Nowa AeriaIdź kocie do diabła

Podczas Wielkiej Wojny Aeria została zrównana z ziemią, jedyne co po niej pozostało to sterta gruzów. Zanim Wielka Armia dotarła do miasta Król ewakuował ludność w góry, sam zaś zginą broniąc bram miasta. Po wojnie Aerczycy postanowili odbudować miasto, dziś na jego gruzach powstała Nowa Aeria - piękne, przyjazne, nowe miasto, niesplamione jeszcze żadną wojną.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Nagabywanie dziewczyny spojrzeniem potrafiło być bardziej wymowne niż słowa, a same oczy podobno były zwierciadłem duszy. Co prawda kwestią dyskusyjną było, czy wszystkie stworzenia tę duszę posiadały, niemniej oczy mówiły wiele, nawet mroczne diable ślepia. Samych spojrzeń w stronę kobiety było tyle rodzajów co patrzących mężczyzn, ale bacznie obserwując można było dopatrzeć się kilku schematów odpowiednio później ubarwionych przez podglądacza na własny oryginalny sposób. Tak też znanym był lubieżny wzrok dosmakowany lekko nadmierną fascynacją tudzież subtelnym świrem jak w przypadku tragicznie zmarłego Daniela Whitakera. Nie był niczym nowym zaszklony i nieprzytomny wzrok wygłodzonego psa jaki doskonale prezentował Jarvis Tussald, wlepiając się w nagie plecy Kimiko. Diabeł dzisiejszego wieczoru spoglądał z wyraźnym zadowoleniem z podziwianego widoku. Nie było to spojrzenie wulgarne ani pożądliwe, ale też do określenia go grzecznym odrobinę brakowało, może na przykład zmiany patrzącego.
Oczywiście takie uporczywe wpatrywanie się w złodziejkę nie mogło pozostać bez odzewu. Brunetka przybrała zawadiacką minę i szybko spróbowała sprowadzić sytuację niekoniecznie w pełni dla niej komfortową, do żartu.
Początkowe podziwianie Kimiko nie stanowiło prowokacji, ale jak tylko Kimiko uciekła w drwinę, czart uśmiechnął się kątem ust. Czarne źrenice Bajera powoli popłynęły po ustach dziewczyny w ślad za czubkiem języka, wcale nie spiesząc się z powrotem do szmaragdowych tęczówek.
        - Nie, tym razem po prostu cieszę oczy - odpowiedział mruczącym głosem, nie tracąc nawet odrobiny bezczelności.

        Czart zwykle grywał z własnej chęci, niespecjalnie biorąc sobie do serca prośby. Czasem je realizował, zazwyczaj ignorował, a wszystko zależnie od własnego nastroju. W pytaniu Kimiko było coś szczerego i niewymuszonego jak cała pantera. Zwykła ciekawość, ale nie z rodzaju tej natarczywej, a zwyczajnej, na swój sposób uroczej. Jak więc mógłby odmówić gry.
        Złodziejka usadowiła się wygodnie, pokładając się na ułożonej na oparciu ręce. Czart usiadł frontem do klawiatury gdy kocie oczy podpatrywały odkrywane klawisze.
Nawet zaczął grać. Palce tych samych rąk, które bez wahania odbierały życie w ciemnych uliczkach czy liczyły monety zarobione na cudzych nieszczęściach, teraz delikatnie trąciły połyskliwą biel i czerń, powołując do życia subtelne dźwięki. Dagon ledwie zaczął grać a przestał gwałtownie, z przyczyn, które dopiero miały się wyjaśnić. Cisza jaka zapadła razem z pierwszymi nutami teraz jakby się spotęgowała, by za moment rozgorzeć natarczywymi szeptami, gdy goście wymieniali uwagi, spostrzeżenia i swoje przypuszczenia co do obserwowanych wydarzeń. Dla Laufeya to co działo się przy stolikach nie miało większego znaczenia i stanowiło dynamiczne tło niczym miejscy przechodnie, niezauważalne póki nie wchodziło mu w drogę.
Wstał zwracając się w kierunku Kimiko, która zaskoczona jakby zamarła czekając dokładniejszego wytłumaczenia. Jednak Dagon nie odpowiedział na zadane pytanie inaczej, niż szczerząc się bezczelnie. Z nieznikającym uśmiechem uchwycił dłoń panterołaczki i skłonił dziewczynę do opuszczenia krzesła. Potem wciągnął ją za sobą na pufę, dopiero wtedy odezwał się do brunetki wyjaśniając warunki niepisanej umowy.
        Zdążył znowu dotknąć klawiszy, gdy poczuł pocałunek na policzku. Bies przymrużył ślepia i westchnął ochryple co wyjątkowo udanie przypominało mruczenie, tyle że nie kocie a piekielne. W końcu chociaż drań, wciąż był facetem i czasem pozwalał sobie na słabość do podobnych oznak sympatii, a dziewczynę (udawanie, że było inaczej już dawno mijało się z celem) nie-zwyczajnie lubił.
        Pierwszy utwór był wolny i cichy. Łagodne nuty płynęły przez bar, gdy bies stopniowo przypominał sobie instrument nieużywany od tygodni. Ballada wtopiła się w półmrok baru i nawet ogniki świec zdawały się migotać do granego utworu.
W tym czasie kelner cicho z nienarzucającą się obecnością zabrał puste szkło, jednocześnie przynosząc zarówno dziewczynie jak i diabłu świeże drinki, bez konieczności wołania go za każdym razem. Tych klientów doglądał sam z siebie, bez przypominania.
        Kolejny utwór był znacznie żwawszy, o cięższym brzmieniu i nutach, które jakimś cudem zdawały się równie zadymione jak najciemniejsze zakątki kasyn i mimo szybszego tempa nikt nie nazwałby go wesołym. Budował swoiste napięcie i może nawet smaczek zagrożenia.
        Dagon zaś grał z czystą przyjemnością. Muzyka chcąc nie chcąc zmuszała go do skupienia się na nutach, na chwili obecnej, a nie możliwych skutkach podjętych decyzji, nadchodzących interesach czy podstępach jakie kryły się za każdym rogiem. To był doskonały relaks dla wiecznie knującej głowy, która przez momenty gry, miała wolne.
Przeciwnie więc do wirtuozów, Bajer nie wzruszał się ani nie unosił nad klawiaturą i gdyby nie spokój zastępujący oblicze cwaniaka, można byłoby się pomylić i zarzucić diabłu, że grał bez emocji. Rozluźniony ciągnął utwór, jeszcze nie robiąc przerw na whisky, znów zmieniając tory muzyki, prowadząc ją w delikatniejsze strofy. Obecność siedzącej obok Kimiko nie przeszkadzała piekielnikowi w najmniejszym stopniu, odprężony korzystał z całej potrzebnej mu szerokości klawiatury, skrajnych klawiszy sięgając zza pleców brunetki.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Błąkający się po niej niedbale wzrok Dagona był dziwnie przyjemny, ale łatwiej byłoby go znieść, gdyby byli sami. Nie zawstydzał jej w żadnym stopniu, jednak w przepełnionym barze zastanawiał i ograniczał możliwości reakcji, zwłaszcza gdy nie wiedziała, co siedzi w tej czarciej głowie. Nie była głupia, znała to spojrzenie, ale to wcale nie stanowiło jednoznacznego wyjaśnienia. Ciężko byłoby jej uwierzyć, że Laufey zwyczajnie „podziwia widoki”, zarówno dlatego, że przyzwyczaiła się do celowości większości diablich zachowań, jak również nie zrozumiałaby, co właściwie można w niej aż tak podziwiać, poza ogonem rzecz jasna. Ogon miała najpiękniejszy.
        Przyzwyczajona do tego, że niemal z każdej sytuacji umie wyratować się żartem i odpowiednim odwróceniem uwagi, poległa po raz kolejny, gdy znów zapomniała, że Laufey zwyczajnie jest od niej lepszy w tej grze. Zamiast rozluźnić atmosferę jedynie ją zagęściła, gdy czarcie ślepia opadły niżej, skupiając się na jej ustach. Westchnęła rozbawiona i poddała się, przewracając lekko oczami i śmiejąc się cicho na bezczelne mruczenie. Zielone ślepia wróciły do mężczyzny dopiero po chwili, z nieco odmiennym wyrazem, głębsze i ciemniejsze, niemo odpowiadając na prowokację. Dziewczyna jednak nie ruszyła się z miejsca, układając za to leniwie na krześle, w oczekiwaniu na koncert, dopóki nie uprowadzono jej podstępnie na pufę dla muzyka, po raz kolejny każąc zachodzić w głowę nad pobudkami diabła.
        Uśmiechnęła się jednak na przedstawioną argumentację, a lekkie i zaczepne muśnięcie ustami diablego policzka było chyba jasną aprobatą. Zadowolony pomruk Laufeya wywołał jeszcze szerszy uśmiech dziewczyny, której humor poprawiał się coraz bardziej. Teraz zerkała z nieskrywaną ciekawością na klawisze fortepianu, pierwszy raz mając okazję oglądać je z tak bliska. Śliczne, lśniące elementy aż kusiły, by ich dotknąć, więc Kimiko zaraz splotła dłonie razem, opierając je na udach i grzecznie obserwując grę.
        Gdy popłynęły pierwsze dźwięki, złodziejka rozluźniła się widocznie, przymykając lekko oczy i obserwując czarcie dłonie, płynące spokojnie po klawiaturze instrumentu. Do kociego mruczenia brakowało tylko, by wsparła skroń na ramieniu Dagona i przymknęła oczy, ale nie chciała mu przeszkadzać, więc tylko wodziła oczami za jego palcami, ucząc się nowej melodii. Poza tym siedziała nieruchomo niczym posąg i tylko kocie ucho czasem podrygiwało w odpowiedzi na jakiś dźwięk, a czarny ogon bujał się nieustannie, do rytmu melodii, za pufą na której oboje siedzieli.
        Spokojna melodia przeszła po chwili w żywszy rytm, który wyjątkowo przypadł Kimiko do gustu. Nie ruszała się, by diabłu nie przeszkadzać, więc zaśmiała się cicho, gdy ten objął ją ramieniem, by sięgnąć dalszych klawiszy. Rozbawiona przysunęła się wtedy do jego piersi, by nie zawadzać i cofnęła znów, gdy czarcia ręka wróciła z powrotem na drugą stronę. Co jakiś czas spoglądała na twarz Dagona, z przyjemnością obserwując malujący się na niej spokój, nawet jeśli lubiła te jego czarujące uśmiechy. Teraz wyglądał tak, jak w nielicznych momentach, gdy odpuszczał. To był chyba on, prawdziwy przez te krótkie chwile. Kimiko uśmiechnęła się nieco szerzej, naturalnie opierając dłoń na udzie mężczyzny i słuchając dalej.
        Na otoczenie ledwie zwracała uwagę. Na kelnera, który przyszedł wymienić ich puste szklanki na nowe drinki spojrzała odruchowo, dziękując lekkim uśmiechem. Później tylko większe poruszenia na sali zwracały kocią uwagę, gdy ktoś wchodził lub wychodził. Większość gości bowiem cieszyła się koncertem, a rozmowy ucichły lub ustały w ogóle, gdy ludzie i nieludzie wymieniali uwagi przyciszonym tonem, spoglądając na muzyka i jego towarzyszkę.
        Uwagę Kimiko odwróciło dopiero po chwili coś innego, znajomy zapach i lekkie poruszenie w zasięgu jej wzroku. Zerknęła nad diablim ramieniem w tamtą stronę, prawie otwierając z zaskoczenia usta, gdy zobaczyła Reeda, który wchodził do baru, poprawiając płaszcz. Smokołak szybko zwrócił uwagę na źródło muzyki i dostrzegając siedzącą tam panterołaczkę uśmiechnął się, pozdrawiając ją gestem. Uśmiech, chociaż w założeniu pewnie nieznaczny, przez mimikę ludzkiej formy smokołaka rozlał się niemal na całą jego twarz, dodając jej upiornego wyglądu w migotliwym świetle świec. Zaskoczona obecnością niedawno poznanego sprzedawcy złodziejka tylko uniosła dyskretnie dłoń, machając mu palcami i odprowadzając spojrzeniem do baru, gdzie zmiennokształtny zajął jeden stołek, zamawiając drinka i w oczekiwaniu na niego obracając się w stronę sali. Gadzie oczy połyskiwały w półmroku, gdy Villain obserwował gości lokalu, mężczyznę przy fortepianie i znajomą dziewczynę, która powróciła spojrzeniem i całą swoją uwagą do granej przez Dagona Laufeya melodii oraz do niego samego.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Znajomy półmrok idealnie komponował się z mroczną duszą, wprowadzając w nią względny spokój i harmonię niczym objęcia kochanki. Tak po prawdzie, sam bar bez dodatków w postaci dziewczyn dostarczających rozrywek spragnionym czy pobocznych interesów, które w rzeczywistości aktualnie stanowiły rdzeń egzystencji piekielnika, mógłby być przybytkiem w zupełności satysfakcjonującym czarcie gusta. Oczywiście gdyby nie kilka drobnych “ale”… Na przykład nuda. Bar wiązał się z przebywaniem w jednym miejscu i chociaż namiastką odpowiedzialności. Czegoś bardziej odstręczającego Dagona można było długo ze świecą szukać. Monotonna lokalizacja była ograniczeniem, a czyż nie było już wspomniane, że Bajer nie lubił się ograniczać. Można było zrzucić to na wybujałe ego biesa, a można by zapuścić się nieco głębiej zadając sobie pytanie jak wygląda piekło. Jeśli tam byłeś masz niejakie pojęcie, jeżeli nie, zapewne masz swoje wyobrażenia. Tak czy inaczej miejsce nie uchodzi ani za specjalnie urodziwe, ani wyjątkowo fascynujące, a tym bardziej nie za przyjemne. Dlaczego więc siedzieć do znudzenia w tej samej knajpie jednocześnie mając do dyspozycji tyle niesamowitych miejsc na Łusce…? Nie wydaje się to dość logiczne, chyba że dla typowych domatorów, którym rogaty z pewnością nie był.
Odpowiedzialność z kolei była dość szeroko pojętą formą obowiązków, te zaś są raczej przeciwieństwem zabawy. To co zaś było pewne, Laufey był gdzie właśnie był, dokładnie dla rozrywki, różnie przez rogatego definiowanej i może nie zawsze zrozumiałej dla innych a tym bardziej etycznej, ale jednak w jego pojęciu - zabawy.
Poza znudzeniem, kolejnym wrogiem idei pozostania zwykłym właścicielem baru było nic innego jak zwyczajna i brutalna diabla zachłanność, a cóż by innego. Ile można było zarobić na zwykłej knajpie…? Utarg z miesiąca nieraz osiągał kwoty równe jednemu dobremu biznesikowi, a jeszcze należało zrobić bilans przychodów i rozchodów. Brzmi pewnie banalnie, ale cóż diabły nie bez powodu nie były aniołami i miały taką a nie inną opinię.
Można było jeszcze mnożyć równie mało pochlebne przyczyny, jak przykładowo arogancja. W końcu zwykły barman a mediator, persona do załatwiania trudnych spraw, bo przecież pełnokrwistym i typowym gangsterem nie był, brzmiało zupełnie inaczej. Na czarci umysł nawykły czy może stworzony do ciągłej walki o lepsze miejsce w łańcuchu pokarmowym, znacznie lepiej działała ta druga opcja, podczas gdy pierwsza była zupełnie niesatysfakcjonująca. Tak więc Dagon bar posiadał jak wszystko, głównie dla własnej przyjemności, jedynie w niewielkiej części z rozsądku, by na wszelki wypadek mieć jakiś legalny interes, nie zaś odwrotnie. A dom uciech… to akurat była zwykła fanaberia, bądź co bądź całkiem przyjemna i przydatna.
        Palce chociaż początkowo powoli, przypominały sobie lśniące powierzchnie, bez błędu odnajdując zęby czarno-białego uśmiechu. Od samego początku, chociaż nieco wydawałoby się sztywne dłonie, zupełnie jakby żyły własnym życiem i odruchowo zaczęły nabierać płynności, trącając lustrzane powierzchnie, które przy bliższych oględzinach ujawniały ślady lat. Subtelna melodia popłynęła przez bar, uwodzicielskim prologiem robiąc miejsce na rozegranie się solisty oraz dla właściwszego utworu przyciągając skupioną uwagę publiczności. W wyrazistsze nuty przeszedł bez wyraźnego zakończenia pierwszej piosenki, nadając otoczeniu mroczniejszej atmosfery.
        Laufey nie musiał cały czas wzrokiem pilnować klawiatury. Ruchy wyuczone, kto wie iloma tak naprawdę godzinami ogranymi na podobnych instrumentach, były pewne i co jakiś czas spokojnie mogły być pozostawiane bez nadzoru. Dlatego też piekielnik z ciekawością zerkał na panterę i jej reakcje. Uśmiechnął się półgębkiem, gdy dziewczyna, może nieco zachęcona, ale przylgnęła do niego. Mina piekielnika mogła potwierdzać celowe poprowadzeniu ruchu za plecami zmiennokształtnej jak i zapewniać o nieprzypadkowym doborze nut. Stłumiony, gardłowy rechot tym bardziej nie zaprzeczał. Na dotyk odpowiedział już tylko zadowolonym pomrukiem z boku widząc wesoły uśmiech brunetki. Obserwując z odległości można było wręcz uznać, że czart był łasy na pieszczoty. Kto jednak tak naprawdę byłby gotów by zaryzykować podobne założenia, szczególnie jeśli w cenę wliczyć własne bezpieczeństwo... Ryzykanci najwyraźniej nie byli odpędzani mając niepowtarzalną możliwość sprawdzenia teorii w praktyce, a przynajmniej jakaś część z nich. Kto bowiem twierdził, że kobieta była zmienną nie miał do czynienia z diabłem, którego decyzje zazwyczaj opierały się na chwilowym widzimisię.
        Sala żyła swoim życiem jakby nie istniejąc dla biesa, który dla większości gości wyglądał na w pełni pogrążonego w muzyce. Dagon jednak mimo wyraźnego odprężenia wciąż rejestrował co działo się wokół, jedynie podświadomie filtrując informacje. Szepty bywalców cichnące i nabierające na sile mogły pozostawać niezauważone, mogły też być doskonałą wskazówką o zmianach w otoczeniu. Szczególnie jeśli do kompletu doszło poruszenie Kimiko. Znów jedynie kątem oka zerknął na złodziejkę, bez wzruszenia kontynuując grę. Z bliska widział jej zaskoczone czy może zaciekawione oczy, dostrzegł też drobny ruch ręki.
Utwór właśnie ponownie nabierał łagodnych i kojących nut, wywołując nasilenie szeptów. Bajer zazwyczaj zaczynał i kończył w podobny sposób, do czego zdążył przyzwyczaić słuchaczy. Nikt jednak nigdy nie wiedział czy za chwilę rozpocznie kolejny recital czy pozostanie na tej prędzej przygrywce niż koncercie. Akurat występy jegomościa w garniturze nie kierowały się żadnymi innymi prawami niż występowaniem chociażby krótkiego wstępu i zakończenia. To właśnie wywołało ciche poruszenie jeszcze niezaspokojonej widowni.
        - Znajomy? - zagaił, kończąc melodię i sięgając po szklankę. Cóż, nie zamierzał za długo siedzieć o suchym pysku, nie w tym celu przyszedł do baru.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Tak dobrze się bawiła. Miło spędzała wieczór, przy muzyce, drinku, no i, nie ma co tego ukrywać, fajnym facecie. Gdy Dagon sięgnął za jej plecami domyśliła się, że tak mu jest wygodniej, niż odpychać ją na bok i przeciągać rękę z przodu, zwłaszcza, że sam ją tu posadził. Dopiero, gdy dla ułatwienia przysunęła się do niego, starając zwyczajnie nie zawadzać, skoro sama nakłoniła go do grania, a mężczyzna wyszczerzył się z zadowoleniem, odpowiedział mu rozbawiony pomruk i zaczepna mina dziewczyny, która dopiero rozpoznała właściwy cel manewru. Poza tym udzielała jej się wesołość diabła, a bliskość nie peszyła, więc co tam. Ważne, że jest miło. I że on gra.
        Miękka melodia fortepianu, jakiejkolwiek barwy by nie nabierała, gdy Dagon zmieniał utwory, wciąż przyjemnie rozluźniała spięty umysł, pozwalając się rozprężyć i w niej zatonąć. Przypomniała sobie też, dlaczego wcześniej nie miała tak często okazji słuchać, jak ktoś gra na fortepianie. Wędrowni artyści wozili ze sobą jedynie przenośne instrumenty – gitary, skrzypce, harmonijki czy fujarki – więc trafienie na chociaż najmniejszy koncert, ale przy udziale całego zespołu lub większego instrumentu wymagał przebywania w lokalach. Z tych zaś, co tu dużo mówić, uciekała, gdy się spiła, kogoś okradła lub zwyczajnie skończyły jej się pieniądze. Nie było czasu ani myśli na to, by przyjść posłuchać czyjegoś grania, gdy żyło się z dnia na dzień. Teraz miała pieniądze w banku, względnie własne łóżko, do którego mogła wrócić i nie martwiła się o jutro. Właściwie chwilowo o nic się nie martwiła i chyba to właśnie było tak przyjemnym uczuciem.
        Gdy utwór się zakończył, jeszcze chwilę siedziała w bezruchu, spoglądając na lśniące klawisze, jakby czekała, aż czarcie dłonie znów przesłonią jej na nie widok. Gdy jednak Dagon sięgnął po drinka panterołaczka zorientowała się, że to koniec występu... albo może jedynie przerwa? W każdym razie też sięgnęła po drinka, a zdążywszy się oswoić z nowym miejscem zaprezentowała swoje standardowe zachowanie i obróciła się bokiem do diabła, przekładając nogi przez jego uda. Teraz nie grał, więc nie będzie mu przeszkadzać. Unosząc kieliszek, usłyszała pytanie i na moment zwątpiła, na śmierć zapominając o przybyłym smokołaku, aż nie odnalazła go wzrokiem, szturchnięta diablim pytaniem. O dziwo, mężczyzna właśnie zbliżał się w ich stronę.
        - Tak, to Reed – szepnęła jeszcze, nim wychyliła drinka, odstawiając kieliszek z powrotem na spodek.
        W międzyczasie wolnym krokiem zbliżał się do nich przybyły mężczyzna o wyglądzie niezadbanego elfa oraz nieudaną operacją poszerzenia uśmiechu. Nieudaną o tyle, że wygląda paskudnie, natomiast kąciki ust niemal nieustannie znajdowały się przy samych uszach, nawet gdy uśmiech był tak lekki, że nie odsłaniał zębów. Gadzie oczy utkwione były początkowo tylko w Kimiko, przenosząc się na towarzyszącego jej mężczyznę dopiero, gdy Reed zbliżył się do niskiego podestu, skłaniając lekko. Wtedy jednak znów zwrócił się najpierw do dziewczyny.
        - Kimiko, co za miła niespodzianka. – Uśmiechnął się szerzej, odsłaniając nieco zaostrzone zęby. – Nie mogłem się nie przywitać. Przy okazji może poznać osobę, która wprowadziła tak przyjemny klimat we wnętrzu. – Tu smokołak przeniósł spojrzenie na Laufeya.
        - Witaj Reed. – Panterołaczka uśmiechnęła się, ale jak zawsze w spotkaniach z tajemniczym kramarzem zachowywała dystans, tym razem zwyczajnie nie ruszając się z pufy, a nóg z Dagona. Nie była jednak nieuprzejma, więc wskazała dłonią wolne teraz krzesło. – Usiądź proszę. Dagon, to jest Reed Villain, o którym ci mówiłam – przedstawiła smokołaka, którego oczy błysnęły czujnie. – Dagon Laufey – przedstawiła drugiego z mężczyzn.
        - Bardzo mi miło – odparł zmiennokształtny, siadając i składając płaszcz na oparciu krzesła. – Chociaż ja niestety o panu nie miałem przyjemności nic od Kimiko usłyszeć – dodał, jak zawsze bez mrugnięcia przyglądając się rozmówcy, a odnosząc się pewnie do raczej zażyłej pozycji, w której zastał parę. By jednak jego słowa nie zabrzmiały zbyt poważnie w tak początkowej fazie rozmowy, uśmiechnął się znów do dziewczyny.
        Panterołaczka nie przejęła się specjalnie tą wypowiedzią. Znała Reeda raptem kilka dni i zwyczajnie nie poruszali związanych z Dagonem tematów, nie widziała więc tu uchybienia ze swojej strony. Chociaż pewnie nawet, gdyby istniało takie z punktu widzenia pewnych zasad obycia, złodziejka zwyczajnie nie była ich świadoma. Prawdą było jednak to, że zazwyczaj żadnych swoich znajomych nie posiadała, a mówienia o własnym życiu unikała jak ognia, jak zawsze dla bezpieczeństwa.
        Po chwili podszedł do nich kelner z zamówionym przez smokołaka drinkiem – sherry, oraz wymieniając puste szkła Dagona i Kimiko na pełniejsze. Mimo pełnego profesjonalizmu na moment musiał rozdzielić rozmówców, szybko wykonując swoje obowiązki, po czym oddalił się bezszelestnie, pozostawiając trójkę samym sobie.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Jedynie ostatnia lebiega nie spostrzegłaby zmian w zachowaniu pantery. To nie była ta sama dziewczyna, która spotkała diabła na ulicach Demary. Co jakiś czas w ślepiach błyskała ostrożność, przebijała się doza nieufności, a Kimiko zdawała się co jakiś czas samej sobie przypominać o czujności. Jednocześnie też coraz częściej widać było jak się relaksuje, prawie jakby wbrew własnemu rozsądkowi. Dagon żółtodziobem nie był i bez większych problemów dostrzegał subtelne zmiany w szmaragdowych oczach, czy zmianę mowy ciała, pomijając te bardziej bezpośrednie jak łaszenie się. Nie znał myśli złodziejki, ich mógł się jedynie domyślać, nie raz pomijając próby ich rozpracowania, skupiając się jedynie na efektach. Te zaś zazwyczaj szły bardzo po czarciej myśli. A mimo świadomości, Bajer odpuszczał Kimiko. Nie próbował wykorzystać swojej przewagi nad brunetką, miło spędzając z nią czas jak ona z nim.
        Bies rozparł się wygodniej, gdy pantera przewiesiła nogi przez jego uda, nie mając nic przeciwko podobnemu traktowaniu. Oparł dłoń na kolanie dziewczyny, drugą częstując się whisky.
Alkohol, który sączył, to była najlepsza whisky jaką miał okazję pić i do tej pory nie skosztował w Alaranii lepszej. Z prawie błogim zadowoleniem powitał jej ostry, dymny smak, którego niemalże mu brakowało. Nigdy nie chwalił się źródłem, z którego ją sprowadzał i byle kogo nią nie częstował.
Domyślić się można było, iż pochodziła z jakiejś niewielkiej rodzinnej gorzelni. To jednak jakim sposobem w takie miejsce mógł trafić sam diabeł, nawet bardziej światowy niż piekielny, było tajemnicą. Zresztą, rzadko kiedy ktoś zauważał w bursztynowym alkoholu subtelne różnice i oryginalne niuanse, by zostać poczęstowanym specjalnym trunkiem dając mu szansę do wypytywania o miejsce jego narodzin. Od czasów powstania lokalu, największym smakoszem był sam właściciel. Jeszcze nie znalazł się nikt godzien tak cenionej whisky, tym samym reszta gości częstowana była również pieczołowicie wybranymi alkoholami, ale z pominięciem pewnych unikatów.
        Po łyku alkoholu, zgrabne panterze nogi posłużyły jako podpórka pod rękę ze szklanką, a przynajmniej częściowo. Typowemu potraktowaniu jako mebel sprzeciwiały się palce wolnej ręki, które leniwie głaskały kolano i udo złodziejki. Gest był znacznie bardziej zauważalny niż niewinne podparcie szklanki. Po lokalu przeszedł nieco nasilony szmer szeptów czy to wzbudzonych sytuacją na podwyższeniu, czy nadzieją na dalszą grę, jednak zamiast wyjaśnień czy kontynuacji recitalu, pojawiła się kolejna osoba zmierzająca w stronę fortepianu. Wysłuchał kociego potwierdzenia i prawie razem z dziewczyną wypił kolejny łyk drinka, skosem przyglądając się coraz bliższemu smokołakowi.
        Laufey nie wierzył w zbiegi okoliczności i wątpił by zwykły przypadek sprowadził gada do jego baru, podczas gdy wcześniej Chryzantema zamknięta była dokładnie w tej samej chwili, gdy zamknięty był kram smokołaka. Dagon doszukiwał się podstępów zawsze i wszędzie, więc i w tej chwili sprawa mocno cuchnęła mu jakimś kantem. Tylko jeszcze nie wiedział jakim, a nie chciał szaleć z przypuszczeniami. Zbyt daleko wysunięte wnioski byłyby jak klapki na oczach. Oczekując konkretnego efektu można było przegapić istotne drobiazgi i obudzić się z ręką w nocniku. Co innego plany, te należało snuć na bieżąco, adekwatnie do posiadanych informacji. Te zaś właśnie zbliżały się gadzim krokiem.
        Bies uśmiechnął się skinąwszy głową, na ukłon Reeda nie czyniąc nic poza oszczędnym grzecznościowym gestem, nawet gdy gadzina odezwała się poufale do Kimiko. Również przedstawiony nie witał gościa w sposób inny niż resztę bywalców, ograniczając się do jeszcze jednego skinięcia głową. Kwestię czy i jemu będzie równie miło poznać kramarza pozostawiając do rozstrzygnięcia.
Mina rogatego nie zdradzała co działo się w jego głowie, także gdy Reed spróbował nawiązać rozmowę lub wyciągnąć jakieś informacje. Jedynie arogancja przebijała się w fizjonomii piekielnika, ale jej chyba zwyczajnie nie próbował ukrywać.
        - Pewnie dlatego iż jestem jedynie chwilową zabawką niewartą wspominania - odparł melodyjnym głosem, chociaż bezczelny uśmieszek plączący się w kącie diablich ust nie współgrał z jego słowami, podobnie jak prezencja Lufeya, który niezbyt przekonywał do postrzegania go jako niewinnej ofiary.
Gdy kelner przyniósł świeże drinki, Dagon z zadowoleniem sięgnął po whisky, jednocześnie korzystając z zamętu, znacznie czujniej przyglądając się przybyłemu niż sugerowała by jego postawa. Znał już jedną szuję co pijała sherry. “Pokaż mi swój ulubiony alkohol a powiem ci kim jesteś” - czart zaryzykował by użycie podobnej złotej myśli. Sukinkoty wyczuwał na odległość, a gadzi uśmiech Reeda wcale nie pomagał.
        - Cóż pana sprowadza do tak nudnego miasta, a tym bardziej do tak małego baru? - zagadał, ciemnymi ślepiami wracając do swojej szklanki, jakby pytanie rzucone było jedynie mimochodem.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Zwierzęca część Kimiko może i należała do świata bestii, a sama panterołaczka raczej negatywnie reagowała na porównywanie jej do zwykłego kota, niemniej jednak na głaskanie reagowała, jak każdy pieszczoch. Oczywiście liczyły się tu okoliczności oraz głaskający, ale zazwyczaj jeśli już komuś pozwalała na takie spoufalenie się, raczej nie powinien on dostać pazurami. Do tego dochodziło zadowolone mruczenie, gdy zaczepiano jej uszy lub ogon, wciąż oczywiście pod czujnym spojrzeniem panterołaczki i za jej łaskawym zezwoleniem. W tym konkretnym wypadku oba te elementy spełniały wymagane kryteria i dziewczyna mrużyła z przyjemnością oczy czując czarcią dłoń leniwie sunącą po jej nodze. Nie mruczała jednak, jak zadowolona kotka, chwilowo będąc zwykłą dziewczyną zadowoloną z poświęcanej jej uwagi. I nie dbała wcale o to, że są w barze, bo i nic niewłaściwego nie miało miejsca, zwyczajnie było jej wygodnie, w każdym tego słowa znaczeniu.
        Oswojona z diabłem, zdawała się traktować wszystkie jego zaczepki z przymrużeniem oka, jakby korzystając z tego co ma, póki to trwa. Nie myślała o tym, że być może jest jej zbyt wygodnie i że za bardzo się przywiązuje do jednej osoby i jednego miejsca, sama przed sobą tłumacząc się oczekiwaniem na aukcję i otrzymaniem swojej doli ze sprzedaży obrazu. Bo o to przecież chodziło, od samego początku, wciąż i niezmiennie. To, co działo się w międzyczasie zrzucała na okoliczności, diabli zaczepny charakter i ogólnie nieistotność tego wszystkiego. Jak zabawę. Bo tylko tym to wszystko przecież było, zabawą, niczym więcej. Później może przyjemnym wspomnieniem, jeśli po drodze coś się nie spieprzy i tylko tego należało pilnować, by wciąż było miło. Byle nie za miło… ale do tego nie dopuści. Popełnienie drugi raz tego samego błędu byłoby już głupotą, a za głupią nigdy się nie miała. Czasem niepokoiło ją, gdy dostrzegała różnice, z jaką odnosiła się do innych, a jak w stosunku do Dagona, gdy jakimś trafem sama się na tym przyłapała. Wciąż jednak winę zrzucała na to, że spędzają razem dużo czasu i po prostu się do niego przyzwyczaiła.
        Do Reeda wciąż odnosiła się z charakterystycznym dystansem, który wynikał ze zwykłej, naturalnej ostrożności, jaką każdy rozsądny człowiek przejawiał w stosunku do nowo poznanych osób. Coś ją do zmiennokształtnego ciągnęło wyraźnie, chociaż być może była to jedynie chęć poznania kogoś nowego w mieście, w którym przyjdzie jej spędzić trochę czasu. Albo jego nietypowość gatunkowa, do czego raczej nie wypadało się przyznawać. Albo to, jak dobrze się z nim rozmawiało o zielarstwie, która to zakurzona wiedza powoli odżywała w jej głowie, powoli kusząc do jakiegoś praktycznego zastosowania nauki, nad którą spędziła niegdyś tyle czasu.
        Obecność Villaina w barze była zaskoczeniem, ale nie aż tak wielkim. W drodze stąd do jego kramu widziała raptem jedną karczmę, typowo nastawioną na podróżnych, liczących na posiłek i nocleg. Poza tym niedaleko była Chrysantema, ale był to już elegancki lokal, nie bar. Tych widziała kilka w innych częściach miasta, wciąż jednak fakt, że nowo poznany kramarz postanowił zajrzeć akurat tutaj nie było dla niej czymś podejrzanym.
        Wtrącenie Dagona, jako odpowiedź na niemy zarzut w stronę Kimiko, wywołała pobłażliwe uśmiechy u obojga zmiennokształtnych. Panterołaczka tylko prychnęła rozbawiona, nawet nie poczuwając się do prostowania absurdalnego zarzutu, Reed zaś chyba zwyczajnie w niego nie uwierzył, na co dziewczyna nawet nie zwróciła uwagi. Bo przecież kto by uwierzył? Przez ten żart jednak nie padła żadna odpowiedź wyjaśniająca milczenie dziewczyny i rozmowa potoczyła się dalej, na moment tylko zmącona obecnością kelnera.
        - Dowcipniś – ukradkiem zamruczała Laufeyowi do ucha, sięgając po swój kieliszek i gdy Derek odchodził, była znów wyprostowana na swoim miejscu.
        Nawet jej ucho nie drgnęło, gdy usłyszała o „nudnym mieście”, tak wcześniej przez diabła zachwalanym. Westchnęła tylko w duchu nad tym rogatym łbem, właściwie nawet zadowolona, że tyle razy jest świadkiem tych kłamstw. Dobrze, bardzo dobrze. Chociaż w sumie, że on się tak w ogóle nie przejmuje, że ona go ciągle na łgarstwie przyłapuje? Arogancki czarujący dupek.
        - Ach, wróciłem po długiej podróży, to nudne miasto jest moim rodzimym – odpowiedział smokołak z lekkim przekąsem, ale wyraźnie nie urażony, raczej rozbawiony nietypowo zadanym pytaniem i dość wyraźnie dając do zrozumienia, że posiada zdanie odmienne. Chociaż też mężczyzna wyglądał na wiecznie rozbawionego.
        - Co do baru zaś… słyszałem, że to interesujące miejsce – kontynuował równie niedbale, jak zadane zostało pytanie. – Postanowiłem sam to sprawdzić. Muzyka z pewnością zachęca. – Gestem uznania skinął lekko głową w stronę diabła, jakby w ogóle nie zauważał raczej obojętnego stosunku swojego rozmówcy.
        - Nie spodziewałem się tu ciebie zastać, Kimiko, ale dobrze się złożyło. Słyszałem, że źle się poczułaś, mam nadzieję, że wszystko już w porządku? – zagaił, przenosząc gadzie spojrzenie na Kimiko. – Chciałem zapytać jutro, ale skoro już się widzimy…
        - Wszystko w porządku – odparła niezwłocznie, wciąż uśmiechnięta, równie uprzejmym tonem, jak przez cały przebieg rozmowy.
        Nie miała zamiaru dać po sobie znać, że pytanie wytrąciło ją nieco z równowagi. Było jednak czysto taktyczne, nawet ona to widziała. Chciał, żeby wiedziała, że on wie. I działało. Ku swojej własnej irytacji panterołaczka zachodziła w głowę, zastanawiając się nad źródłem wiedzy smokołaka. Zmiennokształtny zaś wciąż uśmiechał się szeroko znad swojego kieliszka, powoli sącząc sherry. Kimiko wychyliła trzymanego drinka i odstawiła szkło na fortepian, a ogon smagnął powietrze za jej plecami.
        - A jak twoje prace nad tym środkiem znieczulającym? Już nie otumania postronnych? – zapytała z uprzejmym uśmiechem, odbijając piłeczkę i zmuszając teraz mężczyznę do przybierania beztroskiej maski na twarz.
        - Wciąż w toku. Brakuje mi jeszcze kilku składników, ale chyba jestem coraz bliżej właściwej receptury – odparł spokojnie. – Ale nie zanudzajmy twojego towarzysza, na pewno nie interesują go takie rzeczy.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Bezczelna mina biesa napotkała niedowierzające, a może nawet lekko kpiące uśmieszki panterołaczki - wrabianej w zabawę diablimi uczuciami - i smokołaka - w próbę sprzedania mu podobnej blagi. Mimo to diabeł pozostał niewzruszony i poza szelmowskim uśmiechem i błyskiem tlącym się w oczach, nic nie można było zarzucić jego powadze podczas wygłaszania podobnej tezy.
Dagon wyraźnie dobrze się bawił podobnymi insynuacjami i sytuacją, a przy okazji testował tym razem jednak nie panterę, a Villaina.
Moment rozproszenia jaki wprowadził kelner, wykorzystała Kimiko. Czart zaśmiał się cichutko, przechylając głowę w stronę szeptu, wyraźnie mając coś na końcu języka. Nie było jednak czasu by kontynuować droczenie się, gdy mężczyzna precyzyjnie wymienił drinki i zniknął tak samo zgrabnie jak się zjawił. Bies wyprostował się równie niezauważalnie jak powracająca do właściwej pozycji brunetka, by kontynuować rozmowę z nowym znajomym.
        - Czyli łatwiej znieść panu przywary rodzinnej metropolii. Podobne miejsca zwykle traktuje się z sentymentem, przymykając oko na ich niedoskonałości - kontynuował Dagon, ani trochę nie wycofując się ze swojej linii prowadzenia rozmowy. To co innych wpędziłoby w konsternację a może nawet chęć przeproszenia rozmówcy za popełniony nietakt, czart wykorzystywał do kontynuacji własnej gry rozpoznającej przeciwnika. Każde słowo mogło okazać się nieocenioną wskazówką. Miłe słowa Reeda nie spotkały się jednak z wielkim entuzjazmem.
        - Myślę, że pozytywy odnośnie baru były znacznie przesadzone - skomentował piekielnik, nie kwapiąc się z przyjęciem komplementu wobec lokalu. W związku z opinią dotyczącą gry, Dagon wstrzymał się nieco z odpowiedzią biorąc łyk whisky i przyglądając się smokowi znad rantu szklanki.
        - Chociaż miło słyszeć, że to skromne brzdąkanie spotyka się z uznaniem - dodał po chwili, znów zatapiając się w szkle z alkoholem.
        Pominięcia w rozmowie Lufey użył do ponownej obserwacji podejrzanego gada i uzupełniania swoich najwyraźniej niekompletnych informacji. Chociaż pozornie zainteresowany bardziej szklanką, która opróżniała się w boleśnie szybkim tempie, tudzież przechodzącą nieopodal kobietą, Bajer słuchał nad wyraz uważnie.
Ciekawe jakie złe samopoczucie Villain miał na myśli i skąd o nim wiedział, jeżeli najwyraźniej w tym czasie nie zdążył spotkać się z panterą. Raczej wątpliwe by podobne osobiste plotki zyskiwał przyglądając się ulicom z okna swojego kramu, chyba, że Kimiko padła zaraz u jego drzwi. To jednak raczej wykluczało się z powyższych powodów, mianowicie nie widzieli się w tym czasie. To by zaś znaczyło, że gadzina miała w mieście swoich własnych informatorów. W jakim celu i ilu ich było, to były kolejne pytania rodzące się w rogatej głowie, gdy piekielnik knuł na pełnych obrotach, korzystając z wyłączenia z dysputy.
        Kolejną ciekawostką był temat poruszony przez złodziejkę. Czyli nie tylko mieli do czynienia z dość wścibską gadziną o wielkich uszach, ale również i potencjalnym specjalistą od trucizn. Środki znieczulające - niebagatelna dziedzina. Byle zielarz nie ryzykował z podobnymi substancjami, a pospolity truciciel ograniczał się do sprawdzonych środków zamiast eksperymentować, a przez to niepotrzebnie wystawiać się na wszelakie i rozmaite ryzyko. Z każdą chwilą robiło się ciekawiej, a bies stawał się coraz bardziej podejrzliwy.
        - Ależ nie przeszkadzajcie sobie. Ja tu tylko gram, a i tak zupełnie nie rozumiem o czym mówicie, więc, żaden ze mnie kompan do rozmowy - odpowiedział wyjątkowo swobodnie i naturalnie, bez wcześniejszego żartobliwego podszycia.
Jakby na dowód, wypił ostatni łyk whisky, pusta szklanka została porzucona obok kieliszka Kimiko, a palce diabła ponownie spoczęły na klawiszach fortepianu, zupełnie nie przejmując się pozycją dziewczyny.
Ciężkie nuty przywodzące na myśl pogrążone w ciemności doki, powoli wybrzmiały w lokalu uciszając gaworzących gości. Co jakiś czas jeszcze przemknęły szepty upewniające sąsiadów, iż warto było poczekać. Potem bar powoli znów zaczął żyć własnym życiem, lecz nieco bardziej ściszonym i częściowo zasłuchanym.
        Dagon z kolei chociaż skupiał się na grze, powoli zagłębiał się we własne myśli, czego zwykle grając nie czynił. Mina piekielnika sugerowała skupienie na instrumencie, ale brakowało w niej pierwotnego spokoju, a sylwetka nie była rozluźniona jak wcześniej. Dla tych postronnych różnic nie było. Dla bardziej wtajemniczonych, w diable zaszła bliżej nieokreślona zmiana.
Właśnie w tych winnych wszystkiemu myślach, nowo poznany jegomość coraz mniej kojarzył się z niegroźnym kramarzem, a coraz częściej jego osoba prowadziła do dość niepokojących konkluzji. By je potwierdzić, musiał odwiedzić Chrysa i to jak najszybciej. Nie mniej musiał wstrzymać się do odpowiedniej pory. Wszystko miało swój czas i miejsce, a pospieszne działania nigdy nie przynosiły nic dobrego.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Dagon jak zawsze nie przestawał mącić i ewidentnie kusiło go, by nawet na cichy przytyk odpowiedzieć, jednak nie dano mu na to szansy, gdy kelner szybko ich odsłonił, przywracając jednocześnie bieg rozmowy.
        - Możliwe – odparł lekko Villain.
        Smokołak ze spokojem zniósł zarzuty, nie odnosząc się do nich bardziej szczegółowo, być może nie chcąc z grzeczności zaprzeczać, zwyczajnie nie widząc sensu w ciągnięciu niekonstruktywnej dyskusji lub prowadząc własną grę z rozmówcą. Ożywienie w spojrzeniu pojawiło się dopiero po kolejnych słowach diabła i w wydaniu raczej rozbawionym niż zaskoczonym.
        – Interesujące słowa właściciela o własnym przybytku – powiedział spokojnie, ani nie nalegając z komplementami, ani nie wycofując się z poprzednich słów, płynnie odbijając piłeczkę na pole rozmówcy oraz przechodząc do kolejnego tematu. – Jak najbardziej, przyjemna muzyka, podobnie jak towarzystwo – tutaj skinął głową w stronę Kimiko, która pięknie odegrała uprzejmy uśmiech – zawsze zachęcają do zagrzania gdzieś miejsca.
        Późniejsze słowne przepychanki z Kimiko również nie wydawały się zbić z pantałyku ani gada ani panterę, która zwyczajnie po raz kolejny przełączyła się na tryb aktorski, wdzięcznie prowadząc rozmowę i tolerując obecność Villaina. Już jej się jednak nie podobało tak bardzo to niespodziewane spotkanie, które coraz mniej przypominało faktyczny zbieg okoliczności, a bardziej przemyślane działanie. Albo może za dużo z Dagonem przebywa i zaczyna mieć paranoję? Jakkolwiek jednak nie przedstawiała się prawda, swoje wątpliwości panterołaczka skrywała pod zgrabną grą aktorską i słodkim uśmiechem podczas pozornie beztroskich rozmów.
        Kolejna deklaracja Dagona, jakoby nie miał pojęcia o czym rozmawiają, również spotkała się z uprzejmym spojrzeniem dziewczyny, chociaż akurat diabeł mógł rozpoznać tę niewinną minkę z ich pobytu w Demarze, gdy takową Kimiko prezentowała tamtejszej śmietance towarzyskiej. Możliwe, by zaawansowane dzieło dotyczące zielarstwa w jego biblioteczce znalazło się tam przypadkiem i Laufey faktycznie nie miał wielkiej wiedzy na ten temat. Możliwe, oczywiście. Jednak zwyczajnie mało prawdopodobne. Skurczybyk na pewno znał się na wszystkim, na czym chciał i nic nie działo się u niego przypadkiem.
        Muzyka wznowiła swoje brzmienie cicho i nienachalnie, jednak Kimiko nie chciała kontynuować rozmowy nad rękami Dagona i chyba zostało to dostrzeżone, bo smokołak dopił swojego drinka i odstawił kieliszek obok pozostałych.
        - Nie będę przeszkadzał – stwierdził konkretnie i ukłonił się krótko. – Miło było poznać. Do zobaczenia jutro, Kimiko – pożegnał się kolejno z diabłem i panterołaczką, po czym zszedł z podwyższenia, nawet nie dając dziewczynie szansy na przytaknięcie lub sprostowanie tak postawionej sprawy kolejnego spotkania. O dziwo też zmiennokształtny nie wrócił do baru, ale zarzucił na siebie płaszcz i odprowadzany wzrokiem panterołaczki opuścił bar, jakby załatwił już wszystko, co chciał.

        - Ruena za twoje myśli – szepnęła żartobliwie, delikatnie opierając brodę na ramieniu diabła i zerkając na niego czujnie.
        Niezmiennie płynna melodia ani beznamiętna maska na jego twarzy nie ukryły przed dziewczyną zmiany nastroju mężczyzny, który wcześniej tak rozluźnił się podczas gry. Bar wyludniał się powoli, rozprowadzając grupki zarówno w stronę wyjścia, gdy lekko zataczający się goście wracali do swoich domów, jak również w przeciwną stronę, gdzie równie chwiejnym krokiem znikali za kotarą, prowadzeni przez znajome już Kimiko dziewczęta. Na sali pozostało zaledwie kilku niedobitków, niezdolnych do samodzielnego wyprowadzenia się z lokalu lub zwyczajnie wciąż cieszących się muzyką graną przez Laufeya.
        Panterołaczka wciąż nie zmieniła pozycji, gdy już się wygodnie rozsiadła, a skoro Dagonowi nie przeszkadzały jej nogi przerzucone przez jego uda, sama nie zamierzała się ruszać. Na bieżąco uzupełniane drinki znikały jednak w regularnych odstępach czasu i niedługo tylko leniwie półprzymknięte ślepia dziewczyny śledziły ostatnich maruderów znad ramienia Laufeya. Włącznie z pewną kobietą, która wcześniej zaczepiona diablim spojrzeniem, kręciła się teraz bez celu przy podwyższeniu, już któryś raz próbując złapać kolejne spojrzenie mężczyzny. Zamiast tego została tylko upolowana zielonymi kocimi ślepiami i nimi śledzona, co w połączeniu z odsłaniającym kły, drapieżnym uśmiechem czarnowłosej dziewczyny i bujającym się za nią aktywniej czarnym ogonem przyspieszyło ostatecznie odwrót nieznajomej. Kimiko zaś z pomrukiem zadowolenia wsparła znów brodę na ramieniu Bajera, dochodząc do wniosku, że niepochlebne zmiennokształtnym opinie, że są zbyt dzicy, by się kontrolować i bliżej im do bestii niż ludzi, mogą się czasem przydać. Ogon zaś opadł spokojnie wzdłuż pufy.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Czart nie trafił na laika i smok nie pozostawał mu dłużny w podchodach czy półsłówkach. Bies uśmiechnął się kątem ust, nie mówiąc ani słowa więcej, nie wypuszczając na twarz ani myśli ani uczuć. Szelma kroczący wśród szarej strefy i niedopowiedzeń, był na swoim miejscu w pełnej krasie i z nie niknącą bezczelnością. Głowa też pracowała w tym czasie, jak zawsze gdy piekielnik snuł kolejne plany. Otóż smokołak wiedział kto był właścicielem baru i jak go poznać, czyli był zorientowany bardziej niż powinien zwykły przybyły po latach. Dagon nic mu nie ułatwiał i nie dodawał kolejnych informacji, dyskusję zakończywszy właśnie uśmieszkiem, który pozostał na twarzy jeszcze przez jakiś czas.
W zwykłej sytuacji nie przejąłby się deklaracją o zagrzewaniu miejsca, w tym momencie jednak była ona kolejną szpilka wbitą w diabli bok. Nie zapowiadało się, by Villain został wpisany na listę neutralnych znajomości diabła. Nawet gdyby zamierzał robić z rogatym interesy, zapewne zostałby potraktowany z podwójna ostrożnością. Więcej, Laufey miał nieodparte wrażenie, że każde słowo jakie Red wypowiedział było zamierzone, a więc było cichym ostrzeżeniem, upomnieniem, zapowiedzią… czart wiedział (a w zasadzie problem w tym, że nie wiedział), czym. Byłoby łatwiej zadecydować czy już mu urwać łeb, czy się jeszcze wstrzymać, a jeśli tak, to jak i kiedy to wszystko uczynić.
Tak czy inaczej smok zdawał się wiedzieć więcej niż powinien i diabeł nie chciał dodać choćby najmniejszej, kolejnej informacji, spłynął więc z tematu ziół na znacznie mniej istotny - grę. Jako że jednak rozmowa w tym momencie dziwnie przestała się kleić, a Kimiko nie wyglądała jakby chciała ją podtrzymywać, Villain pożegnał się i ulotnił.
Pytanie: to dobrze czy źle. Gdy tutaj siedział, chociaż tyle, że Laufey miał go na oku. Teraz gad poszedł w miasto, jego miasto, knuć do woli, a diabeł wciąż nie wiedział co się szykowało.

        Brzdąkał myśląc o tym wszystkim po kolei i na przemian, ale chociaż przeżuwał temat od nowa, od tyłu i na każdy możliwy sposób, nie dowiadywał się niczego nowego. Wybudziło go dopiero pytanie dziewczyny. Zerknął na opartą kotkę kątem oka, spod półprzymkniętych powiek i uśmiechnął się do dziewczyny.
        - Tak tanio wyceniasz moje myśli? - zapytał ochryple, przyciszonym tonem. - Czy może znów wypominasz mi brak wypłaty, sugerując, że na więcej cię nie stać? - kontynuował żart, obracając utarte powiedzenie w dosłowne pytanie.
        Grał cicho, prawie leniwie, robiąc jedynie tło, a z uwagi na zaawansowaną porę, ludzi stopniowo ubywało. Chociaż jednak muzyka była powolna, nikt nie uznałby jej za relaksującą czy usypiającą. Brzmienie było ciężkie, może niezupełnie grobowe czy pogrzebowe, ale zdawało się osiadać w duszy, niepokojąc i zasnuwając ją swoim lepkim mrokiem, chociaż przecież była to zwykła muzyka, do tego wcale nie skomplikowana i do wirtuozerii jak biesowi do wirtuoza, było jej daleko.
        Głębokie nuty roznosiły się po sali, przeciwnie do pełnoprawnych koncertów, nie kryjąc dźwięków baru. Nie zamaskowały też cichego stukotu obcasów kręcących się w pobliżu. W czarnym lśniącym lakierze co jakiś czas mignęło odbicie chabrowego atłasu. Jakiś czas temu Dagon zerknął na kobietę głównie w formie dywersji, nie w szczerym zainteresowaniu. Była urodziwa, ale nie przyciągała oczu jakoś szczególnie. Pomijając detal, że w diablich gustach znajdowały się w zasadzie wszystkie kobiety, to wbrew pozorom miał on też swoje upodobania. Ta była śliczna, ale nic poza tym w niej nie urzekało. Przydała się do pozorów dla smoka, ale najwyraźniej to wystarczyło, by zrobić jej nadzieje.
Nie zwracał na zainteresowaną większej uwagi, nie miał dzisiaj nastroju na zabawy, ale poczuł jak panterołaczka poruszyła się na jego ramieniu, spostrzegł czarny ogon smagający powietrze i usłyszał przyspieszone oddalanie się trzewików. To wystarczyło by wywołać bezczelny uśmiech piekielnika. Usatysfakcjonowany pomruk kota wracającego na jego ramię tylko go poszerzyło. Wstawienie dziewczyny łatwo było rozpoznać po większym rozluźnieniu i swobodzie zachowania.
        Klientów ubywało, a ci którzy się zasiedzieli zostali taktownie wyproszeni przez kelnera, który chciał zakończyć pracę o planowej porze. Mężczyzna wstępnie doprowadził bar do porządku, ale widząc, że szef się nigdzie nie wybiera, na tym poprzestał. Nie było sensu plątać mu się pod nogami czekając aż będzie mógł uporządkować przybytek do końca. Może szef spać nie musiał, ale jemu sen się przydawał. Pożegnał się bezgłośnie, krótkim nawiązaniem kontaktu wzrokowego i skinięciem głowy, po czym zniknął pozostawiając bar grającemu diabłu i zasłuchanej panterze.
Przez mgnienie na diablich ustach zaplątał się psotny uśmieszek i smoliste nuty przepłyneły w standardowe metrum trzy czwarte.
        - Walca już znasz - odezwał się mrucząco. - Jego krokami zatańczysz prawie wszystko, dostosowując tempo możesz się bujać do większości melodii. Grunt by wyczuć bazowy rytm - tłumaczył czart, a fragmenty piosenki płynnie przeszły z jednej w następną, pokazując możliwości prostego tańca.
        - To zaś jest menuet - zagrał najpierw główny rytm tańca, po czym dopiero wplótł go w melodię, najpierw jedną, potem inną. Zakończył utwór prawie nagle, podobnie jak wcześniej ewoluował on z walca.
        - Wyobraź sobie melodię - odezwał się do pantery podrywając ją z siedziska, skoro była pod ręką, a w zasadzie częściowo na jego nogach, i dosłownie wstał razem z nią. Dziewczyna wróciła na ziemię z krótkim obrotem wymuszonym przez diabła, który ustawił ją w ten sposób naprzeciw siebie.
        - Robisz to co ja, tylko po przekątnej. - Uśmiechnął się wesoło, unosząc prawą dłoń. Poczekał aż Kimiko postąpi podobnie i skrzyżował z nią nadgarstek.
        - A teraz ni obrót ni obejście. Pamiętasz, tak jak mówiłem, to pojedynek, nie chcesz stracić przeciwnika z oczu - wyjaśniał wolnym krokiem obracając się twarzą w twarz ze złodziejką.
        - Puszczamy, krok w tył i niby mostek z rąk, potem ukłon - tłumaczył każdy krok na bieżąco, demonstrując i czekając aż brunetka wykona kolejną figurę, prowadząc kotkę przez dworski taniec. Dziewczyna była zwinna i sprytna, więc kroki dystyngowanego tańca nie były dla niej zbyt wymagające.
        - Jedyna trudność to nie poplątać się z innymi parami - Dagon dalej opowiadał, gdy przeszli do chodzonej części.
        - Szlachetki uznają menueta za odpowiednio dystyngowany taniec i męczą go na wielu dworach. Skoro więc chcesz bywać w towarzystwie, wypada go znać i umieć. Nudziarze uwielbiają katować się nawzajem wydreptywaniem kolejnych pozorów - wymruczał gdy znów skrzyżowali nadgarstki.
        - Wolą się nudzić zamiast wywołać emocje i wzburzyć krew. - Przesunął dłoń łapiąc Kimiko za nadgarstek i przyciągnął ją do siebie. Poprowadził dziewczynę w kilka prostych kroków walca, ale trzymał ją zupełnie nieprzepisowo, stanowczo zbyt blisko siebie.
        - Całkowite marnotrawstwo muzyki - wychrypiał skłaniając dziewczynę do wykonania kolejnego walco-podobnego kroku, z zupełnym pogwałceniem przestrzeni standardowo oddzielającej tancerzy.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Wyszczerzyła się i zaśmiała cicho, gdy Bajer podłapał jej pytanie, jak zwykle na nie nie odpowiadając tylko obracając na wszystkie strony i dźgając ją konsekwencjami. Przyzwyczaiła się już do tego w takim stopniu, że podświadomie chyba nawet nie oczekiwała odpowiedzi, tylko zwyczajnie go zaczepiała, zwracając na siebie uwagę.
        - No nie wiem co ci się tam kołacze pod czaszką więc nie wiem też, ile to warte – zamruczała niewinnym głosem, na moment próbując opanować uśmiech. Wypita tego wieczoru tequila wcale jej w tym nie pomagała.
        - Na wypłatę czekam przecież grzecznie, jakbyś nie zauważył. Chyba, że tak często miewasz w mieszkaniu lokatorów, że cię moja obecność nie dziwi? – dodała jeszcze cicho. Drażnienie diabła chyba weszło jej w nawyk.
        Mówiła przyciszonym tonem, niemal ledwie szeptając, by nie burzyć melodii, i zerkając na zmianę na diablą szyję i uciekające spod palców mężczyzny klawisze. Okazjonalnie toczyła spojrzeniem po barze, kontrolując ruch lub przyłapując czyjeś spojrzenie. Ludzi jednak niezmiennie ubywało, a po niepysznym odwrocie blondynki w niebieskiej sukni zostali z Dagonem praktycznie sami, nie licząc subtelnej obecności porządkującego już bar Dereka. Kimiko obserwowała go chwilę, gdy wycierał ostatnie szklanki, a później pożegnał się ze swoim szefem oszczędnym skinieniem. Odprowadzała spojrzeniem plecy mężczyzny, gdy melodia nagle zmieniła brzmienie.
        Panterołaczka postawiła uszka na sztorc i wyprostowała się nieco, spoglądając na Laufeya, gdy rozpoznała melodię. Słowa czarta tylko upewniły ją w domysłach i uniosła brwi, odruchowo potakując skinieniem. W milczeniu przechyliła głowę, obserwując klawisze fortepianu, gdy takt walca plątał się w różnych melodiach, a ona to wyłapywała, umiejąc już rozpoznać taniec po samej muzyce. Kolejny rytm był już inny i czarnowłosa głowa przechyliła się na drugą stronę, gdy pantera zapoznawała się z kolejną melodią.
        - Co? – rzuciła, nie spodziewając się urwania tonu i pisnęła ze śmiechem, poderwana nagle z siedziska. Odruchowo złapała Dagona za szyję, zaraz spoglądając na niego tak karcąco, jak tylko mogła (w tym stanie), jednak całkiem udanie pozorując oburzenie.
        – Teraz? Tutaj? Myślałam, że chociaż do pokoju mnie zabierzesz… – prychała, nim w końcu parsknęła śmiechem, stając na własnych nogach na deskach lokalu i odwracając się rozbawiona w stronę mężczyzny.
        Wciąż chichocząc odrzuciła włosy na plecy i wyprostowała się, posłusznie przybierając pozę lustrzaną do swojego partnera, i starając się nabrać nieco powagi, chociaż psotny uśmiech wciąż plątał się po jej ustach, gdy krzyżowała z mężczyzną nadgarstki. Co za dziwaczna rzecz, też wymyślili... Porównanie do pojedynku było dla niej już bardziej zrozumiałe (chociaż podświadomie w głowie przetłumaczyła to sobie na „polowanie”) i spojrzenie zielonych kocich ślepi utkwiło na stałe w czarnych oczach diabła, gdy Kimiko obchodziła go powoli, słuchając uważnie rad. Jej kroki nie były pewne, ale płynne i wykonywane z opóźnieniem tak minimalnym, że ktoś nieświadomy mógłby nawet nie zauważyć, że dziewczyna tańczy coś takiego pierwszy raz w życiu i to w dodatku lekko zawiana. Losowi dziękować, że metabolizm drapieżnika wpływał również na jej spożycie alkoholu.
        - Dziwne to – komentowała tylko cicho, nie pyskując za bardzo, by się Bajerowi lekcja nie odwidziała. Zamiast tego grzecznie robiła dziwne mostki i ukłony, chociaż chichotała pod nosem dygając po damsku w skórzanych spodniach.
        - No właśnie! Dobrze, że to facet prowadzi, będzie na niego, jak wpadniemy na krzesło – śmiała się cicho, ale zaraz znów ucichła, skupiając się na krokach, ale posłusznie nie spuszczając z Dagona oczu. Kącik ust drgał jej lekko, gdy czart narzekał na „nudziarzy” i „szlachtę”, ale udało jej się ugryźć w język. Później jednak prawie go sobie odgryzła, gdy Laufey zamiast ponownie skrzyżować nadgarstek złapał ją za niego i przyciągnął do siebie.
        Zdążyła właściwie tylko westchnąć zaskoczona, ale nawet się nie potknęła, nie miała na to szans. Dłoń tylko przesunęła się lekko, po chwili zapadając w czarciej garści, a złodziejka szybko dopasowała się do nowego rytmu. I wcale nie dlatego, że była obojętna na ochrypły głos nad uchem – akurat ten skutecznie rozpraszał jej myśli, przymykając kocie ślepia. Ponadto Dagon zupełnie pominął jakąkolwiek przestrzeń, o której nawet ona wiedziała, że powinna istnieć między partnerami w tańcu, przylegając do niej i sprawiając że ocierali się o siebie przy każdym ruchu. Przez to jednak z każdym krokiem zwyczajnie przesuwał nogi złodziejki, a trzymając ją blisko siebie, ciągnął za sobą, gdy się cofał. Przez rozkojarzony umysł przebiegła jakaś zagubiona myśl, że w sumie to też jest metoda na tych, którzy nie znają właściwych dla tańca kroków, ale po chwili i ona gdzieś się posiała. Została tylko przyjemnie pachnąca marynarka, silne dłonie i wzburzona krew.
        - No nie wiem – zamruczała jednak, kątem oka zerkając z dołu na twarz Dagona. – Gdyby wszyscy tak walca tańczyli to te przyjęcia chyba kończyłyby się wyjątkowo szybko, w jedną lub drugą stronę.
        "Bo na przykład taki Jarvis nie dostałby po łapach tylko by je stracił" – zaśmiała się już do siebie w myślach.
        - Ach, no i wiesz… My nie mamy muzyki – przypomniała, znów musząc zadzierać głowę, by spojrzeć na czarta. Wysoki diabeł. – No ale dobrze, skoro tak mówisz, to tak mam tańczyć, tak? – zapytała niewinnie, otulając ramię diabła dłonią i chowając w garści już drugą jego spinkę do mankietów. Dopiero wtedy znów zerknęła w górę, a psotne oczy złowiły pojawiające się na głowie mężczyzny rogi.


        Reed wrócił do siebie, wchodząc w głąb kramu, podczas gdy drzwi zamknęły się za nim same. Przemierzył połowę drogi w stronę lady, za którą kryło się przejście na zaplecze i część mieszkalną (między innymi), gdy nagle zatrzymał się i znieruchomiał. Nie minęło jednak uderzenie serca nim westchnął, ściągając płaszcz. O ziemię uderzył smoczy ogon, a po gadzich ślepiach przemknęła błona, gdy Villain przenosił wzrok w ciemności.
        - Nie lubię, gdy się zakradasz. Nogi z mojego stołu.
        - I co, są tu?
        - Aswad. Nogi ze stołu.
        - Dobra, rany…
        Panterołak westchnął i z głuchym uderzeniem zrzucił buty ze stolika, garbiąc się przy nim i opierając na łokciach.
        - No i?
        - Są. Powątpiewam jednak w sukces naszej współpracy. Jak mogłeś nie wiedzieć przeciwko komu stajesz? Aura Laufeya jest jak syrena alarmowa.
        - Meh, nigdy nie byłem w tym dobry. – Brunet machnął ręką, a smokołak ostentacyjnie przewrócił oczami. – Jakbym miał wiać przed każdym od kogo grozą powieje to niewiele bym osiągnął. Poza tym i tak prawie mi się udało. – Kocur na powrót rozwalił się w fotelu, obracając lekko głowę i węsząc przy zagłówku. – Pachnie nią.
        - Tam siada.
        - Uhm. Po co ci ona właściwie? Krew możesz dostać ode mnie, dam ci rabat.
        Seth wyszczerzył kły w uśmiechu, który niewiele miał wspólnego z radosnym grymasem. Reed za to westchnął po raz kolejny, wyraźnie tracąc cierpliwość i próbując zachować jej resztki, potarł palcami nasadę nosa. W tym samym momencie uśmiech zniknął z twarzy panterołaka, a źrenice rozszerzyły się jeszcze bardziej, podobnie jak usta zmiennokształtnego, gdy ten z trudem łapał oddech. Odruchowo sięgał w stronę gardła, jak zawsze bezsensownie, jednak nikt nie może się od tego powstrzymać, gdy umysł podejmuje każde możliwe działanie, jakkolwiek nie byłoby absurdalne, by odzyskać utracony drogocenny tlen. Wbrew własnej woli mężczyzna podniósł się z fotela, unosząc coraz wyżej, jakby niewidzialna lina opleciona wokół jego szyi ciągnęła go w górę, aż nie balansował na samych czubkach palców. Smokołak podszedł do niego wolnym krokiem, ciągnąc za sobą ogon, po czym splatając ręce za plecami spojrzał na duszącego się panterołaka.
        - Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, Aswad, bo odnoszę wrażenie, że zaszło małe nieporozumienie. A ja nie lubię nieporozumień – syczał powoli, zupełnie się nie spiesząc i beznamiętnie spoglądając w nabiegające krwią kocie oczy. – Nie wiem z kim pracowałeś wcześniej, ale ja nie lubię bezczelności. To ty przyszedłeś do mnie z podkulonym ogonem i zleceniem na karku. Potrzebujesz mnie bardziej, niż ja ciebie, a nawet jeśli będę coś od ciebie chciał, to sobie to wezmę, skoro i tak masz u mnie dług. Bo żyjesz, prawda? Byłbyś cudownym prezentem pojednawczym dla tego całego Bajera, jak go zwą – prychnął. – Ale widzisz, wątpię by udało nam się prowadzić interesy, więc i ty jesteś mi raczej zbędny. Tak więc, skoro jednak już się napatoczyłeś, to ja pomagam tobie, a ty mnie nie drażnisz i wypełniasz polecenia, rozumiemy się? – zapytał, spoglądając na panterołaka na tyle długo, by ten z trudem skinął głową. Dopiero wtedy smokołak uśmiechnął się szerzej i odwrócił plecami, a panterołak upadł na ziemię, opierając się na rękach i dławiąc gwałtownym kaszlem.
        Kusiło go, by się przemienić i rozszarpać gada na strzępy, ale ten w jednym miał rację. Jeśli ktoś by tu kogoś zostawił w kawałkach to raczej Reed jego. Panterołak pracował już dla różnych istot i równie wiele sam zatrudniał. Przeżył tak długo jednak nie ze względu na własną siłę czy zdolności, ale spryt i inteligencję, zwyczajnie umiejąc odpowiednio wykorzystać różnorodne sytuacje, które napotykał na swojej drodze i nigdy jeszcze łapa mu się nie powinęła. Więc chociaż aktualnie jego pozycja była dość mocno zagrożona, a on sam zdecydowanie nie w przewadze, wciąż miał zamiar wyjść z tego obronną łapą, jak zawsze.
        - A, i Seth? – Villain zatrzymał się w progu, z pełnym wyższości spokojem, czekając na poświęcenie mu należytej uwagi. Panterołak zgrzytnął zębami.
        - Tak?
        - Dziewczynie nie ma spaść włos z głowy. Nie interesuje mnie, że się regeneruje. Póki nie polecę inaczej, nie rób jej krzywdy.
        - Wiesz, że ona mnie tu jutro wyczuje?
        - Tak, wasza konfrontacja jest nieunikniona. Właśnie dlatego to mówię, żebyś póki co nie psuł mi szyków, jasne?
        - Jak słońce – warknął panterołak, łypiąc krzywo na szeroki uśmiech zleceniodawcy.
        - Doskonale.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Diabeł lubił bawić się z Kimiko - z nią a nie nią, jak kiedyś zarzuciła mu dziewczyna. Droczył się, drażnił złodziejkę, testował jej odporność, a to wszystko wykorzystując swoją przewagę, ale wciąż czynił to w stosunkowo niegroźny sposób. Podobnie nie uczył brunetki tanecznych kroków dla własnej korzyści, która jeśli nie materialna, była dość prosta do wydedukowania. W tym przypadku czerpał jakąś formę przyjemności z samej lekcji, i w tym wypadku taniec nie był jedynie środkiem do celu, a właśnie źródłem zabawy.
        Zupełnie nie planując, Dagon naprawdę polubił spędzanie czasu ze złodziejką. Co prawda oczekiwanie głębszego przywiązania ze strony piekielnika było wciąż naiwną nadinterpretacją, gdyż o ile nie było się sadystą czy psychopatą, a diabeł był w większej mierze po prostu zimnokrwistym dupkiem, spędzanie czasu z drugą istotą, szczególnie taką nie traktującą go bądź co bądź jako diabła z piekła rodem, bywało miłe i Bajer po prostu nie był do końca obojętny na sympatię złodziejki.
        - Tańczyć w pokoju? Do pokoju idzie się dopiero po pląsach. - Czart uśmiechnął się bezczelnie do chichoczącej zmiennokształtnej. Jej humor był zdecydowanie lepszy od tego prezentowanego przez Laufeya, nawet jeśli w dużej mierze zawdzięczała go wypitej tequili. Mimo wszystko jednak gdy piekielnik pokazywał panterze kroki, a ta próbowała zachować powagę i nawet jej to wychodziło... prawie... mimowolnie uśmiechał się kątem ust.
Menuet nie należał do zbyt porywających tańców. Pewnie znalazłby się jakiś jeszcze nudniejszy, ale ten zdecydowanie znajdował się w czołówce. Nijak nie szło użyć go na swoją korzyść ani wpleść choćby drobnego podtekstu. Ale obiecał nauczyć dziewczynę tańczyć, bez takich podstaw na balu ani rusz, więc grzecznie pokazywał jej kolejne kroki.
        - Bo ma być elegancko i bez niestosownego dotyku czy umizgów - odpowiedział rozbawiony, na komentarz zielonookiej bestii dygającej z wyimaginowaną suknią.
        - Nie ciesz się tak, jak będziesz dreptać samotnie z innymi pannami, będzie tylko na ciebie - droczył się rogaty, jakby chciał nieco przygasić rozbawienie zmiennokształtnej, ale żartobliwy ton go nie opuszczał.
        Gdy dziewczyna poznała już pierwsze kroki i nadążała za nim bez słownych wskazówek, diabeł uznał lekcję menueta za wystarczającą. Przecież ile można się było katować. Nabyta w tej dziedzinie wiedza powinna być już dostateczna. Do pełnego i płynnego opanowania przydałoby się jeszcze przynajmniej kilka powtórzeń a może lekcji, najlepiej na trzeźwej panterze. Zanudziłby się przecież. Zręczność i zdolność obserwacji Kimiko, oraz podstawowa znajomość kroków i figur w zupełności powinny jej starczyć w razie gdyby faktycznie miała pecha do nudnych balów i przyszłoby jej tańcować dreptanego. Zmienił więc zasady zabawy i współpracująca w tańcu pantera, prawie dosłownie wpadła mu w ręce.
        - Prawdziwe przyjęcia dopiero by się zaczynały - mruknął gardłowo, nie kryjąc zadowolenia.
        Dagon prowadził panterołaczkę po części lokalu pozbawionej stolików - poruszając się do nieistniejącej melodii, której brak oczywiście został wytknięty - co jakiś czas łowiąc błysk zielonego oka, w którym próżno było szukać speszenia jakie jeszcze jakiś czas temu się pojawiało. Wtedy też poczuł rozluźniający się drugi z mankietów. Zniknięcie magii było jak zdjęcie marynarki. Nieodczuwalny ciężar towarzyszył mu przez większość czasu, i dopiero jego brak stawał się zauważalny. Mina czarta pozostała niezmieniona, gdy ten niewinnie kontynuował taniec o ile miał on coś wspólnego z niewinnością, proste kroki poświęcając na wydobycie z pamięci melodii i złożenie nieskomplikowanej inkantacji. Później, na bezgłośne wyszeptanie czaru. Wymierzona bezpośrednio w dziewczynę magia musnęła medalion “zsuwając” się po nim i brunetce, ale diabeł spodziewając się obrony, od razu powtórzył zaklęcie. Do uszu Kimiko dotarła grana na smyczkowych instrumentach muzyka, w sam raz do wolnego i zmysłowego tańca.
Korzystając z zaskoczenia pantery popchnął ją w początkowo zwyczajnie wyglądający obrót, który został urwany w połowie, a niespodziewanie opleciona własną i męską ręką, przyciągnięta z powrotem dziewczyna, uderzyła plecami o diabli tułów. Wolna dłoń Dagona zaraz znalazła się na brzuchu Kimiko pilnując by pantera nie myślała się odsuwać.
        - Jak na razie zamiast tańczyć, sprawdzasz czy koty faktycznie mają dziewięć żyć - wychrypiał ocierając brodę o włosy i ucho brunetki, nie przerywając wolnego tańca.
Wybrzmiała kolejna nuta i stopa diabła przesunęła się po podłodze, dotykając wewnętrznej strony kostki złodziejki, zmuszając ją do wydłużenia stąpnięcia. Dziewczyna musiała w półszpagacie podeprzeć się wnętrzem kolana na udzie bezczelnego biesa, jeśli nie chciała stracić równowagi i zacząć się szamotać. Bajer dostawił krok prostując ich z póługiętych kolan i na chwilę zabrał dłoń z talii partnerki, przesuwając ją na kark. Kontynuując kroki, odgarnął długie włosy na bok i przychylił się do ramienia Kimiko opierając twarz o jej szyję.
        - Tylko co jeśli okaże się, że koty nie zawsze spadają na cztery łapy? - wyszeptał na granicy ubrania i skóry.
        - A igraszki z diabłami nie kończą się dobrze? - wychrypiał i zębami skubnął kark panterołaczki. U ludzi było to co najwyżej dwuznaczne zachowanie, ale zmiennokształtni nie byli typowymi ludźmi i często opierali się na zwierzęcych instynktach. Drapieżniki kąsały słabszych od siebie albo podgryzały swoich partnerów. Nie znał wszystkich języków i obyczajów Alaranii czy sąsiednich planów, ale w kwestiach oznajmiania swojej wyższości i własności, diabeł był wręcz poliglotą i potrafił się odpowiednio odnaleźć w rozmaitych kulturach. Teraz celowo i w pełni świadomie igrał z Kimiko. Dziewczyna zaś mogła w barowym lustrze, przed które przywędrowali w trakcie tańca, zobaczyć siebie i górującą nad nią (jeszcze chwilę temu rogatą) postać.

        Tygrysołaki długo dreptały po piętach czarnemu kocurowi. Ale drań był śliski jak węgorz i podobnie się wił, wciąż unikając schwytania. Zawsze wymykał się łowcom w ostatniej chwili, zmuszając ich do wznawiania pościgu. Bracia nie siedzieli jednak w tej branży od wczoraj. Znali się na swojej robocie i nie zniechęcali się tak łatwo jak inni. Już od jakiegoś czasy byli ostatnimi próbującymi wykonać zlecenie. Brak konkurencji był dla niech ułatwieniem. Bez frustracji rozpoczynali tropienie na nowo i znów doganiali sprytnego panterołaka. Grali tak w kotka i myszkę, aż znaleźli się z powrotem w Nowej Aerii. Początkowo wszystko zdawało się naturalnym postępowaniem ściganego. Każdy nie w ciemię bity dupek, który miał dość jaj, mając zlecenie nad swoim łbem, nie widząc możliwości na skuteczną ucieczkę, spróbowałby pozbyć się zleceniodawcy.
Tygrysy nie przejęły się specjalnie podobnym zachowaniem, to nie była ich broszka, a zlecenie wciąż było aktualne. Zaś ich nie bez powodu uznawano za jednych z lepszych w tej robocie. Więcej, zamierzali się pospieszyć by cała dotychczasowa praca przez głupie szczęście czarnego kocura, nie poszła na marne, gdyby przypadkiem udało mu się zlikwidować Laufeya. Wtedy właśnie natknęli się na niespodziewany mur.
Jeszcze tego samego wieczora poinformowali szczura o rezygnacji. Kocur załatwił sobie w tym czasie solidne plecy. Mimo rozeźlenia zmarnowanym czasem, woleli się wycofać by ich własne skóry nie ucierpiały. Byli zwykłymi łowcami, a to nie była ich liga. Jeśli był ktoś dość odważny, niech on zawraca sobie głowę upierdliwym kocurem kryjącym się za nowym, silnym graczem w Aerii.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Szczupła dłoń zamknęła się na spince, swobodnie opierając na diablim ramieniu. Druga ozdoba już dawno była w kieszeni dziewczyny, gwizdnięta jeszcze podczas pierwszych obrotów tańca, który Kimiko powoli orzekała najnudniejszym na Łusce. Zwłaszcza, że nie na każdego chciałoby jej się tak patrzeć, jak na Dagona. On był interesujący, a trudno jej było wyobrazić sobie nieustanny kontakt wzrokowy podczas tańca z jakimś nudziarzem albo wciąż aroganckim, ale już nie tak interesującym dupkiem. Ze spojrzenia kocicy potrafiło się wiele przebić i z pewnością nie zawsze chciałoby jej się ukrywać opinię o partnerze, co zaś raczej nie pomagało w przełamywaniu lodów. Zresztą, pal to licho, chodziło o to, by w razie potrzeby umiała zgrywać damę, a jej poza nie rozsypała się przy pierwszym przypadkowym poproszeniu do tańca. Sama w coś takiego z pewnością nie będzie się pakować, umarłaby z nudów, a faceci biżuterii nie noszą, więc i pretekstu do kradzieży by nie było. Jednym słowem nudy. Jakimś jednak dziwnym trafem z Bajerem nawet ten cały menuet nie był taki zupełnie do niczego. No może troszeczkę, ale przy odrobinie wygłupów można było o tym zapomnieć.
        Nagły powrót do walca, zupełnie nieprzepisowego warto dodać, a przy tym dającego okazję do podebrania drugiej spinki, wystarczająco urozmaicił Kimiko wieczór. Diabeł pozornie nie zareagował, ale zmiennokształtna pozwoliła sobie założyć, że to tylko pozory. Na pewno nie poczuł samej kradzieży, dziewczyna naprawdę była w tym dobra, więc jedyne co ją zastanawiało, to czy odczuje brak iluzji. Nie wiedziała dokładnie, jak działa magia jako taka, a co dopiero takie artefakty, jednak nawet jeśli nie to, to rozluźniający się rękaw koszuli, nawet przytrzymany nieco rękawem marynarki, powinien zwrócić czarcią uwagę.
        Poruszenie ust mężczyzny w bezgłośnym szepcie powinno zaś poruszyć jej czujność, jednak tego się nie spodziewała. Rozgrzewający się w okolicach mostka medalion nie parzył, jak przy silnym ataku, ale postawił w stan gotowości panterzy organizm nawet swym nikłym ciepłem. Zaskoczona tylko zacisnęła mocniej palce na dłoni mężczyzny spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami, nim uderzyło drugie zaklęcie, a w jej głowie rozbrzmiała zmysłowa muzyka.
        - Dagon, kuźwa – warknęła zirytowana, ale wciąż nie przestraszona.
        Zdumiona i otumaniona rozlegającą się w jej głowie melodią dała się poprowadzić w obrót, po czym sapnęła zaskoczona, gdy męskie ramię nie dopełniło koła, a objęło ją w pasie, przyciągając mocno do siebie. Szarpnęła się, jakby na lekkim fochu, odwracając głowę, jakby próbowała się odpędzić od rozbrzmiewających się ciągle w niej nut. Muzyka była piękna i… kusząca, ale nie czuła się spokojnie wiedząc, że Dagon wlazł jej do głowy. Bardziej niż zwykle.
        Co do zaś samego magicznego „ataku”… mogłaby wyszarpnąć się, przywalić mu, wyzwać od dupków i zdrajców, czy jakieś inne licho, ale Kimiko była dziewczyną raczej prostą, logiczną i zdecydowanie daleką od dramaturgii. Wiedziała, że diabeł zna już działanie medalionu, sama mu je przedstawiła. Po prawdzie mógł zrobić co chciał, kiedy chciał, a to że wciąż mu towarzyszyła siłą rzeczy świadczyło albo o minimalnej dozie zaufania z jej strony, albo zwyczajnie założeniu zdrowego rozsądku znajomego czarta. Wplecenie jej do głowy muzyki, chociaż irytujące, patrząc pod kątem podejrzanej bliskości jej myśli i najzwyczajniejszego w świecie tupetu, było wcale nie gorszym rewanżem za kradzież spinek. Kimiko zwyczajnie wiedziała, że sama się doigrała, nie pierwszy i nie ostatni raz. Nie traktowała Laufeya, jako zagrożenie, a tylko dość niebezpiecznego partnera do zaczepiania, wciąż jednak jej przychylnego, nawet jeśli powody były jej zupełnie nieznane. No i buntowanie się utrudnione było zarówno względnym unieruchomieniem we wciąż trwającym tańcu, jak też przyjemnym ocieraniem się diablej brody o kocie uszy i głowę.
        - Przecież tańczę, o co ci chodzi – zamruczała gardłowo, nieco obrażonym tonem, a jednak z przymrużonymi z przyjemnością oczami. Wciąż jednak skupiona, by nie zaprezentować widowiskowego, ale jednak nieplanowanego szpagatu, wsparła się na diablim udzie, dostosowując się do kroków. Manipulator cholerny. Na wszelki wypadek jednak, korzystając z jego zajętych rąk, wsunęła mężczyźnie spinki do kieszeni spodni, dla odmiany (i odwzajemnienia zupełnego pogwałcenia jakichkolwiek pozorów) zupełnie nie dbając o ukradkowość gestu.
        – Całkiem ładnie, powinieneś też powiedzieć. Poza tym jedno życie już poszło się walić, zostało mi osiem, jeszcze trochę mogę porozrabiać – prychnęła, gdy znów się wyprostowali, wracając do standardowych kroków. Nieśmiało powracające rozbawienie Kimiko na moment błysnęło w jej oczach, gdy próbowała zerknąć przez ramię na odgarniającego jej włosy diabła, ale jej uwaga została skutecznie odwrócona. Powieki opadły całkowicie, gdy poczuła jego oddech na szyi.
        - Jestem panterą, nie jakimś dachowcem. Jak nie spadnę na cztery łapy to i tak sobie poradzę – mruczała cicho, nie otwierając oczu i tylko uśmiechając się zaczepnie na kolejne słowa diabła.
        Jak zawsze złośliwy komentarz dziewczyna miała na końcu języka, gdy poczuła jego usta, co zawczasu uciszyło brunetkę. Po chwili jednak gwałtownie otworzyła kocie oczy, czując na skórze zęby, a po chwili skubnięcie w kark. Idealnie przed sobą miała wiszące za barem wielkie lustro (swoją drogą całkiem nieźle powielające rzeczywistą ilość butelek), a w nim odbijała się bezczelna diabla facjata i jej zmrużone złowrogo ślepia. Zwierzęcy instynkt zadziałał zbyt silnie. Bo i co z tego, że był diabłem, i że miał rogi, i ślepia czarne jak otchłań? Co z tego, że czubkiem głowy ledwie sięgała mu do barków, dwa razy węższa od postawnej sylwetki? To nie dawało dupkowi prawa do gryzienia jej w kark!!
        Odwróciła się gwałtownie, nic nie robiąc sobie z silnego objęcia, ani czynionych w międzyczasie szkód i nawet z ograniczonym rozmachem i tak przywaliła pięścią w diablą pierś.
        - Nie gryź mnie tak! – prychnęła i znów pchnęła diabła, który wciąż uparcie ją trzymał. – Nie jestem twoją własnością – syczała niezadowolona, nie wiedząc, czy ma mu wytłumaczyć, jak to działa, bo przecież mógł nie wiedzieć… Jednak chociaż irytowała ją ta zadowolona facjata mówiąca zupełnie co innego, tłumaczenie się mogło ją tylko pogrążyć, zwłaszcza że gest wcale nie był nieprzyjemny, wręcz przeciwnie… po prostu… ugh, po prostu ją zaskoczył, cholernik, a ona zachowała się jak zdominowana dzika pantera, nie bezczelnie zaczepiona dziewczyna. Również nie pierwszy i nie ostatni raz. Uspokoiła się już jednak i spoglądała teraz na rogatego zadzierając głowę.
        – Nic się dobrze nie kończy, Dagon, takie życie. Może i dosłownie igram z diabłem, ale przynajmniej jest ciekawie – uśmiechnęła się niby jeszcze nieśmiało, ale przebiegle, przechylając głowę na bok. – Poza tym nie bocz się, oddałam spinki. I nie właź mi więcej do głowy – prychnęła, ostatni raz dźgając diabła w bok.
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Lekcja tańca faktycznie nie rozmijała się aż tak wiele z drwiną panterołaczki twierdzącej, iż tańczyła wedle diablich przykazań, przebiegając zgodnie z prowadzeniem Dagona. Zmiennokształtna szybko złapała ruchy menueta. Dostosowała się też zgrabnie do zmiany kroków i płynęła wdzięcznie po parkiecie baru czyniąc tę pozornie mało wciągającą rozrywkę nieudawaną przyjemnością. Co tam, że przy okazji zwinęła mu spinki. Nawet diabła ten akt złodziejstwa nie rozzłościł.
Od czasów zakazu w Jaskini przeszedł z kociakiem długą i wcale nie taką gładką ani lekką drogę. Upraszczając sporo razem przeżyli w tak krótkim czasie, więc może czart nie ufał złodziejce, ale głównie dlatego iż nie zwykł ufać nikomu, a doza tolerancji na wybryki brunetki była uczuciem wystarczająco bliskim zaufaniu, dodając kolejny punkt do listy anomalii piekielnych przyzwyczajeń, powodowanych przez kocicę. Zamiast się więc złościć, podobna bezczelność rozbawiła Bajera, skłaniając go do odpowiedzi właściwej dla zastosowanej zaczepki.
        Do tej pory pantera znosiła wszystko ze spokojem i bez buntu, co jakiś czas tylko fukając żartobliwie, ale muzyka napotkała sprzeciw właściwy stworzeniu nie lubiącemu magicznych manipulacji ze szczególnym uwzględnieniem gmerania przy nim samym. O dziwo na słownym upomnieniu zakończyła i mimo wszystko zabawa trwała dalej. Dopiero czarcie ugryzienie przerwało rozrywkę, do tego dość gwałtownie.
        Ostro poderwał głowę w górę, aby przynajmniej nie dostać w zęby, gdy pantera obracała się by z oburzeniem uderzyć go w pierś. Jedna zabawa się skończyła, ale chyba niekoniecznie zgodnie z planem dziewczyny, rozpoczęła następną. Uśmieszek wykwitł na diablej facjacie, gdy ten ani myślał wypuścić kotkę z rąk i wciąż trzymał dłonie na jej talii, zamykając dziewczynę w nieustępliwym objęciu.
        - Ał - zarechotał przy drugim uderzeniu, nie wyglądając ani na cierpiącego ani tym bardziej na skruszonego. Mrużące się ciemne oczy i kąt ust wędrujący wyżej niż jego znajdujący się po przeciwnej stronie sobowtór, zamiast ukazywać pokorę, prawie na głos mówiły “spróbuj mi zabronić” albo “czy jesteś tego pewna”. Dagon miał jednak dość przyzwoitości czy umiłowania swojego żywota by pozostawić insynuacje niedopowiedzianymi.
        - Niedobrze… - wychrypiał w zamian. - Skoro nie wierzysz w szczęśliwe zakończenia, to zupełnie brakuje wytłumaczenia dla twojej niepoprawności. Gdybyś chociaż naiwnie ufała, a ty zwyczajnie bezczelnie pogrywasz ze szczęściem. Może byle czego się nie boisz... - drażnił się ze złodziejką, cytując jej własne słowa. - Ale czy jest cokolwiek godnego lęku pantery? - wymruczał, przyciągając dziewczynę krok bliżej, niwecząc przestrzeń, którą wywalczyła uderzeniem.
Do wtóru brunetce, czart również przechylił głowę niczym w lustrzanym odbiciu, spoglądając w zielone, psotne ślepia.
        - Tobie wolno kąsać, a mi nie? Co to za niesprawiedliwość? - zapytał ochrypłym głosem, przysuwając się jeszcze bliżej, tak, że kończył szepcząc wprost do ucha pantery z nieodłącznym, zadowolonym z siebie uśmieszkiem.
        - Zbyt wiele tych zakazów - dodał, ocierając się policzkiem o włosy złodziejki. Podobne pieszczoty zwykle sprawiały panterze przyjemność, co nietrudno było zauważyć, chociażby gdy w chwilach zapomnienia zdarzyło jej się otrzeć uszkami o jego brodę czy marynarkę. By było zabawniej i piekielnik zaczynał lubić podobną formę wyrażania uczuć. Szczególnie jeśli brunetka przy okazji mruczała. Upolowanie takiej ciekawej bestii czy bycie przez nią upolowanym ciągle okazywało się coraz większą przyjemnością.
        - Zresztą nie słyszałaś, że co zakazane, smakuje najlepiej? - chrypiąc zsunął się na szyję Kimiko, ale zamiast bardziej drażnić złodziejkę na co początkowo się zanosiło, z westchnięciem zamknął ślepia i oparł czoło o jej ramię. Nie zastanawiał się nad tym zbyt często, ale jakimś sposobem przy dziewczynie poprawiał mu się humor. Potrafiła odegnać nawet paskudny nastrój, chociaż nie wiedział czy świadomie. Co prawda sama również nie raz go poirytowała ale zaraz z wdziękiem wychodziła z opresji, sprawiając, że czart nie tylko nie potrafił, ale i nie chciał się na nią złościć. A teraz do tego czuł się z przy niej lepiej niż w samotności, która zwykle była najlepszym i jedynym skutecznym ukojeniem.
        - Ale wspaniałomyślnie pozwolę ci wybrać jeden, do którego może się zastosuję - zarechotał, nie otwierając oczu ani nie podnosząc głowy. Był zmęczony. Nie lubił nudy, ale i ciągłych komplikacji również. Od jakiegoś czasu nic nie szło jak powinno, w zasadzie to od początku w Demarze prawie nic nie szło zgodnie z planem. A może czarne koty faktycznie przynosiły pecha... Ledwie uporali się z obrazem, pozbył się wilka wracając do Aerii, a ciągle coś się komplikowało. Do tego ten pieprzony gad, który bezczelnie nawiedził jego bar. Jak tylko świt rozjaśni miasto, znów będzie miał pełne ręce roboty. Wpierw musiał porozmawiać z Chrysem, bo miał dziwne wrażenie, że był jedynym, którego wciąż omijały jakieś ważne detale, jak może na przykład kto mącił w jego mieście.
Skoro też postanowił ignorować zagrożenie jakie wiązało się ze znajomością obojga zmiennokształtnych, mógłby chociaż użyć kocicy jako przynęty na gadzinę by w ten sposób chociaż jedną sprawę naprostować, ale jakoś nawet nie miał chęci o tym myśleć. I wcale nie dlatego, że obiecał złodziejce nie używać jej jako jednego z pionków w swoich gierkach.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Co za uparty diabeł, niech go licho porwie! Drugi raz przywaliła mu już za tą kpinę z „ał” w roli głównej. Zadowolony z siebie cwaniak. Jakby nie wiedział, że gdyby chciała zrobić mu krzywdę to nie ręką a łapą by dostał i już by mu tak do śmiechu nie było. Dla zasady dostał! Żeby sobie nie myślał! Ona też swoją drogą mogłaby pomyśleć, zanim zaczęła paplać, ale jak już z koleżanką Tequilą spędzała wieczór to tak wychodziło jakoś, że jej przy diabłu garda opadała i teraz plotła zdecydowanie zbyt szczerze, co jej na sercu leżało. I chociaż z jednej strony ulżyło jej, że Dagon nie pokusił się o komentarz na te rzucone w gniewie słowa, to jednak jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów, a pantera, oczywiście (bo na co komu instynkt samozachowawczy, jak już się wprowadza do diabła), zadarła wyzywająco brodę, spojrzeniem prowokując go do wypowiedzenia mogących ją pogrążyć słów. Upiekło się jednak obojgu, gdy trzeźwiejszy czart postanowił nie doprowadzać do możliwego rozlewu krwi z powodu zwykłej zaczepki i przytrzymywał tylko Kimiko, gdy ta lekko brykała, aż nie uspokoiła się zupełnie.
        Prychnęła na wytknięcie jej bezczelności i kuszenia losu. Też nowina. Nawet gdy przemykała przez życie z podkulonym ogonem potrafiła być bardziej niesforna niż nadpobudliwy kociak, a od momentu, w którym machnęła łapą na ryzyko i postanowiła zmierzyć się z życiem jeden na jeden, jej działania i decyzje można było spokojnie określić samobójczymi, gdy nie znało się pełnego obrazka. Zaś co do możliwych źródeł panterzego lęku, nie odpowiedziała niczym innym poza, a jakże, pewnym siebie spojrzeniem oraz przewróceniem oczami, gdy Dagon po raz kolejny wytknął złodziejce jej własne słowa. Sam Laufey znał co najmniej jedną słabość dziewczyny, bo przecież to u niego na kolanach, chcąc nie chcąc, przeczekała ostatnią burzę. Poza tym Kimiko bała się wielu więcej rzeczy niż czart mógł się domyślać, ale prędzej… nie, nie. W rozgrywkach z tym piekielnikiem już na nic nie postawi własnego ogona. Wciąż jednak nie miała najmniejszego zamiaru przyznawać się sama do własnych słabości, jeszcze czego.
        - Szczęśliwe zakończenia i sprawiedliwość? Nie poznaję cię, Bajer – zakpiła już z uśmiechem po kolejnym diablim przytyku, bez protestów dając się przyciągnąć bliżej. – A bezczelny i niepoprawny jesteś ty, ja co najwyżej zaczepiam i czasem gryzę – zaśmiała się cicho, a dźwięk ten przeszedł w krótki pomruk zadowolenia, gdy diabeł otarł się policzkiem o włosy dziewczyny.
        Powieki opadły jej leniwie i panterołaczka przedłużyła pieszczotę, ocierając się jeszcze o szczękę mężczyzny i dopiero teraz orientując się, że muzyka w jej głowie ucichła, a oni nawet już nie udają, że tańczą. Diabla głowa opadła jeszcze niżej, śledzona kątem zielonego oka, gdy złodziejka pilnowała czy czart aby za szybko nie będzie chciał kusić losu, ale Dagon tylko wsparł czoło o jej ramię. Spojrzenie Kimiko złagodniało i, ignorując zaczepne wciąż docinki, objęła mężczyznę za szyję, a szczupłe palce lewej dłoni popłynęły w stronę czarnych loków, wplątując się w nie w geście kojącej pieszczoty.
        - To ja może lepiej nie będę się pogrążać, a tobie wspaniałomyślnie oszczędzę pokusy – szepnęła rozbawiona, pół żartem, a pół serio, naprawdę jednak nie chcąc wracać do wyrzuconych z siebie ostrzeżeń. Wolała naprawdę nie musieć analizować i wybierać, przed czym najbardziej chciałaby się obronić, bo wątpiła, czy udałoby jej się sformułować taki zakaz, który całą by ją uchronił, a nawet jeśli, to czy w razie czego Laufey, by go respektował. Teraz się tylko wygłupiali, jak zawsze.
        Nie przestała jednak głaskać diabła po głowie. Oczy jej się kleiły po niemal dwóch dobach bez snu i najchętniej zaciągnęłaby już Dagona do łóżka, ale widziała, że coś go męczy, tak samo jak wiedziała, że rano o tym nie porozmawiają. Teraz też nie miała pewności czy ten uparty czart cokolwiek jej powie, nie owijając tego w jakieś bajeranckie zdanie, którego nawet by jej się nie chciało analizować – była wstawiona i zaspana, machnęłaby ręką. Ale taka pora, kilka godzin przed świtem, sprzyjała rozmowom i Kimiko liczyła, że może jednak coś z niego wyciągnie.
        - Co cię tak trapi? – zapytała w końcu, opuszczając lekko głowę i czołem opierając się o swoje przedramię, szeptała do diablego ucha. – Wiem, że mi nie ufasz, ale nie musisz, żeby podzielić się trudnościami – dodała zaraz, jakby zabezpieczając się przed kpiącym śmiechem, który mógłby być jedyną odpowiedzią na jej pytanie. – Nic nikomu nie powiem, powinieneś już to wiedzieć, a może będę mogła jakoś pomóc?
Dagon
Szukający Snów
Posty: 157
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Diabeł
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Dagon »

        Czart przygarbił się i rozluźnił mięśnie wtulając twarz w ramię brunetki. Nie wzbraniał się ani przed oferowaną czułością, ani przed porzucaniem ewentualnych pozorów, poddając się pieszczocie z cichym, zadowolonym pomrukiem. Oczy zamknął pogrążając się w całkowitej, kojącej ciemności, dodatkowo bronionej przez panterę, której nie potrafiło rozjaśnić nikłe światło lampek.
Palce wplątujące się we włosy tylko dodatkowo zachęcały do odpoczynku. “Nikczemni nie mają czasu na wytchnienie” - zwykło się mawiać w brudnym, nocnym świecie, często żartem kończąc spotkanie, ruszając do swoich sprawek. W ulicznej mądrości było nieco prawdy. Swoich interesów należało pilnować prawie bez przerwy. Wbrew pozorom jednak, nawet diabły wymagały chwil oddechu i pauzy dla siebie. Jak Dagon w tej chwili.
Mógł prezentować się jak zwykle, co najwyżej mogło zdawać się, że czarcia cierpliwość jest odrobinę bardziej krucha. Ale tak naprawdę bies był wyczerpany nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Odwykł już od tego uczucia wiodąc względnie wygodne życie, to samemu dostarczając sobie rozrywek i wyzwań, to raczej innych pakując w tarapaty. Zupełnie jakby wrócił na rozgrzane pyliste równiny. Znów zmuszono go do walki o swoje, rozumiejąc przez to wszystko co osiągnął do tej pory i co osiągnąć chciał, ledwie zostawiając czas na oddech. Może jeszcze wciąż subtelnie, ale w tej kwestii nie był optymistą. Ciche lecz wyjątkowo natarczywe skrobanie pazurów, dopominające się wydostania na wolność, nie pomagało.
        Słuchał Kimiko jedynie wzdychając cicho coś przypominającego “yhm”. Nie było w tym drwiny. Znając pokrętną naturę rogatego, można się było co najwyżej doszukiwać rezygnacji, ale też bez wyraźnych pobudek ku temu prędzej czyniąc tak z przyzwyczajenia i na wyrost, zwyczajnie będąc z diabłem obeznanym. Odezwał się dopiero na koniec, wcale nie paląc się do unoszenia powiek, czy opuszczania przytulnej lokalizacji.
        - Kto wie… - wyszeptał w skórę złodziejki. - Może zbytnie przywiązanie do jednego czarnego kota - odparł.
Chociaż burzył się przed własnymi ograniczeniami i zasadami, tłumacząc sobie, że robił to na co miał ochotę, więc skoro miał chęć zadawać się z panterą, to tak czynił, co jakiś czas z tyłu głowy pojawiał się niepokój i pytanie “dlaczego i w jakim celu”, więc nawet ten drobiazg można było podciągnąć pod jego troski.
Trapiło go tak wiele, że nawet jakby chciał opowiedzieć o wszystkich swoich rozterkach, musiałby się dobrze zastanowić od czego zacząć, większość problemów nawet nie miała jeszcze etykietki innej niż "dopiero się okaże", więc i wysłowić się o nich ciężko. Chociaż też nie do końca tak... Wiedziałby od czego zacząć. Od otwarcia kolejnej butelki whisky, więc kot nawet jakby chciał to chyba tym razem nie dotrzymałby mu towarzystwa. A mrowiąca łopatka dalej drażniła. Jeszcze tego, psia mać, brakowało. Dawno się nie przemieniał do jasnej cholery, czy co?
        Zostałby w domu odpoczywając, zbierając siły i myśli. Może pocieszyłby się kojącą obecnością kotki. Ale szarpanie klątwy wszystko zepsuło. Mimo zmęczenia jakoś nie miał nastroju leżeć w ciele kundla.
        - Idź odpocznij, piękna - wymruczał, kończąc pocałunkiem szyi dziewczyny, podczas którego, jakże by inaczej, skubnął skórę zębami i zniknął w tym samym momencie. Kark to nie był. Zaczepka była trochę inna, ale takiej drobnej przyjemności sobie nie odpuścił, nawet jeśli nie zobaczył efektu.

        Zjawił się w jednym z zaułków. Miał jeszcze chwilę by znaleźć spokojne ciche miejsce do przemiany. A ciało sierściucha zawsze mógł wykorzystać do infiltracji miasta z trochę innej perspektywy.
Diablego nastroju nie zamierzano poprawić. Szczur znalazł jednego ze swoich zleceniodawców szybciej niż wydawało się prawdopodobne. W końcu to akurat było jego pracą. Stanął jak zwykle przy ścianie obok, przy sylwetce Laufeya wyglądając znacznie bardziej niepozornie niż Kimiko. Chudy, wątły cień, którego twarzy nie sposób było dostrzec. Przekazując mało pomyślne nowinki, nie wyglądał na zestresowanego, w przeciwieństwie do wielu innych rozmawiających z biesem. Każdy doskonale wiedział, że z żywego Szczura był największy pożytek, więc nie obawiał się on o swój żywot. Dagon też zamiast wyładowywać swoje niezadowolenie na posłańcach wolał zachować je dla jego przyczyny. Skinął więc głową odchodząc w mrok. Szczur dosłownie został pochłonięty przez cień. Stał pod ścianą wyglądając jak ciemność płatająca figle przebudzonemu w środku nocy i tak też zniknął. Zupełnie jakby nigdy go nie było.
        Czart znalazł jeden z najciemniejszych zaułków miasta, zapomniany i opustoszały. Przynajmniej to się jeszcze nie zmieniło. Oparł się o niekoniecznie najczystszą ścianę i zapalił. Tlące się cygaro było samotną oznaką, iż ktoś stał w tym zakamarku i jako jedyne niszczyło nieskażoną czerń, rozświetlając najbliższe smugi dymu. Chwilę potem cygaro upadło na ziemię rozsypując iskierki po ziemi, które gasły szybką śmiercią na zimnym bruku, gdy zlewający się z nocą pies opuszczał zaułek.

        Nad ranem zawsze było najciemniej, zarówno dosłownie jak i metaforycznie. O tej porze ulice też bywały najbardziej opustoszałe. Przynajmniej tyczyło się to dziennych mieszkańców. Dla nocnych marków, kwitło ono w najlepsze. Niby wszystko było po staremu, a jednak Dagon czuł się jakby wędrował po obcym mieście. To nie była ta Aeria, którą opuszczał. Niepokoje w półświatkach, roszady i scysje sprawiły, że nocne aleje przypominały teraz bardziej Trytonię niż miasto kupców. Nie umiał wyjaśnić tego uczucia, więc zadrwił sam z siebie, że nos mu to podpowiadał.
Szedł wolnym krokiem, jak to bezpańskie kundle miały w zwyczaju, klucząc między zaułkami. Dosłyszał czasem urywek rozmów. Padło czasem kilka słów. Każdy był jednak dość czujnym by nie gadać nawet w obecności psa. W końcu przyciągnął go raczej nietypowy jak na te okolice zgiełk.
Wrzaski i warkot przebijały się przez noc prowadząc diabła przez noc, podobnie jak krew, której zapach niedługo później zaczął drażnić jego nos. Wyszedł tuż na skraju kordonu ludzi dopingującego swoich faworytów. Przeciągający się charkot, stłumiony okrzykami radości lub zawodu, zakończył pokaz i rozpoczęła się wymiana pieniędzy z zakładów.
Psie walki. Prychnął pod nosem. Wyjątkowo tania i mało wyrafinowana rozrywka podrzędnych rzezimieszków, mało-znaczących świeżo upieczonych bogaczy i zwykłego plebsu, tego gorszego sortu, nie uczciwie pracujących. Ci nie mieli czasu ani sił na podobne głupoty i marnotrawstwo monet. Tego w Aerii wcześniej nie było, co już samo w sobie świadczyło o upadku standardów miasta. Detronizacje, bezkrólewie, destabilizacja, to wszystko zawsze miało swój skutek, najwyraźniej czasami równie szybki jak teraźniejsze zmiany.
Wtem jednak psie ślepia spotkały się z oczami podpitego draba, który z ukontentowanym i niezupełnie kompletnym uśmiechem zakrzyknął - Mamy ochotnika.
Bies zaczął się wycofywać. To dlatego nienawidził biegać. Bieganie zawsze wiązało się z ucieczką. Może z całym tłumem nie miał wielkich szans nawet będąc sobą, ale gdyby stał tu jak zwykł spacerować po “swoim mieście”, nie zaatakowaliby go, przynajmniej kiedyś. No właśnie, kiedyś… Coraz częściej docierała do niego konkluzja, że zmieniło się więcej niż przypuszczał na starcie.
Wykonał kolejny krok w tył obnażając kły, by trafić na czyjeś ciało. Obrócił się z warkotem, który niestety nikogo nie wystraszył ani nie zszokował.
        - Patrzcie jak się rwie do bójki - zachęcali jeden drugiego, kijami umiejętnie popychając miotającego się brytana, którego zęby trafiały jedynie na drewno. A diabeł wyklinał w myślach, że już by im pokazał jak faktycznie rwie się do walki, gdyby tylko stanął na dwóch nogach. Nie stał.
Wepchnęli go w prowizorycznie ustawiony krąg i wypuścili przeciwnika nim zdążył się dobrze rozejrzeć za wyjściem. Przez lata nauczył się używać czterech łap i kłów zamiast pięści, ale po psiemu nie walczył. Nie dziwne więc, że spotkał się z uwalanym świeżą i zasychającą już krwią brukiem, szybciej niż zdążono skończyć obstawiać zakłady. Gwizdy poleciały w noc, gdy Dagon walczył by wydostać się z uścisku zębatych szczęk psiego zapaśnika. Na jego korzyść działał jedynie jego rozmiar dając mu czas by dołączyła i złość. Minęło początkowe zaskoczenie, zmęczenie zeszło gdzieś na drugi plan, został jedynie wściekły nie na żarty diabelski pomiot. Udało mu się dźwignąć z ziemi, razem z duszącym go mastifem. Potem już nie czuł szarpania ciała, gdy nie zważając na koszty dobijał się do szerokiego karku zwierzęcia.
Przez moment prawie zapadła cisza, gdy piekielny ogar stanął nad zwłokami przeciwnika, wściekłymi oczami wiodąc po tłumie. Potem rozległa się kakofonia radości i niezadowolenia, swoim jazgotem drażniąc czulszy niż na co dzień słuch i irytując Dagona jeszcze bardziej. Zajęci radosnym zbieraniem kasy, lub ubożeniem w związku z porażką, zbyt późno spostrzegli rzucającego się na nich psa, który wypatrzył najsłabszy punkt w kręgu. Podpity i rozemocjonowany tłum zawrzał ponownie, dopiero po chwili orientując się, że to on był obiektem ataku. A bies nie zważając na nic i nikogo, z furią godną diabła, chociaż ograniczoną do zębów i psiego cielska, wydarł sobie drogę na wolność. Dlatego psia mać nienawidził biegać, myślał wciąż jeszcze szczerząc zakrwawione kły i warcząc pod nosem, gdy kończył galopować dopiero kilka przecznic dalej.
        Z planowanego rozpoznania incognito niewiele wyszło. Podpalany pies wielkością zbliżony do kucyka zawsze zwracał uwagę, wielki podpalany pies z sierścią sklejoną krwią nie tylko swoją, tym bardziej. Powłóczył się więc po biedniejszych dzielnicach, strasząc tych uczciwie pracujących, przeczekując świt i ranek. Łapy odmawiały mu posłuszeństwa, ale nie czuł się dość bezpiecznie, aby się położyć i odpocząć.
Było chyba koło południa, gdy poczuł szarpanie w łopatce. Niewiele brakowało a przez poszarpaną skórę przegapiłby charakterystyczny objaw. Chociaż tyle, że tym razem klątwa nie trzymała go zbyt długo, mimo wyczerpania. Znalazł ślepy zaułek bez okien i poczekał aż kundel osypie się na ziemię, potem zniknął.

        Ciężkie kroki zmęczonego diabła wybrzmiały na podłodze apartamentu. Nawet nie kierował się do łazienki, ignorując wcale już nie czystą i nie najświeższą marynarkę czy koszulę, która przesiąkała gdzieniegdzie czerwienią. Mamrocząc pod nosem "Kurwa, sprawię sobie zawszoną budę na dziedzińcu na takie wieczory" - dosłownie rzucił się na kanapę przesuwając ją o dobry cal, najwyraźniej w wielkim poważaniu mając ewentualne zaplamienie tapicerki.
Awatar użytkownika
Kimiko
Kroczący w Snach
Posty: 222
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
Kontakt:

Post autor: Kimiko »

        Tak jak nie spodziewała się prostej odpowiedzi, tak uśmiechnęła się, gdy jej podejrzenia okazały się słuszne, chociaż też nie do końca i nie tylko dlatego. Słowa, które padły, na moment zbiły ją z tropu, ale bliskość diabła sprawiała, że jej zaskoczenie mogło przejść niezauważone i tylko dlatego minęło tak szybko. Skryta pomiędzy własnym ramieniem a czarcią głową czuła się dość bezkarnie, wiedząc, że mimika i oczy jej nie zdradzą, ale i tak odruchowo zacisnęła wargi, próbując powstrzymać cisnący się na nie uśmiech. Ten jednak mimo to rozciągnął pełne usta, wyginając ich kąciki ku górze, gdy niedbałe słowa Dagona trafiały w czuły punkt dziewczyny. Tak jak wtedy, gdy beztrosko stwierdził, że ją lubi, co było banalne w słowach, złośliwe wówczas w kontekście, ale tak niespotykane w jej życiu, że mimo wszystko ją ujęło. I tak jak teraz, gdy jednocześnie irytowało swoją powtarzalnością, gdy świadoma, że robi dokładnie to, przed czym się wystrzegała, panterołaczka stawiała kolejny krok na kruchym lodzie, i przyspieszało bicie serca, wciągając ją głębiej w tą kabałę. Różnica była tylko jedna, poza wiekiem i doświadczeniem panterołaczki – teraz Kimiko była świadoma swojego zachowania, a przez to czuła się pewniej, bo nie była przedmiotem gry, a jej uczestnikiem. Ot, kocia logika. Ale chociaż złośliwe zaczepki cisnęły się odruchowo na pyskatą buzię, Kimiko tylko przechyliła lekko głowę, układając wygodnie w tym wzajemnym przytulaniu i znów zamruczała diabłu do ucha, usilnie powstrzymując się od karcącego dziabnięcia.
        - Czarnej pantery, jeśli już – poprawiła go szeptem. – Nie zapominaj się – dodała już wyraźnie rozbawiona, cytując samego diabła.
        Kilka „kotków” mogła znieść w ramach pieszczotliwych docinków, ale też nie ma co udawać, że różnica jest bez znaczenia, szczególnie dla niej. Nie wykłócała się jednak dłużej, zbyt wygodnie umoszczona, z przyjemnie zamroczonym tequilą i brakiem snu umysłem i bardzo bliska rozpoczęcia przedsennego kociego ziewania. Na całkiem urocze w brzmieniu polecenie i pocałunek w szyję zamruczała więc układnie nim nagle westchnęła głośniej, czując skubnięcie z zaskoczenia. Kły błysnęły, ale nie zdążyła nawet otworzyć oczu, a była już sama w barze, chwiejąc się na nogach z powodu wypitej butelki tequili, nagłej utraty wsparcia i umysłu, który pobłądził gdzieś puszczony samopas.
        - A to dupek – mruknęła złodziejka, jednak takim tonem głosu, że nie jeden mężczyzna chciałby zostać w ten sposób wyzwany.
        Pozostawiona jednak sama nie zamierzała dłużej odmawiać sobie snu i przeciągnęła się mocno, aż strzeliło jej w kręgosłupie. Ziewając wyszła z baru i tylko pomachała dłonią siedzącemu niezmiennie w przedsionku ochroniarzowi, samej kierując się wolnymi krokami na górę. W mieszkaniu zatrzymała się na moment i rozejrzała, po raz kolejny dając się porwać dziwnemu uczuciu odrealnienia. Ile razy w życiu miała miejsce, do którego wracała na dłużej niż jedną noc? Teraz nic nie zakłócało panującej tu ciszy, ale wciąż czuła znajome zapachy i domyślała się, że wrózia śpi w swoim królestwie. Kimiko uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła do swojego pokoju, ignorując wielkie łóżko w głównym pomieszczeniu i leżącą na nim jej/diablą białą koszulę. W prawie swojej sypialni zaś zgarnęła walające się na łóżku fanty i zostawiła je w torbie na podłodze, książkę odkładając na stolik nocny. Nóż odpięła od uda i wsunęła pod poduszkę, a ubrania zrzuciła na podłogę, wsuwając się nago pod kołdrę.
        Już od jakiegoś czasu czuła się tu dość pewnie, jak na swoje standardy, ale teraz po raz pierwszy ogarnęło ją uczucie, które towarzyszy pewnie ludziom mającym swój dom. Jak by to było, gdyby naprawdę była u siebie, a nie w gościnie? Czy dałaby radę w ogóle zatrzymać się dłużej w jednym miejscu? Z drugiej strony przecież jeszcze nigdy nie spędziła nigdzie tyle czasu, więc może była do tego zdolna? Albo właśnie chodziło o to, że nic jej tu nie trzymało i miała poczucie, że może odejść, kiedy zechce i paradoksalnie właśnie dlatego zostawała? Posiadanie własnego domu już tą swobodę wyboru odbierało. Jakkolwiek nie przedstawiałaby się prawda, chwilowo Kimiko była zbyt zmęczona i pijana na takie rozmyślania, i postanowiła po prostu pozwolić sobie na tę chwilę słabości. Zagarniając większość kołdry w objęcia, zanurzyła się w niej, pomrukując z zadowoleniem i wtulając buzię w pachnącą świeżością pościel, zapadła w niemalże spokojny sen.


        Reed Villain siedział w tym czasie na krześle, w piwnicy swojej kamienicy i zniecierpliwiony stukał pazurami w rzeźbiony podłokietnik. Natarczywie przyglądał się kobiecie stojącej przy stole, zastawionym wszelkiej wielkości, kształtu i koloru fiolkami, i innymi szklanymi alchemicznymi przyrządami, z których on sam rozpoznałby, i umiał użyć, zaledwie kilka. Pracująca kobieta początkowo ignorowała irytujący dźwięk, ale w końcu odwróciła się, obrzucając smokołaka karcącym spojrzeniem. Była wysoka niczym elfka, lecz uszy miała idealnie krągłe, co widać było dlatego, że jej głowa była gładko ogolona. Pokrywały ją jedynie misternie wymalowane tatuaże, rozciągając się siecią symboli od szczytu czaszki w dół, aż po granice nad czołem, gdzie zaczynałyby się włosy, z tyłu zaś opadając niżej po karku i ginąc za krawędzią materiału, który miała zawiązany na sobie niczym togę. Zakasane do łokci rękawy odsłaniały szczupłe blade dłonie, które zamarły podczas wykonywanych czynności.
        - Twoja niecierpliwość przynosi skutek odwrotny od tego, który zamierzasz osiągnąć – odezwała się cicho, a głos miała tak przyjemny i melodyjny, że bardziej pasował młodziutkiej i niewinnej solistce niż dojrzałej kobiecie o tak specyficznym wyglądzie.
        - Wszystko się komplikuje – mruknął smokołak, jakby nie słyszał słów alchemiczki, a jednocześnie przestając stukać pazurami, by podrapać się nimi pod brodą. – Ten diabeł mi przeszkadza.
        - To go usuń.
        - A co niby robię? – Reed skrzywił się wyraźnie, co znacząco odbiegało poza nonszalancką mimikę, jaką prezentował zazwyczaj. – Ale na to trzeba czasu. Ile już masz? – zapytał, ponosząc nagle wzrok na towarzyszkę, a ta odwróciła się w jego stronę, unosząc coś w dłoni.
        - Niewiele. Zbyt mało na to, co planowałeś, ale wystarczająco, jako część ogółu – powiedziała mętnie, ale wzrok smokołaka utkwiony był już w niewielkiej fiolce, trzymanej pomiędzy palcami szczupłych bladych dłoni.
        Naczynie miało rozmiar serdecznego palca męskiej dłoni, a w jednej czwartej swej pojemności wypełnione było czymś, co zdawało się być czystą światłością. Villain szybko odwrócił wzrok, rażony szmaragdowym blaskiem, rozbijającym się o ściany pomieszczenia. Esencja życiowa. Źródło jego mocy i cel wszelkich starań. Nie każda była wartościowa, a odnalezienie istoty, stanowiącej tak wartościowe źródło, jak ta panterołaczka było okazją zbyt rzadką, by ją zignorować. Podobnie jednak objęcie miasta w ponowne władanie. Szlag by to jasny trafił, jak wielkiego pecha musi mieć, by akurat dwie osoby stanowiące cel jego knowań nie tylko się znały, ale jeszcze były ze sobą tak blisko!? Los kpił sobie z niego okrutnie. Skala niefortunności stawała się wręcz komiczna.
        - Dziewczyna już coś zauważa? – zapytał, wracając myślami do rozmowy.
        - To zależy. Efekty już na pewno są. Brak apetytu, zmęczenie, osłabienie, obniżona regeneracja. Nawet jeśli chwilowo je bagatelizuje, to z czasem będą nie do przeoczenia. Ale w tej chwili to wciąż zbyt mało, musi tu wracać.
        - No właśnie nie jestem pewien, czy dzisiaj nie przegiąłem. Zobaczymy, czy w ogóle wróci. A zakładając, że nie? – Spojrzał na alchemiczkę, a ta wzruszyła ramionami i wróciła do pracy.
        - Zostaniemy z tym co mamy, a ona zacznie odzyskiwać siły, teoretycznie wszyscy będą zadowoleni.
        - Nie interesuje mnie częściowe zwycięstwo – prychnął Villain, wstając gwałtownie i kierując się w stronę schodów. Dość miał tej piwnicy.
        - Jak chcesz, Reed. Tylko uważaj, byś próbując upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu nie zostawił nas na koniec z niczym – dobiegło go jeszcze ostrzeżenie i wściekły smokołak zatrzymał się w pół kroku.
        - Jeśli ktokolwiek wejdzie mi w drogę to nie my zostaniemy z niczym, bądź tego pewna.


        Kimiko nie wiedziała, jak długo spała. Nie obudziło jej nawet brzęczenie Zefir, która od rana krzątała się po mieszkaniu, doprowadzając je do porządku według własnego uznania, jak chociażby zabierając ubrania panterołaczki do prania. Gdy dziewczyna się obudziła, słońce musiało być już wysoko na niebie, widziała to po pręgach światła rozciągniętych na deskach pokoju. Nadstawiła jedno ucho, ale wrózia już gdzieś zniknęła, a i Dagona nie słyszała. Przewracała się leniwie w pościeli, z mruczeniem balansując na granicy snu i jawy jeszcze dobre kilka chwil, nim w końcu wstała i przeciągnęła się z zadowoleniem. Wyspany kot to szczęśliwy kot. Z grzeczności rozrzuciła mniej więcej skołtunioną pościel, by nie było, po czym nago zawędrowała do łazienki.
        Usłyszałaby kroki w mieszkaniu nawet gdyby Dagon nie stąpał po jego deskach z gracją ciężko rannego dzika, ale takie ich brzmienie, jak również intensywny zapach krwi, tylko szybciej wyrwały ją z kąpieli. Złodziejka ledwie osuszyła się ręcznikiem i wyszła z łazienki nawet nie kłopocząc się owijaniem w cokolwiek, po drodze zatrzymując się tylko na chwilę, by zarzucić na siebie diablą koszulę, leżącą wciąż na łóżku. Chyba bardziej z przyzwoitości niż wstydu, bo łopoczący w rytm jej kroków materiał ukazywał całkiem sporo. Kimiko zaś, widząc rozwalonego na kanapie, znowu zakrwawionego Laufeya, tylko westchnęła i nadłożyła nieco drogi w jego stronę, by zahaczyć o barek. Nalała whisky do jednej szklanki i przytrzymując poły koszuli drugą dłonią, by się już bardziej zasłonić, podeszła do czarta.
        - Jak widać, to jednak nie ja przyciągam kłopoty – stwierdziła niby karcąco, ale uśmiechnęła się łagodnie, siadając na stoliczku przy kanapie i zakładając nogę na nogę oparła na kolanie wyciągniętą rękę, podając w niej diabłu drinka.
        - Co ci się stało?
Zablokowany

Wróć do „Nowa Aeria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości