Maagoth[Las wokół miasta] Zabić boga

Niezwykle malownicze miasteczko położone na wschodnim stoku gór, nad rzeką Sangral spływająca z wysokich szczytów. Mieszkańcami Maagoth są głównie górnicy pobliskiej kopalni srebra i drwale. Ludzie tutaj są raczej skryci, ale przyjaźnie nastawieni do przybyszów.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Gniew leśnego bożka był groźny nie tylko dla tych, którzy go wywołali, ale też dla wszystkich wkoło. Jednak las i wszyscy jego mieszkańcy potrafili w jakiś magiczny sposób wyczuć nastrój Maorcoille i się mu podporządkować w jedyny możliwy sposób - schodząc mu z drogi, nie przeszkadzając. Zwierzęta pierzchały więc nie tylko przed ogniem, ale też przed tym, który chciał położyć mu kres albo chociaż ukarać tych, którzy go wywołali, jego gniew był jednak tak silny, że nie rozróżniał wrogów i sojuszników. Maorcoille był bożkiem splecionym z siły i gniewu, był karą, ale nigdy nagrodą.
        Szalona szarża miała jednak swój cel - bestia nie biegła przed siebie i nie niszczyła wszystkiego w szale. Jej łapy i rogi ryły ziemię, odsłaniając wilgotną warstwę ściółki i próchnicę, przez którą ogień nie mógł się przedrzeć. Powalone drzewa umierały, by reszta lasu mogła przeżyć. Zniszczenia były wielkie, ale i tak mniejsze niż te, które spowodowałby pożar. Mniej śmierci, mniej cierpienia. A las szybko się po tym pozbiera. Wkrótce martwe pnie obrosną grzybami i mchem, dadzą schronienie małym leśnym stworzeniom, wężom, gryzoniom, owadom. Rany się zabliźnią i będzie można żyć dalej - inaczej, niż jakby pożar strawił większą część drzew, wyrywając spory kawał boku tych majestatycznych gór.
        Aezin dodatkowo ułatwił Maorcoille jego zadanie - ulewa, którą spowodował poprzedniego dnia, przesyciła wszystko wilgocią. Płomienie trzymały się miejsc oblanych paliwem i rozprzestrzeniały się powoli, tylko na miejsca, które wyschły przez bliskość płomieni. Polującej na bożka grupie nie chodziło jednak o to, by puścić z dymem wszystkie lasy wokół Thenderionu - chodziło tylko o zdenerwowanie rogatej bestii. To był pomysł Jeregirla, który wiedział, że każda cierpliwość ma swoje granice i może wcześniej by się na to nie zdecydował, ale gdy dowiedział się, że istnieje kobieta, która jest w jakiś sposób związana z Maorcoille… Jakże mógłby tego nie wykorzystać? Nie musiała być jego kochanką, wystarczyło, że była strażniczką - ich więź była kolejnym sznurkiem, za który mógł pociągnąć, tą kroplą, która przeleje czarę. Zamiast jednego silnego ciosu kilka mniejszych… I w ten sposób Maorcoille się przebudził, przestał się kryć i atakować z zaskoczenia, można było więc polować na niego jak na wściekłego niedźwiedzia - nawet tak groźna bestia musiała ulec, gdy wróg miał przewagę liczebną. I maga, który był wyjątkowo zmotywowany by to starcie wygrać. Czego nie robi pragnienie potęgi…

        Jeregirl długo patrzył na półprzytomną dziewczynę, dysząc jak miech i krzywiąc się od czasu do czasu, gdy rany wybitnie dawały mu się we znakie. Jego wąskie źrenice powoli jednak rozszerzały się, jego szał bitewny mijał i zastępował go rozsądek.
        - Nie skończymy tego tu i teraz, Pani Śmierć - zwrócił się do niej chrypiącym od wiecznych krzyków głosem. - Jesteś nam jeszcze potrzebna.
        Nord uderzył melancholijną wojowniczkę tak, by już zupełnie straciła przytomność, po czym skrępował ją i zostawił na moment, by złapać swojego wierzchowca, który kręcił się gdzieś po okolicy. Gdy już mu się to udało, podprowadził zwierzę do Indigo i zarzucił ją na grzbiet wierzchowca, tak by w trakcie jazdy mieć ją przed sobą i pilnować, by się nie ześlizgnęła. Ze ściółki wyzbierał wszystkie odłamki jej złamanego miecza, jakie tylko udało mu się dostrzec - będą stanowić jego trofeum. Gdy jednak trzymał w dłoni rękojeść jej flamberga, zaciskał na nim palce ze złością - przez ten przeklęty oręż walka skończyła się stanowczo za szybko.

        Nagle szarżujący Maorcoille zaryczał boleśnie i padł na ziemię, ryjąc mordą o ściółkę. Jego łapy ogarnął ból podobny do tego, jakby ktoś bardzo ostrą żyłką podciął mu ścięgna w łapach. Nie był w stanie wstać i biec dalej, ale leżąc młócił wściekle wszystkimi kończynami i ryczał, grożąc temu, kto mu to zrobił. Miał jeszcze wiele sił by walczyć, lecz nagle ból od nóg zaczął migrować wyżej, przyprawiając go o białą gorączkę. Gdy dosięgnął serca, bożek wydał z siebie ryk, który słyszeli nawet mieszkańcy nizin - jakby w górach swego żywota dokonała właśnie potężna istota, starsza i bardziej przerażająca niż najgłębsze korytarze drążące te zbocza. Maorcoille jednak żył, choć targały nim spazmy bólu, a jego oczy był półprzymknięte i tylko to trzecie na czole jarzyło się jeszcze światłem przytomności. Wtedy to z daleka nadjechała para jeźdźców - mężczyzna i kobieta. Mag i jego pomocnica. Za nimi podążał jakiś tuzin kłusowników. Wszyscy zatrzymali się w sporej odległości od leżącego na ziemi bożka, a ich przywódca zsiadł z konia i zbliżył się jeszcze kilka kroków. Swoim kosturem nakreślił w ziemi jakiś znak, który zakończył aktywowany przez Maorcoille rytualny czar. To był koniec - bestia wyprężyła się, jeszcze raz poruszyła łapami i padła nieprzytomna. Chociaż czy taka nieprzytomna… Jej trzecie oko nadal się jarzyło, budząc niepokój w sercach kłusowników.
        - Zabierajcie go - rozkazał jednak mag tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wspierając się na ramieniu towarzyszącej mu dziewczyny wrócił do wierzchowca, bo on sobie rąk brudzić nie zamierzał, od tego miał wszak ludzi.

        Gdy Indigo się obudziła, wokół było prawie zupełnie ciemno, mrok rozświetlało jedynie światło pojedynczych lampek ustawionych przy wejściu do namiotu… Bo że wojowniczka była w namiocie, to było łatwo poznać. Był to prawdopodobnie jakiś magazyn, bo wszędzie leżały skrzynie z zaopatrzeniem, beczki, jakieś pakiety. Ją przywiązano do drzewa stanowiącego jedną z podpór tej konstrukcji.
        Przez odchyloną połę namiotu do środka zerkał Jeregirl. I choć dojrzał, że Indigo się obudziła, nie ruszył się ani o włos. Uśmiechnął się jedynie drapieżnie i gapił się, czekając chyba co ona zrobi. Za dużego pola manewru niestety nie miała - miała związane nogi, a ręce skrępowano jej przy pniu, nikt jednak nie zasłonił jej oczu ani nie zakneblował. Był to pomysł berserka, który bardzo był ciekaw jej reakcji po przebudzeniu. Zresztą… mogłaby krzyczeć ile chce, bo tu i tak nikt nie mógł jej uratować.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Nigdy nie łudziła się by dane jej było jeszcze wiele razy odnosić zwycięstwo. Tak naprawdę już dawno umieściła by się pod warstwą chłodnej wilgotnej ziemi. A jednak wciąż trwała. Teraz zaś, ten jedyny raz gdy zależało jej by przetrwać, nie dla siebie, dla Mniszka, zawiodła. Nagła utrata broni gwałtownie przeważyła szalę. Połową miecza można było walczyć równie skutecznie, ale zaskoczenie jakie wywołało jego pęknięcie najemnik wykorzystał idealnie, nie dając Indigo miejsca na pozbieranie się. Uderzyła o ziemię nie mając czasu na reakcję. Ogłuszona i bezbronna z trudem próbowała nie stracić przytomności i odzyskać władzę nad własnym ciałem. Jedynym co jej się udało, było otwarcie oczu.
        W uszach jej szumiało, a obraz był nieostry. Wszystko zdawało się obce i dalekie, gdy próbowała się poruszyć albo chociaż odzyskać jasność myśli. Nie czuła nawet, że najemnik podnosi jej twarz na wysokość swoich oczu. Dryfowała między nicością a świadomością do momentu aż pochmurne i wciąż jeszcze otumanione oczy spotkały szalone spojrzenie berserka.
Mężczyzna dyszał ciężko od wysiłku po urwanej walce i ekscytacji, która wciąż jeszcze rządziła wojownikiem. Był dość rozproszony by stanowić łatwy cel. Opuścił gardę i teraz beztrosko odsłonięty patrzył na pokonaną nie spodziewając się dalszego oporu. Wystarczyło sięgnąć do jednego z noży, aż się prosił o celny sztych, gdy napawał się swoim zwycięstwem. Lepszego momentu nie można było sobie wymarzyć. Potrzebowała jeszcze raz, po raz ostatni zebrać odrobinę sił by sięgnąć do pochwy przytroczonej do uda. Tak niewiele a zarazem zbyt dużo. Spróbowała poruszyć ręką, ale jedyne co jej się udało to zamknięcie garści, gdy mężczyzna się odezwał. Ochrypłe słowa stanowiły potok nieczytelnych i niezrozumiałych dźwięków, jedynie z ruchu warg udało jej się pojąć ich ogólny sens. Przegrała z kretesem, niezdolna do wykorzystania sytuacji i zadania ostatniego ciosu. Właśnie spełniał się jej najgorszy koszmar - pojmana nie zabita. Nie to jednak ani nie strach były ostatnimi myślami Indigo. Dziewczyna miała nadzieję, że chociaż został sam, jakimś cudem Mniszek się uratuje. Potem nastąpiła ciemność.

        Pierwszym co wśród niebytu odnalazło Hope, był ból. Zioła już jakiś czas temu przestały działać, dając głos każdej ranie czy urazowi. To one powoli przywracały wojowniczkę z pustki. Tępy ból głowy przypominał o dwóch porządnych ciosach, które zakończyły jej walkę. Uszkodzony minionymi laty bark silnie protestował przeciwko wielogodzinnemu wykręceniu rąk do tyłu, rwąc jakby ktoś próbował żywcem wydrzeć cały splot nerwów. Obite a może strzaskane przedramię, teraz skrępowane ciasnymi więzami, dodawało swoje arie do tej żałosnej symfonii. Brzuch i żebra również paliły żywym ogniem, utrudniając nawet proste oddychanie. Choćby chciała pozostać w mrokach skoro jej zadanie dobiegło końca, nie szło zignorować takiej pobudki. Stopniowo też budziła się reszta zmysłów. Wpierw pojawiały się zapachy. Woń skrzyń i klepiska w zamkniętej przestrzeni oraz wszechogarniający smród krwi, zapewne jej własnej. Metaliczny odór przebijał wszystko inne.
        Spróbowała się poruszyć i znaleźć wygodniejszą pozycję, ale kolejny sznur ciasno krępował jej nogi. Skupiła się więc na wciąż nie mijającym szumie w uszach i kryjących się pod nim dźwiękami. Gwar obozowiska szybko wyjaśnił gdzie się znajdowała. Na koniec niewielki ruch powietrza wyczuwalny co jakiś czas i jednostajne poczucie światła przewiercające się do zamkniętych źrenic całkiem wyrwały brunetkę z odrętwienia, zmuszając ją do otwarcia oczu. Chwilę walczyła z ciężkimi powiekami. Chwilę też zajęło jej rozerwanie jednej z par rzęs, zlepionych strugą zakrzepłej krwi. Potem dobry moment jeszcze mrugała opieszale, przyzwyczajając źrenice do jasności i starając się znaleźć ostrość obrazu.
        W uchylonym wejściu do namiotu stał nikt inny jak Jeregirl. Spojrzała wprost na mężczyznę, z przyzwyczajenia z obojętnym spokojem oceniając jego stan i jego samego. On też trochę ucierpiał. Widać to było w postawie, gdy wyraźnie odciążał jedną stronę. Odruchowego działania nie można było ot tak zaprzestać, nawet jeśli w tym momencie było zupełnie bezsensowne. Co jej było po stanie fizycznym Norda, gdy dla niej walka się już skończyła. Mimo to chmurne tęczówki popłynęły po sylwetce berserka, zatrzymując się na jego twarzy obleczonej w drapieżny grymas.
Ale ani jego mina, ani najwyraźniej obecność nie wywarła na Indigo wrażenia. Przyjmując fakty do wiadomości, dziewczyna z powrotem zamknęła oczy nie czyniąc nic więcej. Przegrała. Była tego świadoma. Wątpliwe by droga czekająca ją przed śmiercią była lekka i szybka, lecz równie nieprawdopodobnym było by czekał na nią klanowy szafot, godziła się więc z losem. Zresztą czy miała inne wyjście? Szarpać więzy? Panikować? Czy coś by to zmieniło? Nie potrafiła jak Mniszek przyzywać zwierząt na pomoc. Na tę myśl aż lekko uśmiechnęła się kątem ust. Naprawdę mocno dostała w głowę. Kiedyś coś podobnego nie przyszłoby jej na myśl, a teraz marzyło jej się by ćwierkaniem zwabić mysz by przegryzła więzy? Dobre sobie. Wcześniej jednak nie znała Mniszka, a to co wydarzyło się przez te krótkie, ostatnie dni, zupełnie zweryfikowało jej pogląd na wiele spraw, więc może nie było to winą samego uderzenia... Ale nawet gdyby się uwolniła, co sobą reprezentowała…? Szybko ukróciła wewnętrzne dywagacje.
Jej zadanie dobiegło końca. Śmierć przywita ją swoimi objęciami niczym ukochana, dawno niewidziana matka. Ona osiągnie długo oczekiwany spokój. A najemnik…? On mógł szczerzyć się do woli. Widywała już takich. Walczyli dla samej idei walki. Każde zwycięstwo nasilało coraz większą żądzę. Pragnienie, którego nikt i nic nie mogło zaspokoić. Ginęli nigdy nie zaznając spokoju, wytchnienia czy satysfakcji. Im było się lepszym wojownikiem, tym trudniej było znaleźć godnego przeciwnika. Imali się każdych zadań, od zabójstw oligarchów po polowanie na wilkołaki. Śnili o zabijaniu, jednocześnie marząc by ono nigdy się nie skończyło. Moment gdy przeciwnik padał przed nimi niósł krótkotrwałą euforię i jeszcze większy, wręcz bolesny niedosyt. To właśnie widziała w opętanych oczach. Berserk sycił się wygraną i jednocześnie miał nadzieję, że ona jakoś się uwolni i rzuci mu się do gardła. Nieszczęsny i zagubiony cień wojownika bez prawdziwego celu. Tym dla niej był. Doskonale walczący, ale wciąż cień. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie, starając się znaleźć choć odrobinę bardziej komfortową pozycję dla obolałego ciała, ale więzy nie pozwalały na wiele. Pozostało jej więc nasłuchiwać obozowego życia.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek… Nie, nie Mniszek - Maorcoille. Elfika w tym momencie nie było, został zepchnięty na samo dno świadomości, nie miał żadnej władzy nad tym co się działo, a może też nie był świadomy tego, co działo się wkoło. Dla niego ta historia została przerwana w momencie, gdy starał się jak najdalej odbiec od walczącej Indigo. Nie wiedział jak skończyła się tamta walka i kto zwyciężył, nie wiedział czy jego zaklęcie w jakikolwiek sposób przechyliło szalę zwycięstwa na stronę wojowniczki… Nie wiedział, co zrobił Maorcoille. Mógł jedynie przypuszczać, bo bestia choć zawsze była pełna gniewu, miała jeden cel: ochronę lasu. Pewnie więc zabrał się za szalejący w nim pożar, jakoś starając się go zatrzymać i pewnie zabijając przy tym każdego podpalacza, jakiego napotkał. Gdyby jednak oni dwaj - Mniszek i Maorcoille - potrafili się dogadać, mogli to przecież załatwić inaczej. Bestia użyczyłaby swojego gniewu, by zmotywować elfa, a on wykorzystałby swoje czary, by załatwić to bardziej… elegancko. Znał czary z dziedziny ziemi, wody, zgasiłby z nimi każdy pożar. Na koniec pewnie padłby z wycieńczenia, ale z przekonaniem, że było warto. Ale jego gniew czy strach dawały siłę Maorcoille, nie jemu. To chyba była jego pokuta za to, że kiedyś chciał się odwrócić od lasu…

        Maorcoille padł nieprzytomny pod wpływem zaklęcia rzuconego przez Aezina. Ciężko dyszał, jakby spał w gorączce, ale można było podejść, dotknąć go, a on na to nie reagował. Niektórzy zuchwali kłusownicy chcieli w tym momencie zemścić się na nim za tych wszystkich martwych towarzyszy, za ten strach, który w nich wywołał… Ale mag nie pozwalał, a towarzysząca mu kobieta pilnowała, by jednak komuś ręka nie zadrżała. Maorcoille miał pozostać nietknięty, nieprzytomny, bo chodziło o to, by był w pełni sił podczas rytuału…
        Przetransportowanie nieprzytomnej, lecz mimo to wzbudzającej niepokój bestii, było zadaniem trudnym, lecz możliwy do wykonania. Korzystając z kłód, lin i siły kilkunastu mężczyzn udało się zwieść Maorcoille w dół doliny - do miejsca, gdzie rozłożono obóz. Nie wprowadzono go jednak za ostrokół i to nie z powodu strachu czy jakiś zabobonów - po prostu fizycznie nie było tam dla niego miejsca. Zostawiono go więc na zewnątrz, mocno związanego i unieruchomionego przy pomocy wbitych w ziemię kotw oraz przywiązanych do drzew pętli - teoretycznie nie miał szans się ruszyć. Gdy to było gotowe, z obozu wylegli ci nieliczni, którzy byli zajęci innymi zadaniami - chcieli zobaczyć jak wygląda bóg. Wśród nich był również Jeregirl, który tylko na krótki moment odpuścił sobie pilnowanie swojej własnej zdobyczy.
        - Bestia jak każda inna - ocenił, stając ramię w ramię z uczennicą maga. - Skręciłbym mu łeb tak jak tu stoję.
        - Tknij go jednym palcem, a Aezin obedrze cię ze skóry.
        Jeregirl ryknął śmiechem słysząc tę wypowiedzianą śmiertelnie poważnym tonem groźbę.
        - I posoli - dodała dziewczyna, wtedy nord przestał się śmiać i odwrócił na nią wzrok.
        - Oj, laleczko, ten twój Aezin ma szczęście, że to on mi płaci, bo beze mnie nic by nie zrobił, a gdyby miał mnie przeciwko sobie… - Jeregirl pokręcił ze współczuciem głową i cmoknął trzykrotnie przez ściągnięte usta.
        - Nie bądź taki hej do przodu, bo cię z tyłu zabraknie - warknęła na niego.
        - Już dobra, dobra, nie strosz się tak na mnie kociaku, bo beze mnie ganialibyście go aż by wam księżyc spadł z nieba i wszystkie gwiazdy zgasły - zbył ją wojownik, wykorzystując słowa starego przekleństwa z jego rodzinnych stron, po czym wykazując się całkowitym brakiem szacunku obrócił się i odszedł.
        - Będziesz mnie prosił, bym cię połatała! - krzyknęła za nim wściekła dziewczyna, ale Jeregirl nawet nie spojrzał w jej stronę tylko podniósł w górę wyprostowany środkowy palec.

        I od tamtej pory Jeregirl pilnował Indigo. Jakoś sam zajął się swoimi ranami - był dużym chłopcem i sam potrafił o siebie zadbać, a na ten moment nie czekała go już żadna inna walka. Swoje zrobił, odwalił robotę za tych mazgai z grymuarami, którzy nie potrafi zadbać o własny zadek. Teraz chciał tylko zobaczyć koniec tej historii, dostać swój gar złota i ruszyć dalej.
        Jeregirl w końcu podniósł się i wszedł do namiotu. Kucnął przed skrępowaną wojowniczką, nadal uśmiechając się do niej jak drapieżnik do zdobyczy.
        - Chociaż byś mnie zwyzywała, skoro nie zakneblowałem ci ust - zauważył z lekkim wyrzutem. - Skąd się bierze twój spokój? - zapytał, odgarniając jej z twarzy kosmyk włosów.
        - No nic - uznał. - Zobaczymy, czy to wyprowadzi cię z równowagi.
        Jeregirl sięgnął za plecy Indigo i chwilę majstrował przy jej więzach. Gdy skończył, wojowniczka była nadal skrępowana, ale już nie była przywiązana do pnia i o to właśnie berserkowi chodził. Złapał ją za kark i zaciągnął na próg namiotu jak worek ziemniaków.
        - Patrz - oświadczył. - To jego chciałaś chronić, co?
        Jeregirl złapał Indigo za włosy i podniósł jej głowę, by na pewno patrzyła na to, co on chciał jej pokazać. Oczywiście zobaczyła Maorcoille’a leżącego za ostrokołem wokół obozu, związanego tak dokładnie, jakby był szynką do wędzenia. Bestia miała zamknięte oczy - te normalne, bo to trzecie, na czole, nadal było otwarte i jarzyło się bladym błękitem. Z jego pyska, którego nie dało się zamknąć w kagańcu, wisiał szeroki, różowy język. Potężna klatka piersiowa poruszała się w płytkim, ale widocznym oddechu - znak, że jeszcze żył. Wyglądał jednak rozpaczliwie, gdy leżał taki nieruchomy, związany - taka potęga pokonana. Zdawało się, że nawet las na tym cierpiał, bo drzewa nie szumiały, a wiatr był zimny, martwy.
        - Nic nie powiesz? - upewnił się Jeregirl.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Niewielkie poruszenie powietrza i cichy łopot zasugerował wojowniczce, że poła namiotu opadła. Brak kroków czy szelestu cudzego oddechu poinformowały, że berserk sobie poszedł, o ile nie przegapiła ich wśród gwizdu w uszach. Ale mimo wciąż zmąconych zmysłów, wokół panował jedynie spokój, była całkiem sama.
Oparła głowę o słup, biorąc głębszy bolesny wdech, ale nie potrafiła odpocząć, a umysł nie chciał wrócić w przyjemny niebyt. Mimo opanowania ciężko było czekać bezczynnie, szczególnie, że oszołomienie po uderzeniu ustępowało, a krew w żyłach zaczynała szybciej krążyć. Mogła się godzić z nieuniknionym losem, ale nie potrafiła przestać być wojownikiem, i raz jeszcze nie oszacować swoich szans gdy zostawiono jej tak wiele czasu na rozmyślania. Otworzyła oczy i rozejrzała się po namiocie. Zwykły magazyn, nic więcej. Kaletkę jej zabrano, pozbawiono ją też noży, miecz poległ na placu boju, a ręce i nogi były skrępowane bez zarzutu. Nie było się o co zaczepić nawet gdyby chciała, mimo niepokoju, który pojawił się z niewiadomych przyczyn i zaczął się nasilać, nagląc do działania.
        Okazało się, że Jeregirl nie zniknął na stałe. Wrócił po chwili nieobecności i wiercił się wokół namiotu niczym wściekły pies. Poznała go po sylwetce rzucającej cień na materiał namiotu. Po ruchach, po szuraniu, po towarzyszących mu dźwiękach domyśliła się, że opatrywał rany. Gdy widziała go ostatnio jak sterczał w wejściu, nawet tego nie zrobił, tylko obserwował ją z fascynacją.
Najemnika po przerwie ponownie stającego w wejściu powitały znacznie bardziej przytomne, ale wciąż pozbawione strachu oczy w kolorze nieba przed burzą. Te same źrenice spod półprzymkniętych powiek obserwowały zbliżającego się berserka, któremu tym razem nie wystarczyło już samo przyglądanie się. Dziewczyna nie uczyniła nic więcej, nie wiodła za nim oczyma, ze spokojem przyjmując mężczyznę zmniejszającego dystans. Nawet nie podniosła na niego wzroku, ale nie z lęku a obojętności.
        - Nie jestem karczemnym wykidajłą by rzucać obelgami i groźbami bez pokrycia - odezwała się cichym, szorstkim głosem, zupełnie wypranym z emocji. Z natury nie była gadatliwą istotą i nie wdawała się w zbędne dyskusje. Milczenie Hope brało się z tego, że zazwyczaj nie miała nic do powiedzenia a nie paplała po próżnicy, ale wojowniczka odpowiadała na zadane pytania o ile nie były one obelżywe. Ignorowanie innych, udawanie głuchej lub zbyt dumnej by się odezwać byłoby dziecinne i niegrzeczne, i zupełnie nie leżało w jej naturze podobnie jak gadulstwo.
        - Z doświadczenia - odpowiedziała po raz kolejny, wciąż nie tracąc spokoju, nawet gdy mężczyzna nachylił się do niej, dłonią dotykając twarzy by odgarnąć jej włosy. Raczej nie była od niego starsza, ale nie zamierzała tłumaczyć ani swojej sytuacji, ani tym bardziej wprowadzać najemnika w zasady klanowego reżimu. Najwyraźniej berserk nie mógł znieść jej bierności bardziej niż sądziła.
Wręcz czuła oddech mężczyzny, gdy ten pochylił się jeszcze mocniej, sięgając do sznurów. Nie drgnęła i tym razem, nawet jeżeli nord oczekiwał prób uwolnienia się czy szarpaniny. Również gdy brutalne szarpnięcie za kark poderwało ją w przód, jedynie zacisnęła oczy i stłumiła bolesne westchnięcie, zgrzytając zębami. Bez najmniejszego sprzeciwu dała się wywlec na zewnątrz.

        Kręcący się po obozowisku kłusownicy szybko zwietrzyli nowe widowisko i teraz zerkali ciekawsko nie tylko na leśnego bożka, ale też na Jeregirla i jego więźnia. Był barwną postacią. Odróżniał się od nich i budził lęk nie mniejszy niż mag czy bestia, na którą polowali. Teraz więc wszyscy zastanawiali się co wojownik planował urządzić, targając żałosnym pojmanym. Kłusownicy dobrze wiedzieli, że z łuku nie szyła bestia i że właśnie mieli przed sobą drugiego z morderców towarzyszy, tym bardziej ciekawiąc się co go czekało.
        Początkowo światło drażniło jej oczy i mrugała przyzwyczajając je do jasności, gdy wokół słyszała szmer i szepty. Wodziła oczyma bez celu, a woj robił wszystko by ją sprowokować.
Zmarszczyła brwi, gdy szarpnął ją za włosy, nasilając ból głowy. I wtedy zabrało jej dech. Zobaczyła Maorcoille, po raz pierwszy z tak bliska i tak wyraźnie, pojmanego, bezbronnego, pokonanego jak ona. Zacisnęła usta i zamknęła oczy, w myślach jak w gorączce powtarzając “obudź się”, ale bestia się nie poruszyła.
        - Co mogę powiedzieć, co chcesz usłyszeć? - odezwała się po chwili, ale chociaż serce jej pękało, ochrypły głos dziewczyny nie drgnął. Był tak słaby, że Jeregirl chcąc nie chcąc odruchowo się przychylił. Indigo w wyobraźni przypominała sobie otoczenie i odległości. Trzymający ją najemnik ułatwiał jej sprawę. Polegając na silnym uchwycie, w którym do tej pory zwisała bezwładnie, podciągnęła pod siebie nogi i znajdując w nich nowe oparcie, z całych sił uderzyła łokciem w ranioną wcześniej pachwinę. Jeregirl ryknął wściekle, ale początek krzyku stłumiło uderzenie głowy w jego szczękę, gdy Indigo wyprostowała się najgwałtowniej jak potrafiła. Pociemniało jej w oczach, ale na ślepo rzuciła się na ziemię. Podczas przewrotu, siłą rozpędu nie zważając na ból zdążyła przerzucić związane ręce pod skrępowanymi kostkami, nim znów stanęła na nogach. Znalazła się przy kłusownikach nim na dobre przestała widzieć gwiazdy. Dlatego zapamiętywała każdy szczegół. Barkiem uderzyła jednego z zaskoczonych myśliwych zabierając mu nóż i podrzynając gardło nim zdążył krzyknąć.
W tym momencie reszta najemników zamiast rzucić się na nią chmarą, zastygła w trwodze przed tym co się działo i przed Jeregirlem, który już rwał w ich stronę. Ten sam nóż chwyciła zębami i szarpnięciem rozcięła więzy na rękach, nawet nie zauważając, że się rani. Niestety nord szybko otrząsnął się po uderzeniu i już był obok. Nie miała czasu na więcej. W ostatniej chwili zamiast próbować pozbyć się pozostałych więzów, rzuciła nożem w jeden ze sznurów znajdujący się blisko łba skrępowanej bestii.
        - Kruszyno! Mniszek, szlag, Maorcoille obudź… - słaby krzyk urwał się wraz z uderzeniem berserka, które posłało Hope z powrotem na ziemię.
        - Nieźle, jednak potrafisz krzyczeć. Jeszcze raz, tylko głośniej - wycharczał odpluwając resztę krwi z rozciętej wargi, stając nad powaloną brunetką i odsłonił zęby, następując na ranny bark dziewczyny. Widział, że kulała i bardziej chroniła jedną stronę. Czytał ją równie dobrze jak ona jego. Znów jednak spotkał się obojętnymi oczami.
        - Nic? - docisnął wojowniczkę mocniej, aż usłyszał stłumiony bolesny jęk.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Nawet sen Maorcoille nie był spokojny. Był gniewnym duchem, brutalnym i nieustępliwym. Gdy sapał przez sen, sprawiał wrażenie zirytowanego i na tyle przytomnego, że kłusownicy się odsuwali, nawet gdy byli skryci za ostrokołem. A co działo się w głowie tej bestii… nie wiadomo. Najbezpieczniejszym założeniem było uznać, że zapadł w sen bez snów, bo próba wyobrażenia sobie jego sennych marzeń mogłaby być zbyt przerażająca…
        Nie reagował na żadne zaczepki. Tuż obok niego, nie dalej niż siedem stóp w linii prostej, toczyło się normalne obozowe życie. Czasami, gdy ktoś się zapomniał, krzyknął głośniej lub kogoś zawołał, lecz to nie budziło Maorcoille. Spekulowano, czy to nie zasługa czarów Aezina, który nigdy nie zdradzał swoich planów, ale wszyscy wiedzieli, że władał potężną magią. Albo tej jego uczennicy, która jeszcze nic nie pokazała, ale nie mogła być pierwszym lepszym wymoczkiem, skoro była podopieczną kogoś tak silnego. Zresztą, z oczu jej jakoś tak patrzyło, że nie chciało się z nią zadzierać. Przez to jednak szeptano. Skoro ta trójka - para magów i ich szalony wojownik - byli tacy silni, po co byli im oni, myśliwi? Czy na pewno chciano wykorzystać ich umiejętności łowieckie, czy… byli tylko przynętą? Karmą? Tylu z nich zginęło w tym lesie, wszyscy zabici przez Maorcoille albo tę czarnowłosą dziewczynę, która mu towarzyszyła. A tymczasem bestia leżała skrępowana, a łuczniczkę pojmał Jeregirl. Na jednym ani na drugim nie dali im się wyżyć, bo ponoć byli potrzebni… Nord zapewnił jednak, że spodoba im się koniec, jaki spotka oboje - najwyraźniej wiedział od Aezina coś więcej, lecz nie chciał się tym podzielić. Cały czas zapewniał tylko, że warto czekać, a w jego oczach widać było ten jego błysk szaleństwa, który wywoływał dreszcze.
        Czy ta scena z wywlekaniem dziewczyny z namiotu była początkiem całego spektaklu? Wszyscy byli zaciekawieni, zaczęli ściągać zewsząd, by sprawdzić co knuł ten szalony wojownik. Spodziewali się, że chciał ją trochę psychicznie pomęczyć, niektórzy nawet dzielnie mu wtórowali, posyłając w stronę skrępowanej Indigo obelżywe słowa i gesty. Niczym nie rzucano, bo jakby trafili przypadkiem Jeregirla, to by im chyba głowy pourywał i to dosłownie. Ponoć nie takie rzeczy robił, gdy się wkurzył. Ale na razie był spokojny, syczał tylko jakieś komentarze do kobiety, która wyglądała tak spokojnie, prawie jakby niedawno się obudziła i jeszcze nie docierało do niej co widzi, gdzie jest i co zaszło…
        Nikt nie spodziewał się jej ataku, nawet trzymający ją Jeregirl. Dał się rozbroić jak dziecko, nie powstrzymując nawet okrzyku bólu, gdy Indigo trafiła go prosto w świeżą ranę. Reszta zaś stała jak kołki, no bo jak to? Ona była pokonana, nie powinna walczyć, wyglądała jakby się poddała. Była dla nich zresztą za szybka, za sprytna. Oni polowali jak tchórze - zastawiali sidła, wykorzystywali przewagę sił, broni, a gdy dochodziło do walki jeden na jednego nie byli już tacy odważni. Indigo mogłaby im poukręcać łby jak kaczkom, gdyby tylko od początku miała wolne ręce. Straciła jednak cenne chwile na uwolnienie się, a to wystarczyło Jeregirlowi, by się pozbierać… i porządnie się wkurzyć. Był jednocześnie zły i zachwycony, bo przecież tego chciał - cały czas dążył do tego, by zmusić tę dziewczynę do okazania emocji i w końcu ją złamał! Ciekawe, czy uda mu się ta sztuczka po raz drugi?

        W Maorcoille coś drgnęło. Gdzieś na granicy jego świadomości pojawił się sygnał… Wezwanie. Nie musiało być głośne, bo on usłyszałby nawet szept, wystarczyło włożyć w niego odpowiednie intencje… Był magiczną bestią - słyszał las, słyszał jego mieszkańców, słyszał tych, którzy potrzebowali jego pomocy. Teraz też usłyszał, ale to nie było wezwanie i prośba o ratunek - to było jak ręka wyciągnięta w jego stronę.
        Ktoś krzyknął ze strachu, gdy nagle potężna postać Maorcoille się poruszyła. Bożek najpierw się powiercił, jakby tylko poprawiał się w miejscu, w którym spał. Później jednak jego mięśnie wyraźnie się naprężyły, trzecie oko rozbłysnęło innym światłem, bardziej świadomym, a oczy - te normalne, po obu stronach pyska - otworzyły się. Bestia była przytomna, nie mogła jednak wstać. Wydała jednak z siebie donośny ryk - Maorcoille był wściekły. Chciał zerwać się na równe nogi, krępowały go jednak liny i kotwy, ale i to do czasu. Gdy potwór naprężył mięśnie, żaden sznur nie był go w stanie powstrzymać - więzy zaczęły trzeszczeć i puszczać, jedna po drugiej, stopniowo. Za trzecią próbą Maorcoille podniósł się już na równe nogi.
        - Do broni! Aezin! Fiora! - ryknął Jeregirl, chyba jako jedyny przytomny w tym obozie. Jednak jego krzyk ściągnął chyba na niego uwagę bożka, gdy gdy tylko ten stanął na nogach, ruszył przed siebie. Rogami roztrącał na boki kłusowników jakby to były szmaciane kukły. Jeden czy drugi może spróbował go dźgnąć nożem czy mieczem, ale on na to nie zważał, nie czuł ewentualnych ran, bo miał swój cel.
        Nagle nad Indigo pojawił się cień, wtedy też zelżał ucisk buta Jeregirla, rozległ się za to jego donośny krzyk bólu. Maorcoille złapał go zębami wpół i szarpnął, nord był jednak zawzięty i mimo boleści przytomnie wraził rękę w trzecie oko bestii - ta go wtedy puścił, a raczej odrzuciła w bok, jak najdalej od siebie. Później zaś pocwałowała dalej, nie czyniąc wojowniczce większej krzywdy.
        Zniszczenia w obozie były ogromne, a powstały w jednej chwili. Kłusownicy próbowali się bronić i może gdyby ich atak był precyzyjny, dowodzony przez kogoś przytomnego, daliby radę zabić szalejącego bożka, lecz oni działali w strachu, bez strategii, dlatego te pojedyncze rany nie dawały efektu. Maorcoille niszczy i zabijał bez litości. Ci przytomniejsi zbiegli, pieszo bądź też na pojedynczych koniach. Ostrokół okazał się być ich więzieniem, bo nie byli w stanie go sforsować, ale za to dla bestii nie stanowił on prawie żadnej przeszkody. Szalał jak chciał, aż nie został nikt stojący na nogach, ci którzy nie uciekli leżeli martwi bądź konający, ciężko ranni. To nasyciło gniew bożka.

        Mniszek padł po przemianie na kolana. Był ciężko ranny - szalejący Maorcoille przyjął wiele ciosów i sam zranił się o zniszczone konstrukcje namiotów czy szczapy odstające ze zniszczonych beczek. To wszystko na wielkim ciele bestii nie robiło wrażenia, lecz na drobnym ciele elfika wyglądało poważnie. Jego tunika zmieniła kolor na czerwony, a twarz zalewała krew, którą z policzków zmywały strumyczki łez. Płakał, ale jakoś starał się stanąć na nogi, bo cały czas miał przed oczami swój cel.
        - Indigo… Indigo… - wzywał ją, idąc, potykając się i wstając na zmianę. W końcu padł niedaleko niej na kolana.
        - Indigo… zwrócił się do niej po raz kolejny, tonem tak rozpaczliwym, jakby chciał zaraz poprosić, by go przytuliła i pocieszyła, nie powiedział jednak tego na głos.
        - Odejdźmy stąd - poprosił łamiącym się głosem. - Proszę, zabierz mnie stąd… Proszę, Indigo…
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Hope nie szło złamać, a z pewnością nie było to tak łatwe jak oczekiwał nord. Moment temu krzyknęła licząc, że jakimś cudem obudzi Maorcoille, teraz leżała przyszpilona do ziemi ani myśląc ustąpić najemnikowi. Co jak co, ale ból Indigo znała aż za dobrze. Udało mu się uzyskać kolejne obojętne spojrzenie i cichy jęk wydostający się wraz z oddechem dziewczyny, nic więcej.
Jeregirl jednak również był uparty. Znacznie lepiej przyłożyłby się do zadania, w końcu czym było nastąpienie na ranę, raptem wierzchołek możliwości, gdyby nie nagłe poruszenie. Kto by pomyślał, bestia się ocknęła, a mgnienie później oswobodzona, zwabiona krzykiem zaszarżowała w ich kierunku.
        Indi odetchnęła głębiej gdy najemnika poderwała potężna paszcza. Bożek był wolny, udało się, ale zamiast skończyć i z nią jak przypuszczała, że uczyni, pognał w głąb obozu. Najchętniej zamknęłaby oczy i czekała na śmierć wierząc, że teraz już na pewno zakończyło się jej zadanie. Ale zdążyła już poznać kostuchę, która akurat wobec jej osoby była wyjątkowo opieszała. To sugerowało, że zadanie wbrew temu co się wydawało, wcale się nie skończyło i należało wziąć się w garść.
Dziewczyna przekręciła się na bok, ciężko oddychając i dopiero w taki sposób podniosła się do siedzącej pozycji. Palce dobrą chwilę, niezgrabnie walczyły z więzami nim uwolniła nogi. Wstała z jeszcze większym trudem i rozejrzała się po obozowisku oraz trwającej w nim jatce. Wzrokiem odnalazła też Jeregirla. Ten złorzecząc walczył z ostrokołem, który wyhamował jego lot. Na chwilę obecną miała więc najemnika z głowy. W pierwszej kolejności pobiegła (o ile nierówne kuśtykanie można było nazwać biegiem) po konia, które okazały się towarem nader pożądanym w tym momencie.
Jeden z myśliwych próbował nastraszyć ją mieczem, ale był tak roztrzęsiony, że nawet w obecnym stanie zabrała mu broń i z jej pomocą wysłała go w zaświaty. Złapała stojącego najbliżej deresza i razem z nim ruszyła w stronę magazynu. Dziwny był to widok. Zgarbiona kulawa postać wędrująca spokojnie pomiędzy namiotami, gdy wszyscy wokół panikowali i próbowali ratować życie.
        Normalnie wspomogłaby rogatego zwierza w oczyszczaniu lasu z kłusowników kończąc dzieło rozpoczęte razem z Mniszkiem. Wystarczyło strzelać z łuku do tych uciekających w popłochu, resztę mordował Maorcoille, ale nie miała dość sił. Była na skraju wyczerpania i jedynie tego jednego świadka pragnęła usunąć nim opuszczą miejsce kaźni.
Koń pokornie człapał za dziewczyną, która sprawdziła dwa namioty, nim znalazła kaletkę i noże leżące na jednej ze skrzyń w obozowisku. Bardziej z przezorności niż aktualnej potrzeby, zabrała ze sobą jeszcze łuk i pierwszy lepszy znaleziony miecz, które przytroczyła do siodła, po czym wróciła na miejsce, gdzie zostawiła norda. Był ciężko ranny, ale już uwolnił się z ogrodzenia i wciąż stał na nogach, podobnie jak ona. Nawet wyglądał na zadowolonego widząc wracającą wojowniczkę.
        - Sytuacja godna poematu - sarknęła beznamiętnie, wywołując na twarzy wojownika drapieżny uśmiech. Zarzuciła końskie wodze na ostrokół i wyciągnęła znaleźny miecz. Tak jak przypuszczała, Jeregirl natarł tchnienie później. Nie miała ani sił, ani czasu by ryzykować długą zabawę z wojownikiem, wbrew pozorom walka nie była bardziej przesądzona niż na starcie. Oboje jednak stracili wiele ze swej zwinności i szybkości, więc starcie nie przypominało poprzedniego widowiska.
Poczekała aż zaatakował, miecz trzymając tylko dla zmyłki. Nie broniła się przed ciosem, jedynie minimalnie go sparowała by tylko ograniczyć własne straty, nie tracąc okazji. Zamiast zatrzymywać blondyna w jego impecie czy uskakiwać, wykonała dłuższy krok w przód i zupełnie jakby chciała go objąć sięgnęła na plecy mężczyzny. W tej dłoni, która puściła rękojeść miecza, a która teraz znajdowała się za Jeregirlem, już czekał nóż. Wbiła klingę w kark mężczyzny.
Nawet nie wiedziała czy została ranna czy nie. Nie zwróciła uwagi na szeptane przez najemnika słowa, gdy ostrzem dochodziła jego pleców. Nawet nie patrzyła w oczy mężczyzny, który upadał na ziemię. Prezent od wojownika dla wojownika. Mogłaby go dobić strzałem z łuku, nic nie ryzykując. Ten jeden raz, dałaby radę pokonać własne ciało by naciągnąć cięciwę. Odległość nie była duża, więc podołałaby zadaniu i oddała celny strzał. Ale zaoferowała mu śmierć w zwarciu. Wyraz szacunku, który rozumieli oboje - chociaż ona nie mogła liczyć na to samo - ale nic ponad to. Nie interesowało ją nic poza doprowadzeniem walki do końca, bez pasji czy ideologii za zabójstwem. Przynajmniej do momentu, aż usłyszała nawet nie nawoływanie, co łkanie.
        Zabrała konia, który znów potulnie postępował za dziewczyną i wyszła elfikowi na spotkanie. Nie klękała przy tej kupce nieszczęścia, zbyt obawiała się, że już nie dałaby rady wstać. Objęła rękoma głowę i szyję kruszyny i przyciągnęła do siebie, głaszcząc niegdyś złote, teraz posklejane krwią włosy.
        - Ciii… Już po wszystkim, wszystko będzie dobrze - szeptała prawie bezgłośnie, zerkając z góry na drobne, pokaleczone ciałko. To nie było dobre miejsce ani na leczenie, ani na odpoczynek. Dlatego zatroszczyła się o wierzchowca. Była zbyt osłabiona by sprawdzić i ewentualnie zakończyć sprawę po swojemu. Nie wiedziała co z magiem i jego pomocnicą ani ilu kłusowników przeżyło. Nie była to piękna robota, raczej fuszerka, ale w obecnej chwili na nic lepszego nie było jej stać, a Mniszek wymagał jak najszybszej pomocy. Ona zresztą też.
        Podciągnęła go do góry podkładając ręce pod pachy, jednocześnie doceniając, że elf był takiej a nie innej postury. Wciąż podtrzymując chłopaczka ramieniem, podeszła do końskiego boku. Za pomocą wodzy i przydeptując od tyłu na pęcinę przedniej nogi, skłoniła zwierzę by klęknęło na tyle długo by umożliwić ulokowanie elfika na jego grzbiecie. Potem sama siadła za kruszyną i poprowadziła klacz w las.
        Nie znała okolicy tak dobrze jak Mniszek, ale pamiętała gdzie była rzeka, a potrzebowali czystej wody. Wiedziała też czego w jakich regionach można się spodziewać. Pogoniła konia do galopu, zwalniając dopiero w wyższych i trudniejszych partiach lasu. Wędrując pod górę kamienistego zbocza, wypatrzyła więc jakąś grotę w pobliżu strumienia i to tam skierowała wierzchowca.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Czy taki koniec pasował Jeregirlowi… Nie wiadomo. Czy się go spodziewał? Też nie wiadomo. Na pewno do końca nie chciał się poddać. On po prostu taki był - żył dla wyzwań, a nie po to, aby zachowywać się rozsądnie. Podjąłby się każdej walki, w każdych okolicznościach. Pewnie nie zląkł się również szarżującego nań Maorcoille. Nie miał szans już uniknąć stratowania, ale może dałby i tak radę, miał jeszcze nóż, mógł walczyć. Nie spodziewał się jednak, że tak będzie bolał uścisk potężnych szczęk i że na ten jeden jedyny moment, gdy mógłby zaatakować, ból odbierze mu wszystkie zmysły. Wróciły mu one już w powietrzu… Chwilę przed tym, gdy uderzył w ostrokół. Coś wbiło mu się w bok, ale nie było dramatu, mógł wstać. MUSIAŁ wstać. Słyszał krzyk konających i odgłosy walki. Musiał dołączyć, bo przecież po to tutaj był - by walczyć. By zabić boga.
        Gdy już jednak był gotowy, stanęła przed nim ona. Strażniczka Maorcoille. Najwyraźniej faktycznie musiała być z tą bestią zaprzyjaźniona, bo jej nie ruszał, choć przecież leżała przez moment tuż pod jego pyskiem, bezbronna.
        Jeregirl mógł rzucić jakimś frazesem, lecz ona zrobiła to za niego, a jemu pozostało jedynie uśmiechnąć się szaleńczo i po prostu podnieść rzuconą przez nią rękawicę. Na tę walkę miał jeszcze siłę i bardzo chciał zwyciężyć.
        Dlaczego więc to skończyło się tak szybko? Nie spodziewał się, zupełnie nie przypuszczał… Ale przegrał. Poniósł śmierć z rąk tej dziewczyny o niewzruszonym, matowym spojrzeniu. Czy żałował… Nie. Każdy kto walczy musi kiedyś przegrać. Marzył co prawda, by to Maorcoille był jego ostatnią, największą ofiarą, ale najwyraźniej nie był jeszcze tak dobry, by się z nim mierzyć - leśny bożek wybrał sobie lepszego czempiona od niego. Jeregirl chciał jej nawet pogratulować, podziękować, powiedzieć cokolwiek… Z jego ust wydobyło się kilka bełkotliwych słów w języku dalekiej północy, których nawet nie skończył wypowiadać, gdy śmierć go zabrała. Odszedł w walce - tak jak pragnął.

        Trudno orzec czy Mniszek bardziej cierpiał przez rany czy też to, co działo się w jego głowie. Zawsze po odzyskaniu ciała był trochę otumaniony i wystraszony, jakby nie potrafił zmierzyć się z jaźnią Maorcoille. Tym razem przechodził to jeszcze gorzej - pewnie przez rzeź, która dokonała się za jego udziałem, ale bez jego świadomości. Był przerażony widząc wokół siebie te wszystkie rozprute ciała, całe kałuże krwi. Jak to możliwe, że on… To było dla niego za wiele, a przecież tak na dobrą sprawę nie myślał jeszcze trzeźwo - co by było, gdyby w pełni odzyskał świadomość i to zobaczył? Możliwe, że by oszalał. Te chwile otumanienia były więc błogosławieństwem.
        A mimo to Mniszek był na tyle przytomny, że dotarło do niego jak Indigo go pocieszała i było to dla niego najcudowniejsze uczucie od… Od tak dawna. Ciepło drugiej osoby - to fizyczne i to emocjonalne - bardzo go podbudowało i pozwoliło się nie poddać. Objął wojowniczkę w pasie i wtulił twarz w jej odzież, brudną i wilgotną od ziemi i krwi, ale to nieważne, bo czuł przez nią jej ciepło.
        - Dziękuję, Indigo - szepnął przez ściśnięte gardło, bardzo przejęty, ale już trochę zbierający się w sobie. Psychicznie powoli wracał do siebie, lecz ciała nie był w stanie oszukać. Korzystał z każdej pomocy, jakiej udzielała mu wojowniczka, choć nie polegał na niej tak bezgranicznie, gdyż widział, że ona wcale nie miała się lepiej i również była słaba. Jakoś jednak dali radę wsiąść i opuścić obóz, w którym jeszcze kilku kłusowników konało, z niedowierzaniem patrząc na tych, którzy doprowadzili do ich końca: na kulejącą kobietę i chłopca. A przecież mieli polować na boga, czyż nie? Niektórzy umierali przez to czując żelazisty smak krwi i gorzki porażki i zawodu, inni jednak czuli się dziwnie podniesieni na duchu. Ci drudzy słyszeli, że Maorcoille nie był tylko krwiożerczą bestią, ale też dobrym bożkiem, który pomagał ludziom - młodzieńcem o sylwetce łani. I to był on. Może więc lepiej, że im się nie udało? Bo gdyby śmiertelni mogli zabijać bogów, jak wyglądałby ten świat…

        Mniszek nie jeździł konno jak typowy dobrze wyszkolony jeździec, ale jakimś sposobem współgrał ze zwierzęciem, którego dosiadał. Nie było to takie żałosne jak poprzedniego dnia, gdy postrzelony w pośladek nie umiał znaleźć sobie miejsca. Nie przeszkadzał więc Indigo, która przecież była tak dobrym jeźdźcem. Jedyne czego jej brakowało, to odpowiedni kierunek - elfik zrozumiał jej zamiary i domyślił się czego szukała, więc trochę jej pomagał. Tu wskazał jej drogę ręką, tam szepnął słówko klaczy, której we dwójkę dosiadali. W końcu dotarli więc do leśnej rzeki. Miała dość wartki nurt, musieli więc uważać i trzymać się jej brzegu, a nie zanurzać się w samym jego środku. Nim jednak mogli to uczynić, musieli jeszcze znaleźć ustronne miejsce by odpocząć. I w tym pomógł Mniszek, wskazując odpowiednie miejsce - wąską, wysoką grotę, gdzie było sucho i na tyle przestronnie, by zmieścili się tam wręcz we trójkę, razem z wiernym wierzchowcem. Gdy już tam dotarli, elfik zeskoczył z konia bez czekania na pomoc Indigo. Kosztowało go to utratę równowagi i upadek na kolano, ale jakoś się pozbierał. Zamiast jednak schować się w jaskini albo iść do rzeki stał i obejmował swoje ramiona, jakby marzł. Wyglądał na bardzo zagubionego.
        - Indigo - zwrócił się w końcu do wojowniczki z miną zbitego psa. - Tak bardzo, bardzo cię przepraszam… Tak bardzo chciałem ci pomóc, tak byś wygrała wtedy, ale… Ja nie potrafiłem. Las tak krzyczał, tak bardzo prosił o pomoc, nie mogłem… To… ja nie mogę go ignorować, ja po to żyję, jestem strażnikiem i oni mnie wołali, krzyczeli… Nie chciałem się ujawnić, chciałem dać ci jeszcze czas, wzmocnić cię, ale ten zew był ode mnie silniejszy.
        Mniszek westchnął, wierzchem dłoni wycierając szklące się oczy.
        - A potem to ty mnie przebudziłaś - powiedział nagle. - To ty zawołałaś tak, że złamałaś te czary. Gdyby nie ty… Tak bardzo ci dziękuję. Tak wiele ci zawdzięczam. I ja i las. Ja nie mam pojęcia jak mogę ci się odwdzięczyć, nawet nie wiem jak powiedzieć ile to wszystko dla mnie znaczy. Dziękuję, Indigo. Dziękuję.
        Po tych słowach Mniszek delikatnie przytulił wojowniczkę i jeśli jego słowa nie dość wyraziły jego wdzięczność, dzieła dokończył ten czuły gest.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Ku uldze Indigo, stan elfika prezentował się gorzej niż było w istocie. Oczywiście był ranny, patrząc na ilość krwi niewykluczone, iż jeśli była jego, to był ranny poważnie, ale za część wrażenia odpowiadało jego skołowanie i przerażenie. Na konia wszedł w zasadzie o własnych siłach, nieważne, że przy nieco wymuszonej pomocy wierzchowca. Jechał również bez pomocy wojowniczki, trzymając pion i nie utrudniając podróży, dzięki czemu Indigo mogła skupić się jedynie na powodowaniu koniem i utrzymaniem na nim siebie, co wcale tak łatwe nie było. Mogła być dobrym jeźdźcem, ale wyczerpana do granic swoich możliwości i ranna ograniczała się do względnie poprawnego nie-spadania. Mimo wszystko jednak odruchowo asekurowała uszatego. Spadając nie tylko by się potłukł, ale i narobił dodatkowego ambarasu im obojgu. Brunetka dosłownie ciągnęła na oparach sił i poważnie wątpiła czy nie spadłaby razem z elfem, czy dałaby radę ponownie wsiąść i czy w ogóle złapała by konia jeśli Mniszek by go nie zawołał.
        Świadomość Kruszyny przydawała się również w znalezieniu kryjówki. Hope wiedziała orientacyjnie gdzie się kierować, ale bez wskazówek i pomocy elfika mogliby błądzić po lesie i górach przez najbliższe godziny, nim znalazłaby odpowiednie schronienie. Z Mniszkiem prawie jakby wędrowali po sznurku, a niewiele później jej zmęczonym oczom ukazała się rzeka i grota, odpowiednio duża by schować w niej też wierzchowca.
        Sposób w jaki chłopaczyna upadła na kolano po zeskoczeniu z konia jasno pokazywał, że i on był na skraju swoich możliwości. Indigo nie szarżowała tak jak opiekun lasu. Zsunęła się po końskim boku, asekurując się przed upadkiem i z rozwagą bardziej obciążając lepszą nogę.
Ledwie znaleźli się na ziemi a Mniszek spojrzał na nią tymi swoimi wielkimi oczyma. Dziewczynie nie pozostało nic innego jak przyjąć wyraźnie tragiczne rewelacje, gdyż elf wyglądał jakby stał pośród lodowatej ulewy. Po chwili, gdy już zorientowała się w czym rzecz, chciała się odezwać, przerwać smętną tyradę pełną poczucia winy, ale nie zdążyła wtrącić się w potok słów elfika. Westchnęła tylko widząc jak uszaty przeciera oczy. Rozmowy, szczególnie te o uczuciach, nie były jej najmocniejszą stroną. Indigo w ogóle odwykła od rozmów a i wcześniej nie była w nich najlepsza, więc zanim zebrała się z pocieszeniem chłopaczka, Mniszek znów zaczął, ale tym razem zamiast przepraszać, począł dziękować. Gdy niespodziewanie ją przytulił, wojowniczka na tchnienie całkowicie zaniemówiła. Westchnęła głęboko, zaskoczona, ale po chwili zawahania objęła szczuplutkie plecy, głaszcząc go delikatnie po głowie.
        - Wiem, nic się nie stało, wszystko rozumiem - mówiła łagodnie i ciepło, jak nikt wcześniej poza końmi nie słyszał by Hope przemawiała. Ale emocje mało znaczyły, gdy tyle innych, znacznie pilniejszych spraw nagliło.
        - Musimy zająć się ranami, a ty musisz odpocząć - odezwała się wciąż delikatnie, ale stanowczo biorąc elfa za ramiona. Nie czekając co złotowłosy (kiedyś, a teraz umorusany jak nie z tej Łuski) chłopaczek uczyni, uwiązała konia przy pobliskim drzewie pozwalając mu skubać trawę. Po drodze zebrała trochę suchych gałązek. Wszystko czyniła wolno i kulawo, ale metodycznie, postępując krok po kroku znaną sobie rutyną.
Chrust i ekwipunek zdjęty z siodła i odpięty od swojego pasa, zrzuciła przy grocie. Jedynie kaletka została w rękach dziewczyny, która teraz kucnęła z wysiłkiem i zaczęła przeszukiwać przegródki. Znalazła krzesiwo, ostatnią grudkę białej gliny i resztkę mieszanki ziół. Dawno nie miała okazji uzupełnić zapasów, ale jak tylko stanie na nogi, powinna to nadrobić.
Podpaliła niewielki kopczyk, który miał służyć im za ognisko, po czym wzięła się za zioła. Niestety wstanie z ziemi okazało się trudniejsze niż przypuszczała i dobrą chwilę zajęło dziewczynie zebranie się do pionu z pomocą skał, całe szczęście będących pod ręką. Nie miała nawet naczyń, które mogły by ułatwić zadanie. Za moździerz musiał wystarczyć płaski kamień leżący nieopodal na trawie.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek przepraszając i dziękując nie oczekiwał od Indigo podobnych deklaracji, tak naprawdę nie oczekiwał od niej ani jednego słowa, bo przez ten krótki czas, jaki się znali, utwierdził się w przekonaniu, że wojowniczka była małomówna i niechętnie okazywała uczucia. To nie zmieniało jednak faktu, że była osobą o dobrym sercu i szybko stała się bardzo bliska strażnikowi lasu, dlatego tak wylewnie okazywał jej swoje uczucia.
        - Rozumiem – przyznał szeptem, gdy Indigo jak zawsze zamiast dać się ponieść emocjonalnej atmosferze myślała przede wszystkim praktycznie: o opatrywaniu ran, o odpoczynku. Niechętnie pozwolił się odsunąć, wojowniczka mogła poczuć jego lekki opór, gdy naparła na jego ramiona, aby oswobodzić się z objęć, ale był to tylko subtelny wyraz niezadowolenia, nieme „nie chcę, ale wiem, że muszę”. W jego podkrążonych ze zmęczenia oczach nadal widoczna była wielka wdzięczność, lecz Indigo mogła jej już nie widzieć, skupiona na przygotowywaniu postoju.
        - Pomogę ci! – zaoferował, lecz nie poleciał za nią jak szczeniak, a udał się w drugą stronę, do wejścia do jaskini, gdzie mieli spędzić najbliższe godziny. Sprawnie przygotował tam miejsce na ognisko, oczyszczając ziemię i tworząc krąg, który nie pozwoli na rozprzestrzenianie się ognia. Później klapnął na ziemię, ewidentnie pozbawiony sił. Jednak akurat do groty wróciła Indigo, podniósł się więc i w milczeniu pomógł jej z ułożeniem stosiku z gałązek. Później obserwował ją jak ucierała jakąś papkę z ziół.
        - Na co to? – upewnił się. Coś mu mówiło, że to na pewno coś na rany, jakaś maść albo okład i zaraz w jego głowie zaświtał niemy protest, że przecież to on powinien ją leczyć, bo w końcu znał się na tym, potrafił świetnie czarować… Ale nie miał w sobie dość siły. Tak samo, jak nie miał siły by pójść do strumienia nabrać wody, nie wspominając już o zmyciu z siebie krwi i wypraniu ubrań. Po prostu leżał na boku zwinięty w kłębek i patrzył w ogień. Tym razem przemiana, trwanie w niej tyle czasu i walka z kłusownikami solidnie dały mu w kość. Przez moment tego nie czuł, bo napędzał go strach i gasnąca złość Maorcoille, ale później emocje opadły, a on poczuł jak bardzo był wyczerpany. I choć ani nie powinien, ani nie chciał, gdy tak mrugał ciężkimi powiekami, w końcu zdarzył się moment, gdy ich nie otworzył, bo zasnął z wyczerpania.
        Gdy Mniszek obudził się ze swojego krótkiego snu – bez marzeń, ale i bez koszmarów – na zewnątrz zapadła już noc, jak to w górach gwałtownie, jakby ktoś zgasił słońce. Przez moment nie wiedział gdzie trafił, jednak wystarczył mu widok siedzącej nieopodal Indigo, by wróciła mu pamięć i mógł się uspokoić. Odetchnął i umościł się na swojej kupce liści, jakby miał zaraz ponownie zapaść w sen, oczy jednak miał otwarte. Kilkakrotnie sennie zamrugał, po czym westchnął i zacisnął wargi. Gdy je rozluźnił, dało się słyszeć ciche nucenie, które chwilę później przeszło w równie cichy śpiew. Jego niezrozumiałe słowa nabierały jednak stopniowo na mocy, a melodia okazała się wojowniczce dość znajoma – było to zaklęcie leczące, lecz różniące się od tego, z którego Mniszek korzystał do tej pory. Ciało jednak nie kłamało – Indigo mogła poczuć przyjemne, rozluźniające ciepło ogarniające jej poranione członki, wszelkie siniaki, otarcia, zranienia, stłuczenia. Gdyby chciała protestować, by Mniszek nie marnował na nią swoich sił, on miał na to gotową odpowiedź bez słów. Wskaże na swoje przedramię palcem, pokazując całą siateczkę płytkich cięć, które powolutku robiły się coraz bledsze i mniejsze… Elfik leczył ich oboje na raz. Co więcej również drzewom wokół dostało się trochę z jego leczniczej energii, trudno było jednak dostrzec, jak pojedyncze naderwane liście odzyskiwały kolor, połysk i kształt.
        W końcu Mniszek przerwał, posyłając w powietrze ostatnią wznoszącą się nutę. Odetchnął, siadając.
        - Nie dam więcej rady… Ale chyba jest nieźle, co? - upewnił się, patrząc na Indigo z nadzieją, że zostanie doceniony i że ona zapewni o swoim lepszym samopoczuciu. Powoli uklęknął i zaczął się podnosić.
        - Idę po wodę… I umyć się trochę - wyjaśnił. Do strumienia było z groty naprawdę niedaleko, ze dwa, trzy sążnie góra, na upartego więc mogli się widzieć, gdy jedno siedziało przy ognisku, a drugie piło czy zażywało kąpieli. Mniszek wiedział o tym i czuł ulgę na myśl, że nie stracą się z oczu. Podszedł więc do strumienia i uklęknął na jego brzegu. Nachylił się i długo, powoli pił. Był spragniony, ale wręcz za dobrze wiedział jak skończyłoby się, gdyby łapczywie nałykał się wody - zwymiotowałby i dostał dreszczy. Sama myśl o konsekwencjach sprawiła, że potrafił się opanować. Gdy już udało mu się w tym tempie zaspokoić pragnienie, wyprostował się, otarł usta przedramieniem i później metodycznie zaczął zmywać z siebie krew. Zaczął od twarzy i rąk, po czym zdjął tunikę, namoczył ją i zostawił na najbliższym kamieniu, a sam kontynuował pobieżną toaletę. Nie kąpał się z namaczaniem, nie miał na to sił, środków ani chęci - tylko tyle, by poprawić sobie samopoczucie. Bardzo dokładnie wyczyścił sobie włosy, bo czuł każdy skrzep krwi sklejący jego delikatne kosmyki, a gdy już to miał z głowy, ostatni raz przepłukał swoje ubranie, po czym wstał i rozłożył ręce. Wyśpiewał dosłownie kilka zapętlonych słów w szybkim tempie - to wzbudziło kręcącą się wokół niego miniaturową trąbę powietrzną, która momentalnie go wysuszyła i ułożyła jego włosy w typowy nieład marzyciela.
        - Jakbyś chciała, to tobie też tak mogę zrobić - zaoferował się Indigo.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Pomoc Mniszka była jak najbardziej mile widziana. Choćby jeden kurs mniej czy skrócenie czasu przygotowań, podczas których musiała korzystać z resztek zasobów energii było na wagę złota. Tym sprawniej przyszykowali miejsce na spoczynek. Gdy ogień zaczął trzaskać wesoło, na chwilę zostawiła elfika w grocie i poszła namoczyć glinkę w rzece. Najlepiej byłoby przynieść wody do kryjówki, ale nie mieli nawet bukłaka, musieli radzić sobie w takich a nie innych warunkach.

        Na upatrzonym wcześniej kamieniu utarła mieszankę suszu na jednolitą masę, wyciskając nadmiar płynu z gliny. Potem pozostało dokładnie wymieszać zioła z białą bazą. Składniki były popularne i szeroko znane przez znachorów i stosowana w leczeniu jak krwawnik czy kora wierzby i aloes. W połączeniu z glinką wydobywaną w okolicach rodzinnych gór, tworzyły skuteczny opatrunek na podbramkowe sytuacje, gdy nie było ani czasu ani możliwości do prawidłowego zaopatrzenia ran i spokojnej rekonwalescencji.
Ukryci znali wiele sztuczek sprawiających, że wydawali się niepodatnymi na zmęczenie czy rany. Przez setki lat doprowadzili do perfekcji umiejętności wykorzystywania darów natury do swoich celów, niezbędną wiedzę i umiejętności przekazując następnym pokoleniom. Nie liczyły się obciążenia jakim poddawali organizm, gdy przyświecał im konkretny cel. Potrafili zrobić dosłownie wszystko by z ciał wykrzesać maksimum sił i wykorzystać je do samego końca, do czasu aż spełnili swoje zadanie. Ani więc zioła tłumiące ból czy zmęczenie, ani opatrunek chroniący przed wykrwawieniem się na polu walki, nie były dla nich niczym wyjątkowym, za to dawały niewysłowioną przewagę nad przeciwnikami.
        Zerknęła na elfa zwiniętego nieopodal paleniska. Wyczerpana kruszyna po wykonaniu swoich zadań ułożyła się na posłaniu z liści i milczała aż do tej pory, obserwując wszystko w ciszy.
        - Hamuje krwawienie i zamyka rany zamiast szwów i bandaża - wytłumaczyła, wracając wzrokiem do kamienia, kończąc zagniatać zioła z glinką, która teraz przypominała mało apetyczne ciasto.
Z siadu przesunęła się na klęczki, odwracając się w stronę uszatego, który tunikę miał całą poplamioną smugami zakrzepłej krwi.
        - Pokaż brzuch - zarządziła krótko, nie rozwlekając polecenia ani nie tłumacząc nic więcej, a zmęczony elfik nawet się nie buntował. Sytuacja wyglądała znacznie gorzej niż było w rzeczywistości. Większość obrażeń znajdowała się na kończynach Mniszka, i zdecydowanie nie cała posoka była jego.
Obejrzała chłopaczka zarówno z przodu jak i z tyłu. Przy oględzinach dla pewności przeciągała palcami szorstkimi od wiecznego dzierżenia broni po nieskazitelnej skórze elfika, co niechcący ułatwił jej leżąc na boku, ale całe szczęście nie znalazła żadnej rany wymagającej opatrunku. Skinęła głową uspokojona i korzystając z sennie zamykających się mniszkowych powiek, wyszła na zewnątrz, zabierając ze sobą kamień z glinką.
        Z nią nie było tak dobrze jak z elfikiem. Czuła jak krew wciąż sączy się z ran, tych rozerwanych ponownym wysiłkiem i tej zadanej przez Jeregirla w ostatnim starciu. Tym lepiej, że elf zasnął.
Z trudem zdjęła ubrania. Krzepnąca krew w wielu miejscach przykleiła materiał do ciała, teraz zmuszając wojowniczkę do odrywania go od ran. Powoli weszła do wody. Zimno łagodziło ból, a rzeka pomagała zmyć szkarłat, który płynął rozmytymi strużkami wraz z nurtem. Dopiero po chwili wzięła odzież i ją też porządnie wypłukała w wodzie.
Wyjście na brzeg było znacznie trudniejsze niż wejście do wody. Najchętniej zostałaby w toni przynajmniej jeszcze chwilę, może zdrzemnęłaby się odrobinę, chłód nęcił i zapraszał, ale rozsądek zmusił dziewczynę do wygramolenia się z rzeki. Cierpliwie zasklepiła najpoważniejsze obrażenia przygotowaną wcześniej mieszanką, ubrała się i wróciła do jaskini, zanim Mniszek zdążył się obudzić.
Zaspane oczy napotkały wojowniczkę już siedzącą pod ścianą z mieczem u stóp, powoli wysychającą w cieple ogniska.
        Ledwie kruszyna się obudziła, a już zaczęła coś kombinować. Indigo na moment zmarszczyła brwi, słysząc jak elfik podejmuje melodię, ale rozluźniła się gdy tylko dostrzegła jak znikają też zadrapania widoczne na rękach uszatego. Przymknęła oczy poddając się uldze ogarniającej zmęczone i pokiereszowane ciało. Ponownie spojrzała na Mniszka, gdy już zamilkł.
        - Jest dobrze, dziękuję - odezwała się do uszatego, moment później kiwając mu głową. Ona już zrobiła ze sobą porządek. Na powrót oparła głowę o kamienną ścianę, pogrążając się we własnych myślach i odpoczynku.
Chciałaby mieć pewność, że już po wszystkim. Jako tako doprowadziłaby się do stanu używalności i ruszyła swoją niekończącą się drogą. Nie zliczyła jednak trupów, więc jeszcze nie uznawała sprawy za zamkniętą. Mag wciąż siał niepokój w myślach Hope i nie pozwalał tak łatwo o sobie zapomnieć.
Podniosła z ziemi miecz i zaczęła oglądać klingę wydobytą z pochwy. Zwykła broń dla przeciętnego rębajły, najlepsze co mogła o nim powiedzieć, to, że miał dwie ostre krawędzie i rękojeść. Zacisnęła na niej garść. Dzięki Mniszkowi ręka miała się o wiele lepiej i była względnie sprawna, ustąpiło też zmęczenie. Przynajmniej w razie konieczności będzie mogła trochę pomachać tą namiastką miecza, a lepsze to niż nic. Od oceny oręża oderwały ją popisy magiczne elfika, który właśnie wrócił do groty i znów upodobnił się do dmuchawca.
        - Nie trzeba - odpowiedziała pogodnie, przyglądając się nastroszonemu nieładowi na głowie uszatego. Ubrania i włosy wciąż miała wilgotne, ale nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie, a ciepło jakie dawało małe ognisko w zupełności wystarczało wojowniczce by chronić przed dyskomfortem nocnego chłodu.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Zmęczony Mniszek był bezbronny i bierny jak śpiące dziecko - Indigo mogła zrobić z nim co chciała. On mówiła, by pokazał brzuch, a on coś tam mrucząc sennie pod nosem podciągał tunikę. On prosiła, by podał jej rękę, a on wyciągał przed siebie jedną, a potem drugą. I tak to szło. Elfik miał później oczywiście pamiętać tę partyzancką diagnostykę, ale w tym momencie zdawał się być błogo nieświadomy tego, co się wokół niego działo. Był wyczerpany i zupełnie nieprzyzwyczajony, by ktoś chciał opatrywać jego rany, więc odpoczynek zdawał się być dla niego najlepszym początkiem, by zebrać siły do czarowania, stanowił więc priorytet, a tradycyjne metody stosowane przez wojowniczkę były dla niego nowością. Indigo miała więc szczęście, że strażnik lasu ufał jej tak bardzo, że pozwalał się w tym stanie dotykać i oglądać.
        - Dziękuję… - mruknął, gdy Indigo już skończył i nawet jeśli ona mu odpowiedziała, on już tego nie słyszał, bo natychmiast zasnął jak kamień. Wiedział, że gdyby coś złego miało się zdarzyć w okolicy, zwierzęta go ostrzegą, mógł więc porządnie wypoczywać…

        Później, gdy się obudził i zaczął śpiewać, dostrzegł, że Indigo wyglądała troszkę inaczej niż wcześniej. Zauważył, że miała czyste ubranie, skórę i włosy - musiała skorzystać z jego nieprzytomności i wykąpać się w tym czasie w strumieniu. Wyglądała na bardzo wyczerpaną, bo nawet w ciepłym świetle padającym od ogniska miała bladą twarz. Troszkę wróciły jej kolory po tym, jak wzmocniła się jego czarami, ale do pełnej sprawności była jeszcze daleka droga. Tak naprawdę to, czego oboje teraz potrzebowali to coś, czego nie mogli zdobyć tylko przy pomocy magii: jedzenie. Najpierw jednak strażnik musiał zmyć z siebie krew, która pokrywała praktycznie całe jego ciało.
        Myjąc się w strumieniu Mniszek rozmyślał nad tym co mogliby zjeść by odzyskać siły. Odpowiedź prawie że sama wpadła mu w ręce: ryby. Nie był to co prawda strumień, w którym pływały dorodne łosowie, ale było w nim wiele małych rybek, które po upieczeniu można było jeść w całości jak sardynki nie przejmując się ośćmi. To było dla nich świetne rozwiązanie - tym bardziej, że elfik znał sposób na to, by szybko je nałapać tak, by przy tym nie cierpiały.
        Po kąpieli i wysuszeniu się Mniszek kucnął niedaleko wojowniczki. Nie chciała jego pomocy przy wysuszeniu się, więc się nie narzucał. Miał jednak do niej prośbę.
        - Indigo - zwrócił się do niej. - Dałabyś radę znaleźć taki kamień, na którym moglibyśmy coś usmażyć? Przyniosę jedzenie, pewnie też jesteś głodna…
        Mniszek był przekonany, że ona na pewno potrafiłaby to zrobić, ale pytanie czy miała na to siły. Wyglądało na to, że była w dużo gorszym stanie niż on, więc nie chciał jej forsować. Wrócił jednak nad strumień, by szybko coś złapać, a najwyżej potem pomyśli nad jakimś kamieniem albo chociaż patykiem.
        Już nad wodą Mniszek wszedł po kostki do strumienia, ostrożnie, by nie zmącić wody. Zdjął z siebie tunikę i zawiązał jej rękawy oraz dekolt, tworząc w ten sposób prowizoryczny sak, który jednak sprawdzał mu się wielokrotnie podczas jego życia w lesie. Łowienie w ten sposób opanował do perfekcji. Wolnymi, wypracowanymi ruchami zanurzył ubranie i sprawił, by woda jak najdokładniej je wypełniła, później zaś bardzo pewnymi ruchami - zawsze w górę strumienia - zgarniał pływające wokół jego nóg srebrzyste rybki. Po chwili wyciągał sak z wody i jednym gwałtownym zaśpiewem pozbawiał życia miotającą się w nim zdobycz, po czym wykładał ją na brzeg, by cały proces powtarzać tak długo, aż nie złowił odpowiedniej ilości dla dwóch osób. Ani jednej rybki więcej, bo to byłoby marnotrawstwo, które nie pozwoliłoby mu spać po nocach - nie miał problemu z jedzeniem mięsa, o ile nie zostawiał resztek, bo to stanowiłoby olbrzymi brak szacunku dla zwierzęcia, które poświęciło dla niego życie.

        Gdy Mniszek wrócił w okolice ogniska, przyniósł ze sobą niecałe dwa tuziny małych rybek, niosąc je przed sobą w podwiniętej tunice jak wiejska dziewczyna jabłka w zapasce. Wyłożył je obok trzaskającego ognia.
        - Starczy dla nas dwojga, prawda? - upewnił się. - Widzisz, są tak małe, że nie ma nawet sensu ich skrobać czy patroszyć… Ale jak chcesz to możemy to zrobić - zastrzegł, bo nie wiedział czy wojowniczki jednak to nie obrzydza.
        Posiłek przygotowywali z początku we względnym milczeniu, pracy przy rybkach było jednak niewiele i wkrótce jedyne co im pozostało, to czekać, aż ogień zrobi swoje.
        - Indigo… - odezwał się wtedy elfik. - Wiesz… Nie pomyśl sobie, że jestem niewdzięczny czy coś… Ale tak myślę… Dlaczego mi pomagasz? - zapytał z pewną obawą, czy nie porusza drażliwego tematu. - Ta walka z tamtym szalonym wojownikiem wyglądała strasznie, bardzo się o ciebie martwiłem. Mogłaś tam zginąć, bo stanęłaś w mojej obronie, ale przecież nie musiałaś, prawda? To nie o ciebie im chodziło. A… Pomagasz mi od kiedy tylko się poznaliśmy, chociaż właśnie, ledwo mnie znasz. To jakiś twój kodeks honorowy? Albo o, może wiara? Czy coś innego? - upewnił się ostrożnie, bo tak jak jednocześnie był ciekawy pobudek Indigo, tak chyba jednocześnie trochę bał się poznać prawdę.
        - Bo ty nawet nie jesteś z okolic, bo gdybyś była, to byś znała tutejsze legendy, a nie wiem, czy w twoich rodzinnych stronach też czci się naturę? - dopytał jeszcze, upatrując po trochę w tym powodu, dla którego ona mu pomagała.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Jak zawsze zamiast słownego potwierdzenia, skinęła elfikowi głową i zaczęła zbierać się z ziemi. Mało wybitny oręż przynajmniej też na laskę się nadawał, chociaż i w tym wypadku flamberge go przewyższał chociażby z uwagi na swoją długość. Wstała podpierając się mieczem i ścianą, którą jak zawsze przezornie miała w pobliżu. Potem pozostało tylko wyjść na zewnątrz o poszukać kamienia.
Gdy Mniszek brodził w strumieniu, Indigo przekuśtykała trochę brzegiem, trochę u podnóża zbocza, w którym mieściła się wybrana przez nich grota. Jeden duży kamień wcale nie był taki prosty do znalezienia. Po chwili poszukiwań, Hope znalazła w zamian kilka mniejszych, odpowiednio płaskich by dobrze leżały w ognisku tworząc prowizoryczny ruszt. Zebrała łupki układając je płasko jeden na drugim na swoim przedramieniu, by jedną rękę wciąż mieć wolną dla miecza i tak zawróciła do kryjówki.
Broń towarzyszyła dziewczynie przez cały czas. Z jednej strony przydawała się gdy brunetka potrzebowała podparcia, skrytą w pochwie klingę faktycznie traktując jak laskę. Z drugiej coś jakby nieustannie niepokoiło wojowniczkę, która chociaż wyczerpana, stąpała jakby spodziewała się ataku.
Znalezione kamienie starannie ułożyła pomiędzy płomieniami by już zaczęły się nagrzewać i opadła ciężko pod ścianą. Zrobiła o co elfik poprosił, ale udawać, że mogła mu wiele pomóc nawet nie było co. Przymknęła oczy uspokajając oddech, który przyspieszył nawet przy tak prostej czynności i czekała powrotu chłopaczyny.
Wracającemu rybakowi znów skinęła głową. Nie jadała dużo. Ani nie przywykła, ani nie miewała okazji napychać brzucha. Do właścicieli delikatnych podniebień również nie należała. Jadła co było, chociaż znacznie częściej opierała się na roślinnej diecie z bardzo prostej przyczyny. Rośliny wystarczyło zebrać, a Hope nie zawsze miała siły czy czas na długie łowy. Do tego zostawiały znacznie mniej śladów niż upolowana zwierzyna. Zresztą w tej roli zwykle występowała sama wojowniczka, nieustannie próbując zgubić tropicieli. Małe rybki były więc jak najbardziej w porządku. Na pewno były bardziej sycące niż jakieś korzonki, ale te również by zjadła.
        Zapach pieczonego posiłku powoli zaczął wypełniać jaskinię, gdy Indi jak zwykle siedziała pod ścianą z nieodłącznym mieczem u stóp. Fizycznie spoglądała w ścianę, ale wzrok miała nieobecny, wpatrujący się gdzieś w sobie tylko znanym kierunku. Oczy dziewczyny wydawały się zbudzić dopiero gdy usłyszała swoje imię.
Elfik zrobił się strasznie gadatliwy od czasu gdy się poznali. Poczekała spokojnie aż Mniszek wyleje z siebie przynajmniej część pytań, bo wyglądał jakby miał ich więcej niż płotek w koszuli i dopiero się odezwała. Najchętniej odpowiedziałaby tak albo nie, ale wątpliwości uszatego były znacznie bardziej skomplikowane i wymagały odpowiedzi pełnym zdaniem. To co dla niej było proste i pozbawione większej ideologii czy przemyśleń, wydawało się abstrakcją dla leśnego strażnika, którego ewidentnie gryzły te niewiadome.
        - Odwdzięczam się za twoją pomoc - odpowiedziała jak zwykle bez większych emocji. Nie było w tym nic wyjątkowego, los skrzyżował ich drogi, a wojowniczka mogła służyć pomocą, więc tak czyniła. Inną rzeczą było, że podobne historie zdarzały się wyjątkowo rzadko. Nie mniej Indigo nie widziała w swoim postępowaniu nic niezwykłego. Nic poza niecodziennym zaufaniem wobec drugiej istoty, nie oto jednak pytał złotowłosy.
W pewnym sensie wcale nie różniła się od Jeregirla aż tak bardzo. On wypatrywał wyzwań i kolejnych potyczek. Ona przed nimi nie uciekała. On szukał chwały, ona śmierci. Motywy zupełnie odmienne, ale efekt końcowy wcale nie aż tak bardzo. Nie sposób jednak było milczeć gdy niebieskie oczyska oczekiwały wyjaśnień, prawie, że rozczulająco wędrując od strachu związanego z pojedynkiem a później na siłę poszukując większego sedna w tak prostych działaniach.
        - Ta walka z zewnątrz mogła wyglądać źle, ale tak naprawdę niczym nie różniła się od innych. Zawsze można zginąć i już dawno przestało mnie to przerażać - kontynuowała z chłodnym spokojem, nie wdając się w większe szczegóły związane z lękiem czy jego brakiem. Nawet opłakany stan w jakim przystępowała do potyczki nie był czymś co nie zdarzyło by się wcześniej. Najwyraźniej jednak elf potrzebował sprowadzenia na ziemię, bo gotów był dostrzegać w niej wybawicielkę, czy namaszczonego wojownika.
        - Pomagam ci, bo zwyczajnie mogę. Natura w moich stronach nigdy nie była niczym szczególnym. Mogła być sprzymierzeńcem albo wrogiem, ale nie nigdy nie oddawano jej czci. Nie jestem ani strażniczką lasów jakim jesteś ty, ani obrońcą niewinnych - tłumaczyła raczej oschle, by słowa lepiej dotarły do elfika.
        - Jestem zwykłym wojownikiem, takim samym jak ten szalony mężczyzna, różniła nas jedynie strona barykady i to jak walka się dla nas zakończyła - dopowiedziała celowo nazywając norda słowami użytymi przez chłopaczynę. Powinien zrozumieć, że nie mógł oczekiwać od niej zbyt wiele, a na pewno nie przywiązania. Walka i droga zostały jej przypisane i będą jej towarzyszyły aż i ją przyzwie śmierć. Zamknęła oczy wsłuchując się w odgłosy ogniska, by uniknąć błękitnego spojrzenia. Tak było łatwiej.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Mniszek przy pomocy dwóch małych patyczków sprawnie obracał rybki na kamieniach, czyniąc to tak szybko, by się przy tym nie poparzyć i nie trzymać za długo rąk przy ogniu. Mimo to raz czy dwa razy syknął i odruchowo złapał się poparzonymi palcami za płatek ucha, zaraz jednak spoglądał na Indigo i oświadczał, że nic mu nie jest, po czym wracał do obracania rybek, by te się równo przypiekły. Te jego popisy z dziedziny kuchni polowej stanowiły dobry pretekst do tego by milczeć albo odwlekać odpowiedzi w rozmowie, która się jakoś nie kleiła. Gdy jednak cisza zalegała między nimi na zbyt długo, strażnik lasu zerkał z troską na wojowniczkę - nie chciał jej urazić swoją dociekliwością, ale z drugiej strony strasznie chciałby coś o niej wiedzieć… W końcu przeszli ze sobą przez ten krótki czas więcej, niż niejedna para znająca się kilka lat, a tymczasem prawie nic o sobie nie wiedzieli. Czy Indigo to przeszkadzało - nie wiedział, ale zakładał, że nie, bo przecież gdyby było inaczej pewnie próbowałaby pytać, dociekać, a tymczasem nawet to, że siedziała z elfikiem, który przemieniał się w krwiożerczą rogatą bestię nie sprowokowało jej do zadawania lawiny pytań. Więc to on musiał zacząć ten wieczór zwierzeń.
        Na wieść, że to tylko wdzięczność, Mniszek machnął ręką.
        - Ale nie masz za co - odparł odruchowo. Dla niego to nie było nic wielkiego, bo jako bożek nie takie rzeczy robił. Wystarczyły mu wtedy zwykłe podziękowania, ale ludzie często chcieli się odwdzięczyć bardziej - stąd brała się część ofiar, które mu składano… O właśnie! Mniszkowi przyszło w tym momencie coś do głowy i widać to było po wyrazie jego twarzy, ale wcale nie zmienił tematu tylko schował tę myśl na później i kontynuował.
        - Och… - Trudno było stwierdzić czy elfik był zawiedziony czy zadowolony tym co usłyszał. Na pewno na dłuższą chwilę się zamyślił, trącając zapamiętale rybki swoim patykiem jakby sprawdzał, czy można je już jeść, ale tak naprawdę nie zwracał na nie uwagi. W końcu jednak ocknął się, zabrał patyczek od ognia i znowu spojrzał na wojowniczkę.
        - Ale to wcale nie tak - odezwał się bardzo emocjonalnym tonem. - Ty i on nie jesteście wcale do siebie podobni. No nie bardziej niż ty i ja, bo mamy dwie nogi i dwie ręce i dwoje oczu. Bo on był… No on był szalony, naprawdę. To się czuło, to nawet zwierzęta czuły, choć nie rozumiały jego okrzyków. Taki zaślepiony walką, zupełnie jakby mu serce nie biło. No a tobie bije - dodał tonem trochę jakby wstydził się mówić takie rzeczy, jak nieśmiały chłopak prawiący komplementy niewieście. - No bo mówisz, że pomogłaś mi, bo mogłaś, ale mogłaś też mnie palnąć w łeb i zaprowadzić mnie do nich, bo ja jestem pewny, że on by tak zrobił, gdyby był na twoim miejscu. Bo tak byłoby łatwiej, bo tak by zarobił i wiesz… A ty jesteś dobra i to mnie pomogłaś a nie im. To… chyba sobie sam odpowiedziałem - stropił się na moment.
        - No bo wiesz, powiedziałaś, że różniła was tylko strona barykady, ale to nie jest “tylko”, to jest “aż”. To bardzo ważne dlaczego podnosi się broń. Dlaczego przelewa się krew, bo… życie jest bardzo cenne, każde życie - oświadczył z naciskiem, ale i pewnym smutkiem, bo sam zabijał i czasami nie wiedział czy każda osoba, którą miał na sumieniu, faktycznie zasługiwała na taki los czy też nie… Ale tych wątpliwości miał nigdy nie rozwiać.
        - Dziękuję ci, Indigo - odezwał się jeszcze raz elfik. - Zrobiłaś dla mnie znacznie więcej niż musiałaś… Ale chciałbym cię prosić o jeszcze jedną przysługę - oświadczył trochę zawstydzony. - Bo pewnie uznasz, że to nieroztropne, ale muszę wrócić w tamto miejsce, by przekonać się czy wszyscy nie żyją… Albo kto przeżył. Bo gdy władzę nade mną przejmuje Maorcoille nie jestem w stanie nikogo poznać i nie wiem czy ten mag tam był czy nie… Bo tego wojownika widziałem, ale maga nie. Chcę się przekonać czy to koniec, czy jeszcze będzie mnie ścigał. Ale jeśli nie chcesz albo nie czujesz się na siłach to sam to zrobię, nie martw się - zastrzegł, po czym zaczął zdejmować usmażone rybki na jeden z zimnych kamieni. Podzieli je po równo i jedną porcję podał Indigo. Zgodnie z tym co zapowiedział wcześniej, on zjadał je w całości - w palcach zostawała mu tylko płetwa ogonowa, którą wrzucał do ognia nim sięgnął po następną rybkę. Nagle jednak szeroko otworzył oczy, jakby coś mu się przypomnialo. Szybko przełknął.
        - Indigo, przyszło mi coś do głowy - zmienił nieco temat, wracając do tego, co przypomniało mu się na samym początku ich rozmowy. - No bo wiesz, ludzie składają mi czasami różne ofiary, zostawiają w lesie jedzenie, jakieś drobiazgi. Wiem, że niedaleko stąd jest jedna z takich kapliczek, może akurat będziemy mieli szczęście i coś tam będzie… O, żebyśmy nie szli, zawołam zwierzęta by nam coś przyniosły.
        Elfik zdawał się być bardzo podekscytowany myślą, że mógłby w ten sposób jeszcze chociaż odrobinę im pomóc - to było dla niego bardzo ważne, bo chciał Indigo odwdzięczyć się za wszystko, co zrobiła dla niego i pośrednio również dla tego lasu. Gdyby faktycznie miał wszystkie te moce, które mu przypisywano, pewnie obdarzyłby ją jakimś potężnym błogosławieństwem na drogę albo wyleczył ją ze wszystkich bolączek, które dręczyły jej ciało i duszę… Ale niestety był tylko elfem, który miał pecha wmieszać się w nieprzyjemną przygodę z czarną magią i jego umiejętności były ograniczone.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Cisza była dobra. Wojowniczka nie miałaby nic przeciwko by zjedli w milczeniu i odpoczywali bez zbędnych dyskusji. Elfik jednak wił się jakby usiadł na rozżarzonych węglach. Jakby coś nie dawało mu spokoju. W końcu nie wytrzymał i rozpoczął rozmowę.
        Popatrzyła na Mniszka pobłażliwie i z obojętną wyrozumiałością słuchała protestów chłopaczyny. Nie sądziła, że jej własne słowa wywołają aż taki sprzeciw. W zasadzie liczyła, że w ten sposób zgasi wesołość elfika, który przyjmie rzeczywistość jaką była i odpuści peany na jej cześć. Uszaty obrał zupełnie inną taktykę. Zaczął jej zapamiętale bronić przed własną opinią. Niezupełnie się z nim zgadzała. Może faktycznie nie wszystko gotowa była uczynić, ale zdecydowanie nie była tak krystaliczną osobą jak leśny strażnik chciał wierzyć. Tylko wyjaśnienie wszystkiego uszatemu wydawało się karkołomne. Więcej, Indi miała wrażenie, że wcześniej zabrakłoby jej słów niż Mniszek przyznałby jej rację. Po krótkim namyśle zwyczajnie odpuściła łagodnie patrząc na uszatego. Cóż, Jeregirl i pewnie wielu walczących poparłoby jej zdanie. Istota łagodna i dobra jak elfik patrzyła na wszystko zupełnie inaczej i może lepiej by tak pozostało.
Podobnie spojrzenie na wagę życia mieli raczej odmienne. Było ważne, temu Indigo nigdy nie przeczyła, a w czynach, szczególnie tych wobec zwierząt, uważnie obserwując można było dostrzec… uczciwość, to chyba byłoby najlepsze słowo. Ale uczono ją czegoś odmiennego. To śmierć była ważna i sposób w jaki przychodziła. Tej ideologii wciąż była wierna, a śmierć była jej bliższa niż życie i jego wartość.
        Słysząc kolejne podziękowanie, pokręciła głową. Potem zaczęła uważniej słuchać. Śmieszne rzeczy elfik nazywał przysługą. Powrót do obozu był jak najbardziej rozsądny, wbrew temu co stwierdził Mniszek. Może nie zawsze bezpieczny, ale jak najbardziej logiczny. Każdą sprawę powinno się doprowadzać do końca. Zacieranie śladów i liczenie trupów wchodziły w standardy dobrze wypełnionego zadania. Jeśli Kruszyna nie wyszedłby z tą propozycją, sama poszłaby sprawdzić obozowisko.
        - Chcesz iść teraz czy razem ze świtaniem? - zapytała krótko, zupełnie nie przejmując się powagą Mniszka. Dobrze zrobiłby jej odpoczynek i przynajmniej trochę snu. Ledwo stała na nogach. Zresztą elfikowi też przydałoby się trochę odpoczynku. Lecz jeśli uparłby się by iść od razu, przecież i tak nie puściłaby go samego.
Za posiłek zabrała się z tradycyjnym sobie stoicyzmem. Jadła powoli, podobnie jak elf zostawiając jedynie ogon ryby, nie skupiając się na smaku a na samej czynności niezbędnej do dalszego przeżycia.
        Ponowny głos chłopaczka znów skupił na złotowłosym wzrok dziewczyny. Słuchała, przez chwilę zbierając myśli i porządkując co jej proponowano, a po chwili znów spokojnie pokręciła głową. Niestety radość i entuzjazm uszatego niespecjalnie jej się udzielały.
        - Mi nic więcej nie trzeba - odpowiedziała spokojnie. A przynajmniej nie potrzebowała nic co mogło znajdować się w kapliczce. Dobre miecze nie leżały ot tak przy drodze. Nawet trupowi niespecjalnie można było miecz zabrać. Te porządne dzierżyli prawdziwi wojownicy, i to z nimi powinny pozostawać nawet po ich śmierci. Indigo nie była przesądna, ale pewnych tabu przestrzegała. Nowych sił ani sprawnego ciała też tam raczej nie zostawiano. Zaś jedzenia więcej nie potrzebowała. Nie wymagała wiele, najadła się do syta i teraz potrzebowała tylko chwili oddechu.
Awatar użytkownika
Mniszek
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Strażnik , Mag
Kontakt:

Post autor: Mniszek »

        Indigo milczała jak zawsze. Nawet grymasem nie dawała po sobie poznać co myśli o tym, co mówił o niej Mniszek. Czy chociaż zrobiło jej się miło? Nie by mu o to mu chodziło, bo nie rzucał pustych słów tylko po to by poprawić jej samopoczucie albo co gorsza jej się przypodobać. Wyrażał dokładnie to co myślał i wbrew pozorom zrozumiałby też jej punkt widzenia, gdyby tylko mu go przedstawiła. Według niego to się ze sobą nie kłóciło - cenne życie i cenna śmierć się wzajemnie nie wykluczały, można było mieć i jedno i drugie i oba darzyć szacunkiem. Indigo mogła przywiązywać większą wagę do końca, ale to nie czyniło jej wcale złej.
        Wojowniczka ożywiła się dopiero, gdy leśny strażnik wyraził swoją chęć powrotu do zdemolowanego przez Maorcoille obozu. Wcześniej trwała w takim stuporze i chyba nawet go nie słuchała, a teraz na niego spojrzała, zadała mu pytanie. Mniszek w pierwszej chwili pokręcił głową, co nie stanowiło dobrej odpowiedzi na postawiony przed nim wybór. Zaraz jednak za gestami poszły słowa.
        - Rano - mruknął. - Jesteśmy zmęczeni i jest ciemno. Nie ma co konia narażać, a… no nikt stamtąd nie ucieknie - burknął smętnie, przypominając sobie, że w końcu wszystkich tam pozabijał. - Musimy teraz przede wszystkim zjeść i odpocząć.
        Z tym postanowieniem elfik skupił się na ostatnich rybkach, jakie zostały do zjedzenia. Gdy skończył rzucił swój pomysł z udaniem się pod ołtarzyk, ale to nie spotkało się z aprobatą. Nie przeszkadzało mu to jakoś specjalnie.
        - No dobrze - uznał. - Ale jakbyś zmieniła zdanie to mów.
        Mniszek nie nalegał: to nie było coś, o co warto walczyć. Najedli się rybkami do syta, tym co by znaleźli mogliby sobie jedynie dogodzić, bo faktycznie, mieczy Maorcoille w ofierze nie dostawał, więc wojowniczka nic by nie zyskała.
        - Indigo, poproszę zwierzęta, by nas pilnowały i chodźmy spać - zaproponował elfik, przecierając ze zmęczenia oczy. - Nie wystawiajmy wart, bo widzę, że tobie też powieki już opadają, musisz nabrać sił. Proszę, nie dyskutuj.
        W głosie Mniszka był upór z jednej strony rozkoszny, a z drugiej niezwykle stanowczy - chociaż nie wzbudzał strachu, nie można było z nim dyskutować. Czy był zresztą sens? Nie byli tak zupełnie bezbronni, bo przecież miały ich pilnować zwierzęta - ci, którzy byli winni wdzięczność bożkowi, który bronił ich lasu, więc odwdzięczali mu się chociaż w takich rzadkich przypadkach. Indigo musiała tylko uwierzyć w ich skuteczność… “Tylko” albo “aż”.
        Gdy układali się do snu, Mniszek bez pytania Indigo o zgodę przysunął się i przytulił do niej. Podniósł na nią wzrok, mrugając, bo włosy wpadały mu do oczu.
        - Żeby się wzajemnie grzać - wyjaśnił, jakby wojowniczka miała jakieś opory. - Ale jak ci to przeszkadza to nie musimy - zastrzegł, bo chciał dobrze, ale czasami przypominał sobie, że w cywilizacji takie przytulanie się do dziewczyny podczas snu wielu osobom by się nie spodobało.

        Do rana nikt ani nic ich nie niepokoiło. Dwa, może trzy razy trzeba było wstać by zająć się ogniem, ale poza tym wojowniczka i leśny bożek mogli porządnie zregenerować nadwątlone siły. Rano zaś wstał dzień piękny, pogodny, zapraszający do spacerów i miłego spędzania czasu… Cóż, to na pewno musiało w ich przypadku poczekać, bo ich zadaniem na ten dzień była kontrola obozu, który zdewastowali dzień wcześniej. Najpierw jednak musieli się jeszcze trochę oporządzić.
        Mniszek po przebudzeniu poszedł nad strumień i jeszcze raz wziął się za mycie, by tym razem pozbyć się naprawdę wszystkich śladów krwi. I tym razem efektownie wysuszył się magią wiatru, a potem zniknął nieopodal, by zdobyć coś na śniadanie. Wrócił z naręczem jagód i korzonków, które może nie wyglądały wyśmienicie, ale były zdrowe i sycące, a obojgu zależało głównie na tym. Poza tym Indigo pewnie podobał się sam fakt, że elfik był wyjątkowo małomówny, bardzo skupiony na tym co robił i co ich jeszcze czekało. Ale mimo to nucił sobie pod nosem - tym razem piosenki, nie zaklęcia. Oboje czuli się w miarę dobrze i nie było potrzeby by czarować.
        - Ruszamy? - upewnił się, gdy już zjedli i zasypali krąg po ognisku. Koń jakby wyczuwając ich zamiary, sam podszedł by wziąć jeźdźców na swój grzbiet i ponieść ich tam, gdzie będą chcieli. Czuł ich spokój, więc sam się nie denerwował.

        Przejażdżka po lesie minęła bardzo szybko, znacznie szybciej niż poprzedniego dnia - to chyba kwestia zmęczenia i negatywnych emocji, które ich poprzedniego dnia dręczyły. Dzisiaj było lepiej… Do czasu. Bo nikt nie czerpał przyjemności z chodzenia po polu walki. A na pewno nie lubił tego Mniszek - dla niego było to naprawdę męczące, ale wiedział, że musi to zrobić, by odzyskać spokój i upewnić się, że będzie dobrze. Dlatego gdy byli na miejscu prawie w biegu zeskoczył z konia. Widok nie był przyjemny. Wszędzie leżały ciała, jeszcze nietknięte przez padlinożerców ani rabusiów. Między nimi zaś walały się ich prywatne rzeczy, broń, strzępy namiotów, zniszczone beczki, wszelkie inne przedmioty typowe dla tak dużego obozowiska. Raj dla rabusiów, bo wśród rzeczy zdewastowanych było też wiele przydatnych i nawet cennych… Ale póki co nikt nie odkrył tego miejsca.
        Mniszek nie czekał na to co zrobi Indigo - sam zaczął chodzić zygzakiem po martwym obozowisku szukając trzech konkretnych osób: maga, jego uczennicy i szalonego wojownika. Jeśli musiał, obracał ciało albo chociaż głowę, by upewnić się z kim miał do czynienia. Minę miał nietęgą, ale jakoś sobie z tym radził.
Indigo
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Eravallian
Profesje: Wojownik , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Indigo »

        Poza niezbędnym minimum słów Indigo ograniczała się raczej do kiwania głową albo wręcz jeszcze bardziej lakoniczną formą odpowiedzi (chociaż taka wydawała się nie istnieć), przytakując jedynie przymrużeniem powiek.
Faktycznie z obozu nikt uciec nie mógł. Inną sprawą było, że w każdej chwili ci mający dość szczęścia by przeżyć i nie dość rozumu by to wykorzystać i udać się jak najdalej gdzie tylko poniosą ich oczy, mogli wrócić bogowie wiedzieli w jakich intencjach.
Będąc w formie nawet nie zastanawiałaby się kiedy wracać do obozowiska. Ba, prawdopodobnie wcale by go nie opuściła. Najlepiej byłoby zaczekać w cieniach nocy niczym kostucha na tych wystarczająco nieroztropnych by zechcieli wrócić do obozu czy to po pozostawione rzeczy czy ze zwykłej ciekawości bądź wręcz buty, która odezwałaby się po ustąpieniu lęku. Niestety zdecydowanie nie była w formie. Ranek pasował jej bardziej niż powinien. Pokonywały ją własne słabości, kolejny już raz. Żałosne i godne pogardy. Niestety nie do zwalczenia.
        Ponowny raz skinęła głową, by dać Mniszkowi poczucie, że gdyby tylko coś się zmieniło, natychmiast da elfikowi o tym znać. Potem już tylko zerknęła na uszatego spod rzęs. Zupełnie jakby miała chęci dyskutować o siłach nie wspominając. Nawet nie było opcji by wytrwała na warcie. Optymistką nigdy nie była i nawet nie próbowałaby się łudzić, że mogła wykrzesać z siebie dość sił by jeszcze dzisiaj stróżować. Zwyczajnie by zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy. Dlatego nawet nie próbowała się spierać, ale Kruszyna będąca stanowczą była wyjątkowo zabawnie urocza. Indigo kiwnęła mu głową chociaż wcale nie planowała protestować, a coś na kształt uśmiechu wywołanego całą sytuacją zaplątało się na moment na jej wargi. Zupełnie jakby elfik cały czas uważał, że dla zasady będzie robiła odwrotnie. Przymknęła oczy by nareszcie udać się na spoczynek, ale zaraz ponownie zmuszona była je otworzyć, gdy poczuła chłopaczka przytulającego się do jej ramienia. Łypnęła w dół na blondaska i delikatnie pogłaskała napuszone jak dmuchawiec włosy. Też wymyślił, grzać się. Pewnie działało, nie praktykowała, ale w tej chwili naprawdę było jej wszystko jedno. I tak sypiała na siedząco z mieczem u stóp. Teraz to i nawet na stojąco gotowa była pogrążyć się we śnie. Była tak padnięta, że pewnie nawet jakby nord zaproponował podobne spanie, nie oponowałaby jakoś zapamiętale. Grunt by wreszcie udać się do krainy snów czy koszmarów, zależy gdzie kto wędrował. Zasnęłaby już chwilę temu, ale uszaty do tej pory co i rusz coś sobie uwidział i się odzywał, zmuszając wojowniczkę do otwierania oczu i utrzymywania się w stanie świadomości. Gdy więc się przytulił i wreszcie przestał się wiercić i rozmawiać, brunetka nawet nie wiedziała jak i kiedy odpłynęła.

        Przemęczona i wyczerpana, spała o dziwo bez koszmarów. Powrót do obozu był sprawny i spokojny, a poszedł tym łatwiej, że porządnie wypoczęli. Zupełnie jakby wydarzenia poprzedniego dnia stały się wspomnieniem snu a nie rzeczywistości. Zrujnowana siedziba pełna nieboszczyków przypominała, że wszystko działo się naprawdę.
        Mniszek skoczył sprawdzać pobojowisko jeszcze zanim na dobre zatrzymała konia. Dziewczyna ze stoickim spokojem najpierw uwiązała kobyłkę, potem skierowała się w kierunku namiotów, po drodze przyglądając się ciałom. Dla elfika widocznie nie było to przyjemne zajęcie, Hope z jak zawsze niewzruszoną miną czyniła wszystko metodycznie i obojętnie. Najchętniej spaliłaby całe obozowisko by nie oddawać gotowego miejsca wypadowego ewentualnym grupom rabusiów czy innych kłusowników. Ponadto ogień doskonale zacierał wszelkie ślady minionych wydarzeń, jej obecności i bytności Maorcoille. Na wypalonej ziemi zaś górskie życie tym szybciej odebrałoby wydarty mu bezprawnie fragment leśnego ciała, ostatecznie zabierając pozostałości obozu w zapomnienie.
        Minęła kilka sztywnych już trupów i wpierw udała się do centralnego namiotu. Na stole rozsypanych było mnóstwo notatek, listów i planów, większość zapisana runami, więc chociaż dobry szpiegowski wywiad wymagałby zapoznania się z leżącymi papierami chociaż pobieżnie, Indi jedynie rzuciła okiem po czym uznała, że nie tylko chciała wszystko spalić i powinna tak zrobić, ale że tak uczyni, tylko wcześniej poinformuje Mniszka o swoich zamiarach. Nawet nie brała pod uwagę opcji by zapiski szalonego - dosłownie czy jedynie w przenośni - ale na pewno żądnego krwi czarnoksiężnika pozostawić ewentualnym przyszłym następcom.
W następnych namiotach znalazła głównie zapasy, trochę broni i materiałów na sidła. Z jednego z nich zabrała oliwną lampkę, którą podpaliła znalezionym krzesiwem i zabierając lampion ze sobą wróciła do przeglądu trucheł i odnalezienia Mniszka.
        Po drodze trafiła jeszcze na Jeregirla, który całe szczęście jak przystało grzecznemu nieboszczykowi, pozostał na swoim miejscu. Patrząc na zwłoki zawziętego wojownika zawahała się chwilę, po czym po namyśle nadłożyć drogi i obowiązków. Wojownicy nie powinni mieć powodów by wracać z zaświatów.
Zebrała trochę drewna z ostrokołu i ułożyła płasko na ziemi tworząc coś na kształt prostego paleniska. Sztywne ciało norda sporo potężniejszego od dziewczyny nie było łatwo odwrócić na plecy i wciągnąć je na prosty stos. Równie trudno było ułożyć ręce na piersi wojownika. Ostatecznie musiała przyłożyć wiele siły i pozrywać więzadła stawów, ale nie miało to nic wspólnego z profanacją. Miecz blondyna wbiła aż do połowy, tuż za jego głową. Czy czyny Jeregirla zasługiwały na hołd, rozsądzą bogowie, którym służył. Jego umiejętności na pewno. Teraz, na spokojnie, nie krwawiąc i stojąc na pewnych nogach mogła poświęcić chwilę na odesłanie wojownika w zaświaty tak jak należało uczynić. Normalnie, mimo tradycji, nie wróciłaby tylko po to by dokonać pochówku. Nie należała do sentymentalnych osób, prowadzona okolicznościami odeszłaby z obozu po wypełnieniu obowiązków, nie zawracając sobie myśli czynnościami, których wykonać wcześniej nie mogła bądź nie dała rady. Jednak jako, że los ponownie sprowadził ją do obozu myśliwych, niezależnie od przyczyn powrotu, Indigo zamierzała dopełnić zwyczaju skoro miała ku temu okazję, a potrzeba było jedynie odrobiny dobrych chęci.
Z cichymi słowami “Niech bogowie wojny będą ci przychylni”, wylała odrobinę oliwy i podpaliła stos. Gdy tylko drwa zaczęły coraz raźniej zajmować się ogniem, bez dalszej zwłoki wróciła do przeglądu placu rzezi i odnalezienia Mniszka.
Zablokowany

Wróć do „Maagoth”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości