Góry Druidów[Las u podnóża gór] Na psa urok

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Co za mała, pyskata gówniara. Głową mu do brzucha sięga a myśli, że wszystkie rozumy pozjadała. Takie straszne wiedzie życie, że wędrowca musiała się uczepić w poszukiwaniu ratunku. Rain nie miał w zwyczaju rzucać pochopnych ocen, ale tego co powiedział był pewien – szatynka sama sprowadzała na siebie większość kłopotów i to w tak głupi sposób, że człowiekowi odechciewało się ratować ją z opresji, bo zamiast tego lepiej było stanąć i patrzeć, jak zbiera zasłużone manto. Satysfakcja gwarantowana. Po tym, co już widział i słyszał, był w stanie wyobrazić sobie, że ledwo młoda gębę otworzy to kogoś pokusi, by jej kijem przez łeb dać. Jego już zaczynały świerzbić dłonie, chociaż nie dlatego, by jakiekolwiek słowa smarkatej wojowniczki od siedmiu boleści do niego trafiały, co po prostu przerzucał się powoli na tryb szkoleniowy, czy tego chciał czy nie. A tam, gdy odzywasz się niepytany, w tym tonie na dodatek, plujesz zębami w piach.
        Wpatrywał się we wbite w niego spojrzenie brązowych oczu, przedstawiające mu swym blaskiem całą niesprawiedliwość tego świata, ale twarz drakona nie mogła być bardziej obojętna. Sam zdążył już trochę życia poznać i jeśli się odzywał na jakiś temat to zazwyczaj wiedział, co mówi. Nie wyjaśniał jednak i nie tłumaczył, raz tylko jeszcze próbując przebić się przez wściekłą otoczkę dziewczyny, by dotrzeć do jakiegoś przytomnego elementu jej umysłu, ale chyba na daremne. Zawsze preferował siłowe wbijanie wiedzy do głowy i najwyraźniej miał rację. Nawet teraz lepiej poskutkowało wywrócenie kundla na glebę niż próby przemówienia do rozsądku. Beznamiętnym wzrokiem śledził zbieranie się dziewki na nogi, utrudnione łapanie oddechu i dopiero widząc mrużące się gniewnie oczy i ściskany w dłoniach kij, kącik ust Levine’a uniósł się minimalnie w kpiącym wyrazie.
        Ciemne, puste spojrzenie śledziło dziewczynę, gdy obchodziła wojownika. Nie odwracał się za nią, nawet przez ramię nie spojrzał, i gdy zniknęła mu z zasięgu wzroku zapatrzył się na moment przed siebie. Lekkie kroki na miękkim piasku były dla niego równie wyraźne, jakby dorosły mężczyzna stąpał po uschniętych w lesie liściach. Obeszła go dookoła, wracając do pierwotnej pozycji i nie atakując z tyłu. Nie pochwalił, nie wykpił, nawet nie mrugnął – obserwował.
        Przed pierwszym ciosem zwyczajnie się odsunął. Kij z rozmachem przeciął powietrze, w którym jeszcze chwilę temu znajdował się drakon, gdy ten po prostu dał krok w bok, odwijając się ze zwinnością, o którą nikt o zdrowych zmysłach nie posądziłby tej góry mięsa.
        - Za wolno – mruknął szorstko.
        Podobnie było z drugim, trzecim, czwartym, piątym, szóstym i każdym kolejnym ciosem. Za każdym razem komentowanym przez Levine’a tymi samymi słowami. Jakkolwiek irytujące by to nie było, James tylko odsuwał się z zasięgu dębowego kija, czasem niedbale odpychając dłonią drzewce, jakby odganiał natrętną muchę, zmieniając wówczas repertuar z „za wolno” na „za słabo”. Stawał w takiej pozycji, że przy szybkim ruchu wystarczyło delikatnie przesunąć pędzący w jego stronę kij, by zupełnie zmienić jego trajektorię i często nawet pozbawić Max równowagi. O dziwo jednak wciąż pozostawał w defensywie. Jakkolwiek nie skończyłby się jej atak, w jak niekorzystnej względem niego pozycji by się nie znalazła, nie wykorzystywał tego. Nie popychał jej, nie podcinał nóg, o prawdziwych ciosach nie było nawet mowy, a wszystko to musiało mieć chyba jakiś sens, o którym wiedział tylko on. Zamiast tego krążył swobodnie po niewielkim, widocznym tylko dla siebie okręgu, gdy dziewczyna łapała równowagę i gdy ona była gotowa do kolejnego ataku, on uprzejmie zatrzymywał się lub zwalniał, by mogła wcielić go w życie.
        Chociaż Jamesa ledwie dotykało powietrze wzburzone przez przeszywającą je broń, a potyczka nijak na miano walki nie zasługiwała, nie wyglądało to żałośnie. Max mimo tego, że z góry skazana była na porażkę walczyła dobrze, a drakon poruszał się na tyle płynnie, krążąc wokół „przeciwniczki”, że wyglądało to niemal jak zabawa. Lwa z surykatką, ale wciąż zabawa. Oczywiście, dopóki ktoś nie podszedł bliżej i nie dostrzegł złości i niezadowolenia malujących się na twarzy szatynki, które sugerowały, że jeśli już, to tylko jedna osoba dobrze się bawi i nie jest to ona.
        W przypadku Levine’a należało być nieco bardziej wyrozumiałym w kwestii mimiki, więc to co wykrzywiło jego usta, gdy dziewczyna przypadła do ziemi zanurzając w niej dłoń, można było optymistycznie wziąć za uśmiech. Piach wzbił się w powietrze z cichym szumem, zwalniając czas i pozwalając obserwować, jak pojedyncze drobiny kradną promienie słońca i wyróżniają się z chmury pyłu, rzucającej na ziemię ziarnisty cień. To był dobry ruch... To byłby dobry ruch, gdyby była wyższa. Obłok zatrzymał się jednak jeszcze przed twarzą wojownika, nim zawisł na mgnienie oka, a później zaczął spadać, rozwiany nieco w bok przez lekki podmuch powietrza. Czas ruszył znów własnym tempem, drakon niedbale odwrócił głowę dla ochrony przed resztkami kurzu, kątem oka obserwując pomykającego w jego stronę kundla. Do nóg dotarła i na nich się zatrzymała, gdy wojownik w ostatniej chwili obrócił się bokiem i popchnął butem chudy tyłek, posyłając dziewczynkę z jeszcze większym impetem w kierunku, w którym zmierzała. Z tym że już nieco mniej kontrolowanie i nie pomiędzy jego nogami, a obok nich, prosto w piach, jeśli nie złapała równowagi.

        - Za wolno – powtórzył po raz kolejny, podchodząc już do smarkuli i zabierając jej drzewce. Wywinął młynka kijem, którego koniec wrócił niespodziewanie do dziewczyny, zatrzymując się przy jej policzku.
        – Blokuj – rzucił sucho i broń znów zawirowała ze świstem.
        Nie uderzał mocno, bardziej wskazując kijem miejsca na jej ciele, które ma chronić i każąc ją uderzeniem za zbytnią opieszałość. Jeśli Max zablokowała go dłonią, drzewce tylko stukało lekko w skórę, by dać krótki sygnał o swojej obecności. Dopiero gdy nie zdążyła zareagować lub nie zauważyła zbliżającego się uderzenia, było ono silniejsze, mimo tak niewielkiej odległości pomiędzy miejscem, w którym kij zwalniał na ułamek chwili, by spotkać się z blokiem, a ciałem, gdy na nie niego nie trafiał. W ten sposób Levine potrafił obdarzyć dziewczynkę solidnymi siniakami, mimo że kij uderzał rękę, nogę, czy brzuch z odległości zaledwie dwóch palców, a człowieka oblatywał strach, jak odczuwalny byłby raz, gdyby mężczyzna nie hamował ciosów lub w ogóle postanowił przywalić komuś z pełnego rozmachu.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Chociaż pewnie żadne z nich by się nie zgodziło, dziewczynka i wojownik dobrali się jak w korcu maku. Nawet jeśli beznamiętna i zniesmaczona światem facjata najemnika prezentowała się groźniej i bardziej wiarygodnie, rozzłoszczona dziewczynka pasowała do niego znacznie lepiej niż zdecydowanie bardziej reprezentacyjny Thomas. Złość chłopaka była równie prawdziwa, ale w oczach Max odbijało się zgorzknienie i zawziętość zmęczonego życiem dorosłego człowieka, których brakowało stajennemu, tym samym komicznie dopasowując ją do Levine’a.
        Jak na dziecko w swoim wieku, Maxine była zwinna i sprytna, ale z mężczyzną nie miała szans, o wyszkolonym wojowniku nie mówiąc. Z każdym nieudanym atakiem złość dziewczynki rosła, razem z jej zmęczeniem. Nie wściekała się jednak na Jamesa, który pozostawał niemuśnięty. Chociaż z zaciętej twarzy ciężko było domyślić się winowajcy, Max zła była na własną bezsilność i niemoc. Ile razy by nie próbowała, nawet nie zbliżała się do Raina, a on nawet nie musiał się starać. Oczywiście, że nie oczekiwała by było inaczej. Przecież widziała mężczyznę w akcji. Tylko co z tego. Jaki cel był w całej tej skakaninie, skoro nie miała szans. Zbytek łaski, jeśli chciał pokazać jakim beznadziejnym przypadkiem była. To wiedziała i bez jego pomocy.
        Pomimo jednak wewnętrznego buntu i przeświadczenia o bezcelowości tej niby-walki, Max niezmiennie dawała z siebie wszystko. Przy każdym kolejnym “za wolno” próbowała być szybsza chociaż mięśnie krzyczały o przerwę. Starała się uderzać silniej. Nadaremnie.
Najskuteczniejszy atak z całego repertuaru młodej również zakończył się fiaskiem. Tym razem znacznie bardziej widowiskowym niż poprzednie. Zamiast natrafić na Jamesa, minęła go by zaraz polecieć w przód z rozpędem zdwojonym przez kopniak najemnika. W zwykłej sytuacji trudno byłoby wyhamować, ale nie było tutaj mowy o normalnych standardach. Różnica sił była druzgocąca, dziewczyna była już wykończona, a jej noga wciąż skręcona. Wyjść miała niewiele. Max mogła nadaremnie walczyć z prawami fizyki i ostatecznie polec albo wykorzystać je na swój sposób.
Obserwując styl dziewoi konkluzje nasuwały się same. Młoda nawykła do częstego witania się z piachem, co szło jej na swój sposób zgrabnie i bywało używane na swoją korzyść. Tak więc zamiast usilnie hamować, drobić krok, czy w jakikolwiek inny sposób łapać balans narażając się na dodatkowe rozognienie kontuzjowanej nogi, szatynka pochyliła się w przód i zwinnie podpierając się rękoma i poturlała się przed siebie, wzniecając niewielki tuman kurzu. Dopiero gdy w ten sposób wytraciła nieco prędkość, kończąc przewrót podniosła się na nogi.
        Facet znalazł się przy niej szybciej niż jakakolwiek ludzka istota powinna. Zabrał kij i tyle, było posprzątane. Cały trud na darmo i bez efektu, zaraz się jednak okazało, że to nie koniec.
Zmrużyła oczy szykując się na uderzenie. Tyle zdążyła zrobić. Przez chwilę orzechowe oczy wyrażały skrajny szok, gdy zamiast ciosu poczuła jedynie smagnięcie powietrza wzburzonego przez atak.
Było to w pewnym sensie punktem zwrotnym w zachowaniu dziewczynki, a kolejne dwa uderzenia utrwaliły zmianę na twarzy Max, która była niczym odbicie dziewczęcych myśli. Moment gdy boleśnie oberwała po żebrach i gdy poczuła jedynie plaśnięcie w dłoń, odbiły się echem w mimice drobnej szatynki. I nawet nie chodziło o proste skojarzenie “broń się skutecznie, to nie będzie bolało”, w nieufnych oczach tak niepasujących do dziecka zaszła niewielka zmiana. Nie była to jeszcze ufność - by ją zyskać trzeba było czasu. Nie był to też szacunek, jeszcze nie, i na niego należało sobie zapracować. Ale coś na kształt czystej kartki, niewielkiego marginesu pozbawionego uprzedzeń, darowanego mężczyźnie. Złość i agresja ustąpiły miejsca pełnemu skupieniu. Mokra grzywka przylgnęła do spoconego czoła, podczas gdy czujne ślepka próbowały spod niej wypatrzyć kolejny rucha najemnika i go zatrzymać.
Kuszulina przykleiła się do pleców, a zmęczone mięśnie drżały z wysiłku. Dziewczynka powoli zaczynała też oszczędzać nogę, która ponownie dawała o sobie znać i jednocześnie cały czas próbowała nadążyć za drakonem, na każde nie obronione uderzenie jedynie krzywiąc się w milczeniu.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Potyczka przebiegała sprawnie, chociaż wyraźnie chyliła się ku końcowi, który nastąpił, gdy Max wykorzystała chyba swój ostatni manewr, a później nieszczęśliwie potoczyła się po ziemi po nieudanej próbie zajścia drakona. Ten zaś wtedy zmienił zasady gry, płynnie przechodząc od jednego sprawdzianu do drugiego, bez widocznej zmiany w postawie czy mimice. Z zadowoleniem przyjął fakt, że smarkula wreszcie zamknęła dziób na kłódkę i zajęła się nauką zamiast klepaniem głupot, ale nawet to nie odbiło się na twarzy Jamesa. Nie wyglądał ponuro, na złego czy niezadowolonego. Był zwyczajnie obojętny, nie przejmując się widocznie ani tymi złymi, ani dobrymi ruchami dziewczyny.
        Minimalny przejaw aprobaty przemknął przez jego twarz, gdy z kolei na obliczu Max wymalowało się zrozumienie i skupienie. Jakby pierwszy raz doszli do względnego porozumienia, a dziewczyna wreszcie pojęła zadanie, zamiast rzucać się na niego w ślepej furii. Nie przełożyło się to na lżejsze razy, jakie jej wymierzał, gdy nie zdążyła zablokować ciosu lub źle oceniła miejsce, w którym nastąpi. Drakon zwyczajnie zakodował, że smarkula jednak nie jest do niczego.
        Czy przekonywał się do nauczania, trudno powiedzieć. Sam właściwie nie wiedział, jakie ma plany wobec dziewki i nie byłoby nadmierną przesadą stwierdzenie, że chwilowo bardziej zabija czas niż umyślnie robi cokolwiek dla szatynki. Był oczywiście ciekawy tego, jak sobie poradzi, stąd w ogóle pomysły uprzykrzania jej życia, jednak nigdzie nie było powiedziane, że jeśli się sprawdzi teraz, podczas tego pseudo treningu, w nagrodę uzyska od niego coś więcej – czy to upragnione lekcje walki, czy nawet zwykłe tolerowanie jej chudej, pyskatej osoby. Bezsprzecznie było ją łatwiej znosić, gdy była cicho i zajmowała się walką, to skupienie mu się podobało, ale nawet to nie gwarantowało jego dalszej uwagi i wysiłku. Chwilowo więc ją sprawdzał, by w razie czego wiedzieć, co konkretnie zostawia za sobą na szlaku.
        Zasady podłapała szybko i to wtedy wykwitło blade zrozumienie na przemęczonej twarzy, a złość w oczach ustąpiła zwyczajnemu skupieniu i uwadze. Nie skomentował ani zmiany nastawienia, ani poprawnych bloków, ani niechlujnych prób; ciosy były karą samą w sobie i nie widział powodu, by strzępić język. Nawet nie mrugnął, gdy młodziutka buzia wykrzywiała się w tłumionym wyrazie bólu, zmieniając szybkość, miejsca i natężenie ciosów wyłącznie po to, by utrudnić dzieciakowi zadanie, aniżeli dać jej moment oddechu. Dopiero, gdy ręce dziewczynki zaczęły latać jak drewniane kłody, gdy zmęczenie kładło się na nich ciężarem, a włosy lepiły się do mokrego czoła, zatrzymał kij, ostatni raz powracając nim do dziewczyny – tym razem po to, by jej go oddać.
        - Wystarczy. Umyj się i zjedz coś. Etna na pewno już czeka – mruknął, po czym odwrócił się i sam ruszył w stronę zajazdu.

        Etna w istocie czekała, krzątając się za ladą i obsługując przyjezdnych, co tylko ułatwiało jej skuteczne ignorowanie wojownika. To Max wypatrywała czujnie, by zaraz ruszyć w jej stronę z gotowym, ciepłym posiłkiem, a gdy jej spojrzenie padało na drakona tylko zaciskała usta w niezadowoleniu. Rain chyba jednak niespecjalnie przejął się ostentacyjną dezaprobatą jego sposobu nauczania, bo nawet nie próbował złowić uwagi kobiety, tylko od razu skierował się do kuchni przez wejście ukryte przed gośćmi za drewnianym przepierzeniem.
        - Och, witaj James, co sprowadza cię w moje skromne progi?
        - Najlepsza pieczeń na Łusce. Witaj Lennox.
        Kucharz odwrócił się płynnie na stopie, obdarzając wojownika figlarnym uśmiechem w odpowiedzi na komplement. Jasne pasma jak zawsze plątały się beztrosko po ramionach kucharza, a jednak nikt nigdy nie znalazł nawet jednego włosa w swoim daniu. To dopiero była magia. Podobnie jak to, że bose stopy mężczyzny, odsłonięte przez podwinięte do kostek spodnie, zawsze były idealnie czyste, jakby mężczyzna dopiero co wyszedł z balii, a nie chodził cały dzień boso po kuchni. Może i było w niej nieskazitelnie czysto, jednak przewijało się też wiele osób w butach, nic nie robiąc sobie z fukania białowłosego króla tego pomieszczenia. Zaraz też przed drakonem, który bezceremonialnie zajął miejsce przy roboczym stole, wylądował parujący półmisek jedzenia.
        - Obserwowaliśmy, jak znęcasz się nad tą dziewuszką – zamruczał Lennox, w nawyku przerzucając sobie ręcznik przez ramię i wspierając się na łokciach o stół usiłował złowić wzrok Jamesa. Ten tylko zerknął na kucharza spode łba.
        - Wiem, było was widać.
        - No i jak?
        - Co jak?
        - No jak jej idzie?
        - Jej zdaniem do dupy.
        - Też ma język – białowłosy westchnął, zawijając pasmo włosów na palce. – A twoim?
        - A od kiedy interesuje cię moje zdanie?
        - Och! Nie wierzę! James Levine się droczy, kto by pomyślał – Lennox zaśmiał się wesoło i odepchnął od stołu, wracając do krzątania się przy garnkach, z których niezmiennie dobiegały kuszące zapachy. – Póki nie dotyczy ono szat, jestem nawet ciekaw – rzucił żartobliwie przez ramię, taksując wojownika oceniającym spojrzeniem. Ten jednak już nie odpowiedział, umyślnie lub nie, przenosząc pełnię uwagi na swój obiad. Kucharz najpierw wywrócił oczami na to pozostawienie pytania bez odpowiedzi, ale później uśmiechnął się z zadowoleniem, podstawiając mężczyźnie jeszcze dzban piwa, nim wrócił do gotowania.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Trening już po kilku blokach lub próbach ich zastosowania zmienił się w pragnienie dotrwania do końca. Dziewczynka przy drakonie była nie tylko słabsza i wolniejsza, ale nie miała też szans w wytrwałości. Zmęczona była już na starcie, teraz była wyczerpana, więc kij odebrała z głębokim westchnięciem, potrzebując kilku kroków by złapać równowagę po przerwanym w połowie ruchu, gdy zorientowała się, że Rain zaprzestał ataków.
        Wzieła swoją broń, przez pierwszych kilka kroków podążając za Jamesem jedynie spojrzeniem. Gdy odległość wydawała się komfortowa, ruszyła kulawym marszem w stronę karczmy, w myślach powtarzając ostrzeżenie najemnika.
Etna czekała… Kobieta faktycznie była niemożliwie, namolnie troskliwa. Aż na dreszcze człowieka zbierało. Max najchętniej wemknęłaby się tak by uniknąć spotkania z przerażającą właścicielką zajazdu. Gdyby nie była głodna, bez zastanowienia zrezygnowałaby z posiłku. Niestety w brzuchu burczało jej już niemiłosiernie. Jak tylko skończył się wysiłek i minęło skupienie, pusty żołądek od razu dał o sobie znać, więc należało wymyślić inny plan.
        Przeszła przez podwórko, rozglądając się ostrożnie. Nie napotykając zagrożenia znalazła się przy studni. Po drodze minęło ją jedynie niezadowolone spojrzenie Thomasa, który łypał na nią znad swoich obowiązków. Tym akurat się nie przejęła.
Wyciągnęła wiadro wody i sprawnie zaczęła doprowadzać się do porządku. Podwinęła rękawy i umyła ręce oraz twarz. Rozpuściła rozczochrane włosy i pochylając głowę w dół, spłukała je razem razem z karkiem. Zimna kąpiel nieco orzeźwiła dziewczynkę, która zaraz ponownie splotła mokre jeszcze włosy w warkocz. Na koniec odwinęła obolałą kostkę. W resztce wody zamoczyła bawełniany bandaż, którym usztywniała staw i dopiero ponownie zawinęła nogę w prowizorycznie chłodzący opatrunek. Była gotowa. Teraz by zdobyć obiad, musiała stawić czoła Etnie.
        Liczyła chyłkiem, unikając jej uwagi, dostać się do wnętrza. Tylko jeszcze nie wymyśliła, jak dostać jedzenie bez udziału kobiety. Plan miał więc niewielkie luki, ale nie chciała się nimi przedwcześnie martwić. Ostrożnie zajrzała do karczmy. O tej godzinie było sporo ludzi i chociaż Etna rozglądała się niczym stróżujący ogar, wypatrując dziewczynki, miała pełne ręce roboty, więc i uwagę często miała zaprzątniętą klientami. To właśnie w tych momentach Maxine upatrywała swoją nadzieję. Cichutko wśliznęła się do wnętrza.
        Nie przyłapała jej Etna, ale natknęła się na kogo innego. Kobieta, której twarz była jedną z widzianych w oknie, podczas pojedynku ze stajennym, zatrzymała dziewczynkę w połowie skradania się przez karczmę.
Przez moment Max zdrętwiała, ale o dziwo kobieta zamiast zawołać właścicielkę, odezwała się łagodnie i zdecydowanie normalniej od stanowczo zbyt zaangażowanej Etny.
        - Musisz umierać z głodu - zagadnęła, na co Maxine ostrożnie skinęła głową. Bez dalszych pytań, zaprowadziła dziewczynkę do kuchni, a szatynka podążyła za kobietą, w duchu ciesząc się z udanej dywersji. W kuchni spięła się jeszcze odrobinę, widząc kolejną obcą twarz, ale po początkowym wahaniu, zajęła swoje miejsce w kącie pomieszczenia.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Aithne trafiła na dziewczynkę zupełnym przypadkiem, nawet nie spodziewając się jej spotkać już w karczmie; nie wiedziała, że skończyli już ten cały "trening". Ona skończyła właśnie roznosić kolejną partię dań z kuchni, gdy mało nie stratowała drobnej szatynki, zatrzymując się przy niej w ostatniej chwili. Wymęczona buzia wołała o opiekę, ale przestraszone oczy wciąż szukały Etny, gdy tylko rozbrzmiewał gdzieś jej głos. Kelly wiedziała, że szefowa się zwyczajnie o małą troszczy i martwi, ale chyba odnosiła efekt odwrotny do zamierzonego, bo dziewczynka zwyczajnie jej unikała, przemykając przez karczmę na palcach. Doprowadziła się już widocznie do porządku po potyczce z Levinem, jednak wciąż wyglądała nienajlepiej. Już gdy przyszli była mizerna, teraz zwyczajnie ją dobito.
        Kobieta uśmiechnęła się pogodnie do Max i poprowadziła ją w stronę kuchni, nie ukradkiem, ale też nie wołając Etny. Ta pewnie i tak chciała tylko dopilnować, żeby dziewczyna coś zjadła, więc cel zostanie osiągnięty, goście nie pozostaną bez alkoholu, a szatynka nie ucieknie do żadnej mysiej nory, próbując schować się przed barmanką.
        - James, znalazłam twoją zgubę – zawołała już spokojniej, gdy weszli do kuchni. Dobiegał tu gwar z dużej sali, ale oni mogli swobodnie rozmawiać i nikt na zewnątrz ich nie usłyszy. – Chyba chowała się przed Etną.
        Wojownik tylko zerknął przez ramię na szczeniaka i uśmiechnął się pod nosem. Jeśli młoda myślała, że najgroźniejsi są bandyci z bronią to faktycznie chyba jeszcze nie natknęła się na kogoś nadmiernie pomocnego, kto nie rozumie, że nie każdy tej pomocy chce albo nawet potrzebuje. Etna akurat miała jeszcze swoje własne powody, dla których świrowała na widok Max, ale póki co nie ruszał tematu, dopóki znajoma nie zacznie przeginać.
        Kelly zostawiła szatynkę samą sobie niemal zaraz po przekroczeniu kuchni, kierując się od razu do Lennoxa po kolejne dania. Ułożyła je sobie piramidkami na obu przedramionach, w sposób przeczący wszelkim prawom fizyki, po czym równie profesjonalnie i z łatwością wróciła znów na salę.
        - Siadaj do stołu, jak człowiek – mruknął Rain znad swojego talerza, nawet nie oglądając się na dziewczynkę. – Od krycia się po kątach mięśni nie przybywa.
        - Czyli w wolnym tłumaczeniu, zjedz coś skarbeńku – zanucił Lennox, odwijając się tanecznie i powiewając jasnymi włosami podpłynął do Max, kłaniając się na swój oryginalny sposób, czyli wysuwając stopę w przód, jedną rękę podając dziewczynie do powitania, drugą odrzucając na plecy białe pasma, które przy pochylonej głowie zaraz znów popłynęły po ramionach i opadły na pierś mężczyzny.
        – Lennox Angelo, pan i władca tych wykafelkowanych ziem. Max, uparta przybłęda, której się wydaje, że chce mi towarzyszyć w drodze i uczyć walczyć – drakon przedstawił sobie dziewczynę i kucharza. – Lennox jest niegroźny, dopóki nie próbujesz wpieprzać się w jego gotowanie… - urwał nagle, łapiąc w powietrzu zmięty ręcznik kuchenny, którym w niego rzucono. - …albo przeklinać w kuchni – dokończył ze spokojem i odrzuciwszy materiał na blat, wrócił do jedzenia.
        - Ten twój język! – żachnął się wspomniany król, oprócz szmatki rzucając w Levina zranionym spojrzeniem, które złagodniało momentalnie, gdy spojrzał znów na Max. – Bardzo miło mi ciebie poznać drobino, siadaj, siadaj i zajadaj! – Władczym gestem popchnął szatynkę w stronę stołu, po czym obrał kurs na garnki i piekarniki. – I opowiadaj! Gdzie cię tak w świat poniosło, że się do tego zabijaki przyczepiłaś? Cóż ci się przytrafiło, że inne opcje nie wchodziły w grę? Kim jesteś? Skąd przybywasz? Czego szukasz? – Lennox niemal wzdychał pytaniami, spoglądając rozmarzonym wzrokiem to na dziewczynkę, to w sufit, jednocześnie wciąż wywijając wielkim nożem. – A co najważniejsze! Jak wysmażone mięso lubisz?

        Po chwili, przed Maxine wylądował półmisek jedzenia rozmiarami niemal dorównujący temu, który stał przed wojownikiem. Ten zaś niespiesznie kontynuował swoje jedzenie, popijając od czasu do czasu piwem, które stało przed nim w wielkim kuflu i dodatkowo nieopodal w dzbanku. Lennox zaś jakby znów zapomniał o gościach i nucąc pod nosem przemierzał kuchnię płynnym i bezszelestnym krokiem, zaglądając pod pokrywki, do piekarników, szturchając patelnie i co jakiś czas zawracając w miejscu, gdy coś mu się przypomniało. Wówczas pstrykał sam na siebie palcami, potrząsał białymi włosami i ze zmarszczonymi w niezadowoleniu i skupieniu brwiami wracał po zioła, przyprawy czy inny nóż. Tymi bowiem wywijał z zastraszającą swobodą i beztroską, jak gdyby podrzucanie wysoko tasakiem w oczekiwaniu na zagotowanie się wody było rzeczą najnormalniejszą pod słońcem.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Przez moment życie przebiegło Max przed oczami. No dobrze, była to przesada, ale dziewczyna dostała gęsiej skórki, gdy tylko wpadła na kelnerkę. Całe szczęście lepsze to było niż spotkanie Etny. Nie to, że kobieta była niemiła, była wręcz bardzo miła. To właśnie było przerażające. Kto był tak sympatyczny dla obcych? Jeszcze jak miał w tym interes… ale gdy go nie było? To było naprawdę niepokojące. A Maxine marzyła by przez chwilę usiąść w ciszy i świętym spokoju.
Całe szczęście Aithne wydawała się względnie normalna, zwyczajnie zaprowadziła ją do kuchni na posiłek, bez trzęsienia się nad nią bez powodów.
Nie, zdecydowanie opinię wystawiła na wyrost, najwyraźniej normalnych w tej karczmie było mniej niż więcej.
        - Nie chowałam się - burknęła pod nosem, nawet nie spoglądając w kierunku siedzącego najemnika. Stanęła sobie wygodnie w kąciku, w sam raz by nie plątać się pod nogami i nie przeszkadzać aż uda jej się otrzymać posiłek, wzdrygnęła się więc słysząc ochrypły głos wojownika.
No chwili spokoju człowiekowi nie dali. Przecież nikomu tam nie wadziła, ale nie, nawet stanąć sobie nie było wolno. Westchnęła cicho pod nosem, przyglądając się stołowi. Po chwili znalazła bezpieczne miejsce, gdzie by indziej jak nie w rogu, idealne…
Miejscówka we względnej odległości od przybywających czyli od Etny, która mogła nadejść i od jeszcze nie znanego kucharza. Ten był niepojęcie piękny, zupełnie jakby przeczył podziałowi na mężczyzn i kobiety oraz ogólnym wyobrażeniom o tym jak powinien wyglądać karczemny garkotłuk, tym samym Max zakładała, że również normalny nie był. Tak więc dystans był jak najbardziej wskazany. Do tego przy plecach miałaby ścianę, dzięki czemu mogła obserwować całe pomieszczenie, ale to co najważniejsze… zaraz w pobliżu było okno, przez które w każdej chwili mogła zwyczajnie zdezerterować.
Kiwnęła głową na przywitanie, ale przy tym mruknęła niby do nikogo, choć adresatem był najwyraźniej Rain:
- Nic mi się nie wydaje, wiem czego chcę - odezwała się cicho nie komentując ani określenia jej przybłędą ani upartą. Potem łypnęła krótko na Lennoxa w samą porę by dojrzeć szybującą ze złowieszczym świstem ścierkę.
Miała rację, tu nie było normalnych. Jeszcze względnie stary stajenny wydawał się nie mieć świra, ale reszta... Ponaglona, nie zastanawiając się dłużej udała się na wybrane wcześniej miejsce. Ledwie usiadła naiwnie licząc na chwilę ciszy i oddechu, gdy zarzucono ją lawiną pytań. Aż spojrzała wprost na ulotnego cudaka majtającego tasakiem wyzywającego ją od drobin. Wzrok Maxine był bystry i pełen ostrożności, gdy wzruszyła ramionami na wszystkie formy zwerbalizowanej ciekawości Lennoxa, z wyjątkiem tych dotyczących jedzenia. Tylko czego on się tak ekscytował…
        - Zjadam co się da, nie jestem wybredna - odpowiedziała najgrzeczniej jak potrafiła, starając się nie straszyć marsową miną.
Posiłek przyjęła z cichym “dziękuję” i w ciszy zajęła się swoim talerzem. Nareszcie upragniony spokój. Była głodna jak wilk, ale to nie obiad najbardziej cieszył dziewczynkę, co chwilowe, względne poczucie bezpieczeństwa. Nie można było być ciągle zestresowanym. Umysł potrzebował wytchnienia by się wyciszyć i zregenerować siły. Teraz była idealna chwila. Chociaż była głodna, nie rzuciła się na posiłek. Dziewczynka jadła spokojnie dmuchając na kolejne porcje nabrane na widelec, co jakiś czas tylko spoglądając na otoczenie znad talerza, naprawdę przypominając wystraszonego psa.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Levine był przyzwyczajony do specyficznego sposobu bycia kucharza, więc nie zwracał na niego większej uwagi, czasem tylko tłumacząc jego kwieciste słowa na wspólną mowę. Jednak nawet to nie wystarczyło, by oswoić spłoszonego kundla, który przemykał po kuchni, jakby płytki parzyły ją w stopy, a krzesło miało pożreć jej rzyć, jeśli ją na nim posadzi. Beznadziejny przypadek. Jeszcze ciągle pyskowała, sprawiając że brwi wojownika zjeżdżały się coraz bardziej. Ostatnie na co miał ochotę to wychowywanie dzieciaka, gdyby mu na tym zależało to sprawiłby sobie własne, kiedyś tam, a nie przygarniał tę pyskatą przybłędę. Wiedział jednak, że gówniara nie odczepi się od niego i chyba naprawdę musiałby jej nogi połamać, żeby za nim nie lazła, więc dla własnego spokoju musiał wyprowadzić ją na względnie cywilizowaną istotę, żeby samemu nie dostawać cholery.
        Lennox natomiast spacerował niespiesznie po kuchni, doglądając swoich podopiecznych w postaci bulgoczących na ogniu potraw i pieczących się w obudowanym rożnie mięs. Przez chwilę czekał na odpowiedzi dziewczyny, nie nagabując jej bardziej spojrzeniem i zajmując się swoimi sprawami, dopóki nie usłyszał bluźnierstwa tak potwornego, że mało nie upuścił tasaka.
        - Oho, brawo – mruknął Rain pod nosem tak cicho, że równie dobrze mogło to być jedynie chrząknięcie.
        Białowłosy kucharz zaś odwinął się bezszelestnie na pięcie, podpływając do ich stolika niczym tancerka, lądując dopiero na blacie, który zasypał białymi włosami. Wojownik tylko odsunął jedno pasmo znajdując się zbyt blisko jego talerza i kontynuował jedzenie, podczas gdy twarz elfa zdejmowała najprawdziwsza groza, a zbolałe spojrzenie spoczęło na Max.
        - „Co się da”? – zajęczał cicho, opadając jeszcze bardziej na stół, by znaleźć się na poziomie wzroku dziewczęcia, które złamało mu serce, a jednocześnie nie połamać sobie swojego długiego ciała, wygiętego teraz bardzo nieergonomicznie przy stole.
        - Lennox ogarnij się.
        - „CO SIĘ DA”?! – zraniony skowyt skierowano teraz w stronę Jamesa, który tylko przymrużył oczy, żałując, że się w ogóle odezwał, ale skoro powiedziało się „A”…
        - Żarcie ci się przypala.
        - Mi się nic nie przypala, Levine! Nic! Nigdy!
        Kucharz niczym burza poderwał się ze stołu, a włosy zawirowały w powietrzu, gdy mężczyzna (a w swoim mniemaniu: boska istota sprowadzona na ten plan, by wyzwalać kubki smakowe uciemiężonych) okrążał mebel, by znaleźć się koło Maxine. Oparł się jedną ręką o oparcie jej krzesła, drugą łapiąc się w dramatycznym geście za nasadę nosa i na moment przymykając oczy. Słychać było, jak uspokaja oddech, nim otrząsa się cały i znów odchodzi w stronę kuchni. Nałożył dziewczynie pełen talerz i delikatnie postawił jej pod nosem, puszczając do dziewczyny oko i wracając do garnków.
        - Jeśli jesteś drobino umierająca z głodu, to owszem, rozumiem. To znaczy ja nie rozumiem; wolałbym sczeznąć niż zjeść na przykład to, co podaje ten Cornel w Maagoth. – Białowłosy otrząsnął się po raz kolejny, jakby oblazło go stado owadów. – Tak, śmierć brzmi lepiej. Ale nie jesteśmy w Maagoth! – żachnął się, zatrzymując w końcu przy blacie i rozsypując na nim mąkę. Biały puch uleciał w powietrze, śledzony zakochanymi oczami elfa, nim ten westchnieniem klasnął w dłonie, strzepując z nich nadmiar mąki i szykując kolejne produkty.
        - U mnie jesteś bezpieczna drobino. – Kontynuował, zanurzając dłonie w powstającym cieście. – Możesz śmiało mówić, na co masz ochotę i nie ma rzeczy, której bym dla ciebie nie przyszykował. Tak, wiem, nie chcesz się narzucać. Wy ludzie i wasze narzucanie się! Dlaczego nikt nie ucieszy się, że Lennox Angelo wstaje w środku nocy, by przełożyć piekący się chleb do innego naczynia, by lepiej się przyrumienił? Dlaczego wszyscy mówią „nie rób sobie kłopotu, może być zwykły”, kiedy nie może!? To nie kłopot, to moje powołanie! Ach! Jak mam karmić ludzi, gdy oni nie chcą jeść? – Odwrócił się w stronę swoich gości z cierpieniem w pięknych oczach i szukając odpowiedzi. Levine tylko łypnął na niego spode łba i odłożył sztućce, rozpierając się w krześle z kuflem piwa.
        - Lennox?
        - TAK?
        - Daj sobie spokój, co?
        - Ahh!
        Gdy „zraniony do żywego” i „niedoceniany przez nikogo” kucharz wrócił do pracy, Rain przeniósł spojrzenie na jedzącą wciąż dziewczynę. Przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu, niespecjalnie przejmując tym, czy może jej to w posiłku przeszkadzać czy też nie, nim w końcu mruknął coś, pocierając oczy.
        - Dobra młoda, ustalmy jedną rzecz. Ygh, będę żałował, że to powiem… - mruknął jeszcze do siebie nim ciemne oczy spoczęły znów na dziewczynie. – Póki za mną leziesz, ryzyko, że przywali ci ktokolwiek poza mną maleje znacząco, chyba że zwyczajnie na to pozwolę, co wykluczone nie jest. Więc przestań zachowywać się jak zbity kundel i łypać tak na ludzi, bo to jest męczące i mnie irytuje. Weź się w garść i zacznij uczyć najpierw, jak nie zdobywać wrogów, zanim będziesz próbowała ich pokonać, bo inaczej cię tu zostawię. – Westchnął zirytowany, że kazano mu się tyle odzywać, ale kontynuował ochrypłym głosem. – Jak będziesz umiała się sama obronić na tyle, by mieć w dupie innych ludzi i nie przejmować się konsekwencjami swoich zachowań, wtedy możesz dalej być małą wkurwiającą…
        - James!
        - Odwal się Lennox – warknął ochryple w stronę kucharza, gdy ten znów podskoczył na irytujące go słownictwo – Wkurwiającą gówniarą – podkreślił, mierząc się z elfem na spojrzenia, nim wrócił wzrokiem do Max. - Do tej pory jednak przynajmniej próbuj sprawiać wrażenie normalnej dziewczyny i nie uprzedzaj ludzi, że gryziesz. Zamiast tego ucz się ich. Weźmy na przykład jego. – Wskazał brodą białowłosego elfa, który uśmiechnął się nagle, trzepocząc rzęsami. – Umie walczyć?
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Zanim dziewczynka zdążyła zorientować się w przyczynie cynicznych gratulacji, dopadł ją cudak. Długowłose dziwadło rozpłaszczyło się na stole niczym najprawdziwszy nieboszczyk, tylko truchło potrafiło nabrać tak niefizjologicznych kształtów dopasowując się do podłoża. Wyjątkowo i przerażająco urodziwy, ale jednak trup. Albo meduza...
Oczy szatynki już były wielkie jak spodki, a ona sama plecy wcisnęła w oparcie krzesła i ścianę. Tam już została. Nim w ogóle zdążyła pomyśleć o następnym oddechu lub wdzięczności wobec chyba ratującego sytuację najemnika, biała fryga czy może tajfun, przegnał po garnkach, okrążył stół i wylądował tym razem nad nią.
        Max wlepiła zaskoczone źrenice w białe dziwo. Ledwie nadążała za jego słowami, a o zrozumieniu czy może poszukiwaniu w nich logiki, nawet mowy nie było, co dziewczynka szybko podsumowała w myślach jednym słowem - świr.
Facet, chyba facet..., był psycholem, jak inaczej można było wytłumaczyć podobne akcje? Jeszcze na koniec oczka puszczał. Zupełnie odechciało jej się jeść, chociaż wbrew pozorom i zaprzeczeniom Lennoxa prawie była umierająca z głodu. Czym były dwie kolacje i jedno prawie śniadanie, szczególnie przy takim wysiłku.
Odetchnęła dopiero gdy dziwak zagapił się na spadającą mąkę - to znaczyło, że chyba zajął się czymś innym, przynajmniej częściowo.
Tak... oczywiście, że czuła się bezpiecznie… niech ich wszystkich bies porwie! Normalnie tak bezpiecznie jak tu nigdy się nie czuła...
Najwyraźniej ta banda bzików była jednymi z niewielu ludzi, o ile nie jedynymi w ogóle, trawiącymi najemnika, co bynajmniej dobrze o nich nie mówiło. Normalnych i nie zdesperowanych, przerażał i kropka.
        Nie próbowała rozważać oferty z monologu, ba nawet gdyby chciała czy zechciała coś wtrącić i tak nie było gdzie, gdy Angelo perorował dalej. Jakby nie mógł się dłużej na mąkę pogapić. Ale nie...
Aż wzdrygnęła się na spojrzenie elfa. Jakby co najmniej skazali go na śmierć przez oskórowanie, a on był niewinny. A potem odezwał się Rain i Max aż podskoczyła na rozpaczliwy jęk Lennoxa. Chyba właśnie usłyszała pieprzoną banshee.
Wreszcie pozostawiona samej sobie, westchnęła głęboko, ostrożnie zabierając się za obiad. Przynajmniej tak jej się tylko zdawało, że dano jej chwilę oddechu, gdy znów postanowiono uprzykrzyć jej krótkie życie, tylko tym razem za marudzenie wziął się Levine.
Jadła powoli, zerkając na gadającego znad talerza. Najemnik nie wywołał poruszenia swoją deklaracją zabrania jej ze sobą. Max cały czas jadła, ale słuchała uważnie tego co mówił. Wcale nie zdobywała sobie wrogów!
Dziewczynka nawet nadęła policzki jakby chciała odpyskować, ale w efekcie podmuchała na kolejny kęs jedzenia, spuszczając wzrok na widelec.
Łatwo mu mówić. Chrzaniony filozof się znalazł. Przecież widział jak wszyscy się jej uczepili, nie prosiła o to, mogli jej dać spokój, ale nie, to ona była winna, że patrzyła podejrzliwie jak ta szurnięta banda się nad nią trzęsła.I co niby rozumiał przez normalną dziewczyną, jak niby miałaby wyglądać? Normalną dziewczyną mogłaby być jakby miała normalną rodzinę, ale nie miała, była niechcianym bękartem i tak właśnie się zachowywała. Wszystko jednak przemilczała starając się nie odpyskować i nie ciskać gromów spojrzeniem. Może była zdesperowana, ale samobójcą jeszcze nie została.
        Podążyła wzrokiem do wspomnianego elfa, który zatrzepotał rzęsami długimi jak u wielbłąda. Ciekawe czy w pojęciu najemnika normalne dziewczyny mają za zadanie oceniać bojową przydatność kucharzy.
        - Cholernie zręcznie macha ostrymi narzędziami i pieruńsko zwinnie się porusza, pewnie jest równie szybki - odpowiadała powoli, przyglądając się kuchennej zjawie. - Nie wiem czy umie walczyć, ale tyle mi wystarczy by nie chcieć sprawdzać - dokończyła najnormalniej jak potrafiła. Starała się, tego jej zarzucić nie mogli, a by dać kolejny dowód dobrej woli, odsunęła od siebie talerz, znów spoglądając na elfa i nawet uśmiechnęła się nieśmiało. - Panie Lennox w życiu czegoś tak pysznego nie jadłam, dziękuję.
        Skoro kazali jej palić głupa, to spróbowała. Kłamać nie kłamała. Jedzenie faktycznie było pyszne. Jedynie pominęła fakt, że w rzeczywistości miała to w dupie. W posiłku ważne było jedno, by był nietrujący i by się człowiek po nim nie schorował. Nie robiło jej więc różnicy czy jadła pieczeń jagnięcą czy pieczonego szczura. Jeśli miała wybierać, wolała jeść regularnie byle co, to było istotniejsze niż frykasy od święta. Jednak ani podziękowaniom ani uśmiechowi ciężko było coś zarzucić, co najwyżej szybką przemianę dziewczynki.
        Porcję zjadła nie więcej niż do połowy. Wbrew niektórym opiniom psem nie była, więc i nażreć się na zapas nie mogła, a rozepchnąć żołądek tylko po to by później mocniej w nim burczało, było strzałem we własne oko. Zjadła ile potrzebowała, a wymagała raczej nie za dużo. Zaraz też wyjaśniał się, wygląd sztynki, która wątpliwe by nawet zadbana przytyła kiedykolwiek, bo problem chyba tkwił nie tylko w samotnych podróżach ale i oszczędnej manierze jedzenia.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Wciąż łypała.
        Za kuflem piwa Rain uśmiechnął się pod nosem, a że grymas prawie nigdy nie obejmował oczu mężczyzny, nie było po wojowniku widać najmniejszej zmiany. Ważne, że słuchała, a że gębę póki co trzymała zamkniętą to znaczyło, że i co nieco do niej docierało, dobrze. Podskakiwała i spinała się, jakby lawirowała między rozstawionymi wnykami, ale do tego już się powoli zaczynał przyzwyczajać. Jego skromnym zdaniem ostrożności nigdy za wiele, ale też pokazywać po sobie jak bardzo jest się czujnym, wzdrygając się na każdy gwałtowniejszy ruch też nie było sensu. No, ale da jej trochę forów, jakieś minimalne punkty za starania też są. Oczywiście samo to nie wystarczy, nikt życia nie ocalił jedynie próbując się bronić, ale smarkula przynajmniej dobrze rokowała. Względnie. Na razie.
        W końcu nadęte policzki przybrały naturalny kształt, a spojrzenie przesunęło się posłusznie na Lennoxa, który spoglądał to na jedno to na drugie z mieszaniną podejrzliwości i pobłażliwości.
        - Język, młoda damo – prychnął, wracając do ugniatania ciasta, ale blade zawsze policzki poróżowiały z zadowolenia, gdy usłyszał komplement odnośnie jedzenia.
        - Ta… słabo – mruknął za to Rain, któremu do zadowolenia brakowało jakieś kilkaset lat. Lub parę flaszek wódki. – Jego się boisz ocenić, a warczysz na chłopaka, którego możesz pokonać. Uciekasz przed Etną, która jest równie groźna, co kociak, a jak się wkurwi, to jak wkurwiony kociak…
        - James!
        - Ugniataj to swoje ciasto, nie prychaj – burknął wojownik na kucharza, nawet nie przenosząc na niego wzroku, ale kontynuując tyradę. – Odskakujesz na każdy szelest, ale mi się nie boisz pyskować. Nietrudno jest dopatrzeć się przyczyn takiego zachowania, ale wiesz, w dupie je mam. Ogarnij dupsko to się może dogadamy. Ludzie są różni, przyzwyczajaj się i ucz ich zachowań, zamiast zdradzać własną historię. Walka to nie tylko machanie kijem.
        Levine z jakiegoś powodu nie spoczął na laurach, zadowalając się milczeniem dziewczyny. Zamiast tego obserwował ją nieruchomym spojrzeniem ciemnych oczu i kontynuował, nic nie robiąc sobie z jej możliwych reakcji. Czy ją sprawdzał, czy też miał to w głębokim poważaniu, również trudno było określić, gdy z jego twarzy nie szło wyczytać nic poza ilością blizn i dni, od kiedy się nie golił. Również późniejsze milczenie mogło być spowodowane tym, że sprawdzał reakcje Max albo po prostu usłyszał zbliżające się kroki Etny.
        Stukot obcasów zatrzymał się zaraz za nimi, a drobne dłonie kobiety spoczęły na ramionach wojownika i dziewczynki.
        - Tu jesteście! Jecie, to dobrze. – Uśmiechnęła się i puściła ich, kierując się w stronę Lennoxa, któremu zajrzała przez ramię. – Chyba już starczy jedzenia, mój drogi, nie mamy nawet połowy obłożenia – powiedziała delikatnie, jakby zaznajomiona z możliwymi reakcjami mężczyzny. I jakby na zawołanie padło na nią zasmucone spojrzenie elfa, a jego ramiona opadły.
        - Ale jak to? Ja mam jeszcze rogaliki! To znaczy będę miał niedługo! Z konfiturą, tą od…
        - Wiem Lennox, oczywiście, rób je, jak najbardziej, po prostu na dzisiaj chyba już wszystkiego wystarczy. – Uśmiechnęła się, gładząc elfa po ramieniu, a ten potaknął i wrócił do ugniatania ciasta z nieco mniejszym zapałem. Etna zaś odwróciła się w stronę Jamesa i Max, wyraźnie zbierając się do zaczęcia rozmowy, gdy jej wzrok uniósł się gdzieś za ich plecy.
        - Etna! – rozległ się za nimi zdyszany kobiecy głos, tłumacząc zachowanie barmanki.
        Kacey wpadła do kuchni, zatrzymując się zaraz za progiem i podtrzymując dłonią o framugę, usiłowała złapać oddech. Wysoka, czarnowłosa i czarnoskóra była kolejnym barwnym elementem pracującej w zajeździe gromadki, co tylko podkreślała, będąc znaną z donośnego głosu i gwałtownej gestykulacji. Również nietypowy sposób ubierania się zwracał uwagę na dziewczynę, która swoje dość pełne, ale kształtne ciało eksponowała barwnymi, wręcz jaskrawymi barwami. Krwiście czerwona spódnica opinała ciasno szerokie biodra i uda, zwężając się ku dołowi i kończąc równo z kolanem. Wysoki stan znikał zaś pod soczyście chabrową koszulą, związaną jednak w supeł pod biustem. Zarówno zakasane rękawy bluzki, jak i napięte od wysokich obcasów łydki zdradzały, że poza kobiecymi kształtami dziewczyna może się też pochwalić całkiem solidną muskulaturą, tylko chwilowo ukrytą pod kuszącym strojem. Kacey miała też pełne, umalowane pod kolor spódnicy usta, dość szeroki nos i wielkie, lekko wyłupiaste oczy, ale całą jej prezencję równoważyła, albo wręcz podkreślała, fryzura – burza loków tak drobnych i gęstych, że puszczone swobodnie prawdopodobnie sterczałyby na wszystkie strony. Teraz jednak, jak miała to w zwyczaju podczas pracy, ograniczała je barwna chusta zawiązana na głowie, której supeł z końcówkami plątał się w odrzuconych na plecy kędziorkach. Dziewczyna właściwie wyglądała bardziej na gościa lokalu (i to niekoniecznie tego) niż jego pracownicę, jednak była z Etną od samego początku i nigdy nawet nie rozważała zmiany pracy. Jak mówiła, ta ją w pełni satysfakcjonuje, a jak kiedyś zmieni plany to na pewno da im znać. Czy była to zwykła tajemniczość, inne pobudki, czy zwyczajnie czysto chaotyczny charakter czarnoskórej kobiety trudno było powiedzieć. Ważne było, że pracowała za dwoje, pędząc na niebotycznie wysokich obcasach przez lokal, zapamiętując wszystkie twarze i zamówienia, a z natrętami radząc sobie lepiej niż niejeden miastowy wykidajło.
        Teraz jak zawsze dziewczyna zwróciła na siebie pełną uwagę wszystkich obecnych w pomieszczeniu, jednak wyjątkowo nie swym wyglądem, a zachowaniem, gdy wbijała wielkie oczy najpierw w Etnę, a później przeniosła je lekko zaniepokojona na Raina, nim znów wróciła do swojej pracodawczyni.
        - Etna… Roibeard przyjechał…
        - Co?!
        - To znaczy jedzie… jego wóz… będzie tu pewnie niedługo… Thomas wypatrzył go w przełęczy – wysapała, przełykając ślinę i odgarniając na plecy rozsypujące się wszędzie loki.
        - Szlag, miał być jutro. Rain? – Etna spojrzała z nadzieją na szatyna już ruszając w stronę wyjścia.
        - Tak, idę – westchnął mężczyzna, zbierając się od stołu. – Dzięki Lennox. Cześć Malutka – rzucił ironicznie do dorównującej mu wzrostem i niemalże też posturą Kacey, która uśmiechnęła się zmęczona i zajęła jego miejsce przy stole.
        - Mogę twoje piwo?
        - Częstuj się – rzucił, wychodząc razem z Etną z kuchni. Czarnoskóra kobieta zaraz dolała sobie trunku i z kuflem w ręku założyła nogę na nogę, przenosząc wzrok na Max.
        - Cześć, my się jeszcze nie poznałyśmy chyba. Kacey – przedstawiła się, unosząc lekko kufel w toaście. – Dobrze ci szło z Thomasem wcześniej. – Uśmiechnęła się wesoło i zanurzyła usta w piwie.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Słuchała Levine'a, chociaż chęci do znoszenia jego kazań miała podobne jak na przytulania się do Etny. W zasadzie to już prędzej połasiłaby się do białej, długorzęsej meduzy (a może płaszczki… w końcu nazwa się znikąd nie wzięła) grasującej po kuchni. Przynajmniej było to fascynująco urodziwe i nawet przez chwile Max zastanawiała się czy w dotyku będzie takie miękko delikatne jak wyglądało, równie lotne jak poranna mgła, czy jednak ciało miało jak każdy człowiek. Nawet powoli przyzwyczajała się by w myślach "dziwo" przestać nazywać "cudakiem", a używać jego miana, ale nazywanie ludzi imionami prowadziło do przywiązania. Zupełnie niepotrzebnego, kłopotliwego i niosącego jedynie ból i kłopoty. Znacznie bezpieczniej było określać ich nadanymi przydomkami. Mimo to jednak nad Lennoxem się zastanawiała. Cudak chyba zasługiwał by nazywać go imieniem.
        - Bo jemu najłatwiej mnie otruć - odburknęła najemnikowi biorąc do ust kolejny kęs. Cały jego wywód myślała swoje, ale uznała, że nie warto dyskutować z zakutym zakapiorem. I tak nie oczekiwał odpowiedzi ani dialogu. Swoje wiedziała i swoje uważała.
Warczała na dzieciaka by pokazać jego zakłamanie. Uśmiechał się, taki miluchny był, ale wystarczyła iskierka, odrobinę zazdrości, by chciał jej połamać nogi. I nagle prawda zostawała objawiona.
A Etna, ona może groźna nie była, ale nie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Co jednak sądzić o kobiecie, która z takim zaangażowaniem rzucała się do obcej osoby. Normalne babki w jej wieku zwykle miały swoje dzieci. A jak nie miały to miały ku temu powody czysto praktyczne i zwykle za dzieciarnią nie przepadały. Darowana miska, dach nad głową, jakiś siennik to bywały może nie codzienne, ale względnie normalne i wyjątkowo uczynne działania, lecz nie roztoczona z marszu opieka mamki. To już budziło pewne podejrzenia i ostrożność. Świrem nie bywał tylko morderca i furiat. Niektórzy zdawali się mniej szkodliwi, ale jednak jak ktoś miał nierówno pod kopułą, to zwyczajnie był pieprznięty i nigdy nie można było mieć pewności co mu kiedyś odbije. Niestety Etna otrzymała taką właśnie łatkę.
Takie były własne mądrości dziewczynki, która taktownie zachowała je dla siebie, jednocześnie słuchając słów Raina. Mogła się z nim nie zgadzać, ale chciała znać jego punkt widzenia by się do niego stosować. Cóż, myśleć mogła swoje, ale jeżeli chciała lekcji, to nie musiała być geniuszem by wykoncypować, że sprawa ma się prosto: albo słucha najemnika i wykonuje jego polecenia, albo już może pakować manatki. Opinię mogła mieć swoją jak każdy miał dupę, ale wciąż pragnęła lekcji walki, to zaś było wartością nadrzędną nad polemiki z gburowatym gościem.
        Jakby na wezwanie, stopniowo coraz głośniej docierał do nich stukot obcasów uderzających o podłogę. Nasłuchiwała uważnie tempa zbliżania się kroków, oraz ich kierunku, ale tym razem starała się nie łypać i nie rozglądać. Skupiła się na odstawionym talerzu i jakimś kompocie, który jakiś czas temu znalazł się na stole. Tak, kompot był fascynujący.
Zapuściła więc zupełnie obojętnego na otoczenie żurawia, w gliniany kubek. Słyszała jak obcasy wchodzą do kuchni. Ba dosłyszała jak stają za nią, ale dotyku się nie spodziewała. Wzdrygnęła się lekko i prawie się zachłysnęła, ale udało jej się względnie cicho wybrnąć z sytuacji, bez kaszlu i dławienia się. Zwyczajnie przełknęła trochę większą porcję płynu niż powinna i trochę głośniej złapała powietrze przez nos, wzroku jednak nie zabierając z kubka. Dzięki temu przynajmniej spojrzenie jej nie zdradzało, co pewnie bez zwłoki zakapior by wypomniał.
        O dziwo Etna straciła zainteresowanie równie szybko jak znalazła się w kuchni, na swoją kolejną ofiarę wybierając Lennoxa i jego rogaliki.
"W sumie rogalika to bym zjadła..."
Nieczęsto Max miała okazję pałaszować takie rzeczy i chociaż nie należała do osób, które można było kupować przez żołądek, i szczura stawiała na równi z pieczeniami i gulaszami, to w tej chwili przyznałaby się po cichu we własnym duchu, że takie rogaliki mogłaby uznać za swoją maleńką słabość.
        Dywagacje przerwało wtargnięcie czarnoskórej kobiety barwnej jak rajski ptak. Dziewczynka popatrzyła z zaciekawieniem na przybyłą, w myślach dodając kolejne “za” przy zajeździe grupującym świry.
Szatynka odprowadziła wzrokiem mężczyznę i właścicielkę zajazdu, na przemian z eskortowaniem nowej twarzy zasiadającej na miejscu Jamesa. Przytakując, kiwnęła nieznajomej kobiecie głową i odezwała się, na powitanie wyciągając rękę - "Max".
Niech sobie buc nie myśli, że nie umiała się zachowywać i nie potrafiła się uczyć. Potrafiła jedno i drugie, tylko ani pierwsze ani ostatnie nie zawsze się opłacało, szczególnie to pierwsze, co więcej zwykle niosło więcej ryzyka niż korzyści, więc zwyczajnie je pomijała.
        - Dziękuję - odparła jeszcze całkiem skromnie. Nie zwykła się puszyć, szczególnie takim niepełnym zwycięstwem. W zamian odsunęła pusty kubek i wstała od stołu.
        - Pędzę za Jamesem... chyba... - zaczęła pożegnanie ze świeżo poznaną ciemną kobietą, w trakcie tracąc pewność co tak naprawdę powinna zrobić. Ale chyba przynajmniej powinna się zorientować czy najemnik chce by zajęła się czymś konkretnym. Tak też po krótkim zawahaniu ruszyła raźno z kuchni zatrzymując się jeszcze na moment przy Lennoxie.
        - Kiedy będą te rogaliki? - zagadnęła cicho, tak by nikt poza elfem nie usłyszał kompromitującego pytania, po czym wyprysnęła z kuchni szukając Raina i Etny.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Kacey uśmiechnęła się szeroko w reakcji na natychmiastową odpowiedź dziewczyny i odsunęła kufel od ust, niezwłocznie ujmując podaną jej dłoń. Uścisk miała jak mężczyzna, chociaż dłoń delikatną, lekko tylko zdradzającą częste zmywanie naczyń. Przedramię jednak wyglądało, jakby czarnoskóra mogła dorabiać sobie po godzinach siłując się na ręce. Kilka rzuconych słów i spojrzeń skomentowała również w milczeniu, nie chcąc dziewczynki peszyć, gdy widziała, jak reaguje na troskę Etny. Odpowiedziała jej tylko spokojnym skinieniem głowy i chwilę odprowadziła spojrzeniem, uwagą wracając zaraz do coraz mniej zimnego piwa.
        Lennox zaś, chociaż nie spuszczał oczu z ugniatanego ciasta, w momencie zarejestrował, że Max zwolniła przy nim i, jakby wyczuwając konspiracyjną atmosferę, rzucił na nią tylko kątem oka. W błękitnej tęczówce błysnęło jednak szczęście w czystej postaci, gdy usłyszał pytanie, chociaż mimiką nie dał po sobie tego poznać, wciąż zatapiając dłonie w coraz gładszej masie.
        - Niecała godzina. Będą w koszyku pod płótnem, zaraz obok piecyka – odpowiedział szeptem z pełną powagą, co najmniej jakby we dwoje planowali potajemny atak na jednego z alarańskich władców. Las rzęs zaszumiał cicho, gdy Angelo puścił jeszcze do dziewczyny oko i po chwili cała jego namaszczona szacunkiem uwaga skupiona była na robieniu rogalików. Białe włosy uniosły się lekko na wietrze wywołanym szybką ucieczką Max z miejsca przestępstwa. Dopiero wtedy elf uśmiechnął się rozczulony i zaczął rozwałkowywać ciasto.
        - Nie mów mi, że też chcesz ją adoptować – zaśmiała się Kacey, która chociaż uprzejmie udawała, że nie widziała zdarzenia, teraz mogła sobie pofolgować, gdy dziewczynka wyszła z kuchni. Nie chciała jej bardziej straszyć, bo przecież już samo podróżowanie z Jamesem było wystarczającą traumą, ale Lennoxowi złośliwości nie szczędziła. Teraz wpatrywała się w niego rozbawiona, gdy wiercił się przy blacie, po czym nagle odwrócił gwałtownie, lekko zarumieniony z zadowolenia i machając wałkiem.
        - Ona chce moje rogaliki – zamruczał cicho, a czarnoskóra kelnerka roześmiała się, kręcąc głową.
        - O losie, taka mała, a tyle zamieszania robi – wyszczerzyła się i podniosła od stołu, dopijając piwo i ostrożnie oblizując usta, by nie zmazać sobie szminki. Zaraz podeszła też do elfa. – Ja też chcę twoje rogaliki, zrób więcej – powiedziała i sprzedała mu głośnego buziaka w powietrze obok polika, za co dostała ścierką w tyłek.
        - Ach, idź już siło nieczysta, klienci czekają! – fuknął Lennox, ale gdy tylko został sam w kuchni uśmiechnął się radośnie i, nucąc pod nosem, z zapałem wrócił do wypieków, szykując sobie jeszcze jedną blachę. Oby tylko starczyło mu konfitury! A jak nie… to resztę zrobi z czekoladą!


        Rain w międzyczasie zdążył pójść do pokoju i ubrać się do końca, przez pierś przewieszając też pas z mieczem w pochwie. Wątpił, by mogło wydarzyć się cokolwiek, co zmusiłoby go do wyjęcia broni, ale lubił jej ciężar na plecach. Powoli zszedł na dół, do niecierpliwiącej się Etny, która chociaż starała się wyglądać spokojnie, wyłamywała sobie palce dłoni, splatając je przed sobą. To tylko upewniło go w decyzji.
        - Ty zostajesz – rzucił, mijając dziewczynę, która na moment zamarła, jakby nie zrozumiała słów, które padły, po czym otworzyła szeroko oczy.
        - Chyba żartujesz, idę z tobą…
        - Nie. Zostajesz – warknął i ruszył w stronę tylnego wyjścia, doskonale wiedząc, że gdyby dziewczyna nie była zdenerwowana i przestraszona już by za nim leciała wrzeszcząc, jak się do niej odzywa. Teraz tylko zapowietrzyła się, widząc że mężczyzna podłapuje spojrzeniem doganiającą go dziewczynkę i jej nie odprawia. No co za gbur!
        James już się jednak nie odwracał, długim krokiem obchodząc karczmę i kierując się podjazdem w stronę gościńca. Nie czekał specjalnie na dotrzymującą mu kroku Max, ale początkowo też nie zwracał na nią większej uwagi, niezależnie od tego czy gadała, czy milczała. Oddalili się od karczmy na dobrą staję, nim szatyn zatrzymał się nagle, wkładając ręce do kieszeni spodni. Z naprzeciwka nadjeżdżał właśnie ciągnięty przez jednego kasztanka wóz, kołysząc się lekko na wybojach. Wojownik przyglądał mu się beznamiętnie, nie schodząc z traktu, aż w końcu woźnica zatrzymał konia, mówiąc coś do pasażera. Dopiero wtedy przez okno powozu wychyliła się głowa, a zza wozu wyjechało jeszcze dwóch konnych, równając się z pojazdem. Pasażer wysiadł, kierując się w stronę zagradzających mu drogę mężczyzny i dziewczyny, przyglądając się obojgu na zmianę.
        Wyglądał zwyczajnie do bólu. Średniego wzrostu, średniej postury, przyjemnej aparycji, o jasnych, krótko ostrzyżonych włosach i niebieskich oczach, odziany w prosty, chociaż porządny strój. Przystojny, spokojny, nienachalny. Rain taksował go spojrzeniem, zawieszając je na moment na wybrzuszeniu przy cholewie jednego buta i uzbrojeniu towarzyszących mężczyźnie cepów. Ci również wyglądali zwyczajnie, ale na standardy klasycznych oprychów, najmowanych do brudnej roboty. Wysocy, zwaliści, o twarzach nieskalanych samodzielną myślą, ale za to wzbogaconych o ciemne oczy, złamane nosy i krzywe uśmiechy ludzi przekonanych o swojej wyższości fizycznej nad innymi.
        - Nolan Roibeard, moje uszanowanie – uprzejmie przedstawił się pasażer, kłaniając lekko najpierw w stronę Max, później Raina. Uśmiech miał niewymuszony, niemalże przyjazny, a spojrzenie zaintrygowane. – James, jak mniemam? – zapytał, spoglądając na wojownika, który skinął głową. – A panienka? – skierował wówczas pytanie do Max. Później tylko rozejrzał się ostentacyjnie, wyciągając również szyję w stronę zajazdu.
        - Rozumiem, że panna Mondragón nas nie powita? – zapytał, wracając spojrzeniem do Levina, który przyglądał mu się wciąż w milczeniu.
        Pytania, stanowiące bardziej stwierdzenie faktu niźli ciekawość i mające na celu nawiązanie niezobowiązującej rozmowy, zazwyczaj zbywał milczeniem i tak było również w tym wypadku. Nie przyszedł tu na pogaduchy, a załatwić sprawę, możliwie pokojowo. Wciąż więc nie wypowiedział ani słowa, swoim zachowaniem nieznacznie tylko naruszając beztroską mimikę swojego „rozmówcy”.
        – Rozumiem… cóż, przyznam, że liczyłem na spokojną rozmowę nad kuflem piwa, mamy za sobą długą podróż… - ponownie zawiesił głos, czekając reakcji mężczyzny, ale i tym razem odpowiedziało mu milczenie i puste spojrzenie. Widać było, że Roibeard powoli zaczyna gubić uprzejmą maskę, gdy spojrzenie mu stwardniało. Ewidentnie nie nawykł do tego, że ludzie nie podążają ślepo za jego sugestiami, a już na pewno nie wykonują mniej lub bardziej bezpośrednich poleceń. Ustąpił więc tu pola i ostentacyjnie poruszył ramionami, jakby zrzucał wielki ciężar z barków.
        - Dobrze, Levine, gdzie chcesz rozmawiać?
        - Tu jest w porządku – odezwał się w końcu wojownik, a mężczyzna prychnął, przestępując z nogi na nogę.
        - Nie jechałem tu taki szmat drogi, by stać pośrodku traktu.
        - A po co jechałeś?
        - Wiesz po co. Czekasz na mnie, bo twoja śliczna przyjaciółeczka powiedziała ci, że mam do ciebie interes. Swoją drogą, skąd wiedziałeś, że nadjeżdżamy? Lalka tak się mnie boi, że wystawiła wartę? – Uśmiechnął się krzywo, a gdy i na tą wypowiedź nie uzyskał odpowiedzi, przewrócił już znudzony oczami. Spodziewał się chociaż grymasu niezadowolenia, ale Mondragón najwyraźniej nie była aż tak czułą nutą mężczyzny. Z drugiej jednak strony, czekał tu na niego dla niej, czyż nie? Rozczarował go jednak zupełnie brak zabawy czyimś kosztem. Na moment zwrócił uwagę na dziewczynę obok wojownika, ale postanowił zostawić ją sobie na później.
        - Dobrze Levine, niech będzie po twojemu – rzekł łaskawie. – Twoja panna ma u mnie dług, ty możesz go spłacić i więcej się nie zobaczymy. Krótka piłka. Musisz tylko przynieść mi głowę pewnego jegomościa z Demary, umowa stoi?
        Spokojny i przyjemny dla ucha ton głosu kłócił się z wypowiadanymi słowami w sposób, który sprawiał, że normalnemu człowiekowi włosy na karku stawały dęba. Jak gdyby w momencie, w którym Nolan przestał mówić, można było zapomnieć mu wszelkie złe słowa. Rain tylko skrzywił lekko usta, przechylając głowę.
        - Mam zabić jednego gościa? – powtórzył, co było dla niego nietypowe i gdyby nie beznamiętny ton głosu, można byłoby pomyśleć, że niemal nie dowierzał. Jakby Roibeard po prostu kazał mu podskoczyć. Ten zaś uśmiechem potwierdził wątpliwości swojego rozmówcy i Rain na nowo się wyprostował, teraz tylko wzruszając ramionami.
        - Demara jest daleko – mruknął ochrypłym głosem. – Łatwiej będzie zabić ciebie.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Dziewczynka dosłownie wybiegła z kuchni, nawet nie odwracając się za siebie, nie słysząc już rozbawionych komentarzy. Starała się jak mogła osiągnąć swój cel, a był on jeden - utrzymać się przy Rainie jak najdłużej, więc nie mogła sobie pozwolić na kręcenie się po zajeździe bez celu. Zresztą zanudziłaby się chyba na śmierć. Na spełnienie jego oczekiwań co do jej osoby nie miała nadziei, nawet nie liczyła by James jakiekolwiek wobec niej miał. Przywykła do swojej egzystencji, zdążyła już doskonale zrozumieć, że naprawdę nie była ona warta więcej niż żywot bezpańskiego kundla i tyle też znaczyła dla innych.
To jednak nie oznaczało, że miała się nie starać, a przy okazji korzystać skoro ją do tego zachęcano. Jak mawiali: póki dają bierz, jak biją uciekaj. Najwyraźniej chwilowo nie bili to jak się poszczęści, może załapie się na rogaliki.
        Okazało się, że wyczucie czasu miała doskonałe i wypadła z kuchni akurat, gdy najemnik schodził z góry odprowadzany niezadowolonym spojrzeniem Etny. Szatynka odetchnęła w duchu. Jak dobrze, że kobieta nie szła z nimi.
Wyszła za Levinem, w marszu łapiąc swój kij i bez słowa podążyła za zabijaką. Wiodący za ich radosną dwójką rozczarowany wzrok Tomasa zignorowała jak jej nakazano. Miała nie drażnić i nie straszyć, no to się postara. Oczy chłopca mówiły jednak za niego, a parobek nie wyglądał jakby potrzebował dodatkowej zachęty do odczuwania zazdrości.
        Marsz w ciszy był uspokajającą odmianą po rozgardiaszu panującym w zajeździe. Podobnie jak spokojna ignorancja jaką otrzymywała, chociaż przypuszczała, że Rain doskonale zdawał sobie sprawę z jej obecności i tego co robiła. Mimo wszystko bezpieczniej czuła się traktowana jak powietrze pośród otwartej przestrzeni. Zupełnie jakby wreszcie mogła odetchnąć pełną piersią. A że zakapior jeśli zupełnie jej nie olewał, to faktycznie traktował ją jak kundla… Nie była to dla dziewczynki żadna bolesna nowość nadchodząca od świata.
        Trzymała się kilka kroków za najemnikiem, utrzymując równe tempo i odstęp. Nikt nie lubił jak mu dychać w kark i deptać po piętach. Noga może miewała swoje lepsze dni, ale nie dokuczała tak bardzo jak poprzedniego dnia. Solidnie usztywniona bandażem nie stanowiła wielkiego ograniczenia o ile Max nie stąpnęła pechowo. Do tego była wypoczęta (jeśli nie liczyć porannych prac i treningu) oraz porządnie najedzona, więc dotrzymanie najemnikowi kroku nie stanowiło aż takiego problemu jak wcześniej.
        Nie zdążyli zbyt mocno oddalić się od zajazdu, gdy na ich trasie pojawił się powóz. Rain zatrzymał się na środku traktu blokując drogę co było dość czytelnym sygnałem. Maxine stanęła w rozsądnej odległości, z boku i nieco za wojownikiem. Podobnie jak on przyjęła możliwie zrelaksowaną pozycję, opierając się na kiju i czekała aż poszukiwany człowiek wysiądzie z karocy, bo przecież chyba innego zaprzęgu by nie hamowali.
        Mężczyzna był zwyczajny, wręcz niepozorny i to właśnie ta jego schludna pospolitość przyciągała uwagę.
Dziewczynka podobnie jak Levine, odwzajemniła pozdrowienie jedynie skinieniem głowy. Nie angażowała się również w rozmowę obu mężczyzn poza odpowiedzią na pytanie.
“Dawna” Max odpyskowałaby ze swoim wrodzonym wdziękiem “Nie twoja sprawa cwelu”, ale, że Maxine właśnie podlegała intensywnej edukacji i zyskiwaniu nowej imażu, odwzajemniła uśmiech mężczyzny, wzorując się na jego wygładzonej prezencji i jak najdokładniej odwzorowanym, łagodnym tonem Roibearda, odparła bez drgnięcia powieki czy palca - Pies obronny.
        Poza tymi dwoma słowami, dzielnie milczała przysłuchując się uważnie konwersacji, tym dokładniej, że mężczyzna w całej swojej aparycji był podejrzany. Co prawda można by zauważyć, że dla Max cały świat był podejrzany. Pewnie nie byłaby to wielka pomyłka, gdyby nie fakt, że w swój unikalny sposób dziewczynka rozróżniała stopnie podejrzeń jakie w niej budzono. Ten jegomość plasował się dość wysoko.
        Obdarowywała się właśnie ze stojącym naprzeciw jednym z przybocznych bandytów Roibearda uroczymi uśmiechami i niemymi wyrazami sympatii, stosując się do lekcji Jamesa, czyli grzecznie nie warcząc i wyglądając najbezbronniej jak potrafiła, chociaż akurat do tej części chcąc nie chcąc nie musiała przykładać się jakoś szczególnie a i tak wypadała wiarygodnie, gdy padły najpiękniejsze słowa dzisiejszego spotkania.
        Max różniła się od statystycznej dziewczynki pod wieloma względami, zaczynając od faktu, że większość niewiast w jej wieku przypominało już młode kobietki, poprzez zainteresowania, sposób zachowania, na ciągotami do płci przeciwnej kończąc. Otóż Maxine nigdy nie zwracała na chłopców uwagi. Ani nie miała czasu, ani chęci. Tym samym nie zdarzyło się jeszcze by młodziutkie serce zabiło dla kogoś mocniej. W tej jednak chwili Max poczuła, że się chyba zakochała.
Przypilnowała się by nie zerknąć z zafascynowaniem. Upilnowała by kąt ust nie uniósł się w bezczelnym uśmiechu, w końcu nie była wystarczająco istotna by cieszyć się ze spostrzeżeń Levinea licząc, że jej skóra dzięki jego ochronie nie ucierpi, chociaż w myślach już pokazywała obelżywy gest wykrzykując - "I co wy na to, ułomne ciule?!". Ale dzięki temu była pewna, że nauczyciela wybrała właściwie i to było powodem, dla którego tym dokładniej pilnowała by objawy radości nie wymknęły się na jej młodziutką twarz.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Rain był świadom ciągnącego się za nim ogona w postaci bezpańskiej szatynki z solidnie wywróconym życiowym systemem wartości i priorytetów, ale nie zwracał na Max większej uwagi. Jednak właśnie to było wyrazem niemego zezwolenia na towarzyszenie mu; nie widział przeciwskazań, by młoda była przy rozmowie. Etna musiała zostać, bo samą swoją emocjonalnością utrudniłaby sytuację, a poza tym nie miał zamiaru się o nią martwić. Dziewczyna była mu bliska zarówno pod względem uczuciowym, jak również w związku z łączącą ich historią, o której mało kto wiedział, a i tak większość tylko sam Rain. Max zaś zwyczajnie nie zasłużyła jeszcze sobie na to, by się o nią bał. Oczywiście nie liczył, że jakaś zbłąkana strzała pozbawi go ciężaru jej towarzystwa, żadne istnienie nie było mu z natury rzeczy obojętne, nie był socjopatą, ale skoro młoda chciała się za nim wlec, a on już się na to zgodził, to niech się smarkula uczy. Wiedział, że w razie czego potrafi sobie poradzić, a też, nieskromnie mówiąc, mało kto mógł jej przy Jamesie zagrozić.
        Podczas spotkania całą swoją uwagę skupiał więc na tym, co działo się wokół, z wyłączeniem Max właśnie. Była u jego boku niczym zapasowe ostrze, chociaż oczywiście nie pod względem użyteczności bitewnej, a raczej dodatkowego ekwipunku. Świadom jej obecności nie pilnował dziewczyny, pozwalając jej na pełną swobodę zachowań, aczkolwiek z zadowoleniem stwierdzając, że powoli przyswaja jego uwagi i przestaje warczeć na wszystkich wokoło. Oczywiście „panienki” już sobie nie darowała. Rainowi drgnął kąt ust, słysząc bystrą odpowiedź, jednak na porozumiewawczo pobłażliwe spojrzenie, jakie rzucił mu wówczas Nolan („ach ta młodzież”) odpowiedział mu pustym wzrokiem („jak dziewczyna mówi”). Było to milczące wsparcie, bo akurat w tym momencie pyskatość Max mu podeszła, jednak miał nadzieję, że dalej nie będzie wywijać numerów. Nie będzie prowadził negocjacji i przedszkola jednocześnie.

        - James, James… - Roibeard zacmokał, niby niezadowolony z syna ojciec.
        Rain odruchowo ocenił jego wiek. Trzydzieści osiem, czterdzieści lat, ale wyglądający na młodszego. Później już machinalnie pozostałych. Opryszki koło trzydziestki, woźnica koło pięćdziesiątki, przedwcześnie siwy ale wciąż surowy, żylasty. Nie byle wieśniak, nawet jeśli na takiego się wzorował, opierając niedbale na łokciach o kolana i mieląc jakąś słomkę w zębach. Zdradzało go bystre spojrzenie i mięsień pulsujący na jednym z przedramion, gdy zaciskał dłoń na rękojeści ukrytej pod bandą kuszy. Groźniejszy niż te nabite cwele, będzie musiał paść pierwszy. Analiza zajęła wojownikowi raptem uderzenie serca, podczas gdy Nolan kontynuował.
        - Nie bądź nierozsądny – mówił spokojnie i z uśmiechem, niezmiennie zachowując się, jakby rozprawiali niczym starzy przyjaciele, obserwując wyścigi konne. – Przecież wiesz, że nie jestem sam. To byłoby głupie z mojej strony, pojawiać się tu wówczas z taką propozycją – stwierdził, spoglądając na Raina, który uporczywie milczał. Jego zdaniem Nolan był głupi. Wiedział, że mężczyźnie nie chodzi o towarzyszących mu ludzi, zdawał sobie sprawę z istnienia organizacji. Wciąż jednak: zagroził Etnie, jednocześnie najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego jakim człowiekiem jest Levine, więc był głupi.
        - Ty również bądź mądrzejszy. Pomóż nam, tak jak my pomogliśmy twojej przyjaciółeczce i wszyscy będą zadowoleni.
        Przez chwilę panowała cisza. Levine udawał, że się zastanawia, a Nolan, jego ciecie i woźnica udawali, że nie spróbują go zaatakować w przypadku złej odpowiedzi. W końcu jednak tylko wzruszył ramionami, a Roibeard skrzywił się ostentacyjnie.
        - No i co, chcesz mnie zabić? Załóżmy, że ci się uda. Po mnie przyjedzie następny. Jego też zabijesz? I następnego też? Będziesz tu siedział do śmierci i pilnował zajazdu?
        - To na pewno lepszy pomysł niż ganianie do Demary za jakimś frajerem. Ale dobra, o kogo właściwie chodzi? – wychrypiał spokojnie, a Nolan rozluźnił się, poruszając lekko barkami. Wyszło na jego. Oprychy przestąpiły z nogi na nogę, też rozluźniając ramiona. Woźnica rozluźnił przedramię.
        - Papiery mam w powozie. Liczę, że dalej porozmawiamy już kultura…
        Urwał zaskoczony, gdy nóż wielki jak maczeta przeleciał mu koło ucha, zgrabnie koziołkując, nim z głośnym, tępym uderzeniem przybił serce woźnicy, razem z nim samym, do ściany powozu. Właściwie Rain nic do niego nie miał, poza tym, że facet chciałby go zabić, gdyby on próbował zabić Nolana. A taki właśnie miał zamiar. I chociaż może udałoby mu się przyjąć ze dwa groty nim urwałby blondasowi głowę, wolał nie ryzykować, że siwek obejmie na cel Max. Poza tym i tak by się na niego wszyscy rzucili; mieli ochraniać, to ochraniali, a więc musieli zginąć, bo zginąć musiał Roibeard. Proste jak budowa cepa.
        A propos tych właśnie. Oprzytomnieli później niż Nolan, który już wycofywał się biegiem do wozu, ale za to ruszyli obaj prosto na drakona.
        - Dajcie sobie spokój – ostrzegł ich spokojnie, ale ci nawet nie zwolnili.
        Zazwyczaj James daje drugie ostrzeżenie, ale tu nie było sensu. Pierwszemu przyłożył pięścią w brzuch z wystarczającą siłą, by ten złożył się wprost pod kolano drakona, którym dostał w twarz z mocą, która wyłączyła go z rozgrywki na pewien czas. Tylko nokaut – facet przyda mu się dla kundla. Następny już nie. Levine uchylił się niedbale przed pierwszym ciosem, cep o dziwo również przed jego sierpowym, chociaż już bardziej dramatycznie. Na swoje nieszczęście tylko przed pierwszym. Drugi sięgnął celu wyrzucając głowę mięśniaka o dziewięćdziesiąt stopni w prawo, co Rain zaraz poprawił, szybkim ruchem skręcając mężczyźnie kark. Nolan nie zdążył nawet dobiec do powozu i gramolił się tam dopiero, gdy James zbliżał się do niego wolnym krokiem.
        - Pilnuj trepa – rzucił przez ramię do Max, nie oglądając się na nią.
        Powinna poradzić sobie z nieprzytomnym mężczyzną, który, jeśli będzie miał szczęście, obudzi się dopiero za parę godzin. Chociaż właściwie najlepiej dla niego, by nie obudził się już wcale, niestety Rain wiedział co robi. Tylko nokaut. Roibeard zaś zdążył wyrwać z powozu swój miecz z pochwy i wyciągnąć go w idealnie poprawnej pozycji w stronę przeciwnika, który ciemnymi oczami obserwował to przedstawienie.
        - Skończyłeś? – rzucił ochryple, ale Nolan zaatakował.
        Levine bez słowa czy nawet mrugnięcia odchylił się w lewo i później w prawo, unikając kolejnych ciosów miecza. Jego płaszcz tylko lekko uniósł się podczas ruchu. Nolan walczył dobrze, poprawnie. Problem polegał na tym, że walczył, zamiast zabijać. Był człowiekiem interesu, być może szlachcicem, którego nauczono walki mieczem, nie był wojownikiem. To nie było warte nawet wyciągania własnego miecza. Przy kolejnym jego ciosie Levine po prostu złapał klingę dłonią i wykorzystując jej pęd wykręcił broń do tego stopnia, że mężczyzna sam puścił rękojeść, uchylając się na bok. Drakon zaś podrzucił broń, która obróciła się w locie i złapał za głownię, jednocześnie silnym kopniakiem przewracając Roibearda na plecy. Kolejne uderzenie serca i Rain stał niedbale nad przeciwnikiem, przytykając mu do gardła ostrze jego własnego miecza, a nogą przyciskając do ziemi rękę, która mogłaby sięgnąć noża w bucie, gdyby Nolan wpadł na to przed drakonem. Blondyn spoglądał na niego bardziej zdumiony niż przestraszony, ewidentnie nic nie rozumiejąc.
        - Levine, nie bądź głupi, przyjdą inni… - zaczął znowu, ale tym razem wojownik mu przerwał.
        - Wiem, dlatego pojadę do tej pieprzonej Demary i wyślę im głowę nieboraka.
        - Więc dlaczego…?
        - Trzeba było nie grozić Etnie – mruknął i nim Nolan zdążył odpowiedzieć, mężczyzna jednym ruchem nadgarstka rozpłatał mu gardło. Stał nad nim jeszcze chwilę, nie dla jakiejś sadystycznej przyjemności obserwowania wykrwawiającego się człowieka, ale by upewnić się, że umrze. Dopiero wtedy zdjął but z bezwładnej już ręki, a miecz wytarł o szaty lichwiarza i schował do pochwy, wyjętej z powozu. Wciąż wolnym i spokojnym krokiem wrócił do Max, której rzucił broń.
        - Umiesz czyścić miecz, czy i tego trzeba cię nauczyć?
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Max stała nieruchomo i w ciszy, tam gdzie się zatrzymała. Śledziła rozwój sytuacji. Nie wierciła się, nie kręciła, nie zwracała na siebie większej uwagi, pomijając oczywiście osiłków. Ci, jakże by inaczej, zauważali Maxine aż za dobrze. A przecież nic nie robiła! Nawet nie próbowała kłopotów nie-przyciągać, zwyczajnie się nie ruszała, a zakapiorom nawet to wystarczało. Bądź tu mądry i nie pakuj się w tarapaty, gdy one same się na nią rzucały nie proszone, nie prowokowane, nie wywoływane. Dlatego właśnie potrzebowała lekcji Raina.
Mimo to słowem nie pisnęła i nie drgnął jej żaden mięsień, gdy wciąż będąc tłem, stwierdziła jak bardzo wkurzał ją Roibeard. Chyba nikt nie lubił gogusiów traktujących innych z góry. Szczególnie takich grożących na wyrost.
Otóż ten nadęty dupek w swoich groźbach sugerował, jakoby Etna była jego kartą przetargową. Max słuchała wyjątkowo uważnie, tym bardziej, że szczerze ciekawiła ją reakcja najemnika. Ta dwójka, najemnik i karczmarka, faktycznie zachowywała się wyjątkowo, widać było, że byli sobie bliscy. Pytanie brzmiało jednak, czy aż tak. Oraz oczywiście co dla kogo znaczyło "aż tak". To było stanowczo za wiele pytań bez odpowiedzi, zamiast więc wysuwać opaczne wnioski, dziewczynka poświęciła się obserwowaniu. Tylko ono mogło przynieść rozwiązanie.
        A Roibeard cały czas budował napięcie ciekawiąc młódkę co pocznie Levine. Interesowała się mocniej, jako że potencjalny zleceniodawca cały czas naciągał strunę sprawdzając jej wytrzymałość, gdy zamiast się zamknąć, traktował Raina jak niepokorne dziecko. Nawet dla Maxine goguś gadał o wiele za dużo i rzucał za dużo czczych gróźb, zbyt wiele razy próbując dominować.
A niektórym się nie groziło. To też nawet szatynka wiedziała, a chociaż z Jamesem była krótko, szybko wywnioskowała, że on należał do właśnie tej grupy ludzi.
Sytuacja stawała się coraz bardziej ryzykowna i przez moment Maxine nie wytrzymała, zerkając lekko w stronę Raina, gdy ten nieco niespodzianie i dziwnie układnie zapytał kogo ma zabić, ale na jego twarzy nic się nie zmieniło. Spojrzała więc znów na Roibearda tam upatrując kolejnych wskazówek. I wtedy rozproszona, aż podskoczyła, gdy nóż z głuchym tąpnięciem uderzył w powóz. Właśnie miała pierwszą odpowiedź: otóż miarka się przebrała i wojownik przeszedł do czynów, jakby mimo albo na przekór zgodzie na zlecenie.
        Zakapiory nie były zbyt bystre ani jeśli chodziło o intelekt, ani prędkość ruszania do walki. To już Maxine szybciej zdążyłaby się ruszyć. Chociaż jednak rozum i doświadczenie podpowiadały by wiać, powstrzymała odruch, wmurowując nogi w ziemię. Może startowali wolno, ale na prostej i tak nie miałaby wielkich szans. A nie chciała utrudniać Jamesowi roboty ani tym bardziej w niej przeszkadzać. Podobne ostrzeżenie już słyszała. Levine’a w akcji też widziała. Zamiast więc plątać się pod nogami albo ambitnie testować czy wojownikowi chciałoby się gonić za jednym z ochroniarzy by ją uratować, wróciła do obserwowania jego kroków. Każdy ruch szatyna był idealny. Urzekający w swojej prostocie, pozbawiony wszelkich zbędnych i bezproduktywnych ozdobników. Brutalnie skuteczny i dlatego piękny.
        I chociaż pozostał jeszcze Nolan, słysząc polecenie, Max niezwłocznie zmieniła taktykę, podbiegając do "w nadchodzącej przyszłości jedynego żywego poza nimi". W to że Roibeard był już martwy, nie wątpiła nawet przez moment.
Mężczyzna, którym miała się zająć, upadł niezgrabnie, ni to na brzuchu ni na boku, no a przecież nie usiadłaby obok zwyczajnie się na niego gapiąc, bez sensu. Jakby się ocknął, co by zrobiła, poprosiła by leżał dalej? Pilnować, to pilnować. Pociągnęła go za jedną z podkurczonych nóg i za rękę przewracając w pełni na brzuch. Potem już tylko wykręciła jego ręce na plecy, ale pojawił się kolejny problem. Obszukała gościa w poszukiwaniu choćby rzemienia, ale nie znalazła nic. Wzrokiem pilnując jeńca czy aby nie zamierza wstać, i jednocześnie z zainteresowaniem zerkając na przebieg pojedynku, podbiegła do wozu i wgramoliła się na miejsce obok martwego woźnicy. Ze ściany i zwłok wyrwała nóż, pozwalając ciału opaść na kozioł i nowo nabytym narzędziem obcięła kawałek lejc. Resztę związała by wciąż można było ich używać i biegiem wróciła na swoje miejsce. Jakby gość się w tym czasie obudził i nawiał, to by miała cieplutko.
Klęknęła na plecach nieprzytomnego w samą porę by krępując jego ręce, zobaczyć moment gdy Nolan upadał na ziemię.
        W martwej ciszy słowa Raina, chociaż nie wypowiadane donośnie, wydawały się nazbyt dobrze słyszalne. A jednak Etna była “aż tak” ważną osobą. Ciekawe jakie to uczucie - świadomość, że komuś zależało aż tak bardzo. Tym bardziej komuś takiemu jak Rain...
Z krótkiego zamyślenia wyrwał ją lecący miecz. Złapała oburącz i nawet zaczęła otwierać usta, ale w efekcie z niewielkim ociąganiem skinęła głową, gdy ugryzła się w język, zamiast palnąć “pewnie tak jak gary”. Nie była pewna czy James zrozumiałby żart i wolała tego nie sprawdzać. Nie, nie bała się. Odczuwała respekt, ale to nie zmieniło się od początku ich znajomości. Nie, Max chciała iść z Rainem do Demary, i grypa trupów zamiast ją odstręczać, tylko ją bardziej zachęcała. W pewnym sensie brutalny świat zdążył wypaczyć nawet tak młodą istotę, śmierć wokół nie miała dla Max większego znaczenia, jeśli ona miała ujść zdrowa i żywa. Nie liczyła, by Levine chciał jej bronić tak jak Etny, ale już samo przebywanie w jego cieniu działało jak parasol bezpieczeństwa, zaś samo patrzenie na niego mogło wiele nauczyć. Dlatego właśnie darowała sobie głupie żarty. Miecz pewnie jak nóż, miał być ostry, bo inaczej nie pracował dobrze, a w przypadku oręża nie musiała być rycerzem by wiedzieć, że od jego stanu zależało życie. Narzędzia były pokrewne więc jakieś tam mgliste pojęcie miała.
Dziewczynka wstała zabierając ze sobą miecz i podeszła do wojownika podając mu wytarty w międzyczasie nóż.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Rzucając do kundla krótkie polecenie liczył właściwie na to, że w razie gdyby osiłek się niefortunnie ocknął, przepełniona energią, której nie mogła chwilowo wykorzystać, Max zwyczajnie przypieprzy mu kijem w łeb. Urządzałoby go to w zupełności. Sam go nie zabił, nawet jeszcze nie wiedząc dokładnie na jak długo starczy mu cierpliwości, ale zakładając, że dziewczyna może się na nim nauczyć tego i owego. Ale nawet gdyby pechowo przywaliła mu z nadmiernym entuzjazmem, usypiając typa na stałe, i to byłoby dla niej lekcją. Ludzka czaszka była wyjątkowo interesującym elementem budowy człowieka – miejscami najtwardszą kością w ciele, podczas gdy w innych delikatna na tyle, by pozbawić kogoś przytomności lub życia jednym odpowiednim uderzeniem. Lekcja odbyłaby się więc tak czy siak, z tym że w drugim przypadku bez jego nadzoru, a tym samym ostatnia już, na tym konkretnym przykładzie.
        Ale czy to go obchodziło? Niespecjalnie. Ważne, że Max, póki chodziło o powierzone jej zadanie, wykazywała się posłuszeństwem i przemyślnością, co niestety rzadko idzie w parze. Kątem oka widział, że poleciała do wozu, a że upilnowanie leżącego na ziemi Nolana nie należało do najbardziej skomplikowanych zadań, zarejestrował cały proces obcinania lejcy, a nawet ponownego wiązania pozostałych ich części. Przemyślna dziewczyna. Zakładając więc, że nie ma zamiaru sobie upleść bransoletek, a planuje skrępować nieprzytomnego mężczyznę, spuścił ją z oczu i wyrzucił z głowy, skupiając się na gnidzie wijącej się pod jego nogami.
        Rain rzadko mógł o kimś powiedzieć, że go wkurzył, to było po prostu trudne do osiągnięcia. Irytujące osobniki w najlepszym przypadku zwyczajnie drakona męczyły, a ten nigdy nie czekał aż sytuacja się rozwinie, bo i po co, jeśli można zakończyć ją w ten czy inny sposób. Ten koleś jednak działał mu na nerwy jeszcze zanim się spotkali, a grożąc Etnie na głos praktycznie podpisał na siebie wyrok, nawet jeśli po Jamesie pozornie spływały wszelkie przytyki, co do właścicielki zajazdu. Dziewczyna też miała swoje za uszami, w ogóle pakując się w tą kabałę i przyjmując pieniądze, ale wtedy była jeszcze bardziej smarkata i świeżo po utracie ojca – drakon gdzieś tam głęboko w sobie potrafił ją wytłumaczyć. Zwłaszcza, że wtedy jeszcze nie było go przy niej, żeby wybić z głowy durne pomysły. Dopiero jej szukał.
        Wbrew pozorom więc, James naprawdę wyszedł tutaj, by negocjować. Co by o Nolanie nie mówić, miał absolutną rację. Rain może i miał nierówno pod sufitem, na swój własny sposób, ale na pewno nie dałby się tu posadzić w roli strażnika, by pilnować każdego przybywającego powozu, mogącego potencjalnie wieść kolejnego wierzyciela, by i temu uciąć łeb. Ani to sensowne, ani wygodne, ani mądre. Nie zabijał bez powodu, ale jedna głowa na świecie mniej dla świętego spokoju Mondragón nie będzie spędzała mu snu z powiek. To co tu się przed chwilą odwaliło było w całości winą Roibearda, który nie umiał zachować się jak mężczyzna i szybko przedstawić sprawy. James może nie był łatwy w obejściu ani też nawykły to negocjacji, ale czego się spodziewać po wojowniku? Wystarczyło jednak nie próbować umyślnie nadepnąć mu na odcisk i może by się dogadali. Niestety, wątpił czy ta świadomość zdążyła w ogóle dotrzeć do Nolana nim wykrwawił się na szlaku. Co za burdel.
        Poczekał, aż facet się wykrwawi i zabrał pochwę miecza z wozu, rzucając komplet broni do Max, która względnie sprawnie złapała broń, ale wciąż przyglądała mu się lekko zaskoczona i niezmiennie milcząca. Nieświadomie przycisnął ją na moment spojrzeniem, zastanawiając się nad źródłem nagłej zmiany zachowania. Wbrew temu co sam by przyznał na głos, spodziewał się jednak czegoś po dziewczynie i gdyby teraz zwiała w popłochu chyba nawet by się zdziwił. Ta jednak w końcu skinęła głową, jednocześnie podając mu jego nóż. Rzucił okiem na oczyszczoną klingę i bez słowa schował ostrze do pochwy, uczepionej paska za jego plecami. Później przeniósł wzrok na nieprzytomnego mężczyznę, pierwszy raz mając okazję ocenić dzieło Max. Przewrócony na brzuch oprych miał ręce skrępowane za plecami, całkiem nieźle nawet, co skwitował pomrukiem aprobaty.
        Wojownik pochylił się, zbierając faceta z ziemi i przerzucił go sobie przez ramię niczym największy na świecie wór ziemniaków. Już wiedział, czemu tak wolno się poruszali. Wielcy i silni, ale spasieni jak niedźwiedzie na zimę. Kpina. Ruszył z nietypowym tobołem na ramieniu, z pewną nostalgią wspominając swoją „rodzimą” pustynię, gdzie ktoś tak rozlazły stanowiłby atrakcję turystyczną, po czym westchnął cicho, rzucając zakapiora na miejsce koło woźnicy. Z wnętrza wozu wyjął wszystkie dokumenty, skrupulatnie owinięte w skórę i rozwinął je, przebiegając wzrokiem tekst i przerzucając niedbale całkiem liczne kartki. Po chwili na powrót zwinął akta i opasał rulon rzemieniem, wpychając sobie za pasek obok noża. Sięgnął po Roibearda, którego również rzucił na kozioł. Później ich posegreguje na żywych i martwych. Chwilowo trzeba było znikać z traktu zanim pojawi się jakiś podróżny.
        - Zasyp piachem krew – polecił Max ochrypłym głosem. – Porządnie, żeby nie rozgrzebał tego pierwszy jeździec. Potem wróć do zajazdu, przyślij do mnie Mallrę, będę na tyłach. Etnie powiedz, że wszystko w porządku i porozmawiam z nią wieczorem. Później rób co chcesz – dodał, sam łapiąc konie za uzdę i ruszając w stronę zajazdu. Nie cmoknął na wierzchowce ani nie ponaglił ich gestem, same ruszyły bez zwłoki w naturalnym odruchu za kimś, kto nawet nie spodziewa się protestu.

        Rain poprowadził powóz okrężną drogą, by nie widział ich nikt z zajazdu lub nawet w jego okolicach. Tyły były odpowiednio zabezpieczone, by goście nie kręcili się tam przez przypadek, chociaż zazwyczaj miało to na celu oszczędzenie im spotkania z Mallrą lub widoku kompostownika w oddali, a nie wozu z kozłem zalanym krwią, trzema trupami i jednym nieprzytomnym mężczyzną.
        - Co to kurna ma być?!
        Rain zdążył wyprząc konie i przywiązać je do pobliskiej belki, a jedynego żywego zrzucić pod ścianę zajazdu. Człapiącego ciężko i klnącego pod nosem Mallrę słyszał już z daleka, ale pozwolił mu się zbliżyć, by ten mógł spokojnie splunąć koło nieprzytomnego zakapiora.
        - Przyda ci się wóz? – Levine nie bawił się w grzeczności i doceniał, że z Bolardem nigdy nie musiał. Stary cep miał łeb na karku i z Jamesem nie znosili się tak, jak tylko starzy znajomi potrafią. Teraz łypał spod siwych brwi na zmianę na wojownika i na bogaty wóz, nie mogąc powstrzymać kpiarskiego uśmiechu na cienkich wargach.
        - Czyżby szacowny pan Roibeard miał nas już nie odwiedzić?
        - To zależy, czy miewasz koszmary – wychrypiał wojownik, spoglądając z góry na starca.
        - To ja nawiedzam innych, chłopcze, nigdy na odwrót! – sarknął stajenny, pocierając nos wierzchem dłoni i przyglądając się bogato zdobionemu powozowi. – Gnoju ja ci tym zwozić nie będę, ale co tam, jasne że się przyda – zarechotał, pokazując na kozioł. – Thomas będzie miał co robić.
        - Niech zmyje ile da radę, resztę zamaluje. Nie chciało mi się ich targać – mruknął, nie dodając już, że wolał się też za długo na trakcie nie pokazywać z trupami, ale Bolard był już w swoim żywiole.
        - O ty właśnie, albo sprzedam…
        - Tylko się wstrzymaj parę tygodni albo cały przemaluj. I konie zmień.
        - Ojca nie ucz dzieci robić – zaskrzeczał Mallra. – Opylałem kradzione wozy, jak ty jeszcze… - urwał nagle, zerkając na drakona i mruknął pod nosem, machając na niego z niezadowoleniem ręką.
        Stary doskonale wiedział, że ten na oko czterdziestolatek machał mieczem już długo przed tym, jak on sam na świat przyszedł, ale cóż, przyzwyczajenie robiło swoje. Gębę miał paskudną, ale w miarę młodą to się szło zapomnieć czasem.
        – Dobra, nieważne. A ten tu odpad cywilizacyjny? – zapytał stajenny, z pogardą kopiąc głowę skrępowanego mężczyzny, który przewrócił się bezwładnie na bok, podczas gdy starzec sam ledwo utrzymał równowagę po tym manewrze.
        - Dla Max.
        - O, to już na podarkach jesteście.
        Mallra kpił w najlepsze, a Rain tylko westchnął w milczeniu, szykując się na nieuniknioną tyradę i w międzyczasie przerzucając dwa martwe ciała z wozu na konia. Stajennemu nigdy jego milczenie nie robiło różnicy, sam je zazwyczaj podzielał, a wyjątkami były właśnie okazjonalne zjebki, dla których poświęcał nawet własny oddech, tak jak teraz robiąc nieliczne przerwy na nabranie tchu i od czasu do czasu szturchnięcie butem skrępowanego osiłka.
        - Kolejną dziewuchę chcesz spaczyć? Wojowniczkę chcesz z niej zrobić? Mało mamy zakapiorów, z tobą na czele, jeszcze młode pokolenie od roboty odciągasz? Pracą by się zajęła, tu by się dla niej miejsce znalazło, a nie mieczem będzie wywijać. To już nie mogłeś utłuc jak tamtych? I co z nim zrobisz? W klatkę wsadzisz? Do płota uwiążesz, aby sobie go mogła podźgać? Nieludzkie, nawet jak na ciebie. Nie odchodź, jak do ciebie mówię, cholera! Gdzie idziesz?
        - Spalić zwłoki.
        - A tego tu zostawiasz? A jak się ocknie?
        - Pod twoją opieką? Lepiej dla niego, żeby został nieprzytomny.
        - To nie jest zabawne James, nie mam czasu tu siedzieć i niańczyć jakiegoś przygłupa. Hej! Mówię do ciebie, ty poharatana góro mięsa! Levine! Cholera jasna, niech go piekło pochłonie, jak boga kocham… THOMAS!
        Wrzask poniósł się echem po okolicy, nie docierając do ciepłego i gwarnego wnętrza karczmy, ale podrywając na nogi młodego stajennego, który wypadł z końskiego boksu, jakby się paliło, słysząc wezwanie szefa. Znał każdy ton starego i każdy z nich oznaczał dla niego kłopoty, ale tym razem Bolard musiał być nieźle wkurzony, a była tylko jedna osoba, która wyprowadzała go z równowagi skuteczniej niż on. Przekonany więc, że zdąży wpaść na Raina, puścił się pędem w stronę, z której dobiegało zawołanie. Wtedy jednak wojownik znikał już niezauważony w wieczornym mroku, później już na dobre kryjąc się między drzewami, by oddalić się jak najbardziej od zajazdu i nie zwrócić niczyjej uwagi nietypowym swędem palonego mięsa.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

Poprzedni rozdział tej historii

        Jorge od jakiegoś tygodnia prawie cały czas był w siodle. Z początku zmierzał w stronę Mrocznych Dolin, lecz szybko zawrócił. Nie, by bał się tego miejsca, bo strachliwy nie był. Nie miał jednak ochoty wracać w to miejsce, które nadal budziło w nim gorzkie wspomnienia. Uważał poza tym, że szanse na spotkanie tam jakiegokolwiek członka kultu byłoby niemożliwe. Mieszkańcu Maurii - jedynej ostoi cywilizacji w tym ogarniętym śmiercią rejonie - mieli swoją filozofię i swoje sprawy, więc dla nich fatalistyczna wizja przyszłości w połączeniu z nawoływaniem do doskonalenia się byłaby zwykłą kpiną, żartem, przy którym nawet nikt by się nie uśmiechnął. Tak naprawdę największe szanse na spotkanie kogoś z kultu Wiecznej Zimy szermierz miał na wybrzeżu i tam powinien się udać - po dojściu do takiego wniosku Jorge zawrócił konia na środku traktu i udał się w drogę na południe. Nim jednak dane mu było dotrzeć nad Ocean Jadeitów, czekała go długa droga.
        Droga, którą jechał tym razem, wiodła wzdłuż potężnego masywu Gór Druidów - zbyt wysokich i stromych, aby przerzucić przez nie trakt w pierwszym lepszym miejscu. Należało więc znaleźć dolinę odpowiednio szeroką i łagodną, aby mogły nimi przejechać wozy. Przed takową Jorge zatrzymał się poprzedniego wieczoru, w tłocznej karczmie, w której nocowało tylu gości, że jemu przypadło miejsce na sianie w stajni. Nie uskarżał się na te warunki - choć większość życia mieszkał w luksusie, zawsze pociągało go tego typu życie, a ostatni rok dał mu aż nadto sposobności, by zweryfikować swoje szczeniackie pragnienia i dojść do wniosku, że faktycznie nie było to takie złe. Ciekawe co powiedziałby na to Nicolo, widząc swojego pierworodnego syna, który spędzał noc na sianie nad boksami dla koni… Teraz pewnie byłby wniebowzięty, bo przecież już nic ich nie łączyło - wyrodny smarkacz w końcu odciął swoją zeschniętą gałąź rodu od reszty drzewa, więc niech sobie radzi jak chce wśród swoich szemranych znajomych.
        Rano zaś nie było co zwlekać - gdy tylko słońce wstało i zaczęło przeświecać przez szpary między deskami, rażąc śpiących w oczy, Jorge również wstał. Pozbierał swoje rzeczy i poszedł doprowadzić się do porządku w balii. Z godną podziwu precyzją pozbył się z włosów i płaszcza ździebeł trawy, przebrał się, a na koniec oczywiście ogolił - tego nie odpuszczał sobie w żadnych warunkach. Mógł ruszać w drogę - tym bardziej, że dzień zapowiadał się piękny.

        Kolejny raz od rana do zmierzchu w siodle. Okolica zdawała się być wyjątkowo bezludna - niby mijał po drodze kupców i samotnych podróżnych, ale zatrzymać się nie było na dobrą sprawę gdzie, o ile nie miało się ochoty (albo nie umiało) rozbijać obozu przy drodze. Wszystkie zajazdy rozmieszczono w równej odległości dnia drogi, a między nimi pustka. Na dodatek był to dzień drogi pokonywanej przez wóz - znacznie wolniej, niż w przypadku pojedynczego jeźdźca, dlatego Jorge zawsze zatrzymywał się na nocleg jeszcze przed zachodem, na spokojnie, bez pośpiechu. Czasami od tego “spokojnie” dopadał go wręcz ból pleców. Lubił pęd, adrenalinę, lubił się po prostu rozerwać, a już od bardzo dawna nie miał ku temu sposobności. Mógłby pogonić wierzchowca, ale wtedy musiałby go chyba zajechać, by noc nie dopadła go na zupełnym odludziu. Nie było też do kogo gęby otworzyć, a to sprawiało, że człowiek za dużo, zdecydowanie za dużo myślał.
        Do kolejnego zajazdu trafił zanim zjechał się najgorszy wieczorny tłum. Pozbył się więc konia i na spokojnie wszedł do środka. Odetchnął jak to po ciężkiej drodze, nawet zaciągnął się powietrzem, jakby upajał się zapachem panującym w tym wnętrzu, ale to był tylko bardzo stary odruch - wszak i tak niczego nie czuł. Humor miał jednak dobry, bo trafił do miejsca z przyjazną energią i w duchu oczekiwał, że to nie będzie kolejny nudny wieczór. Z zadowoleniem więc wkroczył dalej. Gdy miał taki dobry humor zwracał na siebie uwagę - wyprostowany, z wysoko uniesioną głową, ale pogodnym obliczem, jak pan na baletach. Nie uśmiechał się jednak, bo tego nie miał w zwyczaju.
        Dotarł w końcu do jakiegoś wolnego stolika, gdzie zdjął z ramion swój biały płaszcz z gwiazdą i odwiesił go nonszalanckim gestem na oparcie. Pod nim miał na sobie białą tunikę, pod szyją luźno związaną granatową tasiemką, do tego czarne spodnie, porządne jeździeckie buty, a rapcie przy których wisiała jego szabla również były ozdobione granatowymi elementami, jakby gdzieś tam głęboko w sercu nadal tęsknił za szkołą, którą porzucił. Prezentował się godnie, ale bez zadęcia.
        Szermierz zajął w końcu miejsce przy stoliku. Po całym dniu w siodle był głodny jak wilk i miał ochotę napić się dobrego, wytrawnego wina. Niestety pańskie podniebienie nie lubiło się z tak popularnym w karczmach piwem.
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości