Menaos[Menaos] Załatwmy to jak ludzie cywilizowani

Miasto położone na skraju Szepczącego Lasu, zamieszkałe przez ludzi. Nad miastem wznosi się przepiękny pałac króla Dariana. Szerokie, jasne ulice, marmurowe chodniki i wieża zamieszkała przez czarodzieja to tylko początek tego co może spotkać Cie w Menaos.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Żaden z nich nie miał wątpliwości, iż słowa „mam was dość” nie stanowią poważnej reprymendy, lecz są raczej na półżartobliwym wyrazem kobiecej niemocy wobec podwójnego ataku zarówno logiki, w której nie może odnaleźć słabych punktów, jak i niemożliwego do opisania uroku dzikiej pantery, posuwającej się do tak pociesznych zajęć dla osiągnięcia swoich celów; każdy z nich doskonale zdawał sobie sprawę z siły tego uderzenia i spojrzeli po sobie ze smakiem zwycięstwa. Obydwoje jednak spojrzeli także na jej palec, gdy wspomniała o warunku. Pierwszy dotyczył głównie smoka, dlatego Crevi pozwolił sobie na delikatne rozluźnienie się, już błądząc myślami w chmurach, ale przez to opuścił gardę i nie był przygotowany na to, co nadciąga. Dérigéntirh uśmiechnął się, słysząc ten warunek, ale panterołak – wciąż w swej zwierzęcej postaci – wpatrywał się to w Sanayę, to na smoka, a w jego oczach błądziło niedowierzanie i oczekiwanie, aż ktoś powie, że to tylko żart. Wciąż wierzył nawet w momencie, gdy alchemiczka uciekła z pokoju. Z oklapniętymi uszkami wpatrywał się w Dérigéntirha, który zbierał na jedną rękę wszystkie naczynia, chichocząc pod nosem. Minął Creviego i poczochrał go po głowie wolną dłonią, mówiąc przy tym „Do roboty mały”. Panterołak zerknął na drzwi, zastanawiając się, czy aby się nie ulatniać, ale w końcu westchnął, przyjął ludzką postać i ruszył, aby pomóc smokowi.
        Uporali się z tym jednak nadzwyczaj szybko, choć Crevi, tak czy owak, zdążył ponarzekać. Poszłoby im pewnie jeszcze sprawniej, gdyby smok nie zdecydował się na Rozmowę. Wytłumaczył Creviemu, że o ile w jego towarzystwie może sobie robić, co tylko zapragnie, to jednak przy Sanayi warto zachowywać pewien umiar – i tak, przyznał, że mówi to z własnego doświadczenia. Wyjaśnił mu, że jest tylko człowiekiem, a ci są o wiele bardziej narażeni na różne przewrotności losu. Oprócz tego napomknął, że ogromnie się przejmuje, dlatego wystawianie się na ryzyko nie wchodziło w grę. Panterołak zdawał się wszystko rozumieć i akceptować, choć Dérigéntirh podejrzewał, że spora tego część wyleci mu z głowy, jak tylko zobaczy pierwszą okazję do zabawy.
        Kiedy skończyli myć, udali się na dół, gdzie zaczekali na Sanayę. Stali tak razem, gdy nagle ktoś wszedł do środka. Crevi podskoczył, gdy zorientował się, że nie ukrył swoich uszu oraz ogona, ale było już za późno. Obydwoje spojrzeli ze sporą konsternacją na dwie sprzątaczki – starsza, niosąca miotłę na ramieniu niczym jakiś rodzaj włóczni, obdarzyła Dérigéntirha podejrzliwym spojrzeniem, po czym uniosła dwa palce, wskazując nimi to na swoje oczy, to na smoka. Crevi za to został obdarzony tylko badawczym spojrzeniem, znacznie mniej agresywniejszym, choć do miłych także nie należało. Za nią szła szybkonoga sprzątaczka, która rozdziawiła szeroko usta na widok panterołaka. Na chwilę nawet stanęła, zdumiona, ale otrząsnęła się, gdy jej współpracowniczka ją zawołała zniecierpliwionym głosem. Obydwoje wypuścili powietrze, a Crevi natychmiast zajął się skryciem swoich zmiennokształtnych aspektów za iluzją. Kilka minut później przyszła Sanaya, co wywołało entuzjazm panterołaka.
        - Ładne buty – powiedział smok, któremu ten szczegół nie mógł umknąć; podobało mu się to, jak zostały zaprojektowane.
        Nie zdołał powiedzieć nic więcej, zanim Crevi złapał Sanayę pod ramię i nie zaczął „ciągnąć” do wyjścia. Widok taki wywołał szeroki uśmiech na twarzy Dérigéntirha, który otworzył dwójce drzwi, po czym znalazł się przy drugim ramieniu alchemiczki, jednak nie pozwalając sobie na równie poufały gest. Co wolno uroczemu panterołakowi... i tak dalej... Podczas drogi Crevi mówił jak najęty. Tematem jego monologu okazały się być iluzje; najwidoczniej mówił prawdę o tym obrazie, bo nie przestawał mówić o różnych technikach tworzenia takiego.
        - Z iluzjami to jest tak, że wiele zależy od powierzchni. Typową jest powietrze, ale ono oczywiście jest bardzo nietrwałe – jak tylko wola przestanie podtrzymywać zaklęcie, to od razu niemal zanika. Woda jest dosyć optymalnym środowiskiem, bo choć kształtowanie na niej obrazu jest trudniejsze, to o wiele stabilniejsze. Potrafi się utrzymywać do kilku minut. Ale z ciałami stałymi jest jeszcze lepiej. Choć nanoszenie na nich iluzji – tak prawdziwie na nie, a nie poprzez sztuczkę z otaczającym ich powietrzem – jest czasochłonne, ale efekty potrafią utrzymywać się baaardzo długo. Na niektórych materiałach latami, a jeszcze na innych mogą wręcz wiekami! Potrzebują jeszcze tylko jakiegoś źródła energii... Ale tym zajmuje się raczej rzemieślnik, nie sam iluzjonista... O ile nie potrafi także magazynować tej siły. Tak czy owak, zaczynałem trenować...
        Panterołak naprawdę potrzebował się wygadać, bo przez całą drogę nie zamilkł nawet na chwilkę. Zza jednym wyjątkiem. W pewnym momencie do ich trójki podeszła elfia para – mężczyzna o szlachetnych rysach oraz dosyć skromna kobieta, obydwoje odziani w stroje odpowiednie dla średniej klasy miejskiej. Nieco wyraźnie skrępowani, zbliżyli się do ich trójki, uprzejmie podchodząc od boku.
        - Przepraszam, że przeszkadzamy – odezwał się mężczyzna – ale stanowią państwo doprawdy przeuroczy obrazek. Każde tak różne, a jednak połączone razem... wszystko to, co powinno sobą reprezentować to miasto. Czysta harmonia. Tak jak wasza jedna, wspaniała rodzina...
        - Wybaczcie, ale to drobne niezrozumienie – odezwał się pośpiesznie Dérigéntirh z nieśmiałym uśmiechem. - Nie jesteśmy rodziną.
        - Doprawdy? – odparła elfka, tylko trochę mniej zdziwiona od swojego partnera. - Naprawdę trudno w to uwierzyć. Gdy patrzy się na was z boku... ach, w takim razie wybaczcie. Ja i mój mąż po prostu za łatwo się unosimy emocjami...
        - Rozumiem. Ale zapewniam, że jesteśmy jedynie trójką przyjaciół.
        - Och, oczywiście... - kontynuowała elfka. - W takim razie bardzo przepraszamy, że przeszkodziliśmy.
        Razem pośpiesznie się oddalili, z wyraźnymi rumieńcami na twarzach. Dérigéntirh spojrzał nieco zdziwionym, po części pytającym wzrokiem na Sanayę. Szli dalej przez chwilę w milczeniu, aż Crevi ponownie nie przerwał ciszy, z początku powoli ostrożnie wracając do tematu, a kiedy wyczuł, że może bezpiecznie mówić, ponownie się rozgadał. Smok zaczął zwracać większą uwagę na otoczenie i dostrzegł, że podejrzanie wiele ludzi uśmiecha się na ich widok. Wcześniej mu to umykało, bo wsłuchiwał się z zainteresowaniem w słowa panetorłaka. Wkrótce jednak dotarli do pożądanej dzielnicy, a tutaj już tak wiele osób się nie uśmiechało...
        Przede wszystkim panował tu niezły tłok, choć nie na tyle, aby musieli przeciskać się z trudnością. Mimo to droga stała się zdecydowanie mniej przyjemna i poruszali się niezbyt pewnie. Za wyjątkiem Craviego, któremu niewidoczne uszy stanęły na baczność, a nos poruszał się, wciągając znajome zapachy. Teraz niemalże dosłownie ciągnął alchemiczkę ze sobą, nie trzymając jej pod ramię, ale za rękę, a zwracając uwagę na to, że przemykał przez tłum jako pierwszy... Sanayi nie pozostało wiele wyborów poza próbą nadążenia za nim bądź wywróceniem się. Dérigéntirh szedł tuż za nią, będąc gotowy uchronić ją przed tym za pomocą magii.
        W końcu Crevi się zatrzymał – tuż przed zaskakującym stoiskiem. Nie był to typowy stragan, gdyż... posiadał kółka. Prezentował się nieco podobnie do wozów tak zwanych „miejskich wiedźm”, choć nie posiadał dachu, a zamiast wszelkiego rodzaju amuletu wystawione było... jedzenie. Dosyć specyficzne w większości. Za „ladą” zaś znajdowała się kobieta, mroczna elfka, o twarzy o dziwo poprzecinanej zmarszczkami, co było dla tej rasy zdecydowanie czymś nietypowym. Miała na sobie dosyć typowy strój mieszkańca, za wyjątkiem swoistego „fartuchu”, spod którego wyzierały tatuaże, zajmujące chyba każdy kawałek jej skóry. Składały się na runy z pradawnego języka, a smok... był w stanie je odczytać. Choć nie dał tego po sobie poznać.
        Kobieta zareagowała bardzo przyjaźnie na widok Creviego, a jej usta rozjaśnił pomarszczony uśmiech. Mały szybko obwąchał każde jedzenie, które stylizowane były właśnie na swojego rodzaju przekąski. Wybrał trzy długie bułki, po jednej dla każdego, płacąc za nie własnymi pieniędzmi. Podarował każdemu po jednej, po czym zaczął ich prowadzić dalej, tym razem mniej pośpiesznie, aby mieli czas zjeść. Dérigéntirh ugryzł bułkę i odkrył, że jest krucha, ale ma nadzwyczaj ciekawy smak. Zupełnie, jakby ten wydobyty został z innych składników i związany w tej jakże interesującej przekąsce. Crevi i smok bez problemu je zjedli, nawet zważając na to, jak wiele wcześniej zdołali skonsumować.
        Wkrótce znaleźli się przed lombardem, do którego zmierzali. Dérigéntirh spojrzał na Sanayę, po czym pchnął drzwi i wszyscy weszli do środka. Crevi wślizgnął się na niewidzialności, po czym zaczął z zaciekawieniem przeglądać półki. Ich dwójka natomiast podeszła do pustej teraz lady, a smok pociągnął za sznurek, uruchamiając niewielki dzwonek. Tymczasem rozejrzał się, a jego wzrok wpadł na okładkę książki, której tu szukali. Zerknął na Sanayę, po czym znaczącym spojrzeniem wskazał jej jej skradzioną własność. Cena zdecydowanie była nadzwyczaj zawyżona, choć w sumie... czy naprawdę tak było, zważając na to, z jakiego źródła pochodziło? Wkrótce jednak zza półek wypełnionych towarem wyłonił się sprzedawca – człowiek o kwadratowej szczęce, krótkich włosach i zaroście, spoglądając na klientów nieco podejrzliwie. Widać było, że twardo stąpa po ziemi, i że zdecydowanie niełatwo będzie coś od niego wyciągnąć. Oceniająco przyjrzał się Sanayi oraz smokowi, a jego wzrok raczej nie świadczył o tym, aby rozpatrywał ich w kategorii „prawdziwych klientów”. Ale to była prawda, ich wygląd zdecydowanie nie sugerował, że śmierdzą groszem. Jak pozory mogą czasem mylić?
        - Czym mogę służyć? - burknął, a Dérigéntirh zerknął na Sanayę, po czym przeniósł wzrok na księgę, z którym zaraz podążyło spojrzenie sprzedawcy.
        - Interesuje nas ten egzemplarz. Poszukujemy go od bardzo dawna i bardzo nam na nim zależy, a dopiero tutaj udało się nam go znaleźć. - Dérigéntirh dostrzegł błysk chciwości i politowania w oczach człowieka; zdecydowanie do czegoś takiego przyznać się mógł tylko amator. - Ale szczerze powiedziawszy, ta cena jest absurdalna. Czy nie można...
        Kilka minut upłynęło im na targowanie się. Dérigéntirh, gdyby chciał, mógłby znacząco zbić cenę, ale tutaj nie to było jego celem. Wykazując się dosyć amatorskim podejściem, dążył do tego jednego pytania. W końcu padło.
        - Skąd tak właściwie pochodzi ta kopia? Jeżeli mam tyle zapłacić, to muszę być pewien, że jest autentyczna.
        Mężczyzna zmrużył oczy, słysząc to pytanie.
        - Takie rzeczy nie są przeznaczone dla wścibskich uszu.
        W oku smoka pojawił się ten jeden ostrzegawczy błysk, przez który kupiec zrozumiał, że tylko i wyłącznie dlatego przyszedł do jego sklepu. Jego ręka sięgnęła po coś pod ladę, a drugą uderzył o nią.
        - O nie, nie ma mowy! Tutaj prowadzi się uczciwy handel, gdzieś indziej zabierajcie te swoje śmierdzące gierki. Nie wiem, co ten ktoś ma z wami na pieńku, ale zapewniam, że gdybym zdradzał swoich klientów, to nie przetrwałbym tutaj dnia. Dlatego zabierajcie się natychmiast. Nie wiem, od kogo jesteście. Pająka, Bandy, nawet od pierdzielonego króla możecie przychodzić, ale wynocha...
        Jego potok słów przerwał się tak nagle, jak się zaczął. Mężczyzna spojrzał ze zdziwieniem na coś, co znajdowało się za plecami smoka. Ten odwrócił się i dostrzegł latający wazon. Kryształowy, w którym światło odbijało się po wielokroć.
        - Kimkolwiek jesteś, pokaż się albo cię zaje... Crevi?!
        Ton głosu mężczyzny zmienił się, kiedy tylko panterołak zrobił się widoczny. Zmienił się także cała jego postawa. Puścił to coś pod ladą, a zamiast tego uniósł ręce, wyciągając je w stronę Creviego. Na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, a oczy rozpromieniły się, co nadało mu zupełnie innego obrazu. Nie bezdusznego kupca, a... człowieka. Bardzo szczęśliwego i pozytywnie zaskoczonego.
        - Przepraszam, błyszczało się – odpowiedział panterołak, odkładając wazę na swoje miejsce, po czym podszedł do lady, przeciskając się pomiędzy San, a smokiem. - Cześć Bran!
        - Cześć mały! Co ty tutaj robisz?!
        - A, przyszedłem tutaj z przyjaciółmi i...
        - Przyjaciółmi?! - Jego wzrok powędrował na Dérigéntirha i alchemiczkę, ale tym razem nabrał zupełnie innego wyrazu. - O, moje wybaczenie! Nie widziałem, że są państwo przyjaciółmi Creviego. To zupełnie zmienia postać rzeczy. Naprawdę, przepraszam za tak szorstkie obejście. A więc czym mogę wam służyć? Chcieliście wiedzieć, od kogo mam tę księgę? Aj, to w sumie trudna sprawa. Koleś był w płaszczu, z kapturem założonym. A czego tak właściwie od niego chcecie?
        Smok spojrzał na San pytająco, wyczekując, aż ona się odezwie, w końcu to o jej rzeczy tutaj chodziło i to ona miała prawo zdecydować, czy che...
        - To złodziej – odezwał się Crevi.
        - Co?! Od razu wiedziałem, że z tym będzie jakaś podejrzana sprawa! Sprzedał mi coś ukradzionego od przyjaciół Creviego... oh, kurwa, jaka to niezręczna sytuacja... zapomnijcie o tej cenie. Ale... cóż, wyłożyłem na to pieniądze i to nie takie małe, a teraz... ajajaj, taka niezręczna sytuacja... ale to przecież... aj... Na pewno mogę wam to odsprzedać za tyle, ile kupiłem, ale oddać... przydałoby się, ale.... aj... - Mężczyzna łapał się za głowę.
        - Wybaczcie nam na moment – mruknął smok, odciągając San na odległość, na której mogli spokojnie porozmawiać. - Wiem, że ci się to nie spodoba, ale mogę spokojnie zapłacić za tę książkę. Zanim coś powiesz... nie będzie to jałmużna czy coś w ten deseń. Kiedy znajdziemy tego złodzieja, odbiorę od niego wszystkie zaległości. Ale teraz... Masz szansę odzyskać tej rzecz, a jedyne, co potrzebujesz, to nieco gotówki, więc... nie lubię terminu pożyczki, bo zdecydowanie pomysł, aby mieć u kogoś dług, jest paskudny. Potraktuj to raczej jako... przyjacielską przysługę. W końcu przez tak głupiutką rzecz, jaką jest czas, nie możesz utracić sytuacji, aby odzyskać taką książkę.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Och, dziękuję - odparła odruchowo zaskoczona Sanaya, gdy Kaonites zwrócił uwagę na jej buty. Podejrzewała, że on tak samo jak ona docenił przede wszystkim ich praktyczny aspekt, komplement jednak to komplement i nieważne czego konkretnie dotyczył - alchemiczce i tak zrobiło się miło.
        - Idziemy!
        Przy nastoletnim panterołaku nie było mowy o zbyt długich przestojach. Sanaya z zaskoczenia nawet nie oponowała, gdy chłopak złapał ją pod ramię i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Z początku trochę gubiła krok i nawet nie zdołała pożegnać się z portierem, ale na zewnątrz już odzyskała rytm i szła ramię w ramię z Crevim, nie zamierzając mu się wyrywać. Nie miała problemu z tak niewinnym kontaktem fizycznym, wręcz przeciwnie, było jej miło. Kaonites mógł się o tym przekonać, gdy spoglądała na niego z szerokim uśmiechem i jednocześnie odrobinę przepraszającym spojrzeniem, bo mały panterołak tak zdominował dyskusję, że oni - dorośli - zostali bez słów. Jednak chyba żadne z nich nie miało z tym problemu - Sanaya na pewno nie zamierzała Creviemu przerywać. Lubiła mówić o swojej pasji i lubiła również słuchać o tym, co kochali inni, więc chłopak miał w niej wierną słuchaczkę, która potakiwała w pełnym zrozumieniu, a nie tylko na odczepnego. Tak naprawdę poznawała dzięki niemu całkiem ciekawe zagadnienia teoretyczne, co może i jej się nie przyda w badaniach, ale na pewno pozwoli kiedyś zabłysnąć w towarzystwie. Chociaż nie, chwila… Ta część o powierzchniach mogła jej się tak naprawdę przydać w jej badaniach…
        Nim jednak alchemiczka zdążyła odlecieć myślami w stronę nauki, radosne trajkotanie panterołaka przerwała zaczepka ze strony jakiejś elfiej pary. Sanaya w pierwszej chwili pomyślała, że ci będą chcieli zapytać o drogę i poczuła się w obowiązku by pomóc -
        - Słucham? - zapytała uprzejmie, gdy mężczyzna ich zagaił. Była tym bardziej zaskoczona, gdy okazało się, że nieznajomi nie mieli wcale zamiaru wypytywać o kierunek. Komentarz elfa sprawił, że Tai zerknęła najpierw na Creviego, a zaraz potem na Kaonitesa. Może faktycznie mogli wyglądać jak rodzina na spacerze… Bardzo, bardzo oryginalna rodzina. Po kim niby Crevi miałby odziedziczyć wygląd? Chociaż może faktycznie to było najmniej ważne, bo wyglądali po prostu na zżytych. Zaskakujące, skoro Sanaya jednego z nich znała od paru godzin, a drugiego jeden dzień, jednak faktycznie czuła się, jakby byli jej bliscy.
        - Dziękujemy! - zawołała jeszcze alchemiczka za oddalającą się parą, bo obserwację elfiej pary poczytała za komplement. I nic to, że musiała albo wyglądać na starszą niż była, albo bardzo wcześnie zacząć, by móc mieć syna w wieku Creviego - tamci też pewnie się nad tym nie zastanowili.
        - Hm? - mruknęła Tai, widząc spojrzenie, jakie posyłał jej Kaonites. - Jestem równie zaskoczona co ty, ale to w sumie miłe zaskoczenie - zauważyła beztrosko. - Miło byłoby, gdyby ktoś tak kiedyś powiedział o mojej rodzinie - dodała trochę ciszej, jakby wyrażała jakieś pobożne życzenie. Tak, chodziła jej po głowie myśl, co by było gdyby założyła własną, pełną rodzinę, a przez ostatnie dni te przemyślenia wyjątkowo się nasiliły. Tłumaczyła sobie, że to kwestia wieku.
        Trajkotanie Creviego znowu ściągnęło Sanayę na ziemię ze świata jej myśli. Uśmiechnęła się odruchowo. Znowu poświęciła mu całą uwagę, więc nie widziała tego, na co zwracał uwagę Kaonites - uśmiechów mijających ich ludzi. Nie dostrzegła też momentu, gdy tłum wokół zaczął powoli gęstnieć, aż nie zrobiło się naprawdę tłoczno. Gdyby nawet sama tego nie zauważyła, wyręczyłby ją w tym Crevi, który wchodząc na teren, w którym czuł się pewny, zaczął wręcz ciągnąć ją za sobą. Tai nie stawiała oporu - chłopak wybierał najlepszą drogę, tak by na nikogo nie wpaść i jedynie trzeba było za nim nadążać, bo poruszał się naprawdę szybko. Sanaya jeszcze od czasu do czasu zerkała za Kaonitesem, by mieć pewność, że się przypadkiem nie rozdzielą. Nie złapała go za rękę, by nie robić na ulicy wężyka jak na festynie. Jednak właśnie zerkała na niego, gdy prowadzący ją panterołak nagle się zatrzymał i alchemiczka o mały włos, a by na niego wpadła. Szybko jednak odzyskała równowagę i spojrzała na kobietę obsługującą na straganie. Była niezwykle oryginalna, a jej tatuaże na ciemnej skórze bardzo przykuwały wzrok Sanayi. Aż miała ochotę zapytać jak zostały zrobione, ale to byłoby zdecydowanie nie na miejscu, zachowała więc to pytanie dla siebie i pozwoliła Creviemu działać.
        - O, dziękuję - odezwała się, z uśmiechem przyjmując poczęstunek od panterołaka. Wgryzła się w niego tak jak towarzyszący jej panowie i widać było, że jej smakowało, żuła jednak wolno i bardzo dokładnie przyglądała się trzymanej w rękach bułce. Później jadła już wolniej - skubała palcami niewielkie kęsy, ewidentnie analizując połączone w cieście smaki. Nie była to byle jaka bułka z przyprawami, ktoś się bardzo postarał, by stworzyć coś niepowtarzalnego… A ona zamierzała to odtworzyć! I chyba doszła, jak to zrobić.
        - Ja już nie mogę - usprawiedliwiła się, gdy została jej mniej więcej połowa, a panowie już dawno skończyli jeść. - Może któryś z was ma ochotę? - zapytała, wyciągając w ich stronę to, co zostało jej z przydziałowej bułki.

        W lombardzie Sanaya szła za Kaonitesem, ewidentnie oddając mu inicjatywę. Rozglądała się jednak ciekawie po wnętrzu i chyba nawet pierwsza wypatrzyła to, czego szukali. Książka zresztą rzucała się w oczy - miała jadowicie zieloną okładkę i okucia z czerwonego złota, wypolerowane na błysk. Cena - tak jak przypuszczała - była adekwatna, a może nawet trochę na wyrost, choć w lombardzie to akurat nic dziwnego. Brak pytań w kwestii tego skąd pochodzi towar i po co jest potrzebny kupującemu ma swoją cenę.
        Po pojawieniu się właściciela Sanaya poczuła, że zupełnie nie ma pomysłu jak poprowadzić tę rozmowę i gdy Kaonites spojrzał na nią pytająco, całkowicie oddała mu inicjatywę i tylko słuchała, zerkając to na nich, to na księgę. Aż była ciekawa, czy w środku nadal była jej zakładka - zwykła plecionka z kolorowych traw, którą zrobiła kiedyś w ramach przerwy w pracach ogrodowych. Ciekawe czy jakby tak tylko zerknęła…
        Sanaya szybko nabrała wątpliwości, czy Kaonites targował się, bo faktycznie zamierzał odkupić tę księgę, czy miało to służyć jakiemuś uśpieniu uwagi. Aż zerknęła na niego z konsternacją, ale nie dostrzegła najmniejszego blefu. Zorientowała się w jego taktyce dopiero, gdy tak od niechcenia zadał pytanie o autentyczność księgi - tak naprawdę jak najbardziej zasadne przy rozważaniu zakupu na taką kwotę. Odpowiedź jednak już nie była po ich myśli, a kierunek w jakim błyskawicznie rozwinęła się rozmowa już w ogóle… Wyczuwając kłopoty Sanaya schowała się za ramieniem Kaonitesa, łapiąc go za rękaw, jakby gotowa była w każdej chwili wyciągnąć go na zewnątrz. I było naprawdę blisko, by tak zrobiła, gdy nagle coś im przerwało - lewitujący wazon. Jakby nie dość było na dzisiejszy dzień atrakcji.
        Zmiana jaka zaszła we właścicielu lombardu gdy ujawniła się przyczyna tych paranolmalnych zjawisk - Crevi, oczywiście - była niesamowita. I to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Sanaya wyraźnie się rozluźniła, cały czas obserwując jednak tę sytuację z lekkim zaskoczeniem - nigdy by się nie spodziewała, że chłopak może mieć kontakty w takim miejscu. to trochę ją martwiło, lecz z drugiej strony może nie było w tym nic groźnego? Na ten moment na pewno uratował im skórę.

        Sanaya posłała Creviemu i Branowi przepraszające spojrzenie, ale poszła za Kaonitesem bez oporu. Była przekonana, że wie co też jej znajomy chce jej zaproponować, pozwoliła mu jednak mówić nim zaczęła zgadywać bądź z góry oponować. Było tak jak przypuszczała, ba, wręcz tak jak się tego spodziewała od samego początku, gdy w kuchni doktoranckiego akademika zgodziła się na to śledztwo. Kaonites słusznie przypuszczał, że nie lubiła tego typu zobowiązań - żyła zasadą, że jeśli nie może sama czegoś kupić, to znaczy, że tego nie potrzebuje w danym momencie, więc pożyczki nie mieściły się w jej schemacie postępowania. Owszem, księga była dla niej bardzo cenna i żałowała, że ją straciła, ale mimo wszystko wewnętrzny opór był silny. Całe szczęście elf potrafił jednak dobrać lepiej niż odpowiednie argumenty, by przekonać Tai do swojego pomysłu. I tak jak z początku Sanaya słuchała go ze spuszczonym wzrokiem i nachmurzonym wyrazem twarzy, gotowa do dyskusji na temat zasad i filozofii życiowej, tak na koniec podniosła na niego skapitulowane spojrzenie, w którym widać było jednak cień wdzięczności, jakby wyjątkowo skutecznie ją pocieszył.
        - Masz rację - mruknęła. - Sama w życiu nie mogłabym sobie pozwolić na taką kwotę, więc… Dziękuję, że to zaproponowałeś - przyznała z wielką wdzięcznością, którą było zarówno słychać w jej głosie, jak i widać w oczach.
        - Ale jeśli nie znajdziemy tego złodzieja, oddam ci wszystko co do ostatniego ruena… - zastrzegła natychmiast. - Nie mogę pozwolić, by w smoczej jaskini ziały pustki z mojego powodu - dodała dla rozluźnienia atmosfery, odwołując się do ich żartów z poprzedniego dnia. I nieświadomie odwołując się również do rzeczywistości…
        Kwestia księgi rozwiązała się więc szybko, lecz najwyraźniej ze złodziejem nie mieli takiego szczęścia - dla Sanayi był to ślepy zaułek, ona jednak na śledztwach się nie znała, jedyna więc szansa, że Kaonites coś wymyśli. A jak nie to trudno - i tak zrobił dla niej więcej, niż mogłaby sobie wymarzyć.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh uśmiechnął się do Sanayi, gdy ta na jego pytające spojrzenie odpowiedziała, że to, co się zdarzyło, było nawet dosyć miłe; on sam także tak to postrzegał – szczególnie że jak najbardziej potrafił zrozumieć romantyczność dwójki elfków, która ich popchnęła to takiego, a nie innego działania – ale nieco się obawiał, czy kobieta się przez to nie speszy. Od czasu ostatniego wieczoru nie czuł się już w jej obecności aż tak swobodnie, ale aby się z tym uporać, pewnie po prostu będzie potrzebować nieco czasu. No i w sumie czy to było coś złego, że się w przy niej nieco powstrzymywał – szczególnie on spośród wszystkich istot?
        Nie odpowiedział na słowa Sanayi na temat tego, że chciałaby, aby ktoś kiedyś tak zareagował na widok jej własnej rodziny, gdyż wypowiedziane szeptem, uznał je jednak za bardziej skierowane do niej samej, niż do jego; ale wprawiło go to w lekką melancholię. W końcu on sam także miał rodzinę, a gdyby z tą próbował się podobnie przechadzać... cóż, zdecydowanie nie miałoby to szans wywołać podobnej reakcji. Ludzie raczej uciekaliby z krzykiem i wzywali palldaynów czy innych wojowników światłości... ale cóż można było zrobić? Nic nie zdoła przywrócić dawnych czasów, a dni niewinności już dawno minęły. Teraz... teraz nadchodziła konfrontacja z własnymi błędami oraz światem, który tak bardzo zdawał się je wykorzystywać.
        Na szczęście jednak obecność Creviego nie pozwoliła smokowi długo zastanawiać się nad przeszłością oraz tym, co przyniesie przyszłość – szczególnie gdy dotarli do dzielnicy i mały porwał Sanayę pomiędzy tłum – to był zdecydowanie zbyt uroczy widok. Po chwili już w ich dłoniach znalazły się przysmaki, a smok co chwila zaglądał na pozostałą dwójkę – Crevi jadł, zapominając o całym niemal świecie, ale alchemiczka zdawała się jeść bardziej... z rozmysłem? Skupieniem? Smok uśmiechnął się, rozumiejąc, że stara się odkryć sekret jedzenia. W sumie to go nie dziwiło – gdy on spotykał się z nietypowym zagadnieniem, musiał je pojąć. Choć w jego przypadku częściej były to rzeczy związane z magią.
        Kiedy Sanaya zaoferowała im resztę swojej porcji, Dérigéntirh spojrzał pytająco na Creviego, ale to okazało się błędem, który maluch natychmiast wykorzystał, samemu zgarniając cały łup i zajadając go z nie mniejszym apetytem, co swoją bułkę. Smok zachichotał.

        Sprawy potoczyły się dosyć prędko, aż do momentu, w którym Dérigéntirh nie odciągnął kobiety na bok – smok był pewien, że nie będzie miał z tym łatwej przeprawy, a mowa ciała alchemiczki, kiedy tylko zaczął mówić, doskonale to potwierdzała. W miarę jednak pojawiania się kolejnych argumentów, ta się zmieniała, zwiastując triumf smoka w tej dziedzinie. Tak się zresztą i stało, a Sanaya zgodziła się na taki układ. Mężczyzna odpowiedział „żaden problem” na podziękowanie i skinął twierdząco głową, gdy alchemiczka postawiła swój warunek. Spodziewał się czegoś w takim charakterze i całkowicie się z nim zgadzał. Następnie, po ustaleniu już planu działania, ich dwójka powróciła do lady, przy której Crevi i Bran urządzali sobie przyjacielską rozmowę o kimś o imieniu Arutio. Sprzedawca przerwał w pół zdania, spoglądając na nich z troską.
        - Tę cenę mogę nieco opuścić jeszcze, ale jednak...
        - Spokojnie, zapłacimy – powiedział smok, wyjmując mieszek i wyciągając odpowiednią ilość monet. Wyraźnie rozluźniony Bran pośpiesznie zgarnął je, po czym otworzył gablotę z księgą i położył ją na ladzie. Dérigéntirh spojrzał na nią w świecie aur, poszukując śladu po złodzieju, ale nieszczególnie zdołał tam dostrzec coś, co mogłoby mu pomóc. Był pewien trop, ale straszliwie słaby – nie mógł z niego wciągnąć żadnych informacji. Widocznie człowiek jedynie przekartkował księgę i stwierdził, że lepiej ją sprzedać niż zatrzymać. Jednak to już było o wiele lepsze niż nic. Gdyby spotkał się z silniejszą emanacją, mógłby z pewną dozą ryzyka ją rozpoznać. Pozwolił Sanayi zabrać swoją własność.- Co zaś do tego złodzieja... wiem, że był ukryty pod płaszczem, ale nic nie zdołałeś zapamiętać?
        - Szczerze... to mam dobrą pamięć do podejrzanych typów. Choć kiedyś pewnie mnie to zgubi. Czasem lepiej nie pamiętać... Tak czy owak, pamiętam jego głos. Ochrypnięty, jakby zmęczony. Twarzy kompletnie nie widziałem. A, to był mężczyzna, zdecydowanie.
        - Sprzedał lub kupił coś jeszcze?
        - A fakt! Zainteresował go obsydianowy sztylet, który jakiś rycerz przyniósł tutaj, ponoć zdobyty od złej wiedźmy, z którą miał jakąś przeprawę...
        - Och...
        Obsydian był nie najlepszym materiałem na broń ciętą. Zdecydowanie stal przebijała go pod każdym względem. Zza wyjątkiem jednego. Ciemna substancja była o wiele bardziej podatna na szczególny rodzaj magii – klątwy. Dlatego historia owego rycerza zdawała się całkiem wiarygodna. Tylko po co złodziejowi byłoby coś takiego potrzebne?
        - Skąd przyszedł, dokąd poszedł?
        - Oh... nie mam pojęcia, byłem wtedy na zapleczu. Ale śledziłem go, jak wychodził, zdecydowanie ruszył na północ.
        - Jakieś jeszcze szczegóły?
        - Hmm... - Bran poparł się o podbródek i zamyślił. - Mówił mało, ale... dało się po nim poznać, że koleś z wyższych sfer. Uczony... Na pewno ma za sobą jakieś studia, i to zdecydowanie nie kapłańskie, hehe. W sumie pasowało mi to do księgi, którą przyniósł... tak, zdecydowanie do niego pasowała. Pewnie dlatego nie miałem zupełnie podejrzeń, że mogła być kradziona.
        - Rozumiem. Dziękujemy zatem.
        - To ja dziękuję. Cieszę się, że sprawy mogły się tak ułożyć.. oh, naprawdę niezręczna sytuacja. Pewnie już idziecie?
        - Raczej tak. - Dérigéntirh spojrzał na Sanayę.
        - Oh, ale wróćcie, kiedy tylko będzie się rozglądać za czymś ciekawym, albo będziecie mieli coś takiego do sprzedania.
        - Oczywiście – powiedział z uśmiechem smok. - Do widzenia.
        Crevi pożegnał się z kupcem wyjątkowo ciepło, po czym ruszył za ich dwójką. Smok otworzył im drzwi i pozwolił iść przodem, ale nagle puścił je i spojrzał na zakrwawiony palec. Drzwi posiadały stalowe, dosyć ostre obramowanie. Szybko uleczył zranienie, ale wtedy coś przykuło jego wzrok. Kawałek materiału leżącego na ziemi. Trójkątny, niewielki, brązowy... Podniósł go i przybliżył do twarzy. Kiedy spojrzał w świat aur, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Schował kawałek do swojej torby, po czym wyszedł ze sklepu, dołączając do pozostałej dwójki. Crevi już zdążył zacząć ćwierkotać do Sanayi. Mówił teraz o tym obrazie, który chciał jej pokazać i stwierdził, że nie ma mowy, aby mogli jeszcze wracać. Dlatego znowu chwycił kobietę za ramię i ciągnął dalej. Dérigéntirh szeroko uśmiechnął się w stronę alchemiczki – był teraz podejrzanie wręcz zadowolony, a po chwili ruszył za nią, ciągniętą przez panterołaka.
        Po kilku minutach dotarli do celu, a Crevi zatrzymał ich małą kompanię przed szklaną witryną sklepu, na której znajdowało się mnóstwo ciekawych dzieł sztuki. Dosyć klasyczne obrazy, niewielkie rzeźby, ale także i kilka magicznych rzeczy. Panterołak właśnie dostrzegł swoje dzieło i wskazał na nie palcem, zostawiając ślad na szybie, ale rozwiewając wszelkie wątpliwości co do tego, na co alchemiczka ma patrzeć. Był to oprawiony w metalową ramkę obraz, o tyle nietypowy, że wydawał się zupełnie jak żywy – żadnych śladów po pędzlu czy niedoskonałościach faktury bądź farby, zupełnie jakby ktoś uchwycił kawałek rzeczywistości i przelał ją w ramy obrazu. Posiadał pionową konstrukcję i przedstawiał wielkie drzewo, ze zbliżeniem na jedną gałąź, na której siedziały dwie osoby – jedną z nich bez cienia wątpliwości był Crevi, ze swoimi kocimi uszami i ogonem oraz bystrym błyskiem w oku. Tuż obok niego – objęty ramieniem – siedział drugi panterołak, lecz nie była to jedyna ich cecha wspólna. Kolor oczu, kształt nosa, barwa włosów, kształt szczęki... te podobieństwa były na tyle silne, że jednoznacznie wskazywały na więzi krwi. I to te z tych najbliższych. Był jednak o wiele, wiele mniejszy od Creviego – smok ocenił, że gdyby stali obok siebie, mały dorastałby drugiemu panterołakowi nieco powyżej pasa. Na ich plecy padały promienie słońca, a w dole widać było odległą ziemię – drzewo musiało być wysokie na dobre kilkaset metrów, a jego rozmiar już można było stwierdzić po samej nadzwyczaj grubej gałęzi.
        Kiedy smok już się temu przyjrzał, całkiem pod wrażeniem zdolności Creviego – walor artystyczny może nie był szczególnie wysoki, ale technika doprawdy godna podziwu – ten z wyczekiwaniem spoglądał to na niego, to na alchemiczkę, wyraźnie przejęty.
        - Siebie portretowałem z odbicia, ale tego małego... - Zerknął na San, powstrzymując się od użycia słowa, które wyraźnie by się jej nie spodobało. - Mały nie potrafi usiedzieć w miejscu dłużej niż kilka sekund! Musiałem tworzyć iluzje, na podstawie których tworzyłem iluzje! Ach, jeżeli chodzi o uszy... to nie martwcie się. Wszyscy myślą, że to taka moja sztuczka – powiedział konspiracyjnym szeptem. - Wiedzą, że jestem dobry w iluzjach i są przekonani, że ja dzięki nim tworzę je, a nie ukrywam, hihi. Ale... co sądzicie?
        Crevi wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        San wróciła z Kaonitesem do lady nadal trzymając się trochę z tyłu, ale nie była spięta. Chyba wręcz trochę radowała się na myśli, że właśnie miał odzyskać swoją cenną księgę. Nadal gdzieś z tyłu głowy kołatała jej się myśl, że może to jednak nie będzie takie łatwe, może właściciel lombardu zmieni zdanie albo księga okaże się być uszkodzona, albo w ogóle to inny traktat tylko bardzo podobnie oprawiony… Po prostu mieli zbyt wielkie szczęście - tak bez większego trudu mieli odzyskać coś tak cennego. Gdy przypominała sobie ile czasu zajęło jej i Fenrirowi odzyskanie jej kasetki, którą Szan stracił przez długi, tym większe było jej niedowierzanie. A może to była kwestia doświadczenia? Kaonites sprawiał wrażenie osoby, która z niejednego pieca chleb jadła i może dla niego tego typu sytuacje nie były pierwszyzną - to by miało sens.
        - Dziękuję - powiedziała alchemiczka, gdy księga w końcu trafiła w jej ręce. Nie wiadomo, czy zwracała się do swojego towarzysza czy do sprzedawcy, bo jej wzrok był utkwiony w tej jadowicie zielonej okładce, jakby nadal nie wierzyła, że to naprawdę jest to czego szukali. Na moment odpłynęła w swój mały naukowy świat i oparta biodrem o ladę otworzyła księgę, by przekonać się, czy to faktycznie było to. Było, bez dwóch zdań. Co więcej był to na pewno jej egzemplarz, bo między kartkami nadal leżała plecionka z trawy - przełożono ją co prawda w inne miejsce, bo tak daleko na pewno nie doczytała, ale to nie było istotne, złodziejowi pewnie zakładka po prostu wypadła i włożył ją z powrotem byle jak. San nawet nie miała pojęcia, jak błogi wyraz twarzy miała, gdy oglądała znajome ryciny i dowody. W końcu jednak westchnęła z ulgą, zamknęła księgę i wróciła myślami do rzeczywistości. Akurat nie straciła wiele, bo włączyła się do rozmowy w chwili, gdy Bran wspominał o tych nielicznych detalach, które zapamiętał na temat tamtego mężczyzny. Rozprawy nie schowała - przytuliła ją do brzucha swobodnym gestem osoby, która ma wiele do czynienia z książkami i w tej pozycji słuchała.
        - A nie dało się mimo tego płaszcza poznać jakiego był wzrostu albo postury? - wtrąciła się, gdy tylko spostrzegła, że rozmowa powoli zmierza ku końcowi. Wyraźnie ożywiła się po wzmiance o tym, że tajemniczy mężczyzna wyglądał na wykształconego członka wyższych sfer, gdyż to pasowało do jej podejrzeń, że jej mieszkanie zdemolował jakiś zawistny “kolega”, a tych mogła jednak rozpoznać, jeśli trafi na jakiś istotny detal. - Albo czy nie miał jakiś pierścieni, albo znamion na dłoniach?
        Sanaya mogłaby jeszcze długo drążyć ten temat, ale chyba nie miało to większego sensu, więc po tych kilku uzyskanych informacjach podziękowała razem z Kaonitesem za pomoc, po czym pożegnała się i wyszła.
        Na zewnątrz Sanaya nie zdążyła nawet obrócić się w stronę elfa, gdy już był przy niej rozgadany Crevi, który nie zapomniał o sprytnym wabiku, jakim skusił alchemiczkę, by jednak poszła z nimi na poszukiwania. Tai zdołała się jednak wymknąć panterołakowi, by zrobić to, co już dawno powinna.
        - Dziękuję - zwróciła się do Kaonitesa i nie zważając na konwenanse przytuliła go. - Nie wiem jak ci się odwdzięczę - dodała nim go puściła. A gdy już się od niego odsunęła, jej ramienia zaraz uwiesił się Crevi i pociągnął ją w kierunku obiecanego sklepu z magicznymi przedmiotami, podekscytowany jakby mowa była o występach znanej trupy aktorskiej… Sanaya nie mogła powstrzymać uśmiechu widząc jego zapał i bez problemu dała się prowadzić, znowu tylko zaglądając czy Kaonites idzie z nimi. Mówić nic nie musiała albo wręcz nie mogła, bo jej przewodnik trajkotał jak najęty. Raz jeden udało jej się jednak odezwać do elfa, bo Crevi akurat zainteresował się czymś albo kimś przy mijanym straganie.
        - To do siebie nie pasuje - zauważyła nie kłopocząc się żadnym wstępem. - Gdyby to faktycznie był uczony z wyższych sfer, nie pozbyłby się tej księgi tak łatwo i tak byle jak. Mógł dostać za nią o wiele więcej niż to, co zaproponował mu Bran i nie chodzi nawet o pieniądze, ale o pewien prestiż albo wdzięczność. Wiesz jak to jest w pewnych kręgach… Poza tym wydaje mi się, że skoro znał wartość tej rozprawy na tyle, aby zabrać akurat ją i na dodatek jednak nie dać się tak do końca oskubać, to prędzej by ją sobie zachował na własny użytek… Co o tym myślisz? - dopytała Kaonitesa, bo może jednak jej coś jej umknęło. Na dłuższe roztrząsanie tej kwestii nie było jednak czasu, bo Crevi znowu skupił na sobie całą uwagę.
        Na miejscu Sanaya omiotła wzrokiem witrynę i nim dostrzegła na co powinna patrzeć, Crevi już wskazał jej odpowiedni przedmiot palcem. Tai odruchowo nachyliła się do obrazka i od razu wyrwało jej się ciche “och…”. Jej westchnienie miało wiele powodów: pierwszym z nich był podziw nad kunsztem wykonania obrazka, który wyglądał jak żywy. Gdyby Sanaya trzymała go w rękach, pewnie spróbowałaby oglądać go pod różnymi kątami by upewnić się, czy to nie zmieni perspektywy. Drugim zaś powodem jej reakcji były osoby uwiecznione na obrazku. Creviego poznała od razu, to była łatwizna, lecz to mały chłopiec obok niego zwrócił uwagę alchemiczki. Rodzinne podobieństwo było wręcz uderzające i rodziło pytania, których alchemiczka nie zamierzała trzymać dla siebie.
        - To jest niesamowite - podsumowała swoje wrażenia. - Bardzo interesujące, podoba mi się. Aż jestem ciekawa jak tworzysz takie obrazki, on jest tak precyzyjny i realny… I uroczy - dodała, posyłając Creviemu ciepły uśmiech. - Uchwyciłeś bardzo ładną scenę. Co to za chłopiec obok ciebie, to twój brat? - dopytywała ze szczerym zainteresowaniem.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Widok tego, jak zareagowała Sanaya na odzyskanie swojej własności sprawił, że smokowi zrobiło się cieplej na sercu – to była najlepsza nagroda, jaką mógł otrzymać, dzięki której to właśnie tak bardzo uwielbiał pomagać innym istotom. Ten wyraz twarzy... pomimo iż smok rozmawiał teraz z kupcem o dosyć ważnych dla odnalezienia złodzieja rzeczach, to nie mógł się powstrzymać od zerkania co chwila na alchemiczkę, a i na jego ustach pojawiał się uśmiech. Zdążył ja polubić na tyle, że jego naturalna empatia działała w jeszcze większym stopniu, a emocje Sanayi bardzo na niego wpływały. Czuł się teraz naprawdę szczęśliwym smokiem – dzięki tak bardzo niesmoczej rzeczy, jak wydawaniu dla kogoś innego swojego złota...
        Pytanie, które zadała kobieta, było nadzwyczaj trafne, jeżeli chcieli potem mieć jakieś podstawy, aby rozpoznać go, kiedy już spróbuje się go odszukać. Może i nie mówiło aż tak wiele o jego pochodzeniu oraz tle, ale mimo to smok powinien sam zapytać o takie rzeczy. Szczególnie o dłonie. Te już potrafiły naprawdę wiele wskazać. Kupiec zmarszczył czoło, zamyślając się.
        - Hmm, niezbyt wysoki. Tak niższy od was obydwoje... ale nie karzeł, zdecydowanie. Tak z pięć i jedna, może dwie trzecie stopy? Postury... cóż, nie wyglądał na siłacza. Szczerze, to tak patrząc na niego, zaryzykowałbym, że to chuderlak był. Ręce... hmm... cholera, nie pamiętam. On chyba miał je zasłonięte, tak mi się zdaje. Pewnie przez rękawice, ale dobrze nie pamiętam. Sobie na pewno teraz nie przypomnę...
        Jednak, tak czy siak, pomógł im w nadzwyczajnym stopniu. Wkrótce Sanaya wraz z Crevim opuścili lombard, a smok odnalazł niewielką poszlakę, która miała się okazać niedługo nadzwyczaj pożytecznym znaleziskiem. Zadowolony z tego powodu, przekraczał drzwi sklepu i spoglądał z radością na alchemiczkę wraz z panterołakiem, kiedy nagle... Jego oczy rozszerzyły się ze zdumieniem, gdy nieoczekiwanie ta go przytuliła. Smok przymknął na chwilę oczy, jakimś cudem powstrzymując się od zamruczenia, co przy jego fizjonomii, noszącej jakieś znaki smoczego ducha, było jak najbardziej możliwe. Cóż miał jednak poradzić, że tego typu kontakt fizyczny zawsze był czymś przyjemnym? Nie mówiąc już o tej chwili, gdy zdecydowanie był daleki od smutków oraz niedoceniania uroków świata. Głos alchemiczki powstrzymał go także od tego, aby jej do siebie nie przytulił – jego ręka już wędrowała ku górze, aby opaść na jej kark. Na szczęście jednak kobieta ocaliła go nieświadomie przed nietaktem.
        - Cieszę się więc, że mogłem być we właściwym miejscu o właściwym czasie – powiedział z pewną czułością. - Nie obawiaj się, to...
        Nie zdążył dokończyć zdania, gdyż Crevi porwał alchemiczkę, ciągnąc ją w swoją stronę. Smok się zaśmiał, po czym ruszył za nimi; kobieta mogła jedynie teraz domyślać się, co takiego próbował powiedzieć. Wznowić rozmowę nie mieli szans, gdyż panterołak powrócił do swojej maniery zalewania Sanayi informacjami; była ona naprawdę urocza. Po pewnym czasie dopiero udało się im wymienić kilka zdań, gdy najwyraźniej Crevi stracił na chwilę czujność.
        - Masz rację – odpowiedział jej Dérigéntirh. - Ale to sporo o nim mówi. Żaden poważany uczony nie sprzedawałby tak cennej rzeczy w lombardzie... myślę, że może mu brakować pieniędzy. Straż mówiła, o serii podobnych włamań... jeżeli wszystkie są jego sprawką, to by oznaczało, że potrzebuje środków. Pytanie tylko po co? Może po prostu chcieć przeżyć, ale może i mieć jakiś cel, który chce osiągnąć... nie poznamy jego motywów pewnie doputy, dopóki nie dowiemy się o jego przeszłości. Chociaż wiesz... nawet najbardziej wyuczony człowiek świata może się stoczyć...
        Dérigéntirh o upadaniu wiedział akurat całkiem sporo. Wkrótce jednak dotarli do pożądanego sklepu, a tam Crevi tylko kontynuował przejmowanie całej inicjatywy. W końcu jednak zamilkł, wpatrując się tylko z pewnym poddenerwowaniem oraz oczekiwaniem. Kiedy Sanaya mu odpowiedziała w końcu, rozpromienił się.
        - Naprawdę? O, dziękuję! Oh, to tylko kwestia magii... mógłbym ci kiedyś pokazać, jeżeli wpadniesz na nieco do sierocińca... Ah... tak, to Arutio. Jest ode mnie o połowę młodszy. Jest momentami... drażliwy... tak nieco... bardzo... ale to w końcu mój brat. Opiekuję się nim, jak tylko mogę, bo to jedyna prawdziwa rodzina, jaka mi pozostała. Niemal całe życie dorasta w sierocińcu, nie pamięta nawet naszych rodziców... Wie pani, pani Sanayo, ja wiem, że ja już jestem za stary, aby mnie ktoś przygarnął – ludzie chcą młodszych, aby móc je odchować na własny sposób. To zrozumiałe. I już się z tym pogodziłem. Sierociniec do mój dom, a gdy go opuszczę, to sam znajdę sobie inny, ale on... chciałbym, aby mógł mieć taką prawdziwą rodzinę. Nie mówię, że tam jest źle, ale... każdy potrzebuje takiej prawdziwej, rodzicielskiej uwagi. Poczucia, że jest wyjątkowy i że jest ktoś, kto kocha go całym sercem. Ja miałem okazję to uraczyć i chociaż niezwykle tęsknie... to bardziej, niż dla siebie, chcę, aby mógł to poznać on.
        Panterołak na chwilę pogrążył się w zadumie, wpatrując się w obraz. Dérigéntirh uniósł brwi, zaskoczony tym, jak to pięknie powiedział mały. Był przekonany, że Crevi – pomimo powierzchownie beztroskiej natury – posiada głębsze emocje, ale jego możliwości w wyrażaniu go zaskoczyły smoka całkowicie. Pozwolił Sanayi zareagować, zostawiając dwójce nieco przestrzeni, po czym postanowił samemu wkroczyć, kiedy uznał, że sytuacja na to pozwala i że dwójka już się rozmówiła.
        - Według mnie też jest piękny, Crevi. Twoja technika nie pozostawia wielu rzeczy, które można by jeszcze bardziej poprawić. Co do samej kompozycji, ciekawa, choć tutaj akurat mogłoby ci wiele dać zapoznanie się z klasycznymi artystami. Twoje dzieła mogłyby trafić na znacznie bardziej prestiżowe miejsca...
        To także bardzo uszczęśliwiło panterołaka. Ruszyli wkrótce dalej, choć tym razem mały nie wyskakiwał na przód. Inicjatywę przejął Dérigéntirh, a Crevi zerkał co chwila na Sanayę, aż w końcu postanowił wznowić rozmowę. Tym razem temat przeszedł na jego brata, o którym to początkowo nieśmiało zaczął opowiadać, aby potem mówić coraz odważniej, w końcu znowu świergocąc tak, jak wcześniej. Okazywało się, że panterołak dla Arutiego pomagał na rozmaite sposoby, ale tylko niewielu jego młodszy brat był świadomy – część robił za jego plecami, część była zbyt skomplikowana, aby jeszcze mniejszy zmiennokształtny mógł to zrozumieć, ale okazywało się, że gdy trzeba było, Crevi potrafił być nadzwyczaj dobrym opiekunem.
        Tak się zagadał, że nie zauważył nawet, kiedy opuścili Dzielnicę Cudów. Nie spostrzegł też, że podążają ścieżką, która to jest doskonale mu znana. Zorientował się, dopiero kiedy stanęli przed drzwiami sierocińca. Spojrzał ze zdumieniem na Dérigéntirha, który tylko uśmiechnął się nieco chytrze.
        - Jesteś świetnym kompanem, Crevi, ale wszyscy z pewnością się bardzo o ciebie martwią. Pora już wracać do domu. Myślę, że jeszcze się spotkamy, więc do zobaczenia. I pamiętaj, ten wypad to nasza mała tajemnica.
        Panterołak pokiwał konspiracyjnie głową, po czym zbliżył się do Sanayi, aby i z nią się pożegnać. Wymienili kilka zdań, po czym panterołak zerknął nieco spłoszonym, chytrym wzrokiem na drzwi, a następnie ponownie obrócił się w stronę alchemiczki, by wspiąć się na palcach i cmoknąć ją w policzek. Zachichotał, czmychając i znikając po chwili za drzwiami. Dérigéntirh uśmiechnął się do Sanayi, rozbrojony podstępem małego zmiennokształtnego. Po chwili obydwoje ruszyli już w dalszą drogę.
        - Wracamy już do ciebie? Jest kilka rzeczy, które przydałoby się omówić. Wieczór jednak jeszcze nie jest tak blisko, więc jeżeli masz jakiś pomysł na spędzenie czasu, to słucham z zainteresowaniem – powiedział, po czym jego wyraz twarzy stał się bardzo łagodny. - Zmiennokształtni są rozbrajający, prawda? Zawsze żywiołowi, obdarzeni nie tak przewidywalną naturą oraz niezwykłymi cechami. Naprawdę trudno ich nie kochać...
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya spojrzała jeszcze pytająco na Kaonitesa, gdy Crevi przerwał jego wypowiedź, ale nie dowiedziała się już, co ten chciał jej przekazać, a chwilę później nawet o tym zapomniała - może nie było to nic ważnego… “Nie obawiaj się, to…” - nic ważnego? Wkrótce się skończy? Tak, to zdanie mogło mieć taki ciąg dalszy, pasowałoby jako pokrzepiający frazes. Gdy zaś kolejny raz mieli okazję zamienić ze sobą kilka słów, już do tego nie wracała - podjęła temat tajemniczego złodzieja, o którym wiedzieli już znacznie więcej, lecz nadal nie dość, by móc go namierzyć. Ucieszyła się jednak, gdy Kaonites zgodził się z jej tokiem rozumowania. Pokiwała smutno głową słysząc jego spekulacje na temat konieczności szybkiego zdobycia gotówki.
        - Tak… - mruknęła. - Nie musisz mi mówić, mam znajomego, bardzo porządnego do niedawna mężczyznę, który przez hazard popadł w długi, które i mnie narobiły swego czasu kłopotu, wiem co pieniądze mogą zrobić z ludźmi…
        San uśmiechnęła się smutno. Dotarło do niej, że po wyjeździe z Turmalii nie kontaktowała się z Shanem i nawet nie wiedziała jak on się teraz miewa - teoretycznie nim wróciła do siebie poprosiła Miguela, aby doglądał ich wspólnego znajomego i pomógł mu się opamiętać, ale czy szalony alchemik wypełniał swoje zobowiązanie, tego już nie wiedziała. Może powinna napisać do jednego czy drugiego i zapytać jak się miewają.

        Sanaya z uśmiechem słuchała kolejnego potoku słów, jaki wyrzucał z siebie Crevi - było w nim coś uroczego, czemu trudno się oprzeć, bo na każdy przejaw zainteresowania reagował z wielkim entuzjazmem i energią. Nie można było oderwać od niego wzroku, gdy w takim napięciu czekał na werdykt, a potem ucieszyły go takie proste słowa uznania. Potem zaś… Cóż, można powiedzieć, że panterołak trochę nieświadomie zafundował alchemiczce emocjonalny nokaut. To jak opowiadał o swoim młodszym bracie i tym jakiej przyszłości by dla niego pragnął trafiało w jej najczulszy punkt. Nie przejęła się tym, jak trochę narzekał na Arutia - rodzeństwo przecież zawsze narzekało na siebie nawzajem, to wcale nie znaczyło, że się nie kochają. Sanaya wiedziała to po sobie - w końcu sama miała dwóch starszych braci. Spojrzała na niego z czułością, lecz mimo targających nią emocji powstrzymała się od jakichkolwiek zapewnień, deklaracji czy słów pocieszenia. Zamiast tego objęła go troskliwie.
        - Jesteś naprawdę cudownym bratem, że tak się o niego troszczysz - zapewniła go, nim go puściła. - I niezły z ciebie artysta. Na pewno wpadnę do was, byś mi pokazał jak robisz takie obrazki i byś mnie przedstawił swojemu bratu - zaproponowała, nie podając jednak konkretnej daty, bo zdawało jej się, że przez najbliższe dni jeszcze wiele się wydarzy i może mieć problem z wygospodarowaniem czasu, słowa jednak zamierzała dotrzymać, bo Creviego bardzo polubiła.
        Opinia Kaonitesa była zaś znacznie bardziej fachowa, skupiająca się na artystycznym aspekcie obrazu. Sanaya słuchała jej z uwagą, jakby i ją to dotyczyło, chociaż ona dzieło Creviego rozpatrywała strikte w kontekście emocjonalnym, bo tak jej zdaniem powinno się patrzeć na takie rzeczy - jeśli sztuka nie wywołuje żadnych emocji, to coś w niej zawodzi. Crevi jednak i na to zareagował jak to on, entuzjastycznie.

        Sanaya była trochę zdziwiona tym, że po odejściu od sklepu z obrazami panterołak był taki spokojny - ani się nie wyrywał do przodu, ani nie paplał radośnie jak wcześniej. Może tak przejął się tym jakie opinie zebrał za swoje dzieło i teraz wszystko analizował? Ona mu w tym nie przeszkadzała. Pozwoliła, by złapał ją za ramię jak dotychczas i po prostu sobie z nim spacerowała. Powód jego milczenia szybko jednak ujrzał światło dzienne - wahał się, czy może podjąć temat, który zamierzał. Tai nie miała jednak nic przeciwko, by posłuchać trochę o Arutio. Crevi dzielił się z nią najróżniejszymi historiami - sporo opowiadał o jego zainteresowaniach, o ich wspólnych zabawach w ogrodzie sierocińca i o tym, że młody doskonale się wspina, że nie lubi się uczyć, bo nie umie usiedzieć w miejscu. Oczywiście starszy brat mu pomagał, by dzieciak nie miał zaległości. Nie była to zresztą jedyna dziedzina, w której Crevi wspomagał Arutia, o czym najlepiej świadczyło to, jak chwalił swojego brata przed Sanayą - ewidentnie chciał, by miała ona o nim dobre zdanie. W wiadomym celu.
        Sanaya zorientowała się w celu ich wędrówki trochę wcześniej niż panterołak, lecz nie zdradziła się ani słowem, by nie przyszło mu do głowy uciekać - spędził z nimi większość dnia i naprawdę powinien już wracać, nawet jeśli miała go czekać bura, przed którą nie mógł uciekać w nieskończoność. Jednak jego mina gdy stanął przed wejściem do sierocińca mówiła wszystko - “jakim cudem?”.
        - Do zobaczenia, Crevi, wpadnę do was kiedyś - pożegnała się z nim Sanaya, po raz kolejny powtarzając swoje zapewnienia, by nie przyszło mu do głowy, że o tym zapomniała. Nie spodziewała się tego buziaka na pożegnanie i stała oniemiała tak długo, aż panterołak nie zniknął za drzwiami - wtedy parsknęła śmiechem i dotknęła policzka, na którym nadal czuła odcisk jego ust.
        - Nicpoń - skomentowała bez cienia złośliwości, nim przeniosła swoją uwagę na Kaonitesa.
        - Wracajmy - uznała, gdy ten przedstawił jej możliwe plany na ten wieczór. - Kupmy tylko po drodze jakieś wino, należy nam się.
        Sanaya zrównała się krokiem z Kaonitesem i szła tak przez moment, zerkając przez ramię na drzwi sierocińca. Przez to nie spostrzegła jego uśmiechu i zareagowała dopiero na wypowiedziane słowa. Od razu spuściła wzrok, uśmiechając się ciepło, choć wzrok miała trochę nieobecny, rozmarzony.
        - Tak, masz rację - zgodziła się. - Trudno ich nie kochać… A Creviego to już w ogóle. Słyszałeś jak on opowiadał o swoim bracie? - zapytała, spoglądając na Kaonitesa błyszczącymi czułością oczami. - Sprawia wrażenie takie łobuza, ale to dobry chłopak, tylko energiczny nawet jak na swój wiek… I jest bardzo mądry. Jaka szkoda, że nie mają z Arutio prawdziwej rodziny, zasługiwaliby na nią. Ale pewnie mogłabym to samo powiedzieć o każdym z dzieci z tego sierocińca. Jak dobrze, że mają chociaż taki dom - dodała, znowu spoglądając za siebie. - Ale i tak… - mruknęła, lecz nie dokończyła myśli. Na moment przygryzła wargę jakby jednak ze sobą walczyła, w końcu jednak zmieniła temat.
        - Wspomniałeś o czymś, co musimy omówić - podsunęła, bo w sumie mogli porozmawiać po drodze, o ile nie było to nic szczególnie tajnego.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Słowa Sanayi o jej znajomym brzmiały dosyć interesująco – bez wątpienia wiązała się z tym pewna historia, najpewniej interesująca, jednak smok postanowił nie wypytywać, a na pewno nie tu i teraz; nie brzmiało to, jak coś zbyt miłego, a poza tym niektóre opowieści każdy musiał zachować tylko dla siebie. On sam w szczególności coś o tym wiedział. Jeżeli więc nawet mieli o tym porozmawiać, to kiedy indziej – może ich dalsze poszukiwania przyniosą jeszcze momenty refleksji, które będą temu sprzyjać. Na razie Dérigénitrh postanowił przyhamować jednak swoją ciekawość. W końcu Sanaya wobec niego postanowiła to samo zrobić i z szacunkiem podejść do fragmentów z jego przyszłości, gotowa je przyjąć dopiero wtedy, gdy będzie gotów o nich powiedzieć. Trochę wody w klepsydrach musiałoby przepłynąć, aby smok się zgodził na coś takiego, chociaż... kto wie? Z alchemiczką rozmawiało mu się nadzwyczaj swobodnie. Ale ta zdecydowanie nie miała tak wiele sekretów do ukrycia...
        Smok zdecydowanie nie żałował, że postanowił poczekać, zanim wypowie się na temat dzieła Creviego; panterołak zamarł, stawiając niewidoczne uszy, kiedy Sanaya go objęła, zaskoczony taką reakcją. Po chwili jednak przymknął oczy, położył uszy i zamruczał niczym prawdziwy kot. W przeciwieństwie do Dérigéntirha, on nie miał zamiaru się przed niczym powstrzymywać – ale on nie miał ogona, który tak wygodnie go z wielu rzeczy tłumaczył! Gdy alchemiczka go puściła, początkowo wydał z siebie niezadowolone mruknięcie, ale natychmiast otworzył oczy, słysząc kolejne pochwały. Uśmiechnął się nieco nieśmiało – jak na niego to musiała być oznaka prawdziwego zaskoczenia. Ale bardzo radośnie przyjął wszystkie słowa Sanayi, uśmiechając się do niej ciepło i dziękczynnie.

        Smok skinął głową, gdy kobieta wyraziła aprobatę wobec jego myśli; uniósł jednak brwi, gdy ta wspomniała o winie. O proszę, tego się nie spodziewał. Dla niego ten dzień nie był znowu aż tak wyjątkowo ciężki – już myślał o tym, co uda mu się zrobić dzięki informacjom pozyskanym przed chwilą i entuzjazmował się na myśl, że coraz bliżej są znalezienia złodzieja – tym bardziej że Sanaya najprawdopodobniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Jednakże... cóż, zdecydowanie nie był to głupi pomysł. Dérigénitrh nie był pewien, kto ma wybrać to wino, ale to raczej nie był zbyt wielki problem. Alchemiczka raczej nie chciała kupić butelkę o równowartości kilku ludzi, więc nie było się co martwić. Zresztą wszelkie pragmatyczne myśli zaraz wygoniła mu z głowy reakcja Sanayi na jego kolejne słowa. Przekrzywił lekko głowę, spoglądając na swoją towarzyszkę i zastanawiając się, jak bardzo Creviemu udało się zrealizować swój plan. Wyglądało na to, że nadzwyczaj dobrze, co jeszcze bardziej tylko emocjonowało smoka. Może mieć problem z relaksem, bo chciało mu się tańczyć. Choć tym razem może się jednak od tego powstrzyma...
        - Ah, tak – powiedział smok, postanawiając nie skomentować jej słów odnośnie do sierocińca – niech ma tutaj ostatnie słowa oraz chwile własnej, niezainfekowanej jego światopoglądem refleksji. Zamiast tego więc wyjął z torby znaleziony kawałek płaszcza. - To coś należy do naszego złodzieja. - W jego głosie dało się wyczuć wyraźną satysfakcję. - Znalazłem przy wyjściu ze sklepu. Sprawdziłem aurę i porównałem do tej, która znajdowała się na księdze. Nie jestem całkowicie pewien, że to ta sama, ale wszystko pasuje. Oprócz tego podłoga była całkiem dobrze wysprzątana, najprawdopodobniej codziennie jest zamiatana, także nie mogło to tam leżeć długo. Szansa, aby to było kogoś innego, jest naprawdę mikroskopijna. Ale pewnie zastanawiasz się, co to właściwie nam daje? Otóż znam pewne zaklęcie, niezawodne, które wskazuje bezbłędnie lokalizację danej osoby; potrzeba do tego jedynie czegoś należącego do niej. I cóż... nie jest to aż tak prosta sprawa, zaklęcie było opracowywane przez wiele lat przez wiele uzdolnionych osób, wymaga nieco wysiłku, ale... mam już w nim wprawę i to nie powinno sprawić aż tak wielkiego problemu. Potrzeba jednak wiele przygotowań. Choć zajmiemy się tym wszystkim jutro. Rano udam się do miasta, żeby zakupić wszelkie potrzebne rzeczy. Potrzebujemy także więcej przestrzeni. Twój pokój zdecydowanie nie wystarczy. Szczerze, to chyba będziemy musieli poszukać czegoś poza miastem. Choć w sumie ja się tym też od razu zajmę. Chyba że chciałabyś jutro rano wcześniej wstać tylko po to, aby przyjrzeć się nudnym, żmudnym i powtarzalnym czynnościom? Ale przydałaby mi się w tym i twoja pomoc. Potrzebowałbym soli trzeźwiących. Takich, które podziałałyby na mamuta. Byłabyś w stanie takie przygotować? A, i przy samym zaklęciu też miałbym dla ciebie zadanie, ale spokojnie, nic magicznego. Ale o szczegółach jutro. Wystarczy, że dzisiaj ja już nad tym wszystkim główkuję, nie potrzebuję jeszcze ciebie tym zarażać.
        W czasie, w którym mówił, nawet nie zorientowali się, kiedy dotarli w pobliże sklepu z alkoholami wszelkiego rodzaju, więc od razu postanowili wejść do środka; Dérigéntirh pozwolił Sanayi wybrać wino, po czym przeszedł do kwestii pieniędzy – zaproponował, aby zapłacili po połowie. Podejrzewał, że alchemiczka czuje się już winna wobec niego przez tę spłaconą książkę, więc nie chciał ryzykować z zaoferowaniem tego, iż sam za wszystko zapłaci. Taka forma była kompromisem, z którego jednak Dérigénitrh był skłonny łatwo ustąpić, jeżeli tylko Sanayi nie będzie się podobał – o taką drobnostkę zdecydowanie nie chciał się sprzeczać nawet w najmniejszym stopniu.
        Kiedy wrócili do alchemiczki, panowała już ta zagadkowa pora, którą to ludzie wahali się pomiędzy nazywaniem „późnym południem”, a „wczesnym wieczorem”. Spokój był wręcz niepokojący. W korytarzach nie było śladu po innych mieszkańcach – niespokojna cisza panowała aż do pewnego incydentu. Zanim smok zdołał się zorientować, coś podcięło mu nogi. W rękach trzymał butelkę z winem, znacznie delikatniejszą od jego ciała czy kości, dlatego reakcja mogła być jedna. Wino ocalało, wzniesione wysoko w górę, ale elfia twarz smoka uderzyła o ziemię z głuchym odgłosem. Nie zamroczyło go nawet przez chwilę – takie uderzenie to było zdecydowanie za mało, ale pozycja, w której się znalazł, zdecydowanie nie była nazbyt wygodna czy dumna – rozłożony na drewnianej podłodze elf z twarzą przyciśniętą do owej przez siłę uderzenia. ”Gdyby brat mógł mnie teraz widzieć...” Podziękował Sanayi, która od razu rzuciła się do pomocy, po czym wyprostował się, dzielnie chroniąc butelkę z winem i zerknął na miejsce, w którym się potknął. Miotła. Leżąca poprzek korytarza. Cóż, to przynajmniej wyjaśniało, dlaczego twarz Dérigéntirha nie była teraz cała w kurzu... ale... zmrużył oczy. Mógłby przysiąść, że to ta sama miotła. Chyba powoli zaczynał nabierać paranoi.
        - Spokojnie, nic mi się nie stało – powiedział uspokajająco Sanayi, po czym ruszyli dalej, do pokoju alchemiczki. Krok Dérigéntirha zawahał się tylko na chwilę, gdy zauważył dwójkę strażników, grających w kości tuż pod drzwiami Sanayi. To by wyjaśniało, dlaczego inni mieszkańcy budynku siedzieli tak cicho. Gdy mężczyźni dostrzegli, kto się do nich zbliża, pośpiesznie się wyprostowali, próbując schować kości.
        - Pewnie pani Sanaya i pan Kaonites? - spytał jeden z nich. - Emm, straż miejska, jesteśmy tu w prawie śledztwa.
        - Nasza dowódca właśnie przeszukuje...
        - Czyżbym usłyszała, com usłyszała? - Drzwi dosyć gwałtownie się otworzyły, a zewnątrz wyjrzała ciemnowłosa elfka w zbroi strażnika miejskiego. Elfy – szczególnie ich kobiety – z reguły oznaczały się pewną łagodnością, delikatnością oraz czystą dobrocią. Ta miała w sobie coś, co sprawiało, iż wizerunek ten odkładało się głęboko do skrzyni z baśniami. Jej włosy były posplatane w wiele warkoczy opadających na plecy i po bokach jej twarzy, ostre rysy, wyraziste brwi, a w ciemnozielonych oczach była jakaś niepokojąca iskra. - Wy dwoje, ze mną.
        Chwyciła Dérigéntirha i Sanayę do środka, po czym wciągnęła do środka, zatrzaskując drzwi. Następnie obróciła się w ich stronę, podpierając dłonie po bokach i spoglądając na ich dwójkę groźnie.
        - Porucznik Malaya Vivir ze straży miejskiej – przedstawiła się pewnym tonem, po czym jej spojrzenie spoczęło na butelce trzymanej przez smoka. - Wygląda smakowicie. Konfiskuję w charakterze dowodu. - Szybkim ruchem chwyciła butelkę, stawiając ją sobie na ladzie tuż obok niej. - A teraz... kapitan był przekonany, iż to, co się tutaj zdarzyło, nie było żadnym wypadkiem. Jako iż wiem wszystko na temat włamań i wandalizmu, ochoczo zgłosiłam się na ochotnika. I bardzo dobrze postąpiłam, bo znalazłam tutaj kilka ciekawych rzeczy... bardzo ciekawych. Ale teraz... rozbierać się, ślicznotki. Do naga. Obydwoje. Natychmiast.
        Przez sekundę zawisła złowroga cisza, gdy porucznik spoglądała hardym wzrokiem na Sanayę, po czym.
        - Malaya...
        Mimo iż żaden mięsień na twarzy elfki nie drgnął, to w jej spojrzeniu zdecydowanie coś się zmieniło. Powoli jej głowa odwróciła się w stronę smoka.
        - Déri... czemu mi to robisz? Nawet nie dasz się pobawić w groźnego strażnika...
        - Widzę, że pomimo wszystko nie udało ci się wydorośleć...
        - Widzę, że zrobiłeś się strasznym nudziarzem. - Elfka sięgnęła do buta, z którego wyciągnęła zwinięty rulon dokumentów – ten zaraz wylądował w dłoniach smoka, który zaczął je przeglądać. Tymczasem Malaya odwróciła się w stronę Sanayi, nagle drgając, zupełnie, jakby sobie coś przypomniała. - Och, wybacz, moja droga za tak emocjonalne przywitanie. Nie mogłam się powstrzymać. Swoje imiona znamy, ale mimo to... miło mi cię poznać, Sanayo. Wyglądasz na inteligenta, śliczną, porządną kobietę... ciekawi mnie, co robisz z tym draniem?
        - Choć Malaya może nie wyglądać, nie jest groźna – rzucił smok znad kartek. - Po prostu ma bardzo ciekawe podejście do ludzi. Ale jest godna zaufania.
        - Mhm... kapitan nieźle się na was uwziął. Musieliście mu wejść na ambicję. Wysłał mnie przekonany, że zrobię z tego miejsca burdel. Ah, to... wybacz, musiałam poudawać, że przekopuję się przez twoje rzeczy i odkrywam ukryte zapadnie czy coś...
        Elfka wskazała na stos rzeczy, który leżał na podłodze. Przez odpowiednie ich przesuwanie bez wątpienia dało się uzyskać przekonujące efekty dźwiękowe. Jednak nie było wśród nich niczego cennego i nie można było podejrzewać strażniczkę o złe zamiary.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Mruczący Crevi był jedną ze słodszych rzeczy, jakie Sanaya widziała w przeciągu ostatnich miesięcy - ten młody panterołak już wcześniej kilka razy skutecznie złapał ją za serce, ale każda jego nagła reakcja była tak urzekająca, że udawało mu się to ponownie. Alchemiczka nie walczyła z takimi odruchami, bo i po co? To, że darzyła chłopaka sympatią nie było niczym złym, ba, może wręcz było zapowiedzią czegoś, czego oboje się spodziewali, ale jeszcze nie ośmielili się powiedzieć tego na głos.

        - Nie patrz tak, dzisiaj odreagowujemy po mojemu - oświadczyła, gdy Kaonites uniósł brwi na wzmiankę o winie. - Wino, pachnące świece i gorąca kąpiel to najlepszy przepis na relaks, a że ostatnimi dwoma nie dysponuję, pierwsze musi być na tyle dobre, by to zrekompensować. Dlatego chodź, zaprowadzę cię do mojej ulubionej winiarni w mieście.
        Alchemiczce naiwnie zdawało się, że faktycznie sprawnie zmieniła temat rozmowy, nim Kaonites zaczął drążyć - naprawdę nie była gotowa na tego typu rozmowę, choć myśli związane z sierocińcem i jego mieszkańcami cały czas kołatały się gdzieś z tyłu jej głowy. Teraz jednak na pierwszym planie było śledztwo. Sanaya z zainteresowaniem spojrzała na to, co prezentował jej Kaonites. Sama nie zwróciłaby pewnie uwagi na taki skrawek materiału, ale cóż, nie była śledczą i nie dysponowała takimi metodami jak on. Wywołało w niej to podziw i nawet odrobinę zdrowej zazdrości pchającej do samodoskonalenia, chociażby przez słuchanie jego wywodu. Przytaknęła więc, gdy Kaonites odgadł jej wątpliwości, powstrzymując się jednocześnie od kiepskiego żartu, czy teraz przyjdzie im chodzić po wszystkich krawcach w Menaos by przekonać się, kto ceruje płaszcz feralnego złodzieja.
        - Jeśli to zanadto skomplikowane, to nie trzeba - zastrzegła. - Wiesz, jak to mówią kupcy: by koszty nie przerosły zysków…
        Później jednak już nie oponowała - Kaonites był najwyraźniej w swoim żywiole mogąc planować tak skomplikowane przedsięwzięcie. Jakby… Jakby trochę się przechwalał, co oczywiście nie było złe.
        - Pomogę jak będę mogła - zapewniła gorliwie. - Sole jestem w stanie namieszać od ręki, o dowolnej mocy… Ale mam nadzieję, że to co planujesz jest bezpieczne? Jeśli te sole mają być wykorzystane, rozumiem, że to aż tak potężna magia, że może pozbawić przytomności? Nie chcę nikogo narażać… A jeśli szukasz miejsca na rytuał, to może moglibyśmy skorzystać z Komnaty Wysokich Przemian na uczelni? Może udałoby mi się ją wynająć na jeden dzień… No tak, ale jeśli ten złodziej ma coś wspólnego z uniwersytetem, to nie byłoby mądre - zreflektowała się szybko. - O, ale skoro to ma być coś mocnego, to może zamiast soli zrobię esencję? Taką, którą wciera się w dziąsła, działa momentalnie, ale dodatkowo wzmacnia organizm, by łatwiej dojść do siebie, a nie siedzieć półżywym przez pół dnia.
        Tak, alchemiczka tym razem chciała pomóc, a nie stawała okoniem: przekonała się, że opór jest daremny i co więcej, że jednak coś da się zrobić w tej sprawie, nie była tak zupełnie stracona. Księga, która spoczywała w jej torbie, była najlepszym tego dowodem.
        W rzeczonej ulubionej winiarni Sanayi było jak zawsze cicho, spokojnie, trochę chłodno, pachniało dobrym alkoholem i drewnianymi beczkami. Po sklepie kręcił się energiczny mężczyzna około czterdziestki, z pewnością właściciel komponujący zamówienie przysłane z jakiegoś kupieckiego domu, gdzie organizowano większe przyjęcie, gdyż z listą w ręce wybierał z półek kolejne butelki i wstawiał je do drewnianych skrzynek.
        - Dzień dobry państwu - przywitał się z uśmiechem, po jego spojrzeniu dało się jednak poznać, że rozpoznawał Sanayę.
        - Dzień dobry - odpowiedziała mu alchemiczka. - Jest może to czerwone wino z beczki ze szczepu Notanere?
        - Jest - przytaknął mężczyzna nadal uśmiechając się profesjonalnie. Odłożył na bok swoją listę i skrzynkę, po czym otrzepał ręce. - Zapraszam. Ile by państwa interesowało?
        - Butelka.
        - A może przy okazji zechcą państwo spróbować naszej nowej dostawy? To mieszanka Notanere i Emperanillo, bardzo młode, lekkie, ale nieco cierpkie, w aromacie wyraźnie czuć truskawki i poziomki.
        Sprzedawca z wielką gracją nalał do degustacyjnego kieliszka odrobiny wina, które właśnie opisywał i wręczył szkło Sanayi. Tak samo poczęstował również Kaonitesa. Alchemiczka zabrała się do degustacji jak profesjonalistka, co wyraźnie przypadło właścicielowi sklepu do gustu, bo kiwał lekko głową, gdy kręciła kieliszkiem, wąchała, smakowała. To nie były gesty czynione jedynie na pokaz: Tai dzięki swoim licznym eksperymentom z alchemicznymi winami nauczyła się całkiem sporo na temat tego szlachetnego trunku. Dzięki temu potrafiła w pełni docenić to, czym została poczęstowana.
        - Lekkie - zgodziła się. - Takie… bezpretensjonalne rzekłabym. W finiszu jest jednak coś ciężkiego, coś jakby aronia… To z Emperanillo? - upewniła się, a sprzedawca z uznaniem skinął głową. W ten sposób Sanaya zamiast wyjść ze sklepu ze swoim ulubionym czerwonym winem, dała się skusić na coś zupełnie innego, ale przy tym równie dobrego. Przy płaceniu nie robiła żadnych scen i gdy Kaonites zaproponował, by złożyli się po połowie, od razu odliczyła swoją część, choć kwota nie była na tyle duża, by nie mogła jej uiścić samodzielnie.

        W akademiku Sanaya nie od razu spostrzegła, że jest w nim dziwnie cicho: tam często bywało cicho, to normalne, gdy większość mieszkańców prowadzi nieregularny tryb życia, większość dnia spędzając na własnych badaniach bądź wykładach.
        I nagle wśród tej ciszy zniknął Kaonites. A w każdym razie tak to w pierwszej chwili wyglądało - szedł tuż obok alchemiczki, lecz ledwo ona mrugnęła, jego już nie było. Nie była to jednak żadna magiczna sztuczka, a po prostu zdradziecka miotła, która go podcięła.
        - Ojej, nic ci nie jest? - zapytała z troską Tai, zaraz się do niego nachylając i pomagając mu wstać. - Jesteś cały? Nos, zęby? - upewniła się i chociaż ona zapewniał ją, że wszystko w porządku, ona i tak dotknęła nasady jego nosa by upewnić się, że nie został złamany. Kaonites nie krzyknął z bólu, więc faktycznie nic mu nie było. Uspokojona, poszła z nim do swojego pokoju.
        - Jasna cholera - wymsknęło jej się, gdy zobaczyła strażników w końcu korytarza. Widać było, jak w jednej chwili mija jej zadowolenie i kobieta przyjmuje bojową postawę. Już zdążyła zapomnieć o tych wszystkich nieprzyjemnościach, jakie sprawili jej na komisariacie, czego jeszcze chcieli?
        - Co to ma znaczyć? - szczeknęła, gdy strażnik zaczął się tłumaczyć, lecz żadne nie zdążyło za wiele powiedzieć i rozpętać awantury na korytarzu, gdy z wnętrza pokoju wychynęła elfka w mundurze i wciągnęła do środka i ją i Kaonitesa.
        Sanaya nie dała się zastraszyć, może nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji, a może przeczuwając podstęp. Gdy więc strażnika zażądała, by oboje się rozebrali, Tai odpowiedziała jej morderczym spojrzeniem i już otwierała usta, by odpowiedzieć, lecz akurat wtrącił się Kaonites. Jego interwencja trochę załagodziła sytuację, lecz Sanaya nadal była w bojowym nastroju.
        - O co jestem podejrzana? - zapytała, ignorując wszystkie grzeczności jakie padły. - Na jakiej podstawie odbywa się to przeszukanie? Chcę zobaczyć rozkazy. I chcę wiedzieć, gdzie mogę złożyć skargę na tego kapitana - dodała jeszcze w ostatniej chwili. Cały miły nastrój tego dnia trafił szlag.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh roześmiał się, kiedy usłyszał stwierdzenie Sanayi – był to jednak bardzo serdeczny śmiech; smok był pod wrażeniem sposobów alchemiczki na zrelaksowanie się i choć jego lista niekoniecznie zgadzała się z tą zaproponowaną przez nią, to zdecydowanie nie miał zamiaru nic od siebie dodawać, choć do głowy przychodziło mu już kilka innych pomysłów. Ostatnim razem skończyło się to niezbyt owocnie. Dlatego też stwierdził, że z przyjemnością pozwoli się jej porwać. Potem zaś sprawy zeszły na sprawy bardziej praktyczne.
        - Spokojnie. Większość kłopotów z tym nie zawiera się w kosztach, a w odrobinie kreatywności. I przymusem radzenia sobie z wielką ilością informacji. Ale dla mnie to żaden problem. A tym sposobem zdecydowanie zaoszczędzimy sobie czasu i nerwów. W przypadku normalnego śledztwa musielibyśmy sprawdzać niezliczone tropy... jeden poranek przygotowań to naprawdę nic wielkiego. A te potrzebne rzeczy nie są drogie. Raczej... nietypowe. - Potem, kiedy już skończył, pozwolił Sanayi podzielić się dalszymi zwątpieniami, a także i poradami; był za nie bardzo wdzięczny, bo alchemiczka najwyraźniej bardzo chciała mu pomóc tak, jak tylko umiała. - Więcej niż może, ale tu nie chodzi o ogrom tej mocy. Charakter zaklęcia wymaga wprowadzenie się w specyficzny stan. Sęk w tym, aby nie pozostać w nim zbyt długo. Wszystko dokładnie ci wyjaśnię jutro. Postaram się mówić dosyć dosadnym językiem. Hmm, nie, to nie będzie konieczne. Zresztą pewnie i tak zrobilibyśmy tam zbyt wielki bałagan... myślę o czymś innym, ale dopiero jutro rano się przekonam co do tego, czy się nada. Ach i nie niepokój się. Potrzebuję tylko czegoś, co wywoła u organizmu szok. To nie będzie zwykłe omdlenie i zdecydowanie nie mam zamiaru po nim siedzieć półżywym. Szczerze, to efekty mogą być wręcz odwrotne.
        Wiedział, że może mówić dosyć tajemniczo, ale do wyjaśnienia tego wszystkiego zdecydowanie chciał podejść, gdy obydwoje będą mieli całkowicie trzeźwe umysły, a to jutro będzie chyba najłatwiejsze do osiągnięcia. Smok bez problemu mógł dostrzec, że myśli Sanayi ciągle uciekają do tematu zmiennokształtnego. Wkrótce zaś dotarli do winiarni.
        Było to dosyć urocze miejsce, a Dérigéntirh zdziwił się, że nie miał jeszcze okazji przyjrzeć mu się od środka; szybko zlustrował spojrzeniem ściany, meble, zapisując to wszystko w swojej pamięci, tak na wszelki wypadek. Posiadanie umysłu niczym księga bywało nadzwyczaj pomocne – nic tak nie pomagało wyłapać szczegóły, jak cofnięcie się o kilka rozdziałów. A szczegóły potrafiły być nadzwyczaj istotne. Smok odpowiedział na przywitanie właściciela, po czym pozwolił Sanayi wszystkim się zająć. Przyjął z lekkim zdziwieniem, ale i z podziękowaniem kieliszek wina. Uniósł do nosa, wzdychając aromat; nie mógł się powstrzymać od rozkładania zapachu na pojedyncze związki, co już dobre kilkaset lat temu stało się dla niego odruchem. Pożytecznym w wielu sytuacjach, ale jednak niekiedy mocno irytującym. Niewiedza bywa błogosławieństwem. Spojrzał jednak z uznaniem na alchemiczkę, która i bez takich zdolności potrafiła doskonale odszyfrować trunek. Wino nie było ulubieńcem Dérigéntirha, ale wyglądało na to, że Sanaya wie o nim bardzo wiele. Zachichotał, gdy kobieta postanowiła zmienić zamówienie, po czym sam napił się swojej porcji. Zdecydowanie za małej. Dobrze, że kobieta się na to zdecydowała.

        - Nie, spokojnie, naprawdę. Nie, wszystko na swoim miejscu. - Smok spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, kiedy sprawdziła jego nos. - Sanayo... jestem lekarzem... gdybym złamał nos, to bym o tym wiedział, naprawdę. Ale doceniam twoją troskę.
        Tym bardziej go to bawiło, że alchemiczka raczej nie miała pojęcia, jak wielkie są jego możliwości – mógł bez większych problemów przywrócić komuś utraconą kończynę, przy współdziałaniu magii życia oraz magii struktury. I martwienie się o to, czy przypadkiem nie złamał sobie nosa... kiedy się odwrócił, Dérigénitrh nie powstrzymał się od chichotu. ”Tym bardziej że nie wie, że jestem smokiem... ciekawe, jak wtedy wyglądałaby jej troska... Ale cóż... to bardzo dobra cecha. Szczególnie że...” Dokończenie tej myśli przerwał jednak widok strażników. Potem sprawy potoczyły się dosyć szybko, aż w końcu smok nie skończył z całym plikiem dokumentów w swoich rękach, a elfka zaznajamiała się z Sanayą. Obydwoje jednak spojrzeli na kobietę, unosząc brwi, gdy ta zareagowała tak ozięble.
        - Sanayo... ależ nie ma powodu do...
        - Cicho siedź, staruchu, potrafię wytłumaczyć sprawy – przerwała mu Malaya, po czym wyciągnęła zza pazuchy rozkaz i wręczyła Sanayi. - Ale obawiam się, że nie rozumiesz kilku spraw... jestem przyjaciółką tego tu białowłosego. Po prawdzie to mam u niego wielki dług wdzięczności... który po części teraz spłacam. Gdybym nie zgłosiła się na ochotnika, kapitan wysłałbym Draga. Zastanawiam się czasami, czy rzeczywiście jest elfem... on by tutaj urządził prawdziwy burdel, nie przejmując się potencjalnymi stratami. A tak... nie grzebałam w żadnych twoich prywatnych rzeczach, to wszystko leżało na zewnątrz – wskazała stos – i w dodatku nic nie uszkodziłam. Musiałam poudawać, że przetrząsam pokój tak długo, aż te dwa barany nie zaczną grać w kości. Wtedy się wyłączają. Tak czy owak... wszystko zostanie w takim stanie, a ja spiszę raport, jak to przetrząsnęłam każdy zakamarek, wywołując olbrzymi chaos i bałagan, ale nie udało mi się znaleźć niczego podejrzanego. Wspomnę też o stłuczeniu jakiegoś przyrządu... i innych przypadkowych stratach. Kto wie, może nawet dostaniesz odszkodowanie?
        Elfka się zaśmiała, ale po chwili spoważniała, kładąc rękę na ramieniu Sanayi, ale nienatarczywie.
        - Spokojnie, moja droga, nie ma sensu walczyć z wszystkimi idiotami tego świata. Lepiej wykorzystać ich kretynizm i przechytrzyć. Kapitan będzie zadowolony, wierząc, że zmusiłam cię do spędzenia całej nocy na sprzątaniu tego bałaganu, który udało mi się zrobić. Niech sobie tam błogo wierzy, że udało mu się postawić na swoim, a to, że udało nam się go przechytrzyć, niech będzie naszą małą, słodką tajemnicą, dobrze?
        Malaya uśmiechnęła się serdecznie do Sanayi, po czym odsunęła się, zerkając na smoka.
        - Jak tam, udało ci się znaleźć coś pożytecznego?
        - Nie do końca... zresztą mam już pewien trop...
        - Tak? To idzie ci dużo lepiej od całej przeklętej straży miejskiej! Choć w sumie nie powinnam narzekać. Gdyby była całkowicie kompetentna, nie byłoby z nią takiej zabawy. Czy nie przydałaby ci się może pomoc przy konfrontacji z nim?
        - Raczej nie uważam, żeby stanowił dla nas zagrożenie. Zresztą straż tylko by go wypłoszyła...
        - Nie mówię o straży. Mówię o mnie.
        - Hmm, jeszcze cię poinformuję.
        - Jasne. Ah, jeszcze jedna sprawa. Mivilak się na ciebie uwziął. Ten elf. Przyjemniaczek. Nie ma pozwolenia na żadne działania przeciwko tobie, ale monitoruje magicznie budynek.
        - Oh... - To była bardzo istotna informacja. Oznaczała ona, że elf był w stanie prześledzić trasy teleportacji smoka. Całe szczęście, że nie przeniósł się z Crevim bezpośrednio do schroniska. Tylko tego by jeszcze brakowało... - Dziękuję, to akurat cenna wiadomość. Choć wątpię, aby zdołał mi sprawić większych kłopotów.
        - Jasne, to jeszcze mimo wszystko smarkacz. Dobra, oddawaj teraz te dane. Nie tak łatwo był je zdobyć. Oddam ci za nie to wasze wino.
        Smok zachichotał, po czym zwrócił dokumenty, za co Malaya teatralnie wręczyła mu do rąk butelkę.
        - Jeżeli już rozwiałaś swoje wątpliwości, to poprosiłabym też o zwrot rozkazu – powiedziała elfka przyjaznym głosem w stronę Sanayi, wyciągając rękę. - Mam do napisania fałszywy raport na temat demolki, którą tu rzekomo urządziłam, a chciałabym załatwić to jeszcze dzisiaj. A skargę jasne, możesz złożyć, ale nie radzę. Wyniknie z tego jedynie więcej strat i nerwów. Ach, jeszcze jedno. Wiem, że praktycznie się nie znamy, ale jesteś przyjaciółką Dériégo, więc bardzo chętnie służę we wszelkich sprawach. Jeżeli będziesz kiedykolwiek mieć problemy ze strażą, to tylko mnie znajdź, a ja zajmę się resztą. Zresztą potrafię też załatwiać inne sprawy. Jeżeli czegoś ci trzeba, to naprawdę, wystarczy słowo. Nawet teraz możesz o coś poprosić, a ja ci to spokojnie na jutro załatwię. Śmiało, jestem kreatywna. Choć podejrzewam, że niewiele jest rzeczy, z którymi mogę pomóc, skoro już trzymasz się tego starego gada.
        Dérigéntirh zerknął zainteresowany na Sanayę. Nie przychodziło mu do głowy raczej nic, co by chciała, ale Malaya potrafiła wyciągać z ludzi niespodziewane rzeczy.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Trudno było orzec, czy Sanaya zorientowała się, że nie takiej reakcji po niej oczekiwano - zniosła bez cienia wahania spojrzenia Kaonitesa i Malayi, jakby gotowa była bronić swoich racji i dociekać praw. Dlatego nie skomentowała słowem tego, jak elf próbujący ratować sytuację został brutalnie zgaszony przez strażniczkę. Odnotowała jednak to, jak został on nazwany staruchem i wtedy jej spojrzenie przesunęło się szybko między nią a nim - co prawda wiedziała, że elfy to rasa długowieczna, u której trudno na pewnym etapie ocenić wiek, ale nie spodziewała się, by różnica między nimi była tak znaczna, by wytykać Kaonitesowi tę różnicę lat. Nie wtrącała się, odebrała od Malayi rozkazy i zaraz je rozwinęła, by poznać treść. Lekko drżały jej palce przy precyzyjniejszych ruchach, a dłońmi poruszała gwałtownie - denerwowała się. Na oficjalnym formularzu umieszczono zlepek niecodziennych słów z jakiegoś karnego żargonu, z którego Sanaya po dłuższej chwili wydedukowała, że kapitan wzbił się na wyżyny kreatywności, podejrzewając ją o przeprowadzanie nielegalnych eksperymentów i stwarzanie zagrożenia budowlanego. Całkiem zabawnie brzmiały te dwa zarzuty koło siebie.
        Tai już po chwili podniosła wzrok na Malayę, a zaraz potem zerknęła na Kaonitesa, jakby w jego oczach chciała dojrzeć potwierdzenie relacji, jaką deklarowała z nim strażniczka. Jakoś niespecjalnie ją to zdziwiło - zdawało jej się, że ten elf znał wszystkich i wszędzie, więc to mogło być prawdopodobne. I olbrzymi dług wdzięczności też do niego pasował, bo był uczynny może wręcz do bólu, a co więcej najwyraźniej ciągnęło go do kłopotów, skoro pomagał Sanayi w rozwiązaniu sprawy tego włamania i jeszcze sprowadził im na głowę Creviego. Chociaż to ostatnie akurat było bardzo miłym akcentem, może troszkę uciążliwym, ale miłym.
        Sanaya spuściła wzrok na leżące na ziemi przedmioty. Faktycznie, były to w większości śmieci, które już tam leżały i których nie zdążyła się pozbyć, nie zostało zniszczone nic nowego. Tai najpierw zrobiło się słabo na myśl, że ledwo kupiła sobie nowe rzeczy, a już by miały zostać zniszczone, ale zaraz potem poczuła jednak odrobinę wdzięczności do Malayi, że jej tego oszczędziła.
        - Dzięki - mruknęła cicho, zagłuszona przez śmiech strażniczki. Dalej nie była w humorze, ale tak jak i wcześniej, nie chodziło konkretnie o elfkę, a raczej o całokształt tej sytuacji, o niemoc w konfrontacji z jakimś niepiśmiennym głupkiem w mundurze. I o to, że ostatnio cała masa osób przewinęła się przez jej mieszkanie, a ona zaprosiła do środka tylko dwie z nich…
        - To go niczego nie nauczy… - mruknęła, gdy Malaya próbowała ją pocieszyć. - Ale masz rację, na arkana, mam za wiele na głowie, by jeszcze teraz przejmować się jakimś palantem - zgodziła się, może bez entuzjazmu, ale raczej z przekonaniem. Później strażnika i Kaonites znowu zaczęli rozmawiać między sobą, a Sanaya trochę już tym wszystkim wykończona opadła ciężko na łóżko. Torby nie zdjęła jeszcze z ramienia, jedynie przesunęła ją na swoje uda i nakryła ręką, tak na wszelki wypadek, by nie musieć tłumaczyć się z jej zawartości, bo może i Malaya była “po ich stronie”, ale przyszła z kolegami, którzy może akurat uznają, że trzeba trochę podręczyć cywila w imię podreperowania morale. A ona drugi raz nie chciałaby stracić księgi, którą odnalazł dla niej Kaonites.
        Elfy szybko się ze sobą rozmówiły, wymieniając się informacjami i żartując, jakby nic takiego się nie wydarzyło. Sanaya się między nich nie wtrącała, siedziała na brzegu łóżka i tylko patrzyła słuchając oboje z uwagą.
        - O, jasne - zreflektowała się alchemiczka, gdy Malaya zażądała zwrotu rozkazu. Wręczyła jej papier złożony w takim sam sposób jak w chwili gdy go dostała. - Twój kapitan jest małostkowym gnojkiem bez charyzmy, ale dobrze wiedzieć, że są w straży jeszcze sensowne osoby - zapewniła ją, by jakoś się zrewanżować za to, że do tej pory była taka niemiła. Nie chodziło tylko o to, że elfka oszczędziła jej kłopotu, bo to byłoby stronnicze, chodziło o samo podejście kobiety do rozwiązywania problemów: wiedziała jak zrobić tak, by i wilk był syty i owca cała.
        - Ekhm… - Alchemiczka zdawała się być zaskoczona propozycją pomocy ze strony ledwo co poznanej osoby. Na moment zabrakło jej języka w gębie, bo jeszcze usłyszała coś, co zdawało jej się odrobinę nietypowe i nie wiedziała już naprawdę na co odpowiedzieć najpierw. W końcu jednak uśmiechnęła się do Malayi.
        - Zapamiętam, ale na ten moment niczego mi nie trzeba - zapewniła, choć wszystko wskazywało na to, że i tak z propozycji nie skorzysta, a odpowiedział w ten sposób ze względów grzecznościowych.
        Alchemiczka w końcu zdjęła z ramienia swoją torbę i wstała.
        - Dziękuję, że mnie łagodnie potraktowałaś - zapewniła Malayę, podając jej rękę. - I przepraszam za ten werbalny atak, po prostu po rozmowie z twoim kapitanem miałam złe przeczucia. Do zobaczenia - pożegnała się ze strażniczką, gdy ta już zbierała się do wyjścia. Odczekała jeszcze dłuższą chwilę, nasłuchując rozmowy mundurowych na korytarzu, a potem oddalających się kroków. Dopiero gdy całkowicie ucichły (a przynajmniej dla niej) odetchnęła z ulgą. Znowu usiadła na łóżku, tym razem jednak wciągając na nie również nogi i opierając się o ścianę. Wyjątkowo czujnym spojrzeniem otaksowała Kaonitesa.
        - Déri, tak? - upewniła się, oczekując oczywiście rozwinięcia tematu. To nie był jednak koniec pytań, jakie jej się nasuwały i co więcej, na które zamierzała uzyskać wyczerpującą odpowiedź, a nie kolejne uniki.
        - Dlaczego Malaya nazwała cię draniem? Nie pojmuję tego. Wszyscy wokół wyzywają cię od najgorszych, mam takie szczęście, że widzę twoją inną twarz czy jak? I w sumie... co się przed chwilą zdarzyło? O czym rozmawialiście? Pojęłam tylko część, a wydaje mi się, że chyba całość tyczyła się włamania i przesłuchania, mam więc chyba prawo wiedzieć co kombinujesz? I kto jeszcze jest w to zaangażowany? Czy dobrze zrozumiałam, że masz przez to z kimś na pieńku? - zapytała, nawiązując do tej wzmianki o śledzącym go bez rozkazów magu. Ton jej głosu nie był napastliwy ani szczekliwy, ale słychać było w nim determinację.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        - E tam – prychnęła Malaya na uwagę Sanayi, że trzymanie wszystkiego w tajemnicy nie będzie dla kapitana żadną nauczką. - Gdyby dało się z nim coś zrobić, już bym to zrobiła. Kiedyś trzeba się pogodzić, że większość ludzi to kretyni. Oh... - Elfka spojrzała na alchemiczkę, wyraźnie nieco zmieszana. - To jest... nie miałam na myśli nic złego, większość elfów to zapatrzone w przeszłość mięczaki żyjące we własnym świecie i rozczulające się nad każdym drzewem...
        Elfka zrozumiała, że zaczyna się sama pogrążać, dlatego czym prędzej przystąpiła do rozmowy ze smokiem. Tutaj już czuła się znacznie pewniej, zdając sobie sprawę, że może bez większych konsekwencji żartować sobie z wszystkiego i że nie zna sposobu, aby go urazić. Choć wciąż będzie takiego poszukiwać...
        Skinęła z podziękowaniem, gdy rozkaz powrócił do jej rąk – pozwoliła sobie go podrzeć na dwa kawałki – nie żeby do czegokolwiek był już potrzebny, a jakoś dawało jej to dziecinną, ale jednak satysfakcję. Dopiero potem strzępy schowała za pazuchę, zachowując przy tym najbardziej profesjonalną minę, na jaką tylko potrafiła sobie pozwolić.
        - Zawsze wiedziałam, że to, że światem jest coś nie tak i że to ja naprawdę mam sporo oleju w głowie – zachichotała, słysząc, iż ktoś nazwał ją „sensowną osobą”. Kiedy zaś Sanaya zareagowała zaskoczeniem na jej propozycję, spojrzała jeszcze na smoka, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie; jego przyjaciele z reguły zdawali sobie sprawę z tego, że mogą spokojnie polegać na sobie nawzajem, a owe wahanie ze strony alchemiczki sugerowało, iż ta jeszcze nie jest tak bardzo mu bliska. Jednak z uśmiechem oczekiwała odpowiedzi kobiety, tak czy siak chcąc jej pomóc – już sam fakt, że zdenerwowała jej przełożonego, był czymś, co sprawiało, że pałała do niej mimowolną sympatią. Skinęła głową, słysząc odpowiedź oraz z uśmiechem potrząsnęła dłoń Sanayi.
        - Rozumiem doskonale, powinniśmy popracować nad wizerunkiem. Gdyby mi pozwolili się za to wziąć... Ale żaden problem, żałuję, że nie spotkałyśmy się w milszych okolicznościach. Dobrze powiedziane, do zobaczenia.
        Zasalutowała im obojgu, po czym wyszła na korytarz.
        - Dobra, miękkouchy, koniec na dziś.
        - Znalazła porucznik coś interesującego?
        - Najbardziej podejrzaną rzeczą była butelka nieprzyzwoicie apetycznego wina.
        - Och...
        - Aż narobiło mi się smaku... Co wy na to, abyśmy...
        Dalsze słowa zagłuszyły oddalające się kroki oraz odległość. Smok uśmiechnął się pod nosem. ”Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.” Drgnął, kiedy Sanaya użyła jego prawdziwego imienia. Spojrzał na nią z nieco zażenowanym uśmiechem, po czym usiadł na przez jakiś czas „swoim” łóżku, splatając palce dłoni i opierając łokcie na udach.
        - Déri to zdrobnienie od Dérigéntirh. - O ile „Déri” wypowiedział tak samo, jak elfka - „deri”, o tyle jego pełne imię brzmiało raczej na „darygantyrsz”, choć z bardzo specyficznym akcentem, którego nie było się tak łatwo wyuczyć. - Mam wiele imion. To w sumie nieco skomplikowana sprawa... zaczęło się od tego, że moi rodzice umarli w czasie bliskim moim narodzinom. Człowiek, który mnie przygarnął, nie wiedział, jakie imię dla mnie wybrali, dlatego zdecydował nadać się własne, co jest raczej dosyć normalne. Dosyć szybko mi zdradził, że nie jest moim ojcem, jednak wciąż pozostało mi moje imię. Jednak cóż... w o wiele późniejszym okresie udało mi się porozmawiać z moimi rodzicami. Całkiem sporo nawet. Dokładniej z ich duchami. To też długa historia. Chciały, abym stał się prawdziwym sobą i pomagały mi siebie odnaleźć – także imię, które było dla mnie przeznaczone, a które odnalazłem we własnej duszy. A dlaczego go nie używam? Cóż, gdybyś zobaczyła, jak się je zapisuje, pewnie byś się nie dziwiła. - Pozwolił sobie na ten mały żarcik, ale zaraz spoważniał. - Imiona potrafią być bardzo istotne, szczególnie przy długim życiu. Przy gwałtownych zmianach w nas samych... zmiana swojego miana potrafi być olbrzymim katalizatorem, oby zmian na lepsze. U mnie towarzyszyło to między innymi wielkiemu oddaniu się medycynie. Ale nie leczeniu bogatych, ale podróżowaniu i pomaganiu tych, którym nikt inny by nie pomógł. Zdecydowanie daleko mi do anioła, ale miano Kaonitesa pomaga mi się skupić. Wiem, ale każdy ma swoje dziwactwa...
        - Och, to akurat całkiem ciekawa historia – powiedział smok, uśmiechając się. - Otóż widzisz, Malaya kiedyś nie była stróżem prawa. Pamiętasz, że wspomniała, iż wie na temat włamań i wandalizmu praktycznie wszystko? Cóż... jest to wiedza z doświadczenia. I niezwalczania ich. Była kiedyś bandytką, w dodatku strasznie dobrą. Sporo nagród wyznaczono za jej głowę. Nasze drogi się skrzyżowały i cóż... przekonałem ją, że ten sposób bycia nie jest właściwy. Młode elfy potrafią być straszliwie buntownicze... Tak czy owak, wskazałem jej zupełnie inną drogę, opcję, która byłaby nie do pomyślenia. Gdy powiedziałem jej, że nadawałaby się na strażnika miejskiego, wyśmiała mnie, ale po jakimś czasie coraz bardziej zaczęła się przekonywać. Wskazywałem i udowadniałem jej, iż ma dar radzenia sobie z trudnymi sytuacjami, potrafi sprawnie analizować oraz że jej wiedza o przestępczości jest dla straży prawdziwym skarbem. W końcu się zgodziła. Trzy miesiące później odbył się pogrom bandytów... wielu jej dawnych znajomych zawisło tamtego dnia... Pamiętam, jak była w szoku. Draniem... cóż, podejrzewam, że nazywa mnie tak przez to, jak bardzo wpłynąłem na jej życie. Twierdzi, że podstępnie zaraziłem ją moralnością. Ach, w dodatku wytyka mi wciąż, że usunąłem jej tatuaże. - Tutaj smok się szeroko uśmiechnął. - Miała ich całkiem sporo, na połowie twarzy, plecach, ramionach, nogach... Ale strażniczka nie mogła sobie na takie pozwolić, szczególnie takie, jakie ona posiadała. W dodatku czyniło to ją zbyt rozpoznawalną. Poleciłem jej spróbować w Menaos, bo tutaj łatwiej będzie wpasować się w elfce, a w dodatku tutaj nie była poszukiwana. Często ją odwiedzam, radzi sobie świetnie. Jakby chciała, mogłaby bez problemu awansować, ale twierdzi, że prawdziwa władza nie stoi w tych piastujących urzędy, ale w tych, których ci zasłaniają i na których pada ich cień. Ciekawy sposób bycia, ale wygląda na szczęśliwą osobę. W dodatku świetnie sprawdza się jako strażniczka. Pomimo luźnego sposobu bycia, przekonałem się, że ceni sobie sprawiedliwość w stopniu zaskakującym nawet dla mnie. Straszliwie się zmieniła przez cały ten czas...
        - Cóż... mamy wszak odnaleźć złodzieja. Kiedy już to zrobimy, będzie musiało dojść do konfrontacji z nim. Malaya była bardzo chętna do pomocy, ale wie, że sam sobie też z tym poradzę. Raczej wątpię, aby był groźny, nie przy takim sposobie działania. Podczas operacji wielokroć zdarzało mi się blokować magią nerwy, aby wyłączać ból, ale ta sama technika może posłużyć unieruchomieniu kogoś bez czynienia mu szkody. Jeżeli złodziej nie będzie potężnym magiem, to naprawdę nie mamy się czego obawiać. A te odrobinki jego Aury, które znalazłem, wskazują na coś wprost przeciwnego. Nie jest w to zaangażowany nikt. O ile nie stwierdzisz, że zrobimy inaczej. Malaya bardzo chętnie urządzi atak na kryjówkę tego złodzieja, ale myślę, że naprawdę nie ma co przesadzać. Nie dla jednego złodzieja.
        - Ach, nie, to nie ma nic wspólnego z tym. Po prostu kiedy miałaś ciężką przeprawę z kapitanem, mnie przesłuchiwał pewien elfi mag, który słyszał ode mnie wcześniej, a w bezinteresownym uleczaniu doszukuje się podstępu. W sumie mu się nie dziwię, sam byłbym skory do takich przypuszczeń. Jak już zdążyłaś zauważyć, moja przeszłość nie jest znowu tak otwartą księgą, jak w przypadku większości ludzi. Wracając, elf jest młody, ale bardzo zdeterminowany. Nie jest prawdziwym zmartwieniem, szczególnie gdy wiem, co robi. Poobserwuje mnie nieco, zbada miejsca, do których się magicznie przenosiłem, trafi w ślepe uliczki i w końcu sobie odpuści.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Malaya miała rację - Sanaya przynzała jej to niemym skinieniem głowy i grymasem aprobaty. Niektórzy byli po prostu niereformowalni, chyba tylko magia byłaby w stanie sprawić, by zaczęli się inaczej zachowywać… No cóż, przynajmniej dzięki jej słowom alchemiczka mogła czuć się chociaż częściowo usprawiedliwiona, że nie podejmowała walki. Za to gdyby Malaya nie zaczęła się tłumaczyć, alchemiczka pewnie nawet by nie zwróciła uwagi na jej niepochlebną wypowiedź i puściła ją mimo uszu. Gdy jednak dotarło do niej jak można było odczytać słowa strażniczki, uśmiechnęła się - faktycznie, niefortunny dobór słów. Ale zły nastrój przeszedł jej na tyle, by nie doszukiwać się w tym osobistych ucieczek - nie uspokajała strażniczki tylko przez to, że ta najwyraźniej wolała o swojej domniemanej gafie jak najszybciej zapomnieć.
        Podarcia rozkazu, które nastąpiło chwilę później, zupełnie się nie spodziewała. Patrzyła na Malayę szeroko otwartymi oczami, starając się przejrzeć jej maskę profesjonalizmu, ale to nie było wcale takie łatwe, jeśli elfka tego nie chciała. Mimo to alchemiczka uśmiechnęła się do niej, oczekując może podobnej odpowiedzi albo spojrzenia pełnego pogardy, jeśli spudłowała…

        Sanaya nie była wcale pewna czy Kaonites zechce jej opowiedzieć na wszystkie pytania i wątpliwości: wcześniej lubił krążyć wokół tematu i mówić, aby nie powiedzieć, więc nie zdziwiłoby jej, gdyby i tym razem tak postąpił. Jednak miała nadzieję, że wcześniejsza deklaracji gotowości do zadośćuczynienia za wczorajszy wieczór i rozwiania jej wątpliwości pozostaje w mocy, bo nawet jeśli nie, to zamierzała się na nią powołać - w końcu ileż można zgrywać głupią? Owszem, były kwestie, które nurtowały ją bardziej i mniej, czego na razie nie komunikowała - może nie będzie musiała…
        Zdawało jej się jednak, czy Kaonites był spięty? Patrzył na nią, jakby coś nabroił i chyba odwlekał moment udzielenia odpowiedzi. Gdy jednak usiadł i zaczął mówić, słowa z jego ust płynęły równym potokiem, więc może pomyliła się w ocenie. Słuchała.
        Zaskoczyło ją pełne brzmienie imienia, którym zwróciła się do niego Malaya - widać było wręcz jak poruszyła ustami, próbując sprawdzić czy sama dałaby radę je wymówić. Niby nie było tragicznie, ale mogła postawić pieniądze na to, że gdyby skonfrontowała swoją wymowę z tą Kaonitesa, różnice byłyby zapewne rażące. Ale nie wnikała - z lekkim zaskoczeniem słuchała dalszej wypowiedzi elfa. Nie spodziewała się, że ten się tak przed nią otworzy. Zdradził jej pełne brzmienie imienia, zaznaczył, że to tylko jedno z wielu, co niespecjalnie ją zdziwiło, bo jakoś pasowało jej to do ras długowiecznych. Wszystko po prostu się zgadzało. Zdawało jej się, że to koniec i kwestię można uznać za wyjaśnioną, a tymczasem on opowiedział jej w dużym skrócie historię swojego życia… Sanaya poczuła się trochę przytłoczona tą wiedzą - to przez kontrast z jego dotychczasową tajemniczością. A gdyby dowiedziała się, że to tylko czubek góry lodowej… nie sposób przewidzieć jak by zareagowała, ale z pewnościa byłoby to ciekawe.
        I tak momentami Sanaya wyglądała jakby nie dowierzała w to co opowiadał jej Kaonites. Rozmowa z duchami rodziców - to brzmiało bardzo niesamowicie i dla tak prostej dziewczyny jak ona prawie niewyobrażalnie. Nie wtrąciła się, by wypytywać o szczegóły, bo raz, że nie śmiała mu przerywać, a dwa: on sam szybko zmienił temat. Tym razem alchemiczka nie pomyślała, że coś ukrywa, a raczej że nie chce za bardzo zboczyć z głównego tematu swojego monologu, bo gdyby zaczął zagłębiać się w szczegóły, pewnie siedzieliby tak do rana, a on ledwo opowiedziałby pierwsze sto lat swojego życia… A w sumie ciekawe ile lat miał? Może go zapyta…
        - Ach. Rozumiem - zgodziła się, gdy w końcu doszedł do tego dlaczego mając na imię Dérigéntirh używa imienia Kaonites. Faktycznie, tak było łatwiej, a skoro wiązała się z tym jego konkretna osobowość, było to uzasadnione. Chociaż osobowość… to chyba złe słowo, zbyt dosadne. W końcu cały czas był sobą, to nie kwestia jakiejś choroby psychicznej, rozdwojenia jaźni, a po prostu innej roli w społeczeństwie - medyka i filantropa, który stanowił część większej całości. Wiele osób robiło podobnie, lecz może skala była trochę inna - rola córki, żony, pracownicy… Każdy tak miał. To przekonywało Sanayę, więc na razie nie drążyła samej kwestii imienia. A o jego historię zapyta, lecz nie teraz.
        Odpowiedź dotycząca mało pochlebnych słów Malayi również była zaskakująco obszerna - obejmowała praktycznie cały skrócony życiorys strażniczki. Ciekawy i zaskakujący, co warto nadmienić - nadawałby się z pewnością na jakąś powieść przygodową, gdyby tak wepchnąć w to jeszcze kilka motywów, które były wymagane w imię poczytności, ale nie zdarzały się w życiu. W ocenie Sanayi Malaya miała szczęście, że trafiła na kogoś, kto tak pokierował jej losem, bo żywot bandyty może bywał ekscytujący i romantyczny, ale przy tym był też bardzo krótki, a szkoda, by ktoś taki zbyt szybko zszedł z tego świata - w gruncie rzeczy elfka była w końcu dobrą osobą…
        - Też bym ci to wytykała - zastrzegła natychmiast, gdy Kaonites wspomniał o usuwaniu tatuaży. Wiedziała jak człowiek potrafi się zżyć z tego typu ozdobami, stanowiły one w końcu manifestację osobowości i uzależniały gorzej niż najgorsze narkotyki. Ona osobiście nie potrafiłaby sobie wyobrazić siebie bez tatuaży, skoro pierwszy zrobiła sobie już jako nastolatka.
        - Cóż… bez urazy, ale jedna Malaya nie zmyje mojego braku zaufania do straży miejskiej - zauważyła Sanaya. - I to nie tylko kwestia tego przesłuchania wczoraj, po prostu… jeszcze nie spotkałam się z tym, by straż faktycznie w czymkolwiek pomogła, najlepsze co mogli zrobić to nie przeszkadzać - zauważyła, przypominając sobie liczne sytuacje, gdy straż bezradnie rozkładała ręce albo to jak w Turmalii bez pardonu przyznali, że jeśli Sanaya i Fenrir chcą odzyskać skradzioną dziewczynie kasetkę, to muszą to załatwić sami.
        - Więc niech ma z tym związek jak najmniej osób a na pewno nikt w mundurze - podsumowała, uśmiechając się przepraszająco, bo może po prostu to ona miała takiego pecha, że zawsze trafiała na niekompetentnych stróżów prawa.
        - Podziwiam twoją beztroskę: mag współpracujący ze strażą się na ciebie uwziął, a ty mówisz, że to nic wielkiego - zauważyła. - Ja jestem załamana po tym co wyprawia ten kapitan, najpierw wczoraj z tymi papierami, a teraz to… Dobrze, że nie pracuję tu na wydziale, bo zechciałby mnie jeszcze u rektora szkalować - mruknęła, bo ją ta sytuacja bardzo dotknęła. Z ofiary przestępstwa nagle stawała się kryminalistką, bo jej było łatwiej się do skóry dobrać niż zająć się czymś pożytecznym.
        Sanaya wstała w końcu ze swojego łóżka. Nic nie mówiąc, ewidentnie przetrawiając jeszcze to co usłyszała, sięgnęła po butelkę z winem i otworzyła je. Z całego bałaganu jaki panował w jej pokoju wyciągnęła dwie całe i czyste zlewki.
        - Będzie po studencku, nie chce mi się iść po kieliszki - usprawiedliwiła się, wycierając je nową czystą ściereczkę. Później do każdej zlewki nalała trochę wina i jedną podała Kaonitesowi.
        - Dzięki, że byłeś ze mną tak szczery - powiedziała. - To co powiedziałeś sprawiło, że tym więcej chciałabym o tobie wiedzieć, ale nie będę cię o to męczyć. To chyba faktycznie zbyt wiele by wyjawić wszystko na jeden raz… Jak mam się jednak do ciebie zwracać? Tak jak do tej pory, Kaonitesie, czy Déri? Albo… Dérigéntirh? - upewniła się, próbując jak najlepiej oddać brzmienie jego prawdziwego imienia. Było to trudne i na pewno popełniła jakiś błąd: spojrzała na elfa pytająco, by ten ją poprawił. Teraz, gdy po raz drugi usłyszała to miano, wydawało jej się ono mało elfie.
        Sanaya wróciła na swoje łóżko, nim jednak na nim usiadła, zdjęła buty, by móc oprzeć stopy na posłaniu. Z westchnieniem napiła się wina ze swojej zlewki. Chwilę trzymała je w ustach nim przełknęła.
        - A co wyczytałeś z tej aury? - zapytała. - Nie znam się na tym, więc jakbyś mógł od razu tłumaczyć te wszystkie kolory, zapachy i całą resztę…
        - W sumie… - Sanaya po chwili przełamała się, by jednak wrócić do tematu historii Kaonitesa. - Wybacz, jeśli to zbyt osobiste, oczywiście nie musisz odpowiadać, ale tak się zastanawiałam jaka jest twoja rodzina? Masz syna, z którym dawno nie miałeś kontaktu, ojca, który nie jest twoim ojcem… Jak to z tobą jest?
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigénitrhowi opowiadało się tym lepiej, że widział, iż alchemiczka autentycznie słucha z wielkim skupieniem, a poza tym ze zrozumieniem – jej słowa uważał za całkowicie szczere, co potwierdzała każda część jej ciała, która była w stanie wysyłać jakiekolwiek sygnały. A smok w odczytywaniu ich był bardzo dobry. To wszystko dodawało mu pewności, że dobrze zrobił, decydując się opowiedzieć to wszystko alchemiczce teraz i że jest ona na to gotowa. Zdziwiona, ale gotowa. Nie wahał się także przed opowiedzeniem jej historii Malayi – tę sama elfka bardzo często – czasami może nawet zbyt ochoczo – opowiadała i na pewno nie miałaby za złe smokowi to, że wyjawił ją Sanayi. Szczególnie że chyba zdążyła tę polubić. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że podskoczyła jej przełożonemu.
        - Spokojnie, o to nie musisz się martwić – zaśmiał się smok, który na krótką chwilkę zupełnie zapomniał o fakcie, że alchemiczka także posiada własne tatuaże. - W sumie... dzięki tobie mam pomysł. Jak zauważyłaś, lubimy się z Malayą nieco podrażnić, tak po przyjacielsku. Bardzo chętnie rzuciłbym na nią iluzję jej dawnych tatuaży, kiedy by spała, i obserwował jej reakcję po obudzeniu się. Ale jak już powiedziałem, nie obawiaj się. O ile posiadanie ich nie będzie ci groziło tym, że wylądujesz na szubienicy... ale to raczej wątpliwy scenariusz. O, albo gdyby zagrażały w inny sposób twojemu życiu, ale ty się znasz na tym na tyle, aby zdecydowanie nie używać jakichś niebezpiecznych substancji czy technik...
        - Bez urazy. I mówię to w jej imieniu. - Smok uśmiechnął się. - Podoba mi się to, że tak myślisz, bo sam wolałbym właśnie jak najmniej ludzi widzieć przy tej konfrontacji. Podczas śledztwa owszem, nieco nam pomogło, ale... nie zanosi się raczej, aby ktoś jeszcze się wtrącił. Czyli wygląda na to, że poznałaś na razie wszystkich moich tajemnych „współpracowników”. Oj, możliwe, że poznasz jutro pewną gadatliwą papugę... jeżeli będzie stukać do okna, to ją wpuść – jak zobaczy w środku kogokolwiek, to nie odpuści. Ale nie jestem pewien, czy przyleci. Jeżeli tak, to poczęstuj ją tylko czymś, a powinnaś się jej pozbyć. A, i odbierz listy, które przyniesie; to ona przyniosła mi te informacje, które omawialiśmy przy obiedzie.
        - Hmm, kiedy znasz siebie i swojego wroga, nie musisz się obawiać wyników setek bitew – powiedział smok, kiedy Sanaya wspomniała o tej rzekomej beztrosce. - Ja znam siebie dosyć dobrze, on mnie na pewno nie. Uważam, że wiem o nim całkiem sporo, część zdradziła aura, cześć on sam. Nie wiem, czy on wie wszystko o sobie, ale... wydaje się bardzo pewny siebie, a to nie zawsze zaleta. Tak czy owak, znam jego możliwości i znam swoje. - Jego wzrok jednak złagodniał, gdy Sanaya powiedziała o swoich własnych problemach; przybliżył się i dotknął palcami jej dłoni. - Przykro mi, że musisz przez to przechodzić; staram się pomagać, jak mogę, lecz wiem, że nie zawsze się tak po prostu da. Jestem pewien, że ten los niedługo się odwróci, choć zdaję sobie sprawę, że takie obietnice nieszczególnie działają. Cóż... chyba pozostaje się nam tylko radować tymi chwilami spokoju, które dostajemy...
        Po tych słowach cofnął się, a alchemiczka po chwili wstała; obserwował ją i uśmiechnął się, kiedy dostrzegł, co takiego podniosła.
        - Melancholijnie – powiedział smok z uśmiechem. - Całe wieki minęły od czasów, gdy sam studiowałem.
        A nawet milenium. Sanaya nie musiała wiedzieć, czy zdanie smoka było przenośnią i hiperbolizacją, czy najbardziej dosadną prawdą. Jednak gdyby chciała wiedzieć, co takiego „po studencku” oznaczało w jego przypadku... cóż, magia wody pozwala zrobić prawdziwe cuda z płynami, także i wszelkiego rodzaju trunkami. A gdy kiedyś udało upić się im jednego maga wody... zachodziły naprawdę dziwne sceny. Wino zajmowało większość kadru.
        - Cieszę się, że w końcu mi się udało – odpowiedział smok, przyjmując zlewkę, po czym wsłuchując się w kolejne słowa alchemiczki. - Możesz, jak chcesz. Choć nie w cztery oczy zdecydowanie preferowałbym Kaonitesa. Nie każdy jest tak wyrozumiały, jak ty. Jeżeli jednak będziesz używać mojego prawdziwego imienia... skracaj, nie ma powodu, abyś męczyła się z pełnym imieniem. Choć i tak wychodzi ci lepiej, niż większości osobom za pierwszym razem. Choć nie doskonale. Dérigéntirh. W czasach, gdy zostało wymyślone, istoty były nieco bardziej... hmm, dziwne. Pewnie jestem jednym z ostatnich je noszących. I rozumiem. Często te elementy wzbudzają zaciekawienie, ale to raczej kwestia tego, jak są opowiadane. Tak zawile, niczym jakaś tajemnica... nie mówię o nich, bo jak chyba sama mogłaś się przekonać, to nie tak łatwo to wszystko wyjaśnić. Aby komuś wyjaśnić moją małą decyzję, nieraz musiałbym mu przedstawić swoją biografię... a to długa historia. Mam nadzieję, że widzisz teraz, dlaczego wcześniej nie byłem tak skory do zdradzania konkretów. Jednak jak już teraz zacząłem... to po co się powstrzymywać?
        Wypił spory łyk wina, przymykając oczy oraz rozkoszując się nim. Usłyszał, jak Sanaya siada na łóżku. Przy odpowiadaniu na kolejne pytanie nie uniósł oczu, jedynie przełknął alkohol.
        - Niewiele. Nie używa żadnej magii, jest człowiekiem, raczej w średnim wieku lub nieco powyżej jego granicy. Wnioskuję to przez brak dźwięku, który świadczy o zdolnościach magicznych, charakterystycznym dla ludzi zapachu oraz wyblaknięciu samej aury. Oprócz tego nie tak wiele da się określić. Po części uczony, po części złodziej, trudno powiedzieć. Ale to raczej coś, co już zdążyliśmy się dowiedzieć.
        Wziął kolejny łyk i przez chwilę się nim rozkoszował, aż Sanaya nie zadała kolejnego pytania; od razu przełknął i tym razem otworzył oczy, spoglądając na nią swoimi fiołkowymi oczami z zastanowieniem. Przez chwilę milczał, aż w końcu zdecydował się odezwać.
        - Mam syna, mam przybranego ojca, który dzisiaj już nie żyje, mam rodziców, którzy umarli, zanim zdążyłem ich poznać za życia, mam żonę, z którą kochamy się ponad życie, ale pewne... okoliczności znacznie przeszkadzają nam wspólne radowanie się nim. Mimo to staramy się zrobić wszystko, by jak najczęściej móc spędzać nieco czasu razem. To... skomplikowana sprawa. Mam brata, który umarł niedługo po moich narodzinach, poznałem go jedynie jako ducha. On... jest dosyć... nietypowy. Umarł, zanim jego umysł zdołał się odpowiednio uformować, a okoliczności, przy których to się stało... paskudna sprawa. Jego dusza przez długi czas stała się zjawą, aż w końcu nie przywróciłem jej spokoju. Teraz jest z moimi rodzicami, choć po części też pozostał w Alaranii. Mam drugiego brata, ale... pokłóciliśmy się. Bardzo. Różnimy się nadzwyczaj w bardzo elementarnych poglądach. Starałem się go odnaleźć, ale od tamtego czasu nie udało mi się to... gdybym tylko miał coś, co do niego należało... Chociaż nie wiem, czy rzeczywiście bym tego chciał. Od tamtego czasu jeszcze bardziej tylko się zagłębiłem w zupełnie inne czyny, niż on uważa za właściwe...         Smok przez chwilę tkwił w zadumie, aż w końcu otrząsnął się i popił winem. Następnie uniósł wzrok na Sanayę.
        - A mogę się zrewanżować podobnym pytaniem? Jak to u ciebie jest z tymi sprawami? Wiem, że twoim ukochanym jest smokołak, co jest nadzwyczajne, ale... co na ten związek wasi rodzice? Masz jakieś rodzeństwo?
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya aż ze świstem nabrała powietrza, gdy Kaonites zdradził jej, jaki naszedł go pomysł w związku z posiadaniem zbyt charakterystycznych tatuaży.
        - Ona ci łeb urwie - zauważyła z rozbawieniem, wyobrażając sobie jak Malaya widzi siebie w lustrze. Spodziewała się, że początkową panikę szybko zastąpiłaby radość i niedowierzanie, a zaraz potem niepokój i ostatecznie złość, gdy okazałoby się, że to wszystko żart jej przyjaciela, który stoi w drzwiach pokoju i obiema rękami zasłania usta, by powstrzymać się od śmiechu.
        - Ależ! - obruszyła się lekko na insynuacje, że tatuaże mogłyby jej zaszkodzić. - Moje są tradycyjne, na pewno nic mi od nich nie grozi! Mój tatuażysta za bardzo się mnie ostatnio boi, by coś spartolić - dodała jeszcze, nawiązując do incydentu z kradzieżą, o którym już tego dnia wspominała. Później jednak na moment zabrakło jej języka w gębie.
        - Papuga? - wykrztusiła, jakby się przesłyszała, lecz Kaonites niezrażony kontynuował utwierdzając ją w tym, że faktycznie papugę miał na myśli. - Ach, w porządku… - mruknęła, odbierając instrukcje jak postępować z nietypowym posłańcem. Dobrze, że ją uprzedził, w przeciwnym razie mogłaby uznać, że ma majaki od jakiś oparów chemikaliów, no bo kto widział papugi w Menaos, jeszcze takie stukające w okno akademika?
        - Wiesz co, o gołębiach w roli posłańców słyszałam, ale papuga będzie dla mnie sporą nowością - zauważyłą z rozbawieniem.

        Kaonites pewnie nie spodziewał się, że gdy dotknie ręki alchemiczki, ta obróci dłoń wnętrzem ku górze i obejmie go za palce, uśmiechając się w podzięce.
        - I tak robisz bardzo dużo - zapewniła go. - Dziękuję. Gdyby nie twoje wsparcie od samego początku tego… wszystkiego, pewnie w najlepszym wypadku spakowałabym manatki i wróciła do siebie, pokonana. Prowadzisz mnie przez to za rękę, sama na pewno bym sobie nie poradziła - oświadczyła z uśmiechem nim go puściła.

        - Wolę pozostać przy Kaonitesie - przyznała, gdy wrócili do kwestii imienia. - Przyzwyczaiłam się, zresztą ładnie brzmi. Kaonites - powtórzyła, jakby napawała się tym brzmieniem. - Po twoim prawdziwym imieniu faktycznie da się poznać, że jest stare. I w mojej ocenie nawet nie brzmi jak elfie, jest dość twarde, ale lingwistką nie jestem, tak tylko mówię na wyczucie. Ciekawe. Oznacza coś? - zapytała dość niespodziewanie.
        - Nie no, oczywiście, rozumiem. Teraz rozumiem - zgodziła się, gdy od kwestii imienia płynnie przeszli do tajemniczości Kaonitesa. - I przyznam, że chyba faktycznie na początku trudno byłoby mi uwierzyć w to wszystko. Dopiero teraz, gdy już przekonałam się jak jesteś niezwykły, łatwiej mi przełknąć twoje słowa - przyznała bez cienia podlizywania się, chociaż słowa o niezwykłości łatwo można by odebrać jako flirt, a raczej z pewną skruchą, usprawiedliwiając swoją wcześniejszą niewiarę.
        Gdy rozmowa zeszła na tematy zupełnie prywatne, Sanaya zamilkła i dała Kaonitesowi tyle czasu, ile potrzebował by zebrać myśli i udzielić jej odpowiedzi. Nie poganiała, przekonawszy się, że nie był on prostym człowiekiem, który bez trudu wyjaśni swoje zawiłe konotacje rodzinne. Była jednak zaintrygowana, co też jeszcze może on jej o sobie powiedzieć. A odpowiedź jak zawsze była niezwykle interesująca.
        Sanaya już po tym spojrzeniu zrozumiała, że teraz przyjdzie kolej na rewanż z jej strony - zadała mu bardzo osobiste pytanie i oczywiste było, że sama będzie musiała odpowiedzieć tym samym. Uśmiechnęła się jednak by trochę odwlec to w czasie i przezwyciężyć własne zakłopotanie.
        - Nie mam męża, nie mam dzieci - zaczęła w końcu. - Z moim partnerem żyjemy na kocią łapę, nie łączy nas żaden formalny związek, a jak wiadomo, z naszego związku nigdy nie będzie potomstwa. A moja rodzina… - Sanaya parsknęła i machnęła ręką, jakby nie było o czym mówić. Upiła łyk wina, nim jednak cokolwiek powiedziała. - Nie utrzymujemy ze sobą kontaktu. Od trzynastego roku życia mieszkałam z dala od nich, w domu mojego mistrza, więc nasze więzi siłą rzeczy się rozluźniły… Nie spodobało im się to na kogo wyrosłam - zauważyła z wyraźnym zawodem. - Dali mi możliwość podjęcia studiów jakie mi się spodobają, lecz chyba nie spodziewali się, że faktycznie się im poświęcę, a raczej oczekiwali, że będę miała temat by błyszczeć w towarzystwie. Do tego doszedł mój “naganny wygląd” - dodała, palcami zaznaczając w powietrzu cudzysłów, by było jasne, że sama nie zgadza się z tym określeniem. - I plotki na temat mojej relacji z mistrzem Saarem. Wszystko się posypało i zerwali ze mną kontakt. Mam jeszcze niby dwóch braci, ale Vihaan wyznaje te same poglądy co moi rodzice, a Mikao wyjechał na studia gdy ja byłam w Turmalii i nawet nie wiem gdzie teraz jest. Można więc powiedzieć, że żyję sama sobie i nie muszę ich pytać o zdanie na temat mojego związku. Obawiam się zresztą, że nie byliby zadowoleni, więc tym bardziej nie będę starała się ich o tym informować.
        Sanaya zakończyła cichym sapnięciem i znowu się napiła.
        - A co myśli ojciec Fenrira, nie mam pojęcia, nie mieliśmy okazji za dobrze się poznać - wyjaśniła bardzo skrótow. Poznali się przy pierwszym spotkaniu smokołaka i alchemiczki, lecz znajomość z jego ojcem ograniczyła się do wymiany grzeczności, po której nie mieli nawet okazji porozmawiać, bo ją magicznie przeniesiono w zupełnie inne rejony Alaranii, a Fenrir trafił do niewoli…
        - Jestem jednak przekonana, że gdybyśmy mieli sformalizować nasz związek, to nam pobłogosławi, to bardzo życzliwy człowiek - zauważyła z zadowoleniem, że chociaż po tej stronie rodziny mieliby poparcie.
        Chwilę analizowała to, co wcześniej o swojej rodzinie powiedział Kaonites. Zaskakujące było to, że o zmarłych mówił tak, jakby nadal żyli, jakby stanowili część jego aktualnej rodziny. O przybranym ojcu, o bracie. Zainteresowały ją również słowa o żonie i to do nich postanowiła nawiązać.
        - Ale, hm… to przez co nie możesz widzieć się z żoną, to nic poważnego? - upewniła się ze szczerą troską. - Przykro mi, że nie możecie być razem, skoro tak się kochacie to musi być prawdziwa katorga. Mam nadzieję, że to tylko przejściowe - wyraziła na głos swoje życzenie, uśmiechając się do Kaonitesa pokrzepiająco.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        - Ależ skąd – zaśmiał się smok, kiedy Sanaya przewidziała reakcję Malayi. - Gdybym był kimś innym, pewnie wpakowałaby mnie do celi, ale ona doskonale wie, że z niej umknę. A z powodu przekomarzanek zdecydowanie nie puściłaby za mną pogoni. Jesteśmy już nieco do siebie przywyczajeni...
        Zabawne również było to, w jaki sposób przyjęła ostrzeżenie przed niesforną papugą; smok zdecydowanie się cieszył, że jednak wspomniał jej o tym. Po pierwsze, alchemiczka zdecydowanie nie była jeszcze przyzwyczajona do tych wszystkich niezwykłości i jej zaskoczenie za każdym razem było nadzwyczaj miłe dla oka – pod warunkiem, że tyczyło się tych pozytywnych i nieszkodliwych rzeczy. Po drugie zaś... no właśnie. O wiele lepiej było wspomnieć coś teraz niż powrócić do niej i zastać ją z podrapaną twarzą i rozczochranymi włosami po starciu z papugą. Gdyby Sanaya bowiem by się zaparła – a sytuacja z kapitanem straży udowadniała, że kobieta potrafiła to robić – to zwierzę mogłoby nie zareagować na to zbyt pozytywnie. Ale to był najgorszy scenariusz. Dérigéntirh wierzył, że alchemiczka poradziłaby sobie w przyjęciu nietypowego posłańca, ale wolał dmuchać na zimne.
        - Nie trzeba gonić za modą, jeżeli się ją wyprzedza – zachichotał tylko na słowa odnoszące się do gołębi pocztowych.
        Smok uniósł brwi z zaskoczeniem, gdy alchemiczka obróciła dłoń i chwyciła jego palce, ale szeroko uśmiechnął się i sam lekko ścisnął jej dłoń. W jego oczach pojawiła się mgła ukontentowania; te właśnie chwile były warte całego wysiłku, który poświęcał, aby pomagać innym. Po niektórych wdzięczności nie było co oczekiwać, a pomoc przyjmowali jako naturalny stan rzeczy, ale większość jednak potrafiła takową okazać. Szczerą. To tylko napędzało smoka, aby starać się jeszcze bardziej. Skinął głową, dziękując Sanayi za te słowa, po czym zabrał rękę, jak tylko kobieta ją zwolniła. Choć nie miałby nic przeciwko, gdyby tak zamarli na nieco dłużej, ciesząc się swoją obecnością.
        Skinął również głową z uśmiechem beztroski, gdy Sanaya poinformowała go, że zdecydowana jest pozostać przy imieniu, którym przedstawił się jej wcześniej. Jego źrenice jednak nieco zwęziły się, gdy alchemiczka podzieliła się obserwacjami na temat jego prawdziwego miana. ”Bystra jest. Jak tak dalej pójdzie, sama odkryje całą prawdę.” Zastanowił się, jak dalece może się posunąć ze szczerością. Nie, prawdziwego pochodzenia swojego imienia nie powinien jeszcze wprost oznajmiać.
        - Jesteś bystra, pochodzi z pradawnych dialektów, rozwijających się jeszcze zanim Przodkowie podzielili się na ludzi i elfów – odpowiedział z uśmiechem, który zawsze pojawiał się na jego ustach, gdy dzielił się wiedzą. - Tak, najbardziej dosadnie można to przetłumaczyć jako „Złocisty Cień”.
        Dérigéntirh nieśmiało uśmiechnął się, gdy Sanaya nazwała go niezwykłym i nieco uciekł spojrzeniem; wiedział, że fałszywa skromność potrafi być bardzo szkodliwa, ale wolał zaryzykować, że alchemiczka uzna ten gest za ową, niż gdyby miała obudzić się jego smocza pycha. Jednakże skinął głową, zerkając z podziękowaniami za te słowa swoimi fiołkowymi oczami.
        Smok podzielił się z kobietą informacjami o swojej rodzinie i teraz pochylił się, opierając podbródek na dłoni zaciśniętej w pięść, gdy San opowiadała o własnej. Na jego twarzy odbijało się wiele emocji, zależnie od słów alchemiczki, przez co nikt nie mógłby mieć wątpliwości, że słucha uważnie. Uniósł nieco brew, kiedy wspomniała o tym, że z ich związku nie może być potomstwa. ”Ja tam nie byłbym tak pośpieszny z wyciąganiem wniosków...” Zmartwiły go bardzo wieści o tym, jak Sanaya układa się z własną rodziną. On miał ze swoimi rodzicami całkiem niezłe relacje – już po tym, jak zabił własnego ojca, ale cóż... smoki nie należały do istot rządzonymi najprostszymi prawami. Teraz dopiero zrozumiał, jak bardzo samotną kobieta może się czuć. Po części ją rozumiał, on sam, zdawałoby się, nigdzie nie pasował, pomimo iż miał tak wielu przyjaciół i w tak wielu miejscach był mile widziany. ”Nie, ona ma o wiele gorzej ode mnie. Samotność to naprawdę beznadziejna sprawa. Bardzo się cieszę, że mogłem ją poznać.” Uśmiechnął się jednak, gdy wspomniała o sformalizowaniu związku ze smokołakiem.
        - Moim zdaniem powinnaś o tym pomyśleć. O ile oczywiście odpowiednio dobrze się znacie. Ślub potrafi wiele zmienić... w jakiejkolwiek formie... - Smok trochę ich wziął, ale na szczęście z jedną osobą. - Rozumiem, że to skomplikowane, ale powinniście być ze sobą, wspierać się, nawet pomimo... - Smok umilkł na chwilę. Czy mówił teraz o związku Sanayi i smokołaka, czy o swojej relacji z Leastafis? Starł łzę zbierającą się w oku. - ...pomimo wszystko.
        Pytanie Sanayi nie pomogło mu się otrząsnąć z melancholii, w którą wpadł. Palcami przez chwilę stukał w zlewkę, zastanawiając się, jak dużo może zdradzić alchemiczce. Także dla jej bezpieczeństwa. I żeby go nieopatrzne nie zrozumiała. ”Poważny? Nie, to tylko jeden z najpoważniejszych problemów, z jakimi mierzy się dziś Alarania, naprawdę nie musisz się przejmować, jakoś to będzie.”
        - Powiedziałbym, że dosyć – mruknął smok, ale odwzajemnił uśmiech, który posłała mu Sanaya. - Ma to związek z jej rodziną... trudno o tym tak po prostu opowiedzieć, pewnie się domyślasz. Mam wielką nadzieję, że niedługo to wszystko przestanie być problemem. Choć ostatnie wydarzenia świadczą o czymś zupełnie innym. Ale cóż... czasami, kiedy nadchodzą najbardziej przygnębiające momenty, oznacza to, że lada chwila się tylko poprawi. Mam nadzieję, że tak jest i w tym przypadku. Los bywa zwodniczy.
        Otrząsnął się, po czym wypił kolejny łyk wina.
        - Jak właściwie poznałaś się z Fenrirem? - spytał nagle, unosząc na nią wzrok, a w jego oczach pojawił się błysk. - Smokołaki raczej nie są skore do korzystania z usług swatek, a podejrzewam, że i w laboratoriach alchemicznych trudno na nich wpaść. No i z tym zawarciem trwałego związku... zastanawiałaś się może, w jaki sposób chciałabyś, aby to wszystko się odbyło? Gdzie, w jakim obrządku? Niektóre z bardziej egzotycznych dla Środkowej Alaranii tradycji zaślubin są naprawdę interesujące, a... - Na twarzy smoka nagle pojawił się nieco zmieszany uśmiech. - Wybacz, śluby to rzecz, która w dziwny sposób mnie ciekawi. Miałem okazję brać udział w bardzo wielu ich rodzajach na terenie całego kontynentu – ”jako „pan młody”... - i po prostu... dla tak niezwykłej pary myślę, że pasowałaby niezwykła uroczystość.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Sprytne - pochwaliła Sanaya celną ripostę na temat mody. Zaśmiała się wyobrażając sobie, że może faktycznie za kilka lat coś takiego mogłoby stać się popularne. Wizja była całkiem przyjemna: barwne papugi latające nad miastami z listami od swoich właścicieli. Wiedziała jednak, że to mało prawdopodobne, bo większość tych ptaków była zbyt delikatna, by znieść ciężki żywot gołębia pocztowego, fruwającego nawet w chłód i niepogodę. Szkoda.
        - Dziękuję - odpowiedziała z przyjemnością, gdy Kaonites pochwalił jej spostrzeżenie na temat jego prawdziwego imienia. Czy też raczej “pierwszego”, bo słowo “prawdziwy” sugerowało, że reszta jego imion była kłamstwem, a ustalili już, że to po prostu dwie strony tego samego medalu, jedna bardziej użytkowa inna mniej.
        - Och, pięknie… - zauważyła, faktycznie urzeczona znaczeniem słowa Dérigéntirh. Uśmiechnęła się. - Pasuje ci do włosów - dodała, błogo nieświadoma, że to wcale nie o włosy chodziło…

        - Och, no tak, mówisz z doświadczenia - zorientowała się z uśmiechem, gdy Kaonites wspomniał o znaczeniu formalizacji związku. - Miło słyszeć, gdy tak mówisz o swoim małżeństwie, naprawdę miło. Mierżą mnie te żarty o małżeńskim kieracie, może jestem idealistką, ale ślub powinno brać się z przekonaniem, dla szczęścia obojga. Tak jak ty o tym mówisz - dodała z uznaniem, salutując Kaonitesowi kieliszkiem.
        Alchemiczka zaśmiałą się cicho pod nosem - rozbawiły ją wizje roztaczane przez Kaonitesa.
        - O, nie wyobrażam sobie, by Fenrir mógł korzystać z usług swatki… A zresztą ja też nie - dodała po chwili wahania. - I fakt, w laboratorium też byśmy się nie spotkali, chociaż on trochę na alchemii się zna, choć to nie jest jego główny fach - zauważyła z podziwem, nim przeszła do sedna sprawy. - Spotkaliśmy się przypadkiem, w drodze, w sumie dzięki temu, że wpadliśmy na dość nietypową podróżniczkę, która nie znała wspólnego, ale za to smoczy. Fenrir również mówi w tym języku, więc mógł się z nią dogadać, a ja… po prostu miałam po drodze. Więcej było ze mnie w tej wyprawie szkody niż pożytku, bo nim dotarliśmy do Menaos Fenrir dwukrotnie musiał mnie ratować… A potem już potoczyło się samo. Ciągnęło nas do siebie od samego początku. Spędził trochę czasu u mnie, ale potem zostaliśmy rozdzieleni, cóż, zdecydowanie wbrew naszej woli. Szczerze powiedziawszy myślałam, że więcej go nie spotkam, ale później wpadliśmy na siebie niedaleko Turmalii. I tym razem nie nacieszyliśmy się sobą długo, bo on musiał wyruszyć, ale przynajmniej wiem, że wtedy mnie nie porzucił… Bo niestety miałam powody, by tak przypuszczać. Ale nie, to nic z tych rzeczy. Teraz gdy uporządkuje swoje sprawy liczę, że do mnie wróci i już będziemy mogli żyć razem.
        Sanaya uśmiechnęła się pod nosem, jakby z lekkim zażenowaniem. Najpierw w sierocińcu zapierała się nogami i rękami by nie wyjawić zbyt wiele o Fenrirze, a teraz wylewała z siebie wszystkie troski, żale i nadzieje. A to jeszcze nie koniec bo i samo pytanie było złożone.
        - Po pierwsze on też musi tego chcieć - zastrzegła. - A czy chce… nie wiem. Nie wątpię w to, że mnie kocha, ale nie każdemu jest potrzebna formalizacja związku. Czysto hipotetycznie jednak zakładamy raczej świecką ceremonię: nie jestem religijna, Fenrir też nie, no chyba że to przede mną bardzo skrupulatnie ukrywa. Słyszałam, że gdzieś na Oceanie Jadeitów małżeństwem zostaje się, gdy przeskoczy się przez ogień trzymając się za ręce - to byłoby całkiem ciekawe, egzotyczne i bez zadęcia. Bo osobiście nie przepadam za zbytnią powagą w takich chwilach: to ponoć najszczęśliwszy dzień w życiu, prawda? Po co więc zachowywać się, jakby miało się kij od szczotki w tyłku? Zdecydowanie wolałabym jakąś ciekawą ceremonię i swobodną zabawę na weselu, taką w stylu mojego mistrza… On potrafił organizować zabawy - zauważyła, kiwając głową do swoich wspomnień. - Muzyka, rozrywki, alkohol, wszystko. Tylko na jedzeniu nie za dobrze się znał, ale od tego miał mnie. O, albo jeszcze ponoć w Karnsteinie można wziąć ślub bez kapłanów, tylko przysięgając przed ich księciem, to też mogłoby być. No ale i tak wybór podjęlibyśmy wspólnie, ja nie mam pomysłu, do którego byłabym przywiązana bardziej niż do Fenrira… Jesteś złym człowiekiem, Kaonitesie - zwróciła się do niego nagle z powagą, wcześniej ewidentnie rozmarzona. - Rozbudzasz we mnie nadzieje, to będzie bolało, jeśli zacznę zbyt wiele sobie wyobrażać. Ale w takim razie obróćmy pytanie: skoro mówisz, że pasowałoby coś niezwykłego, to co byś proponował? W jakim obrządku sam brałeś ślub? - odbiła piłeczkę, skoro miała już pewność, że jej rozmówca był żonaty.
        - Nie pasowałaby mi biała suknia... - mruknęła do wnętrza swojej zlewki z winem ni z gruszki ni z pietruszki.
Zablokowany

Wróć do „Menaos”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości