Meot...lepiej pomyśl jeszcze raz.

Królewskie miasto, nad którym piecze sprawuje król Terezjusz, a jego siedzibą jest ogromny w swych rozmiarach pałac budowany przez wieki, który rozrasta się nawet dzisiaj. Kiedyś był to po prostu szeroki, płaski budynek o dwóch piętrach i smutnych, szarych ścianach. Postanowiono jednak dobudować wieże z wąskimi oknami, a pałac otoczyć pnącą roślinnością. Tak więc dzisiaj Pałac Królewski Meot nie straszy już szarością. Dzięki posadzeniu przy murach winorośli, bluszczy i innych pnących rośli budynek wygląda zupełnie inaczej. Zwłaszcza, kiedy winobluszcze zmieniają kolor liści, czy kiedy kwitną oplatające okna powoje.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

...lepiej pomyśl jeszcze raz.

Post autor: Vertan »

Poprzednia przygoda

Żar lał się z nieba już drugi dzień.
Postoje były mało efektywne, ale konieczne, jeśli nie chcieli po pierwsze zamęczyć swojego jedynego wierzchowca, a po drugie sami nabawić się udaru. Cień dawało się jeszcze znaleźć, problem pojawił się jednak szybko w kwestii wody. I najprawdopodobniej tylko doskonała znajomość Vertana w dziedzinie geografii tych ziem (a przynajmniej on sam taką widział przyczynę) pozwoliła im skierować się w stronę, gdzie płynęła jakaś większa rzeka. Co prawda początkowo jeszcze książę wahał się, czy to aby na pewno rozsądne - wszak stamtąd już tylko dwa dni drogi dzieliłyby ich od powrotu do Nandan-Theru, co oznaczało, że zataczał właśnie wielkie, pozbawione sensu koło - ale do końca przekonały go ostatnie krople wylewające się z bukłaka. Nie było rady.
- To byłoby nawet zabawne, gdybyśmy tu umarli, nie uważasz? - zapytał Sherani w którymś momencie, gdy jechali przed siebie nadal bez szczególnych widoków na jakiekolwiek źródło wody, oboje zgrzani niemal że do nieprzytomności. - Czy to nie aby hańba dla takiego łowcy, umrzeć inaczej jak w walce? I z młodzikiem u boku! Ale byłaby historia…
Niewątpliwie wszystko to powiedział pod zgubnym wpływem promieni słonecznych, od których nawet jego włosy w ostatnich dniach pojaśniały, a nos i policzki zaczerwieniły się znacznie. Tylko jedna była w tym pociecha - gorąco nie pozwalało w ogóle na bardziej logiczne myślenie, a co za tym szło, na myślenie o tych wszystkich spiętrzonych problemach. Momentami czuło się wręcz, że mózg upływa z ciała razem z jakimkolwiek poczuciem chłodu. Jeśli bogowie faktycznie chcieli, żeby umarł w ten sposób - myślał sobie książę, majacząc już gdzieś na granicy snu i rzeczywistości - to chyba nie miałby nic przeciwko temu. Ostatecznie w grobie zawsze było przynajmniej zimno.
Po tym wszystkim rzeka wydawała się być fatamorganą. Taaak, to na pewno tylko kolejna z pułapek wyobraźni. Skąd by tu nagle rzeka, przecież byli na pustyni! Na pustyni? A niee, zaraz, tam się tylko poznali, a tu… Tu naprawdę była rzeka.
- Woda - szepnął Vertan; i zaraz zdziwił się sam brzmieniem swojego głosu, ale to był koniec rozmyślania. Potem jak gdyby nigdy nic wyrwał do przodu, zrobił tylko kilka kroków nim zgubił buty, zrzucił pas z sakiewką i pelerynę, by z rozpędu wpaść wreszcie do rzeki jak zupełny dzieciak. Nieomal zapiał z zachwytu, wynurzając się i odgarniając włosy do tyłu. Szybko jednak złapał się z powrotem brzegu, opierając ramiona na ziemi, bo nurt był tutaj jednak bardziej wartki, niż mogłoby się wydawać. To i tak dobrze. Mógł pozwolić, by odporna na działanie słońca, chłodnawa woda obmywała go chociaż przez kilka chwil. I nawet niezadowolona mina Sherani mu w tym nie przeszkadzała.
- Też winnaś spróbować, cna niewiasto - odezwał się głośno w przypływie dobrego humoru. - Uczucie nieziemskie! Gdzieś w tamtym kierunku, jak sądzę, powinien być bród, zdołamy łatwo przejechać. A taam…
Odwrócił się, by móc spojrzeć przez ramię, mrużąc oczy od słońca. Wskazał odpowiedni kierunek, sprawiając że rękaw jego koszuli spłynął wodą, jakby ktoś zapomniał wycisnąć go po praniu.
- Tam jest Meot! Mój ojciec bywał w tych stronach, król Terezjusz był, zdaje się, jego druhem z dawnych lat. Czy to nie ciekawe? W jakich okolicznościach mogą poznawać się przyszli królowie!
Znowu się roześmiał, ale tym razem coś go zagłuszyło. Ponad mury miasta, które jeszcze chwilę temu wskazywał, podniosła się nagle czerwona pochodnia. Wystrzeliła dziesiątki stóp w górę, jakby atakowała nieboskłon - ale tam nagle zatrzymała się i pękła, jak bańka mydlana, na setki iskier. Zaraz za nią leciała już druga, złota.
Vertan o mało nie puścił się brzegu z zachwytu. Szybko wygramolił się na trawę, chlapiąc przy tym niemiłosiernie.
- Ah, świętują coś! Widziałaś? Widowiskowa sprawa, to połączenie techniki, prochu czy czegoś takiego, z czystą magią. Raz w życiu widziałem coś podobnego, nie pamiętam, jak to określano. Smocze Ognie? Może, w każdym razie naprawdę dumnie to wygląda. Zobaczymy z bliska?
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Przecież wiedziała, że to jest głupi pomysł i musi się źle skończyć. Wiedziała! Ale mimo przeczuciom, wbrew zdrowemu rozsądkowi postanowiła pomóc prawie-księciu. Pieprzony mistrz miał rację, a ona zupełnie nie uczyła się na błędach. Nienawidziła gdy ten parszywy, stary dziadyga miał rację.
Szlag by to wszystko trafił! W zasadzie właśnie były wielkie szanse, że zaraz jednak trafi. Polazła za dzieciakiem wierząc, że zna drogę, okolicę, trasę czy co tam cholera wiedziała. No i znał, tak jak życie… Wylądowali na zadupiu idealnie odpowiadającemu początkom ich znajomości. Może kurdupel przynosił pecha, albo coś… W każdym razie słońce grzało niemiłosiernie zupełnie jak na pustyni. Nigdzie ani rzeki, ani stawu, ani nawet kałuży. Zapasy wody się skończyły prawie równie szybko jak wina, które piła idąc czy jadąc, na ogólną poprawę humoru. Nastrój oczywiście nie uległ polepszeniu, ale alkohol skończeniu już owszem.
        Orientacyjnie zapamiętała pokonaną trasę, tylko nijak nie ratowało to ich skóry. Już dawno byli zbyt daleko by wracać po swoich śladach, nie mając tam ani jednego wodopoju. Cóż bukłaki opróżniały się znacznie szybciej na dwóch osobach i koniu, którego musiała napoić bardziej niż siebie. Szlag by również trafił tę przerośniętą chabetę! Ile to razy przekonała się, że powinna zaopatrzyć się w lżejszego i bardziej wytrzymałego wierzchowca, może jakiegoś z pustynnych typów. Z pewnością nie byłaby teraz w tak czarnej dupie.
        - Przekomiczne - westchnęła ciężko. Bardziej to było żałosne niż zabawne, ale w sumie w swoim beznadziejnym tragizmie może dało się dopatrzeć odrobiny czarnego humoru. Ostatnimi tygodniami w ogóle częściej ratowała swoje życie z podobnie kretyńskich opałów, niż pracowała przy okazji jedynie walcząc o życie. Blondasek jakby wyczuł tok myśli tygrysicy, a może zwyczajnie miał cela, trafiając w dziesiątkę.
        - Nie myśl za dużo bo ci się łebek w tym skwarze wyraźnie gotuje - prychnęła drwiąc, ale jakby również rozbawiona ich idiotycznie trudnym położeniem. - Przecież nie będzie historii, bo nikt nie przeżyje by ją opowiedzieć.
        W tej krótkiej podróży nie tylko książę nabrał kolorów. Tygrysica również odzyskała intensywną opaleniznę zza morza, utraconą podczas ostatnich niezbyt słonecznych podróży. Tylko, że Sherani nabrała całkiem przyzwoitego koloru miedzi, który niszczyły jedynie jasne blizny, a książę jak na gust wojowniczki zaczynał przypominać truskawkę. Nic więc dziwnego, że jakoś dziwnie bredził. Jak nic jeszcze trochę i nieprzystosowane szlachciątko dostanie udaru.
        Wyczuła wodę dużo wcześniej niż ją zobaczyła, ale nie gnała konia, który był równie jak oni przegrzany. Na nos, mieli jeszcze do pokonania staję, nie więcej, nawet stępa powinni dotrzeć, pozostało więc tylko utrzymać właściwy kurs. Chwilę później dało się słyszeć szmer. Na koniec wreszcie dostrzegli szerokie łoże z płynącym, srebrzystym lustrem niemiłosiernie odbijającym piekące, słoneczne promienie.
        A potem byli dość blisko, że dzieciak wyrwał przed siebie i zupełnie nie tracąc impetu wpadł do wody. Kto podejrzewałby go o jeszcze taką ilość sił. Cóż chyba wiedział czy umie pływać, czy nie. Tygrysica się nie spieszyła, nawet spragnionego konia puszczając wolno, który tropem Vertana pognał do rzeki. Wierzchowiec podobnie jak chłopaczek, nie zwalniając wtarabanił się na płyciznę, taplając się zaraz razem z rzekomym następcą tronu, gdy łowczyni dopiero doszła do brzegu.
        Tygrysicy jakoś nie udzieliła się ogólna radość i z pełnym spokojem klęknęła u szczytu nurtu, przed oboma chlapiącymi się stworami płci męskiej i nabierając wody w dłonie obmyła twarz. Dopiero potem znów nagarnęła chłodnej cieczy i zaczęła powoli pić. Zbyt wiele na raz po takiej posusze i skręt kiszek murowany. Vertan nie zdążył się więc porządnie spławić, jak Rani wstała przeciągając kości i otrzepując spodnie z piachu.
        - Jasne, rozpędzam się - mruknęła, wcale nie tak rozzłoszczona na jaką wyglądała, kierując się do konia i ekwipunku. Niestety buty musiała zamoczyć, ale woda nie zdążyła do nich nasiąknąć zanim dziewczyna odpięła bukłak i manierki od siodła. Wracając na brzeg, chlapnęła jeszcze księcia wodą, skoro tak mu było mało i już z suchego lądu uzupełniała zapasy wody.
        Opowieści o królach słuchała bez większego zainteresowania, przynajmniej do czasu przyjaźni. Może tam mogła zostawić kurdupla, a potem znaleźć robotę... Pewnie miał nastąpić ciąg dalszy, ale okolicę przeszył huk. Sherani obróciła się gwałtownie, przybierając bojową gardę i wydobywając szablę. Koń zaś z przestrachem zerwał się przed siebie wyskakując kilkoma susami galopu na piach. Kolejny hałas i z charknięciem tupnął kopytami wzbijając tuman kurzu, a wojowniczka podnosiła zmrużone ślepia na niebo winne niespodziankom.
        - Idiotyczny sposób na świętowanie - ledwie zrozumiale prychnęła pod nosem, chowając ostrze i gwiżdżąc na wierzchowca by mu się coś jednak nie odwidziało i po pierwotnym opanowaniu się, nie musiała go potem szukać na stepach.
        - Możemy - odparła już normalnym głosem. Dobrze było uzupełnić w mieście zapasy, wina oczywiście, a może i zostawić księcia, lub chociaż znaleźć jakąś robotę by nie snuć się bez celu po świecie.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

- Ah, wycieczka… - Najpewniej tylko woda sprawiła to, że książę poczuł się teraz znowu pełen sił i dobrego nastawienia, tak że wyłażąc z rzeki i wyciskając rąbek koszuli niby świeżo po praniu myślami był już przy tym, jak miło musi być w sercu świętującego miasta, o czym niebawem miał się przecież przekonać. Zwykle było tak, że bez względu na okoliczności - czy chodziło o wygraną bitwę, czy o narodziny królewskiego potomka - święto w mieście wyglądało podobnie. Naraz wszyscy ci, którzy zwykle balowali w karczmach, wychodzili na ulice, prosty lud mieszał się z arystokracją, skoczne tańce odprawiano opodal dwornych menuetów, dźwięki harfy przenikały się z melodyjkami wygrywanymi przez dzieci na trzcinowych piszczałkach. Ktokolwiek żył w obrębie murów, zapominał na trochę o troskach, bo nagle miał do tego prawo, i szedł bawić się tam, gdzie bawił się też sam król. Dla wielu była to okazja do ujrzenia monarchy po raz pierwszy i wielu będzie wspominało ten dzień po raz pierwszy. Dzień, w którym niebo nie gasło przez całą noc, powietrze pachniało winem i kwiatami, a każda dusza z powrotem nabierała młodości.
Vertan już nawet nie gadał po drodze, może za bardzo pochłonięty swoimi myślami - i wspomnieniami przede wszystkim, w jakich to on sam nie brał przed laty wydarzeniach udziału. Bardzo żywo stawały mu przed oczami wszystkie te uczty i bale, i zabawa maskowa na dobry początek cyklu solarnego, kiedy mógł tańczyć nawet między zupełnymi chłopkami i żadna nie wiedziała, że oto baluje sobie z jego książęcą mością. Ależ piękne to były czasy!
- Twierdza robi wrażenie - skomentował dopiero, kiedy dojeżdżali już do jednej z bram, otwartej zresztą na oścież. Przechodząc obok nad wyraz życzliwych strażników, zrobił jednak minę i zaraz dodał pod nosem:
- Ale gdy chodzi o obronność, przed Nandan-Therem się chowa! Nawet nas nie sprawdzili, widziałaś, równie dobrze moglibyśmy przyjeżdżać z zamiarem zatrucia wszystkich studni w obrębie murów… Oh, z jednego karnawału w drugi!
Uliczny jarmark w Elisii zdawał się jednak być teraz niczym w porównaniu z tym, co urządzało Meot. Trudno było określić, co dokładnie jest tu świętowane, ale rozmach zdecydowanie zdumiewał. Domy czynszowe bliżej centrum miasta zdobiły całe girlandy kwiatów, a widoczny w oddali pałac, choć surowy w swojej architekturze, prezentował się teraz wyjątkowo dumnie; powiewały nad nim podwójne sztandary. W jednym Vertan natychmiast rozpoznawał heraldykę miasta.
- Ah, może tu nie chodzi o świętowanie? - zastanowił się na głos, zwracając uwagę Sherani na proporce. - Może oni się, no wiesz, popisują. Wygląda na to, że przybyli goście z jakichś odległych ziem, nie potrafię przypomnieć sobie, do jakiego miasta należą te barwy…
Drogę przecięło im kilkoro chłopców niewiele młodszych, niż (zdawałoby się) sam Vertan, i choć książę raczej nie zamierzał upatrywać w nich towarzyszy zabaw, to powiódł wzrokiem za wesołą zgrają. Zainteresowało go tylko to, co wołali między sobą: potyczki, rycerze. Biegli w stronę kolejnej z bram: pod murami musiano organizować turniej! Ognie strzelające w niebo musiały być znakiem rozpoczynającym rozgrywki.
- Bogowie - jęknął tęsknie Vertan, gdy tylko udało mu się wyłapać wzrokiem chociaż jednego z uczestników, rosłego młodziana o zaciętej twarzy, w zbroi poznaczonej śladami miecza, choć ładnie wykutej, siedzącego wprawnie na silnym rumaku. Trochę za długo gapił się na przytwierdzony do jego pasa pokrowiec na ostrze.
- Podnieś mnie - zażądał nagle, ciągnąć Sherani za rękaw. Upokorzenie, jakie temu niewątpliwie towarzyszyły, odsunął chwilowo na boczny plan. - Albo przepchnijmy się do pierwszego rzędu, nic nie widzę! Oh, prawdziwy turniej, jak dawno nie brałem udziału… Myślisz, że wolno się jeszcze zgłosić? Pomachałabyś mi chusteczką, nadobna panienko, gdybym stanął dla ciebie w szranki?
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Tak, psia mać, wycieczka! A ona prowadziła pieprzone przedszkole! Też sobie smarkacz wymyślił. Tygrysica zawarczała cicho pod nosem i wyciągnęła konia z wody, przytraczając do siodła napełnione bukłaki. Ktoś musiał być w tej drużynie dorosłym. Szlag by to, powinna jak najszybciej pozbyć się kurdupla i zająć tym czym zajmowali się łowcy inaczej dostanie pierdolca.
Całe szczęście młodzian miał dość rozsądku, albo zwyczajnie pogrążył się we własnych rozmyślaniach tak głęboko, by milczeć przez podróż do miasta, ratując nerwy łowczyni. Podróż więc minęła w ciszy i spokoju, a jak się okazało niedługo później nie byli wcale aż tak daleko od celu swojej wędrówki. To by dopiero była porażka. Zdechnąć z pragnienia, tuż pod murami miasta… Coś podobnego normalnie zasługiwałoby na sonet…
        Meot faktycznie robiło wrażenie… stłoczenia zbyt wielu osób na zbyt małej, do tego ciasno ograniczonej przestrzeni. Jak większość miast. Na palcach jednej ręki można było zliczyć te w których dało się swobodnie oddychać, zarówno w tym metaforycznym jak i bardziej dosłownym znaczeniu. A Rani jak każdy dziki kot, czuła się w podobnych miejscach źle. Ulice żyły niezliczoną ilością rozmów. Co i rusz ktoś wybuchał radosnym śmiechem. Rozbrzmiewały wesołe przyśpiewki i przygrywki. Sherani jednak wszystko odbierała jak wpółdzikie zwierze. Takie natężenie dźwięków zawsze i niezmiennie drażniło czuły słuch, męcząc swoim chaosem i ilością bodźców. Zapachy ludzi, zwierząt, jedzenia i śmieci uderzały we wrażliwy nos całym tabunem nut, utrudniając spokojne odnalezienie się w całkiem zwykłej sytuacji. Rani szczerze nienawidziła miast, unikała ich bardziej niż ognia. Bywała w nich jedynie z potrzeby, nigdy dla przyjemności i głęboko pod ogonem miała jak to miasto miało się do twierdzy Nandan Ther, przynajmniej dopóki blondasek nie powiedział sensownego zdania.
        - Tu masz rację - przytaknęła księciu. Nie trawiła strażników wszelkiej maści i nigdy nie określiłaby ich mianem kompetentnych, na łeb jeszcze nie upadła, a przynajmniej nie dość mocno, ale mogli być mniejszymi lub większymi kretynami. Ci najwyraźniej byli tymi drugimi. Z wesołym czyli w pojęciu tygrysicy, głupawym uśmiechem wpuszczali wszystkich do miasta, by na zatłoczonych brukach i bulwarach zrobiło się jeszcze bardziej ludno, zupełnie nie zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami. Najwyraźniej nigdy nie mieli styczności z prawdziwym życiem. Egzystowali sobie w swoich powierzchownie bezpiecznych murach, nie mając najmniejszego pojęcia o niebezpieczeństwach i zagrożeniach, lub zwyczajnie naiwnie je ignorując bo przecież ich to nie spotka. Byle jak najszybciej opuścić mury klatki... ale jak już tu była, mogła przynajmniej kupić coś do picia...
        Wystawne powitanie rzeczywiście zwracało uwagę. Może było tak jak mówił Vertan i miasto oraz jego władze chciało się popisać, tylko co ją to obchodziło. No właśnie, nic. Rozglądała się w poszukiwaniu jakiegoś kramu z trunkami, ale mimo wszystko zerknęła na wywieszone godła.
        - To chyba Demara - odparła po chwili namysłu, przyglądając się wiszącym barwom, które tak przyciągnęły uwagę księcia. Ledwie zdążyła się odezwać, a warknęła gwałtownie na pędzące dzieciaki, z których jeden wpadł wprost na Sherani. Dzieci jak to dzieci, oczywiście nawet nie zwolniły i nie zwróciły uwagi na odsłaniającą zęby łowczynię, gnając w kierunku tego co je tak zafascynowało - rycerzy w pełnym rynsztunku.
        - Nie przeginasz kurduplu? - burknęła czując szarpnięcie za rękę. - Za kołnierzyk powieszę cię zaraz obok girland to wszystko sobie obejrzysz z pierwszej miejscówki - zamarudziła. Ale mimo słów popchnęła najbliższego stojącego widza barkiem i pociągnęła księcia oraz konia za sobą. Do wtóru niezadowolonych pomruków oraz bezpośrednich obelg, przeciągnęła Vertana na sam przód, stając z nim tuż przy bandzie. Lepszy widok na zbrojnych szykujących się do następnej potyczki mogli mieć jedynie z loży.
        - Pomyślmy… Nawet jeśli, to nie masz wierzchowca. Brakuje ci właściwego oręża, a nawet barw w których mógłbyś stawać w szranki, o wzroście nie wspomnę - zaczęła rechotać, sprowadzając blondaska na ziemię. Najwyraźniej niby-książę myślał, że wciąż jest księciem. Pocieszne. Vertan jednak nie zamierzał szczędzić wojowniczce żartów.
        - O tak, oczywiście - zakrzyknęła, zanosząc się śmiechem - Biorąc pod uwagę, że połowę tych wojaków zjadłabym na śniadanie, a druga połowa nie jest warta mojej uwagi, to tak… rozpędzam się by machnąć ci chusteczką - rżała zmiennokształtna, nie przejmując się jaką uwagę zwracała w ich stronę swoim wcale nie cichym zachowaniem.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Największą zaletą bezpośredniości Sherani było teraz właśnie to, że udało im się dostać na tyle blisko samego pola walk, że bliżej już się chyba nie dało. Z tego miejsca nie tylko dało się zaobserwować każdy rzemyk przy zbroi pojedynkujących się rycerzy, ale ba - można było z powodzeniem zostać zdmuchniętym przez pęd powietrza, kiedy będą przemykać obok… zwłaszcza, gdy mierzyło się wystarczająco mało. I wystarczało, by poderwać Vertana do ambitnych myśli. Do wyrzucenia go z nich natomiast starczała tylko jedna tygrysołaczka, chociaż i tak, jak tak na nią spojrzał z dołu, zdawała się być teraz w lepszym humorze. No cóż, trudno byłoby tego w ogóle nie zauważyć. Ale książę wyjątkowo nie poczuł się jakoś zgorszony, nawet jeśli takie zachowanie średnio wpisywało się w dworski obyczaj i ściągało na nich spojrzenia każdego obywatela w pobliżu. Zwyczajnie sam się zaraz roześmiał, szturchając Sherani łokciem (mógł trafić najwyżej gdzieś w jej bok, na pewno nie w ramię, i to raczej bez jakiejś szczególnej siły).
- Dobre, już cię widzę, byłabyś raczej z tych królewien, które zamyka się w wieży, niż prezentuje kandydatom do ręki… No wiesz, czuję, że nie krępowałabyś się przed pocięciem ich, gdyby byli za mało w guście dzielnej panny Sherani!
- Oh, a więc tak brzmi imię nadobnej niewiasty?
Nie wiadomo skąd pojawił się nagle przed nimi rycerz w pełnej krasie: siedząc na koniu po drugiej stronie ogrodzenia prezentował się tak dumnie i wyniośle, jak to tylko było możliwe. Jego srebrzysta zbroja nie nosiła choćby śladu wcześniejszych walk, jakby została wykuta wczoraj i tylko na potrzeby tego pojedynku; hełm trzymał pod pachą, co pozwalało zwrócić uwagę na jego długie, lśniące hebanowo włosy, zebrane białymi wstążkami.
Vertan w pierwszej chwili tylko gapił się z otwartymi ustami, ale momentalnie musiał zakryć je dłonią, by nie parsknąć otwarcie śmiechem. Rycerz bowiem kontynuował:
- Widzisz, pani, dostrzegłem cię z daleka, a sir Apolinary zauważa tylko najpiękniejsze kwiaty z bukietu!
Na tym etapie książę musiał już się odwrócić, żeby to, jak dusi się ze śmiechu, nie stało się zbyt widoczne, zwłaszcza dla niemożliwie pompatycznego rycerzyka.
- A zatem… lady Sherani, niech wolno będzie mi tak cię nazwać… - Sięgnął do wyszytej perłami sakwy przytroczonej do boku konia. - Ta róża, choć nie mogłaby konkurować z tobą o miano najsłodszej, niech będzie dla ciebie pomocą przy wspieraniu mnie w czasie walki, którą stoczę… dla ciebie właśnie!
Tu pochylił się na tyle, że dało się wyczuć woń jego perfum (czyżby subtelna woń kwiatu jabłoni?) i dodał półgłosem:
- Po wszystkim będę w namiocie, znajdziesz mnie, słodziutka.
I odjechał - i bardzo dobrze, że odjechał, bo chociaż odprowadzały go przy tym tęskne spojrzenia innych panien, patrzących zresztą wściekle na samą Sherani, to sekundę potem sam Vertan, przewieszony przez barierkę, nie wytrzymał i wreszcie parsknął głośnym śmiechem, chociaż łzy w oczach miał już od dawna.
- Umieram! - jęczał w rozbawionej agonii, ledwo potrafiąc wydobyć z siebie jakieś konkretniejsze słowo. Teraz na pewno patrzyli na nich już wszyscy. - Lady… Sherani, o bogowie, trzymajcie mnie! Moja pani!
Wykonał parodię ukłonu w stronę tygrysołaczki, ale dłużej nie mógł się tak bawić. Zadęto w trąby i ogłoszono początek turnieju.
- Pantaloniarz… - mruczał książę w ostatnich podrygach śmiechu, ale z oczami już skupionymi na jeźdźcach. - Straciłby rękę z tą różą, gdyby był bliżej… O bogowie, litości.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Sherani ignorowała groźne stęknięcia, oburzone pofukiwania, a czasem i głośniejsze zwrócenia uwagi, bez pardonu rozpychając się łokciami i manewrując między ludźmi, wlokąc księcia za sobą. Działania zakończyły się sukcesem, niezależnie od niezadowolenia innych widzów, a łowczyni wraz z młodzieńcem stanęli przy barierze mając doskonały widok na pole turniejowe.
Małemu humor dopisywał, chociaż jeszcze dosłownie moment temu konali na pustyni. W sumie i Rani, mimo marudzenia, wyglądała względnie mało zrzędliwie. Nawet zerknęła na żartującego księcia z uśmiechem nieco weselszym i mniej drwiącym niż zazwyczaj.
        - Uczysz się - odpowiedziała, czochrając złotą czuprynę. - Ale żeby zaraz pocięła - prychnęła wciąż rozbawiona - Szkoda zachodu. Zwyczajnie wykopałabym za drzwi - dodała zadowolona, pomijając newralgiczną kwestię zamknięcia we wieży. Niechby no ktoś spróbował. Armii by potrzebowali by wsadzić ją do jakiejś zapyziałej komnaty! I diabelnie mocnych drzwi by z niej nie “wyszła” z właściwym sobie rozmachem.
Wtedy jakby na wezwanie losu czy wszechświata, pojawił się ewidentny chętny do skopnięcia tyle, że z konia. Od nadobnych niewiast ją znieważał, leszcz jeden!
Rani łypnęła tygrysimi oczyma w stronę blaszaka wtrącającego się w nie swoją dyskusję. Brew tygrysicy unosiła się powoli wraz z nasilającym się stężeniem kpiny tudzież absurdu, gdy łowczyni oceniała samobójcę wzrokiem. A biedak brnął dalej, wciąż się pogrążając, najwyraźniej nieświadomie. Róże, najpiękniejsze kwiaty… Kwiaciarz się kurna znalazł! Niech w takim razie spieprza na rabaty skoro mu kwiatki w głowie, a nie zaczepia przyzwoitych ludzi. O dziwo jednak zmiennokształtna nie odezwała się w szoku jaki ją opanował, za to zmarszczyła nos jak odsłaniający zęby drapieżnik. Tymczasem Vertan taktownie zamknął usta i równie kulturalnie zaczął dusić się ze śmiechu. Sherani dopiero teraz otworzyła usta w pełnym niedowierzaniu, przeciwnie do blondaska nie próbując ich kryć rękoma. Maksymalne rozdziawienie osiągnęła gdy pozer dotarł do “Lady Sherani”. O dziwo rzeczona lady nie tylko nawet mu nie przyłożyła, ale w pełni zdębiała przyjęła różę stercząc z ciągle otwartą facjatą. Namiotu mu się zachciewało. Czego jeszcze?! Do cudownej prezencji gościa dochodził jeszcze zapach jabłoni. Coś co tak waliło jabłkowym sadem i potem nawet na obiad się nie nadawało, oczywiście jeśli jadałaby ludzi, czego starała się unikać i od jakiegoś czasu świadomie tego nie uczyniła.
        Na całe szczęście dla niego samego, rycerz tym szarmanckim akcentem pożegnał się by szykować się do pozorowanego boju, ratując swoje członki przed wyrwaniem z rzyci w momencie gdy łowczyni ocuciłaby się z całkowitego wstrząśnięcia i zmieszania jego wyznaniami.
Po wszystkim, dziewczynie do śmiechu nie było, a przynajmniej nie tak jak młodzieńcowi, który zanosił się niepohamowanym rechotem. Prychnęła na jego ukłon, jednocześnie trącając blondyka palcem - Nie gorsza dama niż z ciebie rycerz - zadrwiła. Chociaż pewnie wielu obserwatorów uznałoby, że Vertan nawet w odmianie wagi muszej był stanowczo lepszym rycerzem niż wojowniczka damą i byłoby to stwierdzenie jak najbardziej obiektywne.
Później tygrysica dołączyła do śmiechu na wzmiankę o pantaloniarzu.
        - Zobaczymy czy wytrzyma dłużej niż jedną rundę - zaśmiała się, wskazując sir Apolinarego, który właśnie stawał na linii, machając w ich czy może bardziej w jej stronę. Rani znów wywróciła ślepiami. Co za wstyd, gapiło się na nich połowa zgromadzonych, a kobiety jakby mogły wystartowały by we własne szranki, najlepiej w błocie. O mężczyznach nie miała najlepszej opinii, ale takim zachowaniem, niewiasty same siebie stawiały jeszcze niżej.
By było weselej naprzeciw ustawił się rycerz, który chwilę temu przyciągnął uwagę Vertana, przechodząc obok nich. Ten przynajmniej wyglądał na zaprawionego w boju. Oczywiście jeśli turnieje traktowaliśmy jako walkę, co było przecież olbrzymim uproszczeniem. Nie miały one nic wspólnego z prawdziwym pojedynkiem. Obostrzone jakimiś durnymi zasadami, banda chłopa napieprzała się bronią po zakutych (dosłownie) łbach, lub nacierała na siebie konno z długimi lancami nijak nie mającymi zastosowania w naturze. Wszystko było sztuczne do granic możliwości. A jakby tego jeszcze było mało, walczono do pierwszej krwi, absurd i żenada.
Tyle chociaż, że ten drugi pozer przynajmniej wyglądał jakby wiedział coś poza kierunkiem w którym miał jechać. Jakby się dokładniej zastanowić w przypadku Apilinarego, to koń mógł być lepiej świadom właściwego kursu, a pantaloniarz jak go księciulek ochrzcił, tylko siedział w siodle i dobrze wyglądał, a przynajmniej takie miał o sobie mniemanie.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

        Jeszcze przez jakiś czas książę nie mógł się do końca opanować, rzucając tygrysicy dyskretne spojrzenia, ale skoro i ona umilkła, sam postarał się skupić na jednej z ulubionych przecież form rozrywki. I tak tego przecież nie zapomni. Ta chwila zdumienia na jej twarzy, gdy tak szczere ją zamurowało, będzie nawiedzała go przez lata, był tego absolutnie pewien. Pewnych rzeczy zwyczajnie nie da się wyrzucić z umysłu… zwłaszcza, gdy niektóre sytuacje aż się proszą, by je wspomnieć. Sir Apolinary nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielu przyszłym docinkom dał początek wraz z tym swoim małym przypływem rycerskości!
        Dobrze, że teraz nie dało się już wiele więcej powiedzieć. Wraz z dźwiękiem trąb wystartowali pierwsi uczestnicy turnieju i na chwilę wśród zebranych zrobiło się cicho, jak przed burzą. Brzmiały już tylko kopyta koni uderzające o ubity piach, wzniecając małe tumany kurzu, furkotały zawieszone wysoko proporce; w kulminacyjnym momencie kilka głów wysunęło się bardziej do przodu, ktoś coś komuś wskazał - i zaraz doszło do pierwszego skruszenia kopii. Tłum znowu ożył, wydając okrzyk, kiedy obaj jeźdźcy zawracali. Sir Apolinary musiał dostać nową kopię, a jego przeciwnik, ten wyglądający na o wiele bardziej profesjonalnego woja, ustawić się po prostu na pozycji.
        - Gdyby nie musiał osłonić się przed tym idiotą wywijającym kopią, to strąciłby go za pierwszym razem! - zawyrokował poważnie Vertan, przekrzykując tłum. - Nie ma co porównywać, wiadomo jak to się skończy…
        Ale jeźdźcy ruszyli na siebie z powrotem i zaraz książę już tylko zagwizdał, mrucząc coś w stylu „To musiało boleć!”, bo oczywiście tym razem wyperfumowany rycerz został ugodzony prosto w pierś i strącony na piach w wyjątkowo widowiskowy sposób. Przez trybuny przetoczył się jęk, kilka dam pisnęło z przestrachem. Ale nie był to koniec! Ledwie dźwignąwszy się z kolan, rycerzyk wydobył naraz wysadzany szlachetnymi kamieniami miecz i żądał drugiej rundy. Zasady mu na to pozwalały.
        - Prosi się o śmierć! - zaśmiał się tym razem książę, ale że tak naprawdę nikt nie mógł zostać zbyt brutalnie potraktowany w turnieju, pojedynek prędko skończył się niekwestionowanym zwycięstwem rycerza pod herbem z niedźwiedziem. Trudno było dosłyszeć jego miano, wykrzykiwane przez herolda.
        Następne potyczki wyglądały podobnie; jeżeli ugodzony rycerz domagał się rewanżu, dobywano mieczy i w ten sposób kończono pojedynek. Największe emocje przyniosło dopiero późniejsze starcie, w którym młody rycerzyk został niemal zmasakrowany przez wielkiego woja - i pewnie zginąłby, gdyby nie interwencja sędziów. Ten sam olbrzym zwyciężył w kolejnej rundzie rycerza od niedźwiedzia.
        - Szkoda, kibicowałem mu - mruknął Vertan, odprowadzając wzrokiem zagniewanego pojedynkowicza. Wystrzelone w niebo złote fajerwerki oznajmiły czas na przerwę przed finałem - zapowiedziano walki drużynowe. Dało się zauważyć, że nie wszystkich mieszczan przekonuje w dalszym ciągu taka innowacja, bo chociaż większość biła na to brawo, to niektóre twarze zwracały się w górę z wyraźnym lękiem.
        Tym razem to książę pociągnął swoją towarzyszkę w stronę wyjścia na ulicę.
        - Myślisz, że mają tu gdzieś stoły pełne żarcia dla ludu? To znaczy… jedzenia - poprawił się, kręcąc krótko głową. - Byłoby miło. Zjadłbym konia z kopytami, sport zawsze wzbudza we mnie apetyt. Ah, i wiesz o czym myślę? Jakie byłoby to proste, gdybym mógł uwolnić się do swojego małego problemu z pomocą takiego pojedynku. Gdyby to chodziło tylko o pokonanie tych wszystkich ludzi, a nie zabijanie! Wziąłbym udział w jednej walce drużynowej i zaraz byłoby po wszystkim…
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Tygrysica zignorowała ukradkowe zerknięcia rozbawionego Vertana. Ciekawe czy książę śmiałby się tak bardzo gdyby faktycznie zamiast bezbrzeżnego szoku, potraktowała niedojdę jak każdego innego wkurzającego ją fagasa. Złamałaby mu łapę z tą durną różą zanim zdążyłby powiedzieć kolejne słowo. Dziewczyna fuknęła pod nosem i oparła się na bandzie, brodę wspierając na pięści. Doprawdy, co ciekawego było w tych turniejach.
Zerknęła z ukosa w dół, wprost na ekscytującego się blondaska. W sumie jak żyło toto w zamku, nie znało prawdziwego życia o realnej walce nie wspominając, to może dwóch jeźdźców gnających na siebie z drągami może było całkiem porywających. Wpadł który na ten przerośnięty kij od miotły, nie wpadł, patyk poszedł w drzazgi, wszyscy wyglądali na dość poruszonych. Wstrzymywali oddech, wzdychali, pokrzykiwali i dopingowali swoich faworytów. Ogólnie zachowywali się podobnie do chłopaczka, jak zaobserwowała łowczyni, bo to otoczeniu przyglądała się uważniej by pohamować ostentacyjne ziewanie.
Zdecydowanie to nie był ekscytujący sport, przynajmniej nie dla niej. Przytaknęła jednak księciu, przyznając mu rację. Nie było opcji by jabłkowy bałwan wygrał, chyba, że rycerz z niedźwiedziem spadłby z konia przypadkiem. A tacy przypadkiem z siodła nie lecieli. Może nie fascynowała się dwójką blaszaków, ale umiała poznać dobrego jeźdźca, panującego nad swoją bronią.
A potem bałwan pofrunął z konia niczym dojrzała papierówka strącona wiatrem, tylko z większym rozpędem, aż wzniósł się tuman kurzu spotykając się z areną. Prychnęła ni to przytakując, ni to zaprzeczając, nie ujawniając swoich myśli. Spotkanie z glebą było bolesne, to na pewno, ale naprawdę by go zabolało gdyby to ona się za niego wzięła, co do tego łowczyni nie miała wątpliwości.
        Potem pookładali się trochę mieczami. Na moment nawet dziewczyna wyglądała na zainteresowaną, a dokładniej po komentarzu Vertana, jakoby Apolinary prosił się o zgon na ubitym polu. Co jakiś czas co prawda mrużyła oczy i marszczyła brwi, gdy czyniony przez walczących łomot drażnił słuch bardziej niż okrzyki i komentarze tłumu, a starcie brzmiało dla tygryski zupełnie jakby ktoś tłukł garnek za pomocą metalowej pałki, ale zielone ślepia czujnie śledziły poczynania rycerzy. Szybko jednak dowiedziała się, że niestety tak jak przypuszczała wcześniej, walki nie toczyły się na śmierć i życie, a chłopię ubarwiło możliwe scenariusze w swoim komentarzu. Zmiennokształtna ze znudzonym westchnięciem wróciła brodą na pięść, gdy z piachu zbierano wciąż żywego fircyka.
Właśnie zapowiadało się, że umrzeć można było tutaj co najwyżej z nudów, gdy w szranki stanął jeden agresywny drągal. Normalnie nie poświęciłaby zakapiorowi zbyt wiele uwagi. Był wielki jak góra ale i wolny jak ona. W tym wypadku jednak szybkość nie była priorytetem. Kto jak kto, ale zakutany w zbroję blaszak, szybki jak wiatr nigdy nie był. Dla rycerza liczyła się głównie siła uderzenia i zdolność do obrony tarczą, czyli w praktyce, głównie wytrzymanie uderzeń przeciwnika. A kolos uderzał niby młot. Nawet przez moment zrobiło się naprawdę ciekawie. Wojowniczka znów podniosła głowę, gdy sędziowie po raz pierwszy musieli naprawdę interweniować by drągal nie rozsmarował na piachu jakiegoś gołowąsa. Od razu widać było, że rycerzyk miał nie wiele doświadczenia i gdyby nie rozjemcy, więcej by go już w swoim życiu nie zdobył.
Ostatni pojedynek również był dość wciągający. Naprzeciw siebie stanęli wielkolud i rycerz od niedźwiedzia. Wreszcie pojedynek przypominał prawdziwą walkę, a nie popisy klaunów z wiadrami na głowach. Zwalisty oczywiście woj wygrał, ku niezadowoleniu księcia, jednocześnie wywołując dziwny błysk w oczach zmiennokształtnej. W tym momencie ogłoszono przerwę.
        Sherani należała do tej niewielkiej grupy nie pałającej entuzjazmem na sztuczne ognie. Zerknęła nieufnie w górę, burcząc coś cicho, odrywając się od niepokojącego widowiska dopiero gdy Vertan pociągnął ją za sobą.

        Tygrysica uniosła głowę, węsząc cicho i poprawiła nieco wytyczony przez księcia kurs. Faktycznie mieli tutaj jedzenie, a i ona zgłodniała. Manewrowali więc wśród tłumu, powoli zbliżając się do przygotowanych dla gawiedzi straganów.
        - Tak to byłby banał - zadrwiła tygrysica spoglądając w dół. - Pewnie jako jedyny pokonałbyś tego wielkoluda, bo biegając mu między nogami nie mógłby cię trafić - kpiła bezlitośnie, dochodząc do wózka pachnącego smakowicie pieczoną baraniną. Mimo żartów, przemyślenia łowczyni i chłopaczka nie były aż tak rozbieżne. Oboje myśleli o pojedynkach. Vertan co prawda marzył o zdjęciu klątwy za pomocą walk, a dziewczyna chciałaby zobaczyć miny kibiców, w momencie gdy wdeptała by w piach tego wielkiego draba. W swoje zwycięstwo oczywiście nie wątpiła nawet przez chwilę.
Kupiła dwa szaszłyki z soczystym mięsem przetykanym lokalnymi warzywami i podała jeden księciu. Nawet nie wiedziała kiedy się w niej obudziło tyle empatii by nie tylko wozić pokurcza, ale jeszcze go karmić.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

        O tym, że właściwie jedzenie samo do niego przyszło, Vertan zdał sobie sprawę dopiero po kilku kęsach. Najwyraźniej nie grało roli to, jak długi przebywał poza zamkiem i komnatami pełnymi służby, i tak wciąż żyło w nim przyzwyczajenie do otrzymania posiłków od tak, bez własnej ingerencji. Dlatego i podziękowanie za ten drobny gest mruknął dopiero po chwili, kiedy już siedzieli na miejskiej fontannie - specjalnie jakby dla Sherani wybranej tak, żeby była jednak trochę z dala od samego centrum miejskich zabaw. Mogli obserwować stąd w bezpieczny sposób, jak grupka zebranych młodych ludzi rozpoczyna pełen śmiechu taniec do dźwięku skrzypiec. Vertan mimowolnie zaczął machać nogami w rytm.
        - To strasznie miłe - zauważył w pewnym momencie, nie odrywając wzroku od bawiących się. - Na zamku takie zabawy to niemal codzienność, tańczy się kiedy tylko nie ma żadnych ważniejszych prac. A ci ludzie tutaj znają zapewne głównie pracę, więc bawią się teraz, póki mogą. Póki ich królowie organizują im zabawę.
        A potem zamyślił się jeszcze na moment i zaraz podnosił całkiem wesołe spojrzenie na Sherani.
         - Gdyby nie brakowało mi wzrostu, zaprosiłbym i ciebie do tańca - oznajmił, doskonale wiedząc, że balansuje do granicy odwagi i głupoty. Może dlatego szybko się zreflektował. - Ale… cóż, wolałbym nie wystawiać cię na pośmiewisko przez takiego partnera…
        Dokończył jeść już w milczeniu, tak było chyba najlepiej, i już nawet nie patrzył na tańczących, tylko w swoje odbicie w wodzie fontanny. W te wielkie, jasne oczy i buzię o miękkich rysach, w te zarumienione poliki. Może specjalnie zmącił wodę trochę mocniej, niż to było konieczne, kiedy postanowił opłukać dłonie, a potem nie patrzył już za szczególnie w jej stronę, przez chwilę tylko podziwiał jakby kunszt okucia wokół cembrowiny. Potem mruknął wreszcie „Chodź”, pociągnął Sherani za rękaw (fakt, że zrobił to odruchowo, też jakoś nie poprawił mu humoru), a zaraz skierował ich kroki znowu w stronę, która wydawała mu się najciekawsza - w pobliżu wyjścia na trybuny, które wcześniej opuścili, zdążył rozstawić się bowiem jakiś człowiek od bardzo ciemnej karnacji i bardzo białej brodzie, odziany w opalizujące zielono szaty. Tym, co prezentował na swojej wystawce, był przeróżnego rodzaju proch, barwiony jaskrawo.
        - Och, to muszą być te ognie! - ożywił się Vertan, po czym nie zwracając nawet większej uwagi, czy Sherani nadal za nim podąża, sam ruszył prędzej w tę stronę.
        - Zapraszam, zapraszam bliżej! Sekrety z dalekich krain, feeria barw na nieboskłonie, sterowalny ogień do zobaczenia tylko tu i tylko dziś! Młody panicz jest zainteresowany?
        - Nie jestem paniczem - zląkł się szybko Vertan, ale potem chrząknął i pokiwał głową. Brodacz podnosił już do rąk coś, co przypominało armatę, ale mniejszą i wydłużoną, by usadzić ją na odpowiednim stelażu. Po zablokowaniu jednej przekładni, armata celowała prosto w górę.
        - A więc… jak to właściwie działa?
        - Służę wyjaśnić! To wyjątkowa specjalność, sprawa nie pozbawiona odrobiny czystej magii. A więc do armaty wprowadza się proch, proszę bardzo, można je mieszać i uzyskiwać nowe barwy!
        Vertan słuchał co prawda dalej, ale jego myśli momentalnie znalazły się zgoła gdzie indziej. Jeszcze przed chwilą żywa w nim była typowo dziecięca radość i zainteresowanie sztucznymi ogniami - teraz jednak zdarzyło się coś, czego dotąd jeszcze nie doświadczył. Tylko jak należałoby to określić? Jak nazwać ten dziwny stan, to przeciwnie mroczne poczucie? Podobne to było do tych chwil, kiedy wśród słonecznego dnia napłyną z nagła ciemne chmury, kiedy zrobi się ciemno i zawieje chłodnym wiatrem. Niegodziwość? Może to było właściwe określenie. Jak lodowy kolec przeszywający serce. Kolec determinacji.
        Zerknął z ukosa na Sherani, czując się tak, jak gdyby wszystko dookoła na chwilę ucichło. Jakby byli tu sami. Złapał jej spojrzenie i sam usłyszał swój szept:
        - Przygotuj się… do jak najszybszej ucieczki.
        Brodacz prezentował już, jak dokładnie działa sztuczny ogień; kazał się odsunąć, ale niewiele, bo - jak sam mówił, prawdziwa eksplozja będzie miała miejsce wysoko nad głowami widzów, tu na ziemi da się poczuć tylko delikatną falę ciepła podczas wystrzału.
        A co, jeśli nie?
        I znowu wszystko zwolniło. Mag odpalił łuczywko, drewno błysnęło płomieniem, jasnym, ciepłym. Pomarańczowe światło rozjaśniło przez chwilę wnętrze armatki. Mniej niż sekunda dzieliła magiczne ognie od wystrzału, prosto w niebo - ale Vertan był już nagle przy armacie. Wyrwał się z tłumu w ostatniej chwili tylko po to, by odciągnąć przekładnię - by armata gwałtownie przewróciła się na bok, by przestała być zabawką a stała się śmiercionośną bronią. Nie było nawet czasu na odpowiednią reakcję zebranych wkoło ludzi. Ktoś krzyknął, ktoś zdążył się może przestraszyć. A potem strumień ognia strzelił prosto, niepowstrzymany, raniąc tylko kilka osób, zanim wreszcie uderzył w budynki. Osmalił stragany z żywnością, spopielił kwiaty.
        Obiecywana feeria barw rozlała się nie po niebie, ale po ulicach przerażonego nagle miasta. Ile istnień miało szansę zginąć w pożarze, który zaczął się natychmiast rozprzestrzeniać? Siedemnaście? Siedemdziesiąt? Siedemset, siedem tysięcy? Jeśli kolorowy ogień pochłonie Meot, to czy wystarczy to, aby zdjąć klątwę?
        Vertan już nie myślał. Biegł przed siebie, przepychał się między ludźmi i miał tylko nadzieję, że Sherani zdążyła zrobić to samo. Teraz już nikt nie rozpoznałby go w tłumie innych uciekających dzieci, ale wiedział, gdzie tygrysica zostawiła swojego konia i to do tego miejsca zmierzał. Jakie to było głupie - jak haniebne zagranie! Nie był już pewien, czy świat zaczął robić się niewyraźny od dymu, czy od łez.
        - Sherani! - krzyknął, gdy tylko zdołał ją dorwać. Ludzie przebiegali teraz obok nich; każdy wolał się ukryć, niż narazić na nieustępliwy żar. - Musisz uciekać. Ciebie skojarzą prędzej, na pewno wiele osób widziało nas razem, choćby na turnieju… dla twojego dobra, rozumiesz? Nie chcę, żebyś miała przeze mnie kłopoty. Ja dam sobie radę. No już, jedź! JEDŹ!
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Gryząc pieczyste, Sherani uznała, że nawet przyzwyczaiła się do dzieciaka. Już nawet jej tak bardzo nie wkurzał i była prawie gotowa uznać, że nie był aż takim wrzodem na dupie. Ba nawet o zgrozo, łowczyni mogłaby powiedzieć, że go polubiła. Nawykła również do jego gadania i teraz słuchała rozprawy o tańcach.
Interesowały one zmiennokształtną mniej niż zeszłoroczny śnieg, ale mimo wszystko słuchała jednym uchem, co jakiś czas zerkając na blondaska. Podobnie popatrzyła na księcia gdy ten zamilkł, urywając swoje słowa.
        - Obawiam się, że na pośmiewisko co najwyżej ty byś się wystawił - odparła wesoło. Co jak co, ale tańczyć zupełnie nie umiała. Małego jednak jakby gryzło coś innego i przez dobrą chwilę nikt nie przerywał ciszy, jaka zapadła.
Sherani popatrzyła w tłum, ale myślami wyraźnie była w innym miejscu. W którymś momencie uwierzyła w historię o klątwie. Ta zaś z pewnością męczyła Vertana wcale nie mniej niż początkowo ją tygrysie przekleństwo. Z zamyślenia wyrwało ją dopiero pociągnięcie za rękę.

        Oglądania magicznych ogni się mu zachciało, nie miał gówniarz sumienia, ciągnąc ją w ten huk. Ale poszła. Nie podzielała jednak radości i zaciekawienia zgromadzonych. Stanęła w rogu straganu, ze skrzyżowanymi rękoma i jawnie niezadowoloną miną. Taka marsowa twarz zaraz zwróciła uwagę kilku oglądających, którzy po krótkich oględzinach wrócili do pokazu.
Łypała ślepiami po zebranych, nawykowo oceniając sytuację, znosząc gadanie magicznego dziwaka, gdy napotkała poruszone oczy Vertana. Zerknęła na blondaska zmrużonymi źrenicami a czas jakby zwolnił, gdy próbowała zrozumieć, o co małemu mogło chodzić. “Jakiej ucieczki?...”
Gdy pojęła sedno książęcego planu, było stanowcza zbyt późno na jakąkolwiek interwencję.
Tygrysica uskoczyła w tył by uniknąć bezpośredniego zagrożenia, przeciwnie do wciąż nieświadomych ludzi. Rozległ się huk, który płynnie przeszedł w kakofonię krzyków i lamentów, mieszających się z odgłosami gorejącego pożaru. Mieszkańcy i goście biegali w nieładzie w różne kierunki, a panika narastała podobnie jak płomienie. Wśród licznych głosów coraz częściej rozlegały się wołania o pomoc, a pośród bałaganu pojawiali się miejscy strażnicy.
Ale pierwszy szok mijał, obok przerażenia i niedowierzania pojawiały się pytania i złość, a coraz więcej gapiów szemrało między sobą, rozglądając się w poszukiwaniu winnego. Stojąca do tej pory nieruchomo tygrysica, obca z wściekłością odmalowaną na twarzy aż się prosiła o wskazujące ją palce, najpierw nieśmiało, a w sekundach coraz dobitniej. Dobiegający do niej Vertan pozostał niezauważony pośród wciąż kotłującego się tłumu, ale Sherani przyciągała uwagę widowni straganu oraz jego właściciela.
        - Trzeba więc było pomyśleć zanim naważyłeś piwa - mruknęła, zerkając nerwowo w kierunku strażników rozglądających się za wskazaniami jegomościa w zielonej szacie i wtórującym mu ludziom. Nie trzeba było wiele czasu by ich spojrzenia spotkały się z oczami zmiennokształtnej.
        - Oby było warto - prychnęła, odwracając się szybko na pięcie, nie podzielając poruszenia księcia. Właśnie zmieniła zdanie. Irytujący bachor!

        Nie uciekała w dosłownym znaczeniu tego słowa, bieg tylko ściągnąłby na nią większą uwagę. Lecz musiała zmienić plany, gdy rozległo się donośne “stój!”. Odwróciła głowę tylko po to by usłyszeć “Tak, ty! Stój!” i ruszyć szalonym sprintem w kierunku zostawionego Dzwonka.
Wskakując na siodło, pluła sobie w brodę za litość okazaną na pustyni i to, jak zachciało jej się pomagać, by znów ściągnąć na siebie nie swoje kłopoty.
Galopowała ulicami miasta, roztrącając na boki nieostrożnych, którzy sami nie uskoczyli. Wyjechać z miasta udało jej się tylko z uwagi na szalejący pożar, podczas którego nie zamykano bram. W innym wypadku prawdopodobnie nie wydostałaby się z pułapki. Przynajmniej nie w klasyczny sposób - wrotami.
Na zewnątrz wypadła pośród nieprzychylnych wrzasków oraz pierwszych brzęków zwalnianych cięciw i wypuszczanych bełtów.
Strzały ze świstem szyły powietrze, podczas gdy uciekająca przez równinę łowczyni stanowiła doskonały cel dla strzelców.

Ciąg dalszy: Sherani
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

        Gdyby bogowie na niebie chcieli uchować stworzony przez siebie świat od bólu i zniszczenia, to czy w ogóle włożyli w tę niebieską kulę żywe istoty? Czy gdyby pragnęli zachować pokój po wszystkie czasy - to daliby dwóm żywym stworzeniom sprzeczne przekonania? I wreszcie: czy stworzyliby kiedykolwiek ogień, gdyby pragnęli świata bez pożarów?
        A może jeden wielki pożar miał być kresem wszystkiego w ogóle: gdy Prasmok zbudzi się z wiecznego snu u krańca czasów, odwróci galaktyczny swój łeb i zionie płomieniem.
        Jak to można było usprawiedliwić? Może tak miało być. Czy stawał się w tym momencie gorszy od człowieka, który sprowadził na niego klątwę? Najpewniej. Czy mógł to cofnąć? Nie - żyłby dalej w męczarni, zginąłby w męczarni, albo zrobiłby wreszcie to, na co zdecydował się właśnie teraz. Setki istnień poświęcone za tego jednego młodego człowieka. Gdyby tylko pomyślał… ale on nie chciał więcej myśleć. On chciał żyć, każdą częścią siebie chciał żyć i chciał być zdrowy, jak dawniej.
        Kiedy myślał o tym później, na zimno - praktycznie bez uczuć - to było to słuszne rozwiązanie. Skoro już miał zabijać, żeby się uleczyć, to czemu nie korzystać z każdej nadarzającej się ku temu okazji? Gdzie były granice moralności i kto je wyznaczał? On sam. Tak, tym razem wyznaczył je on sam, bo zmusił go do tego kaprys jakiegoś obcego czarnoksiężnika. A gdyby to miało nie zadziałać, to będzie musiał swój postępek powtórzyć. Naciągnąć napiętą strunę jeszcze dalej i dalej, aż pęknie albo będzie trwała w nerwowym stanie takiego wiecznego, bolesnego naciągnięcia, jak człowiek przygwożdżony za członki do maszyny tortur. Ostatecznie życie i tak było tylko bardzo długą, powolną śmiercią.
        Błękitne niebo zachodziło czarnym dymem, zabawa już dawno zmieniła się w mobilizowanie ludzi do pomocy przy gaszeniu ognia. Sherani uciekała - ale żyła.
        - Żegnaj, Sherani - szepnął książę, ukryty między beczkami pod arkadą jakiejś gospody. Nawet nie zarejestrował momentu, w którym się rozpłakał, to wszystko było teraz jak jeden wielki, potworny sen. Od tak długiego czasu miał przecież nadzieję, że w końcu się po prostu obudzi… Gdzieś w tym wszystkim znalazła go jakaś kobieta, i biorąc zalane łzami dziecko za jakąś zagubioną w strachu sierotę, zgarnęła go do swojej gromadki. Wraz z innymi dziećmi miał spędzić czas pod murami miasta, za fosą, gdzie żar nie mógł się dostać - ale to było tylko jeszcze gorsze. Widzieć bezpośrednio tych wszystkich ludzi, słyszeć nawoływania za matkami i ojcami, którzy mogli już nie żyć. Z jego powodu. Gdyby cokolwiek miało go w tej sytuacji pocieszać, to fakt, że Sherani zdołała zbiec. Sądził, że nim ktokolwiek zdąży zorganizować straż zajętą gaszeniem ognia, by posłać pogoń, ona będzie już daleko, daleko od Meot, zaszyta w jakimś bezpiecznym miejscu. Och, ale on sam nie mógł tutaj siedzieć. Musiał uciekać. Uciekać tak daleko, by nie widzieć już dymu, nie słyszeć krzyków ani huku ognia, chociaż coś podpowiadało mu, że mimo wszystko nie odpędzi się od tych wszystkich wrażeń już nigdy. Zostaną w nim na zawsze, dając o sobie znać w najmniej odpowiednich momentach.
        Ostatecznie zdołał opuścić Meot w kilka godzin po wybuchu katastrofalnego pożaru. Schował się na krytym wozie jakichś wyjeżdżających ludzi, potem wysiadł przy najbliższej okazji, skryty w mroku.
        Jak mu było? Nie umiałby powiedzieć. Ani źle, ani dobrze. Są takie zdarzenia w życiu, które powodują, że człowiek czuje się przez jakiś czas zupełnie szary. Ciężka jest taka nijakość i uporczywa. Drażniąca. Raz śmiać się można z bezradności, a raz chce się płakać, ale właściwie nie ma już żadnych łez do wylania.
        Tak czuł się teraz książę Nandan-Theru. Czyż ten tytuł nie brzmiał zabawnie? Jego bawił. Jako jedna z niewielu rzeczy, doprawdy, bawił go.


Ciąg dalszy: Vertan
Zablokowany

Wróć do „Meot”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość