Lasy ErianturDrobne przysługi i inne usługi

Położone we wschodniej części Środkowej Alaranii rozległe i gęste lasy zamieszkałe przez różnorodne zwierzęta, tak te magiczne jak i zwyczajne. Mówi się, że Lasy Eriantur to siedlisko dzikich elfów, które nie chciały żyć z innymi w miastach. Terytoria te porównuje się do Szepczącego Lasu, ponieważ w samym środku dzikiej, nieokiełznanej puszczy znajduje się wielkie elfie miasto Iruvia.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Drobne przysługi i inne usługi

Post autor: Zirk »

Mijał kolejny dzień w podróży, której celem było jedno z miast nad Srebrnym Jeziorem. Nie spieszyli się, jednak nawet mimo tego mieli jeszcze sporo czasu przed dniem, w którym spotkają się z dobrą znajomą jego mistrza i jej uczennicą. Zirka nawet ciekawiło nieco to, jak Tiu zmieniła się przez te lata i, jak wiele wiedzy udało jej się przyswoić, poprawiając przy tym swoje umiejętności. Grim i Rizi szli obok niego. Najmłodszy z nich szedł w środku, mając po obu swoich bokach starszych zmiennokształtnych.
         – Możemy zejść na jakiś czas z głównego szlaku i przejść niewielką część drogi przez Lasy Eriantur – zaproponował najstarszy tygrysołak.
         – Pewnie, może nam się przydać chwila bliżej natury – odparł Zirk. Wiedział też, że Grim także starał się liczyć dni ich podróży i także to, jak wiele zostało ich do dnia, w którym mieli być w Nerilaud. On także to robił, chociaż mogłoby wydawać się to niepotrzebne, gdy był pewien, że ktoś jeszcze to robi.
         – I leśnego jedzenia! - dodał na koniec Rizi, wyraźnie ucieszony tym, że faktycznie będzie mógł zjeść coś innego niż racje żywnościowe, którymi żywili się od jakiegoś czasu. Oni – to jest Zirk i Grim – już dawno przyzwyczaili się do tego, że czasami suszone mięso z solą lub przyprawami, a także suszone owoce i suchary może być jedynym rodzajem jedzenia, którym będą się posilać. To i jeszcze woda lub woda z sokiem, rzadziej wino. O ich małym towarzyszu nie można było tego powiedzieć, bo przecież był dzieckiem, które w dodatku nie było też przyzwyczajone do podróżowania, więc nic dziwnego, że cieszył się z tego, że będzie mógł urozmaicić swoją „dietę” o coś świeżego i coś, co mogło smakować lepiej niż to, co jedli ostatnio.
         – Będę mógł pobiegać po lesie sam? Bez Mistrza Grima albo Brata Zirka? - zapytał, w jego oczach było też widać prośbę o to, żeby zgodzili się na to.
         – Zgoda, ale nie oddalaj się od nas za bardzo. W lesie można zgubić się zaskakująco łatwo – odpowiedział mu najstarszy tygrysołak, a jego – już właściwie niemalże były – uczeń, pokiwał tylko głową, co oznaczało, że zgadza się z tymi słowami. Rizi uśmiechnął się i nawet podskoczył, najpewniej z radości, gdy usłyszał to i zrozumiał, że udzielili mu pozwolenia na to, co chciał zrobić.

Po jakimś czasie dotarli do dróżki, która odbijała w bok od szlaku i prowadziła w stronę Lasu. Zeszli na nią i niedługo po tym wysoka trawa i krzewy zaczęły ustępować miejsca różnej wysokości drzewom – niektóre były wysokie, grube i stare, inne niskie i dopiero wspinały się w górę, żeby po latach stać się tak wspaniałe jak te starsze, a jeszcze inne były jedynie sadzonkami lub nawet kiełkami, które dopiero przebiły ziemię albo były w trakcie robienia właśnie tego. Rosły tu też inne krzewy i leśne rośliny – w ich skład wchodziły też kwiaty i zioła, a także te, które wydawały na świat leśne owoce, z których część nadawała się do zjedzenia od razu po zerwaniu. Tygrysołaki mogły też usłyszeć ptasi śpiew, który był głośniejszy i bardziej zróżnicowany niż ten, który czasem dochodził do ich uszu, gdy podróżowali szlakiem. Zmiennokształtni nie zakłócali leśnego spokoju, dlatego też nie płoszyli zwierząt, a otaczająca ich puszcza… po prostu żyła własnym życiem. Działo się tak nie tylko dlatego, że starali się nie płoszyć mieszkańców lasu, lecz także dlatego, że będąc zmiennokształtnymi, byli po prostu bliżej Natury niż zwyczajni ludzie.
         – Mogę już iść? - zapytał cicho Rizi. Może mimowolnie wyczuwał specyficzną, leśną atmosferę ciszy i spokoju, a także bliskości natury i dlatego odezwał się cicho, a może już w tak młodym wieku był jej w pełni świadom.
         – Mhm, tylko upewniaj się, że zawsze masz nas w zasięgu wzroku – odparł Zirk, wyprzedzając Grima. Tak jakby ich role chwilowo zamieniły się, bo teraz to najstarszy z tygrysów pokiwał głową. Później pojawiło się kiwnięcie głową młodego i po chwili pobiegł ścieżką, a później skręcił w lewo, przeskakując nad kamieniem pokrytym mchem.
         – Naprawdę nie chcesz zabrać go ze sobą i być jego nauczycielem? - Mentor zapytał ponownie Zirka, na co ten najpierw przymknął na krótką chwilę oczy i odpowiedział dopiero później.
         – Mówiłem ci już, że jestem dobrym uczniem, ale jednocześnie też marnym nauczycielem. Lepiej mu będzie z tobą, nawet też przez to, że ja traktuję go jak młodszego brata, a ty… jak syna. Wiem to, bo przecież mnie też tak kiedyś traktowałeś – odparł biały tygrysołak i wyciągnął swoją fajkę. Włożył ją w usta, dosypał mieszanki suszonych ziół do główki i podpalił, korzystając z krzesiwa.
         – Nadal cię tak traktuję! - powiedział do razu Grim. Podniósł też lekko głos, co miało nadać siły jego słowom i wskazać, że naprawdę tak myśli i na pewno nie kłamie.
         – Mimo, że urosłeś i nauczyłem cię już wszystkiego, a także chcesz iść swoją ścieżką. To… nadal będziesz moim synem i nigdy się to nie zmieni – dodał, już nieco uspokajając swój głos. Starszy tygrysołak także wyciągnął swoją fajkę i zrobił z nią to samo, co Zirk ze swoją.
         – Te zioła nadal działają uspokajająco na ciebie i twojego wewnętrznego tygrysa? - zapytał po chwili Grim.
         – Tak, chociaż nie tak bardzo, jak na samym początku… ale nadal pomaga – odpowiedział, rozglądając się po lesie. Udało mu się nawet zauważyć Riziego, który przemykał między drzewami w pobliżu.

Po kilkunastu minutach mały tygrysołak przybiegł do nich z powrotem, jednak obaj od razu zauważyli, że coś jest nie w porządku. Rizi wyraźnie mrużył oczy i oddychał o wiele szybciej, niż powinien, nawet po tym jego bieganiu po lesie. Gdy otworzył je na chwilę troszkę szerzej, miał nienaturalnie powiększone źrenice, co zauważyli zarówno Zirk, jak i Grim.
         – Zerwałem jagody i je zjadłem, ale to chyba były jakieś dziwne jagody… Źle się po nich czuję, boli mnie brzuch i chce mi się wymiotować, ale jednocześnie też nie chce tego robić – powiedział to do swoich opiekunów tak szybko, jak mógł w aktualnym stanie.
         – Zatruł się – jednocześnie wyrzucili z siebie zmiennokształtni.
         – Dziwna jagoda… Może pomylił wilczą jagodę ze zwyczajną? Można je pomylić dość łatwo, jeżeli nie przyjrzysz się owocom – odparł Zirk. Nie musiał mieć pełnej racji, w końcu mogło rosnąć tu coś innego, co przypomina zwyczajną jagodę, ale tak naprawdę nią nie jest i dodatkowo jest też szkodliwe dla osoby, która zje ten owoc.
         – Musimy działać szybko. Wiem, że w lesie znajduje się miasto, do którego myślę, że udałoby nam się dotrzeć ścieżką i najlepiej będzie, jeżeli zabierzemy go właśnie tam, a konkretniej do jakiegoś uzdrowiciela – zaproponował Grim. W tym czasie Zirk wziął małego tygrysołaka i zaczął go nieść. Następnie obaj zaczęli biec, zdając sobie sprawę z tego, że muszą jak najszybciej znaleźć kogoś, kto będzie w stanie pomóc.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Tylko szedł sobie.
        Znaczy chciałby. Chciałby tylko iść. Ale faktycznie to się uganiał. Uganiał za cholernym eksperymentem, którego ktoś nie dopilnował i który wyleciał z przecudnej urody klatki z cudownie niedomkniętymi drzwiami. I nie dość, że jako wielki kreator wkurzał się, że mu to coś uciekło, to jeszcze irytował się na tego, kto to coś wypuścił. Przez nieuwagę, ha! Przez głupotę! Na pstre nibynóżki, jak można było tak się upokorzyć! Oczywiście, że można - w końcu te pokraki nie mają za grosz ambicji. A jak ktoś nie ma ambicji to do niczego się nie przykłada i nawet w zawias kopanej klatki zamknąć nie potrafi! Widać pora karmienia to za dużo dla tych dwóch zabalsamowanych lalusiów. Ale on ich nauczy, jak już wróci. Zmuszać swojego mistrza do wyjścia z domu! W taką paskudną pogodę! Ptactwo drze ryje, słońce przypala, pelerynka uwiera i jeszcze lasek sobie zalotnie szeleści. A niech przepadnie! Gdzie jest kochany odór formalinki kiedy go potrzeba? Dopiero co grzebał w kozich bliźniętach i musi teraz szorować łapami po piachu, wdychać perfuma z mchu i leśnego kwiecia! Uch! Jak bardzo nie był w nastroju na podziwianie przyrody! Na zwiedzanie! A już na pewno nie na szukanie w ciemno latającego ptaszydła… prawie ptaszydła.
        Łypnął po raz kolejny na gałęziasty busz, gdy tylko usłyszał coś a’la trzepocik. Smyrnął w tamtą stronę po piachu zwinnie jak balerina, załopotał brązową pelerynką i na tyle go było stać - chwycił się pnia drzewa i mógł już tylko rozglądać się dalej. Nie miał jak tego cudactwa złapać w siatkę - tak bardzo, że nawet jej nie nosił. Nie, siatkę trzymała…
        - Cóż ty wyprawiasz? - …wysoka kobieta z czarnymi włosami spiętymi w surowy kucyk. Lekka skórzana zbroja podkreślała jej przynależność do kasty ochroniarzy, a przystojna nawet buźka wykrzywiona była w idealnym zmęczonym pracą wyrazie czystej rezygnacji. Górując nad swoim pracodawcą jak młode drzewo nad uschniętym krzakiem, patrzyła pusto na jego sylwetkę i czekała na coś rozsądnego. Tarzania się po szlaku i biegania z prawa na lewo nie zaliczała. Musiał postarać się bardziej.
        - F’przecifieństwie do niektórych, ja myślę sanim coś srobię. Obserfacja! Nie chcesz chyba szucać się s’siatką w krzaki i tak se tańcofać? Próbuję to cholerstwo snaleść dla ciebie! Więc cicho sieć i mi nie przeszkadzaj. Twoja obecność jest tak natrętna, sze nafet autotrofy dałyby nogę gdyby mogły; o moim małym cudniku nie napominając. Ić; stoisz sa głośno!
        - A bo jak krzyczysz to niby że niemo?
        - Miiilcz…
        - Jak ty, czy bardziej?
        - Jak saras cię! - Zrobił groźną pozę z pięścią i o mało nie wydłubał sobie oka przez gałąź. Wściekły rzucił się i złamał ją z takim trzaskiem, że po kościach poszło. Ale żaden ptak z krzaków nie wyleciał. Czyli pewnie żadnego nie było.
        - Iciemy dalej! I przestań tak tupać, bo czuję to f’piętach. Tak robią się doły w traktach. A potem fyfalają się fosy z dostawami. Fszystko przes’sbyt wysokie kobiety w topornych buciorach. Obrasa rosumnych gatunków!
        Ale wojowniczka uzbrojona w siatkę ignorowała celnie wszystkie uwagi i szła za pracodawcą jak zawsze - równo, stabilnie i, wbrew temu co mówił, lekko, bo wiedziała jak chodzić. To on miał omamy i musiał sobie marudzić. Ale ona nie musiała słuchać. Musiała być tylko uważna, by nie wpadać na niego, gdy nagle postanowił się zatrzymać. Tak jak teraz!
        BUM!
        Odbił się od niej, ale zamiast pyszczyć tylko uniósł uszyska i zamarł w zgarbionym bezruchu. Kiedy już TAK nasłuchiwał należało zamilknąć - milczała więc i nawet wstrzymała oddech, żeby się później nie czepiał, że uniemożliwiła mu korzystanie z jego perfekcyjnie-idealnych-czarodziejsko-super-hiper-nadzwierzęcych zmysłów. Chyba podziałało.
        Opuścił wyciągniętą w geście szlabanu rękę i wyprostował się powoli do swojej naturalnej pozycji kędzierzawego niziołka. Mruknął ledwie słyszalną obelgę i poprawił pelerynkę, by zaraz zarzucić kaptur na głowę i ukryć swój pysk.
        Już domyślała się pod czyim adresem słał powitalną wiązankę…
        - Ktoś idzie?
        - Yhm - potwierdził, zmierzając szlakiem w tym samym co wcześniej kierunku. Lecz potem nagle skręcił w jakąś elfią dróżkę, które zawsze były dla niej za wąskie, pomknął zygzakiem między jeżynami i wylazł znowu na trakt, przed rozwidleniem, które był ominął. Teraz i ona usłyszała odgłosy kroków. Wylazł im na spotkanie czy jak?
        - Mam się nimi zająć? - spytała, zakładając, że wyczuł ciekawe aury i dlatego postawił na konfrontację. Biorąc pod uwagę siłę jego własnej i jego sposób rozumowania byli to albo jacyś złoczyńcy, którzy mogliby ich znaleźć i dogonić (lepiej więc było ich rozwalić od razu) lub ktoś absolutnie im niezagrażający, kto go zaintrygował. Może kupcy albo naukowcy. Miał do takich słabość.
        - Sobaczy się.
        Oh? Żadne z powyższych?
        Chcąc być przygotowaną wyciągnęła miecz i skupiła się na tworzeniu iluzji. Za chwilę obok Allice’ya nie stała już jedna wojowniczka, a trzy - złudnie podobne lecz w różnych uniformach, dzierżące bronie z innymi zdobieniami. Dwie w pełni gotowe do walki, a jedna - dla przyzwoitości i realizmu - nieco bardziej beztroska. I zdecydowanie nie był to oryginał.
        Sam Alice miał wszystko w’gdzieś i ruszył powoli przed siebie, naciągając tylko bardziej kaptur. Prezentował się raczej bidnie, ale może nie chciał przyciągać uwagi. I to wyjaśniało czemu pozwalał podążać za sobą trzem zgrabnym gigantkom z siatkami na motyle. To był dobry plan.

        Tyle, że żadnego planu nie było - słysząc pośpiech, a potem czując aury dwóch wojowniczych tygrysołaków badacz zwyczajnie chciał się im przyjrzeć. Przerwa ot poszukiwań, ot co. Tylko, że nie na kanapki. W razie czego mogli ich z Xirin pobić albo wskazać im drogę - w końcu stali przed rozwidleniem. Jednak…
        Gdy postacie wyszły zza zakrętu mógł dostrzec cały obrazek - a także wyczuć w końcu trzecią, ukrytą w objęciach silniejszych emanacji aurę. Naprawdę pasowała do zemdlonego, leżącego na cudzych łapach tygrysiego dziecka.
        - A co to, co to? - zapytał, nie przerywając wolnego dreptania w ich stronę, gdy byli już tak blisko, że niemal mogli usłyszeć. Łypnął na dwie potężne sylwetki spod cienia własnego okrycia. - Się panofie spieszą. Do miasta mosze? Do miasta? - Zerknął na młodego - Do miasta bęcie’sa póśno. …Być mosze.
        - Hen! - Jedna z kobiet zgromiła go spojrzeniem i z czułym wyrazem popatrzyła na tygryska. - Nawet nie wiesz co się stało, a straszysz! Potrzebują panowie… pomocy? - zakończyła niepewnym pytaniem w ich stronę, bo to nie jej rola była by zagadywać i wydać rozkazy. Ale Alice machnął na to ręką.
        Chyba już coś knuł…
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Biegli, w ogóle nie przejmując się zmęczeniem albo tym, że może właśnie na tej drodze mogą wpaść na kogoś, na kogo niekoniecznie chcieliby wpaść. Przykładowo mogłaby to być jakaś banda rabusiów albo innych złoczyńców, ewentualnie jakieś agresywne zwierzę albo inne stworzenie, które można by było nazwać potworem. Nie przejmowali się tym, bo aktualnie centrum ich uwagi zajmował Rizi i to, żeby jak najszybciej zapewnić mu odpowiednią pomoc medyczną. Mały tygrysołak przez jednego z nich traktowany był jak syn, a przez drugiego jak młodszy brat. Cała trójka uważała siebie za rodzinę i właśnie w ten sposób też się traktowali, między innymi wspierali się wzajemnie i pomagali sobie, gdy było to potrzebne. Właśnie teraz znaleźli się w takiej sytuacji, więc niczym dziwnym nie było to, że… po prostu się spieszyli.

Zirk wyczuł nowy, nieznany zapach, a także drugi, którego co prawda nie czuł wcześniej, jednak niektóre jego nuty były mu już znane i kojarzyły się tygrysołakowi z istotami inteligentnymi, które niejednokrotnie spotkał już wcześniej. Temu nieznanemu „zapachowi” towarzyszył ktoś, kto prawdopodobnie był człowiekiem. Cóż, teraz właściwie mało go to obchodziło, a nawet jeżeli zostaliby przez nich zaatakowani, to na pewno rozdzieliliby się – Zirk przekazałby chorego tygryska w ręce swojego Mistrza, aby ten dotarł z nim do miasta i znalazł dla niego pomoc, a on w tym czasie zająłby się wrogimi istotami oraz także odwróciłby sobą i walką ich uwagę od pozostałej dwójki.
W końcu nadszedł czas konfrontacji, do czego doszło na rozwidleniu dróg, które nagle pojawiło się przed biegnącymi zmiennokształtnymi. Najgorsze było to, że nie dość, iż żaden z nich nie wiedział, którą drogę powinni wybrać, to nigdzie nie widzieli też drogowskazu, który mógłby im pomóc z wyborem. Oprócz nich była tu jedynie… czwórka nieznajomych, chociaż przeczucie podpowiadało mu, że wzrok może go mylić. Magia, która nagle znalazła się w jego oczach i pozwalała na czytanie aur, również nie dawała jednoznacznych wskazówek co do tego, czy każdy, kto przed nimi stał, aby na pewno był istotą żywą. „Stworzenie” odezwało się do nich, gdy byli już na tyle blisko, że mogli usłyszeć jego głos, który swoją drogą był jakiś taki dziwny i trudniejszy do zrozumienia, co działo się prawdopodobnie przez wadę wymowy tejże osoby.
         – Tak, do miasta… Moglibyście wskazać nam do niego drogę? - pierwszy odezwał się Zirk, biorąc na siebie rozmowę z nieznajomymi. Jeżeli Grim będzie chciał coś dopowiedzieć, to mógłby to zrobić, jednak to właśnie biały tygrys przejął prowadzenie w dialogi, przynajmniej jeżeli chodziło o ich stronę.
         – Nasz mały towarzysz jej potrzebuje. Pomocy medycznej, dokładniej mówiąc – odparł, spoglądając na kobietę, która się do nich odezwała. Towarzyszyła nieznajomej osobie z kapturem na głowie i możliwe, że była strażniczką tejże osoby. Wyglądał na wojowniczkę i na taką, która wie, jak posługiwać się trzymaną w dłoni bronią.
Zirk przypomniał sobie inne słowa, które padły z ust zakapturzonej postaci, a na które jego towarzyszka odpowiedziała coś związanego ze straszeniem ich. Jedno pytanie pojawiło się w jego głowie, to, które musiał zadać, bo odpowiedź na nie mogłaby oznaczać, że Rizi mógłby uzyskać potrzebną mu pomoc o wiele szybciej, niż wydawało im się na początku.
         – Za późno? Jak to za późno? - zapytał, ściągając brwi, co sprawiło, że wyraz jego tygrysiej twarzy stał się nieco groźniejszy. Chyba zaczynał czuć zdenerwowanie całą tą sytuacją, a także obawę o życie młodszego brata.
         – Musimy się spieszyć, więc jeżeli żadne z was nie wie, jak mu pomóc, to przynajmniej wskażcie nam drogę do miasta – zaproponował, chociaż to, że mówił szybko i głośno, mogło bardziej przypominać jakiś rozkaz a nie prośbę czy propozycję.
         – Moglibyście to zrobić? - dodał na koniec pytanie, które postarał się wypowiedzieć nieco łagodniejszym tonem, chociaż nadal starał się wypowiadać te słowa szybko. Spojrzał na nieznajomych, czekając na ich decyzję i jednocześnie coraz bardziej irytowało go też to oczekiwanie i stanie w jednym miejscu, gdy dosłownie w jego ramionach mogła umierać jedna z ważniejszych dla niego osób. Wiedział, że dorośli muszą zjeść więcej owoców wilczej jagody, żeby się zatruć, a dzieci potrzebują do tego ich kilka razy mniej, znał też te dawki. Tylko że w niczym mu to nie pomoże, bo nie dość, że nie znali ilości, jaką zjadł Rizi – poza faktem, że zjadł ich przynajmniej tyle, żeby mu bardzo zaszkodziły – to nie mieli też niczego, co mogłoby mu pomóc z zatruciem. Zirk wiedział, że przy następnej wizycie w mieście na pewno zaopatrzy się w coś, co, nawet jeżeli nie wyleczy osoby zatrutej wilczą jagodą, to może złagodzi objawy i sprawi, że będzie się miało więcej czasu na sprowadzenie odpowiedniej pomocy.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Tygrysy nie mogły jeszcze zobaczyć jego pyska nazbyt dokładnie - nie dość, że patrzyły z góry to jeszcze zasłonił się kapturem, a zwierzęce ślepia przysłaniały mu loczki. Zdecydowanie jednak powinny wiedzieć, że nie ma ludzkiej twarzy. Jeżeli nie potrafiły czytać aur mogłyby pomyśleć, że jest jednym ze zmiennokształtnych - może dlatego postawiły na rozmowę i nie wyglądały na chętne do ataku? A może przeceniały własne siły? W końcu co zrobić im mogą karzełek i kobieta? Ha!
        Nie, pewnie martwili się o młodego… kto chciałby tracić czas na przyglądanie się obcym kiedy jest w takim pośpiechu…
        Ale jeśli czytali aury… nie obawiali się potężnego czarodzieja, który od tak do nich podchodzi?

        Alice spojrzał na ich pyski, lecz potem wodził ukrytym spojrzeniem po ich torsach i rękach, które były na poziomie dla niego najwygodniejszym, cały czas analizując ich zachowanie i możliwe jego przyczyny. Nie był mistrzem psychologicznych podchodów, a nawet jeśli - nie było to jego pasją. Stało się jednak nawykiem tak silnym, że nie mógł się już go pozbyć. Zrozumienie na jakich zasadach rozumuje (a więc i działa) druga istota było bardzo przydatne - dla każdego, choć on akurat nie używał tego na scenie politycznej, przy negocjacjach czy do walki. Nie, on poznawał swoich studentów, by szybko rozeznać się którymi warto się zajmować, a którym może podłożyć nogę, bo są do niczego. Większość jednak zwyczajnie ignorował, bo nie była ciekawa.
        A ci dwaj?

        Oczywiście nie znajdowali teraz w uczelnianym korytarzu, a oni nie wyglądali na kilkusetletnich młokosów chcących się przed nim płaszczyć, ale… może to i lepiej. Przyda mu się mała odmiana.

        - Tyle to fidzę - mruknął nieuważnie, gdy biały puszysty odpowiedział jego towarzyszce. Podszedł bliżej i wykazał zainteresowanie malcem. Ale bez gwałtownych ruchów.
        Nim zabrał się do czegokolwiek więcej, jeszcze raz ocenił kocie aury. Wyglądali na doświadczonych i groźnych wojowników, na pewno niebezpiecznych jeśli się wkurzą, ale poza tym wyczuwał w nich ten obrzydliwy, tygrysi spokój, który biedna rasa trenowała, by nie dać się opętać wściekłym duchom. To dlatego trzymali się razem? Jeden uczył drugiego, a drugi trzeciego jak poradzić sobie w tym świecie? Choć drugi i trzeci wyglądali tak podobnie, że odcinali się od rudego jak krewni od domokrążcy. Ojciec i syn? Bracia? Nawet ciekawe. Rudy na pewno był najstarszy i najbardziej doświadczony. Pomagał tej dwójce?
        Wyglądali razem na całkiem zgranych.

        Czemu nie poproszą go o pomoc wprost?

        - Jeśli umiecie czytać aury… - zaczął z wolna, jeszcze bardziej zbliżając się do białego tygrysa i stając na palcach, by lepiej zobaczyć młodego - … to musieliście fyczuć, sze fładam magią szycia. Pytacie fięc czy moszemy pomóc s’uprzejmości, by nie naciskać na obcego czarocieja, czy nie macie pojęcia o moich moszlifościach? Albo lepiej, jesteście g’upi, po fiecieliście a i tak pytacie, samiast sfyczajnie poprosić… Która opcja? - zapytał spokojnie, po raz pierwszy spoglądając na Zirka wprost i pokazując mu lepiej swoje szkaradne oblicze. Ale jak na siebie przybrał wyjątkowo miły jego wyraz - bo idealnie neutralny. Nie, nie chodziło mu o obrażenie ich, czy głupią prowokację. Zwyczajnie pytał. Chciał lepiej zrozumieć z kim ma do czynienia. Każda odpowiedź dostarczała zaś nowych informacji. Jednak, że oddzielał sprawę tygryska od własnych gierek, przesłuchując większego wyciągnął też ręce.
        - Daj, to go obejrzę.

        Tak jak tygrysołak brzmiał groźnie, tak Alice (przynajmniej z tonu) brzmiał profesjonalnie i niemalże łagodnie, choć zdecydowanie także nie miło. Pytanie czy komuś to przeszkadzało - ostatecznie nie trzeba do siebie ćwierkać aby się porozumieć i słodzić sobie nawzajem aby coś osiągnąć.
W tym przypadku obie strony czegoś chciały, a czarodziej sądził, że mogą to dostać jeżeli wysilą się na odrobinkę cierpliwości. No, wiedział, że i on czegoś chce. Póki co jednak nikomu tego nie wyjaśnił.
        Dlatego Xirin patrzyła na niego pytająco, wyczekując jakiejś wskazówki.
        Żadnej jej nie dał.

        - Fasze aury fskasują, że jesteście fojofnikami - zaczął za to jakiś dziwny wywód, oglądając tygryska jeżeli mu pozwolono - …ale nie takimi co lubią innych do czegoś smuszać lub rozszarpywać nieznanych chamóf na ulicy. Lub fykorzystywać przefagę f’sile… Aury mófią duszo. Przynajmniej ja im fieszę… Ty - wycelował w Zirka szarawym paluchem - nie skrzyfciłbyś mnie nafet jeszeli odmófiłbym pomocy. Tak sakładam. Choć mogliście też usnać, sze choć sam nie fojuję i chodzę z obstafą jestem dla fas sa’duszym sagroszeniem i dlatego, nie przes fasze sasady, mnie nie tknęliście. Ostatecznie aura sdradza, że fładam magią (szeby to jedną!) na wysokim posiomie, a dziedzinami, które mogą być niebezpieczne (a jaksze). Ale! Nie sdradza jak szuca się saklęcia. Nie mogliście fięc fiedzieć, sze ja akurat - przyłożył odsłonięta łapę do piersi - param się magią rytualną. - Wyglądał na niemal dumnego… ale tylko trochę. - Jest to najfolniejszy sposób czarowania, przewasznie (o ile nie ma się dobrej techniki lub nie jest nadsfyczaj sdolnym) mało przydatny f’falce jeden na jeden. Tak umofnie to nasyfając.
        - Hen!? - Jedna z kobiet wtrąciła się niemalże z protestem. Ale ją zignorował.
        - Krótko mófiąc; jestem przy fas raczej besbronny, ale sakładam, że i tak nie fykoszystacie tego przeciwko mnie, bo jesteście f’cholerę uczciwfi. - Cień złośliwego uśmieszku przymknął po wykrzywionym pysku, ale poza tym Alice nie robił niczego podejrzanego. Naprawdę oddzielał rozmowę z dorosłymi od pomocy małemu.
        - Dlatego od razu przejdę do rzeczy. Jeśli się nie pomyliłem jesteście zwierzakami honoru i mogę poprosić fas o coś f’samian sa pomoc temu o? - Z uśmiechem wskazał na skręcającego się bezradnie Riziego, po czym położył łapę na jego głowie i pogłaskał delikatnie. Wyglądał jak wygłodniały wilk, więc by choć trochę rozmyć to wrażenie kobieta musiała się wtrącić po raz kolejny:
        - Hen, o co chcesz ich poprosić? - spytała zdystansowanym, żądnym wyjaśnień tonem, choć poza tym zachowywała się podlegle w stosunku do maga. A skoro stosowała się do zasad…
        - Szukamy jednego frufającego eksperymentu cały sień, latając sa nim po lesie, czysz nie? Ugh, nienafidzę latać! - warknął, ale nad ręką zapanował. - Fyleczenie tego malca nie będzie dla mnie fysfaniem, ale f’samian chciałbym byście potem słapali to czego szukam. - Wyprostował się i spojrzał na swoje pazury. - Rytuał odtrufający sajmie mi chfilę, muszę tylko mieć fszystkie składniki. Fystarczy czasu - stwierdził, zerkając na tygryska i poprawił pelerynę. - A mófiłem, sze do miasta sa daleko, bo nie doszlibyście tam przed fieczorem nafet gdybyśmy pokasali fam drogę. Jeszeli jest f’takim stanie to do tego czasu mogłoby mu albo samo przejść, albo; no fiadomo. - Wzruszył ramionami jakby w zasadzie niewiele go to obchodziło. Xirin zmarszyła brwi. Ona miała w sobie zdecydowanie więcej współczucia.
        - Co się krzyfisz? Nie szkoda ci urody? Tak duszo to jej nie masz, nie dorabiaj sobie…
        - Nie czas teraz na to - przerwała ostro i spojrzała na tygrysołaki. Jej też nagle zaczęło się spieszyć.
        - Denerfujesz się, bo nie masz o tym pojęcia. Młodemu nic nie będzie, jeszeli wypełnicie moje polecenia - Rozłożył łapy i w końcu zdjął kaptur z głowy, prezentując swoją zdeformowaną kocią mordę przed zmiennokształtnymi.
        - To jak? Pomyliłem się i rosfalicie mnie na oczach mojej tofaszyszki czy sainteresofani jesteście małym układem wsajemnego fsparcia? - Uśmiechnął się nieładnie, choć nawet się starał i spojrzał na tygrysy wyczekująco, choć z taką pewnością, że w zasadzie czekał aż będzie mógł zabrać się do swojej roboty i zatriumfować przed wojowniczką, jak i całym planem - to oczywiste, że znowu miał rację.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Przymknął oczy na chwilę i szybko otworzył je, zanim jeszcze zabrał się za odpowiedź na słowa nieznajomego.
         – Myślisz, że myśleliśmy o czytaniu twojej aury i twojej towarzyszki, gdy jeden z nas, w dodatku ten najmłodszy, zatruł się i może umrzeć? - zapytał, chociaż było też słuchać, że jest to pytanie, na której Zirk nie oczekiwał odpowiedzi.
         – Teraz myślimy tylko o tym, żeby mu pomóc – dodał Grim, a Zirk kiwnął tylko głową, co oznaczało, że on myśli to samo i może nawet chciał to właśnie powiedzieć. Nie obchodziło ich to, jaką magią włada nieznajomy i, czy jest dla nich niebezpieczeństwem, czy może niekoniecznie. Miał też rację, gdy powiedział, że najpewniej nie skrzywdziliby go, gdyby odmówił im pomocy – bo nie zrobiliby tego, tylko od razu ruszyli dalej i szukaliby jej na własną rękę. Teraz najważniejszy był dla nich Rizi i to, żeby nie dopuścić do tego, aby zatrucie wilczą jagodą pozbawiło go życia.
         – Jeżeli mu pomożesz, my w zamian pomożemy tobie – odpowiedział od razu Zirk. Spojrzał jeszcze na Mistrza, czy ten także zgadza się na taki warunek. Grim pokiwał tylko głową, nie miał w końcu nic przeciwko, żeby pomóc tej osobie, jeżeli rzeczywiście pomoże ona ich najmłodszemu towarzyszowi. Czasu też mieli troszkę za dużo i, gdyby nie ten wypadek, to najpewniej przeznaczyliby go na przechadzkę po lesie. Zamiast tego czas ten wykorzystają na to, żeby pomóc osobie, która uratuje Riziego.
         – Wytropimy i złapiemy to latające „coś”, którego szukasz. Tylko najpierw pomóż naszemu towarzyszowi – odezwał się biały tygrysołak. Oczywiście, przed tym będą też mieli pytania na temat tego stworzenia, na które odpowiedzi pomogą im w poszukiwaniach. Pierwszym, jakie pojawiło się w ich głowach, na pewno było to dotyczące wyglądy tego latającego… zwierzęcia? Ewentualnie „eksperymentu”, jak nazwał to ten, który teraz chce im pomóc.
Gdy zmiennokształtny w końcu postanowił ściągnąć kaptur i pokazać im swoją twarz, od obydwu tygrysołaków otrzymał jedynie dość krótkie spojrzenia, które miały na celu po prostu spojrzenie na niego. I tylko tyle – żaden z nich nie skomentował jego wyglądu, a także na ich pyskach nie pojawiły się emocje pokroju zaskoczenia czy może obrzydzenia, próby ukrycia tego albo jakieś inne, które mógłby zauważyć, i które by go obraziły. Wyglądało na to, że w ogóle nie przeszkadzał im jego wygląd, a także nie powodował u nich negatywnych uczuć, i rzeczywiście tak było. Dla nich ważne były umiejętności i charakter danej osoby, a nie to, jak wygląda jej ciało. W przypadku tego konkretnego osobnika decydowało akurat to, że użyje swojej magii do tego, żeby im pomóc i uleczyć Riziego.

Zirk odszedł na bok i ułożył tam małego tygrysołaka. Położył go na trawie, która była lepszym do tego podłożem niż leśna droga i wydawało mu się jakieś dziwne położenie go w miejscu, którym w każdej chwili ktoś może przechodzić. Później wstał i odwrócił się w stronę zmiennokształtnego i jego towarzysz… ek. W dalszym ciągu nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś tu jest nie tak i przez to wewnętrzny głos podpowiadał mu, że „obstawa” kotołaka jest mniejsza, niż się wydaje i że może działać tu magia pustki lub inna, która także pozwala na rzucanie rzeczywistych iluzji. Może później zbada to ponownie – wtedy, gdy życie Riziego nie będzie już zagrożone. Nie, żeby ta wiedza była mu do czegoś potrzebna… po prostu chciał zaspokoić swoją ciekawość. Wątpił w to, żeby nagle zmienili zdanie i zaatakowali ich, ale może ta wiedza przyda się do czegoś jeszcze, niż zwyczajnej odpowiedzi na pytanie, które pojawiło się w jego głowie, no i także sprawdzenie tego, czy jego wewnętrzny głos ma rację, czy może się myli.
         – Jak już zajmiesz się naszym towarzyszem, będziesz musiał podzielić się z nami informacjami na temat tego stworzenia, którego szukacie – odparł. Nie chciał otwarcie popędzać zmiennokształtnego i wprost mówić, żeby od razu zajął się zatrutym Rizim. Chyba powinien też poradzić sobie z tym bez problemu i w ciągu zaledwie chwili, o czym zresztą sam mówił przed chwilą.
         – Myślisz, że możemy mu zaufać? - zapytał cicho Grim, tak, żeby jedynie wyostrzony słuch Zirka wyłapał te słowa i nikt więcej. Mogli podejrzewać, że „lekarz” też może mieć ponadprzeciętny słuch, dlatego najstarszy z trójki tygrysów zadał to pytanie dopiero po tym, jak kotołak zajął się odprawianiem rytuału odtruwającego ciało małego tygrysołaka.
         – Nie… Ale teraz nie mamy innego wyboru – odpowiedział mu Zirk, w ten sam sposób zresztą, ale w razie czego zrobił też krok w stronę Grima, żeby móc powiedzieć to troszkę ciszej i żeby tamten mógł go też lepiej usłyszeć.
         – Jeżeli zrobi coś innego niż to, co powiedział, że zrobi… Wtedy zobaczy, że nie zawsze jesteśmy tacy, jakich zobaczył nas w naszych aurach – dopowiedział biały tygrysołak, a drugi odpowiedział mu jedynie krótkim kiwnięciem głową. Obaj wiedzieli, że bez problemu daliby sobie radę w walce z nimi, jeżeli doszłoby do niej. Po chwili odwrócili się w stronę leżącego na ziemi Riziego i zmiennokształtnego, który klęczał przy nim i odprawiał rytuał, który miał mu pomóc i usunąć truciznę z małego ciała.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        - Tak - odparł z mieszaniną lekkiego zaskoczenia i niezadowolenia paradoksalnie podszytego satysfakcją. - Myślałem, sze dwóch dośfiadczonych podrósznikóf s’taką ostrością f’ausze nie bęcie rysykofała nagłego ataku s’cudzej strony, ani przegapienia okasji na ratunek tylko dlatego, sze nie chce im się f’biegu czytać emanacji. Ale jeszeli folicie fpadać demonom pod nogi i czekać asz ktoś sam się skłosi na ochotnika do ratofania faszego małego tofaszysza… to macie szczęście, bo ciś jestem fyjątkofo dostępny. - Niemal się pokłonił prychając i spojrzał na tygrysa mrużąc ślepia. Nie, by chciał go obrazić, ale... ich zachowanie nieco go zdziwiło, a skoro mógł się uczepić to się czepiał. Kto mu zabroni? Taki nawyk nauczyciela - wytykać każdy błąd i czuć się absolutnie najdoskonalszym bytem w okolicy.
        - A byłem pefny, sze stres fyostrza smysły i fprafia f’stan gotofości… - mruknął już do siebie z czymś w rodzaju prześmiewczego prychnięcia, poświęcając uwagę zatrutemu. Uniósł głowę dopiero przy ustaleniach odnośnie ,,zapłaty”.
        - A fięc mamy umofę - podsumował prosto, już zabierając się do roboty - przynajmniej duchowo. Od razu się ożywił a loczki falowały mu na łbie w rytm rozekscytowanych ruchów, kiedy dreptał za niosącym pacjenta tygrysem. Docenił w międzyczasie, że proszący o pomoc nie skrzywili się na widok jego pyska, ale tym razem utwierdziło go to tylko w przekonaniu, że na tych dwóch strach o najmłodszego członka drużyny działa ogłupiająco. Ani nie czytają aur, ani nie widzą co przed nimi stoi… nieźle. Długo tak młody nie pociągnie, jak będą się nim tak zajmowali i nie zaczną lepiej wykorzystywać okazji. Może nie na obrażanie przemienionych w lwy magów, ale na zatrzymywanie medyków... musiało im bardzo na tym małym zależeć, skoro przestali kierować się rozumem…

        Na swój sposób szanował ten przebłysk uczuciowości. Byli młodzi, żaden z nich nie miał nawet dwusetki, więc emocje były jak najbardziej dozwolone. Nawet urocze. Sam też kiedyś tak miał - potrafił się przejąć, empatyzować… Teraz absolutnie mu tego nie brakowało, ale ej - można chociaż popatrzeć! Ostatecznie nadal się szerokopojęcie interesował rzeczami i choć emocje nie były jego działką to jako pedagog (serio, nazwałby kto go tak kiedyś?) powinien prowadzić obserwacje i douczać się, gdy tylko się dało. A póki nie zaczął rytuałów jego uwaga praktycznie nie była zajęta. Obserwował więc tygrysich gości z poczuciem nie kompletnego marnotrawienia swojego cennego czasu. Byli całkiem ciekawi, a sytuacja nie taka typowa. Poza tym potem mieli mu się przydać.

        - Hola hola, przystopuj! Jusz nie biegniesz, Puchatku. Sanim przejciemy do mojego eksperymentalnego problemu, musicie się trochę fysilić. - Jednak zamiast kontynuować dał tygrysom czas na szeptanie, a sam lepiej obejrzał zatrutego - jego źrenice, pyszczek… sprawdził puls i potliwość łapek. Potem zaczął wyjmować spod płaszcza dziwaczne przedmioty - jakieś drobne, solopodobne kryształki, parę kamieni… czy może kasztanów, rylec i papirusy, na których wyrysowane były czarodziejskie kręgowzory. Przyjrzał się im jakby nie wiedział, który wybrać, ale jednocześnie już sprawnie dłubał w ziemi dookoła sylwetki młodego tygryska. Nawet nie za bardzo patrzył na to, co robi, bo i bez tego wszystko kontrolował. No, prawie wszystko. Skupiał się na papierach. Która kartka, który krąg… tu coś jest jakieś krzywe. Zawsze tu była ta plama?
        Przetarł papier palcem, raz, drugi - nawet klęknął gdzieś obok, odrywając się od rytuału, ale cichy jęk dziecka pogonił go i mag odłożył oba kręgi mlaskając niecierpliwie. Teraz kasztany. Czy też kamyki…
        Chwila zamieszania i już ożywiał pierwsze zaklęcie - jeden z kartkowych wzorów położył na ciele małego, teraz więc mogło… zrobić zupełnie nic - przynajmniej wizualnie - bo nie od błyszczenia było. Nawet nie skwierczało. Bez szóstego zmysłu nie dało się więc dostrzec działania zaklęcia; nawet sam malec przez pewien czas nie wyglądał wiele lepiej. Dopiero po wielu uderzaniach serca, jak to romantycznie dało się określić, jego oddech uspokoił się, a pyszczek przestał wykrzywiać grymas. Oczu jednak nie otwierał i wcale nie wstawał, by wesoło pobiec sobie dalej.

        - A fy co tak stoją? - Alice w końcu uniósł wzrok na wojowników i swoim zwyczajem burknął niegrzecznie. - Myślicie, sze to fszystko? Ci nierytualni safsze chcą fszystko od rasu. Myślą, sze to się przykłada ręce albo pstryka palcami… a jak jest jakaś przystojna niebianka to i że uśmiech wystarczy, by się rany sasklepiły, a szyły fróciły na miejsce. A gdzie tam! Bujdy i prostomagia! Do dobrej i fartościofej kuracji potrzebuję jeszcze jednego rytuału - a do tego składnikóf, których przeciesz nie mam. Nie noszę ich po kieszeniach f’naciei, sze fpadnę na otrutą kompanię i będę mógł się szucić do nich s’pomocą. Jeszeli chcecie, by młody snóf hasał (a przynajmniej szybko doszedł do siebie) przyniesiecie mi garść czarnej siemi spod krzaku jeszyn i liście filczej jagody. Suszone, śfiesze, fszystko mnie jedno, byle sprafnie. Nie by młodemu coś się stało, ale spieszy mi się. - Zaczął już wydawać polecenia i rządzić się jak stara gosposia, kiedy jedna z towarzyszących mu niewiast chrząknęła lekko, zwracając na siebie uwagę.
        - Co? Ach, tak. Xirin fam pomosze. Jeszeli nie chcecie zostawiać małego samego se mną i s’nią (chociasz nic głupszego niż fy mu nie srobimy) to ona pójcie poszukać składników s’jednym, a drugi bęcie sieciał i się na mnie gapił. Fybitnie. Mam nacieję, że się fam podobam. Niech sostanie ten, któremu barciej. Jak nie to obaj pofinniście ruszyć te fielkie cielska i szukać krzakóf. Pełno jest tu tego badziefia. No, niby to ona tu mieszka, ale las sna jak mało kto. Tak śle. Ale mosze coś snajdzie. Co folicie? Nie faszne. Dokończę jak będę mieć siemię i liście - oznajmił, rozsiadając się przy malcu, po czym wykonał ręką jakiś niechlujny gest, a Xirin po chwili wahania skinęła, złożyła dłonie i nagle została jedna. Zirk się nie mylił.
        - Xirin Xevier miło mi - przedstawiła się z wyuczonym ukłonem, jakby odwołanie iluzji było jednoznaczne z zapoznawaniem się i przysłowiową dłonią wyciągniętą ku zmiennokształtnym mężczyznom.
        - Nie zwracajcie uwagi na jego… słowa. Wyleczy go, ale faktycznie potrzebuje składników. Pomogę wam szukać. Najszybciej jeżeli pójdziemy we trójkę, w różne strony, bo to wszystko jest w okolicy. Zostawmy go. Nie ma w pobliżu nikogo, kto w ciągu paru minut zdołałby tu dotrzeć, a my zdążymy przez ten czas wrócić. On nic złego waszemu młodemu koledze nie zrobi. Nie opłacałoby mu się - dodała z całą uprzejmością, ale jednocześnie szczerze przyznając, jakimi wartościami jej pracodawca się zwykle kieruje. Można też było wywnioskować trochę o niej samej skoro bagatelizowała postawę ,,szefa” i wręcz podkopywała jego autorytet na oczach obcych. Ale taka już była ich relacja - on docinał jej, ona jemu, ale oboje doceniali swoje umiejętności. Dlatego też szczerze twierdziła, że mag sobie poradzi i lepiej zwyczajnie go słuchać; a on nic nie robił sobie z tego, że ona już dyrygowała całym tymczasowym personelem. Tak w myślach nazywał jej propozycję skierowaną do tygrysów. W końcu to od nich zależało co zrobią - on tylko nie przyjmował tego do wiadomości.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Postanowił, że nie będzie już poruszał tematu tego, że nie poświęcili chwili na to, żeby przeczytać aurę stojącej przed nimi istoty i tego, że uważała ona, iż przez to byli idiotami. Zrobił to w ten sposób, że po prostu nie odezwał się już, a gdy jednak to zrobił krótko po tym, to i tak poruszył już całkiem inny temat. Kiwnięciem głowy zgodził się z tym, że mają umowę – tygrysy na pewno dotrzymają swojej części, jeżeli „doktor” pomoże ich małemu towarzyszowi. Nie byliby sobą, gdyby nie dotrzymali danego przez siebie słowa. Położył chorego tygrysołaka na trawie, na boku drogi, a zmiennokształtny lekarz szybko zabrał się za swoją robotę, w czasie gdy on i Grim ucięli sobie krótką pogawędkę, która głównie dotyczyła tego, co zrobią, jeżeli sytuacja potoczy się naprawdę źle. Wydawało mu się, że żadna z osób, które się tu znajdują, nie chciałaby, żeby ta sytuacja taka się stała – najbardziej oczywiście oni, bo w końcu łączyła ich z Rizim silniejsza więź niż kogoś, kto dopiero co go zobaczył i nawet z nim nie rozmawiał. W czasie tym także odsunęli się troszkę od tamtego i małego tygrysołaka, dając im trochę przestrzeni i pozwolili też na to, żeby zajął się on ich towarzyszem.

         – Wypadałoby wspomnieć o tym wcześniej, to zamiast tu stać, szukalibyśmy składników, których potrzebujesz – odpowiedział spokojnie Zirk. Wydawało mu się, że lekarz uważał, iż każdy powinien mieć wiedzę o rytuałach i jego magii, i może nawet spodziewał się, że bez jego słów i wytłumaczeń ruszą szukać składników, których potrzebował do rytuału. Mogliby zaoszczędzić trochę cennego czasu, gdyby od razu powiedział im, że potrzebuje konkretnych składników z lasu. Tyle dobrze, że faktycznie będzie można znaleźć je w tym lesie i, jeżeli im się poszczęści, to może nawet w bliskiej okolicy miejsca, w którym teraz się znajdowali. Gdy padły propozycje rozwiązania tej sytuacji, jeden z tygrysów spojrzał na drugiego i po chwili obaj kiwnęli do siebie porozumiewawczo głowami. Już ustalili, nawet bez rozmawiania ze sobą, jaką wersję planu będą chcieli zrealizować.
Przez tygrysie oblicze Zirka przemknął uśmiech, gdy zauważył, że z trzech kobiet zrobiła się nagle jedna. Wyglądało na to, że nie mylił się i ona rzeczywiście stworzyła swoje iluzje, które teraz odwołała.
         – Zirk Krugeir – odpowiedział kobiecie i też ukłonił się lekko.
         – Grim. Też Krugeir – odparł najstarszy z tygrysołaków i wykonał gest podobny do tego, którym przed chwilą przywitał się biały tygrys.
         – Też uznaliśmy, że najlepiej będzie rozdzielić się i szukać tych składników w pojedynkę – powiedział do niej Zirk. Na początku myślał o tym, że może jeden z nich powinien zostać i pilnować zmiennokształtnego, a także samego Riziego, jednak postanowili, że zaufają lekarzowi na tyle, że zostawią go na chwilę sam na sam z chorym. Słowa Xirin wydawały się szczere, więc może faktycznie będzie właśnie tak, jak powiedziała.
         – Udam się na wschód – dodał na koniec i skierował się w wybranym przez siebie kierunku, szybko znikając w wysokich zaroślach. W tym samym czasie Grim ruszył w przeciwną stronę, czyli na zachód. Dla Xirin zostały dwie strony, z których mogła wybrać tę, w którą akurat będzie chciała iść. Widać było, że tygrysy długo ze sobą podróżują i bardzo dobrze współpracują, co najłatwiej dało się zauważyć właśnie w takich działaniach, które wymagały jakiejś formy współpracy z ich strony.

Dopiero po rozdzieleniu zdał sobie sprawę, że właściwie nie ustalili tego, kto ma szukać konkretnych składników. Dlatego też uznał, że postara się odszukać zarówno czarną ziemię spod krzewu jeżyn, jak i liście wilczej jagody. Wydawało mu się też, że te pierwsze będzie łatwiej znaleźć, dlatego też postanowił, że zacznie właśnie od nich, a później skupi się na znalezieniu krzewu z jeżynami. I faktycznie, szybko trafił na wilczą jagodę, którą rozpoznał bez problemu. Po tym wszystkim będą musieli też wytłumaczyć małemu tygrysołakowi, jaka jest różnica między nią, a zwyczajną jagodą. Od razu zerwał liście i zaczął węszyć, próbował wykorzystać swój ponadprzeciętny węch do wychwycenia w powietrzu zapachu jeżyn, co właściwie nie wiedział, czy się uda. W końcu las zawsze bogaty był w różnorakie zapachy, zarówno te roślinne, jak i zwierzęce. Im bardziej wyczulony węch miała osoba, tym bardziej wyczuwała to wszystko. A Zirk to chyba przecenił swe możliwości, bo może tylko raz udało mu się wyczuć coś, co mogłoby przypominać poszukiwany przez niego zapach, ale ten szybko zniknął wśród innych. Dlatego też właściwie szukał na ślepo, posiłkując się jedynie jakąś wiedzą na temat tego, gdzie mogą rosnąć dzikie krzewy jeżyny. Przemieszczał się po lesie i brał przy tym głębokie wdechy, ciągle próbując znaleźć ten zapach, który wcześniej udało mu się przez chwilę poczuć. Wzrokiem szukał też jakichś skarp lub niewielkich wzniesień, a także jakichś leśnych strumieni albo rzeczek. W końcu wypatrzył nieduży pagórek, na którym rosło pojedyncze drzewo, z każdej strony otoczone bujnymi krzewami. Z miejsca, w którym stał, nie widział, czy rośnie tam szukana przez niego roślina, dlatego też od razu podszedł bliżej, a gdy już znalazł się przy wzniesieniu… obszedł je i dopiero po drugiej stronie znalazł jeżyny, które rosły spokojnie w cieniu drzewa i krzewów. Akurat to było mu nie na rękę, bo padający cień ukrywał prawdziwy kolor ziemi i Zirk nie wiedział, czy jest ona czarna, czy może jakaś inna. Nie zastanawiał się nad tym dłużej i po prostu zebrał ziemię w garść, a później wyszedł na inną stronę pagórka, aby móc obejrzeć ją pod słońcem. Była czarna! Zmiennokształtny uśmiechnął się i od razu ruszył w drogę powrotną – z garścią czarnej ziemi w jednej łapie i z kilkoma liśćmi wilczej jagody w drugiej.
Wyskoczył z zarośli, w które wcześniej wszedł. W pierwszej kolejności podszedł do otrutego Riziego i lekarza, a później czym prędzej wręczył mu składniki, które kazał im zebrać. Dopiero później zauważył, że w pobliżu znajduje się także Grim, chociaż nie widział nigdzie towarzyszki zmiennokształtnego doktora.
         – Znalazłem tylko ziemię spod krzaku jeżyn – wytłumaczył się Grim, chociaż widocznie podniosło go na duchu to, że Zirkowi udało się znaleźć obydwa składniki.
         – Twoja towarzyszka jeszcze nie wróciła? Myślałem, że pojawi się tu jako pierwsza i ona będzie czekać na nas, a nie odwrotnie – odparł biały tygrysołak, nawet zerkając na chwilę na lekarza, może licząc na to, że ten się odezwie.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Puchatek miał u niego maleńkiego plusika. Tak, mógłby powiedzieć im wcześniej, że potrzebuje kolejnych składników. Punkt! Co prawda, skoro tacy przejęci, to mogli zapytać sami, ale niech będzie - skoro przewidział ich naiwność magiczną i nawet ją skrytykował, powinien też z miejsca założyć, że nie zrozumieją jego podstawowych, ale i tak wybitnych rytuałów.
        Skinął delikatnie głową, jakby na znak, że tym razem to on ulega w rozmowie i przyjmuje komentarz strony przeciwnej, a potem już w zasadzie starszymi tygrysami się nie przejmował - do czasu aż zaczęli poczynać szybkie ustalenia z jego towarzyszką.

        Było coś komplementującego w postanowieniu, że zostawią go sam na sam z dzieciakiem. Nie, tym razem nie zwalał tego na ich głupotę czy, ładniej ujmując, poddenerwowanie, które odbierało im w zastraszającym tempie punkty inteligencji. Został doceniony jako profesjonalista, a przynajmniej (słusznie) za takiego uznany, co całkiem mu się podobało. Lubił, gdy inni doceniali jego doświadczenie i wiedzę. Oczywiście przez te wszystkie lata po prostu zasłużył sobie na odpowiednią opinię, ale zdarzali się tacy, którzy w prostoczłowieczym zaślepieniu ignorowali go lub ośmieszali, skazując się na wieczną niechęć z jego strony. A kiedyś mógł się im przydać!
        Ale nie było co myśleć teraz o faktycznych umysłowych wykoślawieńcach i ciemniakach pierwszej ligi - tygrysy były całkiem w porządku i to one zasługiwały na uwagę. Do tego stopnia, że zignorował je i całkowicie skupił się na małym - na czym chyba zależało ich dwójce najbardziej.

        - Nie iciesz? - spytał jednak Xirin, gdy przez jakiś czas stała zdezorientowana. - Podpowiem ci; ić tam, gcie oni nie poszli. - Uśmiechnął się wrednie, a ona spięła się i nagle znalazła kierunek. Nie czuła się pewnie w lesie, ale nie miała zamiaru dać się ośmieszyć własnej bezradności. Nieważne, gdzie trafi - wie jak wyglądają jeżyny. Znajdzie jakieś i pomoże tym miłym, prążkowanym panom, nie dając przy okazji Alicemu więcej okazji do docinek. Niech zajmie się swoją robotą!

        I zajął się. Kiedy czekał sprawdził jeszcze raz stan tygrysołaka. Bo choć ufał swoim czarom, należało nie dać się pewności omamić. To był najgroźniejszy błąd czyhający na tak wspaniałych magów jak on. Więc zasłużone komplementy i podziękowania z (nie)chęcią później przyjmie, ale robić zacofańca z siebie nie zamierzał. Czujnym okiem też przeleciał po papirusach z wzorami i zaczął poprawiać ten jeden poplamiony, kiedy usłyszał za sobą szelesty.

        Tygrysołak jak na swoje gabaryty poruszał się naprawdę cicho - teraz jednakże się spieszył, a Alice słuch miał nie mniej znakomity niż osobowość, toteż wyłapał go już z daleka. Był to ten najstarszy. Wrócił jedynie z ziemią, ale czarodziej jakoś mu tego nie wytykał. Przyjął ją z dziwnym namaszczeniem, jako ważny składnik uwielbianych przez niego czarów i położył na papierze. Niedługo też posłyszał Puchatka nadchodzącego z drugiej strony - ten biały futrzak miał akurat wszystko i wyglądał na rozradowanego z tego powodu. Alice pogonił go gestem, wystawił niecierpliwie łapki i obejrzał, co mu przyniesiono. Ziemi miał aż nad to, ale to dobrze. Dwa zwiędłe liście wyrzucił, resztę przejrzał - nadawały się. Pokiwał więc głową i chwycił swoje podobnosolne kryształki, jakby tylko przez odruch ściskając je w łapie, chrzęszcząc nimi drażniąco. To musiała być niebiańska melodia dla wypaczonych magią, długich uszu, bo czarodziej zaczął wyglądać na odprężonego. A przynajmniej wkurzonego nieco mniej niż zwykle. Nawet nie wykrzywił pyska, gdy Puchatek spytał go o wielce nieistotny szczegół, zamiast siedzieć jak kociak na tyłku i grzecznie czekać na dalsze wytyczne.
        Xirin!
        - A po co ci tutaj Xirin? - spytał go, bardziej zaskoczony niż gotowy go karcić za inny niż jego własny tor myślowy. - Przynieśliście mi fszystko czego potrzebuję. Ona pefnie błąka się gcieś przy szlaku, nie fiedząc jak frócić. Ale snajcie się. - Wzruszył ramionami, po czym tknięty jakąś myślą dodał: - Moszesz się sa nią rosejszeć, jeżeli masz ochotę. Nie będziesz mi już tutaj potrzebny. Tam poszła. - Wskazał kierunek patykiem i wrócił do dłubania w ziemi. Nie, nie oczekiwał, że pan Zirk Krugeir rzuci się na pomoc jego walecznej kompance, ale zaproponować nie zaszkodziło. I tak po wyleczeniu tygryska będą musieli jej poszukać, jeżeli sama do tego czasu nie wróci. O ile oczywiście tygrysy będą chciały spłacić swój dług, w co Alice już nawet za bardzo nie wątpił.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Las ten nie był dla niego znanym miejscem i, jeżeli dobrze pamiętam, przebywał w nim po raz pierwszy. Niemniej jednak wydawało mu się, że ze zbieraniem składników poradził sobie raczej szybko. Co prawda, nie tak szybko, jak Grim, jednak Zirk przyniósł wszystkie składniki, które polecił im znaleźć lekarz ich małego towarzysza. Alice przyjął te składniki, a liście przejrzał i zostawił tylko te, które nie były suche. Ciekawiło go trochę, jak będzie wyglądała dalsza część rytuału, ale jednocześnie też zaczął nawet martwić się nieco o towarzyszkę lekarza, czego ten zresztą nie robił, co wydawało się tygrysowi dziwne. Nie wiedział, jaka konkretnie relacja ich łączy, jednak Xirin wyglądała na kogoś, kto jest strażnikiem Alice’a, więc nie byłoby niczego dziwnego w tym, żeby temu zależało chociaż trochę na jej życiu i na tym, żeby raczej znajdowała się w jego pobliżu. Tymczasem ten kot w ogóle nie przejmował się tym, że kobiety tu nie ma, co więcej sam wprost wspomniał o tym, że może zgubiła się i teraz błąka się gdzieś w okolicy.
         – Zrobię to, chociaż wydaje mi się dziwne, że mnie, czyli osobę, która właściwie jej nie zna, bardziej zainteresowało to, że jeszcze nie wróciła, niż ciebie, osobę, która zna ją lepiej – powiedział tylko tyle i może aż tyle. Nie wiedział, jaką reakcję wywołają te słowa u lekarza, ale wątpił w to, żeby go zdenerwowały. Już prędzej coś mu odpowie tym swoim sposobem, który sprawiał, że miało się wrażenie, iż osobnik ten uważa się za kogoś ważniejszego i stojącego ponad tymi, z którymi rozmawia. Zirk sam nie był przecież osobą, którą łatwo zdenerwować – w końcu wiele lat ćwiczył panowanie nad sobą i nad dziką duszą tygrysa, z którą dzielił swoje ciało od dnia, w którym się narodził i będzie je z nią dzielił do momentu, w którym umrze.
Gdy Grim wstał, żeby zaoferować mu swoją pomoc w poszukiwaniach, Zirk tylko pokręcił głową, dając znać mentorowi, że ten może zostać tutaj i w spokoju palić fajkę, przy okazji pilnując też zarówno Riziego, jak i Alice’a, który się nim zajmuje. I nie chodziło tu o to, że może nagle przestał ufać temu ostatniemu – wcześniej w końcu pokazali mu przecież, że są w stanie zostawić go samego z jego pacjentem. Teraz bardziej chodziło o bezpieczeństwo tamtej dwójki i może lepiej będzie, jeśli Alice będzie mógł w pełni skupić się na swoim zdaniu, a tymczasem Grim będzie czujnie obserwował okolicę.

Biały tygrys ruszył, ponownie zniknął w zaroślach i zostawił za sobą pozostałych. Liczył na to, że w czasie jego nieobecności wszystko pójdzie gładko, a stan Riziego będzie stabilny. Poza tym, miał też nadzieję na to, że towarzyszka czarodzieja rzeczywiście tylko zabłądziła i teraz próbuje wrócić, ale może obrała złą drogą albo poszła w złą stronę. Taki scenariusz będzie zdecydowanie jednym z najlepszych w środku lasu… Zdecydowanie było to lepsze niż, na przykład, spotkanie z leśnymi drapieżnikami, bandytami albo jakimś potworami. Lepsze i na pewno mniej śmiertelne.
         – Panno Xevier – zawołał głośno, chociaż nie był to jeszcze krzyk. Nie wiedział przecież, gdzie może zacząć poszukiwania, więc po prostu szedł przed siebie i rozglądał się, a jej uwagę postanowił zwrócić w swoją stronę dopiero teraz. Powtórzył te słowa jeszcze dwa lub trzy razy, zachował też przy tym ten sam, dość głośny ton głosu. Szedł dalej, w tym samym czasie rozglądał się uważnie i także nasłuchiwał, specjalnie też wyostrzył swe zmysły, żeby mieć pewność, że wyłapie każdy ruch oczami i każdy dźwięk przy pomocy uszu. Kolejny raz zawołał ją w ten sam sposób, po chwili westchnął i postanowił spróbować inaczej.
         – Xirin! - tym razem krzyknął. Głośno. Chociaż nie do końca odpowiadało mu to, że zwraca się do niej tak po prostu po imieniu. Do kobiety, której przecież prawie w ogóle nie znał. Owszem, znał jej imię, jednak nie oznaczało to przecież, że od razu może się do niej zwracać, wykorzystując właśnie to, jak się nazywa.
         – Jeśli się zgubiłaś, idź w stronę mojego głosu! - dopowiedział, to również głośno wykrzyczał. Jednak nie słyszał nic poza typowymi dźwiękami, które „wydawał” las za dnia. Było to śpiewanie ptaków, szum koron drzew, zwierzęta przebiegające w pobliżu. Dlatego też tygrys szedł dalej, po jakimś czasie powtórzył drugie zawołanie, to, w którym woła ją po imieniu i mówi, żeby szła (lub biegła) w stronę jego głosu.
         – Jeżeli potrzebujesz pomocy, krzycz! - dodał jeszcze. Może rzeczywiście wpadła w jakąś starą, pozostawioną pułapkę, dziurę zakrytą przez mech i trawę. Mogła też potknąć się o jakiś korzeń albo kamień i wywrócić się na tyle niefortunnie, że uszkodziłaby sobie nogę i uniemożliwiła samodzielne chodzenie. W lesie było naprawdę dużo możliwości, jeśli chodziło o to, jak wpaść w jakieś – większe lub mniejsze – kłopoty.
W końcu usłyszał nowy dźwięk. Co prawda przypomniał on szybkie poruszanie się przez zarośla, jednak było w nim coś nowego i innego. Może jego słowa dotarły w końcu do Xirin i to właśnie ona szła lub nawet biegła w jego stronę, żeby nie stracić możliwości powrotu w miejsce, z którego wyruszyła do lasu? Zirk zatrzymał się i, naprawdę w razie czego, przyjął pozycję bojową. Nie wiedział w końcu, czy na pewno to właśnie ona znajdowała się coraz bliżej niego. Musiał być gotów na to, że z pobliskich zarośli może wyskoczyć ktoś lub coś, co będzie do niego nastawione co najmniej agresywnie.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        - Fłaśnie. Ja ją snam, fięc nie muszę się przejmofać. - Alice wzruszył ramionami. Ona miałaby sobie nie poradzić? Jeżeli tak, nie powinna być jego ochraniarzem. I nie powinien zbierać jej na wycieczki do lasu. Chociaż… na wycieczki faktycznie nie powinien jej brać. Jak dobrze, że teraz była w pracy! Niech chodzi z kompasem czy coś jeżeli tak się gubi.
        - Posa tym nie jestem miły, nie sauwaszyłeś? - mruknął, skupiając się na kociaku. Tym najmniejszym. A potem pozwolił Puchatkowi odejść. Nawet nie bardzo dziwił się, że drugi wielkolud został. Nie, w ogóle się nie dziwił. Ale był całkiem rad. Lubił być pod ochroną, a ten tu aurę miał kompetentną, nie mówiąc już o posturze. Całkiem przydatne takie tygrysy… ale miał dość osób w swojej kolekcji, by zaciągać jeszcze tych dwóch. Zbyt dobrze radzili sobie na wolności, by chcieli zostawać w jego rezydencji. I jakby to powiedzieć… nie spodobałoby im się tam. Mieli zbyt dużo zdrowego rozsądku.

        Karteczki zostały poprawione, obrys dookoła dzieciaka wzmocniony - nie trzeba było czekać długo, aż rytualista ułoży liście na odpowiednim wzorze i oczach malca, ziemię wcierając w roznegliżowany torsik. Silny, stabilny przepływ magii rozpoczął i uwieńczył leczące zaklęcie - ziemia powoli zmieniła swój skład wchłaniając toksyczną substancję, mięśnie malca poruszyły dwa czy trzy skurcze, a zaraz po tym zerwał się do siadu łapiąc oddech i w przerażeniu obserwując, co się dzieje. Nie pozostał tak jednak długo. Zauważywszy Grima, przekrzywił głowę i jak zmorzony snem zamrugał, zachwiał się i opadł na wyciągnięte łapy Alice’a, który ułożył go z powrotem na gruncie.
        - Pofieciałbym, sze to fszystko. - Odsunął się zadowolony (nie by było po nim widać) i zgarnął swoje rzeczy. - To są proste saklęcia, ale jak ficisz ciałają, fięc… obejszyj go sobie czy fszystko pasuje. Samroczyłem go, by jeszcze odpoczął, choć nie było to konieczne. Jest jednak młody, fięc tak bęcie lepiej. Za parę gocin mosze już nafet i biegać, ale teras byłby dość skołofany. Fybuci się niebafem. Fedle umofy teras fy mi f’czymś pomoszecie. Jak fróci tfój kompan i moja niefiasta f’opałach. - Mlasnął, przysiadając na płaszczu tam, gdzie widział niewiele mrówek, i spojrzał na niego bystro, choć z dalszymi słowami wstrzymał się do czasu, aż tygrys nacieszy się swoim maluchem. Nie spieszyło mu się.
        - O faszym sadaniu opofiem jak bęciecie f’komplecie. S’tego co słyszę - tu postawił jedno ze swych przydługich uszu - Puchatek jeszcze jej nie snalasł. Och tak młody, krzycz f’środku lasu, saras napadną cię moje stforzonka - wynucił do siebie cicho, ale gestem i miną zasugerował Grimowi, by się nie przejmował. Za bardzo.
        - F’sasacie tygrysołaki mieszczą się f’granicach moich sainteresofań - przyznał po chwili, jakby ożywiony. - Pofiedz mi... jesteście s’tych co cielą duszę między dfie natury? Kaszdy s’fas? Pofieciałbym, sze do tamtego mi to pasuje. Nie fpadacie sbyt często f’furię, co? Sajmofałem się tym przes jakiś czas… tak… - ,,jeśli dobrze się spiszecie chyba mogę mieć dla was jeszcze jedną ofertę…”.



        Szelest nasilał się przed gotowym do boju Zirkiem i po paru chwilach stało się jasne, że nie tworzy go biegnący człowiek. Coś jednak niewątpliwie biegło i nie zmieniało kursu - pędziło wprost na tygrysa, a gdy zaczęło migać między drzewami, dało wychwycić się koziołkowane podskoki i wtapiające się w otoczenie, brązowe futerko. W końcu sarenka wyskoczyła na szlak i zatrzymała się momentalnie. Kiedy kurz opadł mogłoby się zdawać, że stała tam cały czas i to tygrys na nią wpadł, nie ona na niego. Wytrzeszczała na niego wielkie, jasne oczy domagając się czegoś niesprecyzowanego. Uwagi? By ustąpił jej miejsca?
        Uszy sterczące po bokach nienaturalnie płaskiej głowy drgnęły raz czy dwa, zielone cętki zalśniły w słońcu. Spojrzenie wbijała coraz intensywniej, ale nie przemawiała do jego zwierzęcej natury. Trudno było określić czy jest zła czy może przestraszona. Po prostu była.
        Aż otworzyła paszczę.
        Po prostu bycie zmieniło się w jazgot i krzyk tak przeraźliwy, że nawet głuchemu stanęłoby serce - nie mówiąc już o tygrysie. Aury nie wyły tak przeraźliwie jak potrafiła zrobić to sarenka, a kiedy przestała, odskoczyła i zadowolona pokicała dalej.



        - Och, snalszł Frisię. - Alice odwrócił pysk w stronę piekielnego wrzasku. - Nie obafiaj się. Nic mu nie srobi. Nie jada mięsa - fuknął, w sposób mający chyba oznaczać chichot, po czym sprostował. - Jeszeli stał blisko to mosze być przygłuchy przes jakiś czas, ale to przejcie. Ewentualnie naprafię to sa drobną dopłatą - zagrymasił uprzejmie i rozruszał kark. - Ale jestem s’nich dumny. Staram się srobić s’nich prosperujący gatunek, chociasz póki co udało mi się fychodofać jedynie trzy. Dobsze sobie jednak radzą f’tutejszym ekosystemie i nie naruszają sanadto biocenosy. Szałuj, sze ich nie wiciałeś. - W jego głosie coraz wyraźniej słychać było dumę. - Oczyfiście przyroda jusz niejednokrotnie fykoszystyfała motyf zabójczego niefiniątka, fiele gatunkóf umagicznionych ciała na takiej sasacie. Ficisz coś uroczego, co oszukuje tfoje smysły efolucyjne, a potem KRACH! Giniesz f’paszczy uroczego kfiatu! Co prafda Frisia nie sabija, ale odstrasza na tyle efektyfnie, sze salicza się do tej grupy. Niektószy (phi!) hodofcy i tak sfani magofie starają się ciałać na przekór podobnym schematom, ale ja uwaszam, sze lepiej efektyfnie naśladofać przyrodę niż głupio sgapić pomysł kolegi po fachu. Na najlepsze i tak fpadnie się samemu. - Wyprostował swoją mikrą sylwetkę i oparł dłonie za kolanach.



        - Panie Krugeir! Panie Krugeir! - Przybliżający się krzyk nadal brzmieć musiał niewyraźnie. Podobnie kuśtykające, nieregularne kroki i skrzypienie czegoś żelaznego. Ale widzieć przynajmniej mógł jak poprzednio. No, a czerwony strój Xirin wręcz świecił pośród zieleni jak trujący owoc przyciągający spojrzenia tylko po to, aby przestrzec i odstraszyć. Kobieta, roztargana nieco i z poluzowanym kucykiem, przejęta ciut bardziej niż poirytowana, doczłapała do tygrysa przytrzymując się pni i taranując co pomniejsze krzaczki.
        - Słyszałam, że mnie pan woła… a już na pewno usłyszałam TO. Ech, mówiłam, żeby nie wypuszczał w las tego badziewia, ale kto by powstrzymał szaleńca. Właśnie dlatego nie lubię tu chodzić. No, to jeden z powodów. - Zerknęła na solidny, wysoki but, na którym zatrzaśnięte były stępione szczęki starej pułapki. - Nie znoszę jak leżą pod tymi wszystkimi mchami i trawami… chciałam zdjąć to paskudztwo, ale uznałam, że lepiej będzie jak do pana dotrę… ile pan słyszy? - dopytała zerkając na niego, jakby to on był poszkodowany. W zasadzie tak uważała. Od zatrzasku będzie mieć ślady, ale najbardziej ucierpiała cholewa. Tymczasem upiorna sarenka tłumiła zmysł tak ważny dla tych wszystkich… futerkowców. Po kiego czarodziej je w ogóle wypuszczał!?
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Grim powiódł wzrokiem za oddalającym się Zirkiem i śledził go tak, aż biały tygrysołak nie zniknął w zaroślach. Później przeniósł spojrzenie na Alice’a i Riziego, którym ten się zajmował. Nie zbliżył się do nich, może w ten sposób chciał przestrzeń wokół lekarza, żeby ten nie czuł się przytłoczony albo obserwowany, ale też mógł przez to pokazać mu tę odrobinę zaufania, którym już go obdarzył. Poza tym, z tego miejsca miał też widok na większą część polany, a przez to będzie mógł dostrzec lub usłyszeć jakieś niebezpieczeństwo szybciej niż, gdyby siedział bliżej – oczywiście, jeżeli takowe w ogóle się pojawi. Póki co, nie zapowiadało się na to, żeby w najbliższym czasie mieli z czymś walczyć. Grim od razu zauważył, jak mały tygrysołak nagle siada i może nawet próbuje wstać, to drugie jednak w ogóle mu nie wyszło, bo tak samo nagle upadł, prosto w łapy Alice’a, który po chwili z powrotem położył go na ziemi.
         – Z tego miejsca widzę, że już nic mu nie zagraża… Jednak również uważam, że powinien odpocząć, zanim znowu wstanie i zacznie biegać – odpowiedział mu tygrysołak. Zanim wypowiedział te słowa, przyjrzał się tylko śpiącemu Riziemu i tylko to niedługie spojrzenie wystarczyło mu, żeby stwierdzić to, o czym powiedział lekarzowi.
         – Powiedzieliśmy, że ci pomożemy, więc to zrobimy – dopowiedział. On i Zirk należeli do tych, którzy dotrzymują raz danego słowa. Ich młody wychowanek też taki będzie, gdy już będzie starszy i nauczą go tych wartości, które dla nich samych są ważne. Grim także usłyszał nawoływania Zirka, jednak miał on inne zdanie na ich temat. Wydawało mu się, że nie jest to zły pomysł i wiedział też, dlaczego tygrysołak zdecydował się właśnie na taką taktykę.
         – Poradzi sobie – odparł krótko, jakby na te ostatnie słowa, które padły z ust czarodzieja. Tak, Grim był pewien, że Zirk da sobie radę z ewentualnymi niebezpieczeństwami, które mogłyby przyciągnąć jego nawoływania. Nie wiedział oczywiście, jakie niebezpieczeństwa mogą to być, jednak nie zmieniało to faktu, że i tak sądził, iż Zirk sobie z nimi poradzi i wróci w to miejsce razem z Xirin.
         – Z tego, co mi wiadomo, każdy tygrysołak dzieli swe ciało pomiędzy dwie natury. Ludzką i zwierzęcą. My akurat należymy do tych, którzy starają się kontrolować zwierzęcą, bardziej dziką część naszej duszy, jednak żyją też tacy, którzy uważają za naturalne to, że te dwie walczą ze sobą o to, która „kontroluje” ciało, a także ci, którzy są bardziej agresywni i zwierzęcy. Ci ostatni wolą podporządkować się tygrysiej, zwierzęcej części i oni też najbardziej lubią przebywać w formie tygrysa – odpowiedział mu. Trochę dziwnie czuł się, gdy dzielił się wiedzą z kimś, kto wydawałoby się, że takie informacje może posiadać. Tak, Alice w oczach Grima uchodził już za osobę o rozległej wiedzy, jednak także kogoś, kto uważa, że właśnie przez taką wiedzę stoi ponad innymi i może być dla nich niemiły, w ogóle nie przejmując się, co ktoś o tym myśli i, co czuje w związku z tym.

         – Co to było? - zapytał, gdy tylko usłyszał dziwny… wrzask? Krzyk? Dźwięk prosto z dna piekielnych czeluści? Był to ostry i drażniący uszy, a także bardzo głośny dźwięk, a skoro oni słyszeli go tutaj, to ten, kto stał bliżej źródła, musiał przeżywać teraz naprawdę nieciekawe chwile.
         – Myślisz, że Zirk na nią trafił? Mam nadzieję, że nie ogłuchnie. Nie dość, że my, tygrysołaki, mamy wyczulony zmysł słuchu, to jeszcze jest też dla nas dość ważnym zmysłem – odparł, dzieląc się swoimi obawami z rozmówcą. Ten oczywiście zaproponował pomoc, jeśli taka będzie potrzebna, jednak tym razem powiedział, że zrobi to za opłatą. Na pewno zgodziliby się na to, jeśli okaże się, że słuch Zirka będzie tego wymagał. Później pokręcił tylko głową i ciężko było stwierdzić, czy zrobił to przez coś, co powiedział Alice, czy może do swoich myśli.
         – Cóż, poczekajmy na to, aż wrócą. Wtedy okaże się, czy będzie potrzebował twojej pomocy, czy nie – powiedział na koniec, a później wyciągnął fajkę, nabił ją mieszanką ziołową i podpalił.
        
        
Tymczasem, zanim jeszcze w lesie rozległ się ten przeraźliwy wrzask, Zirk stanął twarzą w twarz z sarną. Im bliżej było to stworzenie, tym bardziej tygrysołak był pewien, że jest to zwierzę, a nie człowiek. Miał rację, bo z zarośli wyskoczyła sarna – wydawałoby się, że oboje są zaskoczeni swoją obecnością. Zmiennokształtny przez chwilę nie wiedział, co robić i możliwe, że zwierzę znajdowało się w tym samym stanie. Sarny nie były drapieżnikami, więc spodziewał się, że za chwilę odwróci się i odbiegnie, chociaż zrobił krok w bok, żeby może pozwolić jej na to, aby przebiegła tuż obok niego… I zupełnie nie spodziewał się, że usłyszy coś tak głośnego z jej pyska – aż poczuł, jak jeży mu się sierść przez ten dźwięk! Momentalnie zakrył uszy łapami, chociaż i tak niewiele to dało, może jedynie tylko trochę sprawiło, że dźwięk ten był przez niego słabiej słyszalny.
Wydawało mu się, że gdyby nie błyskawiczna reakcja, to mógłby stracić słuch – może tymczasowo, a może nawet trwale – jednak teraz, gdy sarna zamknęła się i zaczęła skakać w swoją stronę, Zirk zorientował się, że słyszy głośne piszczenie i tylko te najgłośniejsze śpiewy ptaków, które siedziały wśród otaczających go drzew. Powoli zabrał łapy z uszu, jednak okazało się, że może nie był to dobry wybór – ostry dźwięk nasilił się, a tygrysołak miał wrażenie, że wbija się w jego czaszkę niczym jakieś igły. Usłyszał, jak ktoś krzyczy i możliwe, że zbliża się w jego stronę, jednak nie był w stanie określić, z jakiego miejsca dochodzi ten krzyk, jakie są jego słowa i w końcu, kto je wypowiada. Zauważył czerwony strój w zaroślach, a po chwili też osobę, która go na sobie nosiła. Cóż, przynajmniej udało mu się znaleźć Xirin.
         – Nie słyszę, co do mnie mówisz! Słyszę tylko piszczenie w uszach, które niemalże zagłusza inne dźwięki! - powiedział głośno, niemalże krzyczał. Na pewno mówił za głośno, był tego pewien, jednak musiał mieć pewność, że wypowiada się na głos, a nie w myślach, więc musiał krzyczeć tak, żeby jego własny głos przebił się przez te nieprzyjemne dźwięki. Spojrzał na żelazne szczęki, które zaciskały na jednym z jej butów.
         – Proszę stać spokojnie! Pomogę pani! - znów krzyknął, chociaż wydawało mu się, że tym razem trochę ciszej. To mogło oznaczać, że piszczenie ustępuje, a to z kolei oznaczało, że jest ono tymczasowe i za jakiś czas zniknie kompletnie. Podszedł do panny Xavier i kucnął przy niej, a później obejrzał pułapkę. Złapał jej szczęki z obu stron i otworzył. Xirin mogła zobaczyć, jak mięśnie ramion naprężają się pod futrem pokrywającym jego ciało – po tym stara pułapka otworzyła się, a kobieta mogła uwolnić z niej nogę. Poczekał chwilę i puścił metalowe szczęki, a pułapka nie dość, że zamknęła się, to jeszcze się rozpadła, za czym stały dwie rzeczy – siła zatrzasku, a także to, że była stara i zardzewiała.
         – Zęby nie przebiły pani buta!? - zapytał, znowu trochę ciszej niż wcześniej. Tym razem słyszał nawet, że wysoki dźwięk w jego uszach stawał się słabszy i bardziej odległy.
         – Wracajmy na polanę! Do pozostałych! - zaproponował, a później ruszył w drogę powrotną. Xirin prowadził za sobą, chyba, że chciała iść obok niego i było też na to odpowiednio dużo miejsca, wtedy mogła to zrobić.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Na swój sposób doceniał przestrzeń, jaką od początku dawały mu tygrysy i kredyt zaufania, jakim go obdarzyły. Były wyjątkowo mało denerwujące i musiał przyznać, że gdyby więcej istot było tak nieupierdliwych, to pewnie częściej by wychodził ze swojego domku. Robienie ,,interesów” z kimś, kto w poważaniu miał jego wygląd, ale szanował umiejętności i słowo, było miłą odmianą. Oczywiście i na to by ponarzekał, gdyby musiał i pewnie nie raz to zrobi, ale w gruncie rzeczy był zadowolony. Nie, by spotkania z obcymi nienaukowcami były jego ulubioną formą rozrywki, ale skoro może odnieść z tego jakieś korzyści to warto było się odrobinkę zaangażować. Przynajmniej mógł sobie kogoś pozaczepiać, rozruszać się małym rytuałem, wydać parę poleceń, a potem siedzieć w najlepsze, chroniony przez prążkowanego wielkoluda. W sumie nienajgorsza przerwa od szukania lotnego uciekiniera.
        A i pogadać można.

        - Nie kaszdy zmiennokształtny ją cieli - skontrował ze znawstwem i pokiwał głową. - Fśród tygrysołakóf tesz sdaszają się takie, które nie cierpią na odsyfający się kiedy nie trzeba ciki, sfieszęcy głos. Lub odfrotnie - satracają rosum i szyją, jak fspomniałeś, niczym sfieszę, ale nie f’pełnej harmonii se środofiskiem, a raczej niczym demony, które sządzą się innymi nisz nasz śfiat prafami. Ale ftedy nie ma cielenia. To dominacja jednej se stron i słuchanie jej. F’innych fypadkach to fybieranie między jedną a drugą naturą i odtrącanie drugiej; śfiadome smaganie się s’nią. Lub godzenie obu. Ale to szaciej. Duża część s’fas s’frodzoną predysposycją do atakóf furii stara się okiełznać ,,słego ducha”, co sfiąsane jest s’samą genesą poszczególnych osobnikóf. Czy to czarociej, czy częściej człofiek samieniony przez ugrysienie… klątfę… tygrysołaki które s’urodzenia i przesnaczenia były fłaśnie tą rasą często nie mają takich problemóf. Nie biorą siół na uspokojenie, nie fidzą rosdzielenia między ,,ludzką” a ,,sfieszęcą” naturą, bo dla nich jej nie ma. Są dla siebie sgraną całością, predysponofaną do szycia f’smiennokształtnej manierze. Potrafią polować i falczyć do krwi jusz jako młociki, ale ich agresja nie jest sjafiskiem patologicznym. Jest częścią ich charakteru, nie ograniczającą rosumu. Co nie zmienia faktu, sze nafet fśród szadkich, tygrysich rodów sdaszają się osoby, którym s’jakiś pofodóf nie odpofiada ich poniekąd dfojaka natura lub odczufają ten pociał silniej nisz reszta. Tak jak fampiry s’reguły nie lubią słońca i nie tęsknią do jego promieni o ile urociły się fampirami, tak czasem któremuś odbije i robi fszystko aby móc szyć f’dzień, nie tak jak reszta jego pobratymcóf. Stąd moje pytanie. Czy jesteście s’tych urodzonych jako tygrysy, którzy fidzą siebie nie przez prysmat ludzkiego pochodzenia i norm, czy jesteście tymi, którzy pośfięcają czas i skupienie, by jakoś pogodzić dfa, nie do końca sgodne se sobą sestafy skłonności. S’tfoich słów fnioskuję, sze naleszycie do tej drugiej grupy, inaczej nie pofołyfałbyś się s’taką łatfością na rósznicę między rosumem a instynktem. Fielu urodzonych smiennokształtnych uczy się tego dopiero pod presją norm społecznych tfoszonych przes inne rasy - naturalne to dla nich nie jest. I tak pojafiają się kotołaki, które nie chcą samieniać się w koty, filki przepraszające sa sfoją nieufność, panterołaki usufające się se sceny podczas nowiu. Tygrysy… z fami sprafa byfa trudniejsza, bowiem część s’fas faktycznie padła ofiarą klątfy lub opętania. Dlatego jest to tym bardziej ciekawe. Klątwa to klątwa, moszecie odczufać jej skutki nim ktoś pofie fam jak sachofują się lucie i jak bestie. F’dodatku fasze sachowania mogą być bardziej skrajne. Od supełnego opanofania do całkofitego satracenia. Ale urodzone tygrysołaki, choć barciej nieprzefidyfalne na co dzień, ostatecznie lepiej panują nad sobą kiedy do głosu dochodzą emocje. Hmm… tak, to chyba podstafofa rósznica. Ale tak naprafdę wiele saleszy od fychofania i celu społecznego. - Zerknął na leżącego Riziego. - On tesz sostał przeklęty? Czy to syn tfojego tofaszysza Puchatka? - ,,Jeżeli jest synem i naturalnie przyjdzie mu panować nad swoją agresją siłą, nie uczcie go lepiej, że za wszelką cenę zdusić musi tę zwierzęcą mądrość, zamiast dać jej się ponieść w chwilach potrzeby. Nie ma wiele smutniejszych istot, jak te, którym kazano odrzucić część własnej natury, tylko ze względu na pewne uprzedzenia. No, ale jeżeli został opętany czy naznaczony przekleństwem… nie ma wielu bardziej upierdliwych stworzeń od tych, których nie nauczono jak powściągać wypaczone zapędy”.

        Zadowolony ze swego wykładu nie oczekiwał nawet jakiejś rozbudowanej odpowiedzi. Domyślał się, że ktoś kto należy do omawianej rasy, ale nie zajmuje się jej badaniem, nie musi wiedzieć tak naprawdę wszystkiego na jej temat. Więc spokojnie uważał się za mądrzejszego w tym duecie, zwłaszcza w podobnych kwestiach. A i miał pewne spaczenie nauczycielskie, które kazało mu dzielić się informacjami, kiedy tylko trafił na kogoś mniej niż on douczonego, a komu wiedza z danego zakresu mogła się jednak przydać. Jako doświadczony pradawny i jako wykładowca czerpał z tego pewną satysfakcję, choć czy wynikała ona z faktu, że mógł kogoś zdominować i udowodnić swą wyższość, czy też ze świadomości, że przyczyniał się do szerzenia w świecie wiedzy, wartości którą wszak cenił… trudno było orzec. Tak czy inaczej wprawił sam siebie w całkiem poprawny nastrój, a to połączone z rozgrzewką w postaci poprzednio rzuconych zaklęć sprawiało, że zaczął uśmiechać się bez wyraźnego powodu nadając swojemu pyskowi rzadko spotykany wyraz.

        - Tak, sądzę, sze był to dokładnie taki odgłos jaki fydają kiedy trafią na sagrażającego im humanoida… ostatecznie mogła to być też Xirin, ale ona fie jak te moje małe ciełka odstraszyć - mruknął. - Drogą eliminacji i domniemania, tak, Frisia najpefniej fpadła na tfojego białego kompana. - Wyszczerzył się mało przyjemnie, lecz i tak tylko na moment. Wizja Xirin odstraszającej jego małe bestyjki i narzekającej na nie bezdusznie, psuła mu humor łatwiej niż mucha smak tortu, na którym usiadła. I nawet bardziej niż brak zainteresowania najstarszego tygrysa sprawami eksperymentów magicznych. No cóż, widać było, że on bardziej od mięśni, nie można było mieć mu tego za złe… przynajmniej nie kiedy miało się plan, by te jego cechy później wykorzystać.

        - Sobaczymy. Jeśli coś mu się stanie, fiecie gdzie mnie szukać. - Pozwolił sobie dodać pod koniec i tak jak tygrys uznał, że najlepiej będzie zwyczajnie poczekać.



        Xirin aż przymknęła oczy kiedy tygrysołak wyryczał odpowiedź. Tak brzmiał dla niej jego silny, półzwierzęcy głos. Mimo wszystko, choć syknęła przez zęby, rozumiała, że to dlatego, że… no cóż, przez sarnę. Albo raczej to sarnopodobne wynaturzenia. Właśnie dlatego mówiła, żeby ich do lasu nie wypuszczać. I co? Znowu miała rację. Ale niestety ten mały wypadek i tak niczego nie zmieni. Tak jak ludzie nie przestaną zostawiać tych głupich pułapek, tak Allice’ya nie przestanie wypuszczać coraz to nowych stworzeń, które będą się w nie mogły złapać. Z nią samą na czele. Ech, coraz mniej przepadała za szwendaniem się po tych krzakach.
        - Dzi… - Już miała odpowiedzieć, ale wstrzymała się w porę i tylko podsunęła nogę z zatrzaskiem bliżej tygrysa, głową dając znać, że aprobuje i docenia jego chęć pomocy. Sama pewnie by jej tak łatwo nie ściągnęła. Miała jedynie nadzieję, że kiedy się do niej przybliży nie znacznie znowu krzyczeć, bo o ile budził w niej raczej pozytywne odczucia (zwłaszcza jak na wielkiego futrzaka - a wcale nie była fanką zmiennokształtnych ras) to tym razem chyba po prostu zasłoniłaby uszy i miną pokazała aby na chwilę darował sobie mówienie.
        Tygrysołak na szczęście milczał i tylko sprawnie pozbył się balastu uczepionego jej buta - widząc z jaką łatwością to robi oraz jak silne są jego futrzaste ramiona przypomniała sobie dlaczego zwierzołaki na swój sposób ją irytowały. Były silne, szybkie i miały niesamowite zmysły - długo musiała się szkolić, by nie stanowiły dla niej aż takiego zagrożenia. I co? Nadal stawały przed nią osoby, które zdaje się byłyby dla niej w starciu niemałym problemem. Nie by nie wyobrażała sobie, jak przebija napastnika mieczem - kiedy tylko mały tygrysek zniknął jej z pola widzenia znów mogła patrzeć na pozostałych jak na ewentualnych przeciwników. Ale denerwowała ją wizja, że mogła nie wypaść przy nich aż tak dobrze…
        Szczęściem jej drobne spaczenie nie odbijało się na jej twarzy - pozostawała neutralna w duchu, a chwilowa wdzięczność tylko jej to ułatwiała. Nie, choć mogli być całkiem niebezpieczni, nie umiała zdobyć się wobec nich na jakąś większą niechęć. Na swój sposób nawet już ich zdążyła polubić. No, jak na nieznajomych. A przy czarodzieju w ogóle stawali się wyśmienitą odmianą towarzystwa.
        I tak w końcu, po kolei przez różne powody, uśmiechnęła się.
        Co prawda but miała nieźle zniszczony, a i już czuła robiące się sińce, ale ostrze chyba nie dotarło do skóry. Tak czy inaczej będzie teraz najpewniej kuleć przez jakiś czas. O ile nie poprosi Alice’a by coś z tym zrobił. No nic, zobaczy jak już do nich wrócą.
        Skinęła głową ponownie i nieco rozluźniona zaczęła dreptać za tygrysołakiem. W końcu to on znał drogę… miała tylko nadzieję, że nie ruszy za szybko, bo nie chciała aż tak nadwyrężać nogi.
        Jak odzyska normalny słuch będzie musiała mu jeszcze raz podziękować.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Grim z ciekawością słuchał tego, co mówił Alice. Najstarszy z tygrysołaków, owszem, wiedział sporo rzeczy na temat swojej rasy, jednak niektórych rzeczy nie wiedział nawet on, no i oczywiście inaczej też było usłyszeć je od kogoś, kto zajmował się nauką i miał rozległą wiedzę. Chociaż, musiałby skłamać, gdyby powiedział, że z łatwością rozumie wypowiedziane przez niego słowa – jednak nie działo się to dlatego, że były trudne czy coś, a bardziej dlatego, że jego rozmówca musiał mieć jakąś wadę wymowy. Co prawda, dało się to usłyszeć już od samego początku ich spotkania, jednak Grim dopiero teraz sobie to uświadomił i tak bardzo zwrócił na to uwagę.
         – Nie mam pojęcia, w jaki sposób stał się tygrysołakiem. Nie chciał nam tego powiedzieć, może zrobi to w swoim czasie… A synem Zirka na pewno nie jest, chociaż to prawda, że może wydawać się do niego podobny. Trafiliśmy na niego w jednym z miast, które niedawno odwiedziliśmy. Był sierotą, którego przygarnęła ludzka rodzina, jednak ci szybko zgodzili się na to, żebyśmy się nim zajęli, a sam Rizi też nie miał nic przeciwko – odpowiedział. Najpewniej, gdyby to Zirk przyprowadził małego do niego, on sam też w pierwszej chwili pomyślałby, że jest to może jakiś jego syn, o którym Grim sam nie wiedział do tamtego dnia.
         – Jesteś bardzo mądrą osobą – Grim odezwał się ponownie i powiedział to szczerze. Zresztą, nie miał przecież powodu, żeby wypowiadać wymuszone komplementy po to, żeby, na przykład, jakoś chociaż trochę udobruchać rozmówcę, bo może chciał, żeby podjęta przez niego decyzja była dla niego korzystniejsza. W końcu Alice wywiązał się ze swojej części umowy i pomógł wyleczyć zatrucie Riziego, który teraz odpoczywał i nic mu już nie groziło. Niedługo przyjdzie czas na to, żeby mu się zrewanżowali i zaczną to robić, gdy tylko wróci Zirk razem z Xirin, której poszedł szukać. Tak, oby oboje wrócili tu cali i zdrowi.
        
        
Wypowiedział swoje słowa za głośno? Może… Było to prawdopodobne po tym, jak zobaczyć mógł reakcję Xirin. Dla niego brzmiały one „normalnie”, bo przebiły się przez to piszczenie w uszach, ale dla innych mogły być głośniejsze. Może nawet o wiele głośniejsze. Przynajmniej przyjęła jego pomoc z pozbyciem się pułapki, więc i tak dotarły do niej jego słowa. Pomógł jej, oczywiście, a na koniec zajął się jeszcze samą pułapką i upewnił się, że zostanie doprowadzona do takiego stanu, w którym nie będzie już stanowiła zagrożenia. Przynajmniej, jeśli chodzi o nadepnięcie na nią… bo przecież zawsze mogłoby zdarzyć się tak, że ktoś potknąłby się czy pośliznął i akurat upadł w miejscu, w którym leżałaby ta pułapka, wtedy jedna z części ciała takiej osoby mogłaby nadziać się na zęby niezaciskającej się już metalowej szczęki. Czuł też jej wzrok na sobie, gdy jej pomagał, ale nie dziwił się, że patrzy, bo przecież czegoś, co zrobił on, nie mogłaby dokonać dowolna osoba. Do tego była potrzebna siła, którą on na szczęścia posiadał. Siła… albo spryt, bo Zirk znał też inny sposób na pozbycie się takiej pułapki, jeżeli akurat okazałoby się, że ta się zacięła i nie wystarczy mu wyłącznie siła jego ramion.
Po kilku krokach zauważył, że Xirin lekko kuleje. Wpadł, co prawda na jeden pomysł, którym mógłby się z nią podzielić, ale podejrzewał, że kobieta raczej się na to nie zgodzi. Mimo wszystko, i tak chciał o tym wspomnieć, może nawet wyłącznie po to, żeby zobaczyć, jak ona na to zareaguje.
         – Mogę cię ponieść, jeśli chcesz – odezwał się nagle. Sam ledwo co słyszał swój głos, bo piszczenie nadal mu towarzyszyło, jednak z minuty na minutę robiło się też bardziej odległe, więc miał nadzieję, że nie odezwał się zbyt głośno. Spojrzał też na kobietę, gdy to powiedział, przecież chciał zobaczyć jej reakcję. Nie poruszał się też szybko, bo ciągle na uwadze miał to, że jego towarzyszka musiała iść nieco wolnej, niż normalnie mogła się poruszać.

Po jakimś czasie biały tygrysołak i strażniczka Alice’a, dotarli w końcu na polanę, na której czekali na nich pozostali. Zirk rozejrzał się dość uważnie po tym miejscu, jakby może chciał upewnić się, że nadal przebywają tu wszyscy, którzy tu byli, gdy zdecydował się na to, że poszuka Xirin. Rizi nadal odpoczywał, a Grim i Alice siedzieli nieco bliżej siebie, może nawet zdarzyło im się rozmawiać, gdy on przez jakiś czas zajmował się czymś innym i nie było go w pobliżu. Nieprzyjemny dźwięk w uszach nadal dawał o sobie znać, jednak nie był tak denerwujący, jak na samym początku albo w czasie, w którym poruszali się drogą powrotną na polanę. Właśnie po tym zmiennokształtny stwierdził, że – na szczęście! – spotkanie z tamtym dziwnym stworzeniem nie skończy się dla niego trwałym uszkodzeniem słuchu. Efekt był tylko tymczasowy i niedługo powinien zniknąć, a wtedy on ponownie odzyska pełną możliwość korzystanie z tego konkretnego zmysłu. Zirk usiadł w pobliżu Alice’a i najstarszego tygrysołaka.
         – Skoro już tu wszyscy jesteśmy, może powiesz nam coś więcej na temat tego, z czym mamy ci pomóc? - zaproponował. Wiedzieli, że mają odszukać jeden z żywych eksperymentów lekarza, który mu uciekł w tym lesie i… właściwie tyle. Nie wiedzieli, jak konkretnie wyglądają uciekinierzy i na co powinni zwracać konkretnie uwagę, gdy będą ich szukać. Ukrywają się w koronach drzew? W dziuplach? Czy może w zaroślach? A może lubią ciemniejsze miejsca i to właśnie w takich powinni szukać, włączając do tego także poszukiwania jaskiń leśnych, w których te także mogłyby się schować? Tego jeszcze nie wiedzieli, jednak na pewno każdy z nich miał nadzieję na to, że ich „zleceniodawca” wyjawi im wszystkie informacje o tych stworzeniach, jakie posiada sam. Jeśli nie, to… przynajmniej to wszystko, co oni powinni wiedzieć jako osoby, które mają pomóc mu z poszukiwaniami.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Dobry słuchacz. Całkiem dobry słuchacz. Choć Pan Tygrysek był dorosły i musiał o tym wiedzieć, nie przeszkadzało mu to w nadstawieniu ucha i niewymądrzaniu się kiedy nie trzeba. Bardzo rozsądnie. Alice lubił takich studentów - o ile lubił ich w ogóle. Mogli go nawet przewyższać w innych dziedzinach albo być starszymi - byle słuchali tego co ON ma IM do powiedzenia. Grim co prawda starszy od niego zdecydowanie nie był, ale czarodziej założyłby się, że do uczniowskiego stanu ducha jest mu raczej daleko. Dlatego zdziwił się, że czerpał on wiedzę miast zasypywać swoją darmową studzienkę przemądrzałymi, a nietrafnymi uwagami i tępą ignorancją.
        No i rozmówcą też był w sumie nienajgorszym.

        - Heh… ,,nie mieli nic przecifko?” Często tak jest - mruknął lekarz w zamyśleniu, wyjątkowo jak na siebie cicho. Chwilę tak posiedział po czym wzruszył ramionami. - Co srobić, lucie. Ich tolerancja na innorasofość jest upośledzona. Zalesznie od regionu co prafda, ale nie smienia to ogólnej sasady. Chociasz… to nie tylko lucie. Kaszdy folałby się trzymać z fłasną rasą o ile nie sostał fychofany fśród innych. Mosze to rossądnie. Fychofyfać ciecko tak rószne od reszty rociny… zfłaszcza takie, które kiedyś stanie się od nich silniejsze, byłoby rysykofne. Oczyfiście, sze lepiej oddać je pod opiekę dfóm obcym męszczysnom. Sam bym tak srobił - palnął lekceważąco. ,,Co prawda wasze aury budzą na swój sposób zaufanie… ale założę się, że o tym nie wiedzieli”.
        - Fidzę jednak, sze mu z fami dobsze. No nic, pogratulofać transakcji. - Przeciągnął się i leniwym ruchem zaczął szukać w torbie kanapki. - Nie chcieliście fłasnego? - zapytał po chwili. - Chociasz to skomplikowane, fakt. Snaleźć odpofiednią tygrysicę… Sapomnij. - Machnął ręką, nie chcąc wtrącać się w zwyczaje związkowe tej konkretnej dwójki. Normalnie chętnie wypytałby ich o preferencje i może dzieciaki (zawsze przyda się więcej danych o tak rzadkiej rasie), ale w tym momencie jakoś nie sądził, by był to dobry pomysł.

        I dobrze, że się przymknął, bo gdyby gadał w tej chwili, pewnie by się udławił.

        Płowe oczy skierowane na tygrysołaka wypełniało zdumienie, a źrenice rozszerzyły się z lekka, by objąć sylwetkę tego, kto prawił tak roztropne komplementy. Jeden w zasadzie. Jedną jedyną prawdę, której nie można było uznać za kłamstwo, a przy okazji tę, która burkliwego czarodzieja chwytała za serce niezależnie od pory dnia i roku. Na chwilę więc mag odsłonił się, pozwalając oczom iskrzyć łakomie, a twarzy rozluźnić się i złagodnieć jej rysom. Jednak to był moment. Bo choć złapany został z zaskoczenia, to nie umniejszyło to jego pewności siebie.
        Mądry? Oczywiście, że był mądry! Był naukowcem do stu wieloszczetów! Jedyne czego się nie spodziewał to tego, że ktoś będzie na tyle niearogancki i niegłupi aby to zauważyć. Ot co!
        - Ciękuję - powiedział jednak słabo. I także szczerze. Spuścił wzrok na swoją kanapkę.
        To takie paskudne, gdy ktoś jest dla ciebie miły.



        Xirin popatrzyła na tygrysołaka w osłupieniu. Aż przystanęła straciwszy chwilowo możliwość jednoczesnego analizowania śmiałej propozycji i chodzenia po leśnym dukcie. Bo jak to… nieść? Co znaczy nieść!?
        Aż tak słabo się prezentowała? Dla tego wielkiego tygrysa była tylko słabym człowiekiem? Do tego stopnia, że znana nie znana zasługiwała na to, by niósł ją do Alice’a jak kosz malin? A idźże!
        Przez chwilę oburzona, aż zmarszczyła brwi i zapowietrzyła się, nie wiedząc co powiedzieć. Zbyt dumna była, by ot tak przyjąć nazbyt dalece posuniętą pomoc innego wojownika. Wystarczy, że pomógł pozbyć jej się tej pułapki i zrobił to gołymi rękami. Na tych samych gołych rękach na pewno mu się jednak teraz nie rozłoży, korzystając z ratunku niczym dama w opałach. Nie. Jeżeli kogoś można było tu nosić i traktować jak ułomnego to samego Alice’a, bo i sam się o to drań prosił. A ona? Aż żałowała, że nie wytworzyła iluzji, by ukryć swoje kuśtykanie. Tylko…
        Czy to nie była już przesadna duma?
        Wypuściła głośno powietrze i spojrzała na czubki butów. O co się tak wściekała? Że głupio się zraniła, a pan Krugeir uprzejmie zaproponował pomoc? Fakt, być może nie uczyniłby takiego gestu w kierunku mężczyzny, ale czy to na pewno źle? Nie ćwiczyła przez tyle lat i nie męczyła na wyciskających siódme poty treningach z samego rana, by wyrosła jej broda, a sylwetka przybrała kształt trójkąta. Więc skorzystanie z męskiej uprzejmości nie powinno być ujmą. Nawet dla wojującej kobiety. Poza tym… powinna się już dawno przy czarodzieju nauczyć, że nie takie rzeczy się wyprawia.
        - Przepraszam, zaskoczył mnie pan - odparła, by wyjaśnić swoją chwilę milczenia. Podeszła też z wolna do niego i z lekkim uśmiechem pokręciła głową. - Dziękuję, ale nie mogę zgodzić się na niesienie przez kogokolwiek. Tak długo, jak jestem przytomna. Nie poczytuję tego za godne zachowanie dla kogoś, kto został ochroniarzem takiego maga jak Alice. - Nie chciała się przechwalać, ale i od początku cała jej postawa świadczyła o tym, że jest nie tyle wyniosłym, co jednak dumnym stworzeniem. Nie uważała też, że robienie z siebie ofiary i wygodnictwo przystoi komuś w jej fachu.
        - Jeśli jednak będzie pan na tyle uprzejmy i użyczy mi swojego ramienia… z takiej pomocy chętnie skorzystam - oznajmiła pogodniej, w duchu przyznając sobie, że to najlepsze wyjście. Hen jak nic będzie jej to wypominał przez następnie lata, ale to nie było w stanie jej zniechęcić do okazania wdzięczności tygrysiemu mężczyźnie. Za samą postawę i charakter, jaki pokazywał, zasługiwał od niej na szacunek.
        Nie ma zaś dla wojowniczki lepszego ramienia niż ramię mężczyzny, którego darzy estymą.

☁︎ ☁︎ ☁︎


        Dotarli na miejsce nie tak znowu szybko, ale w dość przyzwoitym tempie - i trafili na niemal sielankowy obrazek.
        Karłowaty mag siedział sobie w pobliżu wielkiego tygrysa i jadł kanapeczkę, a mały zmiennokształtny odpoczywał na trawie z miną spokojną i miarowym oddechem.

        Widząc ich Alice uśmiechną się kpiąco, ale nie odezwał ni słowem. Przeżuł, przełknął, kocim językiem oblizał palce, a ściereczkę w groszki schował do torby, udając, że absolutnie nie zamierza Xirin niczego wytykać oblizanym paluchem.
        Niedoczekanie!
        Jak raz postanowił jednak przyjemność odłożyć na później, gdyż to znowu tygrysy domagały się jego uwagi. Zwłaszcza Puchatek. A wiedział jak zacząć, gdyż nic tak nie przyciągało uwagi maga, jak jego własne interesy.
        - Och, widzę, sze bszęczenie f’uszach ustaje, skoro mófisz - zauważył Alice na początek, a potem płynnie przeszedł do tematu. - Słusznie, sze domagasz się jusz rospoczęcia faszego sadania. Spieszy mi się, więc bes przeciągania; szukamy stfoszenia latającego s’podgromady rytualnie fytfoszonych diapsyd, specjalisującego się f’chfytaniu ofadóf i jeśli się uda taksze nadszefnych płasóf, a s’opatrzonym f’sęby rostrum o szarafym sabarfieniu, choć dąszę do usyskania pomarańczofych odmian barfnych. Fielkości średnich przedstaficieli rociny krukofatych, ale se skrzydłami…
        - Hen?
        - Co chcesz? - Alice wyrwał się niechętnie z półnaukowej paplaniny.
        - Ja im powiem. - I nie czekając na odpowiedź maga, Xirin dłońmi pokazała wronowatą wielkość szukanego eksperymentu. - Takie. Z czarnymi piórami. Nie lata zbyt szybko, ale z tego co widziałam, potrafi wspinać się po pniach drzew. Jak nietoperze? Nie jestem pewna. Kracze od czasu do czasu i chyba nie jest zbyt płochliwe. Ma dziwny ogon. Taki dłuższy, bez piór. Już Hen, już skończyłam, możesz odsłonić uszy.
        - Tak? - Zamrugał. - Czy obrasiłaś jusz se szczętem sfoją ignorancją pracę dziesiątek tysięcy uczonych i moją fłasną, sprofadzając mojego pięknego…
        - Tak.
        - Fieciałem - warknął. - No nic. Dodam, sze to dzienne stfoszenie, fięc póki jasno nie pofinien się nigdzie ukryfać. Trzyma się tez raczej blisko siemi. Głófnie czeka fas przecieranie się przes chaszcze. I skoro już fszystko fiecie to bieszcie od niej siateczkę i ruszajcie na łofy! Bo tak chcecie to srobić? - Odzyskał nieco humor widząc kolejne problemy. - Mamy faszą dfójkę, mnie, a nie chcę sobie pochlebiać mój słuch jest najlepszy. Do tego maluch i omdlefająca panna. Jak się cielimy? - rzucił pytanie do wszystkich, a Xirin, która od pewnego czasu sprawdzała stan własnej nogi, wyprostowała się i skrzyżowała ręce na piersi.
        - Próbuj ile chcesz Hen, ale ja też idę. To tylko drobne obicie.
        - Upartaś - fuknął. - Moja proposycja jest fięc taka… podleczę księszną, kiedy fy bęciecie obmyślać plan. Bylebyście fyruszyli przed smrokiem. Jakbyście byli ciekafi moja mała forteca jest niedaleko. Na północ stąd. Moszemy safsze sabrać młodego i tam na fas czekać. Folałbym sresztą nie siedzieć na siemi tutaj asz do sanudzenia. Chyba, sze chcecie mojej pomocy. Ftedy mogę pójść s’fami, a Xirin bęcie niańką.
        - Nie pierwszy raz - mruknęła kobieta, zdejmując buta. I jeśli miała być szczera nie miałaby nic przeciwko zamianie towarzystwa - opiekowanie się małym tygryskiem byłoby miłą odmianą po zajmowaniu się Alice.
Awatar użytkownika
Zirk
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Wędrowiec , Wojownik , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Zirk »

Grim nie był pewien, co też Alice sobie o nim myśli. Nie był też pewien, czy na pewno chce go o to zapytać wprost. Z jednej strony nawet ciekawiło go nie tylko to, jakie zdanie tamten zdążył już sobie wyrobić o nim, lecz również to, co mógłby powiedzieć na temat Zirka lub nawet małego Riziego. Tylko, no właśnie, nie czuł w sobie tej pewności związanej z pytaniem i dlatego też postanowił zostawić to w spokoju. Może później do tego wróci i będzie w stanie lepiej określić to, czy chce o to zapytać, czy może pozostawi to wyłącznie własnym domysłom.
         – Tak… Domyślałem się wtedy, co głównie mogło nimi kierować, ale nie chcieliśmy też odbierać małemu szansy na wychowanie się i dorastanie w towarzystwie kogoś, kto należy do tej samej rasy, co on sam – odpowiedział mu Grim. Właśnie tak wtedy myślał i wiedział też, że Zirk również, bo przecież obaj omówili to ze sobą, przedstawili sobie wszystkie „za” i „przeciw”, a później wspólnie decyzję. Jednogłośną, to warto zaznaczyć. Gdyby nie zgodzili się ze sobą, to rozmawialiby tak długo, aż w końcu jeden przekonałby drugiego do swojego zdania. Mieli to w zwyczaju, chociaż sytuacje takie zdarzały się rzadko.
         – Mhm, też tak myślę. Chociaż jeszcze nie do końca przyzwyczaił się do tej zmiany – odparł tygrysołak, ale nie dokończył i nie powiedział, po czym to stwierdził. On znał odpowiedź, jednak nie był pewien, czy Alice’a będzie to właściwie obchodziło. Oczy Grima powiększyły się nieco, a brwi uniosły się, gdy jego rozmówca wspomniał o tym, że może on lub Zirk mieliby myśleć o własnym potomku. Dobrze, że Alice postanowił po chwili zbyć temat i właściwie nie pozwolił mu nawet na to, żeby się wypowiedzieć. Tak, zmiennokształtny niekoniecznie chciał o tym rozmawiać. Nawet na poważnie nie myślał o potomku i o tym, z kim mógłby go mieć – nadal uważał, że na to przyjdzie odpowiedni czas i przez ten cały czas miał też Zirka, którego traktował na równi z synem. I za niego nie miał też zamiaru się wypowiadać, bo nie do końca był też pewien, jak drugi tygrysołak na to patrzy i także, co o tym myśli. Zresztą swoją reakcję i tak zamaskował jednym zdaniem, którym nieco podsumował rozmówcę, chociaż oczywiście nie było to jedyne, co myśli na jego temat. Widocznie zadziałało i to może nawet lepiej, niż Grim mógł spodziewać się na początku. Mimo, że w jego oczach Alice nie wyglądał na osobę, która może szczerze podziękować za komplement – bardziej wydawał się kimś, kto zrobiłby to głównie z grzeczności – jednak przed chwilą usłyszał z jego ust to jedno słowo, w dodatku wypowiedziane naprawdę szczerze. Przez tygrysi pysk Grima przemknął uśmiech, a on sam kiwnął tylko głową.
        
        
Zirk nie spodziewał się, że Xirin tak zareaguje na jego propozycję. Dla niego ta nie była niczym dziwnym, jednak wyglądało na to, że dla jego towarzyszki już taka była, a może… Po prostu nie spodziewała się tego i dlatego stała teraz na środku lasu, tak zaskoczona tym, co usłyszała?
         – Niech będzie… Chociaż myślę, że nie liczyłem też na to, że usłyszę zgodę z Panny ust, ale i tak wolałem zapytać, bo przy okazji mogłem dowiedzieć się czegoś więcej o stanie wcześniej uwięzionej nogi – odpowiedział. Co prawda, widział, że szła za nim, ale zauważył też to lekkie utykanie, chociaż teraz wiedział, że może nie było tak źle, jak mu się wydawało. Zdecydowanie gorzej byłoby, gdyby Xirin zgodziła się na to, żeby ją niósł. To oznaczałoby, że z jej nogą jest źle i, że będzie trzeba się nią zająć, gdy już dotarliby na polanę.
         – Nie będzie to problemem – odparł krótko, a później podszedł do kobiety i zrobił to, o co go poprosiła. Zaoferował jej swoje ramię, na którym mogła się oprzeć i sprawić tym samym, że jej dolna kończyna będzie mniej obciążona ciężarem ciała. Niby poruszali się w ten sposób trochę wolniej niż wtedy, gdyby przyjęła jego propozycję i tygrysołak wiedział też, że mógłby po prostu podnieść ją i ułożyć sobie w ramionach, przy tym musiałby ją też trzymać, żeby nie spadła, gdyby zaczęła stawiać opór, jednak… nie chciał tego robić. Nie dość, że nie miał zamiaru działać wbrew jej woli, to nie chciał, żeby zaczęła źle o nim myśleć – mimo że może działałby dla jej dobra – a także nie chciał, żeby myślała o sobie jak o kimś, kto jest słaby. Chociaż, może takie myśli mogły już pojawić się w jej głowie, jeśli porównała siebie do niego. Zresztą, przecież należeli do dwóch odmiennych ras, które mają też inne predyspozycje fizyczne! Takie porównywanie siebie do niego było głupie. Inaczej byłoby, gdyby był wysokim i umięśnionym, a także ludzkim mężczyzną – może wtedy miałoby to trochę więcej sensu. Mniejsza z tym, powinien zająć swoje myśli czymś innym, na przykład tym, jak zapolują na te stworzenia, których szuka Alice.
        
◆︎◆︎◆︎◆︎◆︎
        
         – Jeszcze nie do końca, ale wasze głosy przebijają się przez nie bez problemu – odparł i starał się to mówić swoim normalnym głosem. Pozostali też nie wyglądali, jakby krzyczeli, co oznaczało, że też powinien usłyszeć swój głos i nie musi też przy tym krzyczeć, żeby to się stało. Gdy Alice zaczął im tłumaczyć to, czego mają szukać, tygrysołaki słuchały go, jednak nie zrozumiały części słów, które wypowiedział. Nie znali specjalistycznego słownictwa z dziedziny… ptactwa? Chyba można tak powiedzieć. Na szczęście z pomocą przyszła im Xirin i zrobiła to, zanim jeden z nich zdążył się odezwać.
         – Czyli szukamy wrony z dziwnym ogonem bez piór – podsumował krótko Zirk. Im właściwie to by wystarczyło, bo w końcu obaj wiedzieli, jak wyglądają te ptaki i szybko zauważą, jeśli trafią na takiego, który ma łysy ogon.
         – I najlepiej szukać go za dnia, przy tym lepiej spoglądając na ziemię niż na drzewa – dopowiedział Grim, gdy Alice podzielił się z nimi kolejnymi informacjami, tym razem brakowało tam skomplikowanych słów, więc łatwiej je zrozumieli. Zresztą, wyglądało to tak, jakby tygrysołaki przyswajały te informacje na swój sposób i wyciągały z nich potrzebne informacje, przy tym zmieniali też ich brzmienie na prostsze i łatwiejsze – dla nich przynajmniej – do zapamiętania.
         – Może my we trzej pójdziemy szukać uciekinierów, a ty, Xirin, będziesz towarzyszyć Riziemu? - zapytał białofutry i spojrzał na osobę, której dotyczyła ta kwestia. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, w jaki sposób się do niej zwrócił i zamierzał szybko się poprawić.
         – Oh, przepraszam… Wybacz mi zuchwałość, panno Xevier – odparł, tym razem przypadkowo podniósł nieco głos, a przez to zirkowe „Oh” brzmiało bardziej jak niegłośny ryk tygrysa. Po chwili cały wyraz jego pyska zmienił się i teraz wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
         – Może jednak będziemy mówić do siebie imionami? Wydaje mi się, że tak byłoby lepiej – zaproponował i ponownie spojrzał na strażniczkę Alice’a, bo to przecież właśnie ją o to pytał. Niby znali się bardzo krótko, jednak znali też swoje imiona i się sobie przedstawili, więc chyba nic nie stało na przeszkodzie, żeby mówili do siebie na „ty”.

         – Chyba możemy ruszać – odparł cicho Grim, gdy zobaczył, że wszyscy podzielili się wedle tego, kto idzie z kim, a także każdy wiedział też, jakie ma zadanie.
         – Udało wam się już wcześniej wpaść na uciekinierów? Jeśli tak, to może zaprowadzisz nas w tamto miejsce i od niego zaczniemy poszukiwania? - zaproponował Zirk. Później ruszył za Alice’m, bo najpewniej to on będzie prowadził i to bez względu na to, czy pójdą za nim do wcześniej wspomnianego miejsca, czy nie. I miał też proste urządzenie do łapania uciekinierów, które teraz spoczywał na jego ramieniu. Mhm, taka siatka na pewno będzie przydatna.
Awatar użytkownika
Alice
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Badacz , Mag , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Alice »

        Okropność! Byli jeszcze gorsi od tej pustogłowej brutalki Xirin! Wrona! Wrona z dziwnym ogonem!
Zawył w duchu, a przez jego pysk przeszedł grymas ranionego ego. Może i został doceniony za swoją mądrość i to doceniony jak najbardziej słusznie, ale co z jego pracą? Jego małe ptaszki! Drapieżne cudeńka, zębodziobe, stojące na pograniczu między teropodami, a liczniej żyjącymi obecnie ptakami! I co? I co? Wrony!
        Zacisnął szczęki przełykając tę przypadkową obelgę i pogłaskał się po długim uchu. No cóż… ostatecznie on pierwszy nawiązał do krukowatych, a Xirin podchwyciła to i rozwinęła na swój własny, prostolinijny sposób pozbawiony wszelkiej poetyki naukowego wokabularza. Trudno by w takim przypadku dwójka wojaków przywiązała się bardziej do jego esencjonalnych zachwytów i wyciągała wnioski z podsuniętych danych o rozmiarach i odżywianiu, niż do troglodycznej wypowiedzi, która w kilku słowach zrównała wszystko do znanego im, pospolitego obiektu, dodając do tego jedną jedynie, małą deformację.
        Obraza w dwóch aktach!

        - Muszę saoponofać - wyciągnął palec, a odchylił jak urażona kokietka. - Mój eksperymentalny dfóskroniofiec nie przypomina frony! Bliszej mu do hojnie upieszonego raptora. Ma długi ogon i niesredukofane tak fyraśnie palce przednich kończyn. Fspina się sa pomocą pasuróf! Do tego… - Już chciał mówić dalej, ale wbite w niego wymowne spojrzenie Xirin rozproszyło go i przywołało do rzeczywistości. Rzeczywistości, w której znajdowani w lesie przechodnie jakimś cudem nie interesowali się jego osiągnięciami i wspaniałością rytualnych organizmów.
        Wymamrotał coś cicho machając łapą i odganiając w ten sposób natrętne spojrzenie kobiety. A niech sobie idzie od niego. Sio, sio!
        - Tak, to nie jest do końca wrona, ale nie sądzę, by panowie pomylili się gdyby to zobaczyli. Myślę, że udzieliłeś im już wszystkich niezbędnych informacji. - Wprawnie ucięła dyskusję i żeby mag się nie rzucał dała mu z kieszeni swoją porcję orzeszków.

        Z lubością trzaskając nimi w pazurach, patrzył jak ustalenia potoczą się dalej i kto z kim w końcu gdzie pójdzie. Puchatek nieźle odnajdywał się w roli lidera, choć ciekawie czy robił to świadomie… w sytuacjach takich jak ta zdaje się wychodził naprzód przed starszego tygrysa, a także przed innych zgromadzonych. Był śmiały. Ale i nie wredny. Niechcący wychodziło mu to, o co inni często musieli się starać i to z miernym skutkiem. Alice czuł się zaintrygowany. Być może w jakiś okolicznościach władczość tygrysa grałaby mu na nerwach, ale czuł się od wszystkich o tyle lepszy, że mógł sobie darować przyziemne złości o władzę. Za to z lubością patrzył na równie przyziemne interakcje Xirin z resztą śmiertelników.
        Zwłaszcza z Puchatkiem.

Prychnął kpiąco, kiedy oficjalnie została sprowadzona przez niego do roli opiekunki (oto do czego nadaje się kobieta!), ale odpowiedziało mu tylko nieme ostrzeżenie. Xirin spojrzała z czułością na małego tygryska i bez większych problemów przyjęła takie zadanie. Widocznie było dostatecznie odpowiedzialne. Nie sądził, że przy tym aż takie znajome - nie uważał, by strzeżenie jego genialnej osoby mogło jakkolwiek łączyć się w myślach samej ochrony z niańczeniem dziecka. Ale Xirin właśnie o tym myślała. Nawet kiedy wiązał jej z wprawą sznureczek na nodze i ustawiał paciorki w odpowiedniej symetrii do rytuału. Może w grę wchodziły tutaj lata nauki i stabilna magia, ale z podobną miną pięciolatek kładzie muszelki na grzejącej się w słońcu mamce.

        Dziwnie się czuła rozmawiając z tygrysem, kiedy Alice łaskotał ją po nodze i rzucał jej spojrzenia głodnej ploteczek miłosnych siostrzyczki, ale udało jej się zachować poważną minę. I uprzejmą, bo zaraz rozluźniła się i skinęła głową.
        - Nic się nie stało. Myślę, że mówienie sobie po imieniu to nie jest to zły pomysł - stwierdziła, a czarodziej usilnie szukał na jej buźce śladów satysfakcji czy innej radości. Otrzymał tylko szturchańca wolną nogą.
        - W terenie zawsze lepiej zwracać się do siebie krótko - podsumowała i prosiła w duchu, by Alice skończył i dał jej założyć buta. Nie lubiła się obnażać przy obcych. Zwłaszcza takich, z którymi była po imieniu.

        W końcu zadania zostały przydzielone, a ona - opatrzona. Postanowiła jednak zostać w miejscu dopóki mały się nie obudzi i dopiero potem, na spokojnie, zabrać go do posiadłości szalonego maga. Tymczasem sam mag otrzepał się, sprawdził czy ma w torbie odpowiednie zapasy i z rosnącą ekscytacją zaczął prowadzić tygrysołaki do miejsca, które zdawało mu się najodpowiedniejsze dla jego małych półptaszków. Często nadstawiał antenowate uszka i rzucał się od drzewa do drzewa, niby to się zakradając, niby komediując, a jednak będąc niesamowicie w tym wprawnym. Kiedy chciał, naprawdę poruszał się cicho i tylko obserwowanie go psuło efekt - mimo że wyglądał jak wyglądał nie było w nim gracji skradającego się kota. Owinięty płaszczykiem robił z siebie raczej karykaturę wampira tylko zamiast przemykać wśród cieni latał tam gdzie uważał za słuszne.
        Sprytnie.
Zablokowany

Wróć do „Lasy Eriantur”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości