- Ludzie mawiają, iż lepsze jest wrogiem dobrego – mruknął Dérigéntirh na odpowiedź Sanayi, która w tym momencie zachowywała się o wiele, wiele dojrzalej od niego; musiałoby to być całkiem zabawne dla obserwatora, który stałby z boku i w pełni by wiedział, jak się sprawy mają. Jednak żadnego wokół nie było, a nieświadoma San oraz ździebko szalejący smok raczej nie byli w stanie pomyśleć o czymś takim. Chociaż kto wie... alchemiczka nawet po elfie mogła się spodziewać, że był znacznie starszy od niej.
Smok zdołał jednak dostrzec spojrzenie, jakim kobieta obdarzała stworzoną przez niego iluzję, wirującą pomiędzy dłoniami. W tej chwili przyszło mu do głowy, że San wydaje się być bardzo zafascynowana wszystkimi tworzonymi przez niego iluzjami, a to nieco pochłeptało mu ego, ale także sprawiło, że postanowił pokazać jej wkrótce nieco więcej. W tej chwili najchętniej kolejne dni wypełniłby jej iluzjami, ale to był stan, który niedługo się utrzyma – na trzeźwo obawiał się, czy aby zbytnio się nie popisywał; nawet on pod tym względem miał jakieś ograniczenia. Jednak myśl, aby alchemiczka sama spróbowała pobawić się utrzymywaną niezależnie iluzją już okazała się być tak kusząca... Niewyobrażalnie zaś; smok bardzo chciał zobaczyć, w jaki sposób ona by się za nią wzięła, jak by na to patrzyła oraz co takiego udałoby się jej stworzyć. Uniósł brwi, kiedy Sanaya próbowała się wytłumaczyć, że nie nadaje się do używania magii. ”Heh, ilu to gagatków „bez predyspozycji wypuściło się na świat... Chociaż w sumie... zajęło to trochę...” Z opóźnieniem dotarło do niego, że kobieta nie ma wieku wolnego czasu na naukę magii. Ale za to...
- Och, do tego nie trzeba znać magii – powiedział serdecznym, dosyć już spokojnym tonem, zdecydowanie bardziej przypominając teraz siebie sprzed zażycia mikstury. Sprawa dotknęła dziedziny, która dla niego była tak wielką pasją, jak dla San alchemia. - Sam rdzeń tej iluzji... hm, taki jakby wzór, podstawa, są niezmienne od dobrych kilkunastu dekad i w dodatku dosyć proste. Ta iluzja działa w sposób nieprzewidywalny nawet dla tego, kto ją tworzy, na podstawie pewnych zależności, bardzo subtelnych. Najważniejsze jest jednak to, jak rozciąga się ją w przestrzeni. Przeplatając, obracając, mieszając, wstrząsając, wpływasz na jej strukturę. Iluzja przyczepia się do dłoni, dokładniej palców, a jedyna magia, jaka jest potrzebna, to do stworzenia jej. No i utrzymywania, ale tym spokojnie, już ja się zajmę.
Smok nie czekał na odpowiedź San, bo uważał, że ta po zrozumieniu – przynajmniej powierzchownie – jak to działa, nie będzie miała już więcej sprzeciwów. Bardzo się też niecierpliwił by zobaczyć, co takiego uda jej się osiągnąć; każdy tworzył coś własnego. Dlatego też iluzja odczepiła się z jego dłoni oraz dosyć szybko i sprawnie przeskoczyła na uniesione dłonie alchemiczki, rozciągając się nieco oraz przyczepiając się do jej palców. San nie mogła poczuć niczego, gdyż był to efekt czysto wizualny, a jedynie reakcję wstęgi – mniejsze lub większe – na jej choćby najmniejszy ruch.
Dérigéntirh z zaciekawieniem obserwował działania Sanayi, a jego oczy lśniły od blasku iluzji, która znajdowała się w jej dłoniach. Po upływie dłuższej chwili nagle coś jednak przykuło jego uwagę – nietypowy ptaszek, przypominający nieco wróbla, który usiadł na jego ramieniu i wesoło wyśpiewywał melodię.
- Ja cię znam, mały... - mruknął do siebie, po czym podniósł kontrolnie wzrok na alchemiczkę, a widząc, że ona zdaje się nie dostrzegać stworzonka, zadumał się. ”Zaczyna działać... tak szybko? Rety, chyba wlałem w siebie jednak tego nieco za dużo...”
Muzyka kompletnie już ucichła, a Dérigéntirh spełnił poprzednią prośbę Sanayi, kładąc się na łóżku; położył się prosto, choć ten stan utrzyma się do czasu, dopóki nie zaśnie, kładąc ręce po bokach, a głowę wygodnie opierając o poduszkę. Pościel może nie była nadzwyczajnie wygodna, ale zdecydowanie był gotów sypiać na znacznie twardszym podłożu. Stąd miał całkiem ciekawy widok na pokój oraz alchemiczkę. Zerknął na nią z przepraszającym uśmiechem, ale wtedy jego uwagę przykuło co innego. Odwrócił głowę, aby ujrzeć spowitą w cieniu, sylwetkę, której błyszczące czerwienią oczy wpatrywały się dokładnie w niego, a wokół roztoczyła się aura śmierci i strachu. Uśmiechnął się.
- Przyznaj, że cię kusi – mruknęła Leastafis, unosząc wzrok na Sanayę. Smok podążył za jej spojrzeniem, przyglądając się alchemiczce.
- Przyznaję, ale znam i swoje miejsce.
Eliksir w swojej drugiej fazie działał w zaskakujący, unikalny dla niego sposób; wywoływał niemały chaos w umyśle osoby zażywającej go, mieszając wspomnienia z ośrodkami rejestrującymi świat wokół. W związku z tym istoty, zdarzenia oraz miejsca z przeszłości schodziły ze stronic pamięci i pojawiały się jako omamy w obecnej sytuacji, z reguły cechując się odnoszeniem do chwili obecnej. Granica tego, co było i tego, co jest, nic teraz nie znaczyła. Ściany pomieszczenia zaczęły się rozpadać, a w ich miejsce pojawiła się niezwykła mozaika widoków – sale Twierdzy Czarodziejów, zaraz obok ośnieżone szczyty Gór Dasso, ulice Maurii takiej, jaka była przed rządami nieumarłych, a także koryta dawno już wyschniętych rzek, niekończące się morze piasku pustyni Nanher, ogniste eksplozje wulkanów Sori-Andu czy lodowe pustkowia... Obok łóżka Dérigéntirha zgromadziła się całkiem kolorowa gromadka osób z jego przeszłości. Maleńki smokołak chwycił go za ramię, a smok z uśmiechem pogłaskał przyszywanego syna, nie zwracając większej uwagi na to, co może myśleć San. Był to stan nadzwyczaj odprężający, a umysł smoka coraz bardziej zaczął oddalać się od rzeczywistości, atakowany coraz to bardziej abstrakcyjnymi i trudnymi do pogodzenia sygnałami. Wkrótce jego powieki powoli opadły – eliksir znany był z tego, że bardzo płynnie pozwalał zasnąć, a także przejść niemal od razu w stan świadomego snu. Po chwili smok zaczął głęboko oddychać, pogrążony w słodkim śnie. Jego usta rozchyliły się lekko, a wydobył się z nich cichy warkot. Alchemiczka najpewniej nie miała jeszcze nigdy w życiu okazję ujrzeć chrapiącego elfa, ale taki właśnie obraz miała teraz przed swoimi oczami. Dérigéntirh chwilę po zaśnięciu przewrócił się na bok, głową celując teraz w kierunku łózka Sanayi, chwycił w objęcie prześcieradło i słodko drzemał, przytulony do niego, pochrapując cicho, wręcz melodyjnie, jak na elfa by przystało.
Obudził się dosyć płynnie, gdy promienie słońca musnęły jego policzki; powoli podniósł się, przeciągając mięśnie i spoglądając w górę, na iluzję, która wciąż utrzymywała się, teraz dając doskonały widok na powoli rozjaśniające się niebo. Spojrzał w dół, zerkając na śpiącą alchemiczkę i uśmiechnął się; niemal wszystkie istoty podczas snu wyglądały tak bardzo rozkosznie, a ten widok napełnił go falą pozytywnych emocji. Ta nieco zrzedła, gdy przejrzał wspomnienia z poprzedniej nocy; w tym stanie reakcje oraz mimika kobiety były dla niego jasne i czytelne. Rozszerzył oczy, orientując się, że mógł nieco przesadzić. Zagryzł wargę, rozglądając się. Miał teraz niby nieco spraw do załatwienia na mieście, ale... zdecydowanie nie chciał tak tego zostawić. Budzenie alchemiczki i „szczera rozmowa” wypadały z gry, tylko jeszcze bardziej by ją zdenerwował... Wstał, po czym elegancko pościelił łóżko. Wtedy wpadł na pomysł, który sprawiał wrażenie najlepszego wyjścia z sytuacji. Odział się w swoje ubranie, po czym zniknął z pokoju.
Kiedy się pojawił, w jego dłoni tkwił niewielki wazon, w którym znajdowały się kwiaty o mocnych łodygach, dużych liściach, mocno skierowanych w górę, tworzące niemal otoczkę wokół łodygi, oraz żółtych kwiatach o wielu płatkach skupiających się w jednym punkcie, ułożonych symetrycznie w pięknym wzorze. Dérigéntirh rozejrzał się, po czym postawił wazon na rozkładanym łóżku, w najtwardszym i najbardziej stabilnym miejscu. Następnie wyjął z kieszeni przygotowany wcześniej list i położył go obok kwiatów, kartka była zgięta na pół. Obejrzał się jeszcze na San, kontrolnie, po czym zniknął ponownie, tym razem mając zamiar spędzić poza pokojem dobrych kilka godzin.
Przepraszam, jeżeli wczorajszego wieczoru przesadziłem. Obawiam się, że mogę mieć w sobie wciąż tę dziecinną, mniej rozsądną część, której pozbyć nie pozwalają się nawet kolejne lata doświadczeń. Zachowałem się jak dziecko, a Ty o wiele bardziej dojrzale, niż byłabyś zobowiązana w takiej sytuacji. Postaram się, aby podobna sytuacja nie powtórzyła się. A ja nie zapominam. Nie chcę tutaj tłumaczyć tego, co mną kierowało, a jedynie prosić o kolejną szansę. Nie zamierzam uciekać, ale jeżeli zastanę po powrocie zamknięte drzwi, to nie będę próbował niczego drążyć.
Ze szczerą skruchą
Kaonites