TurmaliaWilk morski.

Malownicze miasto położone na środkowym wybrzeżu jadeitów. Słynące z ogromnego Białego Pałacu królowej i nietypowej architektury. W owym mieście budowle malowane są na kolory bardzo jasne, zazwyczaj białe i niebieskie. Wszelki wzory zdobnicze tutaj kojarzyć się mają z przepięknym oceanem. Rzecz jasna znajduje się tutaj ogromny port handlowy.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Jeremy już prawie był w ogródku, już prawie witał się z gąską. Miał wrażenie, że po tak długim poście na morzu, teraz trafił niemal prosto do raju. Już się skarby Edenu całkiem przed nim rozpościerały, wystarczyło tylko wejść i garściami zrywać zakazane owoce. Rozpięty biustonosz nie zasłaniał już piersi wielkich i jędrnych jak okrętowe odbijacze, a i wysoko zadarta spódnica rozochoconej turmalianki ukazywała przed jego łapczywym wzrokiem trochę zapomniane, choć mimo to bardzo zadbane źródełko rajskich rozkoszy. Naprawdę niewiele brakowało, ale niestety zrządzeniem przekornego losu do niczego nie zdążyło tu dojść.
        Nagle bowiem drzwi do piwniczki otworzyły się z hukiem i mimo zapewnień Reginy, że tutaj nikt im nie przeszkodzi, ktoś wtargnął do pomieszczenia i zniweczył możliwość podarowania sobie nawzajem długo przez nich oboje wyczekiwanych chwil upojenia. Dla pary dorosłych było to tym bardziej frustrujące, kiedy okazało się, że tymi, którzy zakłócili ich wspólną intymność okazała się dwójka gówniarzy - ruda pierdoła z biblioteki i niezbyt rozumnie, a przez to bardzo podejrzanie uśmiechnięty chłopczyk. Jeremy zacisnął zęby. Natychmiast skitrał swoją trzymaną już w garści maczugę i wyszczerzył się pogodnie, jakby nic wielkiego się nie stało. Regina również udając naturalność poczęła poprawiać kieckę i ułożenie elementów własnej bielizny, które to zostały całkiem mocno naruszone przez niecierpliwe dłonie robotnika błądzące po całym jej ciele. Oboje byli zdrowo wkurzeni, jednak przez świadomość krępującej małoletniości przybyszów i, co by nie rzec, swojego własnego niestosownego zachowania, żadne z nich nijak nie dawało tej złości po sobie poznać.
- Yyy.. no więc.. znalazł pan tu coś dla siebie? – próbowała niezgrabnie pokryć swoje zakłopotanie zwykle pewna siebie pani woźna. Zeskoczyła z niskiej komody, na którą wcześniej wrzuciły ją silne ręce drwala i po uporządkowaniu własnej garderoby poczęła poprawiać rozwichrzone niedawną namiętnością włosy i na powrót chować je pod chustą.
        Ktoś, kto widział bezwzględność i mord w oczach zapamiętałego Jeremy’ego broniącego wałów Ostatniego Bastionu zupełnie nie potwierdziłby domniemań o łagodności cieśli. Wbrew jednak tym nielicznym świadectwom dawnych towarzyszy broni - agresja zupełnie nie była wpisana w naturę rzemieślnika. Szybko się opanował i ze stoickim spokojem przyjął taki niekorzystny obrót spraw. I nawet będące dosłownie na wyciągnięcie ręki kobiece wdzięki Reginy i wydzielany przez nie przemożny zapach feromonów rozchodzący się po suterenie, który w nim jak w każdym zdrowym facecie burzył zimną krew, nawet on nie spowodował wyjścia robotnika z oczywistej dlań roli dojrzałego mężczyzny - przede wszystkim odpowiedzialnego i dbającego o komfort swojej (choćby przypadkowej) partnerki. Szybkim ruchem zatem Favagó podciągnął z powrotem na rzyć swoje własne gacie.
- Tak! – z przesadnym wręcz entuzjazmem odpowiedział kobiecie. Na szczęście przedtem Regina wspomniała mu co to za miejsce i jak jest wykorzystywane, więc mógł nawet dość wiarygodnie coś zaimprowizować. - Te spodnie chyba będą na mnie pasować. – powiedział, aby pomóc niewieście nieco wytłumaczyć niedwuznaczną sytuację, mimo iż po tym, na ile dotychczas poznał dwójkę intruzów zdawał sobie świetnie sprawę, że głupiutki Umm na pewno nie będzie miał w ogóle żadnego pojęcia co tu właściwie się działo, a bibliotekarka raczej mało rozgarnięta w kwestiach damsko-męskich pewnie też wie niewiele więcej niż słomianowłosy chłopiec.
        Rdzawa pieguska bardzo taktownie zachowała milczenie, natomiast niezbyt przezorny i najwidoczniej mało dbający o swoje życie (lub przynajmniej o brak sińców w okolicach twarzowych) maie zdecydował się jednak odezwać. Jego słowa, pomimo ciepłego i rozczulającego dla robotnika pozytywnego ładunku emocjonalnego, jak zwykle nie niosły w sobie żadnej istotnej treści, a co najgorsze, jak płachta na byka podziałały na starszą kobietę.
„Jest przecież kategoryczny zakaz zaskakiwania Reginy Mogelbach!! Ktoś tutaj śmie tego nie respektować!? To ja, i tylko ja w tym mieście wiem wszystko i o wszystkich!!” – ta myśl jak błyskawica przecięła świadomość gospodyni. Natychmiast, mimo początkowego skonfundowania, powróciła jej zwykła hardość i animusz. Wkurzyli ją. Kto konkretnie – rudowłosa mądralińska, która wszystko co wiedziała o życiu (czyli niewiele) wyczytała w książkach, ciamajdowaty chłopczyk z problemami niedorozwoju umysłowego, czy też ten rosły cham z mordą bandyty, ciałem półboga i z zaklętą w mięśniach mocą oblężniczej katapulty – to nie miało już teraz większego znaczenia. Tak się z nią nie postępuje. Zaślepiająca wściekłość przejęła kontrolę nad zwykle twardo stąpającą po ziemi kobietą.
- To wy się znacie??!! – wrzasnęła rozjuszona. Przeskakiwała piorunującym wzrokiem po całej trójce, ale chyba najczęściej spoglądała na Winkę, więc Jeremy postanowił zachowawczo nie wychylać się i póki co nie zabierać się jako pierwszy do wyjaśniania korpulentnej sprzątaczce całego zamieszania.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        Umysł Winki nie chciał przyjąć do wiadomości rzeczywistości jaką rejestrowały zmysły bibliotekarki, próbując znaleźć inne wytłumaczenie dla tego, co na pierwszy rzut oka wydawał się dość jednoznaczne, nawet dla skryby, której wiedza w przedmiotowym temacie pochodziła jedynie z tego co wyczytała na kartkach papieru. To musiało być przemęczenie. W ostatnim czasie dziewczyna zbyt dużo rozmyślała o korsarzu znad plaży, w skutek czego teraz widziała go ukrytego w każdej z swoich szaf.
        - Pani Regino, co pani tu robi!? – Niemal krzyknęła Winka, z zdziwienia zastygając w miejscu z otwartymi ustami. W zasadzie o ile odpowiedź na pytanie „co” była dość oczywista, to wyjaśnienie meandrów zagadnienia „dlaczego”, wydawało się niemal niemożliwe. Wszystko za sprawą tego, iż logika podpowiadała bibliotekarce, że jeżeli dwoje ludzi ma się ku sobie, to znaczy że darzą się pewnego rodzaju sympatią, a z drugiej strony ta sama logika nie dopuszczała twierdzeń, iż panna Mogelbach mogłaby wykazać się życzliwością wobec kogokolwiek. A już z całą pewnością nie dla morskiego awanturnika będącego ostatnim z tych którzy na ową serdeczność by zasługiwali.
        - Co ja tu robię? A może to ty mi wyjaśnisz, z jakiej pety skoro fatygujesz się tu ledwo dwa razy w roku, musisz to robić akurat wtedy gdy zapracowana kobieta próbuje zaznać chwili wytchnienia!? – Oburzyła się zapytana, niemal natychmiast przechodząc do ofensywy. – Pieprzone urzędasy! Spokoju człowiekowi nie dadzą, śledząc cię na każdym kroku. Banda nierobów warta tyle co wiadro pomyj. Ino wam kwity w głowie by truć nimi życie porządnych obywateli. A ty co się tak szczerzysz, tępa łachudro? Drzwi nawet porządnie zamknąć nie potrafi baran jeden. Przepraszam, mam mnóstwo pracy … - nakrzyczawszy na wszystkich, dzierżąc w dłoniach miotłę niczym królewskie berło, sprzątaczka postanowiła dumnie opuścić zastałe towarzystwo…
        - Ale ja tylko … - Skryba nawet nie zorientowała się kiedy sama zaczęła się tłumaczyć, tak jakby to ona coś przeskrobała. Musiała znaleźć kogoś, kogo dałoby się obwinić za wszystko, a że maie do tej roli się nie nadawał, całe oburzenie Winki skupiło się na piracie. – To bezczelność! Z wszystkich możliwych schowków w mieście kryć się akurat w tym. Umm się o pana zamartwia. Wychodzi z siebie nie będąc pewnym czy …
        - A ty gdzie leziesz chuda pijawko! – Z sąsiedniego pomieszczenia dała się słyszeć kolejna fala wyzwisk wydobywająca się z gardła wyraźnie wzburzonej Reginy, która to podziałał na bibliotekarkę niczym wiadro zimnej wody – Wypad mi stąd!
        - Zważaj na język starucho! Jestem kanclerzem, wystarczy jeden mój podpis by pozbawić cię pracy. – Odburkną Radenklift, nie mając pojęcia, że w starciu z poddenerwowaną sprzątaczką jest bez szans.
        - Dla mnie możesz być i księciem, tyle że z gównem na butach! Nauczy się korzystać z wycieraczki albo jego stopa nawet nie dotknie tych schodów! – Wrzasnęła kobieta.
        Dla Winki był to czytelny sygnał że ma coraz mniej czasu. Wobec wizyty jej zwierzchnika, wszystkie wytłumaczenia tego co tutaj zaszło musiały poczekać. Co gorsze zaczekać musiało również należyte sformułowanie prośby jaką dziewczyna miała przedstawić Umm. W tym momencie pozostawała jej improwizacja.
        - Szybko! Bierz to, to i to. Wkładaj na siebie i poczekaj na mnie na górze. – Ponaglała bibliotekarka. – Pamiętasz jak ci mówiłam o jegomościu który chce zabrać to miejsce? Otóż jest taki jeden stary złośnik, zasuszony jak daktyl, o pociągłej twarzy, nosie jak kartofel, małych wiecznie podejrzliwych oczkach i peruce, która swoje lata świetności miała ćwierć wieku temu, a który to…
        - Mógłby się dowiedzieć kogóż dotyczy ten barwny opis, panno Eloyd? – Odezwał się kanclerz nie wiedzieć kiedy materializując się za plecami Winki. – I cóż to za niezwykłych gości mamy zaszczyt podejmować w czasie pracy?
        - Aaa .. dzień dobry panie kanclerzu. To jest no ten… mój ojciec. – Wyjąkała zagubiona skryba. Dziewczyna desperacko szukała jakiegoś wyjaśnienia, a ponieważ cały czas miała na uwadze rolę jaką chcieli przypisać korsarzowi w planie uwolnienia go z zakonu, postanowiła trzymać się tej opcji. – Tak. Właśnie. Bo jak pan wie wychodzę za maż, wiec chyba naturalnie że tatko powinien być przy tym obecny? Kapitan William Eloyd, pogromca sztormów i takie tam…
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Relacje między kobietą a mężczyzną nigdy nie były do końca zrozumiałe dla młodego maie, jeśli tylko wkraczały na dziwny grunt pozbawiony słów i wypełniony bliskością. Fizyczność wydawała się mieszać z powietrzem, przez co te było ciepłe, ciężkie i trudno się nim oddychało. A jednak na każdym kroku - nawet bujającego w obłokach chłopca - można było zauważyć powszechne pragnienie stwarzania takich warunków. Zjawisko dziwne, niekoniecznie pozbawione dźwięków, bez wyraźnego tła, na którym znaki, mogłyby jawić się latami gotowe do badania bystrym okiem naukowca, a jednak niepozbawione ich. W tym wypadku ukazywały się one jako subtelne gesty, spojrzenia, krótkie zmącenie ciszy konkretnej przestrzeni ciała, telepatyczne komunikaty, których nie mógł zrozumieć nikt inny poza „rozmówcami”. Chociaż nie... W TYM wypadku, z którym Umm nagle musiał mieć do czynienia, komunikacja wcale na tak subtelną nie wyglądała, aczkolwiek wciąż pozbawiona była według niego wymaganej logiki.
        Rozjaśniło mu się w głowie, dopiero gdy musiał się usunąć z pola rażenia sprzątaczki zmierzającej ku nim z oświecającym słowem „wytchnienia” na ustach. Ah, więc o odpoczynek chodziło! Dlaczego więc każde kolejne słowo burzyło zbudowaną w jednej chwili pewność siebie, której tak bardzo się pragnęło w zaistniałej sytuacji? Każde kolejne słowo wykrzykiwane przez panią Reginę było jak uderzenie młotkiem w gwóźdź. Gwóźdź w dodatku zbyt miękki, by gładko wejść w drewno, więc wyginał się i wciskał w powierzchnię bokiem. Jedno ucho rejestrowało, co się dzieje, drugie zbawiennie zostało tej możliwości pozbawione.
        Nie dało się jednak uniknąć, tego, co najpotężniejsze – gniewu pani Reginy. Umm nie mógł poznać, że wynika ono ze zmieszania podobnego do tego, które ogarnęło dwójkę młodych otwierających drzwi piwniczki bez uprzedzenia. Gotów był uwierzyć, że naprawdę czymś zawinił i może zacząłby nawet przepraszać, zaprosiłby nakrytych na gorącym uczynku z powrotem do ciemnego pomieszczenia, zamknąłby ich tam i odszedł, gdyby Winkeriana – zaskakująco mniej pewna siebie, niż dotychczas – nie postanowiła rozwinąć tematu. Gdyby nie wydała mu poleceń, których i tak nie zdążył wypełnić. i gdyby nie pojawienie się wspomnianego kanclerza. Wtedy zrozumiał. Musi stworzyć wraz z rudowłosą damą w opałach historię. Często przecież snuł opowieści, teraz tylko musiał dać im jeszcze potwierdzenie. To prawie jak inscenizowanie opowiadanej historii. Łatwizna, prawda? Zupełnie niegroźna. Zupełnie...
         Tylko chwila. Ślub? Ślub, o którym kanclerz już wie? Czy nie oznaczało to, że... Czy skryba naprawdę miała narzeczonego, z którym miała się wkrótce związać? Umm czytał co nieco o tych praktykach. Dwoje ludzi płci przeciwnej łączy się ze sobą w sposób oficjalny. Mówi się, że jest to związanie ich dusz, które połączyła miłość. Obrządek ten zaś (w różnych miejscach Łuski wyglądający inaczej) daje niezwykle wiele możliwości zaślubionej parze... Jednostkom jednak może też nieco je ograniczyć. Tylko... Jeśli Winkeriana rzeczywiście miała wziąć z kimś ślub, czemu kłamała na temat pana Jeremy’ego? Chyba nie mógł być naprawdę Williamem Eloydem...
        ...Williamem Eloydem. Umm tylko intuicyjnie wyczuł, że jest to kłamstwo, ale nazwał to po prostu zabawą w snucie opowieści. Skoro ojciec skryby był częścią tworzonej historii, to bardzo możliwe, że teoretyczny narzeczony również. A skoro Umm miał pomóc...
        Patrząc na młodego chłopca, na jego nagłe oderwanie od rzeczywistości, zmarszczone brwi i oczy wpatrzone w bezruchu w kanclerza, można było się domyślić, jak intensywnie coś obmyśla.
- Tak... Ja również właśnie go poznałem. – mruknął pod nosem. Próbował ułożyć kolorowe kawałki włóczki obok siebie, by zaraz zacząć z nich prząść. Jeszcze pokaże wszystkim, że się do czegoś nadaje. Bibliotekarka mogła na niego liczyć.
- Bardzo miło było mi poznać szanownego Williama Eloyda, pogromcę sztormów na wodach i chaosu na lądzie, ojca mądrej i urodziwej Winkeriany Eloyd. – powiedział raptem, niezwykle błyskotliwie, tak jakby był zupełnie inną osobą. Jakby rzeczywiście przeżył już ponad osiemdziesiąt lat. Najpewniej jednak sam nie zdawał sobie sprawy z tego, że takie zachowanie może być w jego wypadku doprawdy niezwykłe. Odwrócił się w stronę Jeremy’ego, skinął mu głową z uprzejmym uśmiechem.
- Długo pana wyczekiwałem. Bałem się nawet, że wydarzyło się coś złego, ale na szczęście to zwykła ciekawość życia na lądzie namieszała nam dzisiaj trochę...
        Umm wydawał się promienieć. Poczuł się niezwykle dobrze w swojej nowej roli. Mógł być uprzejmy, jak lubił, ważny, jak sobie wymarzył, a w dodatku mógł opowiadać historie, które stawały się rzeczywistością. Bawił się w aktora, w którego autentyczność wszyscy wierzą. A przynajmniej powinni. Kanclerz ani słowem mu nie przerwał, gdy chłopak ukłonił się tym razem jemu.
- Proszę wybaczyć mi ten strój, ale sam również wracam z podróży... z Rododendronii, gdzie mieszka rodzina narzeczonego... To znaczy moja. Szalona podróż! Panienka Winkeriana była tak uprzejma i... dała mi te ubrania, żeby... Cóż. Chyba nie zdążyłem.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Trochę go zaskoczyła gwałtowność, z jaką zmieniały się sytuacje i okoliczności w bezpośrednim pobliżu i wewnątrz miejskiej biblioteki. Dziwiło go zwłaszcza to, jak szybko ewoluował status i nazewnictwo jego własnej osoby. Kwadrans temu był tu tylko wstrętnym, nieproszonym włóczęgą. Zaraz potem zaliczył raptowny awans, bo jeszcze przed chwilą mógł się szczycić mianem „Ogiera!”, gdy dyszący głos Reginy podniecał jego męskość. Nie na długo, bowiem po wejściu Umma i Winki do sutereny ponownie został sprowadzony na poziom „barana, który nawet drzwi porządnie nie potrafi zamknąć”. A teraz zgodnym zawołaniem dwójki małolatów nagle stał się sławnym jeźdźcem burzy i przemożnym władcą morskich fal. Ludzie (i maie) w Turmalii ewidentnie potrafili się wprawić w stan upojenia i to bez kropli alkoholu.
        Przez chwilę Jeremy zazdrościł im wszystkim, nie pozwolił jednak tej zawiści zbyt długo nad sobą panować. Zepchnął ją w głąb umysłu i trzeźwo zastanowił się co tu się właściwie dzieje i co może na tej absurdalnej sytuacji ugrać dla siebie. Co prawda gościnna w kroku sprzątaczka mogła zaoferować mu tego wieczora całkiem przytulny zakątek, obawiał się jednak, że romans może się skoczyć na jednym tylko razie. A pojedynczy nocleg to było zdecydowanie za mało, by zregenerować siły przed czekającą go długą wyprawą w głąb kontynentu, zwłaszcza, jeśli ta noc byłaby wypełniona nie pokrzepiającym snem, a jękami i stękaniem - upojnymi co prawda, lecz jednak bardzo wyczerpującymi fizycznie.
        Ruda bibliotekarka zalicytowała znacznie wyżej, nazywając drwala swoim ojcem. Po takiej odważnej deklaracji skryba już nie będzie mogła się go tak po prostu wyprzeć. Postanowił więc zagrać w jej drużynie i w ten sposób tanio kupić sobie jakiś trochę dłuższy czas spokoju. Przede wszystkim trzeba było myśleć logicznie, więc cieśla wybrał przeżycie, a nie krótkotrwałe przyjemności.
        Entuzjazm z jakim Umm zareagował na propozycję ożenku z Winkerianą był trochę przerażający, jednak Bastiończyk od samego początku nie przeceniał władz umysłowych młodego czarodzieja.
- „ Kto się raz sparzy ten na zimne dmucha.” – pomyślał z pobłażliwością. – „To będzie twarda lekcja życia, ale na dobre ci wyjdzie.”
Pozwolił mu zatem w pełni wypowiedzieć te wszystkie górnolotne deklaracje i popiać trochę peanów na temat mądrości i urody jego przyszłej żony, które to przymioty raczej trudno byłoby udowodnić. Nie przerywał, ani też nie próbował ustrzec chłopca przed składaniem zbyt pochopnych obietnic.

        Stary urzędnik zaś, choć może był bezużyteczny i może nawet był głupi, ale z całą pewnością nie był ślepy.
- „To twój tatko? Jasne! Małe, chude i rude cholerstwo, upierdliwe jak stonka, z pyzatą, nakrapianą piegami twarzą i posągowo wręcz brylasty, ale przy tym okropnie niechlujny blond bandyta z kwadratową szczęką, rozpłaszczonym nosem jakby to właśnie nim najczęściej blokował bokserskie ciosy i tępym wzrokiem pospolitego osiłka, który do tego sprawia nieodparte wrażenie, jakby hobbystycznie lubił się naćpać poprzez wąchanie własnych pierdów.”
- Masz mnie za durnia, panno Eloyd! – mało uprzejmie wrzasnął na młodą skrybę. – Mam uwierzyć, że to jest pani ojciec? Przecież wy nawet nie jesteście do siebie podobni!
        Jeremy uznał, że to dobry moment, by zareagować i włączyć się do dyskusji. Nie, żeby jakoś specjalnie żal mu się zrobiło piegowatej, ale jednak nie pasowało mu tak ostentacyjne darcie mordy na, bądź co bądź, kobietę. Nie bardzo komponowało mu się to z tym, co według jego kanonu zachowań facetowi wypadało czynić. Podszedł więc, pewnym ruchem ręki zagarnął dziewczynę sprzed wydzierającego się chudzielca i chropowatą łapą przytulił do piersi. Nie zrobił tego jakoś przesadnie delikatnie, ale postarał się włożyć w to na tyle dużo czułości, żeby awanturujący się urzędas na własne oczy zobaczył, że jednak tą dwójkę łączy jakaś więź, oraz oczywiście zrobił to na tyle ostrożnie, by absolutnie nie spowodować u niej większego bólu. Taki zwykły gest wystarczył, by ochronić bibliotekarkę od dalszych inwektyw. Robotnik w swej prostej szacie nie wyglądał ani jakoś majestatycznie, ani podniośle, ani tym bardziej kapitańsko, ale jednak solidna budowa ciała i spokojna, pewna siebie mina były na tyle groźne dla Radenklifta mocnego wyłącznie w gębie, żeby pieniacz przezornie zamilknął – stwierdziwszy najwyraźniej, że z tym facetem zdecydowanie nie warto było teraz otwarcie zadzierać, zwłaszcza dopóki za plecami ma się tylko ścianę, a nie pluton zbrojnych.
        O ile bycie „ojcem panny młodej” jakoś jeszcze drwal mógł przyjąć do wiadomości, to wchodzić w rolę dystyngowanego panicza zdecydowanie nie miał zamiaru. Miał na takich typków alergię, w ogóle nie zadawał się z salonowymi pajacami, więc zwyczajnie też nie miał szans wiarygodnie takiego kogoś odegrać. Zresztą, gdyby nawet spróbował, to szybko zostałby zdemaskowany, bo znalazł się akurat w towarzystwie aspirującym do miana „wyższych sfer”, które wolało sobie zapychać głowy dyrdymałami z książek niż prawdziwą mądrością biorącą się z uczciwego życia pośród prostej, ale przynajmniej zdrowej społeczności. Zdecydował, że pójdzie w przeciwnym kierunku. Uznał, że może pozwolić sobie na trochę swawolnego hultajstwa, które jednak marynarzom (za którego wszakże przedstawiła go Winka) zwykle wybaczano i puszczano płazem. Tego zadufany stary pierdziel się spodziewać na pewno nie mógł, więc tym łatwiej powinno go to wybić z hardej postawy i zepchnąć na pozycje obronne.
- Podobni.. niepodobni.. – wzruszył ramionami rzemieślnik. - Bo ja wiem czy to w ogóle moje dziecko? Może jej matula dawała na boku, jak ja byłem zajęty poskramianiem tych wszystkich sztormów. – mrugnął do starca niby porozumiewawczo, a choć widział jak wielką abominację wzbudza w kanclerzu swoimi insynuacjami, to w ogóle nic sobie z tego nie robił. – A powiem panu, że przecież miała co na boku dawać. – dodał i oblizał się obleśnie, by jeszcze spotęgować efekt obrzydzenia. - Eh.. jak se tylko przypomnę, to aż łzy ledwo mogę utrzymać.. – Wplótł w swoją wypowiedź trochę typowo morskiej melancholii i tęsknoty za ukochaną kobietą zostawioną samą i z brzuchem dawno temu w macierzystym porcie. Po aktorsku wręcz zadumał się z wzrokiem wbitym w ścianę, a jego gałki oczne faktycznie po chwili zaszkliły się wilgocią. - Tyłek wielki jak komoda! – ryknął ni z tego ni z owego. – Nieśmiała jak ośmiornica! Cicha jak zmierzchanie! A ruda była jak jesień! – trochę pijackiego wrzasku również nie powinno zaszkodzić, a mogło nawet pomóc w dodawaniu mu wiarygodności. – Eh.. potrafiła zawrócić w głowie marynarzom ta moja wiewióra.. - rzucił cichym szeptem, kolejny już raz nagle zmieniając ton i natężenie głosu. Zastanawiał się tylko, ile jeszcze niedyskrecji i niedorzeczności na temat swej domniemanej małżonki musi wymyśleć, żeby wreszcie ktoś mu przerwał tę tyradę. – W każdym razie kocham Winkę i traktuję jak swoją własną córę.. – sam wreszcie zmienił temat, a żeby nie pozostawić kanclerzowi żadnych złudzeń poufale poczochrał fryzurę pannicy przyduszonej do swej wielkiej piersi. – „Hehe!” – zaśmiał się w duchu – „Patykiem tatusia na plaży witasz? To poczuj teraz co znaczy ojcowska miłość!” – zadbał, by oczywiście nie przesadzać z siłą i przypadkiem nie zrobić przybranej przed chwilą córuchnie krzywdy, ale też zupełnie jej nie oszczędzał w tym mocno topornym głaskaniu.
        Czy Radenklift uwierzył, że Jeremy jest oficerem floty i biologicznym rodzicem rudowłosej? – po jego przerażonych oczach i rozdziawionej w zdumieniu gębie trudno cokolwiek było stwierdzić. Ale też cieśla nie chciał na siłę mu nic udowadniać. Nieważne co myśli jakiśtam gryzipiórek – zresztą, dopóki jego głównym wrogiem jest bibliotekarka i swe podejrzenia kieruje przede wszystkim w jej stronę, to drwal jest w miarę bezpieczny. A nawet jak przypadkiem przy tym udawaniu ojca robotnik nieco przesadzi i wezmą go za jakiegoś oszołoma, to cóż z tego? Autorytetem Winkeriany został przedstawiony jako pan Eloyd, więc tym samym nie pracował tu już na swoje własne nazwisko, ale na konto sir Williama. Co by się nie wydarzyło, i co by ludzie sobie na jego temat nie pomyśleli, to i tak w ostatecznym rozrachunku to nie cieśla z Ostatniego Bastionu, a szlachetny pan kapitan przyjmie wszystko na swojego garba i na swoją reputację. On zaś - Jeremy Favagó - za parę tygodni zniknie z Turmalii czysty jak łza. Umm, jeśli faktycznie go pogrzało i weźmie ślub z tą przemądrzałą wariatką, to w końcu kiedyś i tak od rudej hetery zwieje z podkulonym ogonem na swojej magicznej książce. I tylko oceniająca ludzi po okładce bibliotekarka zostanie w tej zapyziałej mieścinie sama, porzucona przez męża (lub narzeczonego, jeśli maie opamięta się odpowiednio wcześniej) i z raczej mało zaszczytną opinią nieślubnego dziecka portowej kurtyzany i niepoczytalnego marynarza, który to znajdował frajdę w zapładnianiu wiewiórek. A jeśli na domiar złego jej prawdziwi rodziciele kiedyś zdecydują się ją odwiedzić, to jeszcze dodatkowo skryba wyjdzie na kłamczuchę i niewdzięcznicę szargającą ich dobre imiona i hańbiącą rodowe nazwisko.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        Winka nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. W ostatniej chwili znalazła wybawców, wprowadzając w życie plan który absolutnie nie miał prawa zadziałać, a tymczasem wszystko układało się po jej myśli. Podejrzewała, że gdyby zdecydowała się na normalną rozmowę z świeżo poznanymi kompanami, Umm ni w ząb nie zrozumiałby jej prośby, a pirat wyśmiałby ją na całe gardło, obarczając przy tym całą gamą niecenzuralnych epitetów, odnośnie jej inteligencji i sposobu w jaki patrzyła na świat, dlatego też tym bardziej nie miała prawa oczekiwać że niejako przymuszeni do swojej roli, oboje zachowają się dokładnie tak jakby chciała tego skryba. Być może los który cały czas zdawał się sypać jej piach w oczy, tym razem dla równowagi postanowił wesprzeć dziewczynę. Winka poczuła niewyobrażaną ulgę. Nagle wszystko stało się takie proste. Za dwa dni flota Turmalii wypłynie w zapowiadaną wcześniej podróż, a jej miejsce zajmie ktoś kto z całą pewnością lepiej odnajdzie się w morskich eskapadach. Ona sama z kolei ogłosi iż niestety nie doszła do porozumienia z przyszłym małżonkiem. Ich płomienny romans gwałtownie się rozpadł, narzeczony uciekł, a porywczy Wiliam Eloyd ruszył za nim w pościg. W ten sposób wszystko wróci do normy. Winka znów będzie bezpieczna, a co więcej w przypadku gdyby znów pojawił się pomysł wsadzenia jej na statek, opracowany plan z ślubem da się ponownie wykorzystać.
        Bibliotekarka nie miała wątpliwości że to za sprawą intryg kanclerza zawieszono nad nią groźbę natychmiastowego zaokrętowania na pokład i wywiezienia za linię horyzontu. Niewiele był w mieście osób życzących jej tak źle jak bezpośredni przełożony, a przy tym osób doskonale zorientowanych w fakcie iż skryba ma mdłości od samego patrzenia na wodę której ilość przekracza objętość typowej miski. Jednak mimo całego sprytu, przebiegłości, starań i wykorzystania licznych kontaktów posiadanych przez starego dyplomatę, to ona obecnie tryumfował, śmiejąc się Radenkliftowi prosto w twarz. A przynajmniej mogłaby się śmiać, gdyby nie fakt iż zmuszona została do desperackiej obrony przed zgnieceniem w pirackim uścisku, próbą oskalpowania w wyniku nadmiernej czułości i konfrontacją z zapachami wydobywającymi się spod pachy korsarza.
        Paradoksalnie swoim rubasznym zachowaniem cieśla idealnie wcielił się w rolę jej ojca. Winka nie chciała tego przyznać, ale ci dwoje mieli z sobą wiele wspólnego. Być może wszyscy marynarze byli tacy sami. Bezpośredni, protekcjonalni, gburowaci, bez szacunku dla świętości i z twardym przekonaniem że wszystko wiedzą lepiej. Prawdziwy Wiliam rzadko naginał się do jakichkolwiek reguł, a już z całą pewnością nie pozwalał panoszyć się po swoim pokładzie zasadom innym niż jego własne.
        - Tatko, przestań! Nie możesz mówić w ten sposób o mamie! – Protestowała skryba, kopniakiem w kostkę starając się przywołać rzekomego ojczulka do przyzwoitości. – Jesteś kapitanem okrętu! Trochę szacunku dla urzędu, a zwłaszcza dla tej która jest właścicielem twojej łajby.
        Tymczasem Radenklift przyglądał się wszystkiemu z marsową miną. Oczywiście nie zamierzał składać broni, tym bardziej że ani przez chwile nie uwierzył w ową amatorską mistyfikacje. Jego problem polegał na tym iż póki co nie miał żadnych dowodów by postawić na swoim. Nie przeszkadzał mu to by przysiąść sobie, że gdy tylko odkryje spisek, osobiście dopilnuje by cała ta trójka kontynuowała swój marny żywot gnijąc w lochach. Zastanawiał się w kogo powinien uderzyć? Może w młokosa, które z całą pewnością nie miał doświadczenia w konfrontacji z doświadczonym bywalcem salonów, wobec czego raz dwa pęknie i wygada się z wszystkiego? A może łatwiej będzie dobrać się do wielkoluda, którego rola wymagała starannego przygotowania, a to z kolei dawało kanclerzowi szanse na podważenie autentyczności kapitana Wiliama?
        Skupiony na potencjalnych przeciwnikach, kanclerz nie dostrzegł najniebezpieczniejszego z swoich wrogów. Wywiązującej się dyskusji, poza trójką ludzi i jednym maie, przysłuchiwało się również tajemnicze drzewo, którego pełzające po stropie gałęzie, wydłużały się za każdym razem gdy istota towarzysząca Wince wyczuwała grożące jej zagrożenie. Skryba również nie miała pojęcia jak niewiele dzieliło ich od chwili w której rozjuszone pnącza zacisną się na szyi starszego człowieka. W tej chwili miała przed oczyma inne priorytety a badanie rośliny siłą rzeczy musiała przesunąć na inny termin.
        - Taa… pańskie dokonania są nam powszechnie znane. W każdym razie rad jestem mogąc poznać kapitana osobiście. – Spokojnym tonem zaczął kanclerz. – Przyznaję iż odkąd usłyszałem o planach naszej drogiej Winkeriany, z niecierpliwością wypatrywałem pańskiego okrętu zmierzającego do naszego portu. Jak to on się nazywa? Zdaje mi się iż umknął mi moment w którym ten wspaniały statek przycumował do nadbrzeża. Jednak czym prędzej pofatyguje się by go zobaczyć. Ah… i oczywiście zapraszam czcigodnego kapitana do siebie na partyjkę szachów. Słyszałem iż jest pan wyśmienitym graczem.
        - Proszę nie nękać taty i nie zabierać mi go chwilę po tym jak mogliśmy się spotkać. – usiłowała zaprotestować Winka, przekonana iż Radenklift jeśli nawet do tej pory nie wiedział wiele o jej ojcu, to na rzekome spotkanie będzie już doskonale przygotowany, tak by przeegzaminować wiedzę swojego oponenta. – A poza tym większość co o nim mówią to plotki.
        - Ależ moja droga, ja tylko staram się uatrakcyjnić kapitanowi czas, gdy ty i twój narzeczony będziecie bardzo zajęci.
        - Czy to są jakieś insynuacje? – Podejrzliwie spytała bibliotekarka.
        - Skądże znowu. Proszę. Zaproszenia na bankiet. Dla was obojga. Pomyślałem że skoro zrządzeniem losu straciłaś okazję wzięcia udziału w legendarnej wyprawie, choć oczywiście cieszę się twoim szczęściem – kontynuował Radenklift - to chociaż chciałabyś poczuć jej namiastkę, żegnając naszych dzielnych śmiałków, biorąc udział w przyjęciu pożegnalnym odbywającym się na pokładzie „Światła Drakona”.
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        Biblioteka była duża, ale wciąż był to zlepek kamieni i cegieł, izolujących od przestrzeni wypełnionej wiecznie żywym i hiperzdrowym powietrzem. Płuca maie zrodzonego dla gwiazd i wychowanego dla wiatru, nie były przyzwyczajone do stęchlizny piwnic i korytarzy wibrujących od napięcia. Niewidzialne cząsteczki zapychały tchawicę, nim którakolwiek z nich w ogóle zdążyła dotrzeć do płuc, a gdyby to się stało, obciążyłyby je, czyniąc oddychanie aż nazbyt naturalnie uciążliwym. Zbyt ludzko, zbyt ludzko. Tchawica była filtrem dla cząsteczek przenoszących elementy zbyt mocno związanych z człowieczeństwem.
        Kaszlnął na widok błyskawicznie wcielającego się w rolę ojca Winkeriany Jeremy’ego. Wszystko szło zdecydowanie zbyt łatwo i bez wcześniejszych ustaleń. A przecież w większości powieści, które chłopak czytał, bohaterowie zawsze mieli trochę czasu na przygotowanie się i przede wszystkim jasno określone korzyści z udawania czegoś, co miejsca we wszechświecie do tej pory nie miało. Czy życie naprawdę mogło być tak proste? Czy to w ogóle mogło być życie, skoro stworzyli coś z taką łatwością? Dlaczego, gdy coś szło w ziemskim życiu młodego maie bez problemu, to było to chwytanie nowych urazów, przypadkowe zrywanie pościeli ze sznurka podczas lądowania i... oszukiwanie? Bo chyba to właśnie robili. Umm po raz pierwszy w życiu pomyślał, że wiele z historii zawartych w księgach było kłamstwem. Skoro coś nie wydarzyło się naprawdę, lub nie powinno, to chyba tak to właśnie można nazwać. Czyżby znaleźli się zatem w księdze?
        W każdym razie niedawny autorytet, którym Jeremy mógł być dla chłopaka, trochę się zakołysał i został odłożony w bezpieczniejsze miejsce. To tylko taka rola, pan Jeremy taki nie jest. Rola, którą znał jeszcze zanim ja sam dowiedziałem się... tłumaczył sobie, z zawstydzeniem słuchając opowieści kapitana Williama Eloyda i świadomie wypierając logikę, z której pomocą mógłby łączyć fakty i na ich podstawie określać człowieka. Uznał więc, że to, co się teraz dzieje, to sprawa zupełnie inna. To nowa rzeczywistość, na podstawie której nie powinno się oceniać kreujących ją elementów. Bo gdzieś indziej, przedstawiałyby się w zupełnie innym świetle.
        Chaos w głowie maie, który próbował uporządkować trudnymi słowami i zawiłymi teoriami, wyciszył go i uczynił obserwatorem. Być może tylko dzięki temu, że nie musiał się skupiać na przekonywującej rozmowie – bo ta prowadziła się sama – jego uwagę nagle przykuło coś, co działo się na tyłach sceny. I nie wyglądało na element pożądany.
        Tuż nad schodami, po ścianie, ruchem węża, do zgromadzonych zbliżało się kolejne wydarzenie. Miało kształt brązowego pnącza, ale przecież ruszało się zupełnie samo, więc... czy na pewno nim było? Dopiero gdy Umm odszedł dwa kroki do tyłu i przyjrzał się z bezpiecznej odległości temu... czemuś, musiał stwierdzić, że wzrok go nie myli. Naprawdę na ścianie wiło się niesamowicie długie pnącze. Co ono tu robiło? Kiedy Radenklift z przebiegłością lisa proponował bankiet i partyjkę szachów, Umm zrozumiał, że roślinka zmierza właśnie w jego kierunku. Widok ten zafascynował go na tyle, że na zaproszenie odpowiedział automatycznie, mieszając to, co myśli z tym, co powinien robić.
- Rzeczywiście możemy być bardzo zajęci, muszę znaleźć ten korzeń, ale na szachy na pewno przyjdziemy...- po czym zbliżył się do nowego zjawiska i wyciągnął w jego kierunku dłoń. Roślinka oderwała się właśnie od ściany i wyciągnęła w kierunku najstarszego z karków, tylko połowicznie zasłanianego przez wyszywany srebrem kołnierz.
- ...to znaczy ban...kiet.
        Kiedy jej dotknął, drgnęła, jakby spłoszona, lecz po chwili otarła się o jego palec, by na końcu zdecydowanie odepchnąć. Zaskakujące, jak wiele można było odczytać z tego subtelnego falowania. Delikatnego, jak sama jest natura, lecz i równie zdecydowanego. W ten właśnie sposób Umm obserwował, jak pnącze przesuwa się po błyszczącym kołnierzyku i powoli dotyka skóry.
- Na litość boską! -kanclerz podskoczył, panicznie próbując strzepnąć coś z karku. - Chłopcze, co ty wyprawiasz?!
        Ale chłopiec wcale nie był tak blisko, jak mógł podejrzewać Radenklift. Przeciwnie. Wykonywał jakieś dziwne ruchy na pierwszym stopniu schodków, przy których...
- Co to do...
        Lecz wtedy roślinka z cała swą subtelnością wyłoniła się zza jego pleców, by większą powierzchnią przylec do skóry kanclerza, który zamarł w przerażeniu.
- P-proszę pana, niech pan już idzie, proszę – powiedział nagle maie. Miał wielkie oczy pełne czegoś niezrozumiałego. Zrzucił pnące z szyi tamtego, złapał go za ramię i pchnął w stronę schodów. – Mamy mało czasu, ślub przecież... już jutro.
- Jutro?
        Kanclerz nie wiedział już jak się zachować. Wielkimi oczyma patrzył na zielsko, które schodząc tutaj, musiał przeoczyć, a które wydawało się... No i ten ślub. Ah, jeszcze sami wejdą we własne wnyki. Chrząknął i spojrzał raz jeszcze na roślinkę, która teraz dziwnym trafem leżała na ziemi. Nie, nie, wszystko było w porządku. Wszystko było w jak najbardziej ociekającym zemstą porządku.
- Proszę nie zapomnieć o bankiecie. Na pokładzie, proszę się nie spóźnić. I partyjka, kapitanie.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Szybko pożałował, że dał się w to wplątać zamiast spróbować załagodzić złość Reginy i wprosić się do tęgiej niewiasty na kolację ze śniadaniem. Lepiej się bowiem nawet przemęczyć z fochem obrażonej herszt-baby, niż wystawiać na wariackie zagrania rudej pierdoły. Bo ta oczywiście pospieszyła mu na ratunek w dyskusji z dziadkiem. Tak jakby rzemieślnik w ogóle jej potrzebował. Gdyby nie dobre wychowanie, że kobiet się nie bije, to palnąłby bibliotekarkę otwartą dłonią w potylicę za wyświadczanie mu tego typu niedźwiedzich przysług.
Aby jednak mieć cały zarys zaistniałych tarapatów to nie należy zapominać, że Umm również dołożył swoje trzy grosze, żeby jeszcze mocniej nasmrodzić w tej całej sytuacji. Z głupia frant wyczarował sobie jakieś wijące się „nie-wiadomo-co!” i zupełnie bez sensu przepłoszył z książnicy turmalijskiego kanclerza. Młodziak już powoli irytował cieślę swoim usilnym wpychaniem się między wódkę a zakąskę. Smarkacz czynił to nawet pomimo faktu, że chyba jedyne co umiał, to bredzić od rzeczy i latać na książce, a poza tym każdą swoją akcją udowadniał dobitnie, iż obraz świata jaki nosi w głowie nadaje się najwyżej do projektowania dziecięcych kolorowanek. Niestety, pomijając już nawet wkład obojga małolatów, to drwal tak naprawdę sam był sobie winien, że się w to zaangażował. I to bolało go najbardziej.
        Jeremy ciągle jeszcze zły na dwójkę nieletnich podrapał się po zarośniętym policzku i dał sobie czas na uspokojenie nerwów. Nie wyglądał przecież jak nastolatek, który kłamie na pałę, a potem jedyne co potrafi to się zaczerwienić ze wstydu, że został przyłapany. Zatem jak oni w ogóle mogli pomyśleć, że dorosły facet idzie na wymianę ciosów z jakimś urzędasem, nie mając żadnego pomysłu jak sprawę rozegrać? Pragmatyczny Bastiończyk nie miał co prawda tego wypisanego na czole, ale zawsze twardo stąpał po ziemi i nawet jak podejmował się improwizacji, to starał się widzieć cel jaki chce osiągnąć, oraz przewidywać ewentualne zagrożenia i ich możliwe rozwiązania. Chociaż nie miał pojęcia co to są szachy, to myślał i działał jak szachista - zawsze starał się mieć w odwodzie kilka wariantów jak powinno się postąpić - a każdy z nich nawet nie jeden, a aż trzy ruchy do przodu. I zupełnie nieistotne, czy takie podejście wynikało z jego płci, wieku, czy pochodzenia. Bankiet? Partyjka jakiejś egzotycznej gry? Nazwa statku, a potem jego nieobecność w dokach? Daleka podróż? Domniemana żona? Miejscowa i światowa polityka? – nieważne. Przy kielichu wszystko można było gryzipiórkowi zmyślić, a potem nieścisłości zwalić na upojenie alkoholowe. Ktoś tu miał w ogóle wątpliwości kto ma twardszy łeb - wielki jak stodoła drwal, czy wysuszony jak szczapa tetryk? No, pewnie jakiś maie miał straszne wątpliwości, ale czy ktoś oprócz tego nierozgarniętego gołowąsa? Oczywiście, że nie! Kluczem jednak do powodzenia całej akcji było, by oponentowi ciągle towarzyszyć i nie zostawić mu nawet chwili czasu, na zasięgnięcie rzetelnej wiedzy. Teraz jednak, dzięki „pomocy” Winki i Umma cały plan wziął w łeb. Nie dość, że robotnik nie mógł już załatwić tej całej farsy zgodnie ze swoim zamysłem, to jeszcze teraz musiał dowiedzieć się czegokolwiek o imć Wiliamie Eloydzie, jego parszywej krypie i rodzinnych konotacjach.
- Eh.. Kobiety i dzieci. – westchnął Favagó cicho. Doszedł do wniosku, że tu faktycznie ma do czynienia z prawdziwymi amatorami kwaśnych jabłek, a ich życiowe doświadczenie najwyraźniej pochodziło z iście kosmicznych źródeł: dziewczyny zapewne z wnikliwej lektury wszelkiej drukowanej szmiry, a w przypadku chłopca to chyba tylko z konwersacji z pluszowym misiem, co klapnięte uszko ma.
        Gniew już całkiem mu minął, ale do dyskusji z małolatami pozostawił sobie na pokaz pochmurne oblicze. Im bardziej groźny się im teraz wyda, tym mniej głupot przyjdzie potem do głowy tym dwu siusiumajtkom. Przynajmniej taką miał nadzieję.
- Córuś! – powiedział stanowczo do Winki, trzymając się nadal przyjętej roli ojca, jakby dla podkreślenia swojej wyższej w tym momencie pozycji. – Tłumacz się zaraz o co tu chodzi. Bo cała ta historia się zupełnie kupy nie trzyma. Ktoś naprawdę uwierzył, że hajtasz się z niepełnoletnim? – Co jak co, ale chuderlawy maie nie wyglądał wcale, jakby liczba wiosen, które już w życiu widział była liczbą dwucyfrową. Poczekał chwilę, by po krótkiej chwili mówić dalej. – I chcę wiedzieć wszystko o Wiliamie Eloyd. – dodał, ale żeby nie musieć wysłuchiwać jakichś mało obiektywnych opinii córki o tacie, albo zupełnie nieinteresujących go intymnych szczegółów z życia jej rodziców dorzucił jeszcze: – Tylko konkretnie! – choć uprzejmie, to jednak pogroził. – Tylko tyle, ile może wiedzieć dociekliwy pan Mądrala. – wskazał drzwi, za którymi przed chwilą zniknął natarczywy Radenklift.
- A zięciu.. – wytknął nieubłaganym palcem również małego Umma. – ..Proszę więcej w mojej obecności z byle powodów nie czarować. - Nie miał nic do czarodziejów, ale nauczony doświadczeniem wiedział, że łatwiej się walczy, gdy przeciwnika widać. Magia jako taka nie była dostrzegalna gołym okiem, toteż cieśla nie czuł się pewnie, gdy ktoś nadużywał jej w tak prozaicznych okolicznościach, jak np. zwykłe pogaduszki z innym człowiekiem. Nawet jeśli rozmówca był wrogo nastawiony i dyskusja mogła doprowadzić do mniej lub bardziej konfrontacyjnych sytuacji, to i tak cała sytuacja pozostawała jednak bardzo przewidywalna w swoich ograniczeniach fizycznych i czasoprzestrzennych. Cieśla zwyczajnie zawsze wolał wiedzieć co go czeka, a pojawienia się nagle jakichś pnączo-korzeni i innych tego typu dziwactw nie sposób było przewidzieć. Nie przyznał się jednak wprost do swoich obaw, tylko ubrał to w bardziej racjonalne uzasadnienie:
- Mam uczulenie na magię.
Winka
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 125
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Urzędnik , Badacz , Mieszczanin
Kontakt:

Post autor: Winka »

        - Jutro!? Jak to jutro? - Powtórzyła Winka, podobnie jak kanclerz spoglądając w stronę Umm, wzrokiem jakby starała się doszukać u chłopaka śladów obłędu. Bibliotekarka miała ochotę nawrzeszczeć na dzieciaka, za próbę zdruzgotania jej misternego planu. Nawet jeśli po części jej winą było to iż wplątała w intrygę dwójkę swoich gości, nie informując ich zawczasu o niczym, to przecież nie oczekiwała od nich kreatywności wychodzącej poza odegranie dwóch prostych ról. Skryba natychmiast zaczęła działać, spiesząc z stosownymi wyjaśnieniami. - Proszę nie brać wszystkiego dosłownie panie kanclerzu. Mój ukochany pochodzi z daleka, kulturowo różniąc się nieco od nas, co oczywiście w żaden sposób nie ujmuje mu uroku. Wspomniałam już że poznaliśmy się listownie? W każdym razie krewniacy Umm nie przywiązują wielkiej wagi do kalendarza. Dla nich coś albo jest teraz albo będzie w przyszłości. I tyle. Jutro znaczy tyle co „wkrótce”. Jutro jest jutro. Za tydzień też jest jutro, podobnie za miesiąc i tak dalej. Ale proszę się nie martwić, na pewno poinformuję pana o dokładnej dacie.
        Popychając przed sobą szczupłą postać Radenklifta, Winka starała się czym prędzej pozbyć nieproszonego gościa, nawet nie zdając sobie sprawy iż jednocześnie ratuje swojego przełożonego przed niebezpieczeństwem w postaci gniewu drzewa opiekuna. W tym momencie głowa bibliotekarki w całości wypełniona była rozmyślaniem nad tym, w jaki sposób wytłumaczyć parze wspólników motywy własnego postępowania. Co do korsarza, przynajmniej nie miała wątpliwości, że ten zdaje sobie sprawę co jest grane, jednak paradoksalnie to właśnie z piratem powinno pójść jej łatwiej. W swoim mniemaniu skryba pozostawała przekonana iż oddała mu przysługę udzielając schronienia, a co za tym idzie w dobrym tonie byłoby się odwdzięczyć. Najlepiej wzajemnie nie wnikając w intencje jakimi kieruje się druga strona.
        - Uwierzyli że jestem zaręczona i wykazali na tyle przyzwoitości by nie polemizować z czyimś gustem. - Odpowiedziała Winka, próbując rozwiać wątpliwości wielkoluda. Oczywiście w jej planie sam ślub nigdy nie miał dojść do skutku, z racji niespodziewanego konfliktu jaki pojawił się pomiędzy parą kochanków. Dziewczyna była przekonana ze coś w tym względzie wymyśli. Spór o posag albo inne temu podobne.         - A co do wieku Umm, wiele jest krain w których praktykuje się podobne związki nawet u dużo młodszych dzieci, a przecież gołym okiem widać ze on jest z daleka. Zresztą poza kanclerzem, który co do zasady inwigiluje wszystko i wszystkich, nikt normalny nie zamierzał w tym przypadku zgłaszać wątpliwosci.
        Bibliotekarka kulturalnie pominęła milczeniem fakt iż stary gnida był równie dociekliwy co wścibski. Zwłaszcza gdy w danej sprawie widział dla siebie bezpośrednie korzyści. A Radenklift miał opinię takiego, który wie wszystko, a przy tym działa nad wyraz sprawnie. Jeśli idąc ulicą spluniesz przez ramię, możesz być pewien iż po powrocie do domu, na drzwiach mieszkania ujrzysz wystawiony przez niego mandat.
        - Poza tym nie mam pojęcia na ile on może znać mojego ojca. Wilam przybywa tu góra dwa razy do roku. Jest nieustępliwy, szorstki, porywczy, zapatrzony w siebie, a przy tym nie uznaje żadnej władzy nad sobą, nie licząc tej którą ma mama. Swoją droga ona naprawdę posiada rude włosy. - Wyjaśniła Winka, zachodząc w głowę w jaki sposób pirat domyślił się owego sekretu. Czy to możliwe by on i jej ojciec spotkali się kiedyś na morzu? - W każdym razie może powinnam zacząć od początku. Ja … mam chorobę morską. Robi mi się niedobrze od samego parzenia na fale. Podejrzewam zresztą że mam uczulenie na jakiekolwiek podróże, a ponieważ pewien osobnik który ewidentnie mi źle życzy, doskonale o tym wie, nie waha się używać swoich koneksji by w takowe wyprawy próbować mnie uwikłać. Wszystko w porządku Umm? Coś jest nie tak z tym drzewem?
        Skryba dopiero teraz dostrzegła iż młody praktycznie w ogóle jej nie słucha, cały czas wpatrując się w jej roślinę. Bibliotekarka szybko oceniła iż ta ostatnia wygląda normalnie. A przynajmniej wygląda dokładnie tak samo jak wcześniej, ponieważ trudno było mówić o normalności w przypadku olbrzymiego pnia i rozłożystej korony, wyhodowanej na kamiennej podłodze.
        - Dostałam je na przechowanie. Ale wtedy mieściło się w doniczce – składając razem obie donie, Winka obrazowo pokazała jak duże było drzewo w chwili gdy je otrzymała – szybko urosło, przez co nie bardzo mam pomysł w jaki sposób mogłabym zwrócić je właścicielce. Zresztą, ana kategorycznie odmówiła jego przyjęcia, uznając swój gest za prezent w moja stronę.
Awatar użytkownika
Umm
Błądzący na granicy światów
Posty: 23
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: maie nieboskłonu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Umm »

        „Jutro jest jutro. Za tydzień też jest jutro, podobnie za miesiąc”. Ale dzisiaj może być dzisiaj, a w tej chwili, może być rzeczywiście tą chwilą? Ale czy to właściwie ma sens? Czy naprawdę, coś mogło być W TEJ CHWILI. TEJ? Bo jak się głębiej nad tym zastanowić, to Winka miała rację. Umm postrzegał czas nieco inaczej, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że dla ludzi płynie on w o wiele bardziej skomplikowanym stylu, zapętlając się wokół każdego czasu gramatycznego, których potrafią mieć nawet kilkanaście. Jako doręczyciel listów, czasem bardzo ważnych, musiał to rozumieć. Wiedział jak się żyje tutaj na Łusce, sam jednak przez połowę swojego życia należał wyłącznie do jej przeszłości. Bo kiedy ktokolwiek tutaj spoglądał w gwiazdy, w których żłobku leżał, to nigdy nie widział ich w momencie, które one określiłyby jako „teraz”. Jeśli Umm przewracał się na drugi bok i mówił, że robi to „teraz”, to dla spoglądającej w niebo Winki była to przyszłość. Gdyby zaś jego obraz mógłby dotrzeć do magicznej lunety, którą dziewczyna mogłaby trzymać, to „teraz” Umm już dawno by minęło i obserwująca widziałaby zaledwie przeszłość. Przekładało się to też na mniejszą skalę: jeśli maie rzucał na ziemię książkę, to nie był w stanie powiedzieć „w tej chwili książka znajduje się 13 centymetrów nad podłogą”, bo w momencie wypowiadania tego zdania, książka będzie już z powrotem nieruchoma. Właściwie więc wydawało się, że wszystko należało do przeszłości. Ale może istnieją istoty, dla których jest albo „teraz”, albo „wkrótce”. Tylko jak to wytłumaczyć? Czy teraźniejszość nie staje się wówczas przyszłością i…
        Chłopak pogrążył się w rozmyślaniach na temat czasu, na całe szczęście da Winki. Dzięki temu nie zepsuł nic więcej swoim kreatywnym wkładem, choć do niedawna miał wrażenie, że improwizacja idzie mu całkiem nieźle. W ostatniej chwili więc zorientował się, że kanclerz ich opuszcza i dodał tylko na pożegnanie, zupełni przytomnie:
- Do zobaczenia jutro!
        A gdy ten zniknął już im z oczu, chłopak raptem przypomniał sobie, że ciało ma płuca i czasem warto je napełnić. Wziął więc bardzo głęboki wdech i uwolnił złapane powietrze równie głośno, swoją uwagę poświęcając chwilowo Jeremy’emu, który mimo minięcia zagrożenia, dalej odgrywał swoją rolę. Ah, jaki wspaniały z niego aktor! Najwidoczniej lubił opowieści równie mocno, jak Umm, ale o wiele lepiej potrafił się w nie angażować.
        Zaśmiał się, słysząc, jak ten nazywa rudowłosą „córuś” i przypominając sobie ich pierwsze, dość szorstkie spotkanie. Nie żeby teraz lubili się bardziej, ale przynajmniej udawali, że jest wręcz rodzinnie dobrze.
- Oh, kiedy ja teraz nic nie czarowałem. - zwrócił się po chwili w stronę kapitana, gdy jego paluch znalazł się niebezpiecznie blisko twarzy chłopca - Słowo, będę pamiętał o pańskiej alergii. To poważna sprawa. Czytałem kiedyś opowieść o kapitanie pewnego żaglowca, który cierpiał na okropny katar i za każdym razem, gdy kichał, wywoływał taki podmuch powietrza, że podnosiły się fale, jak w czasie sztormu. To niebezpieczne! Tak więc… zero magii… Z tym że…
        I tu faktycznie chłopak w trochę nieodpowiednim momencie znów poświęcił swoją uwagę roślince, która aktualnie grzecznie spoczywała na kamiennej posadzce. Wysłuchał jednak słów Winkeriany, wyczuwając ich wagę, choć może nie do końca – wciąż – dotarło do niego, w jak poważną sprawę dał się wplątać. Zrozumiał za to jej ostatnią kwestię i bardzo się ucieszył, że temat zszedł na coś, co nieco bardziej potrafił ogarnąć umysłem.
- To niesamowite. Prawdziwy dowód więzi natury z człowiekiem, porozumienia. - mamrotał, przyglądając się kawałkowi zielska na podłodze. Pogładził jego wierzch, sprawdzając fakturę. Gładka i sucha, brązowa z rdzawymi przetarciami. Łagodna magia połaskotała go w koniuszki palców. Chłopak uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły. - Winkeriano! Jaki to cudowny prezent! Ta roślina… To drzewo z twojej biblioteki, prawda? Od razu wyczułem, że jest niezwykła. Chociaż moi bracia mogliby na ten temat powiedzieć więcej, bo mi przypisano powietrze, ale tutaj… - poderwał się na równe nogi. - Panie Jeremy! Widział pan, co się działo, prawda? Ja myślę, że drzewko wyczuło zagrożenie w kanclerzu i chciało…z
        W tym momencie dotarło do niego coś bardzo ważnego. Zapowietrzył się i pewnie, gdyby jego włosy były piórami, to by w tym właśnie momencie nastroszyły się na wszystkie strony.
- Winko… Winkeriano! Nie możemy dopuścić do tego rejsu. Sama Matka daje znaki, że to zły pomysł. Przecież to biedne drzewo tego nie przeżyje.
        W czasie jego nieuwagi korzeń powolutku zaczął się wycofywać, jakby zrobiło swoje, a Umm tym samym również zbliżał się coraz bliżej ziemi.
- Nigdy nie byłem na bankiecie.
        Ale czy cokolwiek z jego doświadczeń i cech miało w tym momencie znaczenie? Czy to, że miał lat prawie trzy razy więcej niż potencjalna narzeczona uspokoiłaby ją, czy wprowadziłaby więcej chaosu? Czy też to, że sam ślub wydawał mu się całkiem niezłą zabawą? Nie, pewnie najważniejsze było to, że znalazł sobie własny powód, by nie dopuścić do podróży Winkeriany i może ta teraz uwierzy, że wszystko naprawdę pójdzie gładko. Ale czy z dwoma tak odmiennie nieobytymi osobnikami płci przeciwnej mogło w ogóle cokolwiek byś proste? A czy łatwo może być z pokręconą, jak jej włosy, córką Matką Natury, która chyba natury sama do końca nie rozumiała? Wkrótce sami odpowiedzieli sobie na to pytanie.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Niby wszystko wyjaśniła, ale on dalej nic nie rozumiał. – „Choroba morska i ślub z nieznajomym brzdącem znalezionym na ulicy. A co ma tarcza do koryta? O czym ty mówisz kobieto? „Jutro” jest za tydzień? No taa.. a „pojutrze” kiedy? A może już było?” - Na chłopski rozum tu dalej nic nie stroiło. Winka nieświadomie poddała prostolinijnemu robotnikowi kolejny powód, żeby trzymać się z dala od książek. Skoro uczą takiego abstrakcyjnego myślenia, to nawet nie ma po co po nie sięgać. Postanowił nie zagłębiać się więcej w jej romantyczne wynurzenia. Co jak co, ale z wariatkami nigdy nic nie wiadomo. Ostatnie czego mu było teraz trzeba, to zarazić się jakąś schizofrenią od rudej dziwaczki.
- Chorobę morską ma każdy – stwierdził tylko cieśla beznamiętnie podsumowując całą jej gadaninę. – Ale nie każdy bierze z tego powodu ślub.
        Wzruszył ramionami i podążył za nią po schodach na górę do głównej sali, zaraz za wycofującymi się pnączami wyczarowanymi przez Umma. Dopiero gdy weszli do holu kapnął się, że niesłusznie zrypał dzieciaka za nadużywanie magii. Drzewo w środku budynku - nigdy by na to nie wpadł. Wyjaśnienia bibliotekarki również zresztą uwidaczniały, że chłopiec nie był winien nagłego pojawienia się brązowych korzeni za plecami Radenklifta. „Magiczny dąb, prezent od przyjaciółki..” - rzemieślnik nic więcej już nie usłyszał. Nie ostentacyjnie, ale jednak zatkał sobie uszy, by pozostać wiernym wcześniejszemu postanowieniu, że za wszelką cenę będzie chronił swoją głowę przed stertą głupot i niedorzeczności wygłaszanych przez miedzianowłosą dziewczynę. Wolną chwilę ciszy poświęcił innej kwestii. Zastanowił się, czy w takim razie Ummowi nie należą się czasem od niego jakieś przeprosiny. Ostatecznie jednak stwierdził, że w tej sytuacji kajanie się byłoby zbyt pochopnym posunięciem, więc nie odezwał się słowem do małego czarodzieja. Czymkolwiek tak naprawdę był (było?) maie, to zdyscyplinowany był na pewno lepszy, niż rozpasany. Mężczyzna wolał, żeby chłopiec na polecenia cieśli odpowiadał: „Tak jest!” niż „A czemu?”.
        Nie wspomniał także (a przynajmniej na razie), że praca drwala nie jest mu obca i gdyby ruda załatwiła mu jakąś siekierę, to szybko sobie poradzi z wykarczowaniem z jej miejsca pracy imponującego, acz uciążliwego prezentu. Zachował sobie jednakże ten argument na przyszłość, gdyby się okazało, że bilans wyświadczonych sobie nawzajem przysług plasowałby się na niekorzyść Bastiończyka. Póki co dał sobie jednak spokój. Położył lekceważącą laskę również na życiorys Wiliama Eloyda. Skoro jego własna córka wiedziała o nim niewiele, to tym bardziej jakiś tam gamoń z urzędu nie będzie miał solidniejszych podstaw, by egzaminować robotnika i zagiąć go na intymnych szczegółach z życia „pogromcy fal”. Zwłaszcza, jeśli nawet nie kojarzył twarzy słynnego kapitana.
        Dopiero gdy dzieciaki przestały się przekrzykiwać opuścił ręce i ponownie począł rejestrować ich wypowiedzi.
- Nigdy nie byłem na bankiecie. – prawie rozpłakał się Umm. Favagó mimowolnie uśmiechnął się pod wąsem i łagodnie poklepał młodzieńca po główce.
- Spokojnie chłopcze. – Spróbował go pocieszyć. - Bankiet to nic takiego. Wystarczy przestrzegać trzech prostych zasad. Po pierwsze: perfumy są dla kobiet, a faceci piją czystą. Po drugie: pierwszego nie przepijać. A trzecie: nie jesteś jeszcze pijany, jeśli możesz leżeć na podłodze bez trzymania. I to wszystko. Poradzisz sobie. – zapewnił go. – A w razie czego będę gdzieś obok – dodał mu otuchy.
        Nawiązał też do jednej z wcześniejszych kwestii poruszonych przez Winkę jeszcze w piwnicy.
– To, że twój własny tatko guzik cię obchodzi to już nam... – przerwał, popatrzył przez chwilę na Umma ciągle zachwycającego się wielkim drzewem i ponownie zwątpił w jego władze umysłowe. Od razu zatem poprawił swoją wypowiedź. - …to już mi udowodniłaś. A czy zaprosiłaś na ślub chociaż rodzoną matulę? Bo jeśli tak, to pani Eloyd może się nieco zdziwić na mój widok, nie sądzisz? Chyba, że nie wie z kim ma dziecko? A może jestem z mordy podobny do Wiliama? – patrzył jej w oczy pewnie i wyczekująco. Nie martwił się, że ją tym speszy czy zawstydzi. Lepiej, żeby wykazała słabowitość swojej psychiki teraz, niż przy jakichś świadkach. Teoretycznie jej również powinno zależeć, by wspólnie przez nich tkana (grubymi nićmi – o zgrozo!) sieć kłamstw i niedomówień nie została zbyt szybko zdemaskowana. Ale był również przeświadczony, że kobiecie raczej nie należy zbyt pewnie powierzać swojego losu, zwłaszcza takiej pyskatej i pordzewiałej jak Winkeriana. Dlatego postanowił od razu wypróbować jej odporność.
- No, jest jeszcze trzecia opcja! Taka, że jutro znowu pójdziemy na plażę zobaczyć, co tam fale wyrzucą. Wystarczy, że będzie rude, to się nada na matkę, nie? Cycków to już nie musi mieć, po kimś przecież musiałaś odziedziczyć plecy z przodu ciała. – urwał nagle, bo zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy naraz. Po pierwsze, że się cokolwiek w swym wywodzie zagalopował, a po drugie, że jednak to opanowanie nerwów było tylko pozorne. Zrugał się za taki brak profesjonalizmu, ale nie spuścił wzroku, ani nie wykonał żadnego innego niepotrzebnego gestu. Niczym nie dał też po sobie poznać, że jednak mógł sobie podarować ostatnią uwagę. Przeciwnie, patrzył hardo, tak aby dziewczyna była w miarę świadoma, że jej odpowiedź będzie w znacznym stopniu warunkowała, czy Bastiończyk faktycznie zdecyduje się pomóc i pozostać w Turmalii przynajmniej do wesela przybranej córeczki, czy jednak pozostawi tym dwóm smarkaczom ich niepoważne problemy i niedorzeczne zabawy „w dorosłość”, a sam jak najszybciej opuści wybrzeże w desperackiej próbie ratowania swojej własnej szyi od czyhającego tu na nią stryczka.
Zablokowany

Wróć do „Turmalia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości