Rzeka Motyli[Brzeg rzeki Motyli] Pustelnica prawdę ci powie.

Rzeka wije się i przedziera przez najróżniejsze zakątki Andurii, Wypływa z gór i ciągnie się równiną, przepływając przez Valladon, oplatając lasy i pradawne kryjówki smoków. Odwiedza też miejsce gdzie mieszkają motyle, miejsce którego nikt nigdy nie widział a istnieje ono tylko w mitach... może Tobie uda się je odnaleźć.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

[Brzeg rzeki Motyli] Pustelnica prawdę ci powie.

Post autor: Vanessa »

        Szła wzdłuż rzeki Motyli, lekko stąpając po uginającej się gęstej trawie. Wsłuchiwała się w odgłosy przyrody, pozwalającej ujrzeć świat w innym świetle. Natura przemawiała do niej śpiewem ptaków i szumem liści, pachnących świeżością drzew. Piękno przyrody zadziwiało ją, a zarazem intrygowało za każdym razem. "Magia tego świata jest zachwycająca, wręcz oszałamiająca" - westchnęła. Na chwilę zatrzymała się, patrząc na niskie ozdobne rośliny. "Każdy nawet najmniejszy kwiat, najmniejsze źdżbło trawy ma swoją historię, ukryte wewnętrzne piękno, które tylko czeka, by je odkryć" - pomyślała. Jej filozoficzne usposobienie dawało znać o sobie.

        Jak zwykle co kilka dni wędrowała do Valladonu, aby sprzedać zioła, mikstury i maści u znajomego kupca. Dochodziło południe, a ona była dopiero w połowie drogi. Słońce prażyło niemiłosiernie, powietrze zaś było parne i duszne. Miała ochotę na kąpiel w rzece, ale obawiała się, że kupiec nie będzie w nieskończoność czekał i odjedzie. Przyspieszyła zatem kroku, zahaczając sukienką o wystający krzew z kolcami.
- A niech to! - krzyknęła do siebie. Delikatnie zdjęła zaciągnięty kawałek sukienki z kolców, starając się go naprawić, ale bez większego rezultatu. Dziura była na dwa palce i wyglądała paskudnie na sukience. Niewiele się namyślając, siegnęła po najcieńszą trawę i twardym końcem zszyła rozdarte miejsce. "Teraz już powinno być w porządku" - stwierdziła z pewną satysfakcją i zadowoleniem.

        Zaniepokoiła ją zmiana pogody, gdyż na niebie pojawiły się ciężkie, kłębiaste chmury. Postanowiła skorzystać z magicznego pierścienia teleportacji i przenieść się do Valladonu. Uniosła lewą rękę przed sobą, trzy razy przekręciła srebrną obrączkę, szepcząc zaklęcie: Cares malawer Valladon. Najpierw słychać było lekki szum wiatru, a następnie widać smugę unoszącego się pyłu w powietrzu. W tej samej chwili magiczny pierścień zaświecił srebrzystą poświatą, odbijającą kolory tęczy. Kobieta powoli uniosła się na placach i znikła.
Wkrótce znalazła się w mieście, w którym czuła się cudownie, podziwiając wspaniałą architekturę, bogactwo różnorodnych mieszkańców. W powietrzu unosił się przyjemny zapach. Zawsze wydawało jej się w jakiś sposób bajkowe. Weszła na pobliską uliczkę. Udała się w kierunku placu z kramami, uważnie rozglądając się za znajomym kupcem, który stał nieopodal i machał do niej rękami.
- Tu jestem, moja pani, tutaj! - krzyczał w stronę pustelnicy. - Już myślałem, że nie przyjdziesz - kontynuował, gdy tylko kobieta do niego podeszła.
- Na szczęście zdążyłam - odrzekła nieco zdyszana, ale uradowana.
Kupiec był ukontentowany z dokonanej transakcji. Towary Vanessy należały do poszukiwanych i zawsze cieszyły się popytem. Tym razem bardzo się śpieszył i szybko odjechał z towarem. Vanessa nie miała czasu, aby dłużej zabawić w mieście. Tym bardziej, że pogoda popsuła się i zaczął padać deszcz. Mieszkańcy szukali schronienia, szybko przemieszczając się uliczkami. Postanowiła innym razem dokonać zakupów w mieście. Toteż ponownie skorzystała z pierścienia i przeniosła się do domu na skraju lasu.
Awatar użytkownika
Gasper
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gasper »

Ogniwa kolczug błyszczały w zachodzącym słońcu. Zresztą nie tylko one, całe uzbrojenie lśniło. W sumie nie ma co się dziwić, w końcu głównym zadaniem kotów jest szorowanie latryn i polerowanie uzbrojenia. Ci wartownicy z pewnością nimi byli. Wyprostowali się bardziej na dźwięk roztwieranych wrót. Z koszar wyszło ośmiu mężczyzn, podzielili się na cztery pary. Każda z dwójek ruszyła inną alejką, najgłośniejsi kierowali się na zachód. Wysocy mężczyźni, przeciętnej budowy ciała, o twarzach spalonych słońcem. Ich osprzęt nie był już tak zadbany jak młokosów. Nosił ślady użytku i był zmatowiały. Jedynie miecze wyglądały jakby ktoś o nie dbał.
- A ten słyszałeś? - mówił podekscytowany. - Podobno chędożenie to świetny pomysł na sen.
- Ta... - Drugi już się uśmiechną w oczekiwaniu na ciężką jazdę w pierwszej linii szarży.
- Moja jak tylko wspomnę, że mam ochotę to już śpi!
Kompan zachichotał, nie będąc dłużny opowiedział własną historyjkę. Wymieniali się tak nimi całą drogę, aż do bramy zachodniej.
- Feliks, Wiktor koniec warty. Do dom, małżonki bez was nie mogą zasnąć! - Wykończeni służbą strażnicy nie podzielali wesołości swych zmienników.
- Wy znów na nocnej. Tacy to mają dobrze. Pośpią na zmianę, a na koniec miesiąca te same pieniądze. Człowiek się za dnia tutaj ugotuje, powykłóca i poszarpie z tą hołotą. Oka ani na chwile nie zmruży.
- Dobra, dobra oszczędź nam swojego babskiego lamentu.
Gasper zza rogu uliczki przyglądał się podmianie. Właśnie teraz powinien zmierzać do Sawina. Dowiedzieć się czego od niego chce. Jednak wolał nie ryzykować, że chodzi mu o jego głowę. Zamierzał uciec z miasta. Dwóch zmienionych wojskowych zniknęło już w gąszczu zabudowań. Chłopak ruszył ku bramie, na parę kroków przed nią poczuł, że wartownicy zbyt uważnie mu się przyglądają. Zawrócił.
- Ej... chłopcze! - rzucił za nim jeden ze strażników.
Przyspieszył i wydłużył kroki. Zazwyczaj lustracji poddawani są przybysze wchodzący do miasta, nie opuszczający je. "O co mogło mu chodzić?" - rozmyślał chłopak już biegnąc. Strażnik, początkowo zmieszany, ruszył w pościg. Gaz zobaczywszy to, znikł w najwęższym zaułku. Wartownik dobiegł do niego. Wybałuszył oczy, nikogo tam nie było. Szmer sprawił, że spojrzał wyżej. Chłopak oparty plecami o jedną ścianę, a odpychając się nogami o drugą piął się ku górze. Wszedł na dach, cofnął się do krawędzi. Żołnierz sięgnął po kuszę, załadował i zaczął kręcić korbą. Zbieg wykorzystał przestrzeń dachu na rozbieg, skoczył na mur okalający miasto. Nim odzyskał równowagę trafił go bełt. Spadł z ogrodzenia, po zewnętrznej stronie grodu.

Grupka strażników biegła wzdłuż rzeki Motyla.
- Gdzieś tu musiał spaść. - Wskazał miejsce nieopodal wylotu kanału.
- Patrzcie, musiał wylądować w tej kałuży - dodał drugi.
- I wszedł tutaj do rzeki - trzeci wskazał ślady.
Ruszyli wzdłuż rzeki z jej nurtem.

Zapadł mrok. Breja ekskrementy ożyła. Gasper przetarł dłonią twarz, odzyskał możliwość widzenia.
- Chyba udało mi się ich zmylić. - Na próżno w jego głosie szukać oznak zadowolenia.
Tylko jakim kosztem, musiał oddać swoją skórzaną katanę i sakwę by jakiś dzieciak łapiący przy kanale muchy dla swej żaby pociągnął za sobą pościg. W sumie kurtkę przeszył bełt kuszy na łączeniu ramienia z tułowiem... w sakwie miał zaledwie kilka kruków, a mimo wszystko żyje - więc uznał dzień za udany. Wszedł do rzeki pozostawiając za sobą wielką brązową smugę.

Już drugi dzień maszerował pod prądu Motyla. Słońce spiekło go całego na czerwono. Teraz żałował, że pozbył się uwalonego łajnem odzienia i maszerował w samej przepasce na biodrach. Do tego przez cały ten czas nic nie jadł. Nie wiedział dokąd zmierza. Z posępnego nastroju wyrwał go widok lasu. Pomimo zmęczenia i głodu zaczął biec, dotknąwszy pierwszego drzewa zastukał zębami, a oczy mu zwilgotniały. W końcu cień, skóra momentalnie przestała piec. Kiedy dostrzegł pierwszy krzak jagód samcza blokada puściła, uronił łzę. Zaczął jeść owoce garściami. Nim jednak się nasycił, poczuł dziwny skręt wnętrzności, obraz zaczął mu pulsować przed oczyma, miał uderzenia gorąca. Padł na kolana, tracił świadomość, uderzył twarzą o ziemię. Powieki opadały, próbował je podnosić, ale nie miał na tyle siły. Zanim zamknęły się po raz ostatni był przekonany, że widzi jakąś nimfę leśną.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

        Jeszcze spała w swojej sypialni, w której roznosił się zapach świeżej lawendy, kiedy obudziło ją donośne stukanie w okno. Przebudziła się, otwierając szeroko oczy. W pokoju było na tyle jasno, że zauważyła prześwitujące przez okiennice promienie słońca. Było piękne, słoneczne południe a ona spała kamiennym snem. Nie mogła w to uwierzyć. "Co się stało? Do licha... Zawsze wstawałam o świcie. Może wypiłam za dużo domowej nalewki na sen. Pierwszy raz zdarzyło mi się, abym tak długo spała." Sprawdziła jeszcze raz ziołową mieszankę zrobioną z korzenia kozika lekarskiego i szyszek chmielu, zamieszała ją.
- Niby wszystko jest w porządku – wyszeptała zatroskana.
Tymczasem znowu usłyszała natarczywe stukanie w okiennice, może nieco słabsze niż poprzednio. Natychmiast podbiegła do okna. Od razu rozpoznała Ravika, który wyraźnie coś od niej chciał. Dziewczyna niedbale upięła długie, kasztanowe włosy, naciągnęła pustelniczą, lnianą szatę i wyszła przed dom. Sięgnęła po kubek zimnej wody, którą wypiła duszkiem. Wprawnym okiem zerknęła na ogród, czy wszystko było w porządku, ale niczego podejrzanego nie zauważyła. Podeszła do gawrona, zdjęła go z okna i postawiła przed nim miseczkę z ziarnami i wodą. Ale ptak nie był specjalnie zainteresowany posiłkiem, jedynie napił się wody.
- No, dobrze... przypominasz mi o moich codziennych obowiązkach, już zaraz pójdziemy nad rzekę po moje ulubione żółte kwiatuszki - powiedziała z przekąsem w kierunku swojego przyjaciela. Wzięła tym razem koszyk i udała się nad wodę. Postanowiła pójść na skróty. Ravik z powrotem poleciał w stronę domu.

        Przechodząc przez główną drogę natknęła się na znajomego stolarza, który ucieszył się na widok Vanessy. Na imię miał Jetro. Był starszym, krępym mężczyzną o szerokich plecach i silnej szczęce. Jak się rozgadał to nie było końca… Swojego czasu pomógł jej w budowie domu, wykonując niewielką szopę zwaną pustelnią, stolarkę drzwiową i okienną, a także robiąc kilka skrzyń na różne zioła. I tym razem było podobnie. Nie pozwolił przejść kobiecie, nie zaspokoiwszy swojej ciekawości.
– Nad rzekę idę, po kwiaty – odpowiedziała rezolutnie dziewczyna, zawczasu, uprzedzając jego natrętne pytania.
– Uważaj na siebie… kilka dni temu jacyś bandyci napadli na powóz – jest niebezpiecznie, moja droga…
- Oj tam, oj tam, dam radę. – Uśmiechnęła się i poszła dalej.
Gdy znalazła się nad rzeką, od razu rozpoznała złociste kwiaty pępawy o leczniczych właściwościach. Zrywała je po kolei, umieszczając równo na dnie koszyka. Dla bezpieczeństwa, co jakiś czas rozglądała się uważnie dookoła, ale nic podejrzanego nie zauważyła.
– A tu jesteś, moja droga! – wykrzyknął uradowany Jetro.
– A ty… czego szukasz nad rzeką? – zapytała zdziwiona, niezbyt zadowolona z jego obecności.
Odpowiedział jej nagły plusk wody kąpiącego się mężczyzny. Machnęła w jego stronę ręką i poszła dalej. Przechodząc obok krzewu z czarnymi jagodami, zauważyła wystające nogi spod zielonych gałązek. Podeszła bliżej… odgarnęła krzew bardziej do góry i ujrzała ciało jakiegoś mężczyzny, leżącego na brzuchu.
– A niech to!
Był nagi, brudny i miał tylko przepaskę na biodrach. Przyłożyła dłoń do szyi, wyczuwając ledwo puls. W tym czasie podszedł stolarz.
– Zostaw go, to na pewno jeden z bandytów! Widzisz… to jakiś młokos. Stawiał się, więc dali mu w pysk, zabrali rzeczy i zostawili, żeby zdychał.
– Jetro, on jeszcze żyje! Tak nie można… Trzeba mu pomóc. Pustelnica była wyraźnie w rozterce.
– Zaczekaj chwilę i nic nie rób, zaraz wracam.
Kobieta dotknęła dłoni leżącego i wyjęła z wewnątrz kilka czarnych jagód. "A więc tym się zatrułeś". Po chwili stolarz wrócił z szeroką gałęzią z dużymi liśćmi i umieścił na niej nieprzytomnego człowieka.
– Zabierzemy go do ciebie, abyś mu pomogła odzyskać siły, ale bądź ostrożna i uważaj na siebie – oznajmił z troską w głosie. – I tak odwiedzę cię jeszcze wieczorem, muszę wiedzieć, że wszystko jest w porządku - dodał.
Vanessa uniosła oczy do góry i zapewniła, że na pewno wszystko będzie dobrze. Gdy doszli do domu, ułożyli ciało rannego w stodole, na słomie. Przykryli go pledem i rozeszli się do swoich zajęć. Pustelnica wróciła po chwili i położyła zimne kompresy na czoło śpiącego nieznajomego. Zauważyła, że posiada ładną, gładką cerę. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że może to jakiś panicz w podróży, napadnięty przez zbójców...
Awatar użytkownika
Gasper
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gasper »

Czerwony, żółty, zielony, niebieski, pomarańczowy i znów czerwony. Pręgi światła i migotanie gwiazd. Barwne fale, rozbłyski i głucha cisza. Wszystko wirowało. Było takie nierealne, a zarazem piękne. Wydawało mu się, że gdzieś zmierza. Nie słyszał swoich kroków. Nie odróżniał kierunków ani góry od spodu. Nie wiedział ile już tkwił w tym stanie. Nigdy nie czuł się tak błogo. "Czyż tak mają wyglądać Plany Niebieskie?" - przeszło mu przez myśli. Spodziewał się, raczej czegoś na wzór Alaranii. Tyle, że wszyscy byli tam pięknymi, inteligentnymi bogaczami. Pojawił się pierwszy dźwięk: szczek. Echo, jakby znajdował się wewnątrz studni. Dostrzegł w oddali Bestię, jego starego czworonożnego druha. Kiedy widział go po raz ostatni, kudłacz był już staruszkiem, a teraz wydawał się dużo młodszy. Pies ruszył w jego stronę. Z każdym krokiem zwierzak stawał się coraz większy. Przysiadł przy panu będąc olbrzymem. Gasper nie był w stanie dosięgnąć mu nawet do piersi. Bestia schyliła łeb, wywaliła jęzor i obśliniła chłopaka. Język był tak wielki i kleisty, że się do niego przyczepił. Stracił grunt pod stopami. Zrobiło się ciemno, zaczął zjeżdżać po jakimś dziwnym mięsistym zboczu. Zbierało mu się na wymioty przez te wszystkie pętle, zakręty, wzniesienia i spadki. Zbliżał się do zakończenia tunelu, światło z jego wylotu go oślepiało. Padł na łoże, w niewielkiej celi. Regał uginający się pod naporem książek i biurko z pergaminem, przygniecionym piórem i kałamarzem, były jedynym dodatkowym wyposażeniem tej izby.
- Teraz to moja kwatera! - powiedział piskliwy głos z pretensją. Obrócił się w kierunku, z którego nadchodziły te słowa. Z misternie utkanej sieci spuścił się na nitce pająk. Dwie pary oczu wlepiały się w przybysza, szczękoczułki poruszyły się i ponownie przemówił.
- Nie słyszysz? Spływaj! Zajęte!
Gaz zaczął tracić form, rozpływał się. Gdy był już tylko kałużą na posadce bez problemu przepłyną pod skrzydłem drzwi. Zsuwał się swoim ciekłym ciałem schodek po schodku. Stopni nie było końca. Barwne fale i rozbłyski powróciły.
Drżał cały z gorąca, które zawładnęło jego ciałem. Po raz pierwszy, czuł każde włókno swych mięśni, jego skurcze i rozkurcze. Przeszywający ból spowijał jego myśli mgłą. Nie był w stanie odbierać bodźców i wyciągać wniosków jak zwykle. Przemyślenia były prymitywne, w sumie upchać można je było w dwóch słowach: pić i dobij.
Otworzył oczy, obraz był niewyraźny, ale chyba ktoś przy nim był. Rozmyta postać przykładała mu jakieś przynoszące ukojenie okłady do skroni. Ślinił się, próbując przemówić:
- Kto... - Nie znalazł w sobie na tyle siły by dokończyć pytanie.
- Co... - podiął drugą próbę, równie udaną co pierwszą.
- G, gg-gdzi. - Wyschnięte gardło i zsiniały język odmówiły dalszym próbom. Powieki mu opadły. Zapadł w sen, tym razem nie spowity żadnymi obrazami.
Ostatnio edytowane przez Gasper 5 lat temu, edytowano łącznie 3 razy.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

        Vanessa co jakiś czas zmieniała kompresy. Nieznajomy miał rozpalone czoło. Słusznie przypuszczała, że miał gorączkę. W razie czego zaparzyła czarną herbatę, która powinna pomóc zatrutemu, ale póki co, spał. Było późne popołudnie, gdy usłyszła ciche jęki dochodzące ze stodoły. Ale właśnie w tym momencie nie mogła podejść, ponieważ była zajęta robieniem maści. "Zaraz skończę i zobaczę, co tam u niego słychać." Ale trudno było jej oderwać się od zielarskich czynności, gdyż musiały być wykonane w możliwie szybkim czasie, ze względu na olejki eteryczne, które były bardzo ulotne. W moździeżu tłuczkiem ucierała płatki kwiatów, aby następnie połączyć je z bezwonną mazistą substancją o konsystencji wazeliny. Ponadto rozlożyła kwiaty z koszyka na półce, aby wyschły. W końcu udała się do swojej, jak to często mówiła "pustelni', pełniącej funkcję tymczasowego szpitala. Nieznajomy dalej spał snem sprawiedliwego, dlatego nie budziła go, wiedząc, że sen jest najlepszym lekarstwem. Sprawdziła tylko puls i zmieniła mu po raz ostatni kompres na czole.

        Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, nadszedł Jetro, przynosząc zabitego zająca.
- Masz tu, abyś nie umarła z głodu. - Zaśmiał się rubasznie.
Vanessa podziękowała i zaniosła zdobycz do kuchni.
- Już mógłbyś ściągnąć z niego skórę... - rzekła z pretensją.
- Taaak... i co jeszcze, może przyrządzić zająca w buraczkach?
- A dlaczego by nie? - odrzekła hardo.
Czasami sobie dogadywali, ale byli sobie nawzajem potrzebni. Ich relacje były raczej przyjacielskie i chętnie sobie pomagali.
- A jak tam nasz chory? Żyje jeszcze, czy już w gościnie u Prasmoka?
- Wątpisz w moje umiejętności? - zapytała przekornie.
- A gdzieżby... nigdy bym nie śmiał, czyli jeszcze dycha, to niedobrze... będą tylko same kłopoty.
- Znowu się czepiasz. Przecież ratuję mu życie. Lepiej dałabyś mu spokój.
Jetro poszedł do stodoły i przez chwilę przyglądał się nieznajomemu.
- Zamknij stodołę, bo na pewno będzie spał do rana, a ty jesteś zmęczona po ciężkim dniu. Odpocznij, jutro powinien się już obudzić.
- Jak zawsze masz rację - odpowiedziała dla świętego spokoju.
Jetro życzył jej spokojnej nocy i powoli oddalił się w stronę lasu. Vanessa upewniła się, że mężczyzna dalej śpi. Zamknęła drzwi stodoły i poszła do domu, na spoczynek. Tego dnia była naprawdę zmęczona...
Awatar użytkownika
Gasper
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gasper »

Odzyskiwał przytomność coraz częściej i na coraz dłużej. Na tyle długo by rozejrzeć się dookoła. Gorączka chyba zaczynała spadać, gdyż ostrość widzenia wracała. Z każdym przebudzeniem światła było coraz mniej. Nie wiedział ile czasu upłynęło. Za dnia zdążył się zorientować tylko, że leży gdzieś w jakiejś stodole. Niewielka, drewniana, z sąsiekom zapełnioną słomą. Nie wiedział kto go przetrzymuje i co się mu przytrafiło. Ostatnie co pamiętał, to piesza wędrówka wzdłuż Motyla. Rzeka była piękna, pogoda też niczego sobie. Wtedy go to jakoś nie obeszło, był zajęty zwiększaniem dystansu między sobą, a Valladonem.

Pełnię władzy umysłowej odzyskał dopiero nocą. Widoczność była mocno ograniczona, w pomieszczeniu nie było żadnego źródła światła. Oczy jednak przywyknęły do mroku. Ściągnął pled, którym był przykryty. Cały przesiąknięty potem. Kompres sam zsunął się z jego czoła podczas walki z okrywającą go tkaniną. Ledwo wstał, jeszcze nie był w najlepszej formie. Nogi mu drżały, kolana komunikowały, że są na skraju wytrzymałości. Dwa dni głodowego marszu ukoronowane zatruciem dzikimi jagodami powinny się skończyć dla niego śmiercią, z czego nie zdawał sobie sprawy. Musiał wstać, jego poranione promieniami słonecznymi plecy domagały się tego. Wyschnięte i omłócone trawy nie były najlepszym okładem. Podczas wstawania narobił trochę hałasu, ale udało mu się ustać. Obszedł niewielkie pomieszczenie. Nie zauważył żadnych narzędzi rolniczych ani wozu. Wejście było zamknięte od zewnątrz. Prymitywny metalowy haczyk zaczepiony o ogniwo wbite w framugę. Mógł je otworzyć od wewnątrz. Była to dla niego potwarz, teraz miał pewność. Nie był niczyim więźniem. Nie mówiło mu to jednak nic o tym kto go przygarnął. Położył się na klepisku. Twarzą i brzuchem do ziemi. Gleba była taka chłodna, taka wygodne.

Miał czas by rozmyślać, przypomniał sobie las i owoce, którymi się raczył. Nawet docenił komizm sytuacji. Ledwo co minął go bełt, przeżył upadek z muru i pościg straży - bez większych obrażeń. Teraz natomiast upadla go zatrucie pokarmowe. Słodziutkie malutkie jagody-mordercy czyhające na krzakach na swe potencjalne ofiary. Niemym śmiechem wzbił w powietrze nieco pyłu. Przetarł twarz dłonią, dopadło go deja vu. Odgonił nieprzyjemne wspomnienie znad kanałów. Zarost pokrywający jego twarz sugerował, że był nieświadomy nie dłużej niż dwie doby, zakładał że krócej. Czyli ktoś kto się nim zajął, wiedział co robi. Tylko czemu trzyma go w tej stodole. Zazwyczaj jego twarz wzbudzała sympatię i zaufanie. Z drugiej strony był półnagi. Nie miał zamiaru dłużej roztrząsać tematu, musiał się skupić na tym co przyniesie kolejny dzień. Mianowicie jaką bajkę wciśnie wybawicielowi.
Awatar użytkownika
Vanessa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 61
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Zielarz , Alchemik , Badacz

Post autor: Vanessa »

        Tym razem obudziła się o świcie. Ilość snu była wystarczająca jak dla niej. Należała z usposobienia raczej do rannych ptaszków, toteż nie miała problemów z rannym wstawaniem. Długi sen bez przyczyny wpływał na nią negatywnie, powodując rozleniwienie i niechęć do wszystkiego. Nie miała powodów do niezadowolenia. Interesy szły coraz lepiej, na tyle dobrze, że odłożyła już sześć złotych gryfów (trzy tysiące miedzianych kruków). Dla bogacza to nie była zawrotna suma, ale dla pustelnicy, żyjącej ze zbieractwa i zielarstwa - tak. Jetro obiecał jej schowek na cenne rzeczy, które byłyby bezpieczne, bo w końcu noszenie całego majątku w magicznej torbie nie było najlepszym pomysłem. Tylko zastanawiała się jeszcze nad najlepszym miejscem, prawdopodobnie w pobliżu domu.

        Po lekkim śniadaniu poszła do stodoły, aby zobaczyć co z nieznajomym. Otworzyła drzwi i zauważyła, że położył się na klepisku. Nie wiedziała czy dalej śpi, czy tylko drzemie. Postawiła kubek z czarną herbatą na drewnianej skrzynce oraz zestaw: brązową koszulę z lnu ze spodniami, ponieważ był prawie nagi. W tej chwili nie miała czasu doglądać go ani opiekować się nim. Kiedy tak stała przez chwilę, zastanawiając się, co by tu jeszcze zrobić... nieznajomy poruszył się, otworzył oczy i rozglądał wokoło. Podeszła do niego i rzekła.
- Witam cię, jestem Vanessa, miejscowa zielarka. Byłeś na skraju śmierci, twój stan powoli poprawia się. - Tutaj na chwilę zrobiła pauzę i wskazała na stojący na skrzynce kubek.
- Wypij czarną herbatę, która cię wzmocni.Tam masz komplet rzeczy, które możesz założyć. Jak wrócę to poświęcę ci więcej czasu. - Próbowała uśmiechnąć się, ale chyba jej nie wyszło, bo niedaleko usłyszała męskie głosy i postanowiła natychmiast sprawdzić, co się dzieje.

        Pobiegła w ich kierunku, upewniając się, czy ma bełty przy sobie. Na szczęście były. Wyjęła kuszę i przygotowana była w razie czego do oddania strzału. Rozróżniła głosy dwóch mężczyzn, którzy coraz bardziej okazywali swoją wściekłość i agresję słowną, tylko nie wiedziała jeszcze dlaczego. Będąc w bezpiecznej odległości, ukryta za dużym drzewem, jej oczom ukazał się niesamowity widok. Kobieta w pięknej, strojnej sukni i w modnym kapeluszu na głowie. Przypadkowo uciekała w jej kierunku przed mężczyznami. Vanessa przechyliła głowę w jej stronę:
- Tutaj, do mnie... ale szybko!
Uciekająca dziewczyna jeszcze bardziej uniosła fałdy sukni do góry i znalazła się przy swojej wybawczyni.
- Ukryj się za drzewem i nie rób hałasu.
Wtem pojawił się gruby, zarośnięty osobnik, który basowym głosem przeklinał i złorzeczył.
- Gdzie zwiała ta dziwka, wypruję z niej flaki, niech ją tylko dopadnę! - Splunął przed siebie, rozglądając się wokół swoimi chytrymi oczkami.
Pustelnica powoli naciągnęła kuszę i wycelowała prosto w jego męskie przyrodzenie. Nie chybiła. Bełt utkwił dokładnie w miejscu, do którego celowała. W jednej chwili rozległ się straszliwy ryk rannego bandyty, który chwycił się za krwawiące przyrodzenie, niesamowicie wyjąc z bólu. W tej samej chwili pojawił się jego kompan, który był niski i znacznie chudszy. Vanessa wycelowała w jego nogę. Upadł, krzycząc i wijąc się. Pustelnica wzięła kobietę za rękę i cicho wycofała się z miejsca, gdzie znajdowali się ranni bandyci.

        Gdy znalazła się w bezpiecznej odległości zapytała, co się stało.
- Zostaliśmy napadnięci w drodze do Valladonu... - mówiła, łkając dziewczyna.
Okazało się, że była na przejażdżce konnej ze swoim narzeczonym. Nie wiedziała, co się z nim stało, bo konie się rozpierzchły, ale na pewno przeżył, bo był dobrym szermierzem. Pustelnica zaprowadziła kobietę na główny szlak prowadzący do Valladonu i zatrzymując dorożkę, poprosiła o podwiezienie jej do miasta.
- Wracaj do siebie i czekaj na swojego ukochanego, ja tymczasem zobaczę, co się da zrobić.
- Bywaj, moja droga!
Awatar użytkownika
Gasper
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gasper »

Metalowy pręt uderzył o drewniane drzwi stodoły. Ktoś wszedł wpuszczając poranne promienie do wnętrza. Nareszcie, czekanie dobiegło końca. Obrócił się na plecy, przysiadł. Rozchylił wargi i wciągną powietrze, miał już przemówić gdy:
- Witam cię, jestem Vanessa, miejscowa zielarka. Byłeś na skraju śmierci, twój stan powoli poprawia się - powiedział jednym tchem kobieta stojąca nad nim. Miała spokojny i monotonny, lecz charakterystyczny sposób mówienia, jaki był zarezerwowany dla nauczycieli, gdy powtarzali coś po raz już enty swym niezbyt rozgarniętym uczniom. Wskazała wyjście i dodała:
- Wypij czarną herbatę, która cię wzmocni. Tam masz komplet rzeczy, które możesz założyć. Jak wrócę to poświęcę ci więcej czasu.
Słońce padało zza niej, wiec ciężko było mu dostrzec twarz dobrodziejki. Natomiast jej włosy wyraźnie okalała czerwona poświata. Mógł też bardzo dokładnie przyjrzeć się jej sylwetce, bo odzienie które nosiła nie opierało się słońcu. To co widział podobało mu się. Pełna, zgrabna i wyjątkowo kobieca sylwetka. Był niemal pewien, że po zakończeniu przemowy skrzywiła się i w pośpiechu opuściła stodołę.

Gasper zamknął usta. Miał nadzieję, że nie zareagowała tak na jego taksujący wzrok. "Przedziwna kobieta", pomyślał. Nie czekała na podziękowania, nie obchodziło jej nawet jego imię. On by najpierw chciał wiedzieć, kogo trzyma pod dachem. Później przeszedłby do przekoloryzowanej relacji zdarzeń z okresu jego nieświadomości, a na koniec podałby niebotyczną sumę do uregulowania. Wiadomo, był aktualnie bez złamanego miedziaka... ale mógłby odpracować swoje zadłużenie. Zresztą już to kiedyś robił. Czuł się teraz głupio. On całą noc rozmyślał nad potencjalnymi wariantami historyjek, przymierzał się już do nie jednej roli. Nawet nie wszedł na scenę, a publiczność się rozeszła. Powoli ruszył ku wyjściu, obok niego stała niewielka skrzynia, a na niej kubek z parującym naparem i odzienie. Nocą nie dostrzegł skrzyni... A może tylko wziął ją za snobek słomy. Poił się lekarstwem, gdy usłyszał jakiś trzask, tupot i łopotanie. Wyjrzał na zewnątrz. Z domostwa ulokowanego zaraz obok wybiegła kobieta z kuszom i kołczanem. Biegła w kierunku lasu. Teraz sylwetce mógł przypisać twarz. Jej włosy były niejakim zaskoczeniem, teraz były kasztanowe przewiązane opaską zdobioną listkami. Pomimo pośpiechu poruszała się z gracją.

Gazowi nie mogło umknąć, iż nie zamknęła za sobą drzwi. Naprawdę musiało jej się gdzieś spieszyć, ale dlaczego się tak gorączkowała? Do tego ta kusza. Jeśli chciał poznać odpowiedź, sam też musiał się ruszyć. Odział się na tyle sprawnie na ile pozwalał mu jego stan. Lniana koszula leżała na nim jakby była szyta na miarę, spodnie były zdecydowanie zbyt luźne w pasie. Zasupłał je z boku by nie zgubić ich przy pierwszym kroku. Tak przygotowany ruszył w las. Nigdy nie był jakimś wielkim tropicielem, gdy za młodu na pastwisku jakaś owca odłączyła się od stada, to Bestia je zawsze odnajdowała, nie on. Chciałby mieć teraz tego kundla ze sobą. Już miał się poddać, gdy usłyszał jakieś dziwne żachnięcia nieopodal. Za skarpą oparty o drzewo siedział człowiek. Nie dość, że nie należał do pięknych to jeszcze ta krew. Była wszędzie, nigdy nie widział tak wielkiej czerwonej kałuży. Zbliżył się do rannego, szybko skorygował, że właściwie już nie rannego, a martwego. Dźwięk, który usłyszał musiał być jego ostatnim, bądź już pośmiertnym. Wyglądał jak pospolity zbój, zakazana, włochata morda i dokładnie dobrane do niej cielsko. Prawą dłoń miał zaciśniętą na bełcie, chyba niepotrzebnie go wyjął. Gasper przymknął powieki nieboszczyka i nakreślił na jego czole jakąś runę.
- Niech Najwyższy ugości cię u siebie. Twoja tułaczka się właśnie skończyła. Niech anieli przebaczą ci przewiny, a diabli niech nie walczą zbyt zaciekle o twą duszę. Bywaj człowiecze.
Ułożył ciało, w nieco bardziej godnej pozie. Dłońmi truposza przesłonił ranę. Podczas zabiegów, okazało się, że zapłata za posługę nie będzie zbyt duża. Jedynie za duży pasek i obłocone buty. Obuwie wzuł od razu, pas przerzucił przez ramię. Wiążąc rzemień dostrzegł plamki krwi tworzące szlak na południe. Najwyraźniej otyły mość-pan miał kompana, któremu też się dostało. Nie zamierzał za nim podążać. Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku, z którego przybył.

Na podwórzu nadal panowało bezludzie. Drzwi chaty wciąż był roztwarte. Nie mogło tak być dłużej, więc je zamknął. Od środka. Jakieś ptaszysko zdążyło za nim wlecieć. Przysiadło na obręczy krzesła przy stole z moździerzem. Wnętrze było proste ale eleganckie. Żadnych fanaberii, jednak miało swój specyficzny klimat. Było widać, że to mieszkanie zielarki, a nie jakiejś chłopki. Rozejrzał się jakby był u siebie. Skosztował wina - żołądek oświadczy, że to jeszcze dla niego za wcześnie. Wśród przyborów zielarskich znalazł haczyk, chyba wieszała na nim zioła do osuszenia. Jemu posłużył za dziurkacz do pasa. Mógł wreszcie odsupłać spodzień i się trochę ogarnąć. Kiedy chciał zajrzeć do torby przewieszonej na oparciu krzesła, gawron dziobnął go w dłoń.
- Aaa! - psiknął jak dziewczynka. Próbował pertraktować z ptakiem. Okazał się równie niezłomny co czarny. Chłopak rozejrzał się - nie dostrzegł nigdzie kota, za to znalazł miotłę. Odgonił szkodnika, ten zasiadł na najwyższym regale z książkami poza zasięgiem oponenta. W końcu mógł spojrzeć co skrywała torba. Nie spodziewał się zobaczyć tego co właśnie ukazało się jego oczom. Nim zdążył oszacować sumę, jaką tam zobaczył, założył torbę. Tym razem dość nerwowo chrzątał się po domostwie, zbierając najpotrzebniejsze mu rzeczy. Krzesiwo, nóż, bochen chleba, trochę suszonego mięsa, czarną herbatę, metalowy garnuszek z uchem. Wziął by więcej, ale obawiał się, że w każdej chwili włąścicielka może wrócić ze swoją kuszą. Ruszył w las w kierunku północy.

Zadyszana postać zatrzymała się na skraju lasu, na tyle blisko rzeki, by słyszeć jej szum. Zapewne, gdyby nienajlepszy stan młodzieńca, nadal by maszerował. W obecnej sytuacji musiał trochę odpocząć by ruszyć o samym świcie. Miał nadzieję, że nikt nie będzie go ścigał po nocy. Wyrobiona przez niego przewaga powinna pozwolić mu dotrzeć do jakiejś osady, zanim zostanie odnaleziony. Tam już z kimś ruszy w dalszą podróż i pozbędzie się wszystkich nagromadzonych problemów. Zebrał chrust, rozpalił niewielkie ognisko. Parzył sobie wodę na czarną herbatę. Oczekując jej wrzenia jadł suszone mięso, zagryzając chlebem. Żałował teraz, że nie wziął żadnego dzbana z winem. Dopadły go czarne myśli, w końcu w lesie nadal grabili jacyś bandyci i ta zielarka, która nie bała się używać kuszy. Wiedząc, że te rozmyślania nie pomogą mu zasnąć spróbował się skupić, raczej na myślach związanych z wydawaniem nowo nabytej fortuny. Studził napar oddechem i upijał po łyczku.
Awatar użytkownika
Rakka
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Rakka »

W zapadającym zmroku Rakka pożałowała, że nie dała się podwieźć kupcowi aż do bram miasta. Jednak spojrzenia, jakimi obrzucali ją niepoturbowani członkowie eskorty wozu nie zachęcały do kontynuowania podróży w ich towarzystwie. Oczywiście, czarodziejka byłaby w stanie bez problemu się obronić, lecz lepiej jest unikać niepotrzebnych konfliktów zanim jeszcze powstały. Poza tym, kiedy opuszczała wóz, Valladon nie wydawał się jej tak odległy. Któż mógłby się spodziewać, że od jej ostatniej wizyty, zaledwie pół wieku temu, rzeka stała się tak kapryśna, że zerwała most znajdujący się tam od kiedy czarodziejka pamięta.

- Ach, a więc to dlatego droga stała się tak opustoszała... - stwierdziła ze zrozumieniem Rakka, patrząc na sunące leniwie wody kryjące w sobie zdradliwy nurt. Ostrzegał przed nim szkielet wozu gnijący wśród ostrych skał na sąsiednim brzegu. Wybił też czarodziejce z głowy nieśmiało błąkające się myśli, by pokonać niespodziewaną przeszkodę wpław, zamiast nadkładać drogi do najbliższego brodu. Ze zmarszczonymi brwiami odwróciła się z powrotem w stronę lasu, rzucając jeszcze ostatnie, wypełnione poczuciem zdrady, spojrzenie na resztki mostu. Wygląda na to, że nie zdąży dotrzeć do miasta przed zmrokiem, a więc zamknięciem bram, czeka więc ją kolejna noc spania pod chmurką. Kiedy ostatnio miała w ustach ciepły posiłek?

Bez wielkich nadziei powlokła się szlakiem, kto jednak byłby na tyle bezmyślny, by rozbić obozowisko w tak niewielkiej odległości od miasta, gdy karczmy i spelunki pełne trunków i jadła czekały na wyciągnięcie ręki, by pochłonąć strudzonych wędrowców w swe zadymione wnętrza? Bogowie jednak zmiłowali się nad jej żołądkiem, gdyż dali jej spotkać takiego właśnie głupca. W rozlewającej się znad rzeki mgle, tworzącej fantastyczne kształty potworów i skrywającej prawdziwe niebezpieczeństwa, wyczuła zapach dymu z palących się liści i gorzkawy zapach czarnej herbaty wzbogaconej nieco rumiankiem i jałowcem. Wyraźnie wyczuła też kardamon, nie była jednak pewna, czy zapach jodły i dębu również należą do bukietu tego napoju. Na usta początkowo początkowo lekko się wahającej
czarodziejki wypłynął pełen ulgi uśmiech. Nikt, kto rozkoszuje się tak wyrafinowaną mieszanką, nie może być złym człowiekiem.

Nie zwlekając już dłużej, zboczyła z traktu spowitego w kłębach mgły i wkroczyła między drzewa, nie próbując nawet ukrywać swojej obecności. Następowała na suche liście i gałązki, by ich szelestem uprzedzić siedzącego przy widocznym z każdym krokiem coraz bardziej ognisku właściciela specyficznie wzbogaconej herbaty o jej przybyciu.
Awatar użytkownika
Gasper
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gasper »

Dźwięk miażdżonych liści i łamanych gałązek przeraził młodzieńca. Zimny pot spłynął po jego karku. Trzask dobiegał zza jego pleców. Nie mógł być w błędzie, ktoś się zbliżał. Początkowo miał nadzieję, że to tylko Motyl łamie jakieś gałęzie płynące z nurtem o wystające ponad taflę kamienie. Jednak kroki były zbyt blisko i zbyt rytmiczne. Odstawił garnuszek. Bicie serca dudniło mu w uszach. Uniósł lekko dłonie, jakby chciał pokazać przybyszowi, że nic w nich nie ma. Nie jest uzbrojony. Obrócił się powoli, kobieca sylwetka i czerwona poświata plątaniny włosów. Przysłonił dłońmi krocze.
- Ja, ja... To nie tak, wszystko wyj... - wyjąkał. Umilkł, gdy spostrzegł, że to nie zielarka. Dziewczyna była niższa, szczuplejsza, bledsza i mniej uwodzicielsko odziana. Emanowała raczej aurą wesołości i radości niż uwodzicielstwa. Nie wiedział czy to przez to, że podpierała się kijem wyższym niż ona sama. Nie potrzebowała go raczej, Gasperowi wydawało się, że była w jego wieku. Bądź to te kwiaty i tkaniny wplątane w włosy. Uspokoił oddech i przerwał ciszę słowami:
- Witaj, możesz się ogrzać przy moim ognisku, jest dziś wyjątkowo chłodno. - Poklepał miejsce obok siebie. Sięgnął do torby, wyciągnął zawiniątko z suszonym mięsem, oderwał kawałek chleba. Podał przybyszce. Osuszył garnuszek do dna jednym haustem, otrząsnął z resztek naparu. Wstał, miał już odchodzić by nabrać wody z rzeki. Zreflektował się jednak i jeszcze zabrał ze sobą torbę.
- Zaraz wrócę, tylko przyniosę wodę. - W chwilę potem był z powrotem przy palenisku. Dołożył chrustu, wstawił garnuszek na ogień. Przygotował mieszankę zielarki.
- Herbata sprawi, że mięso wyda się znośne. - Uśmiechnął się. Samotna noc w lesie nie była mu w smak, toteż cieszył się z towarzystwa. Mógł odciągnąć swoje myśli od problemów i skupić się na nowo poznanej. Sam niezbyt chciał mówić o sobie.
- Gdzie moje maniery, jestem Ivan. Co robisz sama po nocy z dala od szlaku? Wiesz, że tu grasują jacyś leśni bandyci? - Nie chciał być nachalny, uznał jednak, że byłoby dziwne gdyby nie zadał tych pytań. W rzeczywistości zastanawiał się dlaczego jest taka spokojna. Samotna kobieta nocą w lesie. Nie wyglądała na taką, która bełtem kuszy pozbawia mężczyznę przyrodzenia, zresztą miała przy sobie tylko kij. To już on wyglądał na bardziej przejętego koniecznością noclegu pod gołym niebem, ale w sumie sam ściągnął na siebie tę sytuację.
Awatar użytkownika
Rakka
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Rakka »

Uniosła brwi widząc podejrzaną reakcję młodzieńca na jej przybycie, jednak szybki rzut szóstego zmysłu na jego aurę upewnił ją, że ma przed sobą czystej krwi młodego przedstawiciela gatunku ludzkiego, w dodatku całkowicie pozbawionego wszelkich zdolności magicznych. Złoty kolor emanacji wskazywał na związek jego zatrudnienia z pieniędzmi, a brak żelaza i ciepło przekonywały o nieszkodliwości podejrzanego wędrowca, który przedłożył nocleg w, jak sam zauważył, zimnym i od ciągnącej znad rzeki wilgotnym lesie, nad ciepłe i suche łóżko albo przynajmniej klepisko w karczmie.

Widząc jednak nader ciepłe przyjęcie, błyskawicznie się rozpogodziła i odpowiedziała równie przyjaznym uśmiechem.
- Witaj Ivanie, me imię to Rakka. Czyżbyś ostrzegał mnie przed bandytami, w których ręce sam wcześniej wpadłeś? - spytała spokojnie z cieniem śmiechu w głosie, obrzucając ciekawym spojrzeniem wyraźnie sponiewieranego młodzieńca i jego torbę, do której wydał się jej dość mocno przywiązany. - Nie martw się, po zmroku kończy się już ich dzień pracy. Dobrze przynajmniej, że oszczędzili twoją Bohea Boheme, słyszałam że jest to niezwykle droga mieszanka, sprowadzana z odległych krain i sprzedawana na wagę złota nielicznym wybrańcom. Skoro zapraszasz mnie do jej skosztowania, przyjmę ofertę z zaszczytem.

Gdy podchodziła do ognia i odstawiała laskę, ciągle jeszcze coś ją nurtowało, lecz dopiero gdy wyciągnęła odziane w rękawice dłonie do ognia, uświadomiła sobie, że przechadzające się dotąd po jej przedramionach zaklęcia pochowały się przed wzrokiem nieznajomego. Była to jej podświadoma reakcja na młodzieńca, coś w jego zachowaniu czy też słowach zwiększyło jej czujność.
Awatar użytkownika
Gasper
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gasper »

Zignorowanie pytania "co tu robi, poza szlakiem, sama o tej porze" dało do myślenia Gazowi. Najwyraźniej Rakka również nie chciała zdradzać swojej historii. Ciekawe czy była podobna do jego? Nie zraziło go to, sam w końcu też nie szukał tematu na książkę ani nowej przyjaźni.
Im dłużej przebywał z dziewczyną, tym bardziej go intrygowała. Nie skosztowała nawet mięsa bądź chleba, a rozpływała się nad herbatą. "Bohea Boheme z dalekich krain o wartości złota" - kpiła z niego czy może była bardem skłonnym do ubarwiania swych wywodów. To by tłumaczyło jej dziwny wizerunek i to pompatyczne "me imię to Rakka". Nie był szlachcicem, nie znajdowali się na dworze, ta forma prezentacji raziła chłopaka z gminu. Kolejnym ciosem w jego ego była jej niezachwiana niczym pewność siebie i swoboda z jaką obśmiewała nowo napotkaną osobę.
- Czyżbyś ostrzegał mnie przed bandytami, w których ręce sam wcześniej wpadłeś? Nie martw się, po zmroku kończy się już ich dzień pracy.
Spełniła jednak swoje zadanie, ukoiła jego zszargane nerwy. Zamiast rozmyślać o możliwym pościgu z Valladonu, zemście okradzionej zielarki czy miejscowych rzezimieszkach, zastanawiał się skąd tak krucha istota czerpię tyle odwagi ocierającej się o głupotę.
- Nie krępuj się, weź skoro tak ci smakuje. - Wręczył Rakkan zawiniątko z odsypaną połową jego zapasu herbaty. Oplótł stopą pasek torby, tak by obudzić się gdyby ktoś przy niej majstrował.
- Ja już będę się kład, jutro ruszam skoro świt - powiedział powstrzymując się od ziewnięcia.

Słoneczna poświata wychylała się znad równin Andurii. Ptaki przebudziły się jako pierwsze, zachęcając inne stworzenia do pójścia ich śladem poprzez śpiew. Gasper przetarł twarz, chuchnął w dłoń. Nie wyczuł niepokojącego zapachu we własnym oddechu. Natomiast dwudniowy zarost go denerwował. Uwolnił prawą nogę z uścisku oplatającego ją paska. Z torby wyjął nóż i krzesiwo. Sunął ostrzem po kamieniu, tylko w jednym kierunku, naciskając mocnej na krawędzi ostrzonej powierzchni. Na śniadanie zjadł to, czym Rakka pogardziła. Dopiero teraz dostrzegł, że nigdzie nie widzi dziewczyny. Przez chwilę nawet pomyślał, że sam ją sobie wymyślił, by nie czuć się samotnie. Nie miał czasu na takie rozmyślania. Jeszcze tylko się ogoli nad rzeką, obmyje twarz i pora ruszać.
W wodach Motyla ktoś już zażywał kąpieli - jego wczorajsza znajoma. Jej laska i wierzchnie odzienie leżały na brzegu. Dziewczyna zaś zanurzona po szyję obmywała wyciągniętą ponad wodę rękę. Jej blada cera błyszczała się na złoto w słońcu. Na dłoniach wcześniej okrytych skórzanymi rękawicami dostrzegł jakieś zabliźnione rany. Uderzył otwartymi dłońmi po policzkach i zawrócił znad rzeki. Poczeka aż skończy przy palenisku, może coś wystruga. Nie chciał wyjść przecież na jakiegoś wsioka podglądającego kobiety.

Węgle wciąż się żarzyły, znad dopasającego ogniska ulatywała niewielka siwa smużka dymu. Kręciły się tam teraz Dwie postaci, najwyraźniej czegoś szukając. Jeden schylił się na wygniecioną trawą:
- Wygląda na to, że ktoś tu był - powiedział większy z mężczyzn o owłosionych przedramionach, z monobrwią, ale wygoloną głową.
- Co ty nie powiesz, tropiciel się znalazł. Tyle to i ja widzę, a gdzie ci klienci poszli? - zapytał mniejszy, z zakrwawionym opatrunkiem na udzie. Był znacznie niższy i szczuplejszy niż kompan.
- No, chyba tam. - Brzmiało to jakby zgadywał. Wskazał kierunek, z którego nadciągał szum rzeki. Obaj wyjęli zza pasa miecze i ruszyli w wyznaczonym przez roślejszego kierunku.
- Jeśli będzie tam ta ruda wiedźma z kuszą, jest moja! Tylko uważaj, mówiłem ci jak urządziła Juna.
Awatar użytkownika
Rakka
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Rakka »

Pierwszym odczuciem po przebudzeniu się była nieodparta potrzeba zmycia z siebie brudów podróży, silna tak bardzo, że wygnała czarodziejkę z wygodnego posłania umoszczonego przez noc jeszcze przed świtem. Jej towarzysz jeszcze spał, lecz nie snem sprawiedliwego - skulony i czujny, przy każdym głośniejszym dźwięku jego powieki drżały, jak gdyby był gotowy zerwać się błyskawicznie w razie zagrożenia. Na razie jednak udało jej się nie obudzić niespokojnie śpiącego towarzysza. Pochylona nad nim w milczeniu była teraz w stanie dostrzec więcej niż wczoraj w mroku rozświetlonym jedynie przez nieustannie tańczące płomienie ogniska. W różowym blasku jutrzenki poprzedzającym wyczołganie się słońca na nieboskłon, chłopak wydawał się jeszcze młodszy niż wcześniej oceniła to Rakka. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. "Jakie długie i gęste rzęsy...", zachwyciła się czarodziejka. "Jaka idealnie niezdrowa blada cera... Niejedna dama zabiłaby za takie przymioty nadane przez naturę... Rumieniec od słońca na policzkach... Tylko trochę barwiczki na usta i koniec upiększania... Tylko ten zarost..." Zmarszczyła brwi i najciszej jak mogła zaczęła zbierać swoje rzeczy, by przenieść się nad rzekę.

"Coś mi się zdaje, że mój młody kompan wpadł w jakieś poważne kłopoty. Odwodnienie, otrucie czarnymi jagodami, w dodatku połączone z oparzeniami słonecznymi... Czeka go w najbliższych dniach piekło pozbywania się martwej skóry w najboleśniejszy możliwy sposób" - ze współczuciem spojrzała na jego spaloną słońcem skórę szyi, na którą zaczęła już wypełzać charakterystyczna wysypka pojawiająca się często po zatruciu, gdy organizm nie zdołał pozbyć się wszystkich toksyn. "Czarna herbata była dobrym pomysłem, ale niewystarczającym w tym przypadku... Przynajmniej nie powinien czuć nic poza lekkim swędzeniem dopóki nie uderzy skóry pokrytej wysypką, bo wtedy..." Ją samą przeszły dreszcze, chociaż nigdy osobiście nie doświadczyła tego cierpienia. Niektórzy jednak jej pacjenci drapaniem zdzierali sobie skórę do mięsa, gdy ich nikt nie powstrzymywał.

"No cóż, może nic się nie stanie dopóki nie dotrzemy do miasta, a tam to mogą nawet przywiązać go do łóżka i zakneblować, żeby nie niepokoił sąsiedztwa wrzaskami i po paru dniach dojdzie do siebie", pocieszyła się, dochodząc do Motyla i zrzucając odzienie. Już dawno doszła do wniosku, że natknęła się na obrabowanego syna kupca, który jakimś cudem zdołał zachować życie i odrobinę dobytku w torbie, do której był tak przywiązany. Tłumaczyło to również jego sponiewierany wygląd, niespokojny sen oraz niezdolność do rozpoznania trujących roślin. Z pewnością zdążał teraz do miasta, by szukać tam schronienia i sprawiedliwości.

Pluskając się beztrosko w prawie kryształowo przejrzystej wodzie, nieskażonej jeszcze nieczystościami miasta, na które rzeka natknie się dopiero po paru jeszcze zakolach, poczuła na sobie czyjś wzrok. A raczej zaklęcia, które w samotności zaczęły znowu kręcić się po jej skórze szczebiocąc niczym ptak wypuszczony z klatki, nagle ucichły i znieruchomiały. Jednak gdy zaniepokojona poderwała głowę, zdołała dostrzec już tylko plecy szybko oddalającego się młodzieńca. Wydobyło to z jej ust krótki chichot i utwierdziło w niej przekonanie że natrafiła na dobrze wychowanego młodego panicza, który nie zapomina o wpojonych manierach nawet w trudnej sytuacji, w której się znalazł. Na wszelki wypadek szybko wyskoczyła z rzeki i zaczęła narzucać na siebie w pośpiechu kolejne warstwy ubrań, gdyby jednak Ivan nie zdołał całkowicie powstrzymać się, by dowiedzieć się więcej o anatomii płci przeciwnej. "Chociaż w jego wieku powinien już chyba wiedzieć, że dom publiczny jest do tego o wiele lepszym miejscem..."
Awatar użytkownika
Gasper
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Gasper »

Gasper dostrzegł dwie sylwetki wyłaniające się zza drzew. Instynktownie schował się, wciśnięty pod powalone drzewo. W razie wykrycia miał raczej marne szanse na ucieczkę, z braku czasu nie mógł znaleźć lepszej kryjówki. Miał nadzieję, że zaraz będzie się śmiał z faktu, iż w ogóle się skrywał. Okaże się pewnie, że to jakieś dzieci lub dziewki zbierają grzyby, owady, owoce bądź zioła. W sumie lepiej niech to nie będą zioła. Miejscowa zielarka miała dość powodów by nie darzyć go sympatią, lekko mówiąc. Przekonał się już, że potrafi o siebie zadbać, co w razie ich spotkania dobrze mu nie wróży.

Podeszwa ciężkiego buciora spoczęła na pokrytej mchem korze przewróconego dębu.
- Czekaj! - zakomenderował. Wbił ostrze w ziemię, by zwolnić ręce. - Muszę trochę poluzować, noga mi drętwieję. Jeśli ją spotkamy, muszę być sprawny - mówiąc rozsupływał opatrunek. Drugi raczej nie należał do gadatliwych, potakiwał tylko ze zrozumieniem. Co przy jego prezencji wyglądało raczej groteskowo, bo nie wyglądał na rozumnego. Nie ocenia się książki po okładce, na jego szczęście. Postój trwał jakieś trzydzieści uderzeń serca. Ruszyli dalej w kierunku, z którego przybył chłopak. Trzydzieści najgłośniejszych uderzeń serca w życiu młodzieńca. Odetchnął dopiero, gdy mężczyźni zniknęli gdzieś w gęstwinie liści, gałęzi i krzaków. Łykał łapczywie powietrze, jakby dopiero co skończył jarmarczny wyścig, który odbywał się co roku w okolicach Święta Zachodzącego Słońca. Zalotnicy walczyli tam o uznanie Królowej Żniw (wybieranej przez miejscowych najpiękniejszej białogłowy) w biegu główną arterią Valladonu. Trasa obfitowała w wiele niespodzianek mających wykluczyć uczestników z konkurencji i zapewnić rozrywkę motłochowi. Gasper wziął w nim udział tylko raz przypadkiem, gdy wracał z roboty. Udało mu się nawet wygrać wyścig. Po nagrodę - choć była piękna - się nie zgłosił. Rozpoznawalność nie była mu na rękę.

Jego oddech wrócił do normy, serce przestało kołatać jak szalone. Mgła przyćmiewająca myśli zaczęła się rozmywać. Dopiero teraz mógł przeanalizować widziane obrazy i usłyszane dźwięki. Dwóch zakapiorów. Jeden niski szczupły, ten który niczego nieświadomy tuż nad Gazem poluzował zakrwawiony bandaż. Plama była niedzisiejsza, ciemno czerwona. Zapewne kompan nieboszczyka z lasu, którego polecił łasce Najwyższego. W szczególności, że drugi wędrowiec był do świętej pamięci łotra bardzo podobny. Tyle, że młodszy i z wygoloną czaszką. Brak włosów na głowie kompensował na twarzy, mianowicie krzaczastą brwią. Nie mieli przy sobie łuku ani kuszy. Sztyletów też nie zauważył. Jednak byli wyposażeni w dwa krótkie miecze. Głownia i rękojeść odlane razem z jednej formy, więc nie były specjalnie precyzyjne, za to ciężkie. Nie wyglądały jednak na tępe. Nie odetniesz nimi kończyny jednym cięciem, ale kilkoma porządnymi uderzeniami możesz odrąbać i głowę. Niezbyt finezyjne narzędzie. Masowa produkcja, wyposażano w nie chłopów siłą wcielonych do armii. W jego głowie pląsało się teraz wiele myśli:

"Jeśli JĄ spotkamy muszę być sprawny - tak powiedział. Z tym mniejszym na pięści bym sobie poradził, tyle że on raczej nie dla ozdoby nosi ze sobą broń białą. No i ten drugi raczej nie będzie się biernie przyglądał. Nawet jeśli, to jakbym kulawego powalił, łysy raczej nie ucieknie w popłochu. Zresztą czego myślę o starciu, nigdy dotąd nie dążyłem do tego typu rozwiązań. Las to nie miasto, ciężko tu się ukryć w tłumie ludzi. Lub zgubić przeciwników w labiryncie zabudowań, że też musiała zbaczać z szlaku. Nie wyglądała na majętną, nawet takie capy jak oni powinni to zauważyć. Z drugiej strony była całkiem ładna niewykluczone, że będą chcieli sobie poużywać.

Nie przerywając wewnętrznego sporu zaczął naskakiwać na gałąź powalonego drzewa. Nie chciała się poddać jego ciężarowi.
Awatar użytkownika
Rakka
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Rakka »

Gdy usłyszała dźwięk zbliżających się kroków, uśmiechnęła się z przekąsem. "A więc jednak maniery nie były wystarczająco mocnymi okowami...". Jednak do teraz zdążyła się już w pełni odziać i narzuciwszy torbę na ramię, z laską w ręku obróciła się w oczekiwaniu na młodzieńca. Zaraz jednak stwierdziła że coś jest nie tak. Krzaki, za którymi się znajdowała, obchodziły więcej niż jedna osoba.

Zaalarmowana, odruchowo sięgnęła do pasa, by z pomocą odpowiednich stopów metali uwolnić ze skóry odpowiednie zaklęcia ochronne. Nie miała na podorędziu żadnej magii ofensywnej, jednakże jak dotąd zawsze udawało się jej jakoś bez niej przeżyć. Wykorzystując sekundy zanim zostanie dostrzeżona przez nadchodzących nieznajomych, przeciągnęła miedzianym pierścieniem po przedramieniu i zatoczywszy krąg trzymaną laską rozłożyła wokół siebie magiczną barierę. W ostatniej chwili zanurkowała w sięgające jej do pasa trawy, przypadając do ziemi, by ukryć zwracające uwagę płonące czerwienią włosy.

Ciągle zastygła w bezruchu mogła już dokładnie usłyszeć przekleństwa rzucane przez dwóch oprychów, którzy zatrzymali się nieopodal. Szukali kogoś. Konkretniej, szukali rudowłosej wiedźmy, towarzyszki spotkanego wcześniej młodzieńca. Oczywiście nie wyrażali tego tak ogładzonym słownictwem. "Dość problematyczne...", stwierdziła z lekkim rozdrażnieniem, jednak bez paniki. Natychmiast odrzuciła oryginalny pomysł, by się ujawnić, skinąć głową i spokojnie odejść, w razie potrzeby osłaniając plecy barierą. "Wątpię, żeby w tej sytuacji wymamrotali grzeczne pozdrowienia i zdecydowali się ulotnić w przeciwnym kierunku."

Jeszcze pół wieku temu sam jej widok spowodowałby podobną reakcję u wszystkich rabusiów w promieniu przynajmniej kilku staj od Valladonu. Wątpiła jednak, by historie o niej były przekazywane potomności. A z mężczyzn stojących zaledwie parę sążni od jej kryjówki, żądza krwi aż promieniowała. Czarodziejka nie wiedziała, czym zdołała sobie zdobyć tak zaciętych wrogów, jednak więcej pewnie dowie się od Ivana, jeśli jeszcze on żyje. W sumie nie słyszała żadnych odgłosów walki, więc albo jest on z nimi w spółce, w co bardzo wątpiła, albo zdołał się ukryć i nie zostać dostrzeżonym.

Decydując się liczyć na najlepsze, zaczęła przeprowadzać manewry mające umożliwić jej jak najszybsze, a przy tym niezauważone oddalenie się od nieznanego zagrożenia. Mężczyźni ciągle jeszcze nie zbliżyli się na tyle, by rozłożona bariera ujawniła się. Wykorzystując to, Rakka dołożyła do niej jeszcze kilka zaklęć zwiększających jej moc i nadających jej mobilność, po czym nie czekając dłużej odepchnęła ją od siebie. Wraz ze zwiększaniem odległości od czarodziejki traciła ona moc, dlatego nie zdołała przewrócić stojących ciągle na brzegu oprychów, którzy obecnie prowadzili nader zażartą dyskusję, niezarejestrowaną przez zajętą swoimi sprawami Rakkę. Z pewnością nie odczuli jej jako coś więcej od wyjątkowo silnego powiewu wiatru. Jednak woda zareagowała inaczej. Rzeka cofnęła się co najmniej o sążeń lub dwa, lecz zanim mężczyźni zdołali zauważyć niepokojące zachowanie przyrody nieożywionej, bariera zniknęła, a rzeka z całą mocą powróciła, by odzyskać chwilowo utracone ziemie, a przy okazji zagarnąć ich jeszcze więcej. Fale zwaliły z nóg i kompletnie przemoczyły bandytów, a także wypłoszyły z przybrzeżnego buszu hałaśliwe ptactwo, jednak oddalająca się imponującymi susami Rakka nie była tego świadkiem. Z laską w jednej dłoni, a torbą w drugiej, nie zwolniła nawet pędząc przez obozowisko w stronę traktu. Jeśli miał choć trochę oleju w głowie, Ivan pewnie robił to samo, więc nie było sensu tu na niego czekać.
Zablokowany

Wróć do „Rzeka Motyli”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości