Saorais[Centrum miasta] Trafił swój na swego

Miasto znajdujące się na południe od Leonii, na brzegu Oceanu Jadeitów. Zbudowane głównie z piaskowca i cegły suszonej na słońcu. Jest ośrodkiem handlowym tak jak pozostałe miasta znajdujące się na wybrzeżu.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Rozalie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Kurtyzana , Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

[Centrum miasta] Trafił swój na swego

Post autor: Rozalie »

Pokusa przekrzywiła głowę, nie bardzo wiedząc, co tak bardzo szokowało feniksa. Od razu zaczęła myśleć, czy może według niego jest za mało pokusiasta, by uczyć o rzeczach pokusiastych, czy może nie do końca wiedział, o co biega. A może… A może według niego była zbyt brzydka? No tak, w końcu ptaki już tak mają, wolą ptasie dziewuszki, a Rozalie była taka zwyczajna. Posmutniała, wiedziała, że to nie jej wina, iż nie spełnia feniksowych standardów, ale mimo wszystko ptaszysko mogłoby być grzeczniejsze. Przybrała więc niezadowolony wyraz twarzy i zebrała całą swoją pewność siebie, by móc się porządnie postawić.

- No co?! Jestem najlepszą nauczycielką pokusiastości! – krzyknęła niezadowolona.

Wtem ten bezczelny latający płomyczek zaczął ją dziobać i to w głowę! Z początku odruchowo Roz zakryła swą głowę i piękne rude włosy rękami, po czym wypadła na jakże genialny pomysł, by odlecieć kawałek i wyrzucić Dziobowi co o nim myśli.

- AUA! To bolało! Co ty sobie myślisz! Ja… ja nie wiem, dlaczego mnie krzywdzisz – gniew ustąpił, a w oczach pojawiły się łezki – Nie krzywdź mnie, przepraszam – wylądowała na ziemi i zwinęła się niczym kot w kłębek, pochlipując cicho. Dobrze, że uciekła w miarę szybko i jej włosy nie zdążyły za bardzo ucierpieć.

Wtem Hyia zaczęła coś gadać i to było takie trudne do ogarnięcia, choć wiadome było jedno, feniks jest przyszywanym wujkiem młodej, więc o nim paplała, ale co do reszty, któż wie. Piekielna obecnie i tak była bardzo urażona i smutna. Dopiero gdy zobaczyła lalkę, ruda natychmiast wstała i uniosła się kawałek nad ziemię zafascynowana.

- OJACIE! Jakie urocze! OOO! Piękne, jest jak ty! OJEJUNONIEMOGĘ! – zachwycała się kobieta, zapominając o wcześniejszej sprawie – a co w tym woreczku jest? Coś fajnego? Oo! Czyli Dziob… - zmrużyła oczy, patrząc na feniksa – Adekwatne masz imię…

Wtem Xeos nie wytrzymał, oświadczył, że odchodzi. Piekielna prawie się załamała. Zaczęła kawałek za nim lecieć.

- Czekaj, nie idź…! – on jednak nie oglądał się więc przybita Roz wróciła do płonących towarzyszy – okropny cham z niego… Najpierw to taki chętny na całusy i w ogóle a teraz… Ehhh… Ej Dziob, czy ja… czy ja jestem brzydka, czy to przez to? – znów jej się zebrało na płacz.

Wtem czarodziejka zaproponowała lot, gdzieś w nieznane, trochę polepszyło to Rozalie humor, ale miała ochotę lecieć na własnych skrzydłach, w końcu to chyba największy plus bycia pokusą, nie?

- ŁIiii! – wystartowała – Hej, na przygodę!

Lot trwał niezbyt długo, aczkolwiek rozpętała się okropna burza, ocean był niebywale wzburzony, błyskawice trzaskały na lewo i prawo, a od grzmotów bolały uszy. Wtem między czarnymi chmurami coś błysnęło. Miało fioletowawy odcień. Nim cale towarzystwo zdążyło się zorientować, gdzie są, byli w… mieście. Po okropnej pogodzie ani śladu słońce prażyło, a wokół przechadzali się ludzie. Jednakże, gdy tylko spostrzegli piekielną istotę, płonącą dziewczynkę i równie gorącego ptaka, zaczęli wrzeszczeć coś o apokalipsie i chować się w domach.

- A ich co ugryzło? Jakieś pomysły? Nie? Ouh… - rozejrzała się na opustoszałe w mgnieniu oka ulice, spostrzegła dwie kobiety oddane pogaduchom, jak tylko zauważyły nietypową trójkę, to zwiały. Przynajmniej z ich rozmowy piekielna wychwyciła nazwę miasta – Jesteśmy w Saorais.
Awatar użytkownika
Hyiaxinthe
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Hyiaxinthe »

“Nie wiem jak wy, ale ja - do pewnego stopnia - podzielam opinię tego, który postanowił zostawić to miejsce i iść jak najdalej stąd. Polećmy gdzieś, gdzie w spokoju będziemy mogli się… zapoznać.”

        W tym momencie Amminextiuibilis rzucił piorunujące ptasie spojrzenie pokusie. Nadal jej nie lubił, ale przynajmniej wiedział - bądź myślał, że wie - że Rozalie to stosunkowo niegroźna istota piekielna. Owszem, chciała nauczyć jego niewinną podopieczną… TEGO… Ale poza tym nie widział przeciwwskazań dotyczących przebywania blisko niej. Poza tym, jeśli chciał, aby głupiutka Hyiaxinthe zmądrzała, musiał jej pokazywać świat i mieszkańców tegoż świata.

“Moja droga dziecino, czy jest jakieś miejsce, gdzie chciałabyś polecieć? Dawno nie byliśmy tam, gdzie ty chciałaś być. Oczywiście zabierzemy pannę Rozalie z nami.”

- Leć przed siebie, zobaczymy później, gdzie trafimy! - Stwierdziła entuzjastycznie młoda przemieniona. Po części zrobiła to, bo nie mogła się zdecydować. A poza tym zapomniała większości miejsc, które mogłaby wybrać jako odpowiedź na pytanie wujka Dzioba. Była w końcu - jak zwykle - rozkojarzona i niemyśląca jak należy.

        Młoda Hyia nie chciała lecieć o własnych siłach, głównie dlatego, że trochę tych sił niedawno wyczerpała, dlatego też dosiadła swojego wujka, usadawiając się na jego ognistym grzbiecie. Bez zastanowienia użyła też nieco pyłu, aby plecy feniksa były nieszkodliwe, co by Rozalie mogła usiąść obok, ale szybko okazało się, że pokusa wzniosła się w powietrze o własnych siłach.

- W drogę wujku! - Ten okrzyk towarzyszył pierwszym ruchom skrzydeł feniksa. Przemieniona czarodziejka ściskała mocno zarówno szmacianą lalkę, jak i worek pyłu, kiedy byli w powietrzu. Kierowali się w nieznane, choć poeta mógłby stwierdzić, że cel ich podróży jest oczywisty - gdziekolwiek bowiem nie trafią, tam będzie ogień i chaos.

“Trzymaj się Hyiaxinthe, pogoda nie sprzyja nam!”

- A jak ładnie poprosimy, to zacznie, czy raczej nie?

“Ta pogoda raczej nikogo nie słucha! Trzymaj się więc tak, jak ci powiedziałem!”

        Matka natura, najwyraźniej oburzona obecnością tej trójki w powietrzu, okazywała pełnie swego brutalnego gniewu. Niebo sypało w dół zarówno deszczem, jak i gromami, wiatr zaś był na tyle silny, by zamienić ocean w kipiące od piany i potężnych fal pole bitwy, gdzie starcie żywiołów rozbrzmiewało donośnie i bez przerwy. Feniks jeszcze miał siły, by lecieć, a i nie pierwszy raz latał w niesprzyjających warunkach, ale nawet mimo tego martwił się o to, co może się z nimi stać. Pogoda groziła pogorszeniem się z chwili na chwilę, poza tym Dziob martwił się takze o zdrowie Hyii - spadek temperatury i ciągły deszcz wysysały ją z sił, co wyjaśniało, czemu była nadzwyczaj spokojna i mało ruchliwa.

        Niespodziewanie spośród chmur, które znajdowały się przed nimi, zabłysła fioletowa poświata, która nabierała na sile i jasności z każdą chwilą. Wkrótce to zjawisko zamieniło się w potężny blask, a Amminextiuibilis, który z trudem oparł się potrzebie przymknięcia oczu, mógł przysiąc, że widział wśród blasku sylwetkę kobiety…

        Pierwsze kilka chwil w mieście było równie szokujące dla gorącej trójki, jak i również dla tutejszych. Wszyscy, którzy zauważyli nagłe pojawienie się istot, zamarli w bezruchu. Nawet słońce, które jeszcze przed chwilą biło pełnią swego blasku z tronu pośród bezchmurnego nieba, zdawało się nieco ciemniejsze, jakby zszokowane było niespodziewanym obrotem wydarzeń. A może po prostu światło z nieba bladło w obliczu piękna Rozalie? To była kwestia sporna, której nikt nie chciał rozstrzygnąć.

“To… Nie było do przewidzenia.” - Feniks bał się choćby mrugnąć, jakby sam fakt, że się poruszy, miał ich znów przeteleportować. A że wiedział, jak teleportacja jest kapryśna, to też wolał zostać tutaj niż trafić w o wiele gorsze miejsce.

        Ognista przemieniona tymczasem, ogrzana blaskiem słońca, szybko zaczęła odzyskiwać energię utraconą podczas burzy. Dzielnie przytuliła do siebie szmacianą miniaturkę siebie samej, jak i również woreczek z cennym pyłem,, po czym uważając, by nie zgubić swoich drogocennych rzeczy, powoli zeszła z grzbietu czerwonego feniksa. Niemal natychmiast po tym, gdy stanęła na własne nogi, ścieżka pod nią zaczęła się topić pod wpływem absurdalnej temperatury, jaką wydzielało jej ciało. Oczywiście ktoś dosyć szybko to zauważył i równie szybko miał dość tego widoku.

        Wśród otaczającego ich tłumu byli jedynie kupcy i prości ludzie, nic więc dziwnego, że wszyscy wpadli w panikę, biegnąć tak, by znaleźć się, jak najdalej od istot, które wyglądały dla nich jakby przybyły z głębin piekła, by ukraść ich dusze. Oczywiście, podczas paniki znaczna część ludzi zgubiła resztki rozsądku i logicznego myślenia, przez co ci, którzy mieli niedaleko domy, pochowali się w nich, jakby sam fakt zamkniętych drzwi miał odstraszyć zagrożenie. Gdyby tylko wiedzieli, że tutejsza zabudowa z cegły i piaskowca nie stanowi nawet pozorów ochrony przed ciepłem Hyiaxinthe, to by już dawno byliby poza granicami miasta.

- Hmm… Nie zauważyłam nic, co by kogokolwiek gryzło… Czyli ugryźć ich musiało coś… eee… anty dużego! - Stwierdziła odkrywczo przemieniona. - Tylko co jest małe i gryzie… Małe i gryzie, hmm… czy to był mały kurczak? - Spytała, promieniując typową dla siebie dawką głupoty. - Sa… coś tam. Trudna nazwa. Czy mogę na to… eee… to, mówić Sa? W końcu brzmi lepiej… Prawda?! - Nie mogąc doczekać się odpowiedzi, stanęła przed pokusą i zaczęła patrzeć prosto w jej oczy, szczerząc przy tym swoje piranio-podobne zęby. Stała na tyle długo przed piekielną, że brodziła w kałuży roztopionych skał, z których to zbudowane były tutejsze ulice.

        Amminextiuibilis tymczasem uznał, że już nie grozi im nieplanowana teleportacja na inną część świata. Postanowił, że w czasie, gdy młoda jest skupiona na Rozalii, on rozpozna się w terenie. Dlatego też bez zbędnych ostrzeżeń poleciał prosto w górę, gdzie przy pomocy intensywnej pracy skrzydeł zawisł wystarczająco wysoko, by móc ogarnąć wzrokiem całe miasto.

        Znajdowali się obecnie przy centrum miasta. Miejsce, do którego zostali przeteleportowani, to jedna z uliczek, które to rozchodziły się od serca miasta - sporego placu przepełnionego stoiskami i straganami, a otoczonego budynkami, z których większość była przeznaczona na sklepy, na co wskazywały widoczne z daleka szyldy pełne jasnych kolorów i wykwintnych zdobień.

        Ten plac był umiejscowiony na północ od nich, stosunkowo niedaleko. Po przeciwnej stronie rozciągała się mieszkalna część miasta, przeplatana licznymi uliczkami i skrzyżowaniami, którym brakowało widocznego na pierwszy rzut oka ładu i składu. Niestety, droga, na której się znajdywali, przez dłuższy kawałek nie przecina się z żadnymi innymi - gdyby chcieli pójść w prawo bądź w lewo kierując się na południe, musieliby przejść cztero, bądź nawet pięciokrotność drogi, która oddzielała ich od rynku w środku miasta.

“Cóż, tak długo, jak nie zwrócimy na siebie uwagi straży, to miasto powinno być stosownym miejscem na spędzenie czasu.”

        Ledwie ta myśl przeszła przez głowę feniksa, a minęła go ze świstem strzała. Szybki rzut okiem na trajektorie strzały pozwolił mu odnaleźć strzelca - w ich stronę szła grupa strażników, część w typowo rycerskim uzbrojeniu, pozostali zaś to byli łucznicy, który już z daleka ujrzeli jego ognistą sylwetkę i gdy tylko mogli, posyłali w jego stronę kolejne pociski. Oczywiście zdołał uniknąć każdą strzałę, ale dotarło do niego, że to nie jest jedyna grupa strażników, która idzie do miejsca, gdzie znajduje się Rozalie i Hyia, a gdzie unosi się on. Najwyraźniej przerażeni mieszkańcy pobudzili całą straż miejską, która była rozlokowana na granicach miasta, stamtąd bowiem zdawali się przybywać.

“Oj, niedobrze. Latanie odpada, jeszcze trafią mnie, bądź co gorsza, ją…”

        Powrócił do Hyiaxinthe i Rozalii, rozglądając się dookoła. Okoliczne budynki były albo karczmo podobnymi przybytkami, albo domami mieszkalnymi, nad których drzwiami okazjonalnie wisiały tablice z nazwami konkretnych profesji, jak choćby szewc czy alchemik. Po odgłosach dochodzących zewsząd łatwo było ustalić, że znaczna część przerażonych ludzi zabarykadowała się w swoich domostwach przy pomocy mebli. Z południa nadchodziła najszybsza grupa straży, i chociaż wciąż nie było widać tejże, to jednak za kilka chwil będą widoczni, a wtedy prawdopodobnie zaatakują nieproszonych gości. W związku tym, dla feniksa została tylko jedna opcja.

“Kochana, przekaż Rozalie, że idziemy do centrum miasta, na rynek. Przy odrobinie szczęścia nowina o nas już tam dotarła i wszyscy już dawno postanowili uciec jak najdalej. Nie chce wzbudzać większej paniki niż to potrzebne.”

- Idziemy do centrum na rynek? Dobra, przekazane! A czy tam są fajne rzeczy? A czy dostanę te fajne rzeczy?

“Nie wiem i… nie wiem. Może. Jak znajdziemy coś ognioodpornego, to przemyślę to… I jak zdobędziemy coś, czym możemy zapłacić. To, że sprzedawców nie będzie, nie oznacza, że nie mamy im podziękować za ich towary.”

- A czemu?

“Bo tak należy”

- A czemu?

“Bo tak mówią zasady miasta, jak i zasady dobrego wychowania”

- A czemu?

“Ehh…”

- ...A czemu?!

        Tymczasem w całym mieście rozniosła się wieść o istotach otoczonych płomieniami piekielnymi. Ludzie z okolicy, gdzie zauważono te “bestie” uciekli w oddalone części miasta, co zresztą zalecane było przez straż. Strażnicy z krańców miasta przechodzili ulicami, ogłaszali zagrożenie, a następnie maszerowali dalej do miejsca, które było wskazywane. Mieli rozkaz, by nie narażać się bez potrzeby, więc ich plan zakłada, że po dotarciu na miejsce spróbują najpierw przegonić intruzów. Każdy jednak, czy to łucznik, czy zbrojny, obawiał się, że dojdzie do walki. W końcu ludzie mówią o istotach z piekła rodem, a z takimi to raczej nie da się dogadać.
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        - Jadą koniki!!
- LALALALALA!!!
- Wiozą … Patyki!!
- LALALALALA!!!
Rzewne, żeby nie powiedzieć żałosne zawodzenie niosło się echem po wąskich uliczkach strasząc gołębie, płosząc szczury i denerwując okolicznych mieszkańców nienawykłych do potępieńczych lamentów pod swoimi oknami. Damsko-męski duet nic jednak sobie z tego nie robił, tylko dalej wędrował przez Saorais ze swą jazgotliwą pieśnią na ustach.
- Jadą koniki!!
- LALALALALA!!!
- Wiozą … Ręczniki!!
- LALALALALA!!!
Trzeba jednak zauważyć, że o ile mężczyzna zwyczajnie darł ryja i zupełnie nie dbał o to, by utworowi nadać jakiś walor artystyczny, a nawet słowa zwrotki, które na niego przypadały ograniczał do przerażającego „LALALALALA!!”, to niewiasta starała się zaintonować w tym jakąś melodię, nadawała w miarę równy rytm i wytrwale ciągnęła rwącą się arię mimo ewidentnego zamiaru totalnego sprofanowania sztuki przez towarzyszącego jej wokalistę.
        Dziwna była to para. Elf i syrenka. Zielonowłosy i szatynka. Chudzielec i drobinka. Brzydal i lolitka. Brudas i czyścioszka. Ewidentny oszołom i laska tylko udająca stukniętą, do tego niezbyt przekonująco. On pewny siebie, a ona jakby zahukana. Oboje uśmiechnięci od ucha do ucha – on literalnie, ona w przenośni. Niphred Caladellon i Arisa Roddenfeld – a przynajmniej tak się przedstawili funkcjonariuszom, gdy pierwszy raz ich zatrzymano. Charakterystyczni, rozpoznawalni, bardzo dobrze znani tutejszym organom porządkowym, ale mimo to zupełnie bezkarni w swoich wyskokach, wykroczeniach i niedostosowaniu się do życia w społeczności. Początkowo próbowano ich temperować, ale potem władze miasta machnęły już na nich ręką. Wszystko dlatego, że przy próbach aresztowania, czy chociażby nawet zatrzymania dziwnego tandemu działy się wokół nich różne paranormalne zjawiska. Pogoda dostawała szajby, latały krawężniki, kwitły latarnie, pękały domy, drzewa kładły się pokotem albo wyskakiwały do góry korzeniami, bruk dostawał nóg (i to dosłownie), ludzie pokrywali się mrowiem ropnych pryszczy, a psy szczekały dupami. Generalnie totalny chaos, do tego tym większy, im bardziej grubiańsko strażnicy potraktowali dwójkę denerwujących, ale raczej niegroźnych (dopóki oczywiście nikt ich nie zaczepiał) popaprańców. Zdrowiej dla mundurowych, mieszkańców i przede wszystkim dla infrastruktury miasta było zostawiać ich w spokoju. Spacery dwójki dziwaków nie trwały nigdy dłużej niż kilka godzin, a potem i tak znikali tak samo nagle i nie wiadomo gdzie, jak się pojawiali. Zaczęto więc ich traktować jak element rozrywkowy miasta. Z braku lepszego rozwiązania stali się po prostu atrakcją turystyczną, jak lajkonik w Nowej Aerii albo różowa dzielnica w pobliskiej Leonii.
        - Jadą koniki!!
- LALALALALA!!!
- Wiozą… Siki!!
- LALA…!!! – wycie elfa urwało się nagle w pół kwestii. Zatrzymał się jak wryty i wrzasnął:
- Patrz! – nie kryjąc zachwytu wskazał zauważoną grupkę swojej koleżance – Dziwolągi!! – ryknął na całe gardło.
- Gdzie? – zapytała dziewczyna nieco zdezorientowana. Widocznie nie była pewna czy to co akurat wskazywał jej towarzysz, to było właśnie to na co miała patrzeć. „Dziwolągi?” - zastanowiła się przyglądając dwóm pięknościom i ognistemu pterodaktylowi. Zupełnie niepotrzebnie. Nie należy zbyt głęboko wchodzić w to co wariat ma w głowie. Niphredowi mogło chodzić o cokolwiek, a zbyt wnikliwe zastanawianie się nad jego przemyśleniami mogło zaboleć, a już na pewno mogło skończyć się trwałym urazem na psychice. No chyba, że taki właśnie był cel działania drobnej naturianki, by być szurnięta jak jej idol. Cóż, wybitnie głupi pomysł, ale któż zrozumie kobietę.
        W każdym razie zielonowłosy nie odpowiedział. Zapomniał o partnerce jak zresztą o całym świecie, a jego pokręcony umysł nie wiadomo kiedy przestawił się na inne tory i zajął się czymś zupełnie innym.
- „Wielki płonący struś? Toż to przecież feniks! To one nie wyginęły? Ale jaja!”
Bezpośrednio pod skrzydłami wielkiego ptaszyska stała niebieskowłosa ślicznotka, rozczochrana podobnie jak sam elf, i podobnie jak on upiornie bladoskóra. Buzia ładna, ale nieco zmarszczył nos widząc kolor na jej włosach.
- „Niebieski? Zgroza. Nie było zielonego? Kto panią tak pokarał? Może da się jakoś zafarbować czy coś?”
Obok stała druga damulka, również przecudnej urody i trudno byłoby zdecydować, która z nich była piękniejsza. Ta była ruda i półnaga, nie to jednak go zainteresowało. Ciekawszy był dla niego pancerny ogon wystający jej spod krótkich majtów, para nietoperzastych skrzydeł i sterczące ponad miedzianą fryzurą kozie poroże. Lubił zwierzęta – takie ze skrzydłami, takie z rogami, takie z ogonem też.
- „Będzie o czym pogadać.” - ucieszył się i tego już w sobie nie ukrywał. Od razu cała jego pochlastana morda trysnęła dziecięcą radością, aż strupy na policzkach kolejny raz popękały. Gwałtownie wyrzucił ramiona w górę, rozcapierzył palce, na mordzie w charakterystycznym krwawiącym uśmiechu ukazał srebrzyste uzębienie, po czym skradając się na palcach począł powoli zbliżać się do zauważonej gromady.
- Witajcie na Alaranii kochani kosmici!! – przemówił do nich, nie wiedzieć czemu w demonicznym. – Byłoby dłuższe lato, gdyby nie zima!! Kowal zawinił, cygana powiesili!!
Arisa ukryła twarz w dłoniach, jednak trudno powiedzieć, czy z zażenowania czy ze śmiechu.
Awatar użytkownika
Rozalie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Kurtyzana , Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Rozalie »

- Ooooh! – westchnęła żałośnie pokusa – Dlaczego wszyscy są tacy przerażeni? Powinni się bawić i śpiewać i tańczyć! – krzyknęła, robiąc amatorski piruet – To na pewno jakieś małe owady z jadem antyspołecznym albo strachopodwajającym moja droga, bo tak nie powinno być, czy my komuś krzywdę robimy? Nie! Więc powinni nas powitać, a w ogóle to czuje się urażona tym – tupnęła nogą, spoglądając na zwiewającego czym prędzej przechodnia – Co ty gadasz, kurczak jest za duży i dziobie, chyba że zrobimy mini kurczaki z ząbkami w dzióbku! To idealny plan, co ty na to mloda? – podskakiwała wesoło podekscytowana swym pomysłem.

Pokusa zamilkła, gdy młoda na nią spojrzała, zaciekawiły ją jej dziwaczne i dość groźnie wyglądające zęby, ale po chwili złapała się za policzki i głośno zapiszczała z zachwytu.

- TY. MASZ.KIEŁKI! Spójrz, ja też mam, ale takie wampirze – pochwaliła się sowimi – Tylko że ja nie piję krwi no i nigdy nie piłam, a może powinnam? Z takimi kłami? A może nie… Któż to wie! – rozłożyła ręce w geście niewiedzy.

Wtem feniks odleciał w powietrze, a piekielnej popłynęła po policzku łezka, usiadła na ziemi i zaczęła płakać i wykrzykiwać coś o tym, że opuścił ją jej jedyny feniks i została sama z dzieckiem. Zawodziła i łkała przez naprawdę dłuższy czas, nie zwracając uwagi na otoczenie.

- Nie mam pieniędzy, jak ja teraz bachora wykarmię?! Buuuu! Mąż mnie zostawił, nie mam na czynsz! – darła się w niebogłosy – Rynek? TAM MOŻNA ZROBIĆ LATAJĄCE JABLUSZKA! CHODŹMY! – jej humor szybko się poprawił i hopsając, ruszyła w jego stronę – Jasne, że dostaniesz! Wszyyyyyyyyyyyyyystko co zechcesz – posłała jej całuska – A czemu mówisz, a czemu, a czemu, a czemu i do kogo? – spytała, idąc skocznie gadającej do kogoś czarodziejki – Ah rozumiem, gadasz z feniksem… rety, ale to dluga nazwa, będę go nazywać Fenuś! Tak, to idealnie pasuje – stwierdziła dumna z siebie.

Ucieczkę, która tak naprawdę była nią tylko w teorii przerwał donośny krzyk elfa i piekielna stanęła jak wryta, a że była mocno rozpędzona, wywaliła się prawie, uratowało ją jednak parę machnięć skrzydłami. Szybko odszukała wzrokiem właściciela donośnego głosu i wskazała go palcem.

- Ty krzyczałeś! – podleciała do niego i spojrzała mu w oczy tak bardzo, że ich nosy się dotknęły – Masz zielone włosy! Co za strata! Nie mogę cię przyjąć do klubu rudowłosych… - posmutniała – Co powiedziałeś? Bo tak jakoś dziwnie, powtórzysz? Ej, masz trochę krwi na buzi, mogę spróbować? – liznęła go – Myślałam, że krew jest smaczniejsza – skrzywiła się – Ooooo! A któż tooo? – spostrzegła Arisę i natychmiast do niej doskoczyła, objęła skrzydłem i czule powitała, czule, czyli podarowała jej całusa w policzek, a magią chaosu przyprawiła, że ubranie dziewczyny dostało oczy, ogromniastych oczu – Niedoczekanie! Powiedz cos swoim ciuszkom, bo się na mnie gapią!
Awatar użytkownika
Hyiaxinthe
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Hyiaxinthe »

        Hyiaxinthe zaczynała lubić Rozalię. Zdawała się bardzo, bardzo mądra! A czemu? Ponieważ dużo, dużo mówiła, tak dużo, że aż młoda ognistowłosa wiele, ale to wiele z tych słów niemal natychmiast zapominała. A to była oznaka, iż ktoś jest na tyle mądry, że trzeba go bardzo słuchać! Nawet jeśli później nie pamięta się połowy słów.

        Nic więc dziwnego, że młodociana wytężyła wszystkie trzy działające komórki mózgu w celu uważnego przetwarzania chaotycznego potoku słów płynącego z ust piekielnej niemal bez przerwy. Przez to milczała, a zamiast odzywać się, po prostu kiwała głową na znak, że rozumie. Nawet jeśli nie rozumiała, to i tak kiwała głową, bo to było w oczach przemienionej czarodziejki bardzo fajne zajęcie.

        Rzecz jasna, Fenuś - jak go Rozalia postanowiła nazywać - miał całkiem przeciwne zdanie. Z każdym słowem coraz mniej lubił Rozalię oraz jej możliwy wpływ na jego podopieczną. Choć z drugiej strony wiedział, że małolata jest na tyle powolna, że szybki słowotok piekielnej raczej jej nie zaszkodzi, bo go po prostu nie zrozumie. A przynajmniej taką miał nadzieję.

        Szybko jednak zaczął żałować tego, że narzekał na pokusę, bowiem pojawienie się elfa - oraz jego towarzyszki - wmurowało feniksa w podłogę. Autentycznie patrzył, nie rozumiejąc, jakim cudem to, co się dzieje, w ogóle może się dziać, spoglądając to na szaleńca, to na szaleń...czynie? Czy szaleństwo odmienia się przez płeć? Takie pytania krążyły po jego głowie, w czasie kiedy powinni iść do przodu, z dala od niebezpieczeństwa.

        Hyiaxinthe zaś czuła się szczęśliwa, że ktoś ich przywitał. Z radością iskrzącą się w jej głupiutkich oczach wpatrywała się to w Niphreda, to w Arisę, aż w końcu podeszła bliżej do nich, po czym przystanęła w bezpiecznej odległości. Była na tyle blisko, by to, że jej ciało było na tyle gorące, by topić nawet grunt pod jej stopami, było aż zbyt oczywiste.

- Czeeeeeeeeeść! - Pomachała im, uśmiechając się tak szeroko, jak tylko mogła. Skakała z nogi na nogę, bowiem co jak co, ale nie chciała zapaść się w topiący się grunt w trakcie rozmowy z nowymi przyjaciółmi - Kosmi...ci? Nie znam tego słowa, brzmi fajnie, co to znaczy? - Zamilkła na sekundę po tym pytaniu, jednak nie zamierzała długo milczeć. - Dziwnie mówisz. Wujek mówił, że poeci i pijani dziwnie mówią. Jesteś pijany czy poetą? A jeśli tak, to powiesz mi, co te dwa słowa znaczą?

        W międzyczasie straż miejska dotarła na miejsce. Choć już zaczynali tego żałować. Płonące ptaszysko to jedno. Równie płonąca dziewczynka też zdawała się znośnym zjawiskiem. A pokusa to w ogóle była bułka z masłem. Bardzo, bardzo krągła bułka z jędrnym masełkiem. Ale cała ta trójka w połączeniu z NIM? Z jednej strony odwrót taktyczny, bo elf, a z drugiej należałoby opanować pozostałe nienaturalne osobniki. Stojąc przed takim dylematem, straż postanowiła, póki co, jedynie otoczyć tę dziwną zgraję, co zresztą udało się zrobić dosyć szybko, odcinając drogi ucieczki. Nie odważyli się jednak stać w gotowości to walki, co to, to nie. Znając życia świat, ich własne bronie ożyją i spróbują ich zamordować, gdyby tylko tak zrobili w obliczu elfa. Dlatego też patrzyli - póki sytuacja była w miarę stabilna.
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        Piekielna już od pierwszych swych słów nie wzbudziła entuzjazmu Niphreda. Podobało mu się noszenie murawy na głowie i ze swojej grzywy był nawet więcej niż zadowolony. Przestał się uśmiechać i wsadził ręce głęboko w kieszenie.
- Wcale mi nie zależy. – odparł pogardliwie na jej propozycję wplątania go w klub dla rudzielców. Wskazał jednak na nową kieckę Arissy upstrzoną oczami.
- Ale to, to fajne jest! Podoba mnie się! – Mówił najwyraźniej szczerze, bo nadal nie użył swojej magii do odczarowania stroju syrenki. Jednak znać było również, że traktuje rogatą dziewczynę z dystansem po tym strasznym afroncie z kolorem jego włosów. Zdecydował, że dopóki go nie przeprosi to będzie się na nią gniewał, i tyle. Szkoda jednak, że nie zakomunikował tego w żaden inny sposób jak tylko ogólnożeńskim fochem.
        - Co to są kosmici? – zainteresowała się druga piękność, a elf wykorzystując sytuację odwrócił się do niej i nie odpowiedział na pozostałe pytania Rozalie.
- No wy jesteście kosmici! – odparł bez cienia wątpliwości. - To ty nie wiesz kim jesteś? – roześmiał się znów pogodnie i nawet nie zwrócił uwagi na to, że pokusa w międzyczasie zdecydowała się polizać jego policzki.
- Śmieszna jesteś! – Uznał, że ognista dziewczyna jest pocieszna, sympatyczna i słodka, więc nie omieszkał podzielić się z nią swoją obserwacją i przy okazji obdarować specyficznym komplementem. Jednak jej drugie pytanie natychmiast zmyło to całkiem pozytywne wrażenie, które zrobiła na samym początku.
- Jesteś pijany czy poetą? – zapytała niby grzecznie.
Niphred zrobił poważną minę i niespiesznie pokiwał twierdząco głową. Sugestie sukuby odnośnie jego fryzury były tylko nieuprzejmością, ale teraz to już była ciężka obelga, która niesamowicie zabolała jego wrażliwe serce. Chciało mu się płakać. Miał jednak dziwną pewność, że Hyiaxinthe to nie tylko piękna niebieska kobieta otoczona płomieniami, ale też przede wszystkim ufoludek, a im mózgi nie rosną zbyt szybko. Jako kosmiczny stwór nie jest niczemu winna, skąd bowiem głuptas z innej planety mógł wiedzieć, że w Alaranii nie można nikogo wyzywać od poetów. To obraźliwe, wredne, chamskie, a na pewno niekulturalne. Urażony elf zebrał się jednak w sobie i tym razem wyjątkowo wybaczył ów nietakt.
- Ziemniaki lubię. A ty czytaj książki, to będziesz mądrzejsza. – odpowiedział chłodno, ale jak na targające nim emocje zrobił to całkiem uprzejmie. A mógł zabić.
        Szybko jednak zapomniał o tej przykrości, bo na placu pojawili się uzbrojeni strażnicy. Sprawnie zamknęli pierścień oblężenia, jednak nie dali się ponieść emocjom. Spoglądali tylko czujnie na swojego dowódcę i karnie czekali na jego komendy.
- Dobrze, że jesteście! – wyszczerzył się elf do wojaków. Pomimo, iż wszyscy oni celowali w jego zapadłą pierś dzirytami służbowych halabard, to oszołom tak jakby w ogóle nie przejmował się zagrożeniem. – Ufoki przybyły! – oznajmił im i wskazał kciukiem za swoje plecy na dwie śliczne kobiety. – Na ich cześć zatańczymy taniec hula! – zaproponował, jednak w taki sposób, że zabrzmiało to jak rozkaz. - Arissa, nie wstydź się! Poproś pana kapitana! – zachęcił do zabawy swoją przyjaciółkę.
        Nieśmiała syrenka nie miała wcale ochoty na tańce, ale wiedziała też, że zielonowłosego nie przegada, a jawnie sprzeciwiać się jego dyktaturze nie było zbytniego sensu. Tylko by się wkurzył, a ona nie chciała mu sprawiać przykrości. Chociaż był zwariowany, egzaltowany i czasem popychał ją do zachowań, w których próżno było doszukiwać się logiki czy jakiegokolwiek celu, to odkąd się poznali zupełnie bezinteresownie dbał o nią bardziej niż o siebie i nikomu nie pozwalał jej choćby tknąć, a co dopiero poważniej skrzywdzić. Była więc przy nim raczej bezpieczna (choć w bardzo specyficzny sposób) i zahukanej dziewczynie to najwyraźniej wystarczało, żeby nadal się go trzymać i jakoś starać się znosić te wszystkie kłopotliwe sytuacje, w które regularnie razem wpadali. Uwolniła się więc spod skrzydeł piekielnej i posłusznie, choć z pewną obawą podeszła do postawnego oficera. Dygnęła delikatnie, końcami palców rozchylając lekko swoją mrugającą tysiącem oczu suknię, po czym wyciągnęła chudziutką dłoń w kierunku milicjanta. Tamten nie zareagował od razu, więc zamknęła powieki zawstydzona, zacisnęła mocno zęby i zastygła w takiej pozycji czekając co dalej się wydarzy.
        Hernan Blucher swoje już w życiu widział, ale nic z tego nawet w połowie nie mogło przygotować go na spotkanie z taką bandą. Jego przez sentyment ciągle jeszcze trzymany w szafie mundur galowy wyginał wieszaki ciężarem przypiętych doń medali i odznaczeń, a mężczyzna swoim bogatym doświadczeniem bojowym mógłby obdzielić cały batalion żółtodziobów i wcale nikt z nich by nie miał prawa narzekać, że dostał jakąś zbyt skromną porcję. Po przejściu na wojskową emeryturę Blucher zgodził się przyjąć urząd szeryfa w Saorais, bowiem zapewniano go, że w tak cichym i bezpiecznym jak to miejscu, będzie to robota lekka, łatwa i przyjemna, a stanowisko ma tak naprawdę wyłącznie funkcje reprezentacyjne i prestiżowe. Nikt wszakże nie mógł przewidzieć tego, co wydarzyło się parę dni po zaprzysiężeniu starego weterana na kapitana straży. Calladelon i Roddenfeld szybko i bez ostrzeżenia zburzyli spokój mieszkańców i zmusili służby porządkowe miasta wraz z nowym dowódcą do zakasania rękawów i ciężkiej harówy. Pomimo tak niekorzystnego obrotu spraw Hernan wcale nie narzekał. Należał do tych ludzi, którzy nie kłaniają się przeciwnościom, tylko hardo walą je w ryja. Pomimo zasłużonej emerytury bez słowa marudzenia podjął się nowych obowiązków. Robił swoje najlepiej jak potrafił, choć urzędnicza głupota i przeczące logice decyzje władz w praktyce uniemożliwiały mu definitywne rozwiązanie problemu dwójki wariatów. I była tylko jedna rzecz, której naprawdę żałował i za którą tęsknił. Piękny i bujny czarny wąs zawsze stanowił jego dumę i chwałę. Odkąd jednak w okolicy począł pojawiać się szalony elf wraz ze wtórującą jego ekscesom konkubiną zarost mu całkiem posiwiał, uwiądł i zmarniał, więc kapitan ponownie zmuszony był golić się na gładko, jak jakiś nieopierzony poborowy.
        Mimo, iż dla podwładnych był surowy, zasadniczy i niezwykle uparty w kwestii regulaminów, to był przede wszystkim poczciwym i honorowym człowiekiem. Nie mógł więc odmówić, gdy dama go poprosiła. Po pierwszym efekcie zaskoczenia ogarnął się wreszcie, delikatnie ujął dłoń Arissy, objął jej smukłą, acz drżącą kibić, i najpierw ostrożnie, a później już coraz śmielej począł tańczyć z dziewczyną jedyny taniec, jakiego kiedykolwiek miał okazję się nauczyć.
        - A panowie strażnicy w kółeczku!! – krzyczał dalej Erdecoire. Niektórzy ze stróżów prawa kompletnie skołowani tym całym szaleństwem, w którym przyszło im wziąć udział bezwiednie upuścili halabardy, złapali się za ręce i wolno poczęli tuptać po okręgu wokół bardzo osobliwej grupki oszołomów i ich własnego dowódcy, który to nie wiedzieć czemu, bez jasnego powodu i bez żadnej muzyki, właśnie teraz już bardzo pewnie prowadził wystraszoną szatynkę pląsając z nią poleczkę - niemalże dworską, ale mimo to bardzo wesołą i skoczną.
        Radość Niphreda ze spotkania przybyszów z innego uniwersum, nawet mimo początkowych zgrzytów znów była pełna. Przywitał kosmitów jak należało. Spisał się jak prawdziwy ambasador Alaranii. Zdawało mu się, że zaraz go to wszystko rozsadzi od środka, by dać zatem upust swej euforii przeszedł do własnego spektaklu.
- I’m sexy and I know it!! – zaskowytał i natychmiast wpadł w niekontrolowany dygot. Ewidentnie taniec nowoczesny. Łatwo go poznać: elf wyglądał jak paralityk, który przypadkiem złapał za elektryczny pastuch. Powywijał trochę chudym tyłkiem, powymachiwał rękami, gwałtownymi ruchami głowy powytrząsał na wszystkie strony chmury tłustego łupieżu z zielonej czupryny, co jakiś czas melodyjnie powtarzając w różnych językach i zupełnie bez ładu i składu ciągle tę samą kwestię o tym, jak bardzo jest świadom swojej seksowności. W tańcu swym nie omieszkał co jakiś czas rozpinać kolejnych guzików ewidentnie za dużej koszuli, aż w końcu zdjął ją całkiem i w artystycznej ekstazie cisnął na ziemię.
- It’s my life...!!!!! – kończąc swe występy czarownik ryknął na całe gardło, aż znowu strupy na jego policzkach poczęły obficie krwawić. Natychmiast też zastygł w pozycji z ramionami uniesionymi wysoko w górę, w ewidentnym oczekiwaniu na oklaski.
Awatar użytkownika
Rozalie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Kurtyzana , Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Rozalie »

Rozalie mówiła i mówiła, oh jakże miło było tak sobie rozmawiać, gdy ma się tak wiernego słuchacza, jak ta płonąca dziewczynka. Pokusie było obojętne czy ta rozumiała jej słowa, bądźmy szczerzy, piekielna nieraz sama siebie nie rozumiała, liczyło się poświęcenie uwagi. Bo wygłaszanie monologów do nikogo jest jakieś takie mdłe, a w tej sytuacji to co innego.
Fenuś patrzył na nią krzywo, ale kto by się tym przejmował, może tylko stroił miny? Zresztą właśnie mieli niezapowiedzianych gości, co bardzo cieszyło Rozę, im więcej, tym weselej! Młoda czarodziejka również wykazała entuzjazm i grzecznie się przywitała, tylko ten feniks z jakiegoś powodu pozostawał gburowaty, najwyraźniej potrzebował czasu na odgburowanie, ale przy Rozalie na pewno szybko wyzdrowieje (oszaleje).

- Jak to ci nie zależy? – zmierzyła elfa wzrokiem, to było niepojęte! Przecież każdy chciał być w klubie rudzielców, to było istne bluźnierstwo. Po chwili jednak pochwalił dzieło piekielnej i od razu oburzenie odleciało w niepamięć – dziękuję, dziękuję! – ukłoniła się i rozesłała całuski niczym aktor po zakończonej sztuce, po której wszyscy biją brawo i są zachwyceni.

Niestety okazało się, że ten zielonowłosy to też taki gbur, bo zignorował jej niebywale ważne pytania. Ugh! Z facetami to tak zawsze.

- Sam jesteś kosmitą! – krzyknęła do spiczastouchego. Nawet nie zwrócił uwagi, że go polizała. Cios prosto w serce. Poczuła się tak bardzo… odrzucona. Usiadła sobie na ziemi, schowała głowę w kolanach i zaczęła szlochać – Co jest ze mną nie taaak?! – darła się wniebogłosy, a po jej policzkach leciały potoki łez.

Nawet nie zwróciła uwagę na taniec na ich cześć i to, że znowu nazwał ich jakimiś ufokami. W tej chwili popadła w głęboką depresję. Dręczyły ją niepokoje, że jest brzydka, beznadziejna i do niczego. Nie spostrzegła też, kiedy i jak wymknęła jej się Arisa ani otoczenia przez strażników. Wkrótce wszyscy zaczęli tańczyć a Roza tylko bardziej otuliła się swoimi skrzydłami i skompresowała przez to do jak najmniejszego rozmiaru. Jednakże po dłuższym czasie, czyli trwającym więcej niż dwie minuty, piekielna uznała, że w sumie to jej się znudziło. Wstała z ziemi i spostrzegła, co się wokół niej wyczynia. Depresja została rzucona w kąt w jednej chwili.

- OHHHHHHHH! Jak cudownie jak pięknie! Jak tanecznie! – podskoczyła i dzięki skrzydłom zawisła przez moment w powietrzu. Trwała tak, dopóki nie usłyszała dziwnych słów zielonowłosego, skutecznie sprowadziło ją to na ziemię – A to po jakiemu? – podeszła do niego i spojrzała prosto w oczy niczym detektyw szukający poszlak. Szybko musiała się jednak odsunąć, bo zaczął on tańczyć jak… jakby dostał jakiegoś ataku. Piekielna nie wiedziała, czy jest to fajne, dziwne, czy kompletnie złe nawet dla istoty stereotypowo złej tak jak ona.

Gdy zaczął ściągać koszulę… No, to jest coś, co pokuski lubią najbardziej. Teraz wiedziała, że cały ten pokaz na pewno kwalifikuje się jako fajny, więc zaczęła klaskać, ile tylko sił miała w swych delikatnych dłoniach.

- BRAWO! BRAWO! – krzyknęła zachwycona, a koszula spiczastouchego dostała nóżek i zaczęła powolutku odchodzić z tego miejsca, licząc, na odrobinę świętego spokoju – Hmmm ? – Rozalie spostrzegła to bardzo szybko, znowu jej się wymsknęło nieco magii, pochylona zaczęła śledzić część garderoby, ale poruszała się zbyt wolno, więc wzruszyła ramionami i nic nie mówiąc, pozwoliła jej sobie iść, niech ma upragnioną wolność, przynajmniej do czasu. Kto wie, może kiedyś trafi na jakąś bratnią duszę? Albo znajdzie jakąś uroczą dziewczynkę z manią kolekcjonowania męskich koszul? No, chyba że zielonowłosy schwyta ubranie i tyle będzie z gdybania.
Awatar użytkownika
Hyiaxinthe
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Hyiaxinthe »

        Zielonowłosy był zabawny. Jego uśmiech czasami przybierał barwy czerwieni! I to takiej szkarłatnej, błyszczącej w świetle czerwieni. Czy to nie była przypadkiem krew? Czyli to oznaczało, że był ranny? Myślała nad tym Hyiaxinthe przez chwilę, ale to, co zaczęło się dziać, wybiło jej to kompletnie z głowy, podobnie zresztą jak wcześniejszą konwersację o kosmitach i ziemniakach.

        Niphred okazał się istną czarną dziurą, tyle że zamiast materii, przyciągał do siebie chaos, a on sam był istną osobliwością - punktem o nieskończonym stopniu absurdu. Bardzo szybko, pod jego nadzorem, sytuacja zmieniła się w parodię balu - piękność towarzysząca elfowi rozpoczęła bardzo żywy taniec z kapitanem, który pozwolił, aby nie-logika tej sytuacji pochłonęła go. To, co jeszcze przed chwilą było formacją mającą na celu otoczenie potencjalnie niebezpiecznych osobników, było teraz symfonią nóg, które żwawo wystukiwały rytm. Jedynie porzucone uzbrojenie przypominało, że jeszcze kilka chwil temu mieli całkiem inny cel.

        To wszystko uwielbiała przemieniona. Kochała nawet. Wszyscy tak ładnie się ruszali, a ona aż nie mogła się naoglądać tego, jak straż tańcowała dookoła niej. Jej własne nóżki, jak kończyny kukiełki na sznurkach, zaczęły nieświadomie tupać w miejscu, zgrają się z tempem roztańcowanych istot.

        Kiedy sam Niphred zaczął tańczyć - o ile tę zbrodnię przeciwko koordynacji ruchowej można było nazwać tańcem - Hyiaxinthe pozwoliła sobie dołączyć, a właściwie to nie mogła się opanować. Zaczęła hopsać po wolnej przestrzeni, próbując wczuć się w rytm tego, co rozgrywało się w tym dziwnym przedstawieniu, a co chwile emocje i szczęście tak ją rozsadzały, że teleportowała się przy co drugim skoku, tworząc niegroźne, aczkolwiek widowiskowe rozbłyski niebieskich płomieni.

        W końcu jednak elf przestał tańczyć, a ona, nie chcąc, by to się skończyło, zatrzymała się niedaleko niego i patrzyła w jego stronę błagalnymi oczkami.

- To było ładne! Jeszcze, ja chce jeszcze!

        Całkiem przeciwnego zdania był feniks. On nie chciał tego przeżywać ani chwili dłużej. Miał tego tak bardzo dość, że aż stracił resztki cierpliwości i taktu. Rozłożył skrzydłą tak szeroko, jak umiał, po czym wydał z siebie najgłośniejszy i najbardziej agresywny skrzek, jaki tylko wielki ptak mógł wydać. To był koniec końców tylko dźwięk, o wiele bardziej soczyste były myśli, które przebiegały przez jego głowę… A które, niestety, wychwyciła podopieczna feniksa.

- ...Uuuu, tyle nowych słów! Też chce je spróbować! - Po czym wyciągnęła rękę w stronę elfa, używając palca wskazującego, by wskazać na niego. - Sukinkot!

        To nie był dobry dzień dla Amminextiuibilisa.
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        Skończył tańczyć i zastygłszy w pokracznej pozie z uniesionymi w górę rękami obserwował co dzieje się wokół niego. Ludzie jak to ludzie stanęli na wysokości zadania, i choć musiał im trochę pomóc wpuszczając w ich umysły szaleństwo magii Chaosu, to i tak był z nich bardzo dumny.
- Możecie się rozejść – zakomenderował wreszcie, a strażnicy miejscy posłusznie porzucili dreptanie w kółeczku i poczęli chyłkiem opuszczać plac zbierając po drodze porozrzucane włócznie, halabardy, chochle, łyżki, noże i widelce i w co tam jeszcze pozamieniał się w międzyczasie ich własny oręż ciśnięty wcześniej na trotuar. Elf zastanowił się, czy nie należy jeszcze czegoś rzec do oddalających się stróżów prawa. Doszedł do wniosku, że tak, więc krzyknął za nimi:
- Żyjemy panie wójcie! – podziękował mężczyznom za piękne uświetnienie powitania kosmitów na Alaranii.
        Zielonowłosy, samozwańczy alarański ambasador nie był żadnym znawcą protokołu dyplomatycznego, propagatorem kultury ani nawet mistrzem taktu. Zdecydowanie bliżej było mu do jaskiniowego dzikusa niż wysublimowanej szlachty. Świadczyło o tym chociażby to, że pomimo iż miał na usługach potężną magię, to na swoje doroczne przyjęcia urodzinowe nie zapraszał wcale dostojnych arcymagów, a raczej słał zaproszenia za góry do niepiśmiennych Yeti, za stepy stadom bizonów żującym trawę i elokwentnie robiącym „BEEE!!”, oraz za lasy do jaszczurek plamistych i węży ogrodowych. Nic więc dziwnego, że zwykle świętował samotnie, a dopiero w ostatnich latach w towarzystwie Arissy. Choć nigdy sam by tego nie przyznał, to jego nieociosanie i wariactwo raczej odstraszało. Co by jednak nie było, to Niphred urodził się elfem i jako taki był bardzo wyczulony na elegancję. Kolejne akcje dwu ślicznych niewiast bardzo drażniły jego zmysł estetyczny, który widocznie nie zanikł całkowicie pomimo tego chaotycznego zdziczenia. Obie panie, tak jak były aż do przesady piękne, tak bardzo też nie potrafiły się zachować. Tylko wielkie, ogniste ptaszysko dołączyło się do pieśni swoim piskiem. Natomiast one nic.
        Jedna, ta z niebieską fryzurą, poczęła popisywać się czarami. Ha! Czarami? Migała, jakby teleportu uczył ją ktoś z wieczną czkawką. Chciała wzbudzić śmiech? Czy litość i współczucie? A może prosić Wielkiego Erdecoire o naukę? Pewnie to ostatnie, bo inaczej po co podawałaby mu swoje nazwisko? „Sukinkot” – no głupie, ale jak na ufoludka to pewnie normalne.
- Calladelon – odparł uprzejmie i grzecznym skinieniem dotknął swego czoła, po czym od razu podał potencjalnej uczennicy cenę za godzinę korepetycji. – Pięć złotych i pół litra.
        Zaraz jednak spojrzał na tę drugą, strasznie oszpeconą czerwono-rudym kolorem włosów. Ta zaś przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Najpierw ryczy i chowa się w swoich skrzydłach, później klaszcze nie do rytmu, a teraz to nagabuje na numerek w krzaczkach jego porzuconą koszulę, zamiast maślanymi oczami zachwycać się nagą klatką czarodzieja. Chociaż mag świadomy był, że przypomina ona bardziej wgnieciony karton niż popiersie zdrowego mężczyzny, to i tak był z niej bardzo dumny, ale to głównie ze względu na artystyczne bohomazy, których czarnym labiryntem pokryty był każdy niemal fragment upiornie bladej skóry.
- Ty! Co jest z tobą nie tak? – zapytał Rozalie, jakby trochę się martwiąc. Trochę, nie za dużo, mniej więcej tyle, co o swoje zdrowie. Nagle bowiem zatrząsł się wyraźnie pod wpływem chłodnego podmuchu wiatru. Prezentowany bezwstydnie topless jednak nie przeszkadzał mu w najmniejszym stopniu i nie tutaj doszukiwał się przyczyn swojego problemu.
- Arissa! – wrzasnął. – Gdzie są moje wełniane skarpetki?
        Brunetka jednak nie zwróciła na niego żadnej uwagi. Dalej pląsała wokół placu z imć Blucherem, a na jej twarzy niepewność przeplatała się z lekkim zauroczeniem całą postacią szeryfa. Hernan bowiem był to chłop na schwał, a choć może nie bardzo potrafił tańczyć, to na pewno dobrze potrafił w tańcu prowadzić i tym sposobem delikatnie, ale jednak stanowczo podporządkował sobie nieśmiałą syrenkę. Poza tym nawet bez bujnego wąsa i pomimo zmarszczek był całkiem przystojnym mężczyzną. Chociaż elf nigdy nie miał w związku z naturianką żadnych matrymonialnych planów ani erotycznych snów, to i tak mała szpileczka zazdrości ukłuła delikatnie psychikę Niphreda. A choć nie miał pojęcia co to za uczucie ani dlaczego się pojawiło, to i tak pod jego wpływem natychmiast przeszedł do działania. Bezceremonialnie wparował pomiędzy parę i rozdzielił tańczących.
- Dziękujemy już panu, panie komendancie! – ryknął mu w twarz. Srebrne zębiska błysnęły złowróżbnie. Oficer nie był lękliwy, wytrzymał obłędne spojrzenie i wczorajszy oddech zielonowłosego wariata. Chciał coś odpowiedzieć.
- Dlaczego... – zaczął pytanie, ale nie dokończył. Walki z Chaosem nigdy nie wygrywa się na argumenty. Tutaj trzeba brutalnej siły, ognia i żelaza, a przede wszystkim odporności umysłu lub przynajmniej magicznych barier ochronnych. Stróż prawa przegrał zatem, zanim w ogóle walka się rozpoczęła. Gdy tylko otworzył usta, to Niphred natychmiast zaczął po swojemu czarować. A że był przy tym wściekły, to naprawdę potężne kopnięcie szalonej energii natychmiast uderzyło w zdrowy rozsądek mundurowego, rozsmarowało po wnętrzu czaszki całą jego racjonalność i cudem tylko nie uszkodziło fizycznych struktur mózgu. Żołnierz momentalnie przysiadł, pierdnął, rzygnął i zaczął jodłować od tyłu „epos o Prasmoku”, po czym biegnąc na czworakach podążył za swoim oddziałem ciągle zawodząc piskliwym głosikiem, tak jakby przyciął sobie rozporkiem własne klejnoty.
- Proszę pozdrowić od nas małżonkę..! – krzyknął na pożegnanie czarownik szczerząc się we wrednym uśmiechu, a żeby nie było za różowo, to dodał jeszcze - ...i teściową!
- Tak.. jest..! – doszedł do ich uszu zdyszany zaśpiew galopującego świńskim truchtem w dół ulicy komendanta straży miejskiej.
Awatar użytkownika
Rozalie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Kurtyzana , Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Rozalie »

Rozalie wisząc w powietrzu, kawałek nad ziemią, była zachwycona tańcami i wręcz zauroczona tańcowaniem niebieskiego płomyczka.

- Bardzo ładnie! – pochwaliła ją z dumą, jakby było to jej dziecko. Gdyby mogła, to zapewne chętnie rozburzyłaby jej fryzurę, ale wolała nie mieć spopielonych dłoni.

W tym momencie Niphred zaczął też wyczyniać jakieś tańce połamańce, Rozalie, choć jeszcze przed chwilą była zdziwiona i zachwycona tańcami ludzi oraz czarodziejki to teraz odczuła przypływ złości, której podstaw jeszcze przed chwilą nie widziała. Teraz natomiast bardzo ją rozsierdziła atencja młodej w stosunku do zielonowłosego, który chyba za pokusa nie przepadał. Na dodatek ta jeszcze zaczęła się teleportować, od tych błysków piekielną zaczęła boleć głowa.

- NIE CHCESZ! – krzyknęła wnerwiona rudowłosa do Hyiaxinthe, sprawiając w przypływie emocji, że wszyscy przez dłuższą chwilę chodzili do tyłu i mówili wspak. Niestety jej czar nie objął ptaszyska. Piekielna rozsiadła się na ziemi i schowała głowę w kolanach, skrywając się pod skrzydłami, żeby choć trochę osłonić się od wrzasków i hałasów.

Po chwili po prostu położyła się wygodnie na plecach i nie robiła dosłownie nic. Słyszała jak Niphred zarządził koniec zabawy i była z tego rada, ale na jej twarzy wciąż malował się grymas niezadowolenia.

- Papaaa! – krzyknęła wciąż na leżąco, pomachała przy tym ogonem, bo ręki jej się podnieść nie chciało nawet. Zaśmiała się lekko słysząc jak Hyia nazwała elfa, ale spiczastouchy obrócił ów określenie w stronę nieświadomej tego dziewczyny.

Pokusa nagle wstała energicznie i przeciągnęła się jak po krótkiej drzemce. Cała energia, którą zbierała przez to chwilowe leżakowanie, została wykorzystana na spory atak złości.

- Co jest ze mną nie tak?! Jesteś tu i zachowujesz się jak, Prasmok wie, jaka gwiazda! Ja też tak umiem, kradniesz mi moment! – wydzierała się na zielonowłosego, a w międzyczasie jej magia zaczęła wymykać się spod kontroli. Część kamieni, które składały się na miejskie uliczki, nagle dostała zęby i uparcie próbowała ugryźć wszystkich przechodniów w stopy. Na dodatek rozpętała się ulewa, ale zamiast deszczu zaczęło padać czymś różowawym, co w konsystencji przypominało galaretę – No i jeszcze jestem sto razy ładniejsza niż ty, to ja powinnam błyszczeć – dodała urażona, strzepując z ramienia pozostałość dziwnego deszczu, który zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Rozalie liczyła, że jej skargi i zażalenia zostaną poważnie potraktowane, ale nagle sprawa zeszła na coś tak ważnego, jak jakieś skarpety i rozdzielenie dziewczyny oraz tamtego mężczyzny, z którym tańczyła.

- Hyia, ten dziwak jest bardzo niemiły, lepiej na niego uważaj – ostrzegła przemienioną – Nie można mu ufać, ale ciiii! – przyłożyła palec do ust, by czarodziejka wiedziała, że ma o tym nie mówić na głos – To jest zły elf – dodała szeptem, widząc, jak ten zaczarował szeryfa.

Gdy skończyła rozmawiać z przemienioną spostrzegając niezadowolonego feniksa szybko odleciała na bezpieczną odległość do Arrisy, wskakując jej na plecy bez pytania.

- Wio! – zachichotała wesoło, przestając myśleć o wszystkim, co złe i smutne. Przyszedł czas na zabawę. Syrenka w roli wierzchowca z przerażeniem mogła odkryć, iż w tym momencie jedyny dźwięk, jaki mogła wydać z siebie to końskie rżenie.

Na dodatek resztki magicznego deszczu zaczęły się mnożyć i powiększać, a jak już były w niemal idealnym kształcie półkuli to bum! Zaczęły wybuchać, nie było to groźne, ale z pewnością hałaśliwe. Każdy bąbel wydawał inny dźwięk przy pęknięciu i to co drugi to głośniejszy.

- Tor z przeszkodami! Juuupiiii! Wiśta wio! – Roza próbowała zmusić Arrise do biegu, czy też galopu, przez różowe bąble.
Awatar użytkownika
Hyiaxinthe
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Hyiaxinthe »

        Definicja szaleństwa? Feniks może nie był pewny, jaka dokładnie jest, ale ostatnie wydarzenia dały mu wystarczająco dużo, by mógł ją sam określić. Po kilku chwilach rozmyślania w obliczu dantejskich scen, do jakich dochodziło przed jego oczami, Amminextiuibilis doszedł do bardzo sensownych wniosków. Szaleństwem nie były czyny same w sobie, to było pewne. Rozalie nie była szalona, bo jej nastrój był niczym powietrze podczas sztormu, niemożliwe do określenia, gotowe do zmiany w każdą chwilę. Nawet elf - Calladelon, jak to się przedstawił - nie był szalony dlatego, że jego potężna magia, połączona z cudacznym zachowaniem, obracała świat do góry nogami. To były tylko symptomy.

        Prawdziwym szaleństwem była niemal bezwarunkowa akceptacja tego, co nielogiczne, sprzeczne oraz chaotyczne. A to oznaczało, że z każdą chwilą feniks popadał coraz głębiej w obłęd, który został zasiany, a który to pokusa i elf bardzo skutecznie pielęgnowali swoją obecnością.

        W swoim narastającym szaleństwie nieśmiertelny ptak zrozumiał powagę sytuacji, w jakiej się znajdują. Rozalie, z którą tutaj przybyli, była w dużej mierze nieszkodliwa - owszem, nieprzewidywalna i przesiąknięta chaosem do szpiku kości, ale wszystko to zdawało się opakowane w resztki tego, co można określić charakterem bądź osobowością. Tymczasem Niphred był po prostu niebezpieczny. Było w nim coś, co wzbudzało w feniksie pierwotne instynkty walki i ucieczki, przy czym druga opcja była bardziej rozsądna, jeśli przyjdzie co do czego. Elf był bowiem na całkiem innym poziomie w porównaniu do piekielnej, zupełnie jakby nawet jego niestabilność była sama w sobie zmienna. Brakowało w nim czegokolwiek, co by ograniczało jego poczynania, a przynajmniej tak to widział feniks. A to nie było dobre, dla nikogo.

“Musimy się stąd wydostać. Przynajmniej zostawić za sobą elfa, to on stanowi największe zagrożenie.” - pomyślał Amminextiuibilis, ale nie liczył na to, by podopieczna go usłyszała w tej chwili - wydawała się przejęta słuchaniem - i niemal natychmiastowym zapominaniem - słów wypływających z ust zarówno elfa, jak i pokusy. - “Pytanie tylko jak to zrobić? Jeden zły ruch i w akcie swej nieprzewidywalności skieruje swoją magię przeciwko nam. Przeciwko Hyiaxinthe.”

        Feniks momentalnie spoważniał, mimowolnie akceptując absurdalność ostatnich chwil w zamian za pełną klarowność umysłu. Przemieszczając się na swoich ptasich odnóżach, ustawił się tak, by być niedaleko swojej podopiecznej, a zarazem tak daleko od elfa, jak to było możliwe.

        Płomienista dziewczyna tymczasem robiła to, co szło jej najlepiej - przytaknęła głową do niemal wszystkiego, co ktoś powiedział, w większości przypadków nawet nie rozumiejąc w pełni kontekstu ani też prawdziwego sensu. Choć przyznać trzeba było, że nawet ona, w swej bezgranicznej głupocie, zaczęła zauważać interesujące rzeczy. Piękna pani ze skrzydełkami bardzo często zmieniała to, jak mówi, albo to o czym mówi, ale to, co mówiła, nie było niezwykle skomplikowane, choć wciąż na tyle trudne, że nieraz umykało przemienionej.

        Tymczasem to, co mówił Elf, znany jako Sukinkot Calladelon, było niezrozumiałe, i jakaś reszta inteligencji w jej głowie mówiła, że to nie tylko to, że większość rzeczy była dla niej niezrozumiałe. Dlatego też jej dziecięca ciekawość tym mocniej pchała ją, by obserwować jego poczynania. Dreptała powolutku tuż obok, pozostawiając po sobie nagrzane ślady stóp, z uśmiechem wysłuchując o wełnianych skarpetkach i innych fanaberiach. Jego interakcje z pokusą były w oczach młodej na tyle zabawne, że ta chichotała donośnie, a na jej twarzy malował się ciepły uśmiech pełen nieadekwatnie ostrych zębów.

        Dopiero w momencie, gdy Rozalie podeszła do niej, a elf postanowił zająć się swoją towarzyszką oraz jej partnerem do tańca, przemieniona czarodziejka zabrała wzrok z mężczyzny o szpiczastych uszach i puddingu w miejscu, gdzie znajduje się zdrowy rozsądek.

- Dziwak? Niemiły? - Otoczona płomieniami panienka już miała zasypać pokusę większą ilością pytań, kiedy to dokonany został uniwersalny gest milczenia, który po chwili nawet Hyiaxinthe, ze swoją inteligencją godną kamienia, zrozumiała. Uznając to za swego rodzaju zabawę, zacisnęła usta, nie pozwalając by choćby jedno słowo uciekło z jej zazwyczaj gadatliwych ust, które jak zawsze były wykrzywione w niemalże wiecznym uśmiechu. Nawet wtedy, gdy usłyszała, że elf jest zły, a w jej oczach widać było pełne zrozumienie tego słowa, nie przestała szczerzyć się jak pechowa ofiara szalonej magii, którą nieostrożnie władali pokusa i elf.

        Gdy pokusa ruszyła ujeżdżać swojego nowo zdobytego wierzchowca, a magiczny deszcz się nasilił, Hyiaxinthe zaczęła iść w stronę, elfa, powoli wyciągając ku niemu swoje ręce. Skoro faktycznie był zły, to trzeba było coś zrobić. A wujek wielokrotnie mówił, to trzeba robić ze złymi ludźmi.

Przytulić, dopóki nie przestaną być źli.

        Była ledwie kilka kroków od elfa, kiedy to nagle podleciał feniks, któremu wystarczyło jedno machnięcie skrzydeł na znalezienie się między osobliwością absurdu a jego podopieczną. Płonące skrzydło zatrzymało jej postęp, odpychając ją w kierunku przeciwnym do elfa, a zarazem służyło za barierę między nią a Niphredem.

“Nie Hyiaxinthe. Nie wolno” - Feniks zrozumiał, co ona chciała zrobić, i chociaż też z chęcią by to zrobił, to jednak bał się, że zarówno ona, jak i on, byli bezbronni wobec chaotycznej magii szpiczastouchego. Hyiaxinthe jednak była na tyle głupiutka, że aż uparta, jej ręce bowiem sięgały nad skrzydłem, wciąż próbując dosięgnąć złego dziwaka. Na całe szczęście musiałaby mieć dwa razy dłuższe ręce, by cokolwiek zrobić ze swojego obecnego położenia.

- Rozi! Pomóż mi go przytulić! Wujek nie pozwala, a to przecież trzeba! - Odezwałą się nagle przemieniona, zaskakując feniksa nie tyle co swoją decyzją, co faktem, że zapamiętała imię pokusy a nawet zdołała bez niczyjej pomocy je zdrobnić w poprawny sposób.
Niphred
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Mag

Post autor: Niphred »

        Wybuch złości rudowłosej przyjął chłodno, wręcz ze wzgardą. Tak samo zresztą jak nagłą chęć przytulania się do niego małej dziewczynki. Nie pierwszy to raz, kiedy napotykane osoby na jego wspaniałość reagowały pospolitą zazdrością. Ukłonił się jednak i wykonał gest ręką, oddając scenę zdenerwowanej pokusie:
- Błyszcz zatem – rzekł, ustępując pola. – Zobaczymy, jak ci pójdzie. – Na co Rozalie niemal natychmiast zareagowała sztuczką z różowymi bąblami i dosiadaniem Arissy.
Zaiste, nie poszło jej najlepiej to błyszczenie. Co prawda gdyby popytać przechodniów, to opinie mogłyby być podzielone, ale według elfa piekielna nawet nie stała obok prawdziwych artystów, a o robieniu sztuki wiedziała niewiele. Była przepiękna - to fakt i zielonowłosy przyznał to już na samym początku spotkania, ale, jak mawiała starożytna mądrość wyczytana w księgach: „piękne ciało rzadko łączy się z pięknym rozumem”. Chociaż Caladellon sam miał kiedyś myśli, by pannę Roddenfeld zaangażować jakoś w swoje własne egzaltowane performance, to wszak to, co zrobiła z nią rudowłosa, trąciło pospolitością i schematyzmem. Sam mając się za wielce wyszukanego znawcę elegancji, wzdrygnął się, patrząc na to wszystko.
- Odi profanum vulgus et arceo. - Prychnął cicho i ze wstrętem w jakiejś plugawej mowie, po czym, jakby dla zmiany obiektu rozważań, uprzejmiej spojrzał na płonącą błękitem dziewczynkę. Owszem, była infantylna. Mimo dorosłego ciała jej umysł ział pustą dziurą widoczną i czytelną nawet na zewnątrz, ale była też szczera i uśmiechnięta oraz nie próbowała na siłę robić z siebie kogoś, kim nie była. Wystarczająco, by wzbudzić sympatię czarownika. Postanowił do niej najpierw zagadać, ale tak jak najprościej, żeby go jednak zrozumiała.
- Gaga.. Aaa.. gugu..gu..? – pochylił się w jej kierunku i zaczął stroić miny. – Oooo.. Łeeee… Buu..! – pochwalił jej fryzurę i strój, po czym przeszedł do zadawania pytań o samopoczucie: - Mama.. tata.. kupa..? - wreszcie nadął policzki i klasnął w nie dłońmi. - Prrrt!
        Musiał jednak szybko przerwać tę filozoficzną dyskusję. Sam nagi tors nie przeszkadzał mu tak bardzo, ale zwykły chłód ciągnącej od morza bryzy sprawiał, że w negliżu nie czuł się zbyt komfortowo. Usiadł na krawężniku obok feniksa, żeby się trochę ogrzać. Popatrzył jeszcze raz na Rozalie i Arissę i westchnął.
- Ta z rogami to ma nieźle nasrane we łbie – odezwał się do Amminextiuibilisa niemal poufale. – Chociaż schludnie, to jednak nasrane – uzupełnił. - Jak ty z nią wytrzymujesz? – zapytał wiekowego feniksa z nadzieją w głosie, że ten zechce podzielić się z nim tajemną wiedzą, jak przebywać w towarzystwie kobiet i nie odnieść od tego uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
        W oczekiwaniu na odpowiedź i trochę jakby z nudów zaczął liczyć palce u rąk. Przerwał, gdy doszedł do czternastu.
- „Coś się nie zgadza” – pomyślał. – „Rano było dziewięć.”
Począł rachować jeszcze raz, tym razem na głos, by się bardziej skupić.
- ...dwanaście, trzyna... – znowu przerwał i wsadził ręce w kieszenie.
Zupełnie nie brał pod uwagę, że to jego własny niedostatek wiedzy matematycznej powoduje problemy z rachunkami. Tym bardziej nie obwiniał swojej ukochanej domeny. Zupełnie nie podejrzewał, że to właśnie magia chaosu powodowała dowolny i przypadkowy przyrost nadstanowych palców w jego dłoniach. Wszystko zwalał na obecność w pobliżu dwu kosmitek, jednej z niebieską, a drugiej z miedzianą czupryną.
Awatar użytkownika
Rozalie
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 74
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Pokusa
Profesje: Kurtyzana , Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Rozalie »

Pokusa poczuła, jak elf bezprecedensowo wjeżdża jej na ambicje, więc musiała się obronić, pokazać, że jest lepsza, ładniejsza, mądrzejsza, bardziej utalentowana i tak dalej, i tak dalej. Początkowo zadowolił ją efekt, miała wrażenie, iż naprawdę zabłysła, po chwili jednak naszły ją wątpliwości, czarne myśli i smutki. A co, jeśli to ten cały chaos aktywuje jakiś magiczny system obronny przed głęboko skrywanymi wspomnieniami, które są jednak zbyt przerażające, by się o nich dowiedzieć?

- Nah, co za głupota. Jestem pewna, że miałam cudowne życie – prychnęła, mówiąc do siebie, choć wciąż siedziała na plecach biednej syrenki. – Co ty tam pleciesz trawowłosy? Chyba muszę poznać jakiś nowy język, to mogłoby dać tyle możliwości… co nie? – spytała naturianki, dając jej solidnego klapsa, po którym zapewne zostanie ślad. Syrenka jęknęła z bólu, ale przynajmniej piekielna w końcu z niej zeszła.

Rozalie podeszła do czarodziejki i przytaknęła jej poprzez skinięcie głową. Kątem oka widziała nawet, jak płonąca dziewczynka powoli podchodzi do dziwacznego elfa. Zapowiadało się ciekawe przedstawienie, które tak bezczelnie zniweczył przesadnie ostrożny feniks. Piekielna głośno i długo westchnęła, dobitnie dając znać, jak bardzo ognisty ptak wszystko popsuł.

- Nie ma sprawy, ty mój płomyczku – pokusa posłała przemienionej czuły uśmiech, po czym, już bardziej agresywnym głosem, krzyknęła do zielonowłosego: – EJ! Hyia chce cię przytulić! Nie każ jej czekać…?

Rudowłosa z lekko przekrzywioną głową i grymasem zmieszania wpatrywała się w szaleńca gadającego jak bobas. Prawie poczuła się niczym jedyna normalna osoba w tym towarzystwie. Bo kto by tam wliczał jakąś szarą myszkę, którą była Arrisa. Natomiast reszta obywateli z niewiadomych powodów gdzieś poznikała. Na dodatek ktoś właśnie konkretnie trzasnął okiennicą. Rozalie natychmiast podleciała w miejsce, skąd dobiegł ten dźwięk i grzecznie zapukała.

- Jest ktoś w domu? – zapytała.

Była zupełnie nieświadoma, iż właśnie w tej chwili zostaje obgadywana przez pewnych dwóch osobników płci męskiej. Po kolejnych sekundach nieświadomości usłyszała w środku czyjeś szepty. Przyłożyła ucho do drewnianych osłon i usiłowała trzepotać skrzydłami jak najciszej umiała. Szybko wyłapała słowa, takie jak: potwór, diabeł, opętanie, gniew Prasmoka. Spojrzała na resztę dziwacznego towarzystwa.

- Czy my jesteśmy potworami? Czy ja jestem? Przecież nikogo nie skrzywdziłam… Tak myślę… Myślę… Myślę – powtarzała niczym mantrę, aż do momentu, gdy wzięła wielki zamach skrzydłami i wylądowała przed spiczastouchym oraz feniksem, wywołując na tyle silny podmuch, że płomienie na skrzydłach Amiego niemal przybrały pozycję leżącą. Pokusa odetchnęła. Kto wie, co się dzieje, gdy zgasisz feniksa.

Rogata odchrząknęła, zwracając na siebie uwagę, nawet jeśli już ją miała. Tak wypadało.

- Oni nas tu mają za totalnych świrów – stwierdziła ze łzami w oczach. – Nie lubią nas. Chcą nas skrzywdzić – tłumaczyła, jakby zaraz miała zagrzewać serca do buntu. – A ja nie chcę być traktowana jak jakiś potwór, dlatego… Będę stąd sfruwać – stwierdziła kolokwialnie. – Poza tym, tam gdzieś jest mój luby, muszę go znaleźć! Kto idzie, czy tam leci, ze mną? – spytała pewnie.
Awatar użytkownika
Hyiaxinthe
Szukający drogi
Posty: 48
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Inna
Kontakt:

Post autor: Hyiaxinthe »

        Mimo płonącego skrzydła, które skutecznie blokowało jej poczynania, Hyiaxinthe była niestrudzona. Wyciągała swe gorące rączki, jakby sam fakt tego, że to robiła, miał jej pomóc w sięgnięciu Niphreda, który był tak blisko, a jednak tak daleko od “leczniczego” przytulania. W końcu tak się leczy zło, a Rozi powiedziała, że to zły olf! A może elf? Jedna z nielicznych szarych komórek zaczęła szeptać coś o długich uszach, ale to nie był czas na uszy, to był czas na uściski!

        Niestety, skupienie przemienionej nie zdołało przetrwać spotkania z infantylnym zachowaniem chaotycznego mężczyzny. Pierwsze odgłosy, jakie wydobył ze swoich ust, zostały wynagrodzone tym, że Hyiaxinthe przestała napierać na skrzydło, zamiast tego wpatrując się w jego twarz z mieszkanką zaskoczenia i ciekawości. Dzięki temu nie został natychmiast złapany przez jej rączki, gdy tylko pochylił się w jej stronę.

        Jego pokaz min, dźwięków i innych czynności, które miały na celu imitować niemowlę bądź bardzo małe dziecko były w jego wykonaniu komiczne, przynajmniej według młodej czarodziejki, która zaczęła chichotać jak opętana. Jej ręce już nie próbowały nawet sięgać w jego kierunku, a zamiast tego zajęte były trzymaniem feniksowego skrzydła, bez którego to Hyiaxinthe padłaby na tyłek ze śmiechu... Co stało się prawdą, gdy tylko ręce elfa z trzaskiem spłaszczyły jego pełne powietrza policzki. Była tak przejęta trzymaniem się za swój pękający od śmiechu brzuch, że nawet nie przejęła się tym, że zaczęła zatapiać się w głąb rozgrzanej do czerwoności drogi, na której to leżała.

        Amminextiuibilis był świadkiem tego wszystkiego rzecz jasna. Resztki rozsądku krzyczały do niego w rozpaczy, by coś z tym zrobił, ale jeśli miał być szczery, to był zmęczony umysłowo i wolał po prostu być mimowolnym świadkiem zdarzeń dookoła niego. Jego podopieczna zawsze może teleportować się poza dół, który wytopiła, a w którym to się znajduje, więc to nie był problem, który wymagał rozwiązania.

        Takie podejście pozwalało mu skupić całą swoją uwagę na Niphredzie, który najwyraźniej sam potrzebował chwili odpoczynku. Tylko od czego, od samego siebie? Jeżeli teoria feniksa była prawdziwa, to była bardzo prawdopodobna odpowiedź. Chyba że był inny powód, dla którego elf postanowił usadowić się tuż obok feniksa? To wiedział pewnie tylko i wyłącznie użytkownik magii chaosu i nikt poza nim.

“Hmm?”

        Słowa, jakie usłyszał opiekun przemienionej były… wyjątkowo normalne, jak na jego obecne standardy. Tak bardzo normalne, że feniks nie zawahał się ani na moment przed podyktowaniem swojej podopiecznej odpowiedzi na słowa zielonowłosej.

- Wujek mówi - rozległ się stłumiony głos, a zaraz po tym nastała cisza, podczas której feniks kazał dziewczynie mówić głośniej, co by słowa jej były wyraźne dla pozostałych. - Och. Wujek mówi, że zgadza się z tobą! I że sztuką nie jest wy...wytrzymać z kimś, sztuką jest mieć wystarczająco dużo cierpliwości, aby zdołać ukryć swoje prawdziwe emocje! - Niewinny głos Hyiaxinthe potwierdził feniksowi to, że jego podopieczna nie zauważyła, że słowa te nawiązywały także do relacji między nimi, które wymagały ze strony Amminextiuibilisa anielskiej wręcz cierpliwości na porządku dziennym.

        Feniks przytaknął, wdzięczny za to, że jego słowa nie zostały zniekształcone. To, że Hiyaxinthe była zbyt głęboko pod ziemią, by to zaobserwować, nie było dla niego szczególnie ważne. O wiele ważniejsze były dziwy, które działy się przed jego ptasimi ślepiami - Palce Niphreda momentalnie zyskiwały, bądź traciły na liczebności, a elf daremnie próbował policzyć ich całkowitą ilość. Im dłużej to trwało, tym szerzej otwarty był jego dziób, ptasi móżdżek bowiem gotował się z każdą sekundą obserwowania tego absurdu.

        Na całe szczęście coś zdołało odwrócić jego uwagę, czy też raczej ktoś, oto bowiem pokusa - która do tej pory zajmowała się swoimi sprawami i nie przeszkadzała w niedawnych wydarzeniach - wylądowała z impetem naprzeciwko feniksa, zyskując dzięki temu pełną uwagę płonącej istoty.

“Coś w tym jest.” - Skomentował feniks, gdy tylko piekielna skończyła mówić, a słowa jego rozbrzmiały nie tylko w swej głowie, ale i w świecie rzeczywistym, ale dla innych brzmiało to, jak ptasi skrzek, a nie zrozumiałe słowa. - “Co jak co, ale nie wzbudziliśmy sympatii wśród mieszkańców tego miasta, a wręcz przeciwnie. Nie zdziwiłbym się, gdyby chcieli naszej śmierci, choć na pewno ich pierwsza próba ataku nauczyła ich, że nie będzie to proste. Prawdopodobnie szukają czarodziei czy innych użytkowników magii, którzy byliby w stanie przeciwstawić się połączonym mocom chaosu Rozalie i Niphreda. Kto wie, może i nawet udałoby im się znaleźć kogoś, kto byłby w stanie nie tylko przeciwstawić się im, ale też nie miałby problemu z ich unieszkodliwieniem, co nie wróżyłoby dobrze mi oraz Hiyaxinthe. Ucieczka, i to natychmiastowa, jest bardzo rozsądną opcją.”

Wszystko brzmiało dobrze, dlatego też nie wahał się dłużej z oznajmieniem swojej decyzji.

“Hyia, mogłabyś powtórzyć moje myśli do innych?”

- Dobrze! - Rozległ się głos młodej czarodziejki, czemu towarzyszyło głębokie echo. Dziura, w której była, musiała być już bardzo głęboka. - A… Jak one brzmiały?

        Feniks nie mógł się powstrzymać przed uderzeniem swojej głowy swym własnym skrzydłem, frustracja bowiem była w nim silna. Nie chcąc marnować czasu, podał Hyiaxinthe nową, skróconą wersję swoich wcześniejszych przemyśleń… oraz prośbę, aby w końcu teleportowała się na powierzchnię.

- Jestem! - Wykrzyknęła Hyiaxinthe, która zmaterializowała się w wybuchu błękitnych płomieni tuż obok feniksa, po drugiej jego stronie z punktu widzenia elfa. - Wujek mówi… Miasto niebezpieczne, pokusa dobrze myśli, ja i młoda lecimy! - Przemieniona skończyła dyktowanie, po czym skierowała swoje następne słowa do Niphreda, o którego przytuleniu już zapomniała. - A czy polecisz z nami? Proszę, proszę, proooooszę!
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

I polecieli.

Razem opuścili miejsce, w którym poczuli się nielubiani i niechciani. W końcu kto chciałby przebywać tam, gdzie traktuje się ciebie jako kogoś, kto nie jest zdrowy na umyśle? W dodatku uważa się ciebie za kogoś tak niebezpiecznego, że jest się gotowym na to, żeby skrzywdzić tylko po to, aby pozbyć się potencjalnego niebezpieczeństwa? Pokusa, przemieniona – razem ze swym towarzyszem i opiekunem feniksem – a także elf postanowili, że najlepiej będzie, jeśli odejdą i poszukają przygód w zupełnie innym miejscu.

Długi czas nie zatrzymywali się, aż w końcu nastał czas na to, żeby gdzieś odpocząć i może nawet przeczekać noc, która była dobrą porą, aby wypocząć przed następnym dniem w podróży. Następnego dnia postanowili też, że może lepiej – a także ciekawiej – będzie, jeżeli się rozdzielą. Nikt nie chciał też powiedzieć tego na głos, ale gdy doszło do wcześniejszych wydarzeń, także podróżowali wspólnie, więc może jeśli będą szukać przygód samotnie… może wtedy nie spotkają się z takimi negatywnymi uczuciami, na jakie natknęli się teraz. Decyzja nie była trudna do podjęcia, dlatego gdy słońce już w pełni wyłoniło się zza horyzontu, ich niewielka grupka została rozwiązana. Rozalie poszła w swoją stronę, Hyiaxinthe i feniks w swoją, a Niphred w swoją.
Zablokowany

Wróć do „Saorais”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości