delikatny uśmiech Cerima, pozwalając sobie jedynie na drobne marzenia. Naprawdę drobne.

***

        Z zamyślenia wyrwał ją dopiero dźwięk własnego imienia. Droga zleciała im znacznie szybciej niż kobieta przypuszczała.
        - Nie, nie. Ze mną już w porządku. Potrzeba mi tylko czegoś mniej zwiewnego - odparła, przekładając ciężar ciała z nogi na nogę, jakoby nagle zawstydzona potarganą spódnicą swej sukni. - Później złapię Tessę. - Pomachała im na odchodnym, wcześniej potakując głową na słowa Cerima, dając znak, że zrozumiała polecenie.

***

        Wszystko, czego kobieta potrzebowała, to ich zobaczyć. Cały oddział. Zobaczyć, że się nie pomyliła i że nic jej więcej nie zaskoczy; Isara bowiem bała się niemal przez cały ten czas, że ktoś jeszcze mógł stracić życie. Jeżeli nie podczas walki, to w drodze powrotnej. Wiele myśli krążyło po głowie kobiety, dlatego dopóki nie wparowała na odosobnioną dla magów polanę i nie ujrzała licznej grupy uczących się młodych czarodziejów, nie mogła ich uspokoić. Brakowało jedynie dwóch osób.
        Z czego tylko jednej, która powinna nadal żyć. Gdy jednak lisica złapała kontakt wzrokowy z Javierem, ten nie czekał długo - momentalnie podbiegł do niej i zaczął opowiadać. Mówił o powrocie.
        - Ymir za zgodą porucznika Gothoego wyruszyła na jeden dzień do swojej wioski. Wiesz, do rodziny - rzekł, próbując zapewne przekazać tę informację w jak największym domyśle, byleby nie musieć wypowiadać tego na głos. Isara spojrzała na swojego podopiecznego. Javier stracił bliską przyjaciółkę, więc jego widok - zakłopotanego i niepewnego - tknął zmiennokształtną jeszcze bardziej.
        - A jak z pułkownikiem? - zapytał w końcu młody mag, a lisołaczka zmieszała się. W pierwszym odruchu miała opowiedzieć o niezwykłym ozdrowieniu Cerima, aczkolwiek poczuła się, jakby miała zdradzić czyjś największy sekret. Nie wiedziała, czy powinna zdradzać cokolwiek.
Cóż. Niech inni sami się zdziwią, gdy zobaczą, że pułkownik chodzi zdrów jak ryba po poderżnięciu gardła. Isara ma to za sobą.
        - W porządku - rzuciła jedynie.

***

        Isara potrzebowała zaledwie trochę czasu, żeby wziąć się w garść. Nieco dłuższa kąpiel i w końcu ubranie, które nie przywodzi na myśl ledwo co powstałej zjawy, i kobieta mogła uznać, że ten dzień może się skończyć. Słońce było już wysoko na niebie, gdy wybrała się do gabinetu Cerima, aczkolwiek w drodze przez dziedziniec zdarzyło się coś jeszcze.
Drobne zderzenie z rzeczywistością.
        Ymir wróciła i akurat dokładnie w tej sekundzie również przechodziła przez dziedziniec. Isara osłupiała. Wcześniej, po wybuchu bóstwa nekromantów, lisica odwracała wzrok, gdy tylko wyłapywała, że czarodziejka jest blisko. Teraz natomiast widziała jej twarz - podkrążone i zmęczone oczy, blade oblicze. Można było w tej chwili porównać dziewczynę do wampira. Lisołaczka posmutniała momentalnie. Nie wiedziała, co powinna w takich sytuacjach powiedzieć. Nigdy nie była obeznana w rozmowach z ludźmi, lecz widocznie nie musiała. Ymir podeszła do niej szybko i objęła, jakby zobaczyła dawno niewidzianą przyjaciółkę. Szok odmalował się na twarzy zmiennokształtnej, gdy zrozumiała, co się dzieje.
Serce zakuło ją jeszcze bardziej.
        Dlatego też delikatnie uścisnęła podopieczną, jednocześnie obiecując jej - i sobie - że to się nie powtórzy. Że nie pozwoli nikomu umrzeć czy też stracić bliskiej mu osoby. Nie pozwoli.
Nikomu.

***

        Isara przybrała ponownie maskę, którą zwykła nosić w zamkowych murach; na tyle obojętną, aczkolwiek również rozluźnioną. Tak naprawdę też zwykła zaciskać pięści z nadzieją, że nie spotka po drodze królowej. Kobieta spokojnie zapukała zaś do gabinetu Cerima, zanim doń weszła.
        - Chciałeś mnie widzieć, pułkowniku - oznajmiła spokojnie, zaskoczona oficjalnością tych słów. Dopiero teraz boleśnie zdała sobie sprawę z przypomnienia, które towarzyszyło jej od ich podróży. Wczoraj musiało pozostać snem.
Bez spoufalania.
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         O Cerimie Carlsonie krążyło wiele pogłosek. Wysoka pozycja społeczna zapewniała jego imieniu stosunkowo duży rozgłos w Ekradonie i okolicach, a rodzinne sekrety sprawiały, iż jego osoba stanowiła dla nadwornych plotkarzy kąsek równie smakowity, co nowe odzieżowe nabytki królowej. Nie było zatem nic dziwnego w fakcie, iż co jakiś czas przez zamek - a zwłaszcza przylegające doń koszary - przewijały się rozmaite spekulacje dotyczące prywatnych spraw młodego pułkownika. Tak było w zasadzie od początku, na długo zanim Cerim zdobył stopień oficerski, nawet na długo zanim został żołnierzem. Wśród arystokratów zawsze wrzało, ilekroć w rozmowie pojawiał się temat jego rodziny.
         Mężczyzna był do tego przyzwyczajony. I, prawdę mówiąc, nieszczególnie przywiązywał do tego wagę. Dopóki sam uważał się za uczciwego człowieka, zachowując autorytet u innych, nie obchodziło go to, co szepczą za jego plecami. Dbał o swój wizerunek jako osoba publiczna, ale nikomu nic do jego życia prywatnego.
         Tak było do niedawna.
         Aż znienacka w życiu Cerima pojawiła się osoba, za sprawą której zaczął on poświęcać więcej czasu na myśli o sobie samym. Nie o pułkowniku, ale o mężczyźnie, jakim był, gdy zdejmował mundur, gdy zamykał się w czterech ścianach. Gdy samotnie jadł kolację w przestronnej, pustej jadalni i gdy jeszcze samotniej kładł się do łóżka, w równie pustej komnacie. O wszystkim tym, co wiązało się z najgłębszą stroną jego osobowości; o jego historii, z całym bagażem doświadczeń, jaki nań nałożyła. Może i zahartowało go to, czyniąc z niego dobrego żołnierza, ale czy był równie wartościowym człowiekiem…?
         Na to pytanie chyba nikt nie umiał udzielić jednoznacznej odpowiedzi; sam Cerim zaś był tej w kwestii pełen wątpliwości. Jak dotąd starał się nie myśleć zbyt dużo o swoim życiu poza pracą, bowiem na pierwszym planie owych myśli zawsze rysowała się śmierć. Niczym mgła, zimnym woalem otaczała wszystko, co znajdowało się w zasięgu wzroku, nieubłaganie pochłaniając kolejne elementy otoczenia. Nawet teraz, gdy wydawało się, że nikłe światełko nadziei pojawiło się gdzieś na skraju teraźniejszości, śmierć i tak nie dawała za wygraną. Zawsze sięgała po swoje, przypominając pułkownikowi o niemocy wobec jej potęgi, kpiąc sobie z jego rozpaczliwych starań, by stawić jej czoła. To, co dla niego było walką do ostatnich sił, dla śmierci znaczyło niewiele więcej niż prztyczek w nos, którym raz po raz go obdarzała, śmiejąc się mu w twarz.
         “Nie wygrasz ze mną, chłopcze” - zdawała się mówić. “Ze mnie się zrodziłeś, będę więc towarzyszyć ci aż po kres twych dni.
         I odbierać po kolei wszystko, na czym mu zależało. Ludzi, których kochał, cenił, za których był odpowiedzialny. Gdyby - niezależnie od wszelakich konwenansów, mezaliansów i innych ansów - zdecydował się wpuścić do swojego życia pewną białowłosą lisołaczkę, śmierć stałaby się również jej udziałem. Błądziłaby we mgle razem z nim, ryzykując zgubienie się w jej nieskończoności. Cerim nie mógł na to pozwolić. W końcu poprzysiągł, że będzie ją chronił za wszelką cenę. Nawet jeśli to oznaczało ochronę przed nim samym. Nawet jeśli to oznaczało, że musiał pozwolić odejść jedynemu światłu, które rozpraszało mrok jego duszy.

         Czekał na nią, jak zapowiedział, w swoim gabinecie. Po wizycie w koszarach nastrój miał parszywy - a wiedział, że dalsza część dnia będzie tylko gorsza - dlatego też poza krótkim “proszę”, którym zaprosił Isarę do środka, przez dłuższą chwilę nie odezwał się ani słowem. Nie patrzył na nią; wbijał wzrok w swoje splecione dłonie, oparte na biurku, sam zaś siedział za nim, posępny i przygarbiony. Próbował zebrać myśli, które jakby złośliwie chowały się po kątach umysłu przed jego ociężałą świadomością. Milczenie przedłużało się w nieskończoność, dzwoniąc ciszą między nimi. Cerim wiedział, że to on musi je przerwać, tylko że… nie wiedział, co właściwie chciał powiedzieć. Polecił jej przyjść, mając w głowie cały kłębek słów, którymi chciał się podzielić, lecz teraz… teraz każde jedno wydawało się nieodpowiednie. Nieodpowiednie, żeby nim zacząć. Nieodpowiednie w tej sytuacji.
         Nieodpowiednie między nimi.
         Nie pozostało mu zatem nic innego niż przybranie maski oficera, za którą mógł schować wszelkie emocje i pragnienia. I na powrót otoczyć się murem surowego zdystansowania, w jakim czuł się komfortowo przez wiele lat. Odchrząknął, przełamując w końcu panującą w komnacie ciszę.
         - Zarówno wczoraj, jak i dziś, wykazaliście się wzorową żołnierską postawą, sierżancie - zaczął, głosem nienaturalnie beznamiętnym. Równie nienaturalnie układały się w jego ustach formalne zwroty, tak nagle zimne po spoufaleniu z minionej nocy. Ale tak musiało być. - Dzięki wam udało się zminimalizować straty i podtrzymać morale. Ponadto osobiście zawdzięczam wam życie. Jestem dumny, że mam pod sobą taką podwładną.
         Choć nadal utrzymywał formalny ton wypowiedzi, w jego głos wkradły się emocje, jakie kryły się pod tą grzecznościową fasadą. Również jego wzrok - mimo iż daleko było mu do intensywnych spojrzeń, którymi obdarzył Isarę na leśnej polanie - wyrażał to, czego nie mógł powiedzieć słowami. Wdzięczność. I o wiele więcej niż wdzięczność. To jednak nie był koniec jego wypowiedzi.
         - Pomimo tego, iż nie obyło się bez ofiar, z praktycznego punktu widzenia udało nam się odnieść zwycięstwo i zlikwidować niemal do zera nekromancką organizację. Jeszcze dziś złożę raport generałowi i sprawa zostanie zamknięta. A to oznacza… - Cerim zawiesił na chwilę głos, nerwowo poruszając palcami dłoni. Wziął głębszy oddech przez nos i spojrzał lisołaczce prosto w oczy. - A to oznacza, że zostaniesz oczyszczona z podejrzeń i uchylimy twoje zobowiązania wobec ekradońskiego wojska. Będziesz wolna, Isaro.
         Powinien się cieszyć. Udało mu się dotrzymać obietnicy, zapewnić jej bezpieczeństwo, a teraz mógł zwrócić jej swobodę działania. Uwolnić ją od bałaganu, w którey nieumyślnie się wmieszała i utknęła przy nim, skazana na łaskę i niełaskę wojskowych oficjeli. Zmuszona do ryzykowania życia w sprawie, z którą nie miała nic wspólnego. Zdołała przeżyć, a teraz będzie mogła odejść, by realizować swoje własne życiowe cele. Cerim powinien się więc cieszyć, powinien czuć ulgę. A jednak był bardzo daleki od tego stanu.
         - Wprawdzie generał musi jeszcze podpisać rozkaz zwolnienia ze służby, ale to czysta formalność. Nie ma już powodu, by cię tu trzymał.
         “Nie ma powodu, byś tu zostawała.”

         Na spotkaniu z Isarą nie kończyły się trudne rozmowy. Cerima czekała jeszcze jedna konfrontacja, na którą szykował się mentalnie, odkąd przekroczyli mury zamku. Jako oficer, mężczyzna na co dzień mierzył się z odpowiedzialnością za wielu ludzi, za wiele spraw i za podejmowane przez siebie decyzje. Jednak nigdy dotąd nie musiał zmierzyć się z rzeczą tak trudną, jak utrata podwładnego. I rozmowa z jego rodziną.
         Cerim posłał po Ymir, gdy tylko otrzymał informację, iż wróciła ona z domu rodzinnego, dokąd poprzedniego wieczoru odprawił ją Damon. Czekając na przyjście magini, zastanawiał się, jaką taktykę obrać podczas tej rozmowy. Jak przeprowadzić ją możliwie najmniej boleśnie. Czy to było w ogóle możliwe? Cerim nie wiedział. Znał ból, jaki stał za utratą ukochanego rodzeństwa - znał go jak nikt inny - ale nie potrafił o nim mówić. Nie chciał o nim myśleć. Nie wiedział, czego mogła oczekiwać Ymir ani co mogłoby pomóc ukoić jej złamane serce. Albo chociaż jak zapewnić ją o swoim szczerym żalu… Jak to zrobić. Co powiedzieć…
         - Wzywałeś mnie, pułkowniku…
         Cichy, spokojny głos wyrwał Cerima z zamyślenia. Mężczyzna doskonale znał ten rodzaj spokoju - ten, który przychodzi po wypłakaniu z siebie bólu, aż zabraknie łez. Ten, który jest tylko sposobem na przetrwanie, kiedy ciało i umysł nie są w stanie przyjąć na siebie takiej ilości emocji. Ten, który zostaje przy człowieku już na zawsze, odgradzając umysł od wszystkiego tego, czego nie chce się przeżywać na nowo.
         Skinął głową i wstał od biurka. Nie powinien siedzieć przy tej rozmowie. Okrążył mebel, by znaleźć się naprzeciwko kobiety, która właśnie straciła najbliższą osobę. Z jego winy. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie znajdował słów, którymi mógłby wyrazić to, co kotłowało się w jego wnętrzu. Zmusił się do tego, by spojrzeć Ymir w twarz; jego własna wyglądała na opanowaną, ale drobne szczegóły zdradzały, jak rozdarta jest jego dusza. Ledwo dostrzegalne drżenie podskórnych mięśni. Nienaturalnie zaciśnięta szczęka. Oko, przepełnione pełnym smutku blaskiem. Cerim mógł nie zdawać sobie z tego sprawy, ale Ymir dostrzegała to wszystko. Widząc swojego nieugiętego przywódcę w takim stanie, nagle zrozumiała.
         - Ty wiesz… - wyszeptała, zapominając na chwilę o hierarchii i etykiecie. Ona też, na krótką chwilę, zobaczyła Cerima w Cerimie. Po jej policzku spłynęła łza. - Ty wiesz, jaki to ból.
         Pułkownik poczuł zaskoczenie. I ulgę, paradoksalnie wymieszaną z jeszcze silniejszym poczuciem winy.
         - Twoja siostra zginęła, bo nie potrafiłem… nie potrafię dać odejść swojej. Miriam… Toira… To nie powinno było się wydarzyć. Nigdy. Biorę na siebie ciężar tej winy. - Starał się mówić spokojnie, ale jego głos się łamał. - Przepraszam. Ale nie oczekuję przebaczenia. Chcę tylko, żebyś wiedziała… Tak. Wiem, jaki to ból.
         Zamilkł. Odwrócił wzrok. W najlepszym przypadku spodziewał się, że Ymir wyjdzie bez słowa, ona jednak zupełnie zbiła go z tropu, gdy podeszła do niego i… objęła go. Zastygł w bezruchu, a jego mięśnie napięły się. Po chwili jednak niepewnie otoczył kobietę ramionami, czując jak jej ciało drży. Płakała? Chyba nie. Czy ten gest oznaczał, że mu wybaczyła? To było… dziwne. Cerim nie rozumiał. Ymir powinna go nienawidzić, każdy na jej miejscu czułby to samo. Dlaczego… Nie rozumiał. Chciał się odsunąć, odejść. Zamknąć za sobą drzwi i pogrążyć się w nienawiści do siebie samego. Bo na to przecież zasłużył.
         W końcu Ymir cofnęła się i posłała zwierzchnikowi ostatnie spojrzenie, zanim opuściła jego gabinet.
         - Nie jesteśmy sami w naszym bólu, pułkowniku - odezwała się jeszcze. - Ja mam rodzinę, z którą się wspieramy. A pan?
         To pytanie zawisło w powietrzu - i wisiało w nim jeszcze długo po tym, jak Ymir zamknęła za sobą drzwi. Cerim stał nieruchomo, obracając w myślach słowa podwładnej. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, nim wrócił do rzeczywistości, ani co go do niej sprowadziło. Niemniej jednak westchnął i wrócił za biurko. Nie od razu zajął się tym, co miał do zrobienia - oparł ręce o blat, schował twarz w dłoniach i w tej pozycji przesiedział kolejną dłuższą chwilę. Po niej dopiero zabrał się za pisanie raportu dla generała. Przelewał na papier słowo za słowem, myśląc nad tym, jak pusto i nieczule brzmi sprawozdanie z bitwy, w przeciwieństwie do gwałtownych emocji, jakich owa walka była źródłem. Tyle lęku, tyle cierpienia, ubrane w proste, żołnierskie słowa. I tylko tym będą dla generała. Ot, kolejnym papierkiem na dnie szuflady, wśród innych, równie nieistotnych papierków.
         I tylko Cerim będzie wiedział, ile krwi zostało przelanej, by zapełnić ów papierek treścią. Krwi, której nie zmyje z rąk do końca życia.
Awatar użytkownika
Isara
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Wędrowiec , Mag
Kontakt:

Post autor: Isara »

        Isara czuła zdenerwowanie, które przez parę sekund zawisło w powietrzu. Wiedziała, że ktoś musi je prędzej czy później przerwać, inaczej kobieta całkowicie odpłynie myślami w stronę przesadnego analizowania byle pojedynczego oddechu. Wtem Cerim zaczął mówić, a ona słuchała. Lisica mimo pochwał miała złe przeczucie; jakby ta rozmowa miała być jedną z najtrudniejszych w jej życiu. Dokładnie tak, jakby zbliżało się coś, czego zmiennokształtna nie mogła przewidzieć, a wiedziała od zawsze. I gdy monolog mężczyzny powoli dobiegał końca, zrozumiała, o co chodzi.
Mogła odejść. “Będziesz wolna”, zabrzmiało jej niczym echo. Nowe życie, do którego dopiero co nawykła, miało już dobiec końca, a mimo że Isara faktycznie nienawidziła dworskich manier i zamkniętych murów, wcale nie ucieszyła się z tej wiadomości. Jeszcze parę tygodni temu zapewne skakałaby z radości i w podskokach uciekała w znajome strony. Podążyłaby… no właśnie. Gdzie? Jaki miała inny cel, do którego mogłaby dążyć? Podróżowała. Marzyła, aby zostać nauczycielką i mentorką, a jedynie odwiedzanie różnych miast pozwalało jej realizować swe cele i swobodnie nauczać napotkane jej osoby. W tej chwili jednak to małe marzenie dodatkowo zostało spełnione - kobieta miała pod opieką przyszłych wielkich magów Ekradonu.
        Nie chciała pozwolić sobie tego odebrać. Nie chciała odejść, acz pragnienie wolności wołało ją kuszącym tonem. Przez dłuższą chwilę miotała się, obserwując dłonie pułkownika. Gdy padło kolejne zdanie, ledwo Cerim zdążył je zakończyć, a Isara już wcięła się z najkrótszym słowem, które jednak rozbrzmiało potężniej niż wszelkie tłumaczenia.
        - Nie.
        To krótkie słowo zawisło w powietrzu na dłużej, pozwalając sobie na wypełnienie tej niezręcznej luki między Cerimem a Isarą, jednoczenie jednak ją powiększając. Lisołaczka nie miała pojęcia, co powiedzieć dalej. Zbierała myśli, aby móc wytłumaczyć swoje zachowanie, a chyba po raz pierwszy zrobiła to najspokojniej w świecie; nie zaczerwieniła się ze wstydu, nie błądziła wzrokiem w poszukiwaniu odpowiednich myśli, nie drgnęła nawet. Jej nieśmiała natura zdawała się ustąpić miejsca niespotykanej pewności siebie, którą zmiennokształtna okazywała wcześniej tylko na polu bitwy. Teraz również liczyła się każda sekunda zwłoki w odpowiedzi, której zapewne oczekiwał mężczyzna.
        - Wybacz mi, pułkowniku - zaczęła szybko - jestem niezwykle rada, słysząc te słowa. Ale… - zawahała się. Musiała ponownie przefiltrować swoje myśli, aby przypadkiem nie wypalić nic niestosownego.
        - Ale… Nie mogę odpuścić, nie zakończywszy powierzonego mi zadania. Dostałam uczniów, z których miałam zrobić magów gotowych stawiać czoło wszelkim zagrożeniom. Są potężni, ale bez kogoś, kto pokieruje ich treningiem, nigdy nie będą gotowi - dodała Isara, po raz pierwszy przenosząc wzrok z dłoni Cerima na jego twarz. - Proszę dać mi trochę więcej czasu, abym mogła zostawić ich z czystym sumieniem. Wtedy zaś odejdę. - Niemal odetchnęła, gdy skończyła swoją prośbę.
        - Dziękuję. - Nie wiedziała, jak pułkownik zareaguje na to wszystko, lecz ledwo zdążyła usłyszeć odpowiedź, a ukłoniła się delikatnie i wyszła z gabinetu. Jakby stanowczo chciała podkreślić, że jej zdania nic nie zmieni.
Nawet rozkaz.
        Dopiero na korytarzu, niemal już ulubionym miejscu do rozmyślań Isary, kobieta pozwoliła sobie na wyzwolenie wirujących w jej głowie myśli. Fakt, zależało jej na uczniach, ale także czuła pewnego rodzaju ból. Musi zrozumieć, że to nie jej świat. I pogodzić się z tym, że mimo iż pokochała zamieszkujące go osoby, ona powinna odejść już niedługo.

***

        Trening się skończył w sumie ze znikomym udziałem Isary. Nim poszła do gabinetu Cerima, wydała parę poleceń swoim podopiecznym, a gdy zaś wróciła, szybko jeno sprawdziła ich postępy. Kobieta pozwoliła sobie opuścić tereny zamku w towarzystwie Javiera oraz Damona, będących jej eskortą - znak, który oznaczał, że jeszcze nie jest aż tak wolna.
Jeszcze.
        Lisica skorzystała z okazji, że mężczyźni akurat zmierzali do “Siedmiu nieszczęść”. Z tym miejscem wiązały się kolejne wspomnienia, ale nie dla nich kobieta chciała się udać do karczmy.
Po wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, zasłużyła na to cholerne piwo.

        Siedząc przy jednym ze schowanych stolików Isara obserwowała otoczenie. Zapowiadało się, że miejsce będzie zarówno tego wieczoru przepełnione. A co zdziwiło kobietę; najwięcej twarzy kojarzyła. To wojskowi. Nie do końca rozumiała to poruszenie, dopóki Javier nie dosiadł się do niej i z uśmiechem rzekł:
        - Wygraliśmy. Kiedyś trzeba to uczcić!
Awatar użytkownika
Cerim
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Żołnierz , Arystokrata
Kontakt:

Post autor: Cerim »

         Nic nie jest nam dane na zawsze.
         Wiedział o tym każdy, kto żył na tym świecie od dłuższej chwili. Cerim nie był może tak wiekowy jak posiwiali mędrcy, jednak i on miał tego świadomość. Życie zdążyło przeprawić go przez burzę doświadczeń, brutalnie nauczyć prawd, których wielu nigdy nie odkryło. Jak to jest posiadać tak wiele, równocześnie nie mając nic. Jak to jest zyskać coś niezwykle cennego - tylko po to, by ów skarb został bezceremonialnie wyrwany z rąk. Poczucie straty… pułkownik zaznał go już tyle razy, że powinien był się do niego przyzwyczaić.
         Ale to było niemożliwe.
         Istnieje pewna prawidłowość, która mówi, że można się przyzwyczaić do przyjemności, ale nie do przykrości. Przyjemność zanika szybko, a utrzymując się na stałym poziomie, przestaje być intensywnie odczuwalna. Negatywny afekt zaś może trwać dniami, tygodniami, miesiącami - mimo to człowiek nigdy nie nabędzie odporności na kolejne ciosy. Przyjemność jest jak narkotyk; kiedy organizm przywyknie do pewnej dawki, trzeba ją zwiększać, by efekt był odczuwalny. Ból i cierpienie nie podlegają tym zasadom. Choćby stały się one codziennością, każdy kolejny cios będzie tak samo bolesny. Tak samo niszczycielski.
         Dokładnie tej prawidłowości ofiarą padł nieszczęsny demoniczny oficer. Mimo że żal i rozgoryczenie towarzyszyły mu każdego dnia, wciąż był podatny na zranienie. Na ponowne poczucie straty.
         Dlatego spoglądając na leżący na biurku szkic raportu - wraz z rozkazem o zwolnieniu Isary ze służby, który miał zanieść do podpisania generałowi - Cerim czuł wzbierające przygnębienie. Nie mógł jednak go okazać. To byłoby wysoce nieprofesjonalne z jego strony. Mało tego, zapewne dołożyłoby tylko trosk samej zainteresowanej, a to było ostatnie, co mężczyzna chciałby osiągnąć. Musiał więc wziąć ciężar swych uczuć na siebie. Nie miał prawa jej nimi obarczać.
         Próbował od ich uciec, od wszystkich uczuć, z którymi nie potrafił się skonfrontować. Wepchnąć je gdzieś głęboko na dno świadomości i zdystansować się na dobre. Stąd wzięła się sztywna forma oficjalnych zwrotów w jego wypowiedzi. Dystans, brak emocji. Dobrze mu szło.
         … dopóki Isara nie wymówiła tego jednego słowa.
         Choć obiektywnie ciche, stanowcze “nie” rozbrzmiało echem w umyśle Cerima, na chwilę pozbawiając mężczyznę zdolności do przetwarzania jakichkolwiek innych informacji. Zastygł w bezruchu, gapiąc się na lisołaczkę z lekko rozchylonymi ustami, jakby gotowymi do wypowiedzenia pytania, które wisiało między nimi. Nieświadomie. I bardzo nieprofesjonalnie. Nie potrafił jednak zmusić się do utrzymania oficjalnej postawy; nie, kiedy wszystkie te uczucia, które usiłował zamknąć pod kluczem, zerwały się z uwięzi i szalały teraz w jego sercu niczym stado bawiących się kotów; istny rozgardiasz, który trudno potem będzie doprowadzić do pierwotnego stanu.
         “Nie.”
         Na początku uznał, że się przesłyszał. Ale nie mogło być mowy o pomyłce; Cerim widział to w całej postawie zmiennokształtnej. Dlaczego więc, czemu… Czemu odrzucała to, czego od początku pragnęła? Swoją wolność - a razem z nią wszelkie plany i marzenia, które musiała mieć, a których realizację zakłócił jeden nieszczęśliwy incydent… Miała to w zasięgu ręki, wystarczyło tylko, by Cerim podsunął ojcu odpowiedni papierek. Jeden podpis. Tylko tyle dzieliło Isarę od jej własnej drogi. A jednak ona nie chciała nią iść. Już nie. Coś się zmieniło, coś skłoniło ją do zmiany priorytetów… Podświadomość pułkownika zapłonęła nagle jakąś dziwną nadzieją, którą racjonalna część starała się utrzymać w ryzach. Nie mógł pozwolić sobie na myślenie w taki sposób. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że za tym nie mogło stać nic więcej. Nie mogło.
         Dalsze słowa lisołaczki przywołały Cerima do porządku. Podawała logiczne argumenty, z którymi mężczyzna nie mógł się nie zgodzić. Słuchał jej więc, ze swoim charakterystycznie niewzruszonym wyrazem twarzy, z której nie dało się wyczytać żadnych emocji. Jedynie niecodzienny błysk w błękitnym oku zdradzał, że za tą kamienną maską kryła się szczera radość z tego, jak potoczyła się ta rozmowa. Oczywiście, okazanie tej radości byłoby kolejną nieodpowiednią rzeczą, dlatego i ją pułkownik starannie ukrył, splótłszy dłonie tuż przed twarzą.
         - Wybaczyć? - powtórzył, po chwili ciszy, która zapadła kiedy kobieta skończyła swoją wypowiedź. - Jesteście dla mnie cennym wsparciem. Moją prawą ręką. Trudno by było o tak zaufaną osobę na tym stanowisku, dlatego rad jestem, że nie będę zmuszony szukać kogoś na wasze zastępstwo. - Zawiesił na chwilę głos, wbijając wzrok w sęki na blacie biurka. Bił się z samym sobą, czy wyrazić swoją myśl do końca. Ostatecznie podjął decyzję i spojrzał ponownie na rozmówczynię, dodając nieco łagodniejszym, odrobinkę, ale tylko odrobinkę bardziej spoufalonym tonem: - Bo nie sądzę, że znalazłbym kogokolwiek, kto byłby w stanie cię zastąpić.
         Czyli “cieszę się, że zostajesz” w wersji cerimowo-wojskowo-okrojonej. A jednak na swój sposób osobistej.
         - Dobrze zatem. Nie przedłożę wniosku o zwolnieniu cię ze służby, jednakowoż zwolnię ze służby twój ogon. Będziesz mogła swobodnie poruszać się po mieście. Pełna prywatność.
         Pokręcił głową na jej ostatnie słowo.
         - To ja powinienem dziękować.
         Gdy Isara wyszła, znów oparł łokcie o biurko, zakrywając dłońmi usta i w takiej pozycji siedział przez kilka minut, próbując zebrać i uporządkować myśli. Nie bardzo jednak mógł się skupić, wobec czego wstał, by przejść się po gabinecie. Okrążył biurko i gdy dostrzegł wciąż leżący nań wniosek, wziął go w dłoń. Uniósł do góry, ostatni raz czytając jego treść, po czym włożył jeden z końców pergaminu w ogień płonącej na biurku świeczki. Obserwował jak płomienie trawią kartkę, zmieniając ją w popiół, który opadł na deski. Uśmiechnął się lekko.
         Wiedział, że w końcu będzie musiał pozwolić jej odejść. Nie należała tutaj. Ani do niego, ani do tego świata. Ale teraz, w tej chwili, liczyło się tylko to, że zostanie przy nim jeszcze trochę dłużej. Dlatego, że tak chciała i tak zadecydowała.
         Tylko tyle.

         Po ciężkich emocjonalnie rozmowach, Cerim udał się do gabinetu ojca, by złożyć mu stosowne dokumenty. Generała jednak nie było u siebie - ani w całym zamku, udał się bowiem na polowanie z grupą zaprzyjaźnionych arystokratów - w związku z czym młodszy oficer zostawił papiery na jego biurku i opuścił ten przybytek. Zamierzał wrócić do domu na piechotę; pogoda sprzyjała wędrówkom, a spacer na świeżym powietrzu kusił perspektywą przewietrzenia umysłu. Szedł więc przez miasto energicznym, acz niespecjalnie szybkim krokiem, póki nie został zaczepiony przez grupkę swoich podwładnych. Kiedy zasalutowali, skłonił uprzejmie głowę, choć nie zamierzał się zatrzymywać. Żołnierze podeszli jednak do niego, zapraszając do karczmy na pobitewne świętowanie.
         Odmówił z miejsca. Nie miał ochoty na biesiady. Nigdy jej nie miewał, a w dniach takich jak ten - jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Marzył o kąpieli w gorących źródłach w swojej piwnicy i o łożu, w którym zaśnie, być może tym razem snem pozbawionym koszmarów. Jednak kiedy padły słowa “uczczenie pamięci poległych”, Cerim nie mógł dłużej protestować. Przewrócił tylko oczami, wzdychając ciężko - doskonale wiedział, że był to jedynie pretekst do urządzenia publicznej popijawy - i podążył za podwładnymi prosto do “Siedmiu nieszczęść”.
         W środku panował tłok, na pierwszym planie widać było mundury. Cerim starał się przejść bokiem, niezauważony; nie zwracać na siebie uwagi. Dostrzegł Isarę siedzącą w towarzystwie Damona i Javiera, nie podszedł jednak do nich. Zasłużyli na to, by oderwać się od trosk i trochę zabawić - on, ze swoim ponurym usposobieniem na pewno by im to zepsuł. Poza tym, nie był w nastroju do socjalizacji. Jak zazwyczaj.
         Usiadł w najlepszym dla siebie miejscu - pod ścianą przy barze, w cieniu drewnianej kolumny podtrzymującej strop - i zamówił kufel piwa. Popijał je niespiesznie, obserwując wszystko, co działo się w izbie. Widział twarze swoich podopiecznych. Niektórzy wstali i poszli w tan; zabawa powoli się rozkręcała. Słychać było rozmowy, śmiechy i stuk naczyń, kiedy zderzali się nimi, wznosząc toasty. Cerim patrzył na nich, szczęśliwy, że udało mu się ich ochronić.
         I pełen bólu, że nie wszystkich.
         Patrzył na Isarę, która wyróżniała się w tłumie bielą swoich włosów. Otoczona życzliwymi ludźmi, wyglądała jak integralna część tego wojskowego obrazka. Przez chwilę, krótką chwilę, Cerim zazdrościł im wszystkim tej swobody. Możliwości zrzucenia na chwilę ciężaru odpowiedzialności, możliwość odsunięcia wszelkich spisanych i niespisanych zasad i konwenansów. Przez krótką chwilę chciał wyjść ze swojej skorupy i po prostu pobyć tam ze swoimi ludźmi, jak jeden z nich. Nie jako surowy przełożony, ale jako kamrat, który przeszedł przez te same próby, który pił to samo piwo.
         Ale to nie było jego miejsce.
         On tam nie pasował. Mógł jedynie z daleka przyglądać się jak inni się bawią. Więc robił to, wychylając kolejny trunek, a ten w połączeniu ze zmęczeniem zaczął w końcu oddziaływać na umysł demona, który notabene nie tak łatwo doprowadzić do stanu nietrzeźwości. Jednak w miarę upływu czasu i alkoholu, kiedy kulturalnie wypijał kolejne głośne toasty, którym nie sposób było odmówić, Cerim poczuł, jak jego skupienie zanika. Dystansując się od ludzi wokół, od tego co się działo, od własnych uczuć i myśli, nie był świadom tego, że od dłuższego czasu patrzył w jeden punkt.
         Na białowłosą lisołaczkę, która na dobre zagościła w jego codzienności.
         I nie był świadom tego, że teraz, gdy przestał tak mocno się pilnować, z jego twarzy dało się wyczytać znacznie więcej niż zazwyczaj.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości