Opuszczone KrólestwoZapach deszczu

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Zablokowany
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Zapach deszczu

Post autor: Lucien »

Zdarzenia sprzed podróży

        Valladon pozostawiali w tumanach kurzu wzbijanych przez kopyta galopujących rumaków, odprowadzani wystraszonymi spojrzeniami mieszkańców i miejskich strażników przy bramie.
Jeszcze nim spięli konie, gdy dziewczyna dopiero zdążyła wsiąść na klacz i zawracała przed komisariatem tuż przed obracającą się na zadzie czarną bestią z demonem na grzbiecie, kapitan Berdali zdążył wyjrzeć przez okno. Chciał odprowadzić młodą dziewczynę chociaż spojrzeniem, ale oczy mężczyzny otworzyły się szerzej a twarz zastygła w przestrachu. W tej samej chwili Morgan spojrzał przez niewielkie zakratowane okienko swojej celi. Berdali zastukał w szybę, a przerażony kowal złapał za kraty próbując zwalczyć grawitację i podciągnąć się do lufciku. Obu zmroziło dojrzenie towarzysza Rakel. Obaj chcieli chcieli zatrzymać dziewczynę nim wystawi się na tak poważne ryzyko, jednak zarówno łomotanie kapitana w szybę, jak i szarpanie krat wraz z krzykami kowala, zagłuszył hałas czyniony przez zrywające się konie.
        Nim wyruszyli, demon całą drogę podążał w ciszy za brunetką, ograniczając się jedynie do odbierania i oddawania wodzy jej klaczki. Równie cicho oczekiwał pod posterunkiem straży miejskiej.
Zachowanie kowala nigdy nie podobało się nemorianinowi, ale tym razem pijanica pobił sam siebie. Łamiąc prawo skończył w areszcie porzucając Rakel mimo złożonej obietnicy. Jakim prawem ktoś tak niesłowny i niegodny zaufania, śmiał tyle razy rzucać oskarżenia w jego kierunku. Mimo wszystko z uwagi na zbrojmistrzynię, demon wykazywał się tolerancją i cierpliwością nie tylko przez pobyt w mieście ale i podczas poszukiwania rzemieślnika. Jednak to nie brak towarzystwa metalurga niepokoił nemorianina, Rakel była z nim zupełnie bezpieczna, jedynie zawód jaki Morgan sprawił Czarnulce był irytujący, ale zamyślone spojrzenie jakie otrzymał, to było prawdziwą przyczyną rozterek szlachcica.
Czy dziewczyna obawiała się z nim wyruszyć…?
        - Jestem tu dla ciebie, nie dla Morgana - odpowiedział łagodnie, czekając aż dziewczyna dosiądzie Echo. Więcej nie rozmawiali, skupiając się na przejeździe przez coraz bardziej zatłoczone miasto. Galopujący jeźdźcy zmuszali ludzi do ustępowania, co czynili bez zwłoki, czasem wręcz nader żwawo, gdy tylko zerknęli na bydle o czerwonych ślepiach następujące na pięty charakternej siwce.

        Wreszcie brama zaświtała na horyzoncie. Rosła z każdym końskim susem przez tchnienie sprawiając wrażenie jakby chciała zamknąć się nad jeźdźcami. Wyobraźnia umbrisa chyba nie różniła się aż tak bardzo od ludzkiej i zwierzę zamiast zwyczajnie przebiec przez brukowany przejazd, pokonał go jednym susem wyzwalając się z miejskiej ciasnoty.
Onyx galopował w widowiskowym zebraniu doskonale oddającym nieustępujące niezadowolenie piekielnego rumaka. Wciąż rzucał głową, walcząc z trzymającymi go wodzami, podskakiwał jakby chciał wierzgać i cały czas próbował naciskać na klacz biegnąca o tuż przed nim, starając się rozpocząć wyścig.
Lucien jednak cały czas hamował zwierzaka. Siedział prosto w siodle, wodze trzymając w jednej ręce jakby wszystkie popisy piekielnego wierzchowca były zamierzone i cały czas rozmyślał o spojrzeniu jakie otrzymał od dziewczyny.
Wreszcie jednak na trakcie nie było nikogo poza nimi, droga była dość szeroka by jechać obok siebie i chociaż pęd wiatru i stukot kopyt nie tworzyły najlepszych warunków do rozmowy, demon zrównał się z dziewczyną i wreszcie odważył się odezwać.
        - Rakel, wiesz, że bym cię nie skrzywdził i nie potrzebujesz kowala do ochrony, prawda? - zapytał delikatnie, ledwie przebijając się tętent. Lu odczuwał wewnętrzną potrzebę wyjaśnienia tej niepewności. Dręczyła go myśl, że dziewczyna mogła się go obawiać, a nawet jeżeli rozpatrując go wedle rasy, ostrożność a nawet lęk, były uzasadnione.
Ubita, piaszczysta droga wiodła szerokim pasem wśród łąk i stepów, kusząc i nęcąc. Lucien najpierw spiął ogiera zrównując jego łopatki z głową Echo i zerknął na Czarnulkę uśmiechając się lekko pod nosem, nagle zbierając mocniej umbrisa, który podskoczył zdzierając wysoko łeb, zupełnie jakby pokonywał niską przeszkodę za przeszkodą.
        - No to zobaczmy na co stać to piękne maleństwo - zaczepił dziewczynę. Mieli trochę drogi do nadrobienia przez opóźnienie z powodu Morgana. Droga była wprost idealna do puszczenia się cwałem przed siebie, pogoda dopisywała gdy słońce wesoło przyświecało wspinając się coraz wyżej na niebo.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Nie słyszała ani Berdaliego, ani Morgana. Konie parskały, uderzając kopytami o bruk, gwałtownie zawracane przez dwoje jeźdźców. Rakel spięła klacz, puszczając się galopem przez miasto i czując, jak wszystkie ciężkie myśli wywiewają jej z głowy, zostając w Valladonie, podczas gdy ona opuszczała jego bramy. Serce biło jej mocno z emocji, ale uśmiechała się, nawet nie oglądając za siebie. Kilka tygodni temu nawet by jej przez myśl nie przeszło, by opuścić rodzinne miasto. Teraz ta podróż wydawała się tak oczywista i niezbędna. Nie mogła tkwić całe życie w jednym miejscu. Przecież wróci, raptem za miesiąc, może więcej, ale w międzyczasie zwiedzi kawałek kontynentu, zobaczy nowe rzeczy i nauczy się czegoś, na co nie miałaby szans wewnątrz miejskich murów. Przeżyje przygodę! Morgan wybrał wieczorną popijawę i bijatykę – jego sprawa, opowie mu jak było, gdy wróci.
        Poganiana niezmiennie przez siedzącego jej na ogonie umbrisa, nawet nie zwolniła w miejskich zabudowaniach, a gdy wierzchowce wypadły na trakt, musiała wręcz przytrzymywać Echo w ryzach, by ta nie puściła się cwałem. Zaraz wyrównał się z nią Lucien i dziewczyna spojrzała na demona z uśmiechem. Chciała nawet go zaczepić, ale zawahała się, widząc poważną minę mężczyzny (właściwie zawsze miał względnie poważną, ale nauczyła się już nawet rozróżniać mniej więcej rodzaje tej powagi – ten wyraz nie wróżył nic dobrego) i tylko spojrzała na niego wyczekująco.
        Pytanie, które padło zbiło ją nieco z tropu i brunetka zmarszczyła brwi, starając się skupić w galopie. To nie był dobry moment na tą rozmowę, a nie wiedziała czy jej odpowiedź do niej nie doprowadzi. W końcu ciężko było jej odpowiedzieć, że nie ma żadnych obaw, bo… no niby gdyby miała to by z nim nie pojechała, ale też przez gardło ciężko przechodziła deklaracja, że czuje się zupełnie spokojna w towarzystwie Luciena. A to brzmiało gorzej, niż było naprawdę. Nawet nie chodziło o jego rasę, co zwyczajnie o to, że krótko się znali i zdawała sobie sprawę, że podróż z nowo poznanym mężczyzną nie była szczytem rozsądku z jej strony. Mało kto doczekałby się z jej strony pełnego zaufania, bo na jego zdobycie potrzeba było więcej czasu, ale też wydawało jej się, że ich dotychczasowa znajomość jasno pokazywała, że się mężczyzny nie obawia. Tyle razy dosłownie znikał z nią w miejsca, z których nawet sama nie wróciłaby do domu, nawet nie wiedząc gdzie się znajduje. Sądziła, że to wystarczający przejaw jej częściowego zaufania do Luciena.
        - Nawet mi przez myśl nie przeszło, że Morgan mógłby mnie przed tobą obronić, musiałabym chyba jechać z armią – powiedziała w końcu z pogodnym uśmiechem, próbując obrócić sytuację w żart. – Chociaż w razie czego na pewno by próbował, on jest naprawdę w porządku, Lucien, mimo tego wszystkiego – stwierdziła, wzruszając lekko ramionami.
        Kowal naprawdę się tym razem nie popisał, ale też ona znała go nie od dziś. Pochopne oceny rzucane przez ludzi, którzy dopiero poznawali metalurga były nawet uzasadnione, gdyby patrzeć na jego zachowanie ostatnimi czasy, ale wciąż to nie było wystarczające, by Rakel utraciła wiarę w przyjaciela, który był przy niej, gdy nie miała nikogo innego.
        Kątem oka obserwowała narowistego Onyxa, który z pieszczochem wpychającym jej pysk we włosy niewiele miał już wspólnego. Wierzchowca nosiło, jakby naprawdę to ogień płynął w jego żyłach, a takie podrygiwania tylko udzielały się Echo, zadzierającej co chwila łeb. Gdy Rakel usłyszała słowa nemorianina spojrzała na niego zaraz, odwzajemniając zaczepny uśmiech, chociaż uniosła lekko brwi, pozorując urazę.
        - Słyszałaś, jak cię nazwał? – zwróciła się do Echo, pochylając nad końską szyją. – Maleństwo! – prychnęła jeszcze, nim wyrwała do przodu.
        Już lekko pochylona, Rakel uniosła się do półsiadu i oddała siwce wodze, a tej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Otwarta przestrzeń przed nią nęciła konia, jak mało co. Chociaż młódce niczego w stajni nie brakowało, zwłaszcza ruchu, co innego było paść się na sporym nawet, ale wciąż ogrodzonym terenie, a czym innym puścić cwałem w stronę horyzontu. A okazało się, że Echo, chociaż drobna, ma parę w kopytach. Wyrwała do przodu, gdy tylko poczuła luz, a drobna dziewczyna na jej grzbiecie nie była żadnym ciężarem.
        Rakel nie pędziła tak od lat, ostatni raz chyba z Dorianem. To było jednak, jak… no cóż, jak jazda na koniu, tego się nie zapominało. Szybko wyczuła siwkę, a ta dość intuicyjnie reagowała na bodźce, gdy Rakel kontrolnie sprawdzała posłuszeństwo wierzchowca. Po chwili jednak skupiła się tylko na takcie kopyt Echo dudniących na ubitym trakcie, pędzie rozwiewającym jej włosy i końską grzywę, i światem przed nią.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Rakel nie odpowiedziała w prosty sposób na jego pytanie. Nieco na okrętkę, wybrnęła z niego za pomocą żartu, ale dla demona była to wystarczająca odpowiedź. Rozwiała jego wątpliwość czy problemem było pozostanie z nim bez Morgana. Nawet więc jeśli przyczyną markotnej miny był nieobecny kowal czy podróż, to w inny sposób niż Lu się obawiał. Więcej nie potrzebował. Jeżeli dziewczyna będzie chciała, podzieli się swoimi troskami. Jeżeli nie, i tak będzie obok by ją wspierać. Na wszystko zawsze przychodził odpowiedni czas, tego był pewien.
        Propozycja wyścigu okazała się trafiona. Butny uśmiech rozjaśnił twarz dziewczyny, która nie zwlekając, puściła klacz. Lucien uśmiechnął się szerzej, widząc jak bardzo potrzebna jej była chwila wolności i spontaniczności, nie, nie gorącokrwistej kobyłce, chociaż i jej swawola przypadła do gustu, ale Czarnulce, która aż prosiła o wyzwolenie z miasta, tylko chyba jeszcze nie miała okazji skonfrontować się z własnymi pragnieniami.
        Źrebica rwała przed siebie z ogonem rozwianym na wietrze, podobna komecie przecinającej niebo. Lucien również lubił wyścigi, podobnie jak buntujący się umbris, którego mężczyzna gwałtownie osadził na zadzie. Zatrzymana bestia zaryła kopytami w ziemię, podrywając przednie nogi w górę, wściekając się na tak niesprawiedliwe traktowanie. Wierzgał co chwila, wspinając się na tylnych nogach z niezadowolonym skrzekiem wydobywającym się z piekielnych płuc. Dźwięk można było porównać do warkotu pomieszanego z sykiem, ale z pewnością nie do rżenia.
Dopiero gdy klacz oddaliła się o parę sążni, cały czas dynamicznie znikając, a Onyx gotów był z frustracji wykopać dołek przednimi kopytami, Lucien puścił wodze, dodatkowo obcasami szturchając boki wierzchowca. Bezczelność! Bestia ze wściekłym chrapnięciem skoczyła w przód, prędkość osiągając dłuższymi susami niż zwykłymi krokami galopu, wyciągając swoje ciało do granic możliwości. Na długiej prostej, umbris szybko odrabiał straty, mając sporą przewagę dzięki długości sadzonych skoków, szybko doganiając siwkę. Gdyby jednak dać im trudniejszy teren to szybka i zwinna klaczka, o lepiej rozłożonym środku ciężkości byłaby nie do doścignięcia, nawet dla drapieżnego potwora.
        Wzbijali tumany kurzu, a tętent pewnie było słychać, zanim jeszcze dało się zidentyfikować, komu się tak spieszy. W momencie, gdy dopędzili dziewczyny, Lucien znów przyhamował wierzchowca, i nie dając wyprzedzić Echo usiadł im na zadzie, znowu prawie literalnie depcząc żeńskiej drużynie po piętach.
        Zabawa była przednia, a konie niezmordowane i dodatkowo zmobilizowane długotrwałą nudą oraz rywalizacją, długo nie chciały odpuścić. W końcu jednak zwolnili do zwykłego galopu, a później swobodnego kłusa jadąc teraz równolegle bez większych trudności.
Tym tempem z pewnością nadrobili trochę drogi i pewnie nie raz jeszcze tak uczynią podczas podróży, ale zbytnie forsowanie koni już na początku wyprawy mogło przynieść jedynie szkody jak na przykład kulawiznę, a przecież nigdzie im się tak nie spieszyło, by zaryzykować utratę wierzchowca.
Drogi cały czas ubywało, a słońce było coraz wyżej, zwiastując całkiem upalne popołudnie, szczególnie na otwartym terenie.
        - Zróbmy postój - zaproponował demon, pokazując niewielki zagajnik na skraju traktu. Miejsce było przygotowane pod podróżnych. Polana raczyła strudzonych cieniem tych samych drzew, które również osłaniały przed wiatrem czy częściowo deszczem. Miała wykopaną studnię z wiadrem do czerpania wody i poidłem dla zwierząt, których na traktach pełnych karawan nigdy nie brakowało. Koniom nie zaszkodziłby krótki odpoczynek, tak jak i dziewczynie nieprzyzwyczajonej do podróży, a i Lucien chętnie odetchnąłby przez moment od słońca. Nie był stworzeniem nocy, ale jego ostre promienie, również mu nie służyły. To była jedyna rzecz na ziemskich planach, za którą nie przepadał, a przynajmniej nie w jej południowym wydaniu.
Zsiadł z ogiera, puszczając go luzem i nabrał wody ze studni, najpierw napełniając żłób, później jeden ze stojących na kamiennym rancie misko-garnko-kubków, dla Rakel. Cokolwiek to było, przypominało wszystko po kolei, będąc jakimś kreatywnym, glinianym, ale co najważniejsze pojemnym tworem, pozostawionym dla dwunożnych wędrowców.
Usiadł w cieniu, ręką odnajdując schowaną w kieszeni obrączkę. Poczekał, aż Czarnulka również przysposobi się do odpoczynku, odzywając się dopiero po chwili. W tym czasie umbris najostrożniej jak potrafił pił wodę nabierając ją językiem, tak by nie umoczyć chociażby milimetra pyska.
        - Rakel muszę z tobą poważnie porozmawiać - zaczął delikatnym głosem, by zbyt wcześnie nie spłoszyć brunetki.
        - Tylko proszę, poczekaj do końca, zanim zaczniesz się złościć - dodał z ostrożnym uśmiechem, sięgając po lewą dłoń dziewczyny.
        - Pamiętasz naszą rozmowę o aurach i późniejszą wizytę Meve? - kontynuował łagodnie, ostrożnie głaszcząc kciukiem wierzch jej ręki. - Nadal uważam, że podobne czary przyniosłyby ci więcej szkody niż pożytku. Budziłyby niepotrzebną ciekawość co i czemu ukrywasz. Przyciągałabyś wścibskich, którzy zamiast ominąć cię jako jedną z wielu emanacji w tłumie zlewających się w zwykły szum miasta, skupialiby się na tobie, bo świeciłabyś niczym samotna latarnia na nocnym bulwarze. Nie potrzebujesz skrywać swoich intencji, gdyż nie masz złych zamiarów. Krycie siły i mocy samo w sobie jest komunikatem, według mnie zbędnym, ale nie musisz się ze mną zgadzać. Jeżeli będziesz chciała zamaskować swoją emanację, pomyślimy o czymś - tłumaczył, spoglądając dziewczynie w oczy.
        - To co chcę ci zaoferować, to ochrona twojej głowy przed nieproszonymi gośćmi - wyszeptał, delikatnie wsuwając czarną obrączkę na serdeczny palec dziewczyny. Pierścionek jakby magicznie sam dopasował się do ciała. Był też nieco cięższy niż zwykła biżuteria tego rozmiaru, wykonana z takiego materiału.
        - Oczywiście można złamać jego osłonę, ale wymaga to dość silnego czaru i byłoby jawnym przejawem agresji - wyjaśniał działanie artefaktu. - Wywiera skutek tylko i wyłącznie na ciebie, a zgubiony czy ukradziony, wróci na twoją rękę - tłumaczył, nie wspominając o wyrzuceniu, które rozumiejąc, samo przez się zaliczało się do dwóch pierwszych wymienionych losowych przypadków.
        - Ma też jeszcze jedną cechę - szeptał, powoli wypuszczając rękę dziewczyny. - Gdyby ci coś groziło, będę o tym wiedział. Możesz też mnie wezwać, jeśli potrzebowałabyś pomocy czy zwykłej rozmowy - dodał z uśmiechem, zastanawiając się jak wytłumaczyć dziewczynie, że przyzywanie demonów o takiej randze, było tematem tabu, delikatnie mówiąc. Nemorianie nigdy nie stawiali się na równi ze zwykłymi chowańcami. Nie było to łatwe zadanie, ale spróbował jak najprostszymi słowy nakreślić Czarnulce, co właśnie uczynił.
        - Nie jest to coś, co często oferujemy - wytłumaczył, lekko naginając fakty. On sam nie spotkał się z podobnym precedensem, chociaż nie można było z całą pewnością stwierdzić, że go nie było. W końcu nawet jeśli się przydarzył, został zachowany w sekrecie.
        - Nim więc się rozzłościsz, zastanów się dobrze. Ale jeśli podobny prezent jest impertynencją, zwyczajnie mi go zwróć - zakończył łagodnie. Nie był naiwny. Rozumiał, że na równi możliwą o ile nie bardziej prawdopodobną od radości zbrojmistrzyni, była jej złość na taki prezent. Wszystko jednak czynił z całkowicie szczerymi intencjami.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel pędziła z uśmiechem na twarzy, niemal chowając się za końską szyją. Nigdy nie czuła się źle w swoim mieście, naprawdę nigdy, ale teraz poczuła, jakby ktoś wypuścił ją z klatki. Uczucie lekkości było tak nowe, że aż trochę przerażało, ale chwilowo równoważyła je radość z przejażdżki, ubierając niepokój w otoczkę podekscytowania i ukrywając przed uwagą dziewczyny. Ta skupiona była bardziej na trasie i Echo, ale też na Lucienie i Onyxie za nimi. Raz tylko obejrzała się przez ramię, fuknięciem komentując takie dawanie jej forów, ale uśmiechając się pod nosem na widok wierzgającego buntowniczo umbrisa. Skoro i tak dano jej prowadzenie, miała zamiar w pełni je wykorzystać. Trasa była prosta, jak w mordę strzelił, więc Echo wyciągała się coraz bardziej, jakby i ją po latach spuszczono ze smyczy. Rakel znów zerknęła przez ramię dopiero słysząc drugi takt wybijany przez piekielnego wierzchowca i mało nie straciła tchu z wrażenia. Czyli to jest to uczucie, gdy ściga cię demon na piekielnej bestii, no tak! Nie obserwowała dłużej, w jakim tempie zbliża się do nich Onyx, skupiając się znów na trasie. Echo najwyraźniej podzielała jej zdanie, bo chociaż wcześniej zdawało się, że rozwinęła swoją pełną prędkość, teraz wyczuwając za sobą drapieżnika, wyrwała z parsknięciem do przodu, próbując utrzymać dystans. Umbris szybko dopadł do klaczy, która niemal podwijała zad w pędzie, niezadowolona z takiego "ogona". W końcu jednak jeźdźcy zwolnili, sprowadzając konie do zwykłego galopu obok siebie, a później do kłusa, dopiero teraz mogąc swobodnie porozmawiać.
        Gdy Lucien zaproponował postój, zgodziła się chętnie. Słońce paliło niemiłosiernie, a odsłonięte tereny sprawiały, że oboje smażyli się tu, jak na patelni. Echo była gorąca, więc nie wyobrażała sobie, jak musiał grzać Onyx. Zagajnik, który wskazał mężczyzna, był idealny, więc Rakel zwolniła do stępa, powoli docierając na miejsce i schodząc ze szlaku na miękką trawę. Zsiadła z konia, przeciągając zesztywniałe ciało i rozglądając się po okolicy. Przy żłobie było miejsce na uwiązanie wierzchowca, ale dziewczyna z jakiegoś powodu zerkała jeszcze podejrzliwie na umbrisa, pamiętając jego ostre zębiska i zastanawiając się, czy nie dziabnie jej siwki. Ostatecznie jednak uznała, że wierzchowce i tak muszą się do siebie przyzwyczajać, najwyżej będzie miała ich na oku. Oporządziła i uwiązała Echo, i z podziękowaniem odebrała od Luciena naczynie, chętnie gasząc pragnienie chłodną wodą. Chwała temu, kto zagospodarował to miejsce! W końcu odłożyła naczynie z powrotem przy studni i powachlowała się koszulką, rozglądając dookoła. Brunet siedział już w cieniu, wiec podeszła do niego, związując po drodze włosy w koński ogon, i dosiadła się na ławeczce z pniaka, wyciągając przed siebie nogi. Słysząc swoje imię, spojrzała w bok na mężczyznę z uśmiechem, który powoli spłynął z jej ust, gdy dotarło do niej całe zdanie.
        - Oj? – wymsknęło jej się cicho i szybko zamknęła buzię.
        Nie lubiła poważnie rozmawiać. Lubiła rozmawiać w ogóle, ale nie poważnie. Z tego nie wynikało nigdy nic dobrego, zawsze wróżąc kłopoty. Czy ktoś kiedyś przekazał jakąś dobrą wiadomość, zaczynając od „musimy poważnie porozmawiać”? Czy na przykład ktoś usłyszał kiedyś: „Hej, musimy poważnie porozmawiać, wygrałeś turniej i tysiąc ruenów”? Te słowa nigdy nie wróżyły nic dobrego, a poważna mina demona wcale nie pomagała, delikatny głos też niespecjalnie. Dopiero lekki uśmiech mężczyzny nieco ją ośmielił i odwzajemniła go już odruchowo, posyłając Lucienowi nawet żartobliwie karcące spojrzenie, gdy zastrzegł, by nie złościła się od razu. Niech jej nie denerwuje, to się nie zezłości, proste.
        Mimowolnie opuściła wzrok, czując, że mężczyzna bierze ją za dłoń, ale nie cofnęła ręki, uśmiechając się tylko lekko i odgarniając za ucho kręcony kosmyk, który wymknął się z kity. Skinęła głową i poświęciła znajomemu pełnię uwagi, wbijając w niego uprzejmie zainteresowane spojrzenie. Rozmowę pamiętała i wciąż zgadzała się z przedstawionymi wtedy przez niego argumentami. Sam temat był dla niej wciąż interesujący, ale nie dlatego, by za wszelką cenę chciała ukrywać swoją emanację (zdążyła już zapomnieć, że ją ma), zwyczajnie była ciekawska i lubiła uczyć się nowych rzeczy.
        - To chyba na razie nie jest konieczne – uśmiechnęła się, cicho zgadzając z Lucienem, nie chcąc mu przerywać, ale jedynie dać znać, że na razie podzielała jego zdanie.
        Później zesztywniała, spoglądając na swoją rękę. Nie widziała, kiedy wyjął obrączkę i prawie umknąłby jej moment, w którym zakładano jej ją na palec, bo zwyczajnie było to zbyt abstrakcyjne, by miało prawo się dziać. Wciąż nie zabierała dłoni, obserwując, jak mężczyzna nakłada jej obrączkę i westchnęła głębiej, gdy ta zacisnęła się sama wokół jej palca, leżąc teraz jak ulał. Przez moment brunetkę zwyczajnie zmroziło, a niechętny nagle wzrok padł na mężczyznę, gdy Rakel próbowała dojść do siebie.
        - Lucien… - zaczęła sucho, zaraz gryząc się w język. Obiecała, że da mu skończyć. Poza tym to, co mówił, było równie szokujące, jak to, co właśnie zrobił i dziewczyna w ciszy próbowała poukładać sobie w głowie fakty.
        Prezent był… znaczący. Intensywny. Osobisty. Niezwykle przydatny! Wciąż zdystansowana, zerknęła na biżuterię, ciągle dostając dziwnej miny na widok obrączki na swoim palcu. Czarnej i z kamienia, ale wciąż… czy to onyks? Nie, niemożliwe. Nieważne też. Sam wraca, rany…
        Słuchała uważnie o wszystkich cechach podarku, ale musiała się wyjątkowo na tym skupić, bo obcy ciężar na palcu wciąż ją rozpraszał, przyciągając wzrok. Rakel nigdy nie nosiła biżuterii, a zwłaszcza pierścionków. Były zbyt niewygodne, przeszkadzając jej w pracy. I chociaż w jej szafie w domu została mała drewniana szkatułka z biżuterią jej mamy, dziewczyna nosiła tylko złoty łańcuszek z żurawiami, na pamiątkę, resztę pozostawiając nietkniętą. Nie miała nawet uszu przebitych, chociaż kiedyś Nina goniła za nią z igłą i ziemniakiem.
        Po chwili znów podniosła na Luciena zaskoczone spojrzenie. Miałaby go przyzywać? Po co? Skąd? Jak? Jak psa? Jejku, to nawet w myślach źle brzmiało, ale w głowie kłębiło jej się tyle pytań, że nie zadane, prowokowały tylko umysł to szukania sobie własnych odpowiedzi. Przy wiedzy dziewczyny o demonach, czyli żadnej, każde rozwiązanie było głupsze od poprzedniego. Podobał jej się pomysł, że nikt nie będzie mógł jej czytać w myślach. Losie, całe życie Meve siedziała jej w głowie, więc dokładnie wiedziała, jakie to uczucie, gdy ktoś narusza w ten sposób prywatność, ale nie wiedziała, jak często może spodziewać się takich „ataków” ze strony innych. Tyle pytań!
        - Lucien… - zaczęła znów wyraźnie skołowana, gdy mężczyzna skończył już mówić. – Nie gniewam się… chyba – mruknęła, wzdychając i spoglądając znów na obrączkę. Nawet nie zorientowała się, kiedy śladem demona zniżyła głos do szeptu. – Ja… nie wiem co powiedzieć – przyznała się w końcu, pocierając w zamyśleniu czoło wolną ręką. Ramiona nieco jej opadły, gdy próbowała jakoś ubrać myśli w słowa.
        - To jest… zaskoczyłeś mnie. To ogromny prezent, nie jestem pewna, czy mam prawo go przyjmować – powiedziała ostrożnie, nie chcąc mężczyzny urazić. – Ledwo się znamy, a takie rzeczy chyba nie leżą na ulicy… - podniosła, nie bardzo wiedząc, jak inaczej zasugerować, że nietrudno dostrzec wartość tego podarku, zaś ta trochę nie pasuje do stopnia ich znajomości. Po chwili jednak zacisnęła palce na dłoni Luciena, spoglądając na niego niepewnie. W końcu dziewczyna pochyliła się w stronę bruneta i objęła go za szyję, przytulając krótko w podziękowaniu. To naprawdę było miłe i nie mając chwilowo słów, by wyrazić wszystkie wrażenia, zwyczajnie oparła się na geście. Odsunęła się zaraz, znów odgarniając z twarzy niesforny kosmyk i spuściła wzrok, dzieląc uwagę pomiędzy demona, a ozdobę.
        - Doceniam twoją troskę, naprawdę. To niesamowity przedmiot i mam mnóstwo pytań, ale naprawdę nie wiem, czy powinnam go przyjmować. - Powoli oswajała się po pierwszym szoku, a niechętne spojrzenie w stronę obrączki zastąpiło zainteresowanie, powoli przebijające się przez uczucie niezręczności. - Jak to działa? – zapytała delikatnie, dając sobie jeszcze trochę czasu i przy okazji zaspokajając ciekawość. Nie miała jednak odwagi zapytać, dlaczego do cholery jest to akurat obrączka.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Już od pierwszych dni w Valladonie Lucien zaczął czuć się jak w abstrakcyjnym, zupełnie nierealnym śnie. Może gdyby faktycznie jako demonowi zdarzało mu się śnić, łatwiej byłoby pojąć podobnie dziwaczne koleje losu, a może nie… Mógł się tylko domyślać, jednocześnie akceptując rzeczywistość wraz z jej ciekawym obrotem. W każdym razie opuścili mury miasta, w którym wszystko się zaczęło, a widoków na powrót do normalności brakło. Więcej, wcale za nim nie tęsknił. Jeśli był to sen, nemorianin pragnął, by trwał jak najdłużej.
        Przytrzymał wierzchowca, dając dziewczynie i kobyłce trochę forów, po czym puścił się w pogoń. Nie minęło wiele czasu, a damska drużyna nie tylko poczuła oddech piekielnej bestii na swoich krzyżach, ale zyskała piękny i niepowtarzany widok na umbrisa w trakcie pościgu. To jak klacz spinała się w sobie, zwiększając wysiłki, czy krótkie spojrzenie rzucone przez dziewczynę było najlepszym odbiciem, jak podobna pogoń musiała się prezentować.
        Lucien wybrał umbrisa, mimo iż nemorianie hodowali najlepsze z koni, właśnie dlatego, że przy piekielnym potworze zwykłe wierzchowce wypadały blado. Wiadomo, zawsze można było znaleźć stworzenie lepsze w tej czy innej dziedzinie, te same prawa dotyczyły czworonożnego piekielnika i na takiej samej zasadzie jak przewyższał klasyczne konie, mógł na innych polach z nimi przegrywać. Jedno jednak było nie do podrobienia i nie do przebicia. Sam fakt dosiadania czarnej bestii. Paszcza pełna zębów i bystre czerwone ślepia taksujące każdego, z kim miało do czynienia. Odwaga i zajadłość charakterystyczna tylko dla drapieżników, dla zwykłych koni niedostępna. Asmodeus miał w Otchłani wypracowaną przez lata renomę. Nie uchodził ani za pogodnego, ani tym bardziej za wyrozumiałego, zaś jego szermiercze zdolności zdążyły obrosnąć w niewielką legendę, czy więc mógł być lepszy wybór niż potwór z samych piekielnych czeluści? Odpowiedź była krótka, żaden koń nie byłby dość dobry. Nie budziłby wystarczającego respektu, czy jak kto wolał… strachu.
        Szalony wyścig nie trwał zbyt długo, a jego miejsce najpierw zastąpiły znacznie rozsądniejsze tempa, a później w pełni zasłużony odpoczynek. Ten pożądany był z kilku powodów, jednym było oczywiście dobro wierzchowców, drugim ucieczka przed upartym, pięknym, ale niekoniecznie dobrze tolerowanym słońcem, a ostatnim oczywiście zaległa sprawa magicznej obrączki.
Demon wyczekał momentu, gdy dziewczyna dołączyła do niego i powoli jakby próbował podejść nieufną i zdziczałą istotkę, zaczął czynić grunt pod podarowanie prezentu.
        Cały czas uśmiechał się łagodnie, z dozą wesołości witając zaczepną minę dziewczyny zastępującą początkowe, niezbyt optymistyczne zaskoczenie. To były dobre sygnały. Uśmiechnął się, słysząc zgodę dziewczyny, kontynuując bez wahania.
Nikt jednak nie mówił, że z każdym krokiem będzie łatwiej. Słysząc swoje imię, przekonał się, że faktycznie nie będzie. Dlatego właśnie prosił, by dziewczyna się nie złościła. Lecz ona, chociaż początkowo chyba pragnęła protestować, pozwoliła mu skończyć, stosując się do prośby, przerywając tak samo, jak zaczęła, co spotkało się z niemą aprobatą szlachcica.
Ponowne wypowiedzenie jego imienia brzmiało znacznie lepiej, mniej dystansowo i z mniejszym chłodem, chociaż jeszcze bez entuzjazmu, stanowiło korzystny sygnał, wywołując weselszy uśmiech Luciena.
Poza nim demon nie uczynił chwilowo nic. Nie ponaglał, nie poganiał, dając Rakel czas, gdy zapowiedziała, że nie wie co myśleć. Pozwalał jej zebrać myśli, licząc, że zrozumie jego dobre intencje i troskę, mimo iż postawił ją w wyraźnie niekomfortowej i kłopotliwej sytuacji.
        - Całe szczęście, nie wyobrażam sobie bałaganu, jaki zapanowałby, gdyby magiczne artefakty zaścielały bruki. - Uśmiechnął się, próbując zmienić poważny ton rozmowy na nieco bardziej żartobliwy.
        Nie oczekiwał żadnej konkretnej reakcji, pozostawiając Czarnulce wolną rękę. Uścisk dłoni napotkał łagodny niewzruszony uśmiech bruneta, który ze spokojem przyjmował zakłopotanie zbrojmistrzyni. Ale w najśmielszych oczekiwaniach Lu nie przewidziałby tego, co nastąpiło później. Rakel go przytuliła… nie tak jak braci, wiadomo. Ale objęła go za szyję, przyciągając do siebie. Przez moment wstrzymał oddech, zszokowany, dosłownie na mrugnięcie oka. Zaraz potem ostrożnie, zupełnie jakby właśnie dano mu w ręce niesamowicie, kruchą porcelanową lalkę, odwzajemnił uścisk, obejmując plecy dziewczyny.
Moment był krótki, ledwie uchwytny, ale znaczył więcej niż tysiąc słów, przynajmniej dla nemorianina, który popatrzył na odgarniającą włosy brunetkę z pomieszaniem czułości i melancholii.
        - Prezenty mają to do siebie, że nie patrzy się na nie pod kątem domniemanego kłopotu dla obdarowującego, a z grzeczności właśnie tudzież uznania, należy je przyjąć, jedynym wyjątkiem jest sytuacja, gdy z jakichś powodów sprawiają przykrość - odpowiedział pogodnie. - Ostatnim czego pragnę, jest urażenie ciebie.
Całe szczęście dla Asmodeusa, który zupełnie nie wiedział co jeszcze mógłby dodać w tej materii by dziewczynę nie tylko uspokoić, ale i zachęcić do przyjęcia może i niecodziennego, ale przede wszystkim praktycznego podarku, Rakel po chwili zadała bardziej rzeczowe pytanie.
        - Obrączka zachowuje się niczym murowane ogrodzenie. Większość osób nie będzie w stanie go sforsować, gdyż coś podobnego wymaga wiele sił i pochłania znaczne ilości energii. Delikatnych i subtelnych prób podglądania twojej głowy nawet nie odczujesz, zupełnie jak nie dostrzegasz przechodniów za murem. Te bardziej natarczywe ujawni pierścionek, nagrzewając się i podświadomie podsuwając ci winowajcę. Potężne uderzenie magicznego ataku zniszczy pierścień, ale wyhamuje główny impet, chroniąc twój umysł i jednocześnie zabezpieczając twoje siły przed wydrenowaniem walką nie do wygrania - wytłumaczył, chwilowo pomijając aspekt przyzywania.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Upał powoli słabł, gdy bezchmurne do tej pory niebo zaczęły zasnuwać lekkie obłoki, rzucając chociaż trochę cienia na spaloną okolicę. Początkowo białe chmurki ciemniały z czasem trwania postoju podróżnych, zwiastując rychłą zmianę pogody. Lekki wiatr dał chwilę oddechu od ciężkiego powietrza, poruszając powoli liśćmi na drzewach i wyższą trawą. Echo zarzuciła łbem, zadowolona, wciąż zachowując odpowiedni dystans od zdecydowanie zbyt czujnie obserwującego ją potwora z piekła. Czarny ogier nie zbliżał się do niej, odkąd położyła po sobie ostrzegawczo uszy, chociaż nie mogła przecież wiedzieć, że nie jej sygnałów usłuchał. Najważniejsze, że trzymał swoje drapieżne kły poza zasięgiem, oddzielony od niej co najmniej korytem z wodą. Później znudzony odszedł dalej, z jakiegoś powodu nieuwiązany tak, jak ona, ale tym lepiej. Im dalej od potwora, tym lepiej. Klacz zerknęła na swoją nową opiekunkę, parskając w jej stronę w wyrazie sympatii i na moment zwracając na siebie uwagę Rakel, która uśmiechnęła się lekko na ten widok.
        Jeszcze jakiś czas temu jej rozmowy z Lucienem były praktycznie monologami z jej strony, dodatkowo rozbijającymi się o beznamiętną maskę na jego twarzy, podczas gdy teraz uśmiech zdawał się nie schodzić z jego ust. Roześmianego w głos widziała go chyba tylko raz, a i tak nie był to donośny przejaw radości, ale ostatnio brunet niemal nieustannie uśmiechał się mniej lub bardziej, gdy rozmawiali. Lub gdy plątała się we własnych słowach, jak teraz, co wcale jej nie pomagało. Już prędzej spodziewałaby się uśmiechu, gdy przypadkiem (!) wymsknęła jej się iskierka na pościel, podczas nauki, a nie teraz, gdy bardzo, bardzo, ale to bardzo delikatnie próbowała wymigać się z obrączki na swoim palcu. Jakimś cudem w jego obecności jej zwykłe reakcje traciły na sile i zamiast w takiej sytuacji podziękować uprzejmie, ale stanowczo i zwrócić podarek, teraz kręciła nim w zamyśleniu na palcu, słuchając opisu działania. Podniosła na niego rozbawione spojrzenie i uśmiechnęła się, gdy na to wszystko demon jeszcze zaczął żartować. Ewidentnie rozumiał jej wątpliwości, ale obracał to w żart, a Rakel zrozumiała, że w ten sposób próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji i zwyczajnie jej nie naciskać, ale dać do zrozumienia, że to nie kłopot. Rozumiała takie sygnały, zazwyczaj sama je wysyłała.
        Lucienowi zdawało się naprawdę zależeć na jej bezpieczeństwie, a chociaż niewiadoma przyczyna takiej troski wciąż nieco ją absorbowała, Rakel uznała, że naprawdę niegrzecznym byłoby odtrącić taki gest. Poza tym wyraźnie odstawała swoją powagą od beztroski mężczyzny, więc zdecydowała się w końcu rozluźnić i przestać czepiać się podarku, a zwyczajnie za niego podziękować. Objęła Luciena w szczerym geście i może nieco próbując nadrobić poprzednią, nieco zachowawczą reakcję. Chyba go zaskoczyła, bo mężczyzna jakby zamarł na moment, a po chwili poczuła ostrożne objęcie na plecach. Chyba przesadziła z tymi podziękowaniami, uh. Wycofała się szybko, spuszczając wzrok i w tiku odgarniając kosmyk z twarzy.
        - Jasne, nie, nie czuję się urażona, skądże. – Podniosła w końcu oczy na Luciena i uśmiechnęła się lekko, sprowadzając rozmowę na bardziej techniczne zagadnienia.
        Przyglądała mu się uważnie, gdy tłumaczył zasady działania obrączki, okazjonalnie zerkając na artefakt, jakby szukała w nim tej mocy. Może jednak wcale jej się nie wydawało, że była cięższa, niż powinna, może to ta magia? Zastanawiała się też, czy odczuje na dłoni to subtelne rozgrzanie się kamienia, skoro początkowo nawet do samej obroczki będzie jej się trudno przyzwyczaić. Ale leżała jak ulał.
        - Bardzo przemyślane – odpowiedziała w końcu, gdy nemorianin skończył mówić. – Dziękuję, Lucien – dodała jeszcze z niepewnym wciąż uśmiechem, ale wyraźnie przyjmując podarek. – Jest bardzo ładna.
        Zastanawiała się jeszcze chwilę nad tą drugą właściwością, o której wspominał demon, o przyzywaniu go, albo o tym, że mężczyzna wyczuje, jeśli ona będzie w niebezpieczeństwie. To też ją interesowało i drażniło ciekawską naturę wiecznie nienasyconej wiedzą dziewczyny.
        - A ty skąd będziesz wiedział, że coś mi grozi? – zapytała w końcu, mając tylko nadzieję, że nie widać podejrzliwości w jej spojrzeniu.
Awatar użytkownika
Linman
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Linman »

        Słońce, nie tak dawno leniwie wstające ponad horyzont, majestatycznie oświetlało wąską, polną ścieżkę, przecinającą główny trakt prowadzący z Valladonu. Promienie światła nadawały piękny, jasnozielony kolor otaczającej zieleni, a okoliczna trawa i liście rosnących gdzieniegdzie drzew powiewały delikatnie na wietrze, wydając z siebie kojące szumy. Piękny dzień aż prosił się o to, by zeskoczyć z siodła, rozłożyć się w środku gąszczu i podziwiać żyjącą dookoła naturę. Wpływał także na serca w taki sposób, że naturalnie rodziła się nadzieja na to, by ten stan rzeczy pozostał taki, jakim jest, na jak najdłużej się da. Bo któż chciałby, żeby piękne lato przeminęło, by z twarzy zeszła opalenizna, a delikatnie muskające twarz łodygi traw zwiędły bądź schowały się pod gęstą, śnieżną pokrywą, przepuszczającą li tylko pojedyncze, blade wiązki światła?
        Niestety dla wszystkich, którzy uwielbiają być budzeni śpiewem skowronków o poranku, lato ma też drugą, zdradliwą stronę. Pogoda potrafi przemienić się nagle. Nie zdążysz się obejrzeć, a już grom z jasnego nieba poleci, chmury zabarwią się na ciemnoszary kolor i lunie wraz z nimi ulewa, natomiast wichura zerwie się znienacka, porywając ze sobą dachówki, źle przymocowane kawałki drewna, chodzą słuchy, że również pomniejsze zwierzęta gospodarskie. Takie już jest to lato... Piękne i niebezpieczne zarazem.

        Jednak czarne chmury, które teraz zbierały się na trakcie, wcale nie były tą letnią burzą. Nie były nawet naturalną burzą. Pojawiały się jeszcze szybciej, jeszcze bardziej niespodziewanie niż zwykle, a gdyby kto stał zbyt blisko ich ośrodka, czułby przeszywające zimno, które ku zdziwieniu nie nadchodziłoby z zewnątrz ciała, lecz zamrażałoby krew w żyłach, zarówno chłodem, jak i strachem... od środka. Poruszały się z niesamowitą prędkością, zalewając niebo niczym gniewne bóstwo morza zalewa oceanem miasta niewiernych poddanych, jak zaraza zalewa metropolie, wybijając ludność do cna.
        Za tymi chmurami, po dróżce, zjeżdżając na główny trakt, zdawał się mknąć wcale już nie aż taki młody, choć nadal daleki od śmierci, mężczyzna, pędząc cwałem na brunatnej klaczy, jakby na złamanie karku. Widać czas go naglił, choć przed czym mógł uciekać? I tak zmoknie, nie był wcale szybszy od chmur, za nim też nic wysłyszeć się nie dało, gdyż ludzie, których notabene nie było tam zbyt dużo, jeżeli w ogóle, pochowali się już dawno pod drzewami, czy też w gościńcach, przeczekując niekorzystne warunki podróży. Czy to możliwe, żeby to on za czymś gonił?

        Błogosławiony pędził, ile tylko mógł, wyciskał tyle, ile mógł ze swojej wykończonej już klaczy, choć sam był niemniej zmęczony. W końcu chmury zmieniły kierunek, biegnąc teraz wzdłuż traktu, więc tak samo skierował się on, goniąc za burzą. Dla przeciętnego człowieka, jeżeli nie wzięto by go za szaleńca, zdawałby się pewnie być posłańcem, niosącym tak szybko, jak tylko się da, informacje na dwór w Valladonie, lecz to nie tam kierowały się jego kroki. Nie, on chciał zatrzymać burzę. Zanim stanie się coś strasznego.
        Zjawy to niebezpieczne stworzenia. Dusze, wyrwane przez wewnętrzny niepokój ze swojej drogi do zaświatów, które zostają przykute do świata materialnego, aż nie osiągną harmonii. Niektóre są mniej groźne. Targa nimi żal, bo nie powiedziały ostatnich słów. Bo kogoś nie przeprosiły. Bo nie mogą pojednać się ze swoją miłością. Takimi się czasami Linman zajmuje. Są jednak te... Bardzo groźne. Żądne zemsty, krwiożercze, nie spoczną, póki nie odpłacą za poniesione przez nich straty. Ten upiór, który ledwo widoczny, w zasadzie prawie przezroczysty, mknął w stronę swojego celu, był sprawcą burzy. Choć stracił cielesną powłokę, jego magia nadal żyła, co pozwalało mu uzyskać taki efekt. Błogosławiony nie wiedział wiele. Wiedział, że to Czarodziej, który mieszkał w pobliżu okolicznych wiosek. Jak zginął, co się stało? To pozostawało tajemnicą. Nawiedzał swój dawny dom i zabijał każdego, kto wszedł na jego terytorium. Chodziły o nim legendy pomiędzy tutejszymi mieszkańcami, a co bardziej fartowni, którzy odważyli się sprawdzić, czy bajania są prawdą, do dziś noszą poważne poparzenia, potwierdzające historię. Lecz wczoraj... Zjawa się zerwała.
        Linman nie był w stanie go dogonić. Nie był w stanie też z tej odległości zniewolić bądź uciszyć. Pozostało tylko mieć nadzieję, że uda się go obezwładnić przed tym, jak kogoś zabije.

        Na horyzoncie, swoim niezbyt sprawnym wzrokiem, Błogosławiony zaczął zauważać rozmazane sylwetki, poparte aurami, których szczegółów nie widział z tej odległości. Dwójka konnych pośrodku traktu, niewinnych i prawdopodobnie niezdających sobie sprawy z tego, co się dzieje. Zjawa leciała wprost na nich. To było niebezpieczne. Linman nie mógł na to pozwolić. Przelał trochę mocy dobra na konia, rozluźnił jego mięśnie, uwolnił od zmęczenia choć trochę. Klacz przyspieszyła swój cwał. Rozpoczął się wyścig z czasem. Koń powoli nadrabiał odległość, lecz to wciąż było za mało. Zdecydowanie za mało.
        W końcu zjawa stanęła. Linman starał się jak najszybciej do niej dojechać, gdy duch czarodzieja przed dwójką podróżnych przybrał swoją fizyczną emanację. I nie był to absolutnie czarodziej z bajek dla dzieci. Czarny płaszcz i kaptur, laska wykonana z posrebrzanego metalu, ślepia jawiące się niebieskim kolorem, tak intensywnym, że zdawały się świecić. Buty wysokie, obłocone. Stara, nadgniła twarz, a na szyi gruba pręga po sznurze. Stanął tak, z żądzą mordu wypisaną na twarzy. Przeszył wzrokiem nemorianina, próbując zmusić go do jakiejś reakcji, lecz gdy zobaczył, że to nie daje efektów, zaczął mówić ochryple, w znanej tylko sobie i Lucienowi, czarnej mowie.
        - Ciebie nie zabiję. Nie... Nie umiem... Nie umiem! Lecz wezmę odwet... - Zwrócił swój wzrok ku Rakel. - Córa... za moją córkę... D'Notte...
        Linman był nadal zbyt daleko, by zrobić dużo. By okiełznać ducha, odesłać go. Czuł jednak gromadzącą się energię magiczną i wiedział... Nie miał ani sekundy więcej, aby uchronić tych ludzi przed krzywdą. Wyszeptał pod nosem inkantację, w głębi duszy modląc się, by zadziałało. Dusza Błogosławionego tknęła zjawy... W zasadzie to zniewoliła, choć nie na długo. Linman nie był tak potężny. Można by zilustrować to tak, jakby właśnie skoczył na ducha, którego rozkojarzył, zostając po chwili zrzuconym z impetem na ziemię i obezwładnionym, jednak na planie astralnym.
        Zagrzmiało. Huk pioruna był oszałamiający. Linman, dojeżdżając, zamknął na chwilę oczy, w połowie odruchowo reagując na hałas, a po części nie chcąc widzieć potencjalnego truchła spopielonej dziewczyny. Piorun jednak trafił... zaledwie łokieć od czarnowłosej, nie czyniąc jednak żadnej krzywdy. Głupi ma jednak w swoich zaklęciach szczęście, nieprawdaż?
        - Tyyy... - Rozległ się ochrypły, niski głos, a zjawa obróciła się w stronę Błogosławionego. Będzie następny, to pewne...
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Ledwie zdążył objąć Rakel, a dziewczyna wymknęła się z rąk bruneta. Palce zsunęły się z oddalających się pleców. Czarne loki musnęły policzek Luciena i demon poczuł się zupełnie, jakby nagle został sam. Niezrozumiałą pustkę odrobinę łagodził uśmiech Czarnulki, chociaż uczucie osamotnienia pozostało zapuszczając korzenie w demoniej duszy. A może to już dobrze znane uczucie przypomniało o sobie, atakując z odświeżoną siłą.
        Poza myślami i morskimi tęczówkami, jedynym oknem na prawdziwą duszę Lu, próżno było szukać rozterek nemorianina, który pogodnie tłumaczył działanie podarku. Niewielką ulgę w tęsknocie przynosiło zainteresowanie Rakel, podobnie jak zgoda na przyjęcie obrączki. Obawiał się złości lub oporu, ale właśnie ujrzał jak zupełnie bezpodstawnie, przecież już powinien się przyzwyczaić, że miał do czynienia z nieprzeciętnie racjonalną istotą.
Uśmiechnął się łagodnie, z zadowoleniem przyjmując podziękowanie, chociaż w międzyczasie coś powoli zaczynało rozpraszać uwagę demona. Nadciągała jakaś wroga siła, przesycona wściekłą magią. Coś, czego jeszcze moment temu nie było w okolicy.
        - Artefakt jest związany zarówno z twoją istotą, jak i moją... - zaczął, ale nie dane mu było dokończyć. Czarne chmury płynące już od dobrej chwili, zagęściły się niebezpiecznie, a powietrze aż skrzyło od nagromadzonej w nim energii. Atmosfera wokół stała się ciężka, wręcz trudna do zniesienia. Nagle jakby część eteru postanowiła się skondensować i przed nimi stanął mag, a dokładniej to, co z niego zostało.
        Lucien spojrzał beznamiętnie na zjawę. Nie nawykł dyskutować z bezczelnymi istotami nieokazującymi mu należnego szacunku, czy to żywymi, czy ze zmarłymi. Po nazwisku wołać można było co najwyżej służbę. Czarodziej przemówił wściekle w Czarnej Mowie, próbując chyba wywołać jakikolwiek efekt, ale obojętny wzrok wciąż taksował ducha. Nie tylko on jeden chciał go zabić, lecz nie potrafił. Stąd brała się połowa nienawiści do jego osoby i Lucien zdążył już nawyknąć do podobnych wyznań. Dopiero ostatnie słowa sprawiły, że demon zmarszczył brew. Córa… spojrzenie ducha nie pozostawiało wątpliwości, że chodziło właśnie o Rakel. Lu wyczuł ponownie gromadzącą się energię. Na poprawną inkantację potrzebował chwili, tej zaś nie miał, podobnie jak czasu na zastanawianie się nad swoją decyzją. Złapał dziewczynę za ramię i przyciągając ją do siebie, zamknął w ciasnym uścisku, w tej samej chwili tuż przy nich przemknęła błyskawica. Piorun przeleciał zaraz obok, ale choć demon wyczuł jeszcze jeden rodzaj magii, jej źródłu uwagę chciał poświęcić, dopiero gdy upora się z pierwszym problemem.
        Zmrużone i rozzłoszczone oczy spoglądały na czarodzieja znad czarnych pukli, gdy demon szeptał ledwie słyszalne zaklęcia, skupiony na pierwszym przeciwniku. W tym czasie zjawa poirytowana nagłym zakłócaniem ataku, dała się rozproszyć, jednocześnie zapewniając demonowi czas niezbędny do ukończenia zaklęcia.
        Wciąż szepcząc, Asmodeus wstał wreszcie, puszczając dziewczynę i wychodząc przed nią, warknął ostatnie słowo, które jakby wbrew logice rozeszło się wokół echem. Rozległ się trzask zbliżony do uderzenia gromu, a tuż za plecami Rakel, nad ziemią pojawiło się pęknięcie. Rysa z chrzęstem podobnym do łamania kości przedłużyła się do rozmiarów wysokiego mężczyzny, a ze szczeliny wyrwało się na wolność kilka czworonożnych kształtów. Te doskoczyły do demona i z przerażającym warkotem rzuciły się na wskazanego wzrokiem ducha, nim ten zdążył uderzyć w nadciągającego z odsieczą jeźdźca, a zjawa zaatakowana przez piekielne ogary, zawyła wściekle. Zajadłe bestie z piekielnych otchłani egzystujące na granicy świata materialnego i duchów, przeciwnie do tych żywych nieposiadających właściwych zdolności, mogły go skrzywdzić. Żywiły się duszami i magią, a tym przecież był pozbawiony swojego ciała mag.
        Teraz Lu spojrzał krótko na nieznajomego jeźdźca, który przyczynił się do chybienia czaru. Nie wyglądał jak zagrożenie, więc wzrok demona powędrował ponownie na ducha szamoczącego się z potworami jedynie zgrubnie podobnymi psom, wobec których określenie ogarem było komplementem nieco na wyrost. Co prawda długie łapy uzbrojone w pazury faktycznie mogły przypominać psie. A przy odrobinie wyobraźni, biczowate ogony, smukła sylwetka o szerokiej piersi i wyraźnie zarysowanych żebrach, łby o paszczach uzbrojonych w dziesiątki ostrych zębisk i obwisłych uszach, mogły kojarzyć się z psem gończym, chociaż raczej zabiedzonym i chorym na wściekliznę.
        Dopiero w tej chwili mógł zebrać myśli. Nie kojarzył maga, ale ślad sznura na szyi powoli budził wspomnienia. Doprawdy jak głosiło porzekadło, z rodziną najlepiej było na portrecie. W tym wypadku jednak nie dlatego by nie zostać odciętym, a by móc odciąć pozostałych członków. Najdroższa duma macochy, jego ułomni, młodsi bracia, równie niedorobieni w kwestiach szermierki, jak i myślenia. Chciał odciąć się od rodu, zrzec nazwiska z wielu powodów, jednym z nich było właśnie zakończenie powiązań z dwoma młodszymi spadkobiercami. Urodę oczywiście odziedziczyli po matce. Jadowity charakter również, ale Lucien wątpił, by z nimi w parze poszła również jej przebiegłość. Młodzieńcy zachowywali się jak typowa rozpieszczona szlachta o zbyt wielu przywilejach, całkiem słusznie licząc, że z każdych konsekwencji wyratuje ich nazwisko. Tak było i te kilka lat wstecz, gdy młoda czarodziejka ćwiczyła przyzywanie.
        Magia demonów była nauką wspomaganą czy jak kto wolał, rządziły nią prawa doboru naturalnego. Jednostki nieostrożne, nie dość dokładne i zbyt butne, ginęły szybko, zostawiając jedynie predysponowanych do tej niebezpiecznej dziedziny. Jak ona miała na imię… nie pamiętał, widział ją może kilka razy koło najmłodszego brata, resztę historii poznając to z ust braci to innych.
Chciała wezwać podrzędnego domownika, pech czy przeznaczenie chciało, iż pomyliła runy i miast imienia słabego demona, użyła miana najmłodszego z braci. Zaklęcie było słabe, dostosowane do siły maga i przyzywanego, tak więc Sheitan usłyszał nie tyle żądanie przybycia a kuszące nawoływanie niby z drugiego brzegu rzeki. Znudzony szlachcic przybył na wezwanie. Chwaląc się w swych opowieściach, nie krył zamiarów zamordowania bezczelnego maga, ale urzekła go uroda dziewczyny, którą szkoda byłoby zmarnować.
Wywiązał się z tego romans plączący się po ustach gości na wielu dworach Otchłani. Szlachcic bawił się przednio, zakochana czarodziejka nieświadoma jak kończą się igraszki z nemorianami, nie dostrzegała rzeczywistości, aż było za późno. Gdy pojęła powagę sytuacji i spróbowała odzyskać choć odrobinę godności, postradała wszystko włącznie z własnym żywotem, a dworskie życie toczyło się dalej niezmącone. Nawet wizyta ojca ofiary nie rozeszła się większym echem. Powieszony czy powiesił się sam… nie zamierzał zgłębiać detali idiotycznej egzekucji, gdy skupił się na pogardzie wobec rodzeństwa… Nawet nie potrafili skutecznie zamiatać swoich brudów. Doprawdy, miłość matki również u nemorianek była ślepa i bezwarunkowa, przynajmniej u tej jednej.
        Początkowo, Asmodeus wolał liczyć się z utratą ochrony, jaką dawała rodowa pozycja i przyjąć nagłe wzmożone zainteresowanie wrogów, których wcześniej odstraszała pozycja znienawidzonej persony, niż wciąż cierpieć z powodu konotacji. Problem w tym, że w kalkulacjach nie przewidział obecności Rakel, która wystawiona zostałaby na zagrożenie razem z nim. Nieudane porzucenie społecznego statusu, okazało się być lepszym zwrotem losu, tak przynajmniej sądził, nim zjawił się duch. Najwyraźniej jak zawsze życie nie było tak proste. Porzucając dom, szły za nim własne klątwy, jako D’Notte ciągnął za sobą grzechy rodziny. Tak czy inaczej, istota jak on skazana winna być na samotność...
Ciemne chmury ani myślały zniknąć. Zawisły ciężko nad traktem a z nieba spadły pierwsze ciężkie krople deszczu.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel przyglądała się Lucienowi uważnie, jak zawsze poświęcając mu pełnię uwagi, gdy rozmawiali. Widziała więc, że coś jest nie do końca w porządku, znali się jednak zbyt krótko, by potrafiła powiedzieć, w czym problem. Czy to jej zbytnia ostrożność w podejściu do podarku? Zaskoczył ją po prostu, ale przyjęła obrączkę, ciesząc się naprawdę z jej właściwości. Czy to, że go objęła? Odruch. Jakaś dziwna chęć bliskości, pokazania uczucia i wdzięczności. Czy jeszcze coś innego? Sama zmarszczyła delikatnie brwi, bezskutecznie próbując się domyślić się przyczyn nagłego roztargnienia Luciena, zwłaszcza gdy mężczyzna zupełnie stracił wątek, spoglądając gdzieś poza nią. Dopiero wtedy zorientowała się, że niepokój, który odczuwała, nie wynikał tylko z tego, co widziała w twarzy nemorianina. Czuła magię. Pierwszy raz czuła coś tak potężnego wokół i nie wiedziała, co to oznacza. Jej opóźnienie sprawiło jednak, że gdy spojrzała za siebie, zobaczyła już uformowaną istotę… też nie. Niepełną - jakby ducha czy zjawę. Zakapturzone widmo ze śladem sznura na szyi, przesiąknięte złem, które niemal fizycznie odczuła, wściekłością, która zdawała rozlewać się w powietrzu.
        Dziewczyna zamarła w bezruchu, nie wiedząc, co się wokół niej dzieje, słyszała, że przybysz odezwał się do Luciena w obcym jej języku i mogła tylko domyślać się, że była to Czarna Mowa. Echo szarpała się niespokojnie na uwięzi, zarzucając łbem i przebierając kopytami, gdy i na nią działał silny mrok, dosłownie rozlewający się wokół, ale dziewczyna nie mogła jej teraz pomóc. Zapatrzona na zakapturzoną postać Rakel dostrzegła jeźdźca, dopiero gdy przez rżenie klaczy i grzmoty nad głową przebił się tętent kopyt, zwracając jej uwagę. Wtedy jednak po raz kolejny nią wstrząśnięto. Lucien złapał ją za ramię, przyciągając do siebie w uścisku tak nagłym i szczelnym, że nie zdążyła nawet nabrać tchu. Zapadła się w ochraniających ją ramionach, a ciałem dziewczyny wstrząsnął odruchowy dreszcz, gdy rozładowanie elektryczne przecięło powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała. Nie widziała nic, poza czernią koszuli i włosów demona, ale chociaż zdawała sobie sprawę, że to właśnie tu jest bezpieczna, że on ją chroni, umysł buntował się przeciwko temu, by mieć zagrożenie za plecami. Mocne ramiona jednak jej nie opuszczały i mogła jedynie słuchać szeptanych w jej włosy słów, których nie rozumiała, ale które przesiąknięte były magią tak silną, że nawet ona ją czuła.
        W końcu demon ją puścił i Rakel niezwłocznie obróciła się za sylwetką bruneta. Nie dane było jej jednak zobaczyć konfrontacji, której podświadomie się spodziewała, bo nagle usłyszała za sobą trzask, który sprawił, że podskoczyła, zrywając się na równe nogi. Jej oczy rozszerzyły się w strachu, a Rakel krzyknęła ze zgrozy. Dźwięk urwał się nagle, gdy brunetka zachłysnęła się przerażeniem, obserwując w osłupieniu to, co dzieje się przed nią. Czarnowłosą handlarkę naprawdę nie było łatwo przestraszyć, ale do tej pory żyła w mieście, w znajomym środowisku, gdzie jedyne co jej groziło to chuligani, złodzieje i natręci, z którymi radziła sobie może nie z łatwością, ale niezmiennie skutecznie. Co jednak mogła poradzić zwykła ludzka dziewczyna na widok materializującej się znikąd szczeliny w ziemi, z której, a jednocześnie znikąd, wyłaniały się sylwetki wściekłych, podobnych psom bestii, które samym swoim wyglądem mroziły krew w żyłach. Tylko odruch sprawił, że Rakel rzuciła się w bok do swoich bagaży, nadzwyczaj sprawnie wyciągając miecz z pochwy, nawet nie podnosząc jej do końca z ziemi. Nie zdążyła jednak nawet unieść dobrze broni, gdy ogary minęły ją, jakby nie istniała, a ona odwróciła się mechanicznie za nimi, obserwując, jak rzucają się na… na to coś.
        Na oczach bezradnej sprzedawczyni potworne bestie rozszarpywały zjawę, co już samo w sobie przerastało jej pojmowanie. Stała jak wmurowana w ziemię, z obnażonym mieczem w dłoni, otumanionym spojrzeniem odprowadzając szamoczącą się bandę z powrotem w stronę szczeliny, która nie prowadziła nigdzie indziej, jak do innego wymiaru, nie było innego wyjaśnienia. Wpatrywała się w miejsce w ziemi jeszcze długo po tym, jak szczelina zasklepiła się, nie pozostawiając po sobie nawet śladu, nim odważyła się przenieść zszokowane spojrzenie na stojącego daleko od niej Luciena. Dopiero wtedy spostrzegła, że Echo zerwała się z więzów w panice i teraz gnała cwałem w dal, stanowiąc już zaledwie maleńki biały punkcik na tle ciemnych od wiszących nad nimi chmurami traw. Nawet na to nie zareagowała. Co mogła zrobić?
        Rakel zamrugała, dopiero gdy pierwsza odrobinka wody spadła jej na nos. Spojrzała w górę, jakby zwątpiła nawet w ideę deszczu, który rozpadał się już bezlitośnie, ciężkimi kroplami uderzając w ziemię i rozsianych po polanie podróżnych. Trojgu. Barwne oczy dziewczyny spoczęły na jeźdźcu, który zsiadł już z konia. Mokre loki prawie wyprostowały się już pod ciężarem wody, którymi nasiąkały, gdy Rakel nawet przez myśl nie przeszło szukać schronienia. Odnalazła wzrokiem jedyny znajomy element w tym zamieszaniu.
        - Lucien…? – szepnęła niemal bezgłośnie, wciąż nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Przełknęła z trudem ślinę, rozglądając się bezradnie i usiłując znaleźć jakiekolwiek wyjaśnienie dla tego, czego była właśnie świadkiem.
        - Co… co to było? Co tu się stało? – tak bardzo starała się, by jej głos nie uniósł się nawet o oktawę, że wciąż szeptała, nie wiedząc nawet, czy słychać ją przez dudniący w ziemię deszcz.
        - Kim ty jesteś? – zapytała, spoglądając nagle na przybysza. Może nie było to zbyt uprzejme, ale Rakel nie miała teraz głowy do grzeczności. Mężczyzna był tak zwyczajny, jak tylko mógł być, jednak w okolicznościach, w które trafił, dziewczyna łypałaby podejrzliwie nawet na zająca przebiegającego trakt. O ile nie spaliłaby go w panice.
        Ogień. Właśnie. Nic nie podpaliła. Teraz jednak czuła, jak pełza pod jej skórą, jakby pojawiając się na wezwanie. Mało nie prychnęła. Teraz gdy już było po wszystkim… czymkolwiek było to wszystko, co wydarzyło się tak szybko. Ugasiła rosnącą magię z łatwością, której nawet nie zarejestrowała. Powinna była wcześniej zareagować. Po co się uczyła tego wszystkiego? Na co jej władanie ogniem, gdy nim nie włada? Powinna była coś zrobić!
        Lało jak z cebra, a ona wciąż stała bez ruchu, z opuszczonym wzdłuż ciała mieczem w dłoni, nie mając pojęcia, co się właśnie stało.
Awatar użytkownika
Linman
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Linman »

        Linman dojechał na skraju wytrzymałości swojego konia do dwójki podróżnych, obronił niewinną dziewczynę przed piorunem, podjął próbę opętania… Jaki był dalszy plan? Jak to zwykle, żaden. Błogosławiony miał zamiar wcześniej zrobić to, co zazwyczaj czynił w sprawie zjaw błąkających się po ziemi. Porozmawiać ze zjawą, spróbować ją udobruchać. Gdy chodziło o jakieś duchy rolników, handlarzy, żołnierzy czy też nawet arystokratów, sprawy zazwyczaj nie były skomplikowane. Można było przyprowadzić kogoś żyjącego, żeby przeprosił i odbył pokutę zadaną przez ducha. Czasami trzeba było sprowadzić ukochaną, by duch wiedział, że nic jej nie jest. Albo poprowadzić zjawę do jakiegoś miejsca, w którym dopiero będzie mogła odejść w spokoju. Nawet jeśli pojawiał się jakiś mściwy okaz, był on w granicach okiełznania. A ten Czarodziej… On był potężniejszy. Miał magię po swojej stronie, silną wolę oraz zdecydowanie jakiś konkretny powód, żeby zostać na ziemi i się zemścić.
        Wracając jednak do gdybania o planie, Linman nie miał absolutnie żadnego. Mógł teraz próbować znowu opętać maga… I zginąć. Albo zacząć uciekać, aby odciągnąć go od podróżnych… i również zginąć. Alternatywy nie były zbyt pocieszające. Już przy pierwszej inkantacji Błogosławiony czuł, że głupi to jednak ma szczęście. Teraz, kiedy pomoc przyszła z najmniej spodziewanego kierunku, to powiedzenie mogło się równie dobrze stać mottem dzisiejszego dnia.
        Wysoki mężczyzna przytulił do siebie czarnowłosą dziewczynę, która… No cóż, bała się. I trudno się jej dziwić. Jej towarzysz wyglądał na niewzruszonego, kompletnie opanowanego, co w zasadzie wróżyło dobrze. Natomiast ona, znajdując się prawdopodobnie pierwszy raz z czymś takim, z przerażającą stroną magii w pełnej istocie, miała pełne prawo być przepełniona lękiem.
        Mężczyzna z kolei, gdy piorun minął ich dwójkę, wymawiał już ostatnie słowa inkantacji. Trudno było nie czuć tak silnej i… obcej magii. Choć Linman domyślał się, co to za energia, z jednej strony nie jednoznacznie zła, z drugiej tak obca i mało spotykana, nie był w stanie powiedzieć nic z pewnością. Wątpliwości rozwiały się momentalnie, gdy przed zjawą pojawiła się wyrwa, a z niej poczęły wyskakiwać wychudzone ogary. Nie było już nad czym się zastanawiać. Magia Demonów. W najmniej niespodziewanym miejscu kompletnie nieoczekiwanej okazji, demony, do których sympatyków Linman nie należał, właśnie ratowały jego. I nie tylko jego, gdyż także przejezdnych, a również jego godność. On mógł polec w walce, ale gdyby niewinni zginęli przez jego wybudzanie ducha? Nie mógłby sobie tego wybaczyć.
        Całe szczęście nie trafiło na zwykłych podróżnych, toteż Linman po otwarciu portalu nie bał się już o nich. Ogary, naturalnie będąc półeteryczne, sprawnie rozszarpały zjawę, pożywiając się jej energią. Czarnowłosa dziewczyna na to również nie była przygotowana, na widok ogarów krzyknęła i dobyła broni, więc takie przygody z magią z pewnością dopiero się zaczynały, co też nasuwało wniosek, że ta dwójka nie podróżuje ze sobą od zbyt dawna. Koń, swoją drogą, też chyba nie przywykł do takich wrażeń, bo gdy pojawiły się demony, momentalnie ruszył siną w dal, ile siły w kopytach.

        - Przepraszam was! - zaczął ze skruchą Linman, zsiadając ze swojej klaczy, uderzając stopami o ziemię w akompaniamencie opadających na grunt ciężkich kropel wody i idąc w stronę podróżnych. - Najmocniej przepraszam. To moja wina… Zjawa mi się wymknęła, zanim ją uspokoiłem… Mam nadzieję, że nie sprawiłem wam zbyt dużo problemów. Zwłaszcza tobie. Z tobą wszystko w porządku? - zwrócił się na końcu do czarnowłosej dziewczyny, z którą po raz pierwszy nawiązał dłuższy kontakt wzrokowy. Śliczna, naprawdę śliczna dziewczyna… I demon, tak wynikało z aury. Nemorianin, tak przypuszczał. Słyszał już historie o szlachcie Otchłani bawiącej się ludzkimi dziewczynami i… miał nadzieję, że to nie to. Poza tym może to tylko plotki? W życiu nie zagłębił się w kulturę demonów na tyle, by móc to zweryfikować.

        - Ach, no tak, imię. W takim stresie… cóż, trudno zapomnieć o grzecznościach. - Rzucił, słysząc szept czarnowłosej, a później pytanie o to, kim tak w ogóle jest. Skłonił się lekko, zwracając się do niej. - Jestem Linman. I w moim życiu zajmuję się pomaganiem ludziom. Jeżeli chodzi o tę zjawę, to była… Umęczona dusza. Szukająca zemsty za siebie. Bądź za kogoś. Grasowała w pobliskiej wiosce. Natomiast magiczną wyrwę może ci wytłumaczyć twój przyjaciel - spojrzał na Luciena i skinął mu głową. - Nemorianin, jak mniemam? Powiedz mi, czy do ciebie zjawa szukała? Czy też po prostu rozwścieczona zaatakowała pierwszą napotkaną osobę?

        Linman spojrzał w niebo, które nie rozpogodziło się po zniszczeniu Czarodzieja. Burza nadal trwała i choć nie była tak przesiąknięta gniewem, to jednak stanowiła większe niebezpieczeństwo niż zwykła. Dlatego Błogosławiony rzucił szybko.
        - Najlepiej, gdybyście znaleźli schronienie. Magiczna burza to nie to samo co normalna, zresztą widzieliście. Nie tak daleko stąd jest gościniec, mogę was tam odeskortować. Zrozumiem, jeżeli po tym, co się stało, nie będziecie chcieli jechać z nieznajomym, ale chętnie pokażę wam drogę.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Gęste i ciężkie krople bezlitośnie opadały na świat, szybko nabierając na sile, swoim gęstym szelestem zagłuszając większość dźwięków świata. Woda błyskawicznie stanęła kałużami na niewielkiej polanie. Zimne stróżki płynęły po smętnych drzewach wystawionych na bezlitosny, magicznie wywołany gniew, których gałęzie ugięły się pod niezmęczonym żywiołem.
Drzewa skryć się nie mogły, wędrowcy tego nie uczynili. Dziewczyna przemokła zszokowana. Opanowany demon również nie drgnął od chwili interwencji. Deszcz przemoczył koszulę i spływał po włosach, które klejąc się do ciała razem z materiałem, utworzyły drugą skórę, czarną niczym burzowe niebo odbijające się w stojących jeziorkach.
        Jak śmiał się łudzić… Na co w ogóle miał nadzieję?... Jakim prawem swoją obecnością narażał Rakel. Czy naprawdę wierzył, że nic nie przywlecze się tu za nim z Otchłani, czy może chciał wierzyć… A może dziecinnie co nie przystało szlachcicowi z jego doświadczeniem, zwyczajnie o tym nie pomyślał, upojony niepojętą beztroską.
Rzeczywistość zdawała się nie docierać do demona, gdy moknąc stał nieruchomo ze wzrokiem wpatrzonym w sobie tylko znanym kierunku.
        Z marazmu oraz walki z własnymi myślami i osamotnieniem wyrwał go dopiero szept Rakel. Lucien odwrócił się powoli, by nienaturalnie połyskującymi w ciemności oczyma odnaleźć spojrzenie dziewczyny. Odezwać się nie zdążył, gdy akurat podjechał nieznajomy. Może to i lepiej. Nemorianin nie wiedział co powiedzieć, jak uspokoić brunetkę, jedyne co przychodziło Lu do głowy, to zamknąć tę kruchą istotę w uścisku i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, bo nie pozwoli, by cokolwiek jej się stało. Przecież byłoby to tak nie na miejscu… Nie dochodząc nawet do pytań, czemu chciał wypowiadać podobne deklaracje.
        Przenosząc swoją uwagę, demon popatrzył na mężczyznę ze zdystansowaną obojętnością, witając wylewność wyczerpanego jeźdźca. Początkowo słowa nie miały wiele sensu, aż szatyn dotarł do wzmianki o swojej winie. Mimo dość szokujących rewelacji, w których niedoszły egzorcysta przyznawał się do rozdrażnienia i w pewnym sensie uwolnienia ducha z powodów swojej indolencji, wzrok Asmodeusa pozostał niezmieniony, czyli bił od niego jednostajny chłód, nijak się nie rozpogadzając. Niestety mężczyzna dalej brnął w swoje tłumaczenie, bynajmniej nie poprawiając swojej opinii w oczach nemorianina.
        Pytanie dotyczące ich kondycji zignorował, ewentualną odpowiedź pozostawiając Rakel. Sam nie przywykł, by odpowiadać na podobne pytania od nieznajomych. Tym bardziej podobnych szałaputów wpadających znikąd za swoim duchem, po spartaczonej pracy. Nawet przedstawienie się wraz z manifestem o pomocy ludziom nie wywołało żadnej reakcji nemorianina, chociaż przecież był to przedni dowcip. Jeżeli Linman tak pomagał to momentalnie nasuwało się najpierw jedno pytanie - jak wygląda jego celowe działanie na szkodę oraz drugie - czy mógłby więcej nie nieść pomocy.
        Niestety Lucien żartownisiem nie był, a przynajmniej dopiero odkrywał w sobie podobne skłonności i myśli zachował dla siebie, jeźdźcowi oferując jedynie maskę o demonicznych oczach. Szlachcic nie lubił zbyt pewnych siebie arogantów, którzy sprowadzali kłopoty na innych, a Linman powoli zyskiwał taką opinię. Jakby tego było mało, zaraz zaczynał sobie grabić też i w dziedzinie dobrego wychowania.
Brew demona drgnęła nieznacznie, gdy bez pardonu, niczym wytknięcie go palcem prawie nakazano tłumaczenie pojawienia się ogarów. Przytyk był co najmniej niegrzeczny, jak zawsze wyjaśni Czarnulce wszystko, czego zapragnie i o co spyta, ale temu obcemu kmiotkowi nie powinno być nic do tego.
        Kontynuując powściągliwe tolerowanie, nie skinął również w odpowiedzi na namiastkę powitania połączoną z bezpardonowym rzuceniem rasą, bo pytaniem to nie było. Zupełnie jakby idąc na ulicy, widząc ciemnoskórego człowieka, zaczął krzyczeć - Mahińczyk. Często Lucien traktował podobne zachowania z przymrużeniem oka i dozą zrozumienia dla ograniczenia jednostki takiej jak na przykład Morgan, w tej chwili jednak nie był równie wspaniałomyślny. Linman bynajmniej nie pomagał.
        - Ani jedno, ani drugie - odparł demon, nie rozwijając tematu, gdyż grzeczność i dobre wychowanie nie pozwalało mu na ostentacyjne zignorowanie bezpośredniego pytania, odwracając się na pięcie, odchodząc.

        Kulturalne ignorowanie ponownie skomplikował sam przybyły, na księcia, jeśli to również zaliczał do pomocy, to mogły tylko wyniknąć z tego kłopoty. Lucien spojrzał na przemoczoną dziewczynę i na równie mokrego mężczyznę oraz jego wierzchowca i pokręcił głową, wykonując pierwszy krok w stronę Czarnulki.
        - Twój koń ledwie stoi, nie ujdzie ani stai więcej. - Może gdyby był piękny słoneczny dzień, mogliby sobie pozwolić na szukanie zajazdu w tempie leniwego (konającego) stępa, ale wciąż lało, wszyscy byli przemoczeni i już nieźle zziębnięci. Odpowiadając zdążył stanąć za Rakel. Bez pytania ostrożnie zarzuciła dziewczynie płaszcz na ramiona, który znikąd znalazł się w rękach demona, po czym nasunął dziewczynie kaptur na głowę.
        - Schrońmy się przed deszczem i rozgrzejmy - dodał do obojga, kierując się w stronę drzew, gdzie siedział umbris.
Onyx przeciwnie do Echo nie bał się ogarów, powarczał trochę i wszystko, ale deszcz go już przerażał, dlatego bestia znalazła idealne schronienie. Leciwe korony rosły tak gęsto, iż prawie nie przepuszczały natarczywych kropel.
        - Rozpal ognisko, zaraz wrócę, tylko znajdę Echo, zanim coś jej się stanie - odezwał się do Rakel z delikatnym uśmiechem. Dziewczyna będzie miała okazję do treningu, mając zajęcie, szybciej powinna ukoić myśli, a nawet jeśli nie, mokry las miał minimalne szanse, by spłonąć.
Demon złapał wodze umbrisa. Wierzchowiec łypnął spanikowanym czerwonym spojrzeniem po zgromadzonych ale wciąż zachował względną godność.
        - A ty, proszę nie pomagaj żadnym duchom, zanim nie wrócę - zakończył, wyprowadzając bestię na deszcz. Umbris czynił prawie wszystko by uniknąć przykrości, piszczał jak krzywdzony pies, syczał jak kot, szczerzył zęby, zamiatał ogonem i rzucał gromy pionowymi źrenicami, jedyne czego nie uczynił, to nie zaparł się przed wyjściem.
Lucien wskoczył na siodło i z miejsca ruszył cwałem w ślad za kobyłką. Mieli sporo drogi do nadrobienia. Nie obawiał się zostawić dziewczyny z nieznajomym. Błogosławiony nie powinien być zagrożeniem dla Rakel, o ile oczywiście nie zacznie jej pomagać, dziewczyna nie była bezbronna, a teraz jeszcze miała magiczną obrączkę. Lu zaś nie chciał, by klacz, do której dziewczyna zdawała się tak przywiązać, przepadła.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        To było tylko jedno słowo, jego imię, ledwie wyszeptane w hałasie grzmiącej ulewy, ale i tak złowiła spojrzenie Luciena, na moment pozwalające jej zatopić się w ulotnym uczuciu ulgi. Oczy demona błyszczały nienaturalnie mimo tego (a może właśnie dlatego?), że słońce już jakiś czas temu zostało stłamszone ciemnymi chmurami, pożerającymi każdy jego blask. Ale widziała to spojrzenie nie po raz pierwszy, nie bała się go. Może i była zszokowana i skołowana, ale chociaż umysł nie do końca chciał przetrawić obrazy, które mu podsuwano, Rakel nie była głupia. Wiedziała, że to Lucien przywołał te istoty, wiedziała, że bronił ich obojga przed… przed tym czymś. Wiedziała, że ich ochronił. Nauczyła się mu ufać i teraz potrzebowała tylko jednego jego uśmiechu, chociaż jednego słowa. Naprawdę nie potrzebowała wiele, by odciągnąć myśli od upiornych ogarów rozszarpujących… ducha chyba, od zaklęć w nieznanej jej mowie, przesiąkniętych ciężką magią, szeptanych w jej włosy… Zwyczajnie i po ludzku roztrzęsiona szukała wsparcia i czegoś znajomego, nawet jeśli miałby to być ton głosu nie tak dawno poznanego nemorianina. „Powiedz coś”, prosiła w myślach, wpatrując się w mężczyznę, ale ten po chwili przeniósł spojrzenie na przybyłego, dopiero wtedy w ogóle zwracając większą uwagę sprzedawczyni na jeźdźca. Evans przez moment stała jeszcze nieruchomo, nieco bardziej tylko oklapnięta i jakoś dotkliwiej odczuwając padający na nią przecież już od jakiegoś czasu deszcz. Przez to jednak sama skupiła się na przybyszu, przełykając dziwne uczucie rozczarowania.
        - Co? - zapytała odruchowo, gdy się do niej zbliżył, zdając sobie sprawę, że przegapiła część wypowiedzi szatyna i teraz dopiero powoli wracały wspomnienia jego słów. - Ach… tak, nic mi nie jest - mruknęła, zerkając krótko na Luciena, ale zaraz zmarszczyła brwi, wracając spojrzeniem do Linmana. - Wymknęła ci się? - prawie syknęła, zszokowana takim obrotem spraw.
        Do cholery ciężkiej, to nie był kundel, który komuś urwał się z uwięzi, a jakieś takie… duch jakiś no, diabli wiedzą w ogóle, co to było. Zaraz jednak znów wzięła głębszy oddech, nie pozwalając, by gniew zastąpił powoli odchodzący szok – to nie miało sensu, a ona miała zbyt małą wiedzę na temat tego, co się wokół niej działo, by kogokolwiek o cokolwiek winić. Chyba tylko siebie za ogólne nieogarnięcie i wyciąganie miecza na nieumarłe ogary, które, jak się okazało, miały ich bronić. Też wymyśliła wtedy – z ostrzem na demona.
        Powoli wracała jednak do rzeczywistości, przyglądając się Linmanowi, gdy mówił. Barwne oczy dziewczyny wbijały się bezlitośnie w przybysza, a ciemne brwi zmarszczyły nieznacznie, gdy starała się nadążyć za jego opowieścią. Spojrzenie posłusznie powędrowało w stronę Luciena, gdy i jego osobę wciągnięto w wyjaśnienia, ale ten tylko spoglądał wciąż na nich chłodno, więc Rakel zacisnęła usta i zerknęła znów na szatyna.
        - Rakel - przedstawiła się również, by nieco zatrzeć złe wrażenie, jakim w tej chwili wręcz emanował nemorianin.
        Nie wiedziała, czy był rozzłoszczony, czy niezadowolony (miał oczywiście powody, chociażby biorąc pod uwagę tego wściekłego ducha, który na nich napadł), ale chociaż beznamiętna maska na jego twarzy przypominała uprzejmą obojętność z początków ich znajomości, o tyle ziejące złym blaskiem oczy Luciena były w tej chwili dość wymowne. Lekkie uniesienie brwi zaś, na marmurowej masce jego twarzy było niczym prychnięcie w głos. Obserwowała go, gdy zbliżał się w jej stronę, spuszczając wzrok, gdy zniknął za jej plecami. Ciepły dotyk znajomego płaszcza przyjęła z wdzięcznością, a nasunięcie kaptura na głowę niemal z nikłym uśmiechem, który jednak trudno było dostrzec, gdy spuściła głowę, szepcząc podziękowanie.
        Wciąż analizowała w głowie to, co usłyszała i poruszała się nieco mechanicznie, chwilowo po prostu wykonując polecenia Luciena, które brzmiały rozsądnie. Rozpalić ogień, wyschnąć, a on pojedzie po Echo!
        - Oh, dziękuję – rzuciła już głośniej, uradowana, że klacz bezpiecznie do niej powróci.
        Przez myśl jej nie przeszło, że można by konia dogonić, bo o Onyxie zwyczajnie zapomniała, gdy ten schował się w lesie przed ulewą, a koń Linmana ledwo stał na nogach. Poza tym wciąż ginęła w myślach o udręczonych duszach poszukujących zemsty oraz o jednej z nich, która była chyba w innym planie, o ile jej magiczne istnienie nie zostało jeszcze rozszarpane przez pupilów Luciena. Za dużo… zdecydowanie za dużo…
        Cała trójka skierowała się w stronę osłoniętej przed deszczem przestrzeni, gdzie tylko raz na jakiś czas w którymś miejscu ulewała się woda, zgromadzona wcześniej w splecionych gęsto koronach drzew nad ich głowami. Nim zabrała się do pracy odprowadziła jeszcze Luciena i oburzonego Onyxa spojrzeniem, powstrzymując ze wszystkich sił od zastanawiania się, jakim cudem tak właśnie wygląda jej pierwszy dzień poza miastem. Zamiast tego schowała broń do na powrót do pochwy, zdjęła użyczony jej płaszcz i ułożyła go ostrożnie na jednej z gałęzi. Co prawda było w nim przyjemnie ciepło, ale nie chciała go sobą przemoczyć od środka. Wysuszy się przy ognisku. Co do tego zaś…
        - Linman… tak? - zaczęła ostrożnie, niepewna czy dobrze pamięta nietypowe imię. - Pomożesz mi przyszykować miejsce na ognisko? Ja je rozpalę - dodała, nie wyjaśniając nic więcej i samej zbierając się do szukania gałązek nadających się na rozpałkę. Dziewczyna mogła wyglądać na nieco nierozgarniętą, biorąc każde drewienko, jakie wpadło jej w rękę, czy był to zgrabny suchy chrust, który uratował się przed deszczem, czy też kompletnie zmoknięty i omszały patyk. Rakel wiedziała jednak, że jest w stanie podpalić wszystko, a ogień podtrzymać na tyle długo, by drewno w pełni się zajęło.
        Gdy więc miejsce na palenisko było już przyszykowane, a chrust ułożony w zgrabny stożek, przysiadła na jednym z powalonych pniaków i wyciągnęła dłonie w stronę drewna.
        - Uwaga na ręce - mruknęła tylko, by ostrzec szatyna, nie mając jednak siły na konwenanse i tłumaczenia, a z jej dłoni nagle strzeliły płomienie, lądując posłusznie na przyszykowanym z drewna stosie i obejmując je we władanie. Dziewczyna cofnęła nieco ręce, opierając je na kolanach, bo chociaż nie sączyły się już z nich płomienie, wciąż magią podtrzymywała płonący ogień, stając naprzeciw niewspółpracującej pogodzie. Na moment odwróciła głowę, szukając gdzieś w oddali sylwetki Luciena. Dziwny pomysł, że mężczyzna już nie wróci, przemknął jej przez myśli, ale wówczas potarła lekko kciukiem obrączkę na serdecznym palcu i wróciła uwagą do paleniska. I do swojego towarzysza, na którego przeniosła przenikliwe spojrzenie. Pachniał fiołkami, czy zupełnie jej odbija?
        - Ta dusza… - zaczęła, nawiązując do minionych wydarzeń, które wciąż jeszcze układała w swojej głowie. - Mówiłeś, że była umęczona, ale że aż taka mściwa? Grasowała po wiosce? Skrzywdziła kogoś? Dużo takich duchów plącze się po Alaranii? - pytała, a powracająca ciekawość była dobrym znakiem, że dziewczyna dochodziła do siebie.
        - Pomyślałby kto, że chociaż po śmierci człowiek będzie miał święty spokój.
        Mruknięty jeszcze pod nosem zgryźliwy komentarz, nietrudno było usłyszeć, jednak wymierzony był nie przeciwko komuś konkretnemu, a chyba wobec świata w ogóle. Szczypta złośliwości była też skierowana o dziwo ku samej dziewczynie, gdy ta wyrzucała sobie, jak wielu rzeczy jeszcze nie wie i ile jeszcze musi się nauczyć. Nie wątpiła, że za jakiś czas będzie tę przygodę wspominała z nostalgią i może rozbawieniem. Teraz jednak była skołowana, podirytowana własną niewiedzą i wspomnianym zmieszaniem umysłu, zmarznięta i chwilowo trochę porzucona.
Awatar użytkownika
Linman
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Linman »

        Deszcz nieustannie spadał na ziemię, chłodne krople spływały po okolicznej roślinności i po podróżnych, lecz to raczej reakcja "uratowanych" właśnie przez Linmana ludzi była kubłem zimnej wody na twarz Błogosławionego. Widocznie źle się wysłowił. Albo może wziął za dużo na siebie? Prawdopodobnie też przecenił wiedzę napotkanej dwójki. Był co prawda przyzwyczajony, by w prosty sposób tłumaczyć prostym ludziom rzeczy. Na tym często polegała praca kogoś, kto między innymi odpędza duchy po okolicznych wsiach. Trzeba chłopom, zazwyczaj niewyedukowanym, wytłumaczyć co tak właściwie się stało i dlaczego w ich okolicach grasuje upiór. Pod wpływem stresu jednak o takich rzeczach się zapomina. Poza tym z aur tych ludzi biła magia, to też skłoniło Linmana do ujęcia swojej sytuacji zbyt zwięźle, jakby zapomniał że nie wszyscy czarownicy znają się na planie astralnym.
        Teraz już nie było jak tego wszystkiego naprawić, więc Linman po prostu pogodził się z łypiącymi na niego z podejrzliwością, a może nawet i nienawiścią, oczami Nemorianina. Prawdopodobnie duma nie pozwalała demonowi na nic innego niż przeszywanie Błogosławionego wzrokiem i nieliczne, lakoniczne odpowiedzi na pytania, zresztą nie wszystkie. Arystokraci ludzcy czy z Otchłani, dużo się od siebie nie różnili w kwestii zachowania. Demon był arogancki, kto wie czy nie na pokaz, odruchowo, ale to już nie miało znaczenia. Linman miał zamiar być dla niego tak samo miły, jak dla wszystkich innych. Złe wrażenie naprawiła jednak trochę jego towarzyszka, uprzejmie przedstawiając się spokojnie Błogosławionemu. Z pozoru oczywiście, bo spodziewał się on, że może być tak samo wkurzona, jak jej przyjaciel.
        - Może masz trochę racji. - odparł demonowi, spoglądając na swoją klacz. Zdecydowanie wyglądała na zmęczoną, bez pomocy dałaby tylko radę poruszać się leniwym stępem, chociaż może bardziej adekwatnym określeniem byłby kaleki stęp. I o ile mógł ją cały czas łatać magią i błogosławieństwami, na dłuższą metę tak czy inaczej padłaby w końcu z wycieńczenia. Albo Linman wykończyłby się, rzucając inkantację za inkantacją. Wcale nie było pewne, czy dojechaliby w sensownym czasie nawet do gościńca, a przecież nie był on aż tak daleko. Przystał więc na obozowanie przy drodze. Innej opcji nie było. Choć niekoniecznie uśmiechało mu się obozowanie z Nemorianinem… To, że Błogosławiony zachowywał się mile dla każdego, nie znaczy, że chciał przez całą noc znosić spojrzenia pełne złości i wyrzutów.
        Na szczęście demon od razu po propozycji ulotnił się, jadąc w pościg za koniem czarnowłosej, rzucając na odchodne zgryźliwą uwagą w stronę Linmana, na którą ten zareagował tylko prychając cicho, jakby dla siebie, gdy zagłuszył go już tętent kopyt umbrisa. Nie zwykł do sprzeczania się w ten sposób, toteż nic nie odpowiedział, zresztą zostając z dziewczyną miał nadzieję, że będzie ona milsza i bardziej życzliwa niż jej towarzysz drogi.

        I faktycznie, gdy tylko demona zabrakło, atmosfera złagodziła się. Dziewczyna wciąż była niepewna, tak samo jak Linman, i przecież trudno jej się dziwić. Siedzi właśnie sam na sam z obcym facetem (i jego koniem!), jak miałaby się nie stresować? Zwłaszcza po tym, co się przed chwilą wydarzyło. Rozłożyli się pod koronami drzew, w miejscu gdzie ciężki deszcz nie nękał ich tak bardzo, nieliczne tylko krople spadały na ziemię, a co jakiś czas spływał niewielki strumyczek wody zebranej na liściach, wyginanych przez jej ciężar.
        - Oczywiście, pomogę. - Skinął dziewczynie głową, przytakując, a następnie ruszył zbierać rozpałkę. Zbierał głównie suche gałęzie i chrust, starannie wybierając jak najmniej wilgotne sztuki, by jak najlepiej się paliły. Ze zdziwieniem więc obserwował dziewczynę, która brała wszystko, co jej wpadło w ręce, nieważne czy suche, czy ociekające wodą. Widać niezbyt znała się na przetrwaniu, ale cóż, trzeba było jej zaufać. W końcu to ona była w tym towarzystwie magiem ognia, prawda? Linman znał wyłącznie kilka sztuczek i prostych inkantacji, postanowił więc zawierzyć wszystko czarodziejce i również zaczął brać wszystkie kawałki drewna w jego zasięgu, również te mokre.
        Gdy palenisko zostało już uszykowane, dziewczyna rozpaliła ognisko swoją magią, która jak się okazało, była tą intuicyjną. Linman myślał jednak, że dziewczyna ma plan, którym chce zapalić mokre gałęzie. Tymczasem utrzymywała ona nieustannie płomień swoją mocą, cały czas wkładając w to siły. Błogosławiony zastanawiał się, czy nie ostrzec jej, że może się zmęczyć… No ale cóż, nie będzie pouczać maga ognia, sam jest dość marnym. Zamiast tego, żeby rozluźnić trochę atmosferę, wyszeptał pod nosem inkantację, wyciągając rękę do ognia. Momentalnie parę płomyków wymknęło się z ogniska, tworząc ponad tańczącymi płomieniami niewielki, płaski kształt galopującego konia, który na dodatek poruszał się, imitując ruch tego zwierzęcia. Ot taka magiczna ciekawostka. Linman uśmiechnął się pod nosem, czekając na reakcję dziewczyny. Miał nadzieję, że będzie pozytywna.

        W końcu jednak czarnowłosa spytała o upiora. A Linmanowi było dane się wytłumaczyć. Nie chciał na siłę wtrącać się z tłumaczeniami wcześniej, ale teraz była ku temu dobra okazja. Żeby opowiedzieć, co się stało i że to nie on ponosi całą winę za to zdarzenie.
        - Cóż… Zazwyczaj dusze ludzi zostają na ziemi, gdy ktoś pozostawia niedokończone sprawy. Czasami zatrzymuje je miłość, czasami żal. I takie nie są groźne. Przynajmniej nie tak bardzo. Ale te które się mszczą… Zresztą co będę opowiadać, widziałaś sama. Skrzywdziła kilka osób, pewnie koło kilkunastu zabiła. Nie wiem co nią kierowało, natomiast normalnie taka dusza powinna kręcić się w jednym miejscu. Takim, które jest dla niej ważne albo w którym zmarła. I z nią też tak było ale… Ona coś wyczuła. Możliwe że aurę kogoś, na kim chciała się zemścić. Albo aurę bliskiego. Gdy chciałem z nią porozmawiać, wyleciała i nie zdążyłem jej nawet tknąć, tyle ją widziałem. Więc nie ja to bezpośrednio sprawiłem, chociaż po części to moja wina, że dałem jej uciec przede mną. Kiedy zobaczyłem wasze aury, myślałem że jesteście czarodziejami i zdajecie sobie sprawę chociaż mniej więcej co i jak z upiorami, ale… - Uśmiechnął się lekko, jakby odruchowo, rozbawiony swoim błędem. - Cóż, chyba zapomniałem że nie wszyscy używają magii astralnej. W każdym razie, gdyby była agresywna, ale została na miejscu, mógłbym ją odesłać do zaświatów. Jednakże to dość czasochłonna sprawa. W biegu nie jestem w stanie robić takich rzeczy.

        Dziewczyna wydawała się dość sympatyczna, Linman czuł że można z nią porozmawiać. Pomyślał więc, że mógłby ją wypytać o kilka wątpliwości, dotyczących zjawy. Zastanawiał się, jak swoje podejrzenia ubrać w słowa, by jej nie urazić, ale w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że w każdy sposób będzie to niezbyt przyjemne pytanie. Niemniej nurtowała go odpowiedź.
        - Może to głupie pytanie… Zdenerwowana zjawa będzie chciała zniszczyć wszystkich na swojej drodze, ale... Mam takie dziwne przeczucie. Czy to możliwe, że twój towarzysz tak skrzywdził tego czarodzieja? Nie chcę rzucać oskarżeniami, ale Nemorianie są znani z... Jakby to ująć… Dość nieciekawych historii.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien nawet nie zawracał sobie głowy rozstępowaniem umbrisa, gdy startował po tak krótkim postoju. Ledwie znalazł się w siodle a z miejsca poderwał wierzchowca, drugie ze strzemion odnajdując już w pełnym galopie. Piekielny koń pokonał polanę nierównymi susami starając się nie wpadać w kałuże, którymi była usiana, co przy takim oberwaniu chmury niespecjalnie mu się udawało. Wreszcie wyskoczył na trakt, wściekle balansując głową na długiej szyi i ogonem, dopiero zaczynając osiągać właściwą prędkość w rozbryzgach błota i wody.
        Dogonienie spłoszonej klaczki wcale nie było prostym zadaniem, więc nemorianin ani myślał szczędzić umbrisa. Im większa zwłoka, tym większe było prawdopodobieństwo, że wcale nie znajdą kobyłki. Pogalopowali w stronę w którą Echo się kierowała, ale to wcale nie znaczyło, że siwka nie zmieniła kierunku, i że odnajdą ją bez problemu.
Burza również okazała się naprawdę silna i zamiast występować lokalnie, nie widać było końca czarnym chmurom, które prawie zupełnie zakryły słońce. Strugi wody lały się z nieba nieustannie siekąc ziemię i galopujących. Czego bezpośrednio nie tknął deszcz, atakowały podrywane z ziemi rospryski, w krótkim czasie dopadając ostatnich suchych miejsc jeźdźca i jego konia, o ile takowe jeszcze były. Strumienie wody zmieniły świat w monolit szarej mgły, nie szczędząc też widoczności.

        Demon po raz kolejny przetarł dłonią oczy, ze spływających po twarzy strug w samą porę by dostrzec majaczący na granicy rozmytego horyzontu jasny kształt.
        Kobyłka już nie pędziła na łeb na szyję przed siebie, ale biegła rozglądając się nerwowo, zdezorientowana zarówno ucieczką jak i deszczem. Co jakiś czas podrywała się do galopu na nowo spłoszona wiatrem albo grzmotem, by po chwili znów zwolnić do kłusa wypatrując następnego zagrożenia.
Lucien ponaglił umbrisa starając się zmniejszyć odległość dzielącą go od Echo, ale czujna siwka szybko znalazła nowy powód do ucieczki. Tętent jaki przebił się spod szumu deszczu i czarna bestia jaka go wywoływała w zupełności wystarczyły by ponownie zerwała się cwałem. Im bardziej Onyx deptał jej po piętach tym mniejszą miała chęć by dać się złapać. Jak tylko Lu udało zbliżyć się do jej boku, siwka odbiła w w odmienną stronę, zdwajając swoje wysiłki. Sytuacja powtórzyła się raz jeszcze i to wystarczyło by demon zrezygnował z tej taktyki. Zabawa w kotka i myszkę mogłaby trwać jeszcze długo bez większych efektów, a wystarczyło by w jej trakcie klaczka fatalnie stąpnęła czy trafiła na jakiś rów, a już nigdy nie przyprowadził by jej do Rakel.
Schował się umbrisem za jej zadem, zmuszając do wyrównania tempa galopu po względnie bezpiecznej powierzchni drogi. Nie zwalniając nachylił się nad szyją ogiera i sięgnął do jego pyska. Przez chwilę demon walczył z klamrami cugli, ale gdy wreszcie wolne znalazły się w jego dłoniach, zniknął. Zjawił się dokładnie na grzbiecie siwki.
        Klaczka o mało nie dostała zawału, gdy na jej grzbiecie, znikąd pojawił się nieznany ciężar. Przekonana, że skoczył na nią ścigający ją drapieżca, kwiknęła przerażona i wyginając grzbiet w łuk, w pełnym galopie wyskoczyła w górę. Lucien chwycił się grzywy, nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Klacz dobrą chwilę walczyła podskokami, starając się pozbyć zagrożenia. Zmęczenie i ciągły stres robiły jednak swoje, skoki były coraz słabsze, a galop wracał do normy. Baranie susy nie były najlepszym momentem do akrobacji, dlatego dopiero jak ucichły, nemorianin rozciągnął wodze sięgając pod szyją kobyłki i zaczął ją hamować.
Wreszcie Echo dała się opanować i stanęła chrapiąc niespokojnie, pozwalając Lucienowi zsiąść.
Zeskoczył, głaszcząc przemoczoną, siwą sierść i szepcząc uspokajająco. Przy zwierzętach nie musiał się pilnować jak przy “wyższych” bytach. Dodatkowo zwykle wyczuwały one intencje i oddawały pozytywne emocje, nawet jeśli początkowo traktowały demona z rezerwą, oswajały się i stopniowo nabierały zaufania.
        Obejrzał łeb siwki i jej ogłowie, z którego całe szczęście ucierpiały jedynie wodze. Nierównej długości strzępów nawet nie było sensu wiązać. Zaplątał je w uzdę by nie majtały się smętnie przy każdym ruchu klaczy, a obok dopiął wodze z ogłowia umbrisa.
Piekielny wierzchowiec również zdążył się zatrzymać i teraz strzygł uszami, zglądając na poczynania pana i na swój sposób analizując sytuację.
W tym czasie Lu na spokojnie sprawdził nogi klaczy, oczywiście na tyle ile pozwalała ciemność i deszcz, która w trakcie zezowała podejrzliwie na czarne bydle. Dopiero upewniając się, że nic jej nie jest, ponownie wskoczył na siodło, wolnym kłusem kierując się w drogę powrotną. Nie było sensu prowadzić siwki za umbrisem, który wyraźnie wciąż budził jej obawy. Tymczasem bystra bestia przechyliła łeb i również zawróciła do obozu, ale znacznie szybciej, bo pełnym galopem, w słusznym oburzeniu. Dość już namókł.
Onyx wbiegł do obozu jako pierwszy. Bez zastanowienia wszedł bezpośrednio do obozowiska prychając nieco na niebianina, ale uprzedzenia rasowe schodziły na bok gdy lał deszcz. Otrzepując się z wody przy każdym kroku wlazł za dziewczynę i zwinął się w dość sporych rozmiarów kłębek, nic sobie nie robiąc z faktu, że wciąż był w pełnym rzędzie. Przez moment wiercił się jeszcze, wycierając pysk o trawę, starając się go wysuszyć, gdy próby osuszenia łba o wciąż jeszcze niezbyt suchą Rakel okazały się być marnym sposobem.
Luciena, który nie popędzał klaczki dając jej ochłonąć po rajdzie, jeszcze przez jakiś czas nie było widać.

        Wjechał do obozu z wyraźnym opóźnieniem, zeskakując z Echo w stępie. Wprowadził klacz pod drzewa, możliwie jak najbliżej centrum ich doraźnego obozowiska. Wiążąc siwkę coś jeszcze do niej szeptał, głaszcząc zgrabny pysk na co klacz odpowiadała wreszcie nie wystraszonym a zaciekawionym węszeniem. Temu wszystkiemu przyglądał się ewidentnie obrażony umbris. To była zdrada, cios w plecy. Nigdy się nie buntował, zawsze słuchał, był wierny i dzielny, a mimo to wywleczono go na deszcz! Jakim prawem, za co i dla kogo? Chociaż wydawałoby się to niemożliwe, piekielny stwór fuknął z oburzeniem nie przystającym teoretycznie nierozumnej istocie i ostentacyjnie odwrócił łeb.
        Lucien obserwował wszystko bez wzruszenia. Sam wyglądał znacznie gorzej od ogiera, po którym większość wody spłynęła, nie mając nawet sierści do przemoczenia, też nie był fanem deszczowych kąpieli, ale nie robił z tego dramatu. Włosy strąkami przykleiły się do pleców i opadały na oczy. Koszula żyła własnym życiem, klejąc się niemiłosiernie każdą swoją piędzią, będąc tak mokrą, że spokojnie można by ją wyżymać. Nawet buty miał mokre.
Z ulgą wszedł pod drzewa chroniące przed deszczem obozowisko i strzepnął dłonie jakby chciał pozbyć się z nich kropel wody. W tym samym momencie tak dokuczająca mu wilgoć uniosła się niewielką mgiełką, wyparowując z przemoczonej odzieży. Od razu poczuł się lepiej.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Chociaż pozornie zajęta zbieraniem drewna na palenisko, a później jego rozpalaniem, od czasu do czasu zerkała czujnie na towarzyszącego jej mężczyznę. Pomagał jej ze spokojem i bez słowa, z naturalną łatwością dołączając do obozowiska, za co była mu wdzięczna – dość miała dramatów i niejasnych sytuacji na dzisiaj. Plan by przetrwać ulewę wydawał jej się w tej chwili jedynym możliwym do osiągnięcia, a co dalej, to będzie się później martwić. Przez moment siedziała zapatrzona w ogień, a gdy upewniła się, że zajęło się całe drewno cofnęła dłonie, obejmując nimi ramiona i opierając się na łokciach o kolana.
        Tylko dlatego była absolutnie pewna, że to co się właśnie stało, nie było jej dziełem. Nie mogło być, bo swoją magię już wycofała. No i – detal – nie miała pojęcia, jak coś takiego można by zrobić. A jednak kilka płomieni poderwało się ponad ognisko, nie jako ulatujące ku niebu iskry, ale pełnoprawne ogniki, łączące się szybko i kształtujące… w galopującego konia. Rakel rozchyliła usta ze zdziwienia, przez moment przyglądając się zauroczona hipnotyzującym ruchom ognistego zwierzęcia, po czym podniosła spojrzenie na Linmana, jakby chciała upewnić się, że jej się nie przewidziało i on też to dostrzega. Gdy jednak zamiast zdziwienia i wzroku utkwionego w ognisku napotkała jego zadowolone spojrzenie od razu domyśliła się, że nie tylko nie jest tą sztuczką zaskoczony, ale jest ona jego dziełem. Odruchowo odpowiedziała lekkim uśmiechem, z trudem powstrzymując się od cisnącego się na usta pytania „jak!?” No bo jak to, jak? Magią. Nie była przecież jedyną istotą na tej Łusce, która władała tym arkanem, a spotkanie kogoś kto był w tym lepszy też nie powinno być specjalnym zaskoczeniem. Milczała więc, nie chcąc psuć przyjemnej atmosfery i zostawiając pole trzaskom ogniska i huczącej nieopodal ulewie, podczas gdy ognisty rumak niespiesznie przebierał kopytami.
        Dopiero po chwili postanowiła przerwać ciszę i zadać nurtujące ją pytania. Z ulgą stwierdziła, że przybysz jest dość łagodny w obejściu i względnie rozmowny. Wystarczyło jedno pytanie, by zaczął opowiadać, a Rakel zmieniła lekko pozycję, obejmując rękami kolano i wspierając na nim brodę utkwiła spojrzenie w szatynie, słuchając. Nie była to miła historia, jednak dziewczyna nie wzdrygała się, miast tego ucząc nowych rzeczy, poznając kolejne prawa rządzące światem, na którym tyle już żyła, a powoli okazywało się, że nie wiedziała o nim nic. Nie przerywała na razie, chcąc wszystko dobrze zrozumieć i uznając, że na pytania jeszcze będzie miała czas, ale gdy mężczyzna w swojej opowieści doszedł do momentu, w którym „próbował porozmawiać ze zjawą”, los jej świadkiem, że gryzła się w język.
        Rozmawianie z duchami kojarzyło jej się z rytuałami w piwniczkach, w otoczeniu świeczek i kreślonych po deskach podłogi „tajemnych symboli”… oraz winem i Niną oczywiście, bo niby skąd indziej miałaby mieć podobne doświadczenia, jak nie od niej i powieści, w których się zaczytywała. Jej przyjaciółka nie znosiła nudy i dla jej zabicia skłonna była nawet wzywać zmarłych, chociaż jedyne, co im się wtedy udało to nie podpalenie domu, gdy to Rakel podjęła się zapalania świeczek. Nie zobaczyły ani jednego ducha, a nawet gdyby jakiś się pojawił to szybko uciekłby z powrotem w zaświaty, gdy znudzone dziewczyny zmieniły temat na bardziej interesujący (dla Niny) czyli plotki i ploteczki valladońskie.
        To o czym mówił Linman brzmiało poważniej i… jak praca. Tym się zajmował? To miał na myśli mówiąc, że pomaga ludziom? Zawodowo przegania zmarłych, powracających do tego świata by mścić się na tych, którzy zaleźli mu za skórę za życia? To jest jakiś cud, że w Valladonie żadna banda zmarłych nie waliła nigdy w drzwi Morgana by wyrównać porachunki! Ale w sumie ten tutaj przynajmniej miałby zapewnioną robotę do końca życia.
        - Pierwszy raz widziałam coś takiego – przyznała w końcu, podnosząc głowę i na moment spuszczając rozmówcę z oczu. Spoglądała na moknącą drewnianą ławkę, za którą jeszcze chwilę temu rysowała się między wymiarowa szczelina. O te bestie, które z niej wyskoczyły nie pytała Linmana, wiedziała, że to dzieło Luciena… to z kolei budziło kolejną burzę w głowie dziewczyny, która westchnęła i oparła czoło na kolanie, wzdychając ciężko.
        - Co za dzień – mruknęła, przymykając oczy, a mokre loki osypały się na boki, kryjąc jej twarz. Ta jednak ukazała się już po chwili, gdy szatyn znów zaczął mówić. Początkowo uniosła lekko brwi, próbując zrozumieć, co ma na myśli, a gdy dotarł do niej sens słów przybysza, łagodne do tej pory spojrzenie nabrało surowości. Nie lubiła takich sformułowań. To jak zaczynanie zdania od „nie chcę być niemiły, ale…”, po czym krytykowanie kogoś we właśnie niespecjalnie miły sposób.
        - Skoro nie chcesz rzucać oskarżeniami to tego nie rób – powiedziała spokojnie i niezmiennie łagodnym tonem, ale nie pozostawiając wątpliwości, co do tego, że nie będzie z nim rozmawiała na temat znajomego nemorianina. Nie miała na ten temat nic do powiedzenia. – Ja nic nie wiem o zjawach. Jeśli będziesz chciał o coś zapytać Luciena, możesz to zrobić, gdy wróci. Mam nadzieję, że już niedługo – dodała, spoglądając nieco zmartwiona w stronę, w którą odjechał demon.

        Jak na zawołanie, jej oczy padły na galopującego w ich stronę umbrisa. Rakel wyprostowała się, otwierając szeroko oczy w niedowierzaniu. Koń wrócił bez jeźdźca. „Lucien…
        - Onyx! – zawołała odruchowo w ojczystej mowie bruneta, wiedząc, że wierzchowiec na nią reaguje, ale nie zdążyła zerwać się z miejsca, gdy piekielna bestia nawet nie wyhamowała, w pełnym galopie wpadając do obozowiska.
        Dziewczyna zasłoniła się ramieniem przed rozbryzgiwanym spod kopyt błotem, a gdy opuściła rękę, zwierzę już mościło się za jej plecami. Natrętne i wyraźnie nieszczęśliwe wycieranie pyska z wody o jej plecy w innych okolicznościach powitałaby z rozbawieniem, teraz jednak zerwała się na równe nogi i wybiegła na deszcz, wypatrując demona. Pole widzenia byłoby doskonałe, gdyż nie licząc fragmentu zagajnika, to w stronę, w którą uciekła kobyłka, rozciągały się same pola. Deszcz jednak skutecznie utrudniał widoczność, sprawiając wrażenie, jakby otaczała ich mglista kopuła wody.
        - Cholera – mruknęła pod nosem, wracając pod korony drzew i ignorując buntownicze wierzganie piekielnej bestii, która dopiero teraz pokazywała w pełni, jak bardzo nie znosi wody, próbowała poderwać umbrisa z powrotem na nogi.
        - Wstawaj Onyx, nie rób mi tego, musimy znaleźć Luciena – szeptała pod nosem, szamocząc się z koniem, który uparcie przylgnął do ściółki, wyciągając nawet łeb na trawie i ani myśląc się ruszyć.
        Dziewczyna tylko warknęła pod nosem w bezsilnej złości i znów wybiegła na deszcz, gotowa podprowadzić nawet ledwo dychającą wciąż klacz Linmana, gdy coś w końcu przykuło jej wzrok. Niewielka, zamazana, biało czarna plama. Odetchnęła z ulgą i cofnęła się parę kroków, by już nie moknąć, ale nie wróciła do ogniska, czekając na znajomego, który powoli nabierał kształtów, zbliżając się stępem w ich stronę. Dała mu chwilę, by spokojnie zsiadł z konia, nagle niepewna własnego zachowania i tylko śledząc łagodnym spojrzeniem, jak szepcze coś do Echo, czekała aż wróci do ich części obozowiska. Dopiero wtedy się odezwała.
        - Dziękuję, że ją odnalazłeś. Onyx wrócił sam, martwiłam się… - dodała, urywając na widok przemoczonego do ostatniej nitki Luciena.
        Orientując się zarówno w tym, że tak bardzo przejęła się, że coś mogło mu się stać, co ją zaskoczyło, jak również nieco zagapiona na lepiącą się do jego ciała koszulę, straciła wątek na wystarczająco długo, by mężczyzna minął ją idąc do ogniska, po drodze… wyparowując z siebie wodę? Oniemiała po raz kolejny, nim jeszcze zdążyła odzyskać rezon po poprzednim zmieszaniu. Czy w ten sposób zastosował magię ognia? Czemu ona nic nie wie? Czemu on, gdy jeszcze był mokry, nie wyglądał, jak zmokła kura tylko tak... dobrze?
        Miała tego dnia serdecznie dosyć. Za dużo myśli w głowie. Całe życie była pewna siebie, przekonana o tym, jak doskonale sobie radzi, poważana w mieście mimo młodego wieku, prowadząc dobrze prosperujący sklep… poza Valladonem okazywała się smarkulą, nie mającą pojęcia ani o życiu, ani o świecie, ani nawet o magii, która płynie w jej żyłach. I gubiącą język w gębie na widok faceta, jak jakaś podlotka.
        Stała chwilę w miejscu, spoglądając na Echo, która zmęczona wrażeniami przymknęła oczy, oddychając już spokojnie. Dobrze, że nic jej się nie stało. Wcześniej rozsiodłana nie zrobiła sobie krzywdy. Zerwała tylko wodze i pewnie nieźle najadła strachu, ale teraz odpoczywała, bezpieczna. Rakel przez moment chciała wyrzucić sobie, że nienależycie się nią zaopiekowała, ale przecież cholera, jak miała przewidzieć atak zjawy!? Dobrze, że Lucien ją odnalazł, ale dziewczyna naprawdę zaczynała mieć serdecznie dosyć bycia ratowaną z opresji i wyręczaną we wszystkim. Westchnęła bezgłośnie i wróciła do obozowiska, w milczeniu siadając na swoim miejscu, a na jej udach momentalnie wylądował czarny łeb Onyxa, który objęła czule, gładząc zwierzę po łysej szyi.
Awatar użytkownika
Linman
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Błogosławiony
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Linman »

        Galopujący płomień, jak zresztą Linman mógł przewidywać, rozluźnił nieco atmosferę. Takie było zresztą jego zadanie. Nemorianin zdawał się oschły, chłodny, ale dziewczyna była całe szczęście wolna od arystokrackiej arogancji i dużo bardziej otwarta na pojawiającego się znienacka podczas jej podróży przywoływacza dusz. Szybko przełamała się i nie tylko zadawała pytania, ale także uwolniła swoją mimikę i bardzo wiele można było teraz wyczytać z jej twarzy. Chociażby jej zdziwienie, kiedy ognisty koń pojawił się nad paleniskiem, a później zauroczenie, z którym się w niego wpatrywała. To drugie zdarzyć się mogło każdemu, ale zdziwienie? Po użyciu prostego triku? Linman nigdy nie był mistrzem tego arkanu, wiedział o tym, ale skoro udało mu się zadziwić inną użytkowniczkę magii ognia, to znaczy że żadna z niej czarodziejka, to amatorka. Jakże mylące mogą być aury, nieprawdaż?
        - Podoba ci się? - Spytał ciepłym głosem, gdy twarz Rakel przyozdobiona lekkim uśmiechem zwróciła się w końcu w jego stronę, odnajdując trafnie sprawcę. - Ty też umiesz władać ogniem, mógłbym cię tego nauczyć.

        Bardzo duże zainteresowanie, spowodowane głównie niewiedzą, Linman zobaczył także w oczach czarnowłosej, gdy zaczął opowiadać jej o duszach, które zamiast do zaświatów, zostały przykute do naszego świata. Pierwszy raz widziała zjawę, pierwszy raz o tym w ogóle słyszała! Prawda, nie wszyscy czarodzieje znają się na planie astralnym, nie wszyscy rozmawiają z duszami, ale ich wiedza jest chociaż minimalna. Edukacja magiczna obejmuje ogólną wiedzę o wszystkich dziedzinach, to tak jak kiedy dzieci uczy się w szkole geografii i mówi się gdzie jest ciepło, a gdzie zimno. Dziewczyna natomiast nie “wiedziała gdzie jest zimno”. Nikt jej niczego nie nauczył, i to zresztą nie jej wina. Ale Linman, choć nie miał tego w naturze, pomyślał momentalnie o zmarnowanym potencjale. Nie widział w dziewczynie zła, a ileż osoba o odpowiednich umiejętnościach i wiedzy mogłaby zdziałać dobrego? A poza tym, ile ona traci na swojej niewiedzy? Te myśli były preludium do pomysłu, który już był całkowicie w naturze Linmana. Może trzeba by jej z magią pomóc? Nauczyć ją czegoś? Oczywiście, nie przymusowo, zresztą z błogosławionego też nie był mistrz czarowników, zwłaszcza gdy chodziło o ogień. Ale za to ma wiedzę, którą mógłby z chęcią przekazać.
        Nie miał zamiaru się jednak narzucać, zresztą już wcześniej zaoferował dziewczynie nauczenie jej sztuczek z ogniem. Zostawił więc te myśli na później, skupiając się na dalszej rozmowie, która… Cóż… Nie poszła już tak dobrze.
        Widok Nemorianina w Alaranii w ogóle był rzadki, a widok demonicznego szlachcica podróżującego z li tylko ludzką dziewczyną był już czymś wyjątkowo nietypowym, żeby nie powiedzieć podejrzanym. Linman nie miał bardzo złego mniemania o istotach z Otchłani, zresztą nigdy nie było mu dane żadnego sobie wyrobić, ale słyszał wiele. Zadał pytanie, jedno z wielu które mógł zadać, jedno z tych które nie były na miejscu. Ale z drugiej strony, jakie pytanie mógł zadać o Nemorian, które byłoby na miejscu? Wszystkie, które mu się nasuwały, były pytaniami o potwierdzenie legend i bajań, które czasami słychać o tych istotach. Spytał więc o to, co go najbardziej nurtowało, czyli o możliwe powiązanie jej towarzysza ze zjawą, a odpowiedź dostał szybką, spokojną, lecz dającą do zrozumienia, że to nie jest dobry temat. Linman wycofał się więc i przysunął się trochę bliżej ogniska.

        Zerwał się jednak nagle, słysząc stukot kopyt umbrisa, nadjeżdżającego do obozu bez jeźdźca. Dziewczyna wyraźnie zmartwiła się tym widokiem, jednak Linman nie był zbyt przestraszony. Może nie tyle dlatego, że nie znał Luciena, bo przejmował się większością osób, czy to ludźmi, elfami czy demonami, ale wiedział do czego brunet jest zdolny. Rakel najwyraźniej nie wiedziała, albo była tak przejęta, że o tym nie myślała, więc próbowała rozpaczliwie dosiąść demonicznego rumaka i jechać za swoim towarzyszem.
        - Nie martw się. - Powiedział spokojnym głosem Linman, próbując trochę uspokoić dziewczynę i uśmiechając się do niej lekko. - Naprawdę myślisz, że komuś nieśmiertelnemu może się coś stać?
        I zaiste, nic złego się nie stało. Niedługo później rozległ się kolejny tętent kopyt, tym razem Nemorianina na klaczy czarnowłosej. Miało to zresztą sens, demoniczny koń był posłuszniejszy, silniejszy, szybszy, mógł pognać samemu do obozowiska bez problemu. Przy koniu natomiast nie było niestety takiego luksusu. Brunet, jak to przystało na szlachcica, zszedł z siodła i ze swoim obojętnym, martwym wyrazem twarzy podszedł do obozowiska. Przemoczone włosy i odzienie, zamienił nagle w suche, odparowując wodę w mgnieniu oka, co nie wymagało może wielkiej mocy magicznej, ale umiejętności zdecydowanie. Zdolność ta znacząco wybiegała poza zakres możliwości błogosławionego i najprawdopodobniej była efektem magii ognia. Pozwala ona przecież nie tylko kontrolować ogień, ale również i temperaturę, w związku z czym demon po prostu podgrzał wodę, którą przesiąkł, a przynajmniej takie było najbardziej logiczne wyjaśnienie.
        Nemorianin milczał, a po jego przyjeździe również i Linman nie miał zbyt wiele do powiedzenia, ani też do zrobienia. Wpatrywał się w płomień, ogrzewając się i zerknął na chwilę na czarnowłosą, lekkim uśmiechem reagując na jej zadowolenie z przyprowadzonej klaczy. Wygląda na to że nawet istoty z Otchłani potrafią namalować uśmiech na twarzach innych. Niesamowite, prawda?
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość