Pustynia Nanher[Ifan-Tar] Złote Łzy Królowej Khepr

Ta kiedyś niesamowicie żyzna ziemia została spustoszona przez magię jakiej świat nie widział od tysięcy lat. Pięciu Przodków Czarodziejów próbujących zawładnąć czasem sprawiło iż Ziemie Nanheru pokryły tony piasku wyniszczając wszystko wokół, a ich samych pogrzebały w swoich otchłaniach.
Awatar użytkownika
Swain
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:

[Ifan-Tar] Złote Łzy Królowej Khepr

Post autor: Swain »

        Pył i piach wgryzał się we wszystkie szczeliny miasta Ifan-Tar. Szum i odgłos ocierającego się piasku o zabudowania był donośny. Biedota kryła się w kątach, mieszkańcy podtrzymywali okna z całych sił, a ci, którzy pechem znaleźli się na zewnątrz, musieli walczyć z żywiołem, błądząc po uliczkach we piaskowej mgle. Gdzieś na wietrze przefrunął kolorowy namiot z pobliskiego bazaru i zniknął w czeluściach miasta.
        Dalej, gdzie budynki miasta stawały się coraz wyższe i piękniejsze, bogata ludność siedziała we swych domach nie przejmując się burzą piaskową. Jedli wymyślne posiłki całkowicie nie zwracając uwagi na żywioł za oknem. W jednym z wyższych budynków, okiennice z trwałego szkła, o połysku błękitnym, były szczelne i idealnie tłumiły odgłosy. A za nimi starszy mężczyzna o piwnych oczach wpatrywał się w złoto pomarańczową smugę. Ubrany w samą koszulę i spodnie opierał się o parapet, mając zmęczony wyraz twarzy. Podróż w to miejsce było ciężkie, a gorąc był nie do zniesienia. Jedyną osobą, która byłą pozytywnie nastawiona do tego wszystkiego była Astrid, która wręcz nie mogła się doczekać końca burzy piaskowej. Od kilku godzin przesiadywała nad zwojami z przekładami starożytnych pism i powieści. Gabriel, jej ojciec był bardzo sceptyczny w prawdziwość tych tekstów. Równie dobrze, mogły być to bajki i próby wyłudzenia dodatkowego grosza od przejezdnych.

        - Powinnaś coś zjeść - powiedział odwracając się plecami do okna. Oparł się o parapet i przyjrzał się, jak w rogu pokoju, przy drewnianej ladzie siedzi Astrid. Jej palec przesuwał się wzdłuż tekstu a jej usta wypowiadały niesłyszalne mu słowa.
        - Astrid?
        - Tak, już, zaraz... - odezwała się nie odwracając wzroku z pergaminu.
        - Czytasz to już czwarty raz - poinformował oschle.
Astrid wygięła się w tył na krześle, zadarła głowę tak by widzieć sufit. Zobaczyła pęknięcie na suficie, ale to była najmniej interesujące. Przetarła oczy i westchnęła głośno z poirytowania.
        - Czytam to trzeci raz jak już. I to tylko dlatego bo to nie ma sensu!
        - Mówiłem ci, że cię naciągają a ty się uparłaś - Gabriel skrzyżował dłonie na piersi, poczuł, że w końcu miał z czymś rację.
        - Nie o to chodzi! - Astrid machnęła ręką jak na irytującą muchę. - Wszystko co jest napisane jest logiczne, ale wersje są różne. Jest tyle historii, że prawda musi być gdzieś zawarta. Nie mogła zostać całkowicie zastąpiona powielanym kłamstwem, i do tego różniącym się od siebie w każdym zakątku świata.
Gabriel uniósł brew i się nie odzywał, Astrid to zauważyła. No tak, w końcu nie wytłumaczyła mu po co tak dokładnie tutaj przyjechali. Westchnęła z zmęczenia.
        - Chodzi o Królową Khepr! - powiedziała głośno patrząc raz jeszcze na
        - Getr?
        - Khepr - poprawiła ojca Astrid. - Według ludności z Nanher panowała tysiące lat temu, w państwie, którego nawet nie znaleziono. Jedni mówią, że chodzi o Zatopione Miasto. Ale położenie się nie zgadza. Cytując: ''Tam gdzie błękitny nurt niósł bogactwa ludzkich rąk. Złote wrota witały słońca szafiry i ich władców. Pałac czterech oczu widział twarze królów. Lecz ich korony nie sięgały zenitu. Na równi z niebem, pośród gwiazd. Boska Khepr... zasiada na łonie tego świata - skończyła Astrid z niepewnym uśmiechem.
        - Dla mnie to brzmi jak napisane na kolanie zbiór słów, nie mających większego znaczenia stwierdził Gabriel udając się do szafy, w której trzymali zapasy.
        - Mylisz się. Wielu studiowało ten tekst, szczególnie, że mam osiem różnych jego wersji. Wszystkie podobne do siebie, ale z pewnością opisują one położenie królestwa Khepr.
        Gabriel zebrał z szafy bukłak z wodą i wziął parę większych łyków. Wadą szczelnych okien była taka, że w pomieszczeniu robiło się duszno. Co było właśnie dość odczuwalne.
        - Mówiłaś o błękitnym nurcie? To pewnie chodzi o rzekę. A tu takich nigdy nie było. Są źródła owszem, ale trudno by było to nazwać nurtem.
        - Dokładnie! - Astrid ożywiła się widząc, że jej ojciec zaczyna rozumieć jej sfrustrowanie. - Tak samo jak, nikt nie odnalazł żadnej starożytnej budowli, która by mogła sięgać kilkunastu metrów a co dopiero sięgać gwiazd!
        - Czyli to bajki - powiedział biorąc kolejny łyk.
        - Nie, jeśli o czymś się mówi, to znaczy, że coś z tym musi być. Myślisz, że przyjechałabym tu, nie mając żadnej pewnej informacji?
        - Ano - potwierdził krótko.
Akurat to było w stylu Astrid, choć sama nie chciała się do tego przyznać, ale jak dotąd, intuicja ją nigdy nie zwiodła. Gdy Astrid to usłyszała, rzuciła w niego kamykiem, wcześniej podtrzymującego jeden z rogów papieru.
        - To się mylisz. Opłaciłam sporo osób, by donosili mi o najciekawszych rzeczach. Podobno gdzieś niedaleko pobliskiej oazy zbiera się cała banda najróżniejszych osób. Najemnicy, archeologowie, łowcy głów i skarbów. Wszystko po cichu i tajnie. A wiesz kto im przewodzi?
        - Kto? - zapytał chociaż, mało go to interesowało, bardziej się zastanawiał, czy Astrid zamierza wdawać się w konflikt z rzekomą ''grupą''.
        - Viktor Czarny! Jeden z najbardziej znanych pseudo poszukiwaczy przygód. Wydaje fortunę na zaopatrzenie i ludzi, którzy wszystko robią za niego, a później sam sobie przypisuje chwałę gdy ci pierwsi skończą robotę. A do tego, wpycha swoje łapska wszędzie, gdzie może coś zarobić. Jeśli on tutaj jest osobiście, to coś musi tutaj być na tyle cennego, że się fatygował.

        Gabriel spojrzał przez okno. Burza piaskowa już niemal się skończyła, za oknem powiewały tylko częściowe smugi piasku a jego szum ucichł. Gabriel był ciekaw ile ludzi zostało przysypanych piachem, znacząc ich nowe groby. Teraz ludność musi się użerać z piachem w butach, w mieszkaniu. Zabawne jak miasto posiadające mury, jest bardziej niebezpieczne niż sama pustynia.
        - Więc jesteśmy tu po to, by odszukać coś przed tym Viktorem, czy to sprawa osobista?
        - Trochę jednego i drugiego - odpowiedzialną z uśmiechem na ustach. Nastała cisza. Gabriel co rusz zerkał za okno, a Astrid pogrążona w myślach wpatrywała się w pęknięty sufit.
        - Jajecznica - powiedziała znikąd.
        - Co?
Astrid odwróciła głowę w stronę ojca, który stał na tle błękitnego okna.
        - Jajecznica - powtórzyła. - Mieliśmy coś zjeść... prawda?
Awatar użytkownika
Lieselotta
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lieselotta »

- Więc? Co ja właściwie robię na tym pustkowiu? Gdybym cię nie znała pomyślałabym, że ściągnąłeś mnie aż tutaj tylko po to, żebym mogła podziwiać uroki pustyni, czyli cholerną burzę piaskową! - Stwierdziła Liza, oburzona całym zajściem. Po chwili podrapała się w policzek udając zamyślenie.
- A, no tak. Ja cię właściwie nie znam. A skoro już o tym wspomniałam, będziesz musiał się grubo tłumaczyć dlaczego zawracasz mi głowę. - Obrzuciła Viktora surowym spojrzeniem. Ten, kto ją zna nie byłby zaskoczony jej zachowaniem, ale nawet nie biorąc pod uwagę jej charakteru miała słuszność - w pomieszczeniu była tylko ona, Viktor i pięciu ludzi strzegących metalowe drzwi do wyjścia. W całym mieście, a może i jeszcze dalej, szalała wichura, a oni musieli negocjować w dusznym pokoju.
Poszukiwacz przygód głośno westchnął. Nie przypuszczał, że aż tak ciężko będzie przeciągnąć tą dziewczynę na swoją stronę, zwłaszcza, że musiał to zrobić osobiście. Ta młoda osóbka okazała się być mniej naiwna niż przypuszczał, ale co zrobisz? Akurat ta najemniczka była warta ryzyka. Wysilił się więc na uśmiech, który był doprawdy piękny, jednak z daleka zalatywał kłamstwem i obłudą.
- Lieselotto, mogę cię tak nazywać? Jak dobrze pamiętam, kazałem swoim ludziom opowiedzieć o wszystkim w drodze, ale skoro najwyraźniej o tym zapomnieli to z przyjemnością sam wszystko wyjaśnię. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, jednak widząc zniecierpliwioną minę swojej rozmówczyni wolał przejść do sedna. - Byłbym niezwykle rad gdybyś dołączyła do mojej kompani, która ma na celu wzbogacenie się i zyskanie sławy. - Po tych słowach smokołaczka nieco się ożywiła, choć nie dała tego po sobie poznać. Szybko się jednak uspokoiła - nie miała pewności, że ten paniczyk mówi prawdę. Odczekała chwilę, aż ten powie coś jeszcze, gdy jednak zamilknął, ciekawość wzięła górę.
- Wzbogacenie się... czym? - Nie mogła się powstrzymać od zadania tego pytania. Za to Viktor nastroszył się jak paw, w głębi duszy ciesząc się ze swojej małej wygranej w psychologicznej potyczce. Nie trwała ona jednak zbyt długo, gdyż zorientował się, że nie da rady wszystkiego przed dziewczyną ukryć. Smokołak okazałby się jednak bardzo przydatny, dlatego nie zamierzał rezygnować.
- Wszystkim! Gdzieś tutaj, w Pustyni Nanher kryją się niewyobrażalne bogactwa! To właśnie w tym miejscu znajduje się starożytne imperium Khepr! Zamierzam to odnaleźć, a z tobą moja, to znaczy... nasza szansa znacznie wzrośnie. - Z pewnością nie krył entuzjazmu. W jego oczach pojawił się chciwy błysk , a jego ton okazał się być zdecydowanie zbyt donośny. Przebywając w tak dusznym miejscu nikogo nie zdziwiło to, że nieco się zgrzał. Machnął głową w stronę któregoś z najemników, a ten po chwili rzucił w jego stronę bukłak z wodą.

Lieselotta nie traciła czasu. Mogłoby się zdawać, że jedynie go obserwowała, ale jednym uchem udało jej się podsłuchać szepczących niedaleko strażników. To, o czym rozmawiali wcale ją nie zaskoczyło, a jedynie potwierdziło dotychczasowe przypuszczenia.
- Psst, Fredziu! Podobno ten gość ma zamiar wystrychnąć nas na dudka! Słyszałem od Zygfryda, że po ostatniej eskapadzie wszystkie zasługi przeszły na niego. Nie mam zamiaru pracować dla takiego oszusta!
- Cicho bądź! Mnie też się to nie podoba, ale jeśli nas usłyszy możemy mieć przesrane!
Najemniczka nie usłyszała całej możliwej reszty ich dialogu, gdyż stojący przed nią mężczyzna właśnie skończył pić. Zwrócił puste już naczynie i spojrzał na nią.
- Co ty na to? Nic dwa razy się nie zdarza, a w szczególności taka okazja. - Uśmiechnął się znacznie szerzej niż ostatnio. Wierzył, że ma ją już w garści.
- To prawda. W życiu nic się nie powtarza... i mam nadzieję, że tak pozostanie. Wolę więc zaryzykować. Odmawiam. - Viktor był zdumiony, nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała.
- Ale... dlaczego? - Wyjąkał, wciąż jednak mając nadzieję, że jej decyzję da się zmienić. - Mam pieniądze. Przysięgam, że nieźle na tym zarobisz!

Akurat to wyprowadziło ją z równowagi. Czy ten gość naprawdę uważał, że Lizę da się kupić?
- Posłuchaj ślimaku! Jeśli myślisz, że dasz radę mnie przekupić albo się podlizać, to dałeś plamę. Twoje ego cię przerosło, a na facjacie masz wymalowaną chciwość i fałsz. - Ledwo powstrzymała się przed zdzieleniem go po twarzy i kopnięciem w... no, gdzieś. Uznała jednak, że nie będzie brudzić sobie rąk. Zauważyła, że wichura powoli cichnie, dlatego zamierzała opuścić to "zacne" grono. Podeszła do drzwi, jednak drogę zagrodziła jej banda Viktora.
- Powiedz swoim przydupasom, że czeka ich niechybna śmierć, jeśli w tej chwili się nie odsuną. - Surowym wzrokiem zmierzyła każdego z tych idiotów, którzy najwyraźniej prosili się o śmierć.
- Ależ ty się nigdzie nie wybierasz. - Pozwolił sobie na złośliwy śmiech. Jeśli nie była z nim, była przeciwko niemu. Pomyślał, że skoro zna jego cel, nie może jej pozwolić na wygadanie się komukolwiek. Innymi słowy - musiała zginąć.
- Chyba, że do grobu. Zabijcie ją! Zabijcie bez wahania! - Na ten sygnał pionki poszły w ruch. Nim jednak ktokolwiek zareagował, Lieselotta przybrała formę hybrydy. Prawym łokciem uderzyła w twarz czyhającego już zza jej pleców najemnika, co oszołomiło go na trochę. Szybko wyciągnęła miecz po czym płynnym ruchem odcięła drugiemu rękę trzymającą miecz. Mężczyzna jednak nie dał za wygraną, drugą wyciągnął zza pasa sztylet i przejechał ostrzem po jej ramieniu. Łuski uchroniły ją od poważniejszych obrażeń, co wcale nie znaczy, że wyszła z tego bez szwanku. Nie miała jednak czasu się tym przejmować - nacierało na nią jeszcze trzech innych.
Pomyślała, że znacznie łatwiej poradziłaby sobie w postaci smoka, jednak było zbyt ciasno. Musiała sobie jakoś radzić, ale nie mogła tego dłużej przeciągać. Po serii bloków i kontr, postanowiła pokazać coś więcej. Stwierdziła, że nadszedł czas, aby trochę poczarować.
Było to dosyć wyczerpujące, szczególnie dlatego, że jej umiejętności nie rozwinęły się zbytnio w tym kierunku. Pomagała jej jednak bujna wyobraźnia i silna wola. Będąc wciąż skupiona na walce, starała się wyobrazić, że miecze jej przeciwników się tępią. Dziedzina chaosu okazała się jednak trochę nazbyt chaotyczna. Broń co prawda stępiła się, ale tylko z jednej strony. Druga natomiast znacznie się wyostrzyła, co... niestety spostrzegli jej wrogowie. Była to dość poważna sytuacja, jednak Lizę rozśmieszyła. Nieprzyjaciel wykorzystał tą chwilę nieuwagi i przeciął jej zbroję. Ta się rozpadła, a dziewczyna została bez ochrony. Dlaczego? Otóż przeszłość zostawiła na niej swoje piętno. Blizna została odsłonięta, a ona... utraciła pewność siebie.
"To jest ten moment, w którym się ucieka... prawda?"

Nie było to jednak takie proste. Początkowo nic się nie udawało aż doszło do tego, że przyparli ją do muru. Miała jednak plan. No... pół planu. Najpierw musiała poczekać na odpowiedni moment, który nadarzy się właśnie... teraz!
Z jej pyska wyleciał strumień śmiercionośnych płomieni. Zrobiła to tak nagle, że niektórzy zbyt późno osłonili się tarczą. Następujący skutek okazał się dla nich bolesny, nie miało to jednak większego znaczenia dla Lizy. W tamtej chwili liczyło się jej życie.
Przeciwnicy wciąż zajmujący się odganianiem ognia nie zauważyli, że dziewczyna biegła już w stronę wyjścia. Viktor, który obserwował wszystko z boku był zdenerwowany. Wrzeszczał na nich i groził ścięciem, choć sam widział, jak niesamowita jest ta najemniczka. Poprzysiągł na niej zemstę, a Liza, która chwilę potem rozwaliła drzwi kopniakiem i zwiała, obiecała sobie dokładnie to samo.
Nie spocznie, dopóki nie udaremni jego planów, a na tą chwilę... musiała się więcej dowiedzieć o tej całej Khepr.
Ostatnio edytowane przez Lieselotta 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Dantheron
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek, mężczyzna.
Profesje:

Post autor: Dantheron »

        Kiedy przekroczył ziemie Nanheru, ujrzał ogromną, nieskończoną przestrzeń piachu, rozciągającą się aż po horyzont. Wrażenie było porażające. Skrajnie nieprzychylny dla jakiegokolwiek życia obszar z tonami piasku bezwzględnie wyniszczał każdą, najmniejszą formę życia. Nie występowała tam prawie żadna roślinność.
Dantheron powoli odczuwał trudy podróży na koniu, który znacznie zwolnił w wyniku zapadania się w żółto-krystalicznym piasku. Jeszcze do tego wzmógł się wiatr, który wciskał się do ust, oczu i ubrania. Odruchowo poprawił czarny, gruby szal, którym owinął głowę i szyję jako dodatkowe zabezpieczenie przed drobinami piachu i kamieni. Ale i tak nic to nie dało.
- A niech to szlag trafi!- zaklął nerwowo pod nosem, sięgając po butelkę z wodą. Wypił łapczywie kilka łyków i schował ją z powrotem do torby. Upewniwszy się, że jedzie w kierunku murów miasta, co rusz zapadał w krótką drzemkę. W podróży był już drugi dzień. Zapasy żywności pomału kończyły się.

Nagle pojawiły się promienie słońca i za chwilę pełny blask rozjaśnił pustynię aż po horyzont. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Monotonna jazda i wiatr, który na chwilę zelżał pozostawiając pustynię w spokoju, pozwolił na przypływ myśli, dotyczących ostatnich wydarzeń... "Jak to możliwe, że moja ukochana Beatrice została porwana... i to na moich oczach, a ja nic nie mogłem na to poradzić..." Wzdrygnął się na samą myśl o tym przykrym dla niego wydarzeniu. Jeszcze do tej pory odczuwał ból prawej ręki, gdyż zbyt mocno ściskając gardło karczmarza, omal go nie udusił. Gdy ledwo zwolnił uścisk, ten zaniósł się asmatycznym kaszlem i jedynie zdążył powiedzieć - do Ifan-Tar, jedź... i stracił przytomność.

        Im dłużej nad tym rozmyślał, tym więcej przypominał sobie różne szczegóły, na które przedtem w ogóle nie zwracał uwagi, upojony miłością ukochanej kobiety. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że od kilku dni był śledzony. Porwanie Beatrice nie było przypadkowe, lecz zaplanowane z drobnymi szczegółami. „Te sukinsyny dobrze wiedziały, że planujemy zjeść wykwintną kolację w karczmie u kapitana Blada". Kilka dni wcześniej osobiście zamówił stolik, gdyż lokal był niezwykle popularny wśród miejscowych. Każdy z gości doceniał nie tylko oryginalny kunszt i wystrój wnętrza budynku, ale również smaczne potrawy, serwowane przez samego starego kapitana.

Beatrice uwielbiała czerwone wino caber, nazywając je cudownym napojem i do tego żółty ser o silnym, wyrazistym zapachu z niewielką liczbą dziurek. W tym feralnym dniu wypiła wina znacznie więcej niż zwykle. „Jestem ostatnim idiotą, który na chwilę ją opuścił, aby skorzystać z okazji i kupić dla niej pierścionek jakiejś boskiej Królowej Kepr od nachalnej najemniczki, który i tak okazał się zwykłą podróbką. Że też mnie podkusiło… Dałem się wywieść w pole jak ostatni debil.” Ze złości przegryzł dolną wargę, która lekko zaczęła krwawić.

        Wtem niespodziewany podmuch wiatru wyrwał go z zamyślenia, sypiąc piaskiem po twarzy. Ocknąwszy się, spojrzał przed siebie. „W końcu dotarłem do celu”. Miasto nie wywarło na nim specjalnego wrażenia. Wydało mu się przeciętne, pełne namolnych kupców i wrzaskliwych przekupek na pobliskim bazarze. Skierował konia w stronę bogatszych budowli, myśląc o gorącej kąpieli i wygodnym łożu. I nie zawiódł się. Zatrzymał się na kilka dni w wysokim budynku, ufając że szybko odnajdzie ukochaną Beatrice.
Awatar użytkownika
Swain
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Swain »

        - W porządku, czas zabrać się do pracy. Na bazarze jestem umówiona z pewną kobietą, która zna osobę, która pracowała dla Viktora. A ten znowu wie gdzie prowadzi wykopaliska - poinformowała Astrid wycierając usta chustką. Przed nią, leżała pusta drewniana tacka jak i sztućce. Odsunęła je na koniec stołu i wygięła się na krześle dla rozprostowania kości. Danie z samych jajek zawsze było najlepszym sposobem na rozpoczęcie dnia. Przynajmniej dla Astrid, Gabriel nie pogardziłby kawałkiem mięsa.
        Astrid wstała z krzesła zasuwając je za sobą, chwilę później zniknęła za parawanem by się przebrać. Części jej garderoby coraz szybciej zaczynały zbierać się w kupkę, jak je rzucała za siebie. Gabriel w tym czasie także zaczął się ubierać i wysypywać resztki piachu z butów, tylko po to, by znowu zrobić trochę miejsca na nowy.
        - Opowiedz mi o tym Viktorze - zaczął Gabriel.
        - Co chcesz wiedzieć? - zapytała Astrid zza parawanu.
        - Znasz go osobiście?
        Astrid nie odpowiedziała od razu. Pytanie brzmiało prawdziwe ojcowsko. Minęła chwila zanim pierwsze słowa wyszły z jej ust.
        - Można tak powiedzieć, widziałam go, on widział mnie. Raz czy dwa razy rozmawialiśmy. Nic szczególnego.
        - Mhm - mruknął pod nosem. Nie była to zadowalająca odpowiedź, nawet jak na Astrid, która zwyczajowo udziela dłuższych odpowiedzi. Samemu Gabriel także nigdy się nie rozgadywał. Był oszczędny w słowach, co zawsze go wykluczało z bardziej towarzyskich spotkań. Ale czuł, że Astrid nie ma ochoty wdawać się w szczegóły. Zastanawiał się dlaczego. I nie tylko on, bo Vuldrima także to zastanawiało. Jego głos ostry jak brzytwa zadźwięczał w głowie Gabriela jak uderzenie noża o metalową rurę.

''Ukrywa coś, przyciśnij ją! Zanim znowu nas wrzuci do paszczy krokodyla!''


        Vuldrim miał w tym przypadku rację. Szczególnie z porównaniem do paszczy krokodyla. W jednej z wypraw Astrid w dalekie tereny, Gabriel miał okazję spotkać na swej drodze krokodyla. Na szczęście jego miecz był szybszy niż bestia z moczar. W innym razie byłby teraz z jedną nogą mniej.
        - Jaki on jest? Znaczy, czy stanowi zagrożenie? - zapytał bardziej dosadnie.
        - Kto? Viktor? - zamyśliła się chwilę. - Należy do tych ludzi, którzy załatwiają sprawy pieniędzmi. Od wszystkiego ma ludzi. Pewnie ma całą armię dupowycieraczy na zawołanie. Ale samemu nigdy nie podejmuje walki, jest zbyt dumny by ''zniżać się do barbarzyńskich rozwiązań''. Chociaż często udaje, że jest szefem wszystkiego i wszystkich. Nie podejmuje działań ot tak. Zawsze ma cel.
        - Dosyć sporo wiesz o nim, jak na jedno dwa spotkania - stwierdził ojciec.
        - Z słyszenia - skwitowała krótko.
        Gabriel uznał, że nie warto brnąć dalej w temat, szczególnie, gdy zobaczył, że jego córka już była gotowa do wyjścia. Gdy tylko wyjdzie na ulice, będzie się wyróżniać jak mało kto. Tutaj moda i stylowe rozwiązania ograniczył się do zwiewnych materiałów i turbanów. Astrid zaś posiadała duży kapelusz w odcieniu fuksji. Gabriel nawet nie wiedział, że taki istnieje, póki Astrid mu go nie pokazała. Dla niego był to tylko różowy kolor.
        - Gotowy? - spytała prezentując się jak na pokazie mody.
        - Ano - odpowiedział zarzucając na plecy pas z swoim mieczem. - Chodźmy.
Awatar użytkownika
Lieselotta
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lieselotta »

Gdy tylko udało jej się uciec, powróciła do swojej ludzkiej postaci. Przemierzając wąskie uliczki Ifan-Tar nie wpadła na zbyt wielu ludzi. Co prawda nie spieszyła się nazbyt, jednak wciąż pozostawała czujna. Postanowiła wybrać się na targ, gdzie - być może - dowie się czegoś o Khepr. To chyba jakaś królowa? W każdym razie miała własne imperium, więc musiała być niezwykle ważną osobą. I choć początkowo Lieselotta chciała jedynie pokrzyżować plany Viktora, to dosyć szybko sama zainteresowała się całą sprawą. Temat wydawał się być warty uwagi również dlatego, że skusił kilka grubych ryb.
Gdy w końcu dotarła do celu, podeszła do jednego ze straganów. Był mały i nie stało przy nim zbyt wiele osób, więc łatwo mogła zagadnąć właściciela, który okazał się być pustynnym elfem. Skrzyżowała ramiona i ściszyła nieco ton głosu, który jednak pozostał stanowczy, a nawet nieco groźny.
- Ile wiesz na temat historii Nanher? - Padło pierwsze pytanie, bez żadnej zapowiedzi czy powitania, które okazało się dość ogólne.
Elfowi nie spodobało się nastawienie najemniczki, jednak wolał pozostać na to obojętny. Widząc jednak jej świdrujące spojrzenie, odwrócił wzrok i poczekał chwilę z odpowiedzią.
- Dosyć sporo. Czy jest coś, o czym chciałabyś wiedzieć? - Mówił dość szybko i najwyraźniej się denerwował. Prawdopodobnie jak najszybciej chciał zakończyć tą rozmowę i pozbyć się dziewczyny.
- Kim jest Khepr? - Nie owijała w bawełnę. Nie chciała zbyt długo tam stać - otwarta przestrzeń z mnóstwem ludzi nie wydawała się być odpowiednim miejscem dla kogoś, kto naraził się osobie o dużych wpływach.
Sprzedawca jedynie się skrzywił i nieco rozluźnił. Zupełnie tak, jakby jej pytanie brzmiało absurdalnie. I takie właśnie było - dla niego.
- Khepr? Jesteś kolejną pseudo poszukiwaczką nieistniejącego królestwa? No brawo, że też trafiłem na kogoś takiego. - Ledwo dokończył zdanie, a Liza zdzieliła go w twarz. Wydał jej się na tyle irytujący, że zasłużył na takie traktowanie.
- No brawo, że też trafiłam na kogoś takiego. - Powtórzyła jego słowa i patrzyła, jak upada na własne towary. W większości były to wazony i naczynia, więc niektóre się rozbiły a inne stoczyły na środek placu. Oczy wielu ludzi skupiły się na smokołaczce i nie minęła chwila, a ona usłyszała za sobą głosy wartowników.
- Ty tam, stój! - Liza jednak nie usłuchała. Jedynie przekazała elfowi coś na wzór groźby i puściła się pędem przez plac główny.
Awatar użytkownika
Dantheron
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek, mężczyzna.
Profesje:

Post autor: Dantheron »

        Obudziło go mocne pukanie do drzwi. Po chwili leniwie podniósł się i otworzył je. Przed nim stała młoda, ciemnowłosa dziewczyna, która dygnęła, nieśmiało uśmiechając się.
- Jestem pokojówką. Czy mogłabym posprzątać pokój, wymienić pościel i ręczniki? Dantheron starał się szybko przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest w mieście Ifan – Tar, aby odnaleźć Beatrice.
- No... dobrze - odpowiedział zaspany. Wpuścił pokojówkę do pokoju, sam zajął miejsce w wygodnym fotelu. Był jeszcze niewyspany po długiej i męczącej podróży. Przyglądał się wprawnym ruchom dziewczyny, która szybko wymieniła pościel, powycierała kurze i pozamiatała z podłogi rozsypany piasek. Była przeciętnej urody. Ale miała w sobie "coś", co przyciągało uwagę i zachęcało do kontynuowania rozmowy.
- Jak ci na imię? - niespodziewanie zapytał Dantheron.
- Marietta, panie - odpowiedziała rezolutnie. - Czy ma pan jakieś szczególne życzenia, może posiłek, kąpiel?
Mężczyzna po chwili zastanowienia poprosił o kąpiel i przyniesienie obiadu do pokoju.
- Ale chciałbym, abyś odpowiedziała na moje pytania.
- Na jakie, panie, nie wiem czy potrafię - odpowiedziała niepewnie. Mężczyzna dał jej złotą monetę, opowiedział o porwaniu swojej ukochanej i poprosił o szczere odpowiedzi na swoje pytania. Dziewczyna niewiele wiedziała, ale skupiła się na jakimś Zatopionym Mieście i bogactwach Królowej Kepr. Obiecała, że jak tylko cokolwiek dowie się o Beatrice, da mu znać. Będzie miała uszy szeroko otwarte i spróbuje się czegoś dowiedzieć od swoich znajomych i przyjaciół. "Miejscowa... a tak naprawdę mało wie albo udaje. Chciałem zaciągnąć języka... ale zdaje się, że nic z tego nie wyszło. Muszę sam uważnie obserwować wszystkich, co do których będę miał najmniejsze podejrzenia."

        Gdy tylko uporał się z kąpielą i obiadem, wyruszył do miasta w kierunku głównego placu. Uznał, że tam może uzyskać jakiekolwiek informacje o osobach, które dokonały porwania. Plac nie wyróżniał się niczym szczególnym, poza wielkością. Kupujących było niewielu. Znajdujące się różnej wielkości stragany oferowały szeroką gamę egzotycznych towarów. Dantheron bacznie obserwował osoby obecne na placu. Zauważył kilku wartowników pilnujących porządku. Byli dosyć daleko, aby zamienić z nimi kilka słów. Przechodząc obok niewielkiego kramu stał się mimochodem świadkiem głośnej rozmowy pomiędzy elfem a ładną elfką o gadzich oczach. W rozmowie tej nie byłoby nic specjalnego, gdyby nie nieoczekiwana zmiana akcji… Nagle podekscytowana elfka uderzyła w twarz sprzedawcę, na tyle mocno, że upadł na wyeksponowane towary: wazony i naczynia, które tłukąc się, wywołały głośny hałas. Zwróciło to uwagę wszystkich obecnych na placu. Donośne głosy wartowników domagających się zatrzymania sprawczyni spowodowały, że Dantheron złapał elfkę za ręce, wykręcając je z całej siły do tyłu.
- A ty gdzie uciekasz, cholero jedna?!
Awatar użytkownika
Swain
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Swain »

Ifan-Tar… Miasto, które przypomina makietę. Wszystkie domy na niższym poziomie, są podobnej wielkości, w tych samych odstępach i w tych samych kolorach. Ustawionych w rzędach tworząc schody ku pałacowi władcy. Do tego wszechobecny piach i kulturalne przechwałki swoich towarów na bazarze były czymś normalnym na co dzień.
        - Podoba mi się - zaczęła Astrid spoglądając na zbiorowisko ludzi, turbanów, szat, namiotów i dymu pochodzącego z szisz. Tych ostatnich zawsze było pod dostatkiem i w kazdym domu. Nawet w tym, wynajętym przez Astrid Gabriel znalazł jedną w kącie.
        - Miła odmiana po szlacheckich dworach i parkach gdzie spotykałam tylko wydmuchane kobiety. Talie miały jak patyki z powodu silnie zacieśnionych gorsetów. Chociaż z drugiej strony, spotykało się beczki na dwóch nogach, spacerujące z parasolką.
        - Ty się tak nie nosiłaś?
        - Oczywiście próbowano mnie do tego zmusić! Ale nauczyłam się biegać w spodniach i tak mi zostało. Ty jesteś tego winien - dodała żartobliwie, chociaż Gabriela to zabolało. Nie lubił przypominać sobie, że zostawił swoje dzieci gdy były małe.
        Zrobili krótką przechadzkę po bazarze, widoki nie robiły na Gabrielu większego wrażenia. Stragany w niektórych miejscach zrobione na chybcika, kostki brukowe musiały być istnym piekłem dla powozów, krzywe i wyboiste w niektórych miejscach. Już takie widywał, tylko z mniejszą ilością ciemnoskórych i w bardziej wilgotnych miejscach.
        Gwar typowy dla przekupców przybrał inny ton. Coś się działo w centrum. Astrid i Gabriel zauważyli jak jakiś mężczyzna trzyma za rękę elfkę. Dosyć mocno. Astrid chciała zareagować, była uczulona na przemoc wobec kobiet, ale Gabriel ją powstrzymał.
        - Nie ingeruj, z tego co wiem, to mogła coś ukraść. Patrz, straże.
        Strażnicy faktycznie pojawili się kilka sekund później. Wyłonili się zza tłumu uzbrojeni w chepesze i włócznie.
        - Dziękujemy ci za pomoc. My się nią zajmiemy - stwierdził jeden z nich, kiedy dwóch następnych chwycili dziewkę za ręce, przy tym odgradzając od niej mężczyznę, który ją dopiero co trzymał.
        - Widzisz? - zapytał Gabriel będąc dumny ze swej racji, ale Astrid nie dała za wygraną.
        - Co takiego zrobiła?! - krzyknęła Astrid w stronę straży.
Awatar użytkownika
Lieselotta
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lieselotta »

- Puszczaj! Nie wiesz co robisz! - Krzyknęła w stronę mężczyzny, który jednak nie zwracał uwagi na jej słowa. Próbowała się szarpać, kopać go a nawet gryźć, ale trzymał ją w żelaznym uścisku. Teraz, będąc w centrum uwagi nie mogła się łudzić, że pozostanie niezauważona. Sama ściągnęła to na siebie, ale nie zamierzała się poddawać, jeszcze nie.
Gdy strażnicy ją przechwycili, Lizie wcale nie było do śmiechu. Zaczęła obrzucać ich obelgami, choć jeszcze większym gniewem pałała do człowieka, który ją złapał.
- Zapłacisz za to! Grubo się mylisz, jeśli myślisz, że to stróże prawa! - Obrzuciła ich wściekłym spojrzeniem i chrząknęła, po czym splunęła na jednego z nich. - Skorumpowane ścierwa! Nie zabierzecie mnie do tej gnidy Viktora! - Wartownicy jednak nie zamierzali stać bezczynnie i dawać się poniewierać przez byle dziewkę.
- Milcz! - Jeden z nich zamachnął się i uderzył ją mocno w głowę. Smokołaczka straciła przytomność i teraz wisiała już bezwładnie, podtrzymywana przez dwóch mężczyzn.
Słysząc czyjś głos, odwrócili się w jego stronę. Strażnik, który nie trzymał więźniarki, podszedł do kobiety i wystawił jej otwartą dłoń na znak stopu.
- Pojmaliśmy tą osobę, gdyż stanowi ona zbyt duże zagrożenie. Jak widzicie - wskazał palcem na pobliski stragan. - użyła przemocy na Bogu ducha winnym kupcu, więc musi odpowiedzieć za swoje czyny. A my, niestety, nie dajemy przyjezdnym taryfy ulgowej. - Stwierdził surowo otaksowując wzrokiem ją, a także mężczyznę stojącego obok. Jak można było zauważyć, strażnik nie był zbyt gościnny, a obcy w jego mieście wyraźnie psuli mu dzień.
Awatar użytkownika
Dantheron
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek, mężczyzna.
Profesje:

Post autor: Dantheron »

        Czuł się nawet przez krótki czas bohaterem, przekazując awanturnicę straży miejskiej, która szarpała się, kopała, gryzła, czyli była bardzo agresywna. Nie było mu jej żal, gdyż uważał, że spełnił swój obywatelski obowiązek. Nie mógł pozwolić na to, aby złodziejka w dodatku niszcząca czyjeś mienie była bezkarna. Przekazując ją strażnikom, zauważył, że jeden z nich przewyższał innych wzrostem. Był ostrzyżony na zero. Włosy zdążyły już odrosnąć, tworząc na łysej głowie nieporządną szczecinę. Spod rozpiętej kamizeli i rozchełstanej koszuli wyglądały mięśnie brzucha, przywodzące na myśl wielki zesznurowany baleron. To on był najbardziej napastliwy i szarpał aresztowaną. Pozostali byli niżsi i szczuplejsi. Nosili się w stylu raczej swobodnym i przewiewnym, prawdopodobnie w związku z upałami.
        Niebawem zauważył zbliżającą się parę gapiów: starszego mężczyznę i młodą kobietę. Jegomość był wysoki, ubrany w długi, czerwony płaszcz. Nagle jego towarzyszka ostro zareagowała przyciągając uwagę wszystkich. "Co takiego zrobiła?! "- jej krzyk i oburzenie rozbrzmiewały mu w uszach. Spojrzał w kierunku aresztowanej dziewki, która wyrywając się z rąk strażników, groziła mu i na dodatek wspomniała o jakimś Viktorze. Dantheron obserwował uważnie całą sytuację. Należy raczej do osób spokojnych, ale wściekłość i złość dziewczyny, zarzucającej skorumpowanie strażnikom, zaniepokoiły go.
„ Dziewka harda, na pewno coś musi wiedzieć, skoro tak ostro reaguje. No i ten Viktor…to jakiś niezły hultaj jest. Może ona coś wie o Beatrice, a może ten Viktor.” Widząc przemoc zastosowaną wobec kobiety, która na skutek uderzenia w głowę, straciła przytomność – pożałował, że przyczynił się do jej ujęcia. W tej chwili stało przy nim trzech strażników, dwóch podtrzymywało nieprzytomną dziewczynę, a trzeci ich asekurował. Natomiast czwarty strażnik zawrócił w połowie drogi, machnął ręką, jakby zrezygnował i udał się z powrotem w kierunku, z którego przybiegł.
        Szybka lustracja straży dostarczyła mu cennych danych. Dantheron cofnął się w kierunku mężczyzny w czerwonym płaszczu. Zaklął sążniście i szpetnie.
– Wiem, że to nie mój interes – rzekł, niezwykle jak na niego dobitnie i twardo. – Wiem, że nie powinienem się wtrącać, ale to nie może tak być – powiedział, patrząc mu prosto w oczy. – Musimy pomóc tej nieszczęśnicy, deklaruję daleko idącą pomoc i współpracę, wchodzisz w to? – zapytał.
Awatar użytkownika
Swain
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Swain »

''Nie''
''Tak''

        Każdy miał inne zdanie odnośnie propozycji człowieka stojącego przed Swainem i Astrid. W takim krótkim czasie Swain zdążył sobie wyrobić o nim opinię i to niezbyt pochlebną. Wydawało mu się, że jest nie stały w swoich postanowieniach. Raz działa według prawa, później biorą go wyrzuty sumienia i chce łamać je? Nie - pomyślał i wypowiedział te słowa na głos, na co nawet nie zwróciła uwagi Astrid, która zaakceptowała propozycję w mgnieniu oka. Gabriel spojrzał na nią stanowczo, ale nic to nie dało.
        - Jeśli nie słyszałeś, wspominała o Viktorze! Jestem pewna, że chodzi jej o tego co nam.
Gabriel pokręcił głową.
        - Z tego co wiem, to mieliśmy się tutaj z kimś spotkać odnośnie tego. A teraz chcesz rzucić się w nieznaną ci sprawę łamiąc prawo? - wyjaśnił Gabriel będąc pewny, że jego argumentu nie da się zbić. I pewnym sensie miał rację. Astrid przez chwilę zastanowiła się w ciszy nad tym co powiedział.
        - Jedno nie przeczy drugiemu - odpowiedziała Astrid po chwili zamysłu. - Zgadzam się na współpracę, ale dlatego bo chcę porozmawiać z tą elfką o moich sprawach - oznajmiła Astrid mężczyźnie przed nią.
        Gabriel chwycił się za twarz i pomasował swoje zmarszczki na czole. Później, zacisnął pięść i warknął.
        - Nie! Nie zgadzam się byś brała na siebie odpowiedzialność za nie wiadomo kogo. Jeszcze tego brakuje byś była poszukiwaną bandytką. Sama mówiłaś, że twoim celem jest być bohaterką i poszukiwaczką przygód a nie kimś niesławnym.

        Cała rozmowa musiała wyglądać naprawdę idiotycznie pośród tych wszystkich ludzi, przynajmniej przy tych, którzy słuchali z uwagą o czym mówili. Z pewnością w tej chwili niestały w uczuciach mężczyzna, widzi ich o wiele gorzej niż Gabriel jego. Szczególnie, kiedy mógł zauważyć, że Astrid zrobiła nieprzyjemny grymas, na jej sposób była wściekła na ojca. Ale trwało to tylko chwilę. Jej twarz przybrała mimikę spryciuli, która właśnie okantowała wszystkich w koło.
        - W takim razie ja idę poszukać swojego kontaktu, a ty skoro tak bardzo chcesz dbać o to, żebym się w to nie mieszała, sam wyciągniesz elfkę z aresztu
        Gabriel chciał coś odpowiedzieć na to ale Astrid mu przerwała, kiedy tylko otworzył usta.
        - Mamy pieniądze, masz wpłacić kaucję lub uwolnić ją w ten czy inny sposób. Zależy mi na tym i nie przeszkodzisz mi w tym. Jak się nie podoba to nasze drogi muszą się rozstać. Ojcze.

''W głowie Gabriela ponownie rozgrzmiał głos Vuldrima zdradzając jego niezadowolenie''

''Wy parszywe bezmózgie szumowiny. Gdybym mógł, kopnąłbym cię w jaja tylko po to, byś sobie przypomniał że je masz. Gardzi nami i wykorzystuje!''


        - Zamknij się... - odpowiedział Gabriel na głos do Vuldrima, ale Astrid uznała, że te słowa zostały skierowane do niej.
        - Zamknę się wtedy, kiedy przyjdziesz do mnie z tą elfką. Bez niej się nie pokazuj! - krzyknęła wyraźnie obrażona na swego ojca, po czym obróciła się na pięcie i opuściła mężczyzn nawet nie oglądając się za siebie. Gabriel nawoływał by Astrid wróciła ale ta nie słuchała, jej fuksjowy kapelusz zniknął pośród turbanów kilka sekund później. Ojciec ponownie stanął przed ciężkim wyborem między nie wtrącaniem się w nieswoje sprawy a swoją córką. Przeklinał się w myślach za to, że nie potrafił poradzić sobie z swoją własną córką. Gabriel odwrócił się do mężczyzny i oznajmił szorstko:
        - Jeśli wiesz gdzie tą elfkę zabrali. Prowadź.
Awatar użytkownika
Lieselotta
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lieselotta »

Obudziła się w dusznej, ciasnej celi na posterunku straży miejskiej. Gdyby nie jej duża odporność na ciepło, z pewnością już dawno zalałyby ją poty. Karcer jednak nie był tak zaniedbany jak w większości miast, poza tym Liza nie przejmowała się brakiem okien czy pryczy, bo i tak nie zamierzała spędzać tam zbyt wiele czasu. Znaczy, jej zdanie zapewne nikogo nie obchodziło, gdyż wielu sądziło, że dostała za swoje. Ona była jednak pewna swego, albo ją wypuszczą, albo narobi takiego rabanu...

Dziewczyna spojrzała na swoje prawe ramię. Co prawda miała na sobie tunikę, ale jeśli ktokolwiek uderzyłby ją w tamto miejsce, z pewnością zyskałby znaczną przewagę. Teraz, kiedy nie miała ochrony w postaci zbroi, nie mogła do końca ufać swoim łuskom. Lecz... chwilę potem pewna myśl zaczęła krążyć wokół niej. Może powinna zdjąć z siebie skorupę? Jeśli będzie wycofywać się za każdym razem, gdy tylko poczuje się zagrożona, oznacza to, że jest tchórzem... prawda? Może w końcu powinna sobie zaufać, uwierzyć w to, że czuły punkt poprzez wzmocnienie jej determinacji i adrenaliny uczyni ją silniejszą. Uczyni z niej... prawdziwego smokołaka, jednego z tych, którzy nie boją się niczego, a których boją się wszyscy.
Po chwili jednak zaśmiała się z tego pomysłu. Gdzie tu frajda, jeśli wszyscy się ciebie boją? Co jest fajnego w tym, że nikt się do ciebie nie zbliży? Z kim będziesz wtedy rozmawiała? Z kim będziesz piła? Z kogo będziesz się śmiała? Jej rozmyślania przerwały odgłosy chodzenia i pogwizdywanie. Ułożyła się w pozycji siedzącej i wyczekiwała aż ktoś wejdzie. Ten moment nie nastał, gdyż przechodzący strażnik jedynie przystanął obok celi i spojrzał na dziewczynę przez kraty, znajdujące się w okienku w górnej części drzwi. Dziewczyna od razu rozpoznała twarz - to właśnie ten mężczyzna ją wcześniej obezwładnił!
- No, nareszcie wstałaś, awanturniczko! Myślisz, że puszczę ci płazem to, jak mnie wcześniej upokorzyłaś?! - Strażnik, który był wyraźnie podburzony, "odwdzięczył" się smokołaczce i napluł do trzymanego w prawej ręce talerza ze skromnym, więziennym posiłkiem. Następnie wepchnął go między kraty i wrzucił na środek celi. Jedzenie się rozwaliło, a niektóre kawałki czegoś, co prawdopodobnie miało być mięsem wylądowały na włosach dziewczyny. Ten mężczyzna nie wiedział, jak blisko śmierci się znalazł...

Nim Lieselotta zdołała wykonać jakikolwiek ruch, powstrzymała się. Zrobiła to dlatego, że po chwili usłyszała interesującą rozmowę dochodzącą z głębi korytarza. Było tam jeszcze dwóch strażników, oboje rozmawiali na jej temat i oboje byli prawdopodobnie zdenerwowani jakąś sytuacją. Po chwili do jej uszu doszła naprawdę ciekawa informacja.
- Plany się zmieniły, Zygfrydzie. Nasz pracodawca dotrze najwcześniej jutro, nie zdoła przepytać tej elfki kimkolwiek ona jest i cokolwiek zrobiła. - Powiedział jeden z wartowników, nie ściszając przy tym swojego głosu. Drugi mężczyzna zaklął i podrapał się w podbródek.
- Cholera! Co mamy teraz zrobić? Każe nam ją tutaj przyprowadzić i od razu wyjeżdża do tej przeklętej oazy. - Mężczyzna był wyraźnie podirytowany zaistniałą sytuacją. Sądząc po głosie, nie należał do tych naiwnych młokosów i zmęczył się usługiwaniem Viktorowi.
- Oaza? To tam pracuje? - Jego rozmówca wyraźnie się zdziwił. Wyczuwając to, Zygfryd uśmiechnął się do siebie. Skoro chłopak nie został wtajemniczony, prawdopodobnie nikt nie darzył go odpowiednim zaufaniem. Mężczyzna zamierzał mu wszystko wyjaśnić, chociażby z tego powodu, by zrobić Viktorowi nazłość.
- Właściwie, to nie do końca. Viktor jeździ tam, by odkryć dawno zapomniane miasto, którym niegdyś rządziła Khepr. - Zygfryd widział jeszcze większą konsternację na twarzy swego kolegi, jednak nim tamten zapytał o cokolwiek, kontynuował. Nie chciał się zdradzić z tym, że sam niewiele rozumiał na ten temat i wszystko to brzmiało dla niego jak zwykłe bzdury. - Kilka stai na wschód od pobliskiej oazy, to właśnie tam odbywają się ich potajemne spotkania. Szef prowadzi pewnego rodzaju... wykopaliska?
W pewnym momencie strażnik przy drzwiach głośno parsknął i wytrącił smokołaczkę ze skupienia.
- Czyżby główka bolała? Stąd to przymulenie? - Zaśmiał się głośno, po czym zasłonił okienko klapą. Ruszył dalej, a Liza zdenerwowała się nie na żarty. Chciała się gorzko na nim zemścić, jednak żeby to zrobić musiała obmyślić plan ucieczki. Lub po prostu poczekać aż przedstawią jej zarzuty.

Nie minęło pół godziny a do jej celi wstąpiło dwóch strażników, tych samych, których niedawno podsłuchała. Zygfryd okazał się wysokim i szczupłym mężczyzną w średnim wieku, mającym proste, szpakowate włosy średniej długości, krótką brodę i ostre rysy twarzy. Jego młodszy kolega miał może z trzydzieści lat, jego włosy były dosyć jasne, a skóra nieco ciemniejsza. Oboje byli ludźmi.
I oboje pracowali dla Viktora.
- Pójdziesz z nami. - Młodszy z nich chwycił ją za ramię, a dziewczyna, o dziwo, nie opierała się. Wyprowadzili ją z karceru i udali się do gabinetu. Jak na razie nic nie zwróciło jej uwagi, gdy jednak dotarli na miejsce, jasnowłosy strażnik wyszedł z pomieszczenia.
W gabinecie znajdowała się już tylko ona i Zygfryd.
- Czy wiesz, czego chce od ciebie Viktor? - Spytał oschle, po czym usiadł wygodnie na pobliskim krześle. Również smokołaczka się rozsiadła, gdyż obok było jeszcze jedno wolne siedzenie. To bezpośrednie pytanie zaskoczyło Lizę, jednak nie na tyle, aby dała cokolwiek po sobie poznać.
- Nie mam pojęcia. - Odpowiedziała równie ostro i z przekąsem, piorunując go wzrokiem. W pewnej chwili coś sobie przypomniała, przecież kiedy spotkała się z Viktorem, jeden ze strażników mówił o jakimś Zygfrydzie. To zapewne był ten facet! Jeśli ją pamięć nie myli, wspominali coś o tym, że Viktor jest nieuczciwy i przywłaszcza sobie sławę. Jeśli to prawda, a powiedział im o tym mężczyzna siedzący przed nią, to mogła go jakoś podpuścić, podburzyć przeciwko Viktorowi...
Albo chociaż przekonać, żeby ją wypuścił.
- Ja także. - Mężczyzna głośno westchnął i pomasował dłonią czoło. Zrezygnował z nieprzyjemnego tonu głosu, a w zamian wybrał ten spokojny i nieco zmęczony. Nie wyglądał na złego człowieka. - Ja... - Miał coś powiedzieć, lecz smokołaczka się wtrąciła.
- Ja słyszałam o tobie... gdzieś. Podobno Viktor przywłaszcza sobie wszystkie zasługi. - Widząc zmieszanie na jego twarzy, postanowiła go przyprzeć nieco mocniej, nie dając mu dojść do słowa. - Dlaczego pracujesz dla takiego szarlatana? Nie możesz ciągle za nim chodzić i wszystko ignorować! Przecież... - Tym razem on jej przerwał dość chłodno, nie podnosząc jednak głosu.
- To prawda, mógłbym odejść, ale co by to dało? Moje miejsce szybko zająłby ktoś inny, więc cóż z tego? Posłuchaj dziewczyno, ja bym cię chętnie wypuścił - w tym momencie twarz Lieselotty nieco się rozjaśniła - ale pamiętaj, że nie siedzisz tutaj bez powodu. - I ponownie na jej obliczu zagościł smutny wyraz. To co powiedział, było prawdą. W końcu popełniła przestępstwo, wtedy na targu.
"Ten elf... i tak sobie na to zasłużył"
Po chwili do sali wkroczył drugi strażnik. Stanął przy drzwiach i spojrzał na smokołaczkę.
- Wprowadź ją do celi. Wciąż musi odsiedzieć swoje.
Awatar użytkownika
Dantheron
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek, mężczyzna.
Profesje:

Post autor: Dantheron »

        Jednak zmienił plany, tym bardziej, że dostał odmowną odpowiedź od siwego mężczyzny i zamiast iść za strażą, by towarzyszyć nieprzytomnej smokołaczce, niesionej przez strażników, postanowił porozmawiać z elfem, który zbierał porozrzucane towary przy straganie. Gdy podszedł do niego, schylił się i podniósł kilka skorup z rozbitego naczynia. Elf uśmiechnął się i podziękował za pomoc.
- Pomocy... to raczej ja potrzebuję od ciebie - odrzekł, wręczając mu srebrnego kruka. - Kup sobie za to butelkę dobrego wina.
Elf trochę zdziwiony przyjął pieniążek i patrzył podejrzanie na Dantherona.
- Czego chcesz ode mnie - zapytał cicho.
- Informacji - odparł tamten.
- Na jaki temat? - odrzekł z zainteresowaniem.
- Szukam mojej ukochanej Beatrice... została porwana i ślady prowadzą do tego cholernego miasta, pełnego piachu i fałszywych mitów.
- Akurat z tym ostatnim, to bym się nie zgodził...
Rozmawiali tak, obserwując pobliskich kupców, przechodniów, którzy leniwie przeglądali różnorodne wyroby, udając, że są zainteresowani ich kupnem. Sprzedawcy dwoili się i troili, nawet obniżali ceny, ale nic z tego. Potencjalni klienci przechodzili dalej i historia znowu się powtarzała.
- To będzie trochę kosztowało - odpowiedział zdecydowanie elf. - Też muszę zapłacić innym, aby zechcieli gadać. Zresztą, wiesz jak to działa.
- Chcesz mnie oskubać - rzekł cierpko Dantheron. - Zapłacę za rzetelną informację, też musisz zainwestować, ta kobieta jest dla mnie bardzo ważna... Potwierdzona informacja ma swoją cenę i wtedy dobrze zapłacę za nią - dodał.

        Zapanowała wymowna cisza, w której żadna ze stron nie chciała przekroczyć ustalonych granic. Po chwili elf zgodził się na przedstawione warunki.
- Niech stracę - odpowiedział w końcu. - Zobaczę, co da się zrobić. Daj mi trochę czasu. Z reguły jestem tu codziennie, więc przyjdź... dajmy na to za kilka dni. Albo będę miał informacje dla ciebie, albo wypiję butelkę dobrego wina za twoje zdrowie - zaśmiał się chytrze.
- Umowa stoi - podsumował Dantheron i pożegnał się.
Poszedł w stronę kupca, handlującym jedwabiem i bawełną. Dotykając jasnoniebieskiej satyny, pomyślał mimochodem o Beatrice. Zawsze była elegancka i miała dobry gust. Z całą pewnością w tym miejscu czułaby się, jak przysłowiowa ryba w wodzie. Bogactwo delikatnych i wielobarwnych atłasów na chwilę ukoiło doskwierający ból po utracie ukochanej kobiety.
"Beatrice... kochanie, gdzie jesteś?!"
Awatar użytkownika
Swain
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Swain »

        Wykopaliska szły całkiem nieźle w porównaniu do innych wypraw Viktora. Stał na jednej z większych piaskowych wydm i obserwował wszystko z daleka. Siedział na dywanie pod parasolem, w dłoni zimny napój a na jego ustach gościł mimo wszystko niesmak, który musiał wyrazić.
        - Zwierzęta. Płacę im trzy razy więcej niż powinni a mają czelność narzekać. Zachowują się jakby to oni byli ekspertami kto co i jak. Beze mnie, to by sprzedawali dalej kamienie na targu... a teraz? Są częścią czegoś większego. Czegoś co zostanie zapamiętane na wieki! - Viktor zrobił sobie przerwę sącząc swój fruktusowy napój. Gdy zauważył, że osoba do której mówi się nie odzywa odwrócił się za siebie.
        Stał tam mężczyzna odziany w niebieskie szaty z złotymi elementami pancerza, które także zakrywają jego twarz. Wydawał się być niezainteresowany tym co opowiada Viktor, ale widać było, że i tak nie miał nic innego do roboty poza słuchaniem. Chyba, że był głuchy. Czego faktycznie Viktor nie sprawdzał.
        - Słyszysz co do ciebie mówię? - zapytał Viktor głosem wieszczącym bardziej nadchodzącą reprymendę. Mężczyzna skinął głową na potwierdzenie, ale nie wydał z siebie dźwięku.
        - Przynajmniej tyle. Zjawiłeś się jak dzik z lasu po agreście bez słowa i łazisz za mną tyle czasu, że zaczyna mnie to nużyć. Masz mnie pilnować, czy tylko patrzeć jak mi idzie? - Viktor odwrócił się w stronę wykopalisk. Pomijając, sporej wielkości dziurę w ziemi i z setkę ludzi kopiących i stawiających zapory w piachu, za nimi ciągnął się piękny pejzaż bezgranicznej pustyni. Był to widok piękny ozdobiony falującymi oparami ciepła. Od samego patrzenia w głębię piaskowego morza, doznawało się mirażu królestwa Khepr, na którym tak zależało Viktorowi i reszcie. Chociaż ta reszta, z pewnością bardziej była skupiona na grabieży artefaktów i ich sprzedaży. W końcu nazywali się kartelem. Viktor jednak zawarł umowę, że odkrycie zostanie podzielone. Dwie dziesiąte dla kartelu z znaleziska i za każdy dodatkowy przychód był czymś, na co Viktor nie chciał się zbytnio zgodzić. Ale z drugiej strony? I tak wyjdzie mu to na plus.

        Kilka godzin później gdy słońce powoli zachodziło. Do namiotu Viktora przybiegł zdyszany pracownik. Musiał się wysilić by pokonać dystans od wykopalisk do prywatnej kwatery pracodawcy.
        - Udało się - mamrotał pod nosem. - Znaleźliśmy...
Viktor momentalnie podniósł się i chwycił młodzika za ramiona i nim potrząsł.
        - Co znaleźliście?! Mów! - krzyknął Viktor jakby nie był sobą.
Młodzik wyjął z kieszeni przedmiot wyglądający jak skarabeusz. Był pokryty cienką warstwą złota i farbą o niebieskawej barwie. Wręczył go Viktorowi i wyszedł z namiotu pospiesznie. Chociaż skarabeusz nie wyglądał na jakiś artefakt, ani starożytnie, zauważył, że na jego spodzie było coś w rodzaju pokrętła. Viktor będąc ciekaw, jaką pierwszą tajemnicę skrywa imperium Khepr. Przekręcił brzuch skarabeusza szczerząc się od ucha do ucha. Skarabeusz zaiskrzył jaskrawym oślepiającym światłem a po chwili zgasł. Po Viktorze nie było śladu...
Awatar użytkownika
Lieselotta
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lieselotta »

Minęło już trochę czasu, odkąd widziała się z Zygfrydem. Pomimo swoich chęci nie mogła go przekonać do wypuszczenia jej, a tym bardziej do zbuntowania się przeciwko Viktorowi. A może... powinna użyć wtedy siły?
Siedziała na chłodnej posadzce, opierając się plecami o ścianę. Jej cela nie była wielka, nie miała okien ani nawet najprymitywniejszego łóżka, więc Liza przypuszczała, że wtrącili ją tutaj tylko na chwilę. Ale w takim razie dlaczego nikt do niej nie zaglądał od jakichś dwóch godzin? Szczerze mówiąc, nie była pewna czy właśnie tyle czasu minęło, od kiedy ponownie tu trafiła. Może straciła rachubę przez błądzenie myślami i przeczesywanie palcami włosów?
Była głodna, ten durny strażnik rozwalił jej przecież całe żarcie! Jak w tamtym momencie mogła nie być zła? A jednak, udało jej się powstrzymać na tyle, by nie robić zamieszania. W głowie miała już ułożony plan. Pracowała nad nim w ciągu ostatnich... kilku minut. Już miała wcielać go w życie, gdy nagle usłyszała czyjś głos.
- Jak to zniknął?! Ludzie nie znikają tak po prostu! - Strażnik wyraźnie się przejął tym, co zdradził mu posłaniec, który przybył tuż przed chwilą. Był wyraźnie zmachany, a po jego następnych słowach Vittoria mogła wywnioskować, że aby dotrzeć tu w takim tempie, musiał bardzo zamęczyć swojego wierzchowca.
- Nie wiem - sapał ciężko - przyjechałem tu najszybciej jak mogłem! - Strażnik miał zamiar coś powiedzieć, lecz powstrzymał się. Podał mu swój bukłak, gdyż widocznie posłańcowi skończyła się woda. Tamten natomiast wyszarpał mu z dłoni naczynie i wypił całą jego zawartość jednym tchem. Głośno przełykał życiodajną ciecz, która kapała również z jego podbródka. Po chwili odetchnął, otarł usta wierzchem dłoni i oparł się o drzwi celi, w której akurat przebywała Lieselotta. Nie był już tak zmachany, choć jego oddech wciąż był niespokojny. Po chwili kontynuował, wciąż dysząc. - W jednej chwili był, a w drugiej "puff"! I go nie było! Kazano mi was o tym powiadomić, byście przysłali kilku swoich ludzi. Musimy go znaleźć, inaczej wszystko pójdzie na marne!
"A to ciekawe..."
Wstała powoli i w miarę cicho podeszła do drzwi. Kilka razy w nie zapukała, żeby zwrócić tym uwagę mężczyzn po drugiej stronie.
- Przepraszam bardzo, - powiedziała spokojnym, nieco zaniepokojonym tonem - siedzę w tej celi już od dłuższego czasu, nie ma tu okien ani pryczy, jedzenia też nie dostaję. Panowie pewnie o mnie zapomnieli, ale ja odsiedziałam swoje. - Przybliżyła się do krat, pokazując swoją posmutniałą, ładną buźkę. Jeśli to ich nie przekona, wtedy pozostaje już tylko walka.
Oboje stali otępiali. Strażnik rzeczywiście jej nie kojarzył, ale jeśli wylądowała w karcu i rzeczywiście była tu już w miarę długo, może naprawdę odsiedziała swój wyrok? Najpierw trzeba było się jednak upewnić, co przeskrobała.
- Ludzie nie siedzą tu bez powodu, panienko. - Zwrócił się do niej mimo wszystko tonem uprzejmym. - Co takiego zrobiłaś?
Nim jednak cokolwiek powiedziała, odezwał się inny znajomy głos. Gdy tylko do niej dotarł mogła łatwo stwierdzić, że jego właściciela najchętniej rozerwałaby na strzępy.
- Zaatakowała tutejszego kupca i zniszczyła jego mienie. Potem próbowała nam uciec, a gdyby nie pomoc tego cywila, mogłoby jej się to udać. - Strażnik, który właśnie tamtędy przechodził powiedział to prosto, bez owijania w bawełnę. Smokołaczka poznała w mężczyźnie tamtego kretyna, który ostatnio napluł jej do jedzenia. Nie mogła jednak zostawić tego bez słowa, więc postanowiła, że dalej pociągnie to, co zaczęła.
- Raz uderzyłam, zresztą nie tak mocno. - Skwitowała jego słowa z wyraźnym podirytowaniem. Dlaczego ten człowiek musiał przechodzić akurat w tamtym momencie?
- Ale chwila, czyżbyś zapomniał przynosić jej posiłki? Czyżbyś nie wiedział, że uchybianie jakimkolwiek obowiązkom nie jest tutaj mile widziane? Przypuszczam, że jeśli aresztowana cierpiała przez to gorzej niźli powinna, mógłbym ją w tym momencie wypuścić. - Widocznie ten pan nie przepadał zbytnio za swoim współpracownikiem, choć może zwyczajnie zlitował się nad Lizą?
W tamtym momencie smokołaczka uśmiechnęła się szeroko. Jeśli teraz strażnicy ją wypuszczą, będzie mogła poszukać Viktora gdzieś koło tych całych wykopalisk i odpłacić się mu!
"A mówili, że w więzieniu się niczego nie dowiem!"
Awatar użytkownika
Dantheron
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Człowiek, mężczyzna.
Profesje:

Post autor: Dantheron »

        Przez chwilę rozmawiał z kupcem handlującym jedwabiem, zachwalając jego wspaniałe towary, następnie pożegnał się i ruszył w stronę strażnika. Przypatrzył mu się. Był średniego wzrostu, miał lekki zarost i krótkie, ciemne włosy. Poza tym był dobrze umięśniony i z uwagą obserwował plac, chodząc wzdłuż straganów. Dantheron podszedł do niego. Zatrzymał się. Przez chwilę zawahał się, bo nie wiedział, jak zagadać do niego. W tym momencie nadbiegł inny strażnik, dużo wyższy, ale grubszy i uderzajac tamtego pięścią w plecy, zakrzyknął.
- No, jazda do tawerny, gruba czeka!
Strażnicy spojrzeli na siebie porozumiewawczo i migiem opuścili bazar. W głowie Dantherona natychmiast zrodził się plan. " Pójdę za nimi, zobaczę, co z tego wyniknie. Może uda mi się jakoś zagadać, nie wzbudzając podejrzeń." Mężczyźni wbiegli w wąską uliczkę, na końcu której znajdował się niewielki, obskurny budynek. Weszli do środka. Dantheron nie śpieszył się, poczekał chwilę i też wszedł za nimi. W środku panował półmrok. Od razu znalazł się w niewielkiej sali z kilkoma drewnianymi stołami, przy których znajdowały się wysokie ławy do siedzenia. Przy jednym ze stołów, tuż przy otwartym oknie, siedziało czterech mężczyzn. W powietrzu unosił się smród warzonego piwa i spalenizna smażonego mięsa. Bez trudu rozpoznał strażników, prowadzących głośną rozmowę z jakąś kobietą.
- No, dawaj gruba, pókim dobry! - wrzeszczał ten wyższy.
Kobieta nalewała z dzbana piwo do kufla, kręcąc niezadowolona głową.
- Miało być po jednym, pijusy zatracone i ani kufla więcej! - wtórowała im swoim piszczącym głosem.
Strażnicy śmiali się hałaśliwie i dalej przygadywali kobiecie. Dantheron usiadł nieopodal przy stole, ukradkiem patrząc na nich. Po dłuższym czasie podeszła do niego ta sama kobieta. Przetarła niedbale ścierką stół i utkwiła w nim swój nieprzyjemny wzrok.
- Co podać? - spytała niechętnie.
- Coś do picia, może być woda - odparł uprzejmie Dantheron. Patrzył w stronę sąsiedniego stołu, do którego zbliżył się wysoki mężczyzna w turbanie, który coś mówił do strażników a potem odszedł. Tamci nagle zamilkli i w ciszy dopijali piwo. Dantheron w końcu zdecydował się, wstał od stołu i podszedł do nich.
- Mam sprawę - rzekł patrząc na niższego.
- Jaką - odparł tamten.
- Potrzebuję informacji - odpowiedział.
- Za darmo... to i gruba nie daje - wtrącił wysoki strażnik. - Oblizał wargi językiem i cicho zarechotał.
- Zapłacę - odrzekł Dantheron.
- Wiszę dziesięć srebrnych temu tam... w turbanie - powiedział - skinął głową w stronę wysokiego mężczyzny. - Idź do niego i zapłać za mnie - dodał strażnik.
- Nie, najpierw informacja. Dantheron zmierzył go wzrokiem, bo czuł, że chce go naciągnąć. - Muszę wiedzieć za co mam tyle zapłacić. Zapanowała cisza. Żaden z nich nie chciał ustąpić. Dantheron w kilku zdaniach opowiedział o Beatrice. Tymczasem czterech mężczyzn podeszło do strażników.
- Najpóźniej do wieczora masz zapłacić - powiedział ten wysoki w turbanie - spojrzał na Dantherona i strażników.
- Ten miły pan zapłaci mój dług - odparł strażnik. Człowiek w turbanie zwrócił się do Dantherona i wycedził przez zęby.
- Ile mam czekać!?
Dantheron nie miał czasu na zastanowienie. Dziesięć srebrnych orłów nie stanowiło majątku, więc wyciągnął sakiewkę i zapłacił. Mężczyzna wziął pieniądze i opuścił salę w towarzystwie kompanów.
- Szukaj Zygfryda, może on coś będzie wiedział...
Awatar użytkownika
Swain
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa:
Profesje:

Post autor: Swain »

        Siwy mężczyzna w czerwonym płaszczu został sam na ulicy. No prawie sam... Vuldrim jako stały towarzysz podróży nie miał zamiaru przepuścić okazji, gdzie może trochę pokomentować poczynania swojego nosiciela. A gdy wyszło na to, że teraz sam musi się bawić w bandyckiego bohatera i uwolnić elfkę z więzienia to Vuldrim wykazał się mądrością. W pewnym sensie.

''A dlaczego by nie tylko zapytać co chcemy wiedzieć i zostawić tą marną istotę za kratami? Po co się narażać?''


        Gabriel lekko się uśmiechnął. ''Też racja w sumie''. Astrid oczekuje informacji a nie samej osoby.
        - Co jeśli będzie chciała najpierw wyjść a potem przekazać informacje? - zapytał Gabriel Vuldrima na głos, idąc w stronę, w którą prowadzili nieprzytomną elficę.
        ''Ja bym złamał jej rękę na zachętę.'' - Stwierdził Vuldrim bez zastanowienia. Gabriel postanowił już nie pytać upiora o zdanie. Najpierw musiał się przekonać czy cokolwiek z tego wyjdzie.

        Opuściwszy bazar, Gabriel musiał minąć parę domostw i zakładów by dotrzeć do posterunku straży. Wysoki na trzydzieści stóp gmach stał otworem. Strażnicy wychodzili i wchodzili zmieniając warty i patrole. Ci w środku albo trenowali niczym wojsko albo zabawiali się w przy zabawach typu gra w karty czy kości. Idąc dalej, wchodziło się na główny dziedziniec gdzie stała stajnia z przygotowanymi końmi i po przeciwnej stronie mieścił się zapewne gabinet komendanta. Areszt musiał się znajdować gdzieś pod ziemią w jednym z budynków.
        - Pomóc w czymś? - zapytał strażnik z zaskoczenia.
Gabriel odwrócił wzrok w stronę strażnika. O połowę młodszy od Gabriela, strażnik wyłupił oczy patrząc na oręż Swaina.
        - Owszem - odpowiedział. Chcę się zobaczyć z niedawno zatrzymaną elfką. Gdzie mogę ją znaleźć?
        - Przyjaciel?
        - Nie, mam parę pytań, to wszystko.
        - My też. Proszę stąd odejść i jutro zgłosić się do komendanta w południe. Pora odwiedzin minęła.
Gabriel nie chciał zrezygnować. Mógł to załatwić na spokojnie, ale wątpił by czekanie do jutra pomogło w czymkolwiek.
        - Czy można zrobić wyjątek? Podejrzewam, że mogła coś ukraść co należało do mojej córki.
        - To przyszedł Pan złożyć oskarżenie czy rozmawiać?
        Strażnik nie odpuszczał. Był typowym służbistą Gabriel wątpił by nawet łapówka była stanie go przekonać. Dlatego Gabriel lekko się ukłonił i odwrócił się w stronę wyjścia. Będzie to musiał zrobić w mniej przyjemny sposób.



''Gdzieś indziej''


        Mężczyzna w niebiesko-złotym stroju trzymał w dłoni błękitny kryształ, który świecił jak pochodnia oświetlając tunel przez który szedł. Była to jakaś jaskinia z wyrastającymi z ścian kolorowymi kryształami podobnymi do tego, który trzymał zamaskowany mężczyzna. Odziany w niebieskie szaty i złoty pancerz mąż, posiadał także dwa Chopesze na plecach. Ten kto już widział wcześniej tego mężczyznę, stwierdziły od razu, że to ta sama osoba, która towarzyszyła Viktorowi podczas jego wykopalisk.
        Gdy dotarł do końca tunelu, zastał jedynie osuwisko i stertę pękniętych kryształów. Przyglądając się bliżej, mężczyzna chwycił jeden z nich i pociągnął. Chwilę później, całe osuwisko zniknęło w mgnieniu oka. Mechanizm otwierający był na wpół magiczny. Iluzja prysnęła do momentu jak przekroczył próg osuwiska. Jak postawił parę kroków w przód, za jego plecami pojawiły się ogromne kamienne drzwi, a przed nim sala odpowiadająca wielkości drzwi za nim. Sala rozświetlona większymi kryształami posiadała jedynie na środku coś na wzór krągłego ołtarza z podestem otoczonym szklanymi szybami. Zamaskowany ruszył przed siebie, jego kryształ w dłoni zgasł a on sam stanął na środku sali, na podeście między szkłem. Z kieszeni wyjął przedmiot i ustawił go przed sobą. Był to skarabeusz w tej samej kolorystyce co on sam.
        Gdy to zrobił, szklane szyby rozświetliły się a w ich wnętrzu pojawiły się postaci ubiorem mu podobne. Jednak każdy z nich posiadał jakiś fragment ubiory wyróżniający jednego od drugiego. Razem było ich sześciu. Gdy wszyscy z wnętrz szklanych zwierciadeł spostrzegli swego gościa, jeden z nich zapytał:
        - Wykonałeś zadanie?
        Mężczyzna chwilowo nie odpowiedział. Chwycił za swą złotą maskę i ją zdjął ukazując niebieskie oczy i kruczoczarne włosy z siwym kosmykiem włosów.
        - Czy kiedykolwiek zawiodłem? - odpowiedział posyłając szelmowski uśmiech i wilcze spojrzenie wszystkich wkoło.
        - Dobrze, zatem możesz odejść.
Mężczyzna skinął głową i odwrócił się. Gdy postawił pierwszy krok, usłyszał za plecami.
        - Raveth... Przygotuj się do fazy drugiej.
        - Już to zrobiłem - poinformował i zniknął w cieniu opuszczając salę tą samą drogą, z której przybył.
Zablokowany

Wróć do „Pustynia Nanher”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość