Równina Drivii[Okolice jeziora Doren] Karczma "Pijany alchemik"

Wielka równina słynąca przede wszystkim z trzech jezior. Legenda głosi, że trzy siostry Cara, Sitrina i Doren - księżniczki Demary, córki króla Filipa miały zostać wydane za książąt Elisji, Fargoth i Serenai by utrzymać pokój pomiędzy krainami. Jednak żadna nie chciała zostać zmuszona do małżeństwa Księżniczki uciekły więc na północ kraju i nigdy już nie wróciły. Legenda głosi, że stały się one Nimfami i każda objęła panowanie nad jednym z jezior.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Ciepłe, pomarańczowe światło wypełniało pomieszczenie. Ogień z kominka oraz świece na żyrandolach sprawiały wrażenie, jakby wszyscy ci ludzie rozpuszczali się i tonęli w półcieniach, niektóre twarze skrywały się w półmroku, niektóre zaś były oplecione światłem. Złoto-zielone oczy karczmarki przywykły już do tego, by zaglądać prosto w cienie i nie dać się zwieść światłu. Wszyscy tutaj udają, prawda nie jest czymś powszechnym. Ale zawsze było ciekawie, kiedy wychodziła na wierzch. Poczuła gęsią skórkę na swoim ciele i uśmiechnęła się z przekąsem. To ile prawd dziś uda jej się odkryć?
- Faella, przestań jęczeć tą lutnią jak dziewica głaskana po ręce, coś żwawszego proszę! Ritto, flet, jazda! - Marianne krzyknęła zza lady, a po kilku dodatkowych krzykach zachęty, pogwizdywaniach i śmiechach, muzyka zatętniła nowym życiem. Ruda wyszła na salę z ośmioma kuflami piwa, dryfując zręcznie między stolikami i ludźmi. Puściła oczko do grającej elfki i jej towarzysza, którzy byli tutaj bardzo często. Wracając, zebrała kilka kolejnych zamówień. Stanęła pomiędzy Bervisarem a Kolindarem.
- Wszystko w porządku? - Zmarszczyła brwi, widząc jak na chwilę twarz ciemnowłosego mężczyzny zmienia się w jakiś dziwny sposób... nie umiała tego opisać. - Tego mi jeszcze trzeba, jeden pomocnik chory, a drugi tępy. Drużyna marzeń! - mówiła ze złością, ale wesołe ogniki błyskały w jej oczach. - Oho, a wiecie chociaż jak katapultę zbudować? - Kiedy początkowe zdziwienie przeminęło, na twarz dziewczyny powrócił znajomy wyraz irytacji. Machnęła ręką, ale w połowie tego ruchu zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na krasnoluda niczym wygłodniała smoczyca na tłustą owcę. - A tak w ogóle, karzełku, to dlaczego wylądowałeś w takiej sytuacji...? - Zmrużyła oczy, mając ochotę palnąć się w łeb za swoją głupotę. A jeśli ten, psia jego mać, niziołek, faktycznie zrobił coś złego? Może był przygłupim staruchem, ale nie wydawał się niebezpieczny. Kuźwa... Marianne. Jesteś idiotką.
        Ocknęła się z własnych przemyśleń, kiedy Kolindar uścisnął jej dłoń. Zdjęła swój amulet i mu go podała.
- Do oddania. - Przez chwilę patrzyła mu w oczy, szukając w nich potwierdzenia. - Jeśli nie będziesz mógł czegoś znaleźć, to pomyśl o tej rzeczy, a mój amulet powinien wskazać ci drogę. Moja kuchnia, twoją kuchnią - dorzuciła w pośpiechu i znów zniknęła na sali z kolejnymi kuflami.
        Doskonale znała rozkład pomieszczenia, a muzyka pozwalała jej na szybsze ruchy, które nie wyglądały zbyt pokracznie. Nigdy nie lubiła zajęć z etykiety, do których ją zmuszali, nie miała jednak pojęcia jak bardzo wpłynęły one na jej słuch i zręczność. Często czuła się dość nierzeczywiście, kiedy tak obejmowała troską tylu obcych ludzi, którzy przybywali tutaj tylko jeden raz w swoim życiu. Chciała wszystkim dać najwspanialsze doznania dzięki swoim alkoholom. Lekko zdyszana, zarumieniona od ciepła ogniska i ludzi, wróciła do lady i usiadła na miejscu zwolnionym przez Kolindara i położyła rękę na niedźwiedzim łbie. Pochyliła się, by mogła patrzeć mu w oczy.
- Nie taki pisklak, jak ci się wydaje, stary pryku - westchnęła. - Jeśli broda miałaby być symbolem mądrości, to musiałoby znaczyć, że naturalnie stajemy się mądrzejsi z wiekiem, a nie z nabytą wiedzą. To nie to samo, Bervisarze. Każdy głupiec z brodą mógłby uchodzić za mędrca i krzywdzić ludzi złymi radami. - Spuściła wzrok i podniosła się powoli. Cała jej energia gdzieś prysła, kiedy napiła się z kufla Kolindara.
- Wiewióreczko? - Uniosła brew i parsknęła śmiechem. - To akurat już słyszałam. - Pokręciła głową i zerknęła na krasnoluda. Majtał nogami i cieszył się chwilą. Naprawdę wyglądał aż głupio niewinnie. Uśmiechnęła się lekko, kiedy zapewnił, że będzie jej bronić na swój pokrętny sposób. - Cóż, w końcu robię alkohol. Widziałam chyba wszystkie prawdziwe potrzeby i pragnienia... żywe istoty są doprawdy pełne schematów. - Wzdrygnęła się, kiedy zrzucił z hukiem swoją tarczę na ziemię.
- Eee... - Skrzywiła się, słuchając krasnoludzkiej historii opowiedzianej przez matkę o wujku stryjka czy innych pokręconych konotacjach rodzinnych. - Tak czy inaczej, jego śmierć niewiele ma wspólnego z upadkiem z krzesła. Czy wy, krasnoludy, specjalnie staracie się zginąć w unikatowy sposób? Nawet, jeśli jest tak głupi? - mruknęła. W sumie żyli tak długo... mogło im chyba od tego zacząć odbijać. Przygryzła wargę. Długowieczność. Kiedyś znajdzie na nią sposób i odda ten dar ludzkości. Wiedziała, że nie była aż tak daleko...
- Arena? - Spojrzała na krasnoluda z namysłem. Ciężko jej było sobie wyobrazić arenę, na której z tuzin chłopa leje się po gębach. Wzruszyła ramionami. - Nie podoba mi się to. Za bardzo śmierdzi niewolnictwem, ustawionymi walkami i wymuszonym okrucieństwem - dodała bez entuzjazmu. To na pewno byłoby dochodowe. I niebezpieczne. Mari może była uparta i wściekała się o wszystko, ale nie zamierzała ryzykować swoim życiem i brać odpowiedzialności za życie innych. - Zaraz będzie trzeba otworzyć burdel i znaleźć specjalnych doktorów, którzy nie będą o nic pytać... za duża inwestycja, kochaniutki. - Dziewczyna patrzyła w przestrzeń, opierając się łokciami o bar. W końcu spojrzała ze złością na krasnoluda.
- A widziałeś, jak walczy? - Spiorunowała go wzrokiem. - Ja nie. Nie będę ryzykować, że coś mu się stanie. Widzę, że ty nie masz z tym żadnego problemu... - Wstała i położyła mu dłoń na pucołowatym policzku, po czym go poklepała lekko. - Wolę być nieuprzejma niż bezmyślna, karzełku. Chodź, pomożesz mi z roznoszeniem jajecznicy.
        Ruda ruszyła w stronę Kolindara, jednak zanim zniknęła w kuchni, krzyknęła gromko:
- Dobra, hołoto i dostojni goście! Coby niektóry mężczyźni tutaj raz w życiu zobaczyli jaja, zaraz podamy jajecznicę! - Nie wiedziała czy rozniosło się więcej krzyków oburzenia czy entuzjazmu, wkrótce jednak wszystko się zmieszało i rozległo się zgodne nawoływanie o jedzenie. Mari przymknęła oczy, a do jej nosa dotarł przyjemny zapach. Uśmiechnęła się z zadowoleniem i położyła Kolindarowi dłoń na ramieniu.
- Świetna robota, aż sama zgłodniałam... - I wbiegła do kuchni po miski. Miała nadzieję, że krasnolud człapie za nią.
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Kolindar jeżeli nawet nie spożyć, to potrafił przynajmniej właściwie spożytkować alkohol - oddać Bervisarowi. Krasnolud kontynuował rytmiczne machanie nogami i zaczął się poważnie zastanawiać nad wizją katapultowania człowieka. To, koniec końców, mogło być o wiele bardziej ciekawe niż czarowanie! A już na pewno ciekawsze od areny!
Nie dane mu było jednak cieszyć się zbyt długo, bo Marianne postanowiła wtrącić się z paskudną formą pesymizmu zakrapianą podważaniem ich kompetencji.
- No... - obruszył się krasnolud. - Zasada działania jest w gruncie rzeczy prosta i znana - zauważył, oczyma wyobraźni widząc obraz wystrzeliwanego z łyżki kotleta na krawędzi blatu. - A co do szczegółów technicznych... hm, coś by się wykombinowało. Nie mam racji, nieulękły-przyszły-jadłodawco? - Wygląda na to, że zdaniem Bervisara ten przydomek wyrażał pewnego rodzaju szacunek.
- A tak w ogóle, to tak w zasadzie, starość to nie jest choroba... - zauważył krasnolud nawiązując do zdania, w którym podsumowała ich "drużynę" jako chory i tępy, ale wyszczerzył się przy tym w taki sposób, że raczej nikt nie miał wątpliwości, że doskonale wiedział do której grupy chciała go (niesłusznie!) przypisać.
- No, eee... W zasadzie to nie wiem. Tego brudnobutego zasrańca to nim jeszcze pierwszy raz na oczy żem ujrzał, to już sobie na cel obrał zesrać mi dzień. Taki z niego suczysyn… - Wzruszył ramionami krasnolud.
-Tak czysto teoretycznie. Gdybając, ma się rozumieć, nie, żeby to miało miejsce w rzeczywistości... - zaczął trochę bardziej zmęczonym głosem - Całkiem prawdopodobny jest, że gdzieś kiedyś jakiś dziwny krasnolud noszący na głowie łeb czarnego niedźwiedzia, sprzedał... warto przy tym zaznaczyć, że w dobrej cenie! jakiemuś zasranemu handlarzowi artefaktów amulet, który pozwalał ukrywać aurę.
Odchrząknął.
- No i ten amulet faktycznie ukrywał aury. Tyle tylko, że, podobno... ten amulet ukrywał również aury przed każdym kto go nosił. I jako, że się temu zasranemu handlarzykowi nie spodobało (a jak wszyscy wiedzą, mógł przecież o to wcześniej zapytać!) to wysłał tego złamasa z brudnymi butami, za tym biednym, uczciwym krasnoludem. - Bervisar podniósł głos i pięść, jakby chciał pobić nieprzytomnego rycerzyka, ale stwierdziwszy, że ten się wciąż nie obudził machnął tylko ręką.
- No! Ale to takie czyste gdybanie. Po pierwsze to wcale nie musiało mieć miejsca i mogło być bardzo daleko stąd, a po drugie, nawet jeżeli miało, no to chyba ewidentnie widać, że łeb mojego niedźwiedzia nie jest czarny! - Poklepał się po głowie. - Więc to byłaby paskudna pomyłka!
Krasnolud nie był ani trochę zadowolony z faktu, że choć Kolindar zgodził się oddać kufel, którym nie był zainteresowany, dziewczyna nie okazała ni krzty szacunku dla jego woli i zamiast pozwolić Bervisarowi dopić do końca, sama zgarnęła naczynie siadając na miejsce mężczyzny wysłanego do kuchni.
Można by rzecz, że ranga najbardziej nieuprzejmej osoby z ich trójki płynnie zmieniła właściciela, cóż bowiem znaczyło odmówienie trunku w starciu z bezwstydnym grabieżą?
Bervisar nie skomentował, ale ze sposobu w jaki siedział wręcz emanowało niezadowolenie i coś w rodzaju focha.
I gdyby rudowłosa choć z wyraźną potrzebą pochwyciła naczynie, pragnąc jak najszybciej ugasić pragnienie, ale nie! Ona wzięła sobie łyczka!
- Mądrość i wiedza to nie to samo - sprzeciwił się. - Wiedza to wiedza. Mądrość płynie z doświadczenia. A doświadczenie pojawia się z wiekiem. Zupełnie jak broda - zauważył i ponownie poklepał się po własnym „symbolu mądrości”.
Gdy sprzeciwiła się arenie krasnolud podrapał się w bok głowy. Nie przerywał jej wywodu, nie komentował burdelu. Chyba był zaskoczony przedstawianą przez nią wizją.
- Przecie nie taką na śmierć i życie miałem na myśli. Nie taką z mieczami czy innym żelaznym badziewiem - obruszył się. - Zaledwie kawałek miejsca na uczciwe mordobicie, coby stres i emocje rozładować. Bez okładania leżących i pokonanych. - Pokręcił głową - Co mogłoby pójść nie tak? Złamany nos?
Koniec końców ruszył za nią do kuchni. Nie bardzo jednak wiedział, czy z wewnętrznej chęci niesienia pomocy, czy zaintrygowany zapachem.
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        Skinął głową, czując dłoń rudej na barku. Nie przyzwyczaił się do pochwał, była więc to dla niego dość miła odmiana. Tak czy siak, robota jeszcze nie była skończona. Zerknął jeszcze raz na pożyczony amulet, dyndający teraz na jego szyi, po czym wszedł za poprzedzającą go dwójką do kuchni.
         Położył deskę na stole, na niej zaś upchał tyle misek ile był w stanie; resztę Marianne i krasnolud, który - ku zdziwieniu Kolindara - jednak stawił się do pomocy będą musieli nosić po kilka sztuk naraz. Rozdał drewniane łyżki całemu zespołowi i zaczął szybko pakować złocistą jajecznicę do naczyń. Zastanawiał się, czy na pewno starczy dla wszystkich, zerknął więc przez odrzwia do głównej sali. Gromadka biesiadników była dość spora, jednak budynek nie trzeszczał w szwach, co było dobrym bądź złym znakiem, w zależności od punktu widzenia. Dobrym, jako że powinno im starczyć naczyń. Złym, ponieważ mogło to oznaczać kolejny napływ klientów. Podejrzewał, że Mari nie będzie miała z tym problemu, jako że beczek piwa na pewno miała pod dostatkiem. Jeśli jednak podróżni zaczną żądać zagryzki bądź pełnego posiłku...
         Spojrzał niepewnie w stronę spiżarki. Zużył większość jajek, kolejna jajecznica więc odpada. Przypomniał sobie jednak, że widział gdzieś po drodze worki mąki. Z czasów wojska pamiętał kilka sztuczek, którymi mógł z niczego wyczarować trochę jedzenia, lekko niekonwencjonalnymi metodami, ale wciąż. Gdyby zalał mąkę odrobiną wody i zostawił by lekko skisła, niedługo mógłby przyrządzić kleistą papkę, która mimo nieciekawie wyglądającej konsystencji jest smaczna i aromatyczna. Ale tym zajmie się dopiero jak opanują hordę głodomorów na zewnątrz kuchni.
        Już miał porwać za tacę, gdy przypomniał sobie o czymś jeszcze. Wyszedł do baru, przywitany zniecierpliwionymi spojrzeniami żądających rewelacji mężczyzn. Zignorował ich jednak wszystkich i podszedł do wciąż nieprzytomnego rycerza, opierającego się bezwładnie o bar. Pierwszy raz mogąc mu się dokładnie przyjrzeć zauważył, że nie nosił on przy sobie żadnego herbu. Był więc rycerzem do wynajęcia - raczej poniewieranym przez faktyczny stan rycerski, który mimo chęci nie mógł takich jak on jednak wykluczyć z racji pochodzenia; słabego, ale jednak jakiegoś. Kolindar słuchał opowieści krasnoluda. Zgodził się, że był z tego jego oprawcy kawał upartej szui. Przyznał, że ze strony tego enigmatycznego " handlarza" gra była raczej niewarta świeczki. Z drugiej strony zaczynał rozumieć jednak motywację rycerzyka. W jego stanie każdy grosz się przyda, nawet za takie dość trywialne zadanie, którego najchętniej i tak by nie wziął.
         Westchnął pod nosem. Miał pomysł co z nim zrobić, jednak to nie była jego kwestia, a Bervisara. Niech on decyduje jak to załatwi, Kol i Mari mogą mu najwyżej pomóc.
         Obszedł bar dookoła, po czym złapał śpiącego pod pachami i ściągnął ze stolika. Stęknął pod nosem. Cholerna zbroja niskiej jakości z żelaza a nie stali; ważyła jak cholera. Mimo to pociągnął go - głównie po ziemi - do najgłębszego kąta karczmy, niedaleko schodów, i posadził go na skrzyni, opierając plecy o ścianę, zwalniającym tym miejsce przy barze dla kogoś przytomniejszego. Złapał za swój płaszcz i przykrył nim śpiącego, po czym wrócił się do kuchni, łapiąc za gotową do rozniesienia deskę.
        - Dobra, jedziemy z tą karawaną - oznajmił, targając miski na zewnątrz.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Ruda usiadła wygodniej, czując nagle niesamowicie duży ciężar na swoich barkach. Czasem tęskniła do czasów, kiedy nie czuła presji i odpowiedzialności, bo zawsze był ktoś, kto zajmował się tym za nią. Mari tylko z uporem maniaka robiła wszystko, by nie wyjść za mąż za jakiegoś fircyka, który więcej czasu spędzałby na robieniu makijażu niż ona sama. Westchnęła, opierając łokcie na blacie. Po chwili położyła też na nim głowę. Opowieść krasnoluda nie dość, że wybiła ją z rytmu, to zawoalowane tłumaczenie Bervisara tylko potęgowało jej pulsowanie w skroniach. "Czemu prawda jest taka trudna do wypowiedzenia na głos?" Skrzywiła się z rezygnacją i oparła głowę na zaciśniętej w pięść dłoni.
- Och, tak, na pewno nie miał nic lepszego do roboty, tylko łazić za niespełna rozumu krasnalem... - Dziewczyna przewróciła oczami i uniosła brew. - No, ale niech ci będzie. A skąd ten krasnolud z łbem czarnego niedźwiedzia na głowie w ogóle miał taki artefakt, co? To są raczej rzeczy dość... cenne. Unikalne. Bardzo, bardzo, rzadkie. - Z każdym słowem dziewczyna coraz bardziej mrużyła swoje oczy i pochylała się w stronę Bervisara. Nawet jeśli niziołek w rzeczywistości sprzedał niedziałający amulet, to musiał skądś go wytrzasnąć. Dla dziewczyny oznaczało to jedno z dwojga: znalazł albo ukradł. Ewentualnie odziedziczył, ale tą możliwość odrzuciła z nieznanych sobie przyczyn. Założyła ręce na piersiach. - Wspominałeś, że jesteś czarownikiem. Jaką magią władasz?
W jej spojrzeniu kryła się stal. Krasnolud w swoich opowieściach zbyt wiele chciał ukryć. Jeśli miała mu w jakikolwiek sposób pomóc, to lepiej niech będzie z nią szczery. Dziewczyna pokręciła lekko głową i zabrała kufel od Kolindara, żeby się napić.
- Skoro to paskudna pomyłka, to dlaczego uciekałeś, zamiast to wyjaśnić, karzełku? I narażałeś na niebezpieczeństwo przypadkowych ludzi? - Skrzywiła się znacznie, mierząc malutkiego człowieczka groźnym spojrzeniem. - Czy w ogóle żeś o tym pomyślał tym swoim zakutym łbem?
        Nie zareagowała na jego focha, ale z powrotem przysunęła do niego kufel i westchnęła. Nie była pewna czy tym razem złością cokolwiek ugra. Krasnolud obok niej wydawał się mieć swój świat, całkowicie niezależny od rzeczywistości. Nie zamierzała jednak trzymać podejrzanych typów pod swoim dachem, nawet jeśli sprawiają wrażenie uroczych i niewinnych starców.
- Możesz przeżyć setki lat, ale tkwić w jednym miejscu, robić jedną rzecz i niczego nie doświadczyć. Możesz przeżyć lat trzydzieści i mieć więcej życiowego bagażu niż ktokolwiek dotąd ci znany. Jak myślisz, kto w tym przypadku będzie miał dłuższą brodę? - Marianne zerknęła na krasnoluda kątem oka. - Wiedza i mądrość się przeplatają, lepiej ich nie rozdzielać - podsumowała w końcu, ale mówiła już bardziej do siebie niż do siwobrodego.
        Wypuściła powietrze i klepnęła się w policzki, aż te nabrały rumieńców. Nie miała czasu, żeby popadać w zamyślenia, kiedy tyle pracy - i tyle problemów - było jeszcze przed nią. Wstała i zawiązała mocniej fartuch w talii i poprawiła chustkę na głowie.
- Taka arena to tutaj jest przecież codziennie... - Wzruszyła ramionami. Bójki jej nie przeszkadzały, dopóki miała nad nimi choć trochę kontroli. Jeśli czuła, że może być zbyt niebezpiecznie, wtedy dodawała im do piwa swoje specjalne trunki. Jednak, w sytuacjach, gdzie dochodziło do regularnego mordobicia, to dopóki nie niszczyli mebli i wnętrza, nie miała nic przeciwko. - Co to za karczma bez dobrej, honorowej, nienaruszającej mojego mienia, burdy? - Puściła mu oczko.
        Dziewczyna i krasnolud w końcu trafili do kuchni. Mari okręciła się wkoło, zabrała cztery miski z jajecznicą i wszyła lekkim krokiem, a zapach jedzenia wypełnił większość sali. Zrobiła kilka rundek, kiedy zauważyła, jak Kolindar interesuje się nieprzytomnym rycerzykiem. Przygryzła wargę i stanęła w miejscu, patrząc jak mężczyzna wlecze rycerza w ciemny kąt pomieszczenia.
- Na litość boską... - Żółto-zielone oczy dziewczyny znów zapłonęły wściekłością. Do alkoholu, którym uspokajała zbyt energicznych pijaków dodawała tylko środki usypiające, które nie miały żadnych dodatkowych skutków ubocznych, poza bólem głowy oczywiście, ale to i tak była głównie wina kaca. Ale generalnie wszystko pamiętali, jeśli nie wypili zbyt dużo. Ten człowiek nie powinien pamiętać nic ze swojej wycieczki, inaczej ruda nie wywinie się od nieprzyjemnych konsekwencji... Pobiegła na pierwsze piętro, do pokoju, który nigdy nie był wynajmowany gościom. Klucz nosiła zawsze przy sobie. Szybko otworzyła drzwi, wśliznęła się do środka i zamknęła za sobą zasuwę.
        Pomieszczenie wypełnione było księgami, ziołami, fiolkami połączonymi ze sobą w skomplikowane struktury, a ostry zapach odczynników przez chwilę drażnił gardło. Mari jednak nie przejmowała się tym zbytnio, gorączkowo przebiegając wzrokiem po pełnych fiolkach, opisanych podług ich zastosowania. Wodziła wzrokiem, po flakonikach, jednak niewiele mogła dostrzec, a swój amulet oddała przecież Kolindarowi.
- Gdzie ja to, cholera jasna, postawiłam... - mruknęła do siebie, mrużąc oczy. Musiała znaleźć coś, co będzie wystarczająco silne, by odurzyć dorosłego człowieka, ale jednak nie będzie ani trucizną, ani nie wejdzie w niepotrzebną reakcję z tym, co już teraz mu zafundowała. Uśmiechnęła się nagle z satysfakcją.
- Mleko makowe powinno załatwić sprawę. Mam nadzieję - westchnęła, wiedząc, że z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Pobrała odpowiednią dawkę do strzykawki, ale zawahała się. Chyba nie powinna robić tego teraz, kiedy tylu ludzi było jeszcze w karczmie. Wstrzyknęła więc zawartość strzykawki z powrotem do fiolki i obie rzeczy schowała do głębokiej kieszeni fartucha. Przymknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów, co nie zakończyło się niczym innym jak atakiem kaszlu. Powinna tu kiedyś posprzątać.
        W końcu wyszła, zamykając drzwi na kilka zamków. Stanęła na antresoli, patrząc na salę z góry. Może nikt nie zauważy jej nieobecności, jak jeszcze chwilę sobie tak postoi? Jakoś bardzo w to wątpiła...
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

- Po pierwsze, jakim psia mać, niespełna rozumu? - obruszył się Bervisar, ale nie podniósł głosu. Jedynie wyraził cichy sprzeciw. W końcu, dziewczyna mówiła o krasnalu z łbem czarnego niedźwiedzia, a nie o Bervisarze. - Po drugie, czy ja ci tu wyglądam na obwieszoną błyskotkami babę znajdującą odpowiedzi na pytania w gwiazdach? - Rpzłożył ręce na boki by pokazać, że nie ma na sobie żadnych widocznych błyskotek. - Nie wiem! Pewnie go stworzył, takich rzeczy nie znajduje się przecież w ogródkach!
Wyszczerzył się na jej pytanie nie dostrzegając jej podejrzeń.
- A pewnie, że jestem! - potwierdził z entuzjazmem. - Ale cichaj, cichaj. Nie chcę się przechwalać. Jak chcesz, to później ci pokażę. W jakimś spokojnym, odludnym miejscu - zaproponował.
- Czy ty dziecino naprawdę nie rozumiesz jak działa świat? - Głośno wypuścił powietrze. - Ktoś chce zapłacić za krasnoluda z głową niedźwiedzia, to przyprowadzasz krasnoluda z głową niedźwiedzia. Jednego, drugiego, siódmego, bez znaczenia. Jak nie masz takiego w okolicy to znajdujesz dowolnego krasnoluda i dowolną głowę niedźwiedzia. Najwyżej zapłacą ci połowę, na zachętę, o ile to jednak nie ten. - Machnął dłonią by odpędzić tą wizję. - A ja, wyobraź sobie, wcale nie cieszyłem się na myśl o dawaniu się popychać przez jakiegoś koziego wypierdka przez pół Alarnii.
- A zresztą, niech to szlag, wcale żem nie uciekał, wypraszam sobie! - zaprotestował ostro, choć nieco po właściwym czasie. - Przeciwnie przecie, przyprowadziłem go tu, aby sprawę wyjaśnić! Choć przez wzgląd na me wrodzone dobro, w sposób cywilizowany i bez przelewania krwi!
- Aj, biedny, młody pisklaku. Ty naprawdę wierzysz w to całym swym serduchem, nie? - zapytał z czymś, co brzmiało na autentyczne współczucie. - Widzisz, w życiu jednak tak bywa, że nawet, jak jakiś pisklak przeżyje trzydzieści lat w taki sposób, że inni nie zdążą tyle doświadczyć i w setkę... nawet, jeżeli biedaczyna nazbiera doświadczeń ponad wszelkie pojęcie, czego nikomu bym nie życzył... - Napił się z odzyskanego kufla. - To braknie mu czasu by przemyśleć te doświadczenie. Lecąc dzień za dniem od wydarzenia do wydarzenia przez trzydzieści lat, potrzeba kolejnych piętnastu, by ów burdel właściwie przekomplentować - ostatnie słowo niefortunnie przekręcił, ale to nie miało żadnego znaczenia. Uniósł kufel.
- Nie życzę ci losu doświadczonego głupca - powiedział zupełnie szczerze, po czym zmarszczył brwi.
- Jest? - zdziwił się. – Przecie odkąd tu jestem, to jeszcze nikt nikogo nie trzasnął pałką w łeb... - Wyraźnie nie zauważał, że przed chwilą mówił o uczciwym mordobiciu gołymi pięściami, a teraz pojawiła się w tym "pałka". W każdym razie gdy puściła mu oczko zaśmiał się szczerze.
- Wyrachowana bestyja! - rzucił do niej i był to chyba pierwszy raz, gdy "wyrachowana" stanowiło w jego ustach komplement a nie obelgę.
Krasnolud wbrew przypuszczaniom niektórych, wcale nie był skończonym idiotą. Dlatego też nie porywał się na cztery miski jak Marianne, ani tym bardziej na żadną tacę jak Kolindar. Był rozsądny. Więc wziął jedną. I to nieśpiesznie.
Niemniej, doniósł ją bez kryzysu. Tak samo później z kolejną i jeszcze kolejną. Dopiero za czwartym podejściem spróbował z dwiema. Kilka chwil później, gdy tylko wyszedł z kuchni i ruszył w stronę kolejnego stolika, dało się słyszeć głośne słowa, niczym zapowiedź herolda:
- Trolle łajno! - Było to chyba niezbyt dobrą reklamę podawanego dania.
Ostatecznie ani on, ani żadna z misek nie znalazły się na ziemi, ale cała trójka była temu bliska, więc krasnolud szybciutko odstawił jedną miskę na bar i ruszył tylko z jedną.
Po paru kursach krasnolud zorientował się, że dziewczyna gdzieś się zgubiła.
Spojrzał pytająca na Kolindara, i zapytał elokwentnie.
- Eee? - Po czym odchrząknął. - Gdzie pisklak? - poprawił się.
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        Wszyscy goście wydawali się być syci, a i żaden nie skręcał się wpół zielony na twarzy, był to więc dobry znak. Kolindar zastanawiał się jednak, jak Mari zamierza zebrać rachunki za wszystko co wynieśli z kuchni, nie widział bowiem, by w jakikolwiek sposób liczyła ile misek wynieśli na salę.
        Wzruszył ramionami. Nie było to w zasadzie jego zmartwienie. Przyszło mu na myśl, że ciekawy interes sobie tu wygospodarowała. To znaczy, karczma jak karczma - ciepła, głośna, z muzyką wydobywającą się z kąta i stadem podchmielonych podróżników. Ciekawiło go, czy wśród gości znajdowali się jacykolwiek miejscowi. Przez miejscowych miał oczywiście na myśli ludzi ze względnie najbliższych wiosek a nie mieszkańców jezior; nie widział, by ktokolwiek wchodzący zostawiał za sobą mokre ślady. Wszystko wyglądało na swój barbarzyński sposób idyllicznie. Nie sądził jednak, że samymi chęciami się to wszystko stało. Już drugi raz tego wieczora zaczął zastanawiać się jak Marianne dotąd sama się tym wszystkim zajmowała. Założył, że ktoś powiązał ją z tym przybytkiem, jednak tego wieczora o nikim się nawet nie zająknęła. A było tu dużo roboty, trochę za dużo jak na jedną osobę.
         Rozejrzał się dookoła, chcąc zapytać o to w końcu szefową, jednak ruda nie znajdowała się nigdzie w zasięgu wzroku. Oparł się lekko o bar. Obracał w dłoni pożyczony medalion. Przypomniał sobie, co mówiła o nim Mari. Westchnął więc, jednak potulnie przymknął oczy, wyobrażając sobie bez słów obraz jego właścicielki.
        Odchylił głowę, gdy medalion postarał się, by wybić mu oko. Wisior przez chwilę ewidentnie chciał wskazać mu kierunek do góry, po czym, po kilku sekundach, opadł bezwiednie z powrotem na tors Kola.
        Na pytanie krasnoluda obrócił się w jego stronę, po czym palcem wskazującym wskazał antresolę nad nimi.
        - Skąd pochodzisz, Bervisarze? Jest to pewnie tylko moja osobista obserwacja, ale na drogach i poza większymi miastami rzadko widuje się teraz przedstawicieli twojej rasy - zagadał, przysiadając na jednym ze stołków przy barze.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Na twarzy Marianne uśmiech rozlał się niczym ostatnie promienie zachodzącego słońca nad jeziorem Doran. Ten stary pierdziel był tak oczywisty. Zaśmiała się bezdźwięcznie.
- Och, widzę, że bardzo bronisz swoich pobratymców. Skąd pewność, że nie był chory na umyśle? Przecież go nie znasz... - Skrzywiła się nieznacznie, bacznie przyglądając się krasnoludowi. Właściwie dość już wiedziała, przynajmniej w kwestii rycerza. Przechyliła głowę, przygryzając wargę. Czy ta człekopodobna kula faktycznie twierdzi, że umie robić artefakty? Przecież to kpiny jakieś. Ktoś taki jak on miałby mieć w swoich rękach taką potęgę...?
        Nagle jej oczy rozszerzyły się znacznie. A jeśli to był prawdziwy powód, dla którego rycerz go ścigał? Gdyby faktycznie tak było, Mari już wiedziała, że jest w dupie. Złapała krasnala za warkocze wąsów i przysunęła swoją twarz do niego. Na jej twarzy coraz szybciej pojawiała się furia.
- Powiedz prawdę, Bervisarze. - powiedziała cicho, ale stanowczo. - Czy ktoś oprócz mnie wie, że umiesz tworzyć artefakty? - Dziewczyna wbiła w niego swoje spojrzenie, które na swój sposób przybrało proszący wyraz. - Od twojej odpowiedzi może zależeć nasze życie, ty kozi bobku.
        Starała się wyrównać oddech. Puściła jego wąsy i spojrzała przez siebie niewidzącym wzrokiem. Zdawała sobie sprawę, że mogła przekombinować. Że ani jedno z jej słów nie musiało być prawdą. Że to zwykły, stary krasnal, który po prostu pojawił się w złym miejscu i złym czasie. Ale gdyby zawsze wierzyła w najlepsze możliwe wyjaśnienia, już dawno byłaby złapana albo zabita przez nieudane próby alchemiczne. Przejechała dłonią po twarzy.
- Ale z ciebie paskudny kłamca - westchnęła. - Niby jak chciałeś wyjaśnić tą sprawę? Przychodząc najpierw do mnie i nazywając mnie swoją wnuczką? Może ja o czymś nie wiem i w moich żyłach faktycznie płynie krasnoludzka krew? - także się obruszyła, a ostry ton krasnoluda tylko zachęcał ją do dalszych kłótni. - Taki z ciebie bohater jak ze mnie panna młoda - westchnęła w końcu z rezygnacją.
        Rudowłosa wolała jeszcze przez jakiś czas zostać na piętrze, żeby uspokoić myśli. Mleko makowe bezpiecznie spoczywało w jej kieszeni, ale póki nie pozna całej prawdy, każdy ruch może być niebezpieczny. Usiadła na ziemi, opierając się plecami o balustradę. Nie chciała znów uciekać, ale musiała przyznać sama przed sobą, że w tym momencie naprawdę się bała. Nie należała odważnych, raczej upartych i zadufanych w sobie, dzięki czemu sprawiała zgoła inne wrażenie...
- Kuźwa no! - Zrzuciła chustkę z głowy i wplotła palce we włosy. - Czemu jestem taką kretynką?
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

- Jak to skąd? - zdziwił się krasnolud. - Przecież miał na sobie głowę niedźwiedzia. Wszyscy wiedzą, że głowa niedźwiedzia chroni przed wszelakimi choróbskami. Także tymi umysłowymi - powiedział to tak absurdalnie poważnym głosem, że przy jego wcześniejszych nieudolnych krętactwach aż ciężko byłoby uwierzyć, że łże. No, przynajmniej do czasu, aż nie wyszczerzył się idiotycznie wyraźnie zadowolony z siebie.
Dziewczyna szarpnęła go za wąsy na co krasnolud warknął coś niezrozumiałego, złapał ją za drugą rękę, tą, którą go nie trzymała i wsadził sobie ją między zęby, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z jej furii (Albo będąc bardziej oburzonym tym jak go traktowała, niż przejętym własną kulturą). Następnie ponownie burknął coś niezrozumiałego, ale w oczach miał wyraźnie wypisane wyczekiwanie aż go puści.
O ile faktycznie puściła, wydał z siebie krótkie ciche:
- Ble.
Pogładził się po wąsach i nieufnie zmrużył oczy.
- A skąd ty to u diabła wiesz?! - W jego głosie ponownie rozbrzmiała podejrzliwość. - Nikomu nie mówiłem.
Odnośnie jej późniejszego pytania, krasnolud wzruszył ramionami.
- Spodziewałem się spotkać tu jakiegoś krasnoluda. Potem... Eee. Uznałem, że jakoś to będzie. - Po krótkiej przerwie krasnolud zreflektował się co powiedziała. - Wcale nie nazwałem cię wnuczką! Skąd w ogóle taki pomysł? Chcesz się bawić w rodzinę, piskalku?
Gdy dziewczyna zniknęła do krasnoluda odezwał się Kolindar.
- Rzadko się widuje przedstawicieli mojej rasy? Patrzcie go, światowej klasy obserwator, ha ha! - zaśmiał się Bervisar słysząc jak mężczyzna dodaje historię do zadanego przez siebie pytania. - Ano, nie widuję, bo jak, psia mać, ma się ich widywać, jak sukinkoty siedzą całe życia w dziurach ni głowy nie wychylą? - wzruszył ramionami. - Z gór przybywam, jak chyba każdy przeklęty krasnolud. W górach urodzony i na górskie jaskinie skazany przez setki nudnych, monotonnych lat. Ci, którzy chcieliby się wyrwać się z tego przeklętego losu, są niczym szklaneczka wódki przyrównywana do jezior za drzwiami. Choć mają w sobie coś wyjątkowego, nikną w tłumie.
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        Uśmiechnął się pod nosem. Po sekundzie namysłu złapał za swój prawie pusty kufel i wychylił do końca wszystko co oszczędziła mu ta dwójka.
        - Dosyć imperatywna z was rasa, przynajmniej jeśli chodzi o swoich - powiedział w końcu, przymykając beknięcie dłonią przy ustach. - Choć w zasadzie się nie dziwię. Setki lat tradycji mieszkania pod skalistym niebem ukształtowały was tak a nie inaczej; naród trzymający się razem, z natury nieufny do obcych. Choć to samo można powiedzieć o każdej innej rasie. Chociaż trochę mniej drastycznie. - Wzruszył ramionami. - Moje pytanie wynikło z ciekawości. Spotkałem osobiście sporo waszych. Nie było problemem by ich namówić do gadania, oj nie, to przychodziło z łatwością. - Spojrzał wreszcie na Bervisara, pierwszy raz obrzucając go tak przenikliwym spojrzeniem. - Problemem była weryfikacja tego, co mówili.
         Spojrzał na rycerza, śpiącego pod jego płaszczem w rogu karczmy, po czym ponownie zwrócił spojrzenie na krasnoluda, nachylając się do niego.
        - Przejdźmy więc może do rzeczy. Zazwyczaj nie interesowałoby mnie to w najmniejszym stopniu co masz za kołnierzem, jednak tym razem zahacza to nie tylko o twój kubrak... - Wskazał głową piętro karczmy. - Spójrz na to z tej strony. Marianne prowadzi ten lokal sama. Wydaje się do tego stworzona, ale po jej oczach widzę, że nie jest to życie usłane samymi różami. Na dodatek teraz zwalił się jej na głowę szemrany krasnolud, za którym chodzi pies gończy. - Zerknął na rycerzyka. - Choć drugiego sortu pies. Tak czy inaczej, skoro już cię tu przyjęła i robi wszystko by pomóc, możesz odwdzięczyć się jej chociaż szczerością. Albo pozbyciem się problemu. Tak tylko mówię.
        Wstał od baru, zabierając za sobą już osuszony kufel. Sala zdawała się już powoli wyciszać, jako że goście - a także grupka grajków - powoli zmieniali balans krwi i alkoholu w ich żyłach na ten mniej korzystny.
        - Długo już jej nie ma - mruknął, zerkając na balustradę, po czym dodał: - Może zerknij czy nie konstruuje tam gołębia pocztowego do lokalnych władz.
        To powiedziawszy przeniósł się żwawo do kuchni. Wszystko było dokładnie tak, jak to zostawił - porozrzucane, usyfione jak rynsztok, w mgiełce przypalonych resztek na patelni. Zakasał rękawy, po czym ruszył ku spiżarni, szukając jakiegokolwiek źródła wody.
        Jeśli nie znajdowała się tu studnia, to była na zewnątrz. Niechętnie spojrzał na tonący już w półmroku świat za oknem, a lekki dreszcz przeszedł go na myśl o opuszczeniu ciepłej karczmy. Uratowało go to, że - wbrew przyzwyczajeniu - zadarł głowę do góry. Na górnej półce obok spiżarki stały kilkulitrowe szkła z cieczą w środku. Podszedł bliżej, zastanawiając się, czy to aby na pewno woda, swoją niepewność pokładając w umiłowaniu Mari do pędzenia alkoholi. Wzruszył ramionami. Alkohol w sumie szybciej rozpuści zabrudzenia. Bez skrupułów złapał za bańkę i zaniósł ją do kuchni, stawiając na stole. Zrobił to w idealnym momencie, gdyż chwilę później chłód przestrzelił jego kości. Nagły brak oddechu i ból w głowie nasiliły się znikąd. Zachwiał się, w ostatnim momencie łapiąc za krawędź stołu. Wyprostował głowę, napotykając spojrzenie odbijające się w przyniesionej butli. Nie byłoby w tym nic dziwnego, taka natura odbić. Problemem było to, że spoglądały na niego jarzące się niebieskimi ognikami ślepia. Przetarł oczy, po czym jeszcze raz spojrzał na odbicie. Tym razem jednak ślepia upiora zniknęły, pozostawiając w ich miejsce zwykłe, zmęczone stalowe oczy. Westchnął cicho, pocierając kark ręką. Poświęcił jedną myśl nad zastanowieniem się kiedy w końcu straci kontrolę, po czym zajął się faktycznym sprzątaniem pobojowiska kolacyjnego.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Pomarańczowe światło świec w karczmie zawsze było dla niej czymś nie z tego świata. Zupełnie, jakby po wyjściu wracało się do rzeczywistości - szarej, nudnej, zimnej. Mari miała czasem wrażenie, jakby tutaj chroniła ją niewidzialna bańka, zamieniając jej życie na coś w rodzaju dziwnego, zapętlającego się snu. Westchnęła przeciągle, zerkając na salę poniżej. Zastanawiała się czy powoli jakaś niepokojąca moc nie zaćmiewa jej umysłu, ale równie dobrze to mógł być alkohol. Skrzywiła się, próbując wstać. Nogi jej zdrętwiały i teraz po jej udach i łydkach rozchodziło się nieprzyjemne mrowienie. Oparła się o balustradę, a w jej żółto-zielonych oczach odbijały się płomienie świec.
- Dobra, dziewczyno, przestań się mazać - mruknęła do siebie, uśmiechając się sardonicznie. Rozwiązała swój warkocz, a burza rudych włosów natychmiast otoczyła jej sylwetkę. Nie zdejmowała fartucha, czując pokrzepiający ciężar flakonika ze środkiem odurzającym. - To przecież proste... - Przeciągnęła się i zaczęła powoli, bez pośpiechu schodzić w dół po schodach.
        Nie robiła sobie nic z krzyków i próśb o kolejki czy jedzenie, całkowicie zbywając swoich klientów. Widać byli do tego przyzwyczajeni, co jednak nie zmniejszało kolejki, która tworzyła się przy barze. Dziewczyna minęła bez słowa krasnoludziego wypierdka i przybysza znikąd, po czym weszła do kuchni, nie zaszczycając ich nawet przelotnym spojrzeniem. Trwało to tylko kilka sekund, kiedy rozległ się nagły raban, a ruda wyszła na salę, uderzając drewnianą łyżką o żeliwny garnek, powodując huk tak niemiłosierny, że aż sama się od niego skrzywiła.
- Dobra hołoto, na dziś koniec zabawy! - krzyknęła bezpretensjonalnie, wzmacniając efekt kolejnym uderzeniem o naczynie. - Mam nowych ludzi, nauczyć ich muszę co i jak, żeby was nie pozabijali niechcący! - Przechodziła powoli, uciszając ewentualne protesty hukiem. Mężczyźni i kobiety podnosili się niechętnie z krzeseł, zostawiając monety w miskach po jedzeniu i na stołach, ale obyło się bez większych problemów. Karczma powoli opustoszała, a dziewczyna wyszła kilka kroków przed wejście, upewniając się czy przypadkiem ktoś nie chciał robić burdy przed jej przybytkiem.
- Jutro otwarte jak zwykle! - dodała, unosząc dłonie do ust, by wzmocnić swój głos, co wywołało kilka uniesionych rąk w górę. "Przynajmniej taką mam nadzieję..." Pokręciła głową z rozbawieniem - nie było szans, żeby kiedykolwiek zrozumiała tych ludzi.
        Kiedy wróciła do środka, zamknęła drzwi na dwie zasuwy i odłożyła swoje "instrumenty" na jeden ze stolików. Podeszła do śpiącego jeszcze rycerzyka, odsłaniając go i przez jakiś czas przyglądając mu się badawczo. W końcu westchnęła i przez chwilę mocowała się z rękawicą, którą odrzuciła na ziemię. Wyjęła fiolkę i strzykawkę, którą zręcznie napełniła płynem. Pstryknęła paznokciami w małe urządzenie i wypuściła kilka kropel, a następnie wbiła igłę w żyłę na wierzchu dłoni brudnobutego kutasa.
- Będzie miał kolorowe sny. - Popatrzyła na swoich nowych pomocników spod uniesionych brwi i z powrotem nałożyła rękawicę na ciało rycerzyka. - Wolałabym, aby nie pamiętał naszego spotkania. Z kilkoma sobie poradzę, o ile będą głupi jak ten tutaj... - Zmrużyła oczy i odłożyła strzykawkę i fiolkę. Zdjęła także swój fartuch i spojrzała rozognionym spojrzeniem na mężczyzn.
        Krok. Drugi. Mari w umiarkowanym tempie przemierzała salę. Miało się wrażenie, że piorun ją trzasnął, a wokół niej co chwila pojawiają się wyładowania elektryczne.
- Wiecie, to nie jest tak, że ja wam nie ufam... - zaczęła, a ton jej głosu wskazywał jednak coś zupełnie odmiennego. Utkwiła swoje oczy w krasnoludzie. - Ale ty, karłowaty synu bezimiennej kozy... ty mnie kuźwa ugryzłeś! - warknęła, nabierając szybkości i rzucając się na Bervisara jak żbik, przewracając go razem z krzesłem. Ryknęła wściekle, zdzielając go co raz pięściami po gębie, ale zdając sobie sprawę z własnej siły - która nie była zbyt imponująca - wymacała ciężki kufel, który rozbiła na jego krasnoludzkim łbie.
        Wstała, dysząc ciężko i kierując się w stronę Kolindara. Jej włosy były w jeszcze większym nieładzie niż kilka chwil temu, a spojrzeniem mogła wypalić dziurę. Tym razem sięgnęła po drewnianą miskę ze stołu i rzuciła nią w ciemnowłosego, a chybić zdarzało jej się wyjątkowo rzadko. W zakładach na rzucanie sztyletami zawsze zgarniała kupę złota.
- A ty, coś za łatwo się tutaj wpasowałeś, łowco potworów... - Zmrużyła oczy, a na jej policzkach pojawiły się czerwone wypieki. - Nie ma ludzi aż tak normalnych. Coś z tobą, na wszystkie dziwki Drivii, musi być nie tak! Macie mi, do cholery jasnej, zaraz wyjaśnić skąd takie dwa anomalia pojawiły się w mojej karczmie, i to, kuźwa, już! - Dziewczyna przysunęła sobie kolejne "pociski" ze stołu. Jej palce zadrgały nad sakiewką z czystą kapsaicyną. Mari oddychała ciężko, mierząc obydwu gniewnym spojrzeniem.
- Bo poznacie mnie od tej mniej miłej i kulturalnej strony, panowie - dodała, jakby mogła zachować się jeszcze bardziej nieobliczalnie i dziko niż teraz. Dziewczyna spięła mięśnie i wskazała brodą krzesła przy stoliku, za którym stała. - Siadajcie, najpierw mówi jeden, potem drugi. Kolejność dowolna. - Odgarnęła swoje gęste włosy, jednak te chwilę potem znów znalazły się na jej twarzy. Westchnęła tylko i ponagliła ich spojrzeniem.
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Krasnolud skrzywił się słysząc słowa Kolindara.
- Bądź łaskaw nie mówić do mnie jak do chędożonego miłośnika wieczorków poetyckich. - Bervisar nawet nie wiedział, czy mężczyzna obrażał jego rasę czy ją komplementował.
- Korniszonie jaskiniowy! - oburzył się brodacz.
- Padalcu przeklęty! Czy właśnie zarzuciłeś mi łganie? - Krasnolud sięgnął po metalowy buzdygan, który w przeciwieństwie do tarczy wciąż miał przyczepiony do biodra, po czym uniósł go w górę.
Starzec wcale nie miał w planach tłuc kogoś tą bronią, niezależnie jednak od tego jak bardzo specyficznym był krasnoludem, w jego przekonaniach wymachiwanie ciężkim metalowym narzędziem dodawało wiarygodności i powagi. Być może wynikało to z faktu, że głównie używano tego narzędzia by obalić argumenty o tchórzostwie.
- A jak u diabła mam to załatwić? - wyskoczył z pytaniem zmieniając punkt zainteresowania z Kolindara na brudnobutego.
- Szanowna Pani Pisklak przecie wyraźnie nie popiera, coby chybcikiem pałą w łeb problem nareperować. - Pomachał swoją bronią w kierunku leżącego, aby podkreślić powagę sytuacji.
- Jako że jestem krasnoludem poczciwym, posiadającym swój honor i potrafiącym docenić podarowaną mu uprzejmość, nad problemem głowuje miast się za niego zabrać. A tyś jak taki zasrany filantropo-filozoficzny-bakłażan... - Krasnolud oparł broń koło swojej tarczy i uniósł pięść, co wyrażało nieco mniejsze oburzenie. - To może byś rzucił jakimś realnym planem, a nie tylko się przypierdalasz?
Krasnolud prychnął lekceważąco na wspomnienie o gołębiu do lokalnych władz. Brodacz, w przeciwieństwie do Kolindara, najwyraźniej umiał rozpoznawać dobrych ludzi. I nie rzucał bezpodstawnych oskarżeń. Zasrany padalec rozdrażnił biednego Bervisara.
Wtedy właśnie dziewczyna minęła go bez słowa, poszła do kuchni i po chwili pojawiła się z garnkiem i łyżką. Starszy mężczyzna przekrzywił głowę zaintrygowany, a zaraz po tym podskoczył i skurczył usłyszawszy hałas.
- Au! - skomentował. - Au! Demonie! - podkreślił jeszcze swoje niezadowolenie.
A potem, usłyszawszy o co cały hałas - a było to wyproszenie grzecznie upodlających się gości - zmarszczył brwi i zaczął bacznie przyglądać się ludziom.
Krasnolud nie mógł uwierzyć, by dziewczyna waląca łyżką w garnek mogła przekonać biesiadników do pójścia do domu. W sytuacji przeciwnej Bervisar gotów był sięgnąć po coś twardego, choć może nie swoją metalową broń bo to byłaby przesada, a następnie dodać jej argumentom nieco krasnoludzkiej siły.
O dziwo jednak ludzie zaczęli się nie tylko zbierać, ale i zostawiać monety. Komentarz starca zmienił się z wcześniejszego "Au" na pełne niezrozumienia:
- Eee? - Podrapał gładził się w zamyśleniu po brodzie.
- Dziwaki z nizin - podsumował w końcu pod nosem.
W każdym razie krasnolud gapił się na wszystko bez słowa, mimo swojego wieku nie mogąc wyjść z szoku po absurdalności tej sytuacji. Gapił się na dziewczynę również wtedy, gdy podeszła do rycerzyka i coś mu zrobiła. Bervisar próbował wypatrzeć co w zasadzie dziewczyna miała w dłoniach, zmrużył więc komicznie oczy.
Gdy krasnolud przypatrywał się odłożonym na stół narzędziom dziewczyny, ona właśnie stawiała coraz szybsze kroki w jego stronę. Dopiero gdy zaczęła mówić, brodacz ponownie skupił wzrok na niej. Wtedy była już dosyć blisko. W dodatku leciała w jego stronę. A potem lecieli razem - w stronę podłogi. Zarówno krasnolud jak i krzesło nie byli gotowi na ten atak, w związku z tym po wspaniałej chwili wspólnego lotu rozległ się dużo mniej wspaniały trzask i uderzenie o podłogę. Dla Bervisara był to lot z bądź co bądź całkiem dużej wysokości. Szczęśliwie miał na sobie ten pocieszny łeb niedźwiedzia, w przeciwnym razie mógłby poważnie rozwalić sobie głowę, teraz zaś jedynie solidnie go ogłuszyło.
Warto wspomnieć, że niedźwiedzia głowa spadła z łba krasnoluda i już nie chroniła go nijak przed następnymi atakami dziewczyny. Krasnolud był na tyle zamroczony, że podniesienie dłoni by złapać ją za ręce zajęło mu tyle czasu, że nim faktycznie podjął próbę, ona chwyciła kufel i rozwaliła go na jego łbie (co ponownie zaburzyło jego zdolność szybkiego reagowania) i wstała.
Warto dodać, że ten krasnolud i bez jej pomocy miał ograniczoną zdolność szybkiego reagowania. I równie ograniczoną szybkość ruchów.
Zanim Bervisar zamrugał i zareagował, dziewczyna już z niego zeszła. Pomacał się więc po twarzy i sprawdził czy łeb mu nie krwawi. Na jego palcach znalazła się odrobina krwi, ale całej ręki nie miał czerwonej, stwierdził więc, że jest w na tyle dobrym stanie, żeby usiąść i poobserwować co ten wściekły pisklak będzie robił z Kolindarem. Warto dodać, że staruszek chwilowo Kolindara nie lubił, także mógłby to być widok przyjemny.
Szybko jednak uznał, że dziewczyna, choć rzucała celnie, wcale nie używała dostatecznie dużej ilości pocisków. Chwycił więc kilka kawałków rozwalonego wcześniej na jego twarzy kufla i też rzucił w kierunku mężczyzny. Nawet tam nie dolatywały, na szczęście nie trafiły także w dziewczynę.
- O! o! Właśnie! - poparł rudowłosą. - Podejrzany jak kulawy tancerz. Jak szczupły kucharz. Jak ślepy przewodnik!
W końcu znalazł cięższą, bo metalową, rączkę od kufla i też rzucił w stronę mężczyzny. Tym razem nie tylko pocisk poleciał dosyć daleko, ale nawet miał szansę trafić, w przypadku braku uniku ze strony celu.
- Gadaj co z tobą nie tak, jak panienka ładnie prosi! - poparł ją i zorientował się, że na języku czuje smak krwi.
Pomacał się ponownie po twarzy i skrzywił. Chyba rozwaliła mu nos.
Krasnolud spróbował wstać i zachwiał się czując nieprzyjemne pulsowanie głowy.
- Au! - Usiadł ponownie w tym samym miejscu.
- Ja się nie ruszam - zaprotestował brzmiąc trochę jak obrażone dziecko. - Znowu mnie zrzucisz. Niech bakłażan zacznie.
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

- Nic ci nie zarzucam, tylko stwierdzam fakt - warknął gniewnie, dla odmiany od swojego monotonnego tonu. Spojrzał na wirujący mu nad głową kawał żelastwa. Klasyczna forma negocjacji. Zawsze uczył swoich podwładnych, że najpierw słowa, potem rękoczyny. U krasnoludów, jak na złość, najwyraźniej uczyli czegoś odwrotnego. Zaczął się zastanawiać, czy zdąży wyszarpnąć sobie stołek spod dupy i znokautować nim oburzonego Bervisara, jednak ten najwyraźniej zdążył już ochłonąć.
- Nie wiem - przyznał, samemu się uspokajając. - Szlachetne z jej strony, że nie chce się go pozbyć po męsku. Gdyby to ode mnie zależało, delikwent leciałby właśnie nad trzecim jeziorem - dodał półgębkiem. Spojrzał po chwili złośliwie na swojego rozmówcę. - Honor? Gdybyś miał go choć odrobinę to nie wplątałbyś się w aferę trefnych magicznych świecidełek - przerwał, gdy coś nagle do niego dotarło. - Nie odprowadzałeś podatku od sprzedaży, co? Cudownie - prychnął. Chciał już coś dodać, lecz w tym samym momencie niczym wicher minęła ich Mari. Poczuł w kościach nadchodzącą burzę.
Następnych wydarzeń nie zdążył nawet wziąć pod uwagę. Zauważył tylko przyspieszony krok i rozogniony wzrok rudowłosej. W ostatniej chwili drgnął, chcąc zepchnąć krasnoluda z siedzenia. Nie zdążył. Niziołek upadł pod ciężarem rudej. Kolindar wyszczerzył oczy w zdumieniu, po czym zaczął się podnosić. W momencie gdy stanął na nogi, okrągła miska poleciała w stronę jego twarzy, zatrzymując się o włos przed jego nosem za sprawą złapania jej lewą ręką.
- Chyba uczyliście się prowadzenia rozmów w tej samej szkole dyplomacji - zauważył. Spojrzał z politowaniem na krasnoluda, gdy - dosłownie - wszystkie pociski go ominęły.
- Prawda, nie ma - przyznał odkładając miskę na blat. - Ale nie...- urwał. On nie zauważył lecącego metalu w jego stronę. Ktoś inny jednak tak.
Nagły skurcz magicznego splotu pod skórą. Jasne światło błysnęło przed jego twarzą, rozcinając pocisk na pół, posyłając resztki po bokach mężczyzny. Chwilę później błysk wbił się w blat obok dłoni Kolindara, ukazując zebranym szeroki nóż z metalową rękojeścią. Nie przypominał on zwykłych noży kuchennych czy śniadaniowych, o nie. To był prawdziwy nóż. Broń, którą mógł się posługiwać skrytobójca.
Kol westchnął, czując jak światło upiora błysnęło w jego oczach.
Sprawa się rypła.
Dopiero teraz poczuł hipokryzję swoich słów. Dopiero, gdy to jego przyszpilono do ściany. Zrozumiał też, skąd się wzięło u niego to uczucie - od tamtego czasu nie nawiązał z nikim najmniejszej znajomości. Nie musiał się dotąd nikomu tłumaczyć. Co więc powodowało, że tym razem nie chciał od tego - jak zwykle - uciec?
Czując ciężar sytuacji i zastój powietrza powolnym krokiem ruszył w stronę wyznaczonego stołu.
- Nie mam już teraz wyjścia, prawda? - Uśmiechnął się lekko, jednak grymas chwilę później zszedł z jego twarzy. Przesunął krzesło i opadł na nie, mając w trójkącie widzenia zarówno krasnoluda, rycerza, jak i najniecierpliwiej obecnie wyglądającą szefową. Choć już chyba niedługo. Po chwili namysłu wysunął przed siebie dłoń, nad którą - po krótkim rozbłysku pomarańczowego światła - zmaterializował się po chwili kolejny sztylet. Nacisnął na niego telekinezą, stawiając go w pionie i obracając wokół własnej osi.
- Nazywam się Kolindar. To było prawdą. Polowania na potwory - to też prawda. Chwilowo, wszystko co wam powiedziało, było prawdą -mruknął, mierząc dwójkę wzrokiem. - Choć nie była to cała prawda. Tak naprawdę nie musiałaś wiedzieć więcej, Marianne - zwrócił się bezpośrednio do rudowłosej. - Nikt za mną nie podąża, nikt mnie też nie szuka. Jestem martwy w każdej istniejącej kartotece, jak i głowie każdego kogo znałem, a kto dalej chodzi po tym świecie. Jak już wspomniałem, to co o sobie powiedziałem nie było całą prawdą. Gdybyś zapytała o to imię w Meot, dowiedziałabyś się o zmarłym już dowódcy straży miejskiej, który do końca swoich dni niczym dureń stał na straży prawa, do momentu śmierci najpierw jego bliskich, potem jego samego. Usłyszałabyś też całkiem świeżą, bo jeno kilkuletnią historię o nawiedzającym Meot Czerwonym Człowieku w swojej krucjacie przeciwko złu tego miasta. Choć miejscowi użyliby raczej słowa: morderca.
Przerwał, a sztylet nad jego dłonią rozpłynął się w chmurze pyłu, razem z tym stworzonym przez niego wcześniej. Rzucił spojrzenie Bervisarowi, po czym w dłoni pojawił mu się buzdygan, lustrzane odbicie tego, który trzymał niedawno krasnolud.
- Wracając usłyszałabyś historie o Strażniku Dróg, łapiącym i dokonującym rzezi na grupkach bandytów w okolicach. Jak się już pewnie domyśliliście, byłem tymi wszystkimi osobami.
Odesłał buzdygan, kładąc ręce na kolanach.
- To moja historia. Nie znaczy to, że to kim byłem dzisiaj, to było kłamstwo. To moja normalność. Nie zdziwię się, jeśli jej nie zaakceptujesz - powiedział, opuszczając wzrok na ziemię. - Też bym tego nie zrobił, nie wyprę się jednak swoich czynów.
Odchylił się na krześle, opierając łokieć o blat, a głowę o dłoń, czekając na werdykt.
Awatar użytkownika
Marianne
Błądzący na granicy światów
Posty: 15
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Marianne »

        Oddychała ciężko, zdmuchując co chwila pasma czerwonych włosów z twarzy i patrząc na obu mężczyzn czujnie. Wyglądała trochę jak przerażony kot, który syczy i jeży sierść, byleby wyglądać na większego i groźniejszego niż w rzeczywistości. Nawet nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, że wyuczone za młodu podstawy walki każą jej balansować na lekko ugiętych nogach. Zerknęła na stół przed sobą, w duchu przeklinając się za głupotę w wybieraniu broni. Drewniane miski... kogo ona chciała nimi załatwić? Skrzywiła się wyraźnie i oblizała suche wargi.
- Dyplomacja? To taki lek na sraczkę? - zmrużyła oczy, które chwilę potem rozszerzyła z zaskoczenia, widząc jasne światło, które pojawiło się zupełnie znikąd.
        Ruda oniemiała na moment. Zdumienie przemieszane z lękiem sprawiło, że nogi zaczęły jej drżeć i w końcu się pod nią ugięły. Zrobiła dwa niepewne kroki w tył, widząc wyczarowaną broń wbitą w blat. Cholera jasna. No żesz szlag! Mari wpadła na stół z tyłu, przewracając się niezgrabnie i zwalając na siebie miski z resztkami jajecznicy.
- Auu... kurwamać... - jęknęła, strzepując z włosów jajka. Warknęła w końcu wściekle, dając sobie z tym spokój i chcąc zamaskować przerażenie. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła, które z kolei zaczęło wysychać na wiór... Powoli podniosła się, bez cienia wcześniejszej gracji i wdzięku, wspomagając się krzesłami i stołami. Popatrzyła przytępionym wzrokiem najpierw na siedzącego naprzeciwko niej Kolindara, a potem na obrażonego Bervisara. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Dobra, wybaczcie, ale na trzeźwo nie będę z wami gadać. - Żółtooka skierowała się do baru, zapominając zupełnie o strachu, złości i dziwnych stworzeniach w swojej karczmie. Wyjęła butelkę z mętnym, bursztynowym płynem i kieliszek. Odkręciła korek i aż się skrzywiła od samego zapachu. To był jeden z jej najpodlejszych bimbrów, przeznaczonych dla przypadków beznadziejnych. Po chwili westchnęła i odwróciła kieliszek dnem do góry. Wzięła kilka potężnych haustów prosto z butelki, prawie natychmiast czując torsje w żołądku. Palący płyn wypełnił jej przełyk, a łzy stanęły w oczach. Z trudem powstrzymała się by nie zwrócić wszystkiego od razu, tak bardzo to było okropne. Na jej policzki przynajmniej znów wróciły rumieńce, jednak bladość jej twarzy dalej była dość dobrze widoczna.
        Trzymając w jednej ręce butelczynę, podeszła do krasnoluda i złapała go za obutą nogę. Z wysiłkiem malującym się na twarzy przeciągnęła go ze trzy kroki, jednak dała sobie spokój z transportem tego starego capa. Zamiast tego patrzyła na niego z wyrzutem, jakby wyrządził jej niewymowną krzywdę tym, że z własnej woli nie chciał przyjść do stolika. Ruda nie miała na tyle odwagi, aby sama siedzieć z kimś, kto tworzy noże z niczego. Wskazała krasnoludowi brodą stolik, gdzie siedział Kolindar.
- Nie zrzucę cię... chyba - mruknęła z rozbrajającą szczerością i wzruszyła ramionami. Spojrzała na swoją dłoń, na której odbiły się rzędem zęby krasnoluda i przeklęła siarczyście. - Ale jeśli okaże się, żeś wściekły, to osobiście zapodam ci najbardziej bolesne leczenie, jakie tylko przyjdzie mi do głowy...
        Odetchnęła głębiej i powoli wróciła do stolika. Nogi już jej nie drżały, ale miała wrażenie, że rozsiewa wokół siebie aurę naturalnego przerażenia. Starała się panować nad ciałem i głosem, ale wyszło jej to, w najlepszym razie, beznadziejnie. Usiadła na krześle i przez kilka sekund patrzyła się to na jednego, to na drugiego z mężczyzn. W końcu zdecydowała się napić jeszcze kilka łyków okropnego alkoholu i rozkaszlała się niemiłosiernie. Odstawiła butelkę na stół, patrząc na nich wymownie. Oczywiście, wymowa tego spojrzenia brzmiała: bierzcie i pijcie z tego wszyscy.
- No to tego... - zaczęła, czując powoli działanie alkoholu, który ciepłem rozchodził się po jej ciele. - Zawsze jest jakieś wyjście... okurwa! Japierdolę! - krzyknęła nagle, kiedy Kolindar wyczarował kolejny sztylet. Dziewczyna odruchowo przytuliła do siebie butelkę bimbru, o mało co nie przewracając się przy tym z krzesła. Niby wiedziała, że na świecie istnieją czarownicy i czarnoksiężnicy, istoty obdarzone magią i nadnaturalną mocą, ale nigdy nie widziała nikogo takiego na swoje własne oczy. Sama robiła różne cuda, ale ją ograniczała zasada równoważnej wymiany... a to? To była po prostu magia. Ruda patrzyła na lewitujący nóż, uspokajając oddech i z powrotem odstawiając butelkę na stół. Nagle poczuła się całkowicie trzeźwa, choć w głowie kręciło jej się od wrażeń. Skupiła wzrok na ciemnowłosym, próbując sobie wmówić, że skoro jeszcze jej nie zabił, to raczej jest mało prawdopodobne, aby uczyni to teraz. Uniosła ku niemu harde spojrzenie, chociaż w środku dalej dygotała.
- Dobra, czekaj... - Zmarszczyła brwi, a nutka typowego dla niej wkurwienia błysnęła w nie do końca trzeźwym spojrzeniu. - Jak to jesteś martwy? - Machnęła ręką przed twarzą, jakby odganiała niewidzialną muchę. - To przecież brzmi jak jakaś historia, którą straszy się młode panny, żeby nie wychodziły nocą z domu się łajdaczyć... - mruknęła, choć musiała przyznać, że historia Czerwonego Człowieka obiła jej się o uszy. Spojrzała na niego niespokojnie, kiedy odesłał wszystkie bronie i trzeba jej oddać tyle, że nie uciekła spojrzeniem. - Jestem prostym człowiekiem, durną babą, która nie pojmuje wszystkiego do końca... - Marianne niemal się uśmiechnęła przy tych słowach, czując jednocześnie zimny pot na karku. - Czy ty naprawdę jesteś martwy?
        Cisza, która zaległa po tym pytaniu stała się dziwnie głęboka, namacalna. Albo przynajmniej tak to sobie wyobraziła. Spojrzała na krasnoluda, ciekawa czym ten jeszcze będzie w stanie dowalić. Była już chyba gotowa na wszystko, mogła przyjąć każdą prawdę... Bez większego namysłu kopnęła pod stołem i Bervisara, i Kolindara, chcąc się upewnić, że nie są jedynie wytworami jej spaczonego przez alkohol umysłu.
        Przygryzła wargę i pomasowała sobie skronie. Przymknęła na chwilę powieki, szybko obracając w myślach całą tą sytuację. Przełknęła ślinę, a jej oddech powoli wrócił do normy. Miała jako pomocników w karczmie krasnoluda, którego podejrzewała o paranie się dość specyficzną magią, która mogła ściągnąć na niego - i na nią! - niepożądane spojrzenia niechcianych ludzi oraz martwego mężczyznę, który potrafił tworzyć broń z powietrza i w ten sam sposób ją niszczyć. To brzmiało jak jakiś chory sen... Ruda odchyliła się delikatnie w krześle, zarzucając nogę na nogę i patrząc się zmrużonymi gniewnie oczami na mężczyzn.
- Kolindarze, robisz za dobrą jajecznicę, żebym cię stąd pogoniła... - Uniosła kącik ust z przekorą. Wspomniana jajecznica jeszcze znajdowała się na jej włosach, ale nie zamierzała się teraz tym przejmować. - Czy powinnam coś jeszcze wiedzieć? Przenikasz przez ściany? Będziesz mnie podglądał w czasie kąpieli? Twój zapach ściąga stada trujących ropuch? Zresztą, pewnie się okaże... - westchnęła i rzuciła mu jeden z kluczy do pokojów na piętrze. Wyciągnęła dłoń po swój amulet.
- Zatem przechodzimy do naszej gwiazdy wieczoru... - Popatrzyła kątem oka na krasnoluda, ale wcześniej pozwoliła sobie na kilka kolejnych łyków bimbru. Jej twarz wykrzywiła się okropnie, ale dziewczyna już powoli przyzwyczajała się do trunku. - A czym twoja historia mnie zaskoczy, żywy krasnoludzie?
Awatar użytkownika
Bervisar
Błądzący na granicy światów
Posty: 14
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Bervisar »

Krasnolud nie zdążył się oburzyć ani trochę na nic, co Kolindar powiedział przed przybyciem dziewczyny. A mógłby po pierwsze wściekać się o protekcjonalne: "stwierdzam fakt", które było bądź co bądź potwierdzeniem, że mężczyzna nazywa krasnoluda łgarzem i powinien za to dostać w łeb, a po drugie krasnolud mógł wyrazić brak aprobaty na wdawanie się w dyskusję na tematy polityczne, takie jak podatki od sprzedaży czy inne bzdury.
Dziewczyna przybyła ,a jej obecność niczym dziwny czar przerywała wszelkie inne dialogi.
Mniej więcej w połowie rozmowy rudowłosej z ciemnowłosym Kolindar zwrócił na siebie uwagę w sposób dużo bardziej niespodziewany i niepokojący.
- Na włochate jaja minotaura! - wyrwało się krasnoludowi, który na kolanach szybko popełzł w stronę porzuconej przy barze tarczy.
- Niech to szlag! Łajno wściekłego wilkołaka! - kontynuował już trzymając tarczę dwiema dłońmi i cofając się - pod osłoną swojej tarczy - w stronę rudowłosej.
Krasnolud w akcie pochwały godnego bohaterstwa postanowił w razie czego bronić dziewczyny przed tym dziwakiem, z którym jak się okazało, faktycznie coś było mocno nie tak.
Tymczasem jednak, dziewczyna zamiast się za czymś schować, jak gdyby nigdy nic poszła... po alkohol. Bervisar rozdziawił gębę i opuścił nieco tarczę gapiąc się na nią z niedowierzaniem.
- Eee?
Zamrugał chcąc nabrać pewności czy dobrze widzi.
- Wiewiórko? Haaalo, pisklak? - Pomachał w jej stronę jednocześnie reflektując się, że sam powinien się oddzielić od dziwoląga kawałkiem drewna, skorygował więc swój błąd.
- Bum, jeb, czary-mary. Widziałaś? Widziałaś, prawda? No masz przecie patrzały, musiałaś widzieć! - Przy tych pytaniach brodacz próbował gestykulować rękoma, przez co jego tarcza majtała się pokracznie.
Krasnolud wznowił przesuwanie się po podłodze w stronę dziewczyny, darując sobie próby wstawania. W końcu do niej dojechał.
- Z nim jest chyba coś nie taak... - powiedział do niej krasnoludzkim szeptem, czyli takim, który ciemnowłosy mężczyzna też mógł bez trudu usłyszeć.
- Więc może by się do jasnej kurwy, szanowna pani pisklak za czymkolwiek skryła następnym razem? - wyrzucił do niej podniesionym głosem, jakby miał jej za złe brak rozwagi (I jakby ta tarcza miała go jakkolwiek uratować przed zagrożeniem ze strony upiora lub zabójcy).
- Dziewczyno, u diabła! Co z twoim instynktem?! To nie jest moment, w którym idziesz po alkohol! - warknął oburzony i wskazał tarczą na mężczyznę jednocześnie orientując się, że upiór wcale ich nie atakuje.
Krasnolud zmrużył oczy.
- Wydaje się spokojny. Jak go zagadasz jakieś dwa dni, może jakoś go wypędzę - powrócił do krasnoludzkiego szeptu, równie słyszalnego dla Kolindara jak poprzedni.
Ciemnowłosy w tym czasie bawił się w wyczarowywanie jakiś magicznych noży, uśmiechał się dziwnie i gadał do siebie. No wariat jak nic.
A druga wariatka poszła w jego stronę, żeby usiąść z nim przy stole. Bervisarowi nie podobała się ta wizja ani trochę, ale poszedł za nią i wdrapał się na krzesło. Co prawda od stołu oddzielił się swoją tarczą tak, że na mężczyznę zerkały tylko oczy znad kawałka drewna, ale bądźmy szczerzy - jakikolwiek atak, i krasnolud spadłby z krzesła i pewnie zgubiłby swoją tarczę.
Krasnolud słuchał tylko jednym uchem opowieści Kolindara. Brzmiała dla niego zbyt absurdalnie by w nią uwierzył, niemniej nie przerywał.
- A to krasnoludom zarzuca ubarwianie historii... - burknął tylko kolejnym z krasnoludzkich szeptów w stronę dziewczyny, kręcąc z niedowierzaniem głową.
W końcu mężczyzna skończył, a dziewczyna uśmiechnęła się z przekorą i stwierdziła coś w stylu, że może i jest martwym zabójcą, ale robi dobrą jajecznicę. To był drugi szok, jakiego doznał krasnolud, a przez który rozdziawił usta z niedowierzaniem. Tarcza wypadła mu z rąk, tym razem uderzając o podłogę głośno i nieprzyjemnie.
- Żartujecie ze mnie, co? - zapytał patrząc to na jednego to na drugą.
- Żartujecie, prawda? - powtórzył ponownie.
Z ich min wywnioskował, że nie żartowali. Westchnął więc ciężko, zeskoczył z krzesła i podniósł tarczę.
- Ja... - zaciął się gdy dziewczyna zapytała go o to, czym on ją zaskoczy. Niepewnie trzymał swoją tarczę w dłoniach.
- ...ja może jednak powinienem wrócić w góry... - burknął i spojrzał w stronę rycerzyka.
- Zaniosę go gdzieś do lasu i nie będę wam przeszkadzał, tak chyba będzie najlepiej...
Kolindar
Rasa:
Profesje:

Post autor: Kolindar »

        - Szczerze? Nie wiem - przyznał, rozkładając ręce. Poczuł niemiłe mrowienie w piersi, gdy wypowiadał kolejne słowa:
        - Jestem obecnie trwale związany z istotą, której istnienia do końca nie rozumiem. Żeby to prościej wytłumaczyć: czuję się, jakby w jednym ciele mieszkały dwie osoby. Dopóki jestem przytomny, mam nad tym kontrolę; dlatego odrzuciłem wtedy ofiarowany przez ciebie kufel, Mari. Nie wiem co się stanie gdy stracę tę kontrolę, jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. Czy jestem martwy? - zawiesił pytanie, nachylając się nad stołem. - Możesz sprawdzić. Moje serce dalej bije. Mimo że odniosłem wiele ran, po których już nie powinno. Ten... "Drugi", zdaje się mnie leczyć, na swój pokrętny sposób. Nie daje mi umrzeć tak łatwo. Nie sądzę, by było to z życzliwości, jestem mu najwyraźniej potrzebny do przeżycia.
        Westchnął. Dziwnie było nagle to z siebie wyrzucić przed, technicznie rzecz biorąc, obcymi osobami.
        - Ale prawnie jestem całkowicie martwy. Wszyscy którzy mnie znali przed... - Wykonał tu niezgrabny ruch wokół swojej postaci. - TYM, pochowali pustą trumnę na cmentarzu w Meot. I chyba lepiej, by tak zostało.
        Zapadła w końcu cisza, pozwalając wszystkim zebranym zebrać myśli, przerywana jedynie obecnością - a była to bardzo głośna obecność - krasnoluda w ich towarzystwie.
        Autentycznie ani Kol, ani upiór nie spodziewali się - a co za tym idzie - nie zorientowali się, gdy ciężki klucz do pokoju przeleciał ponad stołem i uderzył cicho o policzek Kolindara, spadając na jego wyciągnięte ręce.
        - Tak właściwie, to tak, potrafię przeniknąć przez ścianę - mruknął, oddając rudowłosej naszyjnik. - Ale na efekt zaskoczenia nie licz; od razu zobaczyłabyś czarny wiatr, którym bym się wtedy stał - dodał, uśmiechając się lekko. - Co do najazdu ropuch, nie wiem. Czas pokaże.
        Wydawało się, że zbliżająca burza się uspokoiła. Pozostała jednak jeszcze sprawa śpiącego na kozetce rycerza. Kolindar spojrzał na Bervisara, w świetle obecnym wydarzeń mierząc go na nowo.
        - Poczekaj - zaczął, zerkając w stronę Mari na potwierdzenie. Czuł się teraz zawstydzony swoimi wcześniejszymi osądami. - Myślę, że nie musisz stąd nigdzie uciekać. Chcąc nie chcąc, jednak obecnie, z jedynej perspektywy jaką znam, czyli z prawnej, siedzimy w tym wszyscy troje. Powinniśmy więc we troje temu zaradzić.
        To mówiąc wstał, robiąc kilka kroków do czającego się za tarczą Bervisara, po czym wysunął w jego stronę otwartą dłoń.
- A jeśli nic nie wymyślimy - dodał zasłyszanym niedawno krasnoludzkim szeptem. - To zawsze mogę wyczarować katapultę.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Cisza, jaka otoczyła oberżę, okazała się być tylko chwilowa. Strugi deszczu stawały się coraz gęstsze i ostrzejsze, twardo uderzały o ziemię tworząc miriady kałuż. W tym właśnie czasie, gdy okolicę objęła nieokiełznana burza z piorunami, do karczmy zaczęli schodzić się wszyscy podróżnicy oraz wszelcy przechodni. Nagle zrobiło się tłoczno i ciasno, gwar wydawał się być nie do zniesienia, klienci burzliwi, ale w tym całym chaosie dało się usłyszeć szloch kobiety. Zaniepokojony Kolindar skierował się do centrum stolików, w którym niełatwo było odnaleźć źródło tego dźwięki. Poczuł, jak kobieca i stara dłoń obejmuje jego rękę w poszukiwaniu pocieszenie. Mężczyzna skierował na nią wzrok, a ona spojrzała na niego oczami pełnymi łez:
- Gdzieś został mój wnuczek, mój biedny wnuczek... Pobiegł się pobawić, nie mogę go znaleźć już od dłuższego czasu, a teraz ta burza... Gdzie on może być? - załkała staruszka, a Kolindar z lekkim westchnięciem postanowił pomóc starszej kobiecie.
Spojrzał przez okno, a na jego twarzy pojawił się grymas określający w jednoznaczny sposób pogodę – na (co najmniej) nieprzychylną. Zadał babci jeszcze kilka pytań nim wyszedł na zwiady. Sam nie wiedział do końca czemu się tego podjął, może mu było trochę szkoda? Niemniej jednak, chwilę później zniknął, lecz nie zdołał przecisnąć się do Marianne czy Bervisara by ich o czymkolwiek poinformować. Wierzył, że szybko wróci, lecz się pomylił. Co stało się dalej? Czy babcia łkająca nad wnuczkiem okazała się być wiedźmą, która pragnęła sprowadzić Kolindara na manowce? A może sam zgubił drogę? Lub też przeniknął przez ściany niczym prawdziwy upiór? Trudno powiedzieć, lecz jego podróż z pewnością tak szybko nie dobiegnie końca.
Zablokowany

Wróć do „Równina Drivii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości